Czesław Zgorzelski
Kazimierz Wyka (1910-1975)
Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza 10, 173-180
1975
Rocznik Х/1975 Towarzystwa Literackiego im. A. M ickiewicza
VI. KRONIKA ŻAŁOBNA
Czeslaw Zgorzelski
KAZIM IERZ WYKA (1910 - 1975)
1
19 stycznia rano odszedł od n a s K azim ierz W yka.
Nie m ów im y: p rofesor. Bo chociaż wysoko cenił swe nauczycielskie pow ołanie i pięknie się szczycił profesorską godnością n a najstarszym uniw ersytecie polskim , stra ta , jaką k u ltu ra pOlslka poniosła tego dnia, zakreśla daleko szersze, tak że pozanaukow e i pozauniw ersyteckie kręgi. Zaznaczył się w szak jako człowiek w pełni renesansow y, praw dziw y h u m anista, k tórem u nic, w czym dostrzegał tradycję pOlską i żywą a k tu alność naszych czasów, nie było nigdy obce. Szedł przez życie o g arn ia jąc szeroką skalą sw ych zainteresow ań, zaw sze czujną wrażliwością, a także spontaniczną, żywą i czynną zazw yczaj reakcją w iele dziedzin naszej współczesności. Toteż i znaczenie W yki nie zam yka się jedynie do kręgiu spraw nauki, chociaż ona to stanow iła dziedzinę nie tylko jego profesji, ale i osiągnięć najdonioślejszych.
Lubił „w ędrow ać” po różnych, odległych nieraz szlakach litera tu ry , sztuki, historii, ekonom ii naw et. Sam w jed ny m z esejów pow iada n a pół żartobliw ie, iż „dziw i” go w łasny „rozrzut tem ató w ” : „N orw id i M ickie wicz, Słowacki i W yspiański, Sienkiew icz i Dąbrow ska, M atejko i M a kow ski, H itler i Goebbels, v an M eegeren i Czyżewski, Adolf Rudnicki i L ucjan Rudnicki, Przyboś i Czechowicz, H e rb e rt d H arasym owicz, Teka
S ta ń czy k a i Pan T a d eusz”. „D opraw dy — dorzuca — dziw aczne to w a
—
174 —
Może i nie talk bardzo dziw aczne, jeśli zważyć, że w szystkie te, na pozór tak szeroko rozrzucone, tem aty prow adzą w p rost lu b pośrednio ku tem u, co odeszło już w przeszłość, może n a w e t daw ną, ale wciąż jeszcze zachow ującą sw ą aktualność w postaci trad y cji; lub ku temu, co w przepływ ającej obok nas teraźniejszości poczyna w historyczną p rze szłość odpływać. W yka m iał szczególny d a r w idzenia współczesności w aspekcie jej naw iązań do trad y cji; um iał przeżyw ać historię w n a j ściślejszym, in telek tu aln y m i uczuciow ym zw iązku z tym, oo jest jesz cze dla nas wciąż w spółobecne; i odw rotnie: u jaw n iał wrażliw ość n a w szystko, co w przem ijającej chwili odznacza się już oddechem his torii. „Klio wciąż przędzie pasm o dziejów ” — przypom inał w jednym z e s e jó w 2.
I tym odczuciem nasycał zarów no refleksje o współczesności, choćby te, k tó re zebrał w pierw szym tom ie zbioru W ędrując po tem atach pod znaczącym ty tu łem Czasy, jak i p race naukow e czy krytycznoliterackie, zawsze u w y d atn iając zw iązki zjaw isk czy postaci z poprzedzającą je trad y cją i z dzisiejszą ich aktualnością. W tym sensie w każdej pracy staw ał się dziejopisem , n a w e t w ted y gdy obserw acjam i obejm ow ał p rz e jaw y św iata współczesnego. Sam nazw ał siebie „stróżem trad y cji” ; przyrów nyw ał ją do chleba: „Jestem stróżem , chciałbym przy m agazy nie pilnow ać w sposób rozum ný naszego chleba na przyszłość” 3. M iał w łasny, osobisty stosunek do w szystkiego, w czym w yczuw ał tchnienie polskości.
I d latego tak ostro, tak niecierpliw ie reagow ał n a w szelkie p rzeja w y konw encjonalnego, pow ierzchow nego stosunku do dziedzictw a p rze szłości; chciał widzieć ją jako wciąż żywą, ze zrozum ieniem przysw a janą, coraz głębiej przew artościow aną i stale n a nowo naszym oczom p rzyw racaną siłę dzisiejszej ku ltu ry . „Jak ą itradycję] w ybrać? Jakiej zaufać?” — zapytyw ał, oburzając się jednocześnie, że zam iast św iado m ej, rozum nej decyzji jaw i się „bezradność, im potencja, końskie oku lary ostatniej m ody jako p erspek tyw a, niem ożność absolutna, n ieu m iejęt ność jakiegokolw iek w yboru. K akofonia w m iejsce orientacji, bylew zroki w m iejsce praw dziw ego ciężaru, a n aw et przeciążenia”. Rozpow szechniony zwyczaj św iętow ania rocznic k u ltu raln y ch nazyw ał „jubiileatyzm em ”, obruszał się, że „są tak p u ste ” . „P u ste od stro n y rzeczyw istego p rze m yślenia, odnowy luib intelek tualn ego zatw ierdzenia dotychczasow ego
stanow iska wobec danego tw órcy, danego zjaw isk a” 4.
2
P ow róćm y jeszcze na chwilę do zacytow anego w p ierw zestaw ienia ilustrującego „rozrzut tem ató w ” . A u to r oznaczył je — n iem al w szystkie — nazw iskam i osób. Z apew ne p rzypadek to, a m oże po prostu potrzeba
— 175 —
zwięzłego określenia tem atu. A przecie jednocześnie celnie w skazuje n a d ru g i — obok trady cji — ośrodek zainteresow ań (chciałaby się rzec: p a sji badaw czych) W yki: osobowość tw ó rcza w y łaniająca się z dzieła, tajem n ica człowieka jako kom pleksu indyw idualnych sił spraw czych, zespół ch arak tery sty czn ych przejaw ów stylu, kształtujących w nas w yo brażenie o „au to rze” ; słow em — to, co sam, idąc w książce o Panu
Tadeuszu za W inogradowem , nazw ał ta k prosto i pięknie „gospodarzem
p o e m a tu ” .
Dlatego też w rozw ażaniach Ja k rozerw ać za k lę ty krąg sztuki? w cyk lu „Uczeni do uczonych” zainicjow anym przez „ K u ltu rę ” 5 p roponuje W yka przedstaw icielom n a u k o człowieku ściślejszą w spółpracę z b ada czami lite ra tu ry . Zwłaszcza psychologii. Bo „ lite ra tu rę tw o rzą lu d zie”, „ludzie są też głów nym przedm iotem dzieł literack ich ” . Z ty ch też źródeł w yp ły w ają pytania, jakie m. in. staw iać pragn ie utw orom . W tejże w y powiedzi czytam y: „W szyscy np. chw alą D zienniki Żerom skiego jako w spaniałe dzieło literackie. N ikt jed n ak n ie podjął się najtrudniejszego, a le zarazem najw ażniejszego zadania — pokazać D zienniki Żerom skiego w p ersp ektyw ie psychologii rozw ojow ej. Zaczyna je przecież pisać m ło dy chłopak n a dw a czy trz y la ta p rzed m atu rą, a kończy dw udziesto- p aro ietn i dojrzały m ężczyzna. O dczytanie D zienników jako św iadectw a form ow ania się dojrzałej osobowości — to dopiero byłoby ciekawe, a mo że n aw et kluczowe dla oceny całej późniejszej twórczości Żerom skiego”. Tu, w tym kręgu zainteresow ań u jaw n ia się dopiero w całej pełni postaw a W yki, praw dziw ego hum anisty. N aw et jakby w b rew n iedaw nym , dziś już chyba słabnącym tendencjom do odpersonalizow ania badań literack ich . N iekiedy, odczytując szkice zam ieszczone w tom ach zbioru
W ędrując po tem atach, odnosim y w rażenie, że jedynym ich tem atem
w sensie ostatecznego celu dociekań jest c z ł o w i e k . Człowiek i h is toria. Oto co napisano z pow odu tego zbioru:
„Z w rażeń człow ieka-obserw atora i z reakcji człowieka obserw ow a nego w y ra sta [...] większość spostrzeżeń tom u pierwszego. A przypom nij my, jak często eseje dw u następ n y ch tom ów zm ierzają — jak b y urze czone niezw ykłością tego co niepow tarzalne — do zarysow ania p o rtre tu człowieka. Czasem się w ydaje, że nie tylle dzieło, ile jego twórca, in dyw idualność poety, profil w ew nętrzn y a rty s ty sitaje u sam ego kresu m yśli poznawczej autora. Spójrzm y, jak poprzez czujne odczytyw a nie dzieł re k o n stru u je on nasze w yobrażenie o ludziach, k tó rzy je stw orzyli. Czymże, jeśli n ie p o rtretem człow ieka-artysty, są ese je poświęcone Czyżewskiem u, Pruszyńskiem u, Paw likow skiej, Ma chowi, G r zym al e-^S iedleok iem u. I najśw ietniejszy z tych obrazów, w izerunek Przybosia, -«całkowity w c h a r a k te ry s ty c e » , jeśli już użyć w
łas-— 176 —
nej term inologii W yki, skom ponow any jako «autoportret«-, przez poetę «w sam ym sobie noszony», św iadom ie w ypracow any i osiągn ięty” 6.
3
Szeroki „rozrzut tem ató w ” Wyiki m ożna by także m otyw ow ać zało żeniam i jego postaw y badaw czej. Je d e n z esejów, W yspa na polskiej
zatoce rozpoczyna się ta k oto:
„Istnieje schorzenie, które gotowe jest całkow icie zdeformować historię lite ratury. Podobnie jak reumatyzm, nie jest to schorzenie śm iertelne, lecz dokuczliwe, zniekształcające i z w iekiem pacjenta przybiera ono na sile. Jego im ię: s p e c j a l i z a c j a . M ickiewiczolog nie napisze o Żeromskim; conradysta nie śmie mieć zdania o Słowackim; m ediew ista nie w ychyli się poza datę odkrycia Ameryki przez Kolumba. I same te dziwaczne terminy: conradysta — afrykanista, szekspi- rolog — bakteriolog” 7.
W yka m iał odwagę chodzić po różnych polach lite ra tu ry ,i sztuki pOlsikiej. Cztery z nich wszakże upodobał sobie szczególnie: poezję ro m antyczną; lite ra tu rę Młodej Polski ; twórczość przedw ojennego d w u dziestolecia i poezję najnow szą. W szędzie u m iał łączyć w rażliw ość u ta lentow anego k ry ty k a, osobiste zaangażow anie em ocjonalne i um iejętność odczytyw ania ak tu aln ego znaczenia d aw nych utw orów z rozw agą sądu i z rozległą eru d y cją doskonale przygotow anego historyfca lite ra tu ry .
Św ietnie się orientow ał w różnych sposobach poznaw ania dzieł li terackich, posiadał w ew n ętrzny zm ysł rozeznaw ania, kitóry z nich okaże się najhardziej p rzy d atn y w zastosow aniu do w ybranego przedm iotu lub zagadnienia. Ale do ograniczania sw ych poczynań badaw czych w pil nie przestrzeganych rygorach m etodycznych nie 'kwapił się Zbytnio. Przeciw nie: wolał elastyczność swobodnego w yboru niż konsekw encję wobec narzuconych sobie zasad postępow ania. O kazyw ał w y raźną n ie ufność w stos uniku do użyteczności n ad m iernie rygorystycznej postaw y m etodologicznej. „[...] -«fachowcom»- — pow iada w sform ułow aniu chyba nadto przejaskraw ionym — w yro sła w ostatnich latach — niczym żół wiom — w yrosła im n a plecach pew na m ało przenikliw a skorupa, 'która być może jest garbem : m etodologia” 8.
Z niepokojem dostrzega rów nież balast, jaki dzisiejszy h isto ry k poe zji dźwigać m usi w postaci b u jn ie rozkrzew ionej lite ra tu ry przedm iotu. Je j nadm iar, często n iew iele w yjaśniający, staw ia — jak m ów i — b a dacza „w sytuacji archeologa, k tó re m u zabytki coraz głębiej uciekają pod ziem ię” . K ry ją się „pod zw ały n iep otrzebn ie zapisanego p a p ie ru ”. „B rak syntezy i b rak persp ek ty w y jakże często tłum aczy się n adm iarem
Prof. dr Kazimierz Wyka (1910 - 1975)
— 177 —
piasku, przez któ ry trzeba przebrnąć; zbyt m ałą odwagą wreszcie, by piasek nazw ać piaskiem i by się z nim n ad m iern ie nie liczyć” 9.
O strożny przy korzystan iu z rusztow ania metodologicznego, baczny, by nie przysłoniło m u ono przedm iotu, przezorny w ham ow aniu zbęd nej erudycji, W yka n ie stronił przecie od „now inek” w teoretycznych propozycjach nowocześnie zorientow anego w arsztatu. Jego żyw a um ysł o- wość nie moigła przejść obok nich obojętnie. Owszem: z zaciekaw ieniem w ypróbow yw ał n iektóre z nich we w łasnej p rakty ce badaw czej. Niemal zawsze były to stu dia otw ierające innym p ersp ek tyw y na now e sposoby u jm ow ania sp raw poeziji. Przypom nijm y choćby tylko „słow a-klucze” w badaniach tw órczości okupacyjnej, czy pojęcie „topos — topoi” jako zw rotu słow nego „o u ta rty m i niezm iennym , najczęściej dw uw yrazow ym ulkładzie” 10. Sam, w y traw n y pisarz-stylista, m iał także dobre odczucie sem antycznej w artości słowa. Był jednym z nielicznych, którzy od razu zrozum ieli, jak w ielkie znaczenie dla badań literackich — nie tylko' n ad tw órczością M ickiewicza — może mieć m ateriał zebrany w S ło w n iku
ję z y k a poety.
D ociekania sw e lu b ił W yka ujm ow ać w dynam iczną relację o kolej nych etapach dochodzenia do sądów; czytelnika n ie pozostaw iał n a d łu go poza św iadom ością głównego k ieru n k u w biegu swej m yśli, choć n ie k ied y skłonny był do niedom ówień, skrótów m yślow ych i zaskakujących
skojarzeń porów naw czych, którym i zw ykł był ilustrow ać m yśl w łasną. S tąd też w y rasta szczególna m etafo ryk a prac W yki; ufał, że w gąszczu spraw , nieraz bardzo delikatnych, w ew nętrzn ie skom plikow anych, w y m agających u jęcia subtelnego, sugestia m etafo ry k i może się okazać b a r dziej przy d atn a niż próby n arzucenia n a przedm iot schem atu rozróżnień teoretycznych. „M etafora k ry ty czn a — p i s a ł 11 — byw a częstokroć lep szym określeniem danego zjaw iska bądź pisarza aniżeli siatka złożona ze ścisłych term in ó w ” .
M iał w łasny sposób w chodzenia w sedno spraw y, docierania do w nę trz a utw oru, odczytyw ania go od środka n ie ja k o 12, z jednoczesnym ogarnianiem całości zjaw iska. T rudno się oprzeć w rażeniu, iż wrodzony d a r odczuw ania św iata i ludzi, w yostrzona in tu icja w przeżyw aniu sztu ki były m u w odbiorze dzieł arty sty czn y ch rów nie pom ocne, jak nauko we, h istoryczne rozeznanie w przedm iocie. Czasem może m iały n aw et znaczenie decydujące. W każdej bow iem pracy W yki, zarów no w studiach historycznych, jak i w esejach o współczesności w yczuw ało się w yraźnie echa żywego, osobistego odbioru dzieła. S taw ał bow iem w rzędzie tych uczonych, k tó ry m od urodzenia sądzone było pióro k ry ty k a literackiego.
— 178 — 4
Pióro k ry ty k a i w y traw n ego pisarza. M iał to już w e krw i. Przecho dził łatw o od jednego ty p u w ypow iadania się o sztuce i życiu do innego. W dorobku jego — „obok a rty k u łó w program ow ych, d y sku syjny ch i syn tetycznych, obok szkiców, recenzyj i przeglądów — pojaw ia się i p a m flet, i dialog, i n aw et k ry ty c z n a bajka, i k ry ty czn a hum oreska — po wiada K w iatkow ski o pierw szym przedw ojennym okresie p isarstw a Wyki. — Skala tonacyj i dystansów jest tu bardzo szeroka” 13. Dziś — na podstaw ie prac późniejszych — n ietru dn o byłoby zestaw ienie to po mnożyć.
Najczęściej wszakże w ypow iadał się w rozpraw ach, k tó re p rzy b iera ły ch arak ter eseju, czy też — w esejach, k tó re nazw ać by m ożna s tu diam i. To pogranicze gatunkow e, czy może raczej zespolenie dw u róż nych osobowości w ypow iadającego się au to ra : uczonego i pisarza-eseisty, w ytw arzało wokół pism W yki szczególną, chciałoby się rzec: literack ą — a u rę jego propozycyj badawczych.
H um or w postaw ie, k tó rą nierzadko zab arw ia swoboda gaw ędziarza, niekiedy — porozum iew aw cze m rugnięcie oka ku p ojętnem u czytelni kowi; dowcip, czasem jakb y uśm iechnięta przekora nieoczekiw anych porów nań, radość z „konceptu krytycznego”, jak b y pow iedział T reu- g u t t 14; ostrze ironii, kied y indziej — gorycz zawiedzionych oczekiw ań lub naw et oburzenie w zetknięciu z przejaw am i bezmyślności, jak to, którego w yrazem były zacytow ane już słowa o zbyw aniu byle czym trad y cji — w szystko to stw arza sytuację, w któ rej czytelnik m a m ożność bezpośredniego jak gdyby sty k an ia się z osobowością „gospodarza” tych studiów^esejów.
Nie b rak w nich fragm entów , k tó re — jak w liryce — przylegają przede w szystkim do podm iotu mówiącego, w y rażają jego refleksje, bądź reakcje em ocjonalne w zetknięciu z przedm iotem obserw acji przy w pro w adzaniu znaczącego zestaw ienia faktów lub zdarzeń, czasem przy w o ływ anych ze w spom nień osobistych. B yw a tak nie tylko w w y raźn ie liryzow anych szkicach z la t w ojny i z przeżyć bezpośrednio po okupacyj- nych, ale rów nież w studiach pośw ięconych w yodrębnionym zjaw iskom lite ra tu ry lub sztuki. N ieraz w ystarczy jakiś szczegół czy zacytow ane w yrażenie om awianego twórcy, by w rażliw ość reflek sy jn a W yki odez w ała się echem. Zapis w P a m iętn iku M akowskiego z czasów P ary ża: „Nie boję się opuszczenia” prow adzi m yśl W yki k u w łasnym przeży ciom w tłum ie obcego m iasta: „[...] nie m asz głębszego zan urzenia w sa m otność, jak wejście w sam otność złożoną z m iliona obcych istot, k tó re są jak obdarzone ruchem i m ową kam ienie” 1S.
— 179 —
śladu a'bstra'kcyjnej, dalekiej od życia „uczoności” . W ręcz przeciw nie, uderzać może trzeźw y, k ry tyczn ie oceniający, p rak tyczn y rozsądek. Wi doczne to zwłaszcza byw ało w reakcjach jego n a różnorodne pom ysły, k tó re w ydaw ały m u się z „papiero w ej”, z „zabiurkow ej” orientacji w y rosłe. Gorszyły go jako przejaw y nonsensów niedopuszczalne zarówno w życiu naukow ym , jak i społecznym. Uczestnikom posiedzeń, w których brał udział W yka — organizator życia naukowego, pam iętne są jego w y stąpien ia nasycone sarkazm em i goryczą w im ię rozsądku i daleko wzrocznego, celowego działania. Öw rozsądny praktycyzm przyśw iecał m u także w e w szelkich czynnościach planow ania. Gdy niedaw no zapy tano go w ankiecie „Życia L iterackiego” n a tem a t potrzeb księgarskich, odpow iedział bez w ahań:
„Uważam za całkowicie błędną taką jak obecna organizacja rynku wydawT- niczego, która powoduje, że podstawowe dzieła literatury narodowej bywają tylko dorywczo obecne w księgarniach, po czym rozsprzedane nikną niczym banany lub pomarańcze [...] Chciałbym się doczekać czegoś w rodzaju PWK (Państwowego W ydawnictwa K lasyków), gwarantującego przemianę wydawniczych bananów na stale obecne w księgarniach w arzywa” 16.
Osadzony św iadom ie i trw ale w kon k retach swego czasu i m iejsca, m ożna by rzec: zadom ow iony w h istorii i w rodzimości, n ie um iał i n ie chciał „stać z bok u ” . N aw et w tedy, gdy zadania, podejm ow ane może nazbyt skw apliw ie, n ie m ogły przecie — jak to było z próbam i pod ręcznikow ych syntez sprzed 1956 r. — doprow adzić do zadow alających rezultatów .
Chciał iść ku zarysow ującym się dopiero horyzontom w raz z ludźm i i z k rajem swej współczesności. W raz z nią schodzi dziś do historii.
P r z y p i s y
1 K raj pełen te m atów w książce Wędrując po tematach. Kraków 1971, I 288. 2 Matejko i Wenecjanie, tamże, III 530.
3 Węgiel mojego zawodu, tamże, II 412. 4 Tamże, II 419.
5 „Kultura” 1973 nr 23.
6 „Tygodnik Pow szechny” 1972, nr 44. 7 Wędrując po tematach, II 51.
8 Węgieł mojego zawodu, tamże, II 420 - 421. 9 Wyspa na polskiej zatoce, tamże, II 51. 10 „Dusza z ciała wyleciała...”, tamże, II 20.
11 K r y ty k a literacka Marii Dąbrowskiej, Wędrując po tematach, II 308.
— 180 —
m atu” — określa to J. Iwaszkiewicz w felietonie „Pan Tadeusz” Kazimierza Wyki. „Życie Warszawy” 1964, nr 65.
18 Jerzy Kwiatkowski, O kry tyc e literackiej Kazim ierza W y k i w księdze zbio rowej Z problem ów literatury polskiej X X wieku. Wairszawa 1965, III 423.
14 Por. S. Treugutt, W y ka o poezji K rzysztofa Baczyńskiego. „Przegląd K ultu ralny” 1961, nr 42.
15 Nad „P am ię tn ik iem ” Makowskiego. Wędrując po tematach, III 274. 16 „Życie Literackie” 1972, nr 6.