• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 39 (25 września)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 39 (25 września)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

C ena n in ie js z e g o n u m e ru k o p . 20.

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4 . Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.20. Półrocznie Rb.

4.50 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie.

Rb. 12. M i e s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie I Cesarstwie kop. 75, w Aus- tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłka „Alb*

SzŁ~ dołącza się 60 hal. Numer 60 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Du­

najewskiego Ns 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonpareiowy lub lego mielące na 1-e| stronie przy tekście lub w tekście R b -1. na 1-el stronie okłsdkl kop. 60.

Na 2-e| I 4*e| stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki

• ogłoszenia zwykłe kop. 26. Za tekstem na blałel stronie kop. 30 Kronika to*

warzyska. Nekrologi I Nadesłane kop. 76 za wiersz nonpareiowy. Marginesy:

na l*e| stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatnie) 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.

od tysiąca.

A dres Redakcyl I Adminlstracyl: W A R SZA W A , Zgoda N» 1.

T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68*76. Adminlstracyl 73*22 i 80*76.

Orukarni 7*36. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska Na 81. Za odnoszenie do

domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie.

Rok X. Ns 39 z dnia 25 września 1915 r.

Wyaawcy: AKC.Tow. wydawnicze „ŚWIAT". Warszawa, ulica Zgoda Na 1.

Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.

©

GOTOWYCH

Damskich . Męzkic hiUc z n io w s k ic h^

•JÓ Z E F SK W A R A '

właściciel Kazimierz Skwara

W ARSZAW A

N'in

i »’<««

r 0 d administracyi.

Wielkie trudności, z jakiemi walczyć musimy w obec­

nych czasach, zmuszają nas do wczesnego uregulo­

wania nakładu „Św iata” . Celem więc uniknięcia przerwy w wysyłaniu pisma, prosimy uprzejmie Szan.

Prenumeratorów o rychłe odnowienie przedpłaty na

IV-ty kwartał. J

W I L N O .

Jeżeli zajęcie Warszawy przez wojska niemieckie było dla Rosyi o- głuszającem uderzeniem maczugi, to zdobycie Wilna stanowi drugi, bodaj czy mniej bolesny cios!!

Normalnie sercem państwa jest jego stolica. Rosya wszakże jest tak dziwacznym organizmem państwo­

wym, że jego centra życiodajne leżą nie w głębi, lecz na peryferyi. Nie Moskwa, a nawet nie Petersburg sta­

nowią o istnieniu potęgi państwowej rosyjskiej, lecz Warszawa, Helsing- fors, Ryga, Odesa, Kiiów, Wilno.

Pozbawiona tych miast, z któ­

rych każde stanowi ośrodek dla ja­

kiejś dzielnicy, o wyraźnej indywi­

dualności historycznej lub etnicznej, Rosya cofa sie w swe granice przy­

rodzone, w granice W. Ks. Moskiew­

skiego; z wielkiego imperyum o za­

kusach światowładczych staje się państwem bardziej wprawdzie jedno- litem, lecz pozbawionem większego wpływu w polityce europejskiej.

W szeregu tych miast, po War­

szawie, mającej zresztą charakter zgoła odrębny, specyficzny — pier­

wsze miejsce co do znaczenia mocar­

stwowego Rosyi zajmuja Kijów i Wilno. Kijów, jako stolica budzącej

Pamiętajcie o wpisach szkolnych.

Wszelkie ofiary przyjmuje Administracya „ Świata “.

sie Ukrainy; Wilno, jako stolica da­

wnego W. Ks. Litewskiego, w które­

go skład prócz Litwy etnograficznej wchodzi rozległa, sześciomilionowa Białoruś.

Wilno jest pomnikiem trwałym wpływów państwowości polskiej, któ­

rych 100 lat najstraszliwszych gwał­

tów wytępić nie zdołało.

Wilno jest najdalej na Wschód wysunięta placówkę kultury zacho­

dniej, twierdza polskości i katolicy­

zmu, oblegana bezskutecznie przez hordy Murawiewa i jego następców.

I stąd płynęła i płynie zawzię­

tość rządów rosyjskich przeciwko temu nieszczęsnemu miastu, które z rezydencyi królewskiej Zygmunta Augusta, poprzez krótki okres Aten litewskich, spadło do poziomu „gu- biernskawo goroda“, „istinno-russkoj Wilnv“.

Zaledwie echa stłumione wszyst­

kich tych okropności, jakie przeżyto Wilno w drugiej połowie wieku XIX-go, dochodziły do uszu szerokie­

go ogółu. Wdzięczne zadanie będzie miał historyk, odsłaniając bez za­

strzeżeń karty martyrologii wileń­

skiej za rządów Murawiewa, Kauf- mana, Kachanowa, Orżewskiego.

Znane sa dobrze wszystkim dzieje męczeństwa filaretów, nie ob­

cym jest przebieg procesu Konar­

skiego, lecz niesłychane te gwałty i prześladowania, aż do stracenia Sie­

rakowskiego. Iszory, Kalinowskiego włącznie, biedna wobec konsekwen­

tnego systemu ucisku i deprawacyi moralnej, jaki zapanował na Litwie, a przedewszystkiem w jei stolicy, po zgnieceniu ostatniego powstania.

Niemałe spustoszenie poczyniły orgie czynownictwa rosyjskiego, nie­

jedna dusze złamały, niejedna dzie­

dzinę życia spaczyły i zatruły. Lecz rdzeń społeczeństwa pozostał nie­

tknięty i zdrowy. Nadeszły czasy sa- tumalii znikczemniałych prałatów Niemekszy, Żylińskiego, Tupalskie- go. Zdawało sie, że kościół nawet zachwiał sie w swych podstawach.

Ale oto ukazuje sie na ambonie tra­

giczna postać księdza Piotrowicza, palącego wobec licznie zgromadzo­

nego w kościele tłumu zrusyfikowa­

ny rytuał i wyklinającego wszechpo­

tężnych prałatów. Księdza natych­

miast wywieziono na Sybir, lecz ten niezwykły czyn odwagi cywilnej ze­

lektryzował zgnębiona ludność, bu­

dząc w niej otuchę. A potem wy­

wieziono biskupa Hryniewieckiego, biskupa Zwierowicza. biskupa Roppa, i każdy taki gwałt wywoływał tern większa zaciętość, tern silniejsze przywiązanie do tradycyi, tern mo­

cniejsza odporność na wpływy wy­

naradawiające.

Gdy już sie zaczęły zacierać w pamięci krwawe obrazy egzękucyi Lukiskich, stanął przed dawnym pa­

łacem biskupów wileńskich śpiżowy monument Wieszatiela, odnowił nie- zagojone rany i w sercach rozpalił nowy ogień.

W twardej i poseonei szkole ro­

sło nowe pokolenie, a coraz cięższe ciosy spadały na społeczeństwo, co­

raz surowsze zakazy sie sypały.

Zaciął sie jednak gród Gedymi- nowv j w milczeniu znosił niesłycha­

ne katusze moralne. Nałożył maskę kamienna i trwał.

Kruszyły sie zwolna mury Św.

Jańskie pod obuchem czasu, a może jeszcze bardziej od bijących w nie stów obcych, twardych, często plu­

gawych... Te same mury. co chci­

wie ongiś wchłaniały szepty podnio­

słych przysiąg Promienistych, które

(2)

4

Brama wchodowa gmachu po-BazylJańskie- go w Wilnie.

rozgrzewała buchająca żarem wymo­

wa Lelewela.

Ponuro szumialy samotne drze­

wa na górze Trzykrzyskiei nąd bez- imiennemi mogiłami powstańców, w czarna noc rzuconych tu w dół...

Pogrążona w zadumie o chwale i świetności minionych dni, wpatrzo­

na tęsknię w daleka linie borów, sta­

ła góra Zamkowa, nie poznając zmienionych rysów rozpostartego u stóp jej miasta...

Napływały wciąż nowe fale, zmywając okruchy przeszłości, przy­

nosząc nowe myśli, nowe wierzenia, nowa mowę...

Dawne Wilno. Wilno polskie, Wilno Mickiewicza i Syrokomli, za­

mknęło sie w sobie, cierpiało i cze­

kało.

Aż przyszła godzina próby naj­

cięższej. Prastara wieża katedralna ze zgroza ujrzała w tłumie zgroma­

dzonym dokoła pomnika Katarzyny zgięte w kornym ukłonie postacie magnatów litewskich.

Rumieńcem wstydu zalały sie twarze polskie.

Z goryczą poeta wołał:

,,K o le b k o o rłó w , d u ch a w ie lm o ż n e g o K o le b k o ! R w ą s ię n a r u in a c h s tru n y ! T u ś m ie r ć c h o d z iła , tu p ło n ę ły łu n y P o ż a r ó w ... D o tą d n a je m n ic y s tr z e g ą T y c h g ro b ó w , w k tó r y c h p r ó c h n i e ją c a łu n y , I m y ś lą , ż e z n ic h w s t a n ie p r o c h w ie lk ie g o N a r o d u , ż e s ię u p i o r y r o z b ie g ą

P o ś w ie c ie , p o m s ty c is k a ją c p ioru n y.

O W iln o ! b o r ó w li te w s k ic h s tr a ż n ic o ! T w ó j d z ie ń c z e r w o n y b y ł, a w n o c y W s ta ł w ia tr i z a tr z ą s ł k rw a w ą s z u b ie n ic ą A P a n n a s e r c a tw e h a ń b ę n ie m o c y P o ło ż y ł, m ó w ią c : „O to z te g o g r o d u W y n ie ś li d u c h a w ie lk ie g o n a r o d u ! “ .

Lecz poeta był w błędzie. Ducha wielkiego narodu nie zabiły ani szu­

bienice. ani napisy: „goworit’ po pol­

ski wosprieszczajetsia". am upadek moralny jednostek. Przygasł on jeno, lecz gdv sie tylko wieży roz­

luźniły, gdy doleciał świeży podmuch wolności. — zapłonął wnet żywiej i już sie stłumić nie dał.

* Z nastaniem „ery konstytucyj­

nej “..Wilno poczęło zwolna odzyski­

wać swe naturalne oblicze. Ukazały sie na ulicach polskie szyldy, z pod prasy drukarskiej zaczęły wychodzić polskie pisma i książki, ze sceny i z mównicy publicznej rozległo sie sło­

wo polskie, a gdy po raz pierwszy od pół wieku, w Boże Ciało, ruszyła przez miasto procesya. zgromadziła kilkudziesieciotysieczny tłum wier­

nych. kroczący ze łzą w oku a po­

bożna pieśnią polska na ustach.

A chociaż krótki był okres swo­

body. chociaż niebawem reakcya znów wysunęła swe drapieżne pazu­

ry. rozbudzone życie zrywało sta­

wiane tamy i rozlewało sie szeroką falą.

W ciągu ostatniego dziesięciole­

cia Wilno stało sie znów poważnym ośrodkiem myśli twórczej polskiej, promieniującej na kraj cały. Mimo trudne warunki zewnętrzne i wewnę­

trzne. gdyż przymusowy letarg kil­

kudziesięcioletni nie mógł nie od­

działać szkodliwie na organizm spo­

łeczeństwa. Wilno dało inicyatywę do mnóstwa przedsięwzięć kultural­

nych i społecznych, z których wię-

K o ś c ió ł św. Anny w W ilnie

kszość sie utrzymała, rokując naj­

piękniejsze nadzieje rozwoju.

Dwadzieścia kilka pism, teatr.

Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Bi­

blioteka im. Wróblew­

skich, Towarzystwo 0- pieki nad dziećmi, T-wo popierania pracy spo­

łecznej. T-wo Dobro­

czynności. Lutnia. So­

kół, Pogotowie Ratun­

kowe, mnóstwo przytuł­

ków, ochron, zrzeszeń samopomocy i zawodo­

wych — oto dorobek o- statnich lat dziesięciu.

A ile instytucyi zosta­

ło zamkniętych przez władzę, lub upadło skut­

kiem krepowania ich działalności przez admi- nistracyę.

Pamiętać n a l e ż y przytem, że samorząd miejski jest wyłącznie w ręku polskiem i że w Dumie petersburskiej re­

prezentuje Wilno—polak.

F o f. Z a m ę t. O gó lny w id o k Wilna.

Nie pomogły wszystkie usiłowa­

nia rządu nadania miastu kolorytu wschodniego: ani wznoszenie nad­

miernej ilości cerkwi, ani stawianie pomników rosyjskich, ani nasyłanie armii „obrusitielej". poczynając od general-gubernatorów a kończąc na tragarzach kolejowych, ani ubieranie dorożkarzy w moskiewskie ,.pod- dziowki". ani dziecinne przerabianie końcówki nazwy miasta. Wilno po­

zostało miastem polskiem. Stanowiąc zaś centrum kulturalne, administra­

cyjne i ekonomiczne dla całego nie­

mal obszaru dawnego W. Ks. Litew­

skiego, wywiera nań wpływ niemały.

Jaki los czeka Wilno w dalszej przyszłości? Któż to dziś przewidzieć zdoła? W dymie pożarów i krwa­

wych oparach kryją się jeszcze wy­

roki przeznaczenia. Ale tajemny głos serca mówi, że nie wróci już dawny porządek, dawna poniewierka.

Może proroczą wizyą natchnio­

ny poeta warszawski, chwilowy gość w Wilnie, pisał:

„N a w s c h o d z ie n iz k o z o r z a s ię c z e r w ie n i I p o r a k o ń c z y ć m ą w ę d ró w k ę n o cn ą , O , s t a r e W iln o ! o to ś m y s p r z ę ż e n i M iło ścią w ie r n ą i j a k ś m ie rć ta k m o cn ą!

Z a c h w ilę w sło ń c u s ta n ą tw o je d o m y I g r o b y tw o je , i s e r c a tw y c h lu d z i, C ie m n o ś ć j e s t b o w ie m , ja k o s e n z n ik o m y , Z k tó r e j s ię d u s z a j a k ze s n u o b u d e i ! “ .

Dla stolicy Litwy odwraca się nowa, tajemnic pełna, karta dziejów.

Ludwik Abramowicz.

K o ś c ió ł św. M ik o ła ja w Wilnie.

2

(3)

Brak koni w Królestwie Polskiem, w okresie wojny europejskiej.

P rzen oszenie z b o ż a w 1915 roku.

Fot. Ig n a c y M ę c ik .

Śmierć Pawła I-go.

(Wedlugpamiętnika.Adama Czartoryskiego).

W teatrze łódzkim wysta­

wiono słynna sztukę historyczna Dymitra Mereżkowski-go „Car Paweł I". w tłómaczeniu p. Pe­

kińskiego. Sensacyjny ten dra­

mat wejdzie wkrótce na scene jednego z teatrów warszawskich.

Podajemy tu. jako przygotowa­

nie do tego widowiska, opowieść tragicznej śmierci Pawła I wedle najbardziej zasługującego na wiarę pamiętnika Adama Czar­

toryskiego. przyjaciela wówczas Aleksandra I. Ta opowieść jest najważniejszym dokumentem do tego zdarzenia; sa o tern i inne dokumenty, jeszcze ważniejsze, ale te przechowują sie zazdro­

śnie w specyalnem tajnem ar­

chiwum domu Romanowych. do którego najzautańsi nawet hi­

storycy przystępu nie maja.

Paweł I nie ufał nikomu, nawet własnej żonie. Nie ufał też młode­

mu Czartoryskiemu, przyjacielowi wielkiego księcia Aleksandra, i wy­

słał go do Włoch, jako rosyjskiego posła przy królu Sardynii. Czartory­

ski nudził sie śmiertelnie na dworze jego sardyńskiej mości, gdzie nic nie było do roboty, gdy nadeszła wiado­

mość o śmierci Pawła I. Jak to sie

Stało? Kuryer zachowywał sie wobec ulewy zapytań, jak głucho-niemy. 7 marca (1801 r.) otrzymał polski ksią­

żę własnoręczna kartkę od nowego cesarza: „Wiesz już, że po śmierci ojca objąłem rządy państwa. Prze­

milczam szczegóły, by ci je ustnie opowiedzieć. Pisze teraz, byś na­

tychmiast zdał wszystkie sprawy twojej misy! najstarszemu po sobie, a sam byś zaraz ruszył w drogę do Petersburga. Niepotrzebuje mówić, z jaka niecierpliwością oczekuję cię.

Bądź zdrów, mój kochany. Posyłam ci paszport do przejazdu przez gra­

nicę. Aleksander". Po przyjeździe do Petersburga Czartoryski znalazł swego cesarskiego przyjaciela zanie­

pokojonego i udręczonego. „Gdybyś ty był tu, nigdy by sie to nie sta­

ło", — mówił mu. O morderstwie ojca rozmawiał z Czartoryskim wie­

lokrotnie i z zupełną szczerością, na­

wet z wylaniem. Nie przypu­

szcza! on, że dojdzie do zabójstwa.

Pahlen i Panin mówili mu tylko o złożeniu z tronu, o przymusowej ab- dykacyi; w myśli przeznacza! ojcu pałac św. Michała na dożywotnie mieszkanie, z możnością robienia tam, coby mu się tylko podobało. Na to istotnie dal swe przyzwolenie ku­

sicielom pól roku temu, na to tylko.

To zaś było koniecznością państwo­

wą i narodową, szaleństwa Pawia bowiem ciągnęły Rosyę do nieu-

chromiej zguby; nikt przy nim nie byl bezpiecznym, a na czoło najważ­

niejszych państwowych instytucyi wypływały błazny i nieuki; pierwszy urząd w państwie sprawował cesar­

ski golibroda. Bezstronny, prawy i czysty Czartoryski ubolewa nad zbrodnią, niemniej konieczność usu­

nięcia z tronu (nie ze świata) Pawia wielokrotnie potwierdza.

Polski książę znajdował sie w wyjątkowo korzystnych warunkach do poznania dokładnego całego tego dramatu. Nietylko z cesarzem był w bliższej przyjaźni, ale i z pier­

wszymi urzędnikami państwa, jak Strogonow, Koczubej, Nowosilcow, a kilku arystokratów starej datv i starej partyi, jak Woroncowy, miało dlań szacunek i bezwzględne zaufa­

nie. Prawdę zaś starał sie poznać u- silnie. Wedle jego świadectwa, sprę­

żyną główną spisku byt Pahlen, gu­

bernator Petersburga, człowiek nie­

słychanej zręczności i przebiegłości, umiejący „zawsze wypłynąć z głębi, któraby każdego innego pochłonęła";

w Finlandyi, gdzie studya filologicz­

ne odbywał, mówiono o nim: „er hat die Pfiffologie studiert (pfiffig ozna­

cza przebiegły). On to zawiązał spi­

sek, który właśnie gubernatorowi, mającemu dozór pałaców cesarskich, mógł się udać z łatwością. By} to zresztą. — szczegół charakterystycz­

ny. — mąż zaufania Pawia. Gdy spi-

(4)

sek już dojrzała na parę diii przed katastrofa Paweł otrzyma! anonimo­

we o nim doniesienie. Rozmawiając z Pahlenem więc, ostro spojrzą! mu w oczy i rzek!:

- Doniesiono mi, że spisek się przeciwko mnie wiąże.

Pahlen spokojnie sic uśmiechną!:

— To niemożliwe, najjaśniejszy panie;—gdyby spisek istniał, ja mu- siałbym do niego należeć.

To uspokoiło Pawia całkowicie.

Tymczasem spisek dojrzał. To było łatwe. Czartoryski w wielu miejscach powtarza, że spisek był wszędzie, w każdym umyśle, że wszyscy czuli, iż tak dalej iść nie może. Ten spisek został zresztą zdradzony w sam dzień wykonania zamachu: golarz cesarza. Kutajszow, obecnie wielki dygnitarz, otrzymał wszystkie o nim szczegóły i do­

kładna listę spiskowców: ale szedł właśnie na pijatykę, rzekł przeto:

- Interesy na jutro.

I schował do kieszeni list nieroz- pieczętowany. Znaleziono go takim przy aresztowaniu Kutajszowa naza­

jutrz po zbrodni.

Pahlen i Panin sprowadzili z prowincy; zaprzyjaźnionych z nimi generałów pod rozmaitemj pozorami, nie wtajemniczając ich w zamach.

Książe Zubow, dawny faworyt Kata­

rzyny, wiedzący o wszystkiem, spro­

sił ich na ucztę 25 marca (1S01 r.).

Spojonym gościom przedstawiono do­

piero wymownie smutny stan mo­

narchii i konieczność radykalnych środków ratunku. Mówiono « abdy- kacyi. Zapewniano, że Aleksander zna plan cały i akceptuje go. Wtedy wszyscy wyrazili swą zgodę na za­

mach. Wyruszono o północy na tragiczna wyprawę. Podzielono się na dwie części, każda z kilkudzie­

sięciu osób. Na czele jednej stanął Benningsen j bracia Zubowowie; ci mieli wejść przez główne wejście i pierwsi wkroczyć do apartamentów cesarza. Pahlen stanął na czole dru­

giego oddziału i prowadził go ta- jemnem wejściem, przez ogrody par­

ku św. Michała. Mówią złośliwi, że re­

zerwował na sobie role zbawcy: gdy­

by zamach się nie udał, on objawiłby sie jako pogromca spiskowców.

Adjutant służbowy, wtajemni­

czony w spisek, przywiódł Ben- ningsena, z latarka w ręku, aż pod sypialnię Pawia. Młody kamerjun- ker stawił opór. Raniono go. Ale hałasu narobił. To zbudziło cesarza.

Zerwa! sie i w trwodze pobiegł ku apartamentowi żony. Ale zapomniał, że to on sam kazał drzwi zabić zu­

pełnie i dywanem ciężkim je zasło­

nić, obawiając sie z tej strony nie­

bezpieczeństw. Tymczasem Zubow sie zląkł: ..Uciekajmy!" radził. Ben­

ningsen zawołał:

— Jakto! przyprowadziłeś nas tu

i

chcesz sie teraz cofać. Nie! Za- dalekośmy już sie posunęli.

Hanowerczyk Benningsen zdecy­

dował o losach Rosy i. Wdarto się do sypialni cesarskiej. Znaleziono P a­

wia przyczajonego, między drzwia­

Na terenie wojny włosko-austryacko-niemieckiej.

Skład prowiantów na wysokości 2000 mtr.

mi a dywanem. Benningsen, z kape­

luszem na głowie i szpadą w ręku, podając mu papier z wyrazami abdy- kacyi, zawołał:

— Najjaśniejszy panie, przesta­

łeś panować! Oto abdykacya na rzecz w. księcia Aleksandra. Musisz podpisać.

Paweł podpisał i Benningsen wy­

biegi z pokoju. Ale wtedy atletycz­

ny Mikołaj Zubow rękę ną cesarza podniósł, „a to rozzuchwaliło innych;

żaden nie widział już przed sobą mo­

narchy, lecz skazana ofiarę. Jeden z obecnych generałów zdjął swoją szarfę i okręcił nią szyje cesarza, in­

ni chwycili za oba końce; powalony szamotał się i dusząc wola!: „Powie­

trza, powietrza!" Spostrzegł czerwo­

ny mundur gwardzisty i jęknął: „La­

ski! zmiłuj się!" Już cesarz wyzio­

nął ducha, a jeszcze go dusili, wlokąc trupa po pokoju; pastwili sie nad nim głównie najwięksi tchórze, ci, co przybyli ostatni. Powrócił generał Benningsen, a widok dokonanego mor­

du przeraził go. Uciszył roznamięt- nionych i wypróżnił sypialnię. Tym­

czasem Pahlen, „zbłądziwszy, jak twierdził, w ciemnych alejach ogro­

du, przybył do pałacu już po mor­

derstwie". Rozpoczął więc rządzić wszystkiem, spodziewając się zebrać największy owoc krwawego czynu.

Ale się zawiódł na tem. Oddalono go ze dworu i z Petersburga. Podobnie, jak Zubowych i Panina. Jeden Ben­

ningsen zrobi! karyerę: mianowano go wkrótce wodzem armii przeciw

Napoleonowi. w.

Szczątki spalonej Łomży.

(5)

Z pośród członków C.K.O. m. Warszawy, którzy wytrwali na stanowisku.

Alfons Bogusławski. Stanisław Czekanowski. Andrzej Wierzbicki.

f C. K.O. zamknięto.

Po rocznej działalności Central­

ny Komitet Obywatelski zmuszony został do przerwania swych licznych prac i do wstąpienia w okres likwi­

dacyjny. Działalność jego była ol­

brzymia i można ia nawet bezprzy­

kładna nazwać. Stosowała sie ona do potrzeb, wielce różnorodnych, ja­

kie z klęsk wojennych wynikały, i pokryła kraj siecią organów ratun­

kowych, nader meżnie stawiających czoło niedoli powszechnej. Same licz­

bowe dane sa tu już wympwnemi.

Komitetów lokalnych utworzono przeszło pięćset, przyćzem najlepiej zorganizowany powiat warszawski posiadał ich trzydzieści trzy. Schro­

nisk zorganizowano 103, specyalnie dla dzieci 21, ochron nowych 215, ku­

chen ludowych 126, herbaciarni 217, oprócz tego 16 punktów żywnościo­

wych i sześć kuchen ruchomych, które dowoziły pożywienie do lasów, gdzie obozowali biedacy, wyga­

niani ze swych siedzib. Trzysta ty;

siecy ludzi otrzymało od tych komi­

tetów pomoc i poratunek, w tern dwieście tysięcy osób dostało pie­

niężne zapomogi, w formie już to wsparć, już to pożyczek na pięcio­

letni termin. Liczne sekcye central­

ne, w Warszawie ulokowane, kiero­

wały ta akcyą ratunkową, dobiera­

jąc sobie najodpowiedniejszych ludzi i zyskując w drodze praktyki coraz więcej umiejętności i dokładności.

Sześć tysięcy pracowników utrzy­

mywało te wielką machinę ratunko­

wą w dobroczynnym ruchu.

Oprócz wyliczonych pobieżnie instytucyi C. K. O. opracowywał no­

we kierunki działalności; najważnłej- szemi z jego projektów były; powo­

łanie osobnego towarzystwa dosta­

wy materyałów, które miało pomoc dawać tym, co za odbudowe spalo­

nych wsi i zniszczonych miast się wezmą; rejestracya systematyczna wszystkich strat, przez wojnę wywo­

łanych, dla ewentualnego ich pokry­

cia przez skarb państwa; a także zorganizowanie ubezpieczeń, obecnie zupełnie nieczynnych, skutkiem, wy­

wiezienia asekuracyjnych funduszów z kraju przez rosyjski Bank Pań­

stwa.

W chwili zawieszenia C. K. O.

rozporządzał sumą miliona stu dwu­

dziestu tysięcy rubli (w okrągłej po- dajemy ją liczbie). Prócz tego gu- bernialny Komitet warszawski miał przeszło 200 tysięcy rubli. Sumami temi już rozporządzono, z których lwią ich część oddano J. E. arcybi­

skupowi. warszawskiemu, dla gło­

dnych wogóle, przyćzem należy się spodziewać, że utworzona będzie no­

wa organizacya pod lego przewodni­

ctwem, na wzór tej, jakie funkcy.o- nują przy istoiicy biskupiej krakow­

skiej i gnieźnieńskiej.

Ile instytucyi w kraju dotknie zamknięcie C. K. O., można, nabrać o tern pojęcia z danych, wyluszczo- nych w pismach naszych, a dotyczą­

cych jednego powiatu warszawskie­

go.. Ulegają tu zamknięciu: 70 o- chron, które wyrzuca na łaskę losu 5;000 biednych dzieci; 10 jadłodajni, które dawały 70 tysięcy porcyi mie­

sięcznie, w czem tylko 15 tysięcy płatnych; 10 herbaciarni, które da­

wały 60 tys. porcyi miesięcznie, w tern tylko 10 tys. płatnych: hurto­

wnia warszawska i jedenaście skła­

dów żywnościowych, do których wydawano biednej ludności bezpłat­

nych bonów za 10 tys. rb. miesięcz­

nie, a które pozatem dostarczały ma­

som produktów po cenach możliwie nizkich.

Najbliższem naszem ratunkowem zadaniem jest teraz ratować te insty- tucye.

Teatry warszawskie.

„Pieśń z roku 1831” w teatrze Polskim.

Pieśń z 1831 roku należy do tych utworów Wyspiańskiego, które, mimo rzekomego braku akcyi, porywają widza przedewszystkiem swoją sce- nicznością. Melodya wierszą W y­

spiańskiego idzie przez rampę i akor­

dem głęboko odczutego echa dobywa z serca słuchacza nastrój niezwykle blizkj nastrojowi twórcy.

Ale nie to stanowi najgłówniej­

szy walor „Pieśni z r. 1831“. Polega on na tern, iż poeta w jednej odsło­

nie, w jednym fragmentarycznym e- pizodzie zaklął dusze powstania z 31 roku. W tym drobnym napozór fa­

kcie chwilowego postoju przed i pod­

czas bitwy Wyspiański w genialnym skrócie ukazał nam cała ówczesną epokę.

W duszy Chłopickiego, w jego słowach i wahaniach ześrodkował Wyspiański wszystko, co przeżyło i co przeszło powstanie.

Kiedy padają z ust Chłopickiego słowa; „Ja, tu nie rządzę. — Radzi­

wiłł niech rządzi", to jak złowróż­

bne ptaki, przelatują wspomnienia wszystkich błędów i niesnasek do­

wódców polskich. I cała niezara­

dność ówczesna, która w tak tragicz­

ny sposób przegrała to. co było do wygrania pewne. A gdy z ust dręt­

wiejącej z bólu Maryi rozlega się...

„Boś jest generale winny", to wzrok nasz sięga w dal i widzi Chłopickie­

go. własną niewiarą, własnem kun­

ktatorstwem podcinającego, jak to­

porem, korzenie powstania.

Niezaradność, rozpacz, bohater­

stwo — wszystko to skoncentrowało sie w pamiętnym boju o Olszynkę.

Wyspiański odczuł to, przeżył we­

wnętrznie i tragicznym fragmentem w wieńcu słów przedziwnych przed oczy nasze rzucił.

Wystawienie „Pieśni" w teatrze Polskim sprawiło nam pewien zawód.

Tło całej akcyi naczelnej — nikło i zamiast uwypuklać

i

uzupełniać ton słów głównych bohaterów, odsuwało się, jak mgła, gdzieś w dal, tak że się o nim zapominało, lub chwilami było nawet gorzej, gdyż paczylo wraże­

nie, płynące ze słów głównych osób dramatu. Artyści śpiewali pieśń zbyt dobitnie; robiło to wrażenie, iż chcą podkreślić zdobyte przez nią prawo obywatelstwa; wypadało to jednak z ram założeń Wyspiań­

skiego.

Scena przybycia starego wiaru­

sa — niestety ■ — nie wywołała pełni wrażenia i grozy. Chłopicki w wy­

konaniu p. Sosnowskiego odnalazł in- terpretacyę silna i pomysłowa, acz­

kolwiek zanadto poszarpaną.

Rzecz szczególna — najsłabiej

wypadła scena przed popiersiem Na-

(6)

poleona, natomiast scena, w której Chlopicki każę odżyć wspomnieniu, gdy gnał „przez deszcz kul pod górę pędem", była odegrana wspaniale i silnie. Pani Dunin, jako tragiczna Marya, opracowała rolę swoja inte­

ligentnie i z istotnem zrozumieniem swej odpowiedzialności. Czuło się rzeczywiście, że ..pustoszył sie złoty sen jej duszy". A kiedy w rozpaczy po straconym żołnierzu-kochanku skarżyła się: „serce moje martwie­

je", to czuło się. że to martwiało ser­

ce Polski, tracącej najdzielniejszych obrońców w ostatniej niestraconej potrzebie orężnej. L. Ch.

Z teatru Nowego.

W letnie! siedzibie farsy przy ulicy Królewskiej rozbiła swe namioty trupa z Bagateli: balet i garść artystów drama­

tycznych. Rozpoczęto od przypomnie­

nia baletóiw, dawanych ostatnio w Baga­

teli, i stopniowo wprowadzono do pro­

gramu przewagę jednoaktówek. „Pazik"

Mieczysława Guranowskiego—to iw dość zgrabną formę ujęty dyalog poetycki o pastelowych tonach, mile dźwięczący i rozlewny. „Imieniny aktorki" zaś — to obrazek niby rodzajowy, potrącający u

■metody Zapolskiej, nieco chaotyczny i zatarły, z poczuciem pnzecież wartości scenicznych pisany i może nawet tro­

chę — filozoficzny. Wśród grających — znajomi ze scen innych: panie Bończa, Leńska, Strońska, p. K. Tatarkiewicz.

Z żałobnej karty.

. f W ładysław W ojdałowicz.

Scena warszawska utraciła jednego z ■najlepszych swoich artystów. Wojdało­

wicz, niezrównany „Ciaputkiewicz", do­

skonały „Papkin", świetny odtwórca ty­

lu innych postaci świata komedyowego, nie żyje. Zarówno koledzy, jak i publicz­

ność, przez długi czas będą odczuwać je-

Władysław Wojdałowicz przy pracy.

Warszawa po odejściu rosyan.

Fol. S a ry u sz W olskt. Dworzec

go bralk. U nas bowiem rzetelnie ocenia się wartość ludzi najczęściej po śmierci, zwłaszcza tych, co za życia nie gonią za szumną reklamą, nie narzucają się ha­

łaśliwie. A do takich właśnie należał Wojdałowicz. Talent swój, nad wyraz miły, ciepły i swojski, nosił skromnie, nieomal wstydliwie. W intrygach tea­

tralnych nie brał nigdy udziału. Wypeł­

niał ściśle i sumiennie .nakładane nań o- bowiązki, choć często nie były one do­

stosowane do miary jego talentu. Ten ar­

tysta z Bożej łaski był jednocześnie wzo­

rem pracownika, — wypadek rzadki wszędzie, w Polsce najbardziej. Czasem tylko, gdy po dobrej, istotnie udałej roli, z kompetentnych ust słyszał wyrazy u- znania, oczy Wojdałowicza nabierały blasku, twarz okraszała się uśmiechem radości i razem wdzięczności.

Wojdałowicz niezrównanym był w rolach charakterystycznych. Każda po­

stać jego żyła na scenie. Prostemi środ­

kami sięgał głęboko do duszy ludzkiej, dobywając akcenty, które autor nieraz tylko nader powierzchownie zaznaczył.

W historyi teatru polskiego zapisał swe imię trwałemi zgłoskami. S/e.

f Stanisław Witkiewicz.

Zmarl w 64 roku życia jeden z naj­

ciekawszych malarzy i krytyków arty­

stycznych współczesnej Polski. Stani­

sław Witkiewicz. Przez długie lata na­

zwisko jego było synonimem bujnej mło­

dości. Z tempe­

ramentem bro­

nił nowych war­

tości w sztuce, walcząc o uzna­

nie dla takich koryfeuszówna- s z e g o malar­

stwa. jak Cheł­

moński. Gierym­

ski. Tom arty­

kułów i pole­

mik, zebranych p o d tytułem:

„Sztuka i kry­

tyka u nas", zawsze odczy­

t y w a ć .

b ę d ą

Stanisław Witkiewicz,

żądni pięknych

myśli ludzie z wielkiem zainteresowaniem i uznaniem. Witkiewicz w młodości nie doceniał Matejki, ale na schyłku lat swoicli wykuł mu pomnik uznania w mo­

nografii, jedynej godnej twórcy „Bitwy pod Grunwaldem".

kolei Nadwiślańskiej spalony przez rosyan.

Witkiewiczowskie ukochanie Zakopa­

nego sprawiło też, że zajęto się grunto­

wnie renowacyą stylu góralskiego, że przyswojono naszej architekturze ten lu­

dowy, arcypolski pierwiastek budowni­

ctwa. Jako malarz, Witkiewicz celował przedewszystkiem w pejzażach. Na szcze­

gólne wyróżnienie zasługują: „Wiatr hal­

ny", „Morskie Oko" i nagrodzony przez Krakowską akademię „Obłok". Podnie­

sienie artystycznej strony naszych wy­

dawnictw leżało też mocno na sercu Wit­

kiewiczowi. Redagując „Wędrowca" do wspótki z Gruszeckim i Sygietyńskim, czuwał nad estetyką zewnętrznego wy­

glądu pisma. Numery te pozostaną, jako piękny owoc usiłowań graficznych.

Witkiewicz pozostawił po sobie dwie książki obrazów, nowelek — specyalnie na tematach zakopiańskich osnutych.

Przez ostatnie chwile znajdował się my­

ślą i sercem wśród walczących szeregów legionu polskiego, który był dla niego

„jedynym wyrazem nieskairlalej polsko­

ści". W historyi sztuki polskiej i kryty­

ki artystycznej Witkiewicz zajmuje jed­

no z najpocześniejszych i czołowych miejsc. Niech mu ziemia polska, którą tak ukochał i wstawił, koicielką będzie i pocieszycielką! Walczył o świty pol­

skie — nie doczekał jutrzni.

Ś. p. Józef Włoskiewicz.

Jeden z najstarszych dziennikarzy warszawskich, długoletni współpracownik ekonomicznego działu „Kuryera War­

szawskiego". referent warszawskiego ko­

mitetu giełdo­

wego. Młody e- migrant w 1863 r„ dopełnił swe­

go wykształce­

nia na uniwer­

sytecie w Tu­

luzie i pracował czas jakiś, jako urzędnik mero- stwa we Fran- cyi. Do kraju ściągnął go Sa- bowski i na dro­

gę dziennikar­

stwa popchnął.

Wytrwał też w t y c h taczkach dokońca; śmierć

nagle go porwała od biurka; w drukarni leżały świeże jeszcze jego rękopisy, gdy .nekrolog już mu pisano. Był pracowity, do­

kładny i cieszył się poważaniem kolegów.

Józef Włoskiewicz.

6

(7)

W arszaw a w d n ia ch przełom ow ych.

% z okresu ostatnich tygodni, niewątpliwie zajmie należne stanowisko Straż Obywatelska m. Warszawy, powsta h «n id = Polskiego narodu Reprodukujemy powyżel grupę ll-go okręgu Staromiejskiej dzielnicy. Otoczeni wieńcem dzielne Jacuna8 ed ą 8en' ° rzy: pp- Toma8zew8kii'Kerntopf, Wapiński-Wabiński, Brug, Sąchocki komisarz, Strzyżewski, Bryliński, Krosnowskt Fot. S a ry u sa W olski

(Sprawozdanie specyalnego wysłannika

„Świata").

3 S zkolnictw o.

Wszyscy, bez różnicy przeko­

nań politycznych, uświadamiamy sobie, że szkoła polska dla dobra kra­

ju jest rzeczą konieczną. Przy pier­

wszej więc sposobności obowiązkiem społeczeństwa jest przeprowadzanie tego kardynalnego postulatu bez u- rzeczywistnienia którego prawidłowy rozwój społeczny jest niemożliwy.

Myśl ta stała sie w Warszawie głó­

wnym punktem dążności ogółu. Tym­

czasem Łódź, znalazłszy sie w tych samych warunkach, jeszcze w sier­

pniu r. z., pozostała wobec tej kwe­

sty! prawie całkiem obojętną.

Łódź posiadała przed wojną 69 szkół początkowych miejskich: z tych polskich 34, niemieckich 23, ży­

dowskich 12; prócz tego 3 maryawi- ckie i 2 cerkiewno-rosyjskie. W szko­

łach tych, jak zresztą w całem miej- skiem szkolnictwie początkowem w kraju, jeżykiem wykładowym bvł je­

żyk rosyjski. Ze szkół średnich Łódź liczyła cztery szkoły polskie spo­

łeczne, kilką gimnazyow rządowych, kilką szkół prywatnych z prawami oraz kilkanaście pensyi dla dziew- CZ| i wybuchem wojny wszystkie szkoły te, z powodu wakacyi, były nieczynne; z nadejściem roku szkol­

nego prawie wszystkie nie rozpoczę­

ły działalności.

W dniu 6 grudnia dopiero roz­

poczęła działania swe Sekcya Szkol­

na, utworzona przy Głównym Komi­

tecie Obywat., której przewodniczą­

cym był Stanisław Silberstein, zaś wiceprzewod. dyrekt. szkoły handlo­

wej, Wacław Kloss. Sekcya szkolna

uznała się za instytucyę, przejmują­

cą zastępczo działalność dawnej, miejskiej Rady szkolnej. Pierwszą więc jej rzeczą było uruchomie­

nie szkół miejskich, co wobec dezercyi personelu nauczycielskiego (z 231 pozostało ną miejscu 140), przedstawiało zadanie dość trudne.

Jednakże przy pomocy zastępców, których przyjmowano z grona osób, posiadających prawem przepisane świadectwa nauczycielskie, udało się Sekcyi stopniowo powoływać do ży­

cia wszystkie szkoły początkowe. Se­

kcya Szkolna sformowała przy szko­

łach trzymiesięczne kursy dla anal­

fabetów młodocianych, tworząc 74 komplety, w których przeszło 3 ty­

siące dzieci najuboższych pobierało naukę czytania i pisania. Obok nich zaś powstały i 22 kompl. dla analfa­

betów dorosłych z tysiącem prawie uczniów. Więcej kompletów Sekcya Szkolna założyć nie mogła, wycho­

dząc z zasady, że: komplety te mo­

gą być otwierane przez osoby, ma­

jące odpowiednie koncesye od wła­

dzy szkolnej. Koncesyi tych jednak w Lodzi jest zaledwie kilka (Spraw, z działaln. Sek. Szk.) niewystar­

czających. Wobec wyjątkowej nę­

dzy, Sekcya widziała się zmu­

szoną zajrzeć w stosunki ma-

Bony Kom. Obyw. w Łodzi,kursujące na równi z pieniędzmi rosyjsklemi i niemieckiemu

teryalne dzieci, uczęszczających do szkół, czego wynikiem było wyda­

wanie znacznych ilości obiadów bez­

płatnych i od czasu do ozasu trochę odzieży. Prócz tego, wchodząc w położenie nauczycieli rosyjskich szkół rządowych, pozostałych na miejscu bez środków do życia, Se­

kcya Szkolną asygnowała pewne su­

my na zabezpieczenie im bytu.

Uważając się za instytucyę za­

stępcza i chwilową, Sekcya Szkolna nie mogła, nie wychodząc poza gra­

nice, legalności, wpływać w pewnej choćby mierze na charakter szkoły początków ej miej skiej, utrzymywanej za grosz polski, pozostawiając wszystko po dawnemu, aż do nowych rozporządzeń władz właściwych. Ten stan rzeczy odbił się złym wpływem i na średniem szkolnictwie. Szkoły prywatne, podobnie jak miejskie, prowadzone były bez zmian, zacho­

wując nawet swe „prawa", nie mó­

wiąc już o podręcznikach, wykłada­

nych przedmiotach, ani języku wy­

kładowym. Tylko pensye dla dziew­

cząt zrozumiały w większości swej obowiązek, polszcząc swą naukę i wprowadzając przedmioty, których brak w programie szkoły naszej jest ciężką niesprawiedliwością.

7

(8)

Łódź w dniach przełomowych.

Kościół w Konstantynowie pod Łodzią, po walkach grudniowych r. z. Zbiornik wody na stacyi Łódź-Fabryczna.

Centralny Komitet Milicyi Obywatelskiej m. Łodzi, z zarządami dzielnic, oraz delegatami sekcyi przy C.K.M.O.

Nauczycielstwo polskich szkól średnich w Łodzi, wiedzione zdro­

wym instynktem, który w W arsza­

wie stal sie bodźcem do społecznego czynu, zwołało 21 marca 1915 r.

zjazd publiczny (nie nauczycielski), na którym przyjęta została znamien­

na uchwała, streszczająca zadania i obowiązki społeczeństwa wobec pol­

skiej szkoły. Olównemi postulata­

mi, objętemi uchwałą, były: 1) przy­

musowe, powszechne i bezpłatne nau­

czanie początkowe; 2) założenie kur­

sów pedagogicznych w celu przygo­

towania odpowiednich sił nauczyciel­

skich; 3) podjęcie planowej organi- zacyi publicznego szkolnictwa śre­

dniego; 4) utworzenie komisyi nau­

kowo-pedagogicznej; 5) bezwzględne spolszczenie wszystkich szkól.

Sekcya szkolna, której uchwały te zostały przedstawione, uznała je za niemożliwe do przeprowadzenia, prócz punktu IV, któremu jednakże współdziałać nie mogła.

Jednak przyznać trzeba, iż sa­

me warunki, w jakich znajdowała i znajduje się Łódź, były istotnie cięż­

kie. Tern niezrozumialszem zatem

jest, że tyle wysiłków obywatele pol-

8

(9)

Łódź w dniach przełomowych.

Produkty dla kuchni robotniczych. Giełda pracy w Łodzi. Do roboty.

scy poświęcali dziełu utrzymania da­

wnej szkoły rosyjskiej, lekceważącej najelemęntarniejsze zasady wycho­

wania -narodowego.

Rok ubiegły był dla nauczyciel­

stwa polskiego w Łodzi rokiem klę­

ski.- Nauczycielstwo stanęło w obli­

czu głodu i, nędzy. Nauczycielki w okresie tym zarabiały po 15 rb.

miesięcznie; wyjątkowo, tylko przy 36-godzinnej pracy tygodniowo, do­

chodziły do rb. 40. Los mężczyzn nie był lepszy. Szkoły społeczne płaciły personelowi pedagogicznemu 50$ poprzednich pensyi, W szkołach prywatnych najpoważniejsi nauczy- cięlowie otrzymywali do 50 kop. za godzinę! A to wszystko w okresie niebywałej drożyzny. Każdy, któ tyl­

ko mógł otrzymać jakiekolwiek inne zajęcie, porzuca} nauczycielstwo. Z drugiej jednak strony, znalazły się w Lodzi całe szeregi, inteligencyi, wy­

rzucone z swych dotychczasowych stanowisk i zajęć, a szukające w nauczycielstwie .chwilowej deski ra­

tunku, Skutkiem tego znaleźli’ się ludzie nieprzygotowani do pracy pedagogicznej, co znów ma ujemny wpływ n'a system Wychowawczy.

Jednakże, pomimo tak ciężkiego położenia, nauczycielstwo szkół pol­

skich średnich nie zapomniało o swych obywatelskich' obowiązkach.

Nadzwyczajnym wysiłkiem, wierząc, iż dla szkoły Dolskiej, pomimo wszystko, musi nadejść dzień jaśniej­

szy, nawet w Łodzi, stworzono przy Stów. Naucz. Pols. Kursy pedago­

giczne dla kandyd. nauczycielskich.

Celem ich jest stworzenie odpowie­

dnio wykształconych nauczycieli lu­

dowych. Na początku października wypuszcza już one pierwszą grupę słuchaczów, liczącą sześćdziesiąt o- sób.

Niemałą zasługę w sprawach o- światowych oddały dwa miejscowe towarzystwa, mianowicie „Wiedza"

i ,-Towarz. Krzewienia Oświaty'1, które w tym strasznym roku, dzięki gorącej i energicznej pracy nielicz­

nych jednostek, wielu analfabetów nauczyły czytać, wielu zaś innych o- świecało.

i

uświadamiało za , pomocą odczytów- pogadanek i wykładów.

. Szkoły, średnie niejedno . miusia- łv zmienić w swym systemie wycho­

wawczym.. ulegając wpływom zarzą­

dzeń oświatowych Warszawy. Nie poszły jednak tak daleko. Pewnem jest chyba, że uznają autorytet Kra­

jowego Wydziału Oświecenia i za­

stosują się w zupełności .do. jego po­

stanowień. Co. się ty.czy szkół po­

czątkowych miejskich, to na razje są one jeszcze nieczynne, a los.ich za­

leżnym .jest od przepisów, opraco­

wywanych przez delegacyę szkolną przy nowoutworzonym magistracie.

Jest nadzieja, że delegacya ta stanie n a . stanowisku wręcz sprzecznem z tęm, któremu służyła Sekcya Szkol­

na nrzy Ołów. Kom. Obyw.

Z teki karykatu

Ł o d z ia n ie w L e g io n a c h . D r. Z d z M ie c z y ń s k i, p o p u la rn y w Ł o d z i, Jako f e lie t o n is t a „Pwc>fe".

Nie idzie przecież o działalność filantropijną. Chodzi o zorganizo­

wanie świadomej akcyi, w celu pod­

trzymania zagrożonej najcenniejszej placówki narodowej w Lodzi. Powo­

łanym do tego iest w pierwszej li­

nii Krajowy Wydział Oświecenia, powiadomiony już pewnie, o stanie szkolnictwa łódzkiego, nie omieszka wejrzeć w nie i~w miarę sił wesprzeć.

Może wówczas gorące słowa „Dzien­

nika Polskiego", ogłoszone, z okazyi uchwalenia przez Warsz. Kom.

Obyw. budżetu szkolnego, w grani­

cach żądanych przez Wydział Oświe­

cenia. w sumie 1.827,000 rb.. . znajdą echo ; w Lodzi, że: z chwilą, gdy a- becadło polskie przestało już być prześladowane, a elementarz w ytrą­

cany z rąk dziecka przez nacyoną-

■ 1 izm rosyjski, polacy. pozostawieni sami sobie, pierwsze swe kroki- ku własnej, powszechnej i ludowej szko­

le. kierują. VI. 5.

Artura Szyka.

Ł ó d z k i k o n k u r e n t fa b r y k i „ N o b le s s e ” w W a r- s z a w ie .

(10)

Berliński Hindenburg.

Berlinczycy wobec zasług gen. Hindenburga zbudowali mu olbrzymi pomnik, który stanął u wylotu Alei Zwycięstwa (Siegesallee), koło kolumny Zwycięstwa. Pomnik ten należy do olbrzvmów (sama głowa ma 1 metr 30 cmt., szabla zaś 6 metrów 30 cmt.). Zbudował go rzeźbiarz Marschall. Oryginalne Jest, że wbija się weń gwoździe złote, srebrne i że­

lazne za odoowiednią cenę. Pieniądze idą na cele filantropiine.

„Pour prendre conge...”

Czasu istnienia jeszcze mostów nawiślańskich, związujących kamie­

niem i żelazem brzegi miasta, dzisiaj rozpękłego na dwoje, wyjechałam na drugą stronę rzeki, na wieś, do mego opuszczonego domu. Okazało sie bowiem, że zdążę jeszcze prze­

wieźć do miasta reszte pozostałych tam rzeczy i tak przed losem niepe­

wnym je ocalić.

Szło o to zwłaszcza, aby zabrać kufry, pełne książek, spakowane za­

wczasu i porządnie ustawione na strychu. Zawierały one część da­

wniej iuż przewiezionej biblio­

teki, a dla znacznego ciężaru swego pominięte zostały w pośpiechu pier­

wszego transportu.

Dom był zamknięty i powierzo­

ny opiece wypróbowanej starego, do ziemi wpół przygiętego Marcina, któ­

ry wespół z żoną swoją doglądał też reszty zabudowań, ogrodu i lasu.

Przybywszy na miejsce, zasta­

łam cały mój dziki, zapomniany, le­

śny świat do dna zmieniony, prze­

kształcony naglę w wielkie jedno o- bozowisko. Las, pusty zawsze, ru­

szał się, jak żywy — niby groźny Birnain wood przed oczami Mackbe- tha. Pełno tu było wojska i ślicz­

nych, wielkich koni, uwiązanych każ­

dy do jednej sosny zagajnika. Głę­

biej poprzez pnie widać było na po­

lanie rozpięte szare, małe namioty.

Mnóstwo zmęczonych, zczernialycli ludzi leżało wszędzie po ziemi

i

snu­

ło sie miedzy łagodnemi zwierzęta­

mi. Wzdłuż cichych, powabnych

dróg leśnycli stuły ścisłym szere­

giem. jak automobile w parku Monte Pincio, małe kuchnie połowę na kół­

kach. jaszczyki ; wózki.

Pod lasem, na kwiecistej łące, niekoszonej w tym roku, pasło się piękne, zdała skądś przypędzone by­

dło ukraińskie. Niehodowane w na­

szych stronach, małe, spokojne owce gryzły trawę na poblizkim pagórku.

Drogą od domu nadchodził spie­

sznie zgarbiony Marcin, dając nie­

zrozumiałe znaki. Gdy był już zu­

pełnie blizko- głosem cichym, pełnym zniechęcenia i jakgdyby od wszyst­

kiego umywając ręce, wyjawił, że zostałam okradziona.

— Jeszcze rano obchodziłem, jak się należy. Nikogo nie było widać.

Teraz cały las obok pełny wojska.

Przyszły, otwarły sobie dom i skra- dły wszystko wogółe. Moja zastała ich, jak wychodziły.

- Jakto: wszystko skradli? - zapytałam.

Marcin milczał chwilę i wreszcie powiedział: ■ — No. taki samowar na- przykład, wszystko wogółe...

Drzwi domu zastałam istotnie szeroko otwarte, w nich Marcinową.

na której obliczu malował sie smu­

tek. Podłogi w pokojach zasłane wywleczonemi z szuflad gratami, na piętrze zaś- w pokojach i na stry­

chach- setki książek w najstraszliw­

szym nieładzie, wysypane z pak i kufrów. Tomy nieoprawne były roz­

trzęsione w ten sposób, że pojedyn­

cze arkusze i kartki znajdowały się w różnych miejscach albo wcale.

Wyszłam na ganek. W bledną­

cej iuż od zmierzchu zieleni zdziwio­

nego ogrodu snuły sie tu

i

owdzie fi­

gury ludzkie. Roiło sie osobliwie w te i części sadu, gdzie rosły dojrzale maliny.

Bliżej domu, pod cienista berą d'Amanlis, leżało czterech żołnierzy i grało w karty. Mieli wszyscy na czapkach maski ochronne przeciw gazom trującym z dwoma dużemi szkłami na oczy. I z term drugiemi wielkiemi oczami na czole głowy ich wyglądały, jak głowy niektórych o- wadów.

W taliach kart rozeznałam bez trudu tę, które leżały u nas na ko­

minku.

Podeszłam do żołnierzy i powie­

działam- że oto splądrowano mi dom i brak iest różnych rzeczy, że prag­

nęłabym ie odzyskać, zwłaszcza nie­

potrzebne tu przecież nikomu ubra­

nia kobiece, że ponadto chcialabym mieć pewność, iż nikt iuż do domu nie wejdzie — przynajmniej dopóki nie spakuję nanowo zniszczonych książek i nie zabiorę tego, co zostało.

Mogłam mówić dowoli. żaden z nich bowiem nie zamyślał mi przery­

wać. Umilkłam wiec. A wówczas najbliżej leżący żołnierz podniósł swą głowę- Podobną do łebka libelli. prze­

ciągle na mnie popatrzył i rzekł: - Co nam oo waszych książkach, my i tak po waszemu nie rozumiemy.

Przyczem, patrząc ku mnie po­

godnie czworgiem swycli oczu- gryzł niedojrzałą, zieloną, jak ogórek- berę.

— Niema co, tylko trzeba iść do oficera, — doradzał mi Marcin- nie­

co na uboczu sie trzymający.

Starszyzna miała swoja kwaterę o pól wiorsty od nas. w niewielkim domku przy drodze leśnej.

Spadła mgła i w mrokach po­

śród lasu gęsto płonęły ogniska. Sły­

chać było gwar, nieznajome pieśni żołnierzy i tęskna muzykę.

Wkrótce stanęliśmy u celu. Za­

proszono nas. abyśmy weszli do pu­

stej prawie izbv, gdzie kilku wojsko­

wych gwarzyło, stojąc. Przy dłu­

gim stole w świetle małej świecy bez lichtarza dwóch coś pisało, a jeden kąpał w talerzu odbitki fotograficz­

ne. Ktoś sie zapytał, czy nie dozna- ję obawy, a gdy pospieszyłam cał­

kowicie go uspokoić, podał mi krze­

sło. Marcin stał u drzwi, zgarbiony we dwoie.

Po chwili, powiadomiony przez żołnierza o mem przybyciu, zeszedł z góry młody oficer, zgrzytnął ostro­

gami w ukłonie i zapytaj, czegobym sobie życzyła. Usłyszawszy, o co idzie, spochmurniał i stał się suro­

wy. — U nas dotąd nie było wypad­

ku. aby coś podobnego sie zdarzy­

ło. — powiedział z godnością. - Wszelako głos jego brzmial szcze­

rzę, gdy to mówił.

— Gdzie to. na końcu lasu? — Tak. właśnie. — Ach. to więc nie na­

si żołnierze, rzekł z ulgą. — Tam stoi mitraliezowa komenda i oni wcale nie maja oficerów.

Wyraził chęć, pomimo nożnej pory, obejrzenia szkód osobiście, a z nim dwóch jeszcze innych oficerów.

Zaręczali mi. że rzeczy muszą się znaleźć, a winnych spotka kara, we­

dług surowych praw stanu wojen­

nego.

Poszliśmy tedy wszyscy lasem, przez obóz, temi drogami, które znam od dzieciństwa, jak ścieżki swe­

go ogrodu. Mgła sie zwiększyła, o- miską były owinięte pajęczynami.

Wszędzie naokoło konie gryzły sia­

no i skrobały ziemie.- twardą od so­

snowych korzeni. Śpiewy zamilkały i znowu odzywały się gdzieś dalej.

W drodze tłómaczyłam teraz o- ficerom. że nie idzie mi właściwie o odzyskanie rzeczy, ani ukaranie win­

nych. Jakże icli znaleźć? Stróżka nie pozna ich napewno. bo na epole­

tach sie nie zna. a twierdzi, że no- zatem wszyscy żołnierze są jednako­

wi. Obawiam sie jedynie dalszych szkód w domu, którego zaniki sa ze­

psute. a stróż stary i tak dobrotliwy, że żołnierze nic sobie z niego nie ro­

bią.

Tak doszliśmy do domu. Mar­

cin oprowadzał tych panów Po poko­

jach i przy świetle świecy pokazy­

wał stan rzeczy. Oficerowie z wi­

doczną Przykrością konstatowali -istny pogrom". Mniei rozumieli stratę, wynikła z rozrzucenia tyłu książek, wszelako raz po raz dzwo­

nili ostrogami, a jeden pachniał an-

10

Cytaty

Powiązane dokumenty

W większości wypadków pożyczka dostaje się do rąk petenta tylko w małej części gotowizną — gdyż Sekcya stara się bezpośrednio o dostarczenie mu ma-

By przekonać się, czy projekt Gren- dyszyńskiego znajdzie oddźwięk we wspomnianych instytucyach, bo inteligen- cya bez pracy jest żywo nim przejęta, udaliśmy

Pewnej nocy zdawało się już, że atak się zaczyna, gdyż po północy huknęło kilkanaście strzałów karabinowych.. Okazało; się, że to warta w okopach,

Nie jest jednak w stanie oprzeć się pierwotnym, zaborczym instynktom sąsiadów.. A Polska nie ma sit, by im stanąć na drodze, ze swą energią, własną racyą

nie kolosalnych sum, z drugiej zaś strony, obojętność w obecnej sytua- cyi byłaby wprost hańbiącą plamą. Nieprzerwanie więc staramy się o nowe zasoby. W

nien być utrzymany, pomimo jego nieracyonalności: nie teraz czas na reformy; iest on też już przez wła­.. dze miejskie pobierany, pomimo 0- poru wielu

Jest i w kraju naszym, i w mieście naszem analfabetyzm, — mniejszy może, aniżeli się o tern publicznie mówi, — jeszcze jednak wielki, ale niema już

Bo choć nie danem było konstytucyi trwać i rozwijać życie narodowe w nowym kierunku, samo jej zjawienie się u schyłku politycznego życia jest świadectwem i