• Nie Znaleziono Wyników

Ml. Tom VI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ml. Tom VI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Ml . Warszawa, d. 13 Lutego 1887 r. Tom VI.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs za w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rze s y łk ą p ocztow ą: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński*

J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike>

mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, J. Natansoi), D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek związek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 >/2,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

i^dres IE3ed.ałs:c37-i: K rakow skie-Przedm ieśoie, OSTr 6S.

J a k obszar ziemi znany narodom staro­

żytnym drobny był tylko, tak też i świat cały szczupłym im się w ydaw ał. Złudzony błękitem atm osfery, n a k ry ł człow iek całą przestrzeń światową sklepieniem kryształo­

wym, do którego gw iazdy przytw ierdził, mieszcząc je tym sposobem wszystkie w j e ­ dnakiej od ziemi odległości i, ja k dzisiaj dzieci, sądził nieledw ie, że sięgnąć po nie zdoła. Potom kow ie Noego budow ali wie­

żę, by do nieba dotrzeć, a wedle powieści H om era W ulkan z Olim pu przez Jow isza strącony dzień cały spadał, zanim się na ziemię dostał; ocena zaś tój odległości tem skromniej się tu przedstaw ia, że nie domy­

ślano się zgoła biegu przyspieszonego ciał spadających. Zw olna wszakże odległość sklepienia niebieskiego w zrastała stopnio­

wo do setek, tysięcy, milijonów mil, aż na- koniec, ja k b y p ułap w dusznej sali, wydało się ono człowiekowi ciężkiem, rozbił je i rozw iał w nicość, a gw iazdy po bezmier­

nej rozrzucił przestrzeni. O dgadł, że d ro ­

bne te św iatełka to słońca dalekie i zapra­

gnął zmierzyć odległość, ja k a nas od nich dzieli. D ługo jed nak olbrzymie to zada­

nie niedostępnem się zdawało, środki, ja k ie - mi rosporządzano, były zbyt słabe i nie star- . czyły do osięgnięcia celu. W ostatnich do­

piero czasach metody coraz dokładniejsze i coraz doskonalsze narzędzia uwieńczyć dozwoliły w ytrw ałe usiłow ania pewnem powodzeniem, choć i to wobec ogrom u zada­

nia slabem tylko zostaje. Pow adzenie to zresztą ulepszeniu narzędzi raczej aniżeli metod zawdzięczamy; zdum iewający ju ż bo­

wiem genijusz astronom ów dawnych w ska­

zał drogi tych badań, którym sprostać wszakże m ogły dopiero przyrządy ta k do­

kładne, jak ie rozwój techniki za dni na­

szych na usługi nauki oddał. Konieczność narzędzi tak doskonałych wyjaśni nam opo­

wiadanie dalsze.

Zasada, na której polega mierzenie odle­

głości ciał niebieskich, je s t bardzo prosta,—

jest ona ja k b y spotęgowaniem tylko tych metod, które nam służą do oceny wysokości lub oddalenia jakiegokolw iek przedm iotu niedostępnego na ziemi: idzie o to tylko, by przedm iot dany z dwu odrębnych stanowisk

| rospatrzyć,

(2)

9 8 W SZECHŚW IAT. Nr 7.

O bjaśni nam to zresztą p rz y k ła d naj- 1 prostszy, oznaczenie wysokości wieży j a ­ kiejkolw iek A B (fig. 1). W tym celu spo­

glądam y na szczyt jej z dowolnie obranego miejsca C, oznaczając przytem zapomocą jakiegokolw iek kątom iaru k ąt ACB, pod którym szczyt ten widzimy; podobnież z in ­ nego, rów nież dowolnego stanow iska D oznaczamy k ąt ACD. Jeżeli więc nadto zm ierzym y podstawę CD, będziemy w tró j­

kącie B CD znali bok DC i dwa przyległe mu kąty D i BCD (t. j. 180° —BCA), p roste tedy zasady gicom etryczne pozw olą nam obliczyć długość boku CB, a w dal­

szym ciągu z trójk ąta AB C i żądaną wyso­

kość wieży AB.

Znajomość kątów C i D tró jk ąta C BD , wskazuje nam i wielkość k ąta B, k tóry

w zadaniach tych główne posiada znacze­

nie. Ł atw o bowiem wnieść, że im wieża je s t wyższą, tem kąt ten staje się m niej­

szym, a wielkość jego wiąże się bespośre- dnio z oddaleniem p u n k tu B. K ą t ten nosi słynną w astronom ii nazw ę paralaksy i w ska­

zuje różnicę kierunków , ja k a zachodzi, gdy obserw ator stanowisko sw oje zm ienia, albo też różnicę kierunków , z k tórych dwaj ob­

serw atorow ie dostrzegają przedm iot b a d a ­ ny. M ożna też powiedzieć, że je s tto kąt, pod którym obserw ator umieszczony n a wie­

ży w idziałby podstaw ę CD.

G dy w szakże p u n k t B usuw a się tak da­

leko, że oba k ierunk i CB i D B stają się ju ż niemal rów noległe, czyli innem i słowy, gdy k ą t B staje się tak drobnym , że go ju ż wy­

znaczyć niepodobna, w tedy niem a para lar ksy, tró jk ą t nie istnieje, odległości zatem punktu 13 wymierzyć nic zdołam y. Można

sobie poradzić, przybierając podstaw ę w ięk­

szą, ale i tu je st kres ostateczny, wskazany choćby krańcam i ziemi.

Otóż trudność taka istnieje ju ż przy ozna­

czaniu odległości najbliższych nam naw et ciał niebieskich. G dybyśm y z pow ierzchni ziemi przejść mogli do jej środka, to jest prze- sunęli się o 853 mil gieogr. czyli o 6371 k i­

lometrów', to zm iana, jak ab y stąd nastąpiła w położeniu względem nas księżyca, nie w y­

nosiłaby ani jednego stopnia w mierze k ą ­ tow ej; k ąt ten bowiem, k tóry odpow iada kątow i B przy w ierzchołku wieży i który stanow i p aralak sę księżyca, wynosi ledwie 57 m inut, a odległość księżyca od środka ziemi w yrów nyw a 6 0 '/4 prom ieniom ziem­

skim.

Trudności wszakże, ja k ie .pokonać n a le ­ żało przy oznaczaniu odległości najbliższe­

go naszego sąsiada, drobne są ledwie wobec przeszkód, ja k ie się nastręczają przy docho­

dzeniu odległości słońca. W trzecim wieku przed C hrystusem A rystarch obliczył, że słońce 19 razy je s t od nas więcej, aniżeli księżyc, oddalone; rezu ltat ten bardzo dale­

ki je st od rzeczywistego, odległość bowiem słońca 400 razy je s t większa aniżeli księży­

ca, za błąd ten wszakże winić należy nie

| m etodę astronom a starożytnego, ale niedo­

kładność jego narzędzi. Na podstawie in­

nych pom ysłów obliczył H ipp arch, że odle­

głość słońca wyrów nywa 1200 promieniom ziem skim , co czyni około m ilijona mil. Z re­

sztą i za czasów K o pernika narzędzia nie lepsze były aniżeli w czasach starożytnych, dlatego też i tw órca astronom ii nowej w tem samem, co H ip p arch , oddaleniu mieści słoń­

ce. O dkrycie dopiero lunety, a zwłaszcza połączenie jój z przyrządam i mierniczemi,

A v z m o g ł o środki oceniania w ym iarów św ia­

towych; p rzy pomocy lunety i na podstawie pew nych przypuszczeń wywnioskował H u y - g h e n s, że odległość słońca wyrów nywa 25086 prom ieniom ziemskim; przypuszcze­

nia H u yghensa były w praw dzie błędne, szczególnym jed n ak zbiegiem okoliczności rezultat rach unk u tego gienijalnego męża niew iele od praw dy odstępuje. Zresztą, pomimo wszelkiój dokładności dzisiejszych narzędzi m ierniczych, w yjątkow e tylko oko­

liczności dozw alają p aralaksę słońca ozna- I czyć; stanow i ona bowiem k ąt niew ypow ie­

(3)

Nr 7 . WSZECHŚWIAT. 9 9

dzianie drobny, niedochodzący 9 naw et se­

kund, mniej aniżeli '/3ao część jednego sto- jrtiiSi Dzieje zresztą badań, tyczących się odległości słońca, opowiedzieliśmy przed kilku laty w naszem piśmie '), a obecnie ro- zejrzyć się mamy po przestw orzach dal­

szych: ponieważ jed n ak odległość ziemi od słońca stanowi jednostkę do oceny wymia­

rów tych przestrzeni dalszych, przytoczyć tu nam w ypada jeszcze, że na podstawie ostatnicli badań paralaksa słońca zaw iera sic w granicach 8",79 a 8",88; granicom tym odpow iadają odległości średnie słońca 149.650.000 i 148,970,000 kilom etrów czyli 20.167.000 i 20,076,000 mil gieograficznych.

Niepewność wynosi przeto jeszczc pól m i­

li j ona kilom etrów z górą, co wszakże wzglę­

dnie do tej odległości je s t wielkością zgoła nieznaczną, nie je s t bowiem większą od po­

myłki, jakąbyśm y popełnili, oceniając od­

ległość W arszaw y od K rak o w a o dwie nie­

spełna w iorsty błędnie.

W miarę, ja k pow iększała się w oczach człowieka odległość ziemi od gw iazdy dzien­

nej, w zrastały też w odpowiednim stosunku wszystkie w ym iary u k ład u słonecznego.

Starożytni ju ż astronom owie umieścili pla­

nety w należytym porządku, wedle odle­

głości ich od ziemi. K ep ler wszakże dopie­

ro w ykrył wzajem ną zależność, ja k a zacho­

dzi między czasem obiegu planet dokoła słońca a odległościami ich od niego; skoro~ n i tedy wiemy, ja k daleko od ziemi do słońca, możemy bespośrednio i wszystkie inne pla­

nety w należytych umieścić odległościach.

N eptun, krążący na kresach układu słonecz­

nego, przypada w odległości 600 milijonów mil od słońca, cały zatem znany system sło­

neczny zajm uje w przestrzeni obszar o śre­

dnicy 1200 m ilijonów mil.

W zestaw ieniu wszakże z odległościami najbliższych gwiazd stałych olbrzym ie te w ym iary naszego układ u słonecznego n ie­

znacznym są ledwie drobiazgiem; skoro ju ż oznaczenie paralaksy słońca je s t zadaniem tak mozolnem, a kąt ten tak jest drobny, że najdzielniejsze przyrządy ledwie uchwycić go mogą, to dla oznaczenia paralaksy ja -

'} Ob. W szechśw iat z r . 1883 str. 129 i n a st.

kiejkolwiek gwiazdy stałej odległości, jak ie- mi na ziemi rosporządzam y, żadnego ju ż i mieć nie mogą znaczenia, a rospatrując j a ­ kąkolw iek gw iazdę choćby z dwu krańców średnicy ziemskiej, dostrzegać ją będziemy zawsze w jednym kierunku. Granice jed n ak ziemi nie są to jeszcze najodleglejsze sta­

nowiska, ja k ie do rosporządzania mamy.

Jakk olw iek Kopernik w kwestyi wymia-

i rów św iata stał jeszcze w ogólności na sta­

nowisku astronomii starożytnej, to wszak­

że samo uruchom ienie ziemi, wprawienie

; w obrót planet dokoła słońca, odosobniło silniej układ słoneczny od gwiazd stałych.

Za wzorem poprzedników swoich pozosta­

wił je jeszcze K opernik na jednej sferze

i kryształow ej, w jednakow ej od słońca odle­

głości, ale, ja k b y dla uk ład u swego więcej potrzebując miejsca swobodnego, m usiał sfe-

i rę tę gwiaździstą przenieść znacznie dalej.

| Skoro bowiem ziemia nie jest nieruchom ie 1 do stałego przykuta miejsca, ale położenie

■ swe w ciągu roku w przestrzeni zmienia, : przebiegając olbrzym ie przestw orza, to bieg

jej powinien się odzw ierciedlać w pozor­

nym ruchu gwiazd, podobnie ja k przed oczyma podróżnika przesuw ają się drzewa, wzdłuż których pociąg go unosi. K opernik pojm ow ał to dobrze, że bespośrednim wy-

■ nikiem obrotu ziemi dokoła słońca winna I być zm iana roczna w położeniu gwiazd na

| niebie, — dowodu tego wym agano na po- j parcie jego nauki. Dowodu tego jednak nie

| było, bo gw iazdy latem i zimą, przy każ- dem położeniu ziemi, stałe swe, niezmienne zachowują stanowisko. Na szczęście b rak ten ruchu pozornego gwiazd nie zraził zgo­

ła myśliciela, o rzetelności swych zasad sil­

nie przeświadczonego; tłum aczył on to słu­

sznie znaczną odległością gwiazd stałych, i tak, że wobec niój cała naw et średnica drogi, po którój ziemia się dokoła słońca toczy, punkt zaledwie stanowi. W iem y jednak, że

| za czasów K opernika oddalenie słońca oce­

niano niewięcej ja k na m ilijon mil; gdyby miano pojęcie o istotnej odległości, możeby i stronnicy nowej tej nauki zaw ahali się wobec przypuszczenia tak olbrzym ich wy­

m iarów świata, do których um ysły ówcze­

sne przygotow ane jeszcze nie były. A w ła­

śnie brak tego pozornego ruchu gwiazd, i który być winien odzwierciedleniem isto­

(4)

1 0 0 W SZECHŚW IAT. Nr 7.

tnego biegu ziemi, głów nie skłonił T ychona de B rahe do zarzucenia nauki K opernika, do unieruchom ienia poruszonej ju ż przez wielkiego astronom a ziemi.

Podobnie, ja k nazywam y paralaksą zmia­

nę w położeniu ciała niebieskiego dla obser­

watora, który zmienia stanow isko sw e n a ziemi, tak też i zmianę, powodowaną, p rz e ­ suwaniem się ziemi w przestrzeni nazw ano paralaksą roczną. Na fig. 2 elipsa AB p rz ed ­ staw ia drogę ziemi około słońca czyli eklip- tykę; w ciągu półrocza przesuw am y się z położenia A do-B, a że odległość zieini od słońca A C wynosi 20 m ilijonów mil, poło ­ żenie swe w przestrzeni zm ieniam y o 40 m i­

lijonów mil. K ieru n ek więc w jak im d o ­ strzegam y na niebie gw iazdę G zm ienia się o kąt A G B ; w pierwszem stanow isku w idzi­

my ją na niebie w punkcie a, w drugiem — w punkcie b. K ą t zatem A G B stanow i w ła-

//

* t t / y

A

F%.

śnie p aralak sę roczną, lubo pod tą nazw ą zw ykle rozum ie się jeg o połowę, zatem kąt, pod ja k im obserw ator umieszczony na gwieź- dzie G w idziałby prom ień drogi ziemskiej AC.

Dziś, gdy wiemy j a k d robniutką je s t ta p aralaksa roczna najbliższej naw et gw iazdy, pojm ujem y, że ani K o p ern ik , ani najbie- glejszy obserw ator z czasów przedhistorycz­

nych Tycho de B rahe, zm iany wr położeniu gwiazd dopatrzeć nie zdołali; a i długo po nich usiłow ania najznakom itszych astro n o ­ mów, rosporządzającyeh narzędziam i coraz dokładniejszem i, coraz potężniejszem i, były płonne. R ozw iała się ułudna sfera k ry s z ­ tałowa, na której gw iazdy stałe m iały być rozmieszczone; dom yślano się, że są one ro z­

rzucone w przestrzeni w n ad e r różnych od nas odległościach, poznano istotne o d d ale­

nie ziemią od słońca, wiedziano, że w zglę­

dem poprzedniego swego położenia p rzesu ­ wa się ona w ciągu półrocza o 40 m ilijonów m il, ale ani je d n a gw iazdka ruchu paralak- tycznego n ie zdradzała. W pojęciach tedy człow ieka św iat w zrastał do w ym iarów nie­

pojętych, nieskończonych; najbliższą naw et gw iazdkę trzeba było mieścić w odległości takiej, wobec której przesunięcie się ziemi o dziesiątki m ilijonów mil, o całą średnicę jó j drogi, pozostaje drobiazgiem bez zna­

czenia, je s t zerem , je st niczem.

G dy bespośrednie oznaczenie k ąta ta k drobnego nastręczało trudności nieprzezw y­

ciężone, należało się postarać o środek jak iś pomocniczy, o wybieg, któryby pracę tę u łatw ił. D rogę tę Wskazał jeszcze G ali­

leusz, ,a objaśnia j ą nasza fig. 2. P rz y p u ­ ścić w ogólności można, że gw iazdy ja śn ie j­

sze są bliższe nas, aniżeli gwiazdy] słabsze, a tem samem przesuw anie się ich roczne

2.

musi być znaczniejsze. G dy więc w są­

siedztw ie badanej gw iazdy jasnćj G zn a jd u ­ j e się na sklepieniu niebieskiem drobna gw iazdk a II, od niej w przestrzeni znacznie więcej oddalona, to pierw sza względem d ru ­ giej pow inna w ciągu półrocza położenie swe zmienić, tak, że gdy raz je s t od niej w odległości aH , za d rugim razem usunięta będzie o liniją Z/H. W praw dzie i gw iazda H także w ciągu tego czasu uledz m ogła podobnem u przesunięciu paralaktyczneinu i w samej rzeczy dochodzim y tą drogą nie istotnćj wielkości paralaksy rocznćj gw iaz­

dy, ale różnicy między p aralaksą gw iazdy jedn ej a d rug iej. Jeżeli wszakże ta druga p rzy p ad a w odległości o wiele większej, co w ogólności będzie miało miejsce, a tem sa­

mem paralaksę jej za żadną uważać można, to różnica pow yższaniew ieleod istotnój wiel­

kości paralaksy g w iazd y G odstępować może.

(5)

Nr 7. WSZECHŚWIAT. 1 0 1

Galileusz zapewnia, że m etodę tę do wie­

lu gw iazd stosował, nigdzie je d n a k zmian wyraźnych dostrzedz nie zdołał, co u tw ier­

dziło go w przekonaniu, że odległość ziemi od słońca nic nieznaczącym je s t drobiaz­

giem w porów naniu z oddaleniem gwiazd stałych. N iepow odzenia te wszakże nie zraziły astronomów' późniejszych, którym otuchy dodaw ała szybko rozw ijająca się co­

raz wriększa doskonałość lunet, a raczej środków mechanicznych, um ożebniających dokonyw anie coraz ściślejszych pom iarów na niebie. L udzie tylko z trudnościam i obserw'acyj um iejętnych nieoswojeni zwykli spostrzeżeniom swoim zupełną przyznaw ać pewność, a w rażenia swe zmysłowe za bez­

względne kryteryjum praw dy uważać; przy Użyciu wszakże najprostszych choćby przy­

rządów m ierniczych poznajem y łatw o, że oce­

na nasza przybliżoną tylko być może. P rz y ­ bliżenie to je d n a k w zrasta w raz z doskona­

łością narzędzi i w praw ą obserwatorów.

N ajznakom itszy z astronom ów starożytnych, H ipparch, m ógł położenie gw iazd oznaczać z przybliżeniem zaledwie połowy stopnia, co znaczy, że błąd mógł dochodzić długości średnicy tarczy słonecznej lub księżycowej.

Tycho de B rahe w drugiej połowie wieku X V I, lubo nie posiadał jeszcze lunet, p rzy­

bliżenie to sprow adził do jedn ej m inuty m iary kątowej; w wieku X V I I I narzędzia astronomiczne były ju ż tak udoskonalone, że błąd mógł być sprowadzorfy do jednej sekundy, a w bieżącem stuleciu doskonałość ich w zrosła tak dalece, że z dostatecznem przynajm niej przybliżeniem pozw alają oce­

niać dziesiąte części sekundy m iary kąto­

wej.

(dok. nast.).

Stanisław K ram sztyk.

RĘKI I I G A LUDZKA

W NATURZE I SZTUCE.

C zytelnik, który pilnie studyjow ał dzieła ; sztuki starożytnej i nowożytnej, zauw ażył | zapewrne, że praw ie na wszystkich obrazach j

i rzeźbach ręk a przedstaw ia inny stosunek długości palców, aniżeli to ma zw ykle m iej­

sce w rzeczywistości. N a ręce m alowanej lub rzeźbionej linija idąca od w ierzchołka środkowego palca do w ierzchołka małego palca je st więcej spadzistą, aniżeli takaż li­

nija przeprow adzona w kierunku palca d u ­ żego, co dowodzi, że palec wskazujący (d ru ­ gi) je s t tu większy od palca czwartego, gdy tymczasem w naturze zw ykle dzieje się od­

wrotnie. Również nogę przedstaw iają a r­

tyści tak, że drugi palec jest znacznie dłuż­

szy od innych, w rzeczywistości jed n ak w y­

daje się on najczęściej krótszy od pierw sze­

go palca.

W ten sposób zachodzi oczywiście sprze­

czność między naturą a sztuką. Jednakże trudno przypuścić, ażeby wielcy artyści zgo­

dnie pozostawali w błędzie, albo też, żeby umyślnie odstępowali od wzorów n a tu ra l­

nych. Przypuszczać raczej należy, że a rty ­ ści na zasadzie dawnych spostrzeżeń utw o ­ rzyli typ piękności, k tóry obecnie wcale się nic napotyka albo też napotyka się bardzo rzadko, a zatem że dawniej form a ręki i no­

gi przedstaw iała się inna aniżeli obecnie.

P ozorna sprzeczność między n atu rą a sztu­

ką nasuw a jeszcze inne przypuszczenie, a mianowicie, że zachodzą tu różnice raso­

we, polegające na tem, że nasze nogi i ręce zbudow ane są inaczej, aniżeli u włochów i greków. A zresztą, może m istrze pędzla i dłuta mają słuszność, a my się mylimy?

może czw arty palec u ręki je st krótszy od wskazującego, a drugi palec u nogi dłuższy od pierwszego?

Powyższe przypuszczenia skłoniły p ro f W . B raune z L ipska do przedsięwzięcia od­

nośnych poszukiwań. Sądzim y, że ciekawe rezultaty tych badań zdołają zainteresować czytelników W szechświata. P rac ę swoję ogłosił autor w książce zbiorowej świeżo wydanej na cześć znakom itego fizyjologa K arola L udw iga, profesora w L ipsku, przez jego uczniów.

I.

Zdaw ałoby się, że nic łatwiejszego nad dokładne zmierzenie ręki, a jed n ak w kwe- styi tej panuje wielka rozmaitość zdań u anatomów. W szyscy anatom owie zga­

dzają się na to, że środkow y palec je s t naj~

(6)

W SZECHŚW IAT. Nr 7.

dłuższy, a piąty najkrótszy, co do stosunku I jed n ak długości drugiego i czw artego palca j zdania ich się roschodzą. Je d n i utrzy m u ją że drugi je s t dłuższy, inni znow u, żc dłuż- j szym je st czw arty palec. Za przew agą d ru - | giego palca oświadcza się S. H . W eber, H y rtl, za przew agą czw artego palca — Luschke, H enie. W edług E ckera różnica na korzyść palca w skazującego występuje częściej u kobiet, aniżeli u mężczyzn. T ak samo utrzym uje G egenbaur. W swoim w y- ! kładzie anatom ii człow ieka (1885) p rz y jm u ­ je zn ak o m ity ten badacz zm ienny stosunek j długości będących w mowie pałców. W e- | dług G egenbaura u m ałp orango w aty cli | drugi palec zawsze je st krótszy od czw arte- | go, u kobiet drugi palec je s t dłuższy, a sto- | sunek ten odpow iada piękniejszem u kształ- | tow i ręki. G riining m ierzył palce u stu litw inów i stu łotyszów i dochodzi do w nio­

sku, żc zw ykle czw arty palec je s t dłuższy, dość często zdarza się wszakże stosunek od­

w rotny, zw łaszcza u kobiet.

Z tego w ynika, że większość anatom ów przypisuje czw artem u palcow i przew agę nad drugim , następnie zaś, że ręk a z d ru ­ gim palcem dłuższym w ystępuje najczęściej u kobiet. W edług E ck e ra tak a ręk a z pal­

cem w skazującym dłuższym pow inna być j rosp atryw ana ja k o form a wyższa, doskonal­

sza, gdyż więcej się różni od rę k i m ałpiej, u której czw arty palec je s t znacznie dłuż­

szy od drugiego. T a k m ianow icie u g oryla ; drugi palec jest o 17 m m , czw arty zaś : o 8 mm krótszy od trzeciego, czyli różnica pomiędzy czw artym a drugim palcem wy­

nosi 9 m m . W yraźniej jeszcze w ystępuje I różnica u szympansa, gdzie drugi palec krót- ' szy je s t od trzeciego o 32 mm, czw arty zaś o 12 mm, różnica zatem wynosi 20 m m . j

W reszcie u orangutanga znalazł E c k e r róż- j nicę o 4 mm.

Chociaż w rzeczy samej pod względem budow y ręki mężczyzna więcej je s t zbliżony do m ałp aniżeli kobieta, ta je d n a k różnica od ręki zw ierzęcej sama przez się jeszcze nie oznacza wyższości. O rgan jest wtedy lepiej rozw inięty, doskonalszy, jeżeli lepiej odpow iada swojej funkcyi, ta zatem forma ręki ludzkiej pow inna być uw ażana za wyż­

szą, która je st lepiej uzdolnioną do roboty, m ianowicie do roboty delikatnej, technicz­

nej i artystycznej. Otóż z tego p u nk tu ros­

patry w an a ręk a z czw artym palcem k ró t­

szym pow inna być w rzeczy samój uważana za wyższą. Każdy, posiadający zbyt wy­

dłużony czw arty palec, w mniejszym lub w iększym stopniu doświadczał przeszkody p rz y wszelkiej robocie delikatniejszej. Czy uchw ycim y ja k i przedm iot drobny dwoma palcam i, mianowicie pierw szym i drugim , czy wszystkiem i palcam i weźmiemy p rzed­

m iot większy, zawsze zauważyć możemy, że k ró tszy czw arty palec lepiej odpowiada ce­

lowi.

A zatem doskonalszą je st ręka o czw ar­

tym palcu krótszym . Że tak a ręk a je st za­

razem i piękniejszą, w ynika już stąd, że od­

znacza się ona większą proporcyjonalnością, aniżeli ręka o drugim, palcu krótszym . D la­

tego też artyści z upodobaniem m alują za­

wsze wąską ręk ę o długich palcach, pom ię­

dzy k tó rem i czw arty palec krótszy je s t od drugiego. Spostrzegam y to na obrazach, rysunkach oraz rzeźbach. Tylko u A lbrech­

ta D tirera czw arty palec jest dłuższy od drugiego; jestto znany rysunek dwu rąk podniesionych, znajd ujący się w A lberti- num w W iedniu. T akiż rysunek znajduje się w m uzeum w D reźnie, a autorem jego m a być znany m iedziorytnik Betam i uczeń jeg o M arkus A nton. R ęka na rysun ku Dii- rera, pomimo w ielkich zalet, nie może być uw ażana za szczególnie ładną. Zbytnia długość palców , zw łaszcza trzeciego, k ró t­

kość drugiego palca oraz szerokość ręki nie odpow iadają naszemu pojęciu piękna. P c - rów nyw ając rękę D iirera z rysunkiem C arlo D olci, gdzie drugi palec je s t dłuższy od czw artego, każdy przyzna tej ostatniej ręce palm ę pierw szeństw a pod względem este­

tycznym . Istn ieje rów nież kilka rysunków rą k R afaela, gdzie d ru g i palec dłuższy je st od czw artego. M iłośnicy sztuki zawsze wy­

żej staw iają rękę o drugim palcu dłuższym, a C arus w swojej symbolice kształtów lud z­

kich' (1831) oraz w pracy o zasadach i zna­

czeniu różnych form ręki (1846) najwyżej staw ia pod względem piękności rękę „du­

chow ą” (seelisclie), m ającą drugi palec d łu ż­

szy od czw artego.

Jeżeli więc wszyscy się na to zgadzają, że ręk a o drugim palcu dłuższym je st zarazem doskonalszą i piękniejszą, to dlaczego pra-

(7)

Nr 7

.

WSZECHŚWIAT. 103 wie wszyscy posiadam y czw arty palec dłuż­

szy od drugiego? Otóż badania B raunego wykazały, że jestto cecha nabyta.

W ym iary swoje robił E ck e r w sposób n a­

stępujący. Rosciągną wszy rękę na papie­

rze tak, żeby palce ściśle do siebie przy le­

gały, n ak reślał kon tu ry ołówkiem. P rosto narysow ana linija na papierze w yobrażała trzeci palec. N astępnie nakreślone zostały palce sąsiednie zajm ujące względem trze­

ciego palca położenie norm alne. Ł atw o za­

uważyć, że m etoda taka je st zupełnie wa- j dliwą, mianowicie z tego względu, że palce norm alnie nie są proste, lecz nieco zgięte i dlatego m etoda ta nie daje dokładnego j wyobrażenia o względnej długości p al­

ców. B raune m ierzył pojedyncze kości pal­

ców na trupach, przyczem podstaw y drugiej I i czw artej kości śródręcza (t. j. kości poni­

żaj palców leżące, m etacarpus) łączył liniją, [ a następnie prostopadle do tej linii mieścił ( oba systemy palców t. j . kości śródręcza i właściwych palców, tak, że systemy te by- | ły możliwie rów noległe do siebie. T rudno uw ierzyć, mówi B raune, ja k wielkie różni­

ce w ystępują w długości palców przy naj­

mniej szem naw et odchylaniu w tę lub owę stronę.

R ezultaty wymiarów swoich, dokonanych w instytucie anatom icznym we W rocław iu, L ipsku i H alli, przytacza au to r w dw u ta­

blicach. Z m ierzenia 39 rą k (mierzono ko­

ści śródręcza i palców') okazało się, że drugi palec w 27 w ypadkach dłuższy był od czw ar­

tego, co wynosi 69,2%, w dw u w ypadkach oba palce były równe, zaś w 10 wypadkach przew aga była po stronie czwartego palca.

D ru g a kość śródręcza we w szystkich razach dłuższą była od czw artój, natomiast, suma kości właściwego palca (phalanx) drugiego była krótsza od palca czw artego. Co się tyczy oddzielnych kostek palców, to podsta­

wowe kostki i paznogciowe, w większości w ypadków dłuższe były u czw artego palca, środkow e zaś zawsze dłuższe.

Z powyższego wynika, że większa długość drugiego palca zależy od większój długości odpowiadającej mu kości śródręcza. D rugi zatem palec anatom icznie dłuższy je s t od czwartego gwoli pojęciu piękna oraz dosko­

nałości m echanizm u ręcznego. Jeżeli je ­ dnak spostrzegam y zjaw isko odw rotne, to

zależy ono od dążności ręki do odchylania się w stronę małego palca, w stronę łokcia, a odchylanie to w wysokim stopniu w a ru n ­ kuje w ydłużanie się czwartego palca. K aż­

dy z czytelników może sobie dowolnie s k ra ­ cać lub w ydłużać d rugi palec zależnie od tego, czy będzie wykonywał ruch odw odzą­

cy, odsiebny, czy też ruch przywodzący, ksobny. P rz y poruszeniach ręki, m ających miejsce przy każdćj robocie, palce zginają się zawsze ku stronie łokciowćj, ku małem u palcowi i stopniowo to odchylanie zostaje utrw alonem , staje się stałem , tak, że u do­

rosłych rę k a norm alnie tw orzy z p rzed ra­

mieniem kąt, podczas gdy u dzieci ręka w prost stanow i przedłużenie przedram ie­

nia w linii prostej. W sku tek tego palce u dzieci łatw o w ykonyw ują ruchy ksobne, w stronę prom ienia, gdy u dorosłych ruchy te z trudnością mogą być wykonywane.

U dzieci też najczęściej drug i palec je st dłuższy od czw artego, co tak rzadko w ystę­

puje u osób dorosłych. Ze tak rzeczyw i­

ście jest, może czytelnik łatw o sprawdzić.

II.

Co się tyczy nogi, to n a obrazach i rzeź­

bach drugi palec przedstaw ia się zw ykle dłuższym od pierwszego. I w tej kwestyi zdania anatom ów nie są zgodne. W edług W ebera napotykam y trojakiego rodzaju od­

miany, mianowicie duży palec może być nie­

co dłuższy lub nieco krótszy od drugiego, albo też jednakow ćj z nim długości. W e­

dług L uschki drugi palec zwrykle je s t dłuż­

szy od pierwszego, to samo utrzym uje K oll- mann, H y rtl zaś je st wręcz przeciwnego zdania. P a rk H arrison (1884) sądzi, że przew aga drugiego palca, ciesząca się takiem uznaniem u rzeźbiarzy, je st cechą rasy tos­

kańskiej, w ystępującą u nićj i obecnie, a utrw alenie swoje w sztuce zawdzięcza właściwość ta Rafaelowi i innym artystom włoskim. To też nogi o drugim palcu dłuż­

szym znajdują się w edług Ilarriso n a tylko na starych rzeźbach pochodzenia włoskiego, na rzeźbach greckich stosunek pierwszego palca do drugiego je s t odw rotny, jeżeli zaś i tu w ystępuje czasami d ru g i palec dłuższy, zależy to od tego, że odnośne rzeźby były i restaurow ane przez rzeźbiarzy włoskich.

(8)

104 W SZECHŚW IAT. Nr 7.

Harrisem oświadcza się na korzyść pierw - [ szego palca i tylko u niektórych ras p rz y j­

muje wydłużenie drugiego palca. W edłu g | niego wydłużony drugi palec je s t cechą, no­

gi zwierzęcej, zaś pierw szy palec w ydłużo­

ny cechuje nogę ludzką. W ym iary rob io ­ ne na kilkuset dzieciach w P e rth sh ire nie dały mu ani jednego przy k ład u krótszego pierwszego palca. Do tegoż rezu ltatu do­

prow adziły H arriso n a poszukiw ania na chłopcach w wieku 9 — 13 lat, biegających boso po ulicach Glasgowa, w D ub linie oraz j Londynie. Czasami tylko u kobiet d ru g i j

palec jest dłuższy.

W ten sposób kw estyja sprow adza się do j własności rasow ej. G recy staro ży tn i mieli posiadać pierw szy palec dłuższy, to samo szkoci, toskańczycy zaś krótszy. Jed n ak że zdania H arriso n a o rzeźbach greckich są w zupełnej sprzeczności z tem, co dotych­

czas wiadomo. D latego B raun e spraw dzał jego poszukiw ania w m uzeum figur gipso­

wych w L ipsku , oraz starann ie p rzeg ląd ał wszystkie odnośne antyki w m onachijskiej G liptotece, p rzyjaciel zaś jeg o m alarz M a- gnussen tę samą kw estyją studyjow ał w L u ­ wrze. R ezultaty tych poszukiw ań nie po­

tw ierdzają zdania H arriso n a. E gipskie i starogreckie rzeźby dobrze zachow ane okazują praw ie stale przew agę drugiego palca. W M onachijum tylko statua bożka słońca Ra (N r 13 kat.), A ntinous (N r 15), oraz Isis (N r 17) posiadają dłuższy pierw szy palec, w L uw rze zaś — A rtem is soteira (N r 93) oraz Silene (N r 251). W szystkie zaś inne rzeźby, o ile nogi posiadały ory g i­

nalne, okazyw ały dru g i palcc dłuższy.

Ten sam stosunek w ystępuje n a rysunku, skopijowanym z odlewu gipsowego staro- egipskiej nogi, oznaczonym N r 730 w m u­

zeum archeologicznem w L ipsk u. N a r y ­ sunku tym znajduje się napis: „A m eniritis siostra I k róla 25-ćj dynasty i etyjopskiej S abakor”. Również noga L aokoona w m u­

zeum w L ip sk u posiada drugi palec dłuż­

szy. I ry su n k i ręczne wielkich m alarzy o- kazują ten sam stosunek. U L eonarda d ru ­ gi palcc nie o w'iele je s t dłuższy od pierw ­ szego, szkoła jed n ak florentyjska, ja k F ra A ngelico, M asaccio, P e ru g in o , zw łasz­

cza zaś Rafael n ad ają drugiem u palcowi kształt wydłużony, zbliżony do palca ręki.

Szkołę florentyjską naśladują holendrzy, niemoy i francuzi.

P rzechodząc obecnie z dziedziny sztuki do zjaw isk, spostrzeganych w naturze, za­

uważyć należy, że pom iary na nodze daleko łatw iej się uskuteczniają, aniżeli na ręce, z tego w zględu, że krótkość palców u nóg oraz m ocniejsze ich ustaw ienie nie n a s trę ­ cza tyle złudzeń, co wym iary palców u rąk.

P oszukiw ania na stu litw inach oraz stu łotyszach dały G runingow i następujące re ­ zu ltaty: po większój części drugi palec je st dłuższy od pierw szego, u mężczyzn o 3 mm, u kobiet zaś o 1 m m . L dziewięciu m ęż­

czyzn oraz 21 kobiet stosunek był odw ro­

tny, u jed neg o oba palce jed n ako w ą posia­

dały długość. Również poszukiw ania B rau - nego na studentach wykazały, że na 37 osób 26 m iało d ru g i palec dłuższy na obu no­

gach, 5 — jednakow ej długości drugi i pier­

wszy palec, u 6 osób d ru g i palec był nieco krótszy, a u 3 znacznie krótszy od pierw - : szego. P azu ro w ate zginanie palców sta-

| wia znaczne przeszkody przy w ym iarach i dla otrzym ania pew nych rezultatów nale­

ży wyrów nać palce przez staranne naciska­

nie ich górnój powierzchni, w przeciw nym bowiem razie w ym iary nie dadzą nam p ra ­ wdziwego pojęcia o względnej długości pal­

ców. K szta łt p azurow aty naszych palców zależy od p otrącania nogi o przedni koniec obuwia. W ygodne, szerokie buty daw nych czasów były w praw dzie mniej eleganckie od dzisiejszych, lecz za to pozw alały nodze łatw iej się poruszać i nie sprow adzały za­

pew ne takiego w ykrzyw iania palców. P o ­ mimo je d n a k długoletnich doświadczeń, j a ­ kie szewcy na nogach naszych robią, nie zdołaliśm y sję do tych więzów przystosować i d rugi palec zachował u nas swoję długość i przew agę nad innym i palcam i, o czem ła ­ tw o się przekonać można p rzy stosownem ustaw ieniu nogi, a jeszcze lepiej u dzieci i osób starszych, przyzw yczajonych do cho­

dzenia boso, oraz u ludów dzikich, których p lag a szeweka jeszcze nie dotknęła. Szereg odlew'ów gipsowych z nóg negrów, ja p o ń ­ czyków oraz innych osób, które butów' nie nosiły, wryraźnie okazuje przew agę dru g ie­

go palca. N ajw iększego rozw oju dochodzi drug i palcc u osób posługujących się noga­

mi przy robocie; tak autor przytacza obser-

(9)

wacyje swoje na dw u dziew czętach, urodzo­

nych bez rąk, które palce sw oje u nóg tak pielęgnow ały i ćwiczyły, że m ogły ich uży­

wać do najdelikatniejszych robót.

Ze względu, że poszukiw ania takie nie były dotychczas robione u nas, byłoby po- żądanem, ażeby czytelnicy i czytelniczki zechcieli na rękach i na nogach własnych wym iarów dokonać, a liczby dokładne, naj­

lepiej w m ilim etrach otrzym ane, redakcyi W szechświata na imię niżej podpisanego przy jednoczesnem podaniu swego nazw i­

ska, wieku i płci zakom unikow ać. Z ebra­

ny w ten sposób m ateryjał posłuży nam do arty k u łu antropologicznego, który będzie ogłoszony w P am iętniku Fizyjograficznym .

S. Grosglik.

GENEZA

P I E R W I A S T K Ó W C H E M I C Z N Y C H

Streszczenie mowy, wygłoszonej przez W. Crookesa w sekcyi chemicznej ostatniego Zjazdu B ritishA sso-

ciation w B irm ingham .

(Ciąg dalszy).

P rag n ę teraz zw rócić waszę uw agę na metodę graficznego przedstaw ienia układu peryjodycznego, proponow aną przez przy­

jaciela mego, prof. E m ersona Reynoldsa. ! W ykazuje on, że w każdym peryjodzie wła- i snośei pierw iastków z przybliżony praw i­

dłowością zm ieniają się od wyrazu do wy- 1 razu aż do siódmego z nich, który mniej lub więcej stanowczo się różni zarówno od pier- j wszego pierw iastku tego samego peryjodu j ja k i od pierwszego w yrazu następnego pe­

ryjodu. T ak chlor — siódmy wyraz trze­

ciego peryjodu M endelejew a wybitnie się różni tak od pierwszego w yrazu tejże se- ryi — sodu ja k i od pierw szego w yrazu na­

stępnej — potasu, gdy z drugiej strony sod i potas są. pierw iastkam i ściśle analogiczne- mi. W łasności sześciu pierw iastków , któ ­ rych ciężary atom ow e przypadają pomię­

dzy sodem a potasem, przedstaw iają p rz e j­

ścia stopniowe aż do chloru, silnie k o n tra­

stującego z sodem. A le od chloru do pota-

dzi nagle, p er saltum. T ak ą kolejność sto­

pniowych i nagłych zm ian zauważam y da­

lej w m iarę powiększania się ciężaru ato­

mowego pierwiastków. Nadto, ogólnie rze­

czy biorąc, w każdym peryjodzie czw arty z kolei pierw iastek przedstaw ia co do swych własności jak b y ogniwo średnie, przejścio­

we między pierw szym i ostatnim wyrazem tego peryjodu. P rzy rozważaniu jakiegoś peryjodu, naprzyk ład tego, w którym krzem stanowi pierw iastek przejściowy widzimy:

j 1) że trzy pierw iastki ,z mniejszym niż

j krzem (Si) ciężarem atomowym: sod (Na), magnez (M g) i glin (A l) m ają charakter wybitnie elektrododatni, natom iast trzy pierw iastki z wyższym ciężarem atomowym:

i fosfor (P ), siark a (S) i chlor (Cl) są elektro- ujemnemi. Jak k o lw iek we wszystkich do-

! brze znanych peryjodach podobne podziały dają się zauważyć, to jed nak że różnice stają się mniej w yraźnem i w m iarę wzrostu cię- i żaru atomowego; 2) w yrazy jednakow o od­

dalone od średniego ogniw a stanowią parę

| pierw iastków , między którem i zachodzi za-

| sadnicza różnica pod względem chemicz­

nym, jakk olw iek skądinąd w ykazują one

| pewne analogije. T ak n aprzykład w pe­

ryjodzie krzem u mamy:

SiIV + A l111 P 111 — + Mg11 S11 — + Na' C l1 —

J a k widzimy pierw iastki wchodzące w skład jednój p ary (A l i P ) są rów now arto- ściowemi, chociaż godnym zaznaczenia jest fakt, że w yrazy elektroujem nc mogą p rzy ­ łączać jeszcze kilka atomów (tak P je s t I I I i V wartościowym S — I I i V I w art., Cl—

I i V II w art.). R eynolds je st zdania, że tylko wartościowość pierw iastku stanowi nieom ylne k ryteryju m przy określeniu po­

łożenia jego w peryjodzie.

D la uw ydatnienia tych właściwości Rey­

nolds układa po kolei wszystkie znane pier­

wiastki na sym etrycznej krzyw ej, przedsta­

wiającej kierunek, w jak im zm ieniają się ich własności wraz z rosnącym ciężarem atomowym, przyczem pierw iastki przejścio­

we (patrz na rysunku: Si, Ge, Sn i t. d.), umieszczone są na wierzchołkach krzywej.

N r 7. wszechświat. -^5

| su — analogu sodu zmiana własności zacho-

(10)

106 WSZECHŚW IAT. Nr 7.

(L in iją podobny otrzym am y, przesuw ając ' papier w kierunku pionow ym z dołu do gó­

ry przed kreśląccm ostrzem , w ahającem się na wzór w ahadła z coraz słabszą am pli­

tudą).

Na załączonój figurze zm ieniłem w k ilk u punktach schem at R eynoldsa w celu lepsze­

go u w ydatnienia praw idłow ości różnic, za­

chodzących m iędzy pierw iastkam i. W idzi­

my n a tśj krzyw ćj m iejsca próżne, które mogą. zająć now oodkryw ane pierw iastki.

Nie chcę wszakże przez to dać pow odu do sądzenia, jak o b y rzeczywiście istniały p ie r­

w iastki, które koniecznie muszą te luki wy­

pełnić; m ają one raczej w yrażać tę myśl, że w okresie pow staw ania pierw iastków zacho­

dziła możebność w ytw arzania się i takich, k tóre przypadałyby na niezajętych m iej­

scach. N a przedstaw ionym tu schemacie pierw iastki stanowiące ósmy peryjod M en- delejew a i tw orzące trzy try ja d y żelazo, ni­

kiel, kobalt — rod, ru te n i palad — iryd, osm i platy n a pomieszczone są blisko p u n k ­ tów węzłowych (punktów przecięcia piono- wćj linii rozdzielającej schemat na dwie po­

łowy z sym etryczną liniją krzyw ą); ciężary ich atomowe nie dozw alają w łączyć ich w ciasne peryjody (dlatego też w ym ienione pierw iastki nazyw ają interperyjodycznem i), a stosunki chemiczne, w ja k ic h one pozosta­

ją z pew nem i członkami sąsiednich p eryjo- dów dowodzą ich przejściowego ch a ra k te ­ ru. Należy nadm ienić, że członki każdej try ja d y często rozważane były ja k o odm ia­

ny jedn ej i tój samej formy m ateryi.

Im dłużój badam u kład tój linii gzygza- kow atój, teai silnićj utw ierdzam się w prze- ! konaniu, że ten, kto zdobędzie klucz do j

niój, odchyli zasłonę, pokryw ającą je d n ę j z najgłębszych tajem nic przyrody. P o sta­

ra jm y się, jeżeli to możebne, wyświetlić n ie­

które z ukryw ających się tu zagadek. P rz e ­ nieśm y się m yślą do praw dziw ych świtów czasu, poza początek okresów gieologicz- nych, zanim jeszcze ziemia w yzw oliła się z centralnej m gław icy, zanim naw et jeszcze słońce ukształtow ało się z pierw otnej ma- teryi — protylu (od pro — przed i byle — substancyja, z którćj zrobione są ciała).

Przypuśćm y nadto, że w owem za ran iu cza­

su wszystko znajdow ało się w ultra-g azo - wym stanic i w tem peraturze, nieskończe­

nie wyższej niż najznaczniejsza tem peratu­

ra, ja k ą możemy gdziekolw iek we wszech- świecie obecnie zauważyć, tak wysokiój, istotnie, że atom y chemiczne, znajdu jąc się powyżój p u n k tu swój dysocyjacyi ‘), nie m ogły jeszcze powstać. O ile taki protyl zdolnym by był do prom ieniow ania i odbija­

nia św iatła, olbrzym i ten rozżarzony chaos w ydaw ałby się jakiem uś astronom owi na odległój gw iaździe m gław icą, dającą w spe­

ktroskopie k ilk a oddzielnych lin ij, zw iastu­

nów przyszłych widm wodoru, węgla i azo- I tu. A le z biegiem czasu proces jak iś, po­

dobny do stygnięcia, obniża tem peraturę kosmicznego p ro ty lu aż do pu nk tu , gdy pierw szy k ro k na drodze skupienia m ateryi może się uskutecznić; m ateryja, tak a jak ą obecnie znam y, . rospoczyna swój byt, po­

w stają atomy. Skoro tylko atom w ytw o­

rz y ł się z p ro ty lu , staje się on śpichrzem energii potencyjalnój (z pow odu dążności

j swój do łączenia się zinnem i atomami w sku­

tek ciążenia albo przyciągania chemicznego) i kinetycznej (z powodu ruchów w ew nętrz­

nych). P rzez w ytw orzenie tej energii, ota­

czający protyl m usiał się oziębić, co znowu przyspieszyło proces pow staw ania innych atomów. A le wraz z powstaniem m ateryi atom istycznej, różne formy energii, znane nam obecnie, zaczynają działać; pomiędzy innem i i ta form a energii, którój jed en z czynników stanow i to, co nazyw am y cię-' żarem atomowym. Przypuszczam y, że p ie r­

w otny p ro ty l zaw ierał potencyjalnie wszel­

kie możliwe kom binacyje skupienia m ate­

ry i czyli ciężary atomowe i że wszystkie znane nam pierw iastki nie pow stały w tym okresie jednocześnie. N ajłatw iejszy do wy-

') J a k w iadom o, większość ciał rośli ład a się pod w pływ em ciepła. M amy wszelkie powody p rzy ­ puszczać, że gdybyśm y tem p e ra tu rę dowolnie pod­

wyższać m ogli, to w końcu dla każdego ciała złożo­

nego nastąpiłaby ta k a górna granica tem p eratu ry , powyżej k tó rej ono jak o tak ie istniećby nie mogło i rozpadłoby się n a składowe części. Niechaj dla ciała AB gran ica ta le/.y przy G00°. Jeżeli więc po- m ięszam y z sobą składniki jego A i B ogrzane do ja k ic h 800°, w tedy one zw iązku AB nie wytwrorzą i dopiero przy obniżeniu te m p e ra tu ry aż do 600°

może się rospocząć łączenie się ciała A z B. G rani­

cę tg n azy w am y punktem dysocyjacyi. (H. ii.) I

(11)

WSZECHŚWIAT.

N azwy p ie iw ia s tk ó w chem icznych, odpow iadające użytym w tablicy symbolom.

Ag — srebro.

Al — glin.

As — arsen.

Au — złoto- B — bor.

Ba — b a ry t.

Be — b ery l.

Bi — bizm ut.

B r — brom . O — węgiel.

Ca — w apifń.

Cd — kadm . Ce — cer.

Cl — chlor.

Co — kobalt.

C r — chrom . Cs — cez.

Cu — miedź. Mn — m angan. Se — selen.

Di — dydym . Mo — m olibden. Si — krzem.

E r — erb. N — azot. Sn — cyna.

Fe — żelazo. N a — sod. T a — tantal.

F I — fluor. N b - niob. T b — terb .

Ga — gal. N i — nikiel. T e — telur.

Ge — germ anium . 0 — tlen. T h — tor.

II — wodór. Os — osm. T i — tytan.

H g — rtęć. P — fosfor. T l - tal.

IIo — holm inm . IM — palad. Tm — thulium .

In — ind. P t — platyna. U — uran.

Ir — iryd. Rb — rubid. V — wanad.

J — jod- Rh — rod. W — wolfram.

K potas. Ru — ruten. Y - itr.

L a — lantan. S — siarka. Yh —iterb.

L i — lityn. Sb — antym on. Zn — cynk.

Mg — magnez. Sc — skand. Z r — cyrkon.

(12)

WSZECHŚW IAT. Nr 7.

tw orzenia pierw iastek, najbardziej jeszcze | zbliżony do protylu, wodór, albo może inny j jakiś pierw iastek, odznaczający się najw ięk- j

szą prostotą, budow y i najniższym ciężarom j

atomowym, pow stał też n ajpierw . P rze z i pewien okres czasu w odór byłby je d y n ą istniejącą formą m ateryi (ja k j ą obecnie zn a­

my) i od chw ili jego pow stania mógł ubiedz znaczny odstęp czasu, w ostatniój części któ­

rego następujący z kolei co do prostoty p ier­

w iastek zbliżałby się powoli do p u n k tu sw ych narodzin. Możemy przypuścić, że podczas tego okresu ew olucyjny proces, któ ry określał zbliżającą się chw ilę n aro ­ dzin nowego pierw iastku, określał również jeg o ciężar atomowy, powinowactwo i sta­

nowisko chemiczne.

Im dłużćj i powolnićj w tćj genezie odby­

wał się proces skupiania protylu w atom y, tem ściślój określonem i staw ały się w y tw a­

rzane pierw iastki, tem w yraźnićj zarysow y­

w ała się ich indyw idualność, gdy, z drugiój strony, szybkie i niepraw idłow e stygnięcie dało początek pierw iastkom , bardzo do sie­

bie zbliżonym. W ten sposób staje się zro- j zum iałem , że gdyby sam a geneza trw a ła i 0 wiele dłużój, niż to rzeczywiście m iało j

miejsce, takie następstw o wypadków, ja k ie i wywołało powstanie grup: platyna, osm i 1 iryd — palad, ruten i rod — żelazo, n i- ! kiel i kobalt, dałoby w rezultacie tylko po jednym pierw iastku z każdój grupy. W r a ­

zie zaś jeszcze szybszego stygnięcia, pow sta­

łyby pierw iastki, jeszcze bardziej do siebie zbliżone niż nikiel i kobalt i m ielibyśm y te- j

dy tak ściśle spokrew nione pierw iastki g ru - j

py ceru, itru i t. d. Zaiste m inerały w ro- ! dzaju sam arskitu i gadolinitu (zaw ierające i

bardzo rzadkie i zupełnie podobne p ier­

wiastki — itr i sam arium ) mogą być rozw a­

żane ja k o kosmiczne lamusy, w których pierw iastki w stanie zatrzym anego rozw o­

j u — te luki nieorganicznego d arw inizm u—

ostatecznie się skupiły.

(dok. nast.)

H enryk Silberstein.

KILKA SŁÓW

o naszej n o m e n k la tu rze i term inologii botanicznej n a tle h is to ry i b o tan ik i w Polsce.

W N r 2 W szechśw iata, z d. 9 Stycznia v. b., pomieścił p. A ntoni Slósarski spraw o­

zdanie z mojój „B otaniki szkolnój dla klas niższych”, w którem podnosząc jój zalety, zrobił książce zarzut, że najsłabszą jej s tro ­ ną je s t użycie wielu ,,dziwacznych nazw ro ­ ślin”. Nie mam zw yczaju odpowiadać na recenzyje, ale tym razem jestem zmuszony stanąć w obronie owych nazw, których u ży ­ łem dlatego, że w przedm ow ie do szkolnej książki nie wszystko da się powiedzieć, a j e ­ żeli tak pow ażny głos ja k szanownego m e­

go kolegi uw aża je za dziwaczne, nie ina- czój zapew ne będzie z ogółem i pozornem u now atorow i należy się wytłum aczyć, co go do now atorstw a skłoniło. Muszę w tym ce­

lu sięgnąć daleko i w ykazać na tle history- cznem, ja k się nasze nazw y roślin w kolei wieków w yrabiały; sądzę, że takie przedsta­

wienie rzeczy może zająć i ogół czytelników W szechśw iata.

R ośliny odgryw ały ważną role w życiu Słow ian i stąd we wspólnych językow ych źródłach znajdujem y wspólne nazw y roślin,

j D la wielu da się dziś jeszcze wykazać po­

winowactwo z nazw am i aryjskiem i. K toby chciał wiedzieć, jak ich roślin uży w aliL echi- ci, ja k ie znali przed w prow adzeniem ch rze­

ścijaństw a, ten musi iść do nazw kaszub­

skich i serbo-łużyckich. Co z tam tych jest wspólne z naszemi, dziś jeszcze ży wemi n a­

zw am i lub przynajm niej zachowanem i w źró- dłach historycznych X V w., to było znane z pewnością wszystkim Lechitom . Z wypro­

wadzeniem chrześcijaństw a zaczęły oddzia­

ły w ać obce w pływ y, z r.owemi roślinam i przychodziły i nowe nazwy. N a Lechitów oddziaływ ał zachód przez źródła łacińskie, na R uś — wschód przez grecką literatu rę.

W p ły w y te zrazu oddziaływ ały na siebie i dopełniały się wzajem nie. A le z czasem stosunek R usi z B izancyjum został ro z e r­

w any, kiedy w Polsce wpływ latynizm u potężnieje, a w X V I w., z chwilą w prow a­

dzenia druku, sięga daleko na Wschód bo

(13)

Nr 7. w s z e c h ś w i a t. 101)

aż do M oskwy. F a k t lo najzupełniej pe­

wny. W iemy naw et dokładnie, ja k proces się ten odbyw ał. W iem y bowiem, że w ro­

ku 1588 przetłum aczono w Sierpuchowie,

■/. polecenia w ojew ody Tom asza Afanasie- wicza B utu rlin a, z polskiego ') na rosyjski

„Ogród zd row ia”, w ydany w K rakow ie 1542 r., w ten sposób, że nad każdym tłu ­ maczeniem użytku rośliny przylepiano drze­

w oryt w ykrojony z oryginału. Oczywiście, że nazwy roślin nieznanych jeszcze tłum a­

czowi zostały pomieszczone bez zm iany lub z nieznaczną, stosownie do ogólnych zasad fonetyki. Zupełnie w podobny sposób p rze- i

tłum aczono w X V I I w. na rosyjski zielnik Syreńskiego 2), któ ry wyszedł w K rakow ie 1613 roku. Tłum aczenia takie krążyły za­

pew ne nieraz w skróconych odpisach ale zawsze z nazwam i roślin a że tym sposobem weszły do języ k a ludowego w Rossyi łatwo można się przekonać ze słow nika A nnen- kowa, wydanego przed niedaw nym czasem (1878) w P etersburgu .

Co do naszej nom enklatury roślin, to ro z ­ w inęła się ona ogrom nie wskutek wznowie­

nia krakow skiego uniw ersy tetu przez króla W ładysław a Ja g ie łłę w r. 1400. P rofeso­

rowie bowiem m edycyny w ykładają rzecz o simpliciach, które przedew szystkiem są roślinnemi. Stąd potrzeba znajomości pol­

skich nazw ziół, opisywanych przez średnio­

wiecznych autorów . P ow stają tak zwane glossaria, w których obok synonimów ła c iń ­ skich wpisują się nazwy polskie. Zdaje się, że płyną one do nas z P ra g i i wpływ cze- szezyzny je st wówczas niew ątpliw y. Za­

chow ały się w B iblijotece Jagielońskiej li­

czne takie źródła X V w. 3). W idać z nich ja k znajomość ziół coraz badziej się rozw i-

') R ic h te r G eschichte der M edicin iu Russland, Moskwa, 1813 str. 324.

2) Kojałowicz i Strojew ; O bstojatielnoje opisanie slawiano rossijskich rukopisiej grafa Tołstoja. Mo­

skwa, 1825, str. 626.

3) Porów naj moje rospraw y: 1) De plantis quae in C apitnlari de villis ct eurtis im perialibus Caroli M agni com m em orantur, w K rakow ie 1885; oraz 2) Ja n a W eisa zapiska treści lekarskiej, z rękopisu XV w. w Krakowie, 1885.

ja , aż pod koniec wieku dochodzi do n aj­

większego roskw itu. Posiadam y z tego cza­

su drogocenny zabytek, całą, można pow ie­

dzieć, historyją naturalną z polskiem i na­

zwami przyrodzonych tworów, tak obfitą, że samych nazw roślinnych jest przeszło 1000. Ju ż go opracow ałem i niedługo p rzy­

stąpię do wydania.

Z wiekiem X V I zupełnie zmienia się obraz. Renesans dokonywa przew rotu na wszystkich nieledwo polach działalności I ludzkiego um ysłu. M edycyna spotyka się z oryginałem H ippokratesa, G alena, a co dla nas najważniejsze, Dioskoridesa. P o ­ w stają liczne kom entarze do tego ostatnie­

go i każdy z autorów biedzi się, żeby w yka­

zać ja k ie rośliny właściwie Dioskorides opi­

sywał. Pow oli w yrabia się przekonanie, że niektóre z nich rosną tylko w Małej Azyi ale odrazu wszyscy praw ie o patrują się, ja - j kie rażące błędy popełniono w zeszłych wiekach, idąc za niedokładnem i opisami ówczesnych autorów i używ ając wielu k ra ­ jow ych roślin za obce. T ak np. brano ko- pytnik za Cyclamen europaeum , rdest za D racunculus vulgaris, pow idła z tarniny za gum ę arabską i t. d. W śród profesorów uniw ersytetu i lekarzy, którzy się kształcili we Włoszech, świadomość o tych błędach istniała, ale pospólstwo i aptekarze stali przy starój praktyce i niechętnie słuchali uwag; „dziwna rzecz panie Boże •— mówi jeden z naszych autorów X V I wieku — że gdy im ukazują praw dę, miasto dziękowa-

| nia p rzeklinają i złorzeczą: wszakże j a rad

j podejm ę te k rzyw dy względem miłości po-

| spolitej”. Starano się złem u zaradzić. P ro ­ fesor Ł ukasz Noskowski, k tóry był w wiel­

kich łaskach Zygm unta, zapewne się o to postarał, że na sejmie 1523 r. wyszła usta­

wa: „U t doctores medicinae apothecas et arom atarias diłigenter quotannis revideant”

(Vol. L eg. I. str. 402). W śród pospólstwa je d n a k o popraw ie nie mogło być mowy dla­

tego, że najpopularniejsza przez cały wiek X V I książka: „Ogród zdrow ia”, w ydana przez U n g łera poraź pierw szy w r. 1534, zostaje tłum aczoną przez Falim irza, dwo­

rzanina Ja n a Tęczyńskiego, zupełnego igno­

ra n ta w zielnictwie. Co tam błędów to aż

j dziwo, a nom enklatura jak najgo rsza. A je-

! dnak książka m iała pokup i wzięcie ogro-

(14)

310 WSZECHŚWIAT. Nr 7.

inne, bo co lat k i\ija czy kilkanaście w ycho­

dzi w nowera, w ydaniu ze stare mi grze­

chami.

{Dok. nast.)

J o ze f Rostafiński.

L is ty do R ed a k cy i,

W d zialc tym R edakcyja zamieszcza o trzy ­ m ane od korespondentów listy, mogące dla ogółu czytelników zajęcie przedstaw iać. L i­

s ty tc — przynajm niej dla wiadomości R e­

dakcyi — winny być przez autorów podpi­

sane, a za w yrażane w nich poglądy R edak- i cyja na siebie odpowiedzialności nie p rz y j- 1 muje.

P.oryck, gubernija W o ły ń s k a .

l)n ia 1 Lutego b. r., o godzinie 4 m in u t 55 po po­

łudniu, w 10 m in u t po zachodzie słońca, na w scho­

dniej i zupełnie dolnej czgści horyzontu, ukazała sig gwiazda 3 lub 4 wielkości. W k ilk a sekund z a ­ częła opadać z szybkością znacznie m niejszą od tej, z ja k ą spadają gw iazdy podczas nocy w iosennych i letnich — poczerń rosprysła sig na m nóstw o ośle­

piająco białych iskier. Czas trw an ia zjaw iska — kilkanaście sekund. Smuga św ietlna ja k ą pozosta­

w iała za sobą spadająca gw iazda, b y ła szeroką na k ilk a cm, u dołu z ciemnem ją d re m , po zniknięciu j

sm ugi i ją d ra , pozostała w idoczną przez kilkanaście | m in u t b iała zygzakowata, nadzw yczaj w ąska pręga.

B iorąc pod uwagę no rm aln ą wysokość, w jakiej pokazują sig m eteory na horyzoncie, zaw artą m ię­

dzy 160 a 50 km, zjawisko o którem mówię, p rzed ­ staw iało sig ta k widocznie i nisko, że, o ile sądzić mogg, m ogło m ieć m iejsce na wysokości zaw artej m igdzy 50 a 00 km.

M eteor w idziany w Porycku, obudził tu żywe za­

interesow anie, z powodu niezw ykłej pory, w jakiej się pokazał, gdyż praw ie za dnia jeszcze, oraz snu­

tych n a tle tem horoskopów.

M. Raszkowski.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e d r u g i e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a \ i k p r z y r o d n i c z y c h

p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 3 Lutego 1887 roku, w lokalu Towarzystw a, o godzinie 8 wie­

czorem.

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego ćostat od- j czytany i przyjęty.

2. Ńa Whiosek przewodniczącego, Komisyja posta­

now iła przedstaw ić Zarządow i Tow. spis dzieł, z prośbą o nabycie ich dla biblijoteki Tow arzystw a, z funduszu przeznaczonego na ten cel w budżecie n a ro k 1887.

3. N astgpnie p. W ł. Gosiewski mag. nauk m atem , m ów ił „o ru ch u w irów “.

Jeżeli przyjm iem y, że cała przestrzeń w ypełniona je s t eterem ciągłym , jednorodnym i nieściśliw ym , poruszającym sig bez żadnej przyczyny, to środki ciężkości pow stałych w niej wirów, poruszać się b ę ­ d ą względem siebie tak, ja k g d y b y cała m asa eteru stała się m agnesem w arstw ow ym prostym (lamellai- re sim ple), o gęstości zero ta m gdzie w irów niem a;

jakgdyby każdy w ir, jak o część tego magnesu o m a­

sie rów nej zero i gęstości niejednorodnej i zmiennej, działał na w szystkie w iry, niew yłączając siebie, j a ­ ko m asy jednorodne stałe i ja k b y pow ierzchnie w i­

rów doznaw ały z w ew nątrz na zew nątrz ciśnień norm aln y ch , rów nych sile żywej elem entu pow ierz­

chniow ego na każdy ta k i elem ent.

W ynikające przeto z ru ch u wirów działania ich wzajemne, nie odbyw ają się w cale według praw a Newtona. D latego W. Thom son, usiłując to prawo w ytłum aczyć, zw rócił się do badań Le Sagea, m ate­

m atyka genewskiego z początku tego wieku, który dowiódł, że ciążenie powszechne, może być w yja­

śnione przypuszczeniem , że oprócz atomów m atery i grubej, je st jeszcze stosunkowo w iększa ilość.ato­

mów nieskończenie drobniejszych, poruszających się z nadzw yczajną prędkością we w szystkich k ie ­ r a t a c h . P rzy takiem założeniu, działanie uderzeń drobnych cząsteczek o grubsze sprowadza skutek ta k i sam , ja k g d y b y te grubsze przyciągały sig we­

dług praw a N ew tona. Aby jed n ak to przyciąganie b yło proporcyjonalne do iloczynu mas cząsteczek p rzy ciąg ający ch się, koniecznem je s t przyjąć także, że cząsteczki większe i m niejsze m ają własność sita, to jest, że przez ich miąszość przechodzić może ogrom na ilość ciałek bez uderzeń.

Postaci wirów nadają się bardzo do takiej teoryi i kw estyją ciążenia pow szechnego możnaby uważać za załatw ioną n a tej drodze zupełnie, gdyby nie oko­

liczność, że u derzenia cząsteczek m niejszych o więk­

sze sprow adzają ubytek energii pierwszych, na po­

krycie którego, o ile mi wiadomo, dostatecznego źródła dotąd nie -wynaleziono.

4. N astgpnie p. St. Grosglik odczytał prasg „o ge­

nezie komórek'*. S kreślił naprzód historyczny prze­

bieg pojgć o budow ie, pow staw aniu i znaczeniu ko­

m órek, zw rócił uwagg na ugrupow anie kom órek ze względu Da ich budowę, oraz n a działalność komó­

rek w organizm ach złożonych. N astępnie przedsta­

wił dokładną budowę i czynności składow ych czgści kom órki, m ianow icie zaś protoplazm y i ją d r a , w e­

dług najnow szych prac (prof. Strasburgera, Flem -

Cytaty

Powiązane dokumenty

tyczy — jak się wydaje — przede wszystkim filozofii rozumianej jako pewna dyscyplina badawcza, funkcjonująca w społecznym i kulturowym uniwersum, nie

przewodniczący komisji wyznaczony przez dziekana, sekretarz oraz co najmniej trzech nauczycieli akademickich. Egzamin może odbywać się pod kontrolą pracowników Wydziału

Tą wyjątkowo urozmaiconą topografią szczyci się jej północna część, a jej bogactwa chroni Suwalski Park Krajobrazowy – teren górzysty, który chwilami przypomina

SPB przystąpiło już do pełnego wykorzystania tego pomysłu, który przy jednej tyl­. ko maszynie daje 200

W ten sposób jednak nie zmniejsza się przewinienia jego, tylko skutki grzechu łagodzą się; sam zaś' grzech tóm groźniejszym się okazuje, ile że nie

Znajduje się w nim słowniczek obrazkowy z wymową – jest w nim więcej zwierząt, niż w wymaganiach przewidzianych na obecne zajęcia – można

Opis efektów kształcenia dla obszaru kształcenia w zakresie nauk ………… Odniesienie do efektów kształcenia dla studiów pierwszego/drugiego* stopnia na kierunku

Dziś sami będziemy musieli najpierw przekształcić jedno z równań, aby je wstawić do drugiego.. Instrukcje do