JSfe 2 6 (1005).
W a r s z a w a , d n ia 3 0 c z e r w c a 1901 r.T o m X X ,
PH E K U M E K A T A „W SZ K C IISS W IA T A “ W W a r s z a w ie : ro cz n ie ru b . 8 , k w a rta ln ie ru b . Z.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c zn ie ru b . 10, p ó łro c zn ie ru b . 5 . P re n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W szec h św ia ta i w e w szy st
k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i za g ra n ic ą .
K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a sta n o w ią P a n o w ie : C zerw iń sk i K ., D e ik e K ., D ic k ste in S .. E ism o n d J ., F lau m M , H o y e r H Ju rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ietn iew sk i W ł., Lew iński J . , A lorozew icz N a ta n so n J . , O k o lsk i S., T u r J .,
W e y b e r g Z., Z ie liń sk i Z ,
Red aktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od g. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
A d r e s R e d a k c y i : - Przedm ieścia, ŁT-r S 6 .
Z . Z I E L I Ń S K I .
WSPÓŁŻYCIE
WŚRÓD ROŚLIN I ZWIERZĄT.
ODCZYT PUBLICZNY.
W alka o byt jest związana z życiem orga- nicznem na świecie. W re ona zarówno w państwie zwierzęcem jak i roślinnem, za
równo pomiędzy osobnikami jednego i tego
jsamego gatunku jak i całemi grupami g a tu n ków. Jedn ostki organiczne walczą między j sobą o stanowisko, pożywienie, światło i po- wietrze, t. j. o czynniki niezbędne dla rozwoju organizmów. W walce tej jednostki lub g a
tunki silniejsze, drogą przypadku czy teź dziedziczności lepiej uposażoi.e, odnoszą z .y- cięstwo nad słabszemi.
W skutek zatem walki o byt muszą pano
wać w świecie organicznym stosunki wrogie.
P a n u ją też przeważnie, lecz nie bez wy
jątków.
Obok licznych przykładów a n ta gonizmu zanotować możemy fakty innej wręcz natury. S ą niemi wzajemne wymfa- ny usług między organizmami, należącemi przeważnie do gatunków bardzo od siebie oddalonych w klasyfikacyi państwa oży
wionego, ja k np. grzyb z drzewem, bakte-
| rya z rośliną motylkową, akacya z mrówką i t.
p.Zależnie od natury wzajemnej pomocy, istoty organiczne wchodzą zo sobą w stycz-
| ność chwilową lub też łączą bytowania swoje przez czas dłuższy, a nierzadko i życie całe.
! Stosunek, jak i zachodzi pomiędzy różnorod- 1 nemi istotam i organicznemi, świadczącemi sobie wzajemne usługi, nazywamy współży
ciem (symbiozą).
Pojęcie współżycia w świecie organicznym obejmuje także stosunki różnorodnych osobni
ków pomiędzy sobą, z których wypływa ko
niecznie zobopólna korzyść. Jeżeli zaś z ł ą czenia egzystencyi dwu różnych osobników wypływa korzyść wyłącznie dla jednego z nich a z ujm ą dla drugiego, wtedy stosunek ten nazywamy pasorzytnictwem. T ak np. ką- nianka na koniczynie nie wchodzi z nią we współżycie, lecz je st jej pasorzytem, gdyż rozwija się kosztem koniczyny aż do jej zu
pełnego wyeksploatowania, nie dając koni
czynie za to wzamian nic. Na rybacb, p ta kach, ssakach żyją kosztem ich krwi różne drobne zwierzątka, nie wywdzięczając się im za to niczem.
P ak ty stosunków przyjacielskich pomiędzy zwierzętami znane były już w starożytności.
H erodot opowiada o stosunkach przyjaciel
skich, panujących pomiędzy krokodylem a m a
402
W SZECH SW IA TN r 26 łym ptaszkiem zwanym przez niego T ro-
cbilus. Krokodyl je s t zwierzęciem nader zwinnem w wodzie, lecz n a lądzie ma ruchy utrudnione wskutek krótkości nóg. Ponie
waż najedzony lubi się wygrzewać w słońi u na lądzie, mógłby wtedy łatw o stać się pa
stwą nieprzyjaciół, napadających na niego znienacka. O grożącem krokodylowi niebez
pieczeństwie ostrzega go zawczasu przyjaciel- p tak zwany gładyczem (C haradrius aegyp- tiacus), pokrewny naszej czajce i siewce, dawny Trochilus H erodota. W nagrodę za czujność krokodyl otw iera ptakowi swoję paszczę, pozw alając wybierać resztki pozo
stałego tam pożywienia.
Pow ołując się na A rystotelesa i Pliniusza, P lu ta rc h opisuje podobne zachowanie się r a kowatego zwierzęcia morskiego, strzeźnika szołdrowego (Pinnotheres), żyjąceg > wspól
nie z m ałżą szołdrą (Pinna) Strzeżnik czu
wa przed otwartem i skorupami szotdry i w r a zie nadpłynięcia jakiej rybki, którąby złowić można, szczypie fałdy m ięczaka i sam się w nich ukrywa. Skorupy szołdry zam ykają się i obadwaj przyjaciele spożywają bie
siadę.
Przechodząc do przedstaw ienia faktów współżycia, zebranych przez uczonych przy
rodników nowszych i ostatnich czasów, ina- tery a ł ten podzielimy na trzy kategorye, sto sownie do państw organicznych, do których należą istoty wchodzące ze sobą we współ
życie. Podział więc nasz uw zględni: 1) współżycie roślin, *2) współżycie roślin i zwie
rz ą t i 3) współżycie zwierząt.
Zaczniemy od pierwszego.
Porosty (Lichenes) są roślinam i pospolite- mi, spotykanem i na korze drzew, na ścianach i płotach drew nianych, na kam ieniach, na ziemi w lesie i t. d. P o stać ich je s t rozmaita.
Jed n e tworzą okrągław e, cienkie, suche pla
sterki barw y pomarańczowo-żółtej z drobne- mi pomarańczowemi miseczkami, np. tarczo- wnica ścienna (P arm elia parietina) Inne rosną w kształcie miotły, przyczepionej do uschłych gałęzi drzew iglastych, np. pakość bro d ata (U snea b arb ata) i t. d W szystkie porosty uważano dawniej za osobną grupę roślin, nowsze zaś b adania naukowe przed
staw iają w innem świetle ich biologią. Ciało porostów, zwane plechą, skład a się z dwu odmiennych organizmów : grzyba i wodoro
stu, od których gatunków zależy barw a i po
stać porostów. W odorost, zwykle całe sku pienie wodorostów jednokomórkowych, ja k np. pierwotki, jest oplątany strzępkam i grzy
ba (fig. 1).
Strzępki grzyba pobierają z podłuźa wodę i sole m ineralne, z czego odstępują część wo
dorostom. W odorosty zaw ierają ziarnka zie
leni, wskutek tego mogą przyswajać węgiel z powietrza i zużywać go na budowę sub
stancyi organicznej, z której część odstępują grzybowi. W ten więc sposób obadwa o rga
nizmy są zaopatrzone w niezbędne pożywie
nie—substancye organiczne i rozpuszczone w wodzie związki mineralne.
Nowsze dociekania naukowe pozwalają wszakże zapatryw ać się nieco sceptycznie
Fig.
1. Porost trzęsidłow y, E płiebe Kerneri, p o w iększony 4 5 0 razy.
na tę wzajemność usług grzyba. Ponieważ nie znaleziono dotychczas samodzielnie żyją
cych grzybów, wchodzących w skład poro
stów, podczas gdy te ostatnie same doskonale prosperować mogą, zachodzi tu więc stosu
nek innej n a tu ry —wyzyskiwania wodorostu przez grzyb, stosunek zwany niewolnictwem czyli helotyzmem. J a k o zasługę pana pod
nieść wszakże należy, źe niewolnik (wodo
rost) rośnie w tych warunkach szybciej i po
siada większe komórki niż w stanie wolnym.
Nasze lasy całe, wrzosowiska i wogóle wie
le ziół trw ałych, rosnących na gruntach próchnicznych, przedstaw iają ciekawe p rzy
kłady współżycia. Drzewa i krzewy z ro
JMr 26 WSZECHSWIAT 4 03
d z in : miseczkowatych, brzozowatych, igla
stych, wrzosowatych i in. wiążą swoje życie z grzybami rozmaitych gatunków. Miejscem połączenia tycb dwu tak odmiennych orga
nizmów je s t ziemia. W niej. grzybnia łączy się mniej więcej ściśle z koniuszczkami ro śliny wyższego rzędu, tworząc razem jedno
stkę fizyologiczną, którą botanik F ra n k n a zwał grzybokorzeniein czyli mykorhizą.
Zależnie od ścisłości połączenia się grzybni z korzeniem nazywamy to współżycie myko
rhizą powierzchniową (ektotroficzną), lub głębszą (endotroficzną).
Pierwszą spotykamy] u^drzew leśnych jak buk, grab, sosna, ;’gdzie drugim współtowa
rzyszem są strzępki grzybni rozmaitych grzy-
B C A
F ig . 2. M ykorhizą pow ierzchniowa m iseczkow a
tych. A — korzonek buku (F agus sylvatica) w y
rosły w ziem i leśnej sterylizow anej, bez strzęp ków grzybów , z włośnikam i h ; C czapeczka k o rze
niowa. B —korzonek tej samej rośliny wyrosły w ziem i leśnej niesterylizow anej jak o grzyboko- rzeń, od którego rozchodzą się liczne s'rzępki grzybni p w poszukiwaniu cząstek próchnicz- nych a. C — boczny korzonek grabu (Carpinus B etu lu s) r z pęczkiem grzybokorzeni naturalnej
w ielkości.
b ó w , z a m ie sz k u ją c y c h w a r stw ę p r ó c h n ic z n ą g r u n tu , j a k tr u fle , s e r o je s z k i, m u ch o m o ry i in n e . S tr z ę p k i ty c h g r z y b n i tw o r z ą d o k o ł a k o n iu s z c z k ó w k o r z e n i d r z e w z w a r tą p o w ło k ę , od k tó r e j r o z c h o d z ą s ię w e w sz y stk ic h k ie r u n k a c h s tr z ę p k i b o c z n e , r o z g a łę z ia ją c e się uw d a ls z y m c ią g u w ziem i p r ó c h n ic z n e j i ż y w ią c e s ię c z ą s tk a m i te j ż e (fig .
2).
T u ta j w a r stw a g r z y b n io w a z r a s t a s ię z p o w ie r z c h n ią k o m ó r e k n a s k ó r k a i z a s t ę p u ją c
włośniki, dostarcza korzeniom wessany przez siebie rozpuszczony pokarm mineralny wraz z przerobionemi ju ż częściami organicznemi próchnicy. Sok wstępujący
w z D o s iowo po
żywienie do góry, tłoczy je do gałęzi i liści.
W ten sposób grzyb je st karmicielem całego drzewa, wzamian zaś otrzym uje od tegoż substancye organiczne ja k mączkę
icukry, wytworzone przez ziarnka zieleni w liściach i przenoszone na dół, z sokiem zstępującym, aż do strzępków grzybni.
M ykorhizą ma nader ważne znaczenie w go
spodarstwie przyrody, i być może, ż e j e j t o zawdzięcza w znacznym stopniu istnienie przeważna ilość gatunków drzew w lasach naszych.
F ig . 3. M ykorhizą endotroficzna w rzosowatych.
Kawałek grzybokorzenia m odrzewnicy (A ndro
meda polifolia) widziany z powierzchni; przew aż
ne komórki naskórka zaw ierają po kłębku strzę
pek grzybni; m strzępki grzybów dostające się z otoczenia w i do w nętrza komórek naskórka
(pow iększenie znaczne).
Wrzosowiska d ają nam przykład myko-
rhizy drugiego typu, t. j. głębszej, endotro-
ficznej. Długie, cienkie korzonki wrzosów
są prawie zawsze spojone z grzybnią, której
strzępki wnikają i osiedlają się wewnątrz
komórek naskórka korzeniowego. Strzępki
tworzą w komórkach poprzeplatane kłęby
(fig. 3), z których wydostają się nazewnątrz
pojedyócze strzępki, zbierające pożywienie
w środowisku otaczającem korzenie. T utaj
również grzybnia karm i krzew przerobionemi
4 0 4 W SZEC H SW IA T N r 26
sokami, pobranem i z ziemi, a krzew d o s ta r
cza grzybni produktów ze swej zielonej p ra cowni, w której motorem je s t słońce, a re to r
tami ziarn k a zieleni.
Zjawisko mykorhizy objaśnia nam niektó
re fakty z praktyki ogrodowniczej. Ogrodnik wie, że w zwykłej ziemi ogrodowej nie dopro wadzi się do pomyślnego wzrostu takich ro ślin ja k brzoza karłow ata, wrzosy, borówki, buk. Rośliny te w ym agają koniecznie do
datk u wierzchniej warstwy ziemi leśnej lub wrzosowej do środowiska, w którem m ają one rosnąć pomyślnie. P rzytem ziem ia leśna lub wrzosowa powinna być świeża, niewysu- szona. Również wiadomo, że, przesadzając niektóre rośliny z lasu, należy przynosić je, o ile możności z dużą bryłą ziemi, okrywają-
A
F ig. 4. W sp ółżycie roślin m otylkow ych z bak- teryam i korzeniow em i. A — korzeń łubinu żó łte
go z brodawkami korzeniow em i, B przekrój bro
dawki korzeniow ej, f wiązka w lóknonaczyniow a korzenia, dokoła w korze ciem ne plam y ozn acza
ją tkanki, w których się bak terye rozm nażają (słabe p ow iększenia)
cą ich korzenie, oraz, że nie można zbytnio obcinać korzeni tych roślin i wogóle należy stara ć się jaknajm niej je obnażać. Otóż w tych wszystkich przypadkach chodzi o d o starczenie korzeniom lub zachowanie przy nich świeżej grzybni, w k tó rą obfitują świeże ziemie leśne i wrzosowe. W ziemi wyschnię
tej grzybnia ginie. Zbytnie obcięcie końców korzeni pozbawia też roślinę możności w ej
ścia we współżycie z grzybnią, gdyż korzenie starsze, zdrzewniałe, okryte są naskórkiem, który u tracił zdolność do wymiany m ateryi,
jak a się odbywa między komórkami grzybni a rośliny wyższego rzędu.
Do mykorhizy endotroficznej nader zbliżo
ny je st stosunek, jaki zachodzi pomiędzy ro ślinami motylkowemi a pewnym gatunkiem bakteryj, zwanych korzeniowemi (Bacferium radicicola Beyer.). B akterye korzeniowe znajdują się w ziemi, skąd się przedostają do korzeni roślin motylkowych, jak np. łu bin, koniczyna, wyka, groch, akacya żółta.
W skutek wzrostu, rozwoju i mnożenia się bakteryj, opanowane przez nie miejsce k o rzenia przybiera postać większej lub m niej
szej brodawki o powierzchni skorkowaciałej (fig. 4 i 5).
N a oko zdawałoby się, źe jestto objaw chorobliwy, lecz w rzeczywistości tak nie jest.
! B akterye te są nader pomocne loślinoin mo-
F ig . 5. a — komórka tkanki, w klórej się rozw i
nęły bakterye; b — bakterye korzeniow e w yhodo
wane sztucznie na żelatynie (pow iększone kolo
20 0 0razy).
tyłkowym w odżywianiu, gdyż zaopatrują one roślinę w związki azotowe, otrzym ując w zamian od rośliny produkty asymilacyi węgla. W ziemi nader żyznej, gdzie roślina motylkowa znajduje sporo pożywienia azoto
wego w stanie gotowym do spożycia, może
ona doskonale rozwijać się bez wstępowania
we współżycie z bakteryą korzeniową. W t a
kich ziemiach korzenie roślin motylkowych
albo nie posiadają wcale charakterystycznych
brodawek lub teź m ają je w daleko mniejszej
ilości, niż w ziemi jałow ej. W tej ostatniej
roślina motylkowa zawdzięcza swój wzrost
N r 26 W SZECH SW IA T 405
roli i d la równomierniejszego rozdziela
nia w ziemi „dzikiej” miesza grabiam i lub broną.
(DN)
bujny wyłącznie tylko współżyciu z bakteryą korzeniową, która utworzyła na korzeniach dużo brodawek. Współżycie roślin motyl
kowych z bakteryam i ma doniosłe znaczenie w gospodarstwie przyrody. Związki azotowe, które bakterye azotowe udzielają roślinom, powstały ze związania przez te pierwsze wol
nego azotu z powietrza. W ten sposób wolny azot powietrza, pierw iastek niedostępny do spożytkowania bezpośrednio przez inne rośli
ny, zostaje wprowadzony do świata organicz
nego, tworząc białkową substancyą roślinną, która, następnie, spożyta przez zwierzęta, przerabia się na białko zwierzęce. Ponie
waż ciała białkowe są główną częścią skła
dową protoplazmy, która je st podścieliskiem życia komórki organicznej, współżycie zatem roślin motylkowych z bakteryam i korzenio- wemi wpływa na rozrost życia organicznego na świecie. W skutek ważności tego współ
życia zostało ono głębiej poznane. N a k a r
tach tych badań zapisali się zaszczytnemi zgłoskami uczeni biologowie, ja k Beyerinck, B runhorst, F ra n k , nasz rodak Adam P raż - mowski, Nobbe i Hiltner.
Dwaj ostatni wyhodowali sztucznie oddziel
ne gatunki bakteryj korzeniowych, z których każdy wchodzi we współżycie z inną rośliną z rodziny motylkowych. Obecnie czyste ho
dowle sztuczne tych bakteryj przysposabia pewna fabryka w Niemczech (w H óchst nad Menem).
Celem użycia czystych hodowli bakteryj przez rolnika jest zaszczepienie w ziemi d a
nego gatunku odpowiedniego dla danej ro ś
liny motylkowej, gdy ją siejemy poraź pierw
szy lub gdy uprzednio zasiana rosła słabo.
Sztuczne hodowle bakteryj korzeniowych na żelatynie noszą w handlu nazwę nitraginy.
N itraginę sprzedają w probówkach, których zawartością (rozpuszczoną w większej ilości wody letniej) skrapia Się ziarno przed siewem i tym sposobem zapewnia później pomóc bak- ryi przy odżywianiu rośliny w ziemi. Zanim zaczęto hodować sztucznie bakterye korze
niowe, do zaszczepienia ziemi odpowiedniemi bakteryam i używano większej ilości ziemi z innego pola, na którem dana reślina motyl
kowa dobrze się udaw ała i posiadała licz
ne brodaw ki na korzeniach. Szczepion
kę tę rozsypuje się równo po powierzchni
TEM PERATURA SŁOŃCA.
Prawie do czasów ostatnich na pytanie o tem peraturze słońca nauka nie daw ała żadnej zadawalniającej odpowiedzi. T u i ow
dzie spotkać było można w tra k ta ta c h a stro fizycznych odnoszące się do tego dane cyfro
we, lecz granice, między którem i się te o stat
nie zawierały, były zarazem jakby świade
ctwem naszej zupełnej ignorancyi w tym względzie. T ak np. w pięknej książce „Le probl&me solaire” podane jest, źe W ieckert ocenia tem peratu rę słońca na 1400°, gdy Secchi podaje 5000000° C, jako tem peratu
rę naszej bryły ognistej.
Z resztą trudno byłoby żądać od astrono
mów rozwiązania tej kwestyi, gdyż jej roz
wiązanie należy do fizyki i może być tylko uskutecznione przy pomocy jej metod. I rze
czywiście dzisiejsza wspaniale rozwinięta n au
ka o promieniowaniu daje nam środki do podjęcia i rozwiązania tej trudnej kwestyi choćby w pierwszem tylko przybliżeniu. P r ó bę taką, o p artą na ścisłym gruncie fizyki, podjął Ch. E d. Guillaum e w niedawno ogło
szonej rozprawie p. t. „Les lois du rayonne- ment et la tem perature du soleil”, k tó rą też ze względu na ciekawe i interesujące wy
niki uwzględniamy w poniższem stresz
czeniu.
Rozpocznijmy od ograniczenia naszego za
dania i umówmy się nie zajmować się p y ta
niem o to, co dzieje się w głębiach naszej gwiazdy dziennej; dążmy tymczasem tylko do wyznaczenia średniej tem peratury bezpo
średnio widzialnych powierzchniowych warstw bryły słonecznej.
Przedewszystkiem czyby nie można, bez uciekania się do ścisłych rozumowań nauko
wych, zbliżyć granic wskazanych powyżej danych cyfrowych? W tym celu zauważmy, że tem peratura 5 000000 stopni nie m a dla nas żadnego fizycznego znaczenia ■ i treści;
ocena podobna jest równoznaczna z następu
jącą : tem p eratu ra słońca o tyle przewyższa
4 0 6 W SZECK SW iA T ‘ N r 26
tem p eratu rę wszystkich ziemskich źródeł, że
o jej wielkości nie możemy nabrać żadnego pojęcia. Lecz toż sam o zupełnie daje się powiedzieć o tem p eratu rac h 1000 000 lub 100000 stopni. W skazówkę Secchiego moż- naby więc sform ułować t a k : „tem peratu ra słońca zdaje się, że przewyższa 100000 sto p ni”.—Zwróćmy się ku granicy niższej, danej przez W ieckerta. T u znajdujem y się ju ż całkowicie w zakresie znanych nam tem pe
ra tu r, codziennie otrzymywanych w labora- toryach i fabrykach.
Jed n o stk a św iatła Y iollea, k tórą daje 1 cm 2 platyny w chwili krzepnięcia, odpowiada 20 świecom; na odległość 1 m powierzchnia ta wydaje się p ółtora ra z a większą od pozornej wielkości słońca, gdy jasność św iatła sło necznego odpowiada jasności 60 000 świec, umieszczonych n a odległości 1 cm ; w p rzy
padku więc równych wielkości pozornych jasność słońca będzie 4000 razy przewyż
szała jasność powierzchni rozpalonej platyny w tem peraturze je j krzepnięcia, t. j. w temp.
1775°. Z re sztą nasze dotychczasowe wia
domości o związku między tem p eratu rą a jasnością rozżarzonej powierzchni są n ad zwyczaj skąpe; nie ulega wątpliwości tylko fakt, że jasność w zrasta wraz z te m p e ra tu ią . To ju ż zaś w ystarcza, aby twierdzić, że tem p e ra tu ra słońca przewyższa 1 775°. Nie omylimy się bynajm niej, tw ierdząc nawet, że tem peratura słońca je s t znacznie wyższa od
20 0 0°.Poważnie podnieśliśmy zatem naszę g ra nicę niższą, lecz byłoby nieostrożnością opie
rać dalszą ściślejszą ocenę na w rażeniu wzro- kowem. Oko nasze, to wszakże tylko p rzy padek w naturze, a jego zakres wyczerpuje nieznaczna ju ż część widma, zbadan a nadto przy pomocy innych środków; doświadczenia przytem uczą, że funkcya m atem atyczna, wy
ra ż a ją c a zależność wrażenia wzrokowego od tem peratury, musi być bardzo złożona.
W tem p eratu rach niższych od 360° nasze wrażenie wzrokowe nie istnieje—rów na się zeru. Około tej zaś tem peratury oko po
czyna dostrzegać nieokreślony odcień sz a ra wy, który to zjawia się, to znów znika i nie daje się n a siatkówce przez czas dłuższy utrwalić; jestto więc pierwszy znak rozkładu p urpu ry wzrokowej. G dy tem p eratu ra źró dła, stopniowo podnosząc się, dojdzie do
500°, odczuwamy pewne w rażenia św iatła czerwonego; począwszy odtąd jasność wciąż rośnie, przechodząc wszystkie odcienie od czerwieni do oślepiającej białości, a więc n a sza funkcya rozpoczyna się od zera i osięga wartość skończoną, t. j. zwiększa się w sto
sunku nieskończenie wielkim, w zakresie k il
kuset stopni; dalej następuje raptow ny spadek, który jedn ak w dalszym przebiegu przybiera ch a rak ter względnie nieco łagod
niejszy.
Ostatecznie przy pomocy tej funkcyi moż
na interpolować, t. j. niewiadomą tem peratu rę umieszczać między znanemi sąsiedniemi tem peraturam i, odpowiadającemi ciałom, które obserwujemy jednocześnie z tem cia
łem, którego jasność m a nam służyć do wy
znaczenia tem peratu ry . Ale ekstrapolacya, t. j. wyznaczanie niewiadomej tem peratury ze znanej nam wielkości niższej, może spro
wadzić tu znaczne błędy, a to dlatego, że prawo, które w razie m ałego interw alu, daje się jeszcze przedstawić w prostej postaci, przybiera postać nader zawiłą w razie znacz
niejszego odstępu tem peratur. Lecz na in nej jeszcze drodze szukać możemy rozw iąza
nia zajm ującej nas kwestyi. Otóż możemy być pewni, że je st nadzieja znalezienia d ale
ko prostszej funkcyi, jeżeli zam iast wrażenia wzrokowego przyjmiemy pod uwagę cały kon
glom erat energii widmowej. A więc praw a, rządzące ogółem promieniowań, poprowadzą nas do pomyślnego rozwiązania pytania o tem peraturze słońca; na uprzytomnieniu sobie tych praw mnsimy też zaśrodkować te
raz całą naszę uwagę.
P rzy rządy — bołometr, m ikroradiom etr ter- molektryczny i ulepszony radiom etr Orookesa, służące do mierzenia energii prom ienistej, są zbyt dobrze znane, aby je tu szczegółowo opi
sywać. J e s t jednak pewna okoliczność, na któ
rą należy tu zwrócić szczególną uwagę, je st nią mianowicie własność optyczna odbiera
cza. T a część przyrządu, k tó ra je s t przezna
czona do pochłaniania promieni, powinna a b sorbować je zupełnie; w tyni celu wymienione części pokrywają się sadzą, tlenkiem m ie
dzi, czernią platynową lub tlenkiem żelaza;
wszystkie te ciała są czarne dla oka, lecz czyż są one czarne dla widma w całej rozciągłości.
W iemy dobrze, że ta k nie je st, a każdy, kto
miał sposobność obserwować zaćmienie sło
N i 26 W S Z E C H S W IA T 40 7
neczne przez szkło zakopcone, mógł zauw a
żyć, że tarcza słoneczna staje się wtedy czer
woną, a nie szarą, co dowodzi silniejszego pochłaniania promieni niebieskich niż czer
wonych; ten b rak zdolności pochłaniającej uw ydatnia się jeszcze bardziej, w pozaczer- wonej części widma, tak że wogóle im dłuż- szemi są fale świetlne, tem bardziej przezro
czystą wydaje się sadza. To nam tłumaczy, że odbieracz, którego barwę czarną stw ier
dza tylko nasz wzrok, nie może pochłaniać energii promienistej każdej długości fali.
Z resztą dodać tu zaraz musimy, że pochła*
nianie przez sadzę jest dosyć energiczne i obejmuje dosyć duży zakres widma, tak że nasze obserwacye dają nam w każdym razie możność zbadania choćby w ogólnych zary
sach praw, jakim podlegają promieniowania,.
P raw a te były poraź pierwszy wspomniane w rozprawie Desains i Curie, ogłoszonej w 1879 roku, lecz najważniejsze dane w tej kwestyi znajdujemy w klasycznych badaniach L angleya, wydanych w kilkanaście lat póź
niej. Z badań Langleya wynikają dwa na stępujące ważne wnioski ogólne. Po pier
wsze energia prom ienista ciała czarnego, uchwycona przy pomocy odpowiedniego od
bieracza— może być, jako funkcya długości fali— przedstawiona przez krzywą A B C , k tó ra , począwszy od zera, szybko wzrasta, dosię
g a wierzchołka i następnie wolno spada na- powrót do zera. Po drugie, wraz z wzrostem tem p eratu ry źródła, w zrastają wszystkie rzęd
ne krzywej i największa z nich przenosi się w stronę fal krótszych; tak np. jeżeli tem peraturze T odpowiada krzywa ABC (fig. 1), to wyższej tem peraturze T'odpow iada k rzy wa A'B'C'. Te dwie zależności Langley wy
prow adził, jak o bezpośrednie wnioski z obser
wacyi; trze b a było jeszcze kilkunastu la t aby fizycy znaleźli te prawa na drodze teoretycz
nej. Z drugiej zaś strony ponawiano wciąż p róby wyznaczenia zależności całkowitej energii, wypromieniowanej ze źródła, od tem peratury tego ostatniego; w tym celu pro
ponowano wiele wzorów, służących do empi
rycznego wyrażania faktów zaobserwowa
nych; były to po większej części wzory wy
kładnicze, często bardzo złożone.
Nadzwyczaj prosty wzór udało się znaleść fizykowi niemieckiemu Stefanowi; zebrawszy obserwacye całego szeregu eksperym entato
rów zauważył on, że obserwacye te pozostają w bardzo dobrej zgodzie ze sobą, gdy przyj
miemy, że zdolność emisyjna źródła prom ie
niującego jest proporcyonalnado czwartej po- tęgi jego tem peratury bezwzględnej. O b ser
wacye, które posiadał Stefan, nie b jły ani dość rozległe, ani dostatecznie ścisłe, a przy
tem dokonywane były w zbyt różnorodnych warunkach, aby z ich przypadkowej zgodności wyprowadzić było można rzeczywiste prawo przyrody. To też zarówno sam Stefan ja k i inni fizycy sądzili, że udało się znaleźć do
godny i łatw y do zapam iętania wzór empiry
czny. Gdy zaś Boltzmann dowiódł, że p r a wo to jest wynikiem teoryi elektromagne- tyczej światła, to jeszcze upatryw ano tu tyl
ko udatny wybór hypotez w celu otrzym ania zakładanego rezultatu; rozumowania B oltz-
fi
manna uważano przez czas długi za pozorny dowód, dający tylko pewne teoretyczne uza
sadnienie empirycznemu prawu Stefana. Cia
ła czarne, z któremi Langley przeprow adzał swe poszukiwania i te, które rozważał teore
tycznie Boltzman, nie były identyczne; pierw
szy stosował ciała czarne dla oka, drugi zaś przypuszczał, że ciało czarne—według określenia K irchhoffa—absolutnie pochłania wszystkie rodzaje energii prom ienistej. W e
dług zasady K irchhoffa o równości zdolności absorpcyjnej i emisyjnej, ciało czarne o b d a
rzone je s t też m aksymalną zdolnością emisyj
ną. Wyobraźmy sobie zam kniętą ze wszech stron powłokę jednakow ej tem peratury; k a ż7 dy element takiej powierzchni, chociażby nie absolutnie czarnej i nie absolutnie odbijają
cej, wysyła pewne promienie i odbija inne;
sum a wszystkiego tego, co on wysyła i odbija>
stanowi jego promieniowanie i dlatego też
40 8
W S Z E C H S W I A T
N r 26każdy element takiej powierzchni posiada
własności ciała czarnego.
Takie ciało czarne rozpatryw ał Michelson w swych pierwszych studyach teoretycznych, które doprowadziły go do wzoru wiążącego długość fali z tem p eratu rą źró dła prom ieniu
jącego i m ającego analitycznie wyrażać tę grom adę krzywych, k tó rą Langley b ad a ł na drodze doświadczalnej. R ozum owania Mi- chelsona można było jeszcze uprościć; w k il
kanaście la t później W ien wyprowadził wzór, który bardziej jeszcze w yrażał stosunki rz e
czywiste; wzór ten, zwany równaniem widmo- wem, charak teryzuje rozmieszczenie energii w widmie i posiada postać
c
e X j = c i T i f ,
gdzie E x,t miorzy zdolność em isyjną źródła o tem peraturze absolutnej T dla promieni o długości fali X, c zaś i O są stałem i rów
nania.
N iektórzy fizycy wyrażali powątpiewanie co do rzetelności tego wzoru i próbowano go zastąpić przez inny. Lecz ze wzoru tego wypływają dwa wnioski, które są obecnie po
wszechnie przyjm ow ane: 1) sum ując po
wyższe równanie dla różnych długości fal czyli inaczej całkując po X, otrzym ujam y prawo S tefana
E = AT*, . . . . (1 ),
gdzie E wyraża całkow itą zdolność emisyjną ciała czarnego w tem peraturze absolutnej T, a A je s t nową sta lą ; 2) różniczkowanie zaś po T prowadzi do praw a W iena lub praw a przemieszczeń
XmT = B ... (2 ),
gdzie Xm je st długością fali najbardziej j a s nych promieni wysyłanych przez ciało czarne o tem peraturze bezwzględnej T, B zaś w yra
ża s ta łą równania.
Rozum owania same, choćby zdawały się najbardziej ścisłemi, rzadko jed n ak prow a
dzą do zupełnej pewności, w takiej bowiem złożonej i zawiłej kwestyi, ja k promieniowa
nie, niezmiernie łatw o opuścić jakibądź czyn
nik; to też żadnego wniosku nie można uw a
żać za zupełnie pewny, póki należycie obm y
ślane doświadczenia nie stw ierdzą jego rz etel
ności. To nie znaczy bynajm niej, żeby przedwczesne rozumowania były niepotrze
bne; szukane praw a są bowiem często nader złożone i ogół wielkiej ilości danych doświad
czalnych prowadzi do wzoru, który obejmie je wszystkie, dopiero po całym szeregu bez
skutecznych usiłowań.
W pytaniu, które nas zajm uje, wzór S tefa
na mógłby być uważany, jako niedostateczny;
nawet badania Langleya, pomimo ich zasad
niczej ważności, można uważać jak o nieodpo
wiednie do sprawdzenia teoretycznego wzoru, gdyż autor ich nie posługiwał się takiem cia- I łem czarnem , jakiego wymaga teoryą. T rz e
ba więc było koniecznie iść dalej krok naprzó i i urzeczywistnić żądane „ciało czarne”.
P o ogłoszeniu badań Kirchhoffa zadanie to poczęśei rozwiązywano, obserwując p ro mienie, wysyłane z głębokiego otworu; Chri- stiansen, Le C hatelier i in. wskazywali, jak o w arunek konieczny, obserwowanie wewnątrz zasłony, ogrzanej jednakowo. Lecz dopiero w uniwersytecie berlińskim i charlotenbur- skim instytucie fizyczno-technicznym rozpo
częto badania nad zupełnem urzeczywistnie
niem „ciała czarnego”, któreby odpowiadało możliwie dokładnie ideom Kirchhoffa.
Zbudować zam kniętą powłokę i obserwo
wać wysyłane przez nią promienie można tylko dia niewysokich tem peratur.
Lecz w każdej tem peraturze można się do
wolnie zbliżyć do określenia Kirchhoffa, urzeczywistniając tn ałą zam kniętą powłokę i niewielkim otworem, który obserwujemy zzewnątrz. Najdogodniej je st nadać takiej powłoce postaS walca platynowego, zwężone
go na obu końcach; walec tak i ogrzewa się przy pomocy silnego prądu elektrycznego, który przechodzi wzdłuż niego, gdy w blisko
ści jednego z jego końców, naprzeciwko otwo
ru, umieszcza się odbieracz bolom etru, za
mkniętego w skrzynce z odpowiednim otwor
kiem, przepuszczającym promienie. P rzy pomocy takich właśnie środków L um m er zdołał sam, a następnie wraz z Holbornem , K urlbaum em , Pringsheim em i W ienem, uskutecznić dokładne sprawdzenie praw p ro
mieniowania, przyczem „ciało czarne” ogrze
wane było powyżej 1400°. Z całego szeregu
danych liczbowych, zestawionych przez Lum -
m era, wskażemy tylko dwa główne niewątpli
N r 26 W S Z E C H S W IA T 409
we w nioski: prawo Stefana i prawo prze
mieszczeń stw ierdzają się w zupełności.
R ezultaty wszystkich badań powyższych posunęły znacznie naprzód pytanie o tem pe
ratu rze słonecznej N aturalnie te m p e ra tu ry, w których zakresie poddano prawa stw ier
dzeniu doświadczalnemu, są jeszcze dość od
ległe od tych, które chcemy obecnie ocenić;
w celu znalezienia tem peratury słońca musi
my wciąż jeszcze uciekać się do ekstrapola- cyi, k tó ra wydawać się może nie zbyt pewną i ugruntow aną. Lecz tu zarazem pytanie sam o przyjm uje nieco odrębny charakter.
Póki bowiem prawa promieniowania służyły tylko do wyrażania stosunków rzeczywistych w celach interpolacji, wszelka ekstrapolacya m usiała być zgóry wykluczona. T eraz zaś prawa te związane są z całym szeregiem r o zumowań teoretycznych, które doskonale sprawdza doświadczenie w szerokim zakresie tem peratur; przytem praw a te są bardzo proste, co je st bardzo ważne dla ekstrapo- lacyi.
W zględem tem peratury słońca należy uczy
nić jeszcze jedno zastrzeżenie. Wszystko, cośmy wyżej przytaczali, stosuje się tylko do ciała czarnego, a czyż mamy prawo tw ier
dzić, że słońce posiada własności ciała czar
nego? Teorya uczy nas, że mieszanina kilku ciał gazowych, zwłaszcza w razie znaczniej
szej ich warstwy i większego ciśnienia, po
siada w rzeczy samej własności ciała c z a rn e go pod warunkiem jednakowej wszędzie tem p eratu ry . Słońce czyni rzeczywiście zadość pierwszym dwu warunkom, ale nie wypełnia ostatniego. D latego też, nie uciekając się do nowych hypotez, przyznać musimy, że szu
kamy tylko tem peratury, k tórą posiadałoby słońce, gdyby w ypełniało warunki, wymaga
ne od ciała doskonale czarnego.
T eraz przystąpm y już ostatecznie do roz
wiązania zajmującej nas kwestyi i w tym ce
lu zastosujm y naprzód prawo Stefana, R oz
pocznijmy od wyznaczenia promieniowania słonecznego, t. j. ilości energii promienistej, wysyłanej w sekundzie przez 1 cm2 powierzch
ni słońca; w tym celu wystarcza pomno
żyć stałą słoneczną przez kw adrat stosunku promieni orbity ziemskiej i słońca. D o kład
nej wartości stałej słonecznej wprawdzie nie znamy, lecz możemy jako jej wyższą granicę podstawić 4 kalorye na 1 cni1 i minutę
i ocenić zatem promieniowanie słoneczne na E = 12 900 wattów. Ponieważ zaś za sta łą słoneczną przyjęliśmy jej prawdopobną n aj
wyższą wartość, więc też, wychodząc z tak otrzym anej wartości E , otrzymamy na tem peraturę słońca liczbę k tó rą—w dzisiej
szym stanie pytania— uważać możemy za maximum. Ze względu na to, że tem peratura je st proporcyonalną do pierwiastku czwartej potęgi z wypromieniowanej energii, twierdzić można, że wpływ błędu w powyższein wyzna
czeniu stałej słonecznej może być tylko nie
wielki. Doświadczenia uczą nas, że 1 cm 2 ciała czarnego, ogrzanego o 1° ponad ciała otaczające, wypromieniowywa 5,32 X 10~12 wattów; możemy więc przyjąć, że takiem jest też promieniowanie ciała czarnego, ogrza
nego o 1° skali bezwzględnej, czyli że A = 5,32 X 10~12. Podstaw iając te war
tości we wzór (I) otrzymamy
12 900 = 5,32 X 1 0 -12. T 4
skąd T = 7 000°. A więc prawo S tefana wskazuje, jako wyższą granicę tem peratury słońca 7000° według skali bezwzględnej lub około 6 700° O.
T eraz zastosujemy prawo przemieszczeń.
Jeżeli długości fal wyrażać będziemy w m i
kronach (t. j. tysiącznych częściach milime
tra), a tem peratury mierzyć będziemy we
dług skali bezwzględnej, wtedy stała rów na
nia (2) posiada wartość liczbową 2 900 w ca
łym zakresie zbadanych tem peratur. W zór więc (2) daje się tak przedstawić
XmT = 2 900.
Pozostaje teraz do rozwiązania pytanie, w jakiem miejscu widma słonecznego mamy maximum energii. Doświadczenia wskazują Xm = 0,54 jx, lecz atm osfera nasza pochłania, jak wiadomo, fale krótkie silniej niż dłuższe, wskutek czego nasze maximum przem ieszcza się w stronę czerwoną widma, gdy poza g ra nicami atmosfery zbliża się ono bardziej do fioletowej części; w każdym jed n ak razie nie oddalamy się zbytnio od prawdy, przyjm ując Xm — 0,5 p.. S tąd zaś wypływa, że tem pe
ratura. słońca
T = 2 900 : 0,5 = 5 800°
według skali bezwzględnej.
410
W SZECHSW 1ATNi 26 Jeżeli uprzytomniony sobie, że oba prawa,
któremiśmy się posługiwali, są całkiem od siebie niezależne i źe rachunki przeprow a
dzamy, posługując się niezupełnie dokładne- mi rezultatam i doświadczeń, to przyznać mu
simy, że zgodność powyższych dwu cyfr je st nietylko dostateczna, ale w prost zdumiewa
jąca; zgodność ta potwierdza a posteriori te nieliczne hypotezy, któreśm y poprzednio czy
nili. N asza ocena tem peratury, ja k to już wyżej było zaznaczone, dotyczy jedynie po
wierzchniowych warstw słońca; pytanie o te m peraturze głębszych warstw je s t dotychczas jeszcze zupełnie nietkniętein; można tylko twierdzić, że tem p eratu ra w głębiach masy słonecznej przewyższa znacznie podane po
wyżej liczby.
P rzytaczając olbrzym ią różnicę między liczbami, którem i jeszcze tak niedawno roz
maici uczeni charakteryzow ali tem p eratu rę słońca, mogło nam się zdawać, że nasze wia
domości w tym względzie znajdu ją się w b a r
dzo pierwotnem stadyum rozwoju. Lecz oto w przeciągu bardzo krótkiego czasu pytanie to z okresu chaotycznego doprowadzone było do jego dzisiejszego stan u całkow itej jasn o ści. I dlatego też tru d n o nie uznać wartości badań z dziedziny prom ieniowań, które po
zwoliły nam z takiem powodzeniem podjąć i rozwiązać jedno z najtrudniejszych zag ad nień astrofizyki.
Streścił G.
BOBRY
W PRUSACH ZACHODNICH.
Bobry wyginęły około 100 L t tem u w P r u sach zachodnich głównie z tego powodu, źe ich skóry i mięso były przez wiele la t uży
wane; polowano też bardzo na nie, ponieważ strój bobrowy był uważany za n ad e r ważny środek lekarski. Istn ia ły też okolice, do których k u ltu ra nie d o tarła , a dziś znikły sam otne i ciche zakątki, niezbędne dla tych zwierząt. Nie pogodziły się biedne bobry z rybołówstwem, statk am i parowemi, regulo
waniem brzegów rzek. Przyrodnicy żałują bobrów, rolnicy zaś i leśnicy ucieszyli się, że ustało przeszkadzanie w gospodarstw ie i psu
cie lasów.
B óbr ścina więcej drzew, niż ich p otrzeb u
je do budowy i na pożywienie; potrzebując ciągle gryść, ścina grube nawet drzewa, któ
re potem zostawia nie użyte. P rześladu ją go głównie tam , gdzie robi nory na brzegach rzek, lub w groblach, wiadomo bowiem, że podczas wylewów wód szkody królików n a . wet i myszy ułatw iają wodzie przeryw anie grobel. B óbr spuszcza pnie drzew w wodę, grzebie w rowach, rozrywa sieci rybaków.
Były to wszystko motywy do wyroku śmierci na bobra, to też w P rusach zachodnich znikł on z końcem X V I I I wieku.
N ie mamy bardzo dokładnych źródeł, mó
wiących o jego życiu i obyczajach. O istn ie
niu jego świadczą szczątki kopalne, przecho
wane w Muzeum prowincyonalnem w G d a ń sku i nazwy różnych miejscowości. Prócz tego są różne notatki o nim i różne praw ne rozporządzenia i wyroki. Ale notatki są tak niedostateczne, że zoologowie własną pracą je uzupełniać musieli. I tak M organ pisał 0 bobrze am erykańskim , Collet o norwe
skim, a F ried rich o bobrze z nad brzegów Elby.
W Niemczech dużo znajdowano kopalnych kości bobrów, ale b rak zupełny resztek pni 1 gałęzi przez nie pogryzionych, na północy zaś rzecz ma się odwrotnie.
Zadługo byłoby wyliczać pojedyncze ko
ści,. w różnych miejscach P ru s zachodnich znajdowane, wspomnimy tylko, że prawie cały szkielet bobra znaleziono w białym p ia
sku, 0,5 m głęboko, w okolicy C harlottenthalu.
Co do nazw miejscowości, wiele ich pocho
dzi od źródłosłowu „bóbr”, inne są mniej łatw e do wyjaśnienia.
Wymienimy tylko te, co do których mylić się nie można. M ałe ram ię N ogatu koło E lb ląg a nazywa się Bieberzug. W okręgu gdańskim są miejsca zwane : Bebernitz i Ba- werndorf, w okręgu kwidzyńskim— Bebers- bruch, Bobrowitz, Bobrowo, Bobrowisko, B ieberthal.
Zanim damy historyczny obraz bobra, wspomnimy o kwestyi zm ieniania się sposo
bów jego budowania, wobec zm ieniających się warunków życia.
Lewis H . M organ w swej monografii p. t.
„The am erican Bj.ever and his W orks” ( F i ladelfia, 1868) wykazuje, że bóbr jest zwie
rzęciem grzebiącem nory. Grzebie pod pc-
411 wierzchnią ziemi a nad nią buduje. C hata
bobrowa jest więc, ogólnie mówiąc, jaskinią nadziem ną dachem nakrytę, dogodniejszą od podziemnej w celu wychowania młodych.
Jask in ia brzegowa była pierwotnem miesz
kaniem bobra, a chata powstała z czasem i wskutek nabytego doświadczenia. Różne są tych ch at rodzaje, ale sąto tylko różne przystosowania jednego systemu budowania i wszystkie są przystosowane do szczegółów otoczenia. B óbr am erykański, identyczny z europejskim , zakłada zupełne budowy w okolicach, których k u ltu ra nie tknęła, w innych przypadkach, podobnie ja k euro
pejski, ogranicza się do rzeczy niezbędnych.
Gdy bobry chcą zamieszkiwać rzekę, będącą zaszeroką i zagłęboką na założenie grobli, grzebią sobie tylko jam y brzegowe, a chat nie budują. T ak się więc wyróżnia bóbr z Ameryki północno-zachodniej od bobra [ z Ameryki północno-wschodniej, gdzie nad brzegam i szerokich, głębokich i bystrych rzek o wysokich i stromych brzegach może tylko nory brzegowe zakładać.
W północnej części Europy bywają nieraz tylko nory bobrowe. R . C ollett w swojem dziele „Baeveren i N orge” opowiada, że w brzegach rzek, koło chat bobrowych, są i liczne nory, niekiedy połączone, a najczę
ściej nie połączone z chatami. M ieszkają w nich młode, a wejścia są ukryte w wodzie lub traw ie. N o ra je st więc pierwszem schro
nieniem bobra, który gdzieś osiada i czeka na sposobność, żeby chatę budować. Gdy zaś go niepokoją, przestaje budować chaty, a grzebie nory, jak to czynią bobry nad E lbą.
H . F ried rich opowiada nain („B eitrag zur K enntniss vom B iber” i „Die Biber an der j m ittlereu E lb ę ”), ja k bóbr swoje chaty bu
duje. O siada on rodzinam i, a nie tworzy kolonij i nory grzebie piętram i. Dostęp p o wietrza jest tylko możliwy przez cienką zwykle warstwę darniny, pokrywającą norę.
W a rstw a ta może zapaść się tam , gdzie je st najcieńszą, a ludzie myślą, że bóbr urządza to sobie dla dostępu powietrza; to przypusz
czenie jest jednak wątpliwem, bo bóbr je s t zbyt ostrożny, aby zwierzętom drapieżnym ułatw iał w ten sposób wstęp do nory.
W ielka ilość nor nad brzegiem rzeki wy
gląda na robotę borsuków, bo są i kupy
| wyrzucanej ziemi, ja k widzimy nad rzeką
j
Sala; wozom i koniom grozi niebezpieczeń
stwo, zwłaszcza gdy przy wysokim stanie wo
dy, woda nory napełnia, a deszcze rozmięk
czą warstwę darni. T ak osiadły bobry w le- cie 1878 r. w Solum nad brzegiem strum ienia i duże nory wygrzebały; mieszkańcy pobli
skiego folwarku, nie chcąc aby ich konie tam się zapadały, liczne nory pozatykali, wskutek czego bobry się wyniosły.
Podobnie pokopaną łąkę widziano w r o ku 1796 nad rzeką D rw ęcą w P rusach za
chodnich.
Gdy z upływem czasu lub wskutek desz
czów zapadanie się darni bardzo się powięk
szy, bobry, zwykle w nocy, popraw iają norę w ten sposób, że drobnem i gałązkam i za
kryw ają otwór. T aka ste rta gałązek w kil
ka tygodni w yrasta do 2 lub 3 m wyso
kości. Takiej budowy nie można zasadni
czo oddzielić od nory. W ten sposób po
wstała chata bobrowa na wyspie B azar m ię
dzy dwuma mostami na Wiśle pod Toruniem i która aż do r. 1785 jako osobliwość była do widzenia.
Gdy wody są bardzo wysokie, bóbr ma jeszcze jeden sposób, o którym dla dokład
ności wspomnimy. Ucieka wtedy na m iejsca nie zalane wodą, a jeżeli tam schronienia nie znajdzie, urządza je sobie w postaci sterty gałęzi i chróstu.
W pokładach okresu kamiennego znajdo
wano, wraz z kośćmi bobra, resztki pułapek, którem i te zw ierzęta łowiono w tym okresie.
T ak ą pułapkę, znalezioną w P rusach za
chodnich, można oglądać w Muzeum mar- chijskiem w Berlinie.
Od X I I I wieku bobry cieszą się w P ru sach zachodnich opieką panujących, w czasie jed nak przybycia krzyżaków były mniej licz
ne, bo skóry bobrowe służyły w handlu zamiennym z arabam i. K rzyżacy, ja k to widzimy z dokumentów współczesnych, za
strzegli sobie prawo użytkowania z bobrów.
I K onrad Mazowiecki w dokumencie funda
cyjnym klasztoru P aradisu s Bonae M ariae wspomina, między innemi rzeczami, i o ło wieniu bobrów.
W r. 1399 znajdujem y w „M arienburger Tre8slerbuch” wzmianki o cenach skórek bo
browych, tudzież o kapeluszach ze skórek
412 W SZECHŚW IAT
Nr 26 bobrów rossyjskich i miejscowych; kapelusz
z bobra rossyjskiego kosztował, obliczony na walutę dz siejszą—5 mk 64 fen , z miejsco
wego z a ś —1 mk 54 f. R óżnica w cenie spo
wodowana była nietyle trudnościam i transpor tu w owych czasach, ja k tem, że bobry z P o l
ski i Rossyi były już wtedy znane z piękniej
szego, ciemno - brunatnego, podobnego do aksam itu fu tra i później nazwane zostały
„panam i” (domini, nobiles), podczas gdy pruskie, o mniej pięknem futrze i czerw ona
wym włosie, nazywano „niewolnikami” (servi, rustici). Z e w niektórych miejscach była swo
boda polowania na bobry, dowodzi ustęp z tegoż „T resslerbuch”, w którym je st mowa 0 darach składanych wielkiemu mistrzowi, a wśród tych darów wymieniona je s t potraw a z bobra.
W latach 1530—1540 zabronione zostało strzelanie ze strzelb w celu polowania, co ochraniało wszelką zwierzynę od wyniszcze
nia, a więc i bobry.
W owych czasach nie lubiono bobrów.
Ponieważ bóbr żył w wodzie, ja k wydra, 1 m iał duże zęby, wyobrażano sobie, źe tępi ryby i na współczesnych rycinach widzimy go z ry b ą w pysku. K ażdy u siebie tępił bobry, zwłaszcza że daw ały dochód. Przez palce też patrzano na przekraczanie praw a ograniczającego polowanie na bobry.
W spisie lekarstw , znajdujących się w ap
tekach gdańskich, a pochodzących z X V I I wieku, znajdujem y aż 7 środków lekarskich
z bobra. ^
Dopiero w r. 1706 król F ry d ery k I w roz
porządzeniu, wydanem w Królewcu, ro z k a
zał, aby chroniono bobry i dbano o ich ro z m nażanie się, zabronił niszczenia ich chat i nor, zastaw iania na nie pułapek i sieci, w ytrzebiania krzewów i strzelania do bo
brów; za przekroczenie tych zakazów nazna
czył 20 talarów kary. W łatach 1713 i 1714 osadzono bobry w Postdam ie i C harlotten- burgu, ale się tam nie rozmnożyły. Z a F r y deryka W ielkiego inny los spotkał b o b ry : pozwolono na nie polować wszystkim i widzia
no w nich wrogów kultury, niebezpiecznych dla handlu i ruchu po drogach wodnych.
W ydane były nowe rozporządzenia względem okresów polowania, ale bóbr został wyklu
czony z liczby zwierząt, których nie można było zabijać od d. 24 sierpnia do 1 m arca.
W końcu X V I I I wieku bobry nikły coraz bardziej, a utrzym ały się najdłużej w Wiśle i Nogacie. O statnim ich śladem była owa łąk a nad brzegiem rzeki Drwęcy. Olchy rosnące na brzegu tej rzeki i m ające 4 cm średnicy, znajdowano rano ścięte, a pnie po
cięte w kawałki obrócone na budowy bo- krów. T u raz jeszcze wspomnimy chatę na wyspie B azar pod Toruniem .
Od końca wieku X V III-g o bobry prze
stały budować mieszkania w Prusach za
chodnich, ale od r. 1796 widziano zbiegów z ziem ościennych i z wód Buga i Narwi.
W kwietniu 183ó r. zabito bobra pod T o ru niem, niedaleko granicy polskiej. Widzieć go można w muzeum uniwersyteckiem w K ró lewcu. Drugiego zabito na krze lodowej na rzece N ogat w r. 1830; innego, bardzo tłu stego, zabił w maju 1836 rybak wiosłem w jeziorze Zilop, łączącem się z Wisłą i oto- czonem gęstemi zaroślami wierzbowemi, a pewien aptekarz otrzym ał z niego znaczną ilość t. zw. „stro ju”. O statniego złapano w r. 1840 pod Toruniem. Bóbr zabity w ro ku 1830 zrobił najwięcej h ałasu w świecie uczonym, bo był powodem twierdzenia, że bobry istrre ją jeszcze w Prusach zachodnich.
Niestety, wtedy ju ż istniały tylko na p a
pierze.
Bobry za czasów swego istnienia mieszka
ły nietylko w Wiśle, ale i w jej dopływach : Czarnej Wodzie, Ossie i Drwęcy i w nich aż do końca wieku X V I It-g o były znajdowane;
rybacy łapali też bobry na wyspie Neringen, a bóbr opisany w r. 1726 przez dr. K ulm a z G dańska, złowiony był żywcem w sieci w je ziorze Gdańskiem. Zapewne z Wisły zapę
dziła go tam burza.
W P ru sach łowiono bobry zapomocą przy
nęty z kory drzew. N a jstarszą m etodą p o lowania było rzueanie piki lub harp u n a na bobra, w chwili gdy głowę wysuwał dla za
czerpnięcia powietrza. W tej chwili strze
lano też do niego. Myśliwi rozkopywali także nory, wpuszczali do nory psa, a ujście jej do wody zamykali siatką, do' której wpadał uciekający bóbr i był dobijany maczugami.
Psy używane do tego polowania nazy
wały się canis beverarius, bibracco, ca- storius.
N ajcenniejszą zdobyczą z bobra był wspom
niany „ stró j”. N ajbardziej jednak ceniono
N r 26 W SZECHSW IA T 413
„strój” pochodzący z bobrów zabitych w zim
nych krajach, a więc w Rossyi i Syberyi.
Bobry zamieszkujące rzeki Litwy dostarcza
ły „stro ju ” kupcom z G dańska i Królewca, ale i kupcy z innych miast ponad W isłą kupowali tanio ten produkt i handel nim prowadzili. „ S tró j” płacił się drogo, zwłasz
cza wtedy, gdy bobry były coraz rzadsze.
N ajdroższa cena była w r. 1852, kiedy za 11'/2 łu ta zapłacono 276 marek
Mięso bobrów nie bjło bardzo cenione;
ogon tylko i tylne nogi uważano za przy
sm ak i potraw ę postną. Przysm ak ten b a r
dzo cenili kartuzi, którzy mięsa żadnego nie jadali.
Skóry były bardzo rozmaite. Najwięcej ich przychodziło z Litwy do G dańska. B yły towarem ogromnie cenionym za czasów han- zeatyckich i handlu z arabam i i zwały się bevere, beverramme, pelles castorini. B ar dzo ceniono i włos, używany do wyrobu k a
peluszy. K ażda skóra daw ała 750 do 780 g włosa, a za kilogram płacono 50 do 80 ma
rek, dobry więc kapelusz bobrowy mógł kosz
tować w r. 1663 w Anglii 85 m arek, według waluty dzisiejszej. Przestano używać włosa bobrów z wprowadzeniem filcu jedwabnego do wyrobu t. zw. cylindrów.
W P ułtusku był w wieku X I V i X V zwie
rzyniec na bobry, których „strój” i skóry były wraz ze zbożem przedmiotem handlu tego m iasta.
W r. 1863 podniesiono w Królewcu pyta
nie, czy ze względów ekonomicznych nie by
łoby korzystnem zaprowadzić bobry w P ru sach zachodnich. Mówiono, że możnaby taką hodowlę urządzić nad brzegiem rzeki, w g a
ju lub zaroślach z wierzb, jesionów, brzó?
i topoli. Głównym warunkiem byłoby tak ta k ą kolonią ubezpieczyć, żeby bobry ani wodą, ani lądem nie mogły z niej uciekać.
Przedstawiałoby to jednak wielkie trudności:
Hodowla mogłaby się opłacić, bo obliczano wartość jednego bobra na 150 m arek. Okazy do hodowli wypadłoby sprowadzić z Litwy, Polski lub Rossyi. P lan ten nie został nigdy wykonany.
W edług D r. P . D ahm sa z Gdańska streściła M . T .
SPOSTRZEŻENIA NAUKOWE.
K. Kulwieć. 0 układzie wydzielniczym u niższych raków.
(Posiedź. Sekcyi Frzyrodn. d. 2 maja r. b.).
Nawiązując swój referat „O układzie w yd ziel
niczym niższych skorupiaków ” do spostrzeżeń, przedstawionych Sekcyi d. 31 stycznia r. b.
(W szechśw iat nr. 14, 1 9 0 1 , Spostrzeżenia nau
kow e), prelegent wskazał dane, istniejące w lite raturze, dotyczącej obranego tem atu, mianowicie w krótkości zarysow ał wyniki badań K ow alskie
go, D ella-V alle, Cuenota, Nebeskiego, D ela- gea, Bonniera, Grobbena, Martynowa, N śm eca, Koehlera, La C aze-Duthiersa, Gruvela i innych.
P rzechodząc następnie do swych własnych sp o strzeżeń, zestaw ił i porównywał opisane przed
tem lub na nowo odkryte narządy w ydzielnicze zbadanych przez siebie skorupiaków, ilustrując sw e w yjaśnienia rysunkami mikroskopowemi i przygotowaną w tym celu tablicą.
Tę część narządów w ydziełniczych, która p o chłania ze krwi w strzyknięty do jam y ciała skoru
piaków karmin amoniakalny prelegent uważa za lim fatyczną, dlatego gruczoły rożkowy i m usz- lowy nazywa organami lim fow ydzielniczem i.
Apmhipoda (Gammarus, Orchestia, T alitrus) oprócz pęcherzyków końcowego gruczołu rożko
wego narządy lim fatyczne posiadają we w szyst
kich bez wyjątku odcinkach ciała u podstawy kończyn W ydzielniczej części te segm entalnie ułożone narządy nie posiadają.
U Isopoda (Idothea, Sphaeroma, L ygia) p re
legent w ykrył istnienie organów łim fatycznych
| w pięciu odcinkach odw łoka oraz u podstawy
i
drugiej pary rożków; czynność lim fatyczną pełni u nich również pęcherzyk końcow y gruczołu m uszlow ego.
Cirripedia posiadają bądź jednę (Scalpellum ,
J