• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1948.06.20 nr 25

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1948.06.20 nr 25"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

♦ W N U M E R Z E : W Y N IK I KONKURSU »MIASTECZKO POLSKIE 1947 R.« o

ODRODZENIE T Y G O D N I K

Daszynskiejo U40.CC0fiedakcia

łfakład

Administracji Gaszyńskiego U

C e n a 2 5 *1

R o k V W a rs z a w a , d n ia 2 0 c z e rw c a 1 9 4 8 r . N r 2 5 (1 8 6 )

FEDERICO GARCIA LORCA przełożył WŁODZIMIERZ SŁCBODNIK

TREN NA ŚMIERĆ IGNACIA SANCHEZ MEJIAS*'

r

CIOS BYKA I ŚMIERĆ

Zegar wydzw onił piątą po południu.

B yła dokładnie piąta po południu.

Chłopiec przyniósł czyste prześcieradło 0 piątej po południu.

1 kosz ze świeżym wapnem O piątej po południu,

A nad wszystkim tym — śmierć, tylko śmierć, O piątej po południu.

W zbiła się wata, przez w iatr podrzucona O piątej po południu.

Szkło i nikiel zasiała kwaśność O piątej po południu.

Gołębica ruszyła w bój z leopardem 0 piątej po południu.

1 biodro było przeszyte rogiem 0 piątej po południu.

1 głośno zahuczał w ielki dzwon O piątej po południu.

Dzwonienie chloroformu i dymnej k rw i O piątej po południu.

W żałobie ulic niezliczone tłum y O piątej po południu

A serce byka tak wściekle w a liłt O piątej po południu,

K iedy zamarzły krople potu 0 piątej po południu.

1 stała się arena bardziej żółta niż jodyna O piątej po południu.

To śmierć złożyła do rany swe zalążki O piątej po południu.

Zegar wydzwonił piątą po południu, B yła dokładnie piąta po południu.

tiu m n a zamiast łóżka Q_ piątej po południu.

dźwięczały flety

O piątej po południu.

Rykiem byka w yp ełn ił się jego mózg O piątej po południu.

Agonia zakw itła tęczą O piątej po południu.

Gangrena utkała żałobny jedwab O piątej po południu.

T rąby irysów, całe w zieleni O piątej po południu

Od mas ludowych brzęczały szyby O piątej po południu.

O piątej po południa O godzina piąta po południu!

Było posępnie o piątej po południu!

U

PRZELANA KREW

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

Niech się księżyc skrw aw i w górze!

O, zasypcie k rw i kałuże, Gdzie na piasku padł Ignacio!

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

Chociaż mkną obłoczne konie,

Chociaż księżyc drzw i otwiera 4 Mrocznym światłem lśni arena

Z liśćmi wina na barierach.

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

Niech wspomnienie się dopali, Niech dziecinna biel jaśminów Wieść o śmierci niesie dalej!

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

K rw i kałużę, co arenę Zabarw iła koralowa,

Sm utnym swym jęzorem złiże Prastarego świata krowa.

' ) M ej i as — s ły n n y toreador hiszpański

Pab!o Picasso — rysunek

Federico García Lorca

Dzikie byki z pól Hisando. —

Na wpół śmierć i na wpół kamień — Rykną z bólu, że im trzeba

Walić w ziemię racicami.

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

Szedł po stopniach wzwyż Ignacio Śmierć dźwigało jego culo.

Szukał świtu, lecz na próżno.

Bo tej nocy nie świtało.

Szukał trw ałej swej postaci l zdrowego szukał ciała, Ale znalazł swoje widmo, Które lepka krew zalała.

Nie chcę patrzeć na te rany, Na tę krew, co śmiercią płonie K tóra tryska, ja k z fontanny, Purpurowym , groźnym blaskiem Na zielony bluszcz, na dłonie Tłum ów pod błękitem płaskim.

Któż zawołał, żebym spojrzał?

N ie chcę, nie chcę na n ią patrzeć!

Nie drgnął, kiedy ujrzał rogi, Ócz nie zamknął i nie krzyknął, Tylko trwoga macierzyńska W jego tw arz spojrzała dziko.

I doleciał zew tajem ny

Z w iatrem nieskończonych pastwisk K u obłocznym bykom nieba,

K u pastuchom mgieł i blasków!

Żaden grand w Sew illi starej Nie zasłynął tak z odwagi, N ik t takiego serca nie miał, A n i tak zuchwałej szpady!

Rzeką lw ią płynęła w młodym Cudotwórcza jakaś siła, Co ja k posąg pełen chwały Jego posiać zmarmurzyła.

Nardem wdzięku i dowc'pu

Śmiech Ignacia tchnął niezmiennie, I po w utrze Andaluzji

Ubierało go w płomienie.

W ielki z n :ego był torrero.

Jakże kochał góry siwe ! Jakże konia bódł ostrogą!

Jakże b ył dla kłosów tkliw y . Jakże dobry b ył dla rosy!

Jakże piękny na aren-':1!

I przed śmierci banderillą Nie uklęknął uniżenie!

Wznosząc tkliw ie do góry dłonie swoje zranione, Żeby nie złapał ich kamień siwy, przydrożny, Niw zdruzgotał im kości, k rw i ich nie w ypił.

Kamień chciwie zbiera nasion:» i kropelki.

Jaskółek lotne szkielety i szkielety w uczę,

Nie obdarza nas pieśnią, ni ogniem, ni kryształem.

Jedynie arenami’, szarymi arenami.

Szlachetny nasz Ignacio leży na kamieniu.

Um arł. Co się z nim stało? Spó.irzc’e na jego twarz:

Rzekłbyś — śmierć go natarła blado-żółtą siarką Głowa jego jest ciemna, niezyrn łtb Minotaura.

Um arł. W rozwarte usta kropie deszczu weszły, Z płuc skurczonych powietrze wybiegło ja k szalone, A miłość jego żywiąca się śnieżnymi łzami

Grzeje się w górskim błękicie pastwisk dalekich.

O czym tam szepczą? Tu leżą prochy i milczenie, Przed nami leży tylko ciało tchnące zgnilizną.

Daw niej w tej kształtnej formie śpiewały słowiki, A dzisiaj jest okryta sinością dziur bezdennych.

Któż to pomarszczył całun? K łam 'ą słowa i gesty, W kącie tu n u t nie płacze, ani nie śpiewa pieśni, Nie bodzie konia ostrogą, ani nie ściga żmii.

Pragnę ujrzeć oczami szeroko rozwartymi»

To ciało, ale żywe, bez martwego spokoju.

Pragnę zobaczyć ludzi o głosach ja k trąby, Poskramiających uzdą konie i w artkie rzeki, Pragnę zobaczyć ludzi o dzwoniącym kośćcu Ze śpiewnymi ustami, gdzie słońce lśni krzemieniem.

Pragnę izb tu zobaczyć! Przed tym kamieniem szarym.

Chcę, żeby wszyscy ci ludzie wskazali wyjście Ignacio — palladynowd, związanemu przez śmierć.

Niechże ci ludzie pokażą nam tak szerokie łkanie, Żeby we mgłach płynęło cichą, świetlistą rzeką.

Żeby Ignacio płynął po rzece tej chłodnym ciałem Bez gniewnie-podwójnego sapania wściekłych byków.

Żeby na krągłej arenie ta rzeka się gubiła, Na księżycu, co jagnię jasno — łagodne udaje.

Żeby ta rzeka znikła w nocy rybiego mYczenia, Żeby zgubiła się w białym gaju dymów stwardniały«.«.

Nie, jego m artw ej tw arzy chustami nie okrywajcie, Iżby n>e przyw ykł do śmierci u krytej w nim samym.

Śpij, Ignacio, nie słuchaj ryku gorącego.

Pędź, leć, w pokoju spocznij. Tak samo umrze i morze.

IV

NIEOBECNA DUSZA

Tyś obcy bykom, figowcom i koniom, I mrówkom, co krzątają się przed progiem.

NYs zna cię wieczór, ani dziecko małe — Na wiekiś odszedł, umarłeś na wieki.

Obcyś grzbietowi siwego kamienia,

Czarnym atłasom, w których się rozkładasz, Obcyś swym własnym n s m y m wspominaniom — Na wiekiś odszedł, umarłeś na w ieki.

Gdy przyjdzie do nas jesień z mgieł gronami, Ze ślimakami i> górami w śniegu,

N ik t jasnym wzrokiem w oczy twe nie spojrzy — Na wiekiś odszedł, umarłeś na w ieki.

O tak, odszedłeś, na w iek-» umarłeś, Jak zmarli,, którzy porzucili ziemię, Jak zniarli, których nikt już nie pamięta, Co leżą w gnoju ze zdechłymi psami.

Zasnął oto snem bezkresnym.

Mech zielony i źdźbła traw y W piły się, ja k giętkie palce, W jego czaszki kwiatek krw aw y.

Po zieleni wzgórz i równin K re w Ignacia płynie pieśnią, Po schylonych rogach płynie, Chociaż nic już go nie wskrzesi.

Tysiącami racic wali.

Wszystko gubi się w je j wirze.

K rw i kałuża pragnie stać się Gwiezdną mgłą w Guadalquivirze.

O, wśród białych ścian hiszpańskich Czarne byki smutku ryczą!

A rozprute jego żyły

Piękną pieśnią brzmią słowiczą.

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

Nie ma takich pod błękitem Jaskółeczek, aby mogły

Wypić wszystkie krople k rw i tej, Nie ma szronu, nie ma pieśni, Ani takiej lilii dużej,

Żeby mogła swoim srebrem Okryć krew tę — gorzką różę.

Nie chcę, nie chcę na nią patrzeć!

III

OBECNE CIAŁO

Kam>eń to czoło, gdzie jęczą senne widzenia

Bez wód wężowych, bez chłodnych, chmurnych cyprysów.

Kamień to grzbiet dźwigający czasu odwieczne brzemię I drzewa łez i bielące się wstęgi drogi mlecznej.

Szare ulew y bi«‘gną bardzo szybko ku rzekom

Choć obcyś wszystkim, ja wspominam ciebie, Tw ą męską postać zachowam w pamięci, Głód śmierci i dojrzałość doświadczenia, Cierpki smak ust twych i posmak goryczy W twoich porywów wesołej śmiałości.

Czy k udykołw iek urodzi się jeszcze Andaluzyjczyk z tak burzliw ym losem?

0 tw ej urodzie śp:ewam zawodzen'em

1 w :atr wśród drzew oliwnych smutno szumi.

. . p . . ^

lUlHIł tUUSH s musu

(2)

Ctr. 2 O D R O D Z E N I E Nr 23

Sprawy, książki i zaczepki, czyli...

Sezon w czasów je s t ju ż w p e ł­

n i. A le n a jw c z e ś n ie j tego r o k u ro z ­ poczęła w czasy S zkoła k r y ty k ó w i n a jw c z e ś n ie j teź, bo ju ż w p o ­ ło w ie czerw ca, je koń czy. G dzie b y liś m y , czy w m ie ście n a z w a m i n ę k a n y m , czy w in n y c h ta je m n i­

czych z a k ą tk a c h o jc z y z n y , n ie p o ­ w ie m — dość że b y liś m y . C z y li w „O d ro d z e n iu “ przez k ilk a t y ­

go d n i nas n ie było.

Te m a jo w e w czasy m ia ły je d n a k coś z re k o le k c ji, a w y n ik ie m ty c h re k o le k c ji c h c ia łb y m się p o d z ie lić z w s z y s tk im i w ie r n y m i i n ie w ie r ­ n y m i c z y te ln ik a m i b y łe j S zkoły k r y ty k ó w . ( N ie w ie r n i — znaczy w ty m m ie js c u m a h o m e ta n ie , k a r a i­

m i i k a te c h u m e n i a la K is ie l). D la ­ czego k rz y c z y c ie nad ty m i sło w a m i: b y łe j S z k o ły k ry ty k ó w ? W ła ś ­ n ie o ty m będzie m o w a i to je s t

Są u nas lu d z ie , k tó ż y in te r e ­ s u ją u n iw e rs a liz m e m . I n n i c z y ta ­ ją gazety, k s ią ż k i. K a ż d y m a in n y despotyzm do pra cy. C z ło w ie k , k tó ­ r y czyta k s ią ż k i, gazety, je s t n a ­ p ra w d ę k o n s e k w e n tn y . C z ło w ie k , k tó r y n ie zna k s ią ż k i, gazety, ży ­ ją c y bez p re s ji d o k try n y je s t ty lk o b a jk ą dziecięcą. Z d a je m i się, że c z ło w ie k te n czuje się ja k p ta k w k la tc e . Czem c i lu d z ie się z a jm u ją , n p . m ęszczyźni, gd y in n y p ra c u je lo g ic z n ie , d la społeczeństw a. T en u z n a je go za oszusta. Dlaczego?

D la tego, że n ic n ie ro z u m ie . Są u nas ta c y lu d z ie , g d y gada­

no p lo tk i b a b skie m o ra ły , s ie d z ia ł­

b y całą noc. G d y w ziąść ksią ż k ę I r S gazetę w te j c h w ili u c ie k a do doniu. M u s im y dążyć do tego b y ś -

ów z a p o w ie d z ia n y w y n ik m a jo w y c h rozm yślań.

B y go w y ja ś n ić n a le życie, trz e ­ ba się n a jp ie r w c ofn ąć wstecz. „ O d ­ ro d z e n ie “ gościło jeszcze w sto ­ łe czn ym , k ró le w s k im m ie ście K r a ­ k o w ie , a za p le c a m i re d a k to ra w p ó ło k rą g łe j d e fila d z ie szyb ro z c ią ­ gała się bajeczna p a n o ra m a od So- w iń c a po w ieżę M a ria c k ą , k ie d y prze d p le c a m i tegoż re d a k to ra za­

s ia d ł k jw (th o c ia ż je s t s k ró te m , siada n o rm a ln ie ) i z a p ro p o n o w a ł m u s ta łą r u b ry k ę , od ra z u w ó w ­ czas ochrzczoną: S zkoła k r y ty k ó w . Zaczęło się to w e w rz e ś n iu 1946 r „ tr w a ło do m a ja 1948.

Po ta k d łu g im czasie m ogę m ó ­ w ić s p o k o jn ie o s tra c o n y c h z łu d z e ­ n iach , k tó re są p o w o d e m p r z e j­

ścia S z k o ły k r y ty k ó w w nicość.

G d y b y m b y ł p y s z n y i z u c h w a ły

m y w szyscy d o m in o w a li je d n ą so­

cjo lo g ią . T akże i k o b ie ty w ie js k ie są w y e lim in o w a n e z so cjo lo g ii.

M ia s t g d y zejdą się s ą s ia d k i po­

czytać gazetę, w s z y s tk ie słuchać je d n e j ra d y to gazety z k tó r e j się m ożna w s z y s tk ie g o dow ie dzieć.

K ażd a p o s łu g u je się swą dem ago­

gią z czego p o w s ta je najczęściej skan da l. T akże m ło dzie ż, k tó ra nie z a jm u je się n a uką , czy ta t y lk o dla sw e j dogody, ja k np. k s ią ż k i r o ­ m a n tyczn e oraz zchodzą się w ie ­ c z o ra m i na d e w a sta cje w łasnego ro z u m u . Są i ta c y k t u r y m się źle w ie d z ie i n a rz e k a ją na biedę. D la ­ czego? D lateg o że p o s łu g u ją się w ła s n ą te o rią , d la tego, że n ie chce się p ra c o w a ć “ .

Helena Pawłowska

n a p is a łb y m — p rz e jś c ia do h i- , s to r ii lite r a tu r y . A le to w s z y s tk o je dn o. O tóż n a z w a S zkoła k r y t y ­

k ó w po ło żona w ty tu le r u b r y k i nie m ia ła być w m o je j in te n c ji ja k im ś e fe k to w n y m k ru c z k ie m . J u ż w ó w ­ czas, p rz e d d w o m a la ty , n a rz e k a ­ liś m y nie m n ie j głośno ja k obec­

n ie na b ra k k r y ty k ó w , a po niew a ż piszący n a le ż y do osób, k tó re n a ­ rz e k a ją n ie c h ę tn ie , a n a to m ia s t c h ę tn ie ła ta ją ' każd ą n a p o tk a n ą d z iu rę — p o m y ś la łe m , c z y b y tego ro d z a ju r u b r y k a n ie z d o ła ła w y ­ w a b ić u ta jo n y c h ta le n tó w k r y ­ tycznych .

N a p ra w d ę ta k p o m y ś la łe m ! C ho­

d z iło o w ę dkę , na k tó r e j b y ła b y p o ż y w n a i co ty d z ie ń z m ie n ia n a dżd żow nica , a b ra k o w a ło b y bo­

lesnego d la n a r y b k u ha czyka. A - dre satem S z k o ły k r y t y k ó w m ia ł być ów id e a ln y , n ie z n a n y m ło d z ie ­ n ie c .z p r o w in c ji, k tó r y szuka dróg do lite r a t u r y , w s k a z ó w e k , p rz e w o d ­ n ic tw a , a S zkoła m ia ła być ty lk o w ę d k ą d la k o n ta k tó w lis to w n y c h , osobistych, d la p ra w d z iw e j p ra c y o d b y w a ją c e j się poza je j co ty g o d ­ n io w ą ram eczką.

P o w ie c ie , że b y łe m n a iw n y ? N ie p rze sta łe m n im być n a d a l, chociaż w ie m od d a w n a, że te n p r z e w i­

d y w a n y adres o k a z a ł się b łę d n y . I S zkoła k r y ty k ó w , by is tn ie ć i is t­

n ie n ie s w o je uzasadnić, ju ż da w no p rz e s ta ła być ta k ą , ja k w sw o im p ie rw o tn y m ad resie, S zkołą k r y t y ­ k ó w . N a g ło w ie lite ra c k ie g o w y ja ­ dacza pozostała ty lk o szkolna cza­

peczka. Z c z y je j w in y ? N ie będę na d sam ym sobą o d p ra w ia ł sądów.

P rzyp o m n ę ty lk o op o w ie d zia n e m i n ie d a w n o p rze z re d a k to ra p e w n e ­ go m ie s ię c z n ik a lite ra c k ie g o d o ­ św iadczenie. S p ró b o w a ł on, w z o ­ rem w ie lu p is m z a g ra n iczn ych . w e jść w bezpo średn i k o n ta k t ze s w y m i p re n u m e ra to ra m i. R ozpisał setkę lis tó w pytajo,c o to i ow o 2

ic h sądów na te m a t redagow anego

przez siebie pism a, pro sząc o ż y ­ czen ia etc., zasiad ł za b iu rk ie m

i m ie siąc czekał. Z g a d n ijc ie , ilu po m ie sią cu do czekał się od po w ie dzi?

J e d n e j — d o s ło w n i j j e d n e j . W te ­ d y p rz e c z y ta ł d r u k o w a n y przed d w o m a m ie s ią c a m i w „N o w in a c h L ite r a c k ic h “ a r t y k u ł W , Natanso- na. o o b o ję tn o ś c i k u ltu r a ln e j, r o z p i­

sał d ru g ą setkę lis tó w , y m razem do in n y c h p re n u m e ra to ró w , i znó w czeka. P o k ó j z n im , chociaż tro ch ę pociesza m n ie w m o ic h po grze ba­

n y c h złu dze nia ch.

W ięc S zkoła k r y ty k ó w ju ż d a w ­ no być n ią p rz e s ta ła i nie w yd a ło pożądanego prze z je j z a ło życie la p o to m s tw a . C a łk ie m oka zała się bezpłodna? Do tego p o to m s tw a się n ie p rz y z n a ję , n ie po czuw am , ale coś m i się w y d a je , że gdzieś — coś — ch y b a — k to w ie... Bo bę­

dąc na w czasach i m a ją c w ię c e j czasu na le k tu r ę za u w a ż y łe m , że ro z m n o ż y ły się o s ta tn io w ty g o d ­ n ik a c h lite ra c k ic h stałe r u b r y k i do n in ie js z e j podobne. W y łą cza m k o ­ resp on den cję E le u te ra z F e lic ją Jest h o r s c o n c o u r s i pozosta­

je m i ty lk o zazdrościć, że n ie m am p rz y b o k u p o d o b n e j F e lic ji, k tó ra by ze m n ie z ro b iła ta k ie g o E le w tera.

A le in n i tow a rzysze co tyg o d n io w ego pióra? W N o w in a c h L ite r a c ­ k ic h " R o n d o o m a w ia „S p ra w y d n ia “ , a J a c k p ro w a d z i ..K r o n i­

lite ra c k ą “ . P on ie w a ż St. R- D o b ro w o ls k i p o d p is u je się pod k r o n ik ą ty g o d n io w ą ja k sam A n to n i S ło n im s k i, od syła m go S ło n im s k ie m u , n ie uw a ża m za w s p ó ln ik a . W „ T y g o d n ik u P o w ­ szechnym “ urzą dzą stałe „S p o tk a ­ n ia lite r a c k ie “ G o a. O d kogo by nie zaczął, k o ń c z y na a rc h e o lo g ii i o k o lic a c h k o p a ln y c h c m e n ta ­ rzysk. W „D z iś i J u tr o “ spoglą­

da „ Z ubocza“ dobrze oczyta ny K rz y s z to f R. G aw o r. A n u m e ry

W NASTĘPNYM NUMERZE

» O D R O D Z E N I A «

I M Æ R I A O Ą E S S & O W S K A

W P I Ę K N Y , L E T N I P O R A N E K

W ODPOW IEDZI

W szystkim obrońcom ka>yiar nianych klasyków , obrońcom m ę t- n ia ctw a ideowego i językowego, cbolałym troską o swój w łasny po­

ziom, pozicm ku ltu ry polskiej, czasopiśmiennictwa literackiego itd.

itd. — do sztambucha ten w y ją te k z pracy 19-letniej H eleny P a w ło w ­ skiej, wieś Kadzidłow a, pow. łęczycki, w ojew ództw o łódzkie, nade­

słanej na konkurs „Opis m ojej w si“ —jako skrom ny w y n ik ich w ie lk ie j pracy k u ltu ra ln e j i w ychowaw czej przesyła

Jerzy Borejsza P. S. Autentyk do obejrzenia w redakcji.

+ +

+

„W s i“ , w k tó ry c h n ie p o ja w i się G en ow e fa S z tu rc h a n ie c , dla podpisanego bez s o li. Zw łaszcza pe rson aln ej. K to zacz? P rzeczytać G a w o r, p rz e c z y ta ć S z tu rc h a n ie c , od ra z u się czuje w y tra w n e g o w y ­ gę lite ra c k ie g o .

Jesteśm y zate m w grom adzie, gdzie o d ro b in ę p o czuw am się do ojc o s tw a , i dlatego m im o c ię ż a ru s tra c o n y c h złu dze ń n ie w ie rz ę w c a łk o w itą bezpłodność dw ó ch m i­

n io n y c h la t. A ty , m ło dzie ńcze z J a ro s ła w ia , k t ó r y w ła ś n ie w dzień p rz e jś c ia S z k o ły k r y t y k ó w w in ­

ne w c ie le n ie p rz y s y ła s z w z ru s z a ją ­ c y ■ lis t p y ta ją c , co czynić, b y zo­

stać k r y ty k ie m — nie lę k a j się m ilc z e n ia w o d p o w ie d z i. P o m ię ­ dzy s p ra w a m i, k s ią ż k a m i i zaczep­

k a m i tw o ja s p ra w a je s t na da l pierw sza . I wasza spra w a , po d o b ­ n i m ło d z ie ń c y z w s z y s tk ic h m ia s t

i m ia ste cze k p o m ija n y c h , s a p o m l n a n ych .

S p ra w y , k s ią ż k i i zaczepki, czy­

li... S z k o ły k r y ty k ó w s e ria nowa.

C zy p a m ię ta c ie f ilm y z d u m aso w - skiego o k re s u film u ? N p. „ I n d y j­

s k i g ro b o w ie c “ ? W ty m sensie se­

ria no w a . Z aczęła się w czerw cu 1948 — nie, w sza k razem ze S zko­

łą k r y ty k ó w z w in ę liś m y w y d z ia ł p ro ro k ó w . T y lk o w m ia rę p o trz e b y będzie on p o w o ły w a n y do f u n k ­ c jo n o w a n ia .

A p s ik !!! K ic h n ą łe m . S ta ry o b y ­ czaj grzecznościow y, z o k re s u k ie ­ dy s a v o ir v iv r e b y ł pod z n a k ie m tab aki, każe w ta k ie j o ko liczn ości p o w ie d z ie ć na z d ro w ie . K ic h a ją ­ cem u i n o w e j serii.

O co p ro s i cią g le ten sam.

kjw

C Z Y T E L N I K -

S P Ó Ł D Z I E L N I A W Y D A W N I C Z A

- < O S T A T N I E N O W O Ś C I >-

S T E F A N Z E R O M S KI

W A L K A Z S Z A T A N E M

Cz. I

N A W R A C A N I E

J U D A S Z A

Powlésé

Str 310 zł 360

J Ó Z E F I G N A C Y K R A S Z E W S K I

S T A R O S T A W A R S Z A W S K I

O b ra zy histo ryczne z X V III w ieku

W stąp i ob jaśn ienia Hahn W .

3 tomy zł 500

V 9 6 - 19 4 &

W 150 ROCZNICĘ URODZIN POETY

N A R O D O W E W Y D A N I E D Z I E L

A D A M A M I C K I E W I C Z A

p o d w yso kim p ro te k to ra te m P re zyd e n t a R. P. B olesław a B ie ru ta , na m o c y u c h w a ły K r a ­ jo w e j R a d y N a ro d o w e / z d n 5.1 . 1945 r., na zlecenie M in is te rs tw a K u lt u r y i S z tu k i

S P Ó Ł O Z I E L N I A W Y D A W N I C Z A »C Z Y T E L N I K«<

O o - t u s z a

P R Z E I ) P L A T Ę

na Narodowe Wydanie Dzieł Adama Mickiewicza

j

obejmujące w 15-tu tomach, w 4-eh seriach całość spuścizny duchowej Poety.

Tekst krytyczny opracowany na zlecenie Ministerstwa Kultury i Sztuki staraniem Komitetu Redakcyjnego pod przewodnictwem Leona Płoszewskiego. W ydanie na papierze bezdrzewnym, w okładce półsztywnej.

W A R U N K I PRZEDPŁATY SERII PIERWSZEJ

obejmującej całość twórczości poetyckiej Adama Mickiewicza

w 4-ch tomach, o łącznej objętości 1700 stron, w nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy

1 Wszystkie 4 tomy serii pierwszej ukażą się jednocześnie w dniu 15 listopada b.r. i będą wysyłane zamawiającym w kolejności zgłoszeń.

2. Cena czterech tomów stanowiących serię pierwszą wynosi w przedpłacie łącznie 800 zł, płatnych jednocześnie z podpisaniem deklaracji lub też w 4 ratach po 200 zł — w miesiącach: czerwcu, łipcu, sierpniu i wrześniu, albo w dwóch ratach po 400 zł — płatnych w miesiącach:

czerwcu i wrześniu - na konto P.K.O. I - 7474. Cena w sprzedaży księgarskiej będzie dwukrotnie wyższa.

3. Zamawiający wypełnia deklarację, w której zobowiązuje się do uiszczania całej należności w terminach przewidzianych i przez siebie wybranych i przesyła ją pod adresem:

„ C Z Y T E L N I K ”, IN STY TU T WYDAWNICZY, WARSZAWA, ul. DASZYŃSKIEGO 14.

D e k la ra c ję m ożna o trz y m a ć me w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h

4. Zgłoszenie przedpłaty na serię pierwszą nie pociąga za sobą obowiązku zamawiania dalszych serii. Natomiast zamawiającym serię pierwszą będą przysługiwały przywileje przy seriach następnych.

Dokładne warunki i terminy ukazywania się serii dalszych będą podane w osobnych ogłoszeniach i prospektach.

(3)

N r 25 O D R O D Z E N I E Str 3

KSAWERY PRUSZYŃSKI

SZCZECIN, PROFIL MIASTA

W ojewoda szczeciński — Borkowicz

Co to je s t, że zawsze k o c h a m y n a jb a rd z ie j to co le ży n a naszych n a jd a ls z y c h , j a k ' to k o m o rn ic y n a ­ b y w a ją — ru b ie ż a c h ? Szczecin jest

n a jc u d o w n ie js z y m , n a jb a rd z ie j w y ­ rz u c o n y m w przyszłość m ia s te m p o l­

skim . Są m ia sta , k r a je całe, k tó re ż y ją s w o ją lepszą czy ś w ie tn ie js z ą przeszłością, k tó re jeszcze u g in a ją się — czem u się d z iw ić ? — pod c ię ­ ż a re m t y lu stra s z n y c h la t, są m ia sta , k tó re o d g rz e b u ją spod g ru z ó w s ie d ­ m iu la t w o jn y i s ie d m iu s tu le c i n ie m c z y z n y swe p ia s to w s k ie d a le ­ k ie szczątki. K ra k ó w , L u b lin , B ia ło ­ stocczyzna, W ro c ła w . Są części P o l­

s k i, k tó re d o piero sto p n io w o w ta ­ p ia ją się w po lską całość, ja k cudne po je zierze m a z u rs k ie , ja k Ś ląsk, k tó ­ r y je s t w ę g le m i gdz..e tę tn o d z ie jo ­ w e m ie rz y się ilo ś c ią dobyw ane go

w ę gla , w ę gla , to je s t 38 m ilio n ó w to n w r o k u 1938 a 58 m ilio n ó w to n w naszym ro k u 48. I n a ra z je s t Szczecin. M ó w im y z w y k le je d n y m tc h e m „S zczecin i W ro c ła w “ , i je s t to W ie lk a p o m y łk a . K rz y w d z ą c a dla o- bu. K ażd e z n ic h m ia ło i m a sw o ją osobną fiz jo n o m ię i ty lk o g ru z y , w 1945, b y ły sob.e podobne. Po la ta c h trz e c h — (a b y ły to ba rdzo płodne, W ażkie ow e tr z y la ta : 1946, 1947, 194S> o d m ie n n : ść o b lic z d w óch m ia s t n a d O drą jeszcze się po głębi- ła. W ro c ła w — to m ia s to k u ltu r y , h i ­

s to rii, k o n ty n e n tu . N ie na d a rm o u -

^ k o w a ly się tu wyższe ucze ln ie L w o - jj,“ ’ P rzen io sło O ssolineum , po w sta ła S t e c k a „ O d r a “ , o s ie d li p ro fe so rzy, telie ^i, pisarze, m oc lw o w s k ie j in - Elero C-i-i. O czyw iście Ś ląsk je s t wę- aj e t Slą s k — to j u r t a i kop alnie ,,.

XVr • *lu :y to raczei W a łb rz y c h n iż i:r....> ,,ŁW,.'.te .k o p a ln ię ta „rą c z e j K a - w v r a i l - W i - o c i i i w w n a s z y c h o c z a c h

A / r a s , a n ie c o n a to . c z y m b y ł t e m u parę S tu le c i, c z y m b y ł b y g d y b y . ..

n ie ty c h pa rę s t u le c i na b ra ta K ra k o w a , k u z y n a L w o w a . O c z y w iś ­ cie, nieco in n y to b ra t. Po K r a k o ­ w ie od zie dziczył tra d y c ję , p a tynę, to, co p rz e trw a ło tu i N ie m c ó w i 'ob­

lężenie ostatnie. Po L w o w ie — lu d z i, tem po, h u m o r, g w a r u lic y , żywość.

W ro c ła w — to te k o ś c io ły pe łn e p ia ­ s to w s k ic h o rłó w i n a g ro b k ó w , s p łu ­ k iw a n e dziś m o w ą śpiew n ą z B u- czacza P e rs e n k ó w k i i T re m b o w li, Jakże o d m ie n n y je s t Szczecin!

T a k , p ra w d a , są sta re k o ś c io ły n a ­ szym kre w n ia c z e , ś p ią gdzieś snem tw a r d y m M szczuje i B a rn im y , ale w Szczecinie ta przeszłość je s t dalsza, m glis ts z a , o d m ie n n ie js z a , n ie ta k ja k W ro cła w ska bliźniacza . T a k , p r a w ­ da, są tu lu d z ie z W iln a ja k ta m ze L w o w a , choć i tu lu d z i ze L w o w a je s t w ie le . T a k , i tu są u cze ln ie pism a, a m b ic je , a o s ta tn io także p i­

sarze. A le w s z y s tk o to n ie s ta n o w i o S zczecinie. Szczecin n ie z a ko tw icza się o P olskę h is to rią , n ie z a ko tw icza k u ltu r ą (choć to w s z y s tk o może i b y ło i pew n o p rz y jd z ie ). Szczecin w ra s ta w P olskę g e o g ra fią i w k o - rz e n ia się w P olskę ekonom ią.

Szczecin sprzęga z P olską n ie t r a ­ d y c ja , ale p la n tr z y le tn i. In n y m i sło­

w y : ten o g ro m n y koszt i w y s iłe k

ja k i ód tr z e c h : la t rzuco no n a n a j­

dalszy, n a jb a rd z ie j zachodni, n a j­

b a rd z ie j zagrożony, ju ż za O d rę p rz e ­ rz u c o n y p o k ła d e m w ś w ia t prz y c z ó ­ łe k szczeciński.

W 1945 r., na je s ie n i, g d y t o b y łe m po ra z p ie rw s z y , m ia sto b y ło zde w a­

stow ane, upadłe. P o rt b y ł n ie m y , m orze u s ia n e w r a k a m i, w o je w ó d z ­ tw o w K o s z a lin ie . L u d z i w y je ż d ż a ło w ię c e j, n iż p rz y b y w a ło . P rz y s z ły t r z y la ta i- in w e s ty c je . P ieniądze, k tó r y c h b ra k ło gd zie in d z ie j ,na m ie ­ szkania, na o d bu do w ę B ia łe g o s to k u , spalonego Jasła, zniszczonej Sanoc- czyzny, z a to p io n y c h Ż u ła w , setek w y p a lo n y c h M a rk u s z e w ó w , Łom ż, p rz y c z ó łk ó w , pchano na te n s k ra ­ w e k zao drza ński. T a k , po 1922 ro k u , po częliśm y b u d o w a ć G d y ­ nię. ta k , po 1933 za czę liśm y tw o rz y ć S ta lo w ą W olę i COP. O d ­ m a w ia ją c sobie gd zie in d z ie j, d a ją c w ła ś n ie to . I g d y b y dziś szukać dla Szczecina p a r a n te li w Polsce, to pa- ra n te lą , k re w n ia k a m i n ie je s t m u ta k ja k on n a o d rz a ń s k i W ro c ła w czy ja k on p o m o rs k i tr a d y c ja m i T o ru ń . S ta rs z y m i k u z y n a m i dzisiejszego Szczecina, to p rz e d w o je n n a G d yn ia , też p rz e d w o je n n a S ta lo w a W ola,

się k r a je m o prze w a dze — lic z e b n e j -— ro b o tn ic z e j, p rz e m y s ło w e j, f a b r y ­ cznej. N a te j drodze także le żał Szczecin. A b y u trz y m a ć nasze z ie m ie zachodnie trzeba je zagospodarow ać

— z n o w u Szczecin. A b y do konać n a jw ię ksze g o za d a n ia n a jb liż s z y c h la t, c z y li u n ii po lsko -cze ch o sło w a c­

k ie j ,— jeszcze ra z na drodze le ż y Szczecin. Szczecin, Szczecin. Szcze­

c in je s t p u n k te m k lu c z o w y m tego czego n ie ma, ale co n a p ra w d ę bę­

dzie N o w ą P olską. T a m w k a n a ła c h p o rto w y c h , na nadbrzeżach, p rz y m in a c h , k tó r y c h za r o k n ie będzie tu ż w o k ó ł w s i, k tó ra jeszcze p o w o li się d ź w ig a — je s t . P o ls k a A 1 nasze­

go czasu.

Z resztą p o d o b ie ń stw a : .G d y n ia — w te d y , Szczecin — d z is ia j na ty m się m n ie j w ię c e j i kończą. R óżnice są n ie m n ie j w ie lk ie . P o w s ta n ie w 1923 i ś w ie tn y ro z w ó j G d y n i w n a ­ s tę p n y m p ię tn a s to le c iu b y ły p ro d u k ­ tem p o lit y k i w n ie p o ró w n a n ie w ię k ­ szym s to p n iu n iż g e c e k o n o m ii. N ik t, rzecz jasna, n ie k w e s tio n u je zasług Eugeniusza K w ia tk o w s k ie g o , ale g d y b y chciano k ie d y uczcić tw ó rc ó w G d y n i, na le żało b y w y m ie n ić senat W. M . G dańska. N a c jo n a lis ty c z n y i

M lillflfillll

:

E lew ato r zbożu wy w Szczecinie

S ta ra c h o w ic e i in n e m ia s ta C O P -u.

To, co b y ło w te d y — o ile w s k ro m ­ n ie js z e j n iż dziś s k a li— P olską A T, ty m w Polsce — w co in w e s tu je m y n a jw ię c e j, gdzie n a jw ię c e j i n a j­

s p ie s z n ie j b u d u je m y , w co n a jw ię c e j w k ła d a m y p ie n ię d z y , pra cy, u w a g i, w y s iłk ó w , s ta r a ń ,: ra c h u b y , : nadziei.

Szczecin dzis ie js z y — tó ta k a G d y n ia i COP razem w z ię te .

I w ł a ś c i w i e b y ł o t o d o p r z e w i d z e ­ n i a , d o o b l i c z e n i a w o k r e s i e , k i e d y b a r d z i e j n i ż k i e d y k o l w i e k g e o g r a f i a p rz e ła m u je h is to rię , eko no m ia tr a ­ dycję, ra c jo n a liz m se n ty m e n t, celo­

wość odw ieczne n a w y k i. Szczecin m ó g ł sobie na w e t należeć do P o ls k i je n o daw no, k r ó tk o i lu ź n o (co oczy­

w iś c ie n ie oznacza w ca le, b y b y ł za­

tem n ie m ie c k i). M ó g ł przez swe p o ­ ło żen ie b yć p o z o rn ie n a jb a rd z ie j za­

grożony. P o z o rn ie n a jb a rd z ie j. W epoce b r o n i a to m o w e j i b a k te ru lo ­ gicznej je s t m ocno w ą tp liw e czy Szczecin je s t, w gorszej s y tu a c ji n iż M o s k w a lu b N o w y J o rk . Jest za­

pew ne w lepszej n iż np. L o n d y n . W szystko to n ie g ra ło żadnej is to t­

n ie js z e j r o li. Cóż ją gra ło ? Dlaczego od bu do w a Szczecina m u s ia ła r u ­ szyć z m ie jsca? D laczego p r z y ­ b ie ra te ra z ta k ie tem po a p r z y ­ b ie rz e jeszcze potężniejsze? O dp o­

w ie d ź na to je s t zarazem w ie lo k r o t­

na i pro sta . J e ś li P olska m ia ła się odbu do w ać — m u s ia ła ro z w ija ć Szczecin, bo przez S zczecin ta n ią odrzańską d ro g ą m u s ia ł p ó jść g łó w ­ n y p rz e d m io t naszego w y w o z u — w ę gie l, to, za co o trz y m u je m y zza- g ra n ic y m aszyny, surow ce, w a lu ty . J e ś li P olska , m a u trz y m a ć s w ó j za­

k re ś lo n y je j u s tró j, to m u s i ulec p rz e s u n ię c io m s o c ja ln y m , m u s i z k r a ju o przew adze c h ło p s k ie j stać

: , i • , - ", • '

Przeładunek tow arów

z aślep ion y s w y m i s z y k a n a m i z la t 1920— 1923 w y w o ła ł w Polsce ów cze­

snej m y ś l o w ła s n y m czysto p o ls k im ju ż porcie. E k o n o m ic z n ie G d y n ia b y ­ ła absurdem . M u s ie liś m y , p o z b a w ie ­ n i k a p ita łu , kopać sztuczne baseny, po głębiać dno m o rs k ie , bu do w ać w s z y s tk o o d p o czątku, gd y pod b o ­ k ie m b y ł g o to w y p o rt p o łą czony t a ­ n ią drogą, w o d n ą ...z g łę b ia . I t r a j u . , G d y b y e k o n o m ia rz ą d z iła życiem n a ro d ó w !— O c z y w iś c ie n ie b y ło b y G d y n i, n ie m ó w ią c ju ż o w ie lu i n ­ n y c h rzeczach. P o rte m P o ls k i D w u ­ dziestolecia b y łb y G dańsk, usado­

w io n y u u jś c ia W is ły , w yp o s a ż o n y w gotow e urzą dze nia , p o s ia d a ją c y p o rto w ą h a n ze a tycką tra d y c ję . I n n y ­ m i s ło w y : G d y n ia b y ła tw o re m sztu­

cznym . G dańsk n a tu ra ln y m . O tóż dziś Szczecin je s t tw o re m n a tu ra ln y m w znacznie w y ż s z y m s to p n iu , n iż b y ł n im , m ó g ł być, czy je s t teraz jeszcze G dańsk. Dlaczego? D la te g o że Odra w p rz e c iw ie ń s tw ie do W is ły je s t u- re g u lo w a n a i spław n a, bo ta O dra je s t n a jk ró ts z ą drogą po lskie go w ę ­ gla na północ, s z w e d z k ie j r u d y na Śląsk, bo ta O d ra je s t na d o m ia r s z la k ie m C zechosłow acja — B a łty k . Już to Szczecin je s t n a tu ra ln y m p o r ­ te m C ze chosłow acji. A le i na ty m n ie koniec. Szczecin le ż y o bo d a j 400 k m b a rd z ie j na zachód n iż G dyn ia

— G dańsk. B liż e j stąd n a w e t do da­

le k o m o rs k ic h p o ło w ó w ry b a c k ic h — a ry b a m o rs k a ju ż dziś w ta rg n ę ła w nasze ja d ło s p is y i u lo k u je się w n ic h jeszcze m o c n 'e j (pow ódź z m ia n na w e t naszej k u c h n i n ie z o s ta w i w spoko­

ju !).

O to b y ły w a r u n k i o b ie k ty w n e , k tó re s p ra w iły , że n a Szczecin poszły w k ła d y , in w e s ty c je , b u d o w y , p ie ­ niądze. D z iś te m p o ro z b u d o w y Szcze­

c in a je s t n a jm o c n ie js z e w Polsce.

Podczas p ia tile te k p u ls R o s ji b ił n a js iln ie j p rz y ta m a c h D n ie p ro s tro - ju , w piecach M a g n ito g c rs k a . P rz y ro z b u d o w ie now oczesnej A m e r y k i n a jw ię c e j s ił poszło n a ob ie cują ce w yb rzeże K a lif o r n ii. T a k stało się i tu. Z p o c z ą tk u og ólne tru d n o ś c i i szczególne tu te js z e h a m o w a ły go jeszcze. N ie p e w n a m ię d z y n a ro d o w a s y tu a c ja p o lity c z n a r o b iła swoje.

Czy dziś je s t p e w n ie js z a ? M oże tak, może n ie ; ja k k to w o li; a le dziś l u ­ dzie się z ty m o trz a s k a li. B u d u ją . N a Z achodzie ra z po ra z w y b u c h a ją k łó tn ie . T o P a le styn a , to w y b o ry w ło s k ie , to te r r o r g re c k i, to s t r a j­

k i fra n c u s k ie , a lb o zno w u ż ta bogata A f r y k a p o łu d n io w a , k tó ­ ra n a ra z s ta je się re p u b lik a ń s k a i w y p rz ę g a się s a m o w o ln ie z b r y t y j­

skie go ry d w a n u . A tym czasem ? T ym czasem Szczecin się b u d u je , b u ­ d u je , b u du je... O to c z w a rta ju ż P o l­

ska w io s n a w Szczecinie. P ię k n e ale­

je n a p ły n ę ły zie le n ią , O d ra spływ a b a rk a m i, do p o rtu z a w ija ją obce s ta tk i z z a m o rs k im to w a re m . Pełno w ó z k ó w d z ie c in n y c h . W dom ach od­

re s ta u ro w a n y c h rodzą się różowe, zd ro w e , w o ln e d z ie c i. D la n ic h k ie ­ dyś to, że się u r o d z iły w Szczeci­

n ie będzie ta k ie n a tu ra ln e ! M ie ­ się cznie p rz y b y w a t u te ra z 3.001 m ie s z k a ń c ó w : w ty m ro d z i się 500.

Na 140.000 to dobrze.

N a w e t p lo tk a p ra c u je na rzecz Szczecina. P lo tk a je s t ró ż n o ra k a O to je d n a : „N ie , n ;e będzie w o jn y ale w ro k o w a n ia c h p o k o jo w y c h A n - glosasi zażądają u m ię d z y n a ro d o w ie ­ n ia Szczecina“ . T a k i T rie s t. Szcze­

c in — W o ln y m M ia ste m . Z n a m ie n ­ ne, że k o lp o rte rz y t e j p lo tk i uśm ie-

ROZSTRZYGNIECIE KONKURSU LITERMIIESI »ODROCZENIA«

n a t e m a t

»MIASTECZKO POLSKIE

Sąd konkursowy ui składzie:

Tadeusz Breza, Eustachy Czekalski, Stanisław Helsziyń^ki. H ie ro n im F. M ic h a l­

ski, Ew a Szelburg-Zarem bina zdecydował nagrodzić ze 187 nadesłanych utw orów :

I I » o g r o d o ;

0

N r I. Łek leży na bocznym forze;

„ 2. Miasto przyszłości;

3. Powszedni dzień;

y,, 4. Podwójne życie Kiernozi;

,, 5. Iskry w mroku;

MBB esfacgm dJcs:

N r 6. Syreny gwiżdżą o siódmej;

„ 7. Pionierzy;

„ 8. Dom Płużków;

„ 9. Pr/emienienie;

„ 10. Miasteczko.

Po o tira rc iu k o p e rt okazało się, autorem p r a r y : Nr

t t tt

:t 3t

) t

t t tt

1 jest Janina Kobus

2 ,, Zo fia S taro w ie y s k a -M o rs tin o w a 3 „ M a ria S zu lecta

4 ,, T e o d o r G o źd zik ie u icz 5 „ S ła w o m ir Folfasiński 6 ,, L u c ja n W o la n o w s k i 7 „ Stanisław Jaśkow iak 8 „ T e o fil K o w a lczy k 9 „ Jerzy L o v e ll 10 „ Adam W ie rn ic z .

W lic z b ie 187 n a d e s ła n y c h u n u o ró u ) z n a la z ło się 42 p o m ie ś c i. 132 o p o w ia d a n ia , 7 s z lu k sce­

n ic z n y c h i 6 essayó w . Pięć u tw o r ó w n a d e sła n o po w ła ś c iw y m te rm in ie .

1 Sąd zaznacza, iż w ie le z n a d e s ła n y c h p ra c n ie o d p o w ia d a ło w a ru n k o m k o n k u rs u p o d u iz ą lę c k rn rz e c z o w y m . W ię k s z o ś ć p ra c p o c h o d z i ze s fe r in te lig e n c k ic h . N ie o d e z w a ły się p ra w e w c a le ś ro d o w is k a ro b o tn ic z e . N a o g ó ł je d n a k sąd, m im o b a rd z o sta ra n n e g o i p ie c z o ło w ite g o w y b o ru , n ie z n a la z ł w n a d e s ła n y m m a lc ría le p o z y c ji o d k ry w c z y c h p o d w z g ę dem rz e c z o w y m i lite ra c k im .

D la te g o n ie p rz y z n a n o n a g ro d y p ie rw s z e j.

Sąd k o n k u rs o w y p ro s i n a g ro d z o n y c h a u to ró w o nach sia n ie a dresu, k ró tk ie g o ż y c io ry s u i fo to g r a fii.

N ą g ro d y b ę d ą p rz e s ła n e p rz e z p ocztę .

cha ją się do n ie j, n ie m a ją nic, ale to n ic p rz e c iw k o tem u, żeby stać się n a ra z o b y w a te la m i ow ego W o l­

nego M ia s ta . B y le w .lle opanow ane prze z n ic h p o zo sta w io n o im na da l;

tego ś w iń s tw a (by im o d b ie ra ć) A m e ­ r y k a n ie n ig d y b y n ie z r o b ili! S zko­

da b y b y ło ta k ż e B o rk o w ic z a ; to w o je w o d a z fa je re m ; no ale może i to coś b y się da ło zrob ić? O to jedne m a rz e n ia . In n e , nowsze, podaw ane są w m n ie j ró ż o w e j p rz y p ra w ie S zczecin m a zostać... czeski. Takie usta P ra g i zaw ieszone na c ie n iu ś - k ie j, d łu g a c h n e j szyi. — O drze S zczecin będzie czesko -n ie m ie cko - p o is k i. To je s t „ m n ie j rozko szna“' p e rs p e k ty w a , ale s k ą d in ą d w ia d o m o przecież, że Czesi są p e łn i m iło ś c i d la in ic ja t y w y p ry w a tn e j. K to w ie?

M oże i D o m y T o w a ro w e skasują!

T a k , w a r to tu siedzieć, b y s'e docze­

ka ć te j p e rs p e k ty w y . W 1932 w y s z ła w Z S R R ksią żka I lf a i .P ię tro w a „ Z o ło to j tie le n o k “ . M . i.

o p is y w a ła , ja k k a w ia r n ia n i sta ty ś c i w C z o rn o m o rs k u (Odessie) n ie t r ą ­ c il i n a d z ie i, iż p o rt ten zosta nie n ie ­ b a w e m ogłoszony przez „E n te n tę “ w o ln y m m ia ste m .

N ie m n ie j w o w e j m lę d z y n a ro d o - w o ś c i Szczecina je s t coś, n a p ra w d ę coś. O c z y w iś c ie k a ż d y p o rt, zw ła s z ­ cza w ię k s z y , je s t po s w e je m u m ię ­ d z y n a ro d o w y , ale Szczecin aż po ś liczne Ś w in o u jś c ie i c u d n y W o lin je s t n im w szczególnej m ierze. Jest m ię d z y n a ro d o w y , je s t b a łty c k i, je s t w reszcie s ło w ia ń s k i. N ie z n a z w y ty lk o . R o s ja n je s t coraz m n ie j, ale są, z żo n a m i, ta k ż e d z ie ć m i; Czesi n a p ły w a ją ja k b y na p o tw ie rd z e n ie k a w ia r n ia n y c h p ro ro c tw . S k a n d y ­ n a w o w ie ; A n g lo sa si; a jeszcze F ra n ­ cu z i. T a k , je s t w aurze Szczecina coś szerokiego, now ego, m ię d z y n a ro ­ dowego, z czego je d n a k o w o ż n ie n a ­ le ż y jeszcze w n io s k o w a ć , że od ś w ię ­

tego Jana Szczecin będzie już... W o l­

n y m M ia s te m . A P olacy? O tóż w tym. niesp o d zia n ka , że Szczecin raz je d e n w ię c e j n ie je s t p a ra le lą W ro ­ cła w ia . W ro c ła w ia n s ta n o w ią lu d zie ze L w o w a . Z d a w a ło b y się. że Szcze­

c in p o w in ie n b y ć W iln e m . W cale nie. Owszem , są w i ln :an ie (zwłaszcza na p r o w in c ji — ale p r o w in c ja szcze- c iń s k a to n ie Szczecin; o ty m osob­

no). Ze s w y m s p o k o jn y m u p o re m tw a rd o ś c ią , w y trw a ło ś c ią w y p e ł­

n i l i tu w na jcię ższych la ta c h trw a łą ro lę . A le Szczecin je s t m a ło w ile ń ­ ski. Raczej T o ru ń ; ra cze j E łk . J a ­ k iż je s t zatem Szczecin? Z ja k ie j p o ls k ie j g lin y le p io n e je s t to m iasto?

N ie tru d n o się z o rie n to w a ć . P ry m w io d ą tu lu d z ie z W a rs z a w y i Po-

ż e g lu g i p rz y b rz e ż n e j

znania. Stop w ą rs z a w s k o -p o z n a ń s k i.

Może dla pogodzenia p rz o d u je je d ­ n y m i d ru g im iw o w ia k B o rk o w .c z . Tak. aby b y ło w te j rob ocie w ię c e j

„ f a je r u “ . P ozn an iacy — gdzie t w a r ­ da, solidn a rob ota. W a rs z a w ia c y — gdzie ry z y k o , m ie rz e n ie s ił na za­

m ia ry , d o k o n y w a n ie n ie p ra w d o p o ­ dobieństw . W y d o b y c ie ja k ie g o ś bez­

na dziejn eg o, zda w a ło się, w ra k u z dna zalew u. O d ra to w a n ie ja k ie ­ goś p rze kreślo ne go dom u. L u d z ie , co m orze w id z ie li na pocztów ce a ż a g ló w k i — z m o stu P o n ia to w s k ie ­ go, na raz — na p o ło w y d a le k o m o r­

skie (I, co najlepsza, fo rtu n n e ).

T y le n a p is a łe m ju ż o ty m Szcze­

cin ie, a n ie n a pisałe m ja k ie to p ię k ­ ne m ia sto i k r a j S zeroka, z ie le n ią brocząca d o lin a O d ry ; w ła ś n ie d o ­ lin a , nie p ła s k ie ja k ie ś ż u ła w y . L a ­ sy c ie m ne sosną, pachnące lip ą , b ie ­ le ją ce brzozą, ro zszu m ia łe dębem . Ś w in o u jś c ie z jego p o rte m ry b a c ­ k im , n ie s te ty , n ie w y k o rz y s ta n y m należycie a ja k p ię k n y m na w a k a ­ cje chociażby P a m ię ta m t a k i w ie ­ czór pod Szczecinem . W m a ły m ze­

s trz e lo n y m m ia s te c z k u zeszliśm y nad O d rę J e j s p o k o jn y m i o w ie c z o ­ rze w o d a m i p ły n ę ły nie k o ń c z ą c y m rzędem b a r k i; b y ły ciężkie, u g ię te pod ła d u n k ie m : d w ie p e d ba n d e rą czechosłow acką. M io d y , na B ia ło ­ ru s i uro d zo n y . p o m o c n ik W opu p y ­ ta ł ła kn ą co a ś p ie w n ie o p o ls k ie k s ią ż k i, dzw on y b iły na m a jo w e nabożeństw o w s ta ry m ceg la nym k o ś c ió łk a D z ie ń z a c h o d z ił pogod­

ny. W ra c a liś m y w noc je e p ‘em, okna d o m ów ś w ie c iły c ie p łe m n o w y c h is tn ie ń a p rz e d n a m i nad u ś p io n y m Szczecinem stała ju ż ró ż o w a łu n a ś w ia te ł, ja k zapo­

w ie d ź lepszego ju tr a , ja k brzask tr u d n y z d a la w s ta ją c y przed Polską.

K saw ery Pruszyński, Vi

Część strefy w olnocłow ej oddanej Czechosłowacji

Cytaty

Powiązane dokumenty

cej ulic przechodzi tym ogromniejsza masa tworzy się ludzi, aż przy moście Pont N euf oczekująca na nich konna żandarmeria rozpraszać wszystkich

LNXOWXU]H&amp;\JDQyZ]DZDUáZQLHMEORNWHPDW\F]Q\RGQRV]ąF\VLĊGRWUD- JLF]QHMZRMHQQHMKLVWRULLWHMVSRáHF]QRĞFL1DZ\VWDZLHCyganie w kulturze polskiej PRĪQD

Ukończyła Technikum Chemiczne w  Lublinie (ryc. Była zatrudniona na stanowisku starszego technika i jej zasługą było utrzymanie na wysokim poziomie diagnostyki zgodności

Gdy jednak pierwszy Farys jakby naprzekór klęsce politycznej, prześladowaniu 1 rozproszeniu filomatów oraz rozgromieniu dekabrystów, na przekór niewoli i rozpaczy

W lustrze_ umieszczonym za estradą odbijały się barwy chorągwi niemieckich, stwarzając w ten sposób ja k gdyby kulisy, na tle których jeszcze bardziej

W opustoszałym mieście, czekającym na przybycie polskiego starosty, weszła do przydrożnego domu, by odpocząć... I ona jedna sięgająca poza

Oczywiście przy kościele, bo [chóry] zwykle były przy kościele [albo] w szkole – ale w szkole, to chóru nie pamiętam, natomiast przy kościele tak.. Wtedy wszyscy ludzie

Żeby ludzie mogli mieć zdrowe pszczoły, inne pszczoły muszą umrzeć Kiedy u doktora Arszułowicza w pasiece, tej eksperymentalnej - (wyglądała jak grill z kominem),