X 22 ( 1209 ). V\ aib za^a, dnia 4 czerwca 1905 r. T o m X X I V
TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M K R A T A „ W S Z E C H S W I A T A “ . W W a r s z a w i e : ro c z n ie m b . 8 , k w a r ta ln ie m b . 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : r o c z n ie m b . 1 0 , p ó łro c z n ie ru b . 5 .
P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta
i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
R ed ak to r W s z e c h ś w ia ta p r z y jm u je ze s p ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 do 8 w ieczorem w lo k a lu red a k c y i.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
0 PR A W IE ZA CHO W AN IA E N E R G II.
§ 1. Zasada zachow ania energii może być ściśle dowiedziona w mechanice; w fizyce — tylko o tyle, o ile w szystkie zjawiska p rzy
rody nieożywionej sprow adzim y do ruchu.
Nie ulega jedn ak wątpliwości, że ogółu zja
wisk- fizycznych, bez sztucznego wysiłku na korzyść doktrynerskich uprzedzeń, nie moż
na podciągnąć pod pojęcie czystego ruchu.
Liczne usiłow ania w tym kierunku spełzają niczem, gdyż mechaniczne w yjaśnienie przyrody wymaga uznania takiego mnóstwa
■'^widzialnych mas i ruchów ukrytych, że najpotężniejsza w yobraźnia nić zdoła przed
stawić sobie w yraźnie podobnego m echani
zmu i zgubi się w chaosie sprzeczności.
-Na jakiej więc zasadzie stosujem y zasadę zachowania energii do ogółu zjaw isk fizycz
nych? Przecież nie na podstawie danych doświadczalnych, gdyż nie znam y zupełnie
" przyrodzie układów odosobnionych, a pra-
" 0 Echow ania energii dla takich tylko ukła
dów zostało wyprowadzone. Na czem więc ''Paramy samę zasadę, naczelną dziś w całej fizyce? Czy na ogólnikow ych, m glistych 1 v '^rdzeniach, że ex nihilo nihil fit, nihil
P ,
t ad nihilum, causa a e ą u a t effectum , czy na liypotetycznem przypuszczeniu, że ciała 1 'fzyrody są u kładam i punktów m ateryal-
nych, pow iązanych siłami centralnem i; czy też na em pirycznie stwierdzonej niemożności urządzenia perpetuum mobile? W szystkie te dowody m iały oczywiście w nauce swych obrońców i wyznawców i znacznie przyczy
niły się do utrw alenia samej zasady, jednak pomiędzy niemi a zasadą do dziś jeszcze 'znajduje się niczem nieząpełniona. przepaść bez przejść logicznych- Prof. N a ta n so n 1) tw ierdzi, że m am y tu doi czynienia z intui- cyą twórczą, odgadujem y bowiem tw ierdze
nie podstawowe w term odynam ice podobnie ja k odgadujem y je w dynamice, uogólniając w yniki doświadczeń i spraw dzając następnie wnioski, wynikające-z przyjętych początko
wo zasad. Zgadzając się najzupełniej z tem zdaniem, możemy jednak usiłować wykryć pobudki, pod których wpływem wyrobiło się praw o zachow ania energii, odnaleźć jego źródła, jeżeli nie w danych fizyki, to p rzy najm niej filozofii. Niniejszy szkic taki w ła
śnie staw ia przed sobą problem at.
§ 2. Rozw ażając rozwój historyczny wie
dzy ludzkiej łatw o dostrzedz, że każda z po szczególnych n auk uznaje za konieczne p rzy jąć za kardynalną podstaw ę dalsźych swych wywodów zasadę zachow ania pewnej cha
rakterystycznej cechy badanych przez siebie W . Natanson. Wstęp do fizyki teoretycz
nej, str. 127.
338
-W S Z E C H Ś W IA T J\JÓ22 zjawisk. T ak np. w m echanice znam y praw o
niezniszczalności masy, w biologii L ineusz był tw órcą praw a zachow ania g atunków , w fizyce nicią przewodnią je s t zasada zacho
wania energii, i t. d. N asuw a się pytanie, czy ten znam ienny fa k t jest ty lk o zbiegiem okoliczności,czy też w ypływ a z jakichś głę
biej sięgających źródeł wszelkiego wogóle poznania?
§ 3. Z pierwszego w ejrzenia zdawaóby się mogło, że w yobrażenia nasze o rzeczach j odpow iadają istotnej rzeczywistości, t. j. j że św iat sam w sobie je s t tak i, jakim się nam ^ przedstaw ia i dziwnem może się wydać za- | pewnienie K an ta, że świat poznajem y nie taki, jakim on jest niezależnie od nas sa
mych, lecz nasz pogląd na św iat budujem y z danych dośw iadczalnych tak , ja k na to pozwala n a tu ra i organizacya naszego u m y słu. Zgodnie z tem zapatryw aniem przed
miotami naszej wiedzy będą jedynie zjaw i
ska, g d y absolutna istota rzeczy, rzecz sama w sobie, ukryw a się w nieprzeniknionej cie
mności, je s t pew nym x-em nie dającym się poznać, o którym co najwyżej m ożem y tw ier
dzić, że istnieje. K a n t nazyw a ten swój po m ysł odkryciem kopernikańskiem w filozofii:
ja k do czasów K opernika sądzono, że ziemia jest nieruchom a, a słońce i gw iazdy krążą dokoła niej, K opernik zaś pierwszy w yjaśnił, że to w łaśnie ziemia się obraca, a wszystko zresztą stoi, ta k i K a n t odwrócił i zmienił przekonanie, że nasze pojęcia stosują się do przedm iotów w tym sensie, że w łaśnie przed
m ioty kierują się podług naszych pojęć.
Jeżeli ta k je s t w rzeczywistości, to w jak i sposób możliwa je s t nauka, w ja k i sposób większość naszych w yobrażeń, które zgodnie z K antem należy uznać za czysto podm ioto
we, posiada cechę powszechności i koniecz
ności? K a n t odpowiada na to: dlatego, że istnieją aprioryczne pojęcia i zasady czy
stego rozsądku, które najzupełniej i jedynie tylko zależą od swoistej organizacyi naszego um ysłu, bynajm niej zaś od w rażeń zm ysło
wych. Jeżeli pierw iastki tak ie rzeczywiście istnieją, to muszą być a p rio ri konieczne i wspólne dla w szystkich. Chodzi więc o to, aby te czynniki rozum owe naszego um ysłu wydzielić i wykazać ich powszechność. T u K a n t zastanaw ia się przedew szystkiem nad m atem atyką i zapytuje, w jaki sposób możli
wą je s t ta nauka? Odpowiedź na to znajduje w tem , że m atem atyka jest rezultatem czyn- ników racyonalnych i dlatego właśnie wy
wody jej posiadają cechę konieczności i pow- szechności, niedopuszczających żadnych wy
jątków . W ykazawszy na matematyce, że myślenie jest rzeczywiście w posiadaniu nie
których wiadomości a priori, K a n t dowodzi następnie, że i każdy inny ak t poznania nie jest ich pozbawiony, a więc nie tylko w ma
tem atyce, ale i w przyrodoznawstw ie spół- działaią pierw iastki aprioryczne, nawskroś znamionujące nasze doświadczenia. Temi pierw iastkam i są właśnie czas i przestrzeń i tylko za ich pomocą jesteśm y w stanie ująć m ateryał doświadczalny w form y zmysłowe.
Nie posiadając objektywnej rzeczywistości, są one temi form am i przestrzennej spółistno- ści i czasowej następczości, w których przed
m ioty świata zew nętrznego mogą być ujęte przez nas, m ogą stać się zjawiskami.
To wszystko, co nie daje się zrozumieć, jako pew na funkcya czasu lub przestrzeni, nie może stać się przedm iotem myśli, inaczej mówiąc myśl nie może wyjść poza obręb tych kategoryj, podobnie jak p tak nie może wyle
cieć poza obręb atm osfery. Całość naszych spostrzeżeń zmysłowych je s t uwarunkowana przez naszę organizacyę duchową, a to znów zmusza nas doświadczać tak właśnie, jak do
świadczamy, myśleć, tak ja k myślimy. Moż
liwe jednak, że innej organizacyi te same przedm ioty przedstaw iać się będą zupełnie inaczej, gdyż rzeczy samej w sobie nie mo
żemy sobie wyobrażać i nic zgoła o niej po
wiedzieć nie umiemy. W każdej wiedzy odnajdujem y przedewszystkiem nas samych, nasze własne pierw iastki aprioryczne i dla
tego właśnie logika i m atem atyka zgadzają się najzupełniej z postrzeganą rzeczyw isto
ścią, zdają się stosować do p rz y ro d o z n a w stwa. Tylko w taki sposób nauka staje się możliwą.
T ak a jest w najogólniejszych zarysach teo- rya poznania K an ta, po raz pierwszy wypo
w iedziana przez tego uczonego w „Krytyce czystego rozum u“. Dzieło to wyszło jeszcze w 1781. r., lecz przez długi bai’dzo czas nie było należycie ocenione i zaledwie po upły
wie niem al całego wieku znalazło oddźwięk
w m yślach i poglądach ogółu. Pierwszym,
kto naj wcześniej zaczął nawoływać do
w s z e c h -W S Z F.C FI Ś \V I AT
339 stronnego zajęcia się K a n te m f>ył L iebm an,
który w piśm ie sw em „ K a n t und die E pigo- nen“ (1865) n iem al n a każdej stro n icy pow tarzał myśl, że nieodzow ny je st p o w ró t do Kanta. N aw o ły w an ia te nie p o zo stały bez skutku: pow szechne zajęcie się filozofią K a n tu stworzyło całą szkołę, ta k zw anych neo- kantystów a n a u k sz ta łto w a n ie pojęć p rz y rodniczych w yw arło w pływ znaczny. „Do największych zdobyczy X I X stulecia, p o wiada prof. H ey d w eiler ’), zaliczam p rz en i
knięcie nauki K a n ta w ciało i k re w każdego badacza p rz y ro d y “.
§ 4. N au k a K a n ta p rz y p a d ła w czasie wygłoszenia d w u n ajdonio ślejszy ch p ra w spólezesnego p rz y ro d o zn a w stw a: p ra w a nie- zniszczalnośći m atery i i zachow ania energii.
Czy też to sp ó łistn ien ie d w u ta k w y b itn y ch przejawów m yśli ludzk iej w dw u odręb n y ch dziedzinach, filozofii i p rzy rodoznaw stw ie, nie jest pow iązane ja k im ś zw iązkiem g e n e tycznym, czy też oba te epokow e odkrycia nie wyrażają jed n eg o i teg o sam ego, ty lk o w różnej term inologii?
Co właściw ie orzeka nam p ra w o K a n ta ? Oczywiście nic inn ego, ty lk o zachow anie zjawiska. W szystko to , co m oże stać się przedmiotem naszej w iedzy, m usi być bez
warunkowo ujęto w fo rm ę p rz estrze n n ą, in a czej mówiąc m usi się zn ajdow ać w p rz e strz e ni. Niema m ożności w yjść poza p rzestrzeń, każde ciało m u si zaw sze pozostać w niej, b o wiem poza jej g ra n ic am i n iem a b y tu . P o n ie waż wszelki m a te ry a ł dośw iadczalny, u ję ty w formy p rz estrze n i i czasu K a n t nazyw a zjawiskiem, poniew aż dalej w szystko to, co podpada pod nasze zm ysły, musi znajdow ać S|e wewnątrz p rzestrze n i, przeto p raw o K a n ta można nazw ać praw em zachow ania zjaw i
ł a w najogólniejszem teg o słow a znaczeniu, fasada niezniszczalności m asy i en erg ii głosi, z“ pewne coś, czem u d a je m y nazw ę m atery i l'il> energii, nie m oże b y ć zniszczone. Jeż eli
0 °°ś, to X niem ożliw e do p o zn an ia w swej
‘■tocie, istnieje, to znaczy, że zn a jd u je się no w przestrzeni, g d y ż poza obręb jej m yśl nasza wylecieć n ie m oże, a zatem p rz ed m io t In}’śli naszej rów nież n ie może istn ie ć dla lla» za granicam i p rz estrzen i, skąd ja sn a , że
1 łleydweiler. Die Entwickelung der Phy- 1 ln 19 Jahrhundert. 1900, str. 4.
znajdując się w niej, nie może zniknąć, co właśnie wyraża nam praw o zachowania m a
sy i energii.
T aki w ynik rozum owania jest dla mnie zupełnie jasny, widzę przeto w praw ach La- voisiera i Helm holtza jedynie tylko teoryo- poznawczą zasadę K anta, przełożoną na ję
zyk przyrodoznaw stw a. Prawo zachowania energii je s t więc praw em zachowania p rze strzeni, jako apriorycznej form y wszelkiego wogóle poznania.
§ 5. Praw o zachowania energii jest. p ra wem zachowania przestrzeni. Czas nie ma tu żadnego udziału, to też praw a energetyki są przedewszystkiem praw am i czystej sta ty ki. Y an’t H off pow iada „die Therm odyna- mik keine direkte L osuug der Problem e
A’e r -mag, wo die Zeit eine Rolle spielt“ (Vorle- sungen u. theor. u. phys. Ch. 1898, str. 170).
„Nauka o szybkości zjawisk chem icznych—
cynetyka chemiczna — stoi poza obrębem właściwej energetyki i opierać się musi na bardziej kruchych i hypotetycznych podsta
w ach", pisze pan L. B runer w swych „Teo- ryach i poglądach chem ii“ (str. 161). W fi
zyce dokonano tylko częściowo tego prze
w rotu, jakiego K a n t dokonał w filozofii: je steśmy w posiadaniu praw a zachowania przestrzeni; praw o zachowania czasu ocze
kuje swego odkrywcy.
§ 6 . Reasum ując to wszystko, cośmy po
wiedzieli i podejm ując na nowo kwestyę lo
gicznego przejścia od doświadczenia do ści
słego uw arunkow ania praw a zachowania energii, twierdzę, że przejście to daje się po
myśleć na podstaw ie nauki K anta. W teoryi tego myśliciela nie widzę nic nowego: jest ona jeno filozoficznem wysłowieniem myśli przed w iekam i głoszonej przez staroży
tnych: „ex nihilo fit nihil, i t. d .“. W praw ach niezniszczalności m asy i energii widzę myśl K an ta zastosowaną do badania przyrody.
Myśl ludzka zawsze i wszędzie jest je d n a ką. Stulecia całe dla niej nie istnieją. P og lą
dy stare i zamierzchło, pokryte pleśnią wie
ków i zapom nienia, wychodzą na jaw i stają się podw alinam i badań. Poza granice nakre
ślone um ysłowi naszem u przedostać się nie
możemy: wciąż w kółko się kręcim y a zagadki
św iata wciąż pozostają tajem niczą księgą
o siedmiu pieczęciach. Ad. Podwysocki.
340
W S Z E C H Ś W IA TW A L K A O B Y T
W PR Z Y R O D Z IE I S P O Ł E C Z E Ń S T W IE . (Odczyt publiczny).
N auka wystrzega się w yrażeń nieścisłych i dwuznacznych. D la dokładnego porozu
mienia się, dla jasnego w yrażania swych myśli m usi ona dążyć do u stalen ia zew nętrz- ' nych symbolów pew nych sądów, pojęć i idei, jakiem i są słowa i zdania w yrażone czy to ustnie, czy na piśmie. A toli wielka ilość słów i powiedzeń, używ anych nie tylko w ży
ciu codziennem, lecz i w nauce nie dość, że okazuje się czasem niew ystarczającą dla okre
ślenia pew nych zjawisk, ale n ad to oznacza je zupełnie błędnie. Dzieje się to tak , że człowiek spostrzegłszy pew ną grupę zjawisk zestawia ją ze znanem już zjawiskiem , które m u się w ydaje najbardziej podobnem czy pokrew nem i często nazwę, symbol, znacz
nik tego zjaw iska nadaje owej nowo pozna
nej grupie, nie troszcząc się, że bliższa jej analiza w ykazuje cechy nieodpow iadające tem u znacznikowi, cechy, k tó ry ch znacznik ten nie przyw odzi nam na myśl, a za to sprow adza inne, nie m ające z owem zjaw i
skiem nic wspólnego. Pew ne w yrażenia bo
wiem, zakorzeniw szy się w um yśle otaczają się pewną melodyą, jakąś sferą uczuć i k o ja
rzeń, k tó re później w niestosownem połącze
niu podsuw ają i przypisują ty m nowym zja
wiskom. W reszcie dojść może do tego, że do słów doszukuje się pojęć i ti’eści, a gdzie ich niem a, tam się je podsuwa. W ten spo
sób niechęć lub sym patya przez słowa prze
chodzi często na pojęcia, które faktycznie na to nie zasługują. Takie np. w yrażenia jak egoizm narodow y, nacyonalizm , socyalizm są dla wielu nad er niesym patyczne, bo p rzy wodzą im na m yśl pewne zw iązane z tem słowem niem iłe rem iniscencye, jakkolw iek rzecz sama, bez tej niem iłej nazw y w ydaje się nieraz naw et pociągającą.
Takiem niezasłużenie w yklętem pojęciem jest walka o byt. Grdy m owa o walce o byt, to mimowoli staje przed oczyma potężne w i
dmo żelaznego kanclerza, przypom ina się w alka k u ltu rn a w W ielkopolsce, cywilizo
wanie In d y an przez H iszpanów , lub n aw ra
canie na świętą wiarę m etodą Zakonu K rzy- żowego i tym podobne, dobrze nam znane I
zjaw iska dziejoVe. Przychodzą na myśl to
czące się właśnie krwawe zapasy północnej potęgi z państw em wschodzącego słońca, czy wreszcie walki społeczne od rzymskich sece- syj* i buntów niewolniczych, aż do naszych strajków robotniczych. A jednak wszystkie te porów nania naprow adzone są jedynie brzmieniem słowa, słowa powiedzmy zaraz niefortunnie dobranego. W takiem pojmo
waniu walki o byt tkw i błąd zasadniczy.
Przykłady powyższe są dla nas dlatego tak w strętne, bo kierującym czynnikiem jest nie
nawiść, gdy jednak jakiś kupiec czy produ
cent stara się dostarczyć klientom lepszych wyrobów, to i on wydaje tem samem walkę swoim sąsiadom i kolegom, ale ta niesmaku w nas nie wzbudzi, jako prowadząca do ule
pszenia i nie w ypływ ająca z nienawiści.
Przypatrzm y się teraz walce o byt tak, jak się ona toczy w naturze, bez tego wyrafino
wania, jak ie pociągnęła za sobą kultura lu
dzka, a przekonam y się, że dopatrując się w niej aprobaty hasła „A usro tten“ i „siła przed praw em “ wyrządzam y krzywdę mo
raln ą tem u pojęciu.
Otóż przedewszystkiem stwierdzić musi
my, że w alka o byt, to nie je s t żadna hypo- teza, ani przypuszczenie, ona jest faktem empirycznie stwierdzonym , je s t zjawiskiem, które na każdym kroku możemy-^oczywi- ście jeżeli tylko zechcemy—spostrzedz. Dzis nauka w zupełności stw ierdza słowa Pisma św., które mówi, że „bojowaniem jest żywot na ziemi". Grdy pobieżnem rzucim y okiem na naturę, gdy ją tylko „z wierzchu" oglą
damy, tedy pokaże nam ona tw arz wesoła, uśm iechniętą. Rozsuńm y jednak tajemniczą zasłonę, a rzecz przedstaw i się nam nieco poważniej. Zważmy, że te ptaszynki, które radośnie i bez troski świegocą, żywią sic wszystkie owadami lub nasionam i roślin, a tem samem ustaw icznie niszczą życie.
W spom nijm y, ile to tych śpiewaków ginie w paszczy drapieżnych zwierząt, ile z nich nie opuści naw et rodzinnego gniazdka. Ale ta k samo walczą i rośliny, na pustyni każd\
ch w ast walczy z piaskiem i suszą, w uro
dzajnej glebie walczą między sobą o pokarm
i miejsce.- W praktyce oddaw na wiedziano,
że zbyt gęsty zasiew nie w yda należyto ^11
plonu: g ru n t może wykarm ić ty lk o pewna
określoną ilość istot.
,C. 09 W S Z E C H Ś W IA T
341 Tymczasem n a tu ra dąży do jaknajw ięk-
szego rozplenienia bez względu na w arunki życia. Przekonano się statystycznie, że ilość ludności w inna podw ajać się w ciągu dwu- dziostopięciolecia, g dy b y zatem czynniki ze- wnetrzne nie regulow ały tego przyrostu,
•rdyby rozwój odbyw ał się stale w tym sto
sunku, to już po upływ ie niespełna ty siącle
cia zabrakłoby miejsca, ludzkość w dosło
wnym znaczeniu nie m ogłaby się pomieścić na ziemi. L inne obliczył, że gdyby jakieś ziele wydawało tylko dw a nasiona, to po 20 latach jego potom stw o doszłoby do miliona osobników. Słoń nader słabo i powoli się rozmnaża, a jed n ak ja k D arw in w yrachow ał w ciągu 740—750 la t potom stwo jednej p a ry wzrosłoby do 19 milionów.
W ogóle w stanie n a tu ry wszystkie prawie dorosłe rośliny w ydają co roku nasiona, po
dobnież i wśród zw ierząt nie wiele jest g a
tunków, któreby nie m iały co roku potom stwa. Można zatem w ogólnych zarysach przyjąć, że tak zw ierzęta jak rośliny okazu
ją skłonność do rozm nażania się w geome
trycznym stosunku (1, 2, 4, 8 ...).' N atom iast środki utrzym ania w praw dzie także rosną i zwiększają się, ale w wolniejszym, bo a ry t
metycznym postępie (1, 2, 3, 4. .).
Podobne zjawisko, ja k to pierwszy nauko
w o
wykazał ekonom ista angielski, Tomasz Robert M althus, w ystępuje i w społeczeń
stwie ludzkiem: przekonał się on mianowicie, że, jak już wspom niałem, ludność pewnego kraju, gdyby w rozw oju swym nie doznawa
ła żadnych przeszkód, podw ajałaby się co ćwierć wieku, g d y znowu śęodki wyżywie
nia tej ludności m ogą się pom nażać tylko w stosunku arytm etycznym . Skutek byłby ten, że po upływ ie np. dwu wieków, gdy lu
dność zwiększyłaby się 22G razy, to środki jej wyżywienia m ogłyby się zaledwie 9 razy po
mnożyć. Poniew aż zaś od nich zawisła ilość ludności, przeto jej przyrost będzie przez nie Warunkowany. Że zaś ludzkość wykazuje Użność do nadm iernego rozrastania się, nic więc dziwnego, że powstanie współzawo
dnictwo, walka o kaw ałek chleba i że z tej
"'alki tylko niektórzy w yjdą zwycięzko, po
gnani muszą ustąpić i zmarnieć. Skutkiem t,;go zatraca się ta dysharm onia między l)lzyrostem ludności, a przyrostem środków
'trzymania, ale też i przyrost jej znacznie
wolniej postępuje i, ja k w ykazała statystyka, nader rozmaicie w różnych krajach, zależnie od w arunków życia. Gdy np. w Anglii lu dność podwaja się w okresie la t 49, w Szwe- cyi — 78, P rancya wym aga na to lat 128, a A u strya 172.
Rzecz jest jasna, ale następujące porów nanie nie będzie może zbytecznem. Oto w tej sali odbyw ają się w ykłady i zebrania, a ilość miejsc jest ograniczona. Dzisiaj wszyscy w y
godnie się pomieścili i n ik t dla braku m iej
sca od drzwi nie odszedł. Inaczej, gdyby na afiszu w ydrukow ane było nazwisko jakiejś sław y naukowej, zwłaszcza zagranicznej.
W tym w ypadku może zabrakłoby miejsca i trzebaby zaradzić złemu otw ierając galerye.
Przypuśćm y jednak, że w sali tej ma się od
być nie odczyt naukowy, ale jakieś zgrom a
dzenie polityczne, na którem m ają zapaść j a kieś uchwały, czy rezolucye, lub m ają n a
stąpić jakieś wybory. N aturalnie w m yśl za
sady, że „zgoda będzie zg u b ą 11, musi być prócz p arty i wojującej jeszcze opozycya:
obie strony, chcąc uzyskać większość, rozw i
jają gw ałtow ną agitacyę tak, że naw et w ra zie otw arcia galeryi nie wszyscy m ogą się pomieścić. Pow staje konkurencya, a ci, co przyjdą późno, o ile nie będą wyposażeni w dostateczną siłę mięśni, by w yrugow ać innych z zajętego stanow iska, nie dostaną się do sali. W każdym w ypadku m aksym al
na ilość obecnych byłaby określona w ielko
ścią sali, czyli wogóle w arunkam i, stosując zatem ten przykład do badanych stosunków powiemy, że m axim um ludności pewnego obszaru ziemi pozostaje zawsze na jednym poziomie z w arunkującem i ją stosunkam i, w szczególności ze środkam i wyżywienia.
Ta sama zasada stosuje się oczywiście nietyl- ko do społeczeństw ludzkich, ale do całego św iata żyjącego.
P odstaw y przeto praw a M althusa leżą w ścieraniu się dw u prądów, z których jeden dąży do ciągłego i jaknaj większego rozro
stu, a drugi reguluje go odpowiedniemi wa
runkam i. Zapytam y teraz, jakie są te czyn
niki ham ujące nadm ierny rozrost, ale rów no
cześnie zapobiegające skarłowaceniu i p o w staniu form głodowych, uwsteczniających się, że n atu ra nie zaściela się stosami tr u pów, ale okazuje się stale pełną życia, kw it
nącą.
842
W S Z E C H Ś W IA T ,j\o 0 0Czynniki te są nader rozm aite. Jed n e z nich uważane byw ają za przypadkow e, po
nieważ występują rzadko, a nad to nieznane są często ich przyczyny. Do takich należą w stosunkach ludzkich w ojny i rewolucye połączone z rozlewem krw i, epidemie, k a ta stro fy —wśród zw ierząt i roślin tak im czyn
nikiem m ogą być niespodziew ane w ybryki atm osfery i klim atu, gorące i suche lata lub nader m roźne zimy. D arw in np. przekonał się, że zima roku 1864/5 zniszczyła w jego okolicy 4/5 t. j. 80% w szystkich ptaków , sto
sunek w prost przerażający, jeżeli się zważy, że podczas epidemij ludzkich śmiertelność dochodzi nadzw yczajnej wielkości, jeżeli osiągnie 10%. B yłyby to ponure ry sy obrazu tak n atu ry , ja k i społeczeństwa, które jednak nie są czemś norm alnem —są zjaw iskam i w y jątkow em u Lecz innym czynnikiem , n o r
m alnie, stale i praw idłow o działającym jest w alka o b y t i zjaw iska z nią zwiazane. P o wiedzieliśmy, że w skutek b rak u utrzym ania, część tylko z noworodków u trzy m a się przy życiu i dojdzie dojrzałego wieku.
Ale zjawisko to nie odbyw a się sam orzut
nie, nie każdy m a rów ne w idoki zwycięstwa.
Przekonano się, że potom stw o, jakkolw iek odziedziczy po rodzicach szereg cech wspól
nych, jednakże posiada zawsze pewne zbocze
nia od ty p u pierw otnego i w ykazuje pewne różnice m iędzy sobą. Stąd niem a nigdy n a w et w najbliższem rodzeństw ie dw u osobni
ków zupełnie do siebie podobnych, ja k z n a sion tego samego owocu czy kłosa nie w y rosną nigdy zupełnie takie same rośliny.
W n atu rze bowiem obok dziedziczności ist
nieje drug i czynnik: zmienność. W śród no
w ych cech jedne będą użyteczne, inne oka
żą się obojętne, jeszcze inne wręcz szkodli
we. Oczywiście organizm y z cecham i szko- dliwemi nie m ogą utrzym ać się przy życiu, z pozostałych zaś te, k tó re pod jak im k ol
wiek bądź względem przew yższają inne oso
bniki, te łatw iej m ogą utrzym ać się, zdobyć pokarm , wydać potom stw o i przekazać owo korzystne zboczenie, które zapew niło im zwycięstwo. T ą samą drogą cecha ta z bie
giem czasu wśród dalszych pokoleń spotęgu
je się, organizm y zatem w porów naniu z pierw otnem i postąpią naprzód, staną się doskonalszemi, lepiej do w arunków przysto
sowanemu Cały ten proces, to utrzym yw a
nie się przy życiu niektórych lepiej przysto
sowanych jednostek D arw in nazywa „selek- cyą“ albo „doborem naturalnym 11, Spencer zaś określa je dokładniej jako „przeżyciu najtęższego11. I znów z powodu niedokładno
ści m asy nadużyw a się często tego zwrotu, uzasadniając nim wszelką przemoc i brutal- stwo, bo tylko siła odnosi zwycięstwo. Fak
tycznie tak nie jest. Dzieje rozwoju świata organicznego w ykazują, że olbrzymy o nii- zmiernej sile fizycznej ustąpić musiały miej
sca m niejszym, wątlejszym , ale lepiej przy
stosowanym , a więc względnie doskonal
szym istotom. Olbrzymie gady z peryodu mezozoicznego uległy w walce o byt drob
nym ssawcom, które w ystępując na wido
wnię św iata i w ydając walkę ówczesnym królom stworzenia nie przewyższały rozmia
ram i dzisiejszych szczurów. Zniknęły z po
wierzchni ziemi potężne m am uty, twardono- se nasorożce, olbrzym ie jelenie i hyeny i nie
dźwiedzie jaskiniow e, a „nagi i bezbronny '1 człowiek zaw ładnął ziemią.
W ięc tylko na nieporozumieniu lub złej woli może polegać podobna interpretacya walki o b yt i w ynikającego z niej doboru.
Przeciwnie one właśnie stają się rodzicami postępu, doskonalenia i to tak w naturze jak i w społeczeństwach ludzkich, gdzie są pod
staw ą dobrobytu, dźwignią cywilizacyi. Wal
ka o byt, rozum iana we właściwem znacze
niu, jako wolna konkureneya, staje się pod
staw ą dobrobytu, bo stw arza nowe potrzeby, a za niem i nowe w ynalazki i odkrycia, bo zmusza um ysł do ciągłej pracy i ćwiczenia.
J e st dźw ignią cywilizacyi, bo jakkolwiek ka
pitał przed pracą, bagnet m a pierwszeństwo przed książką, to jednak i zdolniejszy nad mniej zdolnym, w ykształcony nad nieukiem, energiczny nad niedołęgą, akcya zbiorowa nad rozstrzelonem i usiłow aniam i odn°sza.
zwycięstwo.
Dziwnem może się wydawać, że tym za
biegom o chleb powszedni św iat w znacznej mierze zawdzięcza wszelki postęp i doskona
lenie się, a zaś ludzkość w szczególności roz
wój cywilizacyi. Jednakże jest to faktem-
Dość spojrzeć na bogate k rainy południa,
gdzie bujna roślinność bez żadnego pra « 11
w ysiłku ze strony człowieka zastawia mu
stół bogaty i obfity aż do zbytku prawie. 1 11
miejsce walki zastępuje próżniactwo. Alu
No
22
W S Z E C H Ś W IA T343 też plemiona tam m ieszkające nie postąpiły [
w r o z w o j u
duchowym, owszem stoją ciągle
na tym samym poziomie, a naw et czasem się cofają.
Przeciwnie w arunki tw arde, ciężkie h a rtu ją organizm ta k pojedynczy, jak zbiorowy czyniąc go odpornym na szkodliwe wpływy zewnętrzne. W Chinach gdzie w skutek prze
ludnienia w arunki życia są nader ciężkie, gdzie jeden nieurodzaj ryżu — głównej, ale zresztą bardzo lichej straw y grozi śm iercią głodową setkom tysięcy, w tej ciągłej walce między życiem a śmiercią głodową charakter ludzki został zm ieniony do dna: zepsuł się pod wieloma względam i, wykoszlawił, ale też i zahartow ał się i stał się nieczułym na wpływy zewnętrzne. Bo kto ma przed oczy
ma ciągle widmo śmierci, ten się wreszcie z nią oswoi i, ja k Chińczyk, obojętnie p a
trzeć będzie jej w oczy, kto codzień myśli tylko o tem by zdobyć garść ryżu, a wędzo
nego k reta za przysm ak uważa, ten w set- nem pokoleniu będzie cierpliwym i skrom nym aż do zdum ienia w swych pożądaniach nawet niezbędnych. Te przym ioty cechują też każdego Chińczyka i dają mu potężną bron w rękę w zetknięciu z każdem społe
czeństwem, które takich kolei nie przecho
dziło.
To też wszędzie—powiada prof. R ostafiń
ski—czy to pod palącym promieniem pod
zwrotnikowego słońca, czy w um iarkowanej strefie, czy w żyznych plantacyach Kuby, czy w A ustralskich pustyniach, czy wśród pełnych wyziewów wysp Ohinche tylko gua- nem pokrytych, czy pośród złotodajnych min Kalifornii, Chińczyk wychodzi obronną ręką. Jeżeli znajdzie się w śród społeczeń
stwa zniewieściałego, ja k na Jaw ie, w Sya- nne i Kochinchinie, bierze nad niem górę i wysysa je do szczętu. Spotkaw szy zaś lu dność pracow itą i energiczną podkopuje ,lej dobrobyt potężnem współzawodnictwem w walce o byt. T ak potężnem, że naw et dzielna rasa anglosaksońska sprostać m u nie może i pow strzym yw ać musi osobnemi u sta
wami zbyteczny zalew chińszczyzyny.
I nie dość na tem. Tm w arunki są cięższe, lni gorszą stra wą człowiek zadaw alać się mu- SI) im częściej zjaw ia się widmo pomoru g ło dowego, tem silniejsza w ystępuje plenność.
Obserwować to zjaw isko możemy zwłaszcza
wśród licznego, w najgorszych w arunkach żyjącego proletaryatu żydowskiego, który swą niewybrednością dorównywa prawie Chińczykom. T ak natu ra, chcąc zapobiedz zniszczeniu w walce o byt, m usi sprowadzić
| nadm ierne plenienie się osobników, które- by zrównoważyło wielką śmiertelność, jaka , tam wśród dzieci panuje.
Nie inaczej rzecz się przedstaw ia w świe- cie zwierzęcym i roślinnym . Duże ssawce podobnie, jak gnieżdżące się na niedostęp-
\ nych turniach ptak i drapieżne, nieliczne wy
wodzą potomstwo, ale też i mniej niebezpie
czeństw zagraża młodym pozostającym pod ciągłą opieką rodziców. Przeciwnie tasiemiec (Taenia), którego rozwój zależy od przypad
kowego połknięcia zarodka przez świnię lub szczura, musi składać tysiące i miliony jaj, ażeby w tych w arunkach zachować swój byt gatunkow y. Tak samo wśród roślin.
Na urodzajnej glebie bujnego lasu rosną mnogie gatunki roślin, ale każdy z nich w nielicznych tylko okazach. Przeciw nie na piaszczystych w ydm ach żyje ledwie kilka gatunków , ale zato w tysiącznych okazach.
A wśród tych piaskowych, skrom nych form znamy i takie, które w ciężkich w arunkach cenne zdobywszy zalety stały się groźnem i dla innych. Jednym z takich roślinnych Chińczyków je s t pospolity u nas starzec wio
senny (Senecio vernalis), k tó ry rozprzestrze
niwszy się szeroko po E uropie stał się praw - dziwem „żółtem niebezpieczeństwem1' dla wielu typów.
J e s t to niewielkie ziele, dorastające 30 cm, kw iaty ma żółte zebrane w główki, jak często u złożonych—środkowe rurkow ate, zewnę
trzne, brzeżne językow ato wydłużone. Ł o
dygę m a gałęzistą, liście łękowato wycinane z brzegiem kędzierzawym, pokryte, ja k cała roślina gęstem i drobnem i włoskami czyli t»
zw. kutnerem . Podobnież gęsty puch pora
sta i nasiona.
Pierw otną jego ojczyzną są zdaje się wy
sokie góry E uropy południowej. W każ
dym razie to pewna, że w yparty z swej pier
wotnej ojczyzny, spędzany z żyzniejszych okolic utknął na najbliższych piaskach Baku i K aukazu. Siedząc tam przy tym głodnym stole, ja k Chińczyk, nauczył się wstrzem ięź
liwości, zahartow ał się, stał się praktycz
nym, rzec można. Narażone na spiekotę
W S Z E C H Ś W I A T
JMó 22 i skw ar słoneczny ubrał się w gęsty kutner,
k tóry zabezpiecza go od w yschnięcia. N a
siona uzbroił w d elikatn y puch, by w iatr m ógł je roznosić daleko i rozprzestrzeniać.
Od napadów zwierzęcych chronił się kw a
śnym i ostrym sokiem swych łodyg i liści.
O w ygląd zew nętrzny zbytnio się nie tro szczył, w każdym i-azie w yrobił sobie znośną postać, a jasno żółte kw iaty, choć nie oka
załe, ale pokaźne, spełniają należycie swe za
danie wabiąc owady. I długie m inęły w ie
ki, nim do tego w szystkiego doszedł. „D łu
go, pow iada prof. R ostafiński, walczył z n ę dzą n a rodzinnej glebie. K to wie, jakie tam odbywały się dram aty . J a k b r a t zapierał się brata, zazdroszcząc m u cichego skraw ka piasku, ja k osadniejszy stryj sadow ił się obok słabego synowca i o śmierć go p rzy p raw iał1*.
W reszcie poznawszy się n a siłach począł się rozglądać za lepszym i pew niejszym k a wałkiem chleba i puścił się w św iat n a emi- gracyę na zachód. Od g ran ic Azyi aż po Niemen przeszedł niespostrzeżony; dopiero w r. 1781 wspom ina go G ilibert, jako oby
w atela G rodzieńskiego. Stąd rozszerza się szybko, w ro k u 1824 ukazuje się pod W a r
szawą, posuw a się n a Slązk, w r. 1850 jest w B randenburgii, w przedostatniem dziesię
cioleciu w ieku zeszłego przeszedł R en i zn aj
duje się u g ran ic Francy i. A pochód ten, to nie lekka przejażdżka, to forsow ny m arsz wśród ciągłego boju, wśród w alki cichej a je dnak ciężkiej. Z razu skrom ny osadza się na piaskach; tu z cicha zaczyna w yzuw ać z g ru n tu pracow itych m ieszkańców. Kozia bródka (Aira canescens), żabie g ro n k a (Herniaria), sporysz (Spergula), m acierzanka (Thym us) czerwiec (Scleranthus), kostrzew a (Festuca) nie m iały czasu się opatrzeć,a już zostały w yparte z swych sadyb. One, nie tak kos
m ate, cierpią od skw arów słonecznych—on bezpieczny dla swego k u tneru , one niszczo
ne przez roślinożerne zw ierzęta — jego chro
ni kw aśny sok; one ledwo koło siebie rozrzu
cają nasiona — on oddaje swoje wiatrom , które rozniosą je na wsze strony. Na w io
snę, gdy one ledwo z ziemi w ylazły, on za
pobiegliw y wcześnie zabrał się do pracy; te raz ju ż buja, zacienia je i o śmierć głodową przypraw ia.
I nie dość na tem. Zdobyw szy piaski p u szcza się dalej i dalej szerzy swe zagony.
W zdłuż linij kolejowych i przydroży dąży naprzód, zdobywa brzegi lasów, pastwiska, w ydaje walkę naw et człowiekowi, zagarnia
jąc pola i role i niszcząc zasiewy. Wschodni barbarzyńca staje się postrachem wszelakich ziół i chwastów, bo potężnem i zdolnościami, zdobytem i wiekową pracą i walką wśród ciężkich warunków przewyższa autochtonów, które też, jeśli niechcą ustąpić najeźdźcy, m uszą starać się spotężnieć. wyrobić, udo
skonalić, ażeby m u w walce o b yt sprostać.
I ostateczny rezu ltat walki nie jest przesą
dzony. w yparte form y w nędzy i głodzie m ogą zdobyć nowe przym ioty, gdy przeciw
nie w dobrobycie nader często gnuśnieją po
kolenia. Dzieje ludzkości obfitują w przy
kłady stw ierdzające prawdziwość tego twier
dzenia i w świecie zwierząt, a nawet roślin rzecz się nie inaczej przedstawia: dostatki prow adzą do zwyrodnienia. Piękne kwiaty ogrodowe, kąpiące się w dostatkach na pul
chnej glebie, przybrały wspaniałe kształty ale zatraciły najw ażniejsze swe zdolności, zdolność zachowania rodu, przeważnie stając się bezpłodnemi. Przeciwnie okoliczności przy
kre w yrabiają w ytrw ałość i b art ducha, co wszystkiego z czasem mogą dokonać. Chyba zajdzie przypadek, jakaś nieprzewidziana, jakkolw iek oczywiście nie bezprzyczynowa, okoliczność, która pokrzyżuje rachuby.
Przypadek w znaczeniu przyrod niczem jest nim tylko o tyle, że nie daje się z góry prze
widzieć, a często skoro już wystąpi, przy
czyny jego są dla nas ciemne lub nawet mo- znane. AV rzeczywistości zawsze go wiąże ciągła nić przyczyn pośrednich z przeszłoś
cią i sprow adza on też szereg skutków w przyszłości, tak samo ja k zresztą każde zjawisko w przyrodzie. Przypadkiem było niefortunne pow stanie żydów przeciw Rzy
mowi, co skończyw szy się zbux-zenie Jerozo
limy i rozpi-oszeniem żydów po świecie spo
wodowało rozwój ich obecnego charakteru i obecnego ich znaczenia. T rzy rzeczy wy
znaczyły drogę ich rozwoju: z jednej strony niechęć do handlu u ludów, wśród których się obracali, z drugiej ich wrodzone rasowe skłonności w tym właśnie kierunku, wresz
cie fakt, że wszędzie byli uważani za obcych pozbawionych praw przybyszów. W tej ciężkiej walce o byt, potrzebni, ale zaledwi*
znoszeni, a często i prześladowani; ludzie.
JM# 22
W S Z E C H Ś W IA T345 ale nie uzn an i za obywateli i pozbawieni
opieki, wydzieleni ze społeczeństwa wśród którego żyją, zam ykają się w tem ciasnem kole pracy, jak a im jedynie została dozwolo
na i w yrabiają sobie w tym zakresie niezwy
kłe zdolności. H andlują więc i oszukują, trudnią się lichw ą i wyderką, frym arczą wszystkiem, z w yjątkiem swej krwi i religii.
I w tych ciężkich w arunkach utrw alają n a
byte owe szacowne przym ioty, przelewają je na pokolenia, wzm acniają je, aż stają się potęgą groźną często dla tych, którzy nie powołali ich wcześniej do pracy współobywa- telskiej.
W ty m p rzy k ład zie p rz y p ad ek m a niep o ślednie znaczenie, ale szereg zjaw isk je s t ściśle pow iązany, w szelkie zjaw isk a, choćby krańcowe ro z w ija ją się w zależności od in nych, czasem m niej w ażnych, p om ijanych i niedostrzeg anych, bo nie b iją c y c h
avoczy.
Alo w szystkie one i te t. zw. w codziennem życiu p rz y p ad k i, są w ynikiem zjaw isk po
przednich i spi’o w ad zają znów szereg n a stępstw koniecznych.
Takiemu sam em u przypadkow i, uw arun
kowanemu charakterem i stosunkam i ame- rykańskiemi, zawdzięczają swe istnienie ol
brzymie tabuny zdziczałych koni t. zw. cim- maronów, żyjących na bujnych stepachAm e- rykipołudniowej. „Z ałożo new roku l5 35 m ia- slo B uenos-A yres“ opowiada Azara, „zosta
ło później opuszczone. W yjeżdżający miesz
kańcy nie zadali sobie tru du, by zabrać ze sobą wszystkio swoje konie. T ak zostało pięć czy siedem sztuk zostawionych na bożej opiece, zupełnie wolnych i swobodnych. Gdy znów w roku 1580 m iasto się zaludniło, zna
leziono w okolicy m nóstw o zdziczałych koni, potomków owych zapom nianych kilku sztuk “. T aki jest początek owych olbrzy
mich stad cim m aronów żyjących na południe od Rio de la P lata.
Są to konie wielkości naszych, ale b rzyd
sze, m ają duży łeb, grube nogi i dłuższe uszy, przypominają więc swym wyglądem żyjące na stepach kirgizkich kułany. Maści są p ra wie wyłącznie gniad ej, rzadko trafiają się kare, osobniki innej barw y są praw ie zawsze uprowadzone ze stad swojskich. Oczywiście Przypadkowi zawdzięczają swe pow stanie 1 rozprzestrzenienie, ale to ju ż nie przypa
dek naw et w potocznem znaczeniu, że zwie
rzęta stepowe rozprzestrzeniły się łatwo w bujnym stepie, ta k daleko jak pozwoliły im w arunki otaczające. I ta k w P araw g aju już ich niema, ponieważ, jak przypuszcza R engger, żyje tam gatu nek m uchy plujki, k tóra składając ja ja pod skórę źrebiąt w y
wołuje śmiertelne owrzodzenie.
I to także było tylko przypadkiem , że w roku 1836 w Irlandyi, koło W arrin gto w n w jedym ze stawów pokazała się błotnica lub wiślana (Elodea canadensis) chw ast w o
dny, pochodzący z Ameryki północnej. Dosta- się do Europy zupełnie przypadkow o, zdaje je się przyczepiona do jakichś roślin sprow a
dzanych z A m eryki lub może zmieszana i in- nem nasieniem. W roku 1841 dostaje się do Szkocyi, w 6 la t potem w ystępuje w Anglii.
I tu dzięki swym zdolnościom, nabytym w cią
gu wiekowego przystosowania, znalazłszy się w korzystnych w arunkach, mnoży się z szalo
ną szybkością i w przerażających masach, tak, że zapycha staw y, k anały i rzeki, tam u je żeglugę i niszczy gospodarstwo rybne.
W roku 1860 przebyw a cieśninę K aletańską i ukazuje się w Gandawie, skąd rzekami rozchodzi się dalej po Europie, aż w roku 1877 w ystępuje na ziemiach naszych. A wszędzie, gdzie się pokaże, wydaje walkę pierw ot
nym m ieszkańcom wód słodkich i wypiera ich, ja k biali zwykli w ypierać czerwonoskó- ryeh.
Ale mogą tu w ystąpić jeszcze inne zjaw is
ka. Jeżeli los rzuci dany organizm w cudze kraje, gdzie są inne w arunki, organizm ten jeśli m a się przystosow ać do nich, m usi się zmienić I w ytw orzy się nowy szczep, nowa rasa czy gatunek.
T ak w roku 1419 wysadzono na wyspę zwaną P orto Santo, położoną w pobliżu Ma- dejry kilka osobników królika domowego (Lepus cuniculus), urodzonych w czasie pó- dróży statku z Europy.
Okoliczności nader pomyślne dla rozw oju gryzoni na P o rto Santo spowodowały, że króliki rozm nożyły się w ta k olbrzymiej ilo
ści, iż stały się prawdziwy klęską dla rolni
ków i ostatecznie zm usiły kolonistów do opuszczenia wyspy. Całkowite odosobnienie, jako też w arunki otoczenia, zupełnie odmien
ne od warunków w dawnej ojczyznie, spra
wiły, że w ytw orzyła się z g atu n ku europej
skiego form a zupełnie nowa, wyróżniająca
346
W S Z E C H Ś W IA TJM« 22 się od swych prarodziców barw ą sierści, roz
m iaram i i k ształtam i ciała, sposobem życia.
K róliki zmieniły się i duchowo i cieleśnie.
Z dziennych zw ierząt stały się nocnemi, z łagodnych niezm iernie dzikiem i i drapież- nęmi, zmienił się ich w ygląd: zmalały, skar- łowaciały, stały się nieco podobne do szczu
rów, a różnice te zaznaczyły się tak głęboko, że forma ta nie może krzyżow ać się z euro
pejskimi pobratym cam i i stąd z zupełną ści
słością może być uznana za gatu n ek odręb
ny, w historycznych czasach pow stały, który Haeckel na cześć w ybitnego zoologa angiel
skiego i znakom itego pioniera transform izm u Tom. H enr. H uxleya nazw ał królikiem IIux- leya (Lepus H uxleyi), Z m iana w arunków
jpowoduje też zm iany i w społeczeństwach ludzkich i zmienia jo duchowo i fizycznie.
P rzy kład u w tym względzie może nam do
starczyć Islandya. Od roku 861, gdy rozbój
nik morski norweski N adodd odkrył tę w y
spę, szły powoli, ale stale kolonie skandy
nawskie do nowej ziemi, gdzie w aru nk i geo
graficzne i łagodniejszy k lim at sprzyjały rozwojowi i wzrostow i mieszkańców. Osady rosły, dosięgły wysokiej k u ltu ry i bogactw a, duchowo i cieleśnie prześcigły pozostałych w dawnej ojczyznie. Ale od początku X IY stulecia rozpoczyna się szereg strasznych klęsk żywiołowych, które z czasem zniszczy
ły dobrobyt, bogactw o i k u ltu rę nieszczęśli
wych mieszkańców. Straszne w ybuchy w ul
kaniczne, pom ór i zarazy, głód i napady b a r
barzyńców zdziesiątkow ały Islandczyków . Obok tego w aru n ki klim atyczne uległy zm ia
nie na niekorzyść, znikły lasy, upraw a roli upadła, ludność przeszła do stanu p a ste r
skiego i rybołów stw a. T a zm iana w arunków znów w płynęła na ludność, w ykształciła no
wy typ rasy skandynaw skiej, niższy tak fi
zycznie jak i um ysłowo od pobratym ców z lądu stałego, przekazując stale swe cechy z pokolenia na pokolenie,
W podobny sposób w sk utek działania w arunków w ytw orzył się ty p Yankesów A m eryki północnej jak o odrębny szczep An- glosasów, który, choć stałe utrzym yw ał utrzym uje stosunki z m etropolią, jed nak zmienił się w tym niedługim okresie w rasę 0 w ybitnych swoistych cechach duchow ych 1 cielesnych, naginającą się ju ż obecnie do ty p u autochtonów A m eryki północnej. P o
dobnież zmienili się przywiezieni zrazu jako niewolnicy M urzyni afrykańscy: w zetknię
ciu z innem i żywiołami stworzyli odrębny szczep, utw orzyli naw et osobne państwa re
publikańskie, gdy w swej pierwotnej ojczy
znie pozostali na niższym stopniu rozwoju społecznego, nie wiele podnosząc się ze swe
go stanu dzikości i barbarzyństw a.
D r. L . J a x a Bykowski.
(D N )
Z JA W IS K A H E LIO TR O PIZM U POD D Z IA ŁA N IEM UBOCZNEGO WPŁYWU
RADU.
Niezbyt dawno tem u dwaj uczeni, Dixon i W igham, wykonawszy badania nad wpły
wem prom ieni rad u na rośliny, doszli do przekonania, że prom ienie te wywołują z ma
łych odległości pewne nieznaczne powstrzy
m anie procesów rozrostow ych, a także ha
m ują rozwój włosków korzeniowych, niepo- wodując bynajm niej żadnych skrzywień lub wychyleń, bądź heliotropicznej, bądź jakiej
kolwiek innej n atury . Nie obserwowano też żadnego, czy to pociągającego, czy też odpy
chającego wpływu na toczku (Volvox globa- tor), w ystaw ionym w odpowiedni sposób na działanie radu. Głębszego więc działania prom ieni brom ku rad u na rośliny Dixon nie mógł zauważyć, a i świecenie związku tego nie oddziaływało na nie ani heliotro- picznie, ani fototaktycznie.
Tenże sam Dixon jedn ak— wespół z A\ i- gliam em —w ykazali, że na bakterye w po
żywkach agarow ych (Bacillus pyocyaneus, B. typliosus, B. prodigiosus i B. anthracis) bromek rad u z niezbyt wielkiej odległości wywiera wpływ bardzo poważny, powstrzy
m ując w znacznej mierze ich procesy roz
wojowe.
W krótce potem w Bor. d. deut. bot. Ges.
za rok 1904 ukazała się rozpraw a M. Koer- nickego, poświęcona wpływowi promieni ra
du na kiełkow anie i wzrost bobu (Vicia ł a ba), rzepaku (Brassica N apus L .) i n iektó
rych grzybów (Aspergillus Niger), na tworze
nie się zasklepień w białodrzewie
( P o p u h i salba i t.p . Na zasadzie w ykonanych dośw iad
czeń K oernicke wywnioskował, że niezbyt
I silne działanie ty ch prom ieni początkowo
W S Z E C H Ś W IA T
347 wpływa pobudzająco, a następnie dopiero,
po usunięciu radu, wywołuje ubezwładnienie odpowiednich tkanek, nie powodując byn aj
mniej całkowitej ich zagłady. Ze wszech
m i a r