• Nie Znaleziono Wyników

Śpiewak wielkości narodu : w pięćdziesiąta rocznicę śmierci Stanisława Wyspiańskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Śpiewak wielkości narodu : w pięćdziesiąta rocznicę śmierci Stanisława Wyspiańskiego"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Pigoń

Śpiewak wielkości narodu : w

pięćdziesiąta rocznicę śmierci

Stanisława Wyspiańskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 48/4, 279-297

(2)

STANISŁAW PIGOŃ

C złonek rzec zy w isty P A N

ŚPIEW A K W IELKOŚCI NARODU

W PIĘĆDZIESIĄTĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO 1

1

W pierw szych tygodniach 1905 r., tw orząc zaw iązki oddziałów zbrojnych, k tó re by podjęły w alkę z caratem , Józef Piłsudski um y­ ślił był w ydać odezwę do społeczeństw a z w ezw aniem do ofiar pie­ niężnych na broń. W śród sześciu nazwisk, k tóre m iały być podpi­ sane pod odezwą, prag n ął pomieścić trzech literatów : W itkiewicza, W yspiańskiego i Żeromskiego. W zw iązku z tym Żerom ski (z k tó re ­ go relacji tę wiadomość czerpiem y) odwiedził chorującego ju ż poetę w K rakow ie.

W yspiański do w ezw ania się przychylił. Z adeklarow ał udział w owych ofiarach, nie cofnął się też od podpisu, choć zaznaczył za­ razem , że ta k a odezwa już istnieje:

W łaściwie, to ja już napisałem taką odezwę, taki uniwersał... Jest to ten Hymn.

I to m ówiąc podsunął Ż erom skiem u korektow ą odbitkę z tekstem świeżo przetłum aczonego V en i Creator. Liczył najw y raźn iej, że organizatorzy zbiórki, przyszli powstańcy, uznają te n u tw ó r za swój hym n przew odni, za sztandar. W ręczając zaś tek st — w spom ina Że­ rom ski — zatrzy m ał W yspiański rękę „i w skazał m i z radosnym uśm iechem zakończenie“ :

Odwołaj wroga z naszych dróg... zwól z Wiarą w ieków podjąć CZYN.

Mógł by ł p oeta wskazać jeszcze n a ty tu ł swego przekładu, na term iny, jakim i tam określał ch a ra k te r utw oru:

1 Wykład na uroczystej inauguracji roku akademickiego 1957/1958 w Uni­ w ersytecie Jagiellońskim.

(3)

280 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

...Narodu śp iew [...] czyli w sejm owym kole, w św iątyni świętych, w ka­ tedrze, w gromadzie gminy, w zborze pracujących, w hufie żołnierzy, w polu, na roli, w domie, w zagrodzie rękodzielnika, w e dworze, w pała­ cu, w zamku, w chat okolu, jak rzek strum ienie od poników gór po wód roztocze, w e wichrze, w promieniu, w gromie, w orce, przy ziaren siej- bie, jak mowa sięga: ORĘDZIE.

Takie to m iał m ieć objęcie ów uniw ersał.

W brew spodziew aniu poety, organizatorzy w alki i potrzebnego na nią sk arb u narodow ego p rz y ję li tę jego propozycję raczej chłodno.

W łaściwie tru d n o n a w e t zb yt się im dziwić. Śpiew religijny, śpiew kościelny, żeby m iał być zarazem hym nem narodow ym , pieśnią w alczących zastępów — to p rz y tra fia się n ad er rzadko, W naszej poezji precedens podobny m am y tylko jeden: Bogurodzicą. Ale z Bogurodzicą jest sprawa w y ją tk o w a . Je j służebność zaczęła się wtedy, kiedy innej ‘poezji ukształconej jeszcze nie było, u tw ierdzała się przez długie stulecia, w łaśnie „w św iąty ni św iętych, w k a te ­ drze, w grom adzie gm iny, w zborze pracujących, w hufie żołnie­ rz y “. M ożna by powiedzieć, że hym niczność narodow a tej pieśni tkw i nie ty le w jej treści, ile w ty m otoczu uczuciowym , k tó re tam narosło w ciągu wieków.

O hym nie V eni Creator pow iedzieć tego nie m ożna. U tw orzony w w iekach średn ich , śpiew any po kościołach całej społeczności chrześcijańskiej, w y raża powszechność, w ypow iada tęsknotę serca ludzkiego jed n a k ą p o d w szystkim i stopniam i szerokości i długości geograficznej. Jeżeli go poeta polski poddaw ał sw em u pokoleniu jak o hym n narodow y, to — rzecz jasn a — czynił to nie dla jego za­ w artości, b y ta k rzec, p ierw orodnej, ale dla w tó rn ej, nanośnej, tzn. nie przez tę treść, k tó rą tam zam knął autor, ale przez tę, k tó rą wniósł tłum acz.

T łum aczenie W yspiańskiego nie je s t bow iem w ierne, zm ienia treść o ryginału w k ilk u m iejscach, i to w sposób w cale istotny. Nie m ożem y tu oczywiście wchodzić w szczegóły. Z atrzy m am y się przy tym , co tam najw ażniejsze, przy wygłosie. P odając Żerom skiem u swój „n aro du śpiew “ , w skazał m u W yspiański „z radosnym uśm ie­ chem “ o statn ie w ersy utw oru. Tym się zatem m usim y bliżej p rz y j­ rzeć.

Ł atw o spostrzec, że tłum aczenie n ie o bejm u je hym nu całego, b ra k w nim zw rotki ostatniej, tego, co w hym nologii nazyw a się „doksa“. Tłum acz zam knął swój u tw ó r n a zw rotce przedostatniej. Nie dość tego: zw rotkę tę w sposób znam ienny przetw orzył. H ym

(4)

ni-SPIE W A K . W IE L K O ŚC I N A R O D U 281

sta w yraził tam k o m ą prośbę do D ucha Św iętego o dar w iary nigdy nie u stającej:

Teąue utriusąue Spiritum Credam us omni tempore.

To znaczy: „I w Ciebie, ducha obudwu, niech w ierzym y wszel­ kiego czasu“.

U W yspiańskiego wyszło to całkowicie inaczej:

zw ól w Tobie Światłość światu dać, z w ól z wiarą wieków podjąć CZYN.

W tym w ezw aniu błagalnym tkw i sedno spraw y, tu W yspiański pom ieścił najistotniejszy sens swego przetw orzenia poetyckiego. Nie zajm iem y się tu zaw artością treściow ą w ersu przedostatniego; już daw niej stw ierdzono, że jego ładunek m odlitew ny o nalocie m esja- nistycznym jest poniekąd doraźny. W aga cała spoczywa w w ersie ostatnim , nie m ającym w oryginale odpow iednika by najm niejszego. On to w łaśnie m ieści w sobie ten rz u t uczucia narodow ego, który, u ję ty w słowo, mógł był, zdaniem tłum acza, dostać się na sztand ar Polski walczącej.

Żeby jed n ak siłę i k ieru n e k tego rzu tu pochwycić i pojąć, trzeba ich w pierw szukać na drodze okrężnej. Czyn polski, czyn wyzw oleń­ czy m a być zgodzony „z w iarą w ieków “ , m a być jej w ypadkow ą. Jak a to jest zatem — w iara wieków? J a k ją W yspiański rozum ie?

2

Na p y tan ie ta k obcesowo postaw ione poecie — odpowiedzi bez­ pośredniej od niego oczywiście nie otrzym am y. M usim y jej doszukać się w jego dziełach. Z resztą nie będzie to naw et nadm iernie trudno. W yspiański był dram aturgiem , dram atu rg iem głów nie historycznym , jest więc rzeczą n a tu ra ln ą , że osadzając swe u tw o ry w p u n k tac h najistotniejszych zawęźleń losu plem iennego m usiał mieć wciąż przed sobą zagadnienie, jakiż był ten los, jak się w k ró tk ic h spię­ ciach energii u jaw n iała dziejow a powinność narodu polskiego i jak się on z niej w yw iązyw ał. J a k W yspiański to zagadnienie widział, jak je ujm ow ał, dojdziem y może choć częściowo, prześledziw szy drogę jego arty sty czn ych zainteresow ań i konstrukcji.

Przyw ołując n a pam ięć iego d ram aty historyczne, w ykończone czy tylk o zam ierzone i dochow ane w e fragm entach, a osnute n a dziejach Polski niepodległej, zauw ażym y łatwo, że bohateram i ich

(5)

282 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

czyni p o eta postaci n ie tylko w ybitne, o niezw yczajnej m ocy ch arak ­ teru , bo to rzecz n a tu ra ln a , ale p raw ie w yłącznie osobistości w ynie­ sione w dostojeństw ie, postaci królew skie. Je śli pom inąć w izje le­ gendow e K rak a i W andy, w idzim y, że spośród m onarchów polskich W yspiański u w ielb ił poetycko w dram atach: B olesław a Śmiałego, sy n a jego M ieczysława, Jadw igę, K azim ierza Jagiellończyka, Z yg­ m u n ta A ugusta, Batorego, J a n a K azim ierza. Osobno w ym ienić tu nalóży K azim ierza W ielkiego, b o h atera rapsodu, i to, co o nim czy o ojcu jego m ów i się przygodnie w innych utw orach. D ram at o B olesław ie C h ro b ry m p rzeb łysn ął poecie krótko jako jed n a z m o­ żliwości tw órczych. W iadomość, że W yspiański p lanow ał d ra m a t o S tanisław ie A uguście, n ie z n a jd u je skądinąd potw ierdzenia, ale ja k szacow ał b ra ta n k a jego, K sięcia Józefa, pow iedział sam w osob­ nej prozaicznej notatce. G aleria bohateró w odzianych m ajestatem w ładzy w cale więc rozległa. Poza nim i za oś s tru k tu ry dram aty cz­ nej obrał p o eta ty lk o bisku pa Szczepanowskiego, a obrać zam ierzył Sam uela Zborow skiego, a w ięc antagonistów królew skich.

Dobór zaś ow ych b ohaterów -w ładców tak że nie przypadkow y; n ie sam m a je sta t i potęga zdały się ta m decydować. Nie m a m iędzy nim i np. Z y g m u n ta Starego. Ja k o k ry te riu m w chodził tu chyba w grę poza królew skością w zgląd jeszcze jak iś inny. Stw ierdzić nie trudno, że owi w y b ra n i i uw ielbien i dram aty cznie to nie tylko, a m oże n a w e t nie ty le w ładcy potężni, ile tacy, k tó rzy stali na w ielkich zak rętach dziejow ych; każdy z nich to ,,mąż, k tó ry w iel­ k ie przełom y dziejow e p o d jął“, wszyscy tacy, za k tó ry ch i przez k ró - ry ch n aw a pań stw o w a Polski zm ieniła lu b zm ienić usiłow ała swój dziejow y tor.

W Bolesław ie Ś m ia ły m i K a zim ierzu Ja g iello ń czyku spraw a idzie o zak res i a u to ry te t w ładzy królew skiej, m ocującej się z ogra­ niczeniam i ze s tro n y Kościoła czy m ożnow ładców. W dram acie o Jadw idze k o n flik t rd zen n y dotyczył dróg polityki państw ow ej: z N iem cam i czy przeciw ko Niemcom . K o n flik t B atorego u jęty zo­ sta ł jak o ogniwo szczytow e w dziejow ym zm aganiu się polsko- m oskiew skim o su p rem ację n a W schodzie. Z nieszczęsnego panow a­ nia Ja n a K azim ierza w ydobył d ra m a tu rg m om ent — śluby w k a ­ ted rze lw ow skiej — k ied y m ogło się było zdawać, że ustrój społecz­ n y Polski ulegnie decydującem u przeistoczeniu, że do p ra w obyw a­ telskich dopuszczony zostanie lud.

Można by zatem pow iedzieć generalnie, że fu n d am e n ty dynam i­ ki d ram aty czn ej u W yspiańskiego osadzane b y ły n a w ielkich cha­

(6)

S P IE W A K W IEL K O ŚC I N A R O D U 283

rak terach , ale nie m niej i n a wielkich procesach dziejowych, w k tó ­ ry ch owym p rzodującym bohaterom w ypadło być prom otoram i i w ykładnikam i. Poeta budow ał sw e k onstrukcje n a prześw iadcze­ niu, że przez dziejowe życie Polski szedł ry tm potęgi, że w n iektó­ rych zwłaszcza m om entach w ielkich konfliktów i w ielkich decyzji ry tm ów b ył szczególnie w yraźnie słyszalny, w ypow iadał się p a­ tosem wielkości.

Jeżeliśm y ted y p y tali o wiązania „w iary w ieków “, jak je w idział i pojm ow ał W yspiański, to tu ta j m ielibyśm y zaznaczony jeden jej w ym iar. A rty k u łem jej było, że n ad plem ieniem polskim z dzie­ jow ych jego przeznaczeń rozpięta jest powinność wielkości, że w w iekach przeszłych powinność ta — w zw ycięstw ach czy w klę­ skach — wciąż b yła przytom na i że nie brak ło duchów przodujących, k tó re jej um iały sprostać.

3

A le tego nie dosyć. Chodzi o ludzi, chodzi bliżej o to, czy i jak oni do owej powinności w sobie dorastali.

Znow u stw ierdzić nietru dn o , że dram aty W yspiańskiego' ta k są konstruow ane, by się w nich uw idoczniały silnie owe w ielkie zak rę­ ty w yd arzeń dziejow ych i władcze osobistości, ale nie m niej silnie, by w y stąpiły w ielkie przetw orzenia duchowe jednostek. Pow inność wielkości, odczuw ana w duszach przodujących, w ypow iada się tam nie tylko statycznie, ale również, a może naw et przede w szystkim dynam icznie, m ianow icie w procesach w yrostu w ew nętrznego bo­ haterów .

Ukazać to n a przykładach, na postaciach z dziejów Polski nie­ podległej będziem y m ogli częściowo tylko i nie bez p o ty k an ia się 0 zawiłości — w szelako wcale w yraźnie. Zawiłości w y n ik ają z róż­ nych powodów. Czasem stąd, że k o n flik t dram atyczny nie rozbłys­ nął w w yobraźni p o ety od razu. Tak jest n a p rzyk ład z koncepcją Bolesław a Śmiałego, tzn. tego bohatera, którego ew olucja w ew nętrz­ n a w kilku utw orach ukazana została m niej więcej w całości; poeta m ocow ał się z ujęciem dość długo i różnorako. Na w yrażenie a rty ­ styczne tej koncepcji poświęcił dw a rapsody: Bolesław Ś m ia ły 1 (fragm entaryczny) Ś w ię ty Stanisław , tudzież dwa dram aty : Bo­

lesław Śm ia ły i Skałka. Otóż zawiłości i zam ącenia zachodzą za­

rów no w obrębie każdego z tych zespołów, jak też i pom iędzy jed ­ nym a drugim . Nie od razu sobie p o eta z tym problem em dał radę.

(7)

284 S T A N IS Ł A W PIG O Ń

Nie m ożem y wszelako wchodzić tu ta j w te zawiłości i za w ikła­ nia, n i porać się z ich trudnościam i. Zadowolić się m usim y u w y d a t­ nieniem sam ego centrum k o n flik tu i jego rozw iązania. P rzypom ­ n ijm y zatem , że dy nam ika tego k o n flik tu w y stęp u je tam w napięciu m aksym alnym . D w ie sprzeczne ze sobą i przem agające się siły w y­ stę p u ją k ażda w najw yższej potędze, ścinają się ostrze n a ostrze. K ról Śm iały rządzi siłą ram ienia, siłą w ładczego nakazu, po ty ra ń -sku. Bez litości karze zbiegłych z K ijow a rycerzy, bez zm iłow ania je s t dla ich n iew iern y ch żon. W postaw ie swej czuje się um ocniony świadom ością m isji, prześw iadczeniem o stojącej n ad nim sankcji nadprzyrodzonej.

Bom ja tu na to dan, przez Boga ręką stawion, bym jako Boża rózga bił, jak Boża błogosławion.

Zadaniem zaś tej m isji jego jest: z m iękkiego i rozsypliw ego tw orzyw a plem iennego zbudow ać potęgę p aństw a:

Nierządni wy, w y rządni sercem dziecka, dusza się żali w w as, płaczka zdradziecka. Kiedyż w w as zbudzi się żądność i radość krwi. żebyście parli strach jak w ilcy [i jak] sępi, garnęli pod się ziem, litości poniechali

i ze mną, królem sw ym przewodnim, królowali mieczem, co siecze i tępi!

J e st to w ięc o rg an izato r siły fizycznej.

Biskup S tan isław n ato m iast w ład a siłą sum ienia, w im ię ludz­ kości i m iłosierdzia; w ięźniów wypuszcza, chłopstw o m a za sobą* Sieciecha i część ry ce rstw a zjednał, k arci króla za gw ałt i za rozw iązłość a opornego łam ie klątw ą. Tak zaś czyniąc czuje się rów nież um ocniony poczuciem m isji, prześw iadczeniem o sankcji nadprzyrodzonej, n ie m niejszej niż królew ska.

J est on narodom król

w koronie, którąm ja mu wdział. Niech w ie, że ludom król,

król drugi będę przed nim stał. [••• ] żem ja tu jest od Boga,

Królowi rów ien pan.

Jego zaś m isją: zbudow ać potęgę państw a zbożnego, zaw ęźlo- nego w sobie m oralnie. Oto jego m odlitw a:

Daj spraw iedliwość i wskaż ją przytomną, niech oczy nasze widok jej nasyci:

(8)

Ś P IE W A K W IEL K O ŚC I N A R O D U 285

byśmy Twą wiarę poznawszy niezłomną, z grzechów i błędów stali się obmyci: byśmy ujrzeli, że dola człowieka wieczystym Twoim zakreślona kołem...

J a k widzimy: antynom ia dwu dążeń całkow ita, konflikt tu abso­ lutny, nie m a w nim pojednania. P raw o ścina się z praw em , m isja z m isją, pom azaniec z pom azańcem , Christus in C hristum — ja k to u jął Gal Anonim . W ty m zw arciu antagonistycznym piorun k a ta ­ strofy powalić m usi obu bohaterów . Jakoż giną obaj.

Ale sam konflikt: Śm iałość czy Świętość, zaciekły odw et czy spraw iedliw ość i m iłosierdzie, pogaństw o czy chrześcijaństw o — ten rdzenny konflik t nie mógł pozostać nie rozegrany. D ram atu rg m usiał go rozw iązać. Ale jak? Tu w łaśnie rzecz zdum iew ająca. W brew ciążeniu całej tra d y c ji literackiej, bez sugestii jeszcze ze stro n y badań historycznych Tadeusza W ojciechowskiego — W ys­ piański zw ycięską zostaw ia spraw ę króla, nie biskupa. „Z ostaw ia“ — może to pow iedziane za mocno, ale poddaje, ale um acnia w nas takie prześw iadczenie. O statecznie zatry u m fu je Śm iały. Apoteoza króla dokonuje się nie zaraz — gdzieś na w ieków późnej fali, ale że się dokona, nie m am y wątpliwości. W drugim rapsodzie duch św. Stanisław a m iał odszukać, pobłogosławić i znowu intronizow ać ducha Bolesławowego. Tak to p oeta zaplanow ał w konspekcie:

Pocałowanie z królem... W yzwoleni płyną z orłami do kraju — przed nimi A nioły cztery srebrne trąbiące... Koronacja.

To samo znajdziem y w A rg u m e n tu m z r. 1903:

... a że król Śmiałym był, niech go nie winią, dwa się te duchy pod państwa zaranie

zm ogły i były te, co pomost czynią. Król Śmiałym został i kiedyś odżyje.

Zgodzony z praw em m oralnym , podwyższony w sankcji, król Śm iały i potężny obejm ie więc kiedyś w ładztw o n ad narodem , by znowu prow adzić go do m ocy i wielkości.

W dram acie S ka łka to samo znajdziem y zw ieńczenie ideowe. B iskup pojął sw ą w inę, obwieszczoną m u przez Śm ierć. D ziałał był porywczo:

Najcięższą w ziąłeś winę z win, żeś wstrzym ał Bożej ręki sąd i sam w ypełnił czyn

(9)

286 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

D ostrzega też zw ycięstw o spraw y k rólew skiej: p rzed jego to oczyma przetacza się w izyjny, w przyszłość idący k rą g rodu P ia ­ stów, sym bolizujący scalone państw o. Ostoi się więc sk uw ająca n a ­ ród m yśl królew ska, m yśl dynastyczna:

Pierw sze je staw iasz nad ludy, w nich Duch Twój Boży się znaczy;* z pługa je wiedziesz oraczy

i przez nie dopełnisz cudy.

W ostatecznym zatem u jęciu p rz e trw a m yśl Bolesława. Jakiegoś Bolesława przeistoczonego w sta rc iu i nieszczęściu, Bolesław a kró- la-ducha.

J a k przeistoczonego? — tego bliżej nie poznam y. R apsod o św. S tanisław ie nie został dokończony, d ra m a t zaś o n im zatracił w y ­ razistość k o n tu ru w m gław icow ym sym bolizm ie. A le sam fak t w y- ro stu króla, zam ysł u gigantycznienia jego zjaw y m ającej wziąć w ła­ dzę kierow niczą n a d narodem — te n nie ulega żadnej w ątpliw ości. W koncepcji W yspiańskiego królew skość Bolesława, w ostatniej in ­ sta n c ji zw ycięska — m iała w y olbrzym ieć i p rzetrw ać.

Takąż sam ą w ew n ętrzn ą siłę w y ro stu do w ielkości zam ierzał p o ­ e ta pokazać n a b o h aterach ty tu ło w y ch dw óch późniejszych dram a­ tów: n a Jad w id ze i n a Z ygm uncie Auguście. Choć i tu, ja k się rzekło, spraw a nie w yjdzie z n ależy tą w yrazistością i szczegółowo­ ścią. Tylko że tu ta j stan ie się to z innego powodu. Oba d ram aty m ianow icie pozostały w s ta n ie fragm en tary czn ym , są szkicam i o n iek tó ry ch tylko scenach pełniej wykończonych. A le i tego, co jest, starczy n am n a ilu stra c ję tezy, k tó rą tu chcem y rozw inąć.

W obu ty ch szkicach fra g m en tary czn y ch stan rzeczy jest w łaści­ w ie dość podobny. W obu zostały stosunkow o dokładnie ukazane p u n k ty w yjścia i p u n k ty dojścia b ohaterów w ich procesach p rze ista ­ czania się w ew nętrznego, sam e nato m iast owe procesy, ich p rzebie­ gi do w y razu dram atycznego już nie doszły. Także n a tu ra i w spół­ czynniki owego pro cesu m iały być w obu w y padkach poniekąd an a­ logiczne. To nam pozwoli po trak to w ać je łącznie.

W obu ty ch d ram a ta c h bohaterow ie u ra s ta ją w ew n ętrznie na g ru n cie przezw yciężenia m iłości jednostkow ej, za cenę w yrzeczenia się p raw a do osobistego szczęścia. P o zn ajem y ich jako m łodych ogar­ nięty ch płom ieniem nam iętności. Jad w ig a je st dziew czyną p o ry w ­ czą, dum ną, w postanow ieniu sw y m śm iałą aż do zuchw alstw a. K ocha W ilhelm a i w m iłości jarzm ie się n ie da; polskiej ra c ji stan u ,

(10)

S P IE W A K W IE L K O ŚC I N A R O D U 287

k tó ra m iłości tej sta je zaporą, ani nie rozum ie, ani nie uznaje. H ardo odpowiada D ym itrow i z G oraja:

Na głow ę moją chcecie zesłać burzę! Dostoję burzy! — znam sw e powołanie. Ślub brałam, ślubu m ojego n ie złamię.

P ow strzym yw ana przez D ym itra, poryw a za topór. Aż w jakim ś punkcie kulm in acyjn ym — przejrzała.

On mi powiedział: czyli mam sumienie!?

Ha, dreszcz mną wstrząsnął. Przed czym? Drżę w tej chwili. Czyliżem w grzechu, w błędzie jakim była?

Czyli to zbrodnia, którą bym spełniła?

Pojęła waw elskie, królew skie p raw o wielkości:

jacy to żyli w tych murach rycerze i jak z nich każdy rozkaz swój wyniosły m nie jak puścizną zostawił w ofierze.

W jak i sposób te n b urzliw y żywioł młodości sam się okiełzał, ułożył, co tam zaważyło: czy wybłysikująca przed królow ą wielkość zadania apostolskiego, czy rac ja stan u polityczna, czy splot tych w ę­ złów, czy jeszcze co innego, jak ie to „sum ienie“ obudził w niej D y­ m itr — tego z istniejących fragm entów się nie dowiemy, a u to r tego nie zdążył rozw inąć. Ale sam fak t zw ycięstw a b o haterk i n ad sobą, przeistoczenia się, jako cen traln y m om ent konstru k cy jn y dram atu znowu nie ulega w ątpliw ości. Apoteoza królow ej w yrazi się w w y­ m iarach jeszcze wyższych niż to było przy Bolesławie. Że Jadw iga w przeistaczającej ją ofierze wzniosła się na górną granicę czło­ wieczeństw a, w idzim y ze sceny d ram atu chyba ostatniej, m ieszczą­ cej jej apoteozę. Żeby tę apoteozę unaocznić, sięgnął p o eta po w yraz jakże śm iały. Do k om naty w aw elskiej, jak ongiś do izdebki w Nazarecie, spłynął A ngelus N untius z zapowiedzią:

Będziesz dla Polski złotą różą, gwiazdą w szafirów skłonie; łzy, co dziewczęce szczęście burzą, w e skarb zawreją w łonie.

W zam knięciu dram atu m iała więc ukazać się królow a uw ielbio­ na, m iała się stać — jeżeli wolno zastosować straw esto w an e słowa innego poety — podobna P ani

Jak przedmiotom cienie Podobne wiernie.

(11)

288 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

D ram at o Z ygm uncie A uguście obywa się bez hip erb ol poetyc­ kich, ro zg ry w a się w sferze m otyw ów postępow ania prostszych, zw y­ czajniejszych, ale proces duchowego przeistoczenia się b oh atera ku w ielkości dokonyw a się tam w sposób podobny. K ról rów nież prze- m aga w sobie w ielkodusznie — nie sam im puls miłości, ale poraże­ nie w ew n ętrzn e od ciosu nieszczęścia, k tóre go dotknęło przez śm ierć B arbary, k tó re go w ięc m iłości pozbawiło. Śm ierć ta unicestw ia go jakoby, poraża w sam ym rdzeniu pow ołania:

Boże, dałeś mi wiarę w te siły m oje młode,

że w przyszłość naród powiodę, że mojej dotrzymam przysięgi. A dzisiaj łam iesz jak drzewo [...] Nic m i po blasku korony,

św iatom ja już król stracony, na cóż mi tronów wspaniałość!

Znalazł się więc n a dnie rozpaczy. Ale królow a przed śm iercią zobowiązała go:

Zostaniesz, bo cię Bóg zostawia, boście włodarzem tu od pługa, koronowany pan w narodzie.

O własnej wam nie m yśleć szkodzie, o w łasnej wam n ie m yśleć biedzie, boście ten rycerz z Bożej woli, co inne m nogie pierwszy wiedzie.

Jakoż król zostaje, i zostaje jako w łodarz. Z ułom ków scen n ap i­ sanych znow u się nie dow iem y, przez jakie perypetie, po jak ich to szczeblach złam any człow iek przem aga się i w y ra sta do m ajestatu ste rn ik a n arodu, ale że na ty ch w yżynach staje, to poeta pokazał w łaśnie jak o spraw ę najw ażniejszą. W końcow ej scenie d ram atu Z ygm unt A u g u st przeprow adza u nię lu b elsk ą i błogosław i ją jako w ielki przodow nik obrzędu:

Ja, com w szędy był w żałobie, com żal pieścił, zw iędły w żalu, czuję lica dziś w koralu

na te gody, na tej dobie.

W ten sposób i on w ujęciu poety u ra sta n a w ielkiego władcę, tw órcę dziejów .

Dość będzie ty ch k ilk u p rzyk ładó w n a stw ierdzenie, że W yspiań­ ski w ielk ie postaci z przeszłości P olski nie ty lko rejestrow ał, ale także dram atyzow ał, w yolbrzym iał i apoteozował.

(12)

S P IE W A K W IE L K O Ś C I N A R O D U 289

4

W iarą wieków, pły n ącą z ta k rozum ianego toku naszych dzie­ jów, je st zatem prześw iadczenie, że n aród polski z jakichś p re­ destynow anych w yroków pchn ięty został n a drogę do wielkości, a czołowe duchy królew skie, istotni jego wodzowie, do tej wielkości go prow adziły. U jm u jąc tę m istyczną nieco w iarę w kategorie hi- storyczno-polityczne trz e b a powiedzieć, że w ujęciu W yspiańskiego w ładza k rólew ska by ła w dziejach Polski czynnikiem najbard ziej k o n stru k tyw n ym , ona scalała państw o w znaczeniu zarów no te ry to ­ rialnym , ja k psychicznym , prow adząc najw łaściw szą drogą do peł­ nienia jego dziejow ych przeznaczeń. Co zaś siłę tej w ładzy ogranicza i osłabia, płynąc czy to z w ew nętrzn ych niedoskonałości sam ych władców, czy też z zapór staw ianych im z zew nątrz — je s t czynni­ kiem złowrogim , destru k cyjn y m .

N ietrud no stw ierdzić, że tak ie rozum ienie toku dziejów i takie

szacow anie społeczno-politycznych czynników dziej o tw órczych

w naszej przeszłości państw ow ej nie było zdobyczą W yspiańskiego; stanow i ono przecież fu n d am entaln e założenie ideologiczne tzw. historycznej szkoły krakow skiej, to znaczy tych sfer intelek tu aln ych, k tó re za la t młodości poety w sposób decydujący u stalały w Galicji aksjo m aty kę naukow ą i w y nikającą z niej tak ty k ę polityczną.

Na okres m łodości poety w ypada w łaśnie apogeum osiągnięć i znaczenia tej „szkoły“, zadokum entow ane publikacją dwóch pod­ ręczników h istorii polskiej: Szujskiego (1866) i Bobrzyńskiego (1879). T am to spopularyzow ano jako pew niki fundam entaln e kilka zasad, któ re u tw ierd zą się n a długo w prześw iadczeniach pokolenia. N a­ czelna z nich ta, że dla n arodu podbitego głów nym środkiem r a tu n ­ k u jest stu d iu m h istorii: ono to odkryw ając przyczyny u padku w y ty ­ cza zarazem drogę do podźw ignienia się z niego. W yniknie stąd w pokoleniu silny zw rot do przeszłości. Z tego w łaśnie stu diu m w yw iedziono tezę węzłową, że w naszym w ypadku „nie granice i nie sąsiedzi, tylk o nieład w ew n ętrzn y przy praw ił nas o u tra tę poli­ tycznego b y tu “ . Tam orzeczono dalej, że form ą w łaściw ą naszym w a­ ru nk om b y ł nie republikanizm , ale m onarchizm , siłą m otoryczną k u lt nie swobody społecznej, ale silnej władzy, skąd poszło w ynoszenie wysokie jednostek przodujących, władców silnej ręki, a potępienie an arch ii zarów no m ożnow ładztw a, ja k gm inu szlacheckiego. Tam w szczególności ustalono h ierarchię w artości m iędzy panującym i, w ynosząc P iastów ponad Jagiellonów , k rólów dynastycznych ponad elekcyjnych, w ładców despotycznych ponad liberalnych, w m yśl tego

(13)

290 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

w ysuw ając n a czoło Bolesławów, K azim ierzów : W ielkiego i Ja g ie l­ lończyka, wreszcie B atorego (Szujski także Ja g ie łłę i Z ygm unta A ugusta) — w szystkich, ja k w iem y, m iłych W yspiańskiem u.

Że W yspiański, n a takiej historiozofii w ychow any przez szkołę, p ub licy sty kę i naukę, p rzyjm ow ał i podzielał jej zasady, to może się w ydać sp raw ą zupełnie zrozum iałą. Oczami Szujskiego czy B obrzyń- skiego p a trz y ł n a dzieje Polski szlacheckiej i rom antycznym oświe­ tleniom ich poprzedników nie chciał ulegać. G dyby koniecznie cho­ dziło o dowód, dość by się ograniczyć do jednego.

K iedyś w r. 1905, m yśląc o re p e rtu a rz e n a w ypadek, gdyby uzy­ sk ał d y re k tu rę te a tru krakow skiego, zaplanow ał W yspiański d ram at 0 S am uelu Zborow skim . P ociągnął go przekazany przez M ikołaja M alinow skiego dość szczegółowy konspekt trag edii im prow izow anej przez M ickiew icza w P e te rsb u rg u w r. 1827, m yślał więc zbudować na nim d ram at, p rzez tam tego poetę ostatecznie nie w ykonany. E le­ m en ty podanej treści rozłożył więc n a a k ty i sprzągł je stosow ną s tru k tu rą ideową.

Pom ysł zaskakujący. Piew ca królów — za b o h a te ra d ram atu bie­ rze w archoła. Ten, co w m łodości u w ielbił był Batorego, teraz w ognisku akcji osadza jego przeciw nika. I do tego w jak im u ję ­ ciu! D ra m a t M ickiew icza nie w ysuw ał n aprzód p ro b lem aty k i poli- tj^cznej, n ie dotyczył scysji Z borow skiego z B atorym . K ról jako stróż p raw a w b rew chęci, czyniąc „ofiarę z uczuć serca“, kazał tylko w ykonać w y ro k śm ierci w y dan y przez W alezego. Zborow ski w ychodził ta m więc raczej jako zuchw ały junak, k tó ry zginie w ła­ ściw ie przez sw ą lekkom yślność, w yuzdanie i w inę m iłosną, tu ­ dzież przez niepow ściągnioną dum ę osobistą. D ra m a t im prow izo­ w any zatem , jeśli w ierzyć streszczeniu, m iał być d ram atem psycho­ logicznym, nie politycznym , dram atem p rzero stu indyw idualności, trag ed ią o w archole, a nie o zdrajcy.

Po linii ty ch założeń M ickiew iczow skich w y razi się b o hater u W yspiańskiego:

Ponad uległych prawo — nad w szystko m i św ięta cześć moja, choćby droga m iała być przeklęta; choćby na cały żyw ot k lątw ę mi rzucono.

Zły los tylko n ie pozw olił Sam uelow i w yładow ać w rącej siły 1 am bicji w p otrzebie w ojennej, zostać bohaterem . Tak go rozum ie­ li rom antycy, tak go u ją ł M ickiewicz.

W ielki m usiał b yć urok poddanego pom ysłu, silna sugestia Mic­ kiew icza, skoro W yspiański początkow o dopuszczał ta k ą w pew nej

(14)

Ś P IE W A K W IE L K O ŚC I N A R O D U 291

m ierze poetycką reh ab ilitację dum nego sw aw olnika, szukającego chluby w targ an iu więzów praw a. H ardy skazaniec n ie uznając w y­ roku, rzecznika owego p ra w a ziem skiego pozyw ał do wyższej in sta n ­ cji: przed sąd Boga.

Ale nie na długo starczyło pierw szego uroku. W późniejszych zam ysłach W yspiański się o patrzył i przetw orzył p lan w ręcz n a opak. M yślał o dram acie politycznym , odsłaniał, jak to Zborow ski w zajadłości b u n tu k n u je zam ach n a Batorego. W red ak cji ostatecz­ nie zam ierzonej (znanej jed y n ie z planu zanotow anego przez W ilhel­ m a Feldm ana) spraw iedliw ość poetycka m iała być w ym ierzona ina­ czej: nie sw aw ola m iała być tam uwielbiona, lecz ry g o r praw a, nie Sam uel zw yciężał m oralnie, lecz K anclerz. W ięzień — brzm i n o ta t­ ka — w zm aganiach się w ew nętrznych „widzi nareszcie, że głosowi K anclerza, m ajestato w i Polski m usi się poddać“. Po jego ścięciu zaś, nad placem egzekucji sym boliczna „ Ju sty c ja w yciąga ręk ę “ . In ­ spiracją M ickiewicza poddane ujęcie rom antyczne ustąpiło zatem ostatecznie — ja k w idzim y — m iejsca ujęciu Szujskiego i B obrzyń- Skiego, dla któ ry ch Zborow ski to b an ita i infam is.

Nie, nie b ył W yspiański uznaw cą Lelew elowskiego „gm inow ładz- tw a szlacheckiego“ ; o butnym , burzliw ym , nieuham ow anym żywiole szlacheckim daw nej Polski, o jego bożyszczu, „złotej w olności“, m iał sąd zdecydow anie ujem ny. Jesteśm y w tym fo rtu n n y m poło­ żeniu, że m ożem y n a w e t sąd ten zacytować w ujęciu bezpośrednim , w yrazistym a wysoce autentycznym . W rozm owie z Zenonem P a r- vim w yrażał isię poeta bez ogródek:

W ogóle w całej historii Polski Wyspiański w gronie tych, co nawą Rzeczypospolitej kierowali, uznawał tylko jednego męża, a tym był Jan Zamoyski [...]. O innych bohaterach „złotej wolności“ szlacheckiej nie um iał m ówić bez podniecenia, a nawet bez uniesienia. I tym może się tłumaczyć, dlaczego nie napisał ani jednego dramatu szlacheckiego.

I

5

Z w yw odów dotychczasow ych zdaw ałoby się w ynikać, że W y­ spiański swe w idzenie historyczne, swą postaw ę sądu wobec przeszło­ ści Polski, że swe pojęcie „w iary w ieków “ urobił sobie w edług w ska­ zań szkoły krakow skiej, m niej więcej w edług w idzenia Szujskiego. M niem anie takie należy w szelako w yraźnie ograniczyć. U przytom ni się to nam najw yraziściej, k ied y spróbujem y rozpatrzeć w iązania ideow e jego dram ató w osnutych na dziejach w ieku XIX. Mówić tu m ożem y o d ram atach pięciu: cztery wykończone, jeden zaplano­

(15)

292 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

w any; w śród nich trz y z w y pad k ów r. 1831, jeden (ów planow any) z r. 1846, jed en o Legionie M ickiewicza z r. 1848; trz y osnute na przebiegu w alk z Rosją, d w a z A ustrią. W szystkie zaś — o po­ w staniach.

Otóż d ra m a ty o tem aty ce pow stańczej nie w yszły z atm osfery historycznej owoczesnego K rakow a, b yły jej dalekie, a naw et w ręcz przeciw staw ne. W prześw iadczeniu w ładnych podówczas a ry s ta r- chów d o ty k ały one ją trzą c y c h ran, przejaw ów śm ierteln ej choroby narodu. W iadomo, ile energii m yślow ej i uczuciowej, ile szczerej ż a r­ liwości przeko n an ia włożono w to, by zwalczyć w duszy polskiej, b y zd yskredytow ać w życiu politycznym Polski dążności spisko­ we, k tó re osądzono i osław iono sam ym term in em o n a jh a n ieb n ie j­ szych asocjacjach, przezw iskiem liberum conspiro i skojarzeniem z Targow icą. Nie szczędzono zasobów m yśli n i uczucia, prag nąc n a­ piętnow ać złow rogą zasadę nieprzerw alności pow stania, spowodo­ wać, by „zląkł się jej jak dżum y jak iej cały n a ró d “. W iadomo, że S zujski p o d jął tę w alkę w program ow ej rozpraw ie K ilka praw d

z dziejów naszych (1867) i prow adził ją nieugięcie, przew odząc

w niej innym . Za chlubę sobie poczytał ocenę p o w stań jako „tańca śm ierci, w k tó ry m się splotło pośw ięcenie z przew rotnością, zapał z lekkom yślnością, m iłość ojczyzny z nadużyciem jej im ienia — aby nas w epchnąć w przepaść nieobliczonej k lęsk i“. S praw a jest jasna, że ta k oceniając pow stania, tych k a rt przeszłości w zdrygano się tykać, ra n nie odsłaniać, zwłaszcza nie czynić ich przedm iotem w izji arty sty czn ej, k tó ra choćby pośrednio m ogła m ieścić w sobie m om enty reh a b ilita c ji, nie m ówiąc już u w ielbienia wzniosłości klęsk, k tó ra by poddaw ała okrzyk: gloria victisl To nie przypadek, że od czasu d ra m a tu L eonarda Sow ińskiego N a U krainie (1873) aż do Że­ rom skiego Rozdziobią nas k ru ki, w rony... (1895), przez dw adzieścia z górą lat, n ie p o tra fim y w skazać żadnego znaczniejszego utw o ru osnutego n a bolesnej tem aty ce pow stańczej.

W yspiański zaś ra n dotknął, i to n iejed nok rotn ie. Nie słuchał Szujskiego, poszedł śladem nie M atejki, ale G rottgera, ale M al­ czewskiego. W yobraźnię jego raz po raz opanow yw ały w izje scen pow stańczych.

P raw da, d ra m a ty jego n ie niosły w sobie uw ielbienia pow stań, ściślej m ówiąc: u w ielb ien ia działań pow stańczych. Nie chw ytały się złu d y k ró tk o trw a ły c h powodzeń, m ów iły śmiało, z okrucień­ stw em p raw d y o klęskach, o w inach tych, co je spowodowali. A więc m ogłoby się zdawać, że ta k czy owak p oeta w ostatniej in stancji

(16)

S P IE W A K W IE L K O Ś C I N A R O D U 293

zm ierza przecież do dyskredytow ania pow stań, że je st ich zaw ziętym prok urato rem , a więc m im o w szystko — sojusznikiem w alki z libe­

ru m co nspiro.

Otóż nie. T eksty m ów ią tu w yraźnie. M am y w pam ięci — i za­ pom nieć jej niepodobna — urzekającą scenę dram atyczną, jak K ora z m atką swą D em eter w m glistą noc listopadow ą przechodzi przez p a rk łazienkow ski i brzm ią n am w uszach jej słowa, dosłyszane ja ­ koby przez belw eder czy kó w:

Z tajemnic moich, matko, wiedz: Gdy wszystko żyw e musi lec pod ręką, która znaczy kres, śmierć t y c h użyźnia nowe pędy i życie nowe sieje wszędy.

W scenie późniejszej d ram atu, ju ż po up adku pow stania, dopowie K ora tajem nicę tę do końca:

W ieki i lata, co przyjdą, żyć będą ziaren tych treścią [...] Krwi przelanej nie zmarnię. Krwią pola a role użyźnię

i żyw ot dam tlejący w zgliszcz popiele!

Ale to dopowiedzenie nie je st w łaściw ie konieczne; już w tam ­ ty ch pierw szych słow ach K ory odsłoniona została cała praw da. A więc pow stan ia n ie były czynam i samobójczym i, krw aw e ich ofiary nie pójdą n a m arne; w ogólnym rachunku naro d u nie s ta ­ now ią pozycji ujem nych: śm ierć pobitych użyźni now e pędy.

B rzm ią nam te słow a w uszach, ale sens ich nie zawsze b ył od­ słaniany w pełni. Słow a są z d ram atu Noc listopadowa, a zatem z u tw o ru późnego, wykończonego ostatecznie w ro k u 1904. W ypo­ w iedziany więc w nich sąd chciano wywodzić z przem yśleń póź­ niejszych, ze „spojrzenia palingenetycznego“, które się zrodziło do­ piero w Akropolis. Pow zięte w tedy, now e rzekomo, „poznanie, kazało poecie inaczej p atrzeć te ra z n a pow stanie listopadow e“. In ny m i sło­ wy, do pozytyw nej oceny pow stań poeta doszedłby późno, dopiero u schy łk u swej działalności.

Tym czasem ta k nie jest. Dialog łazienkow ski K ory i D em etry je st wczesny, pow stał w lu ty m 1900, tzn. w kilk a tygodni po w y­ daniu Lelew ela, a na k ilk a m iesięcy przed napisaniem Legionu. J e ­ żeli ted y chodzi o chronologiczny ciąg m yśli tw órcy, m am y praw o widzieć w słow ach dialogu w ykładnię ideow ą W arszaw ianki i L ele­

(17)

Mo-294 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

żerny zatem śm iało ująć spraw ę generalnie, i to n ie tylk o w odnie­ sieniu do jednego p ow stania listopadow ego. W spichrzach O rkusa

z każdego owocu się bierze nasienie i skrzętnie kryje [...] Każde kw iatem odżyje i ow oców urodzi mnogo.

W yspiański d a le k i b ył od d o p atry w ania się bezowocności po­ w stań, od prześw iadczenia, że po ich klęskach pozostała jedyn ie k rew w ylana, ru in a sił żyw otnych narodu, jed y n ie popioły i zgliszcza. Nie były w ięc li m ak ab ryczn ym „tańcem śm ierci“.

6

Na ty m w szelako nie koniec spraw y. W szystko, co się do tąd rze­ kło, nie zasłoni fak tu , że spośród tw órców naszych (w yjąw szy może Słow ackiego z P ro logu K ordiana) żaden inny nie w ypow iedział o pow stan iach słów ta k bezlitośnie surow ych jak w łaśnie W yspiań­ ski. D ra m a ty jego n ie niosą apoteozy klęsk, ani n a w e t apoteozy tr a ­ gicznego heroizm u straceńców , tak uw ielbionego przez G rottgera. D ram aty pow stańcze jego są nie apoteozą, lecz sądem , surow ym są­ dem n a d pokoleniem , k tó re n ie dorastało do obowiązków sta w ia ­ n ych m u przez h istorię.

Tę c e n traln ą oś k o n stru k c y jn ą u w y d atn iła k ry ty k a dotychczaso­ wa n a jw y raźn iej p rzy W arszawiance. N ie ulega w ątpliw ości, że po­ eta odsłonił tam p rzyczynę klęski p o w stan ia listopadow ego nie w przew adze wroga, ale w duszach pokolenia: w duszach generalicji, k tó ra u robiona w ryzach N apoleona żyje tam tą legendą, a n a dziś zżera się w am bicjach, urazach, w ikła się w tęp y m uporze; przede w szystkim jed n a k w duszach g en eracji m łodej, rom antycznej, roz­ m iłow anej w pozach bajrońskich, w przero stach indyw idualizm u, w pogoni za ry zy k an ck ą b raw u rą, za m ajak iem sław y — byle jak n ajd alej od ry g o ry zm u u p o drzęd n ienia się interesow i zbiorow em u. Tak było w k o rp u sie oficerskim . D ram at L elew el pokazuje, że nie inaczej stała sp raw a i w cyw ilnych sferach rządow ych, w śród posłów i m in istró w . Podobneż tam rozdarcie, know ania klubistów , in try g i i w alki o p ry n cy p ia m o narchistyczne czy republikańskie wtenczas, 'kiedy Paskiew icz zaciągał już w okół W arszaw y b aterie oblężnicze. I tu, i ta m nie robi się tajem n icy z tego, że pokolenie listopadow e nie sprostało zadaniu.

(18)

S P IE W A K W IE L K O Ś C I N A R O D U 295

Nie inaczej m iał w ypaść sąd w zam ierzonym dram acie o po­ w staniu krakow skim 1846 roku. Z zam iaru jego i m yśli przew odniej w iem y tylko tyle, ile zachow ał w pam ięci A rtu r Górski, k tó ry sły ­ szał relację z u st poety. Ale i tego dosyć, by m ieć pojęcie o głów nym węźle konstrukcy jn y m . Zam ysł był z r. 1899 i nie w iele odbiegał w założeniu od d ram atów o w ypadkach listopadow ych. U tw ór m iał być p o n u rą groteską, odtw arzającą m ałostkowe, żałosne w alki o d y k ­ tatu rę. W alki pigm ejów . A i to w owej relacji m a wagę, że dram at m iał być reak cją poety przeciw ko ogłoszonej świeżo taniej apoteozie źle zagospodarowanego m ęczeństw a.

Dłuższą chw ilę uw agi poświęcić by należało dram atow i Legion, bo tu w ypadałoby w pierw usuw ać narosłe dotąd zapory i zam ące­ nia. Dużo włożono faty g i in te rp re ta c y jn ej, by nas u trw alić w m nie­ m aniu, że u tw ó r ten m a sw ą kulm inację ideow ą w potępieniu Mic­ kiew icza; d ram at m a być jakoby „dem onstracją, do czego by naród zaprow adził tak i kró l-d u ch ja k M ickiewicz“ . W edług tego on uw o­ dziciel zarzuca czar n a dusze zaciężnych wyznaw ców i wiedzie ich w za tratę ; b ark ę jego w śród burzliw ych odm ętów pilo tu je Thanatos. Ma zatem nie ulegać wątpliwości, że klęska Legionu obciąża Mic­ kiewicza.

P ró żne to fatygi. J a k w ogóle w nauce przeciw ko praw dzie, tak w szczególności w filologii przeciw ko praw dzie tek stu — rozum u nie! A p raw d a tek stu je s t tu dostatecznie w yraźna. W Legionie u stę ­ pów m glistych nie b rak . Ale ponad w ątpliw ość je st jasn y ten, k tó ­ ry w skazuje, że legioniści nie d o rastają do m iary. M ickiewicz L e ­

gionu organizując zastęp swój w ym agał od zaciężnych d eterm inacji

śm ierci. Oczywiście; je st to przecież zawsze głów na cena zw ycię­ stw a. W owym w ypadku była to zarazem cena odpłaty i p o ku ty dla niego i dla nich.

Sam nie znam, gdzie głowę skłonię. Uczyńcie, uczyńcie ślub,

zaprzysięgnijcie wytrwanie!

A le już w tej scenie ostatniej w ieczerzy Przew odnik przenika tajn ie ich dusz i oznajm ia w pro st sw em u zastępowi:

Zaprawdę, w ielu z was mię zdradzi.

W ielu — nie jeden.

Otóż rzeczyw iście legioniści-w ybrańcy w straszliw ej p róbie o sta t­ niej nie d otrzy m ują przysięgi, złam ała ich trw oga, upadli n a duchu.

(19)

296 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

— przy p o m in a im Wódz. A le C hór przerażony otch łanią okropno­ ści odrzeka się przysięgi:

Odprzysięgamy sumienia, żądamy odprzysiąc rękę [...]. Jaw ny lęk porywa dusze.

My w grzechu, w e krwawej jusze przez Noc płyniem y w niemocy. Słabniem y, słabniem y, słabniem y!

S p raw a je s t jasn a: zaciężni nie dotrw ali, nie dorośli. J a k tam ci z r. 1831, ja k tam ci z ro ku 1846. R eszta jest tylko konsekw encją, ty l­ ko sądem . Los żelaznym i w arg am i w ypow ie i teraz w yrok: klęskę. Ale ponad klęskę w yniosą się końcowe słow a W odza, takież sam e jak zapow iedź K ory:

Zm artw ychw staniecie — młodzi!

P ozostałby jeszcze rok 1863. T en nas zajm ie krótko. P ow stania styczniow ego W yspiański dram aty cznie nie osądził. A le jak na nie p atrzał, ja k osądzał ludzi tam te j generacji, to pow iedział bezpo­ średnio. P isa ł do p rzy ja cie la już w g ru d n iu 1895:

M ieszczaństwo krakowskie to jest taka głupia rzecz, że w styd mó­ w ić, że to są nasi krewni, rodzice, znajomi; to wszystko nie ma duszy dla nas. Caluteńką duszę zjadł 1863. Oni poza tym nic nie widzą, niczym s ię nie interesują; poza sw oim i ideałam i widzą tylko m aterialny byt, dochody, pozycje, stanowiska; nie rozumieją żadnych naszych idei. I dla­ tego młodość tych ludzi jest mi św ięta, ale d z i s i a j ich nienaw idzę i czuję dla nich wstręt.

A zatem i tu ta j toż samo: św ięta sp raw a ■— i m ali nieśw ięci ludzie, gen eracja, k tó rą w ielkość m o m entu przytłoczyła. D yspro­ p orcja m iędzy sp raw ą a jej niedorosłym i w ykonaw cam i może budzić ty lk o p a sję potępienia.

7

Ja k że te d y różnym tonem m ów i poeta o ludziach Polski nie­ podległej i Polski porozbiorow ej ! T am podziw i apoteoza, tu p rzy - gana, sarkazm i gniew . T ak rzeczyw iście. Tylko że to spraw y nie w yczerpuje. Ton orzeczeń różny, ale k ry te riu m sądu w obu w ypadkach jednakie: zam yka się ono w p y tan iu o p raw o do w iel­ kości. W ludziach w ieków daw nych p oeta w idział i uw ielbił w ład ­ czą w ielkość w y n ik ającą z dopracow yw ania się do gotowości ofiary. W ich pogrobow cach n a to m ia st dostrzegał jedynie słabość i m ało­

(20)

S P IE W A K W IE L K O ŚC I N A R O D U 297

duszność. A słabość tę uw y datn iał i osądzał w łaśnie przez przeciw ­ staw ienie: p rapradziadów — prapraw nukom . Było to ujęcie upodo­ bane w pisarskiej p rak ty ce W yspiańskiego.

W yraz najpełniejszy i najbardziej sugestyw ny, pełnoznaczny, dał on m u we w czesnym , rzec by można: program ow ym rapsodzie o K a­ zim ierzu W ielkim ; na tej samej zasadzie skonstruow ał rów nież n a j­ wyższe swe dzieło: W esele. W całej tej twórczości, k tó ra dotyczy p roblem atyki narodow ej, przeprow adzał poeta w różnych instancjach tę sam ą wciąż spraw ę, jed en i ten sam zasadniczo sąd: małości i słabości pokoleń niew oli przeciw staw iał wielkość duchów w ład­ czych z epoki państw ow ości. Zawsze tam jakiś k ró l-tru ch ło głębią oczodołów p a trz y w m row iący się przed nim krąg pospolitości i k a r­ lej niem ocy, w „ tru p ie kolo ziem skich snów “ ; zawsze sądzi i grom i, i szydzi.

Tak by więc m ożna określić istotę poezji W yspiańskiego: ja k ża­ den inny z naszych tw órców mieści on w swym dziele patos wznio­ słości obok zjadliw ości satyry , ty rteizm przy nieu stan n y m w tórze sarkazm u. M uza jego m a w y raz dwoisty: skrzydła rozpostarte i un ie­ sioną tw arz Niki, a oczy E rynii.

K iedy zaś E rynia, na chw ilę addorm entata, przy m k n ęła pow ie­ k i — z ukojonej przelotnie piersi poety wznieść się mogło najgłębsze w estchnienie do D ucha Tworzącego:

— Spraw , by N aród w skrzesił w sobie daw ną wielkość!

Cytaty

Powiązane dokumenty

El emperador, interesado en el prestigio de Constantinopla, defiende su primacfa en Oriente como lo es Roma para Occidente anexionandose los dos exarcados de Efeso y de

Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy,

Rozprawę, która stała się podstawą habilitacji, autor zapowiedział w kilku wcześniejszych opracowaniach w postaci artykułów (Nauka św.. Niektóre

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 64/2,

The tasks of scientific research are to determine the definition of artificial intelligence in the educational process, to describe modern alternative ways of using AI

• A dynamic analysis of the XD-115 wind turbine generator is conducted, establishing structural excitation sources and how they interact with the resonance frequencies (Chapter 5 )..

W piątym rozdziale p racy autor rozpatruje znaczenie ruchu husyckiego, trak tu jąc go jako w ojnę chłopską, swego rodzaju preludium do rew olucji burżuazyjnych,

With the deep understanding of trap level locations and on the transport and trapping processes of charge carriers, such conduction and valence band engineering could be a