• Nie Znaleziono Wyników

Wyspa miłości : powieść.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wyspa miłości : powieść."

Copied!
387
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

f

.'vpoż' U

"'Yolania ązek

>ięc. lianach

żkę abonen

. •

u przetrzymywa. ' dni.

.cja nie pokrywa wartość- ej książi -A*

Kauc'. ./raca się w 14 dni niu książki. ,

Abonament musi być zapłaceń lej 1-go każdego miesiąca.

/ d. - ment można w każd ę - wać.

c -ęty miesiąc płcc- s’c

okazyjnie

(3)

W Y POŻ Y CZALNlA KSIĄ ż E K Szymona M a j b 1 u m a

■W BRZEŻA L'JAC1-L

WYSPA MIŁOŚCI

(4)

TEGOŻ AUTORA:

DWIE SIEROTY. Powieść.

t MOJA MATKA. Powieść, polecona urzędowo

przez Ministerstwo W. R. i O. P.

(5)

F

iU/Ws-

(6)

WYSPA MIŁOŚCI

PO WIEŚĆ

AUTORYZOWANY PRZEKŁAD Z WŁOSKIEGO

FRANCISZKA BATUREWICZA

WYPOŻYCZALNIA KSIĄŻEK

Szymona Majbluma

■W BHZJEJŻJłulsr-A.C!T3:_ 'j

POLSKI INSTYTUT WYDAWNICZY GDAŃSK „SFINKS” WARSZAWA

SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI NAUCZYCIELSKIEJ WARSZAWA, ULICA SIENKIEWICZA s.

(7)

U^cuman & IjomaszeuJski

ZAKŁADY GRAFICZNE WE WŁOCŁAW. KU Rok założenia 1868.

(8)

Jakto? Nikt nigdy nie słyszał o Miss Kath- łeen Mowrer, zmarłej w roku 1888 we Wło­

szech, a dokładniej: na wysepce jeziora X?

Ale może ktoś sobie przypomni w takim razie tę, którą nazywano pocieszycielką starych pa­

nien i przyjaciółką serc zawiedzionych. Może przypomni kto sobie jej niezwykły testament, który się wydawał naówczas bezprzykładnie dziwacznym, godnym amerykanki z Chicago (Miss Mowrer rzeczywiście pochodziła z Chi­

cago) a zarazem stanowiącym dowód jednego z najpiękniejszych i najszlachetniejszych czynów filantropji uczuciowej. Niezwykle ciekawy ten dokument czytany był z pewnością przez ty­

siące starych panien, ponieważ treść jego ogło­

szona została w różnych pismach, tak w Euro­

pie, jak i w Ameryce.

W tłumaczeniu opiewał mniej więcej, jak następuje:

„Ogromny mój majątek ma być użyty po

(9)

mej śmierci na założenie instytucji dobroczyn­

nej: Schroniska dla Starych Panien.

„Trzecia część funduszów powinna stano­

wić utrzymanie wspaniałe dla pewnej liczby mężczyzn, dystyngowanych, niezbyt młodych, lecz i niezbyt starych.

„Obowiązkiem owych mężczyzn będzie wejść dyskretnie w czasie stosownym w życie starych panien, które nie miały dotychczas szczęścia być kochancini. Ci apostołowie naj­

delikatniejszego uczucia będą inusieli dać owym wydziedziczonym z miłości istotom złudzenie, że zdołały raz w życiu przynajmniej wzniecić choć slaby płomyczek w sercu mężczyzny",

Taka była zasadnicza treść testamentu Miss Kathleen Mowrer.

Następowały szczegóły, wskazówki, zasady a nawet i odpowiedni regulamin dla owej przy­

szłej Instytucji, lecz wszystko to, naturalnie, nie zostało podane do wiadomości publicznej.

Ze względu na szczególniejszy szacunek dla drogiej dobrodziejki, sprawy tak delikatnej na­

tury były okryte zasłoną ostrożności.

Nie chcę bynajmniej twierdzić, że cieka­

wość ludzka nie mogła się zdobyć na należytą energję i że doniosły ten dokument niepostrze- żony został we Włoszech, gdzie Miss Mowrer

(10)

mieszkała w ostatnich, może mniej smutnych, latach swego życia i gdzie też umarła. Owszem postać Miss Mowrer była przedmiotem częstych dyskusji: rozprawiano o jej sposobie ujmowania rzeczy po amerykańsku, o jej genjąlności, o jej wystąpieniach odważnych, o jej stylowym wy­

glądzie. Czyniono przytem różne domysły.

Skonstruowano sobie historję jej życia w ten sposób: „Po pierwszym zawodzie miłosnym w młodości nie chciala ani słyszeć o mężczyz­

nach; samotność jednak zdała od płci silniej­

szej napełniła ją może, albo nawet bez może, goryczą. W ostatnich latach swego życia starała się siebie pocieszyć, rojąc w swej wyobraźni plan Instytucji dobroczynnej Schroniska dla Starych Panien. Marzyła o swem arcydziele.

A potem w ciszy i spokoju na wyspie samotnej napisała ów sławny testament." Bezwątpienia przypuszczenia te były bardzo blizkie prawdy.

Miss Kathleen Mowrer, sama będąc starą panną, nie mogła być inną, niż reszta starych panien, nie mogła też żyć i myśleć innaczej.

Ciekawsi dopuszczali nawet tę myśl, że ów

„zawód miłosny" w Ameryce nie był jedyną przyczyną tak długiego i dobrowolnego panień­

stwa lecz, że owszem, to jej serce dziewicze kochało również i we Włoszech kogoś gorącem nieodwzajemnionem uczuciem. O tern drugiem

X

(11)

8

prawdopodobieństwie miłości nieszczęśliwej Miss Mowrer mówiono może więcej, niż trzeba.

Naturalnie, miała więcej wielbicielek niż wielbicieli po śmierci i nietrudno chyba odga­

dnąć, co to były za wielbicielki. W najdal­

szych stronach, na wzgórzach i w górach, nad morzem, w wioskach zapadłych, w willach sa­

motnych, w miasteczkach prowincjonalnych, na przedmieściach miast wielkich wszędzie, tam, czy gdzie indziej, była jakaś panna mająca po­

nad lat czterdzieści, która myślała często o Miss Mowrer. Była to albo córka rodziny, albo usamodzielniona nauczycielka szkoły wiejskiej, sierota, pracownica inteligentna, hafciarka, wy­

chowawczyni — wszystkie sobie równe, wszyst­

kie bez posagu, wszystkie w wieku sięga­

jącym po za czterdziestkę; a każda z nich w chwili, gdy ktoś z domowników — słu­

żąca, matka lub ciotka — zapalał nad stołem lampę o przyciemnionem przez abażur świetle,

myślała napewno z głową schyloną przedewszyst- , kiem o tym oczekiwanym napróżno, a poza- tem również i o niej. Myślała o zmarłej tej przyjaciółce i dobrodziejce zawiedzionych serc podstarzałych. Jak umarła? Gdzie ją po­

chowano? Kto był wykonawczynią jej woli i czy wola ta rzeczywiście przez nią wykonana została. Może to była przyjaciółka Miss Mow-

(12)

rer? Do kogo możnaby było się zwrócić, ażeby się dowiedzieć, czy ów testament Miss Mowrer odpowiada wymaganiom prawnym?

Wstrząsnęła któraś z nich głową, uśmie­

chnąwszy się smutno.

„Marzenia!" pomyślała druga. „Marzenia nieco za dziwaczne naprawdę! “

„Ach, to jakiś dziennikarz" rzekla sobie w duchu inna „chcial sobie pokpić z nas, sta­

rych panien!"

„Jezioro X?“ zapytała któraś. „Czy istnieje naprawdę jezioro X ? Ach, czemuż się pilniej nie uczyłam geografji w szkole!"

„Miłość mężczyzny obdarzonego dobrodziej­

stwami Miss Mowrer!" pomyślała jeszcze jedna.

„To musi być coś więcej, niż miłość spóźnio­

nego narzeczonego! “

„Schronisko dla Starych Panien! “ powta­

rzała któraś uroczyście. „Oto właśnie Insty­

tucja, której brakło we Włoszech, gdzie tyle jest różnych Instytucji Dobroczynnych, Zakła­

dów Miłosierdzia, Ochron dla sierot, Poboż­

nych Zakładów Rzemieślniczych, Przytułków!"

„Kto wie?!" rzekła jeszcze jakaś w zamy- _ śleniu do siebie i przycisnęła do serca wycinek z gazety, włożony do koperty, jakgdyby to był list jakiś miłosny.

Tak mniej więcej myślaly panny w wieku

(13)

przekraczającym lat czterdzieści, włoszki i cu­

dzoziemki, przedewszystkiem zaś włoszki w roku 1888.

• *

Jak widzimy więc i wtedy już była nie­

jedna, która nieufnie .tę wiadomość przyjęła.

I wtedy już była niejedna z pośród podejrzliw- szych, która myślała:

„Dziennikarze chcą sobie, z nas pokpić!"

Jednak nie był to sąd trafny. Owszem, dziennikarze, dzięki właściwemu pośpiechowi swojemu podali do wiadomości ogółu bardzo nieznaczną tylko część dokumentu owego, który ma według mnie bardzo doniosłe znaczenie psychologiczne: jest to jeden z „dokumentów ludzkości" godnych podziwu i studjów głębszych.

Ogłaszam więc go tu po raz pierwszy w całości:

CHARITABLE HOME FOR OLD.MA1DS.')

„My large income, after my death, shall bz deOoted to a Charitable Home for Old Maids.

*) Oto wierne tłumaczenie testamentu Miss Mowrer:

SCHRONISKO DLA STARYCH PANIEN.

„Ogromny mój majątek ma być użyty po mej śmierci na założenie Schroniska dia Starych Panien.

(14)

„The Home will be situated in my fine oilla and its annexes, on the island of the Lakę of X.<

„Tlhe park, the gardens, the landing stage and eoerything on the island and the island itself — my absolute property — shall belong ta the Chari table Home for Old Maids.

„ Tjhe spinsters admitted ta the Institute musi stridly obey the rules of the Institute, as they ha- Ve been drawn up by me, and by me alone.

„In order to by admitted the spinsters mus send in a request to the Directress of the Institute, whom I schall appoint before my death. This re- quest must be accompanied by Iwo certificates: the birth certificate and a doctor s certificate, both in- dispensable.

„Instytucja będzie się mieściła w sławnej mej willi wraz z jej przyntleżnościami £ a wyspie jeziora X.

„Park, ogrody, przystań i wszystko, co się na wyspie znajduje, zarówno jak i sama też wyspa — która jest moją własnością wyłączną — przechodzą ra własność Schroniska dla Starych Panien.

„Panny przyjęte do Zakładu winny się najdokładniej zastosować do regulaminu owegoż zakładu, obmyślonego i ułożonego przeze mnie, bez czyjej bądź pomocy.

„Chcąc być przyjętą, ktżda z panien winna złożyć zwykłe podanie do Kierowniczki Zakładu, któremu chcę dać nazwę przed śmiercią. Do owego podania muszą być dołączone dwa dokumenty: metryka urodzenia, jak również świadectwo lekarz kie. bezwględnie konieczne.

(15)

12

„In the request to the Directress of the lnsti- lute each spinster must relate the story of her life and stałe why she Was not looed, hof she Would wish to be looed, an if she had been looed, why she did not loOe in return, or Was unable to benefit by this looe,

„Naturally preference will be gioen to those disinherited by looe, that is, spinters who Were ne­

oer engaged, who neoer receioed either smiles or promises from a man, who haoe neoer approaehed a man; in order that they may au'aken in the Institute — for the first time in their lioes — a flame, be it fatuous and fleeting, in a masculine heart.

„ The two certificates which should accompany

„W podaniu swem do Kierowniczki Zakładu każda z p3n!en musi podać historję swego życia, zaznaczyć dlaczego nie była kochaną, jak pragnęłaby być kochaną, jeśli zaś była kochaną, dlaczego się nie odwzajemnła, lub dlaczego nie mogła skorzystać z dobrodziejstw miłości.

„Pierwszeństwo, oczywiście, pized innemi, mają jedy­

nie naprawdę wydziedziczone z miłcści, to znaczy panny, które nigdy nie były zaręczone, do których się żaden mężczyzna nie zwrócił ani z uśmiechem, ani z jakąbądż obietnicą, które nawet nie miały możności zbliżenia się do jakiegoś mężczyzny, ażeby miały sposobność pozostając w Zakładzie wzniecić choć słaby płomyczek w sercu mężczyzny.

„Te więc dwa dokumenty, które trzeba dołączyć do

(16)

the reąuest to the ‘Directress of the Institute are, as u)e hat)e said:

a) the birth certificate: the spinsters must cer- tify that they are not younger than forty and not older than sixty. Up to forty - fioe years an old maid must be considered very young; only after fifty-fioe is she old, though she has the same rights from her beau;

b) the medical certificate: the spinsters must be constitutionally healthy. Neoertheless, as an exce- plion, a consumptiue spinster may be admitted, as the climate of the island may easily cure her.

Anyhoto, it is just that such a romantic illness, especially in a u)oman, should finally receaJe the admiration of a man of taste.

podania na imię Kierowniczki Zakładu, wymienione po­

wyżej, muszą zawierać następujące szczegóły:

a) metryka urodzenia*, każda z panien musi wy­

kazać, że ma nie mniej, niż lat czterdzieści, nie więcej zaś, niż lat sześćdziesiąt. Aż do lat czterdziestu pięciu stara panna może być jeszcze nazwana bardzo młodą!

starszą zaczyna być dopiero od pięćdziesięciu pięciu lat, wobec jednak swego rycerza - kawalera ma też same wciąż prawa;

b) świadectwo lekarskie: ogólny stan zdrowia panny musi być zadawalający. Wyjątkowo jednak może być przyjęta nawet panna zagrożona suchotami, gdyż klimat wyspy łatwo potrafi powrócić jej zdrowie. W każdym razie siuszną jest rzeczą, ażeby to romantyczne niedo­

maganie pociągało raczej mężczyznę o wzniosłej duszy.

(17)

14

„ The spinsters may not bring to the island either pictures of saints, nor rosaries, nor crucifixes nor relics, nor other baubles of the roman catholic apostolic church.

„ The sole religion allotDed in the Institute is loi)e. The sole Qod that may be prayed to in the Institute is the God of Lotie Cupid, son of Venus and Mars.

„ The spinsters are only required to bring their underclothing in sufficient quantity for one year; and ił must be of muślin, adorned ujith blue and pink ribbons; preferably pink.

„ The rules of the Institute — drau)n up by me and by no other than myself — shall establish the

„Panny przybywające na wyspę nie powinny żabie**

rać ze sobą ani obrazków świętych, ani koroneczek, ani szkaplerzy, ani krzyżyków, ani relikwji, ani innych jakich* bądź rzeczy pobożnych, używanych w kościele po­

wszechnym rzymsko-katolickim.

„Jedyną religją na wyspie jest miłość. Jedynym Bo­

giem, do którego się należy modlić na wyspie jest Bóg Miłości, Kupidyn, syn Wenus i Marsa.

„Panny muszą się zaopatrzyć w ładną bieliznę, któraby mogła wystarczyć na przeciąg roku jednego;

bielizna powinna być batystowa, ozdobiona różowemi lub błękitnemi wstążeczkami. Pożądane raczej różowe.

„Regulamin Zakładu — obmyślony i ułożony przeze mnie, bez czyjejkolwiek pomocy, określi stosunek wza­

(18)

delicate relations betu)een the spinsters and their beaux.

„The latter shall be required to discreetly in- sinuate themseloes into the monotonous existence of the old maids and to gioe to each of them espe- cially those disinherited by lot)e, the illusion of ha- t)ing caused a flame — even though fatuous and fleeting — in the heart of a man".

'^Jak każdy więc widzi, tekst dokładniejszy dokumentu owego o wiele lepiej wyjaśnia cel Insty­

tucji, niż to, co ogłosiły dzienniki w roku 1888.

Dziś niewiele już osób pamięta o Miss Mo­

wrer i jej testamencie. Czy jednakże istnieje owa Instytucja dobroczynna, Schronisko dla Sta­

rych Panien? Niejeden może się utrzymuje w tern przekonaniu że nic a nic w tym kierunku nie uczyniono.

I rzeczywiście, przekonanie to mogłoby mieć pewne podstawy, gdyż żadna wiadomość

jemny, a tak delikatny niezmiernie, panien i ich kawale­

rów - rycerzy.

.Obowiązkiem ostatnich będzie umiejętność dys­

kretnego wejścia w życie starych tych panien, ażeby każda z nich, zwłaszcza tak zwana wydziedziczona z mi­

łości, mogła mieć złudzenie, że potrafiła wzniecić choć siaby płg^^fjzek w sercu mężczyzny".

(19)

16

o właściwym stanie rzeczy do ogółu wcale nie doszła.

Jednakże ja wiem o tern coś niecoś. Dość, że piszę opowiadanie niniejsze, które jaknaj- zgodniejsze jest z prawdą, mimo, że może się wydać komuś, a zwłaszcza starym pannom, po­

zostałym w domu, nieprawdopodobnem zupeł­

nie.

(20)

Jezioro X bezwątpienia jest jednem z naj­

bardziej zapomnianych na świecie. Mówiono o niem nawet, że jest dzikie i malownicze, że ma pewne cechy jeziora Y, choć nieco mniej­

sze od tego ostatniego. Dzisiaj jednak, mimo postępu badań geograficznych, ma się wrażenie;

jakgdyby nie istniało zupełnie. Nawet „Tou- ring CIub“ nie zaznacza go w szeregu swych odkryć. I miejmy nadzieję, że nigdy go nie od­

kryje, gdyż inaczej zadałby największy ból du­

chowi starej panny amerykanki Miss Kathleen Mowrer, roztaczającemu opiekę i straż nad dzikiemi brzegami i wysepką zieloną.

Nawet owa wysepka zielona, widziana z drogi nadbrzeżnej wydaje. się dziką i nieza­

mieszkałą zupełnie. Nikt nie przypuszcza o ist­

nieniu tam nietylko domu jakiegoś czy willi, lecz nawet chatki najmniejszej i najuboższej, tak jest otoczona wiekowemi gęstemi drzewami,

Marino Morettl „Wyspa Miłości" 2

(21)

<•

18

niby pancerzem ochronnym. I nikomu nie przy- szłoby nawet na myśl chociażby przez cieka­

wość przedostać się na wysepkę, ażeby zakoszto­

wać tam nieco spokoju i wytchnienia, a jedno­

cześnie zaczerpnąć najzdrowszego powietrza na tym jak mogło się zdawać, zalesionym gęsto te­

renie. Wiadomą bowiem jest rzeczą, że nawet letnisko nie może się znajdować gdzieś zdała od świata i raczej pożądane jest to, które się znajduje w pobliżu miasta większego.

Los wyspy jeziora X jest zupełnie ten sam co i los pewnych wysepek na Oceanie Spokoj­

nym, zapomnianych przez geografów, bez wiel­

kiej jednak szkody dla wydawców atlasów ge­

ograficznych.

A jednak nawet tam, za tym pancerzem gęstych drzew, lizanych przez fale wodne miesz­

kają ludzkie istoty. To bowiem co komuś mo­

głoby się wydać czemś niedorzecznem i śmiesz- nem, urzeczywistniono: Schronisko Starych Pa­

nien istnieje i prosperuje doskonale od całego szeregu lat na wyspie jeziora X.

Stara panna, amerykanka Miss Kathleen Mowrer, kupując tę wyspę niedługo przed śmiercią od pewnego anglika, przeznaczyła ją podobnym sobie istotom. Obmyśliwszy i przewi­

dziawszy wszystko, uczyniła z swej wysepki (nie dla siebie osobiście, lecz dla owych udo-

(22)

brodziejstwowanych przez nią panien) praw­

dziwe miejsce rozkoszy. Szczęście to jednak mogło być osiągnięte jedynie przy pomocy olbrzy­

mich kosztów. Willa, ogród, park, pawilony, altanki—wszystko to zostało stworzone ku więk­

szej szczęśliwości dożywotnich mieszkanek willi.

W411a była ogromna. Miss Mowrer, która, mimo swego idealizmu, była kobietą bardzo praktyczną, pragnęła, ażeby willa, której nie mogło spostrzec nawet zdaleka oko profana, miała pewne cechy hotelu i klasztoru zara­

zem, ażeby jej mieszkanki mogły się cieszyć jak- największą swobodą, skupić swe myśli i snuć jaknajpiękniejsze marzenia. Willa, zbudowana podług wszelkich zasad sztuki, bogata w piękne ozdoby i kryształy byłaby mimo wszystko dość nudnem miejscem zamieszkania dla panien, gdyby w jej sąsiedztwie nie było rozległego ogrodu, którego piękności mogłyby pozazdroś­

cić starożytne ogrody babilońskie, greckie i chińskie. Miss Mowrer wiedziała dobrze, że pojęcie ogrodu kojarzy się z pojęciem o kolebce ludzkości i o pierwszym człowieku, który, wy­

gnany z Raju, utracił swe szczęście; myślała więc, że nieszczęśliwe istoty ludzkie, tęskniące do szczęścia w Raju odgrodzonym od ziemskiego padołu płaczu i wygnania, będą mogły nie­

wątpliwie cieszyć się niem w ogrodzie mają-

(23)

20

cym pewne cechy tegoż Raju. „Bo i cóż" m,v- ślała Miss Mowrer, „bo i cóż zdoła roz­

weselić ducha pogrążonego w smutku, jeśli nie piękny ogród, gdzie można się cieszyć pięknem przyrody niemal świata całego na tej nieznacz­

nej przestrzeni? Cóż zdoła uleczyć ból i uil- J| rękę serca znajdującego się pośród przeci­

wieństw i przywrócić mu dawny spokój? Prze­

cież nawet w dniach szczęścia, gdy dusza trwa w stanie spokoju, nie obawiając się bu­

rzy, czyż się nam nie wydaje, że drzewa, kwiaty i wszystko inne uśmiecha się do nas i nas ko­

cha?" „Tam wzrok, słuch i inne zmysły wy­

poczywają," myślala słusznie Miss Mowrer,

„nawet się umysł odświeża i wzmacnia." W ten sposób powoli, stara panna, Miss Kathleen Mowrer, amerykanka, całą wyspę przekształciła w ogród wspaniały,

Przybyli zdaleka, jakgdyby jakimś cudem, trzej mężowie opatrznościowi, trzej artyści na- turaliści, którzy jeszcze przed rozpoczęciem swych studjów, polegających na badaniu pącz­

ków, liści, gałęzi, pni i owoców, prawdopodo­

bnie mieli szczęście oglądać swemi śmiertelnemi oczami ogród Armidy. Byli to: fryzjer kwia­

(24)

tów, architekt drzew i profesor owoców. ♦ Ci trzej magowie, których, niestety, imiona nie są znane, byli właśnie twórcami tego nowego nieznanego niemal zupełnie Eldorado. Rozpo­

częto od nakreślenia po mistrzowsku obmyślo­

nego planu łąk, gajów i klombów wszelkiego rodzaju na pagórkowatej powierzchni gruntu, przeciętej niekiedy urwiskiem lub korytem pły­

nącego spokojnie źródełka, wijącego się w ni­

zinach pośród zarośli. Wytryskując na po­

czątku z pod ziemi tworzyło w końcu prześ­

liczne jeziorka.

Postanowiono skorzystać z każdego szcze­

gółu w wyglądzie naturalnym wysepki celem uczynienia rzeczy zdumiewających. Powstały domki, altanki, pustelnie, mosty niewielkie, ławki z jednolitego kamienia i murowane, umieszczone tak, aby każdy kto się znajdzie w pobliżu mógł uznać miejsce to za najwłaś­

ciwsze.

Sztuka i natura wzajemnie się tu uzupeł­

niały. Architekt drzewny, dzięki swej głębo­

kiej znajomości historji naturalnej potrafił bar­

dzo malowniczo rozlokować laski, grupy krze­

wów kwitnących, piękne wysepki drzew wśród kobierców zieleni, łąki usiane kwiatami, wy­

korzystać wzgórza i pochyłości, skały poroś­

nięte bluszczem i jerzyną. Zamierzał również

(25)

22

umieścić tam i ówdzie kilka kolumn, po­

mników z figurami historycznych postaci, jak Washington czy Lincoln, lub slup z urną na szczycie, poświęcony pamięci drogiego zmar­

łego dziadka Miss Mowrer. Miało to budzić nastrój melacholijny a jednocześnie urozmaicić nieco te miejsca gdzie dusza będzie chciała szu­

kać schronienia celem wylania swej tęsknoty miłosnej i obudzenia wspomnień najdroższych.

Rozumna jednak miss nawet słyszeć nie chciała ani o historycznych postaciach, ani o kolum­

nach uciętych, czy urnach. Uznano za naj­

właściwsze, aby każda roślina mogła się znaj­

dować w miejscu przeznaczonem jej przez samą naturę, tam jednak gdzie tego było po­

trzeba, naturę chciano przystosować do sztuki.

Bluszcz i inne pnącze okryły gęsto sztuczne skały i parowy; ciernie, szparagi polne i inne dzikie rośliny i krzewy znalazły miejsce dla siebie w sztucznych szczelinach i rozpadlinach stoków górskich; brzozy, jarzębina i akacje ro­

sły jakby naprzekór na najbardziej suchych nieuprzejmych terenach; platany i olchy poro­

sły w miejscach najbardziej wilgotnych, wierzby zaś niemal wyrastały z jeziora. Często drzewa różnych gatunków skupione razem harmonizo­

wały ze sobą dzięki koronom swych liści. Aka­

cja, jesion, ajlant i glodyzja tworzyły razem zgodne

(26)

grupy, również jak buk, grab, wiąz i brzoza, tak, iż drzewa te, dzięki różnorodności pni i gałęzi, jakoteż form i tonów zieleni swych liści tworzyły od pierwszej już chwili wspa­

niałą urozmaiconą i znakomicie ukształtowaną całość. Prawdziwym cudem architekta owego były również ścieżynki, baldachimy wina dzikie­

go, place, aleje, altanki okryte zielenią i szpalery.

Lecz większym jeszcze cudem były twory poety zrodzone w jego wyobraźni kwiecistej.

On to właśnie ubarwił wyspę milemi dla oka kwiatami. Nadał im nazwy nieco skompliko­

wane i uczone: Dafne - woniejąca, Libonja - rozkoszna, Silena - zwisająca, Alissa - kosz - zloty, Amarillis - piękność kobieca, Narcyz - poetycki, Nigella - damasceńska, Hipomea-zmien- na Kalandryna - rozłożysta, Arundinarja - po­

chylona, Asklepja - cielista, Lopecja - kró­

lująca. On to właśnie sprawił, że zakwitły różnobarwne kwiaty na łączkach i klombach rozplanowanych w szachownicę, w gwiazdy, w owale lub kola: krzaki róż w sąsiedztwie sileny, wanilji dzikiej oraz ageratum, to zno- wuż werbena, petunja i chińskie goździki. On to właśnie urządził klombj' i kwietniki, jego dziełem były paliki oplecione groszkiem pach­

nącym i innemi wijącemi się kwiatami, on to utworzył prawdziwe wodospady zwisającego po­

(27)

woju, on, ów • prawdziwy poeta, prawdziwy piewca kwiatów, który sam siebie skromnie na­

zywał ich fryzjerem i perukarzem. On rów-' nież wzbogacił wyspę w dwa cudne zegary, najpiękniejsze na świecie: zegar Flory, na któ­

rym znaki określające godziny tworzyły kieli­

chy kwiatów naśladujące ułożeniem plan Linne- usza i zegar ptaszy, którego godziny ogłaszał śpiew różnych ptaków znajdujących się w zło­

conej ptaszarni. Artysta ów przyrzekł Miss Mowrer uczynić również zegar perfum, który miał być jeszcze bardziej niezwykły, nie wia­

domo jednak czemu nie doszło do zrealizowa­

nia tego niezwykłego wynalazku.

Profesor owocowy był natomiast poetą owoców. Wielka jego sztuka polegała na tern, ażeby z drzew owocowych utworzyć szpaler nie ustępujący w niczem szpalerowi najbardziej po­

etycznych wijących się roślin, z owoców zaś uczynić poprostu jakby jakieś kwiaty. Wy wiązał się znakomicie z zadania. Owoce jego wyglądały naprawdę jak kwiaty. Nieraz musiał torturować nawet niejedno drzewo owocowe, ażeby nagiąć je do pożądanego wyglądu, czyli do stanu, w któ­

rym dając cudowne owoce, mogłoby zarazem stanowić prawdziwą ozdobę ogrodu. Wyrze­

kał zapewne na dążności naturalne tych drzew, nie wątpiąc o tern, że mogłyby wzbudzić po­

(28)

dziw niezwykły tworząc piramidy, czy też wy­

puszczając rozgałęzienia regularne, lub wycią­

gając się w sznur. Lubił jedynie drzewa, które się nadawały do uczynienia szpaleru lub bramy, czyli jedynie drzewa karłowate, skarlowaciałe dzięki jego sztuce. Podobnie jak fryzjer kwia­

tów i architekt drzew, miał to samo przeko­

nanie, że sztuka winna poprawiać naturę, na­

ginać ją i zmuszać do całkowitej zmiany kie­

runku kanałów wewnętrznych, zasilających so­

kami roślinę, a nawet się jeszcze dalej posunąć aż do spowodowania puszczenia przez roślinę korzeni w kierunku odwrotnym czyli nad po­

wierzchnią gruntu, gdy tymczasem korona jej znajdowałaby się pod ziemią. Uwielbiał chiń­

czyków, którzy kochając się od wieków w kar­

łowatych drzewach nie szczędzą trudów zwią­

zanych z poświęceniem się nauce głębokiej, znaj­

dującej nareszcie sposoby na hodowanie najbar­

dziej olbrzymich roślin w malutkich doniczkach.

*

Owóż ci właśni trzej artyści - natura liści, których nawet imiona nie zostały prze chowane w historji wyspy byli prawdziwie gen jalnymi twórcami wspaniałego raju.

(29)

II.

MIESZKANKI ZAKŁADU.

Lecz ileż panien mogła pomieścić wspa­

niała willa Miss Mowrer? Mniej więcej trzy­

dzieści a może nawet czterdzieści. Każda z nich miała osobną sypialnię i gabinecik, własną garderobę i salonik, gdzie mogła nawet jadać, skoro tylko nic życzyła iść do wspólnej sali jadalnej. Służąca każdej z nich, ubrana jak zakonnica i pełniąca w milczeniu swe obo­

wiązki umiała być dyskretną. Sala jadalna ni- czem się prawie nie różniła od podobnych sal w pierwszym lepszym wielkim hotelu. Do sali głównej przylegały liczne saloniki mniejsze, wy- tapetowane i umeblowane wytwornie, oraz długi piękny hall w którym ustawiono liczne stoliki z kwiatami i fotele.

Tymczasem panien było dwadzieścia cztery, oczekiwano zaś jeszcze jednej, która zapowie­

działa swoje przybycie z T.

(30)

Mówiono, że jest bardzo młodziutka: ma zaledwie czterdzieści trzy lata.

— Czterdzieści trzy? Tylko? — pytały panny starsze nieco zgorszone.

— E, to niemożliwe! — rzekla panna Klo- tylda z grymasem na ustach. — Z pewnością jakiś roczek jej urywają.

Panna Klotylda była przekonana, że mając lat-czterdzieści trzy można się jeszcze spodzie­

wać znalezienia męża chociażby sympatycznego wdowca i nie myśleć wcale o wyspie jeziora X.

— W każdym razie, — wtrąciła panna Ermelinda z miną poważną, — w każdym razie czterdziestkę ma już za sobą. Czegóż więc chcecie? Ma prawo najzupełniejsze!

— Rozumie się! Czemużbyśmy jeszcze nie mo­

gły pozwolić na to, by tu przybywały dziewczątka trzydziestoośmio lub trzydziestodziewięcioletnie?

— Toby było wspaniale!—zawołała panna Judyta.

— Brakowałoby tego jeszcze! — odezwała się półgłosem panna Ermancja.

— O, yes, brakowałoby tego jeszcze! — powtórzyła, czyniąc zarazem odpowiedni ruch głową Miss Bessie, szkotka z Glasgow, przybyła przed laty dziesięciu do Włoch pełna marzeń przesadnych o klimacie włoskim, jak również o gorących uczuciach i temperamencie wlochów-

(31)

28

AViek panien tych był, jak się mówi za­

zwyczaj, poważny, chociaż ta powaga i sza­

cunek dla wieku z tego powodu nie zawsze jest przywilejem pożądanym. Niektóre z nich miały lat czterdzieści siedem, inne pięćdziesiąt, inne znowuż pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt osiem a nawet sześćdziesiąt. Panna Klotylda, naj­

starsza z nich, miała jeszcze więcej, bo sześć­

dziesiąt jeden; była zaś wśród nich jedna szczu­

plutka zupełnie panna Ermelinda, która się przy­

znawała pocichu, że ma lat czterdzieści sześć.

Pannie Judycie można było wierzyć bez za­

strzeżeń, gdy mówiła, że ma lat pięćdziesiąt, wyglądała bowiem nawet młodziej o trzy czy też cztery lata. Panna Diomira czuła pewien wstręt do wyjawiania liczby swych lat, skoro jednak poruszono w rozmowie niemiły ten temat mówiła zazwyczaj o roku urodzenia swojego:

tysiąc osiemset... i któryś.

Temat podobny był niewątpliwie bardzo bolesny i przykry, to też bardzo rzadko się go dotykało. Każda z panien rozumiała to dobrze, że pewna delikatność w tej materji jest ko nieczna nie tyle ze względu na nią samą, jak raczej ze względu na inne, wszystkie zresztą znosząc to w duchu z całą godnością, cierpiały nad tern, że osiągnęły już wiek tak zwany po­

ważny. Wylądowując na wysepkę zieloną.

(32)

biedne te zawiedzione istoty chciały zostawić poza sobą całą szarzyznę życia, sprawy ważne i błahe, zabiegi materjalne, stosunki rodzinne, wszelkie rzeczy ciekawe, smutki, plotki. Piękno ogrodu, żywe barwy kwiatów, łagodność kli­

matu, zaciszny dobrobyt odmładzał arysto­

kratyczne istoty, wzdychające do tej zdawałoby się jedynie pięknej rzeczy na świecie, najdeli­

katniejszej, najsubtelniejszej: do elegancji.

Wszystko było wokoło nich eleganckie; same też były subtelne i wytworne. Nie uwielbiały wcale mody ostatniej, nie nosiły sukien skrojo­

nych podług wzorów Vie Parisienne, a raczej mody z przed kilku lat, miały natomiast dziwną predylekcję do niewielkich boa z piór oraz do żabocików. Uczesanie było również nieco prze­

dawnione: kok był formą uczesania przez nie naj­

bardziej łubianą. Pragnąc uszanować siebie samą żadna z nich nie farbowała swych wło­

sów. Włosy przeważnie były siwe; nieco prze­

rzedzone kędziorki jakby przyprószone pudrem spadały na skronie z wdziękiem cechującym po­

stacie wieku osiemnastego, a jednocześnie z pew­

nym smutkiem.

Wszystkie te panny, pragnące przedewszy- stkiem własnej swobody, mimo że mieszkały ra­

zem od lat kilku nie starały się bynajmniej o dokładniejsze poznanie się wzajemne. W^i-

(33)

30

doczną było rzeczą, że poufałość zbytnia nic była pożądana w pięknym zakładzie Miss Mow­

rer. I rzeczywiście żadna ze znajdujących się tam panien nie zwracała się do innej poufale w drugiej osobie; było to poprostu niedopu­

szczalne. Nawet przyjaźń podobna, jak na pensji, czy w klasztorze, nie była możliwą.

Żadna nie wchodziła nigdy do saloniku innej, aby się nie wedrzeć przypadkiem w cudzą ta­

jemnicę.

*

Panien było, jak powiedziałem już wyżej, dwadzieścia cztery, a mianowicie;

panna Hipolita;

panna Zoe;

panna Gertruda;

panna Zobeida;

panna Abigalja;

panna Eufemja;

panna Ermelinda;

panna Eulalja;

panna Remigja;

panna Demetrja panna Kamila;

senorita Ramoncita;

panna Zelinda;

panna Ermancja;

(34)

panna Debora;

panna Judyta;

panna Klotylda;

panna Zelida;

panna Zaira;

panna Brygida;

miss Bessie;

panna Eufrazja;

panna Diomira;

i mademoiselle Gipsy,

która przybyła tu na ostatku. Dziwne jej intię pobudzało do śmiechu.

Skądże przybyły mieszkanki spokojne tej zielonej wysepki? Nic nie wiadomo; wiadomo tylko, że przybyły ze świata. Niejedna może westchnęła na wspomnienie nazwy miasta ja- kiegoś jedynie, nie zaś czego innego, nie pra­

gnęła bowiem żadnej wiadomości, ani o krew­

nych, ani o rodzicach, ani o kłopotach domo­

wych, ani o czyichbądź sprawach sercowych.

Bo i pocóż wiedzieć o tern co się gdzieś zosta­

wiło daleko? Może to byli rodzice samolubni i despotyczni, może siostry zamężne, szwagro­

wie, siostrzeńcy, stare służące, a może nikt zresztą. Może któraś z nich wymknęła się pe­

wnego pięknego poranku z domu, nie mówiąc o tern nikomu, a domownicy czekają i czekają

(35)

32

wciąż na nią wyglądając kiedy powróci. O innej myślą rodzice, że wstąpiła skrycie do jakiegoś klasztoru, o tamtej znowuż, że wyjechała gdzieś za granicę, o innej jeszcze, że zostać musiala gdzieś w domu książęcym, jako damę de com- fiagnie, o którejś, że wyszła za mąż za pewnego dymisjonowanego pułkownika, a wreszcie je­

szcze o jednej, że musiala popełnić samobój­

stwo. Rodzice panny, która kiedyś niebacznie wspomniała o willi Miss Mowrer, nie wątpili już o tern że się znajduje w domu zatraty. Co do Miss Bessie, to ta musiala dawno już umrzeć dla swoich siostrzeńców w Glasgow, zanim jeszcze przjTbvla na wyspę.

Prawie, że nigdy nie towarzyszyły sobie nawzajem wychodząc do ogrodu czy parku.

Skoro nie mogły mieć przy sobie swego kawa­

lera wołały wtedy pozostawać w samotności.

Jednej wystarczało najzupełniej uczynić kil­

ka kroków w ogrodzie, usiąść i siedzieć spo­

kojnie z książką w ręku tuż obok posążka bożka Miłości, gdy tymczasem druga wołała błąkać się w lasku, a znowuż inna dochodziła aż do przecudnej kapliczki, gdzie się znajdował grób dobrodziejki. U wejścia do kapliczki wzniesionej na wzgórzu porosłem wawrzynami, paliła się lampka wieczna przed niebieskawą kamienną tablicą, głoszącą:

(36)

HERE L1ES

MISS KATHLEEN MOWRER WHO LOVED LOVE AND WAS NOT LOVELAND.

Panny klękały przed ■ ową tablicą, pochy­

liwszy głowę i spuściwszy oczy, przed odej­

ściem zaś od kapliczki nie zapominały o tern, by złożyć wiązankę kwiatów, głogu białego, kie- lichowców, lub akacji w ofierze duchowi Miss Mowrer, który się unosił tam pod tą ma­

leńką kopulką wzorowaną na świątyni Wenus.

Poczem schodziły ze wzgórza z głową po­

chyloną, wzdychając.

Wnet się jednak pocieszały, zbliżając się do swego teatru w drodze do willi. Był to piękny niewielki budynek wśród gaju olbrzymich oleandrów, które wciąż oblepione białemi, różo- wemi i plomienistemi kwiatami otaczały wspa­

niałym wieńcem ową świątynię poświęconą Mu­

zom. Cztery Muzy w postawie uroczystej, wykute z marmuru stały na straży teatru. Melpomena, bogini tragedji trzymała wykrzywioną swą maskę;

Talja, bogini komedji za mało się może śmiała, niestety; Eut^pe, bogini poezji lirycznej kładła ruchem zmęczonym flet swój na kolana; Polin- nja nie wiadomo co przedstawiała, gdyż nie miała wyrazu zdecydowanego. Nie ulega

Marino Moretti ,.Wyspa Miłości" 3

(37)

34

jednak wątpliwości, że ostatni ten posąg osło­

niętej lekko Muzy z twarzą bez określonego wyrazu może najwlaściwiej pełnił straż. Teatr Muz, zamknięty od dłuższego czasu, był już tylko ozdobą parku, jak inne budyneczki i al­

tanki. Panny jednak przechodząc w pobliżu nie zapominały nigdy westchnąć celem wyra­

żenia cichej swej prośby skierowanej do Euterpe czy Talji...

Niekiedy panny przekraczały nawet gra­

nice parku i błąkały się po drogach wysepki.

Serca ich drżały na myśl o swobodzie, którą się cieszyły zdobywając się na odwagę oddalenia się od willi. Wyspa wtedy im się wydawała naprawdę olbrzymią. Cała wyspa podzielona została na dwie równe części z których jedna była przeznaczona dla panien, druga zaś dla kawalerów, była własnością Instytucji Dobro­

czynnej Miss iMowrer. Część wyspy za­

mieszkana przez kawalerów była wprawdzie mniej pielęgnowana, lecz za to bardziej przy­

stępna. Drogi były prawdziwemi bitemi dro­

gami, któremi mogli chodzić swobodnie do­

stawcy i dostawczynie, przewoźnicy, ogrodnicy, a nawet można było jeździć powozem. Tu wyspa miała wygląd eleganckiego letniska gdzieś na wsi. W jednem z piękniejszych miejsc nad jeziorem wznosił się zamieszkiwany’ przez ka­

(38)

walerów hotel bardzo wytworny z wielkim na- , pisem zlotcmi literami na froncie:

GRAND HOTEL DES CAVAL1ERS SERVANTS.

W inncm, jeszcze piękniejszem miejscu, po­

śród bzów, kaliny, ligustrów i innych drzewek i krzewów o pięknych jagodach znajdowało się osławione Cafe des Sigisbees, gdzie kawalerowie spędzali czas na rozmowach pijąc aromatyczną herbatę i dokąd też zapraszali czasem swoje panny, proponując im likier portugalski lub ody poziomkowe.

Nie brakło również tam w pobliżu w pew­

nym pozornie dzikim zakątku charakterystycz­

nego Restaurant du Ganymede, gdzie podawano wyśmienite pstrągi z jeziora X.

W innym budynku a raczej jakiejś pago- dzie znajdował się nęcący urząd pocztowo-te- legraficzny, z którego korzystali jedynie kawa­

lerowie, gdyż panny się wyrzekly wszelkiej ko­

munikacji ze światem.

Panny wracały stamtąd do willi mając wrażenie, że odbyły, daleką wycieczkę ,,do miasta

(39)

SZCZUPŁE WIADOMOŚCI.

i.

Panna Hipolita ku większemu swojemu zmartwieniu mieszkała z bratem i bratową.

Po śmierci ojca, matki, a wreszcie ciotki nie pozostało jej nic innego jak skorzystać z gościny u swoich braterstwa. Cieszyła się nadzieją że nie będzie musiała mieszkać zbyt długo w tym domu, gdyż jej narzeczony miał ją po­

ślubić koronując w ten sposób uczucie. Byłaby z nich doskonała para: ona miała lat dwa­

dzieścia cztery, on dwadzieścia dziewięć. Cala bieda że rodzice już nie żyli a wreszcie umarła i ciotka!

Trzebaż było, że panna Hipolita spostrze­

gła, jak jej bratowa i narzeczony rozmawiają w ciemnościach na kurytarzu! Słyszy odgłos pocałunku, owszem nawet paru; słyszy jego słowa: „Dzisiaj wieczorem w ogrodzie..." Rów­

nież słowa jej: „Dzisiaj wieczorem w ogro-

(40)

dzie..." Biedna panna Hipolita nie wyszła tego wieczoru do ogrodu. Nie wychodziła już i po­

tem. Nie spoglądała na księżyc i gwiazdy przez okno od strony ogrodu. Czekała cier­

pliwie, aż narzeczony się znudzi miłością po­

ziomą i wróci do uczucia świętego.

Czekała napróżno. Spostrzegła ze zdu­

mieniem, że czekały obie.

2.

Panna Zoe, ujrzawszy podczas sezonu ką­

pielowego w Viareggio, mężczyznę nawpółob- nażonego rozciągniętego na piasku, niezmiernie się przeraziła. Był to strach, czy odraza, nie wiedziała napewno. Dość, że się nie ką­

pała z obawy, ażeby się nie spotkać z podobną rybą pod wodą.

— Dajże wreszcie spokój z tą swoją skro­

mnością! — mówiła jej siostra. — Trzeba się przyzwyczajać nawet do tego, jeśli chcesz zna-

• leźć męża. Czyż są odziani Apollo, Antinous, Narcyz, Mars lub Merkury?

— Ależ to jest piękno kształtów!

— E!... marmurowe!

Siostra wyszła za mąż za bogatego brzyd­

kiego hrabiego, ona zaś w dalszym ciągu obda­

rzała miłością kota, turkawki, kanarków, pa­

pugę, jaśmin, ojca, macochę i małą figurkę I

i

(41)

38

„Apollina Belwederskiego" wykonaną w fa­

bryce w Signa.

3.

Panna Gertruda, straciwszy wszelką na­

dzieję znalezienia męża, doszła do przekonania, że jedynem jej powołaniem jest zostać zakon­

nicą. Wstąpiła więc do klasztoru.

Miała się nazywać Siostrą Teresą od Je­

zusa; miała już własną celę, miała klęcznik, krucyfiks i psałterz. W wigilję jednak swych obłóczyn otrzymała od pewnej wychowannicy mglistą wiadomość o Instytucji Dobroczynnej Miss Mowrer. Nie namyślając się długo wy­

szła z klasztoru, uniknąwszy w ten sposób świętokradztwa.

4-

Panna Zobeida mając około lat dwudzie­

stu była bardzo ładna. Siostra jej, przeciwnie, była brzydka. Matka zazwyczaj mawiała:

— Zobeida wyjdzie z pewnością za mąż za jakiegoś księcia, lub barona, czy też ban­

kiera, miljonera: słowem, za tego, za kogo zechce. Ty zaś, moja Pierina, nie wyjdziesz pewno, biedactwo.

Panna Zobeida wyczekiwała księcia, ba­

rona, bankiera, miljonera... aż do lat trzydzie­

(42)

stu pięciu, gdy tymczasem siostra jej wyszła za mąż za pana C., pewnego dość poważnego urzędnika z Ministerstwa Robót Publicznych.

Panna Zobeida przeglądając się w lustrze (a była i w tym jeszcze okresie bardzo ładna) zrozumiała nareszcie, że książęta się żenią z księżniczkami, synowie bankierów z córkami bankierów, miljonerzy z wdówkami po miljo- nerach i że zresztą to już nie są te czasy, kiedy nawet najpiękniejsza panna mogłaby mieć wol­

ność wyboru mężczyzny, jakiego tylko zapragnie.

5.

Panna Abigalja była sławną feministką.

Odznaczyła się bardzo na wielkim kongresie w Rzymie w roku 1902. "Występowała często publicznie dowodząc potrzeby zrównania dwojga płci w przemówieniach pełnych zapału i zawzię­

tości. Nienawidziła mężczyzn. Była gorącą wielbicielką sufrażystki londyńskiej Miss Pank- hurst, która wykonała zamach na życie Asquith’a i od której biorą początek strejki głodowe.

Po kongresie odbytym w Rzymie założono

„pismo kobiece dla walki z mężczyzną". Pisy­

wała artykuły piorunujące. Gdy ją zapytywano, czego właściwie chce, odpowiadała: głosu, głosu, głosu, głosu! Gdy zapytywano, czemu tak nienawidzi płeć brzydką, odpowiadała, że

(43)

40

przyczyną tego nie dopuszczenie do głosu, głosu, głosu, głosu! Gdy zaś doradzano jej ażeby jeszcze zaczekała czas jakiś cierpliwie, mówiła, że nie ręczy, czy nie rzuci wreszcie bomby pod gmach Pałacu Braschi przy najmniejszej nawet zwłoce w przyznaniu prawa głosu, głosu, głosu, głosu!

Wtem, nagle „pismo kobiece dla walki z mężczyzną" przestało się ukazywać. Panna Abigalja wyjechała. Nie słychać o niej ani w Rzymie, ani w Medjolanie, ani w Turynie, ani we Florencji, ani w Genui, ani w Neapolu.

Nikt jej już nigdy i nigdzie od tej chwili nie spot­

kał na całym półwyspie.

Dokąd że się udała ta nieprzyjaciółka mężczyzn?

6.

Pewnego wieczoru panna Eufemja, przeglą­

dając wraz z narzeczonym ostatnią stronę ga­

zety rozłożonej na stole, natrafiła na następu­

jące ogłoszenie matrymonjalne:

„Wdowa trzydziestodziewięcioletnia z dwoj­

giem dzieci, chłopcem i dziewczynką, posiada­

jąca pięćset tysięcy, oraz dom w mieście i willę na wsi, pragnie wyjść za mąż za młodego ka­

walera bruneta, nawet niezamożnego, byle o wzniosłej duszy artystycznej."

(44)

— Żeń się! — rzekła żartując Eufemja.

— A wiesz? dobra myśl!

7.

O pannie Ermelindzie wiadomo tylko, jak razu pewnego odezwała się do swej matki: — Ach, doktór Albertis jest przepiękny!

Matka była ogromnie zgorszona:

— Jak możesz tak mówić? Wstydziłabyś się!

8.

O pannie Eulalji nie wiadomo nic więcej, jak tylko to, ze miała może nosek nieco za mały...

Nie miała węchu i tyle!

9-

O pannie Remigji nie wiadomo nic abso­

lutnie.

10.

O pannie Demetrji posiadane wiadomości głoszą, że się kochała razy kilkanaście w swem życiu: w jakimś profesorze gimnastyki, w pro­

fesorze filozofji, w weterynarzu, w jakimś pięknym młodzieńcu, w pewnym tenorze (księciu z Man- tui), w pewnym szoferze, w jakimś panu blon­

dynie, który bawił przez miesiąc jako gość

(45)

42

u państwa P., w podporuczniku kawalerji, w jakimś właścicielu nowego kinematografu, w aktorze kinematograficznym, w inspektorze pracy a wreszcie w przedstawicielu służby bez­

pieczeństwa publicznego, który bynajmniej nie wyglądał na to aby mógł mieć coś wspólnego

z bezpieczeństwem publicznem. W

Trzynasty musialby być prawdopodobnie ostatnim i bezwzględnie zostać jej mężem. Ten jednak trzynasty kazał bardzo długo czekać na siebie. Czyja była w tern wina? Panny Demetrji, czy jej przeznaczenia, - czy też może liczby kabalistycznej? To tylko pewne, że trzynasty przyszedł znacznie później w osobie kawalera Instytucji dobroczynnej Miss Mowrer i był to jedyny, który może traktował tę sprawę nieco poważniej.

11

Pewnego razu narzeczony panny Kamili przeczytał przypadkiem w jakiejś książce Zwier­

ciadło małżeńskie ułożone przez słynnego Honor- jusza Balzac’a.

„Mężczyzna się żeni:

przez ambicję, co przecież jest rzeczą aż nadto wiadomą;

przez dobroć, chcąc wyrwać córkę z rąk despotycznej matki;

(46)

przez złość, w celu wydziedziczenia krew­

nych ;

przez wzgardę dla niewiernej kochanki;

przez znudzenie się kawalerskiem życiem beztroskiem;

przez szaleństwo, co w tym wypadku za­

wsze istnieje;

przez zakład, jak w wypadku Lorda By- ryna;

przez młodzieńcze niedoświadczenie, gdy się jest oszołomionym wraz z wyjściem ze szkół;

przez pożądanie brzydkie, w obawie pozo stania bez żony;

przez machiaiielizm, w nadziei odziedzicze­

nia spadku po podeszłej już w latach;

przez mus, ze względu na naszego syna;

przez szlachetność (panienka niedomaga);

przez namiętność, którą się pragnie zaspo­

koić w ten sposób;

przez sprawę sądową, celem ostatecznego wygrania procesu;

przez uznanie i wdzięczność, pragnąc dać więcej, aniżeli się otrzymało;

przez przerozumowanie, co się zdarza na­

wet u myślicieli;

przez testament, gdy wuj nieboszczyk wło­

żył na dziedziczącego obowiązek poślubienia dziewczyny;

(47)

44

przez zwyczaj, czyli z chęcią naśladowania swych przodków;

przez starość, z pragnieniem skończenia ze wszystkiem;

i nareszcie przez żarliwą uczciwość, jak książę Saint-Aignan, który nie chcial grzechów popełniać."

Narzeczony panny Kamili przeczytawszy to raz i drugi pomyślał, zastanowił się głęboko, a ponieważ jednocześnie skonstatował, że się nie żeni dla żadnej z wymienionych racji i że jego racja nie była wcale przewidziana przez znakomitego badacza fizjologji małżeńskiej, gdyż poprostu nie istniała i istnieć nie mogła po ostatecznej rozwadze zupełnie zrezygnował z żeniaczki.

12.

Senorita Ramoncita była hiszpanką. Po­

chodziła z Andaluzji, a jeszcze dokładniej: z Se­

willi. Była w swoim czasie piękną, jak owe typy andaluskie z oleodruków, zdobiących pod­

rzędne salony, lub jak Carmen z tym zwykłym uśmiechem na ustach i w oczach, jak się ją wi­

dzi na scenie, choć może aż przesadnie zgrabną.

Ramoncita była piękną. Pięknemi też były jej siostry Paca i Juana, które przebyły wszerz

(48)

i wzdłuż całą Hiszpanję i Amerykę południową, śpiewając wszędzie peteneras i seguidillas. Ramon- cita zaś tańczyła, nie tyle może zawodowo ile ra­

czej dla przyjemności panaderos niby cygan z Ma- carena. Nie wiem, kto najbardziej opanował wtedy jej serce: matador, picador, czy też torea- dor z Granady, w każdym razie był to jeden z tych, których jedno spojrzenie jakiejś dziew­

czyny z Andaluzji zdolne jest podniecić niemal tak samo, jak widok płachty czerwonej, tak zwanej banderillo podnieca byka. Byłby został niezawodnie wielkim toreadorem w przyszłości, wtedy jednak dopiero odbywał skromną prak­

tykę, niby chłopiec w jatce rzeźniczej. Byłby może sławą cyrkową, współzawodnikiem naj­

sławniejszego Frascuele i Lagartijo, którzy zarabiali po dziesięć tysięcy za jeden wy­

stęp, za jedną corrida. Został jednak rozszar­

pany przez rozwścieczone stworzenie w cyrku sewilskim, zanim mógł się dowiedzieć o miłości Ramoncity.

Widok krwi wywarł na nią okropne wrażenie i zasmucił do tego stopnia, że nie tańczyła już więcej flamenco i odrzuciła precz kastaniety.

Zamknęła się w domu i nie pokazywała się ni­

gdzie poza wlasnem patio.

Z początkiem lata przekształcała je wed­

ług zwyczaju sewilskiego w salę przyjęć, umiesz?

(49)

czając pod arkadami fotele, krzesła, fortepian inne meble, klatki z ptakami, papugi, hamaki.

AV patio tern pila, jadła, przyjmowała gości, zażywała przechadzki, urządzała drzemkę po­

obiednią, spala, słowem czyniła wszystko, nie kochała się tylko, mając wciąż przed oczami krew swego pięknego Edoardito.

Gdy powoli barwa krwi wypłowiała i zbladła w jej pamięci, sprzedała dom i przy­

była do Włoch, jako typ Rosiny Rossiniego w wieku lat dwudziestu szalenie spragniona tańców na scenie.

13.

3o lutego 18... z czemś—dzień urodzin panny Diomiry.

M-

Panna Ermancja miała szczęście być siostrą księdza. Mimo swego wielkiego wzrostu, siły i zdrowia ksiądz nie mógł się obejść bez jej nieustannej pomocy we wszelkich potrzebach życia materjalnego, czyli ziemskiego, cielesnego.

Wieczorem mówiąc dobranoc, powtarzał za- wyczaj:

— Ermancjo, gdy umrę, zostań zakonnicą!

Na plebanji niemal nie przyjmowano ni­

kogo. Bywał tam wprawdzie kapelan, dwaj, ęzy trzej klerycy, zakrystian, stróż kościelny,

(50)

lecz stosunek ich do panny Ermancji z natury rzeczy musial być obojętny. Raz tylko kiedyś panna Ermancja pozwoliła zagadnąć.

— Bardzo dobrze wygląda ksiądz, księże Aureli, w tej komży od zakonnic z Sogliano.

I opuściła głowę natychmiast, gdyż moż- naby było z tonu, w jakim ów komplement został wypowiedziany, zrozumieć, że ksiądz Aureli, właściwie mówiąc, nie powinien był tego prezentu przyjmować.

15.

O pannie Deborze wiedziano jedynie, żc prawie przez dwa lata znajdowała się w domu zdrowia profesora C. Wyszła stamtąd naj­

zupełniej zdrowa.

Właściwie dom zdrowia profesora C. jest poprostu szpitalem dla obłąkanych.

— Oh, to widać! — mówili przyjaciele domu.

16.

Panna Judyta była wielką postępową ar­

tystką malarką. Wystawiała w Rzymie i Flo-, rencji bardzo dziwaczne obrazy, wspólnie z in­

nymi malarzami włoskimi odznaczającymi się dziwacznością i nieuctwem. Ażeby mieć po­

jęcie o teoretycznem wykształceniu tej szczegół-

(51)

48

niejszej artystki i jej przyjaciół, wystarczy zwrócić uwagę, że wyrazy najczęściej używane w ich rozmowach i dyskusjach były następu­

jące: dynamizm, deformacja, rekonstrukcja, eks­

pansja, percepcja, psychometrja, metapsychika, nerwy-centry fugalne, nerwy centrypetalno-czu- ciowe, siła ekspansywna, napięcie wrażeniowe, objekt-obraz, objekt - przyczyna i tam dalej i tam dalej. Ze słów tych wypowiadanych za­

zwyczaj z werwą i zapałem, sądzić można, przypuszczam, dokładnie o wynikach podob­

nych dyskusji filozoficznych w dziedzinie arty­

stycznej, to jest w malarstwie Malarstwo to nie było w rzeczywistości przekonywające;

panna Judyta mimo to była przecież wielką artystką. O, gdyby mogła być tak młodą i piękną, jak wielką i nową b3’ła jej sztuka!

Spostrzeżono jednak pewnego dnia, że na­

zwisko panny Judyty nie figurowało już wcale w szczupłych katalogach wystaw awangardy malarskiej.

Może teorja w niej zabiła artystkę, a może się usunęła do jakiegoś zamku starego na szczy­

cie góry, ażeby tam napisać nowy traktat o ma­

larstwie. Przyjaciele jej jednak nie przestali i nadal wystawiać swoich obrazów tegoż sa­

mego rodzaju i wystawiają je aż do dnia dzi­

siejszego.

(52)

>7-

Panna Klotylda była córką poważnego wspólnika firmy S. i V., jednego z najsłynniej­

szych zakładów pogrzebowych. Obracała się stale w bogatym składzie tego zakładu wśród trumien, wśród wieńców z pereł i metalu, wśród czarnych płacht, czarnych krzyży i innych czarnych przedmiotów. Była to jednak przy­

stojna panienka, która spoglądała na te wszy­

stkie przerażające rzeczy z pewną sympatyczną obojętnością i czytywała z dość miłym uśmie­

chem ogłoszenia tego rodzaju:

„Procesje pogrzebowe zwykle i wystawne;

katafalki; wieńce; świece; karety pogrzebowe;

orkiestry; nekrologi; zawiadomienia; zakupy miejsca na groby; grobowce; pomniki; opłaty wszelkie związane z pogrzebem; tanio i punktu­

alnie...-"

/ punktualnie; co za ironja!

Nikt jednak nie miał odwagi poślubić panny Klotyldy, nawet ekspedytor umarłych!

| 18.

Pana Zelida miała sześć sióstr. Wszyst­

kich więc panien w domu było aż siedem.

Cztery z nich wyszły zamąż. Czy to nie wy- . starcza?

L Marino Moretti .Wyspa Miłości- 4

(53)

«

50

>9-

Panna Zaira' była raz w teatrze. Da­

wano Damę kameljou)q. Armand Duval był na­

prawdę bardzo pięknym młodzieńcem.

Mówił: „Od ciebie samej zależało odwrócić nieszczęście1' a oczy przy tern ogromnie mu lśniły. Był blady i zdawało się, że się nagle postarzał i nawet z włosów jego przeglądała siwizna.

Wróciwszy do domu, panna Zaira wypiła szklankę wody, rozebrała się, włożyła nocną koszulę, położyła się do łóżka i pogrążyła się w marzeniach. Przytuliła się do ramion Ar­

manda, Armand zaś pieszcząc ją i podtrzymując w powietrzu jej głowę pocałował ją w usta.

Był to pierwszy i statni pocałunek męż­

czyzny w życiu panny Zairy.

20.

W dwudziestym siódmym roku panna Bry­

gida wybitna hartistka wahała się kogo wybrać z pomiędzy dwóch profesorów, skrzypka, czy też wiolonczelistę, którzy grywali wraz z nią.

Wybrała skrzypce i za mąż nie wyszła.

Dopiero później zdała sobie sprawę, że wybór jej dotyczył instrumentów, nie zaś owych panów.

(54)

Miss Bessie przybyła przed dziesięciu laty do Wioch z rozpalony wyobraźnią i sądem przesadnym o włoskim klimacie, o miłosnych uczuciach wlochów, o gorącym ich tempera­

mencie.

Była przekonana, że ma bardzo piękny głos i dlatego postanowiła brać lekcje śpiewu w Medjolanie. Skoro się jednak zakochała w profesorze śpiewu, ten wyśmiał ją w żywe oczy. Skończyło się więc tern, że nie mogła debiutować w teatrze Gallarate.

Wtedy się udała do Wenecji, jedynego w swym rodzaju miasta na świecie, miasta za­

kochanych i gołębi, miasta malarzy i gondolje- rów. Zakochała się w gondoljerze Lecz i ten wyśmiał ją w żywe oczy.

Uciekla do Neapolu, gdzie tyle pięknych chłopaków: czarne oczy i włosy, białe zęby, niezbyt czyste ręce, w których trzymają, w do­

datku, najdziwniejsze, najbardzej niespodzie­

wane frutti di marę, proponowane przez nich przechodniom. Nawet guaglione ją wyśmiał.

Wtedy Miss Bessie pilniej spojrzała do justra.

Była strasznie brzydka.

(55)

52

22.

W dwudziestym, dwudziestym drugim, dwudziestym piątym roku życia panna Eufrazja nie była ani ładną ani brzydką, ani brunetką ani blondynką, ani dobrą ani złą, ani wesołą ani smutną, ani bogatą ani biedną, ani odważną ani nieśmiałą, ani młodą ani starą, ani otyłą ani szczupłą, ani wysoką ani niską...

Nie było właściwie żadnego powodu do poślubienia jej!

23.

Panna Zelinda była córką jednej z naj­

słynniejszych śpiewaczek, której śpiewem za­

chwycała się publiczność włoska, paryską, lon­

dyńska, berlińska, wiedeńska, hiszpańska, pół­

nocnoamerykańska od roku 1880 aż do roku 1895.

Cimarosa, Pergolese, Paisiello, Bellini, Rossini—

niczem śpiew słowika. Jakaś instytucja naukowa, pragnąc zdobyć krtań jej po śmierci, celem przeprowadzenia badań ofiarowała jej ooo.ooo lirów. Odrzuciła.

Panna Zelinda już od dziecka widziała same kwiaty, wawrzyny i podarunki w czasie przyjęć honorowych. Nie widziała innych fo- tografji, prócz fotografji Rosin, Lind, Amin, Gild, Łucji, Filin, Norin, których pełno było

(56)

wszędzie, w domu i na ulicy. Nie widziała nikogo prócz wielbicieli, kłaniających się, uśmie­

chających się, oklaskujących, całujących ręce diwy. Diwa zaś wskazując na Zelindę, pytała wielbicieli:

— Podobna do mnie? Widać, że jest moją córką, co? Eh, musiałaby mieć troszkę ucha i odrobinę głosu, ażeby ją można było nazwać córką jej matki!

Zelinda nie miała właśnie owego daru głosu.

Matka oddała ją na pensję, ażeby się nauczyła przynajmniej marsza królewskiego, któryby mogła wystukać choć jednym palcem na klawiszach fortepianu. Zelinda jednak nawet tego się nie nauczyła. Była niezdolną zupełnie do muzyki.

— Nie jesteś piękną, nie umiesz śpiewać, ani grać na fortepianie, — rzekła do niej matka, wróciwszy z Madrytu, — nie potrafisz więc zdobyć nawet kochanka!

Więc też nie miała nawet kochanka. Lecz zato iluż ich miała jej matka! Nawet niedługo przed śmiercią w sześćdziesiątym roku życia miała jednego. On to właśnie rzekł do panny Zelindy, wskazując na portrety, pudla ozdobne, wstęgi, i inne rupiecie matczyne:

— Niech pani strzeże pilnie tych wielkich pamiątek!

(57)

54

M-

Mademoiselle Gipsy, francuzka, przybyła ostatnia!

Przyjechała do Wioch, mając lat trzydzieści, objechawszy przedtem pól Europy, spędziwszy większą część życia w krajach o zachmurzonem nieustannie, ponurem niebie i obfitych deszczach.

Udała się do Wioch celem zwiedzenia muzeów, zwiedziwszy uprzednio inne najsławniejsze mu­

zea w Europie: Louvre, Prado, British Museum, Galerje w Berlinie, w Wiedniu, w Monaco, w Dreźnie. Mogła się poszczycić, że poza obrazami nic więcej nie widzalaw tych miastach.

Nie wiele się przedostało szczegółów rów­

nież i o niej. Wiadomo tylko napewno, że nie kochała się wcale. AV jej życiu wędrownem mężczyźni się przesuwali poza nią jak cienie.

Nie czuła ani widziała ich nawet podczas pew­

nego zbliżenia się ich do niej. Zapatrzone jej oczy nie widziały nikłych tych cieni: widziały jedynie obrazy i portrety zawieszone w galer­

iach. Widziały wielkich dowódców, wiel­

kich cesarzy, książąt, jeźdźców wysokiego rodu, panów wielkich, dożów, ambasadorów, kardynałów i inne znakomite osoby. A wszystkie miały na sobie dziwne ubiory, najbogatsze, naj­

bardziej odmienne, ubiory różnych wieków, wszel­

kich krajów. Bohaterami dla niej byli właśnie

(58)

ci wojownicy, książęta, cesarze, ze zwróconym na nią z obrazów swym wzrokiem, surowym, uśmiechniętym, smutnym, strasznym, ironicznym, dumnym, miłosnym, namiętnym. Nie zaglądała do katalogu, nie miała go wcale, nie obchodziło ją, kto był autorem portretu, nie wyrażała wcale podziwu dla Rembrandta, Velasquez’a, Tycjana, Van Dyck’a. Nie pytała nigdy o nic nikogo, nie potrzebowała bynajmniej żadnych wyjaśnień, zbyteczny był dla niej jakiś prze­

wodnik: nie wiedziała może nawet, że istnieje jakaś historja sztuki, że była kiedyś jakaś szkoła wenecka, szkoła toskańska, szkoła holenderska, że istniało jakieś quatrocento, cinquecento, seicen- to. Do sali wchodziła krokiem pewnym, jak- gdyby tam na nią czekano, na portrety zaś wi­

szące na ścianach, patrzała jak na istoty żyjące.

Najprzód wstąpiła do Florencji. Galleria degli Uffizi pociągała ją bardziej, niż każda inna galer ja włoska lub muzeum. Wiedziała, że w sławnych tych salach znajdzie tyle postaci, ile tylko dusza zapragnie: Medyceuszów, Lo- renów. We Florencji mieszkała aż cztery lata. Nareszcie się zdecydowała zwiedzić Rzym, Neapol, Sjenę, Wenecję. Pojechała. Po paru tygodniach wróciła do Florencji do Uffizi.

Zdecydowała się jeszcze na zwiedzenie Pizy, Genui, Medjolanu. Teraz po sześciu dniach

(59)

56

wróciła do Florencji, do Uffizi. Poprostu nie- możliwem się jej wydawało przebywanie gdzieś zdała od tych portyków, od tych sal, od tych kurytarzy.

Była zakochana. Trudno było mieszkać gdzieś zdała od ukochanego Gentiluomo malało Sabastjana del Piombo.

Później dopiero, znacznie później, gdy spostrzegła — prawie nagle — że nie jest już ładną, mademoiselle Gipsy zmieniła swe poglądy;

przekonała się, że mężczyzna z ciałem i kośćmi o wiele więcej jest wart niż cesarz, niż książę, niż wojownik, niż chory dworzanin na płótnie.

Zbyt późno, panienko!

2Ó.

Panna Julja ma przybyć dopiero.

(60)

I WYPOŻYCZALI.:

a

KS [1

Szymona Mrjbiu

•W

* EKZE

j

\CłŁ

IV.

PANNA JULJA.

Gdy nowa kandydatka na mieszkankę Za­

kładu stanęła już wreszcie na wyspie, zachwiała się ze wzruszenia; wszystko wydawało się jej snem. Płynęła tu łodzią około pół godziny.

Cicha, spokojna, srebrzysta woda z całą ule­

głością rozstępowala się przed prującą ją łodzią. Przystań była wspaniała. Panna sto­

jąc tak po opuszczeniu łodzi, rozejrzała się dokoła zdumiona: była na wyspie. Nie odczu­

wała jeszcze jednak tych rajskich roskoszy, ja­

kie sobie obiecywała. Nie słyszała chórów harbanych, treli słowiczych, śpiewu dzieci maleńkich, szmeru wietrzyków, brzęczenia zło­

tych owadów; czuła tylko bicie swego serca uwięzionego w ciele trwożliwem. Oczy jej niemal nie spostrzegały zieleni drzew, wachlarzy palm, rozkwitłej magnolji, wijącej się drogi.

Nie widziała przed sobą krajobrazu podobnego

(61)

58

do tego o jakim marzyła w ciągu długiej po­

dróży, chociażby nawet był tak złudny, jak owe cudne krajobrazy, które się podziwia przy świetle elektrycznem w teatrze, skoro się pod­

niesie kurtyna.

Panna zauważyła, że w powietrzu było nieco za gorąco, jak w cieplarni.

Położyła rękę na poręczy, przymykając jednocześnie powieki. Jakiś listek oderwał się od gałęzi, musnął jej ramię, spadl przed nią, jakby z umyślnie wyszukanym wdziękiem.

Panna otwarła oczy. Miała na sobie po­

pielatą sukienkę jedwabną, połyskującą, pro­

stą w swym kroju, uwydatniającą zgrabne formy jej ciała, zwinnego, czyniącego jednakże wra­

żenie osłabionego. Podobny do używanych za­

zwyczaj podczas jazdy automobilowej długi po­

pielaty szal nie pierwszej świeżości okrywał kapelusz, tworząc węzeł obfity na szyi pod brodą. Nóżki miała malutkie. Końce jej panto­

felków zanurzały się w drobnoziarnistym żwirze.

Rozglądała się dokoła w postawie niepew­

nej, jakby wyglądając pomocy jakiejś litościwej osoby, któraby zabrała ją z sobą i poszła z nią temi nieznanemi jej jeszcze drogami wśród kwiecia. Wtem dal się słyszeć szmer żwiru pod czyjemiś ostrożnie stąpającemi stopami.

Zwróciło to jej uwagę.

(62)

Ku niej zbliżała się właśnie jedna ze słu­

żących willi w stroju zakonnicy. Podszedłszy złożyła głęboki ukłon. '

— Czy to ta właśnie droga wiedzie do willi? — zapytała panna, odpowiadając uśmie­

chem na jej pozdrowienie.

Służąca nic nie odrzekła. Uczyniła ledwo dostrzegalny ruch wskazując wychudzoną swą ręką niewielki placyk opodal. Spostrzegła wtedy tam panna pośród kwitnących białych i różowych olbrzymich oleandrów oczekujący powozik.

— Czy mamy tam wsiąść? — zadała panna znowu pytanie.

Służącą, która widocznie miała nakaz nie rozmawiania zupełnie, odpowiedziała kiwnię­

ciem głowy.

Wtedy panna w towarzystwie idącej w pewnej odległości służącej skierowała się do powozu.

Pojazd był wspaniały, jak również oka­

zale były kasztany, które wyczekując tupały nogami i pieniąc się szeroko oddychały noz­

drzami. Zbliżając się do powozu panna miała wrażenie, że się już zaczynają powoli ukazy­

wać cuda tej wyspy, że wyspa zaczyna już zdradzać przed nią swe tajemnice. Usłyszała miły śpiew jakiejś ptaszyny narazić niepewny,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

Uczniowie powinni skoncentrować się na słowach wiersza, by móc wyobrazić sobie obrazy poetyckie pokazane w tym wierszu.... Nauczyciel czyta powoli i wyraźnie tekst wiersza, potem

[r]

Obmywałem się, ubierałem, po czym szedłem do kuchni, gdzie babka, która także wstawała rano, aby przygotować śniadanie dla domowników, dawała mi szklankę herbaty z

Normą dla Stróżewskiego jest normatywność ideału, który domaga się arcydzieła tak, jak swoistą normą jest oczekiwanie, aby ktoś tworzył dzieła wcielające

Wojna, która rozerwała sojusz zaborców, na grobie Rzeczypospolitej Polskiej zawarty, wojna, która toczy się na naszej ziemi i o naszą ziemię — wojna, która wyrywa nas z

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

O ile jednak u Lacana nie ma mowy o pre-zwierciadlanej tożsamości, o tyle w twórczości Leśmiana, co starałem się wykazać, pojawia się wątek materialnego naznaczenia,