• Nie Znaleziono Wyników

Przymierze Tomcia ze zwierzętami. - Wyd. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przymierze Tomcia ze zwierzętami. - Wyd. 2"

Copied!
172
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Ksiozlin mniejsza jest Młrc- nośclc Toi. Czyi. Luttoych.

S z a n u j k s ią ż k ę !

Książka mówi do Ciebie:

Jestem w ła sn o śc ią ogółu, bo ze skła­

dek publicznych mnie zakupiono.

Kto mnie niszczy, k rzyw d zi sp o łe- czeń stw o.

Dla tego obchodź sią ze mną ucz­

ciwie, nie plam m nie, nie niszcz, za==

w iń ok ład k ę m oją w c z y s ty papier i nie przetrzymuj mnie dłużej, jak rze­

czywiście potrzebujesz.

(3)
(4)
(5)

PRZYMIERZE TOMCIA

ZE Z WI E R Z Ę T A MI

(6)

T ł o c z n i a I V Ł . Ł A Z A R S K I E G O

w W a rsza w ie .

(7)

Obojętnego na niedolą zw ierzą t I ludzka niedola nie w z ru szy

E D M U N D S E L O T T S

PRZYMIERZE TOMCIA ZE ZWIERZĘTAMI

W E D Ł U G 4 - G O W Y D A N I A O R Y G . A N G I E L S K I E G O

o p r a c o w a ł a , M. G.

W ydanie 2-gie z 8-iu rysunkam i

W A R S Z A W A — 1 9 2 0

Skład główny w „K sięgarni Ludowej11 Ju lji Sikorskiej W arecka 14

(8)
(9)

ROZDZIAŁ I.

WIEC NR POLRNCE.

Sowa zwołuje walne zebranie, W szystkie zwierzęta wzywając n a nie.

Pewien chłopczyk, imieniem Tomcio, był okrut­

ny dla zwierząt, bo nikt mu nigdy nie powie­

dział, że źle j e s t tak postępować.

Rzucał kamieniami na każdego ptaszka, który usiadł na drzewie lub płocie, a jeżeli nie trafił, to dlatego jedynie, że ptaszek zdążył odlecieć, zanim kamień go dosięgnął. Ale że Tomcio chciał ptasz­

ka uderzyć—a nawet zabić, więc było to tak samo źle, jak gdyby go napraw dę zabił.

Ile razy Tomcio zobaczył szczura, szczuł go zaraz psami, a jeżeli biedak schował się do nory, Tomcio kazał psu rozkopywać ziemię i szarpać szczura zębami, dopóki go nie zagryzł na śmierć.

Jeżeli zaś szczurowi udało się uciec, Tomcio bił psa za karę, że go nie schwycił, chociaż pies starał się najusilniej rozkaz pana wypełnić.

P r z y m i e r z e Tom cia .

(10)

2

Tak samo prześladował Tomcio zające, króliki, wiewiórki, wrony i kuropatwy. Gdzie tylko zoba­

czył jakiekolwiek stworzenie, ig rające wesoło, za­

raz próbował uderzyć je, zabić lub przynajmniej przestraszyć.

Kiedy z nadejściem wiosny p taki zaczęły wić gniazda i składać w nich śliczne jajeczka, strach pomyśleć, j a k okrutnym bywał wtedy Tomcio! Oglą­

dał drzewa i krzaki, a gdzie znalazł gniazdko, wy­

bierał z niego wszystkie jajeczka, nie zostawiając ani jednego na pociechę ptaszkom, gdy powrócą.

Nieraz nawet strącał całe gniazdko, wybrawszy z niego jajeczka.

Spytacie się zapewne, co robił Tomcio z ja jk a ­ mi, które wybierał. Przynosił je do domu, poka­

zywał ojcu i matce — którzy nigdy mu tego nie zganili — albo swoim siostrzyczkom i braciszkom, bo był najstarszy z rodzeństwa, a potem — wy­

rzucał je na śmiecie i nie myślał }uż o nich więcej.

Gdyby był pozostawił je w gniazdku, z każde­

go jajeczka wyklułby się śliczny ptaszek, ale że Tomcio zabrał jajk a i potłukł je, więc o tyle mniej pożytecznych ptaszków-śpiewaków pojawiło się z wiosną na polach i w lesie.

Okrutny chłopiec tak wkońcu dokuczył wszyst­

kim zwierzętom w całej okolicy, że postanowiły one

(11)

go ukarać. Zwołały zatem wielki wiec, aby. wspólnie naradzić się nart tern, co zrobić z okrutnikiem.

Na skraju lasu była ładna polanka, równa i mchem porośnięta. Tam pewnej pogodnej nocy wiosennej zwierzęta postanowiły zebrać się, wie­

dząc, że w lesie aż do samego świtu nikt im nie przeszkodzi.

Zaraz po wschodzie księ ż y c a — na polankę za­

częli schodzić się wiecownicy, jedni pojedynczo, inni po dwoje i troje naraz.

Jeden z najpierwszych przybył szczur—po nim zając z królikiem, bo znały się doskonale i żyły z sobą w przyjaźni.

Żaba spóźniła się trochę, gdyż miała daleką drogę od sadzawki, nad brzegiem której stale prze­

bywała, więc nawet jej krewna, ropucha — choć nie umie skakać, a tylko łazi powoli — przybyła wcześniej. Żmija nie potrzebowała pełzać dale­

ko, bo mieszkała między kamieniami, tuż obok polanki. Małe zaś ptaszki, żeby zdążyć w po­

rę, zasiadły na tę noc na pobliskich drzewach i krzakach.

Jak tylko księżyc pokazał się na niebie, po­

wyjmowały one główki z pod skrzydełek i rozbu­

dziły się odrazu. W rona i kuropatwa i inne duże ptaki przybyły w sam czas, a wiewiórka, nakryw­

szy się ogonem, zasiadła na gałęzi najbliższej jodły.

3

(12)

Przyszły: i łasice, i jaszczurki, i jeże, i dżdżow­

nice, i różne inne stworzenia.

Gdybyście mogli widzieć je tam zebrane, zdzi­

wilibyście siQ sami, że jeden mały chłopiec p o tra­

fił dokuczyć i wyrządzić krzywdę tylu rozmaitym stworzeniom.

Ale nie zapominajcie o tem nigdy, iż nawet małe dziecko może zrobić bardzo wiele złego.

Były tam na wiecu i takie zwierzęta, których Tomcio nigdy dotąd nie skrzywdził, bo ich jeszcze nie spostrzegł. Przyszły jedn a k —gdyż wiedziały, że skrzywdziłby je niezawodnie, gdyby mu się t r a ­ fiła sposobność; przytem i one były rozgniewane na niego za to, że prześladował ich przyjaciół i towarzyszów.

Zdawało się, że już nikogo nie brakuje i że wszystko gotowe do rozpoczęcia o-brad, mimo to obecni czekali jeszcze na coś. I oto n a g le przy­

frunęła bez szelestu wielka sowa, spuściła się na dół i usiadła na wysokiem kretowisku, w samym środku polanki.

Wiecie zapewne, że sowa j e s t bardzo mądra, więc wszystkie zwierzęta obrały j ą na przewod­

niczącą wiecu. Sowa odrazu okazała swą mądrość, oświadczając, że zanim powie, co myśli, chce wy­

słuchać zdanie każdego z obecnych. Wtedy wszyscy razem zaczęli mówić i powstała straszna wrzawa,

_ 4

(13)

dopóki sowa nie oznajmiła, że mówić wolno po kolei jednemu tylko zwierzęciu naraz i że naj- pierwszy głos ma zając, jako największy z całego zgromadzenia.

Zając wystąpił naprzód. Jego zdaniem, najlep­

szą karą dla Tomcia będzie, jeżeli każde zwierzę zacznie go prześladować według swej możności.

On sam j e s t zwierzęciem bojaźliwem i nie umie dokuczyć nikomu, ma jednak bardzo ostre zęby, więc zdaje mu się, że mógłby skoczyć wysoko, do samej twarzy Tomcia i ukąsić go w policzek lub w ucho, a nawet w nos, a potem uciec tak spiesz­

nie, że niktby go nie dogonił.

Po zającu zabrał głos królik i oznajmił, że je s t równie bojaźliwy jak zając, a mniej silny i chyży w biegu. Może jedno tyJko uczynić: kopać nory—

i zdarzyć się może, że kiedykolwiek Tomcio wpad­

nie w któ rą z nich.

Po króliku wystąpił jeż, oświadczając, że g o ­ tów j e s t zaczaić się w jednej z króliczych nor i nastawić kolce, ażeby Tomcia pokłuć, gdy tam wpadnie. Szczur uważał, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby jeż schował się w łóżku Tomcia i pokłuł go całego, kiedy spać się położy. Ale jeż nie chciał podjąć się tego, bo nie zna ludzkich mieszkań i pewny jest, że jeżeliby wszedł do środka, sehwy- tanoby go tam niezawodnie.

(14)

— Jeżeli się boisz — odpowiedział szczur — to ja sam pójdę, bo znam dobrze drogę i wcale się nie obawiam. W nocy, kiedy je s t zupełnie ciemno, a Tomcio już zaśnie, wślizgnę się na schody i do jego pokoju, po ścianie wejdę do łóżka i ukąszę

go w nogę.

— Dlaczego w nogę? — zapytała łasica,—P o ­ każcie mi tylko drogę do jego pokoju, a ja p rze­

gryzę mu gardło. Krew z niego ujdzie i okrutnik umrze!

— Za wiele byłoby z tern zachodu—-odezwała się żmija, wypełzając z pod kamieni.—Wiecie wszys­

cy, że moje ukąszenie j e s t śmiertelne. Ja wiem, którędy chodzi ten złośliwy chłopak, więc schowam się w pobliżu, a kiedy nadejdzie, wysunę się pręd­

ko. i ukąszę go w nogę nad bucikiem. Zaraz umrze.

Ptaki chciały pazurkami podrapać twarz Tom­

cia, żaba zamierzała wskoczyć mu w gardło i udu­

sić go, a jaszczurka gotowa była wsunąć mu się pod ubranie i łachotać go dokuczliwie po plecach, jeżeli obecni uznają, że to będzie skuteczne.

Kiedy już wszyscy wypowiedzieli swoje zdanie, sowa nakazała milczenie, a potem zabrała głos i rzekła, co następuje:

— Wysłuchałam, co każde z was miało do po­

wiedzenia. Sądzę, że potrafilibyśmy jeszcze sku­

(15)

teczniej dokuczyć temu chłopcu, a nawet zamordo­

wać go, gdybyśmy tylko chcieli. Ale zdaje mi slą, że powinniśmy przedtem spróbować, czy nie uda­

łoby się nam poprawić Tomcia, uczynić z niego dobrego chłopca.

Często dzieci postępują okrutnie ze zw ierzęta­

mi dlatego jedynie, że uważają je za stworzenia głupie i niepożyteczne. Gdyby te dzieci wiedzia­

ły, jaki my mamy rozum i ile dobrego czynimy, nie dokuczałyby nam, a nawet pewna jestem , że stałyby się najlepszymi naszymi, przyjaciółmi. Ale jakże mogą wiedzieć, jeżeli nikt im tego nie powie?

Rodzice Tomcia powinni byli wytłumaczyć chłop­

cu, co ludzie nam zawdzięczają; jeżeli zaś zanie­

dbali to uczynić, czemuż nie mielibyśmy my n a ­ uczyć go rozsądku i dobroci — m y -- ptaki i zwie­

rzęta?

Jednak, chcąc Tomcia przekonać, musimy ro z ­ mówić się z nim jego własnym, ludzkim językiem, bo on naszego nie rozumie, a dla nas, zwierząt, nie j e s t to rzeczą ta k bardzo trudną. J a sama, w razie potrzeby, potrafię mówić po ludzku zupeł­

nie dobrze, bo często nocą siaduję na drzewach, rosnących przy domu, a czasami nawet na samych domach i słucham rozmów ludzkich. Dlatego j e s ­ tem tak a mądra. I każdego z was mogę nauczyć tyle, ażeby rozmówił się z tym chłopczykiem.

_ 7 - -

(16)

Mojem zdaniem, musimy najpierw uczyć Tom­

cia, zanim zaczniemy go karać, a jedno i drugie je s t dla nas równie łatwe. Niech tylko pierwsze

Dlatego j e s te m ta k a mądra.

zwierzę, które Tomcio będzie chciał zabić, lub rzucić w nie kamieniem, przemówi do niego i prze­

kona go, iż tego czynić nie należy. To chłopca tak

(17)

bardzo zadziwi, że niezawodnie wyrzeknie się brzydkiego zwyczaju, a potem już każde z nas bę­

dzie mogło opowiedzieć mu coś o sobie. W tedy nabierze innego wyobrażenia o zwierzętach, p rze­

stanie nam dokuczać i będzie obchodził się z nami z większym szacunkiem.

Wszystkie zwierzęta uznały myśl sowy za b a r ­ dzo słuszną i zgodziły się posłuchać jej rady, za­

nim uciekną się do innych sposobów. Poprosiły sowę, żeby je zaraz zaczęła uczyć języka, którym ten chłopczyk mówi: wszystkie — oprócz szczura, który już znał język ludzi — nie chciały bowiem tracić ani chwili czasu.

Sowa chętnie zgodziła się na ich prośbę i po­

prowadziła naukę ta k dobrze, a one uczyły się tak pilnie, że kiedy nazajutrz rano Tomcio wstał, każ­

de zwierzę w okolicy mogło się już z nim roz­

mówić.

ROZDZIAŁ U.

Im R 1 ROPUCHA.

Tomcio, gaw ędząc z żabą w ogrodzie, Zmienia swe zdanie o żabim rodzie.

Tomcio zjadł śniadanie i poszedł do ogrodu.

Deszcz tylko co przestał padać, było mokro i chło­

piec zaraz spostrzegł dużą brunatną żabę, siedzą­

(18)

cą na wilgotnej traw ie. Miał w ręku kij i na­

tychmiast podniósł go w górę.

— Nie bij mnie! — zawołała ż a b a .—To wielka niegodziwość!

Tomcio, gdy usłyszał, iż żaba mówi, zdziwił się tak bardzo, że odrazu spuścił kij.

~ Dlaczego chcesz mnie zabić? — spytała żaba.

Tomcio zrozumiał, że musi coś powiedzieć, więc odrzekł:

— Bo je s te ś brzydka, głupia żaba...

— Nie wiem, dlaczego nazywasz mnie brzyd­

ką — odparła żaba.—Przyjrzyj się mojej lśniącej, gładkiej skórze, jak a j e s t ładna i czysta — znacz­

nie czyściejsza od twojej twarzy, choć tak nie­

dawno ją myłeś. Co zaś do głupoty, to wiele je s t takich rzeczy, które ja umiem czynić, a ty nie.

Naprzykład łapać muchy, zdaje się, że potrafię le ­ piej od ciebie.

Tomciowi zdawało się już rzeczą zwykłą roz­

mawiać ze zwierzęciem, więc nie dziwiąc się wca­

le, odpowiedział:

— Nie wiedziałem, że żaba umie łowić muchy.

— Zaraz to zobaczysz — odrzekła żaba.

W łaśnie w tej chwili mucha usiadła na źdźble trawy, tuż przed nią. Z pyszczka żaby wysunęło się coś długiego, różowego: cofnęło się napowrót—

(19)

klap! Szeroko otwarty pyszczek żaby zamknął się—

mucha znikła.

— Schwyciłaś ją?— spytał Tomcio.

— Schwyciłam i połknęłam—objaśniła żaba.

— Ale jakim sposobem?—nalegał Tomcio. I co to było, coś wysunęła z pyszczka?

— To był mój język—tłumaczyła uprzejmie żaba.

— J ę z y k ? — zdziwił się Tomcio. — Ależ to wy­

glądało tak dziwnie! Wcale niepodobne do moje­

go języka.

— A niepodobne! — potwierdziła żaba. — Mój język j e s t zupełnie inny, niż twój i używam go w inny sposób. Wyciągnij rękę, żebym mogła na nią wskoczyć, wtedy pokażę ci zbliska, jaki mam język.

Tomcio wyciągnął rękę i — hop! żaba skoczyła i usiadła mu na dłoni. Otworzyła pyszczek bardzo szeroko, pozwalając Tomciowi obejrzeć swój język.

Jakiż dziwny był ten język! Umieszczony jakby uaodwrót, bo koniec jego, rozszczepiony niby wi­

dełki, zamiast, jak u ludzi, być przy wargach, znajdował się w głębi, przy samem gardle, a po­

czątek był tam, gdzie u nas j e s t koniec.

— Ja k że ty używasz swojego języka? — pytał Tomcio.

— Odwróć rękę dłonią do góry i oprzyj ko­

niec wskazującego palca *na wielkim palcu — po­

wiedziała żaba.

(20)

Chłopiec uczynił, ja k mówiła.

— A teraz wyprostuj wskazujący palec, jak możesz najlepiej.

Tomcio wykonał nakazany ruch.

— W taki sam sposób wysuwam język z pyszcz­

ka, kiedy chcą złowić muchę. Oto tak!

I żaba wysunęła język.

— Widzisz, że wyskakuje ja k rzemień przy trzaskaniu z bicza, a umiem tak dobrze nim celo­

wać, że trafiam zawsze, czy to muchę, czy inne jakie stworzenie. Potem, gdy cofam język napo- wrót, koniec jego zwraca się w stronę gardła na dawne miejsce, mucha zaś wpada mi w samo gardło.

— Ale dlaczego mucha siedzi na twoim ję z y ­ k u ? — dopytywał się Tomcio. — Dlaczego nie sfru­

nie z niego?

— Sfrunęłaby, gdyby mogła, ale nie może. Mój język je s t lepki — pomacaj, a sam się przekonasz.

Czego tylko się dotknie, to zaraz do Diego przy­

lega i wchodzi do pyszczka, jeżeli nie j e s t za wielkie.

Kiedy mówiłaś, że umiesz łowić muchy— p rze­

rwał Tomcio—nie wiedziałem, że je także zjadasz.

Więc ty lubisz muchy? I często je jadasz?

— Jadam je zawsze, gdy mogę ułowić—odpo­

wiedziała żaba—ale lepiej smakują mi w nocy niż w dzień, jeżeli tylko zdołam złowić je śpiące. Ty

12

(21)

13 -

jadasz w dzień a sypiasz w nocy. bo jesteś czło­

wiek. J a jestem żaba, żaby zaś w czasie dnia lubią siedzieć spokojnie i wychodzą na żer dopiero, ja k się ściemni. My, żaby, jadamy wszystkie owady:

chrząszcze, muchy, ćmy i gąsienice, jadamy nawet ślimaki—i dlatego jesteśm y pożyteczue.

— Jesteście pożyteczue? — wykrzyknął Tom­

cio. — Temu to już nie uwierzę! Pewien jestem, że z żab niema pożytku dla nikogo!

— Gdybyś był ogrodnikiem, i to rozumnym, inaczejbyś sądził — zaprzeczyła żaba.—Przecież ci mówię, że zjadamy owady i ślimaki, a czy nie wiesz, że ślimaki i owady objadają liście kwiatów i jarz y n w waszym ogrodzie? Czy nigdy nie wi- działeś, j a k ogrodnik gryzącym płynem skrapia krzew y różane, żeby je oczyścić z robactwa? Ja przez jedną noc zjadam mnóstwo owadów, a takich żab, ja k ja, j e s t przecież wiele w waszym ogro­

dzie. Gdyby nas wszystkie kto pozabijał, rodzicom twoim byłoby daleko trudniej dochować się pięk­

nych róż i innych kwiatów, bo robactwo zniszczy­

łoby je zupełnie. Co się zaś tyczy ślimaków, weź której nocy lata rk ę i przejdź się po grzędach, a zobaczysz własnemi oczyma, jak one zjadają tam najpiękniejsze rośliny. Zjadają wtedy, gdy niema żab w pobliżu, bo gdzie my jesteśmy, tam nie znaj­

dziesz ślimaków. Albo gąsienice, które pożerają

(22)

liście kapusty! My właśnie żywimy się temi lisz­

kami. Więc zapamiętaj to sobie, że chłopiec, k tó ­ ry zabija żaby, wyrządza szkodę ojcowskiemu ogrodowi.

— Jeżeli to, co mówisz, j e s t prawdą—odrzekł Tomcio — nie będę więcej zabijał żab...

— Możesz przeczytać o tem w książce przy­

rodniczej — przerwała żaba — ale j a sama wiem najlepiej. I upewniam cię, że jeżeli żaba rozma­

wia z takim, ja k ty, chłopczykiem, zawsze mówi prawdę.

— Zgoda! — zawołał Tomcio — przyrzekam ci, że nie zabiję już nigdy żadnej żaby.

Biedna żaba bardzo się ucieszyła, gdy to usły­

szała. Dała wielkiego susa i z ręk i Tomcia zesko­

czyła na trawę, gdzie przez chwilę skakała z ra ­ dości, a za każdym skokiem coraz to wyżej.

— Żaby zawsze mówią praw dę—powtórzyła.—

A może chciałbyś dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej o mnie? Pytaj o co chcesz, a ja ci odpo­

wiem przez wdzięczność za to, coś przyrzekł.

Tomcio zakłopotał się trochę, bo sam nie wie­

dział od czego zacząć, lecz po chwili zagadnął:

— Jesteś bardzo duża żaba. Czy zawsze byłaś taka duża, ja k teraz?

— Wcale nie — odpowiedziała.— Żaby rosną tak samo jak dzieci. Dawniej byłam taka maleńka,

(23)

że praw ie nie mógłbyś mnie dojrzeć. A nietylko byłam mała, ale i innego niż teraz kształtu. Nie miałam wcale nóg, jedynie długi ogon, k tó ry mi po­

magał pływać po wodzie; podobniejsza byłam wte­

dy do rybki, niż do żaby i ludzie nieraz uważali mnie za rybę.

— Jakie to zabawne! — roześmiał się Tomcio.

— A ty nie byłeś dawniej mniejszy, niż t e ­ raz?—zapytała żaba.

— To prawda... Jednak cłioć byłem mniejszy, byłem zawsze chłopczykiem. Miałem ręce i nogi takie same, ja k teraz.

— Bo ludzie nie zmieniają się tak bardzo — tłumaczyła żaba. — Ale n iektóre zwierzęta po u ro­

dzeniu są inne, potem zaś rosnąc zupełnie odmienną przybierają postać. Tak właśnie dzieje się z n a ­ mi, żabami, a jeżeli chcesz posłuchać, to opowiem ci naszą historję.

— Opowiedz! — prosił Tomcio.—Bardzo jestem jej ciekawy.

— W lecie, w czasie gorąca i pogody, lubimy skakać po ziemi i przebywać w ogrodach. Przed zimą wracamy do sądzawek i rowów, zagrzebu- jemy się w mule, aa samem ich dnie, i tam zasy­

piamy głęboko.

Na wiosnę, kiedy zaczyna się już ocieplać, wy­

chodzimy z mułu, a wtedy matka — żaba znosi i

15

(24)

J 6

mnóstwo jajek, k tó re zlepione pływają razem po wo­

dzie, podobne do dużej, g alaretow atej kuli. J e s t to tak zwany żabi skrzek. Po pewnym czasie z każdego jajka wykluwa się maleńkie, brunatne stworzonko, a ja k tylko się wykluje, zaraz zaczyna pływać po sadzawce i pływa wybornie.

Stworzenie to nazy wa się kijanką. Rośnie p ręd ­ ko i wkrótce ma już dużą głowę i długi ogonek, ale nóg jeszcze nie ma.

Później dopiero w y ra sta ją kijance dwie małe tylne łapki, po jednej z każdej strony ogonka.

Ogonek robi się mniejszy, a łapki coraz większe.

Niema jeszcze przednich łapek, wkońcu jednak i one wyrastają. Ogonek wtedy j e s t już zupełnie krótki, a głowa i całe ciało stają się coraz podobniejsze do głowy i ciała żaby, choć przedtem bardziej r y ­ bę przypominały.

I tak stopniowo maleńka bru natn a kijanka z ogonkiem, która dotąd jak ryba pływała po wo­

dzie, przemienia się w skaczącą po ziemi żabkę.

Żabka rośnie i w yrasta na żabę, taką dużą i ład­

ną jak ją.

— To są bardzo ciekawe rzeczy, a ja dotąd wcale o nich nie wiedziałem!— odezwał się Tomcio.

— Bo nikt ci tego nie mówił — tłumaczyła żaba a sam nie zastanaw iałeś się nigdy nad tein, co się dokoła ciebie dzieje. Jednak na wiosnę,

(25)

chodząc nad sadzawkami i kałużami wody, wi­

dywałeś nieraz pływające w nich takie brunatne stworzonka.

Widywałem — potwierdził Tomcio — ale nie myślałem, żeby to mogły być żaby.

— Bo też to są kijanki — objaśniła ż a b a — to znaczy młodziutkie żabki. Z kijanki zaś w yrasta żaba tak samo, ja k z dziecka w y rasta człowiek dorosły. Teraz sam możesz osądzić, jak ie dziwne zmiany przechodziłam w życiu.

— Praw d a — odrzekł T om cio.— A czy umiesz jeszcze coś więcej oprócz łowienia much? Bomucliyto i ja potrafię łapać, tylko że chwytam je ręką, nie językiem.

— TJmiem jeszcze... zmieniać skórę— opowiada­

ła dalej żaba—a tego ty z pewnością nie potrafisz.

— Nie potrafię!—zawołał Tomcio — i zdaje mi się, że żartujesz sobie tylko ze mnie, bo to chyba być nie może.

— Szkoda, że teraz mam skórę wygodną, wca­

le nie za ciasną, więc nie potrzebuję jej zmie­

nić. Mam tu je d n a k bliską krew ną, ropuchę, która właśnie ma zrzucić sta rą skórę. Mieszka niedaleko, w tych krzakach. Jeżeli życzysz sobie zobaczyć, jak się to odbywa, mogę cię do niej zaprowadzić. Ona j e s t bardzo dobra i łagodna, tak samo ja k i ja, więc jeżeli przyrzeczesz, że

Pr z y m i e r z e T o m c ia . 2

17

(26)

18

jej nic złego nie zrobisz, z chęcią pokaże ci, w j a ­ ki sposób dostaje nową sukienkę. Muszę cię też objaśnić, że ropucha j e s t równie pożyteczna w ogrodzie, ja k żaba, bo żywi się tem samem, co my i ta k samo łowi muchy i zjada ślimaki.

— Doprawdy? Jeżeli tak, to możesz być spo­

kojna, że nie wyrządzę jej krzyw dy—upewnił Tom­

cio żabę.

— Więc chodźmy— zawołała żaba.

I zaczęła skakać przed Tomciem, dopóki nie doprowadziła go do zarośli, gdzie pod drzewkiem, na miękkiej ziemi—z bardzo poważną miną — sie­

działa wielka ropucha.

— Przyprowadziłam ci gościa—przemówiła ż a ­ ba.—To j e s t właśnie Tomcio, chłopczyk, k tóry był taki złośliwy, że zabijał każde zwierzątko, jakie tylko zobaczył, ale teraz przyrzekł, że żadnej z nas nie zrobi przykrości.

— Bardzo się z tego cieszę — odrzekła ropu­

c h a — mam nadzieję, że i innym stworzeniom da spokój. A czego on sobie życzy?

— Chce zobaczyć, ja k będziesz zmieniała skórę...

— Więc niech mi się przyjrzy uważnie — i to zaraz, bo właśnie w tej chwili mam zamiar się przebrać.

Tomcio pochylił się niziutko i zobaczył, że ropucha dziwnie się kreci, jak gdyby je j coś do­

(27)

legało. Zobaczył też, że skóra na jej grzbiecie jest. pęknięta, że zaczyna się marszczyć i luźno osuwać na ciele, choć przedtem zupełnie gładko leżała.

Ta luźna skóra była brudna i zniszczona, ale z pod niej, w miejscu, gdzie była pęknięta, widać było śliczną, nową skórkę, zupełnie czystą i świe­

żą. Im bardziej kręciła się ropucha, tem lu źn ie j­

szą stawała się s ta r a skóra, i Tomcio zrozumiał, że ropucha zdejmuje ją z siebie tak, ja k my zdej­

mujemy ubranie lub rękawiczki. I wreszcie wyszła ropucha ze starej skóry, a skóra spadła na ziemię.

— Widzisz teraz, w jaki sposób zmieniamy skó­

rę, tak samo ja k wy, ludzie, zmieniacie ubranie—

odezwała się żaba.—A czy nie ładna ta no wa skór­

ka ropuchy?

— Bardzo ładna — jak na ropuchę — odrzekł Tomcio.

Ropucha usłyszała tylko pierwsze dwa wyrazy i była zadowolona z pochwały.

— Ale co ona zrobi ze sta rą skórą, którą z siebie zdjęła? — spytał Tomcio.

— Poczekaj chwilę, to zobaczysz — odpowie­

działa żaba.

Ropucha obracała w przednich łapkach zdjętą skórę, ścisnęła ją w kłębek, potem szeroko otwo­

rzyła pyszczek i połknęła skórę, ja k pigułkę.

19

(28)

20 ' —

Tomcio był tak zdumiony, że własnym oczom prawie nie wierzył.

— Połknęła swoją skórę!— zawołał.

— Rozumie się, że połknęłam! — objaśniła ro ­ pucha. — Zrobiłam, co mogłam najlepszego. Lubię porządek i nie mam zwyczaju rozrzucać swoich rzeczy. Bywajcie zdrowi!

I popełzła dalej w zarośla, nie chcąc tracić czasu, bo miała wiele zajęcia.

— Ja też mam pracy niemało — odezwała się żaba — i muszę cię pożegnać. Ale pamiętaj, coś mi przyrzekł, że nigdy nie wyrządzisz krzywdy żadnej żabie ani ropusze.

Żaba dała potężnego susa — j e d n e g o — d ru g ie ­ go — i znikła z oczu Tomcia.

Tomcio stał przez chwilę zamyślony, a potem pobiegł do domu opowiedzieć wszystkim, jakich dziwnych rzeczy dowiedział się o żabach i ropu­

chach i prosić, żeby ich nikt nie zabijał, bo śą bardzo pożyteczne w ogrodach.

(29)

ROZDZIAŁ III.

WRONfl.

W ro n a Tomciowi ja s n o dowodzi, Że tę p iąc wrony, rolnikom szkodzi,..

Dzień był śliczny, pogodny, to też po południu Tomcio wybrał się na przechadzkę. Chciał zabrać swego jamnika, Żuczka, i zaczął go wołać:

— Żuczek! Żuczek!

Ale Żuczka nie było nigdzie, więc Tomcio po­

szedł sam. Bardzo był z tego niezadowolony, bo tuż koło domu przebiegł mu drogę — kto taki? — szczur — schronił się w głąb żywopłotu i stamtąd wyglądał na Tomcia.

— Szkoda!—powiedział Tomcio głośno. — Na nic się nie zda gonić szczura, bo ucieknie. Jednak gdyby Żuczek był ze mną, upolowalibyśmy go nie­

zawodnie.

— I bardzo źle uczynilibyście— odezwał się szczur, wysuwając łebek z żywopłotu. Jeste ś złoś­

liwy chłopiec i uczysz Żuczka, żeby był złośli­

wym psem.

— Co? — wykrzyknął Tomcio. — Więc i ty umiesz mówić, tak samo ja k żaba i ropucha?

— Umiem! — odpowiedział szczur. — I zdaje mi się, że gdybym rozmówił się z tobą tak, jak

21

(30)

22

one, przekonałbyś się, że i j a jestem równie mą­

dry, jak żaby i ropuchy.

— Czy umiesz zmieniać skórę, j a k one? — py­

tał Tomcio.

— Mojego futerka nie potrzebuję nigdy zmie­

niać—objaśnił szczur.—Ale potrafię wykonać w ie­

le innych rzeczy, niemniej zadziwiających.

— Więc pokaż, co umiesz! — prosił Tomcio.

— Pokażę, ale nie te ra z — odrzekł szczur. — Łatwiej mi to wszystko czynić w nocy, niż w dzień, i w domu, niż na polu. Dziś w nocy, kiedy wszyscy będą spali i w całym domu zapanuje cisza, przyj­

dę do twego pokoju i obudzę cię. Porozmawia­

my spokojnie, nikt nam nie przeszkodzi i dowiesz się wtedy, jak ie mądre ze mnie zwierzątko.

— Ciekawy jestem , co mi powiesz — wyrzekł Tomcio.—Jednak mów, co chcesz, a j a dobrze wiem, że szczury zasługują na to jedynie, żeby j e za­

bijać.

Słysząc to, szczur bardzo się rozgniewał.

— Szczury mają takie samo prawo do życia, jak i chłopcy!—zawołał.— Ale tera z muszę cię po­

żegnać...

I uciekł szybko.

Tomcio poszedł dalej i zobaczył przechadzają­

ce się po polu wrony. Niedaleko stał stóg siana.

Tomcio pomyślał, że jeżeli schowa się za nim,

(31)

to może która z wron podejdzie tak blisko, iż bę­

dzie mógł rzucić w nią kamieniem. Nabrał więc sporo kamyków do kieszeni i trzym ając jeden z nich w ręku, skierował się ku stogowi. Zaczaił się i zaczął wyglądać ostrożnie z poza stogu.

Tak — wrony ciągle chodziły po polu, a niektóre zbliżały się w tę stronę.

— O! — pomyślał Tomcio — (zdaje się jednak, że musiał to głośno powiedzieć). — Poczekam tu chwilę, a może uda mi się zabić choć jedną wronę...

— W stydź się!— odezwał się głos tuż przy nim.

Tomcio obejrzał się: nie było nikogo.

— Kto to mówił? — zapytał głośno.

— Wstydź się!—powtórzył głos.— Chcesz zabić biedną wronę? Jakaż to niegodziwość!

Tomcio pomyślał, że pewnie ktoś schował się z drugiej strony stogu, więc poszedł zajrzeć tam, ale nie zastał nikogo. Obszedł stóg dokoła, lecz nigdzie nie było żywej duszy. Tylko wrony go zobaczyły i zerwawszy się z ziemi, odleciały. Po­

tem te n sam, trochę chrapliwy głos, powtórzył:

— Uciekły... Nie będziesz mógł ich zabijać.

— Ale kto ty jesteś? — zawołał Tomcio. — Słyszę twój głos, a nie widzę nikogo!

Praw d ę mówiąc, zaczynał się trochę bać.

— A jeżeli ci się pokażę, czy przyrzekasz, że mi nic złego nie zrobisz? — pytał chrapliwy głos.

23

(32)

__ 24

— Przyrzekam — odpowiedział Tomcio u ro ­ czyście.

— Więc dobrze. Rzuć kamień, który trzymasz w ręku i powyrzucaj wszystkie kamyki, jakie masz w kieszeniach.

Tomcio usłuchał rozkazu, a wtedy zobaczył stojącą na samym wierzchołku stogu, dużą wronę.

— Gdzieżeś ty była? — zawołał zdziwiony. — Nie widziałem cię tam, kiedym oglądał stóg.

— Nie widziałeś -— odpowiedziała w r o n a — bo schowałam się w siano: nie chciałam, żebyś rzucił we mnie kamieniem. Widziałam, j a k zbliżałeś się do stogu i wiedziałam, poco przychodzisz, więc po­

stanowiłam rozmówić się z tobą, gdy przyjdziesz.

Bo taki złośliwy chłopiec, który chce zabijać w ro­

ny, zasługuje na to, żeby mu dać dobrą naukę.

— Nie rozumiem, co może być w tem złego—

odrzekł Tomcio.—Zawsze rzucałem kamieniami na wrony, a nikt mi nigdy nie mówił, że to niedobrze.

— W tym celu właśnie przyszłam, żeby ci to powiedzieć — objaśniła wrona. — Czy byłoby ci przyjemnie, gdyby w ciebie ktoś rzucał kamie­

niami?

Tomcio musiał przyznać, że wcale nie byłoby mu to miło.

— A czy nie wiesz — z wielką powagą mówiła dalej w r o n a — że nie należy „czynić tego drugie­

(33)

25

mu, co tobie niemiło?“ Czy rodzice nigdy ci, te ­ go nie mówili?

— Owszem, mówili, i nieraz — odrzekł Tom­

cio. — Ale nie myślałem, żeby to się zwierząt t y ­ czyło.

— A jed nak powinni byli wyraźnie ci to po­

wiedzieć — tłumaczyła Tomciowi wrona. — Lecz, czy mówili, czy nie, wiedz o tem, że zwierzęta czują ból tak samo, j a k i ludzie. Jeżeli je s te ś dla nich dobry, są szczęśliwe, dobre i wdzięczne; j e ­ żeli im dokuczasz i krzywdzisz j e —są nieszczęśli­

we. Wiesz dobrze, że każde zwierzę j e s t ta k sa­

mo, ja k ty, isto tą żyjącą, więc nie godzi się nie- szczęśliwem je czynić, bo i ty przecież nie chciał­

byś być nieszczęśliwym.

Tomcio, usłyszawszy to, bardzo się zawstydził i nie wiedział, co odpowiedzieć. Dopiero po chwi­

li odezwał się:

— Mów sobie, co chcesz, ale wiesz sama, że wrony wyrządzają dużo szkody.

— Słowa twoje dowodzą, jak mało wiesz o nas—odpowiedziała wrona.—Nietyłko, że nie r o ­ bimy szkody, lecz oddajemy ludziom wielkie usłu­

gi. I gdyby wszyscy gospodarze wiedzieli, jak bardzo jesteśm y pożyteczne, uważaliby nas za n aj­

lepszych swych przyjaciół.

— A jak ie ż to usługi oddajecie? — zagadnął

(34)

Tomcio. — Wiem, że zjadacie gospodarzom zboże...

— Zdarza siQ i to, gdy nas głód bardzo przy­

ciśnie — przyznała wrona. — Ale gdyby nie my, gospodarz nie zebrałby czasami ani jednego ziarnka ze swego pola. A już z pewnością niewiele miał­

by ziemniaków.

— Dlaczego?—dopytywał się Tomcio.

— Zaraz ci wytłumaczę. Słuchaj zaś uważnie, -żebyś lepiej nas cenił. J e s t pewien gatunek owa- du, który nieraz widziałeś, bo na wiosnę fruwa ich mnóstwo.

Owad to duży i ma skrzydełka. Nie widać ich jednak wcale, bo trzyma je zawsze ukryte pod g ład­

ką, bronzową powłoką, która nazywa się pokrywą.

W dzień owad ten siedzi na drzewach lub krzakach, a czasami nawet możesz go widzieć, jak pełza po kurzem pokrytych ścieżkach. Ale gdy wieczór nadejdzie, zaczyna fruwać i brzęczeć.

Owad t e n —to chrabąszcz. Samica składa jajeczka w ziemi, gdzie po kilku tygodniach z każdego jajk a wykluwa się wcale do chrabąszcza niepo­

dobna gąsienica, tak, iż nie domyśliłbyś się n a ­ wet, że to je s t właśnie liszka chrabąszcza.

Robak ten ma brunatną głowę i długie żółtawo- białe ciało, na końcu niby haczyk zagięte. Na przedniej połowie ciała ma trzy pary nóg, jak

26

(35)

zwykła gąsienica, tylko że nogi te są bardzo ma­

łe, w tylnej zaś połowie ciała nie ma nóg wcale.

Liszka ta, czyli tak zwany pędrak ma s i l n e ' szczęki .i szczękami temi podcina korzenie tra w i zboża, pod któremi leży, bo niemi wyłącznie się żywi. Wszystko prawie, cokolwiek rolnik, sieje i sa- I dzi, pędrak niszczy, najbardziej zaś smakują mu

korzenie ziemniaków.

I

Pę d rak żyje w ziemi przez cztery lata, zanim przemieni się w chrabąszcza, a przez te cztery Jata wciąż rośnie: im zaś j e s t większy, tem wię­

cej ja d a i więcej wyrządza szkody.

I

Gdy by nie było stworzeń, które tępią tego ła­

komego szkodnika, niewiadomo, coby robili gospo- darze, bo uschłyby im wszystkie—jakie tylko sieją

i sadzą—-zboża i rośliny.

Ale od czegóż jesteśm y my— wrony? Zjadamy pędraki, bo są bardzo smaczne. Jemy je od świ­

tu do nocy, więc łatwo wyobrazić sobie możesz, ile zniszczymy ich w ciągu jednego dnia.

Kiedy widzisz, że chodzimy po polach, wtedy j, właśnie szukamy pędraków, a ile razy wrona za-

1

głębi dziób w ziemi, możesz być pewny, że ubyło jednego szkodnika na świecie.

Na świeżo zoranej roli j e s t mnóstwo pędraków i innych robaków, które p ł s ^ S ^ w i e r z c h wyrzucił.

(36)

Dlatego chodzimy za oraczami po skibach i bróz- dach, zbierając robactwo.

Pomyśl tylko, ile tym sposobem dobrego czy­

nimy i pamiętaj, że chłopiec, któ ry zabija w ro­

ny, wyrządza szkodą rolnikom, przyczyniając się do zniszczenia zboża, jarz y n i ziemniaków, które s ta ­ nowią główne pożywienie ludzi.

— Nie będę już wron zabijał! — zawołał Tom­

cio z zapałem.

— I j a mam nadzieję, że nie, będziesz—-powtó­

rzyła wrona. A nigdy też nie rzucaj na nas kamie­

niami.

— Nic będę rzucał! — upewniał Tomcio. — Ale dlaczego gospodarze s trz e la ją do wron, jeżeli one oddają im tak wielkie usługi?

—- Dowodzi to tylko ich n ie ro z s ą d k u — odpo­

wiedziała w ro n a .— Powiem ci jeszcze coś więcej.

Raz — dawno już temu — gospodarze postanowili wytępić wrony za to, że im zjadają trochę zboża;

wyszli więc w pole, uzbrojeni w strzelby, a gdzie tylko wrony zobaczyli, strzelali do nich i zabijali je, dopóki nie wytępili wszystkich w całej okolicy.

Nie zostało aui jednej, bo te, które uniknęły s tr z a ­ łów, uciekły.

Gospodarze cieszyli się bardzo i myśleli, że na drugi rok zbiorą daleko więcej zboża. Pomylili się jednak, bo zamiast lepszych, mieli bardzo nędz­

28

(37)

ne zbiory. Ślimaki, gąsienice — głównie zaś wielkie, łakome pędraki zjadały wszystko — a to dlatego, że nie było wron, któreby niszczyły szkodników.

Gospodarze oszczędzili tę odrobinę zboża, któ­

rą my zjadamy, ale przekonali się, że mieli więk­

sze straty, niż pożytek. Zrozumieli więc., że źle uczynili i bardzo zmartwieni, starali się napowrót sprowadzić wrony, a gdy wróciły, nie zabijali ich już więcej.

Tomcia bardzo zajęło opowiadanie wrony i właś­

nie cliciał zapytać, gdzie zdarzył się ten wypadek

—czy w tej okolicy, czy gdzieś daleko, kiedy wrona się odezwała:

— Muszę już odfrunąć, bo dziś przed wieczo­

rem odbędzie się wiec, na który powinnam się stawić.

— Wiec?—powtórzył Tomcio zdziwiony.

— Wiec—potwierdziła wrona.— Czemużby nie?

My, wrony, mamy bardzo dobrze urządzone pań­

stwo. Odbywają się u nas wiece i byłoby mi przy­

kro, gdybym od czasu do czasu na nicli nie bywała.

Tomciowi wydawało się to bardzo śmieszne, żeby i ptaki wiece odbywały; dotąd słyszał tylko o ludzkick wiecach. Ale pomyślał, że może to zu­

pełnie coś innego—wiec ptasi, a wiec ludzki.

Nie powiedział jedn ak teg o, ażeby nie obrazić wrony i tylko zapytał:

29 ~ -

(38)

30

— Jakiż to wiec, na k tóry masz pofrunąć?

— Bardzo ważny— odrzekła wrona.— Odbędzie się na nim sąd nad oskarżoną o popełnienie zbrod­

ni wroną.

— Co? Sąd!— wykrzyknął Tomcio. — To wrony mają sądy i wydają wyroki?

— Powiedziałam ci przecież, że mamy bardzo dobrze urządzone państwo. Nie jesteśm y dzikiem ptastwem. A u was, ludzi, jeżeli ktoś oskarżony je s t o zbrodnię, sąd wydaje na niego wyrok.

— Tak: jeżeli to człowiek, sąd go sądzi.

— Jeżeli to człowiek, sądzą go ludzie—odrzek­

ła w ro n a—a jeżeli wrona, wrony ją sądzą.

— I cóż uczynicie, je ś li przekonacie się, że j e s t winna?—badał Tomcio.

— Ukarzemy ją. Jeżeli wina je s t bardzo wiel­

ka, skażemy ją na śmierć.

— Ach, to okrucieństwo!— oburzył się Tomcio.

Zapomniał o tem, że nieraz już widział zastrze­

loną przez ludzi zupełnie niewinną wronę.

— Takie samo, ja k skazanie na śmierć czło­

wieka—tłumaczyła wrona. — Czy możesz temu za­

przeczyć?

Tomcio nie wiedział, co na to odpowiedzieć, zapytał więc tylko:

- - Czy pozwolisz mi pójść z sobą na ten sąd?

A wrona na to:

(39)

— Co te, to nie! Ludzie nigdy nie bywają na naszych sądach. I na waszych, ludzkich sądach, niema wron. Wszak prawda?

— Prawda, że niema -— odrzekł Tomcio. — A to dlatego, że...

— Mniejsza o to, dlaczego—p rzerw ała mu wro- na.—Muszą ludzie mieć jakieś słuszne powody do tego, i my mamy je także. W obecności człowie­

ka nie mogłybyśmy spokojnie rozważyć sprawy.

Toby nas niepokoiło. Zdarza się jednak czasami, że człowiek śledzi nasze zebranie, choć my o tem nie wiemy i potem opowiada, jakie u nas odbywa­

ją się sądy. Inni zaś ludzie, którzy siedzą ciągle w domu i niewiele widzieli, przeczą temu, co on mówi, dowodząc, że to są bajki. Teraz, gdy ci powiedzą, że to bajki — nie będziesz im wierzył, bo wiesz od samej wrony, że prawdą jest, co opo­

wiadają o wronich sądach i wyrokach.

— T a k ! — potwierdził Tomcio. — Ale powiedz mi, ja k ą zbrodnię popełniła wrona, którą macie sądzić?

— Nie mogę ci tego powiedzieć, dopóki s p ra ­ wa nie zostanie rozpatrzona i osądzona, Być mo­

że, iż ona j e s t niewinna.

Nie wiem nawet, o co j ą oskarżają. Może o kradzież gałęzi na gniazdo z gniazda innej wro­

ny. A może o coś jeszcze gorszego. Jednak

31

(40)

32

możesz być pewny, że jeżeli zadziobiemy ją na śmierć, to dlatego, iż dopuściła się czynu nie­

godnego uczciwej wrony. Muszę już lecieć, bo się spóźnię. Bywaj' zdrów i pamiętaj, żeś przy­

rzekł nie rzucać nigdy na wrony 'kamieniami!

— Pamiętam!— odpowiedział Tomcio. — I j e s z ­ cze raz powtarzam ci to przyrzeczenie.

— I że nie będziesz s trz e la ł do nas, kiedy z chłopczyka wyrośniesz na dorosłego człowieka—

dodała wrona, zwracając ku niemu głowę w chwili, gdy rozłożyła już skrzydła do lotu.

— Nie będę strzelał! — zawołał Tomcio z za­

pałem.

Wrona zakrakała zadowolona i uleciała w górę.

ROZDZIAŁ IY.

S Z C Z U R .

Tomcio, poznawszy szczurzego króla, W szczurzym p a ł a c u n a uczcie hula.

— Widzę cię!—zawołał szczur do Tomcia, gdy chłopiec szedł przez podwórze do domu. — Widzę cię — ale jeszcze nie czas na moje odwiedziny.

Zaczekaj do nocy...

Cały dzień Tomcio myślał o obietnicy szczura, a wieczorem, zamiast wypraszać się od pójścia

(41)

PrzymierzeTomcia.

Nie zasnę, dopóki szczur nie przyjdzie.

(42)

spać, jak codzień i błagać o darowanie choćby kwadransa, poszedł do łóżka z przyjemnością, bez żadnego oporu. Ułożywszy się wygodnie w łó­

żeczku, pomyślał:

— Nie zasnę, ale będę czekał na szczura. W ca­

le mi się spać nie chce. Widzę dobrze gałęzie świerku przed domem, widzę, ja k niemi w iatr po­

rusza i słyszę zegar w pokoju rodziców. Tik—tak!

Tik—tak!... Że też mu się nie znudzi ciągle to samo powtarzać! Cały dzień i całą noc bez odpo­

czynku, milknie tylko wtedy, jeżeli zapomną go nakręcić. Tik — tak! T i k — tak! Będę rachował, to nie zasnę. Raz — dwa! R a z — dwa!

Coś zapiszczało.

— Co to? — zawołał Tomcio i usiadł na łó­

żeczku. To nie zegar...

W tej chwili zegar wybił pierwszą.

— Pierwsza?—szepnął Tomcio.— Zegar źle bije.

Kiedym się położył, była dopiero...

— Dobrze bije — przemówił piszczący głosik, tuż przy uchu Tomcia. — Nie wiem, o której się położyłeś, wiem jednak, że spałeś oddawna i teraz je s t pierwsza godzina po północy, a to według

mnie najprzyjemniejsza pora.

— Ty pewnie je ste ś szczur? — zapytał Tomcio, przecierając oczy.

. — Tak, to j a —odpowiedział ten sam głosik.—

(43)

35

Ale tu j e s t ciemno, więc mnie nie widzisz. Wstań, ubierz się i zejdziemy do jadalni. Jeszcze tam w piecu nie wygasło, dołożysz trochę drewek, a gdy się rozpalą, będziesz mógł widzieć mnie tak, jak j a ciebie teraz widzę. Wtedy porozmawiamy sobie spokojnie.

— To ty widzisz w ciemności?—pytał Tomcio, siedząc na łóżku i naciągając pończochy.

— Doskonale! — odrzekł szczur. —Tak dobrze, ja k ty przy świetle.

— Chciałbym i ja tak widzieć — westchnął Tomcio — bo teraz wcale nie mogę cię dojrzeć.

— Wiem o tem — odrzekł szczur. —Dowiedzia­

łeś się odrazu, że umiem coś takiego, czego ty nie umiesz. No, kiedy już je s te ś gotów, chodźmy!

Chodź za mną! Idąc przed tobą, będę uderzał ogo­

nem o podłogę — a tego także nie potrafisz, choć­

byś chciał.

— Bo nie mam ogona — tłumaczył Tomcio.

— To prawda— odrzekł szczur.—Nie wiesz je d ­ nak czy potrafiłbyś, gdybyś uawet miał ogon. Może byłby za krótki. Pac! Pac! Pac! Słyszysz, jak ude­

rzam?

Tomcio słyszał wyraźnie i szedł za szczurem do drzwi, a stam tąd po schodach na dół, do jad a l­

ni. W piecu było jeszcze trochę ognia. Za p ie ­ cem leżały drewka, przygotowane do podpalania.

(44)

- 36

--- Pacl Pac! Pac! Słyszysz, ja k uderzam?

(45)

37

Tomcio włożył kilka z nich do pieca. Zapaliły się jasnym płomieniem, a wtedy chłopiec zobaczył, że szczur siedzi na tylnych łapkach przed ogniem, jakby się chciał ogrzać.

— Teraz zaczynajmy — przemówił szczur. — Widzisz tą butelką z oliwą na półce?

— Widzą — odrzekł Tomcio.

— Mam ochotą skosztować oliwy — mówił szczur.

— Jak ci sią zdaje, w jaki sposób wezmą sią do tego?

— ZapewDe przewrócisz butelką — odrzekł bez namysłu Tomcio. — To jedyny sposób.

— Pfe! — oburzył sią szczur. — Może to je s t twój, ludzki sposób picia, ale j a wstydziłbym sią sprawić tyle nieładu. Jestem szczur i lubią wszystko robić porządnie...

Tomcio obraził sią i rzekł:

— Nie potrzebują przew racać butelki, żeby sią napić. Je ste m chłopczyk i mam rące, więc mogę butelką podnieść i nalać z niej sobie. Ale ty nie masz rąk, a nie możesz wsunąć głowy przez szyj­

ką do środka, bo szyjka j e s t za ciasna, jązyk zaś masz za krótki, żeby nim sięgnąć do oliwy.

Nie widzą iunego sposobu — musisz przewrócić butelką.

— Pfe!—powtórzył szczur ze wstrętem .—-Zaraz

(46)

zobaczysz, jak umiem sobie poradzić. Korzystam z nieporządku ludzi, którzy zostawiają butelki otwarte...

W mgnieniu oka wspiął się ua półkę, stamtąd na futrynę okna, uczepił się na niej i zwiesił ogon nad butelką, która stała tuż przy oknie. Ogon był tak długi, ja k wysokość butelki. Końcem ogona szczur namacał otwór w szyjce i zapuszczał ogon w butelkę coraz głębiej, dopóki nie umoczył go w oliwie.

— Ach, ja k zgrabnie!—zawołał Tomcio zachwy­

cony, klaszcząc w ręce.

— Spodziewam się, że zgrabnie!—odparł szczur, a wyciągnąwszy z butelki ogon, koniec jego wziął do pyszczka i oblizał ze smakiem.—Mówisz, że nie mam rąk... Prawda! Aie widzisz, że mam zato ogon i umiem się nim posłużyć.

— Widzę! — powiedział Tomcio. — Widzę i to, że z ciebie bardzo zmyślne zwierzątko.

— Potrafimy jeszcze wiele innych rzeczy, prócz tego—chwalił się szczur. — Nietylko oliwę lubimy.

Lubimy także ja ja na śniadanie tak samo, ja k l u ­ dzie — & gdy je znajdziemy, zabieramy do nory, choćby była daleko. Czy wiesz, ja k to czynimy?

— Pokaż mi, j a k ! — prosił Tomcio.—Nie masz rąk, a chyba nie potrafisz ogonem nieść jajka?

Może toczysz je przed sobą nosem i łapkami?

(47)

— Potrafię i to — odrzekł szczur — ale na to potrzeba dużo czasu i przytem nieraz jajko się stłucze. Mamy lepsze sposoby. Czasami — jeżeli j e s t nas dużo—siadamy szeregiem i podajemy so­

bie jajko jeden drugiemu, przedniemi łapkami.

A gdy nas niewiele, używamy jeszcze innego spo­

sobu. Tu, w kredensie stoi koszyk z jajami, więc mogę ci pokazać, ja k się to robi. Ale muszę spro­

wadzić sobie pomocnika.

Szczur zapiszczał bardzo głośno, a na ten pisk zjawił się z pośpiechem drugi szczur, tak prędko, że Tomcio nie zdążył zauważyć, z k tórej strony przybiegł.

— Co się stało? — zapytał świeżo przybyły szczur.

— Chcę pokazać temu chłopczykowi, ja k nosi­

my jajk a — odrzekł pierwszy.

— Bardzo dobrze. Chodźmy!

I oba szczury wdrapały się na kredens. Poło­

wa drzwiczek była niedomknięta, co j e s t wielkim nieporządkiem, bo szafy trzeb a zamykać, zwłaszcza na noc.

Szczury bez trudu weszły do kredensu i zaraz wróciły. Jak myślicie — % czem? Jeden z nich leżał na grzbiecie, a drugi ciągnął go za ogon„

trzym ając koniec jego ogona w zębach. Szczur, k tóry leżał na grzbiecie, trzymał w łapkach coś

30 - -

(48)

białego: jajko! a trzymał je dobrze, wszystkiemu czterema łapkami, przyciskając tak mocno do sie­

bie, że jajko nie mogło mu się wysunąć. Tomcio nie wierzył własnym oczom...

— To wy ta k robicie?—zawołał. — Jeden t r z y ­ ma jajko, a drugi ciągnie go za ogon...

— Jak widzisz— objaśnił szczur. — Ciągnie go razem z jajkiem.

— No!— szepnął Tomcio.— Nie widziałem j e s z ­ cze nigdy nic równie sprytnego! Ale dokąd n ie ­ siecie jajko? — zapytał szczura.

Łatwo było zapytać, ale nie było już nikogo, ktoby odpowiedział na pytanie, bo oba szczury zniknęły wraz z jajkiem.

— Będą miały jajko na śniadanie — pomyślał Tomcio.— Dziwię się, że mi to nigdy dawniej nie przyszło na myśl... Hej! łiej! panie szczurze!—za­

wołał głośno. — Prawda, żeś sprytny, ale i to prawda, żeś złodziej... Jajko, które zabrałeś, je s t moje... To j e s t, właściwie j e s t mojej mamy i tatusia. Musisz przyznać, żeś popełnił k ra ­ dzież.

— Tak mówisz? — odezwał się szczur, który właśnie powrócił z nory.—Pozwól więc, że i j a cię o coś zapytam. Kto zniósł to jajko?

— Wiadomo, że kura — odpowiedział bez wa­

hania Tomcio.

(49)

41

— Doprawdy? — wyrzekł szyderczo szczur. — Więc jeżeli je j zabrali jajko twoi rodzice, albo kto itmy, to ja znowu powiem, że je ukradli.

— Nie, to być nie może! - - oburzył się Tom­

cio.—Moi rodzice dają kurze jeść, wybudowali kur­

nik, w którym ona mieszka, więc za to mają p ra ­ wo do jej jajek.

— Zgoda! Ale w takim razie powiedz mi — zagadnął szczur — co ty dajesz ptaszkom, którym z gniazdek zabierasz jajka? I jakie masz prawo do tych jajek?... Więc j a ciebie mogę nazwać zło­

dziejem.

Tomcio okrutnie się zawstydził i umilkł, bo czuł, że szczur ma słuszność, a fałszywa duma nie pozwalała mu tego przyznać. Namyślał się jesz­

cze, coby powiedzieć, kiedy szczur przemówił:

— My, szczury, umiemy wykonywać jeszcze wiele innych, równie sprytnych sztuczek, lecz gdy­

bym ci je pokazał, może znowu nazwałbyś mnie niegrzecznie i niesłusznie złodziejem.

■— Być może — odrzekł Tomcio zawstydzony, nadrabiając miną.—Ale teraz śpiący jestem i wolę już wrócić do łóżka...

Ziewnął i spojrzał na dopalające się w piecu drewka i rozrzucone węgle. Co to? Węgielki za­

częły rosnąć, aż stały sią podobne do wielkich, czerwonych, rozżarzonych gór, a szpary wśród

(50)

42

nich wyglądały ja k głębokie jaskinie, tak głębo­

kie, że Tomcio nie mógł dojrzeć ich dna. Widział tylko, że w tych jaskiniach uwijało sią mnóstwo szczurów... Ale to już nie był piec. Rozumie się, że nie, bo w piecu szczury popiekłyby się żywcem.

I nie była to już jadaln ia w domu rodziców Tom­

cia. Wszy stko znikło. Tomcio stał w jakimś olbrzy­

mim przedsionku, a gdy się obejrzał, widział na­

około tylko chropowate ściany skał. Spojrzał w górę, ale nic nie zobaczył: ani słońca, ani księżyca, ani gwiazd, a jed n a k wszystko- oświe­

tlone było jakimś dziwnym blaskiem, niby czer­

wonawym żarem z pieca, choć ognia nigdzie nie widział. Ogień znikł razem z piecem i jadalnią...

— Gdzie jeste m ? — zawołał chłopiec strwożony.

— W wielkiej podziemnej śpiżarni szczurów—

odpo wiedział mu głos jakiś i Tomcio zobaczył przy sobie tego samego szczura, k tóry przyszedł po nie­

go do pokoju, i sprowadził go na dół do jadalni, i pokazywał mu swoje sprytne sztuczki.

Tak—to był ten sam szczur—-ale jakże inaczej teraz wyglądał! Na głowie miał żółtą koronę — może ze złota, a może ze skórki sera szwajcar­

skiego. W prawej łapce trzymał berło, dziwnie do.., małej cebulki podobne. Szyję jego zdobił naszyj­

nik z najpiękniejszych ziarn fasoli, od którego zwieszało się na piersiach—niby medaljon—wspa-

(51)
(52)

44

niałe ziarno zielonego bobu, ogon zaś szczura zwi­

nięty był w piękne pierścienie,

— Jestem królem szczurów — przemówił u r o ­ czyście—a wszystkie szczury to moi poddani. J a ­ skinie, k tó re widzisz, stanowią przejścia, wiodące do wszystkich kuchen i śpiżarni na całym święcie, Tędy znosimy rozmaite zapasy, k tó re uda się nam.

znaleźć w śpiżarniach, piwnicach, kredensach i kuchniach. Z nich urządzamy uczty w naszym pałacu. Bo właściwym pałacem szczura je s t śpi- żarnia. Patrz!

Król uderzył berłem w ziemię. Na ten znak szczury przestały uwijać się po pałacu i ustawiły się długiemi szeregami, aż do otworów w ścianach.

W szystkie usiadły na tylnych łapkach, czekając na dalsze rozkazy. Król skinął trzykrotnie b e r ­ łem i rzekł:

— Wieczerza...

W tejże samej chwili z otworów w ścianach zaczęły wysuwać się różne przysmaki: kawałki se­

ra, okruchy chleba, ziemniaki, jabłka, ciastka — i sunęły szybko w stronę, gdzie król się znajdo­

wał. Jeden szczur chwytał zapasy w przednie łap­

ki i podawał sąsiadowi, ten drugiemu, drugi z ko­

lei trzeciemu, i to tak prędko, że Tomciowi w oczach zaczęło się mienić. Nie mógł pojąć, eo się dzieje, aż zobaczył wielki stos różnego jadła, ułożony na

(53)

45

środku sali. Król wszedł na wierzchołek stosu i zawołał:

— Siadajcie!

Na to hasło wszystkie szczury przybiegły i usia­

dły naokoło stosu.

— Jedzcie! — rozkazał król.

Każdy szczur dawał susa i zapuszczał zęby w pierwszy z brzegu kawałek chleba, sera, ciasta lub słoniny, który mógł dosięgnąć, poczem rozle­

gło się straszne chrupanie, gryzienie, drapanie, żucie i piski. Tomcio przeląkł się i zatkał uszy palcami.

— Dlaczego nie jesz? — zapytał król szczu­

rów. Czy nie słyszałeś, że kazałem rozpocząć ucztę?

— Ale ja nie chcę je ś ć —odrzekł Tomcio.

— Dlaczego? — zagadnął król.

A wszystkie szczury przerwały ucztę i powtó­

rzyły za nim:

— Dlaczego?

— Bo uie jadam nigdy w nocy—tłumaczył się Tomcio.—A przytem nie mogę jeść tego, co jedzą szczury...

Słowa jego wywołały wielkie zamieszanie, a król groźnie zawołał:

— Pokąsać go!

O, jakże prędko Tomcio uciekał!

(54)

•— Piwnice! — myślał, — Z tych piwnic są wej­

ścia do wszystkich kuchen na świecie, więc z j e ­ dnej z nich wchodzi się i do naszej kuchni...

Wpadł do którejś z piwnic, ale szczury biegły tuż za nim. Gdy się obejrzał, widział w ciemno­

ściach iskrzące ich oczy.

— O, dogonią mnie! — myślał z trwogą. — Piwnica staje się coraz węższa i pewnie koń­

czy się szczurzą norą. Ach, u więzną i zagryzą mnie!

Zaczął kopać nogami, pchać sią z całej siły i przekonał się ze zdziwieniem, że ściany szczu­

rzej nory były miękkie— takie miękkie, ja k m ate­

race i poduszki — a po chwili już główka Tomcia leżała na własnej jego poduszce, stary zaś zegar w pokoju rodziców wybił drugą godzinę.

— Dobranoc! — wyrzekł piskliwy głosik, ten sam, który już przedtem Tomcio słyszał. — Jeżeli tak bardzo je s te ś śpiący, nie będę ci przeszkadzał, ale jakiż to dziwny zwyczaj, żeby spać w nocy, zamiast w dzień.

Kiedy później Tomcio usłyszał bicie zegara, była już ósma i czas wstawać.

— Dziwny miałem s e n —szepnął Tomcio, prze­

cierając oczy. — A może szczur naprawdę był u mnie, jak mi to w dzień obiecywał?

Zamyślił się i po chwili wyrzekł:

(55)

— Szczury są rzeczywiście bardzo zmyślne zwierzątka. Nie będę ich s tra szy ł ani zabijał, przynajmniej, dopóki nie wyrządzą szkody w domu.

47

ROZDZIAŁ V.

ZRJĄC.

Tomcio, za ją c z k a sły s ząc biadania, N a b ie r a w strętu do polowania.

Jakiż śliczny był dzień! Jak jasno świeciło słońce, jak pięknie śpiewały ptaszki—była to bowiem wiosna! W powietrzu rozlegały się śpiewy i Tom­

ciowi się zdawało, że znajdnje się w środku j a ­ kiejś olbrzymiej grającej szkatułki, gdzie zamiast muzyki odzywają się głosy ptasząt.

— Wysoko, pod niebem, skowronek starał się zachwycić Tomcia swoim śpiewem, bo wiedział, że kto jego śpiew usłyszy, staje się lepszy i szczęśliwszy.

A czemże Tomcio chciał wywdzięczyć się ptasz­

kowi za jego śpiewanie? Przykro mi i wstyd powiedzieć, że właśnie szukał skowrończego gniaz- da... żeby z niego wybrać jajeczka! Te jajeczka, które biedna matka złożyła w starannie uwitem gniazdeczku i troskliwie osłaniała je skrzydełkami od zimna i deszczu, aby z nich mogły wykluć się

(56)

48

maleńkie skowroneczki, któ re ona miała wycho­

wać, wyuczyć śpiewu i tępienia owadów, na po­

żytek ludziom.

Lecz Tomcio o tem nie myślał, bo nigdy mu tego nie mówiono. Zastanawiał się tylko, jakby znaleźć jajk a , wybrać je, zanieść do domu, pokazać innym dzieciom, a potem wyrzucić na śmiecie.

Pierwiosnki kołysały żółte główki w świetle słońca, skowronek śpiewał wysoko... Tomcio był pewny, że tu gdzieś niedaleko musi on mieć gniazdo i szukał go pilnie.

Ale co to? Z pod jego nóg zerwało się coś dużego, brunatnego, lecz zamiast frunąć w górę, biegło szybko po ziemi... Tomcio nieraz już wi­

dział to zwierzątko.

— Huzia! Huzia! Bierz go! — zawołał z przy­

zwyczajenia, zapominając, że niema tu Żuczka. Za­

mierzył się tylko kijem, który trzymał w ręku i rzucił nim w zająca, ale na szczęście nie trafił.

Zając wcale sie< nie przeląkł. Może wiedział, że zdąży nciec, zanim dosięgnie go kij, rzucony ręką takiego małego chłopczyka, Odbiegł kawałek dro­

gi, zatrzymał się, odwrócił, stanął słupka na ty l­

nych łapkach i popatrzał na Tomcia.

— A widzisz, że nie możesz mnie dogonić — odezwał się do Tomcia, który biegł za nim.

— Widzę! — odpowiedział Tomcio, bo przy-

(57)

zwyczaił się już rozmawiać ze zwierzętam i.—Bie­

gasz prędzej, niż ja.

- - 49

— Nie mogę tego zrozumieć — zaczął zająe — jak może chłopczyk, który ma dobre serce, stra ­

szyć i płoszyć takie biedne, lękliwe stworzonko,

P r z y m i e r z e T om ci a . 4

(58)

jak ja, prześladowane iia różne sposoby przez wszystkich.

— Co to znaczy prześladowane?—zapytał Tom­

cio.—Nie rozumiem tego wyrazu. Za bardzo jest długi.

— Szkoda, że taki mały, ja k ty, chłopczyk po­

trafi już wyrządzać innym krzywdę, choć nazwać tego nie umie. Prześladować kogoś, to znaczy być dla niego okrutnym. A jeżeli straszysz, dokuczasz, zadajesz ból jakiemuś zwierzęciu, to właśnie zna­

czy, iż je prześladujesz.

— Gdybym wiedział, że to źle, nie czyniłbym tego — usprawiedliwiał się Tomcio.

— Więc nie czyń tego już nigdy! — prosił za­

j ą c —a zwłaszcza mnie nie dokuczaj, bo mam i tak wielu nieprzyjaciół, którzy mię prześladują.

— Jakichże ty masz nieprzyjaciół? — pytał Tomcio.

— Mam ich mnóstwo — użalał się zając. — Pierwszym moim wrogiem je s t ten niegodziwy lis, zawsze gotów zabić mnie i pożreć, gdy tylko zdarzy mu się sposobność. Zwierzę to bardzo przebiegłe, a że nie nmie biegać tak prędko, aby mnie schwy­

cić, więc szuka różnych sposobów i rzuca się na mnie, kiedy najmniej się tego spodziewam. Cza­

sami zaczai się w gęstw inie pod płotem i śledzi mnie z ukrycia. Kiedy nadbiegnę, wyskakuje,

— 50 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

2. Trzech studentów przygotowywało się niezależnie do egzaminu z rachunku prawdopodobieństwa. Rzucamy n razy kostką do gry. Obliczyć prawdopodobieństwo tego, że: a) szóstka

2. Trzech studentów przygotowywało się niezależnie do egzaminu z rachunku prawdopodobieństwa. Rzucono 10 razy kostką. Rzucono 10 razy symetryczną kostką. Jakie

Zastanów się nad tym tematem i odpowiedz „czy akceptuję siebie takim jakim jestem”?. „Akceptować siebie to być po swojej stronie, być

Grupa Ady odwdzięczyła się przedstawieniem teatralnym dla maluchów o misiu, który trafił do przedszkola i niczego nie potrafił robić samodzielnie: nie umiał sam jeść,

[r]

Sprawdź bezpośrednim rachunkiem, że funkcja z poprzedniego zadania spełnia równania

A czy wiesz, że w języku Słowian „leto” było nazwą całego roku i dlatego mówi się „od wielu lat” a nie „od wielu roków”..

Produkt nie został zaklasyfikowany jako niebezpieczny w tej kategorii zagrożenia. E-