• Nie Znaleziono Wyników

Terminator Polski. R. 2, nr 10 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Terminator Polski. R. 2, nr 10 (1913)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

R o k II.

L w ó w , p a ź d z ie r n ik 1 0 1 3 .

Nr. 10.

MIESIĘCZNIK DLA. M ŁODZIEŻY RĘKODZIELNICZEJ.

Wychodzi na początku każdego miesiąca. Prenum erata roczna wynosi L K , z przesyłką 1 K 30 li. Pojedynczy numer 10 hal Ogłoszenia za jeden wiersz drobnym pismem lub jego miejsce

lti groszy. Rękopisów nadesłanych nie zwraca się.

Bohater w olności z r. 1865.

MARCIN MACIEJ BO RELOW SKI.

Zadrżał z ob aw y odw ieczny kolos rosyjski, skupił sw e potężne hufce, w yp o saży ł w arm aty i w y sła ł w yk ształconych oficerów z armią na Podlasie przeciwko nieukow i, nieuczonem u, w bluzie robotniczej B orelow skiem u, bo jego, pod zasm arow aną bluzą, bijące serce, straszyło sw ą odw agą mocarza R osyę. I ścigał Go nam iętnie, bezustannie, aż d osięgnął Go pod Batorzem dnia 7. w rześnia i tam , idącem u z bagnetem na arm aty i nieprzejrzane zastęp y m oskiew skie, przeciął kulą kara­

binow ą pasm o ch w aleb n ego żyw ota.

M ęczeńsko lecz chlubnie zak oń czył ży cie, oddane w całości pracy dla osw obodzenia ojczy­

zny. Przypatrzm y się bliżej tem u niezw ykłem u rzem ieślnikow i.

Urodził się pod Krakowem, w m iejscow ości P ółw sią Z w ierzyniecką zw anej, dnia 29. paździer­

nika 1859 roku, jako syn ubogiego murarza. Gdy dorósł, oddali go rodzice do term inu do bla­

charza. W m łodym term inatorze biło jednak serce gorącą m iłością ojczyzny. — K ościół Marjacki, groby W aw elu i te św ięte prochy królów polskich, tam spoczyw ające, n io sły m yśli jeg o z war- statu na pola, stoczonych w poprzednim pow staniu bitew , a ciężka praca w term inie nie w y ­ starczała mu, bo po godzinach zakopyw ał się m łody chłopiec w ciem ny kąt i tam czytał o bo­

haterach i o bitwach w P olsce. I kształcił się m łody Borelowski na blacharza, a rów nocześnie kształcił ducha sw ego i serce nieprzepartą poił m iłością ojczyzny. Czytał g łów n ie h istoryę, a Le­

lied ak cy a: L w ó w , T o w . Ś w . S t. K o s tk i G ró d e c k a 2 b Telelon 1756. Godz urzędow e; w c wartki od 8-9 w . i niedziele 2-3 po poi.

A dm inistracya: W a le r y a n C ie ś la k , L w ó w , u lic a Ł y c z a k o w s k a I. 1 6 5 II. p ię tr o .

(2)

lew el, ten w ielki historyk i członek Rządu N arodow ego w r. 1831, b y ł jego ulubionym autorem.

Z jeg o dzieł czerpał otuchę, w jego dziełach szu k ał środków do osw obodzenia O jczyzny — i zna­

lazł je w rew olucyi. To też k ied y rok 46 zajaśniał na ziem iach polskich, k ied y m łódź chw yciła za oręż i do w alki się rw ała, B orelow ski, w ów czas siedm nastoletni m łodzieniec, zaciągn ął się w sz e ­ regi, lecz został przez w ła- '____________________ ■ jącym — knut zaborczy

dze pruskie aresztow any. , św ista ł nad głow am i i lada

głupstw o pędził satrapa rosyjski setki osób do w ię­

zień. Nie w olno już b yło n aw et m yśleć po polsk u — N ieszczęśliw a rew olucya

i w ięzien ie zahartow ały ty l­

ko B orelow skiego w chęci służenia O jczyźnie.Nie uląkł się, nie dobiła w nim du­

cha niew ola, ow szem w y ­ szed ł z w ięzienia, rozpro­

stow ał spracow ane dłonie, rozszerzył je-szeroko, jakby cały św iat do sieb ie przy­

garnąć pragnął i poszed ł m iędzy rzem ieślników , jął się najpierw pracy blachar­

skiej, wędrując po A ustryi, C zechach,W ęgrzech i N iem ­ czech, w reszcie osiadł w R zeszow ie, w końcu jednak rzucił i to przedsiębiorstw o, przeniósł się do W arszaw y i jął się pracy studniarsko- murarskiej.

i niejeden o sty g ł w zapale, w yzb y ł się gorącej i g ło ­ śnej m iłości m atki-ojczyzny zw iesił g ło w ę i oddał się zw ątpieniu. Nie w szy scy jednak byli takim i, b y ły jeszcze piersi potężne, ser­

ca odw ażne, d usze harto­

w n e, a do tych w łaśn ie n ależał B orelow ski. On czu­

w ał, ale czuw ał odw ażnie i o stro żn ie. Zrozumiał, że nie w ystarczy kochać Oj­

czyzn ę, choćby z sił w szy st­

kich, że nie w ystarczy ma­

rzyć o jej odbudow aniu, ale trzeba się raz do tego dzie-

W ow ym czasie źle działo zabrać, trzeba c h c i e ć

się duszom po polsku czu- ** ~ i d ą ż y ć , zam iast m y ś l e ć i m a r z y ć . I rów nocześn ie z tem zrozum iał B orelow ski, że nie w ystarczy jednostka, lecz cała masa iść m usi, bo bez niej spełzn ie na niczem praca i dążenie jednostki. P oszed ł w ięc m iędzy rzem ieślników , i go to w a ł ich do rozprawy, a w m łode dusze term inatorów , (których teraz był m ajstrem ) w pajał tę gorącą m iłość ojczyzny, hartow ał ich dusze dla słu żb y realnem u ideałow i

M ARYAN K R O P IC IE L .

2) Do szczęścia.

(Ciąg dalszy.)

Przy blasku księżyca, ujrzał gajowy, któremu son powiek nie chciał jakoś skleić, żonę siedzącą w drugim kącie izby na łóżku i uważnie przypa­

trującą się jemu. Zrozumiał teraz, że niepo­

trzebnie okazał swój smutek, że niepotrzebnie roz­

począł z żoną rozmowę o Franku, gdyż ciekawość kobieca obecnie ^rozbudzona bardziej tajemniczym jego zachowaniem się, nie pozwoli i małżonce jego usnąć spokojnie. Żal mu się więc zrobiło i chcąc uspokoić żonę i przecież coś do niej przemówić, a raczej ją okłamać, poruszył się, jakgdyby się obu­

dził i jakby niczego dotychczas nie widział ode­

zwał s i ę :

— Czego nie spisz — czy może co ci dolega ?

— Nic mi nie brakuje — nie mogę jednak zasnąć, sama nie wiem dlaczego. Myślę sobie

o Franku, jak to on w świat pójdzie i wnet po­

ciechy doczekamy się.

— Nie można jeszcze nic mówić, boć dziedzic nic dokładnie nie powiedział, potrącił tylko o to mimochodem, mówiąc o gościach, których zaprosił na polowanie.

— A kiedyż dowiesz się coś pewnego ? bo bar­

dzo chciałabym wiedzieć, co naszego Franka czeka w niedalekiej przyszłości.

— Może jutro będzie sposobność pomówienia o tem obszernie, gdyż mam właśnie z dziedzicem ułożyć cały plan polowania, jutro zatem o wszyst- kiem się dowiem, — i przerzucił się gajowy na drugi bok.

W ślad za nim poszła i żona, ciekawość bo­

wiem została bodaj do pewnego stopnia zaspoko­

joną.

Późna noc rozległa się za oknami, gdy oboje pracą dnia i troską o Franka zmęczeni, zapadli w sen głęboki.

(3)

To co dzisiaj spełniają opieki nad term inatoram i, zapoczątkow ał na w łasn ą rękę ich majster Borelowski. On p ierw szy u nas, w P olsce porozbiorowej, garnął ich do sieb ie i uczył czem są i jakimi być powinni i tu tkwi niezm ierna zasługa B orelow skiego, tak, że choćby niczego w ię­

cej nie dokonał, cześć mu się n ależy w ielka, bo obudził rzem ieślników i uczył ich być Pola­

kami. A le dla d uszy tak gorącej, jak nasz bobater za m ało to było; on szeregow ał obok siebie całe zastęp y rzem ieślników starszych i m łodych i budow ał P olskę w sercach pod bluzam i robo- tniczem i i rzeczyw iście ją budow ał bo k iedy padło hasło roku 1863 on B orelow ski sam w y sta ­ w ił 400 ludzi, gotow ych na każde jego w ezw anie.

N adeszła chw ila 63 r. Zaroiło się od pow stańczych szeregów , a jedn ym z pierw szych b ył oddział B orelow skiego. Rząd Narodowy zam ianow ał go pułkow nikiem i w y sła ł na Podlasie. P oszedł lecz przybrał sob ie nazw isko ukochanego historyka L elew ela i jako L elew el pułkow nikow ał od­

działowi. Opierał się dzielnie pod Łaszawą, Lutami, K rasnobrodem, w ym k n ął się z n ieszczęśli­

wej zasadzki pod Tarnogrodem. Zasadą jeg o b yło nie szafow ać zbytnio krwią ludzką, lecz ją oszczędzać, to też nie w yd ał otw artych bitew o w iele silniejszem u n iep rzyjacielo w i, nie prowa­

dził oddziału w paszczę sm okowi śm ierci, lecz podjazdami n iszczył w ięk sze oddziały m oskiew skie, utrudniał im drogę i przerzedzał silne wojska nieprzyjacielskie. Dnia 24. kw ietnia został B orelow ski zask oczony pod Józefow em i m usiał w ydać bitw ę. Bitwa ta b oleśn ie zakończyła się dla n aszego pułkow nika — stracił bow iem w ielu ze sw ego oddziału, a m ięd zy innym i p oległ i jeg o ukochany adjutant, poeta M ieczysław R om anowski. Po bitw ie tej nie w idzim y przez dwa m iesiące L ele­

w ela - B orelow skiego na polu zapasów , dopiero zjawia się znow u w czerw cu i znów prowadzi, ale teraz już n iestety nie do zw ycięstw . Nie udają mu się p otyczk i, zbyt w ielka liczba Moskali tropi go, tak, że p ostanow ił pułkownik połączyć się z zastępam i Ćwieka Grekowicza. Dokonał tego i połączone oddziały otoczyły sp ecyaln ie w ysła n e korpusy pod Batorzem . P o zycya była nie­

m ożliw a dla pow stańców , M oskale w zięli ich w e dwa ognie, jed yn y ratunek w idział Borelowski w bagnetach.

W ydał w ięc rozkaz, sam twardą dłonią ujął karabin i stanął w pierw szym szeregu, p ostę­

pując wprzód i torując drogę innym . W tem padł strzał i trafił B orelow skiego, pozbaw ił jego ż y ­ cia, oddziału pułkow nika — p ow stańców w ygranej. Działo się to 7. w rześnia 1863.

W Borelow skim nie czcim y tylko bohatera w w alce za w olność — czcim y w nim cały stan rzem ieślniczy, który przez niego dał dowód sw ego gorącego pośw ięcenia się dla O jczyzny — i dziś skoro poszczycić się m ożem y K ilińskim , Borelow skim , to znak, że ma Polska syn ów g o ­ tow ych na w szystk o i z życzeniem , aby K ilińskich i B orelow skich było jak najwięcej, m ożem y z dumą p o w ied zieć: Spracow ane dłonie górą !

Świt rozprószył noce. Widnokręg nieba coraz bardziej się czerwienił na wschodzie, aż po nie­

mych pasowaniach się wyrzucił ze zwego łona go­

rejącą kulę słoneczną, czerwoną, promienną, — na nieboskłon. Ledwie miało czas świeże słońce przej- żeć się w kroplach rosy, zaledwie pierwsi mie­

szkańcy lasu świergotem napełnili bór cały — już ozwał się w chacie gajowego skrzyp ciężkich drżwi wchodowych i wysunął się z nich Franek.

B ył to chłopak krępy. Czarna czupryna, nie uczosana jeszcze, spadała mu na czoło, a czarne oczy patrzyły ciekawie wokoło na budzący się dzień.

W yszedł on przed próg chaty przeciągnął się le­

niwie, owiany jednak chłodem poranka otrząsnął się raźno, gromko wymówił nazwę nieodstępnego towarzysza psa i pobiegł hyżo do strumyka, oszcze- kiwany przez zbudzonego i około niego skaczą­

cego psa. Tam rozebrał się szybko i jednym su­

sem z brzegu skoczył do wody, a za nim nieod­

stępny towarzysz.

Kąpiel nie długo trwała — w chwilę bowiem wracał Franek i jakby nowe życio wstąpiło w niogo, podskakiwał ochoczo wraz ze swoim psem i krzy­

czał, aż ptactwo trwożnie ulatywało.

— Hop! hop!

Nikt mu jednak nie odpowiadał, tylko echo łamane dochodziło do jego uszu i wywoływało w nim nową chętkę do krzyków i nowe h o p ! h o p ! ginęło gdzieś w dali, między konarami.

Przyszedłszy do domu zajął się Franek przy­

gotowaniem do wymarszu, wyniósł więc torbę — porobił naboje, oglądnął dubeltówkę, a wszystko to robił z taką chęcią i wprawą, jakgdyby zawód gajowego był jedynie dla niego ustanowiony.

Tak krzątał się przed chatą Franek, w chacie zaś spał snem sprawiedliwego gajowy. Widocznie zmęczenie dnia poprzedniego było większe, czy też

j zgryzota — czy- wreszcie ta okoliczność, że długo w noc usnąć nie mógł — oddziałało tak na niego, że mimo iż słońce zaglądało już do chaty on spał,

(4)

Życie czeladników dawniejszych.

(D o k o ń cze n ie ).

D o z u p e łn e g o w y k szta łc en ia czeladn ik a z a ­ liczała się przepisana w ęd ró w k a . Już p rzy w y- zw olin ach m ów ili starsi cech o w i: „ab yś w cu ­ d ze kraje w ę d r o w a ł, z łe g o to w a r z y stw a się s tr z e g ł, ćw ic zy ł się, a u partacza ża d n ego nie ro b ił" . T en zatym o b o w ią zek m u siał sp ełn iać k ażd y czeladnik. W ęd ró w k i tak ie pojaw iają się już w w iek u X V . i od t e g o czasu stają się coraz c z ęstsze , tak , że w końcu w ch od zą w zw yczaj — czeladn ik , k tó ry nie w y k a za ł się św iad ectw am i sw ej w ęd row n ej pracy nie m ó g ł zo sta ć m istrzem .

M ożna się b y ło na nią udać d opiero po w y z w o len iu na czeladnika i trw a ła tak a w ę d r ó w k a rok, dw a, 3 lub 4. W szęd zie gd zie czeladn ik rob ił m ieli mu w ys+aw ić św ia d ectw o :

„ P o w ien ien te ż m ieć (to w a rzy sz ) list z ow ych m iast, g d zie w ędrując ro b ieł, k tó rzy b y 0 nim p ew n e a nie w ą tp liw e św ia d ectw o d a ­ li o je g o w iernem a uczciw em zachow aniu p rzez te w sz y stk ie cza sy, k ęd y b y w ę d r o w a ł 1 rob ieł" .

W ęd ró w k ę ta k ą u ła tw ia ły sam e cechy. T o ­ w a rzy sz k ażd y , k tó ry p rzy b ył do n o w eg o m iasta m u siał zn aleść r o b o tę , jeżeli zaś o nią trud n o b y ło , w takim razie d o sta w a ł na d ro ­ g ę i s z e d ł dalej p rzytem b y ł u ga szcza n y w g o ­ sp o d zie.

„G dy t o w a rzy sz p rzyw ęd ru je, ma na s łu s z ­ nej a w ła sn ej g o sp o d z ie czeladn ej stanąć, nie wiedząc zupełnie o tym. Czynną już była jego żona. już przygotowywała posiłek ranny dla dzieci i męża, sporządziła zawiniątko dla męża i Franka, gdyż dziś jak i zwykle wyprawiali się na cały dzień, brali zatym ze sobą obiad do lasu.

Rozbudziły się dzieci, gwar zrobił się w izbie i ten dopiero obudził gajowego. Zerwał się prędko poszedł śladami Franka do strumyka i w niecałe pół godziny opuścił wraz z Frankiem chatę i za­

nurzył się w zieleni leśnej.

Długi czas szli obaj w milczeniu — gajowy był dzisiaj ponury, przeciągał się i ziewał, Franek zaś niezwykle zadowolony podskakiwał to gwiżdżąc wesoło, to z psem się bawiąc, to krzycząc swojo ulubione hop! hop! Drożyna leśna skończyła się, we­

szli na wązką ścieżynę, gdzie bór był gęsty, a krzewy utrudniały spokojne przejście. Tutaj jak na ko mendę, gajowy zdjął strzelbę pod pachę, — gotów do strzału — EYanek umilkł, a pies wysunął się parę kroków przed idących i ostrożnie postępował

a stam tąd po g o d zin ie ma so b ie po w irth y p osła ć, a g d y g o m istrzo w ie p o d łu g o b y c z a ­ ju rz em io sła przyw itają, mają mu na żądanie jego o ro b otę iść porządnie".

Jeżeli zaś ro b o ty nie zn alazł w takim razie:

„Z o so b liw ej ła sk i i przyjaźni p anow ie m i­

str z o w ie pozw alają ze sk rzy n k i sw ej to w a r z y ­ szo w i, k tó r y b y tu p rzedtem nie b y w a ł, a p r z y ­ w ę d r o w a w szy ro b o ty nie d o sta ł, g r o sz y 12 dać"

Szukający pracy nie m ó g ł w stą p ić gd zie mu się p o d o b a ło — b y ł w tym w z g lę d z ie za ­ ch o w yw an y ścisły p orząd ek w ięc p rzed ew - szy stk iem m usieli być zaop atrzen i w czelad ź:

cech m istrze, w d o w y , ch orzy m istrzow ie. D a ­ lej te w a r sz ta ty g d zie b y ły „p u ste sto łk i"

dopiero w końcu inni. O m inąć ten porząd ek m ożna b y ło ty lk o w ó w cza s g d y m istrz sam za w e z w a ł sob ie ja k ieg o ś to w a r zy sza z innego m iasta.

C zeladn ik z o sta ł p rzyjm ow an y na czas k rótk i tz w . próbny, dopiero po ukocńzeniu te g o ż g o d zili się. W ym ó w ić pracę m ożna b y ­ ło na 14 dni — (chociaż m istrzo w ie m ogli czela d n ik ow i w y m ó w ić i na tr ó ts z y cza s). B y ­ ły jednak p rzepisy, że w pew nych ok resach nie ,może czeladnik w ym a w ia ć ro b o ty , a g ł ó w ­ nie w czasie przed św ięta m i: W ielk iej N ocy B o żeg o N arodzen ia, lub te ż, g d y jakaś ro z p o ­ częta rob o ta w y m a g a ła tego , sa m e g o cz ela d ­ nika, k tó r y ją rozp oczął. Jeżeli zaś czeladnik o p u ścił pracę b ez w y p o w ied zen ia sła n o za nim „ tr y b ó w k ę" tj. list, w k tórym m istrz do- węsząc wokoło. Nagle pies przystanął chwilę — oglądnął się poza siebie i spuściwszy łeb popędził zygzakiem przed siebie.

Jest coś — szepnął Franek.

Siad dzika — odparł gajowy i podążył szybciej za psem.

Niedługo jednak to trwało, bo pies krążył wo­

koło na jednym miejscu i spuściwszy ogon, jakby się wstydził, że zatracił ślad, wrócił do gajowego.

Szli jednak dalej w tym samym kierunku zacho­

wując możliwie największe milczenie i ostrożność.

— Czy przypatrzymy się kartoflisku pod la­

sem? zapytał wreszcie Franek.

— Tak, dorzucił gajowy i szedł spiesznie przed siebie.

Doszli do zrębu, za którym rozciągał się ogro­

mny łan kartofli. Smutny jednak widok przedsta­

wiała ta praca ludzka — cały bowiem łan zryty był przez dziki, jakgdyby kto na nowo poorał za­

(5)

n o sił, że ten a ten o p u ścił pracę b ez w y p o w ie ­ d zenia i 'dlatego te ż nie m ó g ł on n igd zie d o ­ sta ć pracy d opók i .się nie u sp ra w ied liw ił, albo nie o p ła c ił kary, lub te ż nie w ró cił do u k o ń ­ czenia jakiejś zaczętej, ro b o ty . ,,T r y b ó w k a “ b y ­ ła w ięk sza i m a ła o czy w iście za jedną trzeb a b y ło p o k u to w a ć w ięcej za drugą m niej. Po tak ich przejściach — m ó g ł to w a r zy sz p o w ­ rócić do s w e g o m iasta, w z g lę d n ie osiąść g d zie mu się p o d o b a ło i jeżeli w y k a z a ł się d o b re- mi św iad ectw am i m ó g ł czek ać sp ok o jn ie na aw an s na m istrza.

Antek Sroka u nowego majstra.

N areszcie czuję się w e L w ow ie szczęśliw szy.

Po kilku m iesiącach m ego term inu, uw olniłem się w reszcie z pod ciężkiej ręki swojej „starej".

W spom inałem o tem już tam tego m iesiąca, że ze sw oją m ajstrową w ytrzym ać n ie m ogę.

Z dnia na dzień zw lekałem , czekając stosow nej chwili, k ied y b ęd ę m ógł uciec tak, że m ajstro­

w a, ani m ajster, a n aw et W ojtek w ied zieć nie będą, gdziem się podział.

A trzeba wam w iedzieć, żem już dawno chodził tutaj — gd zie obecnie jestem — i m iejsce sob ie zapew niłem . Potrzeba w ięc b y ło, ab y mię raz jeszcze pobiła moja m ajstrowa, to jużbym się długo nie m ęczył. A le sposobności jakoś nie b yło. Moja „stara“, jak b y co ś przeczuw ała, obchodziła się ze mną przez ca ły tydzień bar­

dzo grzecznie. N areszcie d oczekałem się.

sadzone grzędy. Stali chwilę patrząc na to znisz­

czenie, wreszcie gajowy odezwał się:

— Ano jeszcze miesiąc będziecie tak ryć a po­

tem śmierć dla was.

— Dlaczego miesiąc? zapytał skwapliwie Franek.

— Będziemy mieć wielkie polowanie z na­

gonką to wytłuczemy szkodników.

— A ja będę także strzelał?

— Nie, pójdziesz ze mną prowadzić nagonkę.

— Kiedy to tak przyjemnie czekać na linji, aż się zwierz ukaże, .a potem paf! puść mię ojcze na linję — mnie się przecież nic nie stanie, bo już trafię pod łopatkę i ubiję na śmierć.

— W tym roku cię jeszcze nie puszczę chyba na drugi-

— A le z pewnością na drugi rok — dorzucił pospiesznie Franek.

Gajowy jednak przypomniał sobie, że kto wie czy będzie jeszcze na drugi rok Franka miał przy

B yło to w n ied zielę rano. Po śniadaniu poszed ł m ajster na plac Strzelecki kupow ać skórę, m ajstrowa zaś poszła na godzinki do kościoła, a nam tj. m nie i W ojtkowi, kazała strugać kartofle na pierogi, które m iały b y ć na obiad. P o słu szn y w oli m ajstrowej, strugałem kartofle. — W ojtek tym czasem przeszukiw ał w szy stk ie szafki i szufladki m ajstrowej, za cu ­ krem , jabłkam i itd. W reszcie przychodzi W oj­

tek do m nie i pow iada: W iesz A ntek, że ja bardzo ciekaw jestem , co to m oże b yć w tych słoikach, które stoją rzędem na tej w ysokiej szafie; coś tak iego czerw onego. I ja nie w iem co to tak iego — odpow iadam n ieco zacieka­

w ion y. — Słuchaj — powiada W ojtek — zaraz się przekonam y. Podsadź m nie do góry, a ja zdejm ę jedną taką szklankę. Ja jednak prze­

czuw ając coś złego powiadam : Ej W ojtek, ra­

dzę ci, daj sob ie z tym spokój, bo m oże to jaka trucizna. Głupiś — powiada W ojtek — m y teg o jeść nie będziem y; ot popatrzym y, p ow ącham y i postaw im y na sw ojem m iejscu. To m ówiąc przystaw ił krzesło do szafy, stanął na niem , i zdjął ow ą czerw oną szklankę. Zlazłszy na dół, ściągn ął papier ze słoika i począł w ąchać. P o­

wąchaj ino A ntek, jaki to ma przyjem ny zapach, cóżby to było ta k ieg o ? Jak tylko pow ąchałem zaraz w padłem na dobry p o m y sł i m ów ię do W ojtka, który tam zaglądał jak sroka w kość.

Już w iem co to jest. To je st miód m ia­

sto w y — bo w iejski to całkiem inny. — P a­

m iętasz jaki to jest u m ego ojca, boś jadł n ie­

raz z chlebem .

sobie i rzekł — jeżeli będziesz tutaj, to staniesz w przyszłym roku na linji.

— Dlaczegóż to jeżeli będę tutaj — a gdzież­

bym miał być.

— Może pójdziesz stąd do terminu, musisz się przecież czegoś nauczyć.

— Do terminu — a do kogo ?

— Tego jeszcze nie wiem, ale do jakiegoś godziwego rzemiosła pójdziesz, a w każdym razie przy mnie siedziećbyś nie mógł, tylko będziesz pra­

ktykował w mieście.

— W mieście?

— Tak i to w jakimś większym, abyś się le­

piej nauczył.

W yraz miasto podziałał na Franka, twarz mu się rozpromieniła, a oko rozwarło szeroko, bo mimo, że lubiał uganiać po lasach, to przecież miasto miało dla niego dziwny jakiś urok i począł nalegać na ojca, aby mu opowiedział coś jakto wy­

gląda miasto i gdzie jest przyjemniej, potem roz-

(6)

— 6 Aha — pow iada W ojtek — to takie b uty z cholew am i, to to m iód m iastow y, ale p rzy­

znam ci się, że jeszcze n igd y n ie jadłem takiego m iastow ego m iodu, w ięc m uszę spróbow ać który lep szy. To m ów iąc, nabrał na ły żk ę i począł jeść, a dogadyw ał... Ho, ho, ta ten m iastow y miód o w iele sło d szy od w iejskiego, m asz spró­

buj. W chw ili, gd y m iałem już w ło żyć do g ęb y , zadrżałem na całem ciele. M ajstrowa!, — w y r­

w ało się nam obu z ust. — Trzymaj szklankę — k rzyknął W ojtek. — Ja nie w iedząc co się ze mną dzieje, ch w yciłem za słoik i trzym ałem z całej siły .

W takiej p ozycyi zastała m nie moja maj­

strowa...

Co się dalej działo to teg o opisyw ać nie będ ę, ze w zględu na okoliczność dodać tylko m uszę, że b yła sprawa pocięglow a.

T ego sam ego dnia w ieczorem , spakow ałem sw oje m anatki, a nazajutrz już b yłem u no­

w eg o majstra.

U szedłem tak, że nie w iedzieli gdziem się podział.

N astępnym razem n apiszę w am jak mi się pow odzi w n ow ym w arstacie.

W asz p rzyw iązany A ntek Sroka

term inator szewskiego rzem iosła.

wodził się Franek nad tym, że przykro mu będzie żyć zdała od domu i rodziców, żal mu będzie za lasem i polowaniem i skończył wreszcie na tym, że skoro w przyszłym roku może już nie będzie mógł polować na dziki, musi więc już teraz stanąć podczas wielkiego polowania na liąji.

Przyobiecał mu wreszcie gajowy, że spełni to życzenie i począł badać syna czy mu się podoba jakie rzemiosło i jak on sobie wyobraża życie zda­

ła od rodziców, czy będzie często pisywał, czy nie zapomni, a nadewszystko ciekawiło gajowego czy Franek będzie tęsknił za kolegami i wśród nich czy nie popsuje się i zapomni o tym skąd pocho­

dzi i kim jest.

Odpowiedzi Franka były widocznie zadowal- niające — poznał gajowy, że syn jego jest takiej samej myśli co on więc rozradował się w duszy i po­

myślał: — wobec tego mogę spokojnie puścić cię nawet za morze tobie się nic nie stanie, nikt cię nie popsuje.

Z dziedziny wynalazków.

M yślący w ó z .

P om im o te g o , że na każdym k rok u o ta c z a ­ ją nas n ajro zm a itszeg o rodzaju m aszyny, nie jest bardzo w ielk a część ludzi z niemi o b e ­ znana.

A paraty szc z e g ó ln ie zaś o g ro m n e lubim y jeszcze i dzisiaj u w ażać jako coś n ie z w y k łe g o , n ieb ezp ieczn eg o , k tó re najlepiej jest unikać z d aleka. W ielu ludzi ucieka z p rzerażen iem , g d y im się k aże puścić jakąś m aszynę w r u c h ; boją się tej s iły , k tó ra tk w i w jej w n ętrzu , bo nie w ied zą , że siła ta ty lk o w p ew nym k ie ­ runku, w ściśle ok reślo n y ch ram ach m oże p rzyn ieść c z ło w ie k o w i p o ży te k . I niem a p ra­

w ie cz ło w ie k a (z w yjątk iem tych, k tó rz y m a­

szyn o m się oddają i niem i k ieru ją ), k tó ry b y na w ła sn ą o d p o w ie d z ia ln o ść p u ścił w ruch k tórą ś z m aszyn — do w y ją tk ó w zaś n ależy tak i, jktóry nie boi s ię n ie b ezp ieczeń stw i przez pociśnięcie gu zik a , o d k ręcen ie k o rb y, czy c z e ­ g o ś p o d o b n eg o , p oru sza ciężk ie k olisk a.

A p rzecież są m aszyn y, są p rzyrząd y, k tó re m usi sam c z ło w ie k poru szyć, jeżeli chce ich użyć.

W każdym w ięk szy m za k ła d z ie, ba n aw et p orząd n iejszym dom u znajduje się w inda.

W ind y te nie mają p rzew o d n ik ó w , k to chce d o stać się zap om ocą jej na k tó re ś p iątro m usi sam w p raw ić ją w ruch. P raw da, że ten , k t ó ­ ry p o cisk a g u zik w in dy, nie w idzi c a łe g o s z e ­ regu k ó ł, p a sów , k tó r e z tą chw ilą zaczynają Tego dnia wrócili nasi znajomi wcześniej do domu — dzień ten był jakiś szęśliwszy niż poprze­

dni, bo i gajowy nie miał zafrasowanej miny i Fra­

nek podskakiwał ochoczo i huknął przed domem samym h o p ! h op ! z takim życiem i siłą, że żona gajowego wybiegła z chaty naprzeciw idących, za­

ciekawiona i tak wczesnym powrotem swoich i ta­

kim humorem, który rzadko kiedy nawiedzał jej ukochanych po całodziennych trudach.

— Już wracacie? zapytała nadciągających.

— Mamo, ubiłem sam dwa zające i stanę na linji podczas polowania, nie będę już wrzasków wyprawiał w nagonce — wydeklamował pospiesznie Franek.

— Ty je sam ubiłeś?

— Tak jest, ja za trzema strzałami, jeden chybił i ledwie miałem czas poprawić się, bo zając nie chciał czekać. (C. d. n.).

(7)

w irow ać, nie w id zi te g o , bo p rzyrząd y te są u k ryte g d z ie ś w g łę b o k ie j piw nicy.

P rzecież jednak zw a ży ć m usim y, że poci- śn ięcie palcem n aw et m a łe g o d zieck a, ma t a ­ k i sk u tek , jak b y kilka koni cią gn ęło tę w indę na piętra i m im ow oli n asuw a się p ytanie, czy ten aparat, od dan y zu p ełn ie w o li cz ło w ie k a nie zagraża jeg o życiu.

N iech się jednak u spok oją ci, k tó rzy mają ja k iek o lw iek o b aw y. Przyrząd b ow iem z g u ­ zikam i do p ociskania i cała w o g ó le w inda jest p ierw o w zo rem „m yślącej" m aszyny, aparatu, k tó ry jest o (wiele r o z tro p n ie jszy niż cz ło w ie k , a w szelk im b ezm yśln ościom cz ło w ie k a p r z e ­ ciw staw ia się i d ziała p rzeciw , pew n ością sw ych stalow ych członków , i m iedzianych n er­

w ó w . W inda ta jest p rzy g o to w a n ą do ob ron y z każdą b ezm y śln o ścią , jak ąb y c z ło w ie k chciał p rzy u żyw an iu jej p opełn ić. N a w e t n a ło g o w y sam ob ójca nie m oże o siągn ąć sw e g o celu w w in dzie, chybaby za o p a tr zy ł się w m ocne o b cęg i i p op rzecin ał żela zn e jej sztab y.

W eźm y pod u w a g ę w in d ę w dom u n. p.

tr zy p iętro w y m . W inda tak a posiada w sw oim w n ętrzu 5 g u zik ó w do przyciskania, k tó re są o zn a czo n e: p arter, I p. II p. III p. i stój.

O prócz te g o znajduje się na każdym p iętrze przy drzw iach p row adzących do k la tk i s c h o ­ d ow ej g u zik , p rzez pociśnięcie k tó r e g o sp r o ­ w ad za się w in d ę do sam ych drzw i, przy k t ó ­ rych g u zik p ocisnęliśm y. T ych 9 g u z ik ó w to ca ły za sób p rzy b oró w , p rzystęp n ych dla z w y ­ k łej publiczności.

Jeżeli jakaś oso b a chce udać się z parteru na III. przyp u śćm y p iętro, a w inda znajduje się w p arterze — to o tw ie ra ona drzw i od k latk i w in d o w ej, d rugie drzw i od w in dy, w s ia ­ da do niej, zam yka o b o je d rzw i za sob ą , p o ­ cisk a g u zik ozn aczo n y „III. p .“ i znajduje się w k ró tc e na upragnionym p iętrze.

P rzy tak p rostej n aw et jeźd zie m o że je ­ dnak k ażd y jadący być narażony na całą m asę n ieb ezp ieczeń stw . M oże n. p. k to ś zo sta w ić d rzw i od w in d y o tw a r te i p rzypuśćm y, że ten k tó r y w indą jedzie jest k ró tk o w zr o czn y , to m o ż e się zd ążyć, że p odczas jazdy w sad zi on n° g £ p o m ięd zy mur, a jadącą w indę, sk ąd n ieszczęście jest g o to w e ; albo te ż m oże z a ­ brać ze sob ą zb y t ciężk i p ak u n ek , k tó r e g o ciężaru nie m oże w y trzy m a ć w inda. W tym drugim w yp a d k u zachod zi ta k ż e o b a w a n ie­

b ezp ieczeń stw a życia.

,,M yśląca" w inda za p ob iega tem u i u d a ­ rem nia w sz e lk ie te g o rodzaju zapom nienia.

Jeżeli b ow iem d rzw i od k latk i w in d ow ej lub te ż sam ej w in dy są o tw a r te , w in d a nie ru szy się z m iejsca, choćby k to 100 razy p rzycisk ał k tó ry ś g u zik znajduje się w w in dzie za d u ­ ży ciężar, to nie m o że ona rów n ież w zn ieść się w g ó rę.

W id zim y zatym , że przez zapom nienie nie m o że a b so lu tn ie so b ie za szk o d zić c z ło w ie k ja­

dący w indą. M ogą jednak zajść ta k ie w y p a d ­ ki, że k to ś inny m o że przy ob ch od zen iu się z w indą sp o w o d o w a ć n ieszczęście sied zącem u w ła śn ie w środ k u.

P rzyp u śćm y np. że k to ś jed zie z parteru na III. p. i w tej w ła śn ie chw ili, chce inny g o ś ć jechać z d ru g ie g o p iętra ; p on iew a ż w in dy n ie ­ ma na drugim p iętrze, p rzycisk a w ięc gu zik i w inda jed zie po n ieg o. Pan A p ocisnął w ła ­ śnie g u zik na II. p. i czek a, nie w ied zia ł je d ­ nak, że jedną sek u n d ę przed nim w y jech a ł pan B z parteru i w inda jest w ruchu. Pan A nie w id zi sied zą ce g o w ew n ą trz g o ścia i sądząc, ż e w inda p rzyb yw a na sk u tek je g o p ociśnię- cia, o tw ie ra n ag le d rzw i — w in da tym czasem nie zatrzym a się, bo jedzie na III. p. a p. A m oże b ard zo ła tw o w p aść do k la tk i w in d o ­ w ej. A lb o te ż w chw ili g d y w inda znajduje się p om ięd zy II. a III. p iętrem , chce k to ś z p ar­

teru jechać — p ociska gu zik i w inda p ow in- naby zjechać na d ó ł, zam iast d o trzeć do III.

p . ; albo te ż k to ś w parterze w siad a do w in d y, praw ą n o g ę ma już w w in d zie, lew ą zaś stoi jeszcze na p o d ło d z e i w tej chw ili pociska k to ś g u zik na jednym z górn ych piątr. W ta ­ kim razie, g d y b y w inda rzeczy w iście ru szyła, czek a te g o , k tó ry w sia d a ł na d o le do niej, niechybna śm ierć. (D o k . n a s t.) .

Ofiarność.

C zy ta m y w, dziennikach następ, w z m ia n k ę:

P o d cza s narad k o n g r esu sy o n isty c z n e g o z a ­ w ia d om ił w śró d o k la sk ó w p rezy d en t g a licy j­

s k ie g o c e n tra ln e g o k o m itetu , że zainicyow ana p rzez Dr. Z ippera s k ła d k a 100.000 fr. na h e ­ b rajskie gim n azyu m w, J erozolim ie, zo sta ła w ła śn ie u kończoną.

S yjoniści (a przynajm niej jedna ich część) dąży do o d zy sk a n ia P alesty n y, a p on iew aż trud n o so b ie jest w yo b razić, a żeb y Ż ydzi p o ­ szli po P a lesty n ę z m ieczem w. ręku i k a rab i­

nem na ram ieniu, w ięc sk ła d ają oni pieniądze i chcą kupić od T u rk ów ten ich kraj ob iecan y, a n a stęp n ie stracon y. C zy i k ie d y to się s t a ­

(8)

nie, w ie p raw d op o d o b n ie ty lk o Jeh ow a, a m o ­ że i ci, k tó r z y zbierają zajadle ten fundusz.

T ym cza sem Ż ydzi chcą c z eg o inn ego. Chcą m ieć w Jerozolim ie gim n azyu m h ebrajskie.

S tw orzen ie ja k iejk o lw iek s z k o ły , to rzecz b ar­

dzo szlach etn a i nie m ożna Ż ydom te g o brać za z łe , że z ło ż y li już 100.000 ,fr. na ten cel.

A le p rzyp atrzm y się o d w ro tn ej stro n ie m edal- lu. Skąd w z ię ły się te 100.000 fr. O czyw iście z G alicyi — "a jeżeli nie całk iem , to w każdym razie w sw ej w ięk szej części — czyli inaczej m ów iąc, Ż ydzi d o ro b iw szy się na naszych śm ieciach, w y w o ż ą p ieniąd ze n aw et do P a le ­ sty n y w chw ili, g d y w kraju b ieda o g ó ln a p a ­ nuje, g d y p o w o d zie zn iszczy ły zasiew y i kraj c a ły sto i przed w idm em straszn ej d rożyzn y, je żeli nie g ło d u . Żyd, k tó ry się jeszcze nie d o ­ r o b ił nie da p ieniąd zy od sieb ie, sk o ro zaś sta ć ich na 100.000 fr. to chyba znak, że b ardzo d ob rze im się tu taj p ow o d zić musi.

P o d ziw ia ć n ależy ich ogrom n ą ofiarność, lecz podziw iać z drugiej str o n y n ależy le k k o ­ m y śln o ść naszą. N a sze T o w . S z k o ły L udow ej w a lcz y z n ied ob orem , ci k tó r z y za w o ln ość m ło d o ść pośw ięcili i o sta li kalekam i, a t e ­ raz skupiają się w T ow . w e tera n ó w 63 r.

mrą g ło d e m , dar g ru n w a ld zk i nie m oże do sięg n ąć do tej k w o ty , tóra je st mu n ie­

zm iernie p otrzeb ną i cała m asa to w a r z y stw i in stytu cyi dobroczyn n ych zm aga się z cię ż ­ kim losem) i nie m o ż e sp ełn ić g od n ie s w e g o zadania, a m y tym czasem zasilam y k ieszen ie ży d ó w . Zarabia trafik an t, rzem ieśln ik i k u ­ p iec ży d o w sk i, a rów n o cześn ie traci, bo p o ­ parcia nie ma P olak — i za k rw a w icę naszą, za ciężk o zap racow an y g r o sz ch łop a czy r z e ­ m ieśln ika p o lsk ieg o stan ie w J erozolim ie g im ­ nazyum h eb rajsk ie, k tó r e b ęd zie św iecić p u st­

kam i, a syn a n a szeg o k raw ca czy szew ca nie przyjm ą do gim n azyu m , z p o w o d u braku m iejsca, bo s z k ó ł u nas za m a ło . N ie m am y p ien ięd zy , aby d ob rze w y ż y w ić rod zin ę, aby zb u d ow a ć sz k o łę , ale za to zap ełn io n e są ż y ­ d o w sk ie szy n k i k a to lick im i rękod zieln ikam i.

I p ły n ie g r o sz w o b ce ręce; i stają zań gim - nazya w P a lesty n ie, a w kraju g łó d , nędza i ciem nota.

R o zm aito ści.

M ord erstw o śp . prof. B u tk o w sk ieg o w s e - m in aryu m naucz, m ę sk iem w e L w o w ie. W p o ­ ło w ie z e s z łe g o m ie sią c a o d b y ła się w try b u n a le p rzy ul. B a to r e g o rozpraw a p rzeciw u czn io w i D ż e -

g a le , u czn io w i te g o ż sem in aryu m , za za m o r d o w a ­ n ie p ro feso ra . O sk arżou y z o sta ł sk a za n y na 14 lat c ię ż k ie g o w ięzien ia , w sz y s c y b o w ie m św ia d k o ­ w ie zezn ali p o d p rzy sięg ą , że śp. B u tk o w sk i b y ­ najm niej nie »sek ow ał« n ik o g o , a tem m niej D ż e g a łę , le cz rów n ą m iarę p rzy k ła d a ł d o w sz y st­

k ich u czn iów , tak P o la k ó w jak i R u sin ów . R ozp raw a rzuciła jed n a k św ia tło na u krytą r ę k ę , d ziałającą p o za p lecam i m ło d z ie ż y szk oln ej.

O to p r z e w o d n ic z ą c y o d c z y ta ł p o d c z a s rozpraw y list, w y sła n y przez za g a d k o w y * k o m ite t* , d o u cz­

n iów R u sin ó w sem in a ry n m n a u c z y c ie ls k ie g o , g d z ie m ię d z y in n em i zn a jd o w a ło się ta k ie zd an ie: • p a ­ d a ć b ę d z ie je d e n za d ru gim w in ien cz y n ie w in ien *, a to p o w in n o b y ć d la nas c h y b a d o sta te c z n ą prze- stro g ą , ab y n ie sp ać, le c z cz u w a ć i śle d z ić w szy stk ie a n a rc h isty c z n e zak u sy, ab y zb ro d n ia n ie ro z p o s­

tarła się z b y t szero k o .

K u rs instrukcyjny dla d zia ła czy w O rga- n izacyi P o m o c y p r z e m y sło w e j, o d b ę d z ie się w d n ia ch o d 11 d o 2 2 p aźd ziern ik a w L id z e p o ­ m o c y p rze m y sło w ej w e L w o w ie . Program kursu o b e jm u je sz e r e g w y k ła d ó w z zak resu o g ó ln y c h zasad p racy ek o n o m ic zn ej. U zu p e łn ie n ie m p ro­

gram u n a u k o w e g o b ęd ą w y c ie c z k i d o najbardziej zajm u jących z a k ła d ó w p r ze m y sło w y ch w e L w o w ie . D o w y g ło sz e n ia w y k ła d ó w zap rosiła L ig a p o m o c y p rze m y sło w ej w y b itn e o s o b is to ś c i z p o śró d e k o ­ n o m is tó w i p ra co w n ik ó w na p o lu g o sp o d a r cz em , P ie rw sze ń stw o u cz e stn ic tw a w k u rsie p rzy słu g u je p ra co w n ik o m i d ziałaczom T o w a r z y stw i K o m ite ­ tó w P o m o c y p rzem y sło w ej o d d a ją c y m się tej pra­

c y o d p e w n e g o czasu , a zw ła szcza sek retarzom i sek reta rk o m , na p o d sta w ie u ch w a ł m ie jsc o w y c h Z arządów . Z g ło sz e n ia w n o sić n a leż y d o Biura L ig i p o m o c y p rzem y sło w ej n ajp óźn iej d o 3 0 bm

In fo rm a cy a dla ro b o tn ik ó w se z o n o w y c h , u d a ją cy ch się d o D an ii. Z d n iem 1 sty cz n ia 19 1 3 p o c z ę ła w D an iji o b o w ią z y w a ć u ch w a lo n a p rzez sejm ta m tejsz y w d n iu 1 k w ietn ia 1 9 1 2 n ow a u sta ­ w a o zatrud nian iu r o b o tn ik ó w za g r a n icz n y c h , k tó ­ rą z o sta ła zm ien io n a u staw a d o ty c h c z a s tam o b o ­ w iązu jąca z d n ia 21 sierp n ia 1 9 0 8 . N o w e p rzep isy m ają na c e lu p r z e d e w sz y stk ie m u je d n o sta jn ie n ie w y k o n y w a n ia n ad zoru nad ro b o tn ik a m i, k tó r y o d ­ tąd m ają w y k o n y w a ć w ca łem p a ń stw ie d u ń sk iem - w ła d ze p o lic y jn e . W § 2 n ow ej u sta w y w y d a n o n a d to za rzą d zen ie, k tó r e p rzew id u je z g ło s z e n ie się ro b o tn ik a u w ła śc iw e g o u rzęd n ik a p o lic y jn e g o . (Po- lizeim eister). Z ap isk i, k tó r e p rzy tej s p o s o b n o ś c i m ają b y ć sp o rz ą d z o n e m ają zaw iera ć o p ró cz n a ­ zw isk a p o sz u k u ją c e g o p ra cy ta k ż e d o k ła d n y jeg;o r y so p is. § 5 zo b o w ią zu je p r a co d a w cę , a b y w d n iach w y p ła ty sam o s o b iś c ie o to się starał, a że b y k w o tę za ro b k u w p isy w a n o d o k sią żk i o b ra ch u n ­ k ow ej ro b o tn ik a , a to ta k ż e i w ty m w y p a d k u , je ś lib y p ra co d a w ca p o słu g iw a ł się o s o b n y m p r z e d ­ s ię b io r c ą d o w y k o n y w a n ia ro b ó t z a m ó w io n y ch . § 8 p o sta n a w ia , że k o sz tó w p o g r z e b u n ie b ę d ą — ja k d o ty c h c z a s — p o k r y w a ły p a ń stw o i g m in a , le c z zak ład u b e z p ie c z e n ia ch o ry c h r o b o tn ik ó w za­

g ra n iczn y ch . M ien ie k a ż d e g o r o b o tn ik a w in ien pra­

c o d a w c a u b e z p ie c z y ć na 1 0 0 k oron . § 10 z a w ie ­ ra p o sta n o w ie n ie o m iesz k a n ia c h rob otn iczych -

(9)

i p rzep isu je za o p a trzen ie ty c h p o m ie szk a ń w p ie ­ c e . N a d to m ieszk a n ia te w in n y c z y n ić z a d o ść z w y ­ k ły m w y m o g o m p o m ie szk a ń w iejsk ich .

C esarz W ilhelm 11. w P o zn a n iu . P rzyjech ał- w y g ło s ił m o w ę, w n ió sł k ilk a to a stó w , rzu cił słu żal­

co m parę o rd er ó w i o d je c h a ł z n iesm a k iem d o sto lic y , g d z ie m u w ięcej sw o jsk o , b o sam i sw oi g o otaczają.

W P ozn aniu p rzyjm ow ali g o , o c z y w iśc ie w p ier­

w szy c h sz er eg a ch czu li N ie m c y , p o śc ią g a n i ze w szy stk ich stro n , a b y b y ło jak n a jw ięcej „w ier- n y c h “ — ale z n a ltź li się i n ie ścią g a n i, zn a ltźli się i ta c y P o la cy , k tó r2y p oszli w itać cesarza, sia­

dali razem z nim za sto łe m , g d y ż tak w yp a d a ło . N ie sp ała jed n a k zd row a d u sza n arod u , i on a p o ­ szła p o d d o m u r o c z y sto śc i, le cz n ie na p o w ita n ie , o n a p o szła p rzy p o m n ie ć tym , k tó rzy za w y w ła ­ sz cz e n ie zd ro w ie pili c e sa r sk ie , n ie g o d zi s ię ż y ć z w ro g ie m tak b lizk o i tak se r d e c z n ie . C a­

ła lu d n o ść p o lsk a rzuciła się na p rzejeżd żające d o ro żk i i a u to m o b ile z o b y w a tela m i p o lsk im i i c h c ia ­ ła u n ie m o ż liw ić o b e c n o ś ć p o d c z a s u czty . N ie u d a ­ ło się im to, b o p o lic ja p o m o g ła d o s ta ć się im tam , d o k ą d iść n ie p ow in n i b yli.

F a k t p o w y ż sz y d aje nam d u żo d o m yślen ia- N ajp ierw sm u tn e n asuw ają się m y śli, że są jt*

sz cz e ta c y P o la c y , k tó rzy n ie ch cą iść razem z n a ro d em , ale czep iają się k lam k i p ań sk iej; c h o ć ­ b y ta k iej, k tóra się im zaw sze p rzed n o se m za­

m y k a — a le te sm u tn e w rarzenia za sło n ić m o ż e m y r a d o sn y m o d ru ch em c a łe g o lu du p o ls k ie g o w ks.

p o zn a ń sk iem . T e n sp o k o jn y , p ra co w ity k m io te k c z y m ieszcza n in , k tó ry m im o, że czu ł p o p o lsk u jed n a k sie d z ia ł cich o , a b y n ie ła sk o ta ć ciężk iej ręki n ajezd nik a, dżiś g d y się p rzek on ał, iż je g o c ic h e z a c h o w y w a n ie się sz k o d ę t y lk o p rzyn osi n a ro d o w i, ż e m im o to rząd pruski od w aża się w y ­ w łaszczać o b y w a te li P ola k ó w z ich prastarej ziem i — ten lu d n i e c h c e w i ę c e j s i e d z i e ć s p o k o j ­ n i e , le c z się burzy. H ard o p o d n o si g ło w ę , w y cią g a sp racow an ą d ło ń w k ierun ku k rólew sk iej k o ro n y i grozi. S k u te k zaś te g o c ie k a w y — k ie d y b o ­ w iem jesz c z e przed 2 5 la ty B ism ark b y łb y na ta k ie g ro ż en ie o d p o w ie d z ia ł k to w ie cz y n ie k ulam i, to d ziś sam cesarz p o w ra ca sz y b k o d o B erlina, b o tam n ie śm ia ł m ó w ić o tem c o czuł, n ie śm ia ł już p o w ie d z ie ć , że tam N ie m c y t y lk o n ikt w ięcej m ają c o ś d o gad an ia, ale juz m ó ­ w ił o z g o d zie o b u n a ro d o w o śc i, za m ieszk u ją cy ch kraj. D zie ln a p o sta w a p o lsk ie g o sp o łe c z e ń stw a m iesza i w yp row ad za z ró w n o w a g i n aw et cesarza N ie m ie c , u fa ją ce g o j e d y n ie w siłę b a g n e tu i pa łazza p o lic y jn e g o .

C ałe sp o łe c z e ń stw o p o lsk ie czu je dzisiaj w dzię c z n o ść dla ty ch , k tó rzy z n arażeniem sw o je g o ż y ­ cia m i e l i o d w a gę* p r z y p o m n i e ć c e sa r zo w i, że j e s t g r a n i c a , p o za k tórą je g o w ład za n ie s ię ­

ga — że są serca, k tó ry m d roższe je st to co p o lsk ie c h o ć b ie d n e aniżeli ord er i za szc zy t za­

siad an ia przy w sp ó ln y m s to le z d esp o tą .

W ystaw a roln icza w C z ęsto ch o w ie. W z e ­ szły m m iesią cu otw arto w C zę sto c h o w ie w y sta w ę rolniczą, zorgan izow an ą p rzez tam tejsze T o w . ro l­

n icze o k r ę g o w e , przy w sp ó łu d zia le Centr. T o w .

r o ln ic z e g o . P o św ię c e n ia d o k o n a ł X . k an o n ik M as­

salsk i, c z ło n e k R a d y c z ę s to c h o w s k ie g o T o w . ro l­

n ic z e g o , k tó ry n a stę p n ie p rzem ó w ił o zn aczen iu w yztaw y w tej o k o lic y , znanej ze sw ej u b o g iej g le ­ b y. N a cz eln ik p o w ia tu S te c u lo p o d a ł n o ży cz k i s-zam belanow ej hr. Ł ą c k fej, k tóra p rzecięła w stę g ę . N a p lacu w y sta w y zeb ra ło się k ilk a set o só b z zie- m iaństw a, w ło śc ia n , p r ze d sta w ic ieli m iast, fabryk i in sty tu c y i fin a n so w y ch . W y sta w a m ieśc i się na p lacu d aw n ej w y sta w y i o b ejm u je d zia ły : roln i­

czy , h o d o w la n y , o g ro d n ic z o -p sz c z e la r sk i, p rzem ysłu r o ln e g o , m aszyn i n arzędzi r o ln ic zy c h , oraz p rze­

m y słu d ro b n e g o .

M ały b ohater. N o w y Jork m a se n z a c y ę , k tóra zajęła tak sz er o k ie w arstw y r o b o tn ic z e jak i »n o ­ tab lów * m iejsk ich . B oh aterem d n ia je s t 13 letn i Józef Berry, b ie d n y c h ło p ie c , o k tó ry m d o n ie ­ d aw n a n ikt n ie w ied ział. D zie n n ik i p od ają teraz j e g o fotografie, p ok azu ją g o film y, a m ia sto m a g o o b d a r z y ć m ed a lem zasługi za to, że ujął sie za m atk ą i b ro n ił ją. J ó ze f Berry n arod ził się w u b o g ie m m ieszk a n iu r o b o tn ic że m . O jca w c z e ­ śn ie stracił i wraz z m atk ą m u siał p ra co w a ć na życie.

K ie d y je d n e g o d n ia w ró cił d o d o m u g ło d n y i zm ę­

czo n y , zastał m atk ę b ijącą się z d o m o k rą ż cą J ó ze­

fem M urphym , k tó ry się z nią p o k łó c ił. „D aj s p o ­ kój m a tc e!“ — w o ła ł p rzestraszon y c h ło p ie c , ale M urphy b ił ją tem b ru taln iej. C h ło p ie c sk o c z y ł i starał się te g o s iln e g o m ęż czy z n ę o d erw a ć o d m atki, le cz M urphy u d e rzy ł g o p ię śc ią w tw arz, c h w y c ił starą k o b ie tę za w ło sy i zaczął ją w ł ó ­ cz y ć p o p ok oju . C h ło p ie c, d rżąc z o b u rzen ia w y ­ b ie g ł d o d r u g ie g o p o k o ju i c h w y c ił d o b rze n a­

b ity re w o lw er , j e d y n e d z ie d z ic tw o p o sw y m ojcu . K ie d y w ró c ił, z o b a cz y ł, że m atka m a zak rw aw ion ą twarz. ,,P uść m atk ę a lb o strzelę! — k rzyk n ął na brutala, k tó ry zak lął ty tk o w o d p o w ie d z i. W ó w ­ czas e h ło p ie c strz elił d o n ie g o cz tery razy D w a strzały c h y b iły , je d e n zranił Murphy’e g o w rękę, czw a rty trafił w serce. C h łop ca a r e sz to ­ w a n o i za p ro w a d zo n o na p o licję . U rz ęd n ik s p y ­ tał g o — D la c z e g o za str ze liłe ś t e g o c z ło w ie k a ?

na c o ch ło p a k sp o k o jn ie od rzekł: — P o n iew a ż b ił m oją m atk ę i w y m y śla ł jej, M oja m atk a je st sam a na św ie c ie a ja p o w in ie n b ro n ić ją, jak b y ł­

b y ją b ro n ił m ój o jc ie c . S ę d z ia ś le d c z y u ścisk a ł c h ło p c a i w y p u śc ił na w o ln o ść . S p raw a w yw arła w ielk ie w rażen ie a p a n ie z n a jle p szeg o to w a r zy ­ stw a o d w ied za ją B errego, o b d a r o w u ją c cu k ier k a ­ mi i p ien iąd zm i. K ilk u m ilio n er ó w zao fia ro w a ło sw ą p o m o c m a tc e d z ie ln e g o ch ło p c a , k tó ry b ę d z ie o d d a n y d o sz k ó ł.

G a zety n ie m ieck ie. D ziw im y się nieraz sk ąd g a z e ty n ie m ie c k ie tch n ą tak ą n ien a w iścią d la P o la k ó w ch o cia ż N ie m c y (z w y ją tk iem P ru sa­

k ó w ) n ie są zn o w u tak złym i ja k b y się w y d a w a ło . A le zagad k a ta n ie je s t trudna d o rozw iązania. R o ­ b ią to g a z e ty i w m aw iają w N ie m c ó w , ż e P o la c y i w sz y s c y sło w ia n ie to band a, k tórą trzeb a zn iszczy ć k o n ie c z n ie . Co to za lu d zie, k tó rzy o d w a ż ą się co ś p o d o b n e g o p isać? Z a gad k a ta"staje nam się jasna, g d y p rzyp atrzym y się k to te g a ze ty p isze. O to w szy ­ stk ie p raw ie g a z e ty w B erlin ie są p isa n e iw y d a w a n e p rzez Ż y d ó w i ci m ają c z e ln o ś ć w y p isy w a ć n ajgorsze

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niemniej szkolenia biegną, prze- znaczane są na to niemałe pieniądze, pojawia się więc pytanie, jak wykorzystać fakt, że na naszym skąpym rynku kadrowym pojawiły się

Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu gościła delegację bibliotekarzy z Obwodowej Publicznej Biblioteki Naukowej w Iwano-Frankiwsku na Ukrainie.. Międzynarodowa konferencja

czem nastąpiło dzielenie się jajkiem i spożywanie Święconego przez młodzież, którą wyżej wymienione Panie były łaskawe obsługiwać.. Na zakończenie

[r]

by nawet poniedziałek stał się wolnym od pracy, to czeladź domagały się później wolnego wtorku i t. Zatym władze miejskie rozstrzygnęły ten spór w ten

kres pracy koła. Koledzy grom adzili się na tych. O godzinie pół do stzóstej ran o tego dnia zebrali się członkowie na kopcu unii lubelskiej, sk;\d po przem

Dziś wiadomo, że choć wyprawa na Marsa z udziałem ludzi wyruszy - jak się rzekło - nie wcześniej niż w roku 2015, to jednak już w końcu lat

Co ja miałem do życia, to tylko to, co było w lesie i tam były też ogrody, gdzie można było [coś znaleźć], tam były jabłka i różne owoce.. To było do