.N i. 1 ( 1 5 9 6 ) . W a rs z a w a , d n ia 5 s ty c z n ia 1913 r. T o m X X X I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PR EN U M ER A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ".
W Warszawie: ro c z n ic r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.
Z przesyłką pocztową ro c z n ic r b . 10, p ó łr . r b . 5.
PRENUMEROW AĆ MOŻNA:
W R e d ak cy i „ W sz e c h św ia ta " i we w sz y stk ic h k się g a r
niach w k ra ju i za g ran icą.
R e d a k to r „W szechśw iata** p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z i n y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.
A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A .Ni. 37. T elefonu 83-14.
O S T A T N I T O M „ ZASAD F I ZY KI "
W I T K O W S K I E G O 1).
Daw no c h y b a ż a d n a k siążk a n au k o w a nie była u nas t a k gorąco i niecierpliw ie oczekiwana, j a k trzeci tom „Zasad lizy- k i “ prof. A. W itk o w sk ie go , m ający za
wrzeć w sobie p o d s ta w y n au k i o elek
try c z n o ści i m a g n e ty z m ie i zakończyć całość z n a ko m itego podręcznika.
Na tę n iecierpliw ość w pły w ał nietylko b r a k w naszej lite r a tu r z e dobrego, p o p u larnego w y k ła d u elektryczn o ści i m a g n e tyzmu; n iety lk o chęć ujrzenia w całości dzieła, k tó re g o d w a pierwsze tom y tyle n am j u ż przyniosły korzyści i — rozko
szy, pobudzała do usta w ic z ny ch pytań o te r m in u k a z a n ia się o sta tn ie g o tomu.
Zadanie nap isa n ia dobrego współczesne
go p odręcznika elek try czno ści nie zo
stało d o ty ch c z a s rozwiązane, a m yśm y wiedzieli, że nasz uczony pokusi się o je-
J) A u g u st W itk o w sk i, prof. u n iw . Ja g iell.
„Z asady F iz y k i" . T om I I I , „E lek try czn o ść i M a
g n e ty z m " . W arszaw a, 1912. Z zapom ogi K asy im . d-ra J. M ianow skiego.
go rozw iązanie i czuliśmy, że rozwiąże j e dobrze, — że przez to znaczenie ocze
kiwanego tom u będzie w ybiegało poza ciasDe ra m k i w yłącznie naszej lite ra tu ry naukow ej.
W spaniały ro zk w it współczesnej n a u k i 0 elektryczności i olbrzymie przew roty, ja k ic h św iadkam i byliśm y w ostatnich dwu dziesięcioleciach, slabem zaledwie echem odbiły się w litera tu rz e podręcz
nikowej. Teorya Maxwella zdążyła zdo
być sobie prawo obyw atelstw a, p rz e n i
kn ą ć całą lite r a tu r ę specyalną, p rz e k s z ta ł
cić się i udoskonalić, zdążyła u stą p ić miejsca szerszej obejm ującej j ą teoryi Lo ren tza i Thomsona, a podręczniki d a lej stały na klasy c z n y m gruncie szkoły francuskiej z początku ubiegłego s tu l e cia, włączając wpraw dzie wyniki n o wszych badań, ale ja k g d y b y przygodnie;
nowe zjaw iska tra k to w a n o , jak godne podziwu i ciekawe fakty , któ re możeby 1 m ogły wpłynąć n a zmianę naszych po
j ę ć o elektryczności, ale tego w pływ u w podręczniku s a m y m nie było znać zu
pełnie. U kazała się w praw dzie niem ała
liczba w yda w nic tw , poświęconych spe-
cyainie tym „now aliom “ naukowym , ale
książki, któ rab y k o n sek w en tn ie i h a rm o
2
W SZ E C H SW IA T Ko
1n ijnie rozwijała całą n a u k ę o e le k try c z ności na g ru ncie o sta tn ic h zdobyczy — nie było.
Podręczniki z la t o sta tn ic h więcej m iejsca pośw ięcały no w y m zjaw isk o m i pojęciom, ale łączność pom iędzy niemi a dziedziną k lasycznej n a uk i o e l e k t r y czności była n iem al tylko mechaniczna:
poświęcano im oddzielne rozdziały, na końcu książki n ajczęściej, i tu dopiero cz y te ln ik zapoznawał się z nowem i po jęciam i, w szczególności z pojęciem e le k tro n u , bez k tó re g o o b y w a ła się d o sk o nale pozostała część książki; zdaw ało się, że pojęcie to było pow ołane ty lk o do w y tłu m a c ze n ia kilk u zjaw isk , opisanych w d a n y m rozdziale, a nie miało nic wspól
nego z pozostałym o bszarem n a u k i. T a k a dwoistość s ta n o w is k a m u siała w pły
w ać ujem n ie n ie ty lk o n a w a rto ść k s ią ż ki, ale i na zaufanie c z y te ln ik a do z a sadności teo re ty c z n y c h podstaw nauki.
Zachodzi tu p ew na tru d n o ś ć z a s a d n i
cza, o k tó rą ro zb ijały się usiłow ania licznych autorów . Ni&mając osobnego zm ysłu dla k o n s ta to w a n ia istn ie n ia z j a w isk e le k try c z n y c h , nie m ożem y w w y kładzie tego działu fizyki oprzeć się na j a k i e m ś e le m en ta rn e m z ja w isk u zmysło- wem, j a k np. na czuciu ciepła, albo na w rażeniach ś w ie tln y c h czy słuchow ych, co zw ykle c z y n im y w inn y ch działach;
tu od sam ego początku nie m ożem y się obejść bez pew nej h yp o tez y , a d o g o d ność s ta n o w is k a F r a n k lin a i Coulomba polegała w łaśnie na p rostocie i oczyw i
s to śc i ich h y p otezy zasadniczej. W tem też leży p r zy c z y n a żyw otności tej teoryi w l ite r a tu r z e popularnej, k tó r a zapew ne długo jesz c ze nie będzie um iała w y z w o lić się z pod je j p a now ania.
In n a rzecz z teo ryam i M axwella i L o rentza: ich bez p o ró w n a n ia su b te ln ie jsz e , b ardziej a b s tr a k c y jn e i zawiłe pojęcia nie m ogą być w prow adzo ne na po czątku k ursu , o ile się u n ik a (słusznie zresztą) d o g m aty c zn e g o p o d a w a n ia rzeczy; trz e b a się dość głęboko zapuścić w las faktów , a b y ty m pojęciom odebrać c h a r a k te r sztuczności i dowolności. W ięc ja k ż e w y k ła d a ć te w sz ystk ie fak ty , niezbędne do u z a sa d n ien ia teoryi?
P ię k n e i p ro ste rozwiązanie, ja k ie prof.
W itk o w sk i podał w swojej książce, po
le g a n a z a stoso w an iu m etody h isto ry cz nej do z aznajam iania czy teln ika z pod- staw o w em i pojęciam i n a u k i o e le k try c z ności. WT pięk nie i głęboko obm yślanym , m is te rn ie Opracowanym, w stępie h i s t o ry cznym a u to r nasz śledzi, j a k rozw ijały się poglądy n a isto tę elek try czn o ści, j a k coraz to nowe fak ty w y m a g a ły coraz to n o w ych pojęć, a g dy w reszcie dochodzi do teoryj współczesnych, czytelnik ja s n o widzi tra fn o ść i pożytek ty ch pojęć, k tó re, bez szerokiego ośw ietlen ia h isto ry cz nego, w y d a ły b y mu się sztucznem i.
N aszkicow aw szy we w stępie ogólniko
wo teo ry ę Maxwella i teo ryę e le k tro nów, p. W itk o w s k i p rz y s tę p u je następn ie do ich szczegółow ego w ykładu; obiera p rzy te m t a k ą drogę, k t ó r a go prow adzi na jprędzej do zam ierzonego celu, t. j. do ścisłego u ję c ia za sa d nicz y c h pojęć teoryj no w ożytnych. W ię c pierw sze dwa ro z
działy poświęca polu e le k try c z n e m u w e te rze i w d iele k try k a ch . Z n a jduje m y tu praw dziw ie p ię k n y i oryg inalnie n a p is a n y w y k ła d teo ry i F a r a d a y a i Maxwella.
D w a zasadnicze w e k to ry elektryczne:
n a tę ż e n ie pola i in d u k ey ę e le k try c z n ą (przemieszczenie) a u to r nasz określa n i e zależnie od siebie, p ierw sze n a p o d s ta wie d z iałań m echanicznych, d ru g ie —elek
try c z n y ch (indukcyi); doświadczenie w s kazu je, że te w e k to ry są do siebie ściśle proporcyonalne w izolatorach d osko n a
łych (w eterze), a w przybliżeniu—wr z w y k ły ch d ie le k try k a c h . In d u k c y a w d ie le k tr y k a c h tłum aczy się przez hypotezę ład u n k ó w e le k try c z n y c h , zw iązanych z c ząsteczkam i d ie le k try k u , więc zm iany in d u k c y i p olega ją (częściowo) na p rze su w a n iu ła d u n k ó w e le k try c z n y c h , są więc rów now ażne prądom e le k try c z n y m ; te p rą d y diele k try c zn e d o p ełniają p rą d y ta k zw. o tw a rte do p rąd ów zam kn iętych , wszelki prąd e le ktryc z n y j e s t więc p r ą dem z a m k n ię ty m — doszliśm y t u do r d z e nia teoryi M axwella, a jed n ocześnie hy- poteza ład u n k ó w cząsteczk ow y ch p rz y g oto w ała n a s do przyjęcia teo ry i e le k tronów. D ie le k try k , w k tó rym w zbudzo
no pole elek tryczn o , znajduje się w s t a
J * 1
W SZEC H SW IA T
8nie napięcia i z aw iera w sobie pewien
zasób energii; lecz elektryczn o ść sam a przez się nie j e s t energią. „ W y tw o rz e nie u k ła d u e le k try c z n e g o nie polega t e dy n a w y tw o rzen iu elektryczności, lecz na rozłączeniu nabojów d o d a tn ic h i u j e m nych kosztem prac y m echanicznej — słowem n a w y tw o rz e n iu rozdzielającego j e pola" (str. 116). O kreśliwszy napięcie je d n e g o prze w o d n ik a względem drugiego zapomocą pracy, zużytej na przenoszenie ład u nku, p. W itk o w s k i określa potencyał przew odn ik a j a k o nap ięcie jeg o w zglę
dem ziemi. N ajsilniejszy spad poten- cyału zachodzi wzdłuż linij e le k try c z n y c h (linij indukcyi), które, w raz z pro- stopadłem i do nich powierzchniam i p o ziomu najlepiej c h a r a k te r y z u ją nietylko pole e lektryczne, ale i gęsto ść ład u n k u n a po w ierzchni pomieszczonych w polu przewodników. Te związki d a ją możność ładnego i p ro stego rozwiązania szeregu szczegółowych z a g adnień e le k tro s ta ty k i, P ię k n y te n rozdział j e s t , zdaje się, pierw
szym w polskim ję z y k u obszernym i szcze
gółowym w yk ła d e m tej nowej, a ta k w a
żnej dziedziny zjaw isk.
Zatrz ym a łe m się nieco dłużej nad tym rozdziałem, aby u w y d a tn ić dwie cechy w y k ła d u prof. W., k tó re c h a ra k te ry z u ją całą je g o książkę. J e d n a z nich to ścisłe zbliżenie w y k ła d u popularnego do w s p ó ł
czesnych pojęć i m etod naukow ych;
w „Zasadach fizyki" zn a jd u jem y w s z y s t
kie niem al zasadnicze tw ierdzenia, s t a nowiące tre ś ć dzieł sp ecyalnych, tylko przełożone na j ę z y k powszechnie zrozu
miały; „przekład" ten — i to go różni od licznych in n y ch prób p o p u la ry z a to r
s k i c h —j e s t zadziw iająco w iern y i ścisły;
niem a w nim ban alizow ania i u praszcza
nia pojęć, niem a opuszczeń i pseudo-do- wodów, c z ęsty ch n ie s te ty w dziełach p opu larn ych ; w ty c h nielicznych m iej
scach, gdzie m etod y e le m en ta rn e nie wy
sta rc za ją, ta m prof. W. ogranicza się do podania wyników , do ja k ic h teo ry a d o szła. D r u g a c ech a w y k ła d u a u to ra n a szego — to n a d z w y c z ajn a um iejętność u g ru p o w a n ia m a te ry a łu tak, a b y jed en u stę p z d rugiego, jed n o pojęcie z d ru g ie go w ypływ ały prosto, jasn o, bez p rzy
musu, składając się n a pięk n ą i p rze j
rz y s tą całość architektoniczną, w której każdy szczegół m a swoję rolę i swoje wyznaczone miejsce. Ze w zględu na te cechy „Elektryczność" W itkow skiego mo
żna zaliczyć do arcydzieł lite r a tu r y po
pularnej powszechnej.
Pow róćm y do treści dzieła. Dalsze rozdziały są poświęcone p rądom e le k t r y cznym; wbrew u t a r t e m u zwyczajowi p.
W itk o w s k i zaczyna od rozbrojeń w g a zach. P rz ebie głsz y prądy sam oistne w g a zach pod zwykłem ciśnieniem i wobec m ałych rozrzedzeń, dochodzi wreszcie do promieni kato d a ln y ch i tu wprowadza i uzasadnia pojęcie elektronu. To poję
cie tow arzyszy mu ju ż przez całą k sią ż kę; zjaw iska jonizacyi w gazach, promie
niotwórczości, p rze w o d n ic tw a w m e ta lach, elektrolizy, zjaw isko Volty, prądy term oelek try czne, zjaw iska m a g n e ty c z ne — wszystko to objaśnia, stojąc na g runcie hypo tezy elektronow ej. To prze
niknięcie całego dzieła j e d n ą m yślą z a sadniczą, ujedn ostajn ienie pojęć i pod
ciągnięcie całego olbrzymiego zakresu z jaw isk pod je d n ę i tę sam ę teo ry ę s t a nowi może na jw ię ksz y powab książki, gdyż nad aje jej ta k ą harm on ię i je d n o litość, ja k i c h nie dosięgły in ne współ
czesne podręczniki elektryczności. D r u g ą nicią, wiążącą w całość nietylko ten tom, ale całe dzieło, j e s t pojęcie energii, które tu ta j szczególnie ważną od gryw a rolę i wielokrotnie służy autorowi dzieła za podstaw ę określeń i dowodzeń.
Do teoryi e lektronów p. W itk o w sk i zw raca się niemal z entuzyazm em ; czuć w jego książce silną wiarę w trafność i płodność tej teoryi, a czytelnikowi, k tó ry widzi, j a k z je j założeń w y s n u w a ją się nieprzym uszenie wnioski, które p r z y wykliśm y uważać za p ra w a em piryczne, udziela się ta wiara. E n tu z y a z m au to ra naszego nie opiera się je d n a k na po
wierzchownym porywie pobudzonej fan- tazyi, ale n a g ru n to w n em przem yśleniu zarówno podstaw teoryi, j a k i najro z
m aitszych je j konsekw encyj; myśl prof.
W. zżyła się z temi „ p y łk a m i” e le k try c z
ności tak , że w każdem zjaw isku elek-
try cznem widzi ruchy niezliczonych rzesz
4 W SZEC H SW IA T
ty c h tw orów e le m e n ta rn y c h i opisuje czytelnikow i te r u c h y w sposób ścisły i b a rw n y zarazem . T a m j e d n a k , gdzie teo ry a okazała się d o ty ch c z a s bezsilną, lub gdzie f a k t y z d a ją się j e j zaprzeczać, a u to r nasz zaznacza to w y raźn ie (np. do
d a tn ie zjaw isk o Halla, str. 333).
Ale n ie ty lk o zastosow anie teo ry i e le k tro n ó w stanow i zaletę książki; w szelkie inne p ojęcia i o k re ś le n ia są podaw ane z widoczną tro sk liw o śc ią o ja s n o ś ć i ści
słość; a u to r dzieła j a k g d y b y wziął sobie za zadanie niepozostaw ienie w u m y śle c zytelnika żadnej w ątpliwości. C z y ta ją c jego dzieło, znajdow ałem w ie lo k ro tn ie od
powiedzi na p y ta n ia , k tó re mi przycho dziły na m yśl podczas stu d y o w a n ia te oryi e lektryczności i n a k tó re o dp o w ie
dzi nieraz napróżno po sz u k iw ałe m po rozm aitych podręczn ik ach. Po m o c n ą a u torow i naszem u w t y m względzie była ż y w a je g o w yobraźnia, k tó ra w n ik a we w sz y s tk ie szczegóły op isy w a n y ch spraw , szczegóły ważne, a często pom ijane przez in n y c h pisarzów.
Pełno tak ich szczegółow ych w y ja śn ie ń sp o ty k a m y w rozdziale, poświęconym p rąd o m w e le k tro lita c h . W z ią w sz y za p o d s ta w ę f a k t w ędró w k i jonów, z il u s tr o w a n y odpowiednio d o b ran e m i d o ś w ia d czeniami, p. W itk o w s k i ob jaśn ia te o r y ę d y socyacy i A rrh e n iu s a ; p ra w a F a r a d a y a , p o lary z ac y a ogniw, ogn iw a k o n c e n tr a c y jn e — w y d a ją się j u ż p r o s tą konsek- w e n c y ą poczynionych założeń. N ernstow - s k a teorya „ p r ę ż n o ś c i r o z t w ó r c z e j \ p ię k n a analiza pom iarów sił e le k tro m o to r y c zn y ch ze tk nięc ia , oraz za ry s teoryi t e r m o d y n a m ic z n e j ogniw k o ńczą ten c ie k a w y rozdział.
Niemniej pięknie, niż pole e le k try c z n e , z ostał o p rac o w an y rozdział o polu ma- g n e ty c z n e m . Ja sn o i w yraziście w y s t ę p u ją tu zarów n o analogie, j a k i różnice p om iędzy e le k try c z n o ścią a m a g n e t y zmem. A naliza działań m ag n e ty c z n y c h , j k tó re w y w ie ra ją r u c h y e le ktro nó w oraz oddziaływ ania pola m ag n e ty cz n e g o n a te r u c h y prowadzi do o b jaś n ie n ia zarów no z ja w isk a p a ra m a g n e ty z m u oraz d ia m a g n e ty z m u (teorya Curiego), j a k i zja w isk m agn e to o p ty c z n y c h : Z ee m a n a i F a r a d a y a ,
jRozdział kończy się teoryą pomiarów m a g n e ty cz n y c h i z ary sem m ag n e ty z m u ziemskiego.
Rozw ażania e nergety czn e, które w c a łej książce o d g ry w a ją w y b itn ą i p o w a ż ną rolę, z ostają w y su n ię te na pierwszy plan w nau c e o polach m ag ne ty cz n y c h , w y tw o rz o n y c h przez m ag n e sy lub przez p rąd y elektryczne; ju ż siły, w yw ierane przez m ag n e s n a ciała p a ra m a g n e ty c z n e i d iam agnetyczne,w yprow adzono ze zmian, które one pow odują w energii pola; p r a ca, p o trz e b n a do o k rąż a n ia p rąd u e le k tryc z n eg o przez b ie g u n m a g n e ty cz n y prow adzi do p raw a Biota i S t a r t a . P r a wo e le k tro d y n a m ic z n e A m p ć re a zostało z astąpione przez w prow adzenie w spół
czy n n ik a in d u k c y i w zajem nej dw u obwo
dów, k tó ry określono na pod staw ie po
ję c ia pracy. Zam iana p ra c y elektrycznej n a m e c h a n ic z n ą (w motorze) dowodzi ko nieczności istnienia sił e le k tro m o to r y cznych, w zb u d z a n y c h w obwodzie pod
czas r u c h u motoru. To prowadzi do roz
w a ż a n ia z ja w is k indukcyi, co stanow i tre ś ć n a s tę p n e g o rozdziału, k tó ry obok obszerneg o w y k ła d u in d u k c y i wzajem nej i in d u k cy i w łasnej prądów , zaw iera za
sto so w an ia techniczne prądów in d u k c y j n ych (d ynam om aszy ny , telefony) oraz te o ry ę prądów przem ien ny ch. P eryody- czny r u c h e le k try c z n o ś ci w obwodzie, za
w ie ra ją c y m pojem ność i in d u k cy ę w ła sną, stano w i p u n k t wyjścia n a s tę p n e g o — o sta tn ie g o rozdziału, poświęconego d r g a niom i falom e le k try c z n y m .
Po opisie ro zbrojeń w a h a d ło w y c h i po w y ja ś n ie n iu zjaw iska rezonancyi n a s t ę p u je analiza fal rozchodzących się wzdłuż d r u t u nieograniczonego, oraz fal s to ją cych; p u n k t w y jścia rozu m o w a n ia s ta n o wi w zajem na zależność pól e le k try c z nych i m a g n e ty cz n y c h ; ob jaw ia się ona jednoc z e sn ym , p ro po rcyon alny m w z ro ste m obu pól; podw ó jny związek pom ię
dzy niem i (zjaw. e le k tro m a g n e ty c z n e i m a g n e to e le k try c z n e ) prowadzi do dwu an alogicznych rów n ań , a z p o ró w na nia sp ółczynników ty c h r ó w n a ń w y p ły w a j-uż w p ro st zależność szyb ko ści fali od stałych: d ielektryczn ej i m agn etycznej.
Założenia teo ry i Maxwellowskiej pozwą-
JM5 1 W SZEC H SW IA T
łają n a rozciągnięcie ty c h w yników na i fale, oderw ane od przew odników — na fale e le k tro m a g n e ty c z n e Hertza, k tó ry c h prawom, analogiom z falami św ietlnem i i zastosowaniom te c h n ic z n y m prof. W.
poświęca koniec św ietnie na p isa n e g o roz
działu. O statni p a r a g r a f książk i porusza spraw ę tak zw. m a s y e le k tro m a g n e ty c z nej e lektron u i o tw iera p e rs p e k ty w y na zastosow ania tego pojęcia, w yk raczające już poza zakreślone przez a u to ra ram y.
jZgodnie z ty tu łem i założeniem k s ią ż ki, autor jej o granicza się do rzeczy n a j ważniejszych, zasadniczych, pom ijając w tekście mniej w ażne szczegóły; n ie k tó re z nich przeniesiono do „Zadań", które kończą każdy poszczególny rozdział; z n a j
dziemy tam niety lk o zasto sow ania zasad J ogólnych do p rz y k ła d ó w liczbowych (bar- ; dzo ciekawych i u m ie ję tn ie dobranych), ale i w yprow adzenie n ie k tó ry c h praw, dla k tó ry c h p. W. żałował m iejsca w t e k ście książki. S p o ty k a m y ta m tak ie za
gadnienia, j a k obliczanie p otencyału, w y tworzonego przez pojedyńczy ład u n ek e lektryczny (zad. 4), odpychanie kul na- e le k try z o w a n y c h (8), wpływ naelektryzo- wania cieczy n a prężność jej pary (40), ruch e le k tro n u w j e d n o s t a jn e m polu ma- g n e ty cznem (62), obliczanie ilości ema- nacyi, wydzielanej przez rad (69), prze
bieg rozb rojen ia k o n d e n s a to ra (115), w a runki m ilczenia telefonu, włączonego do mostu W h e atsto n e a , zasilanego przez prądy p rze m ie n n e (242, 243) i t. d. Za
dania takie sta n o w ią ważne dopełnienie samego te k s t u książki.
Ze w s z y s tk ic h p ięk n y c h tłum aczeń z a wiłych zjaw isk, j a k i e szanow ny autor szczodrze rozsypał po swojej książce, najmniej tra fia mi do przekon an ia opis pow staw ania fal e le k tro m a g n e ty c z n y c h , pomieszczony we wstępie historycznym (str. 90); bieg dow odzenia j e s t mniej w ię
cej taki: pole (pierścieniowe), np. e le k tryczne, w chwili sw ego p o w sta w a n ia wzbudza naokoło siebie opasujące je pole m agnetyczne; to z kolei, s k u tk ie m zmian swego natężenia, zostaje opasane przez pole e le k try c z n e i t. d. — działanie roz
chodzi się, z ataczając coraz szersze k rę gi. Z takiego p rze d s ta w ie n ia rzeczy mo-
żnaby wywnioskować, że pola e le k try c z ne są wzbudzane kolejno, n aprzem ian z m agnetycznem i, a rozchodzenie się fali polega na pow staw an iu coraz to większej liczby coraz to obszerniejszych tak ic h pól; choćbyśm y odstępy nawzajem „opa
su jący ch " się pól brali niezm iernie małe, to i ta k nie doszlibyśm y ani do w y o b ra żenia tali ciągłej, ani do przekonania, że j e d e n i ten sam p u n k t przestrzeni może, a n a w e t musi być siedliskiem pola elek
try c z n eg o i m ag netyczn eg o jednocześnie (por. str. 619 i dalsze)—zawsze pole m a
g n etyczne w dzierałoby się pomiędzy dwa pola e le k try c z n e —i odwrotnie.
O ję d r n y m , b og atym i obrazow ym j ę z yk u prof. W itk o w sk ie g o mówić zapew ne nie trzeba: znany on j e s t dobrze licz
n ym jeg o czytelnikom i słuchaczom. Na szczególną uw agę zasłu guje słownictwo, które w ty m tomie przedstaw iało więk
sze niż zw ykle trudności, gdyż niety lk o należało uporządkow ać i ujed n ostajn ić term iny, s tw a rz a n e przez fizyków z j e dnej, a przez elektro techników z drugiej strony, ale trzeba było stw orzyć szereg nowych nazw dla now szych pojęć i zja
wisk, dla całego działu rozbrojeń w g a zach mianowicie; n ik t nie był bardziej powołany do tego zad an ia od prof. W., k tó ry obok g ru n to w n e j znajomości prze d m iotu posiada ta le n t ję z y k o w y oraz ży
wą wyobraźnię, n a s u w a ją c ą mu szczęśli
we analogie ja k o podstaw ę dla nowych nazw; poznajem y się więc w jeg o w y k ła dzie z „wypływam i" elektrycznem i, k tó re na ostrzu dodatniem o bjaw iają się
„miotełką", a na od jem n e m — „gwiazdką";
w ru rk a c h próżniowych rozróżniam y „cie
mnię" F a r a d a y a i Crookesa, „ w a rstw ę u k a to d a lną, „poświatę" odjem ną, „zorzę"
dodatnią, k tó ra rozpada się na „płatki", wreszcie promienie „kanalikow e". W in
n y ch rozdziałach s p o ty k a m y niem niej szczęśliwe wyrażenia: in d u k cy a rozcho
dzi się „ s tr u g a m i“ (zam iast d aw n y c h r u rek), dla każdego p rze k ro ju takiej s tru g i
„strum ień" indukcyi j e s t wielkością s ta łą; b ieg un y m agnesu łączy się „zworą"
(zam. kotwicą); in d u k cy a w łasna i poje
mność tworzą „zaporę" (impedancyę) dla
p rądów przem iennych. Trudniej się zgo
6 W SZ E C H SW IA T j V» 1
dzić na tak ie te rm in y , j a k „ s t y k “ (ko n ta k t), „spinka" (łącznik), „ g ro m n ik “ (pio
runoch ro n), „przelączka" (przełącznik),
„u pust" (bocznica, s h u n t), k tó re bądź to chcą z a stą p ić nazw y, p rzy ję te ogólnie, lub przy najm n iej w k o łac h te c h n icz n y c h , b ą d ź też m o g ą w yw ołać nieporozum ienie przez swoję dw u z n a c z n o ść (sp in ka). P o m ija ją c te k ilk a te rm in ó w spornych, t r z e b a uznać, że prof. W . położył w ie lk ą z a sługę, s t w a r z a ją c dla n a u k i o e le k t r y c z ności k o n s e k w e n tn e , n ow oczesne sło w nictw o polskie, w k tó re m d b a w p r a w dzie o czystość i sw ojskość te rm in ó w , ale u n i k a zarazem n ie p o trz e b n e g o p u ryzm u.
* * *
P o d rę cz n ik „Zasad fizyki" został z a k o ń czony r o z p a try w a n y m to m em — polska l it e r a tu r a n a u k o w a w zbo gaciła się dzie
łem wielkiej w ag i i pierw szo rzędn ej w a r tości. Tej k sią ż k i m o gą n am obcy poza
zdrościć.
W y d a w a n a przez lat 20 (pierwsze wyd.
t. 1-go w ro ku 1892), z aw iera owoc n ietylko g r u n to w n y c h stu d y ó w oraz olbrzym iej p rac y , ale i wielkiego do św iadczenia pe
d agogicznego swego au tora; n iep o sp o lity ta le n t, w idoczny j u ż w p ierw sz y m tom ie, dojrzew ał w ciągu tego d w u d z ie stolecia i n a jś w ie tn ie js z y m b la s k ie m roz
b ły snął w n au c e o elektryczn o ści; ten to m j e s t n a p is a n y n a jb a rd zie j sam od ziel
nie, a u to r nasz j e s t w nim n a jb a rd zie j sobą, n a jb a rd zie j znać t u tw órczą jeg o pracę. W y c z e rp a n ie p ierw sz y c h tomów dowodzi p oczytności książki; tak ie g o p o d rę c z n ik a było nam w idocznie potrzeba, a że a u to r dał nam podręcznik n iep o sp o lity i na dłu g i s z e re g lat zaspokoił tę p otrzeb ę w sposób z n a k o m ity —za to n a leży się m u cześć i wdzięczność głęb o ka od w sz y stk ic h c z y telników jeg o dzieła i od w s z y stk ic h tych , k tó r y m rozwój w y k s z ta łc e n ia na ukow ego u n a s leży na sercu.
D r . W . W erner.
C. D A TJ Z E E E.
W IR Y K O M Ó R K O W E I ICH Z A S T O S O W A N I E .
J e d n e g o z n a jc iek a w sz y c h o d kry ć o sta tn ie j doby dokonał w la ta c h 1899 — 1900 H. Benard. Odkrycie to dotyczę wirów kom órkow ych, k tó re i n te r e s u j ą n i e tylko fizyków i chemików, lecz i a s t r o nomów, geologów i biologów.
Konw ekcya cieplna w warstw ie ciekłej nie
określonej. Przenoszenie ciepła w cieczach zw y kle o db yw a się przez konw ekcyę.
B ónard badał to zjaw isko w p rzy p a d k u szczególnie prostym , w k tó ry m ciecz tw o r z y w a r s tw ę poziomą o małej g r u b o ści (najw yżej 1 m ilim etra) i o wielkiej p o w ierzchni, obie s tr o n y są w j e d n a k o w yc h w a ru n k a c h fizycznych w płaszczy- znie poziomej, lecz te m p e r a t u r y są różne dla każdej stro ny ; n a p rz y k ła d s tr o n a niższa j e s t o g rz a n a do 100°, d r u g a s ty k a się z pow ietrzem otaczającem . Ażeby w yp ełnić te w a r u n k i i w ygodnie badać zjaw isko, trz e b a ciecz um ieścić w n a czyniu, k tó re g o dno płaskie i poziome sta n o w i zwierciadło metalowe.
W w a rs tw ie ciekłej poziomej, w ten sposób u rz e c z y w istn io n ej, przechodzenie ciepła pomiędzy d w ie m a stro na m i doko n y w a się za po śre d n ic tw em wielkiej ilo
ści m ałych wirów, leżących obok siebie, dzielących w a rs tw ę na sześciokątne p r a widłowe p r y z m a ty o osi pionowej, z k t ó r y c h k a ż d y stanow i komórkę. W każdej I kom órce tory cieczy są za m k n ięte m i krzy- wemi p łaskiem i, w zajem nie się otaczają- cemi; ciepła ciecz podnosi się stale wzdłuż osi, a zimna opada wzdłuż ścian kom órki. Po w ierzchnia wolna nie j e s t plaska: część je j śro d k o w a tw o rzy z a głębienie, którego najniższy p u n k t leży na osi, obwód s z e śc io k ątn y prze d staw ia rodzaj grzebienia, którego p u n k ty n a j w yższe z n a jd u ją się w w ierzchołkach sześciokątów .
T ru d n o bardzo o trzy m ać p raw idłow e k o m ó rk i w całej w a rstw ie , j e s t to wła
ściw ie je d y n i e s ta n g ran ic zn y , do k t ó r e
M i W SZ E C H SW IA T
go m ożnaby dojść po długim przeciągu czasu, u trz y m u ją c ciągle te sam e w a runki fizyczne. Można się do tego zbli
żyć i po kilku m in u tac h w 100° otrzym ać prawie p raw id łow ą sia tk ę , zaw ierającą ogromną w iększość k o m ó re k sz eś c io k ą t
nych, jeżeli do dośw iadczenia u ż y jem y ciał tłu sty ch łatw o to pniejących ( s t e a r y na, parafina, w osk pszczeli) i niezb yt w 100° lotnych. Z cieczami o większej lotności z ja w is k a tru d n ie jsz e są do b a dania. Jeżeli lotność j e s t bardzo duża, j a k np. w p rzy p adk u eteru, oziębienie pow ierzchni wolnej przez sam orzutne ulatnianie się w y sta rc z a do wywołania dużej konwekcyi, a w yn ik a ją c e z tego wiry są bardzo niepraw idłow e i bardzo ruchome. Benard badał j e zapomocą k i
nem atografu.
Sposoby badania i m ierzenia. W yn iki, l ) Metoda pyłków. Ażeby uwidocznić i b a dać w iry kom órkow e, można zużytkow ać pyłki stałe zawieszone, po ry w an e przez ruch cieczy. P o z w a la ją one, jeżeli ich j e s t niewiele w każdej komórce, całko
wicie badać tory s tr u g cieczy i mierzyć prędkość n a torach.
Jeżeli cząsteczki są bardzo gęste, osia
dają dosyć prędko, lecz p rądy, przecho
dzące tuż n a d dnem , p o ry w a ją te czą
steczki w stro nę osi kom órek, gdzie się grom adzą w m ały ch g ro m ad kach , k t ó ry ch zespół tw orzy prawidłowrą figurę, jeżeli s ta n rów now a g i o statecznej j e s t
mniej więcej u rzeczyw istniony.
Jeżeli na ciecz rzucim y bardzo lekki proszek, j a k p ro szek widłaku, ziarna pły
w ające n a powierzchni z ostają p ociągnię
te w stro nę obw odu komórek, a z w ła sz cza w s tro n ę wierzchołków' sześciokątów.
W ten sposób zostaje wyznaczona s ia tk a sześciokątn a n a powierzchni i może być fotografowana.
2) Metody optyczne. Oświećmy w a r stw ę cieczy silny m pękiem promieni św ietlnych, o ile m ożna równoległych lub pochodzących z p u n k tu ś w ie tl
nego. Promienie te są odbite przez pła
skie zwierciadło, tw orzące dno n a czy n ia i prze c h o d z ą d w u k ro tn ie przez wra rstw ę ciekłą. Ciecz ta w s k u te k skrzy w ien ia powierzchni wolnej działa j a k soczewka
7
(skupiająca lub rozp raszająca, zależnie od badanej części), której ty ln a część płaska b yłab y posrebrzona. Jeżeli zdej
m iem y odbity pęk w aparacie foto gra
ficznym, otrzym am y odpowiednio do u s t a wienia, albo małe, błyszczące plamki, ognisk a zagłębień w klęsłych, albo też linie ogniskowe, błyszczące i cienkie, po
chodzące od grzebieni wypukłych, o d g r a niczających komórki. Tego ostatniego obrazu używra się w większości pom ia
rów. Pom iary te dały n a stę p u jąc e w y niki:
W pewnej te m p e ra tu rz e poprzeczne w ym iary kom órek zmieniają się propor- cyonalnie do grubości w a rs tw y (prawo przybliżone). Prawidłow ość j e s t tem w ię k sza, im m niejsza j e s t grubość.
Dla pewnej grubości poprzeczne w y m iary kom órek zw iększają się wraz z podnoszeniem się tem p e ra tu ry , je d n o cześnie zaznacza się wypukłość, nastę p n ie znika prawidłowość i w ygląd zbliża się do w yglądu e te ru sam orzutnie się u lat
niającego w zwykłej tem p eraturze.
Oddzielne w iry komórkowe. Z białego w osku pszczelego, k tó ry przez k ilka mi
n u t gotował się z wodą, lub jeszcze le
piej z roztw orem solnym, o trzym uje się mniej więcej w 90° oddzielne wiry, k tó re w tej sam ej te m p e ra tu rz e m ogą się długo utrzym ać. W razie dalszego ogrze
w ania owe wiry się mnożą t a k j a k ko
m órki piany na piwie. Każdy z oddziel
nych w'irów pierw otnych w y tw a rz a w ten sposób kolonię komórek wirowych. Od
dzielne kolonie w z ra sta ją kosztem dzie
lących j e przestrzeni wolnych, dopóki pole nie zostanie całkowicie zapełnione.
Jeżeli w te d y ogrzew am y w dalszym cią-r gu, widzimy znów mniej wrięcej w 140°
jak o pomiędzy ścianami sąsiednich ko
m órek w y tw a rz ają się przestrzenie puste i j a k coraz to zwiększa się ich rozle
głość, tak, że się znów w y tw a rz a roz
kład pierwotny.
W iry komórkowe w kąpieli wywołującej.
Konw ekcya cieplna nie j e s t je d y n e m z ja wiskiem, mogącem dać początek wirom kom órkowym. Jeżeli poddamy s a m o rz u t
n e m u utlenianiu, zetknięciu z powie
trzem w zwryklej tem p e ra tu rz e , kąpiel
8
W SZ E C H S W IA T
AE 1w yw ołującą, z a w iera ją c ą k w a s p y ro g a - lusow y, b r u n a tn e c ząsteczki stałe, w y tworzone p rzez u tle n ia n ie n a pow ierz
chni, s p a d a ją zwolna n a spód cieczy i tw orzą w ir y ko m órkow e, mniej p r a w i
dłowe od poprzednich; s ta j ą się one pra- w idłow em i pod działaniem ciepła, lecz k r ą ż ą w p rz e c iw n y m k ie r u n k u , aniżeli wyżej w sk a z a n e: ciecz sp ły w a wzdłuż osi ko m ó rk i i p o w ra c a wzdłuż ścian bocz
ny ch. O d n a jd u je m y ów k ie r u n e k k r ą ż e n ia w w irach ko m ó rk o w y ch o wielkich rozm iarach, j a k i e D e sla n d re s świeżo o d k r y ł n a słońcu.
K om órki cia ł stałych. Gdy w a r s tw a c ie czy się oziębia, u trz y m u je się podział k o m órkow y aż do chwili z e sta le n ia (roz
po czynającego się zawsze na wolne] p o w ie rz c h n i w obwodzie ko m ó rek ) i cza
sem n a w e t w w y n ik a ją c e j z tego ozię
b ienia płycie s ta łe j. P o w ie r z c h n ia wolna z e sta lo n a p r z e d s ta w ia bardzo c iekaw ą w ypukłość, m ogąc ą p rz y b ie ra ć różne k s z ta ł ty odpowiednio do pręd k o ści ozię
bienia.
Ś c ian y ty c h s ta ły c h ko m ó rek są to płaszczyzny łatw o łam liw e (podobne do p łaszczyzn łupliw ości kry ształów ), tak, że m ożna b a rd z o łatw o rozdzielić i o d r y w a ć je d n ę po d ru g ie j różne kom órki, t a k j a k się z d e jm u je b r u k z ulicy; niek ie d y n a w e t dzielenie o d by w a się sam o przez się s z p ara m i id ącem i ściśle wzdłuż obw o
du k om órek w s k u t e k k u rc z e n ia się p o d
czas oziębiania. To pozwala w y ja ś n ić tw o rze n ie się w przyrodzie k olum n b a zaltow ych, t a k zw. organów , ulic o lb rz y m ich i t. d.: podział k o m ó rk o w y w y t w o rzy ł się w roztopionej lawie, u trz y m a ł się po zestaleniu , k u rcz e n ie podczas ozię
b ian ia w yw ołało o s ta te c z n y rozdział p r y zmatów.
Również w yp u k ło ść p e w n y c h p ły t ze
stalonego w osku p rze d staw ia duże p o d o bień stw o do w y pu kłości księżyca. Na pow ierzchni naszego s a te lity d a ją się z au w ażyć podziały w ielo kątne, otaczające g ó rzy ste place bardzo praw idłow e, w e w n ą trz k tó ry c h z n a jd u je się n isk a p łasz c z y z n a z w y s tę p e m w ś ro d ku . Można
z tego w nioskować, że w y p u k ło ść k s ię życowa p o w sta ła przez zestalenie się
! w a r s tw y powierzchniow ej ciał roztopio- nych, w której istn iały w iry kom órkow e z g ru p o w a n e w oddzielnych koloniach.
D ziałanie w irów kom órkow ych w chwili z e stalenia się m usi w pływ ać na u g r u p o w anie cząsteczek k ry sz ta łu , p rzy n a jm n ie j zachodzi n a pow ierzchni m etalów prędko oziębionych i w cienkich w a r s tw a c h ciała roztopionego lub topniejącego, ja k ie n a k ła d a się n a p ły tk i szklane dla badania m ikroskopow ego. Być może, iż t a k ró
żnorodne i pięk n e postaci k ry sz ta łk ó w (np. k w ia tó w mrozu) należy tłum aczyć p rzez je d n o c z e sn y w pływ dw u odm ien
n ych przyczyn: z je d n e j s tro n y wirów k om órk ow ych, z drugiej zaś s y m e try i kryształó w .
W nioski. P oprzednie za sto so w a n ia w y k a z u ją ważne znaczenie, ja k ie w iry k o m órko w e m ogą mieć w w y tłu m aczeniu z jaw isk przyrody. Należy szczególniej zwrócić u w a g ę na wielkie podobieństwo, zachodzące pomiędzy kom órkam i-w iram i a k o m ó rk a m i żywem i z p u n k t u w idzenia form y i sposobu rozm nażania. W do
św iadczeniach B ónard a podział kom ó r
kowy, k tó ry zdawał się być wyłączną w łasnością isto t żywych, został poraź pierw szy u rz e c z y w is tn io n y w m a te ry i m a rtw e j z w ielką doskonałością i bardzo pro ste m i sposobami.
Tłum. H. G.
Z W I E R Z Ę T A K O P A L N E .
(P o g a d a n k a paleontologiczna).
K ilk ak ro tn ie w czasach o sta tn ic h p i
s m a ogólne z a w iad a m ia ły o_odkryciu ol
brzy m ich szkieletó w potw orów „przedpo
top o w y c h ", z a m iesz ku jąc yc h n ieg d y ś tak Europę, ja k Azyę, A frykę lub Am erykę.
Słyszeliśm y więc o m am ucie i nosorożcu, w y k o p a n y c h p rzypadk ow o u n a s w Sta- ru n i, o czaszce nosorożca w yd obytej z Białej pod Tarnowem , o jasz c zu rz e po
tw o rn y m , p rze słan y m cesarzow i F r a n
ciszkowi Józefowi I przez C arneggiego,
o ek sp ed y c y i paleontologicznej do Atry-
ki wschodniej, a ' : ostatn io o n a tra fie n iu
w W ie d n iu n a szkielet o lb rz y m a dylu-
JM* t
W SZEC H SW IA T wialnego, t a k zw. dinoterium . Ludzie,
p racu jący fachowo w dziedzinie p aleon
tologii, p rzy jm u ją wiadomości podobne z w ielką radością i zaciekaw ieniem , p o niew aż doskonale z d a ją sobie spraw ę z tego, ja k ie znaczenie te w ykopaliska m ają dla p o stę p u ją ce j ciągle naprzód nauki. Rzadko j e d n a k tra fia się, by ogół inteligentn y , zechciał bliżej się tem za
interesow ać. W szkołach nas tego nie uczono, a dziś n iełatw o ju ż człowiekowi bliższą zawrzeć znajom ość z ciekaw ą tą zresztą nauką. T ak pow iad am y n a jc z ę ś ciej i na tem n i e s t e ty poprzestajem y, niezważając wcale, że co innego znaczy być specyalistą, a co innego człowie
kiem, któ rego w szystko zajm uje, co ty l
ko św iadczyć może o postępie ludzkości k ultu raln ej. G d y b y ś m y więcej posiadali zrozumienia dla podobnych spraw n a u k o wych, to m uzea nasze inaczej p rzed sta wiałyby się niż dzisiaj, ponieważ i kraj nasz nie należy do o sta tn ic h pod w zglę
dem skarbów paleontologicznych. N a j
lepszym tego dowodem —j e d y n y w swo
im rodzaju na globie całym wypadek od
krycia z a ko nserw o w any ch w w osku zie
mnym dwu potw orów d y lu w ialn ych , zd o biących dziś m uzeum imienia Dziedu- szyckich we Lwowie. Okazów podobnie cennych m ogłyby zbiory nasze posiąść w krótce daleko więcej, g d y by znaleźli się tylk o ludzie, k tó rz y b y zdolni byli ocenić każde przypadkow e odkrycie, do
konane w k r a ju i zechcieli niem z a in te resować się, c hroniąc przed b a rb a r z y ń stw em ze s tr o n y nieśw iadom ych. W ten sposób nie m ogłyby pow tórzyć się w y padki podobne, j a k np. z n a n y mi jed en z pośród wielu, w k tó ry m w y k op an a w okolicach Lw ow a czaszka jak ie g o ś po
tw ora dyluw ialnego długi czas walać się m iała u h a n d la r z a rupieciam i, zanim w rezultacie do stała się do wspólnego grobu kości w s z y stk ic h , z b ie ran y c h po domach przez kościarzy. O ile więc w y kład n in iejszy potrafi zwrócić u w ag ę człowieka w y k ształco nego na rzeczy po
dobne, to k o rzyść z niego będzie osią
gnięta. Za cel bowiem postaw iliśm y so
bie pouczenie w a r s tw szerszych o w a r tości i znaczeniu o d k ry ć takich, z m ie rz a
ją c doń nie drogą n u d n y c h dowodzeń, lecz in teresujących przykładów z p r a k tyki paleontologicznej.
Paleontologia zajm uje się organizmam i, które w w iekach daw nych zamieszkiwały ziemię. Zadaniem j e j j e s t badanie zło
żonych we w nętrzu ziemi szczątków or
ganizmów pierw otnych, a następn ie roz
wiązanie p y tań wszelkich, wynikających z bezpośredniego lub domyślnego u s ta lenia cech im właściwych; w yjaśnienie stosunków ich biologicznych, rozprze
strz e nie nia w m iejscu i czasie, i w koń
cu ustalenie związków g e n e ty c z n y ch , oto cel paleontologii, niestanowiącej b y n a j mniej samego tylko pomocniczego działu geologii, z k tó rą zresztą tak ściśle j e s t związana.
Osiągnięcie idealnego zad ania paleon
tologii u tru d n ia fra g m en ta ry c z n o ść i nie
doskonałość m ateryału, którym się po
sługuje. Braki zasad zają się n a tem, że w w a rs tw a c h ziemi zakonserw ow ać się m ogą je d y n ie części tw a rd e organizmów, k tó re nadto w s przy jający ch tylko oko
licznościach mogą w ten sposób zacho
wać się, że stan ow ią pożądany dla nauki m ateryał. Wiele organizm ów było tak d elikatnej i łatwo zniszczeniu ulegającej n a tu ry , że szczątki ich tylko w w y ją tk o w ych razach się zachowały. Podobnie j e d n a k i organizmy, posiadające części tw a rd e przechow ały się praw ie bez w y j ą t k u w u łam kach i to w u łam ka ch tak zm ienionych i przetworzonych, że tylko z tru d e m wielkim h y potety cznie sk o n stru o w a ć m ożna stw orzenie, do którego należały. W w a rs tw a c h wielu zmienione zostały szczątki podobne w prost nie do poznania, a n a w e t całkowicie straco ne tak, że z tego powodu b a d a n ia p ale o n tologiczne defektow ne są n a w e t w razie geologicznego zbad ania większych o b sza
rów ziemi.
Za przedm iot badań paleontologicznych uw aża się najczęściej skamieniałości.
Niezawsze j e d n a k określić można tym term inem m ateryał paleontologiczny, po
nieważ np. zwłoki m a m u ta lub nosorożca
włochatego, tkw iące w lodach S yberyi,
muszki zasklepione w bursztynie, stw o
rzenia zakonserw ow ane w pokładach wo
W SZEC H SW IA T JMi 1 10
s k u ziem nego i t. p , n ieb ę d ą c s k a m i e niałe, niem n iej wchodzą w z a k re s p a le ontologii. Muszlo trzeciorzędow e i kości ssaw ców d y lu w ialn y c h nie uległy również prze m ia n o m w iększy m isto ty swej, t r a cąc je d y n ie klej zwierzęcy; s tr a c iły na wadze, s ta ły się porowate, ale s k a m ie nienie w ścisłem słowa znaczeniu nie na stą p iło . W obec tego, możemy o niem mówić je d y n ie w tym p rzyp a d k u , gdy w apno lub k rzem ion ka, albo inny m ate- ry a ł podobny, s p ra w ia jąc y sk am ienienie, w ciśnie się w ciała organizm ów , z a c h o w ując, albo niszcząc d e li k a tn ą ich s t r u k turę. W ogóle zaś rozróżniam y n a s t ę p u ją c e sposoby z a cho w y w ania szczątkó w organicznych: zw ęglenie (w yłącznie p r a wie dla roślin), z bu tw ienie, s k a m i e n ie nie, zm um ifikow anie przy pomocy in kru- s ta c y i m ineralnej, w reszcie odciski i od
bitki.
K orzy stanie z defektów n y c h ty ch za
zwyczaj szczątków' um ożliwia p a leontolo
gowi p rze d e w s z y s tk ie m poraź p ierw szy przez C uviera pod an e p raw o korelacyi, na k tó re g o pod staw ie z je d n e g o choćby fr a g m e n t u v n o s i ć m ożem y o reszcie c a łości. P a k t e m bowiem j e s t, że w s z y s t
kie części sk ła d o w e o rg a n iz m u każdego w ścisłym z n a jd u ją się s to s u n k u do s ie bie, zależne j e d n e od d rugich. Po o s t
rych, sp ic z a s ty c h zębach p oznajem y zw ie- rzę drapieżne; szczegół ten poucza n a s znowu o specyulnej budow ie szczęki d o l
nej i o silnem z w y p u k le n iu łuków j a r z m ow ych, j a k rów nież w sk a z u je n ie z a wodnie, że k o ńczyny b y ły zaopatrzone w pazury (dr. R. Hoernes).
U zb rojo ny w wiedzę fachow ą paleo n tolog p rz y s tę p u je naprzód do zdobycia żądanego m ate ry a łu . J e d y n y m środ k iem praw ie j e s t dzisiaj rydel. Z je g o p o m o cą w y d o b y w a się równie dobrze sa m y c h m ieszkańców daw nych ziemi naszej, j a k n iem niej i u tw o ry rąk ich i ślady p rac y wiekowej. A rcheolog b a d a k u ltu rę , p a leontolog spraw oów tejże.
S tosunkow o jedn a k od bardzo n i e d a w n ych czasów nauczono się rozpoznawać, czein są w rzeczywistości w y k o p y w a n e od n ie p a m ię tn y c h wieków s k a m ie n ia ło ści. W średn io w ieczu , w czasach w iary
w c z ary i czarownice, interesow ano się bardzo tego rodzaju z ag adk ow em i „k a mieniami". Plinius, Konrad Gesner, A n zelm Boetius i wielu innych p rz y ro d n i
ków, opow iadają nam o cudownej mocy podobnych, p ierw o tn y c h szczątków zwie
rzęcych. J u ż o biblijnym królu S alom o nie, posiadaczu klucza wszelkich t a j e mnic przyrody, powiadano, że miał zn a jo m ość mocy tajem nej w szystkich k a
mieni.
Dla przodków n a szych te niezw ykłe tw o ry p rzy ro d y były przedm iotem , k tó ry w z am iłow aniu swem do tajem niczości osnuli c ałą siecią podań. Widzieli w s k a m ieniałościach ty ch u k r y te środki lecz
nicze, a w lecznictwie ich od gryw oły one w cale n iepo ślednią rolę. Niemniej po
sługiwali się niemi s z a rla ta n i i roz
m aitego rodzaju szalbierze do sw ych nie
c n y c h sztuczek. v
W y b itn ą rolę między czarodziejskiemi i cudow nem i kam ieniam i o d g ry w a ły w średnich w iekach k e ra u n ie i koryban- ty, zwrane i dziś jeszcze „strzałk am i pio- r u n o w e m i" . J u ż liczne miana, n a d a w a n e im, j a k k a m ie ń piorunowy, promienisty, św ieca upiorów, palec dyab elski i t. p.
w sk a z u ją , że cudowme te kamienie w ści
słym s to s u n k u z e staw iano z ciem nem i m ocam i dem onicznem i. W rz e c z y w is to ści s trz a łk i piorunowe, w nauce zwane b e lem nitam i, z greckiego belem non —ło
no, są w apienną wydzieliną płaszcza w y m arły ch całkow icie głowonogów z ok resu kred ow ego i ju ra js k ie g o .
Zagadkowo te szczątki zwierzęce ł ą czono ściśle z burzam i. Pliniusz opow ia
da, że k e ra u n ie sp a d a ją z nieba w gó rach piorunow ych, „ m ontibus C e r a u n is ”.
S ta rz y Germ anow ie wierzyli, że bóg Do- n a r lub T hor wrśród grzmotów' i b ł y s k a wic ciskał k o ry b a n ta m i na ziemię. W ia r a ta g r u n to w a ła się praw dopodobnie na zaobserwow an em niejednokrotnie z ja w is ku opadania z hukiem i ry k ie m m e t e orów rozpalonych; te rówrnież uwrażano za kam ienie cudowne. Odwieczne i dzi
siaj jeszcze bardzo rozpowszechnione j e s t
m niem anie, kiedy piorun uderzy i z n isz
czy drzew o, b u d y n e k lub coś podobnego,
że szkodę spowodow ała „strzała p io ru n o
JSIe 1