• Nie Znaleziono Wyników

J\° 32 (1167). Toill XXIII. i/ /

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\° 32 (1167). Toill XXIII. i/ /"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

4 7 ; r 4 / i/

J\° 32 (1167). W arszawa, dnia 7 sierpnia 1904 r. Toill X X III.

- w

T Y G 0 D H 1 K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA44.

W W a rsz a w ie : rocznie mb. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

ŚW IA T Ł O SZTUCZNE I JE G O ISTOTA.

G dy ognista kula zachodzącego słońca zgi­

nie pod horyzontem , w tedy w stępują w swe praw a słońca innych system ów p lan etar­

nych—tysiące i m iliony gwiazd zapala się na niebie. Blade światło spływ a n a pogrążoną w cieniach ziemię, a słabe prom ienie gwiazd, przebiegłszy nieskończone przestrzenie, zdra­

d zają nam nieraz w ypadki, zaszłe przed w ie­

lu, wielu laty w bezgranicznych przestw o­

rzach. Lecz światło gw iazd nie jest w moż­

ności rozproszyć m roków nocnych i noce n a­

sze są bardzo ciemne, o ile księżyc nie odbije i nie przeszłe na ziemię słabych odblasków św iatła słonecznego.

To też łatw o zrozumieć dążność człowieka do sztucznego przedłużenia dnia, do rozświe­

tlenia nocy. J a k się pow iodły te usiłowania ludzkości, o tem najlepiej m ogą sądzić miesz­

kańcy w ielkich m iast, zalanych co wieczór potokam i św iatła najrozm aitszego pochodze­

nia, siły i barw y. W praw dzie potrzeba było wielu tysięcy lat, aby człowiek m ógł się oto­

czyć tak ą oślepiającą falą świetlną, ale już i w zamierzchłej przeszłości ludy starożytne lubiły i um iały, ja k nas histo ry a poucza, zdobywać się na wielkie efekty świetlne, w y­

w oływ ać praw dziw e orgie św iatła.

L udy Azyi i A fryki, Persowie, Medyjczy- cy, A ssyryjczycy i E gipcyanie przesadzali

niemal w oświetlaniu swoich świątyń, pała­

ców, ulic i placów, a m ieszkańcy Memphisu, Teb, Babilonu, Suzy i N iniwy nie odczuwali, podobno, praw ie wcale różnicy między dniem i nocą. W zdłuż ulic stały, gęsto roz­

mieszczone, w azy z bronzu lub kam ienia, na­

pełnione, w ilościach przeszło 100 funtow ych, płynnym tłuszczem, który spalał się za po­

mocą knota na trzy cale grubego.

Jeżeli ju ż starożytność um iała rozw ijać po­

dobny przepych w oświetleniu, to mimowoli nasuw a się pytanie, ja k daleko trzeba się cofnąć w bistoryę św iata, aby dojść do chw i­

li, w której człowiek po raz pierwszy po tra­

fił zastosować do swoich potrzeb boski dar Prom eteusza — płomień, darzący ludzkość światłem i ciepłem.

Znaczenie chwili pierwszego poznania się człowieka z ogniem je s t nieskończenie ważne dla całego rozw oju ludzkości; to też zdarze­

nie to upam iętniło się w podaniach i pieś­

niach ludów całego św iata. U Rzym ian, na pam iątkę narodzin ognia, palił się w św iąty­

ni W esty ogień, wiecznie podtrzym yw any przez dziewice-westalki, a podanie greckie dawcę ognia utożsam ia, poniekąd, z krzewi­

cielem św iatła w znaczeniu um ysłowem i mo- ralnem .

Od ogni ofiarnych i zwyczajnego domowe­

go ogniska do żarowego św iatła gazowego

i elektryczności przeskok ogromny; to też

płomień ogniska przez długi czas m usiał słu-

(2)

498 W S Z E C H Ś W IA T JVÓ 32 żyć jednocześnie i za źródło św iatła. Dopie­

ro chw iejny płom ień łuczyw a, smolne pocho­

dnie i knoty, oblane woskiem, zapoczątkow u­

ją zbliżający się w ażny rozdział św iatła i ognia, rozdział praw ie dokonany wraz z w y­

nalazkiem starożytnej lam py i świecy w ie­

ków średnich.

O dtąd technika ośw ietlenia dąży coraz bardziej do tego, aby oddzielić św iatło od zjaw isk cieplnych, chociaż jesteśm y jeszcze bardzo daleko od tego, aby, przynajm niej dla powszechnego użytku, w ytw arzać światło, nie w ytw arzając jednocześnie ciepła.

Świeca zdobyła sobie praw o obyw atel­

stwa, dzięki rozkw itow i techn ik i chemicznej w X V lII-y m w ieku, a i lam pa olejna nie po­

została na daw nym nizkim poziomie. Do ty ch źródeł św iatła p rzy b y ł później (1792) gaz oświetlający, czyli „św iatło filozoficzne ja k go nazw ał w poryw ie radości jeden z pierw szych wytw órców , Becher.

Św iatło gazowe, uw ażane z początku za coś niezwykłego, zdawało się być pow ołane do w yparcia z użycia św iatła łojów ek i lam p olejnych. T ak się jednak nie stało, i, prze­

ciw nie naw et, św iatło gazow e było bodźcem do udoskonalenia istniejących ju ż źródeł św iatła i do uczynienia ich zdolnem i do kon- kurencyi.

T ak samo pojaw ienie się elektryczno­

ści nie w yparło gazu, lecz stało się p rzy ­ czyną piękniejszego jego zastosow ania pod | postacią żarowego św iatła A uera. Ze swej strony elektryczność znalazła w świetle ace- tylenow em konkurenta, przew yższającego ją znacznie, przynajm niej jako św iatło żarowe, pod w zględem blasku, koloru i jasności św ia­

tła. Tym zdobyczom n a polu oświetlenia gazowego odpow iadają n aodw rót znaczne postępy w elektrotechnice: lam pa N ernsta, żarow a lam pa osmowa i ulepszone lam py łu ­ kowe. Z powyższego w idać jasn o , że w szyst­

kie rodzaje oświetlenia, ja k ie tylko jeszcze pow stać mogą, będą się zawsze rozw ijały równolegle, pobudzając tylk o do now ych wy-

j

siłków w osiągnięciu coraz to w iększych efe­

któ w świetlnych. K ażdy bowiem rodzaj oświetlenia posiada swoje indy w id u alne w ła­

sności i sobie tylko właściwe zalety, zape­

w niające m u b y t i należytą ocenę. Z tego też pow odu tru d n o byw a porów nać m iędzy sobą rozm aite rodzaje oświetlenia, tem bar- |

dziej p rzy obecnie panującym jed no stro n­

n ym system ie porównawczym, opartym na ocenie św iatła przez zestawienie kosztów oświetlenia, równającego się jednej świecy norm alnej. Dzięki tem u, pom iary fotom e­

try czne stały się rozstrzygaj ącemi w sp ra ­ wach, tyczących się oświetlenia.

Ażeby stwierdzić, wiele razy jedno źródło św iatła silniejsze je s t od drugiego, posługu­

jem y się fotom etram i, z których aż do n aj­

nowszych czasów najbardziej rozpowszech­

nionym był fotom etr Bunsena. Zasadniczą częścią fotom etru B unsena jest tłu sta plam a n a białym papierze. P lam a tak a przepusz­

cza daleko więcej św iatła, aniżeli p apier nie- zatłuszczony, i w skutek tego wydaje się cie­

m ną na jasnem tle, gdy papier oświetlony je s t silniej od strony przedniej aniżeli od ty l­

nej, jasną zaś na ciemnem tle, g dy oświetle-

| nie z ty łu je s t silniejsze. S tąd wrynika, że jeżeli oświetlenie je st z obu stron jedn ak o­

we, to plam a przestaje się odcinać od o ta­

czającego tła i niknie dla oczu widza.

Oświetlenie wszakże zależy, ja k wiadomo, od siły św iatła danego źródła i od jego od­

ległości od ekranu fotom etrycznego. Przez

| przesuw anie więc jednego źródła św iatła m ożna w yw ołać zawsze zniknięcie plam y, a w tedy stosunek R 2: r 2 da nam stosunek siły św iatła obu źródeł, jeżeli przez R i r

\ oznaczym y odległość tych źródeł od ekranu.

Form ę, um ożliw iającą bardzo dokładne po­

m iary, n adał fotom etrow i B unsena Desaga.

R zeczyw ista plam a tłu sta w fotom etrze B unsena ustąpić m usiała w ostatnich czasach trw alszem u, czysto optycznem u urządzeniu, k tó re jednocześnie urzeczyw istnia „idealną11 plam ę tłu stą. Zasadniczą część całego urzą- , dzenia tw orzą dwa prostokątne pryzm aty szklane A i B (rys. 1). K ulista powierzchnia p ry zm atu A je s t na przestrzeni no płasko ze- szlifow ana i silnie przyciśnięta do płaskiej przeciw prostokątnej pow ierzchni nip pryzm a­

tu B . Jeżeli zetknięcie je s t dostatecznie ści­

słe, to oba pryzm aty A i B zachow ują się n a przestrzeni no, ja k jed na m asa szklana, przez

! k tó rą prom ienie św ietlne przechodzą bez przeszkody, podlegając natom iast zupełne­

m u odbiciuw częściach op i m n. Tym spo­

sobem płaszczyzna m n —op daje się porów ­

n ać do B unsenow skiego ekranu z tłu stą

plam ą, przyczem części mn i op g rają rolę

(3)

JMs 32 W SZ E C H ŚW IA T 499 niezatłuszczonego papieru, środkowa zaś

część no — tłustej plam y. Takie urządzenie o tyle urzeczyw istnia „idealną11 plam ę tłu s ­

tą, że w niem, w przeciw ieństw ie do ekra­

nu Bunsena, część no przepuszcza p ad ają­

ce na nią św iatło całkowicie, nic nie odbi­

jając, części zaś m n i op, odw rotnie, całe światło odbijają i nic nie przepuszczają.

Dzięki powyższym własnościom czułość fotom etru Lum m era i B rodhuna jest trzy razy większa, niż fotom etru B unsena; w za­

sadzie zresztą sposób pom iarów obu fotom e­

tram i jest ten sam, nastaw ia się bowiem fo­

tom etr dopóty, dopóki oba pola, ciemniejsze i jaśniejsze, nie zleją się ze sobą, czyli n a sta ­

wia się pól.

Oprócz tego fotom etru L um m er i Brod- łiun zbudowali jeszcze inny, w którym n a­

staw ia się nie na jednakow ą jasność obu pól, lecz n a równie jasne w ystępowanie obu pól L i R na równom iernie oświetlonem tle rl (rys. 2). F o tom etr ten je s t dwa razy do­

kładniejszy, niż poprzedni, i przeciętny błąd jednego nastaw ienia w ynosi tylko V.i°/o- W skutek w yraźnie zarysow anych brzegów pól fotom etrycznych, pom iary obu powyż- szemi przyrządam i męczą wzrok daleko mniej, niż fotom etr Bunsena.

Ponieważ pom iarów absolutnej siły świa­

tła robić nie możemy, przeto porów nyw am y siłę rozm aitych źródeł między sobą, sprow a­

dzając ją do dowolnie wybranej jednostki świetlnej. Za ta k ą jednostkę praw ie Avszę-

dzie przyjęto obecnie na 40 mm wysoki pło­

m ień am ylacetytow ej lam py H efnera, n ad a­

jąc m u nazwę jednej świecy H efnera lub norm alnej. W pom iarach fotom etrycznych porównywa się więc dane źródło św iatła z powyższą lam pą, mówiąc, że źródło światła m a siłę św ietlną ty lu a ty lu świec norm al­

nych.

Jeżeli oprócz siły świetlnej płom ienia zna- m y i jego koszt na godzinę, to możemy są­

dzić i o jego ekonomiczności. „W szechśw iat11 podaw ał już niejednokrotnie tablice, w k tó ­ rych przedstaw iano koszt w ytw arzania jed­

nej świecy normalnej w różnych źródłach św iatła. Zestaw ienia podobne opierają się jednak na bardzo wielu dowolnościach, gdyż np. ceny św iatła elektrycznego są bardzo różne, zależnie od tego, czy elektryczność otrzym uje się z centralnej stacyi, czy z m a­

łej pryw atnej, czy ta stacya pracuje z peł- nem obciążeniem, czy nie i t. d. Zestaw ie­

nia kosztów w ytw arzania tracą również całą swoją wartość, jeżeli przy wyborze rodzaju św iatła wchodzą w grę i inne m otyw y oprócz taniości. T ak np. względnie drogie światło żarowe elektryczne przewyższa o wiele tanie światło żarowo-gazowe, jeżeli weźmiemy pod uw agę względy hygieniczne.

Bliższe zapoznanie się z różnem i źródłam i św iatła prowadzi do podziału ich na dwie grupy. W jednej promieniowanie świetlne jest skutkiem silnego rozgrzania danego cia­

ła, w drugiej zaś świecenie pow staje przy względnie nizkich tem peraturach i znane jest pod nazwą fłuorescencyi. Aczkolwiek n aj­

Rys. 2.

na jednakow y stopień jasności obu

(4)

500 W S Z E C H Ś W IA T A1® 32 bliżej obchodzą nas zjaw iska świetlne p ierw ­

szej grupy, gdyż do niej należą praw ie w szystkie technicznie zużytkow yw ane źró­

dła św iatła, niem niej jed n a k nie m ożna po­

m inąć i „zimnego św iatła", wskazującego nam drogę, na której m ożem y dojść do świa­

tła przyszłości.

Klasycznym przedstaw icielem takiego „zi­

m nego światła “ je st ogólnie znany robaczek świętojański. Do tego samego rodzaju św ia­

tła należy i świecenie morza, również za­

wdzięczające swe pow stanie żyjącym isto­

tom . M iliardy żyjątek łączą swe blade świa­

tło w takie blaski, że ci, co tego zjaw iska przy ro dy nie widzieli, szczególniej n a m o­

rzach południow ych, pojęcia o niem w yrobić sobie nie mogą. Pow staw anie ty ch św iateł je s t dla nas równie ciemne i zagadkowe, ja k świecenie w ciemności próchna drzewnego i zjaw iska świetlne, w yw oływ ane przez p ro ­ mienie R oentgena w ru rk a c h Geisslera.

Jeżeli przez praw ie opróżnioną z pow ie­

trza rurk ę G-eisslera przepuszczam y prąd elektryczny z cewki indukcyjnej R um korffa, to pozostały jeszcze w ru rce gaz świeci nie- biesko-fioletowem światłem . Podczas trw a ­ nia tego zjaw iska tem p eratu ra ru rk i je s t zu ­ pełnie norm alna. Jeżeli ru rk a zrobiona jest ze szkła uranow ego, w tak im razie świeci i samo szkło. W tym przypadku widzim y, że szkło „fluoryzuje", nie objaśniając sobie wcale istoty tego szczególnego zjawiska. P rzy dalszem w ypom pow yw aniu pow ietrza z r u r ­ ki uw arstw ienie świecącego g azu około biegunów staje się coraz mniej w yraźne i w końcu świecenie zupełnie ustaje. W e ­ w n ątrz takiej ru rk i (ulepszonej przez H itto r- fa) z odjem nego bieguna elektrycznego, t. j.

katody, wychodzą szczególnego rodzaju p ro ­ mienie (promienie katodalne),których w praw ­ dzie w p ro st widzieć nie możemy, lecz któ ry ch istnienie stw ierdzam y przez rzucenie ich n a ciała fluoryzujące. T a k np. fluoryzuje szklana ścianka ru rk i w tem m iejscu, gdzie na nią padają owe prom ienie katodalne.

Miejsce to jest znów punktem w yjścia p ro ­ m ieni Roentgena, które ze swej stro n y w y­

wołują świecenie najrozm aitszych ciał. Do pokazów używa się najczęściej ekranu, po­

kryteg o bardzo silnie fluoryzującym cyan- kiem barytu. Świecenie ru rek Geisslera w y­

w ołuje się zwykle, doprow adzając p rąd

z cewki R um korfa w prost przez elektrody do w nętrza ru rk i. Jeżeli jed nak użyjem y p rąd u zmiennego o m ilionach zm ian na se­

kundę takich, ja k otrzym yw ane przy w yła­

dow aniu butelki Lejdelskiej (kondensatora) przez d ru t, to ru rk a Geisslera zacznie świe­

cić już w sąsiedztwie takiego d ru tu , bez me­

talicznego z nim połączenia. Z tem i zjaw i­

skam i n a zawsze związane zostało nazwisko am erykanina M ikołaja Tesli, na którego cześć p rąd y i zjaw iska powyższe otrzym ały m ia­

no prądów i św iatła Tesli.

W te n sposób w yw ołane zjaw iska świetlne odznaczają się tem , że w nich zamienia się n a św iatło praw ie cała zużyta energia elek­

tryczna. Z doświadczeń H. E b erta (H. E b ert

„Najekonom iczniejsze źródła św iatła “ Eders Ja h rb u c lie r fu r Photographie, tom 9, str. 47, 1895 r.) w ynika, że w najpom yślniejszych w arunkach przy zużyciu jednej milionowej części św iatła m ożna otrzym ać światło, równe V40 świecy norm alnej, przyczem cała zużyta energia elektryczna jest około 2000 razy m niejsza, niż energia, zużyta w lam pie H ef­

nera. J a k widzimy, byłoby to praw ie osią­

gnięciem ideału sztucznego oświetlenia, acz­

kolwiek wiele czasu zapewne jeszcze upłynie zanim , z powodu technicznych trudności, lam py, oparte na zjaw isku luminescencyi, stan ą do konkursu • z uży wanem i przez nas źródłam i św iatła.

W rozpowszechnionych obecnie źródłach św iatła, płom ieniach lub elektryczności, wy­

tw arzanie i prom ieniow anie św iatła jest skutkiem silnego nagrzania ciał stałych i za­

n ika w raz z obniżaniem się tem peratury.

W ty m rodzaju oświetlenia w ytw arzanie św iatła jest, w przeciw ieństwie do lum ine­

scencyi, zw iązane zawsze ze znacznem pro­

m ieniow aniem cieplnem. To ostatnie, w ażne w urządzeniach dla ogrzew ania, jest zupeł­

nie zbyteczne w oświetleniu, czyniąc je znacznie droższem i mniej hygienicznem .

Siła św ietlna, w yw ołana pod wpływem wysokiej tem peratu ry, zależy głów nie od dw u czynników: od własności ciała rozżarzo­

nego i od tem peratury, do jakiej m ożna to ciało nagrzać. W ydajność św iatła przytem je s t tem większa, im wyższa je s t tem p eratu ­

ra żarzenia się, z pom iędzy zaś różnych ciał,

prom ieniujących w jednakow ej tem p eratu ­

rze, to ciało jest jako źródło św iatła naj-

(5)

K : 32 ■WSZECHŚWIAT 501 ekonomiczniejsze, w którem stosunek p ro ­

m ieniowania „widocznego*1 do prom ieniow a­

nia „niew idocznego'' dochodzi do m asim um . W śród źródeł św iatła trzeba odróżnić swo­

bodnie palące się płom ienie (świeca, płomień naftow y, gazowy, acetylenow y i t. d.) od świateł elektrycznych (lampa żarowa, łu k o ­ wa, N ernsta, osmowa), a mianowicie pod względem sposobu, w jak i ciała świecące przeprowadzone zostają w stan żarzenia się.

Świecenie w ciemności np. fosforu stano­

wi przejście od świecenia w nizkicli tem pe­

ratu rach do- w ytw arzania św iatła w tem ­ peraturach wysokich i zachodzi wtedy, kie­

dy następuje utlenianie się palnych ciał bez rzeczywistego jed n ak spalania.

U tlenianie i palenie się jest to w rzeczywi­

stości to samo, gdyż w obu przypadkach n a­

stępuje połączenie się ciała palnego z tlenem powietrza. G dy jed nak utlenianie odbywa się już we względnie nizkiej tem peraturze, zapalenie i spalenie się danego ciała może nastąpić dopiero w tem peraturze znacznie podniesionej. W ytw arzanie ciepła i św iatła w każdym ogniu, w każdej swobodnie p alą­

cej się świecy, lam pie i t, d. nie je s t niczem innem tylko w wysokiej tem peraturze rozpo- czętem utlenianiem czyli spalaniem , t. j. łą ­ czeniem się jakiejś m ateryi z tlenem . Ciała, które, ja k np. kamienie, nie w ykazują żadnej dążności do łączenia się z tlenem , nie u tle ­ niają się, nie podlegają spaleniu i nie w y­

tw arzają ciepła. N atom iast węgiel, wodór i ich związki łączą się chciwie z tlenem , t. j.

spalają się. Jeżeli spalim y czysty wodór, to powstanie p ara w odna jak o związek tlenu z wodorem.

W skutek spalania węgla pow staje bez­

wodnik węglowy, a przy m ałym dopływie tlenu tru jący tlenek węgla.

Na bezwodnik w ęgla spala się również i węgiel w stanie czystym, znany pod nazwą dyam entu.

Oba zjaw iska, spalanie się w odoru na parę wodną i węgla na bezwodnik węglowy, za­

chodzą równocześnie w płom ieniach, w k tó ­ rych łączą się z tlenem chemiczne związki wodoru i węgla czyłi ta k zw. węglowodory.

Różne oleje, tra n , łój, w szystkie tłuszcze, stearyna, wosk, drzewo, węgiel i t. d. sk ła­

dają się głów nie z węglowodorów i podlega­

ją spalaniu się. Spalanie się węglowodorów w ytw arza ciepło, natom iast nie spalone, a do wysokiego stopnia rozżarzone, cząsteczki w ę­

gla wyw ołują świecenie płomienia. Płomień, nie zawierający tych stałych, nie spalonych cząsteczek węglowych nie świeci wcale. Do­

wieść tego m ożna doświadczalnie; jeżeli bo­

wiem gaz oświetlający zmieszamy przed spa­

leniem z powietrzem lub tlenem , to płomień gazowy świecić nie będzie, gdyż wszystkie, zaw arte w gazie cząsteczki węgla spalają się na bezwodnik węglany, k tó ry żadnych fal świetlnych w ysyłać nie je s t w stanie. Przy zbyt m ałym dopływie pow ietrza możemy ob­

serwować zjawisko odwrotne, to jest pozosta­

wanie nie spalonych cząsteczek węgla; do te ­ go rodzaju zjaw isk należy też i znany w szyst­

kim przykry objaw kopcenia lamp. P rz y ­ czyną kopcenia je st zanadto w ykręcony knot, w skutek czego w ytw arza się zbyt wiele ga­

zu w stosunku do dopływ u powietrza; wę­

giel, zaw arty w gazie, nie spala się, i cząstecz­

ki jego unoszą się w pow ietrzu, opadając w form ie sadzy.

S kutkiem ‘ Spalenia się całej ilości węgla, zaw artej w gazie oświetlającym, je st pod­

wyższenie tem p eratu ry płomienia, o ile ten o statni nie je s t zmuszony do nagrzew ania ciał obcych, ja k to się dzieje w płom ieniu świecącym. Płom ień nie świecący m ożna za­

mienić w świecący przez wprowadzenie weń ciał niepalnych i przez zużytkow anie w ten sposób jego wysokiej tem peratury.

Jeżeli w ciemnym płom ieniu Bunsenow- skiego płomienia umieścimy cienką blaszkę platynow ą, to płom ień w krótce zacznie świe­

cić. T a sama platyna, wprowadzona do jesz­

cze gorętszego płom ienia m ieszaniny pioru­

nującej, rozżarza się do białości i topi. Jeżeli w ten płomień zam iast p latyn y w prow adzi­

my ciało nie topliwe, np. w apno, kredę albo magnezyę, to otrzym am y ogrom ną ilość n a d ­ zwyczaj efektownego św iatła, zwanego św ia­

tłem D rum onda.

Siła św ietlna zwyczajnego gazu ośw ietla­

jącego nie może się naw et porów nać z po- wyższem światłem; to też w ynalazek A uera von W elsbach był wielkim krokiem naprzód w dziedzinie techniki oświetlenia gazowego.

W ynalazca ten nadał płomieniowi gazu

większą świetność, wprowadziwszy w nie-

świecący, a bardzo gorący płomień B unsena

(6)

502 W S Z E C H Ś W IA T M 32 koszulkę z m atery ału niepalnego (tlenek

to ru i t. d.). K oszulka rozżarza się do biało­

ści, w ytw arzając jasne św iatło, nazw ane od im ienia w ynalazcy żarowem światłem Auera.

Do swobodnie palących się płom ieni przy ­ był w now szych czasach płom ień gazu ace­

tylenowego, w którym spala się również związek węglowodorowy, otrzym yw any, ja k

j

wiadomo, pod chemicznem działaniem w ody

J

n a węglik w apnia. I w gorącym acetyleno­

wym płom ieniu świecą nie spalone jeszcze cząsteczki węgla, w tem peraturze wszak- | że, która znacznie przew yższa tem p eratu rę płom ienia gazu oświetlającego, i tem u też acetylen zawdzięcza swą w ielką siłę świetlną.

A cetylen posiada jed n ą właściwość, ja ­ kiej nie m ają inne gazy. G dy w szystkie gazy, używ ane do oświetlenia, eksplodują dopiero po zm ieszaniu ich z pow ietrzem i ze­

tknięciu z płomieniem, acetylen odznacza się zdolnością eksplodow ania n aw et bez zapale­

nia, jeżeli poddany jest ciśnieniu wielu atm o­

sfer.

Przejdźm y teraz do św iateł elektrycznych- AV zw ykłych lam pach elektrycznych, podo­

bnie ja k w swobodnie palących się płom ie­

niach, żarzy się i świeci węgiel, tylko żarze­

nie to jest innego rodzaju. W elektrycznych lam pach żarow ych prąd przepływ a przez włókno węglowe, które rozgrzew a się w sku­

tek oporu, staw ianego przepływ ającem u p r ą ­ dowi elektrycznem u. W elektrycznych lam ­ pach łukow ych elektryczność m usi przezw y­

ciężyć opór przestrzeni pow ietrznej, oddzie­

lającej dw a p rąd y z w ęgla retortow ego, przyczem tw orzy łu k elektryczny, zw any łu- kiem W olty, i rozgrzew a końce obu węgli.

Pow yższe lam py elektryczne m ają więc tyle wspólnego z płom ieniam i gazowemi, że i w nich źródłem św iatła je s t rozpalony w ę­

giel. G dy jedn ak we w szystkich płom ie­

niach i w świetle gazówo-żarowem spalają­

cy się gaz służy bezpośrednio do nagrzew a­

nia węgla lub ciała, poddanego żarzen iu — w świetle elektrycznem dzieje się inaczej.

T u taj energia cieplikow a w ęgla służy n a j­

pierw do w y tw arzania p a ry w k otłach lub gazu w gazow niach, następnie zaś p ara lub gaz wprowadza w ruch odpow iedni m otor i za pośrednictw em jego ruchu obrotow ego pędzi dynam om aszynę, będącą źródłem elek­

tryczności.

B yć może, że z czasem wynaleziony zosta­

nie sposób uniknięcia tego skomplikowanego procesu i w ytw arzania elektryczności z wę­

gla w sposób prostszy i bardziej ekonomicz- ny, gdyż obecnie bardzo wiele energii tra c i­

m y bezużytecznie. Zato jed n ak światło elek­

tryczne je s t pod wielu względami najdosko­

nalsze ze znanych nam świateł. W świe­

tle elektrycznem w prow adzam y do pokoju tylko tę energię, która jest nieodzownie po­

trzebna do rozżarzenia w łókna węglowego, n ato m iast wszystkie szkodliwe pro du kty spa­

lania węgla kam iennego, nafty, gazu i t. d.

pozostają na stacyi elektrycznej. D robna ilość energii, doprowadzona do lam py elek­

trycznej, wypromieniowmje w form ie fal cieplnych i świetlnych, wychodzących z włó­

k n a lam py żarowej i węgli lam py łukowej.

Płom ień gazu, lam py naftow ej, świecy i t. d. w ysyła daleko większe ilości ciepła, i od niego też płynie ciągły strum ień spalo- n ych gazów. Żebyż to jeszcze było takie ciepło, jak ie w ysyła żarzące się ciało! J e st to jed n a k ciepło, pow stałe ze spalenia się w ęglowodorów kosztem tlen u powietrza, a na miejsce tego niezbędnego dla nas pierw iastku zjaw iają się nieużyteczne dla oddychania, a czasem naw et trujące gazy, jak o to bezwodnik węglowy, tlenek węgla

lub dw utlenek siarki.

Jeżeli więc w skutek złego spożytkow ania zaw artej w w ęglu energii, św iatło elektrycz­

ne w ypada drożej, niż światło innego rodzaju, to, z drugiej strony, wielka jego hygienicz- ność pow inna mu zapewnić jaknaj szersze rozpowszechnienie. Do zalet św iatła elek­

trycznego zaliczyć jeszcze potrzeba nieistnie­

nie obawy w ybuchu i nadzwyczaj łatw e za­

palanie. Do wym ienionych powyżej zwy­

kły ch form św iatła elektrycznego, lam py ża­

rowej i łukowej przybyły w ostatnich kilku latach żarowe lam py N ernsta i osmowe oraz lam py łukowe o świetle kolorowem.

W lam pie N ernsta żarzy się, ja k wiadomo, ta k zw any „przew odnik drugiego sto p n iau, to jest ciało, które przepuszcza prąd dopiero z chwilą dostatecznego nagrzania. Do prze­

wodników drugiego stopnia należą wszystkie t. zw. izolatory, ja k np. porcelana, szkło i t. d. Z tego pow odu pierw otne lam py N ern­

sta trzeba było zapalać zapałką, czyli inaczej

mówiąc, rozgrzać przew odnik drugiego sto-

(7)

JSB 32 W SZ EC H ŚW IA T 503 pnia nad płomieniem zapałki, póki nie zacz­

nie przepływ ać prąd elektryczny.

W lam pach N ernsta nowego ty p u ciało świecące nagrzew a się przez promienie ciepl­

ne, wychodzące ze spiralnego d ru tu platy n o­

wego, otaczającego przew odnik drugiego stopnia. Prąd, przepływ ający przez drut, zostaje autom atycznie przerw any po zapale­

niu się lampy.

W lam pie osmowej A uera von W elsbach żarzy się w próżni trud n o topliw y osm.

Św iatło z lam py osmowej będzie znacznie tańsze, gdyż lam pa ta zużyw a przeszło dwa razy mniej p rąd u niż zw ykła lam pa żarowa.

(Około 1,6 w atta na świecę norm alną wobec 3,5 w a tta w zwykłej lam pie żarowej).

Nowe, kolorowe lam py łukowe różnią się od zw ykłych tylko tem, że węgle do nich używane napojone są tlenkiem baru, stro n tu i t. d. Tlenki te ulatniają się w łuku świetl­

nym, a p ary ich nie d ają ciągłego widma, lecz w ysyłają świecące, kolorowe promienie.

Jeszcze przed wprowadzeniem kolorowego łuku zbudował A rons rtęciow ę lam pę łuko­

wą, k tó ra od niego otrzym ała swe imię.

W lam pie tej rtę ć odgryw a tylko rolę elek­

trody, a w łuku świecą ty lko p ary rtęciowe.

Poniew aż tego rodzaju łu k św ietlny musi być w ytw arzany w próżni, więc bardzo nie­

w ygodnym czynnikiem stają się drobne k u ­ leczki rtęci, osadzające się i spływ ające po wew nętrznej ściance ru rk i szklanej. Unika

j

się tego, nadając lam pie A ronsa formę, ob­

myśloną przez Lum m era, przyczem łu k tw o­

rzy się wzdłuż podłużnej ru ry szklanej. P rzy podobnem urządzeniu m ożna używać naw et silnych prąd ów, gdyż ściekające w wielkich ilościach kulki rtęci nie leżą na drodze łuku i nie przeszkadzają prom ieniow aniu.

Ł u k rtęciow y znalazł obecnie praktyczne zastosowanie w lam pie C ooper-H ew itta*) (The Cooper H ew itt M ercury V apor lamp), w y ra­

bianej na szerszą skalę w Nowym -Yorku przez specyalne tow arzystw o The Cooper H ew itt E lectric C°. L am py te, stosownie do swego przeznaczenia, składają się z różnej długości (25—125 cm) r u r szklanych, o śred­

nicy 25 mm, w których za pomocą p rądu elektrycznego tw orzą się p a ry rtęciow e i wy-

x) P a tr z W sz e c h św ia t A» 1 0 z dnia 6 m arca 1 9 0 4 r.

stępują zjaw iska świetlne, oparte n a lumi- nescencyi tychże par. J e s t to pierwszy krok w kierunku otrzym ania św iatła zimnego, ku czemu skierowują się obecnie wszystkie sta­

rania badaczy i wynalazców.

W. W.

0 STOSUNKU W ZAJEM N YM M IĘDZY JĄ D R E M I P L A Z M Ą 1).

Badania przejawów życia komórek, ich w zrostu, połączonego z asymilacyą, i roz­

m nażania się, stwierdziło już oddawna, że we wszelkich funkcyach życiowych równie ją ­ dro, ja k plazm a, biorą udział, pozostając przez to w ścisłym ze sobą stosunku.

0 w spółdziałaniu jąd ra w funkcyach fi- zyologicznych kom órki świadczy mianowicie spostrzeżenie, że u silnie asym ilującycli lub w ydzielających kom órek jąd ro przysuw a się zwykle ku otworowi, względnie k u miejscu, w którem najenergiczniej rozw ija się dana czynność. Bezjądrowe odcinki wymoczków tracą zdolność do asymilowania i nie mogą regenerować. Poznanie bliższe przebiegu m i­

tozy wskazuje dokładnie, jak ważną rolę gra jąd ro w podziale komórkowym.

H ertw ig w ostatniej rozprawie swojej s ta ­ ra się bliżej określić, na czem ta zależność, istniejąca m iędzy jądrem i plazmą, może po­

legać. Skoro stw ierdzam y, powiada on, iż istnieje pomiędzy plazm ą i jądrem pewien stosunek stały, możemy staw iać co do istoty jego dwojakie przypuszczenia. Można przy­

ją ć mianowicie, ja k to wogóle przeważnie było czynione, że polega on na oddawaniu ' przez jądro k u plazmie pewnych cząstek, które same lub wraz z plazm ą tw orzą sub- stancyę czynną, lub też, przeciwnie, tw ier­

dzić, że jąd ro odciąga z plazmy pewne jej części składowe, że się plazm a niejako różni­

cuje na część fizyologicznie czynną i część drugą, która zostaje pobrana przez jądro jako chrom atyna.

Bez względu na to, które przypuszczenie uznam y za słuszne, m usim y przyjąć istnie-

') W e d łu g R y s z a rd a H e rtw ig a : „ U e b e r das W e c h se lv e rh a ltn is von K e rn u n d P ro to p lasm a.

M tinchen 1 9 0 3 .

(8)

504 W S Z E C H Ś W IA T A?» 32 nie pew nych regulacyjnych procesów w ym ia­

n y m ateryi: jeżeliby jąd ro oddawało plazm ie jak o substancyę czynną pew ną ilość swo­

jej chrom atyny, to m usiałoby następnie tę stra tę w yrów nyw ać przez przyjęcie od p laz­

m y odpowiedniej ilości substancyi biernej.

O dw rotnie, jeżeli, ja k to się H ertw igow i p ra ­ wdopodobniej szem zdaje, jądro w okresie czynności wzbogaca się w chrom atynę na koszt plazm y, to po tym jego fu n k cy o n aln y m wzroście m usi następow ać redukcya jego ob­

jętości przez oddanie plazm ie pewnej ilości substancyi biernej. 0 ileby ta k a czynność regulacyjna nie zachodziła, to w ym iana m ateryi między jądrem a plazm ą m usi pro ­ wadzić do pewnego stad y um sta n u k ry ty c z ­ nego, w którym kom órka tra c i zdolność do dalszego funkcyonow ania, m ianowicie wów­

czas, gdy jąd ro bądź odda plazm ie całą za­

w a rtą substancyę czynną, bądź pobierze od niej w szystek zaw arty w niej m atery ał do w ytw orzenia chrom atyny.

O tem, że istnieje funkcyonalny w zrost j ą ­ d ra i że prowadzi on, o ile regulow any nie jest, do przekroczenia pew nych granic m aksym alnych objętości jądrow ej, świadczą obserwacye, robione przez H ertw iga, na w y­

moczkach, znajdujących się w stanie depre- syi. H ertw ig m ianowicie zauw ażył ju ż d a­

w niej, co w ostatnich czasach zostało też stw ierdzone przez Calkousa, że wym oczki, przez dłuższy czas obficie żywione, otrzym u­

jące zatem podnietę do wzmożonej w ym iany m ateryi, po pew nym czasie popadają w stan m artw oty: ich zdolność do odżyw iania i roz­

m nażania się ustaje, zabarw ienie staje się ciemniej szem.

T aki stan, określony przez Calkousa m ia­

nem depresyi, w ystępuje stale przy większej ilości pożywienia tak u P aram etiu m , jak również u A ctinosphaerium i D ileptus gi- gas. H ertw ig doświadczenia swoje ostatnie prow adził przew ażnie n a D ileptusach ze względu na to, że, rozm nażaniu się bardzo szybko, posiadają one w łasność szybkiego sto­

sunkowo reagow ania na zm iany, zachodzące w w arunkach k u ltury, przez zm ianę w obję­

tości i zmienności podziałowej. W ielkością podziałową nazyw a H ertw ig m inim alną obję­

tość, do której kom órka m usi dojść, aby po­

dział m ógł nastąpić. W ielkość podziałowa kom órek je s t zmienna w obrębie różnych g a ­

tunków , nadto może, podobnie jak stała wielkość komórek, ulegać dość znacznj^m zmianom, zależnie od zm ian w w arunkach zew nętrznych.

W ym oczki każdego z trzech wym ienio­

n ych gatunków , obserwowane w stanie de­

presyi, w ykazyw ały stale znaczny w zrost ob­

jętości ją d r a —u wymoczków bezjądrowych, dający się stw ierdzić na podstaw ie zależno­

ści, jak a istnieje pom iędzy nim a zwiększają­

cą się proporcyonalnie wielkością podziało­

w ą. Okazało się dalej, że zwierzęta, znajd u­

jące się w stanie depresyi, posiadały zdol­

ność pow rotu do stanu norm alnego o tyle, o ile następow ała reorganizacya jądra, w y ra ­ żająca się dwojako: bądź przez rozpad jąd ra n a drobniejsze fragm enty, przyczem zape­

w ne część z nich zostaw ała przez plazm ę zresorbowana, bądź przez wydzielanie od ją ­ d ra ku plazm ie brunatnych ziaren, dalej przez plazm ę usuw anych k u obwodowi ko­

m órki. T a ostatnia obserwacya zdaje się do­

wodzić, że tworzenie się brunatnego pigm en­

tu , stale w ystępujące u głodzonych wymocz­

ków przed ich encystacyą, może się rów nież odbyw ać n a koszt jąd ra.

Podobną reorganizacyę ją d ra udało się H ertw igow i przeprowadzić sztucznie u Di- leptusów. Przekłów ając mianowicie niektó- j re ze zwierząt, w okresie depresyi będących,

| i w ypuszczając część ich zawartości we-

j

w nętrznej, usuw ał znaczną część jądra, roz-

| dzielonego tu n a liczne fragm enta. Okazało

; się, że, ja k można było przypuszczać, zwie­

rzęta operow ane w racały ze stanu depresyi do norm alnego; nieoperowane — przew ażnie ginęły.

Ogólnie zatem obserwacye, na wymoczkach robione, stw ierdzają, że z intensyw ną w ym ia­

n ą m ateryi wśród kom órki połączony jest funkcyonalny w zrost jądra, że wzrost ten prow adzi do nadm iernego zwiększenia jego objętości—do hypertrofu ją d ra i że w norm al­

n ym biegu rzeczy byw a on regulow any przez resorbcyę częściową ze strony plazm y lub przez w ytw arzanie ziaren barw ikow ych.

Zachodzi pytanie, czy to samo stosuje się i do organizm ów wielokomórkowych.

Zdaniem H ertw iga, dowodem na to, iż i tu ­

taj istnieje funkcyonalny w zrost jąder, je s t

oddaw na obserwowane zwiększanie się ich

objętości w pęcherzykach zarodkowych, t. j.

(9)

JV® 32 W SZ E C H ŚW IA T 505 w niedojrzałych jajkach, w okresie, k tó ry od­

powiada tw orzeniu się deutoplazm y wśród jajka, a także ich znaczna wielkość w kom ór­

kach gruczołowych, obserw owanych w cza­

sie produkow ania w ydzielanych substancyi.

Pierw szy H eidenliain zauważył, że ją d ra tych kom órek w okresie czynności zdają się zwiększać objętość i barw ić się intensywniej;

to samo stw ierdzają dalej M athews i inni ba­

dacze dla kom órek zwierzęcych, zaś Elsa lin ie —dla kom órek wydzielniczych u roślin mięsożernych.

Ten w zrost ją d ra w okresie wydzielania, przyjm ow any ogólnie przez badaczy, którzy go obserwowali, jako objaw udziału, jak i jąd ro przyjm uje w w ytw arzaniu wydzieliny, H ertw ig, przeciwnie, uw aża—zgodnie z po­

przednio przytoczonem i zapatryw aniam i—

za funkcyonalny wzrost ją d ra przez pobra­

nie pewnej ilości chrom atyny od plazmy.

Stosunek ją d ra do plazm y m ożna zatem uważać, zdaniem H ertw iga, za pewnego ro ­ dzaju antagonizm : jąd ro w zrasta na koszt plazmy; równocześnie plazm a sta ra się przez resorbcyę w zrost jego modyfikować;—t a jej działalność, zmniejszona lub być może całko­

wicie pow strzym ana, w okresie czynności fi- zyologicznych komórki, w okresie spoczyn­

kow ym zaznacza się w yb itn iej.

Bieg w ym iany m ateryi m iędzy jądrem a plazm ą zależny jest ściśle od zmian w tem ­ peraturze, mianowicie, ja k stw ierdził H e rt­

wig również w szeregu doświadczeń, prow a­

dzonych na wym oczkach, obniżenie tem pe­

ratu ry sprzyja wzrostowi jąd ra i odwrotnie.

Być może, iż tu szukać należy wytłomaęze- nia powszechnie znanej różnicy w w ym ia­

rach komórek, a co zatem idzie w w ym ia­

rach jąd e r kom órkowych u zwierząt zimno- i ciepłokrw istych.

J a k wiadomo, w spółudział ją d ra z plazmą w życiu kom órki zaznacza się równie, jak w czynnościach fizyologicznych i w okre­

sie podziału komórkowego. A by podział wogóle m ógł nastąpić, m usi być zachowany pewien ściśle określony stosunek ją d ra do plazmy: wielkość ją d ra decyduje o wielkości podziałowej kom órki. W ystarczy tu p rz y ­ toczyć wspom niane ju ż obserwacye H ertw i- | ga nad w zrostem wielkości podziałowej u wymoczków, zbliżających się do stanu de­

presyi, dalej znane doświadczenie, które Ge-

rasim off w ykonał ze Spirogyrą Otrzym awszy przy podziale, o przebiegu nienorm alnym w skutek sztucznie obniżonej tem peratury duże komórki potomne, z których jedna nie zawierała wcale substancyi jądrow ej, druga posiadała ją w zdwojonej ilości, obser­

wował on dalej, że ta kom órka o zdwojonej masie jądrow ej posiadała wielkość podziało­

wą podwójną w stosunku do zwykłej dla ko ­ mórek tego wodorostu. O zależności wielko­

ści podziałowej od wym iarów jądra, świad­

czy również w ybitnie przebieg rozw oju ko­

m órki jajkow ej w okresie brózdkowania.

Jajk o zapłodnione posiada, ja k wiadomo, mi­

nim alne w’ stosunku do plazm y jądro, sku t­

kiem tego, ja k tw ierdzi H ertw ig, pierwsze podziały następują tu w bardzo szybkiem tempie, praw ie bezpośrednio po sobie aż do czasu, gdy nastąpi pewna równowaga, przy­

rost objętości jądrowej m odyfikujący tem po rozwoju.

H ertw ig na podstaw ie tych faktów sądzi, iż każdy podział komórkowy m usi być po­

przedzony przez pewien przyrost objętości plazmy; w walce toczącej się niejako między plazm ą a jądrem , przew aga przechyla się na stronę plazmy, i to czyni kom órkę zdolną do podziału. N atom iast już w czasie przebiegu samego podziału, wraz z utworzeniem się j ą ­ der potom nych, z których każde następnie dorasta do objętości ją d ra m acierzystego, na­

stępuje w zrost substancyi jądrow ej, i za­

chw iana rów now aga zostaje w yrów nana.

Ten w toku podziału odbyw ający się,

j

w zrost ją d ra różni się od jego w zrostu fun- [ kcyonalnego ilościowo i jakościowo. R óżni­

ca jakościowa polega na tem , że przy wzro­

ście funkcyonalnym następuje wyłącznie zwiększenie ilości chrom atyny, w zrost zaś podziałowy polega na ogólnem, równomier- nem przyroście substancyi jądrow ej. Ilo­

ściowo w zrost jąd e r przy podziale je s t w ogó­

le znaczniejszy.

H ertw ig podaje w tej rozpraw ie w ogól­

nych zarysach pogląd swój na spraw ę w y­

m iany m ateryi między jądrem i plazmą; bliż­

sze określenie tego, w jak im stosunku stoi w zrost jąd ra do czynności życiowych kom ór­

ki i jakim w ahaniom ulega on, zależnie od zmiany w czynnikach zewnętrznych, posia­

dałoby, zdaniem jego, niezm iernie doniosłe

dla nauki znaczenie.

(10)

506 W S Z E C H Ś W IA T J\o 32 W iele skom plikow anych objaw ów życio­

w ych da się, być może, sprow adzić do pe­

w nych przem ian, zachodzących w obrębie p o ­ jedynczych komórek; za jed en z tak ich ob­

jaw ów uw aża H ertw ig różnicow anie się płci, w ystępujące ju ż u wymoczków, zatem u or­

ganizm ów jednokom órkow ych. B yć może, pow iada on, że problem at różnicow ania się płci da się sprow adzić do odm iennego dla każdej z nich stosunku m iędzy plazm ą i j ą ­ drem , że zatem badania n ad w ym ianą m ate ­ ryi, odbywającą się w ew nątrz kom órki, będą m ogły rzucić pew ne św iatło n a tę sprawę.

M arya Krahelsha.

U JE D N O S T A JN IE N IE GODZINY.

Nie idzie oczywiście o zaprow adzenie je d ­ nej i tej samej godziny dla w szystkich m iej­

scowości kuli ziemskiej, albowiem jeśliby za podobną reform ą przem aw iała jej krańcow a prostota, to wzam ian sprzeciw iałby się jej przeraźliw y rozdźw ięk m iędzy oficyalną go­

dziną a treścią, jak ą wszyscy przyw iązują do pew nych liczb i wyrażeń; toć w tak im razie w niektórych miejscowościach, bynajm niej nie biegunow ych, słońce w schodziłoby o g o­

dzinie 11-ej lub zachodziłoby o godzinie 1-ej!

Idzie o pogodzenie możliwej p ro sto ty z w y ­ m aganiam i praktyczno-obyczajow em i.

Pierw szym krokiem w ty m kierunku było zastąpienie czasu słonecznego przez czas śre­

dni. Czasem średnim nazyw am y czas, ja k i w skazuje zegar, idący w sposób jed n o stajn y przez cały rok, g dy tym czasem słońce po­

trzebu je na pow rót do połud n ik a raz m niej, to znów wrięcej niż 24 godz. Różnica pom ię­

dzy czasem średnim a słonecznym nie p rze­

nosi nigdy 16 m inut. A przecież trzeba było długiej walki, by złam ać opór, staw iany przez przesądy, a raczej przez n ałó g i tra d y - cyę, i zaprow adzić w życiu praktycznem , na miejsce czasu, w skazyw anego przez kom pa­

sy słoneczne, czas jedn o stajnie idących zega­

rów. Pierw sza przyjęła czas średni G ene­

w a w r. 1780-ym, za nią poszedł L o n d yn w r. 1792, B erlin w r. 1810-ym, P a ry ż w r.

1816-ym.

D rugim etapem było zastąpienie godzin

m iejscowych przez godzinę państw ow ą, jed ­ ną dla całego państw a. A nglia zaprow adzi­

ła ją w r. 1848-ym, Szwecya w 1879-ym. W e E ran cy i izby uchw aliły praw o 15-go m aja r. 1891-go, opiewające: Godziną praw ną dla E rancyi i A lgeru je s t godzina średniego cza­

su paryskiego. Dla Nicei stanowiło to opóź­

nienie dw udziestu m in ut porów naniu z go­

dziną miejscową, dla B restu przyśpieszenie 0 27 m inut.

Ale i ten system posiadał jeszcze wiele nie­

dogodności. T ak np. podróżujący koleją z P a ­ ry ża do K onstantynopola napotyka jedena­

ście różnych czasów.

Największe przecież zawikłanie pod tym względem przedstaw iała A m eryka Północna, 1 tu ta j, ja k to się często zdarza, nadm iar zła zrodził lekarstw o. A m erykanie mieli aż 74 różne czasy, poplątane w sposób rozpaczli­

wy. To też 18-go listopada r. 1883-go d y ­ rektorow ie kolei umówili się, że używać będą nadal w yłącznie czasów „norm alnych", róż­

niących się od siebie ściśle o 60 m inut. To zm niejszyło ilość używ anych czasów z 7 4 -ch na 5; te pięć czasów odpowiadało długościom geograficznym 60°, 75°, 90°, 105°, 120°.

J e st to trzeci etap. Rozciągnięty na cały św iat system ten sprow adza się do podziału kuli ziemskiej n a 24 w ycinki po 15° szero­

kości, z któ ry ch każdy posiada swój czas norm alny, różniący się ściśle o godzinę od czasów w ycinków ościennych. Oczywista, że przy odgraniczaniu w ycinki w praktyce m ożna i, należy uw zględnić granice politycz­

ne i w razie, g d y dane państw o w rzyna się niew ielkim cyplem lub pasem w wycinek sąsiedni, zachować dla tej części tę samą godzinę, co w całem państw ie. Ten system 24-ch wycinków jest bardzo pom ysłowym i szczęśliwym kom prom isem między w y m a­

rzoną przez uczonych jedną jedy ną godziną powszechną, a nieskończoną rozm aitością go­

dzin lokalnych. Jak oż spotkał się on w szę­

dzie z przyjęciem bardzo przychylnem . J a ­ ponia, ustaw icznie łaknąca postępu i udo­

skonaleń, zaprow adziła u siebie ten system w r. 1886-ym.

E u ro p a wchodzi w skład trzech wycinków, nazw anych zachodnim, centralnym i w schod­

nim . N askutek okoliczności, w które zby­

teczne jest tu ta j wchodzić, w Europie,

wschodniej godzina jed n o stajn a zaprow adzo­

(11)

JM® 32 W SZEC H ŚW IA T 507 na została w r. 1891-ym. Co do E u ro py cen­

tralnej, to Szwecya i N orwegia, jeszcze przed inicyatyw ą A m eryki, zaprow adziły u siebie tę samą właśnie jed nostajn ą godzinę, która- by im przypadała w udziale, w edług syste­

mu 24-ch wycinków. A ustro -W ęg ry p rzy­

łączyły się w r. 1891-ym, Niemcy i W łochy w 1893-im, D ania i Szwaj carya w r. 1894-ym.

H olandya i Belgia p rzyjęły w r. 1892-im go­

dzinę E u rop y zachodniej, czyli starodaw ną godzinę angielską.

We F ran cy i w r. 1898-ym izba uchw aliła projekt praw a, zaprow adzający w całym k ra ­ ju czas średni paryski, opóźniony o 9 m inut

21 sek., czyli czas zachodnio-europejski. Ale projekt ten dotychczas spoczywa w papie­

rach kom isyi senatu; podobno główną prze­

szkodą, opóźniającą jego uchwalenie, jest to, że czas zachodnio-europejski jest czasem greenwichskim , a G reenwich je s t w Anglii, więc „godność narodow a" francuzów m ogła­

by na tem ucierpieć. O statnio prasa francu­

ska, naskutek inicyatyw y sfer naukowych, dom aga się ostatecznego uchw alenia odnoś­

nego praw a. — H iszpania przyjęła je w roku 1901-ym.

m. h. h.

K O R ESPO N D EN C I7A W SZ E C H ŚW IA T A .

Do K om isyi F iz y o g ra fic z n e j.

O D PO W IED Ź

D -ra W la d . D y b o w sk ie g o , w N ia ń k o w ie .

W s k u te k odezw y K om isyi F izyograficznej A k a­

dem ii U m iejętności w K ra k o w ie (zob. W sze ch ­ św ia t z r. b. JVg 2 8 , s tr. 4 4 4 ) mam zaszczyt zako­

m unikow ać, iż posiadam zielnik, z ziem i now o­

gródzkiej pochodzący, k tó ry o d d aw n a b y ju ż s ta ł się w łasnością A k ad em ii N auk, żebym b y ł w iedział o zam iarze w y d aw n ic tw a „opisow ej flo­

ry roślin naczyniow ych, ro sn ąc y ch w ziemiach daw nej P o ls k i11.

U k ła d a ją c mój zielnik przez d łu g i sz ereg la t, doprow adziłem go do iście kolosalnych rozm iarów nie ty lk o ilościowo, lecz i jakościow o, g d y ż za­

w iera on w sobie dużo rzeczy, b ą d ź d la k ra ju n a­

szego, b ą d ź też d la n a u k i w ogólności, całkiem now ych i d o tą d n ie znanych.

O becnie je d n a k zielnik te n znacznie się uszczu­

p lił przez to m ianow icie, iż słu ż y ł do stu d y ó w rozm aitym b otanikom zaw odow ym (Schm alhauzen,

K lin g ę, L ehm ann etc.), k tó ry m dozwolono było zatrzym yw ać d la siebie w szy stk ie d u p lik a ty , j a ­ kie im się podoba; n astęp n ie około 6 0 0 g atunków przeszło zeń do zielnika flo ry Polskiej, a niektóre całe kolekcye pozostały w ręk ach specyalistów (róże u G ondagera, S parganium u A schersona, sto rcz y k i u K lingego, ło p ian y u Z alew skiego, ja strz ę b c e u R ehm anna etc.) *), n ajb a rd z ie j je d n a k uszczupliły go ow ady.

W szelako i w obecnej chw ili zielnik w mowie b ęd ą c y je s t jeszcze n ie zw y k le obfity i do s tu ­ dyów całkiem w y sta rc za jąc y , m usi b y ć w szakże naprzód p rzejrzan y , dopełniony i oczyszczony, zanim się sta n ie zdatnym do u ż y tk u d la pow yż­

szych celów, a n a to w szystko p o trze b a nie mało czasu i sił nie pojedyńczego, p rzy tem ta k bardzo schorzałego p racow nika, ja k im je s t p iszący w y­

raz y niniejsze; to też zielnik mój częściowo ty lk o p rzesy łać b ę d ę 2), z tem , że ju ż n a m iejscu s y s te ­ m atycznie ułożony zostanie i odpow iednią, do ogólnych zbiorów A kadem ii zastosow aną postać otrzym a.

Sądzę, że w ydaw nictw o ta k ie , ja k „M ora P o ls k a 11 nie je d e n rok czasu pochłonie; to też obiecuję przez cały czas trw a n ia tego w j'd a- w nictw a, to j e s t dopóki ty lk o b ęd ę m ógł, p rz e sy ­ łać m oje zbiory ta k d la zm iany sta ry c h okazów now em i, ja k rów nież d la w y p ełnienia lu k . ja k ie się okażą. O prócz tego p o staram się ułożyć S 3 r- stem atyczny spis w szystkich zeb ran y ch przeze- m nie roślin z w ykazaniem szczegółow ych stano­

w isk i oddam ta k o w y do u ż y tk u K om isyi F iz y ­ ograficznej.

J e ż e li zatem K om isya F izyograficzna życzy so­

b ie z u słu g i m ojej k o rzy stać i zielnik mój do zbiorów A kad. N au k w cielić, to proszę o p rę d k ą odpow iedź, ażebym jeszcze w bieżącem lecie m ógł zająć się rzeczonym zielnikiem .

K R O N IK A NAUKOW A.

— Zastó j z ja w is k czynnych na słońcu.

W ciągu m aja r. b . stw ierd zo n o w y b itn y spadek z ja w isk czynnych na pow ierzchni słonecznej.

G dy śred n ia dzienna pow ierzchni, o b ję tej tem i zjaw isk a m i w ynosiła w ciąg u k w a rta łu r. b. 1 6 ,7 8 , a w k w ie tn iu dosięgła śred n io 4 6 ,4 9 , w ciągu m aja sp ad ła ona do 7,88.

W o b serw ato ry u m w U ccle pod B ru k se lą ilość d n i ob serw acy i w ynosiła 19, a pow ierzchnia cał­

x) Z kolekcyi pow yższych d o tą d ty lk o je d n a zo stała opracow ana i d ru k iem ogłoszona (Zob.

R ehm ann, V erh an d l. d. k . k . zool b o t gesell in W ie n 18 9 5 i D ybow ski, W sze ch św ia t 1 8 9 7 .)

2) Ze całkiem bezinteresow nie, to się samo

przez się rozum ie.

(12)

508 W S Z E C H Ś W IA T JM# 32

ko w ita, z a ję ta przez plam y i pochodnie, k tó ry c h położenia zo stały oznaczone 1 4 9 ,9 5 . Z jaw iło się kolejno dziew ięć now ych plam , ale w sz y stk ie b y ­ ły b ard z o m ałe; n ajw ięk sza, o sta tn ia w e d łu g k o ­ lei p o ja w ian ia się, n ie zajm ow ała w chw ili n a j­

w iększego ro zw oju w ięcej n a d 13. Z d ru g ie j przecież stro n y trz e b a zaznaczyć, że nie b y ło ani je d n e g o dn ia, w k tó ry m b y słońce było w olne od plam i pochodni i że te o sta tn ie b y ły osobliw ie liczne; ilość stw ie rd z o n y ch w sposób zu pełnie p ew n y oznaczono na 122. 9-go m a ja liczono ich

26, 1 9 -g o — 11.

9-go, 11-go, 13-go i 16-go m aja obserw ow ano je d y n ie pochodnie. 19-go, 20-go i 24-go p ó łk u la p o łudniow a nie u ja w n iała żad n y ch zja w isk zakłó­

cających; 3 0 -g o i 31-go po d o b n y spokój panow ał n a p ó łk u li północnej.

T o ta k znaczne zm niejszenie się zjaw isk cz y n ­ n y c h słońca b y ło tem b a rd z ie j nieoczekiw ane, że ro k 1 9 0 4 j e s t n ie w ą tp liw ie bard zo b liz k i m axi- m um . D e la H u e oznaczył n a 3 ,0 7 ro k u o d stęp ś re d n i, dzielący m inim um o d n astęp n e g o m axi- j m um . W ciąg u u b ie g ły ch 6-u p ery o d ó w raz ty lk o j je d e n w r. 1 8 7 9 m inim um pop rzed zało m axim um i o 5 la t; d ługość tego o d stę p u d la innych p e ry o ­ dów w a h a się m ię d zy 3,1 r o k u a 4 ,6 . O sta tn ie m inim um stw ie rd z o n e zostało w 1 9 0 1 ,5 r., ta k iż, w założeniu że w zro st z ja w isk czynnych o d b y ­ w a się w ciąg u obecnego cy k lu z p ręd k o śc ią, ró w n ą śred n ie j sześciu cyklów poprzed n ich , czyli w ciąg u 4 la t. n ajb liższe m axim um p rzy p a d a ło b y n a r. 1 9 0 5 ,5 .

(B uli. de la Soc. b elg e d ' A s tr.) m . h. h.

— G w iazd a zm ienna e W o źnicy. G w iazda ta u le g a niep raw id ło w y m w ahaniom od w ielkości 3-ej do 4 -ej. D r. L u d en d o rff z P o czd am u p o d ją ł św ieżo opracow anie o bserw acyi, dotyczących tej zm iennej, i zdołał zebrać d a n e 1 5 -tu o b se rw ato ­ rów , dotyczące o k resu od r. 1 8 4 2 -g o do ] 903 -g o W . H ersc h e ll d o strz e g ł w sie rp n iu r. 1 7 8 3 -g o , że g w iaz d a ta b y ła nieco ja śn ie jsz a od 7] te j sam ej k o n ste la cy i. Z m ienność je j za u w aż y ł po raz p ie rw sz y w r. 1 8 2 1 -y m F rits c h z Q u ed łin b u rg a , D r. L u d e n d o rff sądzi, że n iep raw id ło w o ści osobli­

w ego ro d za ju , stw ie rd z o n e podczas zm ian b la sk u , d a ły b y się, b y ć może, w ytłum aczyć przez p rz y ­ puszczenie, że m am y tu do cz ynienia ze zm ienną ty p u A lgola ((3 P erseu sz a), k tó ra posiad a sa te litę , w yw ołującego przez p rze jście m iędzy nam i a nią osłab ien ia je j b la sk u . Ma ona posiadać d w a skom binow ane p ery o d y : je d e n d łu g i, w ynoszący 9 9 0 5 dni, d r u g i 2 7 ,1 2 d n i albo, b y ć może, 5 4 ,2 5 dni, ja k to w y n ik a ze z b a d a n ia lin ii w id ­ m ow ych g w iazdy. O statn ie m inim um zaszło w r. 190 2 -im , a n a stę p n e p rz y p a d n ie zapew ne na la ta od 1 9 2 8 do 1 9 30-go.

m . h. fy.

— F izyo io g iczn y w p ły w rad u na Opalinę r a n a r u m . P ró b y , czynione d o tą d w celu pozna­

n ia fizyologicznego w p ły w u ra d u n a organizm , dow iodły, że p ie rw ia ste k te n działa przew ażnie w sposób niszczący, sp ro w ad za ją c m niej lu b w ię­

cej pow ażne zaburzenia. N a skórze człow ieka r a d w yw ołuje oparzelizny, obrzm ienia; u k ró lik a , św in k i m orskiej, b ia łej m yszy, pow oduje w y p a ­ d an ie w łosów , p araliż, w reszcie śm ierć; w kurzem ja ju , w ystaw ionem n a d ziałanie je g o , b ia łk o sta je się gęstszem , żółtko d eg e n eru je , sk o ru p k a p rzy ­ b ie ra b ru n a tn e zabarw ienie; ja ja żab y , ropuchy, je żo w ca— ro z w ija ją się w potw orne la rw y ; T o r­

p ed o G alvani tra c i w łasność elektryzow ania; m i­

k ro b y p rz e sta ją się rozm nażać: M icrococus p rodi- giosus po trze ch d niach zam iera.

Niszczący w p ły w prom ieni ra d u na zw iązki o r­

ganiczne n ie m niej je s t w y b itn y : em ulsya k w a ś­

n ej g lo b u lin y sta je się b ard z iej przezroczysta, tr y p s y n a tra c i sw e w łasności; czerw one ciałka k r w i m niej są oporne i hem oglobina ich z ła tw o ­ ścią przechodzi do rozczynu, w któ rem są um ie­

szczone.

P o d n iec ają cy w pływ r a d u m niej j e s t nato m iast znany. W dośw iadczeniach D an y sza ra d p rz y ­ śpiesza w z ro st w łosów u k ró lik a , o ile d ziałanie prom ieni je g o b y ło k ró tk ie ; dośw iadczenia te j e ­ d n a k , zdaniem prof. V eneziani, z b y t m ało są p rze k o n y waj ące.

J e n k in i H am m er p odają fa k t, że dziecko, śie- p e po za paleniu m ózgu, pod w pływ em ra d u częś­

ciowo odzyskało zdolność w idzenia; fa k t te n d o ­ tą d je s t je d y n y w odnośnej lite ra tu rz e i w ym a­

g a łb y p o tw ierd zen ia.

W dośw iadczeniach B ohna podniecający w p ły w r a d u b ardzo je s t w yraźny; uczony te n w y staw ia n a działan ie prom ieni ra d u niezapłodnione ja ja j e ­ żow ca i o trzy m u je p a rte n o g en e ty cz n y ich rozw ój.

W e d łu g Y enezianiego je d n a k , nie można m ieć b ezw zg lęd n ej pew ności, że r a d d z ia ła w pow yż­

szym p rz y p a d k u ja k o podnieta; być może bow iem , ro la je g o ogranicza się do tego, że w strzy m u je on w y d a le n ie d ru g ie g o ciałk a kierunkow ego.

N a m yśl tę n ap ro w ad z ają dośw iadczenia L oeba z rozczynam i soli; Wiadome j e s t rów nież, że po­

d o b n y w p ły w w y w ie ra ją n ie k tó re su b stan cy ę , p a ­ raliż u ją c e żyw otność protoplazm y, j a k su b lim at, to k s y n y m ikrobow e.

D o św iadczenia prof. V enezianiego n a d O paliną ra n a ru m ciek aw e są dlateg o , że stanow ią now y p rzy c zy n ek do poznania podniecającego w p ły w u r a d u n a organizm . U czony te n um ieszcza O pali- n y , p aso rz y tu ją c e w g ru b ej k iszce żab y , na d w u sz k iełk ach ze g ark o w y ch w &% rozczynie NaCl.

Z poprzed n ich p ró b okazało się, że rozczyn te n n a jb a rd z ie j j e s t zbliżony do n a tu ra ln e g o śro d o ­ w isk a O palin, i w zg lęd n ie znośny je s t dla ż y ją ­ te k ow ych, k tó re, ja k w iadom o sk ą d in ą d , o g ro ­ m nie w rażliw e są n a zm ianę otoczenia i, po za so­

k iem k an a łu pokarm ow ego żab y , w żadnym p ły ­ n ie u trz y m a ć się przez dłuższy czas n ie m ogą.

J e d n o ze szk iełek służy za św iad k a, w dru g iem

um ieszczony j e s t k oniec szczelnie zam kniętej r u r ­

k i, z a w ierając ej sól ra d u .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeżeli się dalej uwzględni fakt, że jajk a, k tó ­ re proces dojrzew ania ukończyły, um ierają prędzej, niedojrzałe natom iast jajk a żyją d łużej—to stąd

Latem dzieje się wprost odwrotnie, lecz wówczas woda na powierzchni jest zawsze cieplejsza, niż w głębi. G dy pochodzą z lodników, tworzą się przy tem

gi, sufity) powinny posiadać tem peraturę taką, aby ciepło przez nie promieniowane na nasze ciało odpowiadało tem peraturze fizyjologicznźj ciała, przy tem

konania większą pracę, a że tego nakładu pracy dostarcza ciepło, ciało więc topić się może dopiero przy tem peraturze wyższej. olbrot topi się w warunkach

– długość rejestru określająca liczbę bitów, jaka może być przechowywana w rejestrze - jest ona zawsze równa liczbie przerzutników, z których zbudowany jest rejestr,..

• Zmiana entropii gazu przy nieodwracalnym rozprężaniu w próżnię jest taka sama, bo en- tropia jest funkcją stanu.. Gdzie zatem

Głosowanie jest jawne, a każdy mieszkaniec biorący udział w głosowaniu oświadcza, że dane, które zostały zawarte na formularzu do głosowania, są zgodne ze stanem

Wszelkie niejasności wyjaśniamy na lekcji online, która odbywa się we środa oraz w piątek o godzinie 11.30 na platformie discord. Jeśli nie masz możliwości uczestniczenia