• Nie Znaleziono Wyników

Objawiać osobę...

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Objawiać osobę..."

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

tym w zg lęd em od założeń rachunku su m ienia człow iek a w spółczesnego. W artościa­

m i m oraln ym i żyją n ie ty lk o jednostki w każdym czasie, ale żyje nim i ludzkość ja k o gatun ek , i z tej też racji trudno by b yło w sk azać na w ied zę bardziej w a r­

to ściow ą dla czło w iek a od w ied z y o w artościach m oralnych.

P u b lik acje dotyczące form i norm życia w e w n ętrzn eg o c ie szą się bez w ą tp ie­

n ia znaczn ą poczytnością, dziw ić tylk o m oże, że najczęściej są to d zieła niepro­

fesjon alistów , k tórzy zw łaszcza w szerokim , popularnym odbiorze p referow ani są w ła śn ie jako tacy. Z arysow u je się w ten sposób sytu acja dość paradoksalna: w sp raw ach ściśle m oralnych za eksp erta u w ażan y jest potocznie raczej psycholog czy lekarz, w dalszej dopiero k olejn ości e ty k m oralista. Czym w ytłu m aczyć tę d ziw n ą d ew ia cję w zak resie „poczucia k om p eten cji” ? C zyżby zbyt w ie lu etyk ów u p raw iało sw o je rzem iosło w sposób za m ało u w rażliw ion y na autentyczną norm ę m oraln ości, jak ą je st godność lud zk a? Chodzi o tę elem en tarn ą w artość ludzkiej osoby, której p o tw ierd zan ie w działan iu stan ow i sam ą istotę zasłu gi m oralnej i źródło p o w szech n ej ch w a ły . N ie je st to w artość czło w iek a już doskonałego ani naw et dążącego do doskon ałości, ale w artość każdej osoby lud zk iej, choćby tylko poczętej, a jeszcze n ie narodzonej. Z tą w ła śn ie w artością należy liczyć się w działaniu, które o ty le je st etyczn ie w artościow e, o ile ud ziela na jej apel sto ­ sow n ej od p ow ied zi. W artość osoby lud zk iej — o w a „godność lud zk a” ,— n ie jest w artością m oraln ą sam a w sobie, nie je st pu nk tem dojścia etyk i, ale jej punktem w yjścia. N atom iast jej potw ierd zen ie — i n iejak o uob ecnienie — w postaw ach i w d ziałan iu (także w up raw ian iu filozofii, a zw łaszcza etyki) jest w ła śn ie w śc is­

łym se n sie m oraln ie w a rto ścio w e i ty lk o o n o w gruncie rzeczy. O tym pam iętać p ow in n iśm y — jaiko ety cy — przed e w szystk im .

T A D E U S Z S T Y C Z E Ń S D S

O BJAW IAĆ OSOBĘ...

Etyka odn ajdu je sam ą sieb ie dopiero w ów czas, gdy staje się orędziem o god-' ności osoby. G łów n ym przeto, je śli w ręcz n ie jedynym zadaniem etyka, w ła ściw ą jego rolą, p osłan n ictw em sp ołeczn ym jest p ozostaw anie w słu żb ie tego orędzia.(

G łoszenie go w sposób najbardziej p rzek onyw ający, efek tyw n y. I to je st w ła śc i­

w ie w szystk o, co m am do p ow ied zen ia na tem at tego, jak w id zę rolę etyka w o ­ bec inn ych , w o b ec w sp ółczesn ego m u sp ołeczeństw a. R ów nocześn ie zdaję sobie przecież d ok ład n ie sp raw ę z tego, że w ła śc iw y problem zaczyna się gdzie indziej, nieco dalej. P olega on na w sk azan iu ow ego m ak sym aln ie skutecznego sposobu głoszen ia orędzia osoby. K tóry to sposób jest najod pow iedn iejszy, najw łaściw szy, najsk u teczn iejszy? Oto pytan ie!

Czy sp osób ó w n ie p olega kon iec koń ców na p ok azyw aniu osoby, na jej co­

raz głęb szym odk ryw aniu? N a u jaw n ian iu w szelk im i dostęp nym i środkam i, że w św ie c ie nas otaczającym n ie istn ie je nic, co byłob y bardziej godne od osoby lub n a w et jej ró w n ie godne? A le oto k olejn e pytan ie: jak to robić? Czy n ajstosow ­ n iejszym środk iem do tego celu jest pisan ie rozpraw etycznych, pu blikow an ie pod­

(2)

ręczn ik ów w w y so k ich nakładach? N ie chciałbym w niczym um niejszać ich sp o­

łecznej przydatności do w yżej w ym ienionego celu. R ów nocześnie jednak nie um iem tu nie przypom nieć Sokratesa, etyka, który n ie p ozostaw ił p o sob ie żadnego p isa ­ nego słow a. N ie dlatego, że pisać n ie um iał lub b ył len iw y. M imo to potom ność obdarzyła go szacow nym im ieniem ojca etyki. Czym sob ie Sokrates na ten za ­ szczytny tytu ł zasłużył?

M aritain w sw ej La p h ilosoph ie m orale n azyw a Sokratesa „odkryw cą m oral­

n ości” podkreślając, że w sk azał o n na znak rów ności pom iędzy w rażliw ością na;

godność osob y a w rażliw ością m oralną w czasie, kiedy w rażliw ość m oralną na­

gm innie utożsam iano z w rażliw ością na w ła sn e szczęście lub nakaz jakiegoś auto­

rytetu. Jest to n iew ą tp liw ie w ystarczający pow ód do uznania Sokratesa za w ie lk ie ­ go w śród etyków , ale czy już dostateczn y ty tu ł do uznania go za ojca etyki?

W szak to sam o długo w cześn iej w ie śc ił Sofok les w A n ty g o n ie. Czy zatem Sokra­

tes nie zarobił sob ie na o jcostw o etyk i raczej przez to, że sens sw ego życia upatry-:

w a ł w niestrudzonej służbie rozbudzania respektu dla godności człow iek a wśród sobie w spółczesnych? W pom aganiu inn ym w odk ryw aniu tej godności w sobie, w drugich i budzeniu w ten sposób dla niej szacunku? Słu żb ę tę Sokrates n azyw ał n aw et duszpasterzow aniem i przyrów n yw ał ją do roli akuszera. N ie m ożna się za nikogo narodzić. Trzeba to zrobić sam em u. A le m ożna drugiem u pom óc w n a ­ rodzinach. Pom oc ta jest w ażna. D latego akuszer czy akuszerka to rola społecznie cen n a i ceniona. U łatw iając drugiem u poznan ie sam ego siebie, sam opoznanie, po­

m aga mu' się w pow tórnych narodzinach, narodzinach m oralnych. To narodziny do człow ieczeń stw a w człow iek u. O dkrycie siebie w sob ie Sokrates uw ażał za rzecz!

istotn ie rozstrzygającą w k ształtow an iu się autentyczn ej postaw y m oralnej czło­

w ieka. W ykluczał bow iem m ożliw ość, by ktoś m ógł jeszcze zach ow yw ać się w sposób uw łaczający sw ej godności, gdy tylko ją dostatecznie rozpoznał, gdy tylko poznał sam ego siebie. G dyby w ów czas cen ą jej ocalenia ok azała się utrata w łasn ego życia, zapłacenie jej byłoby m oralną oczyw istością. Sokrates b y ł kon sekw en tn y do ostatka. Jego decyzja, zgoda na w ła sn ą śm ierć, m a po d ziś dzień odk ryw czą dla w ielu moc. Pom aga też niejed nem u w narodzinach m oralnych. A le Sokrates nim jeszcze umarł, akuszerow ał w tych narodzinach asystując inn ym w „sam opozna- n iu ’\ S tosow ał przy tym m etodę „Per opposita cognoscitur ’, tj. m etod ę kontrastu pokazując, że ja, ty, on, ona, my... jesteśm y nieprzyrów n yw alni do czegok olw iek innego w św iecie. K ontrast ten pok azyw ał słow em , niekied y zapraw ionym trze­

źw iącą ironią.,

B yn ajm n iej n ie k p ił z . drzew , gdy m ów ił, że go n ie w ie le in teresu ją. K pił z tych raczej, którzy jednym tchem , z rów ną p ow agą m ó w ili o drzew ach i o czło ­ w ieku, którzy czło w iek a na rów ni z w ierzbą u zn aw ali za część kosm osu. N ie oszczędzał Więc filozofów przyrody, będących niekied y u osobien iem n ied ow id ze­

nia, je śli w ręcz n ie ślepoty. P osługu jąc s ię kontrastem w spom aganym ironią, żyw ił, nad zieję na przebudzenie sw ego rozm ów cy, na ozdrow ień czy w strząs odkrycia w sob ie godności człow iek a, jego „inności” w św iecie. Czy kosztem degradacji kosm osu? B ynajm n iej! Trudno przecież pom yśleć w sp an ialsze tło jako kontrast do pokazania dostojeń stw a człow iek a. N a takim tle czło w iek nic nie traci. O wszem, jeszcze zyskuje, sk oro n aw et do takiego tła przyrów nany okazuje się... n iezrów n a­

ny. W ierzby są piękn e i m ogą zach w ycić. Podobnie jak gw iązdy. M ogą też, a n a ­ w e t w in n y — gdy ty lk o u m ie się na n ie patrzeć! — w y z w a la ć w nas radość z sa ­ m ego faktu, że są. A przecież w o ln o pastuszkom ścinać gałązk i w ierzb i kręcić fujarki, by potem w ygryw ać na nich m elodie, by się baw ić. W olno też, n aw et trzeba karczow ać w ierzby, gdy stają się przeszkodą w zbud ow an iu n ow ej drogi z w iosk i do w iosk i lub w sk róceniu czy w yp rostow an iu drogi starej. A by ludziom

(3)

b yło b liżej do siebie. R zecz n ie d o pom yślenia, aby coś podobnego w oln o było zrobić z k im k o lw iek z lud zi, n a w et dla dobra całej ich reszty. B yłb y to m oralny absurd. K to w ten sposób ch cia łb y m ierzyć sw e działan ie, d aw ałb y dow ód, że p iln ie potrzeb uje narodzin. N ie m a bow iem najm n iejszego pojęcia, w czym tk w i istotna w artość całej reszty, której ch ce „służyć”. N ie w idzi, że w artość reszty dostrzegaj się d op iero w ów czas, gdy dostrzega się i d ocen ia w artość każdego z osobna. D la-j tego też m orderca je st n iesk oń czen ie bardziej pożałow ania godny od sw ej ofiary.

„P rzyjem n iej je st być m ordow anym an iżeli m ordow ać!”

N ie w yob rażam sob ie, b y etyk naszych d n i m iał lub m ógł inaczej od Sokra­

tesa w id z ieć i próbow ać w y p ełn ia ć s w e sp ołeczn e posłan nictw o. W ypełnianie tego p osłan n ictw a m oże o czy w iście przybrać różną postać, rów n ież form ę p isan ia pod­

ręczn ik ów lub m onografii etycznych. R zecz w tym , czy m i jak w y p ełn i się zaw artość ow ych pod ręczn ik ów i m onografii. R ozstrzygające w y d a je się tu jedno: sk up ienie całej u w agi na ogn isk ow ą m oralności, jak ą jest jej d ra m a tis person a, osoba, jej godność.

Efekt ten o siąga P ascal w M y ś la c h 1 prostym i, krótkim i, lapidarnym i form ułam i lep iej ch yb a o d n iejed n eg o potężnego w o b jętość podręcznika etyki. „C złow iek jest ty lk o trzciną, n a jw ą tlejszą w przyrodzie, ale trzcin ą m yślącą...”

„[...] przestrzen ią w szech św ia t ogarnia m n ie i pochłan ia jak pu nk t; m yślą ja go ogarniam .”

„W szystkie ciała, strop n ieb iesk i, gw iazdy, z iem ia i jej k rólestw a n ie m ogą się rów nać w a rto ścią z żadną m yślą; o n a zna td w szystk o i sieb ie, a ciała nic n ie znają.”

„W szystk ie ciała i w szy stk ie u m y sły razem , i w szy stk ie ich tw ory n ie są w a r ­ te n a jm n iejszeg o drgnienia m iłości: je st b o w iem z d zied zin y n iesk oń czen ie w y ższej.”

„Ze w szy stk ich c ia ł razem n ie m ożna b y w yd ob yć najm n iejszej m yśli: to jest n iem ożliw e, to inn a d zied zin a”.

M oże w ię c jakoś tak n ależy p isa ć n asze pod ręczn ik i etyk i, jak P ascal pisał sw e M yśli? A le n ie in n e e fek ty u zy sk u ją w ła ściw y m i sob ie środkam i rów nież poeci, dram aturdzy, literaci. D laczegóżb y im zatem n ie u d zielić głosu w w yk ład zie etyki, w tw órczości pisarsk iej w dzied zinie, w której kon iec koń ców o jedno tylko chodzi: o o b ja w ien ie o sob y i jej zaafirm ow an ie? Czy tw órcy w ielk iej literatu ry n ie przejęli po czę ści roli, którą ety cy zan ied b ali z fa łszy w eg o w styd u , by przypad­

kiem n ie uchodzić za... literatów ?

E ugeniu sz Je w tu szen k o p ow ied ział, że poezja to filozofia żyćia w koncentracie.

Oto jak koń czy się jed en z jego w ierszy :

„Czym zaczął żyć?

Jeszczem n ie zaczął...

Czym kochał?

Chyba n ie kochałem ...” 2

N ie zacząłem żyć, je śli n ie zacząłem kochać. Z aczynam żyć dopiero, gdy kochać zaczynam . N ie to tutaj jest w ażn e, że w sform u łow an iu Jew tu szen k i m am y Sokra­

tesa i P a sca la w koncentracie. W ażne jest tu, że z czym ś takim J ew tu szen k o zw raca się d o w sp ółczesn ych sob ie i jest tam u sie b ie doskon ale rozum iany. W m aw iać zd row em u c zło w iek o w i, że nie żjyje, g d y n ie kocha, i z całą p ow agą d o n iego w o ła ć „W stać!" to istotn ie rzecz szokująca. I odk ryw cza z tego w ła śn ie pow odu.

Z aiste, taka poezja to etyk a w koncentracie. W iadom o ibowiem, o jakiego życia filo z o fii m ó w i Jew tuszenk o. D latego też o n jest ety k iem sw ego rozległego Kr.yju.

i W a r s z a w a 1977.

« E . J e w t u s z e n k o . W iersze. W a r s z a w a 1967 s . 11.

11 — Roczniki Filozoficzne

(4)

Św iad om ie nie odd ziela etyk i od poezji św . Franciszek z A syżu. B iegając p o osiedlach U m brii w p raw ia w zdum ienie m ieszk ańców w ołan iem „M iłość jest n ie kochana!”. D o etyki i poezji dodaje jeszcze coś, co jest najw ażn iejsze. Co? Zasko­

czen i jego zach ow aniem m ieszkańcy sk ło n n i b yli sądzić, że oszalał. A m oże to n ie F ranciszek oszalał, lecz ci, którzy jego zach ow an ie za coś szalonego, a sw ój p e łe n św ięteg o spokoju bezw ład za coś norm alnego, w z ięli?

W ydaje m i się, że sw o je posłan n ictw o e ty k — czy to jako autor, c zy to jak o w yk ład ow ca — w yp ełn ia, gdy dopuszcza d o głosu tych, którzy um ieją w taki o to sposób odk ryw ać osobę. I gdy sam próbuje to jakoś na sw ój sposób — tak że poza salą w yk ład ow ą i w arsztatem pisarskim — robić. Przykładem tak iego rozu - m ien ia i sp ełn ian ia sw ego posłan nictw a b y ł d la m nie — i jest — mój M istrz etyki. Ucząc ety k i i pisząc książki z jej zakresu n ie k od yfik ow ał w yraźn ie sw ej roli etyka. N ik t jednak słuchający w yk ład ów autora M iłości i o d p o w ied zia ln o ści lub czytając jego dzieła, n aw et tak n iełatw e ja k O soba i c zyn , n ie m ó g ł się i n ie m oże nadal oprzeć przem ożnem u naporow i żyw ego św iad ectw a, składanego god­

ności osoby. Z afascynow anie osobą, jej godnością, oraz żarliw ość o fascyn ow an ie nią innych, stan ow i duszę tego św iad ectw a. N ie w szy scy słuchacze w y k ła d ó w w ie ­ dzieli w ów czas o unii osobow ej etyk a K arola W ojtyły i p oety A n drzeja Jaw ien ia.

Gdy się jednak o tym dow iad yw ali, rzadko b y w a li tym zaskoczeni. P o eta A ndrzej Jaw ień był ciągle obecny w K arolu W ojtyle etyku: w yk ład ow cy i autorze. I n ie tylko w yk ład ow cy i autorze. Ten jeszcze' jeden przypadek tego rodzaju u n ii n ie jest w ięc m oże aż tak przypadkowy...

P oszukiw an ie najbardziej skutecznego sposobu odk rycia godności osob y ludz-, kiej nie m oże etyka nie zaprow adzić do ch rześcijań stw a i nie w zbu dzić w n im praJj gnienia prow adzenia d o n iego innych z zam iarem sk łon ien ia ich d o spojrzenia na osob ę z perspektyw y W cielonego Słow a. Gdyby n aw et ch rześcijań stw o uznać za w ielk i m it, jak ch cą niektórzy, nie m ożna by m im o to od m ów ić m u jego niepo­

kojącej godnością człow iek a mocy. C hcem y tego d ow odów ? M am y n asze w ła sn e, polskie. „C hrześcijanie n iew ierzący” ! Sam i sobie tę nazw ę w ym y ślili. K to n ie słyszał ow ego nam iętnego apelu jednego z nich do teologów katolickich, by h ie u legali pok usie „św ieckiego hu m anizm u” i n ie zabierali przez to lud zk iej kulturze jedynej szansy pozostania na... lud zk im poziom ie? Trzeba przejść siebie, by pozo­

stać... sobą!

Już w yżej podkreśliłem , że w artość lud zk iej sp ołeczn ości dostrzega się dopiero w ów czas, gdy w id zi się i docenia w artość każdego z osobna. K ażdego z... osobna!

T u w ła śn ie ja w i się chrześcijań stw o z w ła śc iw ą m u p erspektyw ą sp ogląd ania na osobę, tu tk w i chrześcijań stw a odk ryw cza moc. A le etyk ow i n ie w o ln o ch yb a n ie zauw ażyć, jak bardzo ta perspektyw a leży na lin ii naszych naturalnych przeczuć m oralnych. W artość każdego z... osobna. Czy nie tutaj tk w ią korzenie p olsk iego sło w a „osoba” i tego sło w a najistotn iejszego rdzenia zn aczen iow ego? I c zy nie od tej strony odsłan iają się nam najgłębsze korzenie osob ow ej godności ludzkiego ind yw iduu m m im o całej jego tajem n icy? Istotnie, trzeba już sporo w ied zieć o o so­

bie, aby szukać dla niej m iejsca na parnasie tego w id zialn ego św iata. W szystkie w y n ik i sondaży czyn ion ych przez filozofów , n iezależn ie od tego z jakich obszarów osoby pochodzą pobrane przez nich „próby”, jednozgodnie prow adzą na ten szczyt:

„Personą est aliq uid perfectissim um in en tib u s!”. A p rzecież m im o całej donio­

słości tego rodzaju badania osoby, w ła ściw e jej odk rycie leży poza jeg o obrębem, pow yżej granicy tego, c o porów n yw aln e i sp row adzaln e do w spólnego m ianow nika.

Osobę bow iem odk ryw am y n ie tylk o w tedy, gdy zauw ażam y, że jest nieprzy- rów n yw aln a do czegokolw iek innego w tym św iecie, lecz zarazem w ted y, gdy

(5)

zau w ażam y, że każda z nich jest na sw ój sposób rów nież do żadnej inn ej nieprzy- r ó w n yw aln a, że jest inaczej, że jest w łaśn ie... osobno. O sobność ta w sk a zu je na jed y n e d la każdej o sob y oblicze, dające jej niepow tarzaln ość, nieporów nyw aln ość...

C zy zau w ażam y, że m u sim y się ciągle tutaj p osłu giw ać język iem negacji? Cóż bo­

w ie m i ja k m oglib yśm y tu p ozytyw n ego pom yśleć i p ow ied zieć? M ożem y co n a j­

w y ż ej patrzeć na tw arz drugiego, i... dom yślać się poza nią niedostępn ego nam w e w n ętrzn eg o krajobrazu. B o n aw et tw arz krajobraz ten bardziej osłania n iż o d słan ia. Oto dlaczego o sob y niepodobna odkryć m yślą, operującą zrodzonym i z po­

rów n ań p ojęciam i ogólnym i. Oto dlaczego n ie m ożna jej w y ra zić tym bardziej język iem , w którym n azw y, a n aw et im ion a w ła sn e, sk azan e są n a p ełn ien ie gen e­

ralizujących fun kcji. „N iejed nem u psu na im ię B u rek ”. Trzeba b y nam ty le róż­

n ych im ion , ile jest osob ow ych istn ień , ile osob nych istn ień , ile różnych „z osob na”

osób zja w iło się, zja w ia i zja w i na ty m św iecie. I trzeba, b y im iona te n ie tylk o zew n ętrzn ie b y ły „n ak lejan e” — n iczym ety k iety — na osoby, ale żeb y w y ­ rażały, od sła n ia ły i w y p o w ia d a ły ow ą jed yn ość i niepow tarzaln ość każdej z osobna.

In nego niż lu d zk ie poznan ia by trzeba, b y odkryć osobę, od słon ić „bez reszty”.:]

In nego n iż lu d zk ie sło w a by trzeba, ■ by osob ę „bez reszty” w y sło w ić, w yp ow ied zieć.

Czyjego?

W każdym razie, je śli osoba jest poza granicą tego, co dostęp ne m yśli i w y - rażalne język iem , to w e .w szelk ich próbach od k ryw an ia osoby trzeba bezw zględ n ie, u św iad om ić sob ie — i inn ym — w a g ę tego d on iosłego m om entu, w którym staje się w o b liczu nied ostęp n ego i n iew yrażaln ego w osob ie. N a progu jej tajem n icy.

W obec zasłony. In effa b ilis! T ym jed n ym sło w em ostrzeżen ia m ó w i św . Tom asz z A k w in u w ięcej o o sob ie n iż w szy stk ie antropologie filozoficzn e razem w z ię te — p ok artezjań sk ich egologii n ie w y łą cza ją c! — u siłu jące jakoś przecież „zd efin iow ać”

osobę. G en iu sz T om asza polega na tym , że je st tego św iadom . Św iad om don iosło­

ści, a zarazem p u łapu m ożliw ości, w ied z y o osob ie, jaką d a je jakaś jej „d efin icja”, i św iad om granicy, od której trzeba z w sze lk ich d e fin icji rezygnow ać. U takiego m istrza w a r to się uczyć! E tyki także! I jak jej uczyć!

In effa b ilis! To w e zw a n ie do m ilczen ia n a tem at osob y w o b liczu jej tajem n icy.

Jakże jednak... od k ryw cze jest to w e zw a n ie! „Baczność! O soba!” N ie m iejsce już na słow a. N a co je s t jeszcze m iejsce?

Tego, k ogo n ie jesteśm y w stan ie poznać „bez r eszty ”, poznajem y w sza k na I tyle, b y dostrzec p ow in n ość i m ożliw ość zaafirm ow an ia go „bez reszty”. W tym przypadku jed n ak „'bez reszty” zn aczy „w c a ło ści”, tj. w raz z jego tajem n icą.

A przecież w ła śn ie w te d y w z m aga się w nas potrzeba przejrzenia tej tajem n icy do dna. Z w łaszcza, gdy p ow in n ość afirm ow an ia osob y sta je się potrzebą zaafirm o­

w a n ia jej dla niej sam ej, potrzebą sercaj N ie c zy sto poznaw cza to pasja, ciek a ­ w ość. T ego p rzejrzenia potrzeb uje m iłu jący, b y jego m iłość m ogła się stać w zu p eł­

n o ści na m iarę jej adresata! B y to pojąć, w ystarcza przypom nieć so b ie ów o sob li­

w y rodzaj tęsk n oty przeogrom nej, która n as ogarnia w m om en cie oglądan ia tw arzą w tw arz n iew yp ow ied zian ie blisk iej osoby, w c h w ili gdy dane jest nam patrzeć jej w p rost w oczy. In nego facies ad fa c ie m nam potrzeba, by sp otkan ia n a ­ sz e s ta ły s ię sp otkan iam i na m iarę naszej pojem ności.

B oecju sz w yp o w ied zia ł kap italn ą praw d ę o osobie, określając ją jako „rationalis natu rae in d iv id u a su b stan tia”, a P ascal n azyw ając ją „trzciną m yślącą”, K an t um ie­

szczając osob ę w „królestw ie celów w sob n ych ”, S ch eler w id zą c w niej „podm iot sta n o w ią cy o g n isk o odn iesień do w artości i ich przeżyw ania...” W szystkie te i sze­

reg in n ych prób tęgo typu, to w ażn e pozycje w ,,odk ryw aniu” osoby. A le w szy s­

tk ie o n e od k ryw ając osob ę, rów nocześn ie „zrów nują” poszczególną osob ę do w szy ­ stk ich p ozostałych. Zam azują im tw arze, odbierają im w ła śn ie ich „osobność”

(6)

staw iając w rzędzie innych n iczym egzem plarz tego sam ego nakładu książki. G dzież tu jest jeszcze ta oto tu osoba? Ta przed nam i tu stojąca? I gdzie zdobyć moc, od kogo przen ik liw ości pożyczyć, aby się przebić poprzez zasłon ę do jej „n agiej”

jedyności. A b y u łatw ić m iłości zaafirm ow anie osob y na jej m iarę. To m iłość przy­

nagla do zdjęcia zasłony, ona potrzebuje ob jaw ien ia. „Quis osten d it nobis b on a?” — to pytan ie „niespokojnego serca”.

W kon tek ście d ośw iadczenia tej oto potrzeby i niem ocy jej zaspok ojen ia jakże niew iarogod nie w iarygodnie brzm i język starotestam entow ego ob jaw ien ia. M owa tam o „w ezw an iu każdego po im ien iu ”, o w ezw an iu , które stw arza obdarzając jedynym im ieniem , od w ie k ó w przez M iłość „pom yślanym ”. Lub dodając do im ie­

nia od w iek ó w przez m iłość „m yślanego” w ym iary rzeczyw istego istnienia. Jestem d la kogoś bez reszty znany i b ez reszty kochany, skoro... jestem . Inaczej n ie byłoby m n ie ! Jesteś dla kogoś bez reszty zn an y i b ez reszty kochany, skoro, jesteś"! J e­

steśm y d la kogoś bez reszty... znani i kochani, n a w et je śli sam i sieb ie bez reszty n ie znam y. Jest ted y też ktoś, czyim w id zen iem i czy ją m iłością m oglib yśm y dotknąć drugiego wiprost „m yślą i sercem ”, ktoś, w którego „blasku” m ożna by zobaczyć osob ę bez osłony, gdyiby nam zech ciał te g o blask u użyczyć... In lu m in e tu o videbim us lu m e n !

O bjaw ienie chrześcijań sk ie m ó w i o tej nad ziei jako o nad ziei sp ełn ion ej. S p eł­

nionej przez w yd arzen ie, jak im jest w c ielen ie Słow a Bożego. N ad zieja ta jednak zostaje sp ełnion a n ieoczek iw an ie inaczej... M rok tajem n icy osłan iającej osobność) osoby m a nad al pozostać, aż sk ończy s ię czas próby d la m iłości. A b y m ogło być m iejsce na m iłość najtrud niejszą i n ajp ięk n iejszą zarazem : na m iłość w postaci w ia ry i zaufania. L ecz S łow o B oże przychodząc w postaci czło w iek a d o „każdego człow iek a na ten św ia t przychodzącego” chociaż n ie od słan ia niczyjej „osobności”

do końca, objaw ia natom iast godność każdego z osob na d o n iesłych anych w p rost rozm iarów . W cielen ie — to pokazow a lek cja na tem at tego, ile jest w a r t w sobie każdy c zło w iek z osobna, skoro taką w artość przed staw ia dla Boga. J est wart...

w cielen ia ! M iarą w artości człow iek a, jego godności, je st czyn, na który B óg był gotów w ob ec człow iek a: „posłać sw ego Jednorodzonego S yn a na św ia t”, „na okup za n a s”. Czyn ten to przez sam ego Boga pod jęta „ostateczna próba” przekonania człow iek a, ile je st w art. N a koniec Bóg ob jaw ia się człow iek ow i, aby czło w iek o ­ w i ob ja w ić człow iek a. Bóg ob jaw ia się człow iek ow i... To rzecz zdum iew ająca.

Jeszcze bardziej jed n ak jest zdum iew ające, dlaczego to czyni: Cur D eus hom o?

B y czło w iek o w i o b ja w ić c zło w ie k a ! P r o p t e r n o s d escen d it d e c o e lis ! S o w o W cielone u stóp niew iern ego ucznia m a pod tym w zg lęd em w y m o w ę uniw ersalnego) a zarazem najbardziej z in d yw id u alizow an ego sym bolu: Bogu chodzi o zam ierzone położen ie W SZYSTKIEGO „u stóp ” osoby, b y w ten sposób w y w o ła ć w niej błysk) olśn ien ia: zobacz k im jesteś, sk oro jesteś tym oto d la m nie!

„A Słow o ciałem się stało i zam ieszkało w n a s”. P o w ied zen ie św . Jana stan ow i skrót ew an gelii, radosnej w ieści o spotkaniu B oga z każdym z osobna. E w an gelia jest w całości tym i spotkaniam i w yp ełnion a. K ażde z nich tch n ie jedynością, naw et w yłączn ością. K ażdem u z osobna w yzn aje B óg w S ło w ie W cielonym sw ą — za każdym razem inaczej — jed yn ą w sw y m rodzaju n ieskoń czoną m iłość. K ażde sp otkan ie w ew a n g elii, n ie tracąc n ic ze sw ej jedyności, jest zarazem parady­

gm atem sp ełn ion ej nad ziei k ażdego człow iek a: m oje sp otkan ie z N im też jest takie, jedyne, „osobne”. I n ie m oże być inn e! K ażde jest jedyne. K ażde też jest zapo­

w ied zią spotkania bez zasłony, facies ad faciem , spotkania z Osobą. I spotkania osób w O sobie w w ieczn ej com m u n io person aru m . „Dziś jeszcze będziesz z e m ną w raju”.

Jak m a ety k głosić oręd zie o godn ości osoby d zisiaj? Jeśli ety k a je st orędziem

(7)

c. godn ości o sob y i je śli e ty k m a b yć tego orędzia głosicielem , zatrosk anym o m a­

k sym aln ą sk uteczność sw eg o p osłan n ictw a dla inn ych , to n ie m oże nie zw rócić się sam i n ie odsyłać in n ych d o „etyka w sze ch cza só w ”, etyka, jak iego z esła ł nam O jciec w sw y m S yn u Jednorodzonym . N ie m oże n ie sk orzystać z tej zupełnie w y ją tk o w e j szan sy ob ja w ien ia osoby, jaką jest ob jaw ien ie, stając się z w yb oru tegoż o b ja w ien ia sługą. Od m om en tu odkrycia, że o b ja w ien ie to ob jaw ien ie osoby par ex celle n ce, e ty k n ie m oże n ie korzystać z szan sy frapow an ia sw ych w sp ó ł­

czesn y ch p ytan iem : C ur D eus hom o? Cur? D laczego B óg człow iek iem ?, pytan iem o n iezw y k łej, w ła śn ie r e w e l a c y j n e j , m ocy, m ocy odsłan iającej, objaw iającej;

A m oże by tym w ła śn ie p ytan iem zatytu łow ać podręcznik ety k i dla naszych w sp ó łcz esn y c h ? S w . A n zelm n ie w zią łb y n am chyba tego za złe. B yłb y przecież przez to sam rów n ież uh onorow any. U h on orow an y tym , że tytu ł, który sam sw ej roz­

p ra w ie n iegd yś nadał, prom ien iu je nad al n iegasn ącą m ocą: o b ja w ia osob ie osobę św ia tłe m o b ja w ia ją cej się w czło w iek u J ezu sie C hrystusie osob y S łow a Bożego.

S p osob y n a jlep sze odznaczają się tym , że n ie u legają dezaktualizacji. N ie starzeją się. P o słu g iw a n ie się p ytan iem : C ur D eus hom o? w celu o b ja w ien ia człow iek ow i jeg o godności, jest jed n ym z tych w ła śn ie sp osob ów . D latego staram się go sobie p rzysw oić. C hcę b o w iem jako e ty k m o ż liw ie n ajlep iej ob jaw iać osobę...

A N D R Z E J S Z O S T E K M IC

N IE M APĘ, LECZ BUSOLĘ DAC DO RĘKI...

P ytan ie, z jakim - zw raca się R edak cja n in iejszeg o zeszytu „R oczników F ilozo­

ficzn y ch ” d o u c z e s tn ik # * sw e j m in ian k iety, m a w y ra źn ie charakter osobisty, typ o­

w y zresztą d la an k iet: p ytający oczek u je w ła sn ej, in d yw id u aln ej odp ow ied zi, opartej bardziej na osob istym d ośw iad czen iu zapytanego n iż na erudycji. Ranga o d p ow ie­

dzi za le ży w ię c od tego, jak bogatym d o św iad czen iem uczestn ik ank iety dysponuje.

Z góry p ragnę s ię zastrzec, że m oje d ośw iad czen ie jest m ałe, toteż sw ój głos trak tu ję n ie jako d efin ity w n ą i p ełn ą odp ow ied ź, lecz raczej jak o su gestię, w k tó­

rej obok próby od p ow ied zi zaw arta je st tak że w ątp liw ość, czyli nadal p ew n a for­

m a pytan ia.

O strożność m oja p łyn ie n ie tylko z poczucia n iezb yt w ie lk ich kom p etencji w d zied zin ie, której ank ieta dotyczy. W ydaje m i się ponadto, że sp ołeczn a fun kcja ety k a je st d ziś isto tn ie n ieco in n a i m niej jasn a niż daw niej. N ied aw n o p ew ien zn ajom y ksiąd z p y ta ł m nie, d laczego ety cy n ie zajm u ją się o b ecn ie op racow aniem n o w eg o podręcznika ety k i szczegółow ej, u w zględ n iającego o siągn ięcia w sp ółcżesn ej w ie d zy o c zło w iek u i św iecie. W p y ta n iu tym zaw arty b ył w yraźn y zarzut:

ksiąd z ten, ja k o duszpasterz, potrzebuje d la sie b ie i dla tych, w śród których p racuje, jasn ych , popartych autorytetem fach ow ca m oralisty, w sk a zó w ek o k reśla­

jących w ła śc iw y z m oraln ego punk tu w id zen ia sposób rozw iązyw ania szczegóło­

w y c h k w estii d otyczących etyk i m ałżeńskiej, praw id łow ego godzenia obow iązków w z g lęd em B oga i bliźniego, ety k i zaw od ow ej itp. Istotnie, m oraliści niezb yt cnętnie

Cytaty

Powiązane dokumenty

ском языке й на основании данных восточнославянских языков делается попытка выявить новые возможности толкования

Krąg jak nożem z wolna rozcina, przetnie światło, zanim dzień minie, a ja prześpię czas wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie.. Obskoczony przez zdarzeń zamęt,

Paleontolog w tere- nie zachowa się inaczej niż biolog eksperymentalny: ten pierwszy skupi się na analizie kości, sprawdzając, jak do siebie pasują, a także czy należą do

cym wpływem na przednią samogłoskę spółgłoski ł 16. Autorki Atlasu Gwar Mazo- wieckich formy z 'oł- odnotowały we wschodniej części Mazowsza. Bajerowa, Polski

Mimo to wierzymy, że w sercu tego ruchu i tego zamętu jest objawienie Boga, który nam towarzyszy, który nas stale zaprasza i do niczego nie zmusza, bo - jak powiedział

Wypowie mu je Słowo, poprzez które sam Ojciec objawi człowiekowi, swemu dziecku, czynem Wcielenia Swego Jedno- rodzonego Syna, czyli aktem oddania się człowiekowi bez

Za każdym razem wyjaśnij, dlaczego wpisana liczba pasuje jako

Za każdym razem wyjaśnij, dlaczego wpisana liczba pasuje jako