• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\ó 8 (1244).

W arszawa, dnia 18 lutego 1906 r.

Tom XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NA UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A 44. Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata W W a r s z a w i e : rocznie m b . 8 , kw artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 . 1 we waz)' stkictl księgarniach w kraju i z a g ra n ic,.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. — T e l e f o n u 8 3 1 4 .

Ś W I S T A K .

Powyżej krainy regli, to jest lasów, pora­

stających zbocza gór do wysokości mniej więcej 1500 m, wznosi się kraina hal czyli od­

słoniętych łąk, na których w arunki klim a­

tyczne nie pozwalają już w zrastać drzewom.

Rosną tu co najwyżej krzewy.

Stąd właściwie zaczynają się dopiero obfi­

ciej właściwe g atu n k i alpejskie czyli halne, charakterystyczne dla flory górskiej. Tu jest kraina kosówki czyli kosodrzewiny (Pinus Pumilio), tworzącej w niższych czę­

ściach hal ogromne zwarte zarośla, nadzwy­

czaj trudn e i męczące do przebycia. W gór­

nej części hal kosówka rośnie już tylko nie- dużemi grupam i lub pojedynczo, aż wreszcie i na nią przychodzi kres mniej więcej na wy­

sokości 1800 m.

Obok kosodrzewiny rosną tu jeszcze inne krzewy, jak jałowiec karłow aty (Juniperus nana), zachodzący naw et wyżej od kosówki;

różne gatun ki krzaczystych niskich wierzb, dorastających zaledwie m etra wysokości lub nie wiele co więcej; a także jarzębina (Sor- bus aucuparia) zwana przez górali skoruszą, a m ająca tu wygląd krzaka lub co najwyżej niewielkiego drzewka.

Poza tem i zaroślam i z kosówki i innych roślin krzew iastych znajdujem y tu polany,

łączki porosłe bujną roślinnością zielną, wśród której przeważają rozmaite gatunk i traw . Tworzą one piękną darń, ozdobioną mnóstwem roślin dwuliściennych, których barw ne kw iaty nadają piękną rozmaitość zielonemu kobiercowi łąk tutejszych.

Rośliny zielne hal należą przeważnie do gatunków trw ałych czyli bylin, które dzięki tęgim korzeniom lub kłączom mogą bezpie­

cznie spędzać długą zimę halną i, koi’zyśtając z zapasu nagromadzonego w tych podziem­

nych częściach, wydać w ciągu krótkiego la­

ta kw iaty i nasiona.

W szystkie te rośliny posiadają wybitne przystosowania do warunków życia w gó­

rach, zabezpieczone są od zimna i zbytniego parowania, łodygi ich są nizkie, przytulone do ziemi, zazwyczaj kosmate, jak również i liś­

cie, które najczęściej rozesłane są na ziemi w różyczkę. K w iaty tutejsze są stosunko­

wo duże i barwne.

F lora łąk halnych, chociaż nie dorówny­

wa obfitością gatunków łąkom nizinnym, nie jest jednak bynajmniej uboga. Szczególnie licznie rosną tutaj rozm aite jastrzębce (Hie- racium), będące w ybitną właściwością flo­

ry tatrzańskiej; różne jaskry (Ranunculus), goryczki (Gentiana), dzwonki (Campanela), pierwiosnki (Primula), jaślinki czyli urdziki

(2)

114 W S Z E C H Ś W IA T JS6 8 (Soldanella), niezapom inajki (Myosotis) i wie­

le innych.

Obok swoistej flory posiadają hale i swo- istę faunę. Tu zaczynają się dopiero w łaści­

we zwierzęta alpejskie. Tu gnieżdżą się ty ­ powi przedstawiciele ptaszni halskiej, rozw e­

selający górskie polany niew yszukanym , ale m elodyjnym śpiewem. Są to siw arnik (A nthus spinoletta), płochacz halski czyli wróbel skalny (Accentor alpinus) i kopciu­

szek (Ruticilla tithys), przezw any przez gó ­ rali gazdą szałaśnym za częste gnieżdżenie się w szałasach pasterskich. Posępna ta trójka, jak ją określa, prof. Nowicki w opisie hal, nie odznacza się pięknem i barw am i, upierzenie posiada szarawo brun atn aw e lub czarniaw o-popielate, ale wesołem zachowa­

niem się i ruchliwością ożywia niepospolicie tę krainę, nie obfitującą zbytnio w ptaki.

W szystkie te trzy g atu n k i zachodzą jeszcze wyżej, aż w krain ę tu rn i.

Na hale schodzi z tu rn i kozica, ta praw ­ dziwa ozdoba faun y alpejskiej, wobec k tó ­ rej, jak pow iada prof. Nowicki, maleje i ni­

knie w górach wszelkie inne życie zwierzę­

ce- W łaściwą jednak jej ojczyznę stanow ią dopiero turnie, jeszcze wyżej położone; ta k że ściśle biorąc należy już do fau n y turniow ej.

T u wreszcie przebyw a św istak, którem u z w ie­

lu względów, a przedewszystkiem dla swoi­

stego charakteru, należy przyznać pierwsze miejsce wśród zwierząt halnych.

Świstakowi właśnie chcem y poświęcić n ie­

co uw agi w niniejszym artyk u le.

Św istak albo świszcz, zw any także m ru ­ kiem (Arctomys m arm otta) należy do rzędu gryzoniów (Rodentia), rodziny wiewiórcza- ków (Sciuridae), podrodziny świstaków (Arctomyinae).

W spólne cechy wiewiórczaków stanowią:

szeroka głow a z płaskiem czołem, gęsto uwłosione uszy, puszysty ogon i 18 zębów trzonow ych ( — z każdej strony), poprzecznie tępo sęczkowatych. Podrodzina świstaków różni się od wiewiórek właściwych (Sciuri- nae) bardziej krępą budową, krótszym ogo- i nem, a także tera, że najdłuższym ze w szyst­

kich palców kończyn przednich je s t trzeci, j a nie czwarty, ja k u wiewiórek. Różnią się j one także i obyczajowo, przebyw ają bowiem |

nie. na drzewach, ja k tam te, ale na ziemi, w norach, które sobie wygrzebują.

Podrodzina ta obejmuje 3 rodzaje: susła (Spermophilus), wyróżniającego się od dwu innych bardziej wysm ukłą budową i posia­

daniem torebek policzkowych; niświszczuka (Cynomys) oraz świstaka (Arctomys). Te dwa ostatnie zbliżone są wogóle wielce do siebie, tak że dawniej łączono je w jeden ro­

dzaj (Arctomys).

C harakterystyczną ich cechę stanowi krę­

pa i niezgrabna budowa oraz nizkie, mocne nogi, stąpające całą podeszwą, wogóle pewne podobieństwo do niedźwiedzia na m ałą sk a ­ lę, co znalazło naw et swój wyraz w łacińskiej nazwie rodzajowej — Arctom ys to jest mi- siomysz, niedźwiedzio-mysz. Są to najnie- zgrabniejsi, a zarazem najspokojniejsi człon­

kowie rodziny, której przew ażna większość składa się z tak ruchliw ych i zwinnych g a ­ tunków , ja k różne wiewiórki.

Inne cechy świstaków są następujące: gło­

wa duża, zaokrąglona z szerokiem czołem i policzkami jak b y wydętemi, osadzona na krótkiej i grubej szyi; oczy mierne; uszy m a ­ łe, zaokrąglone, bardzo niewiele w ystępują­

ce z sierści, pysk tępy, ze szczecinami; nogi uzdolnione do kopania, przednie o 4, tylne 0 5 palcach, uzbrojonych potężnemi łukowa- tem i pazuram i; sierść dość długa i sztywna, barw y żółtawo szarej lub czerwonawo-bru- natnej; ogon mniej lub więcej wyraźnie ki- ściasty, na końcu zawsze czarny.

Różnicę między niświszczukiem (Cyno­

mys) a świstakiem (Arctomys) stanow i bu­

dowa czaszki, która u pierwszego jest krótsza 1 szersza, u drugiego dłuższa i węższa, z gó­

ry bardzo spłaszczona, a między oczodołami wklęśnięta, a także uzębienie, mianowicie u niświszczuka pierwszy górny ząb trzonowy jest praw ie tak duży, ja k i następne, gdy u św istaka m a on zaledwie połowę wielkości innych. Zresztą pod względem ogólnego pokroju oba rodzaje bardzo są do siebie po­

dobne; obyczaje zaś m ają jednakowe.

G atunki, zaliczane do dwu tych rodzajów zam ieszkują wyłącznie półkulę północną, znajdują się zresztą zarówno w Starym , jak i Nowym Świecie. Przebyw ają na obszarach odsłoniętych, bezleśnych, na stepach lub w górach, powyżej granicy lasów. W lasach i wogóle na obszarach porośniętych drzew a­

(3)

j\ś 8 W SZ E C H ŚW IA T 115 mi znajduje się jeden tylko gatunek am ery­

kański.

Na stepach zresztą czy w górach zwierzę­

ta te prow adzą jednakow y try b życia, na pół podziemny. Żyją zawsze towarzysko, w no­

rach, które grzebią sobie rodzinami nieraz jedna obok drugiej tak, że pow stają całe tak zwane „wioski" świstacze; karm ią się wy­

łącznie roślinami; a na zimę zapadają w sen, który stanowi dla nich nieodzowne zabezpie­

czenie przed surowemi warunkam i tej pory roku w ich ojczyźnie.

Rodzaj niświszczuka (Cynomys) obejmuje B gatunki, zamieszkujące wyłącznie A m ery­

kę Północną. Z nich najbardziej znany jest niświszczuk psi (C. ludovicianus), zwany także pieskiem stepowym dla szczekającego głosu. Małe te zwierzątka, nieco większe od wiewiórki, zamieszkują stepy Am eryki P ó ł­

nocnej między górami Skalistem i a rzeką Missisippi. Niświszczuki te grzebią sobie no­

ry jednę obok drugiej, usypując nad każdą kopczyki; a trzym ają się razem tak wielkie- mi gromadami, że, częstokroć pow stają ich osady ciągnące się na przestrzeni całych mil.

D rugi większy nieco gatunek, zwany me­

ksykańskim (C. mexicanus), zamieszkuje wy­

żej położone rów niny M eksyku. Trzeci ni­

świszczuk kolum bijski (C. columbianus) znajduje się w K ordylierach na obszarze między Sierra-Newada i górami Skalistem i z jednej strony, a rzekami K olum bią i Kolo­

rado z drugiej. J e s t on jeszcze m niejszy od psiego; zamieszkuje góry do wysokości 3000 m.

Zatem w rodzaju niświszczuka znajduje­

my zarówno g atun ki stepowe, ja k i górskie.

To samo dotyczę i św istaka (Arctomys).

Przewyższa on znacznie niświszczuka ilością gatunków , i gatunki te nie są ograniczo­

ne do jednej części święta, lecz znajdują się we wszystkich trzech częściach półkuli pół­

nocnej: w Europie, Azyi i Ameryce.

Najbardziej znany jest nasz świstak górski czyli alpejski (A. m arm otta), prze­

wyższający wzrostem królika, o sierści siwa-.

• wo brunatnej, niejednostajnie zresztą u b ar­

wionej na całem ciele; o siekaczach, od przo­

du brunatnaw o żółtych, widocznych na ze­

w nątrz przez rozdwojoną w argę górną. Świ­

stak ten zamiószkuje wysokie góry Europy j

i ma dość ograniczony obszar zamieszkania, znajduje się bowiem jedynie w Pirenejach, Alpach i T atrach, dochodząc do wysokości powyżej 2600 m.

J e s t to jedyny górski gatunek w Europie.

W Azyi znajduje się kilka gatunków w Hima­

lajach i górach Tybetu; na uwagę zasługuje m ały świstak him alajski (A. Hodgsoni), z po­

łudniowych stoków Himalajów, dokładniej zresztą jeszcze nie poznany. W Ameryce znajdują się dwa gatunk i górskie: świstak szary (A pruinosus), bardzo podobny do na­

szego i św istak żółtobrzuszny (A. flaviven- ter), mniejszy, ale zato ze znacznie dłuższym ogonem. Z najdują się one w górach Skali­

stych na dość znacznej wysokości.

Ze stepowych gatunków Europa posiada bobaka (A. bobac), który jest nieco mniejszy od świstaka górskiego i m a białe siekacze, a nie żółtawe. Zamieszkuje on stepy i wo- góle bezleśne odsłonięte równiny na ogi’om- nej przestrzeni, bo od południowo wschod­

niej Europy, od brzegów morza Kaspijskie­

go, pasem stepowym Azyi hen, aż do Oceanu Wielkiego. W Europie zresztą jest On już bardzo nieliczny i stanowi przytem jedyny gatunek stepowy. Zato Azya oprócz boba­

k a posiada jeszcze świstaka afgańskiego (A.

dichrous).

O statni wreszcie gatunek świstaka, a trze­

ci am erykański (A. monax), zasługuje na na­

zwę drzewnego, wbrew bowiem obyczajom wszystkich innych nie unika wcale miejsco­

wości zadrzewionych, osiedla się nieraz na skrajach lasu a nawet w samym lesie, nie zawsze przytem grzebie samodzielnie nory w ziemi, ale nieraz obiera sobie nam ieszkanie jam y między napół spróchniałemi korzenia­

mi drzew albo naw et w prost w niżej położo­

nych dziuplach drzewnych. Szczególnie czę­

sto osiedlają się w dziuplach młode świstaki.

Co jednak najciekawsze, zw ierzątka te, zwłasz­

cza uciekając przed napastnikiem , szukają nieraz ratu n k u na drzewach lub krzakach i w spinają się na nie do pewnej wysokości.

Objaw to zupełnie nieznany w całej podro- dzinie świstaków, wybitnych mieszkańców miejscowości odsłoniętych, zupełnie nie uz­

dolnionych do życia wśród drzew, a tern bar­

dziej na drzewach.

Ciekawy ten świstak zamieszkuje wschod­

nie części Ameryki Północnej od A tlantyku

(4)

JM« 8

mniej więcej do Miśsisippi i od 35° szer. płc.

praw ie do 50° szer. płc.

Poświęcim y teraz nieco więcej miejsca n a ­ szemu św istakow i (A. m arm o tta), który w głównych, zarysach nie różni się obyczajo­

wo od innych krew niaków tak, że jego try b życia może być uw ażany za typow y dla ca­

łej tej podrodziny, nie w yjm ując n aw et świ­

staka drzewnego, i ten bowiem poza doryw- czem osiedlaniem się w dziuplach i przypad- kowem wspinaniem się na drzewa, prow adzi zresztą taki sam sposób życia, ja k i w szyst­

kie inne.

Jeżeli zwrócimy uw agę na rozmieszcze­

nie i w arunki życia rozm aitych gatu nk ó w świstaków, to zobaczymy, że trzym ają się one przedewszystkiem miejsce odsłoniętych i że w ym agają klim atu chłodnego, w strefie bowiem zimniejszej m ieszkają na nizinach, a w um iarkow anej obierają sobie na pobyt | góry, jak g d y b y dla uniknięcia zbyt łago­

dnego klim atu; w gorącej zaś niem a ich wcale.

Należy więc przypuścić, że właściwą, pier­

w otną ojczyznę tych stw orzeń stanow ią chło­

dne rów niny północy, że stam tąd na skutek | zm iany w arunków klim atycznych przeniosły j się one częściowo w gó ry strefy um iarkow a­

nej i w ytw orzyły tam gatunki górskie.

W ten sposób i nasz św istak nie b y łb y | góralem z rodu, lecz daw nym mieszkańcem | niżu.

Istotnie, wszystko przem aw ia za tem , że j jest to przybysz z północy, k tó ry ukazał się

W E ropie środkowej w okresie lodowym wraz z innym i przedstaw icielam i fauny arktycznej:

reniferem , łosiem, lem ingiem, kozicą, sor­

kiem alpejskim , pardw ą i t. d.

Po skończeniu się okresu lodowego i n a ­ staniu znów cieplejszego klim atu, zjaw iły się w E uropie z pow rotem zw ierzęta strefy um iarkow anej, a także w targn ęły nowe z Azyi. Zaczęła się w alka o b y t z przyby­

szami z północy, ale w tedy te dzieci surowej strefy nie znajdow ały tu już dla siebie dogo­

dnych w arunków i m usiały uledz w walce, jedne, ja k ren i lem ing cofnęły się z pow ro­

tem n a północ, inne ja k m am ut, w yginęły, inne wreszcie ja k św istak i kozica, uciekły w góry, gdzie znalazły w arunki bardziej

zbliżone do ojczystych i gdzie nie potrzebo­

wały walczyć z współzawodnikami, którzy tam nie mogli podążyć za niemi. Osiedliw­

szy się zaś w górach, przystosowały się po­

woli do miejscowych warunków, nabyły od­

powiednich własności, i z mieszkańców rów ­ nin bezleśnych stały się góralami, ale tak sa­

mo, ja k w pierwotnej ojczyźnie na obszarach bez drzew.

Tak mniej więcej można sobie wyobrazić dostanie się św istaka w góry i przekształce­

nie się jego w zwierzę alpejskie.

Nie odrazu jednak pom knął on tak wyso­

ko, nie odrazu oparł się aż gdzieś hen pod granicą wiecznych śniegów, nie odrazu grzebał sobie nory pomiędzy lodowcami, jak to dzisiaj widywać można w Alpach, gdzie świstaki przebyw ają na takiej wysokości, że powłoka śnieżna znika tam pod ożywczemi prom ieniam i słońca zaledwie na 6 tygodni, gdzie zima trw a do 10 miesięcy i gdzie na tyleż czasu m ilknie wszelkie życie.

Bo też i nie było potrzeba uciekać od razu aż pod szczyty, i klim at początkowo był ostrzejszy, i gatunki z nizin nie wkroczyły odrazu w góry za arktycznem i. Niewątpli­

wie więc świstaki przebyw ały wówczas niżej.

Powoli jednak ulegało to zmianie: klim at łagodniał, a gatunki z nizin zaczęły osiedlać się w górach, zmuszając tem świstaki do po­

suw ania się coraz wyżej i wyżej. Najgorsze zaś czasy przyszły wtedy, gdy w górach zja­

wił się człowiek i zaczął wypasać swe trzody na halach.

J u ż sama obecność bydła i owiec krępo­

w ała swobodę świstaków, odbierała im część paszy; ale co jeszcze gorsze - z a człowiekiem i jego gospodarstwem ciągną zawsze pewne zwierzęta drapieżne. Zjaw iły się lisy, łasice, które wprawdzie zam ierzały tu żywić się kosztem człowieka i jego zwierząt domo­

wych, nie omieszkały jed nak skorzystać z do­

skonałej zwierzyny w postaci świstaków.

P ob yt więc na halach, zajętych przez czło­

wieka, okazał się zupełnie niemożliwym, tem bardziej, że i sam człowiek wypowiedział walkę świstakowi. Mięso świstaków przy ­ padło ludziom do smaku, a tłuszcz ich stał się uniwersalnem lekarstwem na wszelkie choroby w pojęciach górali zarówno alpej­

skich, jak i tatrzańskich. Polowano więc na nie bez m iłosierdzia, bez uw agi na to, że

(5)

JMS 8 W S Z E C H Ś W IA T 117 można w ten sposób zupełnie wytępić te mi­

łe a nieszkodliwe stworzenia.

Poglądy górali pod tym względem chara­

kteryzuje doskonale przykład, podany przez prof. Nowickiego w jego monografii „O świ- stak u “ a odnoszący się do r. 1862, kiedy u nas w T atrach świstaków było już bardzo mało.

Rozm awiając z Jonkiem z Jurgow a, zna­

nym świszczarzem to jest łapaczem św ista­

ków, prof. Nowicki spytał go, ile ma nadzie­

ję przynieść tych stw orzeń z wyprawy, na którą właśnie się wybierał.

Na co odrzekł Jonek: „W tej okolicy jest jeszcze tylko jeden „hw izdar“ (świstak po słowacku), ale piękny i tego spodziewam się dziś dostaó“.

A gdym zagadnął: „Ależ, Jo nku , wy te zwierzęta całkiem wytępicie, a możeście już j wytępili11, odpowiedział mi na to: „No, pa- | nie, ja k nie będzie żadnego, to przeniosę je . z K olbachu wielkiego i puszczę na wolność. “

Naturalnie, że wobec takiego sposobu nieli- tościwego tępienia do ostatniej sztuki, w na­

dziei, że jak ich zabraknie, to się nowe przy­

niesie z sąsiedniego K olbachu, bez uwagi, że i w Kolbachu niem a niewyczerpanych i ilości świstaków, ilość ich zmniejszała się ogromnie i bezustanku.

R atując życie, św istaki wynosiły się aż pod wieczne śniegi do możliwie najwyższej g ra ­ nicy życia, chcąc jaknajbardziej oddalić się od człowieka. Ale człowiek dążył za niemi wszędzie. Zapaleni świszczarze polowali na nie z narażeniem życia, poszukując ich w p ra­

wie niedostępnych kryjów kach w głębi gór.

Prof. Nowicki podaje w wyżej wspom nia­

nej monografii, opis kilku przygód takich za­

jadłych świszczarzy tatrzańskich, w czasie których jeden z nich, J a n Krzeptowski (kto wie, czy nie głośny później Sabała), o ma­

ło co nie został pogrzebany pod osiadłą ska­

łą, inny (Wala), zaskoczony przez śnieżycę, spędził w górach 11 dni o chłodzie i głodzie i ledwie się uratow ał z życiem.

W Alpach polowano na świstaki nietylko dla mięsa i tłuszczu, ale także zabierano mło­

de żywcem i, korzystając z wielkiej łatwości ich oswajania się, obłaskawiano je, uczono pewnych sztuk i następnie obnoszono po świecie.

Było to szczególnie w zwyczaju w ubogiej i Sabaudyi, a młodzi Sabaudczycy z śwista- j kiem (marmotte) na plecach, wędrowali dale­

ko w niziny, nietylko francuskie, ale i nie-

j mieckie, tak ja k u nas niegdyś cyganie z nie­

dźwiedziem albo i dziś jeszcze z małpami.

W ówczas świstak był szeroko znany w Eu-

| i’opie: mieszkańcy nizin oglądali go nieraz na własne oczy, nie ruszając się z rodzinnej wioski, a turyści, zwiedzający góry, mogli : liczyć napewno, że go zobaczą.

Jeszcze w drugiej ćwierci ubiegłego wie­

ku, jak podaje Fryderyk Puchs w pracy pod

| tytułem „Die Centralkarpathen" (r. 1863) ) były one tak liczne w Tatrach, że napotyka­

ło się je nietylko w każdej większej dolinie halskiej, lecz także i nad Szmeksem na zasła­

nych zwaliskami zboczach, skąd wchodzą­

cych do doliny Kolbachu witały przenikli- wem gwizdaniem.

Dziś czasy te minęły bezpowrotnie: Saba­

udczycy nie noszą już „m arm otty“, a tu ry ­ sta w górach musi się dobrze nachodzić, za­

nim mu się uda podpatrzeć te ciekawe zwie­

rzątka, spotykane już dziś wyłącznie w naj- niedostępniejszych zakątach.

Jeśli wogóle świstaki dochowały się jesz­

cze w górach, to jedynie dzięki ochronie pra­

wnej, jaką zaprowadzono, i staraniom miło­

śników przyrody górskiej, chcących ocalić od zupełnej zagłady te ciekawe jej zabytki.

U nas w Tatrach największe zasługi pod tym względem położyli prof. Maksymilian Nowicki i ksiądz dr. Jan o ta, którzy nadzwy­

czaj gorliwie namawiali i pouczali Podhalan do zaprzestania polowań na świstaki, a na­

stępnie usilnemi staraniam i przyczynili się do wydania ustaw y (19 lipca 1869 r.), zabra­

niającej zupełnie łowu kozic i świstaków w Tatrach polskich.

W prawdzie jeszcze i teraz u górali sadło świstacze uchodzi za cudowny lek, jeszcze i teraz łapią oni świstaki, w każdym jednak razie dorywczo już tylko i rzadko.

To też ilość świstaków zwiększyła się w ostatnich latach w T atrach; w każdym je­

dnak razie są to zwierzęta rzadkie i szukać ich trzeba w mniej dostępnych zakątkach, na tak zwanych świstówkach, to je s tm u ra w - kach między skałami, w górnych częściach dolin tatrzańskich. B. Dyakowski.

(C. D. N.

(6)

118 W S Z E C H Ś W IA T JMa 8

PR Z E N O SZ E N IE E L E K T R Y C Z N E FO T O G R A FII.

Myśl przenoszenia fotografii na odległość zapomocą elektryczności nie jest nowa, do­

piero teraz jednak w ynalazcy zaczynają otrzym yw ać wyniki, któ re zasługują na bliż­

szą uw agę ze względu n a swą naukow ą i praktyczną doniosłość. Głów ne zasługi na tem polu położyli pr. A rtu r K o rn z M ona­

chium, właściwy w ynalazca m etody przeno­

szenia elektrycznego fotografii i pr. E rn e st Ruhm er, niestrudzony badacz selenu i jego właściwości.

Pierw sze zadaw alające w yniki p. K orn otrzym ał w r. 1904, zdoławszy w przeciągu 1/2 godziny ,,przefotografow ać“ p o rtre t o wy­

m iarach 13 X 18 cm na połączonej w jeden szereg poczwórnej linii telefonicznej Mona­

chium — N orym berga, a więc na odległość około 800 Icm. Ulepszone w roku ubiegłym przyrządy pozwalają na przeniesienie w ciągu 10—20 min. p o rtretu wielkości IB— 18 cm na liniach o oporze, dochodzącym do 12000 omów, co odpowiada odległościom w yraża­

jącym się w tysiącach' kilometrów. Poniżej podajem y krótki opis tego urządzenia, służą­

cego do przenoszenia na odległość fo to g ra­

fii i do przefotografow yw ania w dokład­

nej kopii rękopismów, rysunków , szkiców i t. d.

* W szelkie prace nad przenoszeniem elek- trycznem fotografii m uszą wychodzić z zało­

żenia, że dla dokonania tego należy przede- wszystkiem rozłożyć fotografię oryginalną na możliwie wielką ilość pól, uw ażanych j a ­ ko odrębne całości. N astępnie zapomocą linii telegraficznej trzeba z m iejsca nadania przesyłać do m iejsca odbioru prąd elektrycz­

ny zmiennej siły, odpowiednio do stopnia jasności każdego pola oddzielnie, i w końcu w miejscu odbioru złożyć przetelegrafow ane w ten sposób, a różnie oświetlone pola, w obraz całkow ity, odpow iadający o rygina­

łowi.

N ajprostszy, lecz i najniedokładniejszy sposób dokonania powyższego zadania pole­

gałby na tem, że osoba telegrafująca m ierzy­

łaby lub oceniała n a oko stopień jasności każdego pola, przesyłając stosownie do tej

jasności silniejszy lub słabszy prąd elektry­

czny.

N ajprostsze odbieranie i odbijanie fotogra­

fii mogłoby się odbywać w ten sposób, że w miejscu odbioru znajdow ałaby się np. lam ­ pa żarow a elektryczna, któ ra zależnie od zmiennej siły dopływającego prądu paliłaby się jaśniej lub ciemniej, rzucając światło na papier lub błonę fotograficzną. P apier foto­

graficzny rozdziela się na tyleż pól co i ory­

ginalna, przetelegrafow yw ana fotografia i w ystaw ia na działanie św iatła każdy kw a­

dracik w tym porządku, w jakim idą pola oryginału. Na działanie św iatła wystawio­

ny je s t w danej chwili oczywiście tylko j e ­ den kw adracik papieru fotograficznego, resz­

ta zaś jest starannie zasłonięta. W ten spo­

sób możnaby, rzecz prosta, stopniowo otrzy­

m ać całkow itą kopię jakiegoś rysunku lab fotografii.

D la otrzym ania do pewnego stopnia podo­

bnej kopii danej fotografii trzeba oryginał rozłożyć przynajm niej na 10000 pól, gdybyś­

my więc chcieli zastosować powyższy p ry ­ m ityw ny sposób przetelegrafowy wania, to dla dokonania tego potrzebowalibyśmy niezmier­

nie długiego czasu. Jeżeli jednak elektrycz­

ne p 'zenoszenie fotografii ma rzeczywiście znaleźć zastosowanie praktyczne, to czas po­

trzebny do przesłania kopii powinien być możliwie skrócony. Oprócz tego całe dzia­

łanie przyrządu wysyłającego i odbierające­

go musi się odbywać czysto mechanicznie i autom atycznie tak, aby po puszczeniu przyrządów w ruch kopia fotografii otrzym y­

wała się w miejscu odbioru zupełnie bez ja ­ kiejkolwiek zewnętrznej pomocy człowieka.

J a k widzimy z powyższego, w przenosze­

niu elektrycznem fotografii pierwszem zada­

niem je s t autom atyczne zmierzenie jasności każdego z kolei pola fotografii oryginalnej.

Zadanie to możemy rozwiązać na zasadzie szczególnej własności jednego z pierw iast­

ków, a mianowicie selenu, którego opór elek­

tryczny podlega szerokim wahaniom w zale­

żności od oświetlenia.

W fabrykacyi kw asu siarczanego selen w ystępuje jako produkt poboczny pod posta­

cią czerwonego proszku. Przez stopienie tego proszku otrzym uje się jako drugą od­

mianę selenu czarną, szklistą masę o błysz­

czącej powierzchni. Masa ta poddana tem ­

(7)

JM° 8 W S Z E C H Ś W IA T 119 peraturze około 100° C. najpierw mięknie,

potem zaś topi się. T a odmiana selenu spo­

tyk a się w handlu pod postacią brył, kul lub sztab. Cienka w arstw a takiego selenu prze­

świeca ru b in o w o .^ Selen w tej postaci jest izolatorem i przez tarcie wytwarza elektrycz­

ność.

Pod działaniem długotrw ałego ogrzewania w tem peraturze 100 —200° C. czarny szklisty selen przechodzi w odmianę krystaliczną i zaczyna przepuszczać prąd elektryczny.

W tej odmianie selen ma szarą barwę ołów­

ka; jest zupełnie nieprzezroczysty nawet w najcieńszych blaszkach.

Dla tej odm iany selenu, ze względu na jej własności zbliżone do własności metalu, utrzym ała się nadana je j| przez R egnaulta nazwa selenu metalicznego. Przewodnictwo elektryczne selenu zauważone zostało po raz pierwszy przez H itto rfa w r. 1851.

E lektiyczne przewodnictwo właściwe sele­

nu jest jednak naw et w krystalicznej jego odmianie niezmiernie słabe. Bidwell np.

podaje opór właściwy selenu na 2500 me- gomów.

T a własność selenu zachęciła inżyniera telegrafu angielskiego, W illoughby Sm itha, do zastosowania go jako m ateryału oborowe­

go podczas prób [telegraficznych kabli pod­

morskich. Sm ith używał laseczek seleno­

wych o średnicy 1 dó l x/2 mm i długości 5—10 cm.

Te oporniki selenowe były zam knięte her- | metycznie w rurkacłrszklanych i łączyły się z zewnętrznym obwodem prądu zapomocą wtopionych na końcach drucików platy n o­

wych. Ja k się okazało po bliższych próbach, pręciki te posiadały rzeczywiście pożądany opór, dochodzący do 1400 megomów t. j.

zbliżony do oporu, jak i posiadałaby zwykła linia fetograficzna łącząca ziemię ze słoń­

cem.

Zauważono jednak, że opór pręcików jest bardzo zm ienny i wkrótce asystent Smitha, May, odkrył, że przyczyną tych zmian jest i działanie św iatła na przewodnictwo elektry­

czne selenu.

J a k już powiedziano, opór selenu krysta­

licznego zmniejsza się pod wpływem św iat­

ła. Naw et słabe światło świecy w ystarcza do wywołania odchylenia się igły galwano-

m etru połączonego w jeden obwód z selenem Dla upewnienia się, że nie mamy tu do czynienia z działaniem tem peratury, umiesz­

czano ru rk ę szklanę z selenem pod wodą tak, że światło padające na selen musiało prze­

chodzić przez kilkunastocentym etrow ą w ar­

stwę wody. W ynik był dokładnie ten sam.

Jask raw e światło d ru tu magnezowego obni­

żało opór selenu do połowy, po zasłonięciu zaś selenu opór natychm iast podnosił się do pierwotnej swej wysokości.

O odkryciu wrażliwości selenu na działa­

nie światła bardzo trafnie w yraził s ię , Smith mówiąc, że „dzięki m ikrofonowi słyszymy kroki m uchy z wyrazistością stąpania koń­

skiego po moście drew nianym , o ileż jednak mojem zdaniem, cudowniejszą rzeczą jest to, że zapomocą telefonu mogą usłyszeć uderze­

nie prom ienia świetlnego o płytę m etalow ą14.

Interesujące własności selenu, przyjęte zpo- czątku z niedowierzaniem przez sfery n a u ­ kowe, zostały następnie stwierdzone i dokład­

nie zbadane przez wielu fizyków, jak Sale, Rossę, Siemens, Draper, Adams i inni.

Ażeby z jednej strony obniżyć wysoki opór selenu i zmniejszyć tem samem trudności w przeprowadzaniu doświadczeń, z drugiej strony zaś możliwie powiększyć działanie światła, buduje się tak zw. komórki selenowe.

Bardzo dobre komórki selenowe w yrabia­

ją obecnie Ruhm er w Berlinie i Giltay w Delft. W razie zastosowania tych komórek przyrząd do przenoszenia fotografii otrzy­

m uje następujące stosunkowo proste urzą­

dzenie. (Rys. 1).

!) „K om órka selenow a11 Rubm era, p. W szech­

św iat X X I , 5 5 8 .

(8)

1 2 0 W S Z E C H Ś W ] AT JMs 8 O ryginał fotografii pod postacią przezro­

czystej błonki naw ija się na cylinder szklany Q, a promienie św ietlne danego źródła św ia­

tła I , (bierzem y np. 64 świecową lam pą N ernsta) ześrodkowuje się zapomocą so­

czewki l na jednem bardzo małem polu u, przenoszonej fotografii. P o przejściu przez fotografię snop św ietlny pada na nierucho­

m ą kom órkę selenową Se, um ieszczoną we­

w nątrz cylindra.

Przez tę komórkę przepływ a ku przyrzą­

dowi odbierającemu prąd elektryczny z ba- teryi akum ulatorów o napięciu 110 wolt.

Im jaśniejsze jest prześw ietlane w danej chwili pole fotografii, tem więcej św iatła p a ­ da na kom órkę selenową, tem bardziej opa­

da jej opór i tem silniejszy prąd płynie ze stacyi wysyłającej do odbierającej.

Cylinder szklany obraca się naokoło osi, a za­

pomocą połączonej z nią śruby przesuw a się za każdym obrotem wzdłuż osi o pewną ozna­

czoną długość, np. 1 mm. W ten sposób wszystkie pola fotografii w prow adzają się jedno za drugiem m iędzy źródło św iatła a kom órkę selenową, przyczem do stacyi od­

biorczej przesyłają się p rąd y elektryczne o sile odpowiadającej jasności danego pola.

J e s t to w głów nych zarysach fo rm a nada­

w ana każdem u przyrządow i w ysyłającem u.

O statnim swym przyrządom K orn nadał kształty o tyle tylko odmienne, że kom órka selenowa nie leży wew nątrz, lecz na końcu cylidra, a snop św ietlny rzucony zostaje na nią nie w prost, ten za pośrednictw em um iesz­

czonej w ew nątrz cylindra soczewki o całko- witem odbiciu.

Cylinder szklany ustaw iony je st w tym razie pionowo, a kom órka selenowa umiesz­

czona je s t u dołu cylindra.

Dalszem zadaniem w przenoszeniu foto­

g rafii je s t odtworzenie przesyłanego n a sta- cyę odbiorczą obrazu z nadpływ ających p rą­

dów elektrycznych zmiennej siły. P ierw ­ szym krokiem do tego je s t oddziaływanie na siłę św ietlną jakiegoś źródła św iatła zapom o­

cą powyższych prądów elektrycznych, prze­

syłanych ze stacyi wysyłającej. N apotyka­

my tu dwie trudności. Pierw szą je s t ta oko­

liczność, że zwykła lam pa żarow a posiada wielki stopień bezwładności i nie może do­

statecznie prędko zastosowywać się do szyb­

kich zmian w sile prądu. D ruga trudność I

polega na tem , że siła prądów elektrycznych w skutek wielkiego oporu kom órki selenowej w przyrządzie wysyłającym , zwiększonego oporem linii telegraficznej, jest bardzo nie­

znaczna i dochodzi zaledwo do dziesiątych części miliampera.

Powyższe trudności zostały szczęśliwie rozwiązane przez zastosowanie specyalnego źródła św iatła, a mianowicie promieniowa­

nia opróżnionych z powietrza i gazów ru r szklanych, które wobec pewnego ciśnienia wewnętrznego bardzo silnie działają na pły ­ ty fotograficzne, oprócz tego zaś nie posiada­

ją prawie wcale bezwładności, a ich siła

; świetlna reguluje się zapomocą naw et nie­

zmiernie m ałych ilości energii.

Próby z przenoszeniem elektrycznem foto­

grafii pow stały w skutek badań nad własnoś-

i ciam i prom ieniow ania ru r opróżnionych, a pierwsze w yniki dodatnie na polu tegoż przenoszenia zawdczięcamy zastosowaniu po­

wyższego źródła światła w przyrządzie od­

biorczym.

W iem y, że opróżniona rura szklana zaczy­

na świecić skoro zapomocą dwu elektrod 1 m etalicznych przesyłam y przez nią elektrycz­

ne p rądy zmienne o bardzo Wysokiem napię-

| ciu i bardzo krótkich peryodach czyli t. zw.

prądy Tesli.

Długość ru rk i używanej do przenoszenia fotografii w ynosi zaledwie kilka cm a śred-

| nica 1 cm. R u rk a jest cała otoczona czar­

nym papierem i w arstw ą lakieru a w osło­

nie tej pozostawiony jest tylko jeden niez­

m iernie m ały, bo wynoszący zaledwo 1/u mm2 otworek, przez który promienie, wychodzące z ru rk i padają na papier lub błonkę fotogra­

ficzną w odbieraczu.

W przyrządzie odbiorczym widzimy zno­

wu cylinder szklany, na którym nawija się papier lub błona fotograficzna. Cylinder ten obraca się i przesuwa mechanicznie przed otworem w warstwie zaciemniającej rurkę świecącą dokładnie tak samo, ja k w przyrzą- dzie wysyłającym cylider z oryginalną foto­

grafią przesuwa się między źródłem św iatła a kom órką selenową. Gdy ruchy obu cyłin- drów w zupełności sobie odpowiadają albo, w yrażając się technicznie, są synchroniczne, a ru rka szklana świeci tem jaśniej im więk­

sza jest siła prądu w linii telegraficznej, w tedy jest rzeczą oczywistą, że padające na

(9)

Ne 8 W SZ E C H ŚW IA T 1 2 1

papier fotograficzny promienie świetlne z rurki, umieszczonej w odbieraczu, muszą wywołać dokładną kopię fotografii przesy­

łanej.

Techniczną stronę wynalazku, t.j. sposoby użyte dla wyw ołania zmian w sile świetlnej rurki oraz dla synchronizacyi ruchów obu cylindrów, pom ijam y tu jako zbyt specyalne.

Zamieszczona obok odbitka, przedstawiająca p ortret wynalazcy, A rtu ra Korna, uwidocz-

F ig. 2.

nia osiągnięte dotychczas wyniki. Aczkol­

wiek wyraźności portretu jeszcze wiele za­

rzucić można, to jednak widzimy na nim wszystkie bardziej charakterystyczne linie i cechy tw arzy tak, że fotografie, przenoszo­

ne drogą telegraficzną już teraz służyćby mogły do celów sądownictwa i dziennikar­

stwa.

Pozostaje jeszcze rozpatrzeć pokrótce spra­

wę przenoszenia elektrycznego pism a i ry ­ sunków.

Zastosowywane do tego celu przyrządy, zwiemy z grecka „telautografam i“ („samopi- szącemi na odległość") mogą działać w dwo­

ja k i sposób.

Pierwsza, nowsza metoda, zastosowywana przez wynalazców Graya, Cerabotaniego i G ruhna polega na tem, że na stacyi wysy­

łającej pisze się zapomocą ostrza, którego ru ­ chy dzielą się na dwie składowe. Każda składowa wywołuje prąd elektryczny, prze­

syłany na stacyę odbiorczą, gdzie znowu obie wspólnie wyw ołują ruch ostrza piszące­

go lub prom ienia świetlnego - ruch, który ściśle odpowiada poruszeniom ostrza na sta­

cyi wysyłającej.

D ruga metoda, dawniejsza, ale właśnie nas obchodząca, wynaleziona została przez Bakewella w połowie przeszłego wieku i już zastosowana w praktyce w pantelegrafie Ca- sellego.

Na arkuszu metalicznym pisze się lub ry ­ suje atram entem , będącym złym przew odni­

kiem elektryczności i tak przygotow any a r­

kusz nawija się na cylindrze z tw ardego k a u ­ czuku. Cylinder obraca się naokoło osi i po­

suwa wzdłuż niej tak, że stałe ostrze, ślizga­

jące się po powierzchni cylindra, opisuje linię spiralną, wznoszącą się za każdym obro­

tem cylindra o 1/ i mm. Prąd elektryczny doprowadza się od jednego bieguna bateryi do arkusza metalicznego z pismem lub ry ­ sunkiem, skąd przez powyższe ostrze, odpo­

wiedni zamykacz prądu i linię telegraficzną prąd elektryczny dostaje się do przyrządów na stacyi odbiorczej. Prąd zostaje przerw a­

ny za każdem przejściem ostrza piszącego przez linię nakreśloną atram entem nieprze- puszczającym prądu

W systemie Bakewella, Casellego i t. p.

przyrządy odbierające były zupełnie podob­

ne do wysyłających z tą tylko różnicą, że na cylindrze naw inięty był papier, który na­

sycano odpowiednio przyrządzonym roztw o­

rem chemicznym. G dy prąd płynął przez piszące na aparacie odbiorczym ostrze—p a­

pier zafarbowywał się na niebiesko. Tym sposobem otrzym ywano białe pismo na tle niebieskiem.

W adą tego systemu było powolne działa­

nie elektrochemiczne prądu w przyrządzie odbiorczym, wskutek czego system ten nie wydał rzeczywiście wyników praktycznych.

Korn do przenoszenia pism a i rysunków za­

m iast powyższego sposobu elektrochemicz­

nego odtwarzania zastosował sposób foto­

graficzny. Odbitka fotograficzna pism a otrzym uje się w ten sam sposób co i odbitka przenoszonej fotografii, a mianowicie zapo­

mocą działaniu powyżej opisanej opróżnionej rurki, świecącej pod wpływem prądów Tesli.

W ten sposób w godzinę można z łatw oś­

cią przetelegrafować i odtworzyć 500—600 słów oryginału,a używając stenografii nawet do 20000 słów. Rysunek 3 wyobraża prób­

kę takiego pisma.

Stosując wynalazek Korna można posyłać na telegraf oryginalny rękopism, który może

(10)

122 W S Z E C H Ś W IA T JM® 8 być przechow yw any jak o dokum ent dowo­

dowy. Dugość linii nie w pływ a na dokład­

ność odtw orzenia pism a, gdyż ono nie zależy od ilości energii elektrycznej, a tylko od obec­

ności p rąd u wogóle. W system ie zaś K orna tylko dwa przypadki są możliwe, t. j. albo prąd płynie, albo nie płynie wcale. Do­

kładność odtw arzanych rysunków lub pisma rów na się więc zawsze częściom ćwierci m i­

lim etra.

N a zakończenie przytaczam y wnioski w y­

nalazcy K orna co do możliwości „patrzenia na odległość^. Sądzi on, że o patrzeniu na odległość będziemy mogli mówić dopiero wtenczas, gdy się uda bardzo znacznie sk ró ­ cić czas potrzebny do przenoszenia fotografii, i

nek zwierzęcych (szczególnie śledziony byka lub konia) swoiste ciało, które przeciwdziała reakcyi pomiędzy katalazą a wodą utlenioną (ob. arty k u ł d-ra F un k a w N r 48 W szech­

św iata z r. ub.); ciało to nazwali antykatalazą.

Dalsze badania nad oddziaływaniem wzajem- nem katalazy i antykatalazy dowiodły ist­

nienia w wyciągach tkankow ych (szczególnie w mięśniach świnki morskiej i konia) ciała, które nietylko ham uje przeciwdziałanie anty- } katalazy, ale też posiada własność odradza- nia katalazy, która poprzednio stała się nie-

j czynną pod wpływem ciała przeciw-działają-

j cego. Autorowie w spom niani nazwali ten ferm ent filokatalazą. Oprócz antykalazy i fi- lokatalazy tkanki zwierzęce zawierają jeszcze

Fig.

np. z 10 m in ut do ł/5 sekundy. Zasadniczo, patrzenie na odległość byłoby możliwe już i teraz, gdybyśm y zastosow ali jednocześnie bardzo wiele linij telegraficznych i o tyleż bardziej złożone przyrządy na stacyach w y­

syłającej i odbiorczej. Praktycznie, podobne patrzenie na odległość nieda się jeszcze j przeprowadzić ze względu na zbyt wielki koszt.

W każdym razie każde skrócenie czasu przenoszenia fotografii zbliża nas do rozw ią­

zania zadania co do patrzenia n a odległość i być może, że na tej drodze, aczkolwiek nie i

w najbliższej przyszłości uda się cel zamie­

rzony osiągnąć. w. w.

A N TY K A TA LA ZA W TK A N K A C H ZW IERZĘC Y C H .

Badacze francuscy, p. B attelli i pan n a S tern znaleźli w w yciągach z niektórych tka-

3.

jedno ciało, które w tem peraturze wrzenia wzm aga własność odradzającą fiłokatalazy—

ciało to nazwano ciałem czynnem filokatala- zy (activateur de la philocatalase). A utoro­

wie, o których mówimy, nie zadowolili się stwierdzeniem fak tu istnienia ciał wspomnia­

nych w tkankach zwierzęcych, lecz postano­

wili zbadać szczegółowo ich własności. Nie udało im się dotychczas otrzym ać większych ilości m ateryału czystego w stanie stałym — wszelkie też badania dokonano z wyciągami tkankow em i.

Przygotow anie czystej antykatalazy (bez fiłokatalazy) odbywa się w sposób następują­

cy. Do rozgotowanej na miazgę śledziony dodajem y 8 części 0,3°/o roztw oru kwasu oc­

towego; mieszaninę tę w strząsam y przez go­

dzinę, filtrujem y i otrzym ujem y płyn jasno- czerwony, k tó ry staw iam y na przeciąg 48 go­

dzin w chłodnem miejscu. Tworzy się osad, k tó ry znowu filtrujem y; filtrat zgęszczamy w próżni w tem peraturze 45° do 1/ 10 objętoś­

ci pierwotnej i znowu filtrujem y. O trzym u­

jem y płyn gęstaw y, mocno zabarwiony, bo­

(11)

JYo 8 W SZ E C H ŚW IA T 123 g a ty w antykatalazę. Filokatalaza zapewne

zniszczona zostaje w środowisku kwaśnem i w obecności tlenu przez antykalazę (prawdo­

podobnie w przeciągu 48 godzin poprzedzają­

cych proces wyparowania). W celu otrzymania m ieszaniny antykatalazy z filokatalazą postę­

pujem y nieco inaczej — gdyż śledzionę po­

siekaną na miazgę po dodaniu kwasu octo­

wego wstrząsam y zam iast godziny tylko przez czas 10 m inut, filtrujem y i otrzym any płyn odrazu zgęszczamy (nie czekając 48 go­

dzin). W otrzym anym filtracie filokatalaza zachowana być może przez czas dłuższy - ostatecznie ulega zniszczeniu. Niedogodne­

mu okazały się sposoby otrzj^mywania antyka­

talazy za pomocą alkoholu, acetonu lub siar­

czanu amonu.

Jednem z pierwszych zadań, po otrzym a­

niu odpowiednich preparatów , było określe­

nie ilościowej strony reakcyi pomiędzy dwo­

m a ciałami. W tym celu należało przygo­

tować roztwór norm alny każdego z nich. Za roztwór norm alny katałazy pp. B. i S. w y­

brali roztwór, którego 1 cm3 w przeciągu 10min. rozkłada 30,5 <7 wody utlenionej, a więc uw alnia 10 l tlenu (w tem peraturze 0° i pod ciśnieniem 760 mm). Norm alnym zaś roztw o­

rem antykatalazy nazwali roztwór, którego 1 cm3 działając w przeciągu 10 min. na 1 cm3 normalnego roztworu katalazy, w obecności 13 cm3 wody (15 cm3, płynu wogóle), w śro­

dowisku obojętnem i w temp. 38° niszczy po­

łowę katalazy. K atalaza więc, która przed doświadczeniem przez dany przeciąg czasu (10m in.)rozkłada30,5 g wody utlenionej, roz­

kład a teraz w tych samych w arunkach tylko połowę t. j. 15,25. Roztwór pięć razy uboż-

, , • N

szy w antykatalazę nazwiemy roztworem — O pięć razy bogatszy 5 N.

Okazało się z doświadczeń, że dana stała ilość antyk atalazy tem więcej niszczy k ata­

lazy, im większa jest tej katalazy koncentra- cya. Co zaś dotyczę zależności od ilości an­

tykatalazy, to okazało się, że nie zachodzi tu prosty stosunak liczbowy: zobojętnianie k a­

talazy nie postępuje w tym samym stosunku, w jakim dodajem y ciała jej przeciw-d ziała- jącego.

Co do w pływu ciepła, dowiedziono, że tem ­ p eratura wrzenia nie niszczy antykatalazy

czystej (tj. otrzymanej we wspomniany powy­

żej sposób). Optimum reakcyi pomiędzy k a ta ­ lazą a antykalazą leżą około 38°, minimum około 10°. Wogóle reakcya odbywa się naj­

szybciej w przeciągu pierwszych trzech mi­

nut, następnie szybkość reakcyi coraz się zmniejsza i po upływie 30 m inut zwalnia ogromnie, aby ostatecznie ustać zupełnie.

Okazało się, że nigdy cała ilość katalazy nie zostaje zobojętniona. Początkowo badacze sądzili, że dzieje się to z tego powodu, że ca­

ła antykatalaza wyczerpuje się w czasie re­

akcyi. Okazało się jednak, że tak nie jest, gdyż jeżeli dodamy świeżej katalazy, zosta­

nie ona zobojętniona. Można tylko przypuś­

cić, że zobojętniona, nieczynna ju ż katalaza, działa hamująco na dalszy przebieg reakcyi.

N astępuje stan równowagi pomiędzy katalazą normalną, czynną, a katalazą zobojętnioną, nieczynną.

Co dotyczę wpływu innych czynników na-

| tu ry fizycznej i chemicznej, to pp. B. i S.

spostrzegli, że kwas octowy (a więc środo- ' wisko kwaśne) w rozcieńczaniu 0,03°/0 ( i wy­

żej) osłabia działanie antykatalazy, w roz­

cieńczeniu zaś słabszem 0 ,01% — nie działa na nią wcale. W środowisku słabo alkalicz- nem (odpowiadającem 0,01% roztworowi NaHCOj) działanie antykatalazy wzm aga się nieznacznie; w środowisku bardziej alkalicz- nem (0,03% NaHCO.,) działania niszcząco an­

tykatalazy i alkaliczności sum ują się.

Doświadczenia nad oddziaływaniem wza- jemnem katalazy i antykatalazy w nieobec­

ności tlenu (w próżni lub atmosferze wodo­

ru) dowiodły, jak to ju ż było wiadomo z do­

świadczeń ze świeżemi wyciągami narządów zwierzęcych, że antykatalaza nie działa w nieobecności tlenu i z drugiej strony od­

zyskuje działanie owo natychm iast po zet­

knięciu się z powietrzem. Zwiększony do-

! stęp powietrza lub tlenu nie oddziaływa na

| przebieg reakcyi w znaczeniu przyspieszają- cem.

W oda w znacznych ilościach (roztwór bar­

dzo rozcieńczony) sama przez się działa ni­

szcząco na katalazę zwierzęcą; znaczne roz­

cieńczenie wzmaga również działanie a n ty ­ katalazy. Czy te dwa procesy sum ują się w danym razie—niewiadomo.

W iadomo, że HCN działa niszcząco na katalazę. Z badań p. B. i S. okazało się, że

(12)

124 JSIe 8 obecność lub brak tlenu nie w yw iera w tym

procesie żadnego w pływ u. Stąd w niosko­

wać należy, że działanie niszczące a n ty k ata- lazy polega na utlenianiu, działanie zaś HCN na procesie hydrolizy. Do tej ostatniej ka- tegoryi należy też zapewne działanie roztw o­

rów bardzo rozcieńczonych. T rypsyna nie działa (przynajm niej w przeciągu p ierw ­ szych 30 min w tem peraturze 37°) na k a ta ­ lazę ani na antykatalazę.

Co do filokatalazy, to ja k w spom nieliśm y wyżej, broni ona katalazy od niszczącego działania antykatalazy i odradza ją, jeżeli poprzednio została zniszczona. Na katalazę norm alną (nie zobojętnioną przez a n ty k a ta ­ lazę) filokatalaza nie działa wcale. N ajw ię­

cej filokatalazy dostarczają mięśnie czerwo­

ne. Ciało to pozostaje bez zm iany przez k il­

ka godzin po śmierci. T ak samo ja k dla antykatalazy badacze nasi znaleźli dla filo­

katalazy m etodę dozowania o partą na ozna­

czeniu ilości ciała tego, potrzebnej do zobo­

jętnienia działania antykatalazy.

Filokatalaza w tem peraturze wrzenia ule­

ga zniszczeniu; strącona zostaje przez nasy ­ cony roztw ór siarczanu am onu, alkohol, ace­

ton; nie dyalizuje się; przechow ana być mo- ! że przez cza.s krótki w kwasach organicz­

nych, kw asy m ineralne niszczą ją natom iast, i strącony osad po wysuszeniu staje się nie­

czynnym — w stanie płynnym w nizkiej tem- peraturze przechow yw ać się daje przez czas dłuższy.

Odradzanie katalazy przez filokatalazę nie odbywa się w niskiej tem peraturze; optim um przypada również na t. 37°. Reakcya po­

czątkowo postępuje szybko, następnie sto­

pniowo słabnie. W nieobecności tlenu filo­

katalaza działa energiczniej, je s t więc fer­

m entem redukującym . Samo działanie pró­

żni lub atm osfery wodoru nie w ystarcza do odradzania nieczynnej katalazy. N iektóre ciała, jak alkohol, aldehyd, aceton, eter, w strzym ują lub osłabiają działanie a n ty k a ­ talazy na katalazę; odradzające ich działanie natom iast nie je s t wysokie; pp. B. i S. p rzy ­ puszczają, że ham ujący wpływ tych ciał na działanie an tykatalazy polega na tem , że one to, zam iast katalazy, ulegają procesowi u tle­

niania. Że tak jest, w ypływ a też z fak tu in- j

nego, a mianowicie, że alkohol nie działa ;

filokatalitycznie (t. j. przeciw działaniu anty- katalitycznem u) w procesie niszczącego dzia­

łania dużych ilości wody lub cyanku potasu, gdyż oba te zjawiska, ja k powiedzieliśmy, nie są procesami utleniającem i, lecz polegają na hydrolizie. Filokatalaza zaś działa w da­

nym razie coprawda hamująco, ale tylko w słabym stopniu odradzaj ąco.

Ciało czynne filokatalazy, jak wiadomo, wzmaga jej działania hamujące. W nieobec­

ności filokatalazy nie działa wcale ani na katalazę ani na antykatalazę. Ciało czynne nie ulega zniszczeniu w tem peraturze wrze­

nia. Największej ilości ciała czynnego dostar­

czają trzustka i wątroba.

Ilość katalazy zawartej w świeżym w y cią­

gu niektórych narządów zwiększa się jeżeli dodam y do niego filokatalazy lub ciała czyn­

nego. Tego zwiększenia się ilości nie należy przypisyw ać obecności jakiegokolwiek kata- lazogenu lecz tylko odradzaniu katalazy zo­

bojętnionej przez antykatalazę zaw artą w tym samym narządzie.

Filokatalaza i katalaza należą zapewne do g ru p y ferm entów . Pierw sza z nich posiada wszelkie tych ciał własności: nie działa w nis­

kiej tem peraturze, działanie jej wzrasta ró­

wnolegle z podnoszeniem się tem peratury, praw idłowość w szybkości reakcyi wykazuje analogię z przebiegiem reakcyi fermentów; nie ulega zniszczeniu w tem peraturze wrzenia, strącona zostaje przez alkohol i t. d. Anty- katalaza posiada większość własności chara­

kterystycznych dla fermentów, ale różni się od nich przedewszystkiem tem, że nie zostaje zniszczona w tem peraturze wrzenia, roz­

puszcza się w alkoholu i t. d. Niewiadomo też, czy oba te ciała posiadają własności k a­

talityczne, to jest w pływ ania na szybkość reakcyi bez widocznego w niej uczestnicze­

n ia i bez ulegania jakim kolwiek zmianom ilościowym. Dalsze badania autorów m ają na celu określenie natury ciał wspomnia

nych. A. E.

(13)

J\fo 8 W SZ E C H ŚW IA T 125

KR ONI KA NAUKOW A.

— B adania nad składem chemicznym żółtka, przeprow adzone niedaw no przez p. L. H ugounenqa w ykazały, że w żółtku ja j ptasich zaw ierają się w znacznej ilości tłuszcze, lecy ty n y , hem atogen (o d k ry ty niedaw no nukleoproteid), a także związ­

k i żelaza, fosforu, sia rk i, w apnia i m agnezu. N a j­

w ażniejszą z części składow ych żółtka stanow i zw iązek pew nego album inoidu z nukleoproteidam i, nazw any przez H u g o u n en ą a w itelliną. A naliza te g o ciała, w yk azała w nim obecność arg in in y (1 %), histy d y n y (2 ,2 $), lizyny (1 ,2 $), tyrozyny

(2%), leucyny praw ej (6 ,8 %) i kw asu amino-wale- ryanow ego (1,5 $ ), a prócz tego znacznej ilości su b stan cy j (jak glikokol, alanina, seryna), wcho­

dzących w sk ła d w iteliny w stosunku mniejszym niż 0 ,5 $ ..

A u to r u p atru je pokrew ieństw o sk ła d u w iteli­

n y i kazeiny m leka i k ładzie nacisk n a analogię znaczenia fizyologicznego dw u tych substancyj, służących za m atery ał pokarm ow y d la zarodków

i m łodych zw ierząt. J. T.

(C. R .).

— D ziała nie pato genetyczne radu na zw ierzę­

ta ssące specyałnie zaś na króliki, było p rze d ­ m iotem św ieżo ogłoszonych badań p- E . 8 . L on­

dona, przeprow adzonych w In sty tu c ie m edycyny dośw iadczalnej w P e te rs b u rg u . A u to r zam knął w m ałej k la tc e 3 króliki: dw u samców i je d n ę sam icę. U g ó ry k la tk i w środku jej su fitu um ie­

szczono pudełko, zaw ierające 25 centigram ów czystego b ro m k u radow ego. D ośw iadczenie tr w a ­ ło p ię tnaście dni, poczem zw ierzęta poddane d zia­

ła n iu ra d u zm arły po upły w ie około dw u miesię- cy, w ykazując d łu g i sz ereg najróżnorodniejszych zm ian patologicznych: ran , oparzełin, obrzęków , zw yrodnienia nekrotyczne różnych tk a n e k oraz zaburzenia nerw ow e w siatków ce, narząd ach roz­

rodczych i tu d.

S ekcye i b ad a n ia histologiczne w ykazały, że tk a n k a podskórna zw ierząt b adanych u leg a atrofii zupełnej; w okolicy kręg o słu p a sk ó ra przylegała n a d e r silnie do tk a n e k głębiej leżących zapomocą spojeń w łóknistych; m ięsień sercow y b y ł zupeł­

nie m iękki. W ą tro b a i trz u stk a znacznia się zm niejszyły; n erk i b y ły b lad e i m iękkie, n ad n e r­

cza n atom iast w idocznie u le g ły hypertrofii. J a j ­ n ik i samic oraz gruczoły nasienne i przy jąd rza sam ców w ykazyw ały n a d e r w yraźne oznaki atrofii.

W a rs tw ą korow a ja jn ik a u legła zw yrodnieniu tkankołącznem u; znaleść można było zaledw ie nieliczne folikuły i pęcherzyki G raafa w stanie mocno zw yrodniałym . Co do gruczołów n asien ­ n ych i przy j ądrzy to części nabłonkow e tych na­

rządów znikły zupełnie, zarówno ja k i św iatło k a ­ nalików , n atom iast rozrosła się tu niepom iernie tk a n k a łączna.

R dzeń p rzed staw iał obraz zw yrodnienia atrofi- cznego kom órek nerw ow ych. C ieką wem jest bardzo, że w szystkie spustoszenia, poczynione przez ra d , dotyczyły w łaśnie tk a n e k i narządów

„szlachetnych". To dziw ne działanie elekcyjne, oczyw iście, dotychczas objaśnione być nie może.

(R. gen. d. Sc.). J. T.

D o jrzew enie ja j pod wpływ em czynników chemicznych. P rz e d dw om a laty L oeb w yw o­

łał rozwój ja j niezapłodnionych niektórych m ię­

czaków z rodzin}7 P a te llid a e (P rosobranchia — C yclobranchia), poddając je w ciągu dw u godzin działaniu wody m orskiej hypertonicznej o pew ­ nej określonej koncentracyi. R ozw ój dochodził do pow staw ania larw . Jed n o cześn ie je d n a k zna­

ny ten badacz zauw ażył, że z jaj ty c h s a n a c h sa­

mic, zapłodnionych norm alnie sp erm ą— la rw y się nie rozw ijają. P o u p ły w ie pew nego czasu Loeb o d k ry ł now ą m etodę w yw oływ ania partenogene- zy sztucznej, polegającą na skom binow aniu dzia­

ła n ia w ody m orskiej hypertonicznej zakw aszonej.

Obecnie, w racając do sw ych poprzednich dośw iad­

czeń L oeb doszedł do przekonania, że nieudanie się zapłodnienia norm alnego zależało praw dopodo­

bnie od użycia jaj jeszcze niedojrzałych, oraz spróbow ał sztucznie dojrzew anie przyśpieszyć.

W pierw szej se ry i dośw iadczeń n a d ja jk am i L ot- tia (rodz. P ate llid a e) okazało się, że ja jk a nie u le­

gające zapłodnieniu w wodzie m orskiej zw ykłej lub zakwaszonej — zapładniają się z łatw ością w wodzie zalkalizowanej. Należało się te d y prze­

konać, czy ta w oda zalkalizow ana działa na ja jk o , czy na plem nik, czy też n a oba p ro d u k ty płciowe razem. O kazało się, że działanie to stosuje się w yłącznie do ja je k , albow iem te po p o trak to w a­

n iu w ody zalkalizow ana odrazu s ta ją się zdolne do zapłodnienia; odw rotnie — plem niki w tych j w arunkach trac ą sw ą spraw ność. Z auw ażyć na-

j leży, że przeniesienie ja je k , któ ry ch dojrzałość

j została w sposób sztuczny przyśpieszona— z po-

| w rotem do zw ykłej w ody m orskiej, nie w pływ a i na zm niejszenie się ich zdolności do zapłodnienia.

P rócz tego L oeb stw ierdził, że w spraw ie owego dojrzew ania w w arunkach sztucznych w pływ znaczny p rzy p a d a w udziale tem p eratu rze.

W 18° C. dojrzew anie sztuczne od b y w a się dw a razy p rędzej, aniżeli w 8 °. W obec tego można przypuszczać, że działanie w ody zalkalizow anej je s t raczej n a tu ry chem icznej, aniżeli fizycznej.

D o sztucznego dojrzew ania niezbędną je s t obec­

ność dostatecznej ilości tle n u w wodzie; obecność w odoru uniem ożliw ia dojrzew anie.

W ogóle w szelkie m etody, pow odujące sztuczny ' rozwój dziew orodny ja ja , m uszą jednocześnie w y­

w oływ ać ich dojrzew anie, tru d n o bowiem p rzy ­ puszczać możliwość rozw ijania się je j n iedojrza­

łych. N aogół ilość ja j, k tó re u L o ttia mogą być doprow adzone do rozwoju dziew orodnego je s t bardzo nieznaczna i w ynosi zaledw ie 5$.

L oeb próbow ał wyw ołać sztucznie dojrzew anie sto su jąc działanie benzolu; ciało to w yw iera dzia-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Reakcją na pojawiające się przejawy agresji wobec Żydów, którzy po wojnie zdecydowali się pozostać w kraju, gdzie rozpoczął się Holocaust, stały się nowe programy

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

własnych, zrozumiałam, czego wspinacz musi się nauczyć, jaki ro- dzaj doświadczenia cielesnego musi osiągnąć, by móc w ogóle za- cząć się wspinać i wykonywać zjazdy oraz

dany prostokąt miał pole

Okazało się, że sfotografowałem nie szkołę tysiąclecia, tylko bardzo okazałą plebanię.. [W „Sztandarze Ludu”działała]

Zgodnie z tymi aktami prawnymi Centrum Dokumentacji Sądowej wdraża system rozpowszechniania wyroków i innych orzeczeń sądów w drodze oficjalnej publikacji wyroków i innych

Woda błyszczy, cieszy, żywi, bawi, pokarm i wytchnienie daje Bez niej życie roślin, zwierząt niemożliwe się wydaje … Smutna zatem jest ta prawda, że nie dbamy zbytnio o to,

Lubię, gdy zaczynają się wakacje.. Lubię