• Nie Znaleziono Wyników

Przebojem. R. 3, z. 3=20 (1925)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przebojem. R. 3, z. 3=20 (1925)"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

NS 3 (20). Cena 55 groszy.

\W

i

B / T f N j ^ f f y / T T N l ____________________________________ ✓ W / T N | t ^ T > «

i

P R Z E B O J E M

MIESIĘCZNIK UCZNIOWSKI POSW. NAUCE i ROZRYWCE '

K U T N O N f l D O C H N i ą , Dnia 15 Marca 1925 roku.

_____________________________________________ l_________________________

__________________________ROK I I I.__________________________

TREŚĆ ZESZYTU 3-ego: Nad morzem. O prostotę iy«ia. Nisze obo­

wiązki. Wrażeni* ze ilotu Narodowego 1924 r. Lotnictwo u na* u zaqra- ni«ą. Muzeum Wojska w Warszawie, Listy. Polacy w Stanach Zjednoczo­

nych. Ze świata przyrody. Z wycieczki do Warszawy. Autorowi „S®ll- darnoić*. Przegląd praćy. Kronika. Zgadnij zgadulal Łamigłówka. Roz­

wiązania.

DRUK J. CELKOWSKIEGO KUTNO ■■■ ■ ■ 1925.

(2)
(3)

B/TN it/yy/T T N ł ____________ ____________

P R Z E B O J E M

MIESIĘCZNIK UCZNIOWSKI PflSW. NAUCE i ROZRYWCE

K U T N O M A D O C H N i ą , Dnia 15 Marca 1925 roku.

ROK 111 I '•>' grosty z przesyłką j j groszy | ZL-SZYT 3 (20).

TREŚĆ ZESZYTU 3 ego: N*d morzem. O prostotę życia. Nasze obo­

wiązki. Wrażenia re /lotu Mar iowe^o 1924 r. Lotnictwo u na* o zagra­

nicą. Muzeum W ojski w W w i. iwi» Listy. Polacy w Stanach Zjednocio- nych. Ze świata przyrody. I wycie :/ki do Warszawy Autorowi „So li­

darność . Przegląd praćy. Kroniki Zgadnij zgadula! Łamigłówka. Roz*

wiązania. (

Nad morzem.

Tysiąc lat minionej historji Polski byto m chem wydobycia się z równiny zrazu nad Bałtyk a gdy pojezierze Bałtyckie zostało przez Krzyżaków zamknięte - nad Czarne morze. Nie umieliśm y sobie torować drogi i otoczeni wrogim pierścieniem, pędziliśmy byt człowieka uwięzionego, który rychło zamienił się w niewolnika. Odetchnęła Polska pełną piersią, gdy grom roz­

walił zaporę niem iecką i warzył wrota na północ ku Bałtyko­

wi. Skąpo odmierzył nam los upragnionych przestworzy m or­

skich, trudnem uczynił dojście do nich, ale m ały skrawek piasz­

czystego brzegu, musi byc furtą, która wyprowadzi nas na bez­

brzeża oceanów; zależy tylko od naszej energji, jak furta owa będzie wyzyskana. Czy w dalszym ciągu wietrzne pola płaskiego wybrzeża pomorskiego zarastać będą trawą zapomnienia, czy też przybijać doń będą tysiączne okręty, wiozące z krain dale­

kich i w ziemie odległe, płody cudze i nasze? Brak silnej de­

cyzji i świadomości sprawy morskiej, oraz mniem anie, utożsa­

miające brzeg bursztynowy z kąpielami w Gdyni i Sopotach — to błędy, mogące zachwiać wynik zwycięski w walce o Gdańsk i morze.

W ąskim pasem wciskają się ziemie Rzeczypospolitej nad linję brzegową; ciągną się wzdłuż Wisły, która od najdawniej­

szych czasów była wiecznym drogowskazem, wskazującym P o ­ lakom siną wstęgę morza, jako cel dążeń narodu wielkiego i wolnego. Istnieje wśród kaszubskich podań legenda pewna, sięgająca zamierzchłych czasów pagaństwa. W ciemnych, gniją­

cych od wilgoci, ostępach puszczy tucholskiej, ponad wierzchoł-

(4)

*

kami dębów tysiącletnich, zjawił się Perkun w koronie z ognis­

tych błyskawic i gromem zapalił dwa olbrzymie stosy, które płomieniami niebios sięgnęły, tworząc nieprzebytą ścianę pieką­

cego ognia. „Niew olnikiem byłeś — zawołał — ale za tym og­

niem jest święte morze; ono cię znowu panem uczyni! Czyś gotów!" Zerw ał się jasnowłosy Lechita i, czyniąc wodą W isły

znak na swem czole, wszedł w płomienie potrzaskującej od ża- S ru ziemi, a niebiosa sprawiły, że nietknięty stanął nad siwem

morzem, szumiącem pieśnią miłości i tęsknoty po długiej roz­

łące. Patrzył jasnowłosy młodzieniec w toń burzliwą i rzucił jej przysięgę, która na wieki złączyła go z morzem. Tą drogą Wisła, zmieniwszy bieg, zaniosła pieniste wody do Bałtyku. J e j brze­

giem ciągnęły zastępy zbrojne- Jag iełły, na tym szlaku odnosił krwawe zwycięstwa Kazimierz Jagiellończyk i tędy wreszcie po­

dążyły nad morze srebrne orły wojsk polskich, wyzwalających Pomorze z dwuwiekowego prawie jarzma niem ieckiego.

Niem a chyba drugiego zakątka w ziemi polskiej, któryby równem uczuciem i dum ą napawał serce Polaka, jak wybrzeże kaszubskie. Nie posiadamy oceanu, co uderzeniami potężnych fal wstrząsałby skały nadbrzeżne, oszałamiając swą siłą i grozą, nie m amy jasnego brzegu, zalanego promieniami słońca, bar­

wnego od kwiatów, schylonych nad modrą falą, nie m am y fjor- dów skandynawskich, m ieniących się w blaskach zorzy p ółnoc­

nej, tylko kawałeczek szarego Bałtyku i nizinę nadmorską z wiernym ludem kaszubskim, flle gdy ktokolwiek wędruje w y­

brzeżem polskiem, brnąc po kostki w miałkim piasku obok kipią­

cej i bryzgającej pianą fali, gdy upojony wichrem północnym wpatruje się w morski widnokrąg, olbrzymiem półkolem zato­

czony, może usłyszeć w sobie krzyk Polski.... Polski w iel­

kiej, zmartwychwstałej. Odczuwa to każdy. Kto słucha cichego szumu wyniosłych sosen i borów nadbrzeżnych, co w takt grom ­ kiej i mocarnej fali powtarzają nikłe echa pieśni, gdzieś w głę­

bi puszcz litewskich wylęgłej, kto w chmurny wieczór błądzi pod Rewą na odludnych, bagnistych łąkach, wśród gęstej mgły, która snuje się nad wodorostami lub kłębi w kotlinach, tworząc jakieś fantastyczne, obślizgłe postacie, jak te, co wiecznie lę ­ kiem napawają wędrowca bagien poleskich, kto patrzy na łany zbóż dojrzałych, żywcem jakby przeniesionych z naszych rów­

nin mazowieckich na faliste góry przybrzeżne, kto śledził wiry rzeczne Wisły, z hukiem wlewającej do morza wody, powstałe ze śniegów karpackich ten odczuwa i rozumie, że dusza polska żyje tu tem, czem żyje dziś cała Polska. Rozumie, że bez tego morza niema Rzeczypospolitej i, że odcięcie od Bałtyku wywołałoby skurcz śmiertelny. Staszyc w obliczu po­

szarpanych, skalnych turni, pnących się pod chmury nieba, p e ł­

nego piorunów, wykrzyknął był swoje: „Upaść może naród w iel­

ki, zniszczeć tylko nikczem ny" gdyby stanął nad stromą Ścia­

ną gór, spadających Ku falom, powiedziałby nową prawdę: „N ie

2

(5)

105 ,wói chybotliwym f.-

cv d ruaf m °prrZem f w lsu T 9° reją dwa stosV- jed e" N ie m ­ cy, drug. - Prusy W schodnie. Baczm y, byśm y znów nie zosta­

li odgrodzeni ścianą ognia od Bałtyku. Słup y graniczne któreś- tysiącamf S Ś ^ .wbi,i Y ZdłUŻ Wisły’ ^ Podpart, tysiącami silnych ramion całeg® narodu!

Z, M, KI. VIII,

0 prostotę życia.

kikolwZ..kn? . i : ^ ,i#ń w n ? ck.o i t * *• ludzie prągnąwj*.

KiKolwiek sposob wyrwać sią z tego błędnego koła żvcia n.r-

Psychiczni* i fi.

ycznie dusznego, jakiem jest zyae miast dziaiejszej ludzkości 5ą to dopiero symptomaty, a lt już wyraźnie wskazuiac#

źe społeczeństwa ucywilizowane zaczynają odczuwać że życie współczesne (w miastach zwłaszcza) przechodzi w stan f ho robliwy. Połowa dolegliwości ludzkich wypływa i nienatural-

3 .1 z . h !? ’ ”, ” 7lki*h i o.l.dl.«h ;,.i

l® ' * , , ; b.rak racjonalnego ruchu i racjonalnego odpoczyn- wvch utrnJ ’ parall2u,# dzi»»»lność przewodów pokarmo­

wych, utrudnia przemianę materji, odbiera świeżość i i> ..n^

wra .iwości, rodzi neurastenj*. A'jednocześnie t ^ a ^ i f e N fturaiL ” ne *blorowi«k« f r u w a ją również psychikę. Nieka­

ralne warunki naszego gorączkowego życia robią ludzi n»r.

*iymi, aniżeli ich charakter. Wydobywała z ni-li a u

ir o‘<'» T olubs'*,‘ z’' k‘"L

’ r- T ’ u,awm8H te w«ystki« grube i pierwotne rysy któ­

re «ywil,*«c,a stara si* przykryć płaszczykiem e^ ki i łowa- rzyskosci. Agitatorowie rewolucyjni dobrze wiedzą o tym ak ­ sjomacie psychicznym, przystępując do robotnika fabrycznego r . i . . l m'*ŚC,#’ a, *z« « ió ln ie j w wielkiem, przerywa sie zwiąiek rodowy człowieka z naturą. Proletarjusz Paryża i k « ,

.U.,r."|,ki wychowują si,

.

MMontao' “odoKjrt po-'

1 9* 0<J? f|1 klloo' , , r ‘ kw adratow ego. Ludo-

paryski f t ^ S E i r * “ * P° “ ° d“

/ rrV r.ZyjT y Sią lit* r" tur«® wielkich miast. Nie zwrócono dotąd należytej uwagi na fakt. że literatura, p r z e s y c o n a | S S histerją. jakimś niepokojem, jakąś cudacznością i głodem cze­

goś nowego, coraz bardziej sztucznego, jest rodzonem dzie­

cięciem atmosfery dusznych, turkoczących stolic że iest tv « samym zgiełkiem, łoskotem i znużeniem, pożądaniem huczne

(6)

W czytajm y się w dzieła Franka W edekinda, autora „ D u ­ cha ziem i". U tw ory jego niosą n i s vych kartach niezatytuło- wany ciąg ludzkich charakterów, nam iętności, uczuć i od ru ­ chów, tak dziwnie nerwowych, obrud conych, poszarpanych, że robią wrażenie, iż ludzie ci płyną w ścieku kanałów wiel- kem iejskich, uniesieni prądem zgniłej ./ody i za siebie n ieo d ­ powiedzialni. Przebiegając m ysią g.iierję charakterów owego

„m ądrego błazna** (W ed ekin d a), jak go nazwała krytyka, ma su; wrażenie zmoczonego wzroku, biedzącego po ulicy. W sz yst­

ko się spieszy u mego, wszy stko źie. oddycha, źle m yśli, źle czuje, nie sięga do swego sum bo .. nie ma czasu. C hoć­

by w tym zgiełku zginął ktokolw iek i zhm ał się, wygląd zew ­ nętrzny i uczucia tego chaosu ulicznego nie ulegną, w niczena zmianie. Tutaj pasuje m oralność zgiełku i znużenia.

Zgiełk i znużenie. Z tych dwóch p ;erwi.-istków powstaje niejako życie osobnika w ie lko m iejskiej ; jego nerwowość, je ­ go przesyt, jego popyt na zabawę ordynarną i ogłuszającą, jego wieczny głód sensacji, tak dosadnie streszczony w ta ­ nich piśmidlach brukowych, lekkich od brudu dosłownie i m o­

ralnie, wreszcie nieustanna pogoń za zbytkiem , oszałam iają­

cym łatw ow ierny gust naszej dem okratycznej epoki, wszystko to tworzy się z tej pylnej, d u s z n e j , gorączkowej atm osfery, z tego zgiełku i znużenia, które są znakiem istnienia w w ie l­

kich zbiorowiskach ludzkich.

Naiwnością byłoby twierdz ć, iż zbytek dzisiejszy prze­

wyższa wszystko, co w tym k erunku znamy z ■ torji. W y ­ starczy rzucić okiem na karoce m a^rattjń i ksicjiąt z epoki Ludw ika X V I, by widzieć, do czego zbytek dojść może. W y ­ starczy wspom nieć Aleksandrję, Eg ip t i Babilon, by dojść do przekonania, że nawet w zakresie rozrzutności... jesteśm y szczerymi demokratami.

ftle równocześnie nie należy zapominać, że za Karola IX atłasowy płaszcz, kapiący od szmaragdów i rubinów, przy­

wdziewał jeden tylko mistrz ceremonji, a w karocach złocisto- kołych jeździło za „Lu d w ik a Bez głow y", osób kilkadziesiąt. Pro­

cent zbytkująeych nie dochodził do 1 pro mille całej ludności.

Reszcie społeczeństwa zakazano marzyć o zbytku. Dzisiaj 1 pro mille m iejskiego społec -ńst va Europy żyje w prostocie.

Reszta oddaje się zbytkowi. Żądza zDytku. choćby tylko tan ­ detnego. jest już dzisiaj epidem ją. Kosztem głodu, kosztem w ycieńczenia zaspakajają m iljony ludzi zarazę zbytku.

Czy wszyscy jednak z tych ludzi dogadzają jej w sposób równie heroiczny? Czy trzeba dodawać, że te właśnie w ysta­

w y zbytku, nie żaden głód, ta żądza lśn a n ia prowadzi ludzi do upadku m sralnego i nieszczęsna? Czyż nie jest to zło­

wieszczym znakiem st sunków wielKom iejskich, czyź nie w ska­

zuje to, że hasło walki o byt zwycięża wszelkie restrykcje «- tyęzne, że jest ono wsicchwładne na tym terenie istnienia?

(7)

Niem a miejsca, ani potrzeby, daw ać dalszych przykia dów. Niepostrzeżenie dla nas sam ych dzisiejsze ustroje de- m okratyczse miast zbliżają się do tego typu życia, który re ­ prezentuje Babilon, flleksandrja. Każdy średnio — inteligentny człow iek powie, że miasta te były i są synonim em szaleństwa i przesytu, flle ten sam człowiek dodać musi, że szaleństwo i przesyt były tam w igilją upadku cywilizacyjnego, flleksandrja zdziczała od przerafinowania.

Genjusz jednostek wciąż jeszcze jaśnieje i tw orzy cuda, im ponują jeszcze wielkie serca obyw atelskie, a przecież spo­

tyk am y tak c?ęsto dow ody jakiegoś stępienia intelektualnego i zniżki uczuciow o— m oralnej i to naw et wśród m łodego po­

kolenia.

Co chwila stajem y w obsc jakiegoś -faktu alarm ującego, ktśry przed kilkudziesięciu ia y byłby niem ożliwy, bo jest za­

nadto barbarzyński,

I oto na tle tego wszystkiego rodzą się owe egzotyczne w ysiłki w yrw ania się z trybu naszego nienaturalnego życia, notow ane zwykle w rubryce sensacyj. Ja k o zjawiska adosob- ni#ne, nie mają one w ielkiego znaczenia. Nie da się jednak zaprzeczyć, że są one sym ptom am i jakiegoś głębszego instyk- tu. W skazują one, że ludzie odczuwają ciężar tego zła i za wszelką cenę szukając lekarstwa, zaczynają rozumieć, iż p o ­ czątkiem kuracji musi być powrót do prostoty życia, która nie w yklucza najsubtelniejszej w ytw orności psychicznej, a jest i winna być tężąeą hygjeną pokoleń i kultury.

W 1. K a m iń sk i kl. V II.

Nasze obowiązki.

Największą bodaj wadą uczącej się młodzieży jest zanie­

dbywanie obowiązków, na niej położonych. Każdy z nas ma pewne obowiązki względem szkoły, kolegów i ojczyzny, które powinien spełniać.. Je d n a k większa część młodzieży kończy na usiłowaniach, a do czynu nie ma już chęci. Dowodów na to m a­

m y aż nazbyt wiele." Przedewszystkiem należy stwierdzić, że są

• jeszcze wśród nas jednostki, które nie należą do „Bratniej P o ­ m ocy". F\ któż przecie, jeżeli nie ona, stoi tutaj w szkole, m ię ­ dzy uczniami, na straży ich dobra, opiekuje się zwłaszcza bied­

nymi i mniej zdolnymi i podnosi wartość moralną młodego po­

kolenia? Je s t to objaw bardzo smutny, ponieważ z jednej stro­

ny wykazuje on, że młodzież szkolna, (a właściwie te jednostki) nie pojmują korzyści mpralnych i materjalnych, któęeby mogły osiągnąć, należąc do „B ratn iak a", a z drugiej strony oznacza to, ii te same jednostki nie rozumieją szczytnych celów ogółu, celów całej młodzieży, jakiem i kieruje się nasze stowarzyszenie.

(8)

&

| « 7

Może to również dowodzić pewnego lenistwa umysłowego, nie- pozwalającego chłopcom poznać tych celów i myśli, a nawet, co zdaje się być niem ożliwem , sknerstwa.

Następnie trzeba z bólem stwierdzić fakt, iż niektórzy z ko­

legów zrzekają się często rozmaitych urzędów, usprawiedliwiając się tem, że mają za wiele różnych zajęć. Tak być nie p o­

winno. Je s t na to jedna tylko odpowiedź: Nie przyjmuj K o­

lego tyle godności i funkcyj, a następnie się nie zrzekaj tako­

wych, a jeżeli już je przyjmiesz, pracuj sum iennie i w ytrw a­

le! Nie znaczy to jednak, abyśm y nie mieli podejm ować się żadnych czynności. Nie.- Powinniśm y, o ile tylko m oże­

my, jaknajwiększy brać udział w życiu społecznem, ażeby już tutaj, w szkole przygotowywać się do pracy obywatelskiej. Tu­

taj powinniśm y pracować nietylko nad rozwijaniem swojego u- mysłu, lecz także charakteru. Albowiem łatwo się w ykoleić może człowiek i wpaść w odm ęt upadku m oralnego, jeżeli, mając;

wykształcenie i świetnie rozwinięty umysł, nie będzie miał zdro­

wego ducha i nieugiętej woli. Człowiek taki nabawi się nie­

szczęścia i hańby, a naród okryje wstydem. f\ my przecież m a­

m y być podporą ojczyzny, m am y być przyszłością Narodu. M a ­ m y stanowić jej najzdrowsze członki i najzdrowsze organy. M a ­ my ojczyźnie odpłacić za wszystko, co ona dla nas robi i na nas wydaje, flb y więc nie wyjść z tej szkoły, jako materjał su­

rowy i nieprzygotowany do życia publicznego, winniśm y teraz w szkole brać jaknajwiększy udział w tem życiu, jak najbardziej uspołeczniać się. Pole m am y szerokie, pracy dużo, byleby sta­

ło sił i ochoty.

T . Szubski. KI. VII.

6

Wrażenia ze zlotu Narodowego 1924 r.

M onotonnie bąbni deszcz w nasiąkłe w ad ą płótno na­

m iotowe. W szczyci*, koło palika, w idnieje szarą pośw iatą szczelina. w ionąca od czasu do czasu bryzgliwą fontanną w o ­ dy. P o w o li i „P a ła tk a " nam iotowa, którą jestem przykryty, poczyna przepuszczać rozkoszną, chłodną wilgoć letniego desiczu.

Sam j«st«m w swoim nam iocie. Sam z nocną ciszą, szu­

m iącą potokam i ulewy i z marzeniami m ojem i. Koło namiotu słychać jakieś kroki. Kilka głosów beznadziejni* p rzygnębio­

nych rozm awja chw ilę i znów cisza. To druga zmiana wa rty w obozie, pewno w ięc jest już około dwudziestej czwartej (chw iię zastanawiam się, jak przeliczyć gadzinę 12-tą na czas obozowy). Czasby zasnąć, próbuję w ięc zam knąć oczy, drze­

(9)

mię. Bęc! Zimna kropla deszczu pada z namiętnym rozm a­

chem na koniec mego nosa, przypom inając, że obóz zloto­

wy, to nie sen, al* zimna i mokra rzeczywistość. Ledw ie zdą­

żyłem się otrząsnąć z tej wodnej przyjemności i zabezpieczyć nos od powtórnej napaści rogiem okryw ającego mnie płótna, gdy odchyliła się zasłona namiotu i stanęła na tle mroku ja ­ koś postać. Co się stało? — pytam. — „Nieszczęście!" -- „flle ja k ie ? “ — Milczenie. Pytam drugi raz — widm o zaczyna j ę ­ czeć. Pytam trzeci, a ten stoi, jak duch i jęczy niesam owicie:

„Um arł, uduszon, pogrzebion, nie powstał jeszcze!"

W iedziałem , że się z „G o ry le w " nie dogadam. W y ­ grzebałem się więc z namiotu na „świeży gaz“ i u jrz a łe m ..

obraz nędzy i rozpaczy. Tam gdzie dawniej stał namiot k o ­ mendanta, leżała kupa gruzów, zm oczonych ulewą i oświetl®

nych smutnem światłem latarki elektrycznej. Z pod zwojów płótna wystawała m elancholijnie bosa pięta, w yglądająca nad zwyczaj trupi®, Gdy wspólnem i siłami wraz z wartownikiem .S o d ą " i .G o ryle m * odkryliśm y namiot, oczom naszym uka­

zał się kom endant śpiący i chrapiący, jak samochód naczel­

nictwa, albo jak druh „Chudy S o k ó ł", gdy śpiewa reklam ową piosenkę — C. K. D H., albo wreszcie, jak orkiestra drużyn ursynowskich.

W ted y deszcz zdumiony naszem bohaterskiem naraża niem się na jego odżywcze strugi, przestał padać, I w sp oko­

ju dokończyliśm y odbudowy namiotu. Ale już szarzejący na w ith o d zie świt odpądził odem nie wszelkie pokusy oddania się Morfeuszowi. Postanow iłem obserw ow ać wschód słońca.

Pow oli z mglistych przedświtowych m ajaków wynurzały się szeregi nam iotów, przyczajone w śnie głębokim wśr®d la ­ su masztów, na których powiewały spuszczone do połowy w ysekości płachty flag. Mad budzącą się ze snu W arszaw ą unosiły si* opary, prześwietlone m dłym blaskiem u w alniają­

cego się i chmur nieba, ciem nego u zenitu, blade — niebies- kięg® za horyzontem, a różowego na wschodzie. Z Czernią kowskiej ulicy płynął fałszywy zgrzyt przejeżdżającego tram waju. Gdzieś ryczął samochód. Nagle z mgły i nieba różow e­

go w yskoczyło słońce wesoło z za namiotu polskich harce rzy, rozpoczynając dzień znojny a raźny.

(D . c. n.)

B o ro w ik . KI. V-ta.

Kutno. d. 9.111.25.

Lotnictwo u nas a zagranicą.

Oddawna wysilała się myśl ludzka nad sposobem wynale­

zienia maszyny do latania: nawet starożytne narody wytężały

(10)

swój umysł, ażeby urzeczywistnić śmiałe plany władania p o­

wietrzem. System atyczny rozWó; lotnictwa datuje się dopiero od lotów W right’ów, Farm a na, Bleriot'a (190?) i innych.

Podczas wojny światowej stało się lo‘ni-.!wo koalicji i N ie­

miec, przeznaczone początkowo do celów wywiadowczych, fakty­

czną bronią. Lekkość, wymagana ód płstow orw bojowych, po­

wodowała często katastrofy, wskutek używar.i? nieodpowiednich, a lekkich materjałów. W ym agania, stawiane piatowcom, wytwa­

rzały coraz to lepsze typy aparatów.

/ Po wojnie wysila się lotnictwo w kierunku budowy pła- towców pasażerskich i sportowych. Na te n r polu robi ono o- grom ne postępy. Powstają różnorodne typy płatowców pasażer­

skich, przeważnie jednopłatów, zaopatrzonych w dwa lub trzy silniki, co pozwalą na większe obciążenie i zastosowanie wszel­

kich wygód.

Chcąc uczynić samoloty bardziej bezpiecznemi podczas lo­

tu, budują obecnie fabryki francuskie, w łcskie, angielskie i n ie­

m ieckie aęroplany z metalu (alum injum , duraluminjum), co u- suwa możliwość zapalenia się w powietrzu całego aparatu.

W e Francji, która przoduje w aeronautyce narodom euro­

pejskim, istnieje ogrom ny instytut aerodynamiczny, prócz tego kilkanaście szkół pilotów, dalej linje powietrzne, łączące w ię­

ksze miasta francuskie i zagraniczne, istnieje wreszcie wspaniale rozwinięte lotnictwo cywilne. Francja posiada wiele fabryk, w y­

rabiających całkowicie samoloty. .Ofiarne społeczeństwo fran­

cuskie naznacza wysokie nagrody za rekordy i projekty udosko­

nalenia płatowców i dlatego zdobyło sobie prawie wszystkie re­

kordy światowe.

Tam wszyscy popierają żeglugę powietrzną, nawet m ło­

dzież pracuje usilnie w tej dziedzinie, tam odbywają się parę razy do roku konkursy modeli samolotów, a organizują również co roku wystawy samych modeli!

W flnglji odbywają się rok rocznie zawody lotnicze dla płatowców cię • kich i lekkich, tak zwanych małosilnikowych.

ftnglja, posiadając granice morskie, stworzyła potężną flotę po­

wietrzną dla celów morskich i utrzymuje w swoich kolonjach specjalne eskadry.

O Niem czech nie można mieć ścisłych danych, lecz jest rzeczą pewną, że ofiarny grosz całego społeczeństwa niem ie­

ckiego umożliwia potajem ne zbrojenia się lotnicze.

Nawet Rosja sowiecka zrozumiała znaczenie lotnictwa i bu­

duje coraz to więcej fabryk samolotów i silników (obecnie po­

siada ich prawdopodobnie 10), oraz szkoły pilotów, funduje ka­

tedry lotnicze na wyższych uczelniach.

W Czechosłowacji, Włoszech, Rumunji, flustrji, powstają wyższe szkoły lotnicze, fabryki samolotów i silników.

(11)

9

Am eryka nie pozostaje w tyle za Europą: Stany Zjedno­

czone, tak wyróżniające się, z pośród wszystkich państw na kuli ziemskiej, pod względem postępu na polu techniki, posiadają najbogatszą po Francji flotę powietrzną. Znany fabrykant sam o­

chodów Ford, przystępuje obecnie do m asowej produkcji sa­

molotów.

Gdy lotnictwo rozwija się w tak szybkim tem pie zagranicą, gdy Rosja sowiecka zakłada fabryki samolotów, a N iem cy zbro­

ją się pomimo postanowień Traktatu Wersalskiego, czyni się w Polsce na tem polu dopiero pierwsze kroki. W Polsce powsta­

ła pierwsza szkoła pilotów cywilnych, pom ijając fakt, że nie m a­

my ani jednej katedry lotniczej, że posiadamy jedynie parę linij powietrznych, że lotnisk m am y mniej, niż Łotwa. Polska posia­

da słabą flotę powietrzną, parę fabryk samolotów i ani jednej fabryki silników lotniczych. Większa część narodu naszego nie uświadomiła sobie jeszcze, że lotnictwo i gazy, to najważniejsza broń w przyszłej wojnie. Społeczeństwo nasze nie rozumie, że w kilka godzin po wybuchu wojny, zbombardują wrogowie P o l­

skę i zatrują ludność gazami, a od tego może tylko uratować ją silna flota powietrzna.

Liga Obrony Powietrznej Państwa postanowiła wybudować Instytut aerodynamiczny w Warszawie, niezbędny do badań z dziedziny lotnictwa. Do powstania tego instytutu winny się znacznie przyczynić młode pokolenia, uświadamiając sobie, jak wielką rolę odgrywa lotnictwo w rozwoju naszej młodej Polski!

H. G . kl. VII.

Muzeum Wojska w Warszawie.

W arszaw a posiada w porównaniu i innem i stolieami zbyt m ało zbiorów publicznych. Do takich należy Muzeum W o jska, przy ulicy Podw ale, Ns 15.

Znajdują się kam bardzo c c n n t przedmioty. Szkoda w iel­

ka, że te zbiory zwiedza tak mało osób, zwłaszcza z pośród stałych m ieszkańców W arszaw y. Muzeum to pow stało w roku 1918 stym (po wyjściu N iem ców ), częściowo z darów p ryw at­

nych osób, częściowo se zbiorów dawnego Muzeum N arodo­

wego. Zabytki te są niestety stłoczone w dziewięciu zaledwie pokojach lokalu, ps byłym rosyjskim eyrkule policyjnym . Z b io ­ ry rozmieszczono w porządku chronologicznym , począwszy od brani z kam ienia łupanego, a skończywszy na karabinach m a ­ szynow ych i samolotach.

Pokój pierwszy obejm uje broń z epoki kam ienia łu p a ­ nego i gładzonego (neolitu), na trzy tysiące lat przed Cbr., model kurhanu wodza słowiańskiego z IX-ego wieku ery naszej, i w osobne) pablocie są p rjed m ioty znalezione w tym kurha­

(12)

nie. Dalej widzim y bron sieczna z różnych epok: miecze (Płow - ce), rapierv, pałasze, karabele, szable b^torówki, węgierskie, czarns i wschodnie, tasaki, oraz szpady. Zw raca uwagę szpada praw dopodobnie cesarzowej Katarzyny 11. (J w yjścia znajdują sie d v a duże popiersia J . Sobieskiego i C z a rn e c k ie g o .

W drugim pokoju ostrzym y ze wzruszeniem rta sztandary wojsk polskich z lat 1863 — 1919. M.-j ścianie w gablotach w i­

szą rysunki sztandarów Kościuszkow skich i ' A ugustow skich, których oryginały pozostają niestety w Wiedniu.

W rogu raastepnaj sali sto; husarz na kon u, w pełnej zbroi,

z k o p j ą w ręku, koncerzem u kulbaki, s?ablą u boku i skrzydłam i

u ramion. Na w idok tego rycerza, w stal zakutego, pow staje we wyobraźni ataki husarii, opisyw ane przez Sienkiewicza. Czu­

jem y, że nie było w tych obrazach przesady, że istotnie ława ta kich mężów musiała miażdżyć wszystko na swej drodze.

W rażenie to potęguje widok, stojących w pobliżu, żelaznych zbroje innych w ojsk polskich: piechoty i tow arzyszów p a n ce r­

nych. Na ścianach i w szafach widnieją kolczugi, misiurki, przyłbice, m izerikordje, kordelasy, halabardy, berdysze, oksze,

b a ł t y , nadziaki, top®ry, siekiery, czekany i t. p. Dalej w idzim y

sahajdaki ze strzałarw', kusze, m uszkiety, hakow nice, strzelby skałkow e, pistolety; raastepnis spostrzegam y broń obuchow ą, rzędy na konie, ostrogi, tarcze i t. d.

O bok tej sali jest pokoik im ienia J . Brandta, sufit przy"

ozdobiono częścią namiotu tureckiego, na ścianach i w sza"

fach uwiięszczono w schodnie rzędy, łuk>, strzelb/ i stroje.

Przechodzim y do sali z czasów Kościuszki i Ks. J®- zefa. Je s t w niej serja obrazów Chełm ońskiego, ilustru­

jąca tę e®okę. Jak© eksponaty złożono tam m undury i feroń róin ą. Z w raca na siebie zwłaszcza uwagsę pam iątkow a szabla Kościuszki, jego czapka generalska, m etryka chrztu, naw et pudełeczka, w ykonyw ane przez niego i kula z pod M aciejow ic. Je s t tam jeszcze kula z pod W aterlo o. le ­ żąca obok maski pośm iertnej N apoleona. Kule te m ów ią nam wiele i przypom inają tragiczne m om enty dziejowe. Inne­

go rodzaju pam iątkę stanow i serwis porcelanow y Ks. Jó z efa , który ofiarow ali mu generałowie: C hłopicki, So ko ln icki, D w e r­

nicki, Sierako w ski, Chłapow ski Dem biński, W y b ick i i S k rz y ­ necki, oraz gablota ze w stążkam i ©rderowemi Ks. Poniatow skiego.

W szóstym pokoju uwydatnia się silnie portret ks. Kon*

stąratego i jako kontrast duży obraz Kossaka, przedstaw ia­

jący śmierć Sow ińskiego. O bok obrazu leży szczudło jenerała.

Nieco dalej znajduje się pokoik z niezhczonemi pa­

m iątkam i legjonów Piłsudskiego, m ianowicie: kurtka, szabla i portret Marszałka, projekt pom nika dla ułanów z pod Ro- kitwy f m undury „leg u n ó w “ .

W następne) sali j«st nader oryginalna duża płasko*

(13)

rzeźba w drzewie, dzieło i dar ppr. Juszczyka, przedsta­

wiająca jen. Hallera pod Rar ń "?ą. — Twarze na płasko­

rzeźbie jak żywe, pełne ruchu i wyr :zu. ISa ściana h wisi broń nowoczesna, a to: k irabiny k.ikudziasięciu system ów ,

•d starych ste-n .-iowych iio c^ w s^ y , do najnowszych, iglico­

wych. W ielk o ść ich różna: od m ./eńkich kaw aleryjskich, do wielkiego kalibru Mausera, słuzą-:sgo do ostrzeliwania czołgów (długość ok. 2 m ). M i ścian » wisi obraz . :łen grozy, przed­

staw iający śm: rć żoł-i ?rza r po 1 chorągwi Dowbor — Muś- nickiego, który się dostał w ręce b dszewickie. Pod tym o b ra ­ zem spostrzegamy drogą pam iątkę: krzyż k>. Skorupki, z k tó ­ rym ten kapłan — bohater szedł ma czele obrońców W arszaw y do boju. O bok czerwieni s:q kilka. l.MŚcie krw aw ych sztand a­

rów bolszewickich, które zdo.i>yły nasze dzielna wojska w r.

1920. Na ścianie zaś wisi 18 portretów jenerałów, którzy się przyczynili do tych zwycięstw zm artw ychw stałej Polski. Z w ie ­ szające się u sufitu m odela sam olotów, przypom inają ni-rn, że żyjem y w epoce rozw-.ju lotnictw*.

O to pobieżny obraz naszego muzeum. Je s t ono bogate, lecz całość nie czyni tego wrażania, jekieb y mogła czymc, g d y ­ by muzeum posiadało obczarniejszy lokal. Zapr-wne nie może się ono równać z podobn ymi muzeami zigranicznsm ', posiada jednak tyle drogich nam pam iąte1-, przypom inających tyle bohaterskich w ysiłków naszego narodu w całym szeregu stuleci, że zwiedzać je można wielokrotnie z niesłabnącem ni­

gdy zainteresowaniem .

M. Chlewicki kl. V.

L i s t y .

Kom adzyn 6/111.25.

Posępny wieczór grudniowy. Za oknami świszeze wiatr, a kołysane nim gałęzie drzew, ociera ąc się o ścianę domu, sprawiają dziwny, nieokreślony szmer. Zdal«ka zdaje się dola­

tyw ać turkot wożu, jadącego szosą, słychać odległe poszcze­

kiwanie psów, przechodzące chw ilam i w ponure wycie. N ie ­ dom knięte okienko strychu skrzypi żałobnie za każdym silniej­

szym podmuchem wichru, a z kąta słychać skrobotanie m y ­ szy, której co pewien przeciąg czasu odpowiada, ukryty gdzieś w śtianie, żuczek — kołatek....

W głębi jednego z pokojów widnieje jakaś postać... S tru ­ ga światła wpada przez uchylone drzwi z sąsiedniego pokoju i, ©dbita od lustra stojącego w rogu, rozprasza je w delikat­

nym tonie. Na tle tego światła odcina się biado subtelny pro­

fil dziewczęcy, w ychylający się z nocy czarnych, puszystych w łosów ; Zaciśnięte kurczowo koralow e i, zda się, w ykrojone ręką artysty usta, lekkie, lesz pełne goryczy, ich skrzywienie,

(14)

pozwala dom yślać się bolesnej wewnętrznej rozterki, nawet...

rozpaczy! W oczach, szeroko otw artych, lśnią łzy...

Na podłodze, u stóp dziewczyny, widać rozsypane listy....

Dłoń jej tuli m ocno jeden z nich do bijącego serca... tuli ja ­ kimś ruchem rozpacznym.... ruchem niewypowiedzianej miłości i żalu.... tuli list od narzeczonego, który hen, daleko krwią

■erdeczną płaci za spokój swej zagrożonej ojczyzny! S ło w a tego li stu są złetą przędzą marzeń o szczęściu... marzeń o le­

pszej doli na łonie oswobodzonego ©d najeźdźców kraju!

Tchnie z nich głęboka wiara w przyszłość... tchnie gorąca i czysta jak łza miłość! W szystkie swe najdroższe m yśli i prag­

nienia przelał młodzieniec Ha papier... J a k dziecko, cieszy się na myśl powrotu do swej wsi rodzinnej, cieszy się na myśl 0 powitaniu sw ych rodziców i narzeczonej po długiej rozłące:

„...ft §dy czarne zwątpienie zaczyna w kradać sią do mej du­

szy, obraz Wasz rozprasza jego cienie i wlewa nowe siły d» żył!

Módl się za nami Jad ziu ... módl się za naszą Ojczyznę 1 za mnie, abym m ógł do W a s powrócić!

Tw ój zawsze Je r z y " . Tylko tyle, a jed n ak... tok dużo! T yle miłości zawierają te proste słowa, płynące z głębi duszy żołnierskiej.... Pod w p ływ em tych wspom nień, przez myśl dziewczyny przelatują oderw ane obrazy w ojny, życia codziennego, lecz w yp ełn io n e­

go troską i tęsknotą, kłębią się nieokreślone jakieś widzenia, a wśród nich uporczywie pojawia się prosty kopiec z zatknię­

tym na nim, z drzewa wystruganym , krzyżem — m ogiła żoł­

nierska....

„O B o ie ! B o ż e !“ B ó l ostry, dręczący duszę dziewczęcia staje sie nie w ysłow ionym , strasznym.... prawie.... zm ysłow ym ! Pow strzym yw ana długo fala łez. w yw ołana w spom nieniem przeszłości, rzuca się z niebieskich, bezbrzeżnie smutnych o- tząt i łkanie wstrząsa w iotką postacią dziewczyny, łkanie za straeonem szczęściem, za dwojgiem zm arnowanych przez n ie ­ ubłaganą wojną istnień....

ft na biurku leży w zwykłej, z szarego, jak życie żołnie­

rza, papieru, kopercie proste zawiadom ienie:

„ P lu t o n o w y ___I pułku artylerji potowej Je rz y Ja siń sk i, poległ w bitwie pod G rabow em 7/XI 192... r.

Dow ództw o Pułku".

J . Ja ło w ie c k i.

Polacy w Stanach Zjednoczonych.

Ju ż pod koniec osiemnastego wieku zaczynają Polacy przybywać do Stanów Zjednoczonych. Ci pierwsi przybysze przy­

(15)

jeżdżają bądź dlatego, że nie mogąc patrzeć na cierpienia kraju macierzystego, wolą żyć i um ierać na obczyźnie, bądź dlatego, że chcą poprzeć Am erykan w walce o wolność. Między tymi pierw­

szymi przybyszami są również i bohaterowie narodowi, jak Koś­

ciuszko i Pułaski, który zginął pod'Saw annah, walcząc w obronie niepodległości Stanów Zjednoczonych. Dopiero w drugiej poło­

wie dziewiętnastego wieku zmienia się cel przeważnej części emigrantów polskich. Teraz coraz częściej przybywają tacy, któ­

rzy szukają w Am eryce łatwiejszego chleba, lub tacy, którzy są­

dzą, że na nowym kontynpncie będą mogli w krótkim czasie dorobić się znacznego majątku. M im o że cele ostatnich em i­

grantów są zupełnie inne, aniżeli ich poprzedników, czują się oni Polakam i i starają się zachować na obczyźnie swoją na­

rodowość.

I.

W iem y, że jedną z podstaw życia narodowego jest jego język, dlatego poświęcę kilka uwag gwatze polsko-amerykań­

skiej. Polak w Am eryce, podobnie jak góral w kraju ojczystym lub Polak na Kaszubach, stworzył sobie odrębną gwarę, którą posługuje się w codziennem życiu. Gwara ta jest prawie niezro­

zumiała dla rodowitego Polaka, posługującego się językiem lite­

rackim. G dy taki emigrant poraź pierwszy usłyszy tę gwarę, gorszy się zwykle tem, że jego rodacy tak szpecą ojczysty język obcem i naleciałościam i i przekręcają go do niepoznania. W krótce jednak ten sam przybysz zaczyna się wyrażać, że dziś pojedzie

„karą" („c a r" — wagon kolejowy, tramwaj) do miasta za „bizne­

sem " („b usin ess" = interes) lub, że poszedł do „sztoru" („sto ­ rę" = sklep, skład), do „groserni" („g ro ce ry" sklep kolonjal- ny), do „buczra" („butcher" rzeźnik), do „drajgudo sztoru"

(dry goods storę" sklep łokciowy), kupił sobie „ow erkot*

(„o ve rc o a t“ palto), „kend ów " dla swego „b e b i" („c a n d y " — cukierek „bobi" — dziecko), na „kovn erze“ w „sztorze“ („eor- ner" — róg, na rogu ulicy „storę" — sklep). Z powyższych w y­

razów widzimy, jakim językiem posługuje się półtora miljonowa ludność polska w Am eryce.

Je ż e li język polski, przeniesiony na grunt am erykański, ma żyć i nadal się rozwijać, powinien swoją odrębność zacho­

wać i nie ulegać wpływom obcego mu języka, ale raczej dążyć do tego, żeby pozostawił trwałe ślady wpływów na język an­

gielski.

II.

Em igracja polska składa się dziś przeważnie z ludu w iej­

skiego. Dziwna jednak rzecz, ten lud wiejski lgnie do miast i przekształca się w mieszczan. Łatw ość zarobku i wygodniejsze życie prawdopodobnie powoduje to, że dawni wieśniacy wolą mieszkać w miastach i pracować we fabrykach i kopalniach, jak

(16)

zajmować się rolnictwem na „farm ach" („fa rm " = osada rolna).

Zaledwie trzecia część ludności polskiej osiedliła się na farmach i tych trzeba było dopiero „ściągać" przy pom ocy sprytnych agentów i specjalnych koloji • orów. Polacy również naogół mało zajmują się przemysłem i handlem, można powiedzieć 0 polonji am erykańskiej, że jest wśród niej za wiele robotników fabrycznych, a za mało przemysłowców. Skupienie się znacznej ilości Polaków w Chicago, pozwoli nam rozpatrzeć stan przemysłu 1 handlu w tem m ieście, a to samo można rzec i o pozpstałych osadach. W Chicago, czyli inaczej Warszawie am erykańskiej, na 150,000 Polaków, było w roku 1910-tym: 39 piekarń, 58 sklepów z obuwiem, 18 aptek i składów aptecznych, 5 sklepów z towa­

rami, 9 składów mebli, 175 sklepów koioftialnych i około 300 salonów (salon czyli gospoda). Przemysł ogranicza się do kilku większych zakładów, a m ianowicie: do jednej fabryki wyrobów z drzewa, składu drzewa budowlanego i trzech browarów. H ur­

towych składów różnego rodzaju prawie że niema. Z tych cyfr wynika, że Polacy pracują przeważnie we fabrykach i kopal­

niach. W niektórych fabrykach wyrobu ze stali przekonano się, że połowa robotników jest pochodzenia polskiego, to samo stwierdzamy w kopalniach. Widzim y więc, że robotnika polskie­

go używa sią^do najcięższej pracy fizycznej.

(D ' C‘ n ) A. D. kl. VI.

14

Ze świata przyrody.

W ielu uczniów zajmowało sią zbieraniem owadów, ho­

dowlą takowych, ale widząc, że praca ta wym aga dużo dokład­

ności, zaprzestało tych zabiegów po kilku nieudanych próbach, fl jednak zbieranie owadów, hodowanie liszek jest rzeczą nie- tylko bardzo pouczającą, ale nawet przyjemną.

Ju ż z wiosną pojawiają się u nas liczne gatunki motyli (lepidoptera),

Je d n y m z pierwszych jest żółtawiec (clias ramni). W y la ­ tuje on w lutym lub marcu.

W kwietniu, maju pojawiają się pawiki (vanessa io) jedne z piękniejszych motyli k ł o w y c h , pazia żeglarki (papilio poda- lirius), pokrzywniki (var)essa polychloros), biaiawce kapustniki (pieris brassicae), białawce rzerzuchowce (pieris cardam ines).

W szystkie te m otyle należą do dziennych (diurnaj. Prócz tych m am y z wiosną motyle nocne (crepuscularia). Je d n y m z więkśzych jest ćm a ligustrowa (sphinx liguscri).

Niewszystkie jednak gatunki są już w tym czasie dorosłe- mi motylami, są bowiem jeszcze inne, będące w stanie poczwa- rek lub liszek. W maju napotykam y gąsięnice prządki mniszki

(17)

czyli zakonniczki wielkogłowy (liparis dispar), należącej do m o­

tyli nocnych.

O hodowli jej nadm ienię słów parę.

Pew nego dnia przechodząc koło jabłoni, zauważyłem n ie ­ wielką gąsieniczkę, siedzącą na liściu. Głowa jej duża, grzbiet, przepasany modrą pręgą, na której znajdują się kropki czerw o­

ne i niebieskie. Zresztą zupełnie szara. Z boków wyrastają kęp­

kami włoski dość twarde. Je s t to właśnie gąsieniczka prządki mniszki (liparis dispar). Liszkę um ieściłem zaraz w specjalnem pudełku. Codziennie dawałem jej świeże liście i zauważyłem po kilku dniach, że znacznie urosła. Raz jednak spostrzegłem, że gąsienica nie napoczęła listków i siadła na bocznej ścianie pudełka. Na drugi dzień znów zajrzałem i zastałem ją w tem sam em miejscu, lecz jakże zmienjoną. Cała skórka pomarszczo­

na, a z głowy do połowy zsunięta Nad wieczorem skóra z gło­

wy opadła i liszka powoli zaczęła wysuwać się ze starej powło­

ki. Ja k a teraz ładna, pokryta bujnym włosem , jaśniejąca jaskra- wemi kolorami!

Proces taki zowiemy lenieniem . Zmieniwszy skórkę, liszka zabiera się zaraz do jedzenia i z każdem dniem zwiększa się jej apetyt. Len ieje kilka razy. W końcu czerwca osnuwa się w rzadką przędzę i zamienia się w poczwarkę. Osiem nastego dnia z poczwarki wylęga się ćma. Je s t ona duża, ma ciało szorstkie, skrzvdła żołtoszare, poprzerzynane czarnemi pręgami.

Je s t to samica.

Pudełko zaniosłem na werandę i postawiłem na stole. Po kilku godzinach zauważyłem małego szarobrunatnego motylka, który wiedziony jakim ś dziwnym instynktem przyleciał z ogrodu i krążył koło pudełka, w którem znajdowała się moja w ychow a­

n ka. Cóż się okazało? B y ł to sam iec tego samego gatunku.

Sam czyk różni się od sam icy wielkością i barwą. Malutki, nad­

zwyczaj zręczny, szarobrunatny z czarnemi zygzakami na skrzy­

dłach. Różki grzebieniaste. Je s t to jedyny gatunek, gdzie sa­

m iec jest inny, niż samica. Następnego dnia sam ica zniosła kil­

kaset jajek i przykryła je gęstym, brunatnym włosem, wydziela­

jącym się z odwłoka.

Na drugi rok, w maju z jaj wylęgły się liszki.

(D. c. n.) j s t efa n o w jcz k i v .

Z wycieczki do Warszawy.

Dnia I-go marca o godzinie 6,25 rano, wyruszyła do W arsza­

wy wycieczka uczniowska klas: 6-ej, 7-ej i 8 ej, z panami profeso­

rami Iwaszkiewiczem, Kenską i Guliną. Głów nym celem wyciecz­

ki było wysłuchanie koncertu klasycznego w konserwatorjum,

(18)

Koncert poprzedzono zwiedzeniem muzeum zoologicznego w uniwersytecie warszawskim. Z niezwykłą uwagą przyglądali się uczniowie olbrzymiej ilości nagromadzonych okazów, zarów­

no naszej, jak i egzotycznej fauny. Szczególną uwagę zwracały na siebie zwierzęta przedhistoryczne, jak mamut, w ykopany na Syberji. Po zwiedzeniu muzeum udaliśmy się do konserwatorjum, by wysłuchać koncertu pieśni klasycznych, łacińskich. Koncert, którego wykonawcam i byli uczniowie i uczenice szkół warszaw­

skich udał się doskonale. Odśpiewano szereg wierszy Owidju- sza, Fedrusa i Horacego z zachowaniem rytmu i metru. Do wierszy stosowano bądź muzykę starożytną, bądź dobraną do nich muzykę kościelną. Należy zaznaczyć, że pomiędzy autora­

mi znalazł się i nasz Sarbiewski. W wykonaniu poszczególnych chórów znać było długie ćwiczenie i prace, co dało oczywiście doskonałe efekty i gdyby nie przeładowanie programu, koncert wypadłby istotnie bez zarzutu

Pełni miłych wrażeń słuchowych rozeszliśmy się na obiad, a po dwugodzinnej przerwie zebraliśmy się u stóp pomnika ks.

Józefa, gdzie ułożono plan spędzenia wieczoru, w rezultacie c z e ­ go podzielono się na dwie grupy, z których jedna poszła do teatru na „Przepióreczkę" — Żerom skiego, druga na „O p o w ieść zi­

m ow ą", — Shakespeare’a. „O pow ieść zimowa" przeniosła nas w kraj zaczarowany, który stworzyło tło sztuki o fabule niezbyt głębokiej, niezbyt rozwiniętej akcji. To też, pominąwszy treść sztuki, należy zaznaczyć, że rzecz wystawiono w ujęciu „no\Vej sztu­

ki" i tu osiągnięto niebywałe rezultaty pod względem dekoracyjnym . Sztuka obfitowała w niebywałe m om enty efektu dekoracyjno- świetlnego. Św ietny balet i harmonijna muzyka dopełniały prze­

pięknej całości, stwarzając istotnie jakby opowieść cudną i fan­

tastyczną, której koniec spowodował powrót do rzeczywistości, do noclegu w „Towarzystwie Krajoznawczem".

Przedpołudnie dnia następnego poświęcono zwiedzeniu katedry św. Ja n a , krypty Sienkiewicza i muzeum w ojsko­

wego. Tu m ieliśm y sposobność przyjrzeć się rozwojowi broni od epoki kam iennej, poprzez pierwsze żelazne ciężkie a nieforem ne miecze, poprzez coraz lepiej doskonalo­

ne a misterne szable, poprzez pierwsze prym itywne strzelby aż do dzisiejszych wydoskonalonych broni. G odne uwagi były zbroje, napierśniki, hełmy, rękawki.

W reszcie oglądaliśmy pamiątki wojsk polskich z okresu napoleońskiego, z czasów legjonów Piłsudskiego, wojsk Hallera.

Tegoż dnia o godz. 2-ej opuściła wycieczka Warszawę.

K . KI. VII.

Autorowi „Solidarności".

Po przeczytaniu artykułu p. t. „Solid arn ość", przychodzi mi

n a m yśl kilka refleksyj, flutor twierdzi, że wiele lepszych je d ­

16

(19)

nostek cierpi z tego względu, że ich przekonania nie mogą się sharmonizować z zapatrywaniami ogółu klasy. Istotnie jest to bolesne dla takiej osoby, nie wiem tylko, czy dostatecznie uzasadnione. Ja b y m uważał, że „leps/eT jednostki (o których autor wspom ina) są zwykle zbyt pewne słuszności swojego zda­

nia, by uznać odm ienny sąd większości. Skąd autor „So lid a r­

ności", pytam się, ma tak g!e'>ol'.ie przeświadczenie, że osób lepszych ogół nie rozum ie? Może one raczej ogółu nie rozu­

mieją, gdyż trudno sobie wyob m \ zeby kilkunastu uczniów jakiejś klasy mogło być w błędzie, a jeden członek tej samej

klasy miał rację.

Nie mogę uwierzyć w m niem ania, że jednostka „o płyt­

kim um yśle" „rej wodzi" w k' m -. Autor „Solid arności" tłóma- czy to sobie „w ym ow ą jednostek g; . ych". A przecież „lepsze"

jednostki posiadają pewien rozsądek, który im może posłużyć do zdemaskowania takiego wodzireja, a pozyskania sobie og ó­

łu. Tego jednak jednostki „lepsze nie są w stanie zrobić,. S k o ­ ro tak, to nic dziwnego, że nie mają one „m iru " wśród kolegów.

F . B . KI. VIII.

Przegląd prasy.

Je d n ą z najciekawszych kwestyj, jaka powinny poruszyć pisma uczniowskie, jest, czy leps/e są pisma pisane przez młodzież, czy dla młodzieży. Zdaje się, ; nie o<i■ nvia^Ia swem u zadaniu ża­

den ztych dwóch typów pism. Pism uczniowskich, poza miastem, w którem wychodzą, nikt me czyta, oprócz recenzentów — a pis­

ma pisane dla nas przez starszych, nigdy nie obejm ują w łaściw e­

go życia młodzieży. Pism a uczniowskie mają znaczenie przede- wszystkiem sam owychowacze dla piszących w nim Kolegów. W i ­ tamy dlatego z uznaniem pojawienie się nowych pism gimnazjal­

nych jak np. „E c h a Szkolnego1' (Płock). Niektóre wydawnictwa odznaczają się nawet wysokim poziomem redakcyjnym , są w y­

dawane bardzo estety z.lie jak „Ku słońcu" ^Warszawa), niektóre odznaczają się dobor- m dobrego materjału — „P ra c a " (Puław y)

— inne mają z n a o r u , j k pisma siedleckie, z których najlepszem jest „K u sl jh c u ". Ocjóu mi .dzieży pisma te jednak nie mogą zadowoln c f ; ; s.• n ; > ; spełniają swego zadania, lub spełniają tylko częściowo, pisma wyJuwane-dla młodzieży (np. „M ó j przyjaciel"), — gdyż żadne z tych pism nie potrafiło skupić koło siebie odpowiednich wybitnych autorów, chociaż tacy znaleźliby się w kraju (np. Ja n u sz Korczak w prozię, J . Ejsm ond w poezji).

Najbardziej zbliżają się swą treścią do rozwiązania kwestyj usiłowania harcerzy. Prawda, przeważnie prowincjonalna praca har­

cerska stoi wyżej od pism szkolnych dlatego tylko, że ma pewien kie­

runek, który harmonizuje z jej układem. Dla tego ogólnego kierunku m iłem i nam są i „Czuwaj" łomżyński i chełm ski „G o ś ć ".

(20)

\ Ś -

Je d n a k ogólne znaczenie posiadają jedynie centralne orga­

ny harcerskie jak, warszawski „Harcm istrz" czy poznański „Czuj D uch". O n e mogą dać młodzieży jakąś korzyść, wszak każdy powinien czytać artykuły ludzi, którzy tak bardzo >asłużyli się dla młodzieży polskiej (Sedlaczek, Strum iłło i inni).

Z pism, nie tyczących się bezpośrednio życia młodzieży, m ogą wywierać na nią dodatni wpływ pewne pisma specjalne, poświęcone np. krajoznastwu („O rli lot“ Kraków) lub radjo („Ra- djo* Grudządz).

W każdym razie pisma, obejm ującego całokształt iycia i zainteresowań młodzieży, jeszcze niema, fl szkoda...

Na zakończenie należałoby wytknąć powierzchowność oceny pism koleieńskish w organach uczniowskich. Dla przykła­

du. „ E c h o — Szkolne* (Sied lce) zarzuca doskonałym „W icio m * włocławskim czerwony kolor okładki (I).

K ó łk o lite ra ckie. Dnia 12-go lutego r. b. odbyło się zebra­

nie Kółka literackiego. Kol. B ętko w ski odczytał pracę n. t : „Bajro- nizm i skottyzm " w „Konradzie W allenrodzie", o m aw iając w p ły ­ wy W a lte r S co tt a i B y ro n ’a na ideę, charakter, osoby, treść i u- klad poem atu. W dyskusji wzięli udział kol.: Riftin, S te fa ń ik i, B. Marczak, Chaciński i Kam iński. Kol. Riftin scharakteryzow ał istotę i wartość w p ływ ó w literackich na tw órców , a kol. K a­

miński podniósł wartość indywidualizm u w poezji B y ro n ’a, S c o tta i M ickiew icza, inaczem e w p ływ ó w W inck elm ann a i Scho p en hau era na literaturę, określił zapatryw ania B y ro n ’a, Scott a i M ickiew icza na sztukę i artystę, oraz om ów ił stosu­

nek tych trzech poetów do zagadnień e ty c in y c h i do najwyż- szych problem ów człow ieka. Zakończył dyskusję p. prof. An­

ders, oceniając prelekcję. Na tem zebranie zakończono. Prze­

wodniczył kol. Sosnow ski.

Dnia 26 go lutego r. b. odbyło się zebranie Kółka literackiego. Kol. Koppel w ygłosił referat o „B o le s ła w ie Prusie, zaznaczając działalność w ielkiego p isan a, jego za­

p atryw ania na życie, naród i ludzi, jeg c poglądy na sprawę chłopską, żydow ską i fem inistyczną, oraz podając charakte­

rystyk ę jego dzieł. W dyskusji zabierali głos kol.: Riftin, Cie- chowicz, Kam iński i Podrzycki. Kol. Ciechow icz zobrazował stosunek Prusa do młodzieży akadem ickiej, kol Kam iński o­

R. KI. VII.

K P O h I K M.

i £ )

Cytaty

Powiązane dokumenty

Urojenie w jego umyśle tak splotło się z rzeczywistością, jedno tak zasłoniło drugą, że przedstawiciel tego typu, nawet mimo chęci najlepszej, nie zawsze

Ale tę on, czciciel i rzecznik pełni i mocy życia, pojmować mógł li tylko w pełnym rozkwicie przeduchowionego ciała, prze- cieleśnionej duszy — i tutaj

Dochodząc już do domu, ujrzał Janek często przez się widywanego żebraka, który, widząc wesołego młodzieńca, poprosił go o

ru nie były w stanie się rozwinąć, a pewne wady nawet miały ciche uznanie i poparcie, to teraz należy energicznie im przeciwdziałać i starać się o to, by

giną lub zgermanizują się.. proces rozwojowy narodu i państwa, napastowani ustawicznie przez wrogów Mam potrzeba było wybitnej jednostki, któraby mogła

Sarmatyzm jest nietylko satyrą na społeęzeństwo szlacheckie czasów saskich Nietylko wytyka wady dzikiego sarmatyzmu, lecz również przez ukazanie typów dodatnich,

rów jesiennych, i rapsodami, szumiącemi wśród orlich skrzydeł husarskich i stworzył pifeśń o Polsce... Jesień uchodzi a ukejetaie słodkie spływa na całą

zacyjnych, w których m ogłaby znaleźć rozrywką, zdrowy ruch, dopełnienie wiedzy i wreszcie oparcie w pracy samo- w ychow aw czej. A jednak młodzieży to nie