4 7 ; r 4 / i/
J\° 32 (1167). W arszawa, dnia 7 sierpnia 1904 r. Toill X X III.
- w
T Y G 0 D H 1 K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA44.
W W a rsz a w ie : rocznie mb. 8 , kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
ŚW IA T Ł O SZTUCZNE I JE G O ISTOTA.
G dy ognista kula zachodzącego słońca zgi
nie pod horyzontem , w tedy w stępują w swe praw a słońca innych system ów p lan etar
nych—tysiące i m iliony gwiazd zapala się na niebie. Blade światło spływ a n a pogrążoną w cieniach ziemię, a słabe prom ienie gwiazd, przebiegłszy nieskończone przestrzenie, zdra
d zają nam nieraz w ypadki, zaszłe przed w ie
lu, wielu laty w bezgranicznych przestw o
rzach. Lecz światło gw iazd nie jest w moż
ności rozproszyć m roków nocnych i noce n a
sze są bardzo ciemne, o ile księżyc nie odbije i nie przeszłe na ziemię słabych odblasków św iatła słonecznego.
To też łatw o zrozumieć dążność człowieka do sztucznego przedłużenia dnia, do rozświe
tlenia nocy. J a k się pow iodły te usiłowania ludzkości, o tem najlepiej m ogą sądzić miesz
kańcy w ielkich m iast, zalanych co wieczór potokam i św iatła najrozm aitszego pochodze
nia, siły i barw y. W praw dzie potrzeba było wielu tysięcy lat, aby człowiek m ógł się oto
czyć tak ą oślepiającą falą świetlną, ale już i w zamierzchłej przeszłości ludy starożytne lubiły i um iały, ja k nas histo ry a poucza, zdobywać się na wielkie efekty świetlne, w y
w oływ ać praw dziw e orgie św iatła.
L udy Azyi i A fryki, Persowie, Medyjczy- cy, A ssyryjczycy i E gipcyanie przesadzali
niemal w oświetlaniu swoich świątyń, pała
ców, ulic i placów, a m ieszkańcy Memphisu, Teb, Babilonu, Suzy i N iniwy nie odczuwali, podobno, praw ie wcale różnicy między dniem i nocą. W zdłuż ulic stały, gęsto roz
mieszczone, w azy z bronzu lub kam ienia, na
pełnione, w ilościach przeszło 100 funtow ych, płynnym tłuszczem, który spalał się za po
mocą knota na trzy cale grubego.
Jeżeli ju ż starożytność um iała rozw ijać po
dobny przepych w oświetleniu, to mimowoli nasuw a się pytanie, ja k daleko trzeba się cofnąć w bistoryę św iata, aby dojść do chw i
li, w której człowiek po raz pierwszy po tra
fił zastosować do swoich potrzeb boski dar Prom eteusza — płomień, darzący ludzkość światłem i ciepłem.
Znaczenie chwili pierwszego poznania się człowieka z ogniem je s t nieskończenie ważne dla całego rozw oju ludzkości; to też zdarze
nie to upam iętniło się w podaniach i pieś
niach ludów całego św iata. U Rzym ian, na pam iątkę narodzin ognia, palił się w św iąty
ni W esty ogień, wiecznie podtrzym yw any przez dziewice-westalki, a podanie greckie dawcę ognia utożsam ia, poniekąd, z krzewi
cielem św iatła w znaczeniu um ysłowem i mo- ralnem .
Od ogni ofiarnych i zwyczajnego domowe
go ogniska do żarowego św iatła gazowego
i elektryczności przeskok ogromny; to też
płomień ogniska przez długi czas m usiał słu-
498 W S Z E C H Ś W IA T JVÓ 32 żyć jednocześnie i za źródło św iatła. Dopie
ro chw iejny płom ień łuczyw a, smolne pocho
dnie i knoty, oblane woskiem, zapoczątkow u
ją zbliżający się w ażny rozdział św iatła i ognia, rozdział praw ie dokonany wraz z w y
nalazkiem starożytnej lam py i świecy w ie
ków średnich.
O dtąd technika ośw ietlenia dąży coraz bardziej do tego, aby oddzielić św iatło od zjaw isk cieplnych, chociaż jesteśm y jeszcze bardzo daleko od tego, aby, przynajm niej dla powszechnego użytku, w ytw arzać światło, nie w ytw arzając jednocześnie ciepła.
Świeca zdobyła sobie praw o obyw atel
stwa, dzięki rozkw itow i techn ik i chemicznej w X V lII-y m w ieku, a i lam pa olejna nie po
została na daw nym nizkim poziomie. Do ty ch źródeł św iatła p rzy b y ł później (1792) gaz oświetlający, czyli „św iatło filozoficzne ja k go nazw ał w poryw ie radości jeden z pierw szych wytw órców , Becher.
Św iatło gazowe, uw ażane z początku za coś niezwykłego, zdawało się być pow ołane do w yparcia z użycia św iatła łojów ek i lam p olejnych. T ak się jednak nie stało, i, prze
ciw nie naw et, św iatło gazow e było bodźcem do udoskonalenia istniejących ju ż źródeł św iatła i do uczynienia ich zdolnem i do kon- kurencyi.
T ak samo pojaw ienie się elektryczno
ści nie w yparło gazu, lecz stało się p rzy czyną piękniejszego jego zastosow ania pod | postacią żarowego św iatła A uera. Ze swej strony elektryczność znalazła w świetle ace- tylenow em konkurenta, przew yższającego ją znacznie, przynajm niej jako św iatło żarowe, pod w zględem blasku, koloru i jasności św ia
tła. Tym zdobyczom n a polu oświetlenia gazowego odpow iadają n aodw rót znaczne postępy w elektrotechnice: lam pa N ernsta, żarow a lam pa osmowa i ulepszone lam py łu kowe. Z powyższego w idać jasn o , że w szyst
kie rodzaje oświetlenia, ja k ie tylko jeszcze pow stać mogą, będą się zawsze rozw ijały równolegle, pobudzając tylk o do now ych wy-
jsiłków w osiągnięciu coraz to w iększych efe
któ w świetlnych. K ażdy bowiem rodzaj oświetlenia posiada swoje indy w id u alne w ła
sności i sobie tylko właściwe zalety, zape
w niające m u b y t i należytą ocenę. Z tego też pow odu tru d n o byw a porów nać m iędzy sobą rozm aite rodzaje oświetlenia, tem bar- |
dziej p rzy obecnie panującym jed no stro n
n ym system ie porównawczym, opartym na ocenie św iatła przez zestawienie kosztów oświetlenia, równającego się jednej świecy norm alnej. Dzięki tem u, pom iary fotom e
try czne stały się rozstrzygaj ącemi w sp ra wach, tyczących się oświetlenia.
Ażeby stwierdzić, wiele razy jedno źródło św iatła silniejsze je s t od drugiego, posługu
jem y się fotom etram i, z których aż do n aj
nowszych czasów najbardziej rozpowszech
nionym był fotom etr Bunsena. Zasadniczą częścią fotom etru B unsena jest tłu sta plam a n a białym papierze. P lam a tak a przepusz
cza daleko więcej św iatła, aniżeli p apier nie- zatłuszczony, i w skutek tego wydaje się cie
m ną na jasnem tle, gdy papier oświetlony je s t silniej od strony przedniej aniżeli od ty l
nej, jasną zaś na ciemnem tle, g dy oświetle-
| nie z ty łu je s t silniejsze. S tąd wrynika, że jeżeli oświetlenie je st z obu stron jedn ak o
we, to plam a przestaje się odcinać od o ta
czającego tła i niknie dla oczu widza.
Oświetlenie wszakże zależy, ja k wiadomo, od siły św iatła danego źródła i od jego od
ległości od ekranu fotom etrycznego. Przez
| przesuw anie więc jednego źródła św iatła m ożna w yw ołać zawsze zniknięcie plam y, a w tedy stosunek R 2: r 2 da nam stosunek siły św iatła obu źródeł, jeżeli przez R i r
\ oznaczym y odległość tych źródeł od ekranu.
Form ę, um ożliw iającą bardzo dokładne po
m iary, n adał fotom etrow i B unsena Desaga.
R zeczyw ista plam a tłu sta w fotom etrze B unsena ustąpić m usiała w ostatnich czasach trw alszem u, czysto optycznem u urządzeniu, k tó re jednocześnie urzeczyw istnia „idealną11 plam ę tłu stą. Zasadniczą część całego urzą- , dzenia tw orzą dwa prostokątne pryzm aty szklane A i B (rys. 1). K ulista powierzchnia p ry zm atu A je s t na przestrzeni no płasko ze- szlifow ana i silnie przyciśnięta do płaskiej przeciw prostokątnej pow ierzchni nip pryzm a
tu B . Jeżeli zetknięcie je s t dostatecznie ści
słe, to oba pryzm aty A i B zachow ują się n a przestrzeni no, ja k jed na m asa szklana, przez
! k tó rą prom ienie św ietlne przechodzą bez przeszkody, podlegając natom iast zupełne
m u odbiciuw częściach op i m n. Tym spo
sobem płaszczyzna m n —op daje się porów
n ać do B unsenow skiego ekranu z tłu stą
plam ą, przyczem części mn i op g rają rolę
JMs 32 W SZ E C H ŚW IA T 499 niezatłuszczonego papieru, środkowa zaś
część no — tłustej plam y. Takie urządzenie o tyle urzeczyw istnia „idealną11 plam ę tłu s
tą, że w niem, w przeciw ieństw ie do ekra
nu Bunsena, część no przepuszcza p ad ają
ce na nią św iatło całkowicie, nic nie odbi
jając, części zaś m n i op, odw rotnie, całe światło odbijają i nic nie przepuszczają.
Dzięki powyższym własnościom czułość fotom etru Lum m era i B rodhuna jest trzy razy większa, niż fotom etru B unsena; w za
sadzie zresztą sposób pom iarów obu fotom e
tram i jest ten sam, nastaw ia się bowiem fo
tom etr dopóty, dopóki oba pola, ciemniejsze i jaśniejsze, nie zleją się ze sobą, czyli n a sta
wia się pól.
Oprócz tego fotom etru L um m er i Brod- łiun zbudowali jeszcze inny, w którym n a
staw ia się nie na jednakow ą jasność obu pól, lecz n a równie jasne w ystępowanie obu pól L i R na równom iernie oświetlonem tle rl (rys. 2). F o tom etr ten je s t dwa razy do
kładniejszy, niż poprzedni, i przeciętny błąd jednego nastaw ienia w ynosi tylko V.i°/o- W skutek w yraźnie zarysow anych brzegów pól fotom etrycznych, pom iary obu powyż- szemi przyrządam i męczą wzrok daleko mniej, niż fotom etr Bunsena.
Ponieważ pom iarów absolutnej siły świa
tła robić nie możemy, przeto porów nyw am y siłę rozm aitych źródeł między sobą, sprow a
dzając ją do dowolnie wybranej jednostki świetlnej. Za ta k ą jednostkę praw ie Avszę-
dzie przyjęto obecnie na 40 mm wysoki pło
m ień am ylacetytow ej lam py H efnera, n ad a
jąc m u nazwę jednej świecy H efnera lub norm alnej. W pom iarach fotom etrycznych porównywa się więc dane źródło św iatła z powyższą lam pą, mówiąc, że źródło światła m a siłę św ietlną ty lu a ty lu świec norm al
nych.
Jeżeli oprócz siły świetlnej płom ienia zna- m y i jego koszt na godzinę, to możemy są
dzić i o jego ekonomiczności. „W szechśw iat11 podaw ał już niejednokrotnie tablice, w k tó rych przedstaw iano koszt w ytw arzania jed
nej świecy normalnej w różnych źródłach św iatła. Zestaw ienia podobne opierają się jednak na bardzo wielu dowolnościach, gdyż np. ceny św iatła elektrycznego są bardzo różne, zależnie od tego, czy elektryczność otrzym uje się z centralnej stacyi, czy z m a
łej pryw atnej, czy ta stacya pracuje z peł- nem obciążeniem, czy nie i t. d. Zestaw ie
nia kosztów w ytw arzania tracą również całą swoją wartość, jeżeli przy wyborze rodzaju św iatła wchodzą w grę i inne m otyw y oprócz taniości. T ak np. względnie drogie światło żarowe elektryczne przewyższa o wiele tanie światło żarowo-gazowe, jeżeli weźmiemy pod uw agę względy hygieniczne.
Bliższe zapoznanie się z różnem i źródłam i św iatła prowadzi do podziału ich na dwie grupy. W jednej promieniowanie świetlne jest skutkiem silnego rozgrzania danego cia
ła, w drugiej zaś świecenie pow staje przy względnie nizkich tem peraturach i znane jest pod nazwą fłuorescencyi. Aczkolwiek n aj
Rys. 2.
na jednakow y stopień jasności obu
500 W S Z E C H Ś W IA T A1® 32 bliżej obchodzą nas zjaw iska świetlne p ierw
szej grupy, gdyż do niej należą praw ie w szystkie technicznie zużytkow yw ane źró
dła św iatła, niem niej jed n a k nie m ożna po
m inąć i „zimnego św iatła", wskazującego nam drogę, na której m ożem y dojść do świa
tła przyszłości.
Klasycznym przedstaw icielem takiego „zi
m nego światła “ je st ogólnie znany robaczek świętojański. Do tego samego rodzaju św ia
tła należy i świecenie morza, również za
wdzięczające swe pow stanie żyjącym isto
tom . M iliardy żyjątek łączą swe blade świa
tło w takie blaski, że ci, co tego zjaw iska przy ro dy nie widzieli, szczególniej n a m o
rzach południow ych, pojęcia o niem w yrobić sobie nie mogą. Pow staw anie ty ch św iateł je s t dla nas równie ciemne i zagadkowe, ja k świecenie w ciemności próchna drzewnego i zjaw iska świetlne, w yw oływ ane przez p ro mienie R oentgena w ru rk a c h Geisslera.
Jeżeli przez praw ie opróżnioną z pow ie
trza rurk ę G-eisslera przepuszczam y prąd elektryczny z cewki indukcyjnej R um korffa, to pozostały jeszcze w ru rce gaz świeci nie- biesko-fioletowem światłem . Podczas trw a nia tego zjaw iska tem p eratu ra ru rk i je s t zu pełnie norm alna. Jeżeli ru rk a zrobiona jest ze szkła uranow ego, w tak im razie świeci i samo szkło. W tym przypadku widzim y, że szkło „fluoryzuje", nie objaśniając sobie wcale istoty tego szczególnego zjawiska. P rzy dalszem w ypom pow yw aniu pow ietrza z r u r ki uw arstw ienie świecącego g azu około biegunów staje się coraz mniej w yraźne i w końcu świecenie zupełnie ustaje. W e w n ątrz takiej ru rk i (ulepszonej przez H itto r- fa) z odjem nego bieguna elektrycznego, t. j.
katody, wychodzą szczególnego rodzaju p ro mienie (promienie katodalne),których w praw dzie w p ro st widzieć nie możemy, lecz któ ry ch istnienie stw ierdzam y przez rzucenie ich n a ciała fluoryzujące. T a k np. fluoryzuje szklana ścianka ru rk i w tem m iejscu, gdzie na nią padają owe prom ienie katodalne.
Miejsce to jest znów punktem w yjścia p ro m ieni Roentgena, które ze swej stro n y w y
wołują świecenie najrozm aitszych ciał. Do pokazów używa się najczęściej ekranu, po
kryteg o bardzo silnie fluoryzującym cyan- kiem barytu. Świecenie ru rek Geisslera w y
w ołuje się zwykle, doprow adzając p rąd
z cewki R um korfa w prost przez elektrody do w nętrza ru rk i. Jeżeli jed nak użyjem y p rąd u zmiennego o m ilionach zm ian na se
kundę takich, ja k otrzym yw ane przy w yła
dow aniu butelki Lejdelskiej (kondensatora) przez d ru t, to ru rk a Geisslera zacznie świe
cić już w sąsiedztwie takiego d ru tu , bez me
talicznego z nim połączenia. Z tem i zjaw i
skam i n a zawsze związane zostało nazwisko am erykanina M ikołaja Tesli, na którego cześć p rąd y i zjaw iska powyższe otrzym ały m ia
no prądów i św iatła Tesli.
W te n sposób w yw ołane zjaw iska świetlne odznaczają się tem , że w nich zamienia się n a św iatło praw ie cała zużyta energia elek
tryczna. Z doświadczeń H. E b erta (H. E b ert
„Najekonom iczniejsze źródła św iatła “ Eders Ja h rb u c lie r fu r Photographie, tom 9, str. 47, 1895 r.) w ynika, że w najpom yślniejszych w arunkach przy zużyciu jednej milionowej części św iatła m ożna otrzym ać światło, równe V40 świecy norm alnej, przyczem cała zużyta energia elektryczna jest około 2000 razy m niejsza, niż energia, zużyta w lam pie H ef
nera. J a k widzimy, byłoby to praw ie osią
gnięciem ideału sztucznego oświetlenia, acz
kolwiek wiele czasu zapewne jeszcze upłynie zanim , z powodu technicznych trudności, lam py, oparte na zjaw isku luminescencyi, stan ą do konkursu • z uży wanem i przez nas źródłam i św iatła.
W rozpowszechnionych obecnie źródłach św iatła, płom ieniach lub elektryczności, wy
tw arzanie i prom ieniow anie św iatła jest skutkiem silnego nagrzania ciał stałych i za
n ika w raz z obniżaniem się tem peratury.
W ty m rodzaju oświetlenia w ytw arzanie św iatła jest, w przeciw ieństwie do lum ine
scencyi, zw iązane zawsze ze znacznem pro
m ieniow aniem cieplnem. To ostatnie, w ażne w urządzeniach dla ogrzew ania, jest zupeł
nie zbyteczne w oświetleniu, czyniąc je znacznie droższem i mniej hygienicznem .
Siła św ietlna, w yw ołana pod wpływem wysokiej tem peratu ry, zależy głów nie od dw u czynników: od własności ciała rozżarzo
nego i od tem peratury, do jakiej m ożna to ciało nagrzać. W ydajność św iatła przytem je s t tem większa, im wyższa je s t tem p eratu
ra żarzenia się, z pom iędzy zaś różnych ciał,
prom ieniujących w jednakow ej tem p eratu
rze, to ciało jest jako źródło św iatła naj-
K : 32 ■WSZECHŚWIAT 501 ekonomiczniejsze, w którem stosunek p ro
m ieniowania „widocznego*1 do prom ieniow a
nia „niew idocznego'' dochodzi do m asim um . W śród źródeł św iatła trzeba odróżnić swo
bodnie palące się płom ienie (świeca, płomień naftow y, gazowy, acetylenow y i t. d.) od świateł elektrycznych (lampa żarowa, łu k o wa, N ernsta, osmowa), a mianowicie pod względem sposobu, w jak i ciała świecące przeprowadzone zostają w stan żarzenia się.
Świecenie w ciemności np. fosforu stano
wi przejście od świecenia w nizkicli tem pe
ratu rach do- w ytw arzania św iatła w tem peraturach wysokich i zachodzi wtedy, kie
dy następuje utlenianie się palnych ciał bez rzeczywistego jed n ak spalania.
U tlenianie i palenie się jest to w rzeczywi
stości to samo, gdyż w obu przypadkach n a
stępuje połączenie się ciała palnego z tlenem powietrza. G dy jed nak utlenianie odbywa się już we względnie nizkiej tem peraturze, zapalenie i spalenie się danego ciała może nastąpić dopiero w tem peraturze znacznie podniesionej. W ytw arzanie ciepła i św iatła w każdym ogniu, w każdej swobodnie p alą
cej się świecy, lam pie i t, d. nie je s t niczem innem tylko w wysokiej tem peraturze rozpo- czętem utlenianiem czyli spalaniem , t. j. łą czeniem się jakiejś m ateryi z tlenem . Ciała, które, ja k np. kamienie, nie w ykazują żadnej dążności do łączenia się z tlenem , nie u tle niają się, nie podlegają spaleniu i nie w y
tw arzają ciepła. N atom iast węgiel, wodór i ich związki łączą się chciwie z tlenem , t. j.
spalają się. Jeżeli spalim y czysty wodór, to powstanie p ara w odna jak o związek tlenu z wodorem.
W skutek spalania węgla pow staje bez
wodnik węglowy, a przy m ałym dopływie tlenu tru jący tlenek węgla.
Na bezwodnik w ęgla spala się również i węgiel w stanie czystym, znany pod nazwą dyam entu.
Oba zjaw iska, spalanie się w odoru na parę wodną i węgla na bezwodnik węglowy, za
chodzą równocześnie w płom ieniach, w k tó rych łączą się z tlenem chemiczne związki wodoru i węgla czyłi ta k zw. węglowodory.
Różne oleje, tra n , łój, w szystkie tłuszcze, stearyna, wosk, drzewo, węgiel i t. d. sk ła
dają się głów nie z węglowodorów i podlega
ją spalaniu się. Spalanie się węglowodorów w ytw arza ciepło, natom iast nie spalone, a do wysokiego stopnia rozżarzone, cząsteczki w ę
gla wyw ołują świecenie płomienia. Płomień, nie zawierający tych stałych, nie spalonych cząsteczek węglowych nie świeci wcale. Do
wieść tego m ożna doświadczalnie; jeżeli bo
wiem gaz oświetlający zmieszamy przed spa
leniem z powietrzem lub tlenem , to płomień gazowy świecić nie będzie, gdyż wszystkie, zaw arte w gazie cząsteczki węgla spalają się na bezwodnik węglany, k tó ry żadnych fal świetlnych w ysyłać nie je s t w stanie. Przy zbyt m ałym dopływie pow ietrza możemy ob
serwować zjawisko odwrotne, to jest pozosta
wanie nie spalonych cząsteczek węgla; do te go rodzaju zjaw isk należy też i znany w szyst
kim przykry objaw kopcenia lamp. P rz y czyną kopcenia je st zanadto w ykręcony knot, w skutek czego w ytw arza się zbyt wiele ga
zu w stosunku do dopływ u powietrza; wę
giel, zaw arty w gazie, nie spala się, i cząstecz
ki jego unoszą się w pow ietrzu, opadając w form ie sadzy.
S kutkiem ‘ Spalenia się całej ilości węgla, zaw artej w gazie oświetlającym, je st pod
wyższenie tem p eratu ry płomienia, o ile ten o statni nie je s t zmuszony do nagrzew ania ciał obcych, ja k to się dzieje w płom ieniu świecącym. Płom ień nie świecący m ożna za
mienić w świecący przez wprowadzenie weń ciał niepalnych i przez zużytkow anie w ten sposób jego wysokiej tem peratury.
Jeżeli w ciemnym płom ieniu Bunsenow- skiego płomienia umieścimy cienką blaszkę platynow ą, to płom ień w krótce zacznie świe
cić. T a sama platyna, wprowadzona do jesz
cze gorętszego płom ienia m ieszaniny pioru
nującej, rozżarza się do białości i topi. Jeżeli w ten płomień zam iast p latyn y w prow adzi
my ciało nie topliwe, np. w apno, kredę albo magnezyę, to otrzym am y ogrom ną ilość n a d zwyczaj efektownego św iatła, zwanego św ia
tłem D rum onda.
Siła św ietlna zwyczajnego gazu ośw ietla
jącego nie może się naw et porów nać z po- wyższem światłem; to też w ynalazek A uera von W elsbach był wielkim krokiem naprzód w dziedzinie techniki oświetlenia gazowego.
W ynalazca ten nadał płomieniowi gazu
większą świetność, wprowadziwszy w nie-
świecący, a bardzo gorący płomień B unsena
502 W S Z E C H Ś W IA T M 32 koszulkę z m atery ału niepalnego (tlenek
to ru i t. d.). K oszulka rozżarza się do biało
ści, w ytw arzając jasne św iatło, nazw ane od im ienia w ynalazcy żarowem światłem Auera.
Do swobodnie palących się płom ieni przy był w now szych czasach płom ień gazu ace
tylenowego, w którym spala się również związek węglowodorowy, otrzym yw any, ja k
jwiadomo, pod chemicznem działaniem w ody
Jn a węglik w apnia. I w gorącym acetyleno
wym płom ieniu świecą nie spalone jeszcze cząsteczki węgla, w tem peraturze wszak- | że, która znacznie przew yższa tem p eratu rę płom ienia gazu oświetlającego, i tem u też acetylen zawdzięcza swą w ielką siłę świetlną.
A cetylen posiada jed n ą właściwość, ja kiej nie m ają inne gazy. G dy w szystkie gazy, używ ane do oświetlenia, eksplodują dopiero po zm ieszaniu ich z pow ietrzem i ze
tknięciu z płomieniem, acetylen odznacza się zdolnością eksplodow ania n aw et bez zapale
nia, jeżeli poddany jest ciśnieniu wielu atm o
sfer.
Przejdźm y teraz do św iateł elektrycznych- AV zw ykłych lam pach elektrycznych, podo
bnie ja k w swobodnie palących się płom ie
niach, żarzy się i świeci węgiel, tylko żarze
nie to jest innego rodzaju. W elektrycznych lam pach żarow ych prąd przepływ a przez włókno węglowe, które rozgrzew a się w sku
tek oporu, staw ianego przepływ ającem u p r ą dowi elektrycznem u. W elektrycznych lam pach łukow ych elektryczność m usi przezw y
ciężyć opór przestrzeni pow ietrznej, oddzie
lającej dw a p rąd y z w ęgla retortow ego, przyczem tw orzy łu k elektryczny, zw any łu- kiem W olty, i rozgrzew a końce obu węgli.
Pow yższe lam py elektryczne m ają więc tyle wspólnego z płom ieniam i gazowemi, że i w nich źródłem św iatła je s t rozpalony w ę
giel. G dy jedn ak we w szystkich płom ie
niach i w świetle gazówo-żarowem spalają
cy się gaz służy bezpośrednio do nagrzew a
nia węgla lub ciała, poddanego żarzen iu — w świetle elektrycznem dzieje się inaczej.
T u taj energia cieplikow a w ęgla służy n a j
pierw do w y tw arzania p a ry w k otłach lub gazu w gazow niach, następnie zaś p ara lub gaz wprowadza w ruch odpow iedni m otor i za pośrednictw em jego ruchu obrotow ego pędzi dynam om aszynę, będącą źródłem elek
tryczności.
B yć może, że z czasem wynaleziony zosta
nie sposób uniknięcia tego skomplikowanego procesu i w ytw arzania elektryczności z wę
gla w sposób prostszy i bardziej ekonomicz- ny, gdyż obecnie bardzo wiele energii tra c i
m y bezużytecznie. Zato jed n ak światło elek
tryczne je s t pod wielu względami najdosko
nalsze ze znanych nam świateł. W świe
tle elektrycznem w prow adzam y do pokoju tylko tę energię, która jest nieodzownie po
trzebna do rozżarzenia w łókna węglowego, n ato m iast wszystkie szkodliwe pro du kty spa
lania węgla kam iennego, nafty, gazu i t. d.
pozostają na stacyi elektrycznej. D robna ilość energii, doprowadzona do lam py elek
trycznej, wypromieniowmje w form ie fal cieplnych i świetlnych, wychodzących z włó
k n a lam py żarowej i węgli lam py łukowej.
Płom ień gazu, lam py naftow ej, świecy i t. d. w ysyła daleko większe ilości ciepła, i od niego też płynie ciągły strum ień spalo- n ych gazów. Żebyż to jeszcze było takie ciepło, jak ie w ysyła żarzące się ciało! J e st to jed n a k ciepło, pow stałe ze spalenia się w ęglowodorów kosztem tlen u powietrza, a na miejsce tego niezbędnego dla nas pierw iastku zjaw iają się nieużyteczne dla oddychania, a czasem naw et trujące gazy, jak o to bezwodnik węglowy, tlenek węgla
lub dw utlenek siarki.
Jeżeli więc w skutek złego spożytkow ania zaw artej w w ęglu energii, św iatło elektrycz
ne w ypada drożej, niż światło innego rodzaju, to, z drugiej strony, wielka jego hygienicz- ność pow inna mu zapewnić jaknaj szersze rozpowszechnienie. Do zalet św iatła elek
trycznego zaliczyć jeszcze potrzeba nieistnie
nie obawy w ybuchu i nadzwyczaj łatw e za
palanie. Do wym ienionych powyżej zwy
kły ch form św iatła elektrycznego, lam py ża
rowej i łukowej przybyły w ostatnich kilku latach żarowe lam py N ernsta i osmowe oraz lam py łukowe o świetle kolorowem.
W lam pie N ernsta żarzy się, ja k wiadomo, ta k zw any „przew odnik drugiego sto p n iau, to jest ciało, które przepuszcza prąd dopiero z chwilą dostatecznego nagrzania. Do prze
wodników drugiego stopnia należą wszystkie t. zw. izolatory, ja k np. porcelana, szkło i t. d. Z tego pow odu pierw otne lam py N ern
sta trzeba było zapalać zapałką, czyli inaczej
mówiąc, rozgrzać przew odnik drugiego sto-
JSB 32 W SZ EC H ŚW IA T 503 pnia nad płomieniem zapałki, póki nie zacz
nie przepływ ać prąd elektryczny.
W lam pach N ernsta nowego ty p u ciało świecące nagrzew a się przez promienie ciepl
ne, wychodzące ze spiralnego d ru tu platy n o
wego, otaczającego przew odnik drugiego stopnia. Prąd, przepływ ający przez drut, zostaje autom atycznie przerw any po zapale
niu się lampy.
W lam pie osmowej A uera von W elsbach żarzy się w próżni trud n o topliw y osm.
Św iatło z lam py osmowej będzie znacznie tańsze, gdyż lam pa ta zużyw a przeszło dwa razy mniej p rąd u niż zw ykła lam pa żarowa.
(Około 1,6 w atta na świecę norm alną wobec 3,5 w a tta w zwykłej lam pie żarowej).
Nowe, kolorowe lam py łukowe różnią się od zw ykłych tylko tem, że węgle do nich używane napojone są tlenkiem baru, stro n tu i t. d. Tlenki te ulatniają się w łuku świetl
nym, a p ary ich nie d ają ciągłego widma, lecz w ysyłają świecące, kolorowe promienie.
Jeszcze przed wprowadzeniem kolorowego łuku zbudował A rons rtęciow ę lam pę łuko
wą, k tó ra od niego otrzym ała swe imię.
W lam pie tej rtę ć odgryw a tylko rolę elek
trody, a w łuku świecą ty lko p ary rtęciowe.
Poniew aż tego rodzaju łu k św ietlny musi być w ytw arzany w próżni, więc bardzo nie
w ygodnym czynnikiem stają się drobne k u leczki rtęci, osadzające się i spływ ające po wew nętrznej ściance ru rk i szklanej. Unika
jsię tego, nadając lam pie A ronsa formę, ob
myśloną przez Lum m era, przyczem łu k tw o
rzy się wzdłuż podłużnej ru ry szklanej. P rzy podobnem urządzeniu m ożna używać naw et silnych prąd ów, gdyż ściekające w wielkich ilościach kulki rtęci nie leżą na drodze łuku i nie przeszkadzają prom ieniow aniu.
Ł u k rtęciow y znalazł obecnie praktyczne zastosowanie w lam pie C ooper-H ew itta*) (The Cooper H ew itt M ercury V apor lamp), w y ra
bianej na szerszą skalę w Nowym -Yorku przez specyalne tow arzystw o The Cooper H ew itt E lectric C°. L am py te, stosownie do swego przeznaczenia, składają się z różnej długości (25—125 cm) r u r szklanych, o śred
nicy 25 mm, w których za pomocą p rądu elektrycznego tw orzą się p a ry rtęciow e i wy-
x) P a tr z W sz e c h św ia t A» 1 0 z dnia 6 m arca 1 9 0 4 r.
stępują zjaw iska świetlne, oparte n a lumi- nescencyi tychże par. J e s t to pierwszy krok w kierunku otrzym ania św iatła zimnego, ku czemu skierowują się obecnie wszystkie sta
rania badaczy i wynalazców.
W. W.
0 STOSUNKU W ZAJEM N YM M IĘDZY JĄ D R E M I P L A Z M Ą 1).
Badania przejawów życia komórek, ich w zrostu, połączonego z asymilacyą, i roz
m nażania się, stwierdziło już oddawna, że we wszelkich funkcyach życiowych równie ją dro, ja k plazm a, biorą udział, pozostając przez to w ścisłym ze sobą stosunku.
0 w spółdziałaniu jąd ra w funkcyach fi- zyologicznych kom órki świadczy mianowicie spostrzeżenie, że u silnie asym ilującycli lub w ydzielających kom órek jąd ro przysuw a się zwykle ku otworowi, względnie k u miejscu, w którem najenergiczniej rozw ija się dana czynność. Bezjądrowe odcinki wymoczków tracą zdolność do asymilowania i nie mogą regenerować. Poznanie bliższe przebiegu m i
tozy wskazuje dokładnie, jak ważną rolę gra jąd ro w podziale komórkowym.
H ertw ig w ostatniej rozprawie swojej s ta ra się bliżej określić, na czem ta zależność, istniejąca m iędzy jądrem i plazmą, może po
legać. Skoro stw ierdzam y, powiada on, iż istnieje pomiędzy plazm ą i jądrem pewien stosunek stały, możemy staw iać co do istoty jego dwojakie przypuszczenia. Można przy
ją ć mianowicie, ja k to wogóle przeważnie było czynione, że polega on na oddawaniu ' przez jądro k u plazmie pewnych cząstek, które same lub wraz z plazm ą tw orzą sub- stancyę czynną, lub też, przeciwnie, tw ier
dzić, że jąd ro odciąga z plazmy pewne jej części składowe, że się plazm a niejako różni
cuje na część fizyologicznie czynną i część drugą, która zostaje pobrana przez jądro jako chrom atyna.
Bez względu na to, które przypuszczenie uznam y za słuszne, m usim y przyjąć istnie-
') W e d łu g R y s z a rd a H e rtw ig a : „ U e b e r das W e c h se lv e rh a ltn is von K e rn u n d P ro to p lasm a.
M tinchen 1 9 0 3 .
504 W S Z E C H Ś W IA T A?» 32 nie pew nych regulacyjnych procesów w ym ia
n y m ateryi: jeżeliby jąd ro oddawało plazm ie jak o substancyę czynną pew ną ilość swo
jej chrom atyny, to m usiałoby następnie tę stra tę w yrów nyw ać przez przyjęcie od p laz
m y odpowiedniej ilości substancyi biernej.
O dw rotnie, jeżeli, ja k to się H ertw igow i p ra wdopodobniej szem zdaje, jądro w okresie czynności wzbogaca się w chrom atynę na koszt plazm y, to po tym jego fu n k cy o n aln y m wzroście m usi następow ać redukcya jego ob
jętości przez oddanie plazm ie pewnej ilości substancyi biernej. 0 ileby ta k a czynność regulacyjna nie zachodziła, to w ym iana m ateryi między jądrem a plazm ą m usi pro wadzić do pewnego stad y um sta n u k ry ty c z nego, w którym kom órka tra c i zdolność do dalszego funkcyonow ania, m ianowicie wów
czas, gdy jąd ro bądź odda plazm ie całą za
w a rtą substancyę czynną, bądź pobierze od niej w szystek zaw arty w niej m atery ał do w ytw orzenia chrom atyny.
O tem, że istnieje funkcyonalny w zrost j ą d ra i że prowadzi on, o ile regulow any nie jest, do przekroczenia pew nych granic m aksym alnych objętości jądrow ej, świadczą obserwacye, robione przez H ertw iga, na w y
moczkach, znajdujących się w stanie depre- syi. H ertw ig m ianowicie zauw ażył ju ż d a
w niej, co w ostatnich czasach zostało też stw ierdzone przez Calkousa, że wym oczki, przez dłuższy czas obficie żywione, otrzym u
jące zatem podnietę do wzmożonej w ym iany m ateryi, po pew nym czasie popadają w stan m artw oty: ich zdolność do odżyw iania i roz
m nażania się ustaje, zabarw ienie staje się ciemniej szem.
T aki stan, określony przez Calkousa m ia
nem depresyi, w ystępuje stale przy większej ilości pożywienia tak u P aram etiu m , jak również u A ctinosphaerium i D ileptus gi- gas. H ertw ig doświadczenia swoje ostatnie prow adził przew ażnie n a D ileptusach ze względu na to, że, rozm nażaniu się bardzo szybko, posiadają one w łasność szybkiego sto
sunkowo reagow ania na zm iany, zachodzące w w arunkach k u ltury, przez zm ianę w obję
tości i zmienności podziałowej. W ielkością podziałową nazyw a H ertw ig m inim alną obję
tość, do której kom órka m usi dojść, aby po
dział m ógł nastąpić. W ielkość podziałowa kom órek je s t zmienna w obrębie różnych g a
tunków , nadto może, podobnie jak stała wielkość komórek, ulegać dość znacznj^m zmianom, zależnie od zm ian w w arunkach zew nętrznych.
W ym oczki każdego z trzech wym ienio
n ych gatunków , obserwowane w stanie de
presyi, w ykazyw ały stale znaczny w zrost ob
jętości ją d r a —u wymoczków bezjądrowych, dający się stw ierdzić na podstaw ie zależno
ści, jak a istnieje pom iędzy nim a zwiększają
cą się proporcyonalnie wielkością podziało
w ą. Okazało się dalej, że zwierzęta, znajd u
jące się w stanie depresyi, posiadały zdol
ność pow rotu do stanu norm alnego o tyle, o ile następow ała reorganizacya jądra, w y ra żająca się dwojako: bądź przez rozpad jąd ra n a drobniejsze fragm enty, przyczem zape
w ne część z nich zostaw ała przez plazm ę zresorbowana, bądź przez wydzielanie od ją d ra ku plazm ie brunatnych ziaren, dalej przez plazm ę usuw anych k u obwodowi ko
m órki. T a ostatnia obserwacya zdaje się do
wodzić, że tworzenie się brunatnego pigm en
tu , stale w ystępujące u głodzonych wymocz
ków przed ich encystacyą, może się rów nież odbyw ać n a koszt jąd ra.
Podobną reorganizacyę ją d ra udało się H ertw igow i przeprowadzić sztucznie u Di- leptusów. Przekłów ając mianowicie niektó- j re ze zwierząt, w okresie depresyi będących,
| i w ypuszczając część ich zawartości we-
j
w nętrznej, usuw ał znaczną część jądra, roz-
| dzielonego tu n a liczne fragm enta. Okazało
; się, że, ja k można było przypuszczać, zwie
rzęta operow ane w racały ze stanu depresyi do norm alnego; nieoperowane — przew ażnie ginęły.
Ogólnie zatem obserwacye, na wymoczkach robione, stw ierdzają, że z intensyw ną w ym ia
n ą m ateryi wśród kom órki połączony jest funkcyonalny w zrost jądra, że wzrost ten prow adzi do nadm iernego zwiększenia jego objętości—do hypertrofu ją d ra i że w norm al
n ym biegu rzeczy byw a on regulow any przez resorbcyę częściową ze strony plazm y lub przez w ytw arzanie ziaren barw ikow ych.
Zachodzi pytanie, czy to samo stosuje się i do organizm ów wielokomórkowych.
Zdaniem H ertw iga, dowodem na to, iż i tu
taj istnieje funkcyonalny w zrost jąder, je s t
oddaw na obserwowane zwiększanie się ich
objętości w pęcherzykach zarodkowych, t. j.
JV® 32 W SZ E C H ŚW IA T 505 w niedojrzałych jajkach, w okresie, k tó ry od
powiada tw orzeniu się deutoplazm y wśród jajka, a także ich znaczna wielkość w kom ór
kach gruczołowych, obserw owanych w cza
sie produkow ania w ydzielanych substancyi.
Pierw szy H eidenliain zauważył, że ją d ra tych kom órek w okresie czynności zdają się zwiększać objętość i barw ić się intensywniej;
to samo stw ierdzają dalej M athews i inni ba
dacze dla kom órek zwierzęcych, zaś Elsa lin ie —dla kom órek wydzielniczych u roślin mięsożernych.
Ten w zrost ją d ra w okresie wydzielania, przyjm ow any ogólnie przez badaczy, którzy go obserwowali, jako objaw udziału, jak i jąd ro przyjm uje w w ytw arzaniu wydzieliny, H ertw ig, przeciwnie, uw aża—zgodnie z po
przednio przytoczonem i zapatryw aniam i—
za funkcyonalny wzrost ją d ra przez pobra
nie pewnej ilości chrom atyny od plazmy.
Stosunek ją d ra do plazm y m ożna zatem uważać, zdaniem H ertw iga, za pewnego ro dzaju antagonizm : jąd ro w zrasta na koszt plazmy; równocześnie plazm a sta ra się przez resorbcyę w zrost jego modyfikować;—t a jej działalność, zmniejszona lub być może całko
wicie pow strzym ana, w okresie czynności fi- zyologicznych komórki, w okresie spoczyn
kow ym zaznacza się w yb itn iej.
Bieg w ym iany m ateryi m iędzy jądrem a plazm ą zależny jest ściśle od zmian w tem peraturze, mianowicie, ja k stw ierdził H e rt
wig również w szeregu doświadczeń, prow a
dzonych na wym oczkach, obniżenie tem pe
ratu ry sprzyja wzrostowi jąd ra i odwrotnie.
Być może, iż tu szukać należy wytłomaęze- nia powszechnie znanej różnicy w w ym ia
rach komórek, a co zatem idzie w w ym ia
rach jąd e r kom órkowych u zwierząt zimno- i ciepłokrw istych.
J a k wiadomo, w spółudział ją d ra z plazmą w życiu kom órki zaznacza się równie, jak w czynnościach fizyologicznych i w okre
sie podziału komórkowego. A by podział wogóle m ógł nastąpić, m usi być zachowany pewien ściśle określony stosunek ją d ra do plazmy: wielkość ją d ra decyduje o wielkości podziałowej kom órki. W ystarczy tu p rz y toczyć wspom niane ju ż obserwacye H ertw i- | ga nad w zrostem wielkości podziałowej u wymoczków, zbliżających się do stanu de
presyi, dalej znane doświadczenie, które Ge-
rasim off w ykonał ze Spirogyrą Otrzym awszy przy podziale, o przebiegu nienorm alnym w skutek sztucznie obniżonej tem peratury duże komórki potomne, z których jedna nie zawierała wcale substancyi jądrow ej, druga posiadała ją w zdwojonej ilości, obser
wował on dalej, że ta kom órka o zdwojonej masie jądrow ej posiadała wielkość podziało
wą podwójną w stosunku do zwykłej dla ko mórek tego wodorostu. O zależności wielko
ści podziałowej od wym iarów jądra, świad
czy również w ybitnie przebieg rozw oju ko
m órki jajkow ej w okresie brózdkowania.
Jajk o zapłodnione posiada, ja k wiadomo, mi
nim alne w’ stosunku do plazm y jądro, sku t
kiem tego, ja k tw ierdzi H ertw ig, pierwsze podziały następują tu w bardzo szybkiem tempie, praw ie bezpośrednio po sobie aż do czasu, gdy nastąpi pewna równowaga, przy
rost objętości jądrowej m odyfikujący tem po rozwoju.
H ertw ig na podstaw ie tych faktów sądzi, iż każdy podział komórkowy m usi być po
przedzony przez pewien przyrost objętości plazmy; w walce toczącej się niejako między plazm ą a jądrem , przew aga przechyla się na stronę plazmy, i to czyni kom órkę zdolną do podziału. N atom iast już w czasie przebiegu samego podziału, wraz z utworzeniem się j ą der potom nych, z których każde następnie dorasta do objętości ją d ra m acierzystego, na
stępuje w zrost substancyi jądrow ej, i za
chw iana rów now aga zostaje w yrów nana.
Ten w toku podziału odbyw ający się,
j