O.tarz z posągiem Eu idy w jednej ze świątyń pod Czyfu.
1. Morze Polskie— probierzem sity narodu. A. Wachowiak ... str. 1 2. W ieści z Polski ... „ -
3. No morzu P o łu d n ia ... „ 3
4. Towarzystwo Gruzińskie w Harbinie. Z u g d i d e l i... „ 4
5. Praca wychowawcza S. S. Urszulanek w Harbin e ... „ 5
6. Na morzu Ochockiem. A. Farafontow • ... „ C 7. Hodowla bydła i uprawa roli w wieku kamiennym w l i a n Iżnrji. W . P*. nosow,, 7 8. Nad jeziorem K. S i e d le c k i... „ 10
0. Kronika M andżurska... „ 11
10. Skrzymka pocztowa i r e c e n z ji... „ 13
11. Glos studenta... ... „ 14 12. Sprawozdanie z wieczoru od 5 X1 1932 r. na korzyść I-ej PM. Bur. w H. „ 17
V00*Gh. SAU \
P R O S IM Y O U R E G U L O W A N IE N A L E Ż N O Ś C I Z A P R E N U M E R A T Ę .
W P O L S C E — należność p ro s im y w p ła c a ć na nasze k o n to czekowe w P .K .O . Na 191790.
Z A G R A N IC Z N Y C H I Z A M IE J S C O W Y C H p re n u m e ra to ró w p ro s im y o uiszczenie n a le ż ności czekam i, w y s ta w ia n e m i n a ,.D a le k i W s c h ó d “ i p rz e s y ła n e m i w lis ta c h poleconych.
M IE J S C O W Y C H P R E N U M E R A T O R Ó W p ro s im y w p ła ca ć należność naszemu in k a s a to - r o w i.
Warunki prenumeraty „Dalekiego Wschodu“
W H A R B IN IE , miesięcz. — doi. m.
kwartalnie— « « rocznie — « c<
O.GC 1.50 G.00
W C H IN A C H . W p o l s:IE.
kwart. —■ dok srebr. 1.50 kwart. — zl. p. 4.00 d ro c z . — « « 3.00 d ro c z . — « « 8.00 rocznie —• « « 0.00
■ rocznie —■ « « 15.00
W IN N Y C H K R A JA C H , kwart. — doi. ain 0.50 d ro c z . — « « 1.00 rocznie — « « 2.00
N u m e r k o n ta P .K .O .— 191790.
R. WRCHOWIRK.
M O R ZE P O L S K IE — P R O B IE R Z E M S IŁ Y N A R O D U . (Przedruk z N2 1 “W iatru od morza“.)
S zczęśliw ie od la t d zie się ciu p ro w a d z o na p ro p a g a n d a m orza, p rz e d a rła ju ż p ie r w szą w a rs tw ę o b o ję tn o ś c i naszego n a ro d u do sp ra w m o rs k ic h , p rze p u szcza ją c do ś w ia d o m ości społeczeństw a, do je g o p s y c h ik i, tą s ta rą i przez h is to r ję ty le ra z y p o tw ie rd z o ną p ra w d ę , że bez m orza n ie będzie P o ls k i.
O b o ję tn o ść n a ro d u do m o rza b y ła w y n ik ie m u t r a t y n ie p o d le g ło ś c i, bo w czasie n ie w o li nad duchem n a ro d u g ó ro w a ła je d n a ty lk o m y ś l— W o ln o ść.
Z c h w ilą o d zyska n ia n ie p o d le g ło ści je d n a k stosunek n a ro d u do m o rza s ta je się żyw szy, aż w reszcie d oprow adza do b u d o w y G d y n i i w ła s n e j f lo t y —tego w idocznego zna
k u naszej n ie u g ię te j w o li do w s p ó łz a w o d n ic tw a z in n e m i n a ro d a m i i do e ks p a n s ji.
A le t. z w. ś w ia to p o g lą d m o rs k i nie je s t jeszcze w Polsce w y z n a n ie m n arod o w e m pow szechnem . Stać się n ie m je d n a k m u s i—
in a c z e j m ożem y nie sp rostać p ro p a g a n d zie i n a p o ro w i, n a sta ją ce m u na całość bezpie- czeństw a naszego dostępu do m orza.
M u s im y się p o p ro s tu stać n arod e m m o rs k im , m u s im y się nauczyć żyć m orzem .
K to w ie, czy g e n e ra cja w e te ra n ó w , w a l
czących o w olność P o ls k i, będzie w sta nie w całości n ag ią ć się do n o w ych p og lą d ó w i w ym o g ó w , ja k ie w y p ły w a ją z fa k tu p o sia d a n ia m orza, zato g e n e ra cja nasza, ta w y ro s ła ju ż w w o ln e j Polsce a o d m ie n n e j i k o rz y s tn ie js z e j atm osferze n a ro d o w e j p rz e
ją ć m u s i w całości obo w iąze k strze że n ia naszych p ra w do m orza. Ona w ię c m u si do re s z ty p rz e o ra ć b ie rn ość n a ro d u i w y k rz e sać z nie go w ie lk i zapal do m orza, do że
g lu g i, do h a n d lu m o rskie g o .
M ło d z ie ż d zisie jsza p o w in n a zatem po
siadać n ie ty lk o ogólne w ia d o m o ści o m o rzu i o h is to ry c z n e m je g o znaczeniu i w p ły w ie na lo sy k r a ju , ale p on a d to p o w in n a ona sama zrozum ieć, że bez m o rza is tn ie n ie P o ls k i b y ło b y anem iczne a w k o n s e k w e n c ji zagrożone.
P o lity k a m o rs k a in n y c h n arod ó w dos
ta rc z y ła nam p rz e k o n y w u ją c y c h dow odów na to, że n a ró d m a ją c y możność i dostęp do m o rza w te d y p o tę ż n ie je , g d y m orze to z ro b i sw ojem n arzęd zie m co d zie n n e j p ra c y , ( p r z y k ła d y : A n g lja , F ra n c ja , B e lg ja , H o - la n d ja , A m e ry k a , J a p o n ja , I t a l j a ) a k a r ło w a c ie je i tr a c i na znaczeniu, g d y m orze za
n ie d b u je , ( p r z y k ła d y : potężna n ie g d y ś G re cja , B is z p a n ja i w ie le in n y c h ) .
M o rze m u si d la P o ls k i być źró d łe m o d ro d ze n ia , drogą, po k tó r e j w y w ie z ie m y n a szą n a d p ro d u k c ję a w w ie z ie m y bog a ctw o i d o b ro b y t. W ię c e j n iż d la in n y c h n a ro d ó w m u s i się ono stać d la nas w a rs z ta te m co
d z ie n n e j p ra c y —bo też w ię c e j n iż in n y m trz e b a nam te j p ra c y . S zczególnie g d y u m y s ło w im y sobie, że b lis k o 20 p ro c e n t P o la k ó w m ieszka za g ra n ic a m i g łó w n ie w k ra ja c h za m o rskich , w te d y zro zu m ie m y, że grzechem n a ro d o w y m je s t n ie w y k o rz y s ta n ie ta k ie g o n a tu ra ln e g o k o n ta k tu , ja k i m a m y z naszą e m ig ra c ją — k o n ta k tu , k tó r y b y przecież i e m ig ra c ji i k r a jo w i m ó g ł p r z y sp orzyć n ie z m ie rn ie dużo k o rz y ś c i m o ra ln y c h i m a te rja ln y c h .
Od pew nego czasu czyn io ne są zre sztą p ró b y n a w ią za n ia ś c iś le js z e j w s p ó łp ra c y z
naszą e m ig ra c ją zam orską przez o rg a n iz o w a n ie h a n d lu , p o c z ą tk i te je d n a k d op ie ro p ó ź n ie j w yd a ć m ogą owoce.
M ło d y n a ró d p o ls k i m u si się do m orza odnosić z e ntu zja zm e m , m orze otoczyć m u si sw o ją o pieką i za in te re so w a n ie m , a w te d y n ie w ą tp liw ie w y tw o rz y się zgodna i po
tężna wrola — o k tó r ą ja k o skałę ro z b iją się za kusy w ro g a , czychające na w y d a rc ie nam naszego s k ra w k a ż y c io d a jn e j „ w ie lk ie j w o d y “ .
G re m ja ln y u d z ia ł m ło d zie ży p o ls k ie j w a k c ji p ro p a g a n d o w e j na rzecz m orza, oraz w szerzeniu ś w ia to p o g lą d u m o rskie g o je s t
ko n ie czn y, a o ty łe p o żyte czn ie jszy, że m ło dzież ma to do siebie, że um ie w la ć w k a ż d y czyn w ię c e j cie p ła , w ię c e j serca i po
św ięcenia, w ię c e j e n tu zja zm u , n iż p o ko le n ie starsze.
M ie jm y nad zie ję , że w ie lk ie to pole p ra c y n a ro d o w e j, Jeżące dotąd p ra w ie o d ło g ie m doczeka się w reszcie w m ło d zie ży p o l
s k ie j ty c h p ra c o w n ik ó w , k tó rz y je wezm ą w posiadanie.
D ro g a do tego p ro w a d z i przez h a rc e r
stw o, przez sto w a rzysze n ia m ło d zie ży, przez o d z ia ły L ig i M o rs k ie j i K o lo n ja ln e j.
W IE Ś C I Z P O L S K I.
DZIEŃ IMIENIN PREZYDENTA POLSKI.
W d n iu 1 lu te g o z o k a z ji im ie n in P re z y d e n ta R z e c z y p o s p o lite j P o ls k ie j, p ro f. Ig n a cego M o ścickie g o , liczn e delegacje w ło ścia n p o ls k ic h s k ła d a ły m u życzenia w pałacu w Spalę, gdzie p. P re z y d e n t p rz e b y w a ł na odp o czyn ku.
Walasiewiczówna kandydatka do W ielkiej Honorowej Nagrody Sportowej.
D w ie n ajw yższe in s ta n c je sp o rto w e : Z w ią z e k i P o ls k i K o m ite t O lim p ijs k i, p rz e s ła ły ju ż do P ań stw o w e g o U rz ę d u W y c h o w a n ia F izyczn e go sw o ją o p in ję w sp ra w ie p rz y z n a n ia W ie lk ie j H o n o ro w e j N a g ro d y S jm rto w e j za r o k u b ie g ły . Obie in s ta n c je u w a ż a ją k a n d y d a tu rę W a la s ie w ic z ó w n y i K u s o c iń s k ie g o za p ra w ie zu p e łn ie ró w n o ważne. S tw ie rd z a ją , że ic h w y n ik i sp o rto w e i re k o rd y ś w ia to w e s to ją na je d n a k o w o w y s o k im poziom ie.
W y c z y n y K u so ciń skie g o , ja k o m ężczyz
n y, m a ją w ię k s z y w a lo r, u w z g lę d n ia ją c je d n a k, że odznaczenie W a la s ie w ic z ó w n y bę
dzie jednocześnie hołdem , zło żo nym P o lo n ji a m e ry k a ń s k ie j za je j szczodrą o fia rn o ść na rzecz s p o rtu p o lskie g o , Z a rzą d Z w ią z k u Z w ią z k ó w i P o lskie g o K o m ite tu O lim p ij
skie g o do W ie lk ie j H o n o ro w e j N a g ro d y S p o rto w e j w y s u n ą ł k a n d y d a tu rę S ta n is ła w y W a la s ie w ic z ó w n y .
Bohdan Lepecki.
N A M O R Z U P O Ł U D N IA .
W a r t y k u l e p o n iż s z y m p. red. B o h d a n L e p e c k i o p is u je s w o j ą p o d ró ż z H a v r e ‘ u do B r a z y l j i , o d b y tą w s ie r p n iu 1930 r.
Nareszcie wyrwałem sio w świat. Marzenia długich lat stały sio radosną rzeczywistością. Sta
ra Europa ginęła w mgłach oddalenia. Statek
„A urigny“, na którym miałem odbyć siedemnasto- dniową podróż z Hawru do Rio de Janeiro, zako- łysał się mocno pod ciosami krótkich fal hulają
cych po kanale La Manch. Zimny wicher półno
cny napędził na pokład tumany wnikliw ie chłod
nej mgły. Pełnemi piersiami wetchnąłem pierwsze hausty słonego powietrza morskiego.
Pierwszy raz odbywałem podróż morską.
Wszystko ciokawiło ranie niezmiernie. Przespace
rowałem się kilka razy po pokładzie, wszedłem do kajuty, która miała być mojem mieszkaniem przez długie dni podróży, wróciłem znowu na po
kład, popatrzyłem na bałwany, rozbijające się z niezmierną wytrwałaścią o boki okrętu, uciekałem przed ich obryzgami, wpadającemi na pokład. W godzinę znałem już wszystkie zakątki „Aurignv“
i zmęczony nerwową bieganiną, spocząłem na le
żaku, tym najmilszym azylu ludzi podróżujących po oceanie. Zwolna otuliła mnie zimno-wilgotna mgła w objęciach której leżałem pierwsze godzi
ny podróży. Kiedy ocknąłem się, byłem zziębnię
ty do szpiku kości. Kołysanie okrętu odebrało mi chęć jedzenia, pomaszerowałem więc odrazu do kajuty, powaliłem się na łóżko i starałam się jaknajmniej myśleć o podrygach statku. Wreszcie zmorzył mnie ciężki, niespokojny sen i napoły śniąc napoi}7 marząc na jawne, przeleżałem do ra
na.
Nazajutrz obudziłem się z rozpaloną głową i kaszlem. Miałem silną gorączkę. Do choroby mor
skiej przyplątała się grypa, której nabaw7iłem się w czasie marzeń na chłodnym pokładzie. Do po
gorszenia samopoczucia przyczyniło się i to, że statek przejeżdżał osławioną zatokę Biskajską, stanowiącą zawsze najbardzej burzliwy odcinek podróży. Boleśnie odczuwałem każdy ruch okrę
tu, wściekając się, że nie wynaleziono jeszcze skutecznego środka na chorobę morską. Chwilami zdawało mi się, iż pokład ucieka mi z pod nóg, to znów, że rośnie podemną i chce mnie podnieść wysoko. Najgorsze było to, że zarówno każde ta
kie podniesienie się, jak i upadek, zastawały mnie nieprzygotowanego. Wtedy, kiedy pokład le
ciał do góry stąpałem tak, jakbym spodziewał się, iż zapadnie mi się pod nogami. W tedy zaś, gdy opada! na dół, szykowałem się przezornie na jego podniesienie się. A każdy taki zawód nieodmien
n i kończy się nową falą mdłości.
Jedynem lekarstwem na chorobę morską jest położenie się do łóżka i przeczekanie najgorszych chwdl. Zastosowałem go z powodzeniem i przele
żałem cały dzień, smagany nudnością i potami.
Dopiero po kilku godzinach, skoro morze nieco się uspokoiło^ ustały najdokuczliwsze objawy cho
roby morskiej i pozostała tylko sama grypa. Płu
kałem usta roztworem chinosolu i pociłem się pod dwoma kocami. Naturalnie nie poszedłem do sali jadalnej. Zainteresowany moim stanem Ste
wart, przyszedł zapytać, co mi jest. Powiedziałem, że czuję się nieco slaby i proszę o szklankę her
baty z cytryną.
— Z cytryną?— zapytał z zakłopotaniem.
— N o tak, z cytryną— odpowiedziałem, nie ro
zumiejąc jego zmieszania.— To pomaga na choro
bę morską.
— Cytryna n i e należy do dzisiejszego menu.
Możemy ją panu wydać tylko jako lekarstwo i to dopiero na specjalne polecenie lekarza.
Zdębiałem. Dużo słyszałem o oszczędności francuskiej, nie przypuszczałem jednak, aby do
chodziła aż do takich rozmiarów7 i była stosowana do pasażerów7 1-szej klasy, płacących setki dola
rów za podróż. Pomyślałem, że jednak kapitał na
rodów7}7 Francji narasta w niektórych wypadkach w7 nieco kłopotliwy sposób.
— Nie będę was narażał na śmieszność i sta
wał przed lekarzem dla uzyskania ćwiartki cytry- ny-zawrcłałem z nietajonym już gniewem. Idź sobie z Panem Bogiem! Nic mi już nie potrzeba.
Zawstydzony stewmrt wryszedł, bąkając coś pod nosem, po chwili jednak wrócił, niosąc trium falnie herbatkę z cytryną. Prawdopodobnie komi
sarz okrętow7y uznał, iż można mi wydać bez oglę
dzin lekarskich ze dwa plasterki cytryny. Być mo
że również, że Stewart, lękając się o wwsokość przyszłego napiwku, na własną rękę postarał się o tak pożądany przezemnie środek leczniczy. W każdym bądź razie napiłem się herbaty z cytryną z takim apetytem, jak nigdy w7 kraju. Sprawiedli
wość każe przyznać, źe po tvm jednym, zabawnym incydencie nie miałem powodu do skarg na kuch
nię „Aurigny“. Nie przekarmiali nas wprawMzie zbytnio i dawali grubo mniej, niż na jakim kolwik większym francuskim lub nawet małym niefrancu- skim okręcie, ale jedzenie było zdrowe i w wystar
czającej ilości.
Choroba gnębiła mnie w7 dalszym ciągu. Pod wieczór czułem się tak źle, że chwilami traciłem przytomność. To dygotałem z zimna, to znów7 - dla kontrastu - pławiłem się w7 pocie. Podróż, o któ
re] tyle marzyłem, wydała mi się nieznośną tortu
rą. Z przerażeniem uprzytomniałem sobie, że od amerykańskiego lądu oddzielają mnie jeszcze dw7a długie tygodnie tak żle zapowiadającej się drogi.
Dręczony gorączkowemi majakami, zapadłem w ciężki sen, aby zbudzić się dopiero nazajutrz koło 8-ej rano. Przetarłem leniwie oczy i spojrzałem przez okno na świat Boży. Fale ciepłego, a nawet gorącego powietrza, napływały z południa. Spokoj
ne, zlekka tylko zwelnione morze, błyszczało, jak olbrzymia tarcza srebrzysta. Powietrze, mocno przesycone światłem wschodzącego poranku, drga
ło i wibrowało pod smaganiem promienistych bi
eży słonecznych. Po bezkresnem morzu pląsały stada delfinów, a z pobliskiego lądu nadlatywały ptaki i krążyły wesoło nad pokładem. Jakaś nie
wymowna błogość chwyciła mnie za serce. Zrozu miałem, że jestem już na szlaka „W ielkiej Przygo
dy“, że słoneczne morze południa nie będzie " już dla mnie tylko czczym terminem konwencjonal
nym. Ogarnąłem morze zachwyconem spojrzeniem, ubrałem się pośpiesznie i wybiegłem na pokład.
Owionęło mnie świeże, krzepiące powietrze strefy
Zugdideli
TO W A R Z Y S T W O G R U Z IŃ S K IE W H A R B IN IE . O rg a n iz a c ja ta je s t je d n ą z n a js ta r
szych społecznych o rg a n iz a c y j w H a rb in ie , d zia ła ln o ść je j cieszy się re p u ta c ją n a je n e r
g ic z n ie j szej i n a jb a rd z ie j ow ocnej ro b o ty społecznej w naszem m ieście.
W cią g u 25 la t swego is tn ie n ia T o w a rz y s tw o G ru z iń s k ie w y k o n a ło o lb rz y m ią p ra cę , przyczem d zia ła ln o ść T o w a rz y s tw a n ie o g ra n icza ła isię je d y n ie do G ru z in ó w , ale o b e jm o w a ła i p rz e d s ta w ic ie li in n y c h n a ro d o w o ści.
W H a rb in ie n ie b y ło a n i je d n e j in ic ja ty w y o c h a ra k te rz e k u ltu r a ln y m lu b społe
cznym , do k tó r e j z re a liz o w a n ia nie p rz y c z y n ilib y sie G ru z in i.
N a jw ię k s z ą k u ltu r a ln ą zasługą T o w a rz y s tw a G ru z iń s k ie g o je s t założenie w r o k u 1906 i u trz y m y w a n ie B e z p ła tn e j B ib ljo te - k i P u b lic z n e j.
P la c ó w k ę tę z a ło ż y li G ru z in i w ro k u 1906 w czasie, k ie d y społeczność h a rb iń s k a n a jm n ie j dba ła o za spokojenie p o trze b k u l
tu ra ln y c h , u g a n ia ją c się je d y n ie za d o b ra m i m a te rja in e m i. W m ieście podów czas nie b y ło a n i je d n e j p la c ó w k i k u ltu r a ln e j. I obecnie B ib ljo te k a G ru z iń s k a je s t je d y n ą p la c ó w k ą w m ieście, u d o s tę p n ia ją c ą szero
k im w a rs tw o m lu d n o ści bez ró ż n ic y n a ro d ow ości i w yzn a n ia k o rz y s ta n ie z n a jw ię k szego s k a rb u — k s ią ż k i.
R o zu m ie ją c , ja k ie w ie lk ie znaczenie m a dla ro z w o ju p ra c y społecznej p osiad a n ie w łasnego b u d y n k u , ja k o o śro dka s k u p ia ją c e g o c z y n n ik i a k ty w n e , To w a rz y s tw o G ru z iń s k ie n a b y ło u k o le i W sch o d n io —C h iń
s k ie j p la c i w ro k u 1919 w y b u d o w a ło na n im dom , do k tó re g o ja k o do w ła s n e j sie d z ib y , p rz e n io s ły się z m ia s ta w s z y s tk ie
o rg a n iz a c je g ru z iń s k ie .
T o w a rz y s tw o G ru z iń s k ie stało zawsze- na s tra ż y czystości życia narodow ego k o lo - n j i g ru z iń s k ie j w H a rb in ie , dzierżąc w yso ko s z ta n d a r odrębności n a ro d o w e j.
Szczególnie in te n s y w n ie zaczęło p ra c o w ać T o w a rz y s tw o od ro k u 1926, rozszerza
ją c i p o g łę b ia ją c sw oją d zia ła ln ość. W r o k u 1928 założona zo stała szkoła g ru ziń ska ,, w k tó r e j m ło d zie ż do d n ia d zisie jsze g o p o
bie ra nau kę ję z y k a g ru z iń s k ie g o G e o g ra fji.
i H is t o r ji G ru z ji.
Z d a ją c sobie d o k ła d n ie sp ra w ę z tego,, że w sp ó ln e zjednoczenie narodow ości, k tó ry c h cele k o n s e rw a c ji o dręb n o ści życia n a rodow ego są w spólne, T o w a rz y s tw o G ru z iń skie z n a jw y ż s z y m zapałem o dp o w ie d zia ło na in ic ja ty w ę p o ls k ą s tw o rz e n ia w z a je m n e j w y m ia n y d ó b r k u ltu r a ln y c h i s tw o rz e n ia ścisłego w s p ó łż y c ia to w a rz y s k ie g o m ię d zy obu k o lo n ja m i: g ru z iń s k ą i p olską.
Obecnie sp ra w a ta w s p ó łż y c ia k u lt u r a lnego sta n ę ła na trw a ły c h p o d sta w a ch, szczególnie od czasu założenia w H a rb in ie K lu b u P rom eteusz, k tó r y urządza od czasu do czasu zebrania to w a rz y s k ie i h e r b a tk i, na k tó ry c h o dczytyw a n e są re fe r a ty na ró ż ne te m a ty k u ltu ra ln e .
W gazecie m ie js c o w e j „ H a r b in s k o je W re m ia " T o w a rz y s tw o G ru z iń s k ie k o rz y s ta raz na ty d z ie ń ze s tro n ic y , pośw ię con e j spe
c ja ln ie za g a d n ie n io m G r u z ji oraz życiu spo
łecznem u m ie js c o w e j k o lo n ji g ru z iń s k ie j.
T a k się w k r ó tk ic h zarysach p rz e d s ta w ia d zia ła ln o ść i ro z w ó j T o w a rz y s tw a G ru ziń skie g o w H a rb in ie , te j bardzo zasłużo
n e j i bardzo pow ażnej g ru z iń s k ie j p la c ó w k i, n a ro d o w e j.
ciepłej. Choroba morska uleciała bez śladu. Ażeby zwalczyć jeszcze i grypę., położyłem się na leżaku i poddałem słodkiej pieszczocie słońca. Zwolna uchodziły symptomy choroby i koło południa już tylko lekkie osłabienie świadczyło o niedawno przebytem cierpieniu. Jeszcze raz zrozumiałem, że słońce jest najlepszym lekarzem.
Podróż okrętem dla człowieka zdrowego i niepodlegającego w większej mierze przypadłoś
ciom choroby morskiej jest prawdziwą rozkoszą.
Jednostajny szum fal, bezkres horyzodtów. w po
łączeniu z beztroskim trybem życia, uspokajają najzupełniej nerwy ludzkie, dają spokój tak pożąda
ny w naszych czasach. Powoli odpadają wszelkie kłopoty i zmartwienia, zabrane z lądu razem z ba
gażem podróżnym i człowiek zaczyna odnajdywać
zagubioną gdzieś na szlaku życiowym radość ży- cia.
Najwięcej zadowolenia sprawia dła nas, mie
szkańców Północ}’, podróż przez słoneczne wody Południa. Nieznane, które poznajemy wtedy na morzach dalekich, przychodzi do nas strojne blas
kami słonecznemi, nęci pieszczotą ciepłego i zaw
sze wiosennego powietrza.
Nie będę opisywał życia na okręcie. Tylu już' podróżników to robiło, że trudno jest coś nowego powiedzieć w tej materji. Zresztą — czyż nowiną jest np. że ludzie dobrze odżywieni, pozbawieni zwykłych zajęć, myślą tylko o zabawie Że jadąca do męża żona skracała sobie długą podróż flirtem- z kilkoma mlodemi ludźmi? Że w atmosferze bez
czynności pory posiłków urastały do rozmiarów
Praca wychowawcza S. S. Urszulanek w Harbinie.
L ic z b ę P o la k ó w , ż y ją c y c h poza g r a n i
cam i P o ls k i w ró ż n y c h częściach ś w ia ta , o b lic z a ją na 8 m il jo n ó w . I m w ię k s z a lic z ba, tern w ię k s z a o d p o w ie d zia ln o ść p rz e d N a ro d e m za los m łodego p o ko le n ia . R o d z i
ce w tro sce o b y t p rze w a żn ie za p o m in a ją , a często i nie u m ie ją p ie lę g n o w a ć p o ls k o ś c i w sw ych dzieciach. N ie p o d o b n a kochać,
Siostry Urszulanki, opiekujące si? dzie'mi polskiemi.
czego się nie zna. T oteż dla w y c h o w a n ia p a trio ty c z n e g o i dla u trz y m a n ia ducha n a rodow ego w sercach naszej m ło d z i w y c h o dźczej trz e b a serc in n y c h , serc, tr y s k a ją cych m iło ścią i pośw ięceniem , a u m ie ją cych w y c h o w y w a ć i w p ro w a d za ć w czyn szczytne hasła.V
N a jw ię c e j bolesnych r e fle k s y j nasu
w ać może (ze w s z y s tk ic h p u n k tó w w ych o - d ź tw a p o ls k ie g o ) szlak ¡S yb e ryjski i te na w schodzie liczn e o p o ls k ie m b rz m ie n iu n a z w is k a dziś ju ż n ie s te ty nie p o ls k ic h r o
d zin . Czy ze stanem ta k im p o g o d zić się
Uczennice liceum Sióstr Urszulanek.
tk jo ty e z n y c h . Z a k ła d za daleko poszedł w św ia d cze niu pom ocy b e zin te re so w n e j ro d z i
nom p o ls k im i w swem p rz y jm o w a n iu dzie- m a m y i N ie ,— bo i obecnie jeszcze w ie le da się n a p ra w ić i u ra to w a ć. Z n a m y dobrze w y s iłk i K o lo n ji p o ls k ie j w H a rb in ie . W g lą - d n ijm y w ię c obecnie w pracę in n e j p la c ó w k i, ta k im ż e duchem o ż y w io n e j: to Z a k ła d w y c h o w a w czo -n a u ko w y S ió s tr U rs z u - la n e k p o ls k ic h w S ta ry m H a rb in ie , p r z y u lic y W o je n n e j 4.
U p ły w a la t 5 żm u d n e j, p e łn e j p rze sz
kód p ra c y ich w ych o w a w cze j nad d zie ćm i p o ls k ie m i. D ziś ju ż b yłe w y c h o w a n k i Z a k ła d u i obecnie starsze same o r je n tu ją się i św ia d czyć p o tr a fią , ile i co d a ł im Z a k ła d ten na życie. D z ie c i p o ls k ie z n a la z ły u S ió s tr U rs z u la n e k w s z y s tk ie w a lo ry s ta
rannego w y c h o w a n ia dom owego w ra z z g ru n to w n a nauka, ow iana gorącem a m a- d re m dostosow aniem uczuć do czynów pa-
jakichś uroczystych obrzędów? Że hiorarchja spo
łeczna, wyrażająca się w podziale na klasy i tutaj znalazła swój jaskrawy wyraz? Są to rzeczy stare jak świat i nie warto o nich mówić.
Przez cale siedemnaście dni naszej podró
ży nie spadła ani kropla d e s z c z u . K ilk a krotnie gromadziły się wprawdzie chmury, ale nie miały siły, potrzebnej do wywołania burzy. Naj- milszem mojem zajęciem w czasie drogi było spog
lądanie na morze. Pozornie wydaje się ono zawsze jednakowe, monotonne, nudne. W rzeczj/wistości jednak niema nic bardziej różnorodnego, niż taiła oceanu. Zależnie od naświetlenia słonecznego i stanu pogody, wygląda ona tak rozmaicie, że widok jej nigdy nie może znużyć człowieka, zdolnego do odczuwania rzeczy pięknych. Toteż otworzyłem szeroko oczy i chłonąłem łokcmie bogactwa, jakie Natura przedemną roztaczała.
Po wielu dniach drrgi, kiedy zapomniałem już zupełnie o tein, że podróż moja musi mieć kres, ujrzałem pewnego słonecznego popołudnia ciemną smugę na horyzoncie.
— Brazylja, moja Ojczyzna— rzekł stojący obok mnie, przechylony przez burtę Brazyljanin.
Podróż po wielkim, pogodnym oceanie, koń
czyła się. Z morskich dali wyrastały coraz bar
dziej brzegi Nowego Świata.
Ciemno już było zupełnie, kiedy wpłynęliśmy do olbrzymiej zatoki Guanabara, stanowiącej prze
pyszny pert naturalny dla stolicy Brazylji, miasta Rio de Janeiro. Od pobliskiego lądu pobiegły ku nam snopy świateł bijące od metropolji, lepiej oświetlonej od Paryża. Z mroków nocy zaczęły wyłaniać się dziwaczne kształty gór nadbrzeżnych.
Rozpoznałem, znane z fotograf ij. zarysy Corcova
do i Pio de Assucar. Byłem już w Brazylji.
c i bez o p ła t. D ziś, w ycze rp a w szy w s z y s tk ie ś ro d k i i zasoby w łasne, nie może się u tr z y mać, n ie ma na opłacenie w y n a ję te g o lo k a lu i bez doraźn e j pom ocy m a te r ja ln e j da-
b o b a te ró w , dla O jc z y z n y ongiś ty m boles nyra szla kie m p rze cią g a ją cych . N ie bądźm y o b o ję tn i na los ta k w ie lk ie g o s k a rb u , j a
(Jczennice liceum w ogrodzie zaktadu.
le j w y ż y w ić obecnej lic z b y dzieci nie może.
N iechże społeczeństw o zro zu m ie do
niosłość te j s p ra w y , niech pośpieszy z p o mocą. N ie ch u c z y n ią , ile m ogą: rodzice w y ch o w a n e k i w szyscy, kom u sp ra w a p o ls k o ści na sercu leży, ko m u je s t drogą pam ięć
Uczennice liceum wykonuj] żywy obraz p.t. ..Hotd stanów pol
skich“ na Rkademji Papieskiej w dn. 12 lutegu W stów. Gospo
da Poiska.
k ie m je s t w ych o w a n ie . Jakość w ych o w a n ia je s t p rzyszło ścią naszych dzieci, rę k o jm ią ic h szczęścia na życie i o stoją p o lsko ści na obczyźnie.
NA M O R ZU O C H O C K IE M .
Dzień ten nazawsze utkwił mi w pamięci. W dnia tym byłem świadkiem nieszczęścia, które do
tknę! o ry ba k ó w— J a p o ńc z v k o w .
Zanim przejdę do opisu katastn fv, zazna
czyć muszę, żo zachodnie pobrztża Kamczatki często stają się widownią nieszczęśliwych wypad
ków, którym ulegają miejscowi rybacy.
Morze Ochockie jest tu stale niespokojne;
często zrywają się gwałtowne burze, które trwają po dwa
naście dni bez prze
rwy. Sztormy te do
prowadzają do roz
pacz)7 rybaków, przerywając i prze
szkadzając im w pracy.
Burze często wybuchają w czasie, kiedy ryba płynie do ujść rzek, gwałto
wne fale spychają ją do morza i rozbi- i a]d jej masy na drobne part je.
W najspokoj
niejszy czas łodzie rybackie i większe statki trzymają się
na odległości od 50 Typ kamczadata.
od 200 sążni od bregów, by nie być rozbitemi o ska
ły. Pomimo wszystkie przeszkód)-, miejscowi ry
bacy biali i Japończycy odważnie walczą z morzeni o połów.
Japończycy, dla których morze jest
„ojczystym żywio
łem“. wychodzą z ciężkich zapasów z morzem zwycięsko, Rosjanie natomiast, jak również C hiń- czycy i Koreańczycy nie wytrzymują bar
dzo często walki i kapitulują przed ży
wiołem.
Wzdłuż brzegu w przerwach G-cio kilometrowych roz
rzucone są stacje rybackie, składające się z kilku najnie
zbędniejszych bu
dynków oraz licznej
Typ kamczadaiki. Każda taka
stacja posiada swój ścisłe określony rejon operacyjny w obrębie tego rejonu rybacy wystawiają w morze prostopadle do brziegu sieci długości 400-500 sążni. Sieci umoco
wane są na kotwicach i plawnikach 1 kończą się wielką matnią, do której wchodzi do 00.000 sztuk ryby.
Żeby uwolnić matnię od zdobyczy, rybacy
W. Ponosow
członek Instytutu Badania Mandżurji.
H O D O W LA B Y D Ł A I U P R A W A R O L I W U praw a, r o li znana b y ła narod o m A z ji od bardzo daw na. Na śla d y u p ra w y r o li n a tra fia m y tu , ja k w E u ro p ie i w A fry c e P ó łn o c n e j, ju ż w w ie k u k a m ie n n y m .
O czyw iście nie m a m y żadnych danych tw ie rd z ić , że k u ltu r ę ro ln ic z ą i hodow lę znano na c a łym obszarze a z ja ty c k im . N a w et obecnie w bardzo w ie lu m ie jsco w o ś
ciach te j części św ia ta na s k u te k w a ru n kó w k lim a ty c z n y c h i p rz y ro d n ic z y c h lu d zie nie tru d n ią się gospodarstw em ro ln e m i hodow lanęm . O M a n d ż u r ji je d n a k t w ie r dzić stanow czo można, że m ie szka ń cy je j w . epoce k a m ie n n e j, (o czyw iście w epoce n e o litu ) — z n a li u p ra w ę r o li i t r u d n ili się hodow lą z w ie rz ą t dom ow ych.
R e s z tk i k u lt u r y n e o lity c z n e j w ie k u k a m iennego, t . j. k u lt u r y tego okresu, w k tó ry m zaczęła się z ja w ia ć u p ra w a r o li i h o dow la — znaleźć można na ca łym p ra w ie obszarze M a n d ż u r ji i są one bardzo liczne.
Od s tro n y M o n g o lji i S y b e r ji k u ltu r a n e o lity c z n a cią g n ę ła się sze ro kim pasem przez M a n d ż u rję , sięgała do k r a ju U s u r y j- skiego i o b e jm o w a ła P ółno cn ą K o re ę aż do w yb rze ża M o rz a Ja p o ń skie g o . S ia d y k u lt u r y n e o lity c z n e j zanotow ane są w M a n d ż u r ji w n a s tę p u ją c y c h m ie jsco w o ścia ch : na zachodzie w T re c h re c z ju , o ko lice je z io -
puszczają się na murze w wielkiej łódce japońskie
go typu t. zw. kungas. Załoga kungasu składa się z 20 ludzi robotników— i jednocześnie wiośla
rzy. Łódź ta pchana przez potężne uderzenia wio
seł próje fale i walcząc z prądem zbliża się do matni. Tu połowa załogi energicznie i szybko wyj -
Chata rybaka kamczackie9o.
muje zdobycz, wreszcie nała owany kungas wra
ca do brzegów Następuje najbardziej niebezpieczny .moment— k a ż ’e niiezręczne poruszenie steru, każ-
W IE K U K A M IE N N Y M W M A N D Ż U R J I.
ra D a la jn o r, w o k o lic a c h m ia sta O h a jła ra , w p o b liż u je z io ra Cagan, w m ie js c w o ś c i K a n d a g a j (na p o łu d n ie od O h a jła ra ) — da
le j k o ło F u la e r d i na p ra w y m b rze gu r z e k i N o n n i, w o k o lic a c h s ta c ji C y c y k a r, na w schodzie w o k o lic a c h H a rb in a , w p o b liż u s ta c ji T a o la jd ża o , s ta c ji S u n g a ri I I , T u a - szandzy (w p o b liż u G ririn a ), w o ko lica ch st. Echo, nad ś ro d k o w y m b ie g ie m rz e k i M u - dadzian, w p o b liż u je z io ra C in b u k u — na p o łu d n iu M a n d ż u r ji; w reszcie badacze j a pońscy w y k r y l i ś la d y k u lt u r y n e o lity c z n e j na p ó łw y s p ie L a o d u ń s k im : a uczeni J . A n derson, E. L ic e n t oraz P. T e ilh a rd de C lia rd in w p r o w in c ji Żeclie, na k tó r e j te re n ie k u ltu r a n e o litu m a n d ż u rs k ie g o zlew a się z k u ltu r ą n e o lity c z n ą M o n g o lji.
Na nieszczęście o d k ry c ia ro b io n e b y ły bardzo często zu p e łn ie p rz y p a d k o w o przez lu d z i p rz y p a d k o w y c h . N a s k u te k tego zeb
rane m a te r ja ły są n ie k o m p le tn e i nie m o gą w w ie lu w y p a d k a c h o d tw o rz y ć c a ło k s z ta ł
tu o b ra zu e p o k i b ad a n ej. P rz y p a d k o w y o d k ry w c a z w ra c a ł uwagę na p rz e d m io ty , k t ó re go z a c ie k a w ia ły albo rz u c a ły m u się w oczy, (n a rz ę d z ia ka m ie n n e n a p rz y k ła d ), p o m ija ł n a to m ia s t rze czy n ie z m ie rn ie w a ż
ne z p u n k tu w id z e n ia w a rto ś c i n a u k o w e j.
Od n a jw c z e ś n ie js z y c h czasów c z ło w ie k
de słabsze uderzenie wioseł, grozi rozbiciem kun- gasu.
Rybac}' pracują dzielnie i zgodnie: dwóch z załogi zapomocą specjalnych haków łapią umoco
wane w pobliżu brzegu metalowe trosy. kiedy to jest wykonane, wszyscy wioślarze rzucają wiosła i silnemi ramionami chwytają trosy. kungas w ten sposób jest zabezpieczony przed gwałtownemi uderzeniami fal. które go już nie nr gą rzucać w przypadkowym kierunku* kle talowe trosy umożli
wiają łodzi powolne zbliżanie się do brzegu w miejscu najbardziej do tego odpowiedniem. Tu czeka już partja robotników z hakiem uczepionym u mocnego- sznura. Hak zarzuca się na bort knn- gasu, jeszcze jeden wysiłek i łódź zostaje wyciągnięta na brzeg. Rozpoczyna się rozłado
wywanie kungasu.
Wycieczka taka od brzegów do matni i z po
wrotem trwa około półtorej godziny. 90 minut za
tem tybacy zażarcie walczą z żywiołem; wyniki tej walki nie zawsze bywają pomyślne, szczególnie je żeli nagle wybuchnie sztorm lub morze jest bar
dziej burzliwe niż zwykle.
Byłem świadkiem jednej takiej walki ryba
ków z morzem, która się skończyła katastrofą.
u ż y w a ł m ięsa z a b ity c h z w ie rz ą t, ko ści ty c h z w ie rz ą t rz u c a ł, k t ó r e z b ie g ie m czasu tw o r z y ły całe k u p y w p o b liż u o s ie d li lu d z k ic h . B a d a ją c te z w a ły k o ś c i, m ożna o k re ś lić b a r dzo d o k ła d n ie , ja k ie z w ie rzę ta h o d o w a ł czło
w ie k e p o k i n e o litu .
W je s ie n i ro k u 1931 w celu ta k ic h w ła śnie badań u da łe m się nad rzekę M u d a d z ia n , gdzie w o ko lica ch D u n cin cze n u o d k ry łe m osiedle “ N iu c z a n “ . (e p oka późnego n e o litu ) .
N a zw ałach tego osiedla, w ś ró d ko ści ró ż n y c h d z ik ic h z w ie rz ą t w te j lic z b ie i je le n ia w y ją tk o w o dużo
b y ło ko ści ś w in i dom o
w e j. J a k sądzić można, b y ła ona nieduża z d łu - «/
g im ry je m , m o ż liw ą rz e czą je s t, że Ś w inia ta je s t p rz o d k ie m d z is ie j
szej m a n d ż u r o—ch i ii s k ie j cza rn e j ś w in i.
S tw ie rd z iw s z y fa k t h o d o w li ś w in i w o k o li
cach M u d a d zia n a , u d a łe m się do je z io ra G in — b u k u i na p o łu d n io w y m k ra ń c u , na p ó łw y s p ie
„C zenza“ o d k ry łe m d ru gie osiedle z e p o k i ne o iitu .
w y k ry łe m is- psa domowego, is tn ie n ie psa c h a ra k te ry z u je
b y t c z ło w ie k a ówczesnego, to pom im o w s z y s tk o o d e g ry w a ł on w ię k s z ą ro lę i m ia ł w g o sp o d a rs tw ie w ię k s z e znaczenie, n iż m y p rz yp u szcza m y.
N ie ty lk o m ie s z k a ń c y ze w sch o d n ie j części M a n d ż u rji, ale ja k to w n io sko w a ć m ożna z o d k ry ć , m ie szka ń cy na zachodzie tego k r a ju o b z n a jm ie n i b y li z hodow lą z w ie rzą t dom o w v c li.
T u tn ie n ic chociaż słabo
Rys.
A . Ł u k a s z k in o d k r y ł ko ści ś w in i w śró d osiedla z e p o k i n e o lity c z n e j w o kolica ch s ta c ji C y c y k a r.
W ś ro d k o w e j M a n d ż u r ji w p o b liż u s ta c ji T a o la jd ż a o , nad rze ką S u n g a ri znale
ziono ko ści ja k ie g o ś zw ie rzę cia k o p y tk o w e - go, p ra w d o p o d o b n ie ko n ia . O ko liczn o ści, w ś ró d ja k ic h znaleziono te kości, nie są m i d o k ła d n ie znane, i w s k u te k tego na za łączonej m a p ie sta w ia m znak z a p y ta n ia ..
T e ilh a rd de C h a rd in i E. L ic e n t, p ra cu ją c w s p ó ln ie w o ko lica ch L in —si w Żeche, z n a le ź li re s z tk i szkie le tó w z w ie rz ą t dom ow ych, k tó re o p is u ją w p ra c y
‘'N o te sur d e u x in s tru - m ents a g rico le s du n e o lith ig u e de C h in e “ .-.
O d k ry c ia te p ro w a dzą nas ju ż do M a n d ż u r ji P o łu d n io w e j i p rz y le g ły c h o k o lic M o n g o ls k ic h .
W ten sposób m a m y k ilk a m ie js c w ró ż nych częściach M a n d ż u r ji
( p a trz mapę ), r gdzie s tw ie rd z o n o hodow lę z w ie rz ą t przez c z ło w ie ka z e p o k i n e o litu . W p rzy s z ło ś c i, ja k się na
leży spodziew ać, na m a-
! p ie te j oznaczonych bę
dzie znacznie w ię c e j p u n k tó w k u lt u r y h o d o w la n e j z tego okresu.
P rz e jd ź m y te ra z do u p ra w y r o li w epoce n e o litu .
T w ie rd z i się z w y k le , a c z k o lw ie k bez w a ż k ic h dow odów , że u p ra w a r o li w po
ró w n a n iu z h o d o w lą je s t s ta d ju m p ó ź n ie j- szem w ro z w o ju g o s p o d a rk i lu d z k ie j. J e że li chudzi o M a n d ż u rję , to ta k ie tw ie rd z e n ie b y ło b y przedw czesnem . Ś la d y u p ra w y
Było to właśnie 2 sierpnia 193...roku.
Dzień z rana był cudowny. Nie b}do wiatru, na pogodnem niebie nie widać było ani jednego obłoku. W powietrzu rozlane było błogie ciepło wczesnej jesieni.
Dnia tęga udałem się na północ, obchodząc kolejno wzdłuż brzegu stacje rybackie.
Wszędzie wrzała praca: ludzie korzystali z pogody i starali się zrobić jak najwięcej. Kunga- sy latały po falach tam i z powrotem. Na brzegu energicznie wyładowywano zdobycz, poprawiano i zakładano nowe sieci.
Raptem, zupełnie nieoczekiwanie dmuchnął w ia tr fale zapienił}7 się od raz u i z łoskotem ude
rzyły o brzeg. W ciągu pięciu minut sztorm już się rozhulał na dobre. Kungasy, które nie zdąży
ły się rejterować, stały się obecnie igraszką roz
hukanych fal.
Widać było, jak łodzie te rozpaczliwie walczą z burzą.
Kungas— olbrzym, naładowany rybą z załogą, składającą się z 21 Japończyka, choć powoli ale stale posuwał się ku brzegowi.
Musieli być nielada śmiałkowie ci rybacy, którzy na nim siedzieli w tej chwili, ile trzeba było fizycznej siły i ile zimnej krwi, żeby jednak opanować bieg łodzi i wbrew wściekłym atakom fal pchać ją wytrwale ku brzegom.
r o l i w y k r y to tu p ra w ie wszędzie tam , gdzie n a tra fio n o na śla d y h o d o w li z w ie rz ą t dom ow ych.
W ty c h p u n k ta c h o k o lic y je z io ra C in- b u k u i rz e k i M u d a d zia n u , o k tó ry c h p is a łem p o w y ż e j, z n a k i/h m ka m ie n ie do m ie le n ia z ia re n o bardzo o ry g in a ln e j k o n s tr u k c ji.
K a m ie n ie ta k ie znaleziono ró w n ie ż i na po- łu d n iu od je z io ra C in b u ku .
Rys. 2
Ż a rn a te (p a trz ry s u n e k N o .2) są to c z w o ro ką tn e p ły t y (na ry s u n k u m am y t y l ko połow ę p ły t y ) , na k tó re sypano zia rn o , t a r to je in n ą p ły tą kam ienną, k tó ra b y ła w ię ksza od p ostaw y, co u m o ż liw ia ło w y g o d
Spostrzeglem, że kungas dotarł szczęśliwie do trosów. Mocne dłonie rybackie chwyciły zbaw
cze liny i pchały łódź naprzód.
Nadchodzi już ostatni moment, jeszcze jeden wysiłek: teraz rzucić zgrabnie hak z brzegu i sta
tek uratowany.
Raptem między kungasem i lądem niewie- dzieć skąd wyrósł pieniąc}7 się wał wodny, chla- snął o bok łodzi i na chwilę przysłonił swojem cielskiem statek.
Ocalał ? katastrofa ? ■— Serce bić mi prze
stało i uczułem, że pot mi spływa z pod czapki.
Dzielni ludzie!, bo oto jeszcze chwila, i wy
raźnie po przez bryzgi wodzę bronzowe ramiona, które nie wypuściły trosów i statek, który zwy
cięsko opierał się o fali.
T rw a walka. Rybacy rozumieją, że tu cho
dzi o ich życie. Sekundy mijają powoli. Kungas znowuż zbliża się do brzegu na odległość 4-5 są
żni. Japończyk, stojący na brzegu wyprężył się i cisnął hak, n.estety zdradliwa fala szarpnęła łódź w bok, i hak upadł do wody.
W tem z tylu nadleciał olbrzymi wał wodny, nim jego podnóże dotknęło łodzi, już < na była oderwana od trosów: nie wytrzymały szalonego nacisku ramiona rybaków. Jeszcze jedno mgnienie i straszny krzyk na brzegu rozdarł piersi obser
wujących śmiertelną walkę: wał przewrócił kun
gas i nakrył go sobą.
ne u trz y m a n ie je j w rę k u .
W ie lk a ilo ść żaren św ia d czy n a jw y m o w n ie j o tern, że c z ło w ie k z e p o k i n e o li
tu u p r a w ia ł ro lę za ró w n o w o k o lic a c h C in b u k u , ja k i w m ie jsco w o ścia ch nad M u d a - dzianem .
N a zachodzie M a n d ż u r ji pod C ycyka - re m o d k ry to k a m ie n ie , k tó r y c h g ó rn a p łą -
Rys. 3 Rys. 4 Rys. 5
szczyzna b y ła mocno s ta rta , s łu ż y ły one p ra w d o p o d o b n ie ró w n ie ż ja k o ż a rn a ; w y g -
To był koniec! Dla biednych rybaków skoń
c z y ł o się wszystko.
Wtem na wezbranej fali zjawiło sie kilka głów i ramion rybackich: to ci, co jeszcze walczy
li o życie.
Z brzegu wszyscyśmy z zapartym oddechem patrzyli na beznadziejne borykanie się ludzi z fa
lami.
Jeden z fapończyków rybaków dotarł do wy
ciągniętych lin i to go uratowało, uczepił się kur
czowo i odpoczywał, a późnie] powoli, ale wy
trwale posuwa! się do brzegu, nareszcie wydostał się na ląd. Uratowany !
Inni rozpaczliwie, ale beznadziejnie wałczyli o życie: walka ta trwała przeszło godzinę, wresz
cie jeden po drugim rybacy zaczęli znikać w od
mętach. Na brzegu ciskano się w ponurej bezsil
ności, nie mogąc przyjść z pomocą tonącym-
Burza ustała także nieoczekiwanie, jak się była zaczęła; wyrządziła ona jednak olbrzymie szkody stacjom rybackim. W dniu 2sierpnia 193...
roku zginęło 12 ku-ngasów i 102 rybaków — Japoń
czyków.
W zdłuż całego pobrz^ża przez dłuższy czas odnajdywano rozbite łódki, podarte sieci i ciała nieszczęśliwych ry baków.
A . F a r a f o n t o w .
l§ d ty c h żaren ró ż n i się nieco od k a m ie n i, o d k r y ty c h ko ło C in b u k u .
P ły t y „c y c y k a r s k ie ” są je d n a k o w e j w ie lk o ś c i, co św ia d czy o tem , że b y ły t r z y mane one przez rę k ę lu d z k ą nie za brzeg, ale za śro d e k g ó rn e j p ły ty .
N ie z m ie rn ie c ie k a w y c h o d k ry ć d o ko n a l i w o ko lica ch Szara — M u re n E. L ic e n t i T e ilh a rd de C h a rd in . W e w spom nianem ju ż preze m nie ich dziele m a m y d o k ła d n y o pis dwóch narzędzi ro ln ic z y c h , zn a le zio n y c h przez ty c h uczonych, a w y g lą d a ją c y c h ja k o dwa d łu g ie ka m ie n ie (ry s u n k i 3 i 4) 35,5 i 27,2 c e n tim e tra długość i w zg lę d nie cie n ke i, k tó re s łu ż y ły p ra w d o p o d o b n ie ja k o m o ty k i d la k o p a n ia i p o ru sza n ia zie m i. J e ż e li dodam y, że obok ty c h p r y m ity w n y c h m o ty k znaleziono jeszcze żarna, to t w ie r dzić m ożem y śm iało, iż czło w ie k, zam iesz
k u ją c y d zisie jszą p ro w in c ję Żeche, u p ra w ia ł ro lę ju ż w epoce n e o litu .
W sp o m n ie ć w tem m ie js c u n ależy, że w ro k u 1928 w p o b liż u O k a jła ra pp. T ilo w
E. i T o łm a czo w W . z n a le ź li n arzęd zie , p rz y p o m in a ją c e m o ty k i, o d k ry te przez E* L ic e n ta i P. T e ilh a rd de C h a rd in a / w te n sposób m .e lib y ś m y c ie k a w y dow ód, że w epoce n e o litu u p ra w ia n o ro lę w o k o lic y C h a jła ra , gdzie dziś r o ln ic tw o w cale nie is tn ie je .
P rzechodząc do sto su n ku u p ra w y r o li do h o d o w li w epoce n e o litu , s tw ie rd z ić m u sim y, iż na te re n ie M a n d ż u r ji w o kre sie średniego i późnego n e o litu c z ło w ie k u p ra w ia ł ro lę i z a jm o w a ł się h o d o w lą na W sch o dzie i P o łu d n iu tego k r a ju . Im d a le j na Zachód M a n d ż u rji, tem m n ie j m a m y ś la dów u p ra w y ro li, n a to m ia s t n ie z b ite m am y dow ody o is tn ie n iu h o d o w li z w ie rz ą t dom o
w y c h .
O czyw iście za m ało jeszcze zro b io n o o d k ry ć i za m ało jeszce zna się epokę neo
l i t u w M a n d ż u rji, by sta w ia ć w n io s k i zeał- k o w itą pew nością, to je d n a k te n m a te rja ł, k tó r y m am y, u p o w a żn ia nas do ty c h t w ie r dzeń, ja k ie w notatce n in ie js z e j p o d a łe m .
N A D J E Z IO R E M .
( O p o w i a d a n i e o s a d n ik a p e ls k ie g o z o k o lic s t a c j i C z en.)
Pierwszy brzask dzienny. Obudziłem się ze snu- i wyjrzałem przez okno. Dzień zapowiadał się prześliczny. Nie czekając na śniadanie, zabrał łem wędki i niezbędne przyrządy do łowienia rvb i wyruszyłem^ w drogę. Postanowiłem pójść do najbliższego jeziora, które znajdowało się w pobliżu naszego domu tam nie przychodzili nigdy chuncłur zi i zawsze można b)do spokojnie posiedzieć.
Gdym wyruszył z domu, tak byłem zajęty obserwacją, że nie zauważyłem jak przybyłem na miejsce. Zastałem tam zupełnie niespodziewanie kilkunastu chińczyków w wojskowych mundurach, każdy miał karabin, rewolwer systemu „ Mauzera,, i po trz}' taśmy naboi. Z początku myślałem, że to są żołnierze miejscowego garnizonu, ale kiedy podszedłem bliżej, to się przekonałem, iż byli to całkiem obcy ludzie.
Panieważ cofać się było już za późno, posta
nowiłem udawać prostaka i nie dochodząc do chińczyków, skierowałem się do jeziora, żeby się z nimi nie spotkać.
Zacząłem już rozwijać wędki, kiedy jeden z Chińczyków podszedł i krzyknął:
—-Wynoś się stąd— Dlaczego mam się wy
nosić—zap}7tałem— takie same mam prawo jak i ty siedzieć tutaj—
— Wynoś się— powtórzył Chińczyk—-inaczej cię zastrzelę.
— Nie masz za co strzelać, nic ci złego nie zrobiłem—
— Ale tutaj teraz chodzić nie wolno, wynoś się—
# — Wcale nie myślę stąd się wynosić, to jest miejsce, gdzie zawsze przesiaduje i nikt mnie do
tąd nie wypędzał.—
Na moje szczęście na naszą sprzeczkę zwró ciii uwagę inni Chińczycy, jeden z leżących zer
wał się i krzykną1, żeby mnie zostawiono w spo
koju, bo jestem jakiś „pampioza“ (prostak)— Pat
rzyłem w dalszym ciągu na ( hińczyków ukradkiemi tylko myślałem, jakby się wymknąć niepostrze
żenie. Przez jezioro przepłynąć nie mogłem, bo zarośnięte było trawą, a na lądzie miałem drogę odciętą, gdyż musiałbym przechodzić kolo nich.
Obserwując ich widziałem, że się trochę de
nerwowali i wyglądali dość często ze swego ukry
cia na drogę.
Ale jak widać los mi sprzyjał, bo w przecią
gu kilkunastu minut złapałem kilka ładnych kara
si, a za chwilę przyszedł Chińczyk w cywilnem ub
raniu w asyście dwóch wojskowych. Obecni poderwali się na powitanie. P m T y s z do nich coś mówił, wrzeszcie podszedł do mnie jeden i oznaj
mił mi, że chce mnie widzieć „kapitan“.
— Dosiedziałem się— pomyślałem . . . . Chiń
czyk kazał mi iść pierwszemu, a sam poszedł z tylu, trzymając Mauzer w pogotowiu.
Kiedy podszedłem do C3’wila, ten zaczął mi się bacznie przyglądać, po chwili wyciągnął rękę i powiedział: — dzień dobry, panie Karolu—
— Odpowiedziałem na przywitanie, ale bardzo mnie to zdziwiło, skąd on mnie zna i gdzie mógł się nauczyć po polsku. Zapytałem:— skąd mnie znasz, gdzie nauczyłeś się mówić po polsku—
— Rozmawiać naucz3deś mnie t3^— odpowie
dział,— znam ciebie z cukrowni Aszyche. W zesz
łym roku myłem pcdłogi w laboratorjum, byłeś wtedy „kapitanem“, nazywałeś mnie Manzą—
— Ach, to ty Manza— krzyknąłem, któżby cie
bie teraz poznał, teraz ty jesteś,„kapitanem“ i wyg-