• Nie Znaleziono Wyników

OSTATNI TOM „ZASAD FIZYKI" WITKOWSKIEGO 1).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "OSTATNI TOM „ZASAD FIZYKI" WITKOWSKIEGO 1)."

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

.N i. 1 ( 1 5 9 6 ) . W a rs z a w a , d n ia 5 s ty c z n ia 1913 r. T o m X X X I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PR EN U M ER A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W Warszawie: ro c z n ic r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

Z przesyłką pocztową ro c z n ic r b . 10, p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROW AĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h św ia ta " i we w sz y stk ic h k się g a r­

niach w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „W szechśw iata** p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z i n y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A .Ni. 37. T elefonu 83-14.

O S T A T N I T O M „ ZASAD F I ZY KI "

W I T K O W S K I E G O 1).

Daw no c h y b a ż a d n a k siążk a n au k o w a nie była u nas t a k gorąco i niecierpliw ie oczekiwana, j a k trzeci tom „Zasad lizy- k i “ prof. A. W itk o w sk ie go , m ający za­

wrzeć w sobie p o d s ta w y n au k i o elek­

try c z n o ści i m a g n e ty z m ie i zakończyć całość z n a ko m itego podręcznika.

Na tę n iecierpliw ość w pły w ał nietylko b r a k w naszej lite r a tu r z e dobrego, p o p u ­ larnego w y k ła d u elektryczn o ści i m a g n e ­ tyzmu; n iety lk o chęć ujrzenia w całości dzieła, k tó re g o d w a pierwsze tom y tyle n am j u ż przyniosły korzyści i — rozko­

szy, pobudzała do usta w ic z ny ch pytań o te r m in u k a z a n ia się o sta tn ie g o tomu.

Zadanie nap isa n ia dobrego współczesne­

go p odręcznika elek try czno ści nie zo­

stało d o ty ch c z a s rozwiązane, a m yśm y wiedzieli, że nasz uczony pokusi się o je-

J) A u g u st W itk o w sk i, prof. u n iw . Ja g iell.

„Z asady F iz y k i" . T om I I I , „E lek try czn o ść i M a­

g n e ty z m " . W arszaw a, 1912. Z zapom ogi K asy im . d-ra J. M ianow skiego.

go rozw iązanie i czuliśmy, że rozwiąże j e dobrze, — że przez to znaczenie ocze­

kiwanego tom u będzie w ybiegało poza ciasDe ra m k i w yłącznie naszej lite ra tu ry naukow ej.

W spaniały ro zk w it współczesnej n a u k i 0 elektryczności i olbrzymie przew roty, ja k ic h św iadkam i byliśm y w ostatnich dwu dziesięcioleciach, slabem zaledwie echem odbiły się w litera tu rz e podręcz­

nikowej. Teorya Maxwella zdążyła zdo­

być sobie prawo obyw atelstw a, p rz e n i­

kn ą ć całą lite r a tu r ę specyalną, p rz e k s z ta ł­

cić się i udoskonalić, zdążyła u stą p ić miejsca szerszej obejm ującej j ą teoryi Lo ren tza i Thomsona, a podręczniki d a ­ lej stały na klasy c z n y m gruncie szkoły francuskiej z początku ubiegłego s tu l e ­ cia, włączając wpraw dzie wyniki n o ­ wszych badań, ale ja k g d y b y przygodnie;

nowe zjaw iska tra k to w a n o , jak godne podziwu i ciekawe fakty , któ re możeby 1 m ogły wpłynąć n a zmianę naszych po­

j ę ć o elektryczności, ale tego w pływ u w podręczniku s a m y m nie było znać zu­

pełnie. U kazała się w praw dzie niem ała

liczba w yda w nic tw , poświęconych spe-

cyainie tym „now aliom “ naukowym , ale

książki, któ rab y k o n sek w en tn ie i h a rm o ­

(2)

2

W SZ E C H SW IA T Ko

1

n ijnie rozwijała całą n a u k ę o e le k try c z ­ ności na g ru ncie o sta tn ic h zdobyczy — nie było.

Podręczniki z la t o sta tn ic h więcej m iejsca pośw ięcały no w y m zjaw isk o m i pojęciom, ale łączność pom iędzy niemi a dziedziną k lasycznej n a uk i o e l e k t r y ­ czności była n iem al tylko mechaniczna:

poświęcano im oddzielne rozdziały, na końcu książki n ajczęściej, i tu dopiero cz y te ln ik zapoznawał się z nowem i po ­ jęciam i, w szczególności z pojęciem e le k ­ tro n u , bez k tó re g o o b y w a ła się d o sk o ­ nale pozostała część książki; zdaw ało się, że pojęcie to było pow ołane ty lk o do w y tłu m a c ze n ia kilk u zjaw isk , opisanych w d a n y m rozdziale, a nie miało nic wspól­

nego z pozostałym o bszarem n a u k i. T a ­ k a dwoistość s ta n o w is k a m u siała w pły­

w ać ujem n ie n ie ty lk o n a w a rto ść k s ią ż ­ ki, ale i na zaufanie c z y te ln ik a do z a ­ sadności teo re ty c z n y c h podstaw nauki.

Zachodzi tu p ew na tru d n o ś ć z a s a d n i­

cza, o k tó rą ro zb ijały się usiłow ania licznych autorów . Ni&mając osobnego zm ysłu dla k o n s ta to w a n ia istn ie n ia z j a ­ w isk e le k try c z n y c h , nie m ożem y w w y ­ kładzie tego działu fizyki oprzeć się na j a k i e m ś e le m en ta rn e m z ja w isk u zmysło- wem, j a k np. na czuciu ciepła, albo na w rażeniach ś w ie tln y c h czy słuchow ych, co zw ykle c z y n im y w inn y ch działach;

tu od sam ego początku nie m ożem y się obejść bez pew nej h yp o tez y , a d o g o d ­ ność s ta n o w is k a F r a n k lin a i Coulomba polegała w łaśnie na p rostocie i oczyw i­

s to śc i ich h y p otezy zasadniczej. W tem też leży p r zy c z y n a żyw otności tej teoryi w l ite r a tu r z e popularnej, k tó r a zapew ne długo jesz c ze nie będzie um iała w y z w o ­ lić się z pod je j p a now ania.

In n a rzecz z teo ryam i M axwella i L o ­ rentza: ich bez p o ró w n a n ia su b te ln ie jsz e , b ardziej a b s tr a k c y jn e i zawiłe pojęcia nie m ogą być w prow adzo ne na po czątku k ursu , o ile się u n ik a (słusznie zresztą) d o g m aty c zn e g o p o d a w a n ia rzeczy; trz e b a się dość głęboko zapuścić w las faktów , a b y ty m pojęciom odebrać c h a r a k te r sztuczności i dowolności. W ięc ja k ż e w y k ła d a ć te w sz ystk ie fak ty , niezbędne do u z a sa d n ien ia teoryi?

P ię k n e i p ro ste rozwiązanie, ja k ie prof.

W itk o w sk i podał w swojej książce, po­

le g a n a z a stoso w an iu m etody h isto ry cz ­ nej do z aznajam iania czy teln ika z pod- staw o w em i pojęciam i n a u k i o e le k try c z ­ ności. WT pięk nie i głęboko obm yślanym , m is te rn ie Opracowanym, w stępie h i s t o ­ ry cznym a u to r nasz śledzi, j a k rozw ijały się poglądy n a isto tę elek try czn o ści, j a k coraz to nowe fak ty w y m a g a ły coraz to n o w ych pojęć, a g dy w reszcie dochodzi do teoryj współczesnych, czytelnik ja s n o widzi tra fn o ść i pożytek ty ch pojęć, k tó ­ re, bez szerokiego ośw ietlen ia h isto ry cz ­ nego, w y d a ły b y mu się sztucznem i.

N aszkicow aw szy we w stępie ogólniko­

wo teo ry ę Maxwella i teo ryę e le k tro ­ nów, p. W itk o w s k i p rz y s tę p u je następn ie do ich szczegółow ego w ykładu; obiera p rzy te m t a k ą drogę, k t ó r a go prow adzi na jprędzej do zam ierzonego celu, t. j. do ścisłego u ję c ia za sa d nicz y c h pojęć teoryj no w ożytnych. W ię c pierw sze dwa ro z­

działy poświęca polu e le k try c z n e m u w e te ­ rze i w d iele k try k a ch . Z n a jduje m y tu praw dziw ie p ię k n y i oryg inalnie n a p is a ­ n y w y k ła d teo ry i F a r a d a y a i Maxwella.

D w a zasadnicze w e k to ry elektryczne:

n a tę ż e n ie pola i in d u k ey ę e le k try c z n ą (przemieszczenie) a u to r nasz określa n i e ­ zależnie od siebie, p ierw sze n a p o d s ta ­ wie d z iałań m echanicznych, d ru g ie —elek­

try c z n y ch (indukcyi); doświadczenie w s ­ kazu je, że te w e k to ry są do siebie ściśle proporcyonalne w izolatorach d osko n a­

łych (w eterze), a w przybliżeniu—wr z w y ­ k ły ch d ie le k try k a c h . In d u k c y a w d ie ­ le k tr y k a c h tłum aczy się przez hypotezę ład u n k ó w e le k try c z n y c h , zw iązanych z c ząsteczkam i d ie le k try k u , więc zm iany in d u k c y i p olega ją (częściowo) na p rze su ­ w a n iu ła d u n k ó w e le k try c z n y c h , są więc rów now ażne prądom e le k try c z n y m ; te p rą d y diele k try c zn e d o p ełniają p rą d y ta k zw. o tw a rte do p rąd ów zam kn iętych , wszelki prąd e le ktryc z n y j e s t więc p r ą ­ dem z a m k n ię ty m — doszliśm y t u do r d z e ­ nia teoryi M axwella, a jed n ocześnie hy- poteza ład u n k ó w cząsteczk ow y ch p rz y ­ g oto w ała n a s do przyjęcia teo ry i e le k ­ tronów. D ie le k try k , w k tó rym w zbudzo­

no pole elek tryczn o , znajduje się w s t a ­

(3)

J * 1

W SZEC H SW IA T

8

nie napięcia i z aw iera w sobie pewien

zasób energii; lecz elektryczn o ść sam a przez się nie j e s t energią. „ W y tw o rz e ­ nie u k ła d u e le k try c z n e g o nie polega t e ­ dy n a w y tw o rzen iu elektryczności, lecz na rozłączeniu nabojów d o d a tn ic h i u j e ­ m nych kosztem prac y m echanicznej — słowem n a w y tw o rz e n iu rozdzielającego j e pola" (str. 116). O kreśliwszy napięcie je d n e g o prze w o d n ik a względem drugiego zapomocą pracy, zużytej na przenoszenie ład u nku, p. W itk o w s k i określa potencyał przew odn ik a j a k o nap ięcie jeg o w zglę­

dem ziemi. N ajsilniejszy spad poten- cyału zachodzi wzdłuż linij e le k try c z ­ n y c h (linij indukcyi), które, w raz z pro- stopadłem i do nich powierzchniam i p o ­ ziomu najlepiej c h a r a k te r y z u ją nietylko pole e lektryczne, ale i gęsto ść ład u n k u n a po w ierzchni pomieszczonych w polu przewodników. Te związki d a ją możność ładnego i p ro stego rozwiązania szeregu szczegółowych z a g adnień e le k tro s ta ty k i, P ię k n y te n rozdział j e s t , zdaje się, pierw­

szym w polskim ję z y k u obszernym i szcze­

gółowym w yk ła d e m tej nowej, a ta k w a­

żnej dziedziny zjaw isk.

Zatrz ym a łe m się nieco dłużej nad tym rozdziałem, aby u w y d a tn ić dwie cechy w y k ła d u prof. W., k tó re c h a ra k te ry z u ją całą je g o książkę. J e d n a z nich to ścisłe zbliżenie w y k ła d u popularnego do w s p ó ł­

czesnych pojęć i m etod naukow ych;

w „Zasadach fizyki" zn a jd u jem y w s z y s t­

kie niem al zasadnicze tw ierdzenia, s t a ­ nowiące tre ś ć dzieł sp ecyalnych, tylko przełożone na j ę z y k powszechnie zrozu­

miały; „przekład" ten — i to go różni od licznych in n y ch prób p o p u la ry z a to r­

s k i c h —j e s t zadziw iająco w iern y i ścisły;

niem a w nim ban alizow ania i u praszcza­

nia pojęć, niem a opuszczeń i pseudo-do- wodów, c z ęsty ch n ie s te ty w dziełach p opu larn ych ; w ty c h nielicznych m iej­

scach, gdzie m etod y e le m en ta rn e nie wy­

sta rc za ją, ta m prof. W. ogranicza się do podania wyników , do ja k ic h teo ry a d o ­ szła. D r u g a c ech a w y k ła d u a u to ra n a ­ szego — to n a d z w y c z ajn a um iejętność u g ru p o w a n ia m a te ry a łu tak, a b y jed en u stę p z d rugiego, jed n o pojęcie z d ru g ie ­ go w ypływ ały prosto, jasn o, bez p rzy ­

musu, składając się n a pięk n ą i p rze j­

rz y s tą całość architektoniczną, w której każdy szczegół m a swoję rolę i swoje wyznaczone miejsce. Ze w zględu na te cechy „Elektryczność" W itkow skiego mo­

żna zaliczyć do arcydzieł lite r a tu r y po­

pularnej powszechnej.

Pow róćm y do treści dzieła. Dalsze rozdziały są poświęcone p rądom e le k t r y ­ cznym; wbrew u t a r t e m u zwyczajowi p.

W itk o w s k i zaczyna od rozbrojeń w g a ­ zach. P rz ebie głsz y prądy sam oistne w g a ­ zach pod zwykłem ciśnieniem i wobec m ałych rozrzedzeń, dochodzi wreszcie do promieni kato d a ln y ch i tu wprowadza i uzasadnia pojęcie elektronu. To poję­

cie tow arzyszy mu ju ż przez całą k sią ż ­ kę; zjaw iska jonizacyi w gazach, promie­

niotwórczości, p rze w o d n ic tw a w m e ta ­ lach, elektrolizy, zjaw isko Volty, prądy term oelek try czne, zjaw iska m a g n e ty c z ­ ne — wszystko to objaśnia, stojąc na g runcie hypo tezy elektronow ej. To prze­

niknięcie całego dzieła j e d n ą m yślą z a ­ sadniczą, ujedn ostajn ienie pojęć i pod­

ciągnięcie całego olbrzymiego zakresu z jaw isk pod je d n ę i tę sam ę teo ry ę s t a ­ nowi może na jw ię ksz y powab książki, gdyż nad aje jej ta k ą harm on ię i je d n o ­ litość, ja k i c h nie dosięgły in ne współ­

czesne podręczniki elektryczności. D r u ­ g ą nicią, wiążącą w całość nietylko ten tom, ale całe dzieło, j e s t pojęcie energii, które tu ta j szczególnie ważną od gryw a rolę i wielokrotnie służy autorowi dzieła za podstaw ę określeń i dowodzeń.

Do teoryi e lektronów p. W itk o w sk i zw raca się niemal z entuzyazm em ; czuć w jego książce silną wiarę w trafność i płodność tej teoryi, a czytelnikowi, k tó ­ ry widzi, j a k z je j założeń w y s n u w a ją się nieprzym uszenie wnioski, które p r z y ­ wykliśm y uważać za p ra w a em piryczne, udziela się ta wiara. E n tu z y a z m au to ra naszego nie opiera się je d n a k na po­

wierzchownym porywie pobudzonej fan- tazyi, ale n a g ru n to w n em przem yśleniu zarówno podstaw teoryi, j a k i najro z­

m aitszych je j konsekw encyj; myśl prof.

W. zżyła się z temi „ p y łk a m i” e le k try c z ­

ności tak , że w każdem zjaw isku elek-

try cznem widzi ruchy niezliczonych rzesz

(4)

4 W SZEC H SW IA T

ty c h tw orów e le m e n ta rn y c h i opisuje czytelnikow i te r u c h y w sposób ścisły i b a rw n y zarazem . T a m j e d n a k , gdzie teo ry a okazała się d o ty ch c z a s bezsilną, lub gdzie f a k t y z d a ją się j e j zaprzeczać, a u to r nasz zaznacza to w y raźn ie (np. do­

d a tn ie zjaw isk o Halla, str. 333).

Ale n ie ty lk o zastosow anie teo ry i e le k ­ tro n ó w stanow i zaletę książki; w szelkie inne p ojęcia i o k re ś le n ia są podaw ane z widoczną tro sk liw o śc ią o ja s n o ś ć i ści­

słość; a u to r dzieła j a k g d y b y wziął sobie za zadanie niepozostaw ienie w u m y śle c zytelnika żadnej w ątpliwości. C z y ta ją c jego dzieło, znajdow ałem w ie lo k ro tn ie od­

powiedzi na p y ta n ia , k tó re mi przycho dziły na m yśl podczas stu d y o w a n ia te ­ oryi e lektryczności i n a k tó re o dp o w ie­

dzi nieraz napróżno po sz u k iw ałe m po rozm aitych podręczn ik ach. Po m o c n ą a u ­ torow i naszem u w t y m względzie była ż y w a je g o w yobraźnia, k tó ra w n ik a we w sz y s tk ie szczegóły op isy w a n y ch spraw , szczegóły ważne, a często pom ijane przez in n y c h pisarzów.

Pełno tak ich szczegółow ych w y ja śn ie ń sp o ty k a m y w rozdziale, poświęconym p rąd o m w e le k tro lita c h . W z ią w sz y za p o d s ta w ę f a k t w ędró w k i jonów, z il u s tr o ­ w a n y odpowiednio d o b ran e m i d o ś w ia d ­ czeniami, p. W itk o w s k i ob jaśn ia te o r y ę d y socyacy i A rrh e n iu s a ; p ra w a F a r a d a y a , p o lary z ac y a ogniw, ogn iw a k o n c e n tr a ­ c y jn e — w y d a ją się j u ż p r o s tą konsek- w e n c y ą poczynionych założeń. N ernstow - s k a teorya „ p r ę ż n o ś c i r o z t w ó r c z e j \ p ię k ­ n a analiza pom iarów sił e le k tro m o to r y ­ c zn y ch ze tk nięc ia , oraz za ry s teoryi t e r ­ m o d y n a m ic z n e j ogniw k o ńczą ten c ie k a ­ w y rozdział.

Niemniej pięknie, niż pole e le k try c z n e , z ostał o p rac o w an y rozdział o polu ma- g n e ty c z n e m . Ja sn o i w yraziście w y s t ę ­ p u ją tu zarów n o analogie, j a k i różnice p om iędzy e le k try c z n o ścią a m a g n e t y ­ zmem. A naliza działań m ag n e ty c z n y c h , j k tó re w y w ie ra ją r u c h y e le ktro nó w oraz oddziaływ ania pola m ag n e ty cz n e g o n a te r u c h y prowadzi do o b jaś n ie n ia zarów no z ja w isk a p a ra m a g n e ty z m u oraz d ia m a ­ g n e ty z m u (teorya Curiego), j a k i zja w isk m agn e to o p ty c z n y c h : Z ee m a n a i F a r a d a y a ,

j

Rozdział kończy się teoryą pomiarów m a g n e ty cz n y c h i z ary sem m ag n e ty z m u ziemskiego.

Rozw ażania e nergety czn e, które w c a ­ łej książce o d g ry w a ją w y b itn ą i p o w a ż ­ ną rolę, z ostają w y su n ię te na pierwszy plan w nau c e o polach m ag ne ty cz n y c h , w y tw o rz o n y c h przez m ag n e sy lub przez p rąd y elektryczne; ju ż siły, w yw ierane przez m ag n e s n a ciała p a ra m a g n e ty c z n e i d iam agnetyczne,w yprow adzono ze zmian, które one pow odują w energii pola; p r a ­ ca, p o trz e b n a do o k rąż a n ia p rąd u e le k ­ tryc z n eg o przez b ie g u n m a g n e ty cz n y prow adzi do p raw a Biota i S t a r t a . P r a ­ wo e le k tro d y n a m ic z n e A m p ć re a zostało z astąpione przez w prow adzenie w spół­

czy n n ik a in d u k c y i w zajem nej dw u obwo­

dów, k tó ry określono na pod staw ie po­

ję c ia pracy. Zam iana p ra c y elektrycznej n a m e c h a n ic z n ą (w motorze) dowodzi ko nieczności istnienia sił e le k tro m o to r y ­ cznych, w zb u d z a n y c h w obwodzie pod­

czas r u c h u motoru. To prowadzi do roz­

w a ż a n ia z ja w is k indukcyi, co stanow i tre ś ć n a s tę p n e g o rozdziału, k tó ry obok obszerneg o w y k ła d u in d u k c y i wzajem nej i in d u k cy i w łasnej prądów , zaw iera za­

sto so w an ia techniczne prądów in d u k c y j ­ n ych (d ynam om aszy ny , telefony) oraz te o ry ę prądów przem ien ny ch. P eryody- czny r u c h e le k try c z n o ś ci w obwodzie, za­

w ie ra ją c y m pojem ność i in d u k cy ę w ła ­ sną, stano w i p u n k t wyjścia n a s tę p n e g o — o sta tn ie g o rozdziału, poświęconego d r g a ­ niom i falom e le k try c z n y m .

Po opisie ro zbrojeń w a h a d ło w y c h i po w y ja ś n ie n iu zjaw iska rezonancyi n a s t ę ­ p u je analiza fal rozchodzących się wzdłuż d r u t u nieograniczonego, oraz fal s to ją ­ cych; p u n k t w y jścia rozu m o w a n ia s ta n o ­ wi w zajem na zależność pól e le k try c z ­ nych i m a g n e ty cz n y c h ; ob jaw ia się ona jednoc z e sn ym , p ro po rcyon alny m w z ro ­ ste m obu pól; podw ó jny związek pom ię­

dzy niem i (zjaw. e le k tro m a g n e ty c z n e i m a g n e to e le k try c z n e ) prowadzi do dwu an alogicznych rów n ań , a z p o ró w na nia sp ółczynników ty c h r ó w n a ń w y p ły w a j-uż w p ro st zależność szyb ko ści fali od stałych: d ielektryczn ej i m agn etycznej.

Założenia teo ry i Maxwellowskiej pozwą-

(5)

JM5 1 W SZEC H SW IA T

łają n a rozciągnięcie ty c h w yników na i fale, oderw ane od przew odników — na fale e le k tro m a g n e ty c z n e Hertza, k tó ry c h prawom, analogiom z falami św ietlnem i i zastosowaniom te c h n ic z n y m prof. W.

poświęca koniec św ietnie na p isa n e g o roz­

działu. O statni p a r a g r a f książk i porusza spraw ę tak zw. m a s y e le k tro m a g n e ty c z ­ nej e lektron u i o tw iera p e rs p e k ty w y na zastosow ania tego pojęcia, w yk raczające już poza zakreślone przez a u to ra ram y.

j

Zgodnie z ty tu łem i założeniem k s ią ż ­ ki, autor jej o granicza się do rzeczy n a j ­ ważniejszych, zasadniczych, pom ijając w tekście mniej w ażne szczegóły; n ie k tó ­ re z nich przeniesiono do „Zadań", które kończą każdy poszczególny rozdział; z n a j­

dziemy tam niety lk o zasto sow ania zasad J ogólnych do p rz y k ła d ó w liczbowych (bar- ; dzo ciekawych i u m ie ję tn ie dobranych), ale i w yprow adzenie n ie k tó ry c h praw, dla k tó ry c h p. W. żałował m iejsca w t e k ­ ście książki. S p o ty k a m y ta m tak ie za­

gadnienia, j a k obliczanie p otencyału, w y ­ tworzonego przez pojedyńczy ład u n ek e lektryczny (zad. 4), odpychanie kul na- e le k try z o w a n y c h (8), wpływ naelektryzo- wania cieczy n a prężność jej pary (40), ruch e le k tro n u w j e d n o s t a jn e m polu ma- g n e ty cznem (62), obliczanie ilości ema- nacyi, wydzielanej przez rad (69), prze­

bieg rozb rojen ia k o n d e n s a to ra (115), w a ­ runki m ilczenia telefonu, włączonego do mostu W h e atsto n e a , zasilanego przez prądy p rze m ie n n e (242, 243) i t. d. Za­

dania takie sta n o w ią ważne dopełnienie samego te k s t u książki.

Ze w s z y s tk ic h p ięk n y c h tłum aczeń z a ­ wiłych zjaw isk, j a k i e szanow ny autor szczodrze rozsypał po swojej książce, najmniej tra fia mi do przekon an ia opis pow staw ania fal e le k tro m a g n e ty c z n y c h , pomieszczony we wstępie historycznym (str. 90); bieg dow odzenia j e s t mniej w ię­

cej taki: pole (pierścieniowe), np. e le k ­ tryczne, w chwili sw ego p o w sta w a n ia wzbudza naokoło siebie opasujące je pole m agnetyczne; to z kolei, s k u tk ie m zmian swego natężenia, zostaje opasane przez pole e le k try c z n e i t. d. — działanie roz­

chodzi się, z ataczając coraz szersze k rę ­ gi. Z takiego p rze d s ta w ie n ia rzeczy mo-

żnaby wywnioskować, że pola e le k try c z ­ ne są wzbudzane kolejno, n aprzem ian z m agnetycznem i, a rozchodzenie się fali polega na pow staw an iu coraz to większej liczby coraz to obszerniejszych tak ic h pól; choćbyśm y odstępy nawzajem „opa­

su jący ch " się pól brali niezm iernie małe, to i ta k nie doszlibyśm y ani do w y o b ra ­ żenia tali ciągłej, ani do przekonania, że j e d e n i ten sam p u n k t przestrzeni może, a n a w e t musi być siedliskiem pola elek­

try c z n eg o i m ag netyczn eg o jednocześnie (por. str. 619 i dalsze)—zawsze pole m a­

g n etyczne w dzierałoby się pomiędzy dwa pola e le k try c z n e —i odwrotnie.

O ję d r n y m , b og atym i obrazow ym j ę ­ z yk u prof. W itk o w sk ie g o mówić zapew ne nie trzeba: znany on j e s t dobrze licz­

n ym jeg o czytelnikom i słuchaczom. Na szczególną uw agę zasłu guje słownictwo, które w ty m tomie przedstaw iało więk­

sze niż zw ykle trudności, gdyż niety lk o należało uporządkow ać i ujed n ostajn ić term iny, s tw a rz a n e przez fizyków z j e ­ dnej, a przez elektro techników z drugiej strony, ale trzeba było stw orzyć szereg nowych nazw dla now szych pojęć i zja­

wisk, dla całego działu rozbrojeń w g a ­ zach mianowicie; n ik t nie był bardziej powołany do tego zad an ia od prof. W., k tó ry obok g ru n to w n e j znajomości prze d ­ m iotu posiada ta le n t ję z y k o w y oraz ży­

wą wyobraźnię, n a s u w a ją c ą mu szczęśli­

we analogie ja k o podstaw ę dla nowych nazw; poznajem y się więc w jeg o w y k ła ­ dzie z „wypływam i" elektrycznem i, k tó ­ re na ostrzu dodatniem o bjaw iają się

„miotełką", a na od jem n e m — „gwiazdką";

w ru rk a c h próżniowych rozróżniam y „cie­

mnię" F a r a d a y a i Crookesa, „ w a rstw ę u k a to d a lną, „poświatę" odjem ną, „zorzę"

dodatnią, k tó ra rozpada się na „płatki", wreszcie promienie „kanalikow e". W in­

n y ch rozdziałach s p o ty k a m y niem niej szczęśliwe wyrażenia: in d u k cy a rozcho­

dzi się „ s tr u g a m i“ (zam iast d aw n y c h r u ­ rek), dla każdego p rze k ro ju takiej s tru g i

„strum ień" indukcyi j e s t wielkością s ta ­ łą; b ieg un y m agnesu łączy się „zworą"

(zam. kotwicą); in d u k cy a w łasna i poje­

mność tworzą „zaporę" (impedancyę) dla

p rądów przem iennych. Trudniej się zgo­

(6)

6 W SZ E C H SW IA T j V» 1

dzić na tak ie te rm in y , j a k „ s t y k “ (ko n ­ ta k t), „spinka" (łącznik), „ g ro m n ik “ (pio­

runoch ro n), „przelączka" (przełącznik),

„u pust" (bocznica, s h u n t), k tó re bądź to chcą z a stą p ić nazw y, p rzy ję te ogólnie, lub przy najm n iej w k o łac h te c h n icz n y c h , b ą d ź też m o g ą w yw ołać nieporozum ienie przez swoję dw u z n a c z n o ść (sp in ka). P o ­ m ija ją c te k ilk a te rm in ó w spornych, t r z e ­ b a uznać, że prof. W . położył w ie lk ą z a ­ sługę, s t w a r z a ją c dla n a u k i o e le k t r y c z ­ ności k o n s e k w e n tn e , n ow oczesne sło w ­ nictw o polskie, w k tó re m d b a w p r a w ­ dzie o czystość i sw ojskość te rm in ó w , ale u n i k a zarazem n ie p o trz e b n e g o p u ­ ryzm u.

* * *

P o d rę cz n ik „Zasad fizyki" został z a k o ń ­ czony r o z p a try w a n y m to m em — polska l it e r a tu r a n a u k o w a w zbo gaciła się dzie­

łem wielkiej w ag i i pierw szo rzędn ej w a r ­ tości. Tej k sią ż k i m o gą n am obcy poza­

zdrościć.

W y d a w a n a przez lat 20 (pierwsze wyd.

t. 1-go w ro ku 1892), z aw iera owoc n ietylko g r u n to w n y c h stu d y ó w oraz olbrzym iej p rac y , ale i wielkiego do św iadczenia pe­

d agogicznego swego au tora; n iep o sp o ­ lity ta le n t, w idoczny j u ż w p ierw sz y m tom ie, dojrzew ał w ciągu tego d w u d z ie ­ stolecia i n a jś w ie tn ie js z y m b la s k ie m roz­

b ły snął w n au c e o elektryczn o ści; ten to m j e s t n a p is a n y n a jb a rd zie j sam od ziel­

nie, a u to r nasz j e s t w nim n a jb a rd zie j sobą, n a jb a rd zie j znać t u tw órczą jeg o pracę. W y c z e rp a n ie p ierw sz y c h tomów dowodzi p oczytności książki; tak ie g o p o d ­ rę c z n ik a było nam w idocznie potrzeba, a że a u to r dał nam podręcznik n iep o sp o ­ lity i na dłu g i s z e re g lat zaspokoił tę p otrzeb ę w sposób z n a k o m ity —za to n a ­ leży się m u cześć i wdzięczność głęb o ka od w sz y stk ic h c z y telników jeg o dzieła i od w s z y stk ic h tych , k tó r y m rozwój w y k s z ta łc e n ia na ukow ego u n a s leży na sercu.

D r . W . W erner.

C. D A TJ Z E E E.

W IR Y K O M Ó R K O W E I ICH Z A S T O S O W A N I E .

J e d n e g o z n a jc iek a w sz y c h o d kry ć o sta tn ie j doby dokonał w la ta c h 1899 — 1900 H. Benard. Odkrycie to dotyczę wirów kom órkow ych, k tó re i n te r e s u j ą n i e ­ tylko fizyków i chemików, lecz i a s t r o ­ nomów, geologów i biologów.

Konw ekcya cieplna w warstw ie ciekłej nie­

określonej. Przenoszenie ciepła w cieczach zw y kle o db yw a się przez konw ekcyę.

B ónard badał to zjaw isko w p rzy p a d k u szczególnie prostym , w k tó ry m ciecz tw o r z y w a r s tw ę poziomą o małej g r u b o ­ ści (najw yżej 1 m ilim etra) i o wielkiej p o w ierzchni, obie s tr o n y są w j e d n a k o ­ w yc h w a ru n k a c h fizycznych w płaszczy- znie poziomej, lecz te m p e r a t u r y są różne dla każdej stro ny ; n a p rz y k ła d s tr o n a niższa j e s t o g rz a n a do 100°, d r u g a s ty k a się z pow ietrzem otaczającem . Ażeby w yp ełnić te w a r u n k i i w ygodnie badać zjaw isko, trz e b a ciecz um ieścić w n a ­ czyniu, k tó re g o dno płaskie i poziome sta n o w i zwierciadło metalowe.

W w a rs tw ie ciekłej poziomej, w ten sposób u rz e c z y w istn io n ej, przechodzenie ciepła pomiędzy d w ie m a stro na m i doko ­ n y w a się za po śre d n ic tw em wielkiej ilo­

ści m ałych wirów, leżących obok siebie, dzielących w a rs tw ę na sześciokątne p r a ­ widłowe p r y z m a ty o osi pionowej, z k t ó ­ r y c h k a ż d y stanow i komórkę. W każdej I kom órce tory cieczy są za m k n ięte m i krzy- wemi p łaskiem i, w zajem nie się otaczają- cemi; ciepła ciecz podnosi się stale wzdłuż osi, a zimna opada wzdłuż ścian kom órki. Po w ierzchnia wolna nie j e s t plaska: część je j śro d k o w a tw o rzy z a ­ głębienie, którego najniższy p u n k t leży na osi, obwód s z e śc io k ątn y prze d staw ia rodzaj grzebienia, którego p u n k ty n a j ­ w yższe z n a jd u ją się w w ierzchołkach sześciokątów .

T ru d n o bardzo o trzy m ać p raw idłow e k o m ó rk i w całej w a rstw ie , j e s t to wła­

ściw ie je d y n i e s ta n g ran ic zn y , do k t ó r e ­

(7)

M i W SZ E C H SW IA T

go m ożnaby dojść po długim przeciągu czasu, u trz y m u ją c ciągle te sam e w a ­ runki fizyczne. Można się do tego zbli­

żyć i po kilku m in u tac h w 100° otrzym ać prawie p raw id łow ą sia tk ę , zaw ierającą ogromną w iększość k o m ó re k sz eś c io k ą t­

nych, jeżeli do dośw iadczenia u ż y jem y ciał tłu sty ch łatw o to pniejących ( s t e a r y ­ na, parafina, w osk pszczeli) i niezb yt w 100° lotnych. Z cieczami o większej lotności z ja w is k a tru d n ie jsz e są do b a ­ dania. Jeżeli lotność j e s t bardzo duża, j a k np. w p rzy p adk u eteru, oziębienie pow ierzchni wolnej przez sam orzutne ulatnianie się w y sta rc z a do wywołania dużej konwekcyi, a w yn ik a ją c e z tego wiry są bardzo niepraw idłow e i bardzo ruchome. Benard badał j e zapomocą k i­

nem atografu.

Sposoby badania i m ierzenia. W yn iki, l ) Metoda pyłków. Ażeby uwidocznić i b a ­ dać w iry kom órkow e, można zużytkow ać pyłki stałe zawieszone, po ry w an e przez ruch cieczy. P o z w a la ją one, jeżeli ich j e s t niewiele w każdej komórce, całko­

wicie badać tory s tr u g cieczy i mierzyć prędkość n a torach.

Jeżeli cząsteczki są bardzo gęste, osia­

dają dosyć prędko, lecz p rądy, przecho­

dzące tuż n a d dnem , p o ry w a ją te czą­

steczki w stro nę osi kom órek, gdzie się grom adzą w m ały ch g ro m ad kach , k t ó ­ ry ch zespół tw orzy prawidłowrą figurę, jeżeli s ta n rów now a g i o statecznej j e s t

mniej więcej u rzeczyw istniony.

Jeżeli na ciecz rzucim y bardzo lekki proszek, j a k p ro szek widłaku, ziarna pły­

w ające n a powierzchni z ostają p ociągnię­

te w stro nę obw odu komórek, a z w ła sz ­ cza w s tro n ę wierzchołków' sześciokątów.

W ten sposób zostaje wyznaczona s ia tk a sześciokątn a n a powierzchni i może być fotografowana.

2) Metody optyczne. Oświećmy w a r ­ stw ę cieczy silny m pękiem promieni św ietlnych, o ile m ożna równoległych lub pochodzących z p u n k tu ś w ie tl­

nego. Promienie te są odbite przez pła­

skie zwierciadło, tw orzące dno n a czy n ia i prze c h o d z ą d w u k ro tn ie przez wra rstw ę ciekłą. Ciecz ta w s k u te k skrzy w ien ia powierzchni wolnej działa j a k soczewka

7

(skupiająca lub rozp raszająca, zależnie od badanej części), której ty ln a część płaska b yłab y posrebrzona. Jeżeli zdej­

m iem y odbity pęk w aparacie foto gra­

ficznym, otrzym am y odpowiednio do u s t a ­ wienia, albo małe, błyszczące plamki, ognisk a zagłębień w klęsłych, albo też linie ogniskowe, błyszczące i cienkie, po­

chodzące od grzebieni wypukłych, o d g r a ­ niczających komórki. Tego ostatniego obrazu używra się w większości pom ia­

rów. Pom iary te dały n a stę p u jąc e w y ­ niki:

W pewnej te m p e ra tu rz e poprzeczne w ym iary kom órek zmieniają się propor- cyonalnie do grubości w a rs tw y (prawo przybliżone). Prawidłow ość j e s t tem w ię k ­ sza, im m niejsza j e s t grubość.

Dla pewnej grubości poprzeczne w y ­ m iary kom órek zw iększają się wraz z podnoszeniem się tem p e ra tu ry , je d n o ­ cześnie zaznacza się wypukłość, nastę p n ie znika prawidłowość i w ygląd zbliża się do w yglądu e te ru sam orzutnie się u lat­

niającego w zwykłej tem p eraturze.

Oddzielne w iry komórkowe. Z białego w osku pszczelego, k tó ry przez k ilka mi­

n u t gotował się z wodą, lub jeszcze le­

piej z roztw orem solnym, o trzym uje się mniej więcej w 90° oddzielne wiry, k tó ­ re w tej sam ej te m p e ra tu rz e m ogą się długo utrzym ać. W razie dalszego ogrze­

w ania owe wiry się mnożą t a k j a k ko­

m órki piany na piwie. Każdy z oddziel­

nych w'irów pierw otnych w y tw a rz a w ten sposób kolonię komórek wirowych. Od­

dzielne kolonie w z ra sta ją kosztem dzie­

lących j e przestrzeni wolnych, dopóki pole nie zostanie całkowicie zapełnione.

Jeżeli w te d y ogrzew am y w dalszym cią-r gu, widzimy znów mniej wrięcej w 140°

jak o pomiędzy ścianami sąsiednich ko­

m órek w y tw a rz ają się przestrzenie puste i j a k coraz to zwiększa się ich rozle­

głość, tak, że się znów w y tw a rz a roz­

kład pierwotny.

W iry komórkowe w kąpieli wywołującej.

Konw ekcya cieplna nie j e s t je d y n e m z ja ­ wiskiem, mogącem dać początek wirom kom órkowym. Jeżeli poddamy s a m o rz u t­

n e m u utlenianiu, zetknięciu z powie­

trzem w zwryklej tem p e ra tu rz e , kąpiel

(8)

8

W SZ E C H S W IA T

AE 1

w yw ołującą, z a w iera ją c ą k w a s p y ro g a - lusow y, b r u n a tn e c ząsteczki stałe, w y ­ tworzone p rzez u tle n ia n ie n a pow ierz­

chni, s p a d a ją zwolna n a spód cieczy i tw orzą w ir y ko m órkow e, mniej p r a w i­

dłowe od poprzednich; s ta j ą się one pra- w idłow em i pod działaniem ciepła, lecz k r ą ż ą w p rz e c iw n y m k ie r u n k u , aniżeli wyżej w sk a z a n e: ciecz sp ły w a wzdłuż osi ko m ó rk i i p o w ra c a wzdłuż ścian bocz­

ny ch. O d n a jd u je m y ów k ie r u n e k k r ą ż e ­ n ia w w irach ko m ó rk o w y ch o wielkich rozm iarach, j a k i e D e sla n d re s świeżo o d ­ k r y ł n a słońcu.

K om órki cia ł stałych. Gdy w a r s tw a c ie ­ czy się oziębia, u trz y m u je się podział k o m órkow y aż do chwili z e sta le n ia (roz­

po czynającego się zawsze na wolne] p o ­ w ie rz c h n i w obwodzie ko m ó rek ) i cza­

sem n a w e t w w y n ik a ją c e j z tego ozię­

b ienia płycie s ta łe j. P o w ie r z c h n ia wolna z e sta lo n a p r z e d s ta w ia bardzo c iekaw ą w ypukłość, m ogąc ą p rz y b ie ra ć różne k s z ta ł ty odpowiednio do pręd k o ści ozię­

bienia.

Ś c ian y ty c h s ta ły c h ko m ó rek są to płaszczyzny łatw o łam liw e (podobne do p łaszczyzn łupliw ości kry ształów ), tak, że m ożna b a rd z o łatw o rozdzielić i o d r y ­ w a ć je d n ę po d ru g ie j różne kom órki, t a k j a k się z d e jm u je b r u k z ulicy; niek ie d y n a w e t dzielenie o d by w a się sam o przez się s z p ara m i id ącem i ściśle wzdłuż obw o­

du k om órek w s k u t e k k u rc z e n ia się p o d­

czas oziębiania. To pozwala w y ja ś n ić tw o rze n ie się w przyrodzie k olum n b a ­ zaltow ych, t a k zw. organów , ulic o lb rz y ­ m ich i t. d.: podział k o m ó rk o w y w y t w o ­ rzy ł się w roztopionej lawie, u trz y m a ł się po zestaleniu , k u rcz e n ie podczas ozię­

b ian ia w yw ołało o s ta te c z n y rozdział p r y ­ zmatów.

Również w yp u k ło ść p e w n y c h p ły t ze­

stalonego w osku p rze d staw ia duże p o d o ­ bień stw o do w y pu kłości księżyca. Na pow ierzchni naszego s a te lity d a ją się z au w ażyć podziały w ielo kątne, otaczające g ó rzy ste place bardzo praw idłow e, w e ­ w n ą trz k tó ry c h z n a jd u je się n isk a p łasz ­ c z y z n a z w y s tę p e m w ś ro d ku . Można

z tego w nioskować, że w y p u k ło ść k s ię ­ życowa p o w sta ła przez zestalenie się

! w a r s tw y powierzchniow ej ciał roztopio- nych, w której istn iały w iry kom órkow e z g ru p o w a n e w oddzielnych koloniach.

D ziałanie w irów kom órkow ych w chwili z e stalenia się m usi w pływ ać na u g r u p o ­ w anie cząsteczek k ry sz ta łu , p rzy n a jm n ie j zachodzi n a pow ierzchni m etalów prędko oziębionych i w cienkich w a r s tw a c h ciała roztopionego lub topniejącego, ja k ie n a ­ k ła d a się n a p ły tk i szklane dla badania m ikroskopow ego. Być może, iż t a k ró­

żnorodne i pięk n e postaci k ry sz ta łk ó w (np. k w ia tó w mrozu) należy tłum aczyć p rzez je d n o c z e sn y w pływ dw u odm ien­

n ych przyczyn: z je d n e j s tro n y wirów k om órk ow ych, z drugiej zaś s y m e try i kryształó w .

W nioski. P oprzednie za sto so w a n ia w y ­ k a z u ją ważne znaczenie, ja k ie w iry k o ­ m órko w e m ogą mieć w w y tłu m aczeniu z jaw isk przyrody. Należy szczególniej zwrócić u w a g ę na wielkie podobieństwo, zachodzące pomiędzy kom órkam i-w iram i a k o m ó rk a m i żywem i z p u n k t u w idzenia form y i sposobu rozm nażania. W do­

św iadczeniach B ónard a podział kom ó r­

kowy, k tó ry zdawał się być wyłączną w łasnością isto t żywych, został poraź pierw szy u rz e c z y w is tn io n y w m a te ry i m a rtw e j z w ielką doskonałością i bardzo pro ste m i sposobami.

Tłum. H. G.

Z W I E R Z Ę T A K O P A L N E .

(P o g a d a n k a paleontologiczna).

K ilk ak ro tn ie w czasach o sta tn ic h p i­

s m a ogólne z a w iad a m ia ły o_odkryciu ol­

brzy m ich szkieletó w potw orów „przedpo­

top o w y c h ", z a m iesz ku jąc yc h n ieg d y ś tak Europę, ja k Azyę, A frykę lub Am erykę.

Słyszeliśm y więc o m am ucie i nosorożcu, w y k o p a n y c h p rzypadk ow o u n a s w Sta- ru n i, o czaszce nosorożca w yd obytej z Białej pod Tarnowem , o jasz c zu rz e po­

tw o rn y m , p rze słan y m cesarzow i F r a n ­

ciszkowi Józefowi I przez C arneggiego,

o ek sp ed y c y i paleontologicznej do Atry-

ki wschodniej, a ' : ostatn io o n a tra fie n iu

w W ie d n iu n a szkielet o lb rz y m a dylu-

(9)

JM* t

W SZEC H SW IA T wialnego, t a k zw. dinoterium . Ludzie,

p racu jący fachowo w dziedzinie p aleon­

tologii, p rzy jm u ją wiadomości podobne z w ielką radością i zaciekaw ieniem , p o ­ niew aż doskonale z d a ją sobie spraw ę z tego, ja k ie znaczenie te w ykopaliska m ają dla p o stę p u ją ce j ciągle naprzód nauki. Rzadko j e d n a k tra fia się, by ogół inteligentn y , zechciał bliżej się tem za­

interesow ać. W szkołach nas tego nie uczono, a dziś n iełatw o ju ż człowiekowi bliższą zawrzeć znajom ość z ciekaw ą tą zresztą nauką. T ak pow iad am y n a jc z ę ś ­ ciej i na tem n i e s t e ty poprzestajem y, niezważając wcale, że co innego znaczy być specyalistą, a co innego człowie­

kiem, któ rego w szystko zajm uje, co ty l­

ko św iadczyć może o postępie ludzkości k ultu raln ej. G d y b y ś m y więcej posiadali zrozumienia dla podobnych spraw n a u k o ­ wych, to m uzea nasze inaczej p rzed sta wiałyby się niż dzisiaj, ponieważ i kraj nasz nie należy do o sta tn ic h pod w zglę­

dem skarbów paleontologicznych. N a j­

lepszym tego dowodem —j e d y n y w swo­

im rodzaju na globie całym wypadek od­

krycia z a ko nserw o w any ch w w osku zie­

mnym dwu potw orów d y lu w ialn ych , zd o ­ biących dziś m uzeum imienia Dziedu- szyckich we Lwowie. Okazów podobnie cennych m ogłyby zbiory nasze posiąść w krótce daleko więcej, g d y by znaleźli się tylk o ludzie, k tó rz y b y zdolni byli ocenić każde przypadkow e odkrycie, do­

konane w k r a ju i zechcieli niem z a in te ­ resować się, c hroniąc przed b a rb a r z y ń ­ stw em ze s tr o n y nieśw iadom ych. W ten sposób nie m ogłyby pow tórzyć się w y ­ padki podobne, j a k np. z n a n y mi jed en z pośród wielu, w k tó ry m w y k op an a w okolicach Lw ow a czaszka jak ie g o ś po­

tw ora dyluw ialnego długi czas walać się m iała u h a n d la r z a rupieciam i, zanim w rezultacie do stała się do wspólnego grobu kości w s z y stk ic h , z b ie ran y c h po domach przez kościarzy. O ile więc w y ­ kład n in iejszy potrafi zwrócić u w ag ę człowieka w y k ształco nego na rzeczy po­

dobne, to k o rzyść z niego będzie osią­

gnięta. Za cel bowiem postaw iliśm y so­

bie pouczenie w a r s tw szerszych o w a r ­ tości i znaczeniu o d k ry ć takich, z m ie rz a ­

ją c doń nie drogą n u d n y c h dowodzeń, lecz in teresujących przykładów z p r a k ­ tyki paleontologicznej.

Paleontologia zajm uje się organizmam i, które w w iekach daw nych zamieszkiwały ziemię. Zadaniem j e j j e s t badanie zło­

żonych we w nętrzu ziemi szczątków or­

ganizmów pierw otnych, a następn ie roz­

wiązanie p y tań wszelkich, wynikających z bezpośredniego lub domyślnego u s ta ­ lenia cech im właściwych; w yjaśnienie stosunków ich biologicznych, rozprze­

strz e nie nia w m iejscu i czasie, i w koń­

cu ustalenie związków g e n e ty c z n y ch , oto cel paleontologii, niestanowiącej b y n a j ­ mniej samego tylko pomocniczego działu geologii, z k tó rą zresztą tak ściśle j e s t związana.

Osiągnięcie idealnego zad ania paleon­

tologii u tru d n ia fra g m en ta ry c z n o ść i nie­

doskonałość m ateryału, którym się po­

sługuje. Braki zasad zają się n a tem, że w w a rs tw a c h ziemi zakonserw ow ać się m ogą je d y n ie części tw a rd e organizmów, k tó re nadto w s przy jający ch tylko oko­

licznościach mogą w ten sposób zacho­

wać się, że stan ow ią pożądany dla nauki m ateryał. Wiele organizm ów było tak d elikatnej i łatwo zniszczeniu ulegającej n a tu ry , że szczątki ich tylko w w y ją tk o ­ w ych razach się zachowały. Podobnie j e d n a k i organizmy, posiadające części tw a rd e przechow ały się praw ie bez w y ­ j ą t k u w u łam kach i to w u łam ka ch tak zm ienionych i przetworzonych, że tylko z tru d e m wielkim h y potety cznie sk o n ­ stru o w a ć m ożna stw orzenie, do którego należały. W w a rs tw a c h wielu zmienione zostały szczątki podobne w prost nie do poznania, a n a w e t całkowicie straco ne tak, że z tego powodu b a d a n ia p ale o n ­ tologiczne defektow ne są n a w e t w razie geologicznego zbad ania większych o b sza­

rów ziemi.

Za przedm iot badań paleontologicznych uw aża się najczęściej skamieniałości.

Niezawsze j e d n a k określić można tym term inem m ateryał paleontologiczny, po­

nieważ np. zwłoki m a m u ta lub nosorożca

włochatego, tkw iące w lodach S yberyi,

muszki zasklepione w bursztynie, stw o ­

rzenia zakonserw ow ane w pokładach wo­

(10)

W SZEC H SW IA T JMi 1 10

s k u ziem nego i t. p , n ieb ę d ą c s k a m i e ­ niałe, niem n iej wchodzą w z a k re s p a le ­ ontologii. Muszlo trzeciorzędow e i kości ssaw ców d y lu w ialn y c h nie uległy również prze m ia n o m w iększy m isto ty swej, t r a ­ cąc je d y n ie klej zwierzęcy; s tr a c iły na wadze, s ta ły się porowate, ale s k a m ie ­ nienie w ścisłem słowa znaczeniu nie na stą p iło . W obec tego, możemy o niem mówić je d y n ie w tym p rzyp a d k u , gdy w apno lub k rzem ion ka, albo inny m ate- ry a ł podobny, s p ra w ia jąc y sk am ienienie, w ciśnie się w ciała organizm ów , z a c h o ­ w ując, albo niszcząc d e li k a tn ą ich s t r u k ­ turę. W ogóle zaś rozróżniam y n a s t ę p u ­ ją c e sposoby z a cho w y w ania szczątkó w organicznych: zw ęglenie (w yłącznie p r a ­ wie dla roślin), z bu tw ienie, s k a m i e n ie ­ nie, zm um ifikow anie przy pomocy in kru- s ta c y i m ineralnej, w reszcie odciski i od­

bitki.

K orzy stanie z defektów n y c h ty ch za­

zwyczaj szczątków' um ożliwia p a leontolo­

gowi p rze d e w s z y s tk ie m poraź p ierw szy przez C uviera pod an e p raw o korelacyi, na k tó re g o pod staw ie z je d n e g o choćby fr a g m e n t u v n o s i ć m ożem y o reszcie c a ­ łości. P a k t e m bowiem j e s t, że w s z y s t­

kie części sk ła d o w e o rg a n iz m u każdego w ścisłym z n a jd u ją się s to s u n k u do s ie ­ bie, zależne j e d n e od d rugich. Po o s t­

rych, sp ic z a s ty c h zębach p oznajem y zw ie- rzę drapieżne; szczegół ten poucza n a s znowu o specyulnej budow ie szczęki d o l­

nej i o silnem z w y p u k le n iu łuków j a r z ­ m ow ych, j a k rów nież w sk a z u je n ie z a ­ wodnie, że k o ńczyny b y ły zaopatrzone w pazury (dr. R. Hoernes).

U zb rojo ny w wiedzę fachow ą paleo n ­ tolog p rz y s tę p u je naprzód do zdobycia żądanego m ate ry a łu . J e d y n y m środ k iem praw ie j e s t dzisiaj rydel. Z je g o p o m o ­ cą w y d o b y w a się równie dobrze sa m y c h m ieszkańców daw nych ziemi naszej, j a k n iem niej i u tw o ry rąk ich i ślady p rac y wiekowej. A rcheolog b a d a k u ltu rę , p a ­ leontolog spraw oów tejże.

S tosunkow o jedn a k od bardzo n i e d a ­ w n ych czasów nauczono się rozpoznawać, czein są w rzeczywistości w y k o p y w a n e od n ie p a m ię tn y c h wieków s k a m ie n ia ło ­ ści. W średn io w ieczu , w czasach w iary

w c z ary i czarownice, interesow ano się bardzo tego rodzaju z ag adk ow em i „k a ­ mieniami". Plinius, Konrad Gesner, A n ­ zelm Boetius i wielu innych p rz y ro d n i­

ków, opow iadają nam o cudownej mocy podobnych, p ierw o tn y c h szczątków zwie­

rzęcych. J u ż o biblijnym królu S alom o ­ nie, posiadaczu klucza wszelkich t a j e ­ mnic przyrody, powiadano, że miał zn a ­ jo m ość mocy tajem nej w szystkich k a ­

mieni.

Dla przodków n a szych te niezw ykłe tw o ry p rzy ro d y były przedm iotem , k tó ry w z am iłow aniu swem do tajem niczości osnuli c ałą siecią podań. Widzieli w s k a ­ m ieniałościach ty ch u k r y te środki lecz­

nicze, a w lecznictwie ich od gryw oły one w cale n iepo ślednią rolę. Niemniej po­

sługiwali się niemi s z a rla ta n i i roz­

m aitego rodzaju szalbierze do sw ych nie­

c n y c h sztuczek. v

W y b itn ą rolę między czarodziejskiemi i cudow nem i kam ieniam i o d g ry w a ły w średnich w iekach k e ra u n ie i koryban- ty, zwrane i dziś jeszcze „strzałk am i pio- r u n o w e m i" . J u ż liczne miana, n a d a w a n e im, j a k k a m ie ń piorunowy, promienisty, św ieca upiorów, palec dyab elski i t. p.

w sk a z u ją , że cudowme te kamienie w ści­

słym s to s u n k u z e staw iano z ciem nem i m ocam i dem onicznem i. W rz e c z y w is to ­ ści s trz a łk i piorunowe, w nauce zwane b e lem nitam i, z greckiego belem non —ło­

no, są w apienną wydzieliną płaszcza w y ­ m arły ch całkow icie głowonogów z ok resu kred ow ego i ju ra js k ie g o .

Zagadkowo te szczątki zwierzęce ł ą ­ czono ściśle z burzam i. Pliniusz opow ia­

da, że k e ra u n ie sp a d a ją z nieba w gó ­ rach piorunow ych, „ m ontibus C e r a u n is ”.

S ta rz y Germ anow ie wierzyli, że bóg Do- n a r lub T hor wrśród grzmotów' i b ł y s k a ­ wic ciskał k o ry b a n ta m i na ziemię. W ia ­ r a ta g r u n to w a ła się praw dopodobnie na zaobserwow an em niejednokrotnie z ja w is ­ ku opadania z hukiem i ry k ie m m e t e ­ orów rozpalonych; te rówrnież uwrażano za kam ienie cudowne. Odwieczne i dzi­

siaj jeszcze bardzo rozpowszechnione j e s t

m niem anie, kiedy piorun uderzy i z n isz ­

czy drzew o, b u d y n e k lub coś podobnego,

że szkodę spowodow ała „strzała p io ru n o ­

(11)

JSIe 1

W SZECH SW IA T 11

w a “. W ie lo stro n n a moc lecznicza kera- unij spraw iała, że noszą je na szyi j a ­ ko a m ulety, k tóre n ietylk o , że udzielały noszącemu siły n iezw ykłej, ale i chro­

niły go przed rażeniem pioruna. Inni d a ­ wni s z a rla ta n i twierdzili, że kto nosi ke- raunię ta k ą przy sobie, ten potrafi czy­

nić się niew idzialnym . Z drugiej stro n y zapomocą strz a łe k piorunow ych p rze p ro ­ wadzano m nóstwo zabiegów leczniczych.

T ak np. w y ra b ia n o z nich proszek, s ła ­ w ny jako ś ro d e k niezaw odny przeciw żółtaczce, a znany w a p te k a c h jeszcze w połowie X V III wieku. P roszek taki również mial być s k u te c z n y przeciw róży i kurczom. Położony do kołyski, usuwał najw ażniejsze choroby, właściwe dzie­

ciom. Najpraw dopodobniej k e ra u n ie za wdzięczały w sz ystk ie przy pisyw ane im właściwości tej okoliczności, że silnie po­

cierane, w y d a ją woń szczególną, co ma pochodzić s tą d , iż z a w ie ra ją w sobie p e ­ wną ilość siarki.

Innym , niemniej w ażnym g a tu n k ie m kamieni czarodziejskich, były „glossope- t r y “ — sk am ieniałe zęby rekinów kopal­

nych. Szczególnie dokładnie z a jm u je się temi „językam i k a m ie n n e m i“ Konrad Gesner w dziele sw em o rzeczach kopal-

j

nych, k a m ie n ia c h z w y k ły c h i s z la c h e t­

nych. J ę z y k i wężowe, j a k glossopetry nazywano też w s ta ro ż y tn o śc i, dlatego ceniono t a k wysoko j a k o kam ienie cudo­

wne, że w e d łu g podania, apostoł Paw eł miał być ukąszony na w yspie Makie przez jak ie g o ś węża, niecierpiąc jednak z tego powodu. Za k a rę ję z y k węża z a ­ mieniony został w kam ień. Ponieważ dawniej wierzono ogólnie, że węże z a d a ­ wały tru c izn y sw ym jęz y k iem rozdwojo­

nym, więc nic dziw nego, że skam ieniałe zęby rekinów, podobne nieco z k s z ta ł­

tów do ję z y k a , uw ażano w łaśnie za j ę z y ­ ki. J a k s trz a łk i piorunow e, tak i glos­

sop e try noszono j a k o a m ulety na szyi.

Okuwano je także w sre b ro i złoto i uży- i wano w tej postaci ja k o kolczyków albo pierścieni. O ile j e d n a k działalność ich miała być skuteczn ą, to m usiały b e z w a ­ runkow o d o ty k a ć n ag iej skó ry noszące­

go. Celem ulżenia dzieciom w ząbko­

waniu wieszano im na szyi glossopetry. |

Kładziono j e także epileptykom n a k a r ­ ku. W spaniałe podobne kam ienie cudo­

wne były bardzo poszukiwane, a c h y trz y wykpigrosze umieli z tego ciągn ąć dla się korzyści pokaźne. W Chinach i dziś jeszcze zwyczaj ten istnieje, ponieważ lekarze tam tejsi najchętniej p o sługują się różnemi środkam i cudownemi, do k tó ­ rych n ajch ętniej zaliczają n aby w ane po a p te k a c h skamieniałości.

Popularnością wielką cieszyły się jako kam ienie cudowne i czarodziejskie tak zw. broncye i ombrye. Szczególne te utw ory są również skamieniałem i szcząt­

kami zwierzęcemi, znajdow anem i i dziś jeszcze bardzo lieznie, zwłaszcza na w y ­ brzeżach B ajtyku. Są to złożone z k r z e ­ m ienia rdzenie k am ieniste muszli wy­

m arłych jeżów morskich. K am ienne te szczątk i sta n o w ią piękne utw o ry o kształ­

tach forem nych, ozdobione pięcioma pa-

| skam i podwójnemi, między którem i wi­

dać zgrabne guzy i blaszki. W e d łu g p e ­ wnej w'ersyi broncye miały pow stać z ro ­ puch i węży, dlaczego też n ieje d n o k ro t­

nie zwane były bufonidami albo k a m ie ­ niami ropuszemi. Wierzono również, że s padały z nieba. Kamieniom ty m cudo­

w nym przypisyw ano szczególne właści­

wości. S pecyalna moc ich lecznicza po­

legała w czyszczeniu wnętrzności z w szel­

kiego ro d za ju nieczystości. Koiły one również wszelkie bóle, powstałe z u k ą ­ szenia lub u kłucia zw ierząt jad o w ity c h . Kamień ropuszy zbliżony do ja d u pocił się; użyczał on również mocy wróżenia, a kiedy nosiło się go przy sobie, dopo­

m agał w zw ycięstwie, dlaczego też w s t a ­ rożytności chętnie używ ano go na ręk o ­ j e ś c i mieczy.

Również i kolce tych p ierw o tny c h jeży m orskich uchodziły za renom owane k a ­ mienie czarodziejskie; znane były pod mianem kam ieni żydowskich. J u ż Pli­

niusz opowiada w swej Historia natura- lis o tych „lapides iudaici" sta ro ż y tn o ­ ści, n azyw ając je tekolitami, t. j. rozbi- jaczam i kamieni. Moc ich cudow na po­

legała na tem przedew szystkiem , że u s u ­ wać miały kam ienie w nerk a c h i pę­

cherzu.

Na wspom nianych kam ieniach czaro­

(12)

W SZ E CHS W IA T JM* 1 12

dziejskich nie kończy się b y n a jm n ie j j e ­ szcze cały dług i ich r e je s tr . S t a r o ż y t ­ ność znała i inne, nie m niejszej z a ż y w a ­ ją c e sław y. T a k np. „szelągi św. B o ni­

facego", ta k ż e k a m ien iam i gwiezdnem i — L a p id es ste lla re s zwane, b yły to o k r ą ­ głe, m ałe m o n ety przypom inające, c z ą s t­

ki z tr z o n k a lilij m orskich. N iekiedy s k a m ie n ia łe te szczątki od w ieków w y ­ m a rły c h s tw o rz e ń w y s tę p u ją w ta k ic h ilościach, że tw o rz ą niem al gó ry całe.

N adzw yczaj cennem i kam ieniam i b y ły w k oń c u wysoce o ry g in a ln e s k o ru p y s k a ­ m ieniałe pewnej p ierw o tnej rodziny gło- w onogich, t a k zw. a m o n ity . Kopalne te dom ki zw ierzęce, olbrzym iej n iek ie d y w ielkości i zazw yczaj w y b itn ie o r n a m e n ­ talnej piękności, miały w sta ro ż y tn o śc i znaczenie relig ijne. Znaczenie to p r z y p i­

sy w a n o im dla p o d o b ień stw a ich do r o ­ gów b a ra n ich , zdobiących na m o n eta ch s ta r o ż y tn y c h głow ę J o w is z a Ammona.

N a jw iększą w a r to ś ć posiad ały rogi A m ­ m ona, k ie d y b yły złociste; s k ła d a ły się one wów czas ze złoto-żółtego pirytu, za­

m iast, j a k zw ykle z łupk u . Szczęśliw e p osiadan ie ty ch „złotych k a m ie n i s ło n e ­ c z nych" zapew n iać miało właścicielowi ważne sny prorocze 1).

Olbrzymie i potw orne nieraz k s z ta łty isto t zupełnie z a ginion y ch , na długie w i e ­ ki zaciem niały zd ro w y pogląd na ich z n a ­ czenie i pochodzenie. W p ra w d zie nie brakło um y słó w n iez w y k ły c h , k tó re j u ż w bardzo d a w n y c h czasach p róbow ały rozsądn ie zdać sobie s p ra w ę z z a g a d ­ nień, zw iązan y ch z dziejami ziemi i s tw o ­ rzeń j ą z a m ie s z k u ją c y c h , ale u siłow ania te p r z e b rz m ie w a ły bez echa. N a w et u m y sł t a k j a s n y , j a k A ry sto teles, k t ó r e ­ go po w ag a przez tyle w ieków d o g m a t y ­ cznie p a n ow a ła nad um ysłow ością całą E uropy, nie zrozum iał znaczenia s k a m ie ­ niałości i pod jego to g łów nie wpływem jeszcze t a k długo p otem uw ażan o s z c z ą t­

ki m am u tó w za kości wielkoludów, nu- m u lity (soczew kow ate, w e w n ą tr z s p ir a l­

nie zw inięte s k o ru p k i otwrornic) z n a jd o ­ wane n a d e r licznie w Egipcie, uw ażano za s k a m ie n ia łe olbrzym ie z a p asy ży w n o ­

*) K. Diederichs. Von Zauber — und Wun- d erste in e u . Cosmos, 1010.

ści, n a g ro m a d z o n e przez faraonów, a s k a ­ m ieniałości wogóle za p rzy p a d k o w ą i g r a ­ szkę przyrody (lusus naturae). A j a k ą rolę o d g ry w a ły one w wierzeniach lu d o ­ wych, w id zieliśm y ju ż poprzednio.

I trz e b a czekać dopiero końca X V w., by znaleść przebłyski poglądów z d ro ­ w y c h w tej spraw ie. Oto g enialn y i w s z e c h stro n n y L e on a rd da Vinci, k tó ­ ry, b u d u ją c k a n a ły we Włoszech północ­

nych, widział wiele skam ieniałości, w y ­ p ow iada ja s n o zdanie, że są to szczątki dawmych z w ie rz ą t m orskich, k tó re tam żyły, gdzie j e dziś z n a jd u jem y , że w te d y morze p okryw ało góry okolic owych, na- muł, wnoszony do tego morza przez r z e ­ ki, z a s y p y w a ł muszle owe i ślimaki, a osady tak pozostałe stężały po u s t ą ­ pieniu morza, w ląd stały. To samo w y ­ powiedział wr 1517 r o k u s łyn ny leka rz wreroneński, F ra ca s to ro .

A j e d n a k znów zaczęły się owe poglą­

dy zaciem niać i gdy w 1580 roku z a słu ­ żony B e rn a rd Palissy w ystąpił w o bro­

nie ty ch ż e wobec w sz y stkic h doktorów Sorbony, został nnstępnie zmuszony do odw ołania ich jak o pom ysłów k acerskich, a z n a k o m ity le k a rz a n g ie lsk i Marcin L i­

s te r (1638 — 1711) znów stanowczo po- w'rócił do daw nego poglądu, że s k a m ie n ia ­ łości nie są szcz ą tk a m i zw ierząt, lecz przy- padkowem i ty lk o form ami m ineralnem i.

N iem ożna nie wspom nieć tu kom iczne­

go epizodu z lit e r a tu r y ówczesnej. W r o ­ ku 1726 J a n Bartłom iej B e rin g e r wrydał wielkie dzieło pod ty tu łe m „ L itho g raph ia W tirc e b u rg e n s is ", gdzie obok p raw d z i­

wych skam ieniałości z wapienia muszlo- wego, znajd u jem y ry su n k i i opisy p r z e d ­ miotów" fab ry k o w a n y c h u m yślnie przez studentów ' i p o dsu w an ych ła tw o w ie rn e ­ m u profesorowi. Są tam żaby, ślim aki, słońce, księżyc, litery h ebrajskie; m isty - fik a c y a wydała się dopiero, g d y n a iw n e ­ mu uczonem u przyniesiono rzekomo z n a ­ leziony k am ień z jeg o w łasn em n a z w is ­ kiem . Usiłował on potem cale dzieło wry k u p ić i zniszczyć, lecz późniejsze w y ­ danie (1767) zachowało dla potomności tę osobliwość x).

J) D r. R . Z uber. Z adania i m e to d y geologii.

W sz e c h św ia t, 1901.

(13)

Ni 1 W SZECHŚW IAT 13

Po długich dopiero w alkach tacy pio- nierowie nau k, j a k Hooke, Rey, Wood- ward, Leibniz, S c h e u c h z e r i inni d opro­

wadzili do tego, że wreszcie około poło­

w y XV III w. n ik t ju ż nie podaje w w ą t­

pliwość praw dziw ej n a tu r y sk a m ie n ia ło ­ ści, ja k o szczątków k opalnych isto t z a ­ ginionych. Od tego też czasu wzmogło się ogromnie z a in tere so w a n ie niemi, o p a r ­ te na odpowiedniem zrozum ieniu ich isto ­ ty. P rz esta ły być one k a m ien iam i cudo- wneini lub szcz ą tk a m i olbrzymów, a sta ły się n a to m ia st m ate ry a łe m nieocenionym dla celów n a u k o w y c h . Z ich pomocą spo­

dziewać się należy rozw iązan ia kiedyś na jw a żn ie jsz yc h z a g ad n ie ń pochodzenia i dziejów człowieka i wogóle isto t ż y ją ­ cych na ziemi.

W z a m ierzchły ch w iekach dziejów zie­

mi, w któ ry c h tw o rzy ły się k o n ty n e n ty , góry i morza, po w sta ły i kry staliczn e skały pierwotne, zw ane przez geologa g ra n ite m i gnejsem , a sta now ią c e rdzeń najw ażn iejszy ch łańcuchów górskich.

W s kałach ty c h nie znaleziono nigdy ani śladu życia pierw otnego. W wielu miejscach ziemi te zwały sk ał pierw o t­

nych przechodzą w u w a rs tw io n e pokła­

dy, któ re bez w ą tp ie n ia powTstanie swe zawdzięczają d ziałan iu wody. I w tych to dolnokam bryjsk ich w a rs tw a c h , j a k je nazwano, z n a jd u je się pierw sze resztki s kąpego życia, szczególne ślady pełzania robaków i ślim aków , odciski żegawki, niek tóre^ z w ie rz ę ta muszlowe, brachiopo- dy; i to byłoby w szystko, co przechował nam szlam pierw otny, stw a rd n ia ły w k a ­ mień. Im bardziej j e d n a k postęp ujem y w górę w w a rs tw a c h k a m b ry jsk ic h , tem wyżej rozw inięte sp o ty k a m y organizmy.

C h a ra k te ry sty c zn e m u stw o rzen iam i dla całego okresu k a m b ry jsk ie g o są szcze­

gólne raki trylo b itow e, k tó re w ogromnej iczbie odm ian zam iesz k iw a ły oceany, bo szczątki ich z n a jd u ją się bardzo licznie w ty ch w a rs tw a c h skaln y c h . Zw yczaj­

nie zachow ały się t w a rd e pancerze g rz b ie ­ towe, k tó re dziw ny proces sk a m ie n ia n ia zakonserw ow ał tak, j a k przed setk am i milionów la t w yglądały. W szy stk ie j e ­ d nak odm iany m ałych tych potworów były całkowicie ślepe, j a k i inne s tw o ­

rzenia, znajdow ane w ty c h w arstw ach.

Zycie zdaje się więc urodziło się n ie w i­

dome, bo też oczy zbyteczne były ze względu na ciężką, g ru b ą w a rstw ę o p a ­ rów, unoszącą się nad lądam i i m o rz a ­ mi. W nastę p u jąc e j po k a m b ry u m for- macyi sylurskiej i dewońskiej, znajdujo- my już trylobity, mające ju ż zapewne jak ieś zaczątki oczów, a w środkow ych i najw yższych w a rstw ac h w y stę p u ją n a ­ w et posiadające duże oczy fasetowane.

W oceanach s y lu rsk ic h i dewońskich r a ­ ki dochodzą wogóle do najw yższego szczy­

tu rozwojowego; ta k olbrzymie raki po­

tworne, j a k g ig an to stra k i ze s ta r o ż y tn e ­ go piaskowca czerwonego w Szkocyi, nie m ają sobie nigdzie równych. Żeby św ia­

tło słoneczne dotrzeć miało aż do tych stw orzeń, bardzo j e s t wątpliwe, p ra w d o ­ podobnie je d n a k ju ż wówczas w głębiach oceanu rozw inęła się fauna fosforyzująca, podobnie j a k i dzisiaj ożyw iająca wiecz­

nie ciem ne przepaści. Z najd ujem y więc w skałach tw a rd y c h dziwne lilie m or­

skie, stw o rzenia podobne do gwiazd m o r­

skich, z g a tu n k u kolcoskórych, któ re stale przeb yw ają na dnie morza, a i dzi­

siaj jeszcze zam ieszkują w niewielkiej ilości odm ian oceany. W ówczas je d n a k w oceanie pierw otnym , tysiące ich od­

mian kołysały zgrabn e swe głowy, p rz y ­ pom inające wachlarze palmowe, n a w ą s­

kich trzonach w zacisznych głębiach, zdradziecko w yciągając za łupem ładnie rozczłonkowane swe ram iona. Ponad p iętnaście tysięcy ich odmian kopalnych opisano, a pozostałości ich tworzą m iej­

scam i cale łańcuchy gór. Także i kre- wniaki ich najbliższe, jeże i praw dziw e g w iazdy morskie, rozw ijały się na łonie oceanu sylurskiego. Korale budowały swe m ieszkania wapienne wysoko aż ku powierzchni wody, a w najm łodszych w a rstw ac h sylurskich spo ty kam y j u ż n a ­ w et ryby. Te dochodziły w m orzu de- wońskiem do coraz większej doskonało­

ści; z naszem i j e d n a k ry b am i dzisiejsze- mi m ają m ało co wspólnego, albowiem nie posiadały n a w e t szkieletu, lecz całe jch ciało ujęte było w pancerz jednolity.

K lasycznem miejscem znalezisk zwierząt

t y c h sylursk ich i d ew o ń skich prócz

Cytaty

Powiązane dokumenty

f) Kolokwium poprawkowe. Po zakończeniu zajęć w semestrze zostanie zorganizowane kolokwium poprawkowe. W przypadku studentów, którzy przystąpią do kolokwium

ma i stosuje wiadomości oraz umiejętności z zakresu wymagań podstawy programowej dla danego etapu kształcenia i stosuje je do rozwiązania zadań problemowych o wysokim

Zatem, baza otoczeń zera dla słabej topologii zadana jest przez zbiory o postaci : N( l1, ... otoczenia zera zawierają cylindry o skończenie wymiarowych otwartych tworzących.

ruch w jednym, dwóch i trzech wymiarach, siły, energia, praca, zderzenia oraz ruch obrotowy.. Kultowy podr´cznik –

W zakres prac, dotyczących właściwej służby ochrony roślin, na pierwszem m iejscu wymienić należy rozpoznawanie chorób i uszkodzeń roślin, nadsyłanych do

wsparcie rozwoju województw Fundusz Spójnoœci Ministerstwo Rozwoju Regionalnego/Ministerstwo Transportu wschodniej Polski i Budownictwa (infrastruktura transportu),

Należy kon- centrować się na maksymalizacji zysku w ujęciu całego cyklu życia produktu, a nie w ujęciu po- szczególnych jego faz, bowiem decyzje optymal- ne dla danej fazy mogą

Być może jednak opisywanie nowych fenomenów jako odrywających się od fizycz- nych przestrzeni przestaje być adekwatne, a w zamian należałoby raczej analizować sytuację