• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: - Przedmieścia, ŁT-r S6.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: - Przedmieścia, ŁT-r S6."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSfe 2 6 (1005).

W a r s z a w a , d n ia 3 0 c z e r w c a 1901 r.

T o m X X ,

PH E K U M E K A T A „W SZ K C IISS W IA T A “ W W a r s z a w ie : ro cz n ie ru b . 8 , k w a rta ln ie ru b . Z.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro c zn ie ru b . 10, p ó łro c zn ie ru b . 5 . P re n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W szec h św ia ta i w e w szy st­

k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i za g ra n ic ą .

K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a sta n o w ią P a n o w ie : C zerw iń sk i K ., D e ik e K ., D ic k ste in S .. E ism o n d J ., F lau m M , H o y e r H Ju rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ietn iew sk i W ł., Lew iński J . , A lorozew icz N a ta n so n J . , O k o lsk i S., T u r J .,

W e y b e r g Z., Z ie liń sk i Z ,

Red aktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od g. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

A d r e s R e d a k c y i : - Przedm ieścia, ŁT-r S 6 .

Z . Z I E L I Ń S K I .

WSPÓŁŻYCIE

WŚRÓD ROŚLIN I ZWIERZĄT.

ODCZYT PUBLICZNY.

W alka o byt jest związana z życiem orga- nicznem na świecie. W re ona zarówno w państwie zwierzęcem jak i roślinnem, za­

równo pomiędzy osobnikami jednego i tego

j

samego gatunku jak i całemi grupami g a tu n ­ ków. Jedn ostki organiczne walczą między j sobą o stanowisko, pożywienie, światło i po- wietrze, t. j. o czynniki niezbędne dla rozwoju organizmów. W walce tej jednostki lub g a­

tunki silniejsze, drogą przypadku czy teź dziedziczności lepiej uposażoi.e, odnoszą z .y- cięstwo nad słabszemi.

W skutek zatem walki o byt muszą pano­

wać w świecie organicznym stosunki wrogie.

P a n u ją też przeważnie, lecz nie bez wy­

jątków.

Obok licznych przykładów a n ta ­ gonizmu zanotować możemy fakty innej wręcz natury. S ą niemi wzajemne wymfa- ny usług między organizmami, należącemi przeważnie do gatunków bardzo od siebie oddalonych w klasyfikacyi państwa oży­

wionego, ja k np. grzyb z drzewem, bakte-

| rya z rośliną motylkową, akacya z mrówką i t.

p.

Zależnie od natury wzajemnej pomocy, istoty organiczne wchodzą zo sobą w stycz-

| ność chwilową lub też łączą bytowania swoje przez czas dłuższy, a nierzadko i życie całe.

! Stosunek, jak i zachodzi pomiędzy różnorod- 1 nemi istotam i organicznemi, świadczącemi sobie wzajemne usługi, nazywamy współży­

ciem (symbiozą).

Pojęcie współżycia w świecie organicznym obejmuje także stosunki różnorodnych osobni­

ków pomiędzy sobą, z których wypływa ko­

niecznie zobopólna korzyść. Jeżeli zaś z ł ą ­ czenia egzystencyi dwu różnych osobników wypływa korzyść wyłącznie dla jednego z nich a z ujm ą dla drugiego, wtedy stosunek ten nazywamy pasorzytnictwem. T ak np. ką- nianka na koniczynie nie wchodzi z nią we współżycie, lecz je st jej pasorzytem, gdyż rozwija się kosztem koniczyny aż do jej zu­

pełnego wyeksploatowania, nie dając koni­

czynie za to wzamian nic. Na rybacb, p ta ­ kach, ssakach żyją kosztem ich krwi różne drobne zwierzątka, nie wywdzięczając się im za to niczem.

P ak ty stosunków przyjacielskich pomiędzy zwierzętami znane były już w starożytności.

H erodot opowiada o stosunkach przyjaciel­

skich, panujących pomiędzy krokodylem a m a­

(2)

402

W SZECH SW IA T

N r 26 łym ptaszkiem zwanym przez niego T ro-

cbilus. Krokodyl je s t zwierzęciem nader zwinnem w wodzie, lecz n a lądzie ma ruchy utrudnione wskutek krótkości nóg. Ponie­

waż najedzony lubi się wygrzewać w słońi u na lądzie, mógłby wtedy łatw o stać się pa­

stwą nieprzyjaciół, napadających na niego znienacka. O grożącem krokodylowi niebez­

pieczeństwie ostrzega go zawczasu przyjaciel- p tak zwany gładyczem (C haradrius aegyp- tiacus), pokrewny naszej czajce i siewce, dawny Trochilus H erodota. W nagrodę za czujność krokodyl otw iera ptakowi swoję paszczę, pozw alając wybierać resztki pozo­

stałego tam pożywienia.

Pow ołując się na A rystotelesa i Pliniusza, P lu ta rc h opisuje podobne zachowanie się r a ­ kowatego zwierzęcia morskiego, strzeźnika szołdrowego (Pinnotheres), żyjąceg > wspól­

nie z m ałżą szołdrą (Pinna) Strzeżnik czu­

wa przed otwartem i skorupami szotdry i w r a ­ zie nadpłynięcia jakiej rybki, którąby złowić można, szczypie fałdy m ięczaka i sam się w nich ukrywa. Skorupy szołdry zam ykają się i obadwaj przyjaciele spożywają bie­

siadę.

Przechodząc do przedstaw ienia faktów współżycia, zebranych przez uczonych przy­

rodników nowszych i ostatnich czasów, ina- tery a ł ten podzielimy na trzy kategorye, sto ­ sownie do państw organicznych, do których należą istoty wchodzące ze sobą we współ­

życie. Podział więc nasz uw zględni: 1) współżycie roślin, *2) współżycie roślin i zwie­

rz ą t i 3) współżycie zwierząt.

Zaczniemy od pierwszego.

Porosty (Lichenes) są roślinam i pospolite- mi, spotykanem i na korze drzew, na ścianach i płotach drew nianych, na kam ieniach, na ziemi w lesie i t. d. P o stać ich je s t rozmaita.

Jed n e tworzą okrągław e, cienkie, suche pla­

sterki barw y pomarańczowo-żółtej z drobne- mi pomarańczowemi miseczkami, np. tarczo- wnica ścienna (P arm elia parietina) Inne rosną w kształcie miotły, przyczepionej do uschłych gałęzi drzew iglastych, np. pakość bro d ata (U snea b arb ata) i t. d W szystkie porosty uważano dawniej za osobną grupę roślin, nowsze zaś b adania naukowe przed­

staw iają w innem świetle ich biologią. Ciało porostów, zwane plechą, skład a się z dwu odmiennych organizmów : grzyba i wodoro­

stu, od których gatunków zależy barw a i po­

stać porostów. W odorost, zwykle całe sku ­ pienie wodorostów jednokomórkowych, ja k np. pierwotki, jest oplątany strzępkam i grzy­

ba (fig. 1).

Strzępki grzyba pobierają z podłuźa wodę i sole m ineralne, z czego odstępują część wo­

dorostom. W odorosty zaw ierają ziarnka zie­

leni, wskutek tego mogą przyswajać węgiel z powietrza i zużywać go na budowę sub­

stancyi organicznej, z której część odstępują grzybowi. W ten więc sposób obadwa o rga­

nizmy są zaopatrzone w niezbędne pożywie­

nie—substancye organiczne i rozpuszczone w wodzie związki mineralne.

Nowsze dociekania naukowe pozwalają wszakże zapatryw ać się nieco sceptycznie

Fig.

1

. Porost trzęsidłow y, E płiebe Kerneri, p o ­ w iększony 4 5 0 razy.

na tę wzajemność usług grzyba. Ponieważ nie znaleziono dotychczas samodzielnie żyją­

cych grzybów, wchodzących w skład poro­

stów, podczas gdy te ostatnie same doskonale prosperować mogą, zachodzi tu więc stosu­

nek innej n a tu ry —wyzyskiwania wodorostu przez grzyb, stosunek zwany niewolnictwem czyli helotyzmem. J a k o zasługę pana pod­

nieść wszakże należy, źe niewolnik (wodo­

rost) rośnie w tych warunkach szybciej i po­

siada większe komórki niż w stanie wolnym.

Nasze lasy całe, wrzosowiska i wogóle wie­

le ziół trw ałych, rosnących na gruntach próchnicznych, przedstaw iają ciekawe p rzy­

kłady współżycia. Drzewa i krzewy z ro ­

(3)

JMr 26 WSZECHSWIAT 4 03

d z in : miseczkowatych, brzozowatych, igla­

stych, wrzosowatych i in. wiążą swoje życie z grzybami rozmaitych gatunków. Miejscem połączenia tycb dwu tak odmiennych orga­

nizmów je s t ziemia. W niej. grzybnia łączy się mniej więcej ściśle z koniuszczkami ro ­ śliny wyższego rzędu, tworząc razem jedno­

stkę fizyologiczną, którą botanik F ra n k n a ­ zwał grzybokorzeniein czyli mykorhizą.

Zależnie od ścisłości połączenia się grzybni z korzeniem nazywamy to współżycie myko­

rhizą powierzchniową (ektotroficzną), lub głębszą (endotroficzną).

Pierwszą spotykamy] u^drzew leśnych jak buk, grab, sosna, ;’gdzie drugim współtowa­

rzyszem są strzępki grzybni rozmaitych grzy-

B C A

F ig . 2. M ykorhizą pow ierzchniowa m iseczkow a­

tych. A — korzonek buku (F agus sylvatica) w y­

rosły w ziem i leśnej sterylizow anej, bez strzęp ­ ków grzybów , z włośnikam i h ; C czapeczka k o rze­

niowa. B —korzonek tej samej rośliny wyrosły w ziem i leśnej niesterylizow anej jak o grzyboko- rzeń, od którego rozchodzą się liczne s'rzępki grzybni p w poszukiwaniu cząstek próchnicz- nych a. C — boczny korzonek grabu (Carpinus B etu lu s) r z pęczkiem grzybokorzeni naturalnej

w ielkości.

b ó w , z a m ie sz k u ją c y c h w a r stw ę p r ó c h n ic z n ą g r u n tu , j a k tr u fle , s e r o je s z k i, m u ch o m o ry i in n e . S tr z ę p k i ty c h g r z y b n i tw o r z ą d o k o ­ ł a k o n iu s z c z k ó w k o r z e n i d r z e w z w a r tą p o ­ w ło k ę , od k tó r e j r o z c h o d z ą s ię w e w sz y stk ic h k ie r u n k a c h s tr z ę p k i b o c z n e , r o z g a łę z ia ją c e się uw d a ls z y m c ią g u w ziem i p r ó c h n ic z n e j i ż y w ią c e s ię c z ą s tk a m i te j ż e (fig .

2

).

T u ta j w a r stw a g r z y b n io w a z r a s t a s ię z p o ­ w ie r z c h n ią k o m ó r e k n a s k ó r k a i z a s t ę p u ją c

włośniki, dostarcza korzeniom wessany przez siebie rozpuszczony pokarm mineralny wraz z przerobionemi ju ż częściami organicznemi próchnicy. Sok wstępujący

w z D o s i

owo po­

żywienie do góry, tłoczy je do gałęzi i liści.

W ten sposób grzyb je st karmicielem całego drzewa, wzamian zaś otrzym uje od tegoż substancye organiczne ja k mączkę

i

cukry, wytworzone przez ziarnka zieleni w liściach i przenoszone na dół, z sokiem zstępującym, aż do strzępków grzybni.

M ykorhizą ma nader ważne znaczenie w go­

spodarstwie przyrody, i być może, ż e j e j t o zawdzięcza w znacznym stopniu istnienie przeważna ilość gatunków drzew w lasach naszych.

F ig . 3. M ykorhizą endotroficzna w rzosowatych.

Kawałek grzybokorzenia m odrzewnicy (A ndro­

meda polifolia) widziany z powierzchni; przew aż­

ne komórki naskórka zaw ierają po kłębku strzę­

pek grzybni; m strzępki grzybów dostające się z otoczenia w i do w nętrza komórek naskórka

(pow iększenie znaczne).

Wrzosowiska d ają nam przykład myko-

rhizy drugiego typu, t. j. głębszej, endotro-

ficznej. Długie, cienkie korzonki wrzosów

są prawie zawsze spojone z grzybnią, której

strzępki wnikają i osiedlają się wewnątrz

komórek naskórka korzeniowego. Strzępki

tworzą w komórkach poprzeplatane kłęby

(fig. 3), z których wydostają się nazewnątrz

pojedyócze strzępki, zbierające pożywienie

w środowisku otaczającem korzenie. T utaj

również grzybnia karm i krzew przerobionemi

(4)

4 0 4 W SZEC H SW IA T N r 26

sokami, pobranem i z ziemi, a krzew d o s ta r­

cza grzybni produktów ze swej zielonej p ra ­ cowni, w której motorem je s t słońce, a re to r­

tami ziarn k a zieleni.

Zjawisko mykorhizy objaśnia nam niektó­

re fakty z praktyki ogrodowniczej. Ogrodnik wie, że w zwykłej ziemi ogrodowej nie dopro ­ wadzi się do pomyślnego wzrostu takich ro ślin ja k brzoza karłow ata, wrzosy, borówki, buk. Rośliny te w ym agają koniecznie do­

datk u wierzchniej warstwy ziemi leśnej lub wrzosowej do środowiska, w którem m ają one rosnąć pomyślnie. P rzytem ziem ia leśna lub wrzosowa powinna być świeża, niewysu- szona. Również wiadomo, że, przesadzając niektóre rośliny z lasu, należy przynosić je, o ile możności z dużą bryłą ziemi, okrywają-

A

F ig. 4. W sp ółżycie roślin m otylkow ych z bak- teryam i korzeniow em i. A — korzeń łubinu żó łte­

go z brodawkami korzeniow em i, B przekrój bro­

dawki korzeniow ej, f wiązka w lóknonaczyniow a korzenia, dokoła w korze ciem ne plam y ozn acza­

ją tkanki, w których się bak terye rozm nażają (słabe p ow iększenia)

cą ich korzenie, oraz, że nie można zbytnio obcinać korzeni tych roślin i wogóle należy stara ć się jaknajm niej je obnażać. Otóż w tych wszystkich przypadkach chodzi o d o ­ starczenie korzeniom lub zachowanie przy nich świeżej grzybni, w k tó rą obfitują świeże ziemie leśne i wrzosowe. W ziemi wyschnię­

tej grzybnia ginie. Zbytnie obcięcie końców korzeni pozbawia też roślinę możności w ej­

ścia we współżycie z grzybnią, gdyż korzenie starsze, zdrzewniałe, okryte są naskórkiem, który u tracił zdolność do wymiany m ateryi,

jak a się odbywa między komórkami grzybni a rośliny wyższego rzędu.

Do mykorhizy endotroficznej nader zbliżo­

ny je st stosunek, jaki zachodzi pomiędzy ro ­ ślinami motylkowemi a pewnym gatunkiem bakteryj, zwanych korzeniowemi (Bacferium radicicola Beyer.). B akterye korzeniowe znajdują się w ziemi, skąd się przedostają do korzeni roślin motylkowych, jak np. łu ­ bin, koniczyna, wyka, groch, akacya żółta.

W skutek wzrostu, rozwoju i mnożenia się bakteryj, opanowane przez nie miejsce k o ­ rzenia przybiera postać większej lub m niej­

szej brodawki o powierzchni skorkowaciałej (fig. 4 i 5).

N a oko zdawałoby się, źe jestto objaw chorobliwy, lecz w rzeczywistości tak nie jest.

! B akterye te są nader pomocne loślinoin mo-

F ig . 5. a — komórka tkanki, w klórej się rozw i­

nęły bakterye; b — bakterye korzeniow e w yhodo­

wane sztucznie na żelatynie (pow iększone kolo

20 0 0

razy).

tyłkowym w odżywianiu, gdyż zaopatrują one roślinę w związki azotowe, otrzym ując w zamian od rośliny produkty asymilacyi węgla. W ziemi nader żyznej, gdzie roślina motylkowa znajduje sporo pożywienia azoto­

wego w stanie gotowym do spożycia, może

ona doskonale rozwijać się bez wstępowania

we współżycie z bakteryą korzeniową. W t a ­

kich ziemiach korzenie roślin motylkowych

albo nie posiadają wcale charakterystycznych

brodawek lub teź m ają je w daleko mniejszej

ilości, niż w ziemi jałow ej. W tej ostatniej

roślina motylkowa zawdzięcza swój wzrost

(5)

N r 26 W SZECH SW IA T 405

roli i d la równomierniejszego rozdziela­

nia w ziemi „dzikiej” miesza grabiam i lub broną.

(DN)

bujny wyłącznie tylko współżyciu z bakteryą korzeniową, która utworzyła na korzeniach dużo brodawek. Współżycie roślin motyl­

kowych z bakteryam i ma doniosłe znaczenie w gospodarstwie przyrody. Związki azotowe, które bakterye azotowe udzielają roślinom, powstały ze związania przez te pierwsze wol­

nego azotu z powietrza. W ten sposób wolny azot powietrza, pierw iastek niedostępny do spożytkowania bezpośrednio przez inne rośli­

ny, zostaje wprowadzony do świata organicz­

nego, tworząc białkową substancyą roślinną, która, następnie, spożyta przez zwierzęta, przerabia się na białko zwierzęce. Ponie­

waż ciała białkowe są główną częścią skła­

dową protoplazmy, która je st podścieliskiem życia komórki organicznej, współżycie zatem roślin motylkowych z bakteryam i korzenio- wemi wpływa na rozrost życia organicznego na świecie. W skutek ważności tego współ­

życia zostało ono głębiej poznane. N a k a r­

tach tych badań zapisali się zaszczytnemi zgłoskami uczeni biologowie, ja k Beyerinck, B runhorst, F ra n k , nasz rodak Adam P raż - mowski, Nobbe i Hiltner.

Dwaj ostatni wyhodowali sztucznie oddziel­

ne gatunki bakteryj korzeniowych, z których każdy wchodzi we współżycie z inną rośliną z rodziny motylkowych. Obecnie czyste ho­

dowle sztuczne tych bakteryj przysposabia pewna fabryka w Niemczech (w H óchst nad Menem).

Celem użycia czystych hodowli bakteryj przez rolnika jest zaszczepienie w ziemi d a­

nego gatunku odpowiedniego dla danej ro ś­

liny motylkowej, gdy ją siejemy poraź pierw­

szy lub gdy uprzednio zasiana rosła słabo.

Sztuczne hodowle bakteryj korzeniowych na żelatynie noszą w handlu nazwę nitraginy.

N itraginę sprzedają w probówkach, których zawartością (rozpuszczoną w większej ilości wody letniej) skrapia Się ziarno przed siewem i tym sposobem zapewnia później pomóc bak- ryi przy odżywianiu rośliny w ziemi. Zanim zaczęto hodować sztucznie bakterye korze­

niowe, do zaszczepienia ziemi odpowiedniemi bakteryam i używano większej ilości ziemi z innego pola, na którem dana reślina motyl­

kowa dobrze się udaw ała i posiadała licz­

ne brodaw ki na korzeniach. Szczepion­

kę tę rozsypuje się równo po powierzchni

TEM PERATURA SŁOŃCA.

Prawie do czasów ostatnich na pytanie o tem peraturze słońca nauka nie daw ała żadnej zadawalniającej odpowiedzi. T u i ow­

dzie spotkać było można w tra k ta ta c h a stro ­ fizycznych odnoszące się do tego dane cyfro­

we, lecz granice, między którem i się te o stat­

nie zawierały, były zarazem jakby świade­

ctwem naszej zupełnej ignorancyi w tym względzie. T ak np. w pięknej książce „Le probl&me solaire” podane jest, źe W ieckert ocenia tem peratu rę słońca na 1400°, gdy Secchi podaje 5000000° C, jako tem peratu­

rę naszej bryły ognistej.

Z resztą trudno byłoby żądać od astrono­

mów rozwiązania tej kwestyi, gdyż jej roz­

wiązanie należy do fizyki i może być tylko uskutecznione przy pomocy jej metod. I rze­

czywiście dzisiejsza wspaniale rozwinięta n au­

ka o promieniowaniu daje nam środki do podjęcia i rozwiązania tej trudnej kwestyi choćby w pierwszem tylko przybliżeniu. P r ó ­ bę taką, o p artą na ścisłym gruncie fizyki, podjął Ch. E d. Guillaum e w niedawno ogło­

szonej rozprawie p. t. „Les lois du rayonne- ment et la tem perature du soleil”, k tó rą też ze względu na ciekawe i interesujące wy­

niki uwzględniamy w poniższem stresz­

czeniu.

Rozpocznijmy od ograniczenia naszego za­

dania i umówmy się nie zajmować się p y ta­

niem o to, co dzieje się w głębiach naszej gwiazdy dziennej; dążmy tymczasem tylko do wyznaczenia średniej tem peratury bezpo­

średnio widzialnych powierzchniowych warstw bryły słonecznej.

Przedewszystkiem czyby nie można, bez uciekania się do ścisłych rozumowań nauko­

wych, zbliżyć granic wskazanych powyżej danych cyfrowych? W tym celu zauważmy, że tem peratura 5 000000 stopni nie m a dla nas żadnego fizycznego znaczenia ■ i treści;

ocena podobna jest równoznaczna z następu­

jącą : tem p eratu ra słońca o tyle przewyższa

(6)

4 0 6 W SZECK SW iA T ‘ N r 26

tem p eratu rę wszystkich ziemskich źródeł, że

o jej wielkości nie możemy nabrać żadnego pojęcia. Lecz toż sam o zupełnie daje się powiedzieć o tem p eratu rac h 1000 000 lub 100000 stopni. W skazówkę Secchiego moż- naby więc sform ułować t a k : „tem peratu ra słońca zdaje się, że przewyższa 100000 sto p ­ ni”.—Zwróćmy się ku granicy niższej, danej przez W ieckerta. T u znajdujem y się ju ż całkowicie w zakresie znanych nam tem pe­

ra tu r, codziennie otrzymywanych w labora- toryach i fabrykach.

Jed n o stk a św iatła Y iollea, k tórą daje 1 cm 2 platyny w chwili krzepnięcia, odpowiada 20 świecom; na odległość 1 m powierzchnia ta wydaje się p ółtora ra z a większą od pozornej wielkości słońca, gdy jasność św iatła sło ­ necznego odpowiada jasności 60 000 świec, umieszczonych n a odległości 1 cm ; w p rzy­

padku więc równych wielkości pozornych jasność słońca będzie 4000 razy przewyż­

szała jasność powierzchni rozpalonej platyny w tem peraturze je j krzepnięcia, t. j. w temp.

1775°. Z re sztą nasze dotychczasowe wia­

domości o związku między tem p eratu rą a jasnością rozżarzonej powierzchni są n ad ­ zwyczaj skąpe; nie ulega wątpliwości tylko fakt, że jasność w zrasta wraz z te m p e ra tu ią . To ju ż zaś w ystarcza, aby twierdzić, że tem ­ p e ra tu ra słońca przewyższa 1 775°. Nie omylimy się bynajm niej, tw ierdząc nawet, że tem peratura słońca je s t znacznie wyższa od

20 0 0°.

Poważnie podnieśliśmy zatem naszę g ra ­ nicę niższą, lecz byłoby nieostrożnością opie­

rać dalszą ściślejszą ocenę na w rażeniu wzro- kowem. Oko nasze, to wszakże tylko p rzy ­ padek w naturze, a jego zakres wyczerpuje nieznaczna ju ż część widma, zbadan a nadto przy pomocy innych środków; doświadczenia przytem uczą, że funkcya m atem atyczna, wy­

ra ż a ją c a zależność wrażenia wzrokowego od tem peratury, musi być bardzo złożona.

W tem p eratu rach niższych od 360° nasze wrażenie wzrokowe nie istnieje—rów na się zeru. Około tej zaś tem peratury oko po­

czyna dostrzegać nieokreślony odcień sz a ra ­ wy, który to zjawia się, to znów znika i nie daje się n a siatkówce przez czas dłuższy utrwalić; jestto więc pierwszy znak rozkładu p urpu ry wzrokowej. G dy tem p eratu ra źró ­ dła, stopniowo podnosząc się, dojdzie do

500°, odczuwamy pewne w rażenia św iatła czerwonego; począwszy odtąd jasność wciąż rośnie, przechodząc wszystkie odcienie od czerwieni do oślepiającej białości, a więc n a ­ sza funkcya rozpoczyna się od zera i osięga wartość skończoną, t. j. zwiększa się w sto­

sunku nieskończenie wielkim, w zakresie k il­

kuset stopni; dalej następuje raptow ny spadek, który jedn ak w dalszym przebiegu przybiera ch a rak ter względnie nieco łagod­

niejszy.

Ostatecznie przy pomocy tej funkcyi moż­

na interpolować, t. j. niewiadomą tem peratu ­ rę umieszczać między znanemi sąsiedniemi tem peraturam i, odpowiadającemi ciałom, które obserwujemy jednocześnie z tem cia­

łem, którego jasność m a nam służyć do wy­

znaczenia tem peratu ry . Ale ekstrapolacya, t. j. wyznaczanie niewiadomej tem peratury ze znanej nam wielkości niższej, może spro­

wadzić tu znaczne błędy, a to dlatego, że prawo, które w razie m ałego interw alu, daje się jeszcze przedstawić w prostej postaci, przybiera postać nader zawiłą w razie znacz­

niejszego odstępu tem peratur. Lecz na in ­ nej jeszcze drodze szukać możemy rozw iąza­

nia zajm ującej nas kwestyi. Otóż możemy być pewni, że je st nadzieja znalezienia d ale­

ko prostszej funkcyi, jeżeli zam iast wrażenia wzrokowego przyjmiemy pod uwagę cały kon­

glom erat energii widmowej. A więc praw a, rządzące ogółem promieniowań, poprowadzą nas do pomyślnego rozwiązania pytania o tem peraturze słońca; na uprzytomnieniu sobie tych praw mnsimy też zaśrodkować te­

raz całą naszę uwagę.

P rzy rządy — bołometr, m ikroradiom etr ter- molektryczny i ulepszony radiom etr Orookesa, służące do mierzenia energii prom ienistej, są zbyt dobrze znane, aby je tu szczegółowo opi­

sywać. J e s t jednak pewna okoliczność, na któ­

rą należy tu zwrócić szczególną uwagę, je st nią mianowicie własność optyczna odbiera­

cza. T a część przyrządu, k tó ra je s t przezna­

czona do pochłaniania promieni, powinna a b ­ sorbować je zupełnie; w tyni celu wymienione części pokrywają się sadzą, tlenkiem m ie­

dzi, czernią platynową lub tlenkiem żelaza;

wszystkie te ciała są czarne dla oka, lecz czyż są one czarne dla widma w całej rozciągłości.

W iemy dobrze, że ta k nie je st, a każdy, kto

miał sposobność obserwować zaćmienie sło ­

(7)

N i 26 W S Z E C H S W IA T 40 7

neczne przez szkło zakopcone, mógł zauw a­

żyć, że tarcza słoneczna staje się wtedy czer­

woną, a nie szarą, co dowodzi silniejszego pochłaniania promieni niebieskich niż czer­

wonych; ten b rak zdolności pochłaniającej uw ydatnia się jeszcze bardziej, w pozaczer- wonej części widma, tak że wogóle im dłuż- szemi są fale świetlne, tem bardziej przezro­

czystą wydaje się sadza. To nam tłumaczy, że odbieracz, którego barwę czarną stw ier­

dza tylko nasz wzrok, nie może pochłaniać energii promienistej każdej długości fali.

Z resztą dodać tu zaraz musimy, że pochła*

nianie przez sadzę jest dosyć energiczne i obejmuje dosyć duży zakres widma, tak że nasze obserwacye dają nam w każdym razie możność zbadania choćby w ogólnych zary­

sach praw, jakim podlegają promieniowania,.

P raw a te były poraź pierwszy wspomniane w rozprawie Desains i Curie, ogłoszonej w 1879 roku, lecz najważniejsze dane w tej kwestyi znajdujemy w klasycznych badaniach L angleya, wydanych w kilkanaście lat póź­

niej. Z badań Langleya wynikają dwa na stępujące ważne wnioski ogólne. Po pier­

wsze energia prom ienista ciała czarnego, uchwycona przy pomocy odpowiedniego od­

bieracza— może być, jako funkcya długości fali— przedstawiona przez krzywą A B C , k tó ­ ra , począwszy od zera, szybko wzrasta, dosię­

g a wierzchołka i następnie wolno spada na- powrót do zera. Po drugie, wraz z wzrostem tem p eratu ry źródła, w zrastają wszystkie rzęd­

ne krzywej i największa z nich przenosi się w stronę fal krótszych; tak np. jeżeli tem ­ peraturze T odpowiada krzywa ABC (fig. 1), to wyższej tem peraturze T'odpow iada k rzy ­ wa A'B'C'. Te dwie zależności Langley wy­

prow adził, jak o bezpośrednie wnioski z obser­

wacyi; trze b a było jeszcze kilkunastu la t aby fizycy znaleźli te prawa na drodze teoretycz­

nej. Z drugiej zaś strony ponawiano wciąż p róby wyznaczenia zależności całkowitej energii, wypromieniowanej ze źródła, od tem peratury tego ostatniego; w tym celu pro­

ponowano wiele wzorów, służących do empi­

rycznego wyrażania faktów zaobserwowa­

nych; były to po większej części wzory wy­

kładnicze, często bardzo złożone.

Nadzwyczaj prosty wzór udało się znaleść fizykowi niemieckiemu Stefanowi; zebrawszy obserwacye całego szeregu eksperym entato­

rów zauważył on, że obserwacye te pozostają w bardzo dobrej zgodzie ze sobą, gdy przyj­

miemy, że zdolność emisyjna źródła prom ie­

niującego jest proporcyonalnado czwartej po- tęgi jego tem peratury bezwzględnej. O b ser­

wacye, które posiadał Stefan, nie b jły ani dość rozległe, ani dostatecznie ścisłe, a przy­

tem dokonywane były w zbyt różnorodnych warunkach, aby z ich przypadkowej zgodności wyprowadzić było można rzeczywiste prawo przyrody. To też zarówno sam Stefan ja k i inni fizycy sądzili, że udało się znaleźć do­

godny i łatw y do zapam iętania wzór empiry­

czny. Gdy zaś Boltzmann dowiódł, że p r a ­ wo to jest wynikiem teoryi elektromagne- tyczej światła, to jeszcze upatryw ano tu tyl­

ko udatny wybór hypotez w celu otrzym ania zakładanego rezultatu; rozumowania B oltz-

fi

manna uważano przez czas długi za pozorny dowód, dający tylko pewne teoretyczne uza­

sadnienie empirycznemu prawu Stefana. Cia­

ła czarne, z któremi Langley przeprow adzał swe poszukiwania i te, które rozważał teore­

tycznie Boltzman, nie były identyczne; pierw­

szy stosował ciała czarne dla oka, drugi zaś przypuszczał, że ciało czarne—według określenia K irchhoffa—absolutnie pochłania wszystkie rodzaje energii prom ienistej. W e­

dług zasady K irchhoffa o równości zdolności absorpcyjnej i emisyjnej, ciało czarne o b d a­

rzone je s t też m aksymalną zdolnością emisyj­

ną. Wyobraźmy sobie zam kniętą ze wszech stron powłokę jednakow ej tem peratury; k a ż7 dy element takiej powierzchni, chociażby nie absolutnie czarnej i nie absolutnie odbijają­

cej, wysyła pewne promienie i odbija inne;

sum a wszystkiego tego, co on wysyła i odbija>

stanowi jego promieniowanie i dlatego też

(8)

40 8

W S Z E C H S W I A T

N r 26

każdy element takiej powierzchni posiada

własności ciała czarnego.

Takie ciało czarne rozpatryw ał Michelson w swych pierwszych studyach teoretycznych, które doprowadziły go do wzoru wiążącego długość fali z tem p eratu rą źró dła prom ieniu­

jącego i m ającego analitycznie wyrażać tę grom adę krzywych, k tó rą Langley b ad a ł na drodze doświadczalnej. R ozum owania Mi- chelsona można było jeszcze uprościć; w k il­

kanaście la t później W ien wyprowadził wzór, który bardziej jeszcze w yrażał stosunki rz e­

czywiste; wzór ten, zwany równaniem widmo- wem, charak teryzuje rozmieszczenie energii w widmie i posiada postać

c

e X j = c i T i f ,

gdzie E x,t miorzy zdolność em isyjną źródła o tem peraturze absolutnej T dla promieni o długości fali X, c zaś i O są stałem i rów­

nania.

N iektórzy fizycy wyrażali powątpiewanie co do rzetelności tego wzoru i próbowano go zastąpić przez inny. Lecz ze wzoru tego wypływają dwa wnioski, które są obecnie po­

wszechnie przyjm ow ane: 1) sum ując po­

wyższe równanie dla różnych długości fal czyli inaczej całkując po X, otrzym ujam y prawo S tefana

E = AT*, . . . . (1 ),

gdzie E wyraża całkow itą zdolność emisyjną ciała czarnego w tem peraturze absolutnej T, a A je s t nową sta lą ; 2) różniczkowanie zaś po T prowadzi do praw a W iena lub praw a przemieszczeń

XmT = B ... (2 ),

gdzie Xm je st długością fali najbardziej j a s ­ nych promieni wysyłanych przez ciało czarne o tem peraturze bezwzględnej T, B zaś w yra­

ża s ta łą równania.

Rozum owania same, choćby zdawały się najbardziej ścisłemi, rzadko jed n ak prow a­

dzą do zupełnej pewności, w takiej bowiem złożonej i zawiłej kwestyi, ja k promieniowa­

nie, niezmiernie łatw o opuścić jakibądź czyn­

nik; to też żadnego wniosku nie można uw a­

żać za zupełnie pewny, póki należycie obm y­

ślane doświadczenia nie stw ierdzą jego rz etel­

ności. To nie znaczy bynajm niej, żeby przedwczesne rozumowania były niepotrze­

bne; szukane praw a są bowiem często nader złożone i ogół wielkiej ilości danych doświad­

czalnych prowadzi do wzoru, który obejmie je wszystkie, dopiero po całym szeregu bez­

skutecznych usiłowań.

W pytaniu, które nas zajm uje, wzór S tefa­

na mógłby być uważany, jako niedostateczny;

nawet badania Langleya, pomimo ich zasad­

niczej ważności, można uważać jak o nieodpo­

wiednie do sprawdzenia teoretycznego wzoru, gdyż autor ich nie posługiwał się takiem cia- I łem czarnem , jakiego wymaga teoryą. T rz e­

ba więc było koniecznie iść dalej krok naprzó i i urzeczywistnić żądane „ciało czarne”.

P o ogłoszeniu badań Kirchhoffa zadanie to poczęśei rozwiązywano, obserwując p ro ­ mienie, wysyłane z głębokiego otworu; Chri- stiansen, Le C hatelier i in. wskazywali, jak o w arunek konieczny, obserwowanie wewnątrz zasłony, ogrzanej jednakowo. Lecz dopiero w uniwersytecie berlińskim i charlotenbur- skim instytucie fizyczno-technicznym rozpo­

częto badania nad zupełnem urzeczywistnie­

niem „ciała czarnego”, któreby odpowiadało możliwie dokładnie ideom Kirchhoffa.

Zbudować zam kniętą powłokę i obserwo­

wać wysyłane przez nią promienie można tylko dia niewysokich tem peratur.

Lecz w każdej tem peraturze można się do­

wolnie zbliżyć do określenia Kirchhoffa, urzeczywistniając tn ałą zam kniętą powłokę i niewielkim otworem, który obserwujemy zzewnątrz. Najdogodniej je st nadać takiej powłoce postaS walca platynowego, zwężone­

go na obu końcach; walec tak i ogrzewa się przy pomocy silnego prądu elektrycznego, który przechodzi wzdłuż niego, gdy w blisko­

ści jednego z jego końców, naprzeciwko otwo­

ru, umieszcza się odbieracz bolom etru, za­

mkniętego w skrzynce z odpowiednim otwor­

kiem, przepuszczającym promienie. P rzy pomocy takich właśnie środków L um m er zdołał sam, a następnie wraz z Holbornem , K urlbaum em , Pringsheim em i W ienem, uskutecznić dokładne sprawdzenie praw p ro­

mieniowania, przyczem „ciało czarne” ogrze­

wane było powyżej 1400°. Z całego szeregu

danych liczbowych, zestawionych przez Lum -

m era, wskażemy tylko dwa główne niewątpli­

(9)

N r 26 W S Z E C H S W IA T 409

we w nioski: prawo Stefana i prawo prze­

mieszczeń stw ierdzają się w zupełności.

R ezultaty wszystkich badań powyższych posunęły znacznie naprzód pytanie o tem pe­

ratu rze słonecznej N aturalnie te m p e ra tu ­ ry, w których zakresie poddano prawa stw ier­

dzeniu doświadczalnemu, są jeszcze dość od­

ległe od tych, które chcemy obecnie ocenić;

w celu znalezienia tem peratury słońca musi­

my wciąż jeszcze uciekać się do ekstrapola- cyi, k tó ra wydawać się może nie zbyt pewną i ugruntow aną. Lecz tu zarazem pytanie sam o przyjm uje nieco odrębny charakter.

Póki bowiem prawa promieniowania służyły tylko do wyrażania stosunków rzeczywistych w celach interpolacji, wszelka ekstrapolacya m usiała być zgóry wykluczona. T eraz zaś prawa te związane są z całym szeregiem r o ­ zumowań teoretycznych, które doskonale sprawdza doświadczenie w szerokim zakresie tem peratur; przytem praw a te są bardzo proste, co je st bardzo ważne dla ekstrapo- lacyi.

W zględem tem peratury słońca należy uczy­

nić jeszcze jedno zastrzeżenie. Wszystko, cośmy wyżej przytaczali, stosuje się tylko do ciała czarnego, a czyż mamy prawo tw ier­

dzić, że słońce posiada własności ciała czar­

nego? Teorya uczy nas, że mieszanina kilku ciał gazowych, zwłaszcza w razie znaczniej­

szej ich warstwy i większego ciśnienia, po­

siada w rzeczy samej własności ciała c z a rn e ­ go pod warunkiem jednakowej wszędzie tem ­ p eratu ry . Słońce czyni rzeczywiście zadość pierwszym dwu warunkom, ale nie wypełnia ostatniego. D latego też, nie uciekając się do nowych hypotez, przyznać musimy, że szu­

kamy tylko tem peratury, k tórą posiadałoby słońce, gdyby w ypełniało warunki, wymaga­

ne od ciała doskonale czarnego.

T eraz przystąpm y już ostatecznie do roz­

wiązania zajmującej nas kwestyi i w tym ce­

lu zastosujm y naprzód prawo Stefana, R oz­

pocznijmy od wyznaczenia promieniowania słonecznego, t. j. ilości energii promienistej, wysyłanej w sekundzie przez 1 cm2 powierzch­

ni słońca; w tym celu wystarcza pomno­

żyć stałą słoneczną przez kw adrat stosunku promieni orbity ziemskiej i słońca. D o kład­

nej wartości stałej słonecznej wprawdzie nie znamy, lecz możemy jako jej wyższą granicę podstawić 4 kalorye na 1 cni1 i minutę

i ocenić zatem promieniowanie słoneczne na E = 12 900 wattów. Ponieważ zaś za sta łą słoneczną przyjęliśmy jej prawdopobną n aj­

wyższą wartość, więc też, wychodząc z tak otrzym anej wartości E , otrzymamy na tem ­ peraturę słońca liczbę k tó rą—w dzisiej­

szym stanie pytania— uważać możemy za maximum. Ze względu na to, że tem peratura je st proporcyonalną do pierwiastku czwartej potęgi z wypromieniowanej energii, twierdzić można, że wpływ błędu w powyższein wyzna­

czeniu stałej słonecznej może być tylko nie­

wielki. Doświadczenia uczą nas, że 1 cm 2 ciała czarnego, ogrzanego o 1° ponad ciała otaczające, wypromieniowywa 5,32 X 10~12 wattów; możemy więc przyjąć, że takiem jest też promieniowanie ciała czarnego, ogrza­

nego o 1° skali bezwzględnej, czyli że A = 5,32 X 10~12. Podstaw iając te war­

tości we wzór (I) otrzymamy

12 900 = 5,32 X 1 0 -12. T 4

skąd T = 7 000°. A więc prawo S tefana wskazuje, jako wyższą granicę tem peratury słońca 7000° według skali bezwzględnej lub około 6 700° O.

T eraz zastosujemy prawo przemieszczeń.

Jeżeli długości fal wyrażać będziemy w m i­

kronach (t. j. tysiącznych częściach milime­

tra), a tem peratury mierzyć będziemy we­

dług skali bezwzględnej, wtedy stała rów na­

nia (2) posiada wartość liczbową 2 900 w ca­

łym zakresie zbadanych tem peratur. W zór więc (2) daje się tak przedstawić

XmT = 2 900.

Pozostaje teraz do rozwiązania pytanie, w jakiem miejscu widma słonecznego mamy maximum energii. Doświadczenia wskazują Xm = 0,54 jx, lecz atm osfera nasza pochłania, jak wiadomo, fale krótkie silniej niż dłuższe, wskutek czego nasze maximum przem ieszcza się w stronę czerwoną widma, gdy poza g ra ­ nicami atmosfery zbliża się ono bardziej do fioletowej części; w każdym jed n ak razie nie oddalamy się zbytnio od prawdy, przyjm ując Xm — 0,5 p.. S tąd zaś wypływa, że tem pe­

ratura. słońca

T = 2 900 : 0,5 = 5 800°

według skali bezwzględnej.

(10)

410

W SZECHSW 1AT

Ni 26 Jeżeli uprzytomniony sobie, że oba prawa,

któremiśmy się posługiwali, są całkiem od siebie niezależne i źe rachunki przeprow a­

dzamy, posługując się niezupełnie dokładne- mi rezultatam i doświadczeń, to przyznać mu­

simy, że zgodność powyższych dwu cyfr je st nietylko dostateczna, ale w prost zdumiewa­

jąca; zgodność ta potwierdza a posteriori te nieliczne hypotezy, któreśm y poprzednio czy­

nili. N asza ocena tem peratury, ja k to już wyżej było zaznaczone, dotyczy jedynie po­

wierzchniowych warstw słońca; pytanie o te m ­ peraturze głębszych warstw je s t dotychczas jeszcze zupełnie nietkniętein; można tylko twierdzić, że tem p eratu ra w głębiach masy słonecznej przewyższa znacznie podane po­

wyżej liczby.

P rzytaczając olbrzym ią różnicę między liczbami, którem i jeszcze tak niedawno roz­

maici uczeni charakteryzow ali tem p eratu rę słońca, mogło nam się zdawać, że nasze wia­

domości w tym względzie znajdu ją się w b a r­

dzo pierwotnem stadyum rozwoju. Lecz oto w przeciągu bardzo krótkiego czasu pytanie to z okresu chaotycznego doprowadzone było do jego dzisiejszego stan u całkow itej jasn o ­ ści. I dlatego też tru d n o nie uznać wartości badań z dziedziny prom ieniowań, które po­

zwoliły nam z takiem powodzeniem podjąć i rozwiązać jedno z najtrudniejszych zag ad ­ nień astrofizyki.

Streścił G.

BOBRY

W PRUSACH ZACHODNICH.

Bobry wyginęły około 100 L t tem u w P r u ­ sach zachodnich głównie z tego powodu, źe ich skóry i mięso były przez wiele la t uży­

wane; polowano też bardzo na nie, ponieważ strój bobrowy był uważany za n ad e r ważny środek lekarski. Istn ia ły też okolice, do których k u ltu ra nie d o tarła , a dziś znikły sam otne i ciche zakątki, niezbędne dla tych zwierząt. Nie pogodziły się biedne bobry z rybołówstwem, statk am i parowemi, regulo­

waniem brzegów rzek. Przyrodnicy żałują bobrów, rolnicy zaś i leśnicy ucieszyli się, że ustało przeszkadzanie w gospodarstw ie i psu­

cie lasów.

B óbr ścina więcej drzew, niż ich p otrzeb u­

je do budowy i na pożywienie; potrzebując ciągle gryść, ścina grube nawet drzewa, któ­

re potem zostawia nie użyte. P rześladu ją go głównie tam , gdzie robi nory na brzegach rzek, lub w groblach, wiadomo bowiem, że podczas wylewów wód szkody królików n a . wet i myszy ułatw iają wodzie przeryw anie grobel. B óbr spuszcza pnie drzew w wodę, grzebie w rowach, rozrywa sieci rybaków.

Były to wszystko motywy do wyroku śmierci na bobra, to też w P rusach zachodnich znikł on z końcem X V I I I wieku.

N ie mamy bardzo dokładnych źródeł, mó­

wiących o jego życiu i obyczajach. O istn ie­

niu jego świadczą szczątki kopalne, przecho­

wane w Muzeum prowincyonalnem w G d a ń ­ sku i nazwy różnych miejscowości. Prócz tego są różne notatki o nim i różne praw ne rozporządzenia i wyroki. Ale notatki są tak niedostateczne, że zoologowie własną pracą je uzupełniać musieli. I tak M organ pisał 0 bobrze am erykańskim , Collet o norwe­

skim, a F ried rich o bobrze z nad brzegów Elby.

W Niemczech dużo znajdowano kopalnych kości bobrów, ale b rak zupełny resztek pni 1 gałęzi przez nie pogryzionych, na północy zaś rzecz ma się odwrotnie.

Zadługo byłoby wyliczać pojedyncze ko­

ści,. w różnych miejscach P ru s zachodnich znajdowane, wspomnimy tylko, że prawie cały szkielet bobra znaleziono w białym p ia­

sku, 0,5 m głęboko, w okolicy C harlottenthalu.

Co do nazw miejscowości, wiele ich pocho­

dzi od źródłosłowu „bóbr”, inne są mniej łatw e do wyjaśnienia.

Wymienimy tylko te, co do których mylić się nie można. M ałe ram ię N ogatu koło E lb ląg a nazywa się Bieberzug. W okręgu gdańskim są miejsca zwane : Bebernitz i Ba- werndorf, w okręgu kwidzyńskim— Bebers- bruch, Bobrowitz, Bobrowo, Bobrowisko, B ieberthal.

Zanim damy historyczny obraz bobra, wspomnimy o kwestyi zm ieniania się sposo­

bów jego budowania, wobec zm ieniających się warunków życia.

Lewis H . M organ w swej monografii p. t.

„The am erican Bj.ever and his W orks” ( F i ­ ladelfia, 1868) wykazuje, że bóbr jest zwie­

rzęciem grzebiącem nory. Grzebie pod pc-

(11)

411 wierzchnią ziemi a nad nią buduje. C hata

bobrowa jest więc, ogólnie mówiąc, jaskinią nadziem ną dachem nakrytę, dogodniejszą od podziemnej w celu wychowania młodych.

Jask in ia brzegowa była pierwotnem miesz­

kaniem bobra, a chata powstała z czasem i wskutek nabytego doświadczenia. Różne są tych ch at rodzaje, ale sąto tylko różne przystosowania jednego systemu budowania i wszystkie są przystosowane do szczegółów otoczenia. B óbr am erykański, identyczny z europejskim , zakłada zupełne budowy w okolicach, których k u ltu ra nie tknęła, w innych przypadkach, podobnie ja k euro­

pejski, ogranicza się do rzeczy niezbędnych.

Gdy bobry chcą zamieszkiwać rzekę, będącą zaszeroką i zagłęboką na założenie grobli, grzebią sobie tylko jam y brzegowe, a chat nie budują. T ak się więc wyróżnia bóbr z Ameryki północno-zachodniej od bobra [ z Ameryki północno-wschodniej, gdzie nad brzegam i szerokich, głębokich i bystrych rzek o wysokich i stromych brzegach może tylko nory brzegowe zakładać.

W północnej części Europy bywają nieraz tylko nory bobrowe. R . C ollett w swojem dziele „Baeveren i N orge” opowiada, że w brzegach rzek, koło chat bobrowych, są i liczne nory, niekiedy połączone, a najczę­

ściej nie połączone z chatami. M ieszkają w nich młode, a wejścia są ukryte w wodzie lub traw ie. N o ra je st więc pierwszem schro­

nieniem bobra, który gdzieś osiada i czeka na sposobność, żeby chatę budować. Gdy zaś go niepokoją, przestaje budować chaty, a grzebie nory, jak to czynią bobry nad E lbą.

H . F ried rich opowiada nain („B eitrag zur K enntniss vom B iber” i „Die Biber an der j m ittlereu E lb ę ”), ja k bóbr swoje chaty bu­

duje. O siada on rodzinam i, a nie tworzy kolonij i nory grzebie piętram i. Dostęp p o ­ wietrza jest tylko możliwy przez cienką zwykle warstwę darniny, pokrywającą norę.

W a rstw a ta może zapaść się tam , gdzie je st najcieńszą, a ludzie myślą, że bóbr urządza to sobie dla dostępu powietrza; to przypusz­

czenie jest jednak wątpliwem, bo bóbr je s t zbyt ostrożny, aby zwierzętom drapieżnym ułatw iał w ten sposób wstęp do nory.

W ielka ilość nor nad brzegiem rzeki wy­

gląda na robotę borsuków, bo są i kupy

| wyrzucanej ziemi, ja k widzimy nad rzeką

j

Sala; wozom i koniom grozi niebezpieczeń­

stwo, zwłaszcza gdy przy wysokim stanie wo­

dy, woda nory napełnia, a deszcze rozmięk­

czą warstwę darni. T ak osiadły bobry w le- cie 1878 r. w Solum nad brzegiem strum ienia i duże nory wygrzebały; mieszkańcy pobli­

skiego folwarku, nie chcąc aby ich konie tam się zapadały, liczne nory pozatykali, wskutek czego bobry się wyniosły.

Podobnie pokopaną łąkę widziano w r o ­ ku 1796 nad rzeką D rw ęcą w P rusach za­

chodnich.

Gdy z upływem czasu lub wskutek desz­

czów zapadanie się darni bardzo się powięk­

szy, bobry, zwykle w nocy, popraw iają norę w ten sposób, że drobnem i gałązkam i za­

kryw ają otwór. T aka ste rta gałązek w kil­

ka tygodni w yrasta do 2 lub 3 m wyso­

kości. Takiej budowy nie można zasadni­

czo oddzielić od nory. W ten sposób po­

wstała chata bobrowa na wyspie B azar m ię­

dzy dwuma mostami na Wiśle pod Toruniem i która aż do r. 1785 jako osobliwość była do widzenia.

Gdy wody są bardzo wysokie, bóbr ma jeszcze jeden sposób, o którym dla dokład­

ności wspomnimy. Ucieka wtedy na m iejsca nie zalane wodą, a jeżeli tam schronienia nie znajdzie, urządza je sobie w postaci sterty gałęzi i chróstu.

W pokładach okresu kamiennego znajdo­

wano, wraz z kośćmi bobra, resztki pułapek, którem i te zw ierzęta łowiono w tym okresie.

T ak ą pułapkę, znalezioną w P rusach za­

chodnich, można oglądać w Muzeum mar- chijskiem w Berlinie.

Od X I I I wieku bobry cieszą się w P ru ­ sach zachodnich opieką panujących, w czasie jed nak przybycia krzyżaków były mniej licz­

ne, bo skóry bobrowe służyły w handlu zamiennym z arabam i. K rzyżacy, ja k to widzimy z dokumentów współczesnych, za­

strzegli sobie prawo użytkowania z bobrów.

I K onrad Mazowiecki w dokumencie funda­

cyjnym klasztoru P aradisu s Bonae M ariae wspomina, między innemi rzeczami, i o ło ­ wieniu bobrów.

W r. 1399 znajdujem y w „M arienburger Tre8slerbuch” wzmianki o cenach skórek bo­

browych, tudzież o kapeluszach ze skórek

(12)

412 W SZECHŚW IAT

Nr 26 bobrów rossyjskich i miejscowych; kapelusz

z bobra rossyjskiego kosztował, obliczony na walutę dz siejszą—5 mk 64 fen , z miejsco­

wego z a ś —1 mk 54 f. R óżnica w cenie spo­

wodowana była nietyle trudnościam i transpor tu w owych czasach, ja k tem, że bobry z P o l­

ski i Rossyi były już wtedy znane z piękniej­

szego, ciemno - brunatnego, podobnego do aksam itu fu tra i później nazwane zostały

„panam i” (domini, nobiles), podczas gdy pruskie, o mniej pięknem futrze i czerw ona­

wym włosie, nazywano „niewolnikami” (servi, rustici). Z e w niektórych miejscach była swo­

boda polowania na bobry, dowodzi ustęp z tegoż „T resslerbuch”, w którym je st mowa 0 darach składanych wielkiemu mistrzowi, a wśród tych darów wymieniona je s t potraw a z bobra.

W latach 1530—1540 zabronione zostało strzelanie ze strzelb w celu polowania, co ochraniało wszelką zwierzynę od wyniszcze­

nia, a więc i bobry.

W owych czasach nie lubiono bobrów.

Ponieważ bóbr żył w wodzie, ja k wydra, 1 m iał duże zęby, wyobrażano sobie, źe tępi ryby i na współczesnych rycinach widzimy go z ry b ą w pysku. K ażdy u siebie tępił bobry, zwłaszcza że daw ały dochód. Przez palce też patrzano na przekraczanie praw a ograniczającego polowanie na bobry.

W spisie lekarstw , znajdujących się w ap­

tekach gdańskich, a pochodzących z X V I I wieku, znajdujem y aż 7 środków lekarskich

z bobra. ^

Dopiero w r. 1706 król F ry d ery k I w roz­

porządzeniu, wydanem w Królewcu, ro z k a­

zał, aby chroniono bobry i dbano o ich ro z ­ m nażanie się, zabronił niszczenia ich chat i nor, zastaw iania na nie pułapek i sieci, w ytrzebiania krzewów i strzelania do bo­

brów; za przekroczenie tych zakazów nazna­

czył 20 talarów kary. W łatach 1713 i 1714 osadzono bobry w Postdam ie i C harlotten- burgu, ale się tam nie rozmnożyły. Z a F r y ­ deryka W ielkiego inny los spotkał b o b ry : pozwolono na nie polować wszystkim i widzia­

no w nich wrogów kultury, niebezpiecznych dla handlu i ruchu po drogach wodnych.

W ydane były nowe rozporządzenia względem okresów polowania, ale bóbr został wyklu­

czony z liczby zwierząt, których nie można było zabijać od d. 24 sierpnia do 1 m arca.

W końcu X V I I I wieku bobry nikły coraz bardziej, a utrzym ały się najdłużej w Wiśle i Nogacie. O statnim ich śladem była owa łąk a nad brzegiem rzeki Drwęcy. Olchy rosnące na brzegu tej rzeki i m ające 4 cm średnicy, znajdowano rano ścięte, a pnie po­

cięte w kawałki obrócone na budowy bo- krów. T u raz jeszcze wspomnimy chatę na wyspie B azar pod Toruniem .

Od końca wieku X V III-g o bobry prze­

stały budować mieszkania w Prusach za­

chodnich, ale od r. 1796 widziano zbiegów z ziem ościennych i z wód Buga i Narwi.

W kwietniu 183ó r. zabito bobra pod T o ru ­ niem, niedaleko granicy polskiej. Widzieć go można w muzeum uniwersyteckiem w K ró ­ lewcu. Drugiego zabito na krze lodowej na rzece N ogat w r. 1830; innego, bardzo tłu ­ stego, zabił w maju 1836 rybak wiosłem w jeziorze Zilop, łączącem się z Wisłą i oto- czonem gęstemi zaroślami wierzbowemi, a pewien aptekarz otrzym ał z niego znaczną ilość t. zw. „stro ju”. O statniego złapano w r. 1840 pod Toruniem. Bóbr zabity w ro ­ ku 1830 zrobił najwięcej h ałasu w świecie uczonym, bo był powodem twierdzenia, że bobry istrre ją jeszcze w Prusach zachodnich.

Niestety, wtedy ju ż istniały tylko na p a­

pierze.

Bobry za czasów swego istnienia mieszka­

ły nietylko w Wiśle, ale i w jej dopływach : Czarnej Wodzie, Ossie i Drwęcy i w nich aż do końca wieku X V I It-g o były znajdowane;

rybacy łapali też bobry na wyspie Neringen, a bóbr opisany w r. 1726 przez dr. K ulm a z G dańska, złowiony był żywcem w sieci w je ­ ziorze Gdańskiem. Zapewne z Wisły zapę­

dziła go tam burza.

W P ru sach łowiono bobry zapomocą przy­

nęty z kory drzew. N a jstarszą m etodą p o ­ lowania było rzueanie piki lub harp u n a na bobra, w chwili gdy głowę wysuwał dla za­

czerpnięcia powietrza. W tej chwili strze­

lano też do niego. Myśliwi rozkopywali także nory, wpuszczali do nory psa, a ujście jej do wody zamykali siatką, do' której wpadał uciekający bóbr i był dobijany maczugami.

Psy używane do tego polowania nazy­

wały się canis beverarius, bibracco, ca- storius.

N ajcenniejszą zdobyczą z bobra był wspom­

niany „ stró j”. N ajbardziej jednak ceniono

(13)

N r 26 W SZECHSW IA T 413

„strój” pochodzący z bobrów zabitych w zim­

nych krajach, a więc w Rossyi i Syberyi.

Bobry zamieszkujące rzeki Litwy dostarcza­

ły „stro ju ” kupcom z G dańska i Królewca, ale i kupcy z innych miast ponad W isłą kupowali tanio ten produkt i handel nim prowadzili. „ S tró j” płacił się drogo, zwłasz­

cza wtedy, gdy bobry były coraz rzadsze.

N ajdroższa cena była w r. 1852, kiedy za 11'/2 łu ta zapłacono 276 marek

Mięso bobrów nie bjło bardzo cenione;

ogon tylko i tylne nogi uważano za przy­

sm ak i potraw ę postną. Przysm ak ten b a r­

dzo cenili kartuzi, którzy mięsa żadnego nie jadali.

Skóry były bardzo rozmaite. Najwięcej ich przychodziło z Litwy do G dańska. B yły towarem ogromnie cenionym za czasów han- zeatyckich i handlu z arabam i i zwały się bevere, beverramme, pelles castorini. B ar dzo ceniono i włos, używany do wyrobu k a­

peluszy. K ażda skóra daw ała 750 do 780 g włosa, a za kilogram płacono 50 do 80 ma­

rek, dobry więc kapelusz bobrowy mógł kosz­

tować w r. 1663 w Anglii 85 m arek, według waluty dzisiejszej. Przestano używać włosa bobrów z wprowadzeniem filcu jedwabnego do wyrobu t. zw. cylindrów.

W P ułtusku był w wieku X I V i X V zwie­

rzyniec na bobry, których „strój” i skóry były wraz ze zbożem przedmiotem handlu tego m iasta.

W r. 1863 podniesiono w Królewcu pyta­

nie, czy ze względów ekonomicznych nie by­

łoby korzystnem zaprowadzić bobry w P ru ­ sach zachodnich. Mówiono, że możnaby taką hodowlę urządzić nad brzegiem rzeki, w g a­

ju lub zaroślach z wierzb, jesionów, brzó?

i topoli. Głównym warunkiem byłoby tak ta k ą kolonią ubezpieczyć, żeby bobry ani wodą, ani lądem nie mogły z niej uciekać.

Przedstawiałoby to jednak wielkie trudności:

Hodowla mogłaby się opłacić, bo obliczano wartość jednego bobra na 150 m arek. Okazy do hodowli wypadłoby sprowadzić z Litwy, Polski lub Rossyi. P lan ten nie został nigdy wykonany.

W edług D r. P . D ahm sa z Gdańska streściła M . T .

SPOSTRZEŻENIA NAUKOWE.

K. Kulwieć. 0 układzie wydzielniczym u niższych raków.

(Posiedź. Sekcyi Frzyrodn. d. 2 maja r. b.).

Nawiązując swój referat „O układzie w yd ziel­

niczym niższych skorupiaków ” do spostrzeżeń, przedstawionych Sekcyi d. 31 stycznia r. b.

(W szechśw iat nr. 14, 1 9 0 1 , Spostrzeżenia nau­

kow e), prelegent wskazał dane, istniejące w lite ­ raturze, dotyczącej obranego tem atu, mianowicie w krótkości zarysow ał wyniki badań K ow alskie­

go, D ella-V alle, Cuenota, Nebeskiego, D ela- gea, Bonniera, Grobbena, Martynowa, N śm eca, Koehlera, La C aze-Duthiersa, Gruvela i innych.

P rzechodząc następnie do swych własnych sp o ­ strzeżeń, zestaw ił i porównywał opisane przed­

tem lub na nowo odkryte narządy w ydzielnicze zbadanych przez siebie skorupiaków, ilustrując sw e w yjaśnienia rysunkami mikroskopowemi i przygotowaną w tym celu tablicą.

Tę część narządów w ydziełniczych, która p o ­ chłania ze krwi w strzyknięty do jam y ciała skoru­

piaków karmin amoniakalny prelegent uważa za lim fatyczną, dlatego gruczoły rożkowy i m usz- lowy nazywa organami lim fow ydzielniczem i.

Apmhipoda (Gammarus, Orchestia, T alitrus) oprócz pęcherzyków końcowego gruczołu rożko­

wego narządy lim fatyczne posiadają we w szyst­

kich bez wyjątku odcinkach ciała u podstawy kończyn W ydzielniczej części te segm entalnie ułożone narządy nie posiadają.

U Isopoda (Idothea, Sphaeroma, L ygia) p re­

legent w ykrył istnienie organów łim fatycznych

| w pięciu odcinkach odw łoka oraz u podstawy

i

drugiej pary rożków; czynność lim fatyczną pełni u nich również pęcherzyk końcow y gruczołu m uszlow ego.

Cirripedia posiadają bądź jednę (Scalpellum ,

J

L epas), bądź dwie (Balanus) pary gruczołów wy-

; dzielniczych. Pierw sza para (u Scalpellum i L e­

pas nieistniejąca) odpowiada szczątkowem u p ę­

cherzykow i końcowemu gruczołu rożkow ego, I druga stanowi czynny pęcherzyk końcowy gru­

czołu m uszlowego.

Dwa podłużne worki, które poprzedni hadacze

! (K oehler, Nussbaum, Knipowicz, Gruvel i inni) uw ażają za jam ę ciała skorupiaków w ąsonogich, prelegent, opierając się na swych anatoroiczno- porównawczych i histologicznych sp o strzeże­

niach, uważa za zmodyfikowane rurki moczowe gruczołu m uszlow ego. W łaściwej jam y ciała skorupiaki w ąsonogie, jak i w szystkie inne, nie posiadają.

Copepoda (C yclops) oprócz gruczołu nm szlo- wego innycli gruczołów łimfafycznych nie posia­

dają. Cladocera (D aphnia) obok gruczołu m usz-

I low ego posiadają szczątkowy pęcherzyk koiico-

Cytaty

Powiązane dokumenty

osiaga swe minimum, zaś w antypodach epicentrum ma swe drugie maximum, przyczem wartość jej w tem drugiem maximum, podobnie ja k w minimum, jest skończona. Ten

Wydaje się, że to jest właśnie granica, wzdłuż której przede wszystkim tworzyła się Europa Wschodnia, lub raczej wschodnia wersja „europejskości”: jest to

Jako PRACĘ DOMOWĄ , bardzo proszę zrobić ćwiczenia znajdujące się w karcie pracy (PRESENT SIMPLE-ĆWICZENIA).. PRACĘ DOMOWĄ proszę przesłać na maila do PIĄTKU, 22.05.2020

Ludzie często zobowiązują się do czegoś, często też nie wywiązują się ze swoich zobowiązań i uważają, że nic takiego się nie stało.. Spróbujcie

W jaki sposób narzędzia TIK wspierają rozwijanie u uczniów umiejętności pracy

o kilkudziesięciu matkach z małymi dziećmi, które okazywały się problemem dla naszego wspaniałego, bogatego, unij- nego państwa; „bo już jest koniec roku, bo przecież

Idąc tym tropem, przy okazji obser- wowania Sejmowej Komisji Zdrowia (w przerwie obrad) pod- patrywałem posiedzenia Komisji Łączności z Polakami za Granicą i Parlamentarnego Zespołu

Nad Niemnem, gdzie rzeka jest najbliżej dzisiejszych gra- nic Polski, mieszkają nadal, mimo dziejowych masakr i wy- wózek… I właśnie 17 września w gronie moich przyjaciół pa- dło: