• Nie Znaleziono Wyników

Lubelski Lipiec 1980. Przewodnik

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lubelski Lipiec 1980. Przewodnik"

Copied!
276
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

LUBELSKI LIPIEC 1980

Przewodnik

LUBLIN 2020

MAŁGORZATA BIELECKA-HOŁDA

Przewodniki Teatru NN

(4)
(5)

W dniach 18–25 lipca 1980 r. w Lublinie i na Lubelszczyźnie doszło do strajków. Był to początek fali protestów, które przeszły w tym czasie przez całą Polskę i zakończyły się w sierpniu 1980 r.

powstaniem w Gdańsku Solidarności. Symbolem tamtych wyda- rzeń stał się w Lublinie strajk lubelskich kolejarzy. Tak o nim napisał prof. Jerzy Bartmiński:

Strajk węzła kolejowego PKP w Lublinie sprawił, że fala straj- ków rozsypanych przyjęła charakter niemal strajku generalnego.

Stworzono nową jakość, zmuszono władze komunistyczne do rozmów, strajki stały się zjawiskiem jawnie uznanym i dyskuto- wanym; wysunięto także postulaty nie tylko ekonomiczne, ale i społeczne o pewnym znaczeniu politycznym, m. in. wolnych wy- borów do Rady Zakładowej.

Tak więc w Lublinie historia w sposób symboliczny zatoczyła koło.

W lipcu 1944 roku został tutaj ogłoszony Manifest PKWN, a komuni- ści zaczęli obejmować władzę. Kilkadziesiąt lat później, w tym samym mieście, również w lipcu rozpoczął się początek końca tej władzy.

Lubelskie strajki z lipca 1980 r. w jakimś sensie stały się kamykiem, który poruszył wielką lawinę wydarzeń: w tym samym roku w sierpniu powstała Solidarność, w roku 1989 nastąpił upadek komunistycznej władzy, a w 2004 roku Polska stała się częścią Unii Europejskiej.

Te wszystkie wydarzenia mogły nastąpić dzięki temu, co wyda- rzyło się w Polsce w lecie w 1980 roku, a co rozpoczęło się w naszym mieście. Z perspektywy czterdziestu lat widać coraz wyraźniej, jak ważną datą w najnowszej historii miasta jest Lubelski Lipiec 1980 r.

Gdy piszę te słowa na Białorusi trwają protesty po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Zatrzymano tysiące ludzi, nasiliły się represje wobec osób żądających wolności zgromadzeń, mediów i wolności słowa. Jest coś przejmującego w tym, że na wiecach wy- borczych na Białorusi ludzie śpiewali, że jeśli chcesz wolności, to musisz ją sobie wywalczyć, a „Mury” Jacka Kaczmarskiego stały się dla nich nieoficjalnym hymnem. Białorusini protestują w imię idei, które łączą wspólnotę europejską: demokracji, praw obywatelskich, wolności słowa, praworządności, godności. Warto o tym przypo- mnieć. To wszystko pokazuje, jak ważna jest w naszym życiu wol- ność. Dramatyczne wydarzenia na Białorusi to lekcja dla nas żyjących tu i teraz… Strzeżmy naszej wolności. Tak łatwo ją utracić. Publika- cję „Lubelski Lipiec 1980. Przewodnik” dedykujemy Białorusinom walczącym o swoją wolność.

Tomasz Pietrasiewicz

(6)
(7)

5

LIPIEC 1980

Polska, rok 1980. Sytuacja się zmienia, historia się powtarza To straszny banał – ale dziś trudno odtworzyć sobie rzeczywi- stość PRL nawet tym, którzy żyli w tamtych czasach i w tamtym państwie. To była całkowita zależność marionetkowych władz od Związku Radzieckiego i zupełny brak praw obywatelskich. Nie do pomyślenia była wolność wypowiedzi, wolność prasy czy działalno- ści gospodarczej, zakazane były zgromadzenia – oprócz tych orga- nizowanych przez władze, nie było partii politycznych poza Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, która z prawdziwą partią politycz- ną nie miała nic wspólnego. Podobnie trudno nazwać partiami po- litycznymi satelitów PZPR, w pełni jej podporządkowanych, czyli Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne.

Związki zawodowe były posłuszną przybudówką PZPR, a Polacy – więźniami zamkniętymi w granicach państwa, które otwierały się dla nielicznych, rzadko i tylko za przyzwoleniem Służby Bezpie- czeństwa, depozytariusza wszystkich paszportów.

Oczywiście sytuacja zmieniała się przez lata. Po koszmarnej, brutalnej stalinowskiej okupacji, zapoczątkowanej wkroczeniem w 1944 roku wojsk sowieckich i po wydarzeniach poznańskiego Czerwca ’56, czyli pierwszym w PRL krwawo stłumionym straj- ku, w którym zginęło 57 osób zabitych przez żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, nadeszła październikowa odwilż. Październik na funkcję I sekretarza KC PZPR wyniósł Władysława Gomuł- kę, działacza komunistycznego odsuniętego wcześniej od władzy i więzionego za tak zwane odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne.

Po dobrym początku, kiedy w kraju nastąpiła pewna liberalizacja a część więźniów politycznych została zwolniona z więzień, niewie- le czasu minęło, żeby Gomułka zaczął przykręcać śrubę. Adresowa- ny do inteligencji tygodnik „Po prostu” został zamknięty, zaostrzo- no cenzurę, rozbudowano milicję i Służbę Bezpieczeństwa, wróciła polityka antykościelna, rozpoczęła się antyinteligencka propagan- da w państwowej prasie, a przede wszystkim brutalna antysemicka nagonka. Wszystko to doprowadziło w marcu 1968 roku do buntu studentów, który zakończył się dla wielu z nich wyrzuceniem ze studiów i wyrokami więzienia, czystkami i antydemokratycznymi

Lipiec 1980 5

(8)

zmianami na wyższych uczelniach, wiecami potępienia „warchołów i wichrzycieli”, na które władze zwoziły robotników z dużych fa- bryk, wreszcie masową emigracją osób pochodzenia żydowskiego – według różnych źródeł z Polski wyjechało od trzynastu do trzy- dziestu tysięcy osób, również emigracją ludzi kultury. Polskę opu- ścili wtedy między innymi Zygmunt Bauman, Leszek Kołakowski i Krzysztof Pomian.

Jednocześnie coraz gorsza była sytuacja gospodarcza, brakowa- ło wszystkiego, a najbardziej dotkliwe były braki w zaopatrzeniu w żywność, brakowało szczególnie mięsa i wędlin. Na to, żeby pora- dzić sobie z permanentnymi pustkami w sklepach, władze miały je- den sposób – podnosiły ceny. Było to możliwe, bo ceny wszystkich towarów w PRL ustalane były odgórnie przez państwo.

Taką właśnie kilkunastoprocentową podwyżkę cen władze wprowadziły tuż przed Bożym Narodzeniem 1970 roku. Stocz- niowcy i pracownicy zakładów Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga wyszli na ulice, co wywołało natychmiastową reakcję komunistycz- nych decydentów, którzy wysłali przeciw nim uzbrojone wojsko i milicję. Zginęło 41 osób, rannych było 1164, a około trzech ty- sięcy trafiło do więzień. Skala tych wydarzeń była zbyt duża, żeby udało się je ukryć. W rezultacie pierwszy sekretarz KC PZPR Wła- dysław Gomułka rozstał się z funkcją, a władzę w partii, a więc i w państwie, przejął Edward Gierek.

Gierkowi, dzięki kredytom z Zachodu, udało się na jakiś czas poprawić zaopatrzenie. W sklepach pojawiły się artykuły wcześniej niedostępne, choć czasem bardzo ekstrawaganckie – bywało, że można było wybierać z ośmiu rodzajów austriackiej musztardy, czy pięciu gatunków krakersów, w Krakowie można było kupić dobrą angielską herbatę, a w Warszawie na placu Zbawiciela atrakcyj- ne zachodnie konserwy rybne – ale wystarczyło to na niedługo, zresztą najpotrzebniejszych na co dzień rzeczy wciąż było za mało.

O ile jeszcze w 1972 czy 1973 roku ławo było na przykład o wszel- kie towary dla niemowląt, w 1976 roku bez większego trudu uda- wało się kupić wózek dziecięcy czy wanienkę, to już półtora roku później sytuacja zmieniła się diametralnie, zdobycie czegokolwiek graniczyło z cudem. Tak było z wszystkim, a zwłaszcza, jak zwykle,

(9)

7

z żywnością, szczególnie z mięsem i wędlinami. I znów w czerwcu 1976 roku władza chwyciła się swojej metody – tym razem ceny miały wzrosnąć wyjątkowo drastycznie: mięso i ryby miały podro- żeć o 69 procent, nabiał o 64, cukier o 90, a ryż o 150 procent.

To przejść nie mogło. Zaprotestowali i zastrajkowali mieszkańcy 24 województw. W Radomiu, Ursusie i Płocku ludzie znów wyszli na ulice. Tym razem do tłumienia protestów wysłani zostali funk- cjonariusze Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, którzy już co prawda nie strzelali, ale używali gazów łzawiących, ar- matek wodnych, wreszcie pałek. To wtedy w Radomiu na szeroką skalę wykorzystano gdański wynalazek z 1970 roku – „ścieżki zdro- wia”, gdy zomowcy ustawieni w szpaler tłukli pałkami zatrzymanych uczestników demonstracji. Represje: zwolnienia z pracy z wilczym biletem, więzienie, objęły kilkaset osób. A po wszystkim, podobnie jak w marcu 1968 roku, władze organizowały wiece potępienia – największy 30 czerwca, gdy na stadionie w Radomiu zgromadzono około 35 tysięcy osób. Większość z nich zwieziona została autoka- rami z zakładów pracy z sąsiednich województw, często nagrodą za udział była kiełbasa albo inne tego typu frykasy. Jednocześnie trwa- ła nienawistna nagonka w prasie, radiu i telewizji.

Rezultatem protestów były rekompensaty do zarobków, któ- re spowodowały galopującą inflację, mięsne sklepy komercyjne, w których za znacznie wyższą od zwykłej cenę można było kupić lepsze gatunki mięsa i wędlin, a także wprowadzenie kartek na cu- kier. Był jednak jeszcze jeden skutek, jakiego władze się nie spo- dziewały i jakiego by na pewno nie chciały – powstanie Komitetu Obrony Robotników. Założyli go ludzie, którzy zaangażowali się w pomoc prawną i materialną dla ofiar represji w Ursusie i Rado- miu: harcerze z warszawskiej Czarnej Jedynki, m.in. Antoni Ma- cierewicz i młodzi działacze warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, wśród nich Henryk Wujec, którzy nawiązali kontakt z rodzinami represjonowanych podczas pierwszego procesu wy- toczonego robotnikom z Ursusa. Uznając, że warto sformalizować działania, 22 września 1976 ogłosili „Apel do społeczeństwa i władz PRL” o solidarność i wzajemną pomoc wobec poczynań władzy.

Sygnatariuszami „Apelu” i założycielami KOR byli: Jerzy Andrze- jewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward

Polska, rok 1980. Sytuacja się zmienia, historia się powtarza

(10)

Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, An- toni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypior- ski, ks. Jan Zieja i Wojciech Ziembiński. W następnych miesiącach dołączyli do nich: Halina Mikołajska, Emil Morgiewicz, Wacław Zawadzki, Bogdan Borusewicz, Józef Śreniowski, Wojciech Onysz- kiewicz, Anka Kowalska, Stefan Kaczorowski, Adam Michnik, ks.

Zbigniew Kamiński i Jan Kielanowski, a odszedł Wojciech Ziem- biński. Przedstawicielem KOR za granicą był Leszek Kołakowski.

Z KOR-em, a potem z powstałym z niego Komitetem Samoobro- ny Społecznej KOR związane były kolportowane nielegalnie, także w Lublinie, czasopisma drugiego obiegu: Biuletyn Informacyjny KSS KOR i „Robotnik”. Prasa drugiego obiegu zaczęła być wyda- wana również w Lublinie, od 1976 roku wychodził tu podziemny periodyk: „Spotkania. Niezależne Pismo Młodych Katolików”, któ- ry redagowali i drukowali i do którego pisali pracownicy i studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Walka o prawa człowieka była także celem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, któ- ry powstał na przełomie lat 1976 i 1977 ze scalenia tajnych organi- zacji niepodległościowych.

Wydarzenia w Radomiu i Ursusie, a także uchwalona w paź- dzierniku 1977 roku ustawa emerytalna, dyskryminująca rolników, spowodowały pojawienie się ruchów opozycyjnych także na wsi.

W lipcu 1978 roku powstał Komitet Samoobrony Chłopskiej Zie- mi Lubelskiej, w którym działali mieszkańcy piętnastu wsi z gmin Milejów, Mełgiew i Puchaczów w ówczesnym województwie lubel- skim i Woli Korybutowej w województwie chełmskim. Potem za- kładane były kolejno Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Gró- jeckiej, Tymczasowy Komitet Niezależnego Związku Zawodowego Rolników, Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Rzeszowskiej.

Wychodziły wydawnictwa podziemne: „Postęp”, „Gospodarz”,

„Niezależny Ruch Chłopski”, „Rolnik Niezależny”, „Biuletyn In- formacyjny Komitetu Samoobrony Chłopskiej Ziemi Grójeckiej”,

„Wieś Rzeszowska”.

Tymczasem minęło parę lat, sklepy opustoszały doszczętnie i w lipcu 1980 roku władze zdecydowały się na kolejną pod- wyżkę cen.

(11)

9

Siedziba Urzędu Wojewódzkiego (tzw. gmach PKWN) w Chełmie, 1979 rok, fot. Graży- na Rutkowska, archiwum Grażyny Rutkowskiej / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Lubelszczyzna. Województwo podzielone na cztery

Życie na Lubelszczyźnie nie różniło się specjalnie od życia w pozostałej części Polski. No, może przez to, że to region rolniczy i niemal wszyscy, którzy nie mieszkali na wsi, mieli tam krewnych, nieco łatwiej niż gdzie indziej było o zaopatrzenie na rynku alter- natywnym. A to kuzyn zabił świnię, a to przyszła baba z cielęciną, a to kolega z pracy przywiózł świeże jajka, trzeba jednak pamiętać, że były to niezbyt częste okazje. Było trudno, stale za mało pienię- dzy, w telewizji bezczelna i nachalna propaganda sukcesu – i tak szedł dzień po dniu.

Do pewnego momentu najlepiej się mieli pracownicy dużych zakładów przemysłowych, ale w 1980 roku to już była przeszłość.

Jeśli ktoś był rzeczywiście uprzywilejowany, to może górnicy z Lu- belskiego Zagłębia Węglowego, ale na tle całego regionu miało to niewielkie znaczenie. Widać też już było, że cudowny sposób na uzdrowienie gospodarki, czyli nowy podział administracyjny kraju wprowadzony w 1975 roku, raczej nie podziałał. Zresztą już wtedy mówiło się, że choć oficjalnie reforma miała przyspieszyć rozwój

Lubelszczyzna. Województwo podzielone na cztery

(12)

społeczno-gospodarczy Polski i usprawnić zarządzanie gospodar- ką narodową, to prawdziwym powodem zmiany był strach władz przed coraz silniejszymi dużymi województwami, które mogły mieć ochotę na usamodzielnienie się od centrali. Z siedemnastu województw zrobiono wtedy czterdzieści dziewięć, przybyło sporo miejsc pracy w administracji, ale czy to w jakikolwiek sposób po- mogło? Wybitni specjaliści w dziedzinie planowania przestrzen- nego polski ekonomista i geograf, profesor nauk ekonomicznych, specjalista w zakresie polityki lokalnej i finansów samorządowych Paweł Swianiewicz i profesor nauk ekonomicznych, geograf ekono- miczny o specjalizacji gospodarka przestrzenna i polityka naukowa Antoni Kukliński są tu bardzo sceptyczni. W opracowaniu „Polskie województwo. Doświadczenia i perspektywy” wydanym w 1990 roku przez Uniwersytet Warszawski napisali:

Lata siedemdziesiąte to okres, w którym w wielu krajach zachod- nioeuropejskich można było zaobserwować tendencję zastępo- wania małych i słabych jednostek podziału przez regiony większe.

Klasyczny jest tu przykład Francji, wprowadzającej duże regiony planistyczne, przejmujące coraz więcej funkcji mniejszych depar- tamentów. Kierunek zmian w Polsce był przeciwny, siedemnaście starych województw zastąpionych zostało przez czterdzieści dziewięć mniejszych jednostek. Podział ten był wyraźnie wzoro- wany na francuskich departamentach. W świetle ogólniejszych tendencji prawdziwe wydaje się stwierdzenie, że w latach sie- demdziesiątych sprowadziliśmy z Francji nie tylko niesprawny i przestarzały typ autobusów, ale także niesprawny i przestarzały model podziału administracyjnego kraju.

Równocześnie z wprowadzeniem czterdziestu dziewięciu wo- jewództw zlikwidowane zostały powiaty, pośrednie jednostki po- działu o wielowiekowej tradycji. Województwo lubelskie, które od wieków, a już na pewno od czasu rosyjskiego zaboru, miało niemal ten sam kształt – zmiany wprowadzane po odzyskaniu niepodległo- ści, czy po zakończeniu drugiej wojny światowej były właściwie ko- smetyczne – w 1975 roku zostało podzielone na cztery części, czyli województwa: lubelskie, bialskopodlaskie, chełmskie i zamojskie.

W rezultacie po pięciu latach, w 1980 roku, więzi między Lublinem a nowymi województwami zaczęły się trochę rozluźniać, ale trudno było mówić o dostrzegalnej choćby poprawie sytuacji.

(13)

11

W Chełmie jak wcześniej dominował przemysł mineralny – cementowy, ceramiki budowlanej i odkrywkowa kopalnia kredy, przemysł lekki – obuwniczy i odzieżowy, czy spożywczy, a także drobny maszynowy, chemiczny, meblarski i poligraficzny, ale poza wybudowaną w 1960 roku cementownią wielkich zakładów tu nie było. Województwo zamojskie na reformie wyszło nieco lepiej, powstały tu Zamojskie Fabryki Mebli, rozrosły się biłgorajskie Za- kłady Dziewiarskie „Mewa”, a Zakład Odzieżowy „Delia” zastąpił dawną „Corę”, poza tym działały Fabryka Domów i zakłady mięsne w Zamościu. W Białej Podlaskiej w 1980 roku też były duże zakła- dy: Zakład Przemysłu Wełnianego „Biawena”, istniejący od 1970 roku, Bialskie Fabryki Mebli, kontynuujące dziewiętnastowieczną tradycję, Zakłady Materiałów Lampowych, Zakłady Odzieżowe

„Sawa”, czy Zakład Doświadczalny Instytutu Mechaniki Precyzyj- nej „Techma-Robot”. Ale żadnego nowego województwa nie dało się w rozwoju porównać z województwem lubelskim z takimi za- kładami, jak Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego – Państwowe Zakłady Lotnicze Świdnik, Fabryka Samochodów Ciężarowych Lublin, Lubelska Fabryka Maszyn Rolniczych „Agromet”, Lubel- skie Zakłady Napraw Samochodów, Fabryka Łożysk Tocznych w Kraśniku, Zakłady Azotowe w Puławach, Zakłady Wytwórcze Magnetofonów „Unitra – Lubartów”, Zakłady Zmechanizowanego Sprzętu Domowego „Predom – EDA” w Poniatowej, nie mówiąc już o zakładach przemysłu spożywczego, takich jak zakłady mięsne w Lublinie, Opolu Lubelskim czy Milejowie.

I oto w lipcu 1980 roku pracownicy tych wszystkich przedsię- biorstw po wejściu do zakładowego baru czy bufetu zderzyli się z niespodzianką – czekała na nich podwyżka cen.

Strajk w WSK Świdnik. Oni byli pierwsi

Zaczęło się kilkanaście minut po ósmej, kiedy trzydziestolet- ni pracownik WSK „PZL-Świdnik” Mirosław Kaczan usłyszał od kolegi, że w zakładowym barze wszystko podrożało prawie dwu- krotnie. A jeszcze poprzedniego dnia, czyli w poniedziałek 7 lipca, informacji o kolejnych podwyżkach w Dzienniku Telewizyjnym towarzyszyło zapewnienie, że w szkolnych bufetach i w stołówkach zakładowych ceny się nie zmienią.

Lubelszczyzna. Województwo podzielone na cztery

(14)

– Powiedziałem: tak dalej być nie może

– mówił w relacji dla Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”.

– Rzuciłem pewne niecenzuralne słówko i dodałem: stajemy, nie robimy. Wyłączamy maszyny i strajkujemy.

I w ten sposób Kaczan razem ze Stanisławem Konowałkiem, który pracował obok niego w hali numer jeden i który również wy- łączył swoją maszynę, rozpoczęli strajk.

Za nimi poszli następni, z tej samej hali, potem z hali numer dwa, gdzie szybko dotarły wiadomości. Kaczan wspomina, że kiedy majster zobaczył, co się dzieje, nie bardzo wiedział, co robić. Był skonsternowany, taka sytuacja zdarzyła mu się po raz pierwszy. Po- szedł zawiadomić dyrekcję, a tymczasem strajk się rozszerzał: do- póki działały telefony i przejścia między poszczególnymi wydzia- łami były otwarte, ludzie przechodzili z hali na halę, dzwonili do kolegów z innych wydziałów, informacja o strajku rozprzestrzeniała

Linia montażowa w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, fot. autor nie- znany, lata 70. XX w., archiwum „Kuriera Lubelskiego”

(15)

13

się po zakładzie i strajk objął wszystkie wydziały produkcji, koło południa strajkowały już trzy tysiące osób. Wyłączone zostało głów- ne zasilanie prądu, przestały pracować maszyny, a przed halą zebrał się tłum: głośne protesty przeciwko władzy, przeciwko temu, co się dzieje, przeciwko bałaganowi w rządzeniu Polską.

Spróbujmy sobie uświadomić dziś tę sytuację: PRL, fabryka zbrojeniowa produkująca wojskowy sprzęt dla Związku Radziec- kiego i całego Układu Warszawskiego – a pracownicy strajkują.

Trudno było przewidzieć, co będzie dalej. Jak zareaguje dyrekcja?

Jak zareagują zwierzchnicy z województwa i Warszawy? Co zro- bią ludzie? Na szczęście większość ludzi pomnych doświadczeń Grudnia 1970 i Czerwca 1976 wiedziała jedno – nie można wyjść poza teren zakładu

Po jakimś czasie przed halą pojawił się dyrektor Jan Czogała z przewodniczącymi rady zakładowej związku zawodowego. Próbo- wali rozmawiać, ale, jak wspomina Kaczan, emocje tłumu były takie, że okazało się to niemożliwe. Dyrektor zaproponował, żeby wybrać delegację strajkujących i zaprosił tę delegację do siebie. W spotkaniu uczestniczyli także pierwszy sekretarz w zakładzie i przedstawiciele Komitetu Wojewódzkiego PZPR: sekretarz ekonomiczny Eugeniusz Garbiec i szef wydziału organizacyjnego Andrzej Szpringer. Pracow- nicy krytykowali zakładowego sekretarza PZPR i partię w ogóle, do- magali się podwyżek płac, lepszego zaopatrzenia w Świdniku, obni- żenia cen w bufecie, a także większego wpływu na to, co się dzieje w zakładzie. Jednak ani dyrektor, ani partyjni dygnitarze nie mieli od- powiednich kompetencji, aby podjąć jakiekolwiek decyzje.

Strajk trwał nadal. Pierwsza zmiana wychodząc do domu prze- kazała wszelkie informacje drugiej zmianie, druga zmiana – trzeciej.

Wiadomość o strajku rozeszła się po całym Świdniku. Władze liczy- ły, że uda się namówić ludzi do powrotu do pracy, pierwszego dnia po południu zakładowi działacze partyjni nawet odwiedzali niektó- rych pracowników w domach. Nikt nie dał się przekonać.

Drugiego dnia do strajku dołączyła administracja. Technolog Urszula Radek wspomina, że w jej dziale początkowo wszyscy byli zdezorientowani, wreszcie razem z głównym technologiem zdecy- dowali, że też będą strajkować. Wyszli przed biurowiec, gdzie już

Strajk w WSK Świdnik. Oni byli pierwsi

(16)

zebrał się ponaddwutysięczny tłum, był dyrektor, ludzie śpiewali pieśni patriotyczne i religijne, zaśpiewali „Międzynarodówkę” a za- raz potem „Boże coś Polskę”, przemawiali, Urszula Radek pamięta, że grupa młodych robotników skandowała: „Dyrektorku nie bądź taki, wyjdź na schody, nie rób draki”:

– Atmosfera była fajna, strajk połączył nas z robotnikami.

W pewnym momencie ktoś rzucił hasło: „Wychodzimy na uli- cę”. Wtedy dała się poznać Zofia Bartkiewicz, również technolog, członek PZPR, radna Świdnika, osoba energiczna i zdecydowana.

Kategorycznie odrzuciła pomysł, żeby wyjść na zewnątrz. Poparł ją w tym dyrektor:

– Wasza siła jest tu, na zewnątrz jesteście słabi.

Bartkiewicz zapewniła, że pracownicy umysłowi popierają po- stulaty robotników i nie zgadzają się, żeby dzielić pracowników za- kładu na umysłowych i robociarzy. Jak w relacji dla „Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN” wspomina Kazimierz Bachanek, wówczas młody inżynier, jej wystąpienie podtrzymało strajk:

– Trzeba jej to oddać, że umiała przemawiać do tłumu, nadała wiecowi charakter i narzuciła mu przywództwo. Była przygoto- wana do roli trybuna.

Władze zostały powiadomione o strajku natychmiast. Czogała mówi, że nawet nie musiał tego robić, wyręczyli go esbecy. W War- szawie sytuacja potraktowana została poważnie, do Świdnika przyje- chali minister przemysłu maszynowego Aleksander Kopeć i dyrektor naczelny Zjednoczenia Przemysłu Lotniczego i Silnikowego Krzysz- tof Kuczyński. Wyszli przed tłum pod biurowcem razem z wojewo- dą Mieczysławem Stępniem, Garbcem i Czogałą. Wojewoda obiecał poprawę zaopatrzenia w zakładzie i w mieście i poinformował, że szef Gminnej Spółdzielni już nie pracuje. Jednocześnie jednak Czogała dowiedział się, że do Świdnika leciały z Warszawy doborowe jednost- ki interwencyjne, żeby zdławić strajk. Udało mu się przekonać ów- czesnego premiera Edwarda Babiucha, że sam uspokoi sytuację, ale wiedział, że czasu ma niewiele:

– Zaprosiłem do gabinetu dwóch pracowników, Zygmunta Karwowskiego i Kaczana, i powiedziałem im, że trzeba szybko wybrać się do FSC, Agrometu, LZNS, bo śmigłowce na razie

(17)

15

stoją w Dęblinie, ale długo stały nie będą. Można powiedzieć, że rozesłałem apostołów. Nie wiem, czy tam poszli, ale faktem jest, że i Agromet, i LZNS, i FSC stanęły.

Wieczorem działacze partyjni i związkowi znów wyruszyli do przywódców strajkowych, żeby odwiedzić ich w domach i znów nic nie wskórali.

Trzeciego dnia ludzie nadal zbierali się pod biurowcem, nadal trwały przemówienia i nadal śpiewane były pieśni patriotyczne i re- ligijne. Jednocześnie porządkowane były postulaty: do dyrekcji, do naczelnika Świdnika, do wojewody i władz centralnych – ostatecznie pozostało ich 110, niektóre, zależne od dyrekcji, jak na przykład re- mont toalet, doczekały się realizacji jeszcze tego samego dnia. I nadal trwały naciski, aby zakończyć protest, a ponieważ zakładowy sekre- tarz PZPR i wojewoda zorientowali się, że Zofia Bartkiewicz i Zbi- gniew Puczek, również bardzo aktywny podczas wieców, mają auto- rytet wśród załogi, to do nich wybrali się z wieczornymi wizytami.

Ale chyba i oni już wiedzieli, że bez poważnego potraktowania żądań załogi się nie obejdzie, zwłaszcza że do dyrektora zadzwonił minister Kopeć z informacją, że śmigłowce nie wylecą.

Warto zwrócić uwagę na znakomitą organizację podczas wszystkich dni protestu. Strajkujący pracownicy towarzyszyli przy bramie wartownikom i pilnowali, żeby na teren zakładu nie wszedł nikt niepowołany, kto mógłby dopuścić się prowokacji.

Każdy wchodzący musiał mieć przepustkę, również opuszczać za- kład można było tylko w bardzo ważnych przypadkach.

Wreszcie czwartego dnia było już jasne, że władze ustępują – choć nie bez walki. Na przykład, żeby utrudnić porozumiewanie się pracowników, wyłączone zostały telefony i pozamykane niektóre przejścia pomiędzy budynkami. Kierownicy wszystkich wydziałów zostali przez dyrekcję zobowiązani do wytypowania swoich przed- stawicieli do rozmów. Urszula Radek wspomina, że szef jej wydzia- łu zebrał wszystkich ludzi w dużej sali:

– Ktoś podał moje nazwisko i jeszcze poczciwego chłopaka, który był przewodniczącym istniejących związków zawodowych.

Przedstawiciele wydziałów wybrali spośród siebie dziewiętnasto- osobową reprezentację, czyli, zgodnie z nomenklaturą tamtych czasów,

Strajk w WSK Świdnik. Oni byli pierwsi

(18)

komitet postojowy. Były w nim dwie kobiety: Urszula Radek i Zofia Bartkiewicz, która wraz z Karwowskim i Romanem Olchą utworzyła prezydium komitetu. Po drugiej stronie, poza dyrektorem Czogałą, zna- leźli się wojewoda Stępień, dyrektor zjednoczenia Kuczyński, a także – i to znów specyfika tamtych czasów – przewodniczący rady zakłado- wej Związku Zawodowego Metalowców Zdzisław Mazur i przedstawi- ciel samorządu robotniczego Mieczysław Koc. Negocjacje nie trwały długo, uzgodniono, że wszyscy pracownicy otrzymają podwyżki od 1 sierpnia, rozpatrzone będą postulaty załogi, władze zagwarantowały, że uczestnicy strajku nie poniosą żadnych konsekwencji, a wojewoda zadeklarował, że zaopatrzenie w Świdniku będzie takie, jak w Lublinie.

– Zobowiązaliśmy się odpracować bezpłatnie godziny postoju, ale nie wstydzę się tego

– mówi Urszula Radek.

– Nie mieliśmy doradców, dyrektor straszył, że każdego dnia były straty, a my uważaliśmy, że zakład jest nasz i też musimy o niego dbać.

Po godzinie porozumienie zostało podpisane. Dyrektor Czoga- ła uważa, że o wszystkim zdecydowały trzy sprawy. Po pierwsze to, że ludzie nie wyszli na zewnątrz. Po drugie – że inteligencja była ra- zem z robotnikami. I po trzecie, że strajk rozszerzył się na cały region.

W piątek 11 lipca pierwszy na Lubelszczyźnie strajk się zakończył.

WSK Świdnik, 2020 r., fot. Marcin Butryn

(19)

17

Strajk w Agromecie. Pierwszy w Lublinie, po nim lawina Nim zakończył się strajk w Świdniku, zaczęły budzić się zakła- dy w Lublinie. Pierwsza, już 9 lipca, stanęła narzędziownia w lubel- skiej Fabryce Maszyn Rolniczych „Agromet”. Rozmowy o strajku zaczęły się tam podczas śniadania, na którym spotkali się ludzie z wszystkich wydziałów, ale to właśnie w narzędziowni siedemdzie- sięciu pierwszych robotników przerwało pracę.

– Obrabiarki zostały wyłączone, natomiast spawacze na dwóch lub trzech stanowiskach zaczęli spawać. Śruba poleciała w ich kierunku – wspomina w relacji dla Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” ów- czesny pracownik Agrometu Marian Tabiszewski.

– Dzięki temu, że spawacze byli osłonięci metalowymi ekranami, nic im się nie stało – spawać jednak przestali.

Następnego dnia w Agromecie strajkowało już około 1200 osób. Z relacji Jacka Wójtowicza, który wówczas był tam dyspo- zytorem, wynika, że w większości byli to robotnicy z produkcji:

– Pracownicy umysłowi bardziej delikatnie podchodzili do tego protestu i trudno było powiedzieć, strajkują, czy nie. Utożsamiali się z protestem, kiedy schodzili do robotników.

Postulaty pracowników Agrometu były podobne, jak w WSK:

podwyżki płac, lepsze zaopatrzenie, utrzymanie cen na wyroby z mięsa. Wyjątkowe było żądanie wprowadzenia religii do szkół i radiowej transmisji mszy. Zakładowe władze nie paliły się do ustępstw. Dyrektorzy, a także przedstawiciele związku zawodowe- go i PZPR, którzy podobnie jak w WSK, występowali po stronie władz, przekonywali zgodnie, że nie są w stanie spełnić żądań za- łogi, że kasa jest pusta, a żeby to udowodnić demonstracyjnie wy- wracali na drugą stronę puste kieszenie w marynarkach. Próbowali wziąć strajkujących na przetrzymanie, ostatecznie jednak 14 lipca zobowiązali się do spełnienia większości postulatów.

A potem poszło jak lawina, pisze o tym Marcin Dąbrowski w pra- cy „NSZZ Solidarność Regionu Środkowo-Wschodniego w latach 1980-1981”, wydanej przez lubelski Instytut Pamięci Narodowej w roku 2014: 10 lipca Zakład Naprawczo-Produkcyjny Mechaniza- cji Rolnictwa, Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów i Fabryka

Strajk w Agromecie. Pierwszy w Lublinie, po nim lawina

(20)

Samochodów Ciężarowych, 11 lipca Zakłady Azotowe „Puławy”

i stacje obsługi Przedsiębiorstwa Państwowego „Polmozbyt” przy Wojciechoskiej i na Majdanku, w sobotę 12 lipca i w poniedziałek 14 lipca Lubelskie Zakłady Mięsne, 14 lipca również Zakłady Zme- chanizowanego Sprzętu Domowego „Predom-Eda” w Poniatowej, Przedsiębiorstwo Projektowania i Dostaw Transportu Technologicz- nego i Składowania „Techmatrans” w Opolu Lubelskim, Lubelskie Zakłady Drobiarskie, Przedsiębiorstwo Sprzętowo-Transportowe Budownictwa Rolniczego w Głusku, 150 pracowników wydziału usług sanitarnych Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Lu- blinie, 15 lipca Fabryka Maszyn i Urządzeń Przemysłu Spożywczego

„Spomasz” i Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego „Lubgal” w Lubli- nie, Zakłady Garbarskie „Lugar” w Lubartowie, Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego „Trawena” w Trawnikach, Lubelskie Zakłady Prze- mysłu Farmaceutycznego „Polfa”, 16 lipca Przedsiębiorstwo Budowy Pieców Przemysłowych „Piecobudowa”, Przedsiębiorstwo Sprzętu i Transportu Wodno-Melioracyjnego, Zakłady Naprawcze Me- chanizacji Rolnictwa, Baza Sprzętu i Transportu Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego i Zakłady Remontowe Energetyki w Lublinie, Lubelskie Zakłady Piwowarskie, Lubelskie Przedsiębiorstwo Insta- lacji Sanitarnych, Wojewódzka Kolumna Transportu Sanitarnego, Przedsiębiorstwo Elektryfikacji Rolnictwa…

SIPMA SA (dawna Fabryka Maszyn Rolniczych AGROMET), 2020 r., fot. Marcin Butryn

(21)

19

Wszędzie żądania pracowników, czy to w największych i naj- ważniejszych przedsiębiorstwach, czy w niewielkich firmach były takie same: podwyżka płac, poprawa warunków socjalnych, lepsze zaopatrzenie w mieście, gwarancja nierepresjonowania uczestni- ków strajku, tu i tam zaczęło pojawiać się też żądanie innego typu – zrównanie zasiłków rodzinnych z zasiłkami w milicji, czy przepro- wadzenie wolnych wyborów do związku zawodowego. I wszędzie podobna reakcja szefów: jakieś podwyżki – z reguły niższe od żą- danych, jakieś udogodnienia na terenie zakładu, mgliste obietnice starań u wojewody, w zjednoczeniu, czy w ministerstwie.

Aż 16 lipca stanęła Lokomotywownia Pozaklasowa PKP w Lu- blinie. To już nie był strajk za zamkniętą bramą zakładu, kiedy wła- dze mogły udawać, że nic się nie dzieje.

Strajk w LZNS. Tam poszło o szmaty

O ile w świdnickiej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego i w Agromecie poszło o podwyżkę cen w bufecie, to w Lubelskich Zakładach Naprawy Samochodów, jak wspomina ówczesny pra- cownik zakładu, kierowca Ryszard Blajerski, o szmaty:

– Umysłowi pracownicy dostawali ręcznik do wycierania i pach- nące mydło, my, robotnicy, dostawaliśmy zgodnie z przepisami lnianą ścierkę i mydło zwyczajne.

Zaczęło się w czwartek 10 lipca, podobnie jak w WSK czy Agro- mecie pracownicy nie wyszli na zewnątrz zakładu, podobnie, jak gdzie indziej wybrali komitet protestacyjny, który zebrał i sformu- łował podobne, jak w innych zakładach postulaty: podwyżka płac, poprawa zaopatrzenia miasta w żywność, podniesienie dodatków rodzinnych do wysokości dodatków w wojsku i milicji, wolne wybory do związku zawodowego, gwarancja niekarania za udział w strajku i wypłata należności za czas strajku z pieniędzy związków zawodowych, ustawowe wprowadzenie wolnych sobót, wreszcie poprawa warunków socjalnych w zakładzie.

Co jednak różni ten strajk od strajków na przykład w WSK i Fabryce Samochodowych Ciężarowych? Ryzyko rozwiązania siłowego. Jak wspomina ówczesny dyrektor LZNS Wiesław Wi-

Strajk w LZNS. Tam poszło o szmaty

(22)

śniewski, wezwano go do Komitetu Wojewódzkiego PZPR razem z dyrektorami Janem Czogałą z WSK i Henrykiem Pawłowskim z FSC. Był tam już pierwszy sekretarz KW Władysław Kruk i Zbi- gniew Zieliński z Komitetu Centralnego PZPR. Był straszny upał, Zieliński nie mógł usiedzieć, chodził – i pił coca-colę. Gdy sytu- ację w swoich fabrykach relacjonowali Czogała i Pawłowski, słu- chał spokojnie, ale gdy przyszła kolej na LZNS, kiedy dowiedział się, że pracuje tam ponad trzy tysiące osób, oświadczył, że obstawi się zakład wojskiem i zrobi pacyfikację. Wiśniewski kategorycznie zaprotestował, tłumaczył, że u niego sytuacja jest pewna, że wie, co się dzieje i nie zgadza się na wojsko w zakładzie. Ale Zieliński uparł się, nie chciał słyszeć o prowadzeniu ze strajkującymi jakich- kolwiek rozmów. Zrobiło się gorąco. Wtedy Wiśniewski oświad- czył, że rezygnuje ze stanowiska:

– Odchodzę, a wy róbcie, co chcecie.

Dopiero to pomogło. Echa tych rozmów musiały dotrzeć do pracowników, bo – jak wspomina Blajerski – mówiono, że na wia- dukcie ustawione były karabiny i że zaczną strzelać, jak ludzie wyjdą.

Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów, 1983 r., fot. Jan Trembecki, archiwum

„Kuriera Lubelskiego”

(23)

21

Mimo że Wiśniewski sprzyjał pracownikom, rozmowy kilka- krotnie były zrywane, zakładowi działacze partyjni usiłowali dopro- wadzić do przerwania strajku. Ostatecznie do porozumienia doszło przed południem 14 lipca.

– Przyjechali ze związków zawodowych, przywieźli pieniądze, dali podwyżki

– wspomina Wiśniewski. On sam zapewnił, że spełnione będą postu- laty socjalne, na przykład, że zakupi dziesięć bojlerów, żeby była cie- pła woda. Obiecał także wybory do rady zakładowej, choć dopiero za rok. Natomiast w ogóle nie było rozmowy o żądaniach politycznych.

Dyrekcja oczekiwała od komitetu obietnicy odpracowania dni strajku. Komitet takiej obietnicy nie dał, ale zgodzili się pracownicy podczas spotkania dyrekcji z całą załogą.

Strajk w FSC. Nie udały się nocne rozmowy

Strajk w największym zakładzie na Lubelszczyźnie – Fabryce Samochodów Ciężarowych – rozpoczęły kobiety. Na trzeciej zmia- nie, 10 lipca, w wykańczalni na wydziale montażu. Tego dnia okaza- ło się, że pracownicy montażu i tłoczni zamiast premii w wysokości 28 procent otrzymali premie 15-procentowe.

Następnego dnia strajk objął już cały zakład, nie przerwały pracy tylko elektrociepłownia, dostarczająca miastu ciepłą wodę i obsługa pieców do obróbki cieplnej, których wygaszenie byłoby niezwykle kosztowne. Postulaty różniły się niewiele od tego, czego domagali się pracownicy innych przedsiębiorstw, z jednym wyjątkiem – to w FSC po raz pierwszy w Lublinie pojawił się postulat publikowa- nia w prasie informacji o najważniejszych wydarzeniach. Ale więk- szość żądań dotyczyła kwestii materialnych. W relacji dla Ośrod- ka „Brama Grodzka – Teatr NN” ówczesny pracownik FSC Lech Jan Ciężki wspomina jedno z nich:

– Powtarzam to dla tych, co nie pamiętają, jak wyglądała Polska przed 1980 rokiem, ten postulat brzmiał „umożliwić raz w tygodniu zakup pół kilograma szynki i pół kilograma mięsa”.

Dziś, gdy jest coraz więcej wegetarian, ten postulat brzmi szcze- gólnie dziwnie. Trzeba jednak pamiętać, że wybór jarzyn w latach

Strajk w FSC. Nie udały się nocne rozmowy

(24)
(25)

23

80. był bardzo ograniczony – włoszczyzna, cebula, ziemniaki, buraki, a o takich ekstrawagancjach, jak papryka czy cukinia, mało kto słyszał.

Podczas dwóch dni, 11 i 12 lipca, kiedy strajkujący gromadzili się przed biurowcem, ujawnili się naturalni przywódcy: Stanisław Da- niel, Julian Dziura i Teodor Basak. To oni, wraz z kilkunastoma jesz- cze osobami zostali wydelegowani do uporządkowania wniosków zgłaszanych na wydziałach i do rozmów z dyrekcją.

Załatwianie najważniejszych spraw po nocach, jak teraz, kiedy w taki właśnie sposób Sejm przyjmuje ustawy zmieniające porzą- dek prawny w Polsce, nie jest pomysłem ostatnich lat. Również w 1980 roku w FSC negocjacje przedstawicieli pracowników z dyrekcją zakładu i wiceministrem przemysłu maszynowego Zygmuntem Drozdą trwały do późnego wieczoru w sobotę 12 lipca, a odpowiedź na postulaty reprezentacja strajkujących do- stała dopiero po północy. A ponieważ w niedzielę 13 lipca nikt w zakładzie nie pracował, informacja o propozycjach władz, któ- re zupełnie nie odpowiadały żądaniom i oczekiwaniom pracow- ników, dotarła do nich w poniedziałek. Strajk więc trwał nadal.

Zakończyła go dopiero 14 lipca obietnica podwyżki w wysokości 1000 złotych i gwarancje bezpieczeństwa dla strajkujących.

Strajk w FSC. Nie udały się nocne rozmowy

Budynki Fabryki Samochodów Ciężarowych, 2020 r., fot. Marcin Butryn

Na stronie obok: budynki Fabryki Samochodów Ciężarowych, 2020 r., fot. Marcin Butryn

(26)

Strajk w lokomotywowni. Niezwykła cisza na kolei

Dopóki wszystko było schowane za zamkniętymi bramami zakła- dów, władze mogły udawać, że nic się nie dzieje. Można było liczyć co prawda na pocztę pantoflową i na pierwsze – choć bardzo jeszcze nie- pełne – informacje w Radiu Wolna Europa, ale jaka jest skala protestów, które zakłady stoją, na ile masowy jest udział pracowników, nie sposób się było zorientować nawet mieszkając w Lublinie. Przełomem stał się strajk w Lokomotywowni Pozaklasowej PKP w Lublinie. Lokomoty- wownia miała broń, jaką nie dysponował nikt inny: tory i lokomotywy.

Od chwili, kiedy 16 lipca lokomotywy zablokowały wszystkie wjazdy do stacji Lublin, tego strajku ukryć się już nie dało.

Wszyscy są zgodni, że inicjatorem był Czesław Niezgoda, majster w hali napraw lokomotyw spalinowych. Wszyscy są też zgodni, że o po- wodzeniu strajku zdecydowali maszyniści i pomocnicy maszynistów.

– Po południu jechałem z Dęblina do Lublina

– wspomina w relacji dla Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”

Zygmunt Włostowski, maszynista trakcji elektrycznej.

– Zatrzymali mnie semaforem przed lokomotywownią. Przyszedł do mnie Janusz Iwaszko i powiedział: Zygmunt, nie jedziemy. Blo- kujemy stację. Strajkujemy.

Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów, 1983 r., fot. Jan Trembecki, archiwum

„Kuriera Lubelskiego”

(27)

25

Włostowski otworzył drzwi, żeby ludzie mogli wysiąść, opuścił pantografy, wyłączył baterie, zakręcił i zabezpieczył hamulce, zszedł z lokomotywy i zamknął kabinę na klucz. W ten sposób zablokował główny tor wjazdowy do Lublina. Tak samo postąpili maszyniści na pozostałych wjazdach do stacji od strony Warszawy i od strony Cheł- ma. Pociągi z elektrowozami przez cztery dni były wyłączone spod napięcia i stały z opuszczonymi pantografami, a pasażerów do Lubli- na dowoziły podstawione autobusy. Wcześniej zablokowana została obrotnica. Pracownicy lokomotywowni przez cały czas trwania straj- ku pilnowali, żeby nie zdarzyło się nic nieprzewidzianego, zwłaszcza żeby nikt niepowołany nie zbliżał się do cystern z paliwem na stacji towarowej – nikt nie miał prawa tam wejść; ani Służba Ochrony Ko- lei, ani milicja czy Służba Bezpieczeństwa, z których strony obawiali się prowokacji. Nie wszyscy strajkowali, jak wspomina maszynista Michał Kasprzak, byli tacy, którzy przeszkadzali – kilku maszynistów z ORMO, niektórzy dyspozytorzy, ale była ich garstka.

W drugim dniu strajku do strajkujących dotarła wiadomość, że przyjechali maszyniści z Dęblina i Skarżyska i że zakwaterowali ich na Tatarach w kolejowym hotelu.

– Ale wiadomo było przecież, że nie można uruchomić lokomo- tyw, bo klucze i tak zwany nastawnik jazdy były w naszych rękach – opowiada Kasprzak.

– Chyba ich przywieźli, żeby nas postraszyć.

Strajk w lokomotywowni. Niezwykła cisza na kolei

Budynek Lokomotywowni PKP w Lublinie, 2020 r., fot. Marcin Butryn

(28)

Początkowo, jak niemal w każdym zakładzie, postulatów zgło- szonych przez strajkujących było ponad sto. Pogrupowaniem ich, uporządkowaniem, uzgodnieniem z załogą i spisaniem zajął się ko- mitet protestujących. Warto przytoczyć ten dokument w całości.

Postulaty strajkowe Kolejarzy Węzła Lubelskiego Lipiec 1980:

1. Podwyżka poborów zasadniczych o 1300 zł miesięcznie dla wszystkich pracowników,

2. Wprowadzić wszystkie wolne soboty,

3. Zrównanie zasiłków rodzinnych z milicją i wojskiem, 4. Wprowadzić dodatek drożyźniany,

5. Poprawić zaopatrzenie w sklepach w artykuły spożywcze jak na Śląsku,

6. Wprowadzić jawność nagród i awansów,

7. Wybrać nową Radę Związkową reprezentującą interesy i bro- niącą ludzi pracy,

8. Zagwarantować niewyciąganie konsekwencji wszystkim pra- cownikom, organizującym i biorącym udział w zgromadze- niu robot.,

9. Osoby występujące w imieniu załogi muszą być szczególnie chronione,

10. Generalnie poprawić warunki soc.-byt.,

11. Funkcjonariusze MO i SB nie mają prawa wstępu do Loko- motywowni,

12. Przedstawiciele załogi gwarantują ład, porządek i dyscyplinę, 13. Wcześniejsze przejście na emeryturę w wieku 55 lat w dru-

żynach trakcyjnych,

14. Do chwili załatwienia wyżej wymienionych postulatów nikt nie podejmie pracy.

I na koniec apel: Kolego – Przyjacielu, Złamanie w/w postula- tów to jest przystąpienie do pracy podważy działanie i sens innych, którzy robią to dla dobra naszych Rodzin, Matek, Ojców i Dzieci.

Ze strony władz lokalnych w negocjacjach brał udział wicewo- jewoda Zdzisław Słotwiński, przyjechał też wiceminister trans- portu Janusz Kamiński, który jednak musiał zrejterować po tym, jak obraził protestujących grożąc zamknięciem węzła lubelskiego.

Zastąpił go szef Dyrekcji Okręgowej PKP Władysław Główczyk.

(29)

27 Strajk w lokomotywowni. Niezwykła cisza na kolei

19 lipca wczesnym wieczorem zawarte zostało porozumienie. Nie udało się wywalczyć wszystkiego, zamiast 1300 zł członkowie drużyn trakcyjnych mieli otrzymać po 600, a pozostali pracowni- cy po 400 zł, zagwarantowano jednocześnie bezpieczeństwo orga- nizatorom strajku i obietnicę przeprowadzenia nowych wyborów do rady zakładowej.

Zdaniem Kasprzaka, władze zgodziły się na postulaty, żeby strajk jak najszybciej zakończyć, ale już realizacją się nie przejmowały:

Postulaty strajkowe kolejarzy Węzła Lubelskiego spisane przez Michała Kasprzaka, lipiec 1980 r., archiwum Michała J. Kasprzaka

(30)
(31)

29

(32)

– Chyba identycznie było w Gdańsku po podpisaniu porozumień.

Moje odczucie było takie, że władza troszeczkę się z nas naśmiewała i liczyła na zmęczenie. Gdy władze zgodziły się na realizację postula- tów, ogłosiliśmy zakończenie strajku. Po ogłoszeniu tej informacji za- panował olbrzymi entuzjazm wśród zgromadzonych, cały węzeł uru- chomiliśmy w ciągu godziny czy dwóch. W normalnym dniu pracy w lokomotywowni zawsze panował olbrzymi ruch lokomotyw wo- kół obrotnicy. Był gwizd, gwar, szum. Podczas strajku panowała kom- pletna cisza na całej stacji, człowiekowi związanemu całe życie z koleją trudno to sobie wyobrazić. Przerwaliśmy tę ciszę, kiedy uruchomi- liśmy syreny. Lublin dowiedział się, że kolejarze zakończyli strajk.

Strajk w MPK. Dzień pieszych wędrówek po mieście Czterodniowy strajk w lokomotywowni był dotkliwy dla setek podróżnych, którzy często targając ciężkie bagaże starali się dotrzeć do miasta, bo co prawda kolej teoretycznie zapewniała transport autobusowy, w praktyce różnie to wyglądało i niektórzy zamiast czekać na autobus woleli łapać okazję albo nawet iść na piechotę z Motycza. W tym samym czasie niewygodę odczuli także wszyscy mieszkańcy Lublina – 16 lipca stanęła nie tylko lokomotywownia, ale także dwa przedsiębiorstwa dostarczające towar do sklepów:

Spółdzielnia Transportu Wiejskiego i Przedsiębiorstwo Transportu Handlu Wewnętrznego.

Strajk w obu tych zakładach niemal zupełnie uniemożliwił za- opatrzenie miasta w żywność, zwłaszcza w wyroby mleczarskie.

Budynek Lokomotywowni PKP w Lublinie, 2020 r., fot. Marcin Butryn

Na poprzednich stronach: mural i krzyż upamiętniający wydarzenia Lubelskiego Lipca ’80, 2020 r., fot. Marcin Butryn

(33)

31

Władze wpadły w panikę. Do rozwożenia mleka, szczególnie do żłobków i przedszkoli, zaangażowani zostali milicjanci po cywil- nemu, a także kierowcy ściągnięci z Warszawy i Kielc. Brakowało także pieczywa. Krystyna Mateuszuk, która w lipcu 1980 roku była na wakacjach, wspomina w relacji dla Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, że ktoś do niej zadzwonił z informacją, że w Lublinie zabrakło chleba i z prośbą, żeby przywiozła dużo bochenków. I tak zrobiła, chleb wypełnił bagażnik i cały tył samochodu – i wszyst- ko zostało rozdane, nic w domu nie zostało. Władze w popłochu usiłowały zatrudnić nawet młodzież ze zgrupowania Ochotniczych Hufców Pracy w Marinie nad Zalewem Zemborzyckim. Jednak z powodu sprzeciwu wychowawców to się nie udało. Strajk w STW trwał dwa dni, w PTHW zakończył się dopiero 19 lipca.

Prawdziwie jednak spektakularny był dopiero strajk Miej- skiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, który rozpoczął się 18 lipca i który naprawdę sparaliżował życie w mieście. Róża Żalińska, mieszkanka osiedla Nałkowskich, w piątek 18 lipca rano wyszła do pracy. Był straszny upał, stanęła na przystanku licząc na siedemnastkę albo autokar z jej zakładu pracy, ale nic nie przyjeżdżało. Dopiero od ludzi, którzy nadeszli z dalszej okolicy, dowiedziała się, że nie ma sensu czekać na przystanku.

– Przystawały samochody osobowe, ktoś, kto miał malucha, to przy- stanął, czy nawet na motorze, jak miał wolne miejsce to przystanął i każdy mówił: nie czekajcie ludzie na przystanku, tylko idźcie na pie- chotę, bo samochody nie chodzą, strajk jest. Przy mnie parę osób zabrało się na taki przygodny transport, którzy pracowali dalej niż ja. Ja poszłam na piechotę, trochę się spóźniłam, ale nie było represji w związku z tym

– wspomina w relacji dla Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Prywatnych samochodów było w tym czasie w Lublinie wie- lokrotnie mniej niż dziś, więc szczęściarzy, którzy się załapali na tak luksusową jazdę było niewielu. A widok tłumów przemiesz- czających się z jednego końca miasta na drugi zmusił władze do ustępstw. Kierowcom obiecano podwyżki i w sobotę po połu- dniu, drugiego dnia strajku, miejska komunikacja ruszyła.

Strajk w MPK. Dzień pieszych wędrówek po mieście

(34)

Apel władz do obywateli. Przemówili. Po swojemu

Widok tłumów maszerujących 18 lipca z jednego końca miasta na drugi nie tylko skłonił władze do ustępstw w sprawie podwyżek dla kierowców MPK, ale sprawił także, że zdecydowały się wreszcie przerwać milczenie na temat tego, co się dzieje w mieście od niemal dwóch tygodni. Co prawda już 17 lipca „Sztandar Ludu” w artykule

„Nasze wspólne troski” napomknął o „przerwach w pracy”, ale trud- no to było nazwać informacją. Tymczasem tego, co ludzie widzieli na własne oczy, nie sposób było już dłużej ukrywać.

W dodatku do władz dotarła nie wiadomo skąd wiadomość, a właściwie dwie wiadomości: że na 19 lipca szykuje się w Lublinie

Ulica 1 Maja w Lublinie w lipcu 1980 roku, fot. Jan Trembecki, archiwum „Kuriera Lubelskiego”

(35)

33

powszechny strajk wszystkich zakładów i, co gorsze, że przed gma- chem Komitetu Wojewódzkiego PZPR przy Alejach Racławickich (tam, gdzie dziś mieści się Uniwersytet Medyczny) lub na placu Litewskim ma się odbyć wiec. Na sztab, powołany specjalnie do oceny i opanowania sytuacji w mieście i województwie, padł strach.

Najwcześniej jak było można, to znaczy 19 lipca wcześnie rano, zwołano zebranie w gmachu KW. Rezultatem był pomysł wystoso- wania do mieszkańców Lublina apelu, który miał uspokoić nastroje w mieście, a który mieli podpisać przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Frontu Jedności Narodu Paweł Dąbek i I sekretarz Komi- tetu Wojewódzkiego PZPR Władysław Kruk.

Po raz pierwszy chyba zdarzyło się w PRL, że władze nie ob- rażały strajkujących, że nie nazwały ich warchołami, chuliganami i wichrzycielami, jak to działo się w przeszłości, a przeciwnie, namawia- jąc do przerwania protestów odwoływały się do „patriotyzmu, oddania i ofiarności, cech sprawdzonych wielokrotnie w czasie wojny i oku- pacji, w trudnych latach odbudowy, w godzinach największych prób”.

Oficjalny dziennik KW PZPR „Sztandar Ludu” od rana był już w kioskach, postanowiono więc opublikować apel w dodatku spe- cjalnym do niego, wydrukowanym w nakładzie osiemdziesięciu tysięcy egzemplarzy, kolportowanym tylko w Lublinie. Dodatek zniknął błyskawicznie. Poza apelem zamieszczony był tam komu- nikat o posiedzeniach Biura Politycznego KC PZPR i KW PZPR.

Znalazły się tam również „Listy i wypowiedzi do redakcji”, czyli ulu- biony fortel PRL-owskiej propagandy – namowy do powrotu do pracy i zachowania porządku w wykonaniu profesora uniwersytetu, lekarza naukowca, znanego pediatry, nauczyciela i robotnika. Apel został wydrukowany również w popołudniówce, czyli w „Kurierze Lubelskim” i odczytany na antenie lubelskiej rozgłośni Polskiego Radia, a także rozplakatowany w całym mieście.

Tego samego dnia lubelską sytuacją zajęło się też Biuro Politycz- ne Komitetu Centralnego PZPR, w wyniku czego została powoła- na komisja rządowa do rozpatrzenia postulatów zgłoszonych przez zakłady regionu. Przewodniczącym został wicepremier Mieczysław Jagielski, członek Biura Politycznego KC PZPR, a jednocześnie poseł z Lubelszczyzny. Komunikat tej komisji, który został nadany

Apel władz do obywateli. Przemówili. Po swojemu

(36)

wieczorem 19 lipca w Radiu Lublin i opublikowany w „Sztanda- rze Ludu”, był już bardziej szorstki od apelu władz z Lublina, pa- dły w nim sformułowania o zaniepokojeniu „przestojami w pracy”, ostrzeżenie, że „atmosfera napięcia jest na rękę wrogom Polski”

i „stwarza niebezpieczeństwo prowokacji politycznej”. Jednak potę- pienia strajkujących i tu nie było.

„Sztandar Ludu”, 19.07.1980 r.:

APEL DO MIESZKAŃCÓW MIASTA LUBLINA!

DROGIE OBYWATELKI I OBYWATELE!

W chwilach pełnych napięć i niepokoju, które przeżywamy w naszym mieście, w obliczu zakłócenia normalnego funkcjonowa- nia wielu dziedzin życia zwracamy się do Was z gorącym apelem o zachowanie spokoju i rozwagi, o podjęcie wszystkich możli- wych działań na rzecz przywrócenia w naszym mieście normalnej pracy, ładu i porządku. Jest to obecnie nasza największa powin- ność wobec możliwości dojścia do głosu niezdrowych emocji, do sytuacji utrudniających normalne życie. W związku z licznymi przypadkami przerw w pracy w poszczególnych zakładach po- wstają poważne utrudnienia w życiu każdego z nas. Zakłócona bądź utrudniona jest dostawa najpotrzebniejszych artykułów żywnościowych – mleka dla dzieci, chleba dla ludzi, zaopatrze- nia dla szpitali. Zakłócenia w transporcie uniemożliwiają wyjaz- dy naszych dzieci na kolonie, naszych współtowarzyszy pracy na zasłużony wypoczynek. W ostatecznym rachunku wszystko to godzi w każdego obywatela Lublina, godzi w nas samych. Władze wszystkich szczebli podjęły poważne przedsięwzięcia, aby spełnić najbardziej uzasadnione i pilne postulaty. Chcemy też rozpatrzyć i wyjaśnić w najbliższych dniach wszystkie dezyderaty i problemy.

Nie ma takiej sprawy, nawet najtrudniejszej, o której nie można by i nie należałoby mówić otwarcie i szczerze. Możemy i powinni- śmy szukać wspólnie dróg poprawy stopniowego i konsekwent- nego zaspokajania uzasadnionych i realnych potrzeb. Chodzi jed- nak o to, aby wszystko odbywało się w atmosferze patriotycznej dyscypliny, wypełniania przez każdego jego podstawowych obo- wiązków – służących przecież naszemu wspólnemu dobru. Tylko w warunkach funkcjonowania wszystkich dziedzin naszego życia

(37)

35

możemy osiągnąć pełne zrozumienie i realizację naszych celów.

Zwracamy się do Was – wszystkich mieszkańców Lublina, do kla- sy robotniczej, zwracamy się do kobiet pracujących i wychowują- cych dzieci, odwołujemy się do Waszych serc i umysłów – zróbcie wszystko, co w Waszej mocy, aby życie naszego miasta mogło natychmiast wrócić do normy. Niech emocje nie przesłaniają po- czucia rozsądku i obywatelskiego instynktu! Zwracamy się z gorą- cym apelem do wszystkich robotnic i robotników, którzy trwają na stanowiskach pracy – bądźcie przykładem i wzorem obywatel- skiego ofiarnego trudu! W poczuciu wielkiej odpowiedzialności za dzień dzisiejszy i za jutro apelujemy do wszystkich o spokój i rozwagę, o aktywne zaangażowanie na rzecz pracy, porządku i spokoju. Zwracamy się do wszystkich, którzy przerwali pracę, aby niezwłocznie podjęli ją na nowo.

OBYWATELE LUBLINA!

Społeczeństwo naszego miasta i województwa znane jest z patriotyzmu, oddania i ofiarności, cech sprawdzonych wielo- krotnie w czasie wojny i okupacji, w trudnych latach odbudowy, w godzinach największych prób. Niech i dzisiaj te piękne i szla- chetne cechy znajdą swój wyraz w pracy, obywatelskiej dyscypli- nie i patriotycznej postawie.

- Przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Frontu Jedności Na- rodu Paweł Dąbek

- I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej Władysław Kruk

Zbieranie informacji o strajkach. Skąd Wolna Europa wszystko wiedziała?

Dopóki strajki nie wychodziły poza obręb zakładów, wiedziało o nich niewielu mieszkańców Lublina. Coś się mówiło, były jakieś plotki, jakieś bardzo niepełne i niekonkretne informacje przekazy- wane pocztą pantoflową, ale nic pewnego. Ówczesna prasa poda- wała jedynie takie wiadomości, na jakie pozwalały władze – a strajki były ostatnią rzeczą, o której chciałyby informować. A jednak już w trzy dni po rozpoczęciu strajku w Świdniku, 11 lipca, mówiła o nim Wolna Europa. Jak to się stało?

Apel władz do obywateli. Przemówili. Po swojemu

(38)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ktoś tu przyjechał, coś tam bąknął, że coś słyszał, że jakieś strajki w Świdniku, ktoś tam przy ognisku powiedział, to się puka w głowę, w

Rami Darwisz z Aleksandrii Przemiany w świecie arabskim, które rozpoczęły się na przełomie 2010 i 2011 ro- ku, a którym świat zachodni nadał nazwę Arabskiej Wiosny, były

LEGIONÓW / ZACHODNIA - Zachodnia, Limanowskiego, Bałucki Rynek, Zawiszy Czarnego, Franciszkańska, Wojska Polskiego, Obrońców Westerplatte, Boya-Żeleńskiego, Sporna, Wojska

Od nas zabierali makulaturę, myśmy mieliśmy umowę, bo tej makulatury mieliśmy dużo, ponieważ ja dziennie potrafiłem wziąć po dwie, trzy tony papieru do druku, bo to było

Jako przykład warto odnieść się do ostatnich studiów Þóry Pétursdót- tir (2017), która analizowała to, co jest wyrzucane przez morza na is- landzkie wybrzeża.. Tego

wiedzy na temat zdrowia i choroby, jedna czwarta po- strzega promocję zdrowia jako podnoszenie zdrowia na wyższy poziom, a zdaniem 2,7% badanych jest ona utrzymaniem go w dobrej

Osiem lat temu CGM Polska stało się częścią Com- puGroup Medical, działającego na rynku produk- tów i usług informatycznych dla służby zdrowia na całym świecie.. Jak CGM

Przyjęcie budżetu było ważnym etapem rozwoju Unii i jej wsparcia w okresie pandemii. Nie należy jednak sądzić, że kwestie praworządności zostały ograniczone