PSr 1 9 0
Wychoda codziennie o godzinie 7. rano, z wyjątkiem poniedziałków i dni poświą*
tecznych.
Przedpłata wynosi:
MIEJSCOWA kwartalnie . . . 3 iłr. 75 cent.
„ miesięcznie . . . 1 „ 30 „ Za miejscowa „ . . . 1 „ 70 „
Z przesyłką pocztową:
.* } w państwie anstrjackiem . 5 złr. — cL .£ i do Pros i Kzeszy niemieckiej . • 3 ł , F r a n c j i ...
- i - Belgii i Szwajcaiji . . . . Wioch, Turcji i księt. Naddu.
We Lwowie. Niedziela dnia 20. Sierpnia 1876
W I LSetóii,
NuNfer pojedIdynczy kosztuje 8 centów.
R o k X V
P r w e d p łw łe t ♦ K f w a m H p r s y ja o n j ^ : Wt LWOWIE bióro administracji -Gai. Nar?
przy ulicy Sobieskiego pod liczbą l i (dawniej no
wa ulica L 201) i ajencja dzienników W. Piątkow
skiego, plac katedralny L 7. W KRAKOWIE: księ
garnia Adolfa Dygasińskiego. Ogłoszenia w PARYŻU przyjmuje wyłącznie dla .Gazety Nar.“ ajencja p.
Adama, Correfonr de la Croiz, Rouge 2. pronnme-^
ratę zaś p. pułkownik Raczkowski, Fanboug, Poi- * sonniere 33. W WIEDNIU pp. Haasenatein et Yogler. . nr. 10 Wallfischgaaae, A. Oppelik Stadt, Stuieńbastei i Rotter et Cm. I. Riemergai;e 13 i O. L. Danbe et Cm. I. Maiimilianstrasse 3. W FRANKFURCIE: nad Menem w Hamburgu pp. Haasenstein et Yogler.
OGŁOSZENIA przyjmnją się za opłatą 3 centów od miejsca objętości jednego wiersza drobnym dru
kiem. Listy reklamacyjne nieopieczętnowane nie
□legają frankowaniu. Mannskrypta drobne nie z w T a c a j y ie H M ^ b y w ^ ^ i« z c z o n ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^
Lwów d. 20. sierpnia. ; (Ustawa połowa. — W ystawa rolniczo-prze
mysłowa galicyjska.)
Ważny Wpływ na podniesienie produkcji mateijalnej naszego kraju może wywrzeć uchwa
lona przez sejm krajowy ustawa o ochronie wła
sności polowej, która nareszcie doczekała się za
twierdzenia cesarskiego. Na mocy tej ustawy wszystkie gminy i obszary dworskie o b o w i ą z k o w o maszą zaprowadzić u siebie najdalej do roku przysięgłą straż połową, i w każdej gminie będą tęż usthnowieńi zaprzysięgli detaksatorowie szkód polowych; a wreszcie zawiera nowa usta
wa szczegółowe przepisy karne, chroniące wła
sność gospodarzy, znajdującą się w polu, od szkód, z cudzej samowoli, niedbalstwa lub złośli
wości pochodzących. Jeżeli przepisy nowej usta
wy o policji1 polowej z energią będą przeprowa
dzone, to w masie ludności rolniczej obudzi się dążenie dó tego, żeby ciągle podnosiła się war-
‘ tość ich własności polowej: t. j. będzie się pod
nosiła troskliwość o dobór nasion jakoteż i o o- bróbkę roli należytą — .aby już było dlaczego opłacać policjanta polowego!" Poczucie bezpie
czeństwa rozbudza wszędzie dążność do powięk
szenia^bogactwa. Nie można przeto wątpić, że i u nas ustalenie bezpieczeństwa co do własności polowej z pewmością pomyślnie wpłynie na rozwój rolnictwa.
Komitet wystawy krajowej rolniczej i prze
mysłowej, która ma odbyć się w przyszłym roku we Lwowie rozesłał już do wszystkich władz i korporacyj, które mogą mu być pomocnemi, we
zwanie o poparcie tej sprawy. Wystawa ta ma na celu dokładnie uwidocznić obecny stan tak rolniczej jakoteż i przemysłowej produkcji na
szego kraju, aby na podstawie tych rezultatów do jakich doszliśmy dotychczas, z pełną świado
mością środków, jak iem i rozporządzamy, osnuć plan'doskonalenia i wzbogacania produkcji eko
nomicznej naszego kraju w przyszłości. Całą do
niosłość tego przedsięwzięcia oceni przeto nale
życie każdy myślący obywatel kraju, i każdy w swoim. zakresie nie odmówi mu bez wątpienia szczerego poparcia ze swej strony. Na teraz głó- wnie zależy na zapewnieniu komitetowi wysta
wowemu do rozporządzenia odpowiednich środ
ków" pieniężnych. Prezydjum c. k. namiestnictwa zezwoliło na zbieranie na ten cel składek. Re
prezentacje powiatów jakoteż miast większych pospieszą zapewne z wyznaczeniem datków na cele wystawy — gdyby inaczej postąpiły, to świadczyłoby to o zapoznaniu z ich strony naj
istotniejszych zadań ich posłannictwa.
Mniemamy, iż nikt nam nie zaprzeczy, jeźli w imieniu całej prasy krajowej zapewnimy ini
cjatorom i kierownikom wystawy szczere popar
cie ich usiłowań ze strony dziennikarstwa.
Zdaje się nam je d n a k , iż współdziałanie dziennikarstwa we wielu wypadkach mogło
by być skuteczniejszem, i lepiej odpowiadałoby intencjom komitetu wystawy, gdyby wiadomości o tern, co się tam dzieje, nie dochodziły do re- dakcyj dopiero z d r u g i e g o ź r ó d ł a . Przy urządzaniu wszystkich, największych nawet wy
staw właśnie najgorliwiej o to starają się, aby wyciągnąć prasę do czynnego współudziału w
działaniu komitetów wystawowych, więc może i we Lwowie nie było słusznego powodu do dy
plomatycznego pominięcia prasy.
Okrucieństwa tureckie i okrucień
stwa moskiewskie.
IV.
Kreśląc fąkta moskiewskiego okrucień
stwa w celu wykazania, iż opieranie żądanej przez Moskwę interwencji na ludzkiej zasa
dzie położenia kresu tureckim nadużyciom jest z jej strony bezczelnością, kryjącą za
miar okazania się tern, czem Moskale nie są i nie byli, to jest narodem wspaniało
myślnym i cywilizacyjnym, a pośrednio kry
jącą zamiar zasłonienia przed Europą bar
barzyństwa. z jakiem postępowali i postępu
ją w Polsce, wspominaliśmy o rabunkach pol
skich chat, lecz nic jeszcze nie mówiliśmy o rabunkach dworów szlacheckich.
Każdy dwór, zwłaszcza na Litwie i Bia
łorusi,. uważany był przez wojsko moskiew
skie, jako przeznaczony na rabunek, cho
ciażby właściciel jego nie brał żadnego u- działu w powstaniu. Szlachcic dostarczać mu- siał wszystkiego, czego od niego komendant zażądał, ale nje dość tego, brali Moskale i bez jego woli, co im tylko w oko^wpadło.
Gdy w ten sposób nie można byłb obłowić się dostatecznie, wtedy pod pozorem rewizji przetrząsano pokoje, piwnice, dworskie zabu
dowania, przy czem oficerowie kradli pienią
dze, kosztowności i wszystko, co tylko miało dla nich jakąkolwiek wartość.
Na Białorusi i Litwie, w każdym dwo
rze znajdowała się biblioteka, częstokroć dość znaczna; z polecenia rządu biblioteki te były zabierane lub niszczone. Właściciele widząc,' że to wojna wypowiedziana cywili
zacji, ukrywali książki u chłopów lub w la
sach, gdzie się dało. Obrazy, portrety ro
dzinne były rozrywane szablami i kłute ba- gnbtami. Każde dzieło sztuki było albo po
rąbane, albo nwifeżtońe. Murawiew "Wiesza tieł, z a r a z p o p r z y b y c iu do W iln a , zrabował z najpiękniejszych i najcenniej
szych przedmiotów „Muzeum starożytności i pamiątek Eustachego Tyszkiewicza/
Piszący te słowa, obrachował, iż Mo
skale, od czasu swojego zapanowania nad Polską, uwieźli z bibliotek publicznych, kla
sztornych i większych prywatnych przeszło 1,000.000 książek, drugie tyle poniszczyli.
Wandalizm ten moskiewski, wykazujący, iż wszystkie zbiory naukowe lub dzieł sztuki, oraz pamiątek są w Polsce zagrożone, na- tchnął patrjotyczny zamiar wynalezienia dla
resztek pozostałych a mogących uledz podo-j bnemu zniszczeniu, bezpiecznego schronienia i za granicą. Muzeum polskieyw Rapperswylu j jest właśnie miejscem owego schronienia.
Zbiory, któremi się Moskale szczycą w Petersburgu i pokazują je cudzoziemcom na dowód cywilizacyjnego zamiłowania w przed
miotach nauki i sztuki. poWstały z rabun
ków w Polsre dokonanych CStęść atoli tylko uratowanie swoje zawdzięcza - próżności mo
skiewskiej i właściwej wszystkim barbarzyń
com chęci uchodzenia cudzyi»*kosztem -za na
ród oświecony, większą bowiem część spot
kał los fortepianu Chopina.'
Fortepian ten chowany jako pamiątka po najpoetyczniejszym kompozytorze naszego wieku został przez rabujących żołnierzy wy
rzucony oknom z pałacu Zamojskich (w War
szawie) na bruk i następnie spalony u stóp pomnika Kopernika, na stosie złożonym z o- brazów, z książek, kosztownych mebli i po
sągów. Pałac Zamojskich został do szczętu zrabowanym, zabranym właścicielowi i do
tąd nieoddanym. Wszyscy jtgo lokatorowie doznali najsroższego prześladowania. Księżna N. X. podczas tego rabunku, wzięła na sie
bie perły, djamenty i inne kosztowności ro
dzinne, myśląc, że .je w ten sposób uratuje, lecz brutalna ręka oficera ściągnęła je z szyi księżnej i ukradła.
Podobńe rabunki, jak fo już mówiłem, działy się wszędzie i na prowincji. Weszły one nawet w system finansowy rządu mo
skiewskiego. Gdy zaś pó śkończohem po
wstaniu 'nie można było rabować, ujęto cy
fry dochodu, jaki rabunek przynosił w formę kontrybucji — i kontryhucję tę dotąd opła
cają obywatele polscy na Litwie. Białorusi, Wołyniu, Podolu i Ukrainie.
Barbarzyństwo i okrucieństwo moskiew
skie jeszcze silniej uwydatniło się na polu religijnego prześladowania. Taloraucja, którą się szczycą Moskale, jest podobnem kłam
stwem jak wszystkie ich cywilizacyjne na
bytki. ,
I nitów naw racali do praw osław ia ba- g ir e ta in i i Tentami. "Tfott opierał się" wszelkie- mi sposobami narzucanej wierze. Płacił kon trybucje, dozwalał zabierać sobie dobytek, wystawiał wreszcie pierś bezbronną na mo
skiewskie kule, — wszystko flapróżno, ofiara i poświęcenie się ludu nie przebłagało, fana
tyzmu prawosławnego, nie wyjednało temu ludowi wolności sumienia. Ta carowa, się lituje nad Serbami, niema litości dla biednych unitów i pozwala zaufanym swroim powtarzać Dyoklecjanowe sceny na Podla
siu. Włościanin Koniuszewrski spalił się do-
| browolnie ~wraz z żoną i dwpjgiem'dzieci —
bo w ten tylko sposób mógł zachować wier- kałą cywilizacji, chcąc zagarnąć ziemie tu- ność swoją "dla ojców wiary. W’ Pratnlinie.! ieckie, powołuje się na zasady tejże cywili- w Drelowie, w Połubiczach, padło w l874jza<ji dla upozorowania zaborczej interwencji.
roku pod kulami moskiewskimi 18 włościan śmiercią męczeńską za wiarę.
Odtąd troska męczenników ciągle się powiększa, niema bowiem wsi. w której by nie zmuszano chodzić do prawosławnej cer
kwi, i nie mordowano opornych rozkazowi a wiernych unii.
Prześladowanie to wrogie a okrutne trwa dotąd W chwili właśnie, gdy tkliwość swoją dla południowych Słowian Moskwa tak demonstracyjnie objawia przed Europą, na Podlasiu dalej prowadzą swoje dzieło moskiewscy apostołowie, przekonywający o wyższości i prawdziwości prawosławnej reli- gii kajdanami i bagnetami.
Turcy są tolerancyjni. Nie zmuszają oni chrześćian do mahometanizmu i w wewnę
trzny zarząd kościoła bynajmniej się nie mieszają. Rząd zaś moskiewski, który ode
brał narodowi polskiemu przyrodzone prawo używania mowy ojczystej i kształcenia się w tej mowie, ścieśnił sumienia i poddał je w niewolę, która dla ludności Polski sprowa
dziła katakombowe czasy. Wobóc siekącego strzelającego apostolstwa prawosławnego Polacy podobnie jak uczucia swoje patrjoty- czne tak i wiern-ść dla ojców wiary, skryć musieli w podziemia, niedostępne dla szpic- gowskięgo oka.
Naczelnik wojenny w Wilnie, Chowań- ski, włośeian katolików idących na targ, chwytać kazał żandarmom i osadzał w wię
zieniu. Tam. za kratami, pie dając wody i chfeba, trzymał każdego tak długo, dopóki kńrczami głodowemi zmuszony, nie powie
dział, iż przyjmuje prawosławie. Księża ka
toliccy pod berłem eara co wyciąga rękę pó całą Słowiańszczyznę, uznani zostali za wyjętych t pod prawa r każdy jest więźniem na swojem probostwie. Niewolno mu z niego oddalić się bez szczególnego pozwolenia, nie wolno mu wyspowiadać nikogo bez. legity
macji. Do sakramentu pokuty paszport jest tam potrzebnym: Kościoły katolickie jeden po drągiem zabierane - ind znękany, 'zmbr?
dowany, łzami i jękąmi protestuje, przeciw tym zaborom i zazdrości wolności wygnania, jakiej chrześcijanie używają w Turcji.
I takie to mocarstwo, które rozciągnęło nad krainą najczystszej Słowiańszczyzny, to jest nad Polską niewolę jakiej nieznają dzieje powszechne; niewolę okiutną. straszną, krępującą wszystkie stosunki publiczne i prywatne; które świeżo oto wymiar sprawie
dliwości w Polsce oddało w ręce Moskali"
bez czci i sumienia; państwo to. będące za -
Jeżeli Słowianie południowi spodziewają się wolnośei i niepodległości z rąk, które niewolę szerzyły, jest to złudzenie, które tylko wytłumaczyć nieświadomością, ale któ
rego usprawiedliwić nie można. Los Polski powinien być dla nich przestrogą.
Stan jej jest tak smutny i opłakany, niewola jej tak ciężką i okrutną, iż pobieżne nawet wejrzenie w jej położenie wystarczy, ażeby objaśnić bierne zachowanie się Pola
ków wobec toczącej się wojny w południo
wej Słówiańszczyźnie. Dopóki Moskale rej tam wodzą, nie będzie ono iiinem.
Ludy też europejskie jeżeli nie wiedzą, to zdrowym instynktem kierowane, przeczu
wając, iż pod przewodnictwem Moskali, oba
lenie Turcji nieprzyniosłoby oswobodzenia Słowian, ale tylko zmianę niewoli lżejszej na cięższą, nie solidaryzują się ze sprawą,
•jaka nad Dunajem została podjętą pod pro
tektoratem Moskwy!
P R A C A S Y Z Y F A .
Powieść
W . Koszczyca.
(Ciąg dalszy.) *) V.
Jeszcze wilki i lisy nie pochowały się do kniej, jeszcze na mrożnem niebie iskrzyły się gwiazdy, a już we wsi Orgiejewskiej, leżącej tuż przy trakcie pocztowym o kilka wiorst od Obojańi, paliły się ognie w oknach i gdzieniegdzie buchał dym gęsty z kominów. Orgiejowo była to wieś z kilkudziesięciu chałup, bardzo nędznie wygląda
jących i rozłożonych na dnie płytkiego parowu, po brzegach którego, jak upiory olbrzymie, spo
glądające na mieszkania ludzkie, stały nierucho
me wiatraki. Do ulicy wiejskiej przypierały na końcu: cerkiewka w ziemię wrosła i o kilkadzie
siąt kroków dalej zabudowanie dworskie, w cie
niach nocy ginące. Całe to obejście było własno śaią znajomego nam Zaliwajkina.
Pomimo rannej pory widać było we wsi na ulicy ruch, któremu towarzyszyły monotonne glo
sy dwóch ludzi, chodzących od chałupy do cha
łupy. Byli to „starosta" (wójt) i dziesiętnik, peł
niący służbę codzienną „wypędzenia ludzi“ na pańszczyznę. Po zwykłych hasłach: „z cepem!"
„z siekierą", z „końmi", przed każdą chałupą do
dawali „jedna dusza na podgonkę!" Pomiędzy temi nawoływaniami zwyczajnemi za czasów pań
szczyźnianych, były niektóre całkiem oryginalne, i tak w kilkunastu miejscach starosta głosem szyderczym wykrzykiwał: Pienia, Grusza, Pa- raszka „wyparzy się w łaźni i wieezorem na tańce!" Żadne słowo opozycji nie odezwało się dotąd, i starszyzna wiejska zabierała się powra
cać do domu, gdy z jednej chałupy, w której Fieni kazano wyparzyć się, wyszedł chłop bar
czysty, z dużą brodą rudą i oświadczył, że jego dziewka nie pójdzie na tańce.
- r A to dla czego ? — mruknął surowo sta
rosta.
— Bo została skrzywdzoną przeszłego razu—
odpowiedział chłop z zaciętością.
— Ach! ty psi synu, mów, co to za krzyw
da? — zobaczymy...
— Ale dalibóg! nie tylko skrzywdzona, lecz i zhańbiona. Pan, gdy przyszły tancerki prze
szłego razu na pokoje, każdą poklepał po ramie
niu, a mojej Fieni nie tylko palcem nie dotknął.
* i . Zobacz nr. 155, 163. 165, 166, 167, 168;
174, 176, 177, 181, 183, 187, 188 i 189.
lecz całkiem ominął. A prócz tego „dwórecki zamiast dwóch czerwonych i jednej zielonej wstążki, dał jej dwie zielone a jedną czerwoną.
„Jęj Bogu!" wstyd to prawdziwy, i dziewka moja nie pójdzie więcej.
— Słuchaj Tierentjicz! powybijałem ci już przednie zęby, chceszże, abym koniecznie dobrał się i do trzonowych? Fienia twoja to zuchwała beśtja, której zdaje się, że ona na świecie naj
pierw sza. Jego Wielmożność nie lubi tego. Ro
zumiesz bydlę! — tu zamiast dalszych perswa
zji1 rozległ się suchy stuk kija, podobny do ło
skotu od uderzenia po desce, którą tym razem zastąpiły plecy Tierentjicza.
Pomruczał trochę obity, poskrobał się w głowę i zawrócił do chałupy szybko, zadowolony widocznie, że nagadał prawdy i większej kary uniknął; starosta bowiem gwarząc spokojnie z dziesiętnikiem, powlekli się powoli do szynku na ranną czarkę.
Cicho znowu zrobiło się na ulicy orgiejew
skiej, a gwiazdy blednące zdawały się gasnąć pośpiesznie, by nie przyświecać dalszym scenom dnia, gdzie przemoc walczy o lepsze z poniże
niem ludzkiem. Światło dzienne to nieszczęście dla tłumów niewolniczych, to owa mroźna rze
czywistość poświstująca karą i rozkazem jak żmije na głowie Gorgony; — wolnym jeno sloń- cb! świeci wesoło. Nie mądrość ludzka, lecz pra
wo przedwiecznej równowagi, sprawiedliwość, bierze w opiekę dusze ludzkie, i osłabia słone
czną niedolę niewolnika, zsyłając mu odpoczynek w nocy, gdy władcę przemocnego, pana jego, ma
rzeniami złudnemi lub dręczącemi widzeniami trapi we śnie. Poezja niedoli słabęj, to mrok no
cny, przeplatany światłem księżyca i gw iazd;
przemoc ludzka rabuje promienie słoneczne, i ka
żę; im w światłach sztucznych swym orgjom no
cnym przyświecać. Dopóki złe panuje na ziemi, poty życie prawdziwe złudzeniem tylko.
W miarę powstawania światła dziennego, wzmagał się i ruch we dworze orgiejewskim.
Koło stajen krzątała się liczna służba, porząd- kująca rozmaitego rodzaju sanie, z których kil
koro stało już zaprzężonych. Gdzie niegdzie wi
dać było konie pokulbaczone, a rozlegające się wesołe skomlenie i wycie psów z sąsiedniej psiarni, pojaśniało do czego miały być one użyte.
I w rzeczy samej, Teodor Iwanowicz w dniu tym urządzał polowanie, na które pospraszał gości huk. Niektórzy z nich nocowali we dworze, ale byli i tacy, co jeszcze nie nadciągnęli.
Najpierwszą ukazała się rozłożysta buda sprawnika Grabicyna, ciągniona dzielną trójką karych w uprzęży łuską srebrną pokrytej. Bro
daty woźnica w ciemnozielonym „armiaku", o- pierając się całą silą berkulicznych borów, zale- dwo mógł powstrzymywać długogrzywnego bolo- blowego i w łuk zgiętych orczykowych, z któ
rych pierwszy walił krosza szalonego a ostatni
galopa wyciągniętego, nie ledw» śniegu chrapami dotykając. Dzwonek aż jęczał pod deehą potwor nej szerokości,- okrytej' pozłotą i lakierem pąso
wym. „Malinowy" dźwięk pogteskał swojsko u- szy i serca we dworze.
Wybiegł gospodarz na ginek i machał lę
kami, nibyto takt wybijał, nibyto coś wygładzał, w powietrzu. Machanie to wiełce podobnem było prócz tego do znaków telegraft optycznego, dla sążnistego cybucha trzymaiugń w obydwóch rę
kach, któremu towarzyszyło poruszanie brwiami nadzwyczajne i wydymanie sid ust naprzód. Te
odor Iwanowicz był uosobistooną gościnnością, która dochodziła do ekstazy w tej chwili.
— Przybywajcie ! a pryływajcie miły ho- spodynie Fektyście Łukijaaołiczu! — prędzej śpiewał jak krzyczał gospodatz — „Czaj goria- czaj" czeka na was, a samo ta re k pomrnkiwa, jakby dąsał się, że waszegj oblicza jasnego do
tąd nie ogląda na swem pofirDwauem łonie...
Śmiech gldśny z budy, podobniejszy do ry
ku, zawtórował tym słowon, i okrągła wygolo
na twarz sprawnika zsiniała od mrozu wychyli
ła się z ogromnego futra z białych lisów, koł
nierz którego był opassny olbrzymim szaleni pąsowym. A jeszcze sani< bjrly o kilka kroków od ganku, gdy Grabicyn mknął głosem stbnto- rowym:
— Czarodzieju! żartownisiu! niech cię nie
znani siaki taki! A to ni dał susa — óblicze jasne... samowar polerowany!... „Bałakirew" z ciebie — ot i basta! Hu h i! hu!
Gdzie tam dóWci'! z kąd rozum! od chy
ba coś pochwycę z madrcli usteczek waszych—
wfedy to niby z moździirza. tłukę w sam" łeb...
Prawdziwie...
Och! oeh! hu! h i! boczki nadsadzam dosyć tego! Widocznie dcede gościa źauiorzyć na progu jeszcze...
— A niech mnie łronit od tego przenaj
świętsze dziewice niepoialaie!... Zapoić, źakar- mić — to po mojemu; ile ne słowem rozsadzać
— a cóź to z was, beczka prochu czy co?., jeśli nie beczka, to ja źńówi n i sędzina, co morzy głodem swoich gości... Spoj-zyfcie no tylko na moje faworyty? wszak nie ;yłko sędzina, ale : żadna z waszych znajonych takich nie nosi...
— Zmiłuj się rodaońy1 ocho ? ocho! ocho ocho! przestań już! niech cę szelmo uściskam!—
tu Fektyst Łukijanowicz cydobył się z sani i całą masą swego eielska olbrzymiego runął w uściski gospodarza, któreg brwi po każdym ca
łusie zawiesistym biegały o na dół, to w górę, to w poprzek, jakby akoroanjując uczuciom roz
maitym grającym w sercujego.
Ucichły wybnehy gośia, przyszła kolej na gospodarza. Otworzył ust? pokręcił głową i wy
ciągnąwszy dłonie naprzó< zaw oiał:
Pół królestwa naiwóją tróikę! — co mó- więf- dałbyńi ci dodatu żotię, gdybym miał szczęście ją posiadać...
— Nie sprzedaję bratku! czterysta karbo
wańców wypuczyłem jak jeden grosz, i nie żału
ję. Widzisz rzeez to amatorska, chyba coS inne
go mnie skusi.
— Cudzą wolę tylko uszaiiować... Ale bies nie drzemie, może tam coś i wynajdzie na pocie
chę przyjaciela. Prosimy do pokojów, Chłopcy czekają już na nas.
— A co ezy wszyscy? — nieco zniżonym głosem zapytał sprawnik..
— Nie przyjechało paru, a zresztą majny wszystkich; będziemy musieli tylko zwijać się prędko przed wieczorem, zanim nadciągnie nasz słowianin...
— Pocożeście go prosili ?
rr- Książe chce próbować czy nie ada się mu wyjść białemu jak śnieg i niewinnemu jak baranek...
- - Nie rozumiem po co te wszystkie koro
wody! i takbyśmy ubili całą sprawę...
— A honor, honor? Wszak takiemu turowi, obracającemu się na wielkim świecie, ten towar koniecznie potrzebny...
— Arystokratyczne wymysły! . . . mruknął sprawnik.
Ta weszli do przedpokoju i zaczęto rozbie
rać z futra gościa. Grabicyn przywitał wesoło kilku lokai, którzy kręcili się koło niego, a chłopca pncnłowatego, co mu buty futrzane zdejmował, potargał protekcjonalnie za uszy i poklepał po twarzy i hucząc jak obrywająca się lawina, za
toczył się do herbatniego pokoju, gdzie było zgromadzone całe towarzystwo
, Gesty dym tytoniowy zasłaniał na wstępie widok wszelki. Po niejakim czasie dostrzedz moż
na było kilkanaście osób, samych mężczyzn i to młodych naturalnie, siedzących przed dużym, o- krągłym stołem, na którym stał pękaty samowar błyszczący jak słońće. Nieład prawdziwie kawa
lerski panował w całem mieszkania. Podłoga po
kostowana była cała zaszargana, a po niej wa lały się kłaki, papier i gdzieniegdzie mokre plamy.
Meble grube i niezgrabne, bez pokrowców po większej części pokazywały cynicznie swe wnę
trzności pókułowe, wyszczerzające się z dziur zgrzebnych materaców. Okna były zasłonięte traktjernemi firankami biało-czerwonemi, popla- mionemi i podziurawionemu jak sztandary pułków walecznych. Wolne ki zesła i kanapy od ładzi zajmowały psy wylęgające się.
Ukazanie się nowego gościa zostało przyję- tem jednogłóśnem hora! któremu towarzyszyło szczekanie i wycie psów, zrywających się na to hasło ze swoich miejsc. A zaledwo Grabicyn po
stąpił kilka kroków na środek pokoju, wyskoczył ku niema na spotkanie młody człowiek w cza
peczce paciorkami haftowanej, w tatarskim kaf
tanie. z harapem przez plecy i z butelką* W rękii.
MlodzienieU tetf dwndzitśtokilkoletni ż twarzą jak figa, okrytą wyrazem przedwczesnego znu
Korespondencje „(*az. Nar?‘
W iedeń, 17 sierpnia.
(T.) Habemus papami Na opróżnioną po br.
Holzgethanie posadę wspólnego ministra finansów powołany został powszechnie znany szef sekcyj
ny z ministerjum spraw zagranicznych br. Hoff
mann. Osobistość ta znaną i łubianą jest w tu
tejszych dyplomatycznych, arystokratycznych i wreszcie w artystycznych kołach. Zdolny urzę
dnik, zręczny dyplomata, i w całem słowa zna
czeniu g e n t l e m a n , był on ozdobą swojego ministerstwa — głównym filarem i pierwszorzę
dną siłą. Oczywiście, że jako człowiek z uniwer- salnem wykształceniem :nie zawsze mógł się zgo
dzić z partykularyzmem madjarskim swego prze
łożonego, wskutek czego częstokroć powstawały konflikty pomiędzy nim a hr. Andrassym. Otóż niespodziewana nominacja br. Hoffmana na pań
stwowego ministra finansów jest faktycznem u- sńnięćiem jego od czynności dyplomatycznej.
Promovetur ut amoveatur. Chociaż portefeuille po
wierzony br. Hoffmanowi jest podrzędny i nie nastręcza dużo sposobności do. zajęcia wybitnego U wpływowego stanowiska, nie należy jednak wątpić; że najświeższy minister i na obecnem stanowiska będzie umiał w najwyższych sferach decydujący wpływ wywierać. Ciekawi jesteśmy, kto będzie na jego miejsce powołanym przez hr.
Andrassego. Godny zastępca nie tak prędko się znajdzie, a podobny, jak p. O r a y dyplomata, nie przysporzy ministerstwu blasku na zewnątrz.
Z wyjątkiem Nowej Presse przyjęła większość priejścowej prassy bardzo sympatycznie tę nomi
nację. Niektóre dzienniki zowią br. Hofmana au- strjackim Arnimem, chociaż wedle zdania naszego bardzo. niesłusznie, ponieważ znając zdolności i (spryt ostatniego, można być pewfiym, że jeżeli antagonizm pomiędzy nim a hr. Andrassym miał- żenia i przesytu, zresztą tęgo zbudowany, oka
zywał się być duszą towarzystwa.
Był to Kola Frygano w ex-huzar, przedsta
wiciel młodzieży złotej powiatu. Stanąwszy przed Grabicynem, Kola zrobił głową ruch żołwiejszyi ną prawo i na lewo, ręką uderzył się po patron- tąszu, i z twarzą niewzruszoną puścił się w pry- sindy. Dopiero przed samym sprawnikieni zatrzy
mał się, ociężale z ziemi się podniósł, i wziąw
szy podaną sobie szklankę, napełnił ją wódką ze swej butelki.
Prawda, Grabicyn był człowiekiem w wie
ka i na ważnem stanowisku, nieszczęście jednak chciało, iż służył dawniej w piechocie, i dla *,te
go miody ex-huzar jako taki pozwalał sobie ob- cl odaić się z nim bez ceremonii niby z równym.
W ywyższanie się kawalerji moskiewskiej przed swoją piechotą prowadzi częstokroć do tego, że w; towarzystwach zwłaszcza kobiecych pułko
wnik od piechoty musi ustąpić przed „kornetem"
podporucznikiem huzarskim lub ułańskim. Kola ńie nadużywał tym razem swego przywileju, gdy podnosząe szklankę do ust Grabicyna, za
wołał :
— Błogosławię cię dzieciąteczko moje! Ły
kaj jednym haustem! Nie wydaj ziemi ruskiej na pohańbienie!
Grabicyn zarżał śmiechem donośnym, mla
snął językiem w gębie i jednym łykiem przełknął podaną sobie wódkę.
— To mi pałka! nastaw pysk! — zawołał Kola i ucałował sprawnika — to mi człowiek!
dziatki bierzcie przykład z niego; wprawdzie jesteście nie złe „smoki", ale Boże mój! znajdu
ją się i pomiędzy wami tacy, co zakałę towa
rzystwu przynoszą choćby ten papłnek Alosza!
Przemówienie to stosowało się do bezwąse- gó chłopca, lat dziewiętnastu, który pomimo ran
nej godziny był tak podpity, że ledwo za stołem mógł usiedzieć.
— Co, ja papinek ? b e ł k o t a ł Alosza Pria- ttików — zobaczymy! — tn chlipnął ze szklan
ki tęgi łyk i opuścił ociążałą głowę na stół, aby jej więc j nie podnieść.
Homeryczny śmiech powstał na około.
— Od takich zachowaj nas Panie! — wołał Prygunow.
— Dosyć tego chłopcy! — przerwał Z ali-' wajkin - gotowiście bzdurzyć bez końca, a tymczasem pieski marzną na dworze; pora w pole. Fektyście Łnkijanowiczu prosimy do her
batki. Nie pogardzajcie!
Zaczęto nalewać herbatę, a Prygunow ode
zwał się poważnie do służącego co nalewał:
— Pamiętaj bratka o zdrowiu ladzkiem.
Wody dolewaj! więcej wody, powiadam ci roz
bójniku!... (C. d. ti.)