• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętniki Franciszka Karpińskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pamiętniki Franciszka Karpińskiego"

Copied!
173
0
0

Pełen tekst

(1)

WARSZAWA.

Redakcya i Administracya:

42. jV ow y-Ś\viai 42.

î e o a

(2)

B I B L I O T E K A D Z I E Ł W Y B O R O W Y C H

W Y C H O D Z I CO T Y D Z IE Ń

w o b jęto ści jed n eg o tom u.

W A R U N K I PR EN U M E R A T Y

w W A R S Z A W I E : Z p r z e s y ł k ą pocztową:

Rocznie . (5 2 tomy), rs. 1 0 ( Rocznie. . ( 5 2 tomy) rs. 12 (>

Półrocznie 126 tomów) „ 5 . p ółr oc zn ie (2 6 tomów) Kwartalnie (13 tomów) „ 2 Kop. » 0

Za odn o szen ie do dom u 15 kop. k w a rt. Kwartalnie (J3 Wmów) „ •*

C e n a każ dego tomu 25 kop., w oprawie 4 0 kop.

DOPŁATA ZA OPRAWĘ:

R o c z n ie . . (z a 52 to m y ) . . . . r s . 6 k o p . — P ó ł r o c z n i e , ( z a 26 to m ó w ) . . . . „ 3 „ K w a r t a l n i e (z a 18 to m ó w ) . . . . „ 1 „ 50 Z a z m i a n ę a d r e s u n a p r o w i n c y i d o p ł a c a s ię 2 0 k o p .

G ł ó w n i w s p ó ł pr a c o w n i c y :

Dr. P io t r C ląrriielow ski, T e o d o r J e s k e C h o iń s k i, Dr. Julian. O cT ą o ro w icz, Juliari A d o lf Ś w i ę c i c k i .

WYDAWCY REDAKTOR

Gronowski

i

Sikorski. Franc. Jul. Gronowski.

R e d a k c ja i A d m in is tr a c y a : W a r s z a w a , N o w y - S w ia t 4 7 .— T e le f o n u 664.

P ilic : w Ł o d z i u l. P io tr k o w s k a .>» 92, — w e L w o w ie P la c A la ry a c k i L 4

D r u k a r n ia G ra n o w s k ie g o i S ik o r s k ie g o , N o w y -S w ia t 47.

(3)
(4)

PAMIĘTNIKI

Franciszka Karpińskiego,

Z P R Z E D M O W Ą

P io t r a C h m i e lo w s k i e g o . B i B L \ -W

Państwowego LicouiyPed3ccgicig&

w C3LtVWCACH

fix . /■ -

W A R S Z A W A .

D R U K A R N IA

Granowskiego

i S ik o r s k ie g o . 47. N ow y-Św iat 47.

(5)

BaprnaBa, 24 O

ktjiöph

1898 rosa.

11 liiliL

-os-1 íp:9H (w )'^í

(6)

Franciszek Karpiński.

„P oeta se r c a “ — tak n a zw a n o K arpińskiego już od bardzo d a w n a — b y ł ty p o w y m przedstaw icielem jednej z faz u cz u c io w e g o nastroju, k tó ry s ię u nas w y tw o r z y ł w drugiej p o ło w ie XVIII w iek u pod w p ły ­ w e m „ o g lą d y “ francuskiej.

W p r a w d z ie n ie m ieliśm y w ó w c z a s takich sa lo ­ n ó w ja k p aryzk ie, a w ię c n ie c z u liśm y i teg o sk rę­

p o w a n ia k o n w en a n sa m i, ja k ie w sto lic y g u stu i m o ­ d y istniało; to też i o d d z ia ły w a n ie p rzeciw k o niem u n ie posiadało u n a s ty c h cech ja sk r a w y ch , k rań co­

w y c h , które się w e F ra n cy i u ja w n iły w y b itn ie. Istnia­

ła u n a s atoli, m o ż e w w y ż s z y m n iż w e Francyi' stop n iu , p e w n a su r o w o ść o b y c z a jo w a , z w ła s z c z a w e w za jem n y c h sto su n k a ch rod zin n ych — jak to c z y te l­

n ic y zo b a czą w s a m y c h Pam iętnikach K arpińskiego;—

su r o w o ść ta p rze ch o d z iła n iek ied y w sr o g o ść. O tóż pod w p ły w e m m iękkich, ła g o d n y c h , se n ty m e n ta ln y ch u sp o so b ień , b ęd ą cy ch w y n ik ie m n o w e g o zw rotu o b y ­ c z a jo w e g o w E u ropie, s u r o w o ść ta z a c zę ła tracić s w e n ap rężen ie, g d y ż „ o g ła d a “ w y m a g a ła o ew n ej p oblażii-

(7)

w o śc i, p ew n ej g r z ec zn o ści i u p rzejm ości, a b y się „ d zi­

k ie “ ob y cza je S a rm a tó w w y p o le r o w a ły . R u b aszn ość, g w a łto w n o ś ć i p o p ę d liw o ść za c z ę to ga n ić, w y ś m ie ­ w a ć , w y s z y d z a ć , za lec a ją c n a to m ia st w y tw o r n y do­

w cip , u m iark ow an ie w sło w ie , s ło d y c z i w y r o z u m ia ­ ło ść. N ieb a w em w sk u tek łagod n ien ia ch arak terów , p rzeczulen ia n e r w ó w , n a d e szła tk liw o ść, r z ew n o ść i łz a w o ś ć , u w ielb ien ie dla p rostoty, sz cz ero ści, dla ja ­ kiejś w s i idealnej, ja k ic h ś sz c z ę ś liw y c h i d ob rych p a­

sterzy i pasterek.

N a taką c h w ilę p rzetw arzan ia s ię o b yczaju sta ­ rop olsk iego p rzyp ad ło urabianie s ię charakteru Kar­

p iń sk iego, A ź e z n atu ry b y ł sk ło n n y do u c z u ć ł a ­ g o d n y c h i tk liw y ch , n ie m ając w c a le u sp osob ien ia do a n im u szu rycersk iego, w ię c tern silniej i te m ży w ie j o d czu ł w p ły w y n o w e g o prądu.

U rod ził się 4 p aźd ziern ika 1741 roku w za p a ­ dłej p ro w in cy i na P oku ciu, w e w s i H o ło sk o w ie , w p o ­ w ie c ie K ołom yjsk im . R odzice je g o , Jędrzej i R ozalia, n ie b y li w y k sz ta łc e n i i p od zielali w y o b r a że n ia , n a ło ­ g i, p rzesąd y i za b o b o n y n iezam ożn ej w a r stw y s z la ­ checkiej; a le o d zn aczali się su ro w em pełn ien iem w z ię ­ ty c h n a się o b o w ią z k ó w . W ó sm y m roku ż y c ia F ra n cisze k , um iejąc ju ż . c z y ta ć i troch ę p isać, w sz e d ł do poblizk ich sz k ó ł jez u ic k ich w S ta n isła w o w ie , gd zie n a w e t w y ż s z e stu d y a filo z o fic zn e w duchu śred n io­

w ie c z n y m o d b y w a ł, które w starości bardzo lek k o c e n ił i potępiał.

P ie r w sz e ż y w s z e u czu cie w sercu stu d en ta ob u ­ d ziła M aryann a 3 r o s e lió w n a , córka k apitana sa sk ie­

g o . sierota b ez m atk i i ojca, u w a ż a n a za najp ięk niej­

(8)

s z ą i n a jc n o tliw sz ą p an n ę n a P ok u ciu . W w a lc e u czu cia z rozsąd kiem , rozsąd ek z w y c i ę ż y ł K arpiński z a d o w o ln iłs ię u trw alen iem m iło ści sw ej w pieśni. N a ­ p isał p ierw szą sie la n k ę sw o ją , a raczej p ieśń tk liw ą, p. t. „ T ę sk n o ść n a w io s n ę do J u s ty n y ,“ a i p óźn iej niejed nok rotn ie pod tern przyb ran em im ieniem ją w y ­ sła w ia ł.

S a m w y je c h a ł do L w o w a n a kurs teologii w k o ­ legiu m jezuickiem ; k sięd zem jed n ak n ie zo sta ł, ch oć g o do teg o J ezu ici n a m a w ia li. P o cią g a ł g o ku sob ie św iatek ; n ieb a w em za k o ch a ł się w żo n ie P on iń sk iego z Z ahajpola, k tóra się stała d la n ieg o drugą „Ju sty­

n ą .“ D o K on fed eracyi Barskiej n ie w sz e d ł, c h o ć się w ybierał; p ojech ał n a to m ia st w r. 1770 do W ied n ia, jak o to w a r z y sz m ło d eg o P u z y n y , który z g u w ern erem s w o im , Jezuitą, m ial w stą p ić do Theresianum , sła w n e g o w ó w c z a s zak ład u n a u k o w e g o w sto lic y au stryack iej.

K arpiński p rzepędził tu półtora roku, za p ozn ając się p raw d op od ob n ie z literaturą francuską, z której n a jw ię­

cej p rzem ó w iły do je g o se rc a u tw o r y R ou ssa, pełne u c z u c io w o śc i.

D o kraju w r ó c ił r. 1771 p rzez W ę g r y . Zapo- m o ź o n y od P onińsk iej, za d zier ża w ił w io sk ę W ierzbo- w ice , p o tem k olejn o in ne, w k oń cu Żabokruki. Ś m ia ­ n o się z n ieg o p o czą tk o w o , iż g o sp o d a r o w a ł z k sią ­ żki, ale o n się tern n ie zrażał i u c z y ł się gospddark’

o d ch ło p ó w , z k tórym i ż y ł w z g o d zie najlepszej. Z a­

bierał d u żo zn ajom ości, ale i p isania n ie za n ie d b y w a ł, ch o cia ż w o g ó le p ło d n o ść je g o au torska n ie była w ielk a.

S ły s z ą c dużo o królu, jak o o p iek u n ie literatów

(9)

oraz o k sięciu A dam ie C zartoryskim , gen erale Ziem P odolskich , k tóry sam b y l tak że autorem , zebrał Kar­

piński p ism a sw o je i w y d r u k o w a ł w e L w o w ie 1780 roku p. n. „Z abaw ki w ierszem i p r o z ą ,“ d ed yk u jąc je k sięciu C zartoryskiem u. N ieb a w em m iał sp o so b n o ść p ozn an ia k sięcia osob iście, który zap raszał g o u siln ie d o W a r s z a w y .

W yb rał s ię K arpiński do sto lic y w 1780, le cz z ż y ć się z nią nie umiał; o b y cza je d w o rsk ie n ie m o ­ g ły p ociągać ku so b ie cz ło w ie k a , który ch ciał iść „pra­

w d ą “ n a św ie c ie i p ra w d ę tę bez ob słon ek g ło sić . P o ­ w ró cił ted y w r. 1783 do G alicyi, a s w o je z a w ie ­ d zio n e n adzieje, ż a l do „ p a n ó w ,“ z r e z y g n o w a n e p osta­

n o w ien ie p ra cy n a roli i p rzygarnięcia biednej rod zi­

n y , p rzed staw ił w słyn n ej eleg ii „ P o w ró t z W a r s z a ­ w y n a w ie ś .“

N ied łu go jed n ak m ó g ł teraz n a roli pracow ać;

lu bo n arzek ał n a W a r s z a w ę , tęsk n ił do niej, bo tam b y ło o g n isk o literatury! P orzucił d zierża w ę i z je ch a w ­ s z y do sto lic y p o n o w n ie, b a w ił w niej lat cztery , bio­

rąc piórem udział w rozp raw ach , o b u d zon ych obrada­

m i sejm u czteroletn iego. W re sz c ie , w y r o b iw s z y s o ­ bie p rzyw ilej 50-letn i n a o sa d ę K raśnik w gu bern ii G rodzieńskiej, p o w iecie Prużańskim , • n a s e r y o odda/

s ię gosp od arce, m ało w to w a r z y stw ie b y w a ją c. Pra­

cą i o sz c z ęd n o śc ią dorobił się po 2 0 -tu latach 1 3 0 ,0 0 0 zip. Za 1 0 0 ,0 0 0 kupił w ie ś C h o r o w sz c z y z n ę , tam n a stare lata się p rzen iósł i tam zm arł 16 w rz eśn ia 1 8 2 5 roku. P o c h o w a n y zo sta ł w Ł y sk o w ie ; nad m o ­ g iłą w z n ie sia n o m u g r o b o w iec z n ap isem , w zię ty m z „ P ow rotu na w i e ś“ — oto mój dom ubogi!

(10)

Karpiński, jak o p oeta, n ie b a w ił się w w y tw o r - n o ść , c z y to pod w z g lę d e m sty lu , c z y w ie r sz a , dbał jen o o to, a że b y c z u ło ść od dać jakn ajp onętn iej, z g o ­

d nie z w y m a g a n ia m i ó w c z e s n e g o sie la n k o w e g o n a ­ stroju. W u bieganiu się o w y r a ż e n ie czu łe i tk liw e, c z ę s to przesadził; jak dla n as, je st w je g o sielan k ach za d u źo ż a ló w j a ło w y c h , łez i o m d leń . P o n ie w a ż je ­ d nak w s z y s tk ie te c e c h y czu ło ści n iez w y k łe j, która w sz e la k o n ik o g o w ch orob ę, n i ro z p a c z n ie p ogrąża­

ła, b y ły p o ch w a la n e p rzez m od ę, w ię c w sp ó łc z e sn y c h n ietylk o nie raziły, le cz sta n o w iły p ow ab isto tn y . „P oe­

ta s e r c a “ u ch od ził z a w z ó r p rostoty, n atu raln ości i sz cz ero ści w w y ra ż a n iu u czu ć serd ec zn y ch . P o p u ­ larn ość je g o „L aury i F ilo n a “ ś w ia d c z y w y m o w n ie , w jakim rodzaju p ożąd an o karm u dla serca. D la n a s dzisiaj n ajp ięk n iejszym u tw o rem K arpiń sk iego są „Ż a­

le S a rm a ty nad grob em Z y g m u n ta A u g u sta ,“ w któ­

rych stre szc za się je g o u sp o so b ie n ie i talent.

W ż y c iu p olityczn em K arpiński n ie brał c z y n ­ n e g o udziału, ztąd w je g o „P am iętn ik ach “ n ie n a le ż y sz u k a ć s z c z e g ó łó w do d zie jó w narodu; sz cz u p łe w ia ­ d om ości, jak ie pod ty m w z g lę d e m podaje, n iew ie lk ą p osiadają w a rto ść. N atom iast ja k o źród ło do p o z n a ­ n ia o b y c z a jó w z drugiej p o ło w y XVIII w . s ą on e n ader w a ż n e . P rzym iotem g łó w n y m K arpiń sk iego, jak o pa- m iętn ik ow ca, je s t zu p ełn a sz c z e r o ść . N ie stara się on u k r y ć w a d sw o ic h , le c z się z nich sp o w ia d a o tw a r ­ cie; cz a sa m i zd aje się n am , ja k b y nie cz u ł n ie w ła śc i­

w o ś c i p e w n y c h p o stę p k ó w sw o ic h i o b cy ch , czasam i z n ó w ok azu je się a ż zan ad to d ra żliw y m i z b y t m o ­ cn o p rzek on an ym o u słu gach , ja k ie b y m ó g ł oddać krajow i, g d y b y z je g o ta len tó w ch cian o sk o rzy sta ć,

(11)

g d y b y , jak m ó w i, b y ł „popłatnym ." O brazki, z ż y ­ cia w zięte, s ą w s z y s tk ie bardzo zn am ien n e, a ja k o św ia d e c tw o sp ółcześn ik a, k tóry n ie zam ierzał n ic ob- w ija ć w b aw ełn ę, za słu g u ją n a w iarę. C zęsto z j e ­ g o op ow iad an ia nie m o ż e m y się zb u d o w a ć, ale za ­ w s z e m o że m y się c z e g o ć n a u c zy ć.

piotr Chmielowski-

(12)

m i halickiej n a P okuciu, w p o w . k olom yjsk im , w e w s i H o lo sk o w , 3 m ile od S ta n isła w o w a , z rod zicó w A ndrzeja i R ozalii K arpińskich. Zdarzenie o so b liw sz e w dom u rod ziców m oich w ty m dniu przytrafiło się:

K o zło w sk i, sąsiad i p rzyjaciel ojca m eg o , p rzestrzegł g o kilka god zin am i przed m ojem u rodzeniem , ż e w n o c y s ła w n y na Pokuciu rozbójnik, 0 1 ex a D obu- szczu k , d okazujący w tam tych stronach, razem z d w u ­ n a stu sw o ic h m ałojców , m iał dla rabunku n ap aść n a dom rod zicó w m oich. Już m oją m atkę b oleści ro­

d zen ia n ap ad ły, a ojciec dom z b ojaźni m o że zatra­

cen ia ż y c ia p o rzu ciw szy , z czem m ó g ł n ap ręd ce d o p ob lisk iego lasu schronił się, z o s ta w iw s z y rozporzą­

d zen ie, a ż e b y ok rop n em u tem u g o śc io w i z to w a r z y ­ sza m i jeg o , chleb, se r i gorzałk a najobficiej na sto le ro z sta w io n e b ył}’. M oże w g o d zin ę po urodzeniu m ojem , p rzyszed ł z sw o im i D ob oszczu k ; m atkę ty lk o m oją le żą c ą i babę, która m nie o d eb ra w szy , o m y ła i n a ręku trzym ała, n ik o g o w ięcej w ca ły m d om u n ie zastał. M atka n ic m ó w ić nie m ogła d la bólu i strachu, ale baba. p rzy stą p iw sz y z e m ną na ręku do D ob oszczu k a: „O to (pow iad a) god zin a, jak to s ię d ziecię u rod ziło, miej p am ięć n a B oga, n a tę- m atk ę je sz c z e cierpiącą i n a to n iem o w lę, n ie rób tu żad n ej p rzy k ro ści, k ied y cię, jak d obrego g o śc ia , p rzyjm uje­

m y .“ Z m ięk czy ło to serce rozbójnika i m ołojcom s w o im sk rom n ie o b e iść sie p r z y k a z a w sz y , do iecU e'

(13)

n ia i w ó d k i obficie d ostarczonej zasiad ł, babie potem d a ł trzy cz e r w o n e złote, a m atki m ojej p rosząc, a ż e ­ b y n o w o -n a ro d zo n em u dziecięciu, n a pam iątkę b y tn o ­ ś c i je g o w ty m c z a sie w dom u n a sz y m , 0 1 e x y (jak się i D ob oszczu k n a z y w a ł) im ię na ch rzcie nadan o, b ez sz k o d y najm niejszej z sw o im i od szedł.

C zego p am ięć m oja nie za sięg a , a co m i m atka p ow iad ała, 5 lat m o że w iek u m ojego, brat mój rokiem sta r sz y , Kajetan, umarł; k ied y w s z y s c y śm ierć d ob re­

g o tego ch łop ca (jak p ow iad an o) op łak iw ali, ja jeden w e só ł b yłem , ż e su kienk i po nim p ozo sta łe, a le p sz e od m oich, m n ie się d o sta w a ły , tak od d z ie ciń stw a m iło ść w ła sn a m ocn iejsza w ludziach nad w szy stk o ! A le to ju ż dobrze pam iętam , jak w rok m o że potem m atka n a sza ojcu i w sz y s tk im nam p ow iad ała, że sy n jej n ieb o szc zy k , Kajetan, w id o czn ie się jej po śm ier ci pokazał i k ied y g o w y p y ty w a ła się, na jakiej d rod ze um arła jej siostra b yła, Kajetan od p o w ied zieć miał: „ W iełk iż to tam św ia t m am usiu i ciężk o k a ż­

d e g o o b a c z y ć !“ T o d o w c ip n e ratow an ie się, a ż e b y i praw d tam tego św ia ta n ie o b jaw iać i m atce pytają­

cej się o d p o w ied zieć, d ało ce ch ę p raw d y s n o w i za p e­

w n e , ż e p okazaniu się Kajetana p o w sz e c h n ie w ierzo n o w ok o licy . A le w iek d z ie ciń stw a w iek iem b ył w ia ­ ry zabobonej ł p rzy w id zeń . T a ż p o b o żn a m atka m oja dobrą ja k ą ś d u sz ę po p ó łn o c y w id ziała (bo d u ­ c h y ty lk o przed p ółn ocą u k a z y w a ły się), biało ubraną, z cierniem po p rzy ściece dla k aleczen ia u m y śln ie b o ­ s y c h n ó g idącą, która potem p rzez sz c z e lin ę w ok nie d o iz b y w e sz ła i za ob icie sk ry ła się . K o sz to w a ło to w id zen ie ojca, d zieci w sz y s tk ie i cz ela d ź, b o śm y w n e t przebudzeni, pacierze, k lęcząc p rzez tr z y g o d z i­

n y , p rzy ob iciu , za tę d u szę, p otrzeb n ą ratunku, od ­ m a w ia ć m usieli. O jciec n a sz sły sz a ł, jak ś w . J ó ze f z obrazu s w e g o , k tóry b ył w izbie, w y m ó w ił to s ło ­ w o: „C nota;“ w id z ia ł w w ig ilię B o ż eg o N arodzenia, tak że po p ó łn o cy , N a jśw iętszą P an n ę, n a n iebie w ż ó łty m robronie, w id zia ł upiora, p o k a z y w a ł nam

(14)

w ie lu w łó c z ą c y c h się, o p ęta n y ch od d yab ła, p ow iad ał w ie le historyj o z a c za r o w a n y c h lu dziach i urodzajach, 0 zap isu jących się d yab lom , o cz a ro w n ica c h , o ba­

bach n a Ł y są -G ó rę n a o ż o g u k om in em w y la tu ją cy c h , ró w n ież jak o lu n atyk ach , k tórzy k ied y przyp ad kiem n a nich p rom ień k się ż y c a u d erzył w n o c y p rzez sz c z e lin ę , p rzez se n p rzez tę sz c z e lin ę po prom ieniu k się ż y c a n a d w ó r w ych od zili; w ie r z y ł ślep o p rzep o­

w ied n io m , pod jakim planetą kto się urodził, rów n ie 1 p rzep ow ied n iom k alen darza, a cyg a n k i w łó c z ą c e się i w r ó ż ą c e z rąk, z o cz u , z fa so ló w n a stó ł rz u c o ­ n y c h , alb o z w o sk u roztop ion ego i w y la n e g o na w o ­ d ę najchętniej w dom p rzyjm ow ał. Z tych w s z y s t ­ k ich za b o b o n ó w im bardziej im w ta m ty ch cza sa ch w ier zo n o i o b a w ia n o się , tem w ię c e j m y z nich d z i­

siaj śm ieje m y się. O jcow ie n a si za ś, jak daw niej g r e c y albo rzym ian ie, w sz y s tk o w u rojonych cudach w id zieli.

M atka i o jciec m ój b y li to razem lu dzie n aj­

cn o tliw si i n ajsurow iej p o w in n o ści ch rześcijanina w y ­ pełn iający. K łam stw o w d zieciach najsrożej karane b y ło , a rtyk u ły w ia r y n a jw cześn iej n au czon e, sk r o ­ m n o ść , sz a n o w a n ie się w z a je m n e i m iłość m ięd zy ro d zin ą n a k a zy w a n e; a m im o to starszą siostrę m oją, ż e b y ła po osp ie ślep a trzy lata, r o z g n ie w a w sz y się, c z a se m ślep ą n a z y w a łe m , o co u karany w cza sa ch k ied y m i się n araziła, to s ło w o „ ś le p a “ n ie w y m a w ia ­ łem , alem ty lk o o c z y m a n a n ią m rugał. M ścić się i dla s w e g o p o ży tk u o sz u k a ć z n o w u i to z u rod ze­

n iem n a sze m rod zi się z nam i. Z drugą siostrą m o ­ ją , k ied y śm y po pacierzu cod zien n ie n a śn iadan ie m lek o lub p iw o jedli, że m w ięc ej, bo prędzej jed zą c zjadał, n a co s ię o n a sk arżyła, k azałem jej ły ż k ą n a p o ło w ę m lek o p rzedzielić, a ż e b y so b ie sw o ją p o ło w ę trzy m a ła , a ja ty m c z a se m jed zą c y , jej -Dołowe, jak lejką p rzech od zącą n a m oją stron ę zjadłem . K rzyżyk b u r sz ty n o w y z s z y i jej śpiącej od w ią za łem i k ob iecie z jagodam i p rzech odzącej za k w artę ja g ó d z a m ie n i-

(15)

lem . A le n ied łu go u d a w a ło mi s ię o sz u k iw a n ie moje;

k ied y zm łocek w sto d o le n aszej n o ż y k sw ó j p rosty n a progu p o ło ży ł, a jam g o ukradkiem sc h o w a ł, p o­

str z e ż o n y potem od ojca m ojego, żem nim co ś stru­

g ał, i sp y ta n y , zk ąd b ym g o w zią ł, do z w y c z a jn e g o w y k r ętu , żem g o zn alazł udałem się. Z w o ła n i d o m o ­ w i w s z y s c y i sp y ta n i, cz y jb y b ył n o ży k , k ied y się z m ło c ek do n ieg o p rzyznał, d odając, ż e ja b yłem w stod ole, g d y on ten sw ó j ■ n o ż y k n a progu p o ło ży ł, k azał naprzód ojciec m ój, a b y m padł do n ó g w ie ­ śn ia k o w i, przeprosił g o , żem g o tą m oją k radzieżą zm artw ił. R ozum iałem , ż e się ju ż n a tern m ojem u p o ­ korzeniu sk o ń c z y ło , ale k azan o p rzyn ieść ró z g ę i s u ­ r o w y o jciec tem u ż sa m em u zm ło c k o w i k azał mi 10 ró zeg w y lic z y ć , nad k tórym stał z lask ą, a ż e b y w bi­

ciu m n ie n ie fo lg o w a ł, w z ią ł potem sam rózgę i za w sty d sw ó j (jak p ow iadał) je sz c z e m i 10 rózeg s w o ­ ją ręką p rzy czy n ił, a po sk o ń c ze n iu rękę sob ie, która karała, ca ło w a ć kazał. O św ię ta ręko o jca m ojego (ch ociaż cię ju ż nie m a sz od tak tak d a w n e g o czasu ), jesz cz e ja cię i teraz w m y śli m ojej całuję. Tern to ja su ro w em ukaraniem w zią łem w stręt n a jw ię k sz y w d alszem ży c iu m ojem , co je st cu d zeg o tyk ać. K a­

rałeś, o jcz e, i k a żd y upór, i k a żd e łg a r stw o su ro w o , a ż e p ier w sze z d ziecięciem o b ch od zen ie się n a jw ię ­ k sze w n iem c z y n i w ra żen ie, o ja k ż e cz ęsto , w y ­ sz e d łsz y n a św ia t, p rzy p o m in a ły m i s ię n a k a zy t w o j e !

W roku m oim ó sm y m , ju ż um iejąc cz y ta ć i tro­

ch ę p isać, oddał m nie ojciec do blizkich sz k ó ł stani­

sła w o w sk ic h , g d zie dobrze sta r sz y brat m ój, A ntoni, ju ż od lat kilku u c z y ł się, a żeb ym i ja p om ału do sz k o ły p rzyw yk ał; b y ło to o d w iezien ie m oje w p orze zim ow ej i k ied y ojciec po ob ied zie m n ie zo sta w u ją c , do d om u odjeżd żał, ja u p rzed zo n y , b ojąc się nad w s z y s tk o sz k o ły , z a w rotam i sta n c y i, g d y n ik o g o za sa n ia m i n ie b yło, p rzysiad łem cich o z tyłu i dopiero w o ó ł d rogi od k aszln ien iem w y d a łem się. T a k zaraz

(16)

13

nazad do S ta n isła w o w a za w r ó ciliśm y i kilak anaście ró z eg , d an ych m i p rzez ojca na zad atek d a lsze g o ro ­ zu m u , in teres ten za k o ń czy ło .

M oże po roku b aw ien ia m ego w szk o ła ch b y ł s ła w n y w S ta n isła w o w ie p ogrzeb Józefa P o to ck ieg o , h etm a n a w . kr. P ie r w sz y raz w te n c z a s w id ziałem św ia t (jak n a zy w a ją ) w ielk i, i p ra w d ziw ie p o ­ dobnej lu d n o ści to m iasto i potem n ie w id zia ło i m o ­ ż e w id zie ć nie b ędzie. K ilkadziesiąt se n a to ró w , m ię­

d z y k tórym i kilku b isk u p ó w , c ó ż dopiero sa m dom P otockich w ty lu g ałęziach m ię d z y n a jśw ietn iejszem i n a ten cza s, c ó ż dopiero w o jsk a p ozgrom ad zan e, które w tam tym w iek u n a k oron acyach tylk o k ró ló w albo cu d o w n y c h ob ra zó w i n a p ogrzeb ach d o w o d ziły , c ó ż dopiero n iep o liczo n e o b y w a te ló w m n ó stw o , z dalekich n a w e t w o je w ó d z tw d la ciek a w o ści p ozgrom ad zan e, tłum em w sz y s tk ie d o m y i ulice n apełniło! O jciec m ój m ieszk ał w ó w c z a s w S ta n isła w o w ie i m ogłem n a ty m p ogrzeb ie w id z ie ć w sz y s tk o , z c z e g o p o czę śc i ju ż się n a w e t z g o r sz y ć u m iałem . K o śció ł cały a d a ­ m aszk iem od w y so k ic h g z y m s ó w a ż do d ołu w y b ity , g ę sto lam p am i o łiw n em i o św ie c o n y , m iał o g ro m n y w środku katafalk, aksam item p ą so w y m , z e złotem i frędzlam i, św ia tłem , portretem , herbam i, bogatem i z n a ­ kam i w ła d z y po w e z g ło w ia c h p o ło żo n em i p r zy o z d o ­ b io n y , od d rzw i k o ście ln y ch , aż do katafalku, n a kro­

k ó w kilk adziesiąt, p osad zk a z tarcic u m y śln ie dana, a ż e b y b oh aterow ie w o jsk o w i, n a k oniach w p ad ając, ło sk o tu w ięcej cz y n ili. Jużem m iał ty le p ozn an ia, ż e przed ojcem ż a ło w a łem się n a k rz y w d ę B o ż ą , k ied y dla czło w ie k a -h e tm a n a z d om u B o ż eg o stajn ię z r o ­ b ion o. W jeż d ż a li w n a jw ię k sz y m k oń sk im b iegu w y b r a n i rycerze po jed n em u , i ten z n ich k ru szy ł k op ią p rzy herbie b ęd ą cy m u n ó g tru m n y h etm a ń ­ sk iej, in n y łam ał szp ad ę, in s z y rzu cał p ałasz, in sz y strzały'', in s z y ch o rą g iew , in s z y b uńcznk, in s z y sztan d ar i t. d. K ażd y za ś, z ła m a w s z y s \ je n arzę­

dzie, p r z y n o g a ch tru m n y sp ad ał z konia, n ib y żal

(17)

p o hetm an ie sw o im udając, a d w o m z ty ch b oh ate­

r ó w n ie udaio się w y rz ą d z ić sk ru szen ia ch o rą g w i i sztan daru, bo św ie c e n a k atafalku p orozrzucali, ale u dał się lepiej n ib y ża l i sp ad n ien ie z k oni, bo b y li d obrze pijani.

B lizk o d w ó c h n ied ziel o d b y w a się ta u ro cz y ­ sto ść tru p ow a, a m o że do ćw ierci roku n iek tórzy g o śc ie , p rzy jm o w a n i p rzez s y n a zm arłego hetm an a b aw ili w S ta n isła w o w ie .

M ieszkając w te n c z a s w tern m ieście rod zice n a ­ si, do sio str y m ojej starszej, która m iana b y ła za p iękną, liczni się , najbardziej trzech o fice ró w ró żn y ch , sc h a d za li konkurenci; z a c zą ł b y w a ć z k apelą n ad w or­

n ą i P otocki, S tarosta G u row sk i, ale ojciec mój z a trzecią p ańsk ą b ytn ością, w id zą c, w jakim celu p a n ic z p rzych od zi, b ez ogródki prosił g o , a ż e b y w d om u j e ­ g o n ie b y w a ł, co b y dało p r z y c z y n ę do o b m o w isk a i k rzy w d ę d ziecięciu je g o zrobić m ogło; w sz e la k o kil­

k un astu o ficeró w (m ię d z y k tórym i b ył i G ad om ski, co p otem tak w y s o k o w zr ó sł) stale k olo p a n n y M a- ry a n n y kręciło się , a ojciec mój Z ań k ow sk iem u , m a ­ ją ce m u m ałe d zie d z ictw o , a le p o czc iw em u c z ło w ie k o ­ w i, k tóry się tak że o siostrę m oją starał i w ty m tłum ie zw y c z a jn ie zd aleka tylk o patrzył, m aw iał:

„Stój ty m c za se m z daleka, p anie A lek san drze, on i ztąd p o w y c h o d zą , a ty p rzyjd ziesz n a śr o d e k “ i to się z cza sem ziściło .

P ie rw sza , którą w ty ch c z a sie c h w id ziałem , e g z e k u c y a k rym in alisty w S ta n isła w o w ie w ielk ie m i u czy n iła w rażen ie; b y ł to rozbójnik, n a zw isk iem B a jurak, k tóry n a plac śm ierci idąc, k azał so b ie p od ać fujarę, c z y li u lub ion ą p iszczałk ę góralsk ą, na której sm u tn e d u m y góralsk ie p rzy g r y w a ł. O jciec mój u m y śln ie na tę eg z e k u c y ę za rękę firnie p rzy p ro w a ­ d z iw sz y , stan ął z e m n ą tak blizko, a że b y m w id zia ł śc ięc ie zbrodniarza, które, g d y s ię d opełniło, tak do m n ie w id o k iem ty m p o m ie sza n eg o rzecze: „M oje d ziecię, Bajurak za p e w n e z a c z ą ł od k rad zieży m a ły ch

(18)

r z e c z y 1 m o że tak, jak ty , w d zieciń stw ie n o ż y k u k o g o ukradł, co, ż e m u w c z e śn ie n ie zg a n io n o , p o ­ stąpił do rzec zy w ię k sz y c h , a ż e ludzie z w y c z a jn ie po dom ach str z e g ą się od złodzieja, w id zą c, ż e tą d rogą ży ją c m ięd zy u b ogim i, n ie tak ła tw o zb o g a cić się, p u ścił się na rozbój, k tóry prędzej s p a n o sz y ć m oże; m oje dziecię! złe k ażd e jest jak m ała gad zin a, której jad z cz a se m o śm ierć p rz y p r a w i.“ P ow iad ał n am potem ojciec, jak o po zg in ien iu w y ż e j w sp o m n ia ­ n e g o zb ó jcy D o b o szczu k a , ten Bajurak, jed en z e d w u ­ n astu je g o m o lo jc ó w , n aczeln ik iem zbójeckiej b a n d y ob ra n y i tylk o rok jed en d o k a z y w a ł. D o b o sz cz u k z a ś takim z g in ą ł sp osob em : B lizk o lat trzyd zieści z e d w u n a stu sw o im i n a P oku ciu rozbijając m ołojcam i, k ied y rotm istrz P rzylu sk i z półtorasta lu dzi, k ilk ana­

śc ie la t z a nim po górach ch od ząc, rady m u d ać n ie m ó g ł, k ied y n a w e t góram i do T r a n sy lw a n ii p rzech o ­ d ząc i tam śc ig a n y p rze z w ojsk o w ęgiersk ie, a n ig d y n ie d o g o n io n y , za zg o d ą p a n ó w d zie d z icó w n a sz y c h w górach dobra m ających , w p o w iecie k olom yjsk im o b w o ła ć po w szy stk ich m iasteczk ach k azan o, a ż e b y k tó r y b y z w ie ś n ia k ó w tam tejszych zabił D o b o szczu k a , m iał z n astęp cam i sw o im i w o ln o ść i grunt, k tóry trzym a, w iec zn em d zied zictw em p osiadać. C hłop G órski, którego ż o n ę D o b o sz cz u k k och ał, u m ó w ił się z ż o n ą , a to d la z y s k ó w p rzez d zie d z icó w ob ieca­

n y c h , która p o zw o liła , a b y m ąż, w sien iach z d obrze nabitą fu zy ą w n o c y zasiad ł i p rzych od zącem u D o - b o sz c z u k o w i w piersi o kilka k ro k ó w w y strze lił.

U sz e d ł je sz c z e p o str z e lo n y zb ójca ćw ie rć m ili w g ó ­ ry, m ó g ł (jak z w y c z a jn ie robił) na sw o ic h , po g ó ­ rach śp ią cy c h m a ło jc ó w ś w isn ą ć , z k tórych g d y kil­

k u p rzyb iegło, p rosił ich i żąd ał, a b y z bliskiej w si p op a m u sp row ad zili. S p y ta n y o sk arb y, które w ie l­

k ie zgrom adził, g d zie b y je p o ch o w a ł, to ty lk o o d p o ­ w ied zia ł, ż e jed n a „C zarna g ó r a o nich w ie d z ia ła .“ A le k o s z to w n y k rz y ż d y a m e n to w y , k tóry z a w s z e n a pier­

sia c h n osił, a który przed kilku latam i n a p a d łsz y n a

(19)

m iasteczk o B ok oroczan y, rezy d en cy ę k a sztela ń stw a K ossak ow sid ch , z e skarbca ich z innem i d roższem i rzeczam i w z ię ty , ten k r z y ż p rzez popa od eb ran y, do w ła śc ic ie ló w o d esłan ym był.

Już b yłem w sz k o le g ram atyce, k ied y n a w a - k a cy e p r zy je ch a w sz y do d om u , brat mój sta rsz y , b ę­

d ą c retorem , a m ający sk ło n n o ść do stan u d u c h o w e ­ g o (co potem ziścił) w blizkiej izd eb ce kazan ia p rzy rodzicach m iew ał, kiedy raz żartując ojciec, za p y ta ł m nie, cz y li też i ja m ógłb ym p o w ied zieć kazan ie, z och otą w stąp iłem zaraz n a m iejsce, które się n ib y am b on ą n a z y w a ło , gad ałem z p ółg o d zin y sa m e s ło ­ w a , n ie m ające zw iązk u żad n ego, tak ręką w stolik przed so b ą bijąc, tak g ie sta w sz y s tk ie k azn od ziejsk ie udając, jak się n apatrzyłem na k azan iach w S ta n i­

s ła w o w ie , a le co ojca n ajw ięcej za sta n o w iło , żem w ty m s łó w n iez w ią za n y ch natłoku n ig d y się n ie zastan ow ił; zy sk a łe m od rod ziców d alek o w ięcej za m oje k azan ie, jak brat starszy, bo on tylk o zim n e p o ch w a ły , a ja rod zyn k i i gru szki.

D zieck iem b ęd ąc, w szk o ła ch , ju ż ja cieb ie sło d ­ ka przyjaźni, p ozn ałem . D o 4 0 0 stu d en tó w b y ło w S ta n isła w o w ie , cz em u ż ja do d w ó c h tylk o, S o ­ sn o w s k ie g o i M alickiego, tak jak on i do m nie, p rzy­

lgnąłem ? T rzeb a w y z n a ć , ż e p rócz szacu n k u w s p ó ln e ­ g o , k tóry n ajgrun tow n iej p rzyjaźnie lu dzkie um acnia, a n a którym n a ten cza s m a ło śm y się p odobno znali, jest co ś w w iek u , tw a r zy , w sp osob ach ob ch od zen ia się i m y ślen ia p od ob n ego, co p rzyjaciół p o łą cz y ć zw y k ło ; z S o sn o w sk im , który b y ł w n iższej sz k o le od em n ie, d o takiej p rzyjaźni p rzyszło, ż e śm y n ie ty l­

k o so b ie w k o ściele p rzysięgli, ż e się do śm ierci k o ­ ch a ć b ęd ziem y, a le n a w e t kartkę m ałą z podpisam i n a s o b u d w ó ch n ap isaliśm y, w której p ró cz poprzy- się że n ia p rzyjaźni, b y ła i ob ietnica w sp ó ln a , ż e który­

b y z n a s pierw ej um arł, ten drugiem u m a się po śm ierci Qak n a ten cz a s w ier zo n o m o żn o ści takiego u iszczen ia) w id o czn ie p ok azać i o sta n ie sw o im na

(20)

tam tym św ie c ie p o w ied zieć, co ż e b y tern m ocn iejsze b yło, kartkę n ap isan ą pod obrus ołtarza w m iejscu, gd zie k siądz konsekruje p o ło ż y liśm y , do m szy k się­

dzu obadw aj słu ż y li i dla u tw ierd zen ia ty ch n a ­ s z y c h u k ład ów , n a tejże sam ej m sz y obadw aj k o m u ­ n ik ow ali.

W pół roku p otem , p o je c h a w sz y na św ię ta do rod ziców , mój przyjaciel S o sn o w sk i umarł; p rzy ­ p row ad zon o ciało jeg o do S ta n isła w o w a i w grobie k o leg ia ty tam tejszej p o ch o w a n o . O kna d om u, w k tó­

rym ja m ieszk ałem , b y ły o b r ó c o n e ,n a kraty grob ów k oleg ia ty . C óż tam b y ło bojaźni, a ż e b y do mnie mój S o sn o w sk i, w e d łu g mi d an ego p rzyrzeczen ia nie p rzyszed ł, jak d łu go b ezsen n e n o c e w strachu tra­

w io n e, póki w y s p o w ia d a w s z y się i k om u n ię św ięte p rzy ją w szy , śm ia ły p otem , w n o c y n a w e t ku kracie g rob ow ej szed łem ł d ucha p rzyjaciela nadarem nie w y w o ły w a łe m , bo mi się n ig d y n ie pokazał, tak u słu żn a i d robnym d zieciom religia, sp ok ojn em i ich i sz c z ę śliw y m i czyn i.

I z drugim p rzyjacielem m oim , M alickim , raz przyjaźń m ało mi n a złe n ie w y sz ła ; starsze k la sy , jak o to p oeto w ie, retorow ie i filozofow ie, w ław k ach sia d y w a li, a m ło d sze przed ła w k a m i m od liły się W d zień ja k iś św ią te c z n y , stojąc ob ok z przyjacielem m oim M alickim , p od czas k azan ia śm ieliśm y się i łok ­ ciam i, żartując z drugich, potrącali. O jciec mój n ie­

sp o d z iew a n ie dla m nie p r z y b y w sz y n a n a b o żeń stw o , w id ział z ła w e k n iep rz y zw o itą w k o ściele s w a w o lę m oją i z a s z e d łsz y p oza ła w k ą , z tyłu sta n ą w sz y za m ną, ciężk i m i-w y c ią ł policzek, p r z y d a w sz y g lo in o :

„ złeg o i w k o ściele b iją ,“ a potem p o szed ł do s w o ­ jej ła w k i i sp ok ojn ie k azan ia słuchał; praw da ze str o ­ n y ojca, a w sty d z m ojej stro n y , p rzy p o m in a ły mi n a p otem sk ro m n o ść w k ościołach .

R az p o d cza s w a k a cy j w z ią ł m n ie ojciec na se j­

m iki do H alicza, w id ziałem tam w k o ściele kilka razy

Biblioteka. — T. 68. 2

(21)

d ob yte szable, a potem p ijan ych , sie k ą c y ch się po . ulicach, a potem na rynku szlach cica, który padl na k olan a przed sła w n y m za b ó jstw y M ikołajem P oto­

ckim , starostą k an iow sk im , i w o la ł na niego: „ T y j e ­ steś B ó g w T r ó jc y Ś w iętej je d y n y , w e ź sy n a m ojego do k o n w ik tu !“ Ś m ia ł się z tego m agnat i s y n sz la ­ chcica, w z ię ty do b urzack iego k on w ik tu , p ew n ie za .o, ż e u b ó stw ia ł despotę; ale ojciec m ój i te szab le w k ościele i to rąbanie się po u licy i to b luźnierstw o Potockiem u n a p ijań stw o zw a lił i do ja k ie g o końca p rzyp row ad za, p rzestrzegł. B y ł to n aten czas w ob ra ­ dach se jm ik o w y c h , jako i w sz ę d z ie , nierząd n a jw ięk ­ szy i b yło upod len ie u b oższej sz la c h ty p rzez pa- i ó w , co n a s n a końcu do z g u b y ostatniej p rzyp ro­

w adziło.

Jużem m iał lat z e d w a n a ście, k ied y o jcie c mój, w y z w a n y n a p ojed yn ek od to w a r zy sz a przedniej stra­

ży, J a n isze w sk ieg o , n azajutrz rano na tę w a lk ę w y ­ chodzić miat, i m im o n a jsu ro w sz eg o n a s p rzez ojca a aszego trzym an ia, tak się w e m nie g orąca dla n ie­

go m iłość o d ezw a ła , żem d ługo w n o c p okryjom u szabelkę m oją ostrzył, a żeb y m nazajutrz w czasie -ozp oczęcia p ojedyn ku , z ty łu J a n isze w sk ieg o w g ło ­ w ę uderzył, c h o ć b y m i i z g in ą ć p rzy szło . A le z a ­ w zięci pogodzili się b ez b itw y, a ja zy sk a łem na tern, tied y się ojciec d ow ied ział, bo mi p ięk niejszą szab el- ,<ę kupił- W sz k o ła c h m n iejszych n a jp ier w szy b y - em m ięd zy k olegam i m oim i do sw a w o li; ja k ż e to w iele ży d o m ok ien p ow yb ijanych? k oło d om u, gd zie stałem , p o zw o d z o n y c h łudzi p rzech od zących p orzu ­ co n y m w śród drogi szóstak iem , p rzy w ią z a n y m przez dziurkę do d ługo sk ręcon ej w ło sie n i białej, a. patrząc przez ok n o, k ied y się p rzech od zący do zdjęcia s z ó ­ staka sc h y la ł, p o c ią g n ą w sz y n a g le , p rzez ok n o w ło ­ sień, sz ó sta k z nią razem ku m nie uciekał; w ieleż to, bijąc się w kije (jak b y ł n a ten cza s zw y c z a j na rekreacyach), z ręki drugiej piaskiem o c z y za sy p a łem , a potem g o kijem w g ło w ę do w o li natłukiem . K rew

(22)

ż y w a , która do takich i tym p odob nych s w y w o li p o­

ruszała, byta mi razem p om ocą, żem się i n a z n a c z o ­ n y ch m i na p am ięć p e n só w n ajłatw iej z a w sz e n a u ­ cz y ł, a tę p iln ość i h onor jak iś sp r a w o w a ł, że b y w sz k o le nadem n ie lepiej się u cz ą c e g o n ie b yło. D y ­ rektor m ój, Ń ad ziejow sk i, z w y c z a jn ie przed pójściem z rana do sz k o ły , p e n só w na p am ięć w y d a w a n y c h słu ch ający, raz m nie słu ch a ć n ie ch ciał, bo (p o w ie ­ dział), ż e sły s z a ł w n o cy , jak p rzez se n d o sk o n a le w sz y s tk ie p en sa w y d a łem . A le taż sam a ż y w o ś ć z r o ­ biła m n ie do m ojej rełigii, w p ojon ej przez ojca, g o ­ rąco p rzyw iązan ym ; n a słu c h a w sz y się z ż y w o tó w ś w . p u steln ik ów , w z ią w s z y torbę jak ąś i d w a ch leb y , ukradkięm od n aszej g o sp o d y n i uciekłem w n o c y do blizkiej S ta n isła w o w a d ąb row y, ch cąc odtąd m ieszkać n a p u styn i i ż y ć żołęd zią, pom ału do niej p rzy Chle­

bie p rzy z w y cz a ja ją c się . T r z y dni m nie szu k an o, cz w a rteg o sam p rzyszed łem , zreflek to w a n y , ż e nie będę m ógł do żołęd zi p rzy w y k n ą ć . R ózga n a u c zy ła pustelnika, -że ży ją c m ięd zy ludźm i, w ięcej bliźniem u p rzysłu gi zrobić m ożn a, którego k och ać na p u sz c z y , jest tylk o to m ó w ić, a n ie cz y n ić. W id zą c w ołlarzu obraz ś w . S eb a sty a n a strzałam i p ok łu tego, p rzy szła mi z n ó w m y śl b y ć m ęczen n ik iem dla w iary; w ie ­ działem , ż e C hocim , m iasto tureckie n a W o ło sz c z y - źn ie, nie tak od S ta n isła w o w a od legle, u m yśliłem tam się k o n ie cz n ie d ostać i w środku tego m iasta M aho­

m eta, proroka m u zu łm an ów , ostatn iem i lż y ć w y r a z a ­ mi; tak ob rażeni T u r c y p ew n ieb y m nie ża w iarę m oją zam ord ow ali. M yśląc o sp o so b a ch w y p e łn ien ia projektu tego, p rzy szło mi do g ło w y d o św ia d c zy ć pierw ej, jak też na cierpienie ran jestem w ytrzym ały;

dużą szp ilk ę u tk w iłem so b ie w* udo, z bólu k rzyk u n a r o b iw sz y i w id zą c się tak n iecierp liw ym i szp ilk ę i m y śl z o sta n ia m ęczen n ik iem p orzuciłem .

L ubiąc m u zy k ę, najbardziej n a sk rz y p c a ch , ch cia ­ łem s ię jej u c z y ć najusilniej, ale ojciec z p rzesąd ów w iek u tam tejszego, jak i m ó w ić po francusku, na

(23)

sk rzyp cach u c z y ć się także zak azał. Z n ó w ź le zro­

zu m iana religia, p o łą czo n a z ch ęcią n au czen ia się na instrum encie, w y g a n ia ła m nie z dom u do C zę sto c h o ­ w y , ażeb ym u cie k łszy z dom u tam , słu żą c przy k a­

peli k ościeln ej, razem N . P. C zęstoch ow sk iej p rzez kilka lat słu ż y ł. A le ten układ k siądz m i n a s p o w ie ­ dzi odradził, n ie c z y n ić ź le (jak m ów ił), m artw iąc r o ­ d zicó w , a że b y się d ziało dobrze.

O koło tych c z a só w o so b liw sz e zd arzen ie na P o ­ dolu trafiło się . U b ogi szla ch cic, słu żą c za ek on om a u pana (którego n a zw isk a zap om n iałem ), cz ło w ie k p o c z c iw y , ale w za p isy w a n iu e k sp e n só w n iedbały, g d y p rzy szło do rachu n ków , ty sią c k ilk aset zło ty ch został w in n ym ; n ie bał się zaboru, bo nad k ontusz, źu p an i kilka k oszu l, n ic w ięcej nie m iał, ale bojąc się kar albo w ięzien ia, u ciek ł n o cą i o m il k ilk ana­

śc ie od d a w n eg o pana p rzystał do dru giego n a ta­

k ąż fu n k cyę. Po p ółroczu d ow ied ział się pan stary, g d z ie się je g o zb ieg znajduje i posłał podłu g praw a w o ź n e g o i d w ó ch sz la ch ty , a ż e b y z b ie g a a resztow ali.

D n iem przed ich p rzy b y ciem u m a r ł’zb ie g ó w u n o ­ w e g o pana na folw ark u, p ok azan o ted y w o źn em u i d w o m szla ch cie, do a reszto w a n ia p rzy b y ły m , ju ż trupa w tym sa m y m k on tu szu i żu p anie, w którym u ciekł od d a w n eg o p ana, na k atafalku zło żo n eg o , z w y z n a n ie m u rzęd ow em , ż e n ic się po nim n ie z o ­ sta ło , p rócz kilku k o szu l. W o ź n y i szla ch ta p o w r ó ­ cili n azad do p ana, o p ow iad ając o śm ierci zb iega i ż e z a p e w n e n ic po nim n ie zo sta ło się , a ty m cza sem teg o ż dnia, ż e k o śció ł łaciń sk i b ył o kilka mil o d le ­ g ły , ciało zm arłego p o d w ó d k ą d w orsk ą ch łop om w ie ś ć d o p ogrzebu k aza n o . Już blizko b yli k ościoła, k ied y trup m n iem a n y (a k tórego p ew n ie krisis ch orob y u śpiła b yła ) ru szać s ię p oczął, a w re szc ie i w iek o od tru m n y zrzu cił.— C za sy to b y ły , w k tórych n ajw ięcej w u p iory w ierzo n o i biedni chłopi, z lę k łsz y się , w b lizk ie k rzaki p ouciek ali. T rup m n iem a n y ty m ­ c z a se m p od n iósł s ię i usiadł w trum nie, a w id zą c, co

(24)

21

się z nim b y ło stało i z tru m n y m iarkując,, ż e g o do grobu w iez io n o , p o str ze g łsz y razem w krzakach ch łop a k ryjącego się, n a B o g a zak lin a ć p oczął, a że b y do n ieg o przystąpił; póki m u nie p rzy szło do g ło w y p rzeżeg n a ć się , p oty m u ch łop i n ie dow ierzali, ale p o -' tern z b liż y w s z y się i p o z n a w sz y , ż e istotnie ży je, z nim nazad do dom u pow racali, g d zie on p r z y b y w ­ s z y , prosił naujusilniej tego n o w e g o p ana, a ż e b y go n azajutrz do starego od esłał, „bo ja (p ow iad ał) przed m oją tą n ib y śm iercią, n a jw ię k sz y na d u sz y ciężar czu łem , żem od pana d a w n eg o u ciekł, n ie w y p ła c iw ­ s z y się m u, przynajm niej słu żą c za je g o s z k o d y .“ D ał się ła tw o pan uprosić i nazajutrz rano od esłał g o do s w o je g o starego pana, u k tórego sta n ą w sz y , w sz e d ł m n iem an y trup do p okoju w ty m sa m y m kontuszu, w k tórym b ył uciekł, w ła śn ie w te n c za s, k ied y pan je g o d a w n y , w ty m ż e pokoju przed zw ierciad łem n a ­

p rzeciw k o d rzw i b ędącem , n a stolik u list pisał. W i­

d ząc w zw iercied łe p rzy ch o d zą ceg o d a w n eg o e k o n o ­ m a zm arłego, a o b r ó c iw sz y się je sz c z e na n iego i p o­

tw ier d z iw szy , ż e ten sam jest, z krzykiem u ciekł do drugiej iz b y , gd zie się i zam k n ął. O n b ied n y przede d rzw iam i prosić p oczął, a ż e b y m u ciężki n a d u sz y z a c ią g n io n y d łu g darow ał. A pan z za d rzw i k rzy ­ knie zalęk nion y: „A le w y jd ź mi z d om u, a le w y jd ź m i z d om u, ale p recz!“ P o zn a n o po w sz y stk ic h p o­

strachach co się sta ło i p o c z c iw y ek on om słu ż y ł panu do śm ierci, która w kilka lat nastąpiła.

Już d w a roki od byłem n a re toryce i kilka k a­

zań w n ied ziele p ostn e n a n a b o ż eń stw ie stud en ck iem w k o n g r eg a cy i m iałem , k ied y p r zy je ch a w sz y do k s ię ­ d za brata do O leśni m iasteczk a, g d zie b ył k om en d a- rzem i gd zie rod zice m oi, ju ż sta r z y na d e w o c y i m ieszkali, zastałem tam zjazd o b y w a te ló w n a p o ­ grzeb A lek san dra R o szc zy c a , porucznika ch orągw i

pancernej hetm ańskiej (co n aten czas w ie le z n a cz y ło ), nazajutrz się od p raw iać m ający. Przypad kiem p r z y ­ szed łem do k sięd za W ó jcick ieg o , s c h o la s ty k a Stani­

(25)

sła w o w sk ie j k olegiaty, p rzyjaciela rod ziców m oich, który n a tym p ogrzeb ie m iał celeb row ać, a ten mi 0 sw o jem zm artw ien iu p ow ied ział, ż e na zjazd taki w o js k o w y c h i fam ilii m o w y żadnej p ogrzeb ow ej n ie będzie, k ied y k siądz, co m ó w ić m iał, za ch o ro w a ł.

P rop on ow ałem sieb ie za m ó w c ę, n a d e w sz y stk o , ż e R o szc zy c n ie b o szc zy k b ył mi dobrze zn a jo m y i k o ­ ch ał m nie. Z u k on ten tow an iem o fiarow an ie się m o ­ je przyjęte od sc h o la sty k a , a ja nie b aw iąc, p o w r ó ­ c iw s z y do dom u, tę m o w ę so b ie n a p isa w sz y , u c z y ­ łem się jej n a p am ięć, bo w te n c z a s nie b yło z w y c z a ­ ju z k a r t y , czy ta ć. N o c b yła w id n a , ch o d zą c po m ia­

steczk u , m o w ę so b ie m oją w p am ięć w bijałem , z d y ­ b a w sz y kilku str ó ż ó w n o cn y ch (co po ulicach „ostro­

ż n ie z o g n ie m “ w ołali), ob iecałem im pół zło te g o na w ó d k ę, bjde razem , co m ają siły , ostrożn ie z ogn iem zaw ołali. B y ło to p rzy jed n y m dom u m iejskim , gd zie p u łk ow n ik przedniej straży, C ieński, z żon ą, z fam i­

lią i z w ielu, to w a r zy stw a g o sp o d ą stali. O krzyk g w a łto w n ie pod ok n em zrob ion y obudził w szy stk ich 1 k ied y ja n a zep la cen ie k rz y k a c z ó w p ólzłotk a d o b y ­ w a łem , w y p a d li z kijam i to w a r z y stw o i m oich w o la - c z ó w dobrze w y b ili, a ja z p ółzłotk iem i z e strachem uciekając, przecie ocalałem . P rzyszed ł n a k on iec d zień pogrzebu; g d y ju ż do grob u trum nę sp u sz c z a ć m ieli, zacząłem m o w ę m oją, w której p o w ielu zm arłego p och w ałach , po p ożegn an iu w o js k o w y c h i są sia d ó w , k ied y do p ożegn an ia ż o n y p ozostałej i d zieci p rzy­

sz ło , d zieci, które ś. p. m a tce oddaje, ż e b y ją c ie s z y ­ ły , m iasto n ieg o , a k ied yś o b a c z y w s z y się z żon ą, którą teraz op uścił, p y ta ć się b ęd zie przed B ogiem o p ozostałych sierot w y c h o w a n ie i o b y cza jn o ść ic h , tak to m ocn em i wtyrazam i i tk liw y m tonem g ło su w y ra z iłe m , ż e m atka g ło śn em szlo ch a n iem n a cz a s m ię za sta n o w iła , n iżeli ją utulić m ogli. P o ty m p o ­ grzeb ie n astąp ił w ie lk i obiad, n a którym , ż e m i p o­

g rz eb o w a m o w a m oja zrobiła p o w sz ec h n ą tam w z ię - tość, m ięd zy osob am i u stołu n a jp ierw szem i b yłem

(26)

p o sa d z o n y , co m oją m iłość w ła sn ą najm ocniej naj- p ier w szy raz łech tało, co trochę m ię n a w e t p ych ą nadęło.

Po sk o ń c zo n y m d w u letn im kursie filozofii p rzy ­ jech ałem na w a k a c y e do brata i rod ziców . M ieliśm y z a w s z e n a jw ię k sz e dla m atki n aszej, a najbardziej dla o jca g ro ź n e g o u sz a n o w a n ie , n ie m o żn a b yło w p rzy to m n o ści je g o sied zieć, sta n ą ć do n ieg o t y ­ łe m , a n a w e t o śc ia n ę , stojąc przed nim o p rzeć się.

P am iętałem z a w s z e to w sz y s tk o i ch ętn ie so b ie p rzy­

k rość za d a w a łem , b y leb y m ojca n ie obraził. C hodził raz starzec po izbie, a ja z kim ści rozm aw iając, w sz y s tk ie w sp o m n ia n e o stro ż n o śc i z a c h o w a łe m w z g lę ­ dem ojca, k ied y razem , p rzy stą p iw sz y do m nie, c ię ż ­ ki mi on w y c ią ł p oliczek i zn o w u po izbie, jak przed­

tem przech odził się. K rym inałem b y ło b y sp y ta ć się za co to, w m ilczen iu sk rom n em , z o cz y m a w z ie ­ m ię sp u sz c z o n e m i, czek ałem końca; w tem ojciec mój rzucił m i się na ram iona i m ó w ić z e Izami począł:

„ S y n u mój! ja sy m p la k , bo cz y ta ć tylko i le d w o co n a p isa ć u m iem , a ty ju ż filozof, d ośw iad czałem cię tylk o, jak też p rzyjm iesz p oliczek od ojca tw e g o , ale k ied yś ty sk ro m n y i p okorny, k ied y m nie w starości m ojej sz a n u je sz (w tem u kląkł w pośrodku iz b y i p o­

d n ió słsz y ręce do gó ry ), B o ż e A braham a, Izaaka i Ja- kóba p o b ło g o sła w to d zie cię m oje, n iech ż y je d ługo, zd row o i sz cz ęśliw ie." Padłem m u do n ó g rozrze­

w n io n y i w z r u sz o n y m o w ą jeg o , z a p o m n ia w sz y n a ­ w e t o p oliczku , k tóry odebrałem , a on k lę c z ą c y do k lęc zą c eg o , m ó w ił rozrzew n ion y: „ S y n u mój! szanu j ludzi, a b ęd ziesz s z a n o w a n y , ten p oliczek , który o d e­

brałeś od ojca, n iech będzie ostatni, który ci w ż y ­ ciu d an y, a g d y b y k ied y do tego kom u ob cem u p rzy­

sz ło , ż e b y cię tak sk rz y w d zić m iał, k rew tylko n ie ­ p rzyjaciela t w e g o w zg a rd ę ta k o w ą zm a za ć m o ż e .“

N ied łu go potem , bo m oże w pół roku, ten sr o ­ gi, ale razem n a jc n o tliw sz y ojciec, p ożegn ał nas;

przed sk on an iem p o kilka razy z e m n ą m ó w ić żąd ał

(27)

i w id zą c się blizkim zg o n u , m atce tylk o zalecił: „ p o ­ w ie d z tam F ra n ciszk o w i, niech praw dą idzie n a ś w ię ­ c ie “ i to ju ż ostatn ie je g o sło w a b y ły , bo po nich skonał; po daniu m i zn a ć o trzy m iłe oddalenia, p rzy­

jec h a w sz y , ju ż g o u ło żo n eg o na katafalku zastałem ; ża lu m ego n ie w y r a ż ę , bo b ył n iezm iern y, teraz n a­

w et, k ied y to w starości m ojej p iszę, przyjm ij te łz y m oje, n ajlep szy ojcze, które, na w sp o m n ien ie o tobie, ro z rz ew n io n y . w y le w a m i jeż eli tam , g d zie p ew n ie sz c z ę śliw s z y b a w isz, p ociech a jak a do w a s z ziem i p rzych od zić m oże, u w a s p ew n ie takie łz y n a sze m il­

sze, n iżeli m arne radości nasze!!

W ro zp a czy p raw ie, w id zą c trupa o jco w sk ieg o , w kradłem się w trum nę, która blizko dla n ieg o p rzy­

go to w a n ą była, p rosząc i zaklinając, a ż e b y m nie ra­

zem z ojcem p ogrzeb an o, ż e g w a łtem m nie z tejże tru m n y w y c ią g n ą ć m u sieli, i ju ż m ię w o so b n o ści kilku n a szy c h p rzyjaciół trzym ali, że m n a w e t p o g rze­

bu o jco w sk ieg o n ie w id ział.

C ztery lata u czy łem się filozofii głupiej, a n a­

ten czas p o w sz ec h n ej, p eryp atetycznej, traciłem cz a s m łod ości m ojej n ajlepszej. P o w ied zia ł ktoś: „ U c z się tego za m łodu, co ci na całe ż y c ie potrzebn e b ę d z ie .“

M oja p eryp atetyka jak nikom u, tak i m nie p ożytku w ż y c iu n ie zrobiła. P orzucił ją z cza sem św ia t o ś w ie c e ń s z y i k ied y św ie ż o u c zo n y K ant w K rólew ­ cu g w a łtem zn o w u do sz k ó ł w p r o w a d z ić p erypate- ty k ę p ism am i sw o je m i u siło w a ł, so b ie tylk o u czy n ił k rzy w d ę, ż e u ży teczn ą teraźn iejszą filozofią n a d o ­ św ia d cz en ia ch fiz y c z n y c h , g eo m etry i za sa d zo n ą , do d a w n eg o p o w r ó cić chciał.

W p rzeciągu kursu filozofii m ojej, cieb ie ja to m iłości n a jp ier w szy raz poznałem ; n ap różn o Jezuici słod k iem i n a m o w a m i p rzyn ęcali m nie, ab ym do ich n o w ic y a tu p oszed ł i był Jezu itą,' m ocn iejsza natura nad w y m o w n e p rzek o n y w a n ia sw o ją p ó jść drogą w ola ła . Jeżeli ż y je s z je sz c z e , n a jp ierw sza k och ank o m oją, zd row ie ci i s z c z ę ś c ie ! w ięcej stem mil

(28)

od dalon y, p rzegrod zon y od Pokucia kordonam i, ob cym ja się dla m ojej ziem i zrobiłem , żj^jący teraz w Li­

tw ie. M aryann a B rosellów n a, córka k apitana sa sk ie­

g o , z T u rk u łó w n y urod zon a, sierota b ez m atki i oj­

ca, za najp ięk niejszą i n a jcn otliw szą p an n ę m iana na P okuciu, 'n a jp ie rw szą była, do której się w ż y c iu p rzyw iązałem . Moja do niej m iło ść b y ła n iew in n a, jak ona, po ca ły ch p raw ie n ocach , ze m ną rozm a­

w ia ć i b a w ić lubiła, a le k ied ym ją raz w piersi p o ­ ca ło w a ł, ze d w ie n ied ziele gad ać z e m ną nie chciała.

O b y cza jn o ść i sk ro m n o ść je sz c z e mi od ojca m ojego w p ajan e, ja k ż e daleko m ocniej ta n iew in n a p ann a w e m n ie u gru ntow ała. O na to jest m oja J u styn a, do której tę n ajp ierw szą z m oich sielanek: Tęskność na wiusnę do J u sty n y n apisałem , i którą pod tern im ie­

niem tyle razy potem w sp o m in a łem . D łu go się m o­

żn a koch ać, ale długim głod em , n ie n a sy cen iem się;

lat kilka i ja w m ojej n iew in nej i on a w e m nie k o ­ ch ała się, ale. n ak on iec, k ied y jej z y s k o w n e trafiło się za m ę ście , bo prędzej p rzyb iega sz c z ę śc ie , k ied y g o pięknej a cn otliw ej k ob iety 'o c z y z a w o ła ły , a ja u b o ­ g i, w z ią w s z y tę sz a n o w n ą p an n ę, ch y b a b y m z n ią n a słu żb ę p oszed ł, ze łzam i o św ia d c z y łe m jej, ażeby' za m ego r y w a la p o szła . W p oczątk ach łzam i mi ty lk o od p ow iad ała, a potem rzecze: „ja s ię dla cieb ie p rząść n a u c z ę i g rzęd ę k op ać b ęd ę;“ ju źem się do niej w racał i b yłb ym tego n ie ża ło w a ł, ale jej i moi p rzyjaciele p rzem ogli, którzy mi zy s k o w n ie jsz e ch cieli o b m y śle ć m a łże ń stw o . A tak s k o ń c z y w s z y drugi rok m ojej filozofii, żeb y m się n a w e t od m iejsc tych , gd zie on a b yła, u sunął, porzuciłem P okucie i do L w o w a na słu ch a n ie teologii od jech ałem razem z M au rycym C ieńskim , W o jcie ch a C ień sk iego, p u łk ow n ik a sy n em , k tóry pod d ozór m nie od d a n y był.

N o w y dla m nie w tej ruskiej sto lic y św ia t Się o tw orzył; b lizk o przyp ad łe k ontrak ty lw o w s k ie n a ro ­ b iły m nie w ie le zn a jo m o ści, m ięd zy którem i p ier w szy b y ł W a ć ła w R zew u sk i, h etm an n a ten cza s p o ln y k o ­

(29)

ron n y, pan słod ki, sk ro m n y , n a jlep szy o b y w a tel, naj­

le p sz y m ąż i ojciec, którem u, jak o p iszącem u w ier sz e, ja także p iszą c y i ju ż c o k o lw ie k z tej stro n y z n a n y , p rzez J e z u itó w p rez en to w a n y byłem." Z ap roszon o n a s na obiad, gd zie m ięd zy in n ym i i mój profesor teo lo ­ gii, S tarzeńsk i Jezuita, razem z so c iu szem b raciszk iem u stołu siedział. W sz c z ą ł s ię d ysk u rs o R zym ie, gd zie S tarzeńsk i d aw n iej c z a s jak iś b aw ił, którego hetm an zap ytał, jak też daleko m o że b y ć prostą linią do R zym u z e L w ow a? a ten o d p o w ie d z ia w szy , ż e nie w ie dokładnie, braciszek w g ło s o d ezw a ł się: 3 0 m il sp eln a. W s z y s c y rozśm iali się i u m y śln ie o czem in szem d ysk u rs hetm an rozp oczął. K iedy po ob ied zie k siąd z S tarzeń sk i i ja z nim razem p o żeg n a liśm y het­

m ana, i ksiądz, w y s z e d łs z y z d om u, so c iu sz a braci­

sz k a kurtać zaczął, ż e się tak głu pio u stołu z s w o - jem i 3 0 -stu m ilam i do R zym u w y r w a ł, on m u o d p o ­ w ie: „jużci lepiej zrobiłem , jak w a s z e ć dobrodziej, ż e ś o d p ow ied ział n ie w iem , bo to b rzyd k o dla Je­

zu ity, a że b y c z e g o nie w ie d z ia ł.“ T a k ie to w tym zak on ie b yło p o w sz e c h n e p raw ie o so b ie m niem anie, ż e Jezuita w sz y s tk o w ied zieć p o w in ien , i ch ociaż p rzy z n a ć potrzeba, ż e n auk am i w sz y s tk ie in ne, k tó­

ry ch ty le w e L w o w ie zn ajd ow ało się , za k o n y p rze­

chodzili, p rzecież to im z a w s z e k r z y w d ę czy n iło , ż e w sz y stk ie m g ło śn o pogardzali.

O koło d ziesięciu b yło w tam tym cza sie stu d ió w za k o n n y ch w e L w o w ie i w k ońcu kursu n au k , pro­

feso r o w ie z a k o n n ic y zap raszali p rofesorów J ezu itów n a p ub liczn e d y sp u ty z filozofii alb o teologii, c o w z a ­ jem nie i Jezuici, zap raszając n a tak ież d y sp u ty p ro ­ feso ró w za k o n n ik ó w , cz y n ili. Jezuita, c z y li on zap ro­

s z o n y , o p u g n o w a ł, to je st z a d a w a ł p ytan ia stu d en to ­ w i zak on n ik ow i, c z y li u sieb ie bronił się , podobnie op u gn u jącem u p rofesorow i zak on n ik ow i, z a w s z e sta ­ rał się lub u p o k o rzy ć zak on n ik a, ż e d ysp u ta, która z w y c z a jn ie trw ać m iała d w ie g o d z in y po drugim alb o trzecim argu m en cie k o ń c z y ć się m usiała, k ied y

Cytaty

Powiązane dokumenty

W votum­ separatum odniesiono się również do zarzutów, które zostały określone przez zwolenników I.. Koschembahra-Łyskowskiego

dział blefaroplastu, każde z parabazaliów u trzym uje połączenie z jednym z ty c h or- ganoidów. Często jednak parabazale się nie dzieli, lecz po podziale

Prelegent przeszedł następnie do wyjaśnienia dwu form en ergii: energii położenia— pofencyal- nej (dynamicznej) i energii ruchu widzialnego — (kinetycznej), które

zawarła ze swoją siostrą Natalią S. umowę, na mocy której zezwoliła jej na nieodpłatne używanie należącego do Marioli S. W tym czasie wyjeżdżała bowiem na wakacje i

Jeżeli człowiek traktowany jest jako przedmiot, który ma być przydatny społecznie i według tej zasady tworzy się ilościowe kryteria oceny tej przydatności (a ocena

Œwiêci nie nosz¹ wokó³ g³owy aureoli, œwiêtoœæ ich kryje siê zwykle pod pow³ok¹ pokory, ale mimo wszystko, gdy tylko bli¿ej siê z ni¹ zetkn¹æ, dziwnie promieniuje

Version 01 - Final 25/12/2017 The suitability of using small diameter core with one central bed joint (100 mm in diameter) to assess the shear properties of the

Później jednak doszło do dalszych zmian w tym leksemie i – jak piszą autorzy Grama- tyki historycznej języka polskiego – „na podstawie nowych skojarzeń morfologicznych