f
.'vpoż' U
"'Yolania ązek
>ięc. lianach
żkę abonen
. •
u przetrzymywa. ' dni.
.cja nie pokrywa wartość- ej książi -A*
Kauc'. ./raca się w 14 dni niu książki. ,
Abonament musi być zapłaceń lej 1-go każdego miesiąca.
/ d. - ment można w każd ę - wać.
c -ęty miesiąc płcc- s’c
okazyjnie
W Y POŻ Y CZALNlA KSIĄ ż E K Szymona M a j b 1 u m a
■W BRZEŻA L'JAC1-L
WYSPA MIŁOŚCI
TEGOŻ AUTORA:
DWIE SIEROTY. Powieść.
t MOJA MATKA. Powieść, polecona urzędowo
przez Ministerstwo W. R. i O. P.
F
iU/Ws-
WYSPA MIŁOŚCI
PO WIEŚĆ
AUTORYZOWANY PRZEKŁAD Z WŁOSKIEGO
FRANCISZKA BATUREWICZA
WYPOŻYCZALNIA KSIĄŻEK
Szymona Majbluma
■W BHZJEJŻJłulsr-A.C!T3:_ 'j
POLSKI INSTYTUT WYDAWNICZY GDAŃSK „SFINKS” WARSZAWA
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI NAUCZYCIELSKIEJ WARSZAWA, ULICA SIENKIEWICZA s.
U^cuman & IjomaszeuJski
ZAKŁADY GRAFICZNE WE WŁOCŁAW. KU Rok założenia 1868.
Jakto? Nikt nigdy nie słyszał o Miss Kath- łeen Mowrer, zmarłej w roku 1888 we Wło
szech, a dokładniej: na wysepce jeziora X?
Ale może ktoś sobie przypomni w takim razie tę, którą nazywano pocieszycielką starych pa
nien i przyjaciółką serc zawiedzionych. Może przypomni kto sobie jej niezwykły testament, który się wydawał naówczas bezprzykładnie dziwacznym, godnym amerykanki z Chicago (Miss Mowrer rzeczywiście pochodziła z Chi
cago) a zarazem stanowiącym dowód jednego z najpiękniejszych i najszlachetniejszych czynów filantropji uczuciowej. Niezwykle ciekawy ten dokument czytany był z pewnością przez ty
siące starych panien, ponieważ treść jego ogło
szona została w różnych pismach, tak w Euro
pie, jak i w Ameryce.
W tłumaczeniu opiewał mniej więcej, jak następuje:
„Ogromny mój majątek ma być użyty po
mej śmierci na założenie instytucji dobroczyn
nej: Schroniska dla Starych Panien.
„Trzecia część funduszów powinna stano
wić utrzymanie wspaniałe dla pewnej liczby mężczyzn, dystyngowanych, niezbyt młodych, lecz i niezbyt starych.
„Obowiązkiem owych mężczyzn będzie wejść dyskretnie w czasie stosownym w życie starych panien, które nie miały dotychczas szczęścia być kochancini. Ci apostołowie naj
delikatniejszego uczucia będą inusieli dać owym wydziedziczonym z miłości istotom złudzenie, że zdołały raz w życiu przynajmniej wzniecić choć slaby płomyczek w sercu mężczyzny",
Taka była zasadnicza treść testamentu Miss Kathleen Mowrer.
Następowały szczegóły, wskazówki, zasady a nawet i odpowiedni regulamin dla owej przy
szłej Instytucji, lecz wszystko to, naturalnie, nie zostało podane do wiadomości publicznej.
Ze względu na szczególniejszy szacunek dla drogiej dobrodziejki, sprawy tak delikatnej na
tury były okryte zasłoną ostrożności.
Nie chcę bynajmniej twierdzić, że cieka
wość ludzka nie mogła się zdobyć na należytą energję i że doniosły ten dokument niepostrze- żony został we Włoszech, gdzie Miss Mowrer
mieszkała w ostatnich, może mniej smutnych, latach swego życia i gdzie też umarła. Owszem postać Miss Mowrer była przedmiotem częstych dyskusji: rozprawiano o jej sposobie ujmowania rzeczy po amerykańsku, o jej genjąlności, o jej wystąpieniach odważnych, o jej stylowym wy
glądzie. Czyniono przytem różne domysły.
Skonstruowano sobie historję jej życia w ten sposób: „Po pierwszym zawodzie miłosnym w młodości nie chciala ani słyszeć o mężczyz
nach; samotność jednak zdała od płci silniej
szej napełniła ją może, albo nawet bez może, goryczą. W ostatnich latach swego życia starała się siebie pocieszyć, rojąc w swej wyobraźni plan Instytucji dobroczynnej Schroniska dla Starych Panien. Marzyła o swem arcydziele.
A potem w ciszy i spokoju na wyspie samotnej napisała ów sławny testament." Bezwątpienia przypuszczenia te były bardzo blizkie prawdy.
Miss Kathleen Mowrer, sama będąc starą panną, nie mogła być inną, niż reszta starych panien, nie mogła też żyć i myśleć innaczej.
Ciekawsi dopuszczali nawet tę myśl, że ów
„zawód miłosny" w Ameryce nie był jedyną przyczyną tak długiego i dobrowolnego panień
stwa lecz, że owszem, to jej serce dziewicze kochało również i we Włoszech kogoś gorącem nieodwzajemnionem uczuciem. O tern drugiem
X
8
prawdopodobieństwie miłości nieszczęśliwej Miss Mowrer mówiono może więcej, niż trzeba.
Naturalnie, miała więcej wielbicielek niż wielbicieli po śmierci i nietrudno chyba odga
dnąć, co to były za wielbicielki. W najdal
szych stronach, na wzgórzach i w górach, nad morzem, w wioskach zapadłych, w willach sa
motnych, w miasteczkach prowincjonalnych, na przedmieściach miast wielkich wszędzie, tam, czy gdzie indziej, była jakaś panna mająca po
nad lat czterdzieści, która myślała często o Miss Mowrer. Była to albo córka rodziny, albo usamodzielniona nauczycielka szkoły wiejskiej, sierota, pracownica inteligentna, hafciarka, wy
chowawczyni — wszystkie sobie równe, wszyst
kie bez posagu, wszystkie w wieku sięga
jącym po za czterdziestkę; a każda z nich w chwili, gdy ktoś z domowników — słu
żąca, matka lub ciotka — zapalał nad stołem lampę o przyciemnionem przez abażur świetle,
myślała napewno z głową schyloną przedewszyst- , kiem o tym oczekiwanym napróżno, a poza- tem również i o niej. Myślała o zmarłej tej przyjaciółce i dobrodziejce zawiedzionych serc podstarzałych. Jak umarła? Gdzie ją po
chowano? Kto był wykonawczynią jej woli i czy wola ta rzeczywiście przez nią wykonana została. Może to była przyjaciółka Miss Mow-
rer? Do kogo możnaby było się zwrócić, ażeby się dowiedzieć, czy ów testament Miss Mowrer odpowiada wymaganiom prawnym?
Wstrząsnęła któraś z nich głową, uśmie
chnąwszy się smutno.
„Marzenia!" pomyślała druga. „Marzenia nieco za dziwaczne naprawdę! “
„Ach, to jakiś dziennikarz" rzekla sobie w duchu inna „chcial sobie pokpić z nas, sta
rych panien!"
„Jezioro X?“ zapytała któraś. „Czy istnieje naprawdę jezioro X ? Ach, czemuż się pilniej nie uczyłam geografji w szkole!"
„Miłość mężczyzny obdarzonego dobrodziej
stwami Miss Mowrer!" pomyślała jeszcze jedna.
„To musi być coś więcej, niż miłość spóźnio
nego narzeczonego! “
„Schronisko dla Starych Panien! “ powta
rzała któraś uroczyście. „Oto właśnie Insty
tucja, której brakło we Włoszech, gdzie tyle jest różnych Instytucji Dobroczynnych, Zakła
dów Miłosierdzia, Ochron dla sierot, Poboż
nych Zakładów Rzemieślniczych, Przytułków!"
„Kto wie?!" rzekła jeszcze jakaś w zamy- _ śleniu do siebie i przycisnęła do serca wycinek z gazety, włożony do koperty, jakgdyby to był list jakiś miłosny.
Tak mniej więcej myślaly panny w wieku
przekraczającym lat czterdzieści, włoszki i cu
dzoziemki, przedewszystkiem zaś włoszki w roku 1888.
• *
Jak widzimy więc i wtedy już była nie
jedna, która nieufnie .tę wiadomość przyjęła.
I wtedy już była niejedna z pośród podejrzliw- szych, która myślała:
„Dziennikarze chcą sobie, z nas pokpić!"
Jednak nie był to sąd trafny. Owszem, dziennikarze, dzięki właściwemu pośpiechowi swojemu podali do wiadomości ogółu bardzo nieznaczną tylko część dokumentu owego, który ma według mnie bardzo doniosłe znaczenie psychologiczne: jest to jeden z „dokumentów ludzkości" godnych podziwu i studjów głębszych.
Ogłaszam więc go tu po raz pierwszy w całości:
CHARITABLE HOME FOR OLD.MA1DS.')
„My large income, after my death, shall bz deOoted to a Charitable Home for Old Maids.
*) Oto wierne tłumaczenie testamentu Miss Mowrer:
SCHRONISKO DLA STARYCH PANIEN.
„Ogromny mój majątek ma być użyty po mej śmierci na założenie Schroniska dia Starych Panien.
„The Home will be situated in my fine oilla and its annexes, on the island of the Lakę of X.<
„Tlhe park, the gardens, the landing stage and eoerything on the island and the island itself — my absolute property — shall belong ta the Chari table Home for Old Maids.
„ Tjhe spinsters admitted ta the Institute musi stridly obey the rules of the Institute, as they ha- Ve been drawn up by me, and by me alone.
„In order to by admitted the spinsters mus send in a request to the Directress of the Institute, whom I schall appoint before my death. This re- quest must be accompanied by Iwo certificates: the birth certificate and a doctor s certificate, both in- dispensable.
„Instytucja będzie się mieściła w sławnej mej willi wraz z jej przyntleżnościami £ a wyspie jeziora X.
„Park, ogrody, przystań i wszystko, co się na wyspie znajduje, zarówno jak i sama też wyspa — która jest moją własnością wyłączną — przechodzą ra własność Schroniska dla Starych Panien.
„Panny przyjęte do Zakładu winny się najdokładniej zastosować do regulaminu owegoż zakładu, obmyślonego i ułożonego przeze mnie, bez czyjej bądź pomocy.
„Chcąc być przyjętą, ktżda z panien winna złożyć zwykłe podanie do Kierowniczki Zakładu, któremu chcę dać nazwę przed śmiercią. Do owego podania muszą być dołączone dwa dokumenty: metryka urodzenia, jak również świadectwo lekarz kie. bezwględnie konieczne.
12
„In the request to the Directress of the lnsti- lute each spinster must relate the story of her life and stałe why she Was not looed, hof she Would wish to be looed, an if she had been looed, why she did not loOe in return, or Was unable to benefit by this looe,
„Naturally preference will be gioen to those disinherited by looe, that is, spinters who Were ne
oer engaged, who neoer receioed either smiles or promises from a man, who haoe neoer approaehed a man; in order that they may au'aken in the Institute — for the first time in their lioes — a flame, be it fatuous and fleeting, in a masculine heart.
„ The two certificates which should accompany
„W podaniu swem do Kierowniczki Zakładu każda z p3n!en musi podać historję swego życia, zaznaczyć dlaczego nie była kochaną, jak pragnęłaby być kochaną, jeśli zaś była kochaną, dlaczego się nie odwzajemnła, lub dlaczego nie mogła skorzystać z dobrodziejstw miłości.
„Pierwszeństwo, oczywiście, pized innemi, mają jedy
nie naprawdę wydziedziczone z miłcści, to znaczy panny, które nigdy nie były zaręczone, do których się żaden mężczyzna nie zwrócił ani z uśmiechem, ani z jakąbądż obietnicą, które nawet nie miały możności zbliżenia się do jakiegoś mężczyzny, ażeby miały sposobność pozostając w Zakładzie wzniecić choć słaby płomyczek w sercu mężczyzny.
„Te więc dwa dokumenty, które trzeba dołączyć do
the reąuest to the ‘Directress of the Institute are, as u)e hat)e said:
a) the birth certificate: the spinsters must cer- tify that they are not younger than forty and not older than sixty. Up to forty - fioe years an old maid must be considered very young; only after fifty-fioe is she old, though she has the same rights from her beau;
b) the medical certificate: the spinsters must be constitutionally healthy. Neoertheless, as an exce- plion, a consumptiue spinster may be admitted, as the climate of the island may easily cure her.
Anyhoto, it is just that such a romantic illness, especially in a u)oman, should finally receaJe the admiration of a man of taste.
podania na imię Kierowniczki Zakładu, wymienione po
wyżej, muszą zawierać następujące szczegóły:
a) metryka urodzenia*, każda z panien musi wy
kazać, że ma nie mniej, niż lat czterdzieści, nie więcej zaś, niż lat sześćdziesiąt. Aż do lat czterdziestu pięciu stara panna może być jeszcze nazwana bardzo młodą!
starszą zaczyna być dopiero od pięćdziesięciu pięciu lat, wobec jednak swego rycerza - kawalera ma też same wciąż prawa;
b) świadectwo lekarskie: ogólny stan zdrowia panny musi być zadawalający. Wyjątkowo jednak może być przyjęta nawet panna zagrożona suchotami, gdyż klimat wyspy łatwo potrafi powrócić jej zdrowie. W każdym razie siuszną jest rzeczą, ażeby to romantyczne niedo
maganie pociągało raczej mężczyznę o wzniosłej duszy.
14
„ The spinsters may not bring to the island either pictures of saints, nor rosaries, nor crucifixes nor relics, nor other baubles of the roman catholic apostolic church.
„ The sole religion allotDed in the Institute is loi)e. The sole Qod that may be prayed to in the Institute is the God of Lotie Cupid, son of Venus and Mars.
„ The spinsters are only required to bring their underclothing in sufficient quantity for one year; and ił must be of muślin, adorned ujith blue and pink ribbons; preferably pink.
„ The rules of the Institute — drau)n up by me and by no other than myself — shall establish the
„Panny przybywające na wyspę nie powinny żabie**
rać ze sobą ani obrazków świętych, ani koroneczek, ani szkaplerzy, ani krzyżyków, ani relikwji, ani innych jakich* bądź rzeczy pobożnych, używanych w kościele po
wszechnym rzymsko-katolickim.
„Jedyną religją na wyspie jest miłość. Jedynym Bo
giem, do którego się należy modlić na wyspie jest Bóg Miłości, Kupidyn, syn Wenus i Marsa.
„Panny muszą się zaopatrzyć w ładną bieliznę, któraby mogła wystarczyć na przeciąg roku jednego;
bielizna powinna być batystowa, ozdobiona różowemi lub błękitnemi wstążeczkami. Pożądane raczej różowe.
„Regulamin Zakładu — obmyślony i ułożony przeze mnie, bez czyjejkolwiek pomocy, określi stosunek wza
delicate relations betu)een the spinsters and their beaux.
„The latter shall be required to discreetly in- sinuate themseloes into the monotonous existence of the old maids and to gioe to each of them espe- cially those disinherited by lot)e, the illusion of ha- t)ing caused a flame — even though fatuous and fleeting — in the heart of a man".
'^Jak każdy więc widzi, tekst dokładniejszy dokumentu owego o wiele lepiej wyjaśnia cel Insty
tucji, niż to, co ogłosiły dzienniki w roku 1888.
Dziś niewiele już osób pamięta o Miss Mo
wrer i jej testamencie. Czy jednakże istnieje owa Instytucja dobroczynna, Schronisko dla Sta
rych Panien? Niejeden może się utrzymuje w tern przekonaniu że nic a nic w tym kierunku nie uczyniono.
I rzeczywiście, przekonanie to mogłoby mieć pewne podstawy, gdyż żadna wiadomość
jemny, a tak delikatny niezmiernie, panien i ich kawale
rów - rycerzy.
.Obowiązkiem ostatnich będzie umiejętność dys
kretnego wejścia w życie starych tych panien, ażeby każda z nich, zwłaszcza tak zwana wydziedziczona z mi
łości, mogła mieć złudzenie, że potrafiła wzniecić choć siaby płg^^fjzek w sercu mężczyzny".
16
o właściwym stanie rzeczy do ogółu wcale nie doszła.
Jednakże ja wiem o tern coś niecoś. Dość, że piszę opowiadanie niniejsze, które jaknaj- zgodniejsze jest z prawdą, mimo, że może się wydać komuś, a zwłaszcza starym pannom, po
zostałym w domu, nieprawdopodobnem zupeł
nie.
Jezioro X bezwątpienia jest jednem z naj
bardziej zapomnianych na świecie. Mówiono o niem nawet, że jest dzikie i malownicze, że ma pewne cechy jeziora Y, choć nieco mniej
sze od tego ostatniego. Dzisiaj jednak, mimo postępu badań geograficznych, ma się wrażenie;
jakgdyby nie istniało zupełnie. Nawet „Tou- ring CIub“ nie zaznacza go w szeregu swych odkryć. I miejmy nadzieję, że nigdy go nie od
kryje, gdyż inaczej zadałby największy ból du
chowi starej panny amerykanki Miss Kathleen Mowrer, roztaczającemu opiekę i straż nad dzikiemi brzegami i wysepką zieloną.
Nawet owa wysepka zielona, widziana z drogi nadbrzeżnej wydaje. się dziką i nieza
mieszkałą zupełnie. Nikt nie przypuszcza o ist
nieniu tam nietylko domu jakiegoś czy willi, lecz nawet chatki najmniejszej i najuboższej, tak jest otoczona wiekowemi gęstemi drzewami,
Marino Morettl „Wyspa Miłości" 2
<•
18
niby pancerzem ochronnym. I nikomu nie przy- szłoby nawet na myśl chociażby przez cieka
wość przedostać się na wysepkę, ażeby zakoszto
wać tam nieco spokoju i wytchnienia, a jedno
cześnie zaczerpnąć najzdrowszego powietrza na tym jak mogło się zdawać, zalesionym gęsto te
renie. Wiadomą bowiem jest rzeczą, że nawet letnisko nie może się znajdować gdzieś zdała od świata i raczej pożądane jest to, które się znajduje w pobliżu miasta większego.
Los wyspy jeziora X jest zupełnie ten sam co i los pewnych wysepek na Oceanie Spokoj
nym, zapomnianych przez geografów, bez wiel
kiej jednak szkody dla wydawców atlasów ge
ograficznych.
A jednak nawet tam, za tym pancerzem gęstych drzew, lizanych przez fale wodne miesz
kają ludzkie istoty. To bowiem co komuś mo
głoby się wydać czemś niedorzecznem i śmiesz- nem, urzeczywistniono: Schronisko Starych Pa
nien istnieje i prosperuje doskonale od całego szeregu lat na wyspie jeziora X.
Stara panna, amerykanka Miss Kathleen Mowrer, kupując tę wyspę niedługo przed śmiercią od pewnego anglika, przeznaczyła ją podobnym sobie istotom. Obmyśliwszy i przewi
dziawszy wszystko, uczyniła z swej wysepki (nie dla siebie osobiście, lecz dla owych udo-
brodziejstwowanych przez nią panien) praw
dziwe miejsce rozkoszy. Szczęście to jednak mogło być osiągnięte jedynie przy pomocy olbrzy
mich kosztów. Willa, ogród, park, pawilony, altanki—wszystko to zostało stworzone ku więk
szej szczęśliwości dożywotnich mieszkanek willi.
W411a była ogromna. Miss Mowrer, która, mimo swego idealizmu, była kobietą bardzo praktyczną, pragnęła, ażeby willa, której nie mogło spostrzec nawet zdaleka oko profana, miała pewne cechy hotelu i klasztoru zara
zem, ażeby jej mieszkanki mogły się cieszyć jak- największą swobodą, skupić swe myśli i snuć jaknajpiękniejsze marzenia. Willa, zbudowana podług wszelkich zasad sztuki, bogata w piękne ozdoby i kryształy byłaby mimo wszystko dość nudnem miejscem zamieszkania dla panien, gdyby w jej sąsiedztwie nie było rozległego ogrodu, którego piękności mogłyby pozazdroś
cić starożytne ogrody babilońskie, greckie i chińskie. Miss Mowrer wiedziała dobrze, że pojęcie ogrodu kojarzy się z pojęciem o kolebce ludzkości i o pierwszym człowieku, który, wy
gnany z Raju, utracił swe szczęście; myślała więc, że nieszczęśliwe istoty ludzkie, tęskniące do szczęścia w Raju odgrodzonym od ziemskiego padołu płaczu i wygnania, będą mogły nie
wątpliwie cieszyć się niem w ogrodzie mają-
20
cym pewne cechy tegoż Raju. „Bo i cóż" m,v- ślała Miss Mowrer, „bo i cóż zdoła roz
weselić ducha pogrążonego w smutku, jeśli nie piękny ogród, gdzie można się cieszyć pięknem przyrody niemal świata całego na tej nieznacz
nej przestrzeni? Cóż zdoła uleczyć ból i uil- J| rękę serca znajdującego się pośród przeci
wieństw i przywrócić mu dawny spokój? Prze
cież nawet w dniach szczęścia, gdy dusza trwa w stanie spokoju, nie obawiając się bu
rzy, czyż się nam nie wydaje, że drzewa, kwiaty i wszystko inne uśmiecha się do nas i nas ko
cha?" „Tam wzrok, słuch i inne zmysły wy
poczywają," myślala słusznie Miss Mowrer,
„nawet się umysł odświeża i wzmacnia." W ten sposób powoli, stara panna, Miss Kathleen Mowrer, amerykanka, całą wyspę przekształciła w ogród wspaniały,
Przybyli zdaleka, jakgdyby jakimś cudem, trzej mężowie opatrznościowi, trzej artyści na- turaliści, którzy jeszcze przed rozpoczęciem swych studjów, polegających na badaniu pącz
ków, liści, gałęzi, pni i owoców, prawdopodo
bnie mieli szczęście oglądać swemi śmiertelnemi oczami ogród Armidy. Byli to: fryzjer kwia
tów, architekt drzew i profesor owoców. ♦ Ci trzej magowie, których, niestety, imiona nie są znane, byli właśnie twórcami tego nowego nieznanego niemal zupełnie Eldorado. Rozpo
częto od nakreślenia po mistrzowsku obmyślo
nego planu łąk, gajów i klombów wszelkiego rodzaju na pagórkowatej powierzchni gruntu, przeciętej niekiedy urwiskiem lub korytem pły
nącego spokojnie źródełka, wijącego się w ni
zinach pośród zarośli. Wytryskując na po
czątku z pod ziemi tworzyło w końcu prześ
liczne jeziorka.
Postanowiono skorzystać z każdego szcze
gółu w wyglądzie naturalnym wysepki celem uczynienia rzeczy zdumiewających. Powstały domki, altanki, pustelnie, mosty niewielkie, ławki z jednolitego kamienia i murowane, umieszczone tak, aby każdy kto się znajdzie w pobliżu mógł uznać miejsce to za najwłaś
ciwsze.
Sztuka i natura wzajemnie się tu uzupeł
niały. Architekt drzewny, dzięki swej głębo
kiej znajomości historji naturalnej potrafił bar
dzo malowniczo rozlokować laski, grupy krze
wów kwitnących, piękne wysepki drzew wśród kobierców zieleni, łąki usiane kwiatami, wy
korzystać wzgórza i pochyłości, skały poroś
nięte bluszczem i jerzyną. Zamierzał również
22
umieścić tam i ówdzie kilka kolumn, po
mników z figurami historycznych postaci, jak Washington czy Lincoln, lub slup z urną na szczycie, poświęcony pamięci drogiego zmar
łego dziadka Miss Mowrer. Miało to budzić nastrój melacholijny a jednocześnie urozmaicić nieco te miejsca gdzie dusza będzie chciała szu
kać schronienia celem wylania swej tęsknoty miłosnej i obudzenia wspomnień najdroższych.
Rozumna jednak miss nawet słyszeć nie chciała ani o historycznych postaciach, ani o kolum
nach uciętych, czy urnach. Uznano za naj
właściwsze, aby każda roślina mogła się znaj
dować w miejscu przeznaczonem jej przez samą naturę, tam jednak gdzie tego było po
trzeba, naturę chciano przystosować do sztuki.
Bluszcz i inne pnącze okryły gęsto sztuczne skały i parowy; ciernie, szparagi polne i inne dzikie rośliny i krzewy znalazły miejsce dla siebie w sztucznych szczelinach i rozpadlinach stoków górskich; brzozy, jarzębina i akacje ro
sły jakby naprzekór na najbardziej suchych nieuprzejmych terenach; platany i olchy poro
sły w miejscach najbardziej wilgotnych, wierzby zaś niemal wyrastały z jeziora. Często drzewa różnych gatunków skupione razem harmonizo
wały ze sobą dzięki koronom swych liści. Aka
cja, jesion, ajlant i glodyzja tworzyły razem zgodne
grupy, również jak buk, grab, wiąz i brzoza, tak, iż drzewa te, dzięki różnorodności pni i gałęzi, jakoteż form i tonów zieleni swych liści tworzyły od pierwszej już chwili wspa
niałą urozmaiconą i znakomicie ukształtowaną całość. Prawdziwym cudem architekta owego były również ścieżynki, baldachimy wina dzikie
go, place, aleje, altanki okryte zielenią i szpalery.
Lecz większym jeszcze cudem były twory poety zrodzone w jego wyobraźni kwiecistej.
On to właśnie ubarwił wyspę milemi dla oka kwiatami. Nadał im nazwy nieco skompliko
wane i uczone: Dafne - woniejąca, Libonja - rozkoszna, Silena - zwisająca, Alissa - kosz - zloty, Amarillis - piękność kobieca, Narcyz - poetycki, Nigella - damasceńska, Hipomea-zmien- na Kalandryna - rozłożysta, Arundinarja - po
chylona, Asklepja - cielista, Lopecja - kró
lująca. On to właśnie sprawił, że zakwitły różnobarwne kwiaty na łączkach i klombach rozplanowanych w szachownicę, w gwiazdy, w owale lub kola: krzaki róż w sąsiedztwie sileny, wanilji dzikiej oraz ageratum, to zno- wuż werbena, petunja i chińskie goździki. On to właśnie urządził klombj' i kwietniki, jego dziełem były paliki oplecione groszkiem pach
nącym i innemi wijącemi się kwiatami, on to utworzył prawdziwe wodospady zwisającego po
woju, on, ów • prawdziwy poeta, prawdziwy piewca kwiatów, który sam siebie skromnie na
zywał ich fryzjerem i perukarzem. On rów-' nież wzbogacił wyspę w dwa cudne zegary, najpiękniejsze na świecie: zegar Flory, na któ
rym znaki określające godziny tworzyły kieli
chy kwiatów naśladujące ułożeniem plan Linne- usza i zegar ptaszy, którego godziny ogłaszał śpiew różnych ptaków znajdujących się w zło
conej ptaszarni. Artysta ów przyrzekł Miss Mowrer uczynić również zegar perfum, który miał być jeszcze bardziej niezwykły, nie wia
domo jednak czemu nie doszło do zrealizowa
nia tego niezwykłego wynalazku.
Profesor owocowy był natomiast poetą owoców. Wielka jego sztuka polegała na tern, ażeby z drzew owocowych utworzyć szpaler nie ustępujący w niczem szpalerowi najbardziej po
etycznych wijących się roślin, z owoców zaś uczynić poprostu jakby jakieś kwiaty. Wy wiązał się znakomicie z zadania. Owoce jego wyglądały naprawdę jak kwiaty. Nieraz musiał torturować nawet niejedno drzewo owocowe, ażeby nagiąć je do pożądanego wyglądu, czyli do stanu, w któ
rym dając cudowne owoce, mogłoby zarazem stanowić prawdziwą ozdobę ogrodu. Wyrze
kał zapewne na dążności naturalne tych drzew, nie wątpiąc o tern, że mogłyby wzbudzić po
dziw niezwykły tworząc piramidy, czy też wy
puszczając rozgałęzienia regularne, lub wycią
gając się w sznur. Lubił jedynie drzewa, które się nadawały do uczynienia szpaleru lub bramy, czyli jedynie drzewa karłowate, skarlowaciałe dzięki jego sztuce. Podobnie jak fryzjer kwia
tów i architekt drzew, miał to samo przeko
nanie, że sztuka winna poprawiać naturę, na
ginać ją i zmuszać do całkowitej zmiany kie
runku kanałów wewnętrznych, zasilających so
kami roślinę, a nawet się jeszcze dalej posunąć aż do spowodowania puszczenia przez roślinę korzeni w kierunku odwrotnym czyli nad po
wierzchnią gruntu, gdy tymczasem korona jej znajdowałaby się pod ziemią. Uwielbiał chiń
czyków, którzy kochając się od wieków w kar
łowatych drzewach nie szczędzą trudów zwią
zanych z poświęceniem się nauce głębokiej, znaj
dującej nareszcie sposoby na hodowanie najbar
dziej olbrzymich roślin w malutkich doniczkach.
*
Owóż ci właśni trzej artyści - natura liści, których nawet imiona nie zostały prze chowane w historji wyspy byli prawdziwie gen jalnymi twórcami wspaniałego raju.
II.
MIESZKANKI ZAKŁADU.
Lecz ileż panien mogła pomieścić wspa
niała willa Miss Mowrer? Mniej więcej trzy
dzieści a może nawet czterdzieści. Każda z nich miała osobną sypialnię i gabinecik, własną garderobę i salonik, gdzie mogła nawet jadać, skoro tylko nic życzyła iść do wspólnej sali jadalnej. Służąca każdej z nich, ubrana jak zakonnica i pełniąca w milczeniu swe obo
wiązki umiała być dyskretną. Sala jadalna ni- czem się prawie nie różniła od podobnych sal w pierwszym lepszym wielkim hotelu. Do sali głównej przylegały liczne saloniki mniejsze, wy- tapetowane i umeblowane wytwornie, oraz długi piękny hall w którym ustawiono liczne stoliki z kwiatami i fotele.
Tymczasem panien było dwadzieścia cztery, oczekiwano zaś jeszcze jednej, która zapowie
działa swoje przybycie z T.
Mówiono, że jest bardzo młodziutka: ma zaledwie czterdzieści trzy lata.
— Czterdzieści trzy? Tylko? — pytały panny starsze nieco zgorszone.
— E, to niemożliwe! — rzekla panna Klo- tylda z grymasem na ustach. — Z pewnością jakiś roczek jej urywają.
Panna Klotylda była przekonana, że mając lat-czterdzieści trzy można się jeszcze spodzie
wać znalezienia męża chociażby sympatycznego wdowca i nie myśleć wcale o wyspie jeziora X.
— W każdym razie, — wtrąciła panna Ermelinda z miną poważną, — w każdym razie czterdziestkę ma już za sobą. Czegóż więc chcecie? Ma prawo najzupełniejsze!
— Rozumie się! Czemużbyśmy jeszcze nie mo
gły pozwolić na to, by tu przybywały dziewczątka trzydziestoośmio lub trzydziestodziewięcioletnie?
— Toby było wspaniale!—zawołała panna Judyta.
— Brakowałoby tego jeszcze! — odezwała się półgłosem panna Ermancja.
— O, yes, brakowałoby tego jeszcze! — powtórzyła, czyniąc zarazem odpowiedni ruch głową Miss Bessie, szkotka z Glasgow, przybyła przed laty dziesięciu do Włoch pełna marzeń przesadnych o klimacie włoskim, jak również o gorących uczuciach i temperamencie wlochów-
28
AViek panien tych był, jak się mówi za
zwyczaj, poważny, chociaż ta powaga i sza
cunek dla wieku z tego powodu nie zawsze jest przywilejem pożądanym. Niektóre z nich miały lat czterdzieści siedem, inne pięćdziesiąt, inne znowuż pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt osiem a nawet sześćdziesiąt. Panna Klotylda, naj
starsza z nich, miała jeszcze więcej, bo sześć
dziesiąt jeden; była zaś wśród nich jedna szczu
plutka zupełnie panna Ermelinda, która się przy
znawała pocichu, że ma lat czterdzieści sześć.
Pannie Judycie można było wierzyć bez za
strzeżeń, gdy mówiła, że ma lat pięćdziesiąt, wyglądała bowiem nawet młodziej o trzy czy też cztery lata. Panna Diomira czuła pewien wstręt do wyjawiania liczby swych lat, skoro jednak poruszono w rozmowie niemiły ten temat mówiła zazwyczaj o roku urodzenia swojego:
tysiąc osiemset... i któryś.
Temat podobny był niewątpliwie bardzo bolesny i przykry, to też bardzo rzadko się go dotykało. Każda z panien rozumiała to dobrze, że pewna delikatność w tej materji jest ko nieczna nie tyle ze względu na nią samą, jak raczej ze względu na inne, wszystkie zresztą znosząc to w duchu z całą godnością, cierpiały nad tern, że osiągnęły już wiek tak zwany po
ważny. Wylądowując na wysepkę zieloną.
biedne te zawiedzione istoty chciały zostawić poza sobą całą szarzyznę życia, sprawy ważne i błahe, zabiegi materjalne, stosunki rodzinne, wszelkie rzeczy ciekawe, smutki, plotki. Piękno ogrodu, żywe barwy kwiatów, łagodność kli
matu, zaciszny dobrobyt odmładzał arysto
kratyczne istoty, wzdychające do tej zdawałoby się jedynie pięknej rzeczy na świecie, najdeli
katniejszej, najsubtelniejszej: do elegancji.
Wszystko było wokoło nich eleganckie; same też były subtelne i wytworne. Nie uwielbiały wcale mody ostatniej, nie nosiły sukien skrojo
nych podług wzorów Vie Parisienne, a raczej mody z przed kilku lat, miały natomiast dziwną predylekcję do niewielkich boa z piór oraz do żabocików. Uczesanie było również nieco prze
dawnione: kok był formą uczesania przez nie naj
bardziej łubianą. Pragnąc uszanować siebie samą żadna z nich nie farbowała swych wło
sów. Włosy przeważnie były siwe; nieco prze
rzedzone kędziorki jakby przyprószone pudrem spadały na skronie z wdziękiem cechującym po
stacie wieku osiemnastego, a jednocześnie z pew
nym smutkiem.
Wszystkie te panny, pragnące przedewszy- stkiem własnej swobody, mimo że mieszkały ra
zem od lat kilku nie starały się bynajmniej o dokładniejsze poznanie się wzajemne. W^i-
30
doczną było rzeczą, że poufałość zbytnia nic była pożądana w pięknym zakładzie Miss Mow
rer. I rzeczywiście żadna ze znajdujących się tam panien nie zwracała się do innej poufale w drugiej osobie; było to poprostu niedopu
szczalne. Nawet przyjaźń podobna, jak na pensji, czy w klasztorze, nie była możliwą.
Żadna nie wchodziła nigdy do saloniku innej, aby się nie wedrzeć przypadkiem w cudzą ta
jemnicę.
*
Panien było, jak powiedziałem już wyżej, dwadzieścia cztery, a mianowicie;
panna Hipolita;
panna Zoe;
panna Gertruda;
panna Zobeida;
panna Abigalja;
panna Eufemja;
panna Ermelinda;
panna Eulalja;
panna Remigja;
panna Demetrja panna Kamila;
senorita Ramoncita;
panna Zelinda;
panna Ermancja;
panna Debora;
panna Judyta;
panna Klotylda;
panna Zelida;
panna Zaira;
panna Brygida;
miss Bessie;
panna Eufrazja;
panna Diomira;
i mademoiselle Gipsy,
która przybyła tu na ostatku. Dziwne jej intię pobudzało do śmiechu.
Skądże przybyły mieszkanki spokojne tej zielonej wysepki? Nic nie wiadomo; wiadomo tylko, że przybyły ze świata. Niejedna może westchnęła na wspomnienie nazwy miasta ja- kiegoś jedynie, nie zaś czego innego, nie pra
gnęła bowiem żadnej wiadomości, ani o krew
nych, ani o rodzicach, ani o kłopotach domo
wych, ani o czyichbądź sprawach sercowych.
Bo i pocóż wiedzieć o tern co się gdzieś zosta
wiło daleko? Może to byli rodzice samolubni i despotyczni, może siostry zamężne, szwagro
wie, siostrzeńcy, stare służące, a może nikt zresztą. Może któraś z nich wymknęła się pe
wnego pięknego poranku z domu, nie mówiąc o tern nikomu, a domownicy czekają i czekają
32
wciąż na nią wyglądając kiedy powróci. O innej myślą rodzice, że wstąpiła skrycie do jakiegoś klasztoru, o tamtej znowuż, że wyjechała gdzieś za granicę, o innej jeszcze, że zostać musiala gdzieś w domu książęcym, jako damę de com- fiagnie, o którejś, że wyszła za mąż za pewnego dymisjonowanego pułkownika, a wreszcie je
szcze o jednej, że musiala popełnić samobój
stwo. Rodzice panny, która kiedyś niebacznie wspomniała o willi Miss Mowrer, nie wątpili już o tern że się znajduje w domu zatraty. Co do Miss Bessie, to ta musiala dawno już umrzeć dla swoich siostrzeńców w Glasgow, zanim jeszcze przjTbvla na wyspę.
Prawie, że nigdy nie towarzyszyły sobie nawzajem wychodząc do ogrodu czy parku.
Skoro nie mogły mieć przy sobie swego kawa
lera wołały wtedy pozostawać w samotności.
Jednej wystarczało najzupełniej uczynić kil
ka kroków w ogrodzie, usiąść i siedzieć spo
kojnie z książką w ręku tuż obok posążka bożka Miłości, gdy tymczasem druga wołała błąkać się w lasku, a znowuż inna dochodziła aż do przecudnej kapliczki, gdzie się znajdował grób dobrodziejki. U wejścia do kapliczki wzniesionej na wzgórzu porosłem wawrzynami, paliła się lampka wieczna przed niebieskawą kamienną tablicą, głoszącą:
HERE L1ES
MISS KATHLEEN MOWRER WHO LOVED LOVE AND WAS NOT LOVELAND.
Panny klękały przed ■ ową tablicą, pochy
liwszy głowę i spuściwszy oczy, przed odej
ściem zaś od kapliczki nie zapominały o tern, by złożyć wiązankę kwiatów, głogu białego, kie- lichowców, lub akacji w ofierze duchowi Miss Mowrer, który się unosił tam pod tą ma
leńką kopulką wzorowaną na świątyni Wenus.
Poczem schodziły ze wzgórza z głową po
chyloną, wzdychając.
Wnet się jednak pocieszały, zbliżając się do swego teatru w drodze do willi. Był to piękny niewielki budynek wśród gaju olbrzymich oleandrów, które wciąż oblepione białemi, różo- wemi i plomienistemi kwiatami otaczały wspa
niałym wieńcem ową świątynię poświęconą Mu
zom. Cztery Muzy w postawie uroczystej, wykute z marmuru stały na straży teatru. Melpomena, bogini tragedji trzymała wykrzywioną swą maskę;
Talja, bogini komedji za mało się może śmiała, niestety; Eut^pe, bogini poezji lirycznej kładła ruchem zmęczonym flet swój na kolana; Polin- nja nie wiadomo co przedstawiała, gdyż nie miała wyrazu zdecydowanego. Nie ulega
Marino Moretti ,.Wyspa Miłości" 3
34
jednak wątpliwości, że ostatni ten posąg osło
niętej lekko Muzy z twarzą bez określonego wyrazu może najwlaściwiej pełnił straż. Teatr Muz, zamknięty od dłuższego czasu, był już tylko ozdobą parku, jak inne budyneczki i al
tanki. Panny jednak przechodząc w pobliżu nie zapominały nigdy westchnąć celem wyra
żenia cichej swej prośby skierowanej do Euterpe czy Talji...
Niekiedy panny przekraczały nawet gra
nice parku i błąkały się po drogach wysepki.
Serca ich drżały na myśl o swobodzie, którą się cieszyły zdobywając się na odwagę oddalenia się od willi. Wyspa wtedy im się wydawała naprawdę olbrzymią. Cała wyspa podzielona została na dwie równe części z których jedna była przeznaczona dla panien, druga zaś dla kawalerów, była własnością Instytucji Dobro
czynnej Miss iMowrer. Część wyspy za
mieszkana przez kawalerów była wprawdzie mniej pielęgnowana, lecz za to bardziej przy
stępna. Drogi były prawdziwemi bitemi dro
gami, któremi mogli chodzić swobodnie do
stawcy i dostawczynie, przewoźnicy, ogrodnicy, a nawet można było jeździć powozem. Tu wyspa miała wygląd eleganckiego letniska gdzieś na wsi. W jednem z piękniejszych miejsc nad jeziorem wznosił się zamieszkiwany’ przez ka
walerów hotel bardzo wytworny z wielkim na- , pisem zlotcmi literami na froncie:
GRAND HOTEL DES CAVAL1ERS SERVANTS.
W inncm, jeszcze piękniejszem miejscu, po
śród bzów, kaliny, ligustrów i innych drzewek i krzewów o pięknych jagodach znajdowało się osławione Cafe des Sigisbees, gdzie kawalerowie spędzali czas na rozmowach pijąc aromatyczną herbatę i dokąd też zapraszali czasem swoje panny, proponując im likier portugalski lub ody poziomkowe.
Nie brakło również tam w pobliżu w pew
nym pozornie dzikim zakątku charakterystycz
nego Restaurant du Ganymede, gdzie podawano wyśmienite pstrągi z jeziora X.
W innym budynku a raczej jakiejś pago- dzie znajdował się nęcący urząd pocztowo-te- legraficzny, z którego korzystali jedynie kawa
lerowie, gdyż panny się wyrzekly wszelkiej ko
munikacji ze światem.
Panny wracały stamtąd do willi mając wrażenie, że odbyły, daleką wycieczkę ,,do miasta
SZCZUPŁE WIADOMOŚCI.
i.
Panna Hipolita ku większemu swojemu zmartwieniu mieszkała z bratem i bratową.
Po śmierci ojca, matki, a wreszcie ciotki nie pozostało jej nic innego jak skorzystać z gościny u swoich braterstwa. Cieszyła się nadzieją że nie będzie musiała mieszkać zbyt długo w tym domu, gdyż jej narzeczony miał ją po
ślubić koronując w ten sposób uczucie. Byłaby z nich doskonała para: ona miała lat dwa
dzieścia cztery, on dwadzieścia dziewięć. Cala bieda że rodzice już nie żyli a wreszcie umarła i ciotka!
Trzebaż było, że panna Hipolita spostrze
gła, jak jej bratowa i narzeczony rozmawiają w ciemnościach na kurytarzu! Słyszy odgłos pocałunku, owszem nawet paru; słyszy jego słowa: „Dzisiaj wieczorem w ogrodzie..." Rów
nież słowa jej: „Dzisiaj wieczorem w ogro-
dzie..." Biedna panna Hipolita nie wyszła tego wieczoru do ogrodu. Nie wychodziła już i po
tem. Nie spoglądała na księżyc i gwiazdy przez okno od strony ogrodu. Czekała cier
pliwie, aż narzeczony się znudzi miłością po
ziomą i wróci do uczucia świętego.
Czekała napróżno. Spostrzegła ze zdu
mieniem, że czekały obie.
2.
Panna Zoe, ujrzawszy podczas sezonu ką
pielowego w Viareggio, mężczyznę nawpółob- nażonego rozciągniętego na piasku, niezmiernie się przeraziła. Był to strach, czy odraza, nie wiedziała napewno. Dość, że się nie ką
pała z obawy, ażeby się nie spotkać z podobną rybą pod wodą.
— Dajże wreszcie spokój z tą swoją skro
mnością! — mówiła jej siostra. — Trzeba się przyzwyczajać nawet do tego, jeśli chcesz zna-
• leźć męża. Czyż są odziani Apollo, Antinous, Narcyz, Mars lub Merkury?
— Ależ to jest piękno kształtów!
— E!... marmurowe!
Siostra wyszła za mąż za bogatego brzyd
kiego hrabiego, ona zaś w dalszym ciągu obda
rzała miłością kota, turkawki, kanarków, pa
pugę, jaśmin, ojca, macochę i małą figurkę I
i
38
„Apollina Belwederskiego" wykonaną w fa
bryce w Signa.
3.
Panna Gertruda, straciwszy wszelką na
dzieję znalezienia męża, doszła do przekonania, że jedynem jej powołaniem jest zostać zakon
nicą. Wstąpiła więc do klasztoru.
Miała się nazywać Siostrą Teresą od Je
zusa; miała już własną celę, miała klęcznik, krucyfiks i psałterz. W wigilję jednak swych obłóczyn otrzymała od pewnej wychowannicy mglistą wiadomość o Instytucji Dobroczynnej Miss Mowrer. Nie namyślając się długo wy
szła z klasztoru, uniknąwszy w ten sposób świętokradztwa.
4-
Panna Zobeida mając około lat dwudzie
stu była bardzo ładna. Siostra jej, przeciwnie, była brzydka. Matka zazwyczaj mawiała:
— Zobeida wyjdzie z pewnością za mąż za jakiegoś księcia, lub barona, czy też ban
kiera, miljonera: słowem, za tego, za kogo zechce. Ty zaś, moja Pierina, nie wyjdziesz pewno, biedactwo.
Panna Zobeida wyczekiwała księcia, ba
rona, bankiera, miljonera... aż do lat trzydzie
stu pięciu, gdy tymczasem siostra jej wyszła za mąż za pana C., pewnego dość poważnego urzędnika z Ministerstwa Robót Publicznych.
Panna Zobeida przeglądając się w lustrze (a była i w tym jeszcze okresie bardzo ładna) zrozumiała nareszcie, że książęta się żenią z księżniczkami, synowie bankierów z córkami bankierów, miljonerzy z wdówkami po miljo- nerach i że zresztą to już nie są te czasy, kiedy nawet najpiękniejsza panna mogłaby mieć wol
ność wyboru mężczyzny, jakiego tylko zapragnie.
5.
Panna Abigalja była sławną feministką.
Odznaczyła się bardzo na wielkim kongresie w Rzymie w roku 1902. "Występowała często publicznie dowodząc potrzeby zrównania dwojga płci w przemówieniach pełnych zapału i zawzię
tości. Nienawidziła mężczyzn. Była gorącą wielbicielką sufrażystki londyńskiej Miss Pank- hurst, która wykonała zamach na życie Asquith’a i od której biorą początek strejki głodowe.
Po kongresie odbytym w Rzymie założono
„pismo kobiece dla walki z mężczyzną". Pisy
wała artykuły piorunujące. Gdy ją zapytywano, czego właściwie chce, odpowiadała: głosu, głosu, głosu, głosu! Gdy zapytywano, czemu tak nienawidzi płeć brzydką, odpowiadała, że
40
przyczyną tego nie dopuszczenie do głosu, głosu, głosu, głosu! Gdy zaś doradzano jej ażeby jeszcze zaczekała czas jakiś cierpliwie, mówiła, że nie ręczy, czy nie rzuci wreszcie bomby pod gmach Pałacu Braschi przy najmniejszej nawet zwłoce w przyznaniu prawa głosu, głosu, głosu, głosu!
Wtem, nagle „pismo kobiece dla walki z mężczyzną" przestało się ukazywać. Panna Abigalja wyjechała. Nie słychać o niej ani w Rzymie, ani w Medjolanie, ani w Turynie, ani we Florencji, ani w Genui, ani w Neapolu.
Nikt jej już nigdy i nigdzie od tej chwili nie spot
kał na całym półwyspie.
Dokąd że się udała ta nieprzyjaciółka mężczyzn?
6.
Pewnego wieczoru panna Eufemja, przeglą
dając wraz z narzeczonym ostatnią stronę ga
zety rozłożonej na stole, natrafiła na następu
jące ogłoszenie matrymonjalne:
„Wdowa trzydziestodziewięcioletnia z dwoj
giem dzieci, chłopcem i dziewczynką, posiada
jąca pięćset tysięcy, oraz dom w mieście i willę na wsi, pragnie wyjść za mąż za młodego ka
walera bruneta, nawet niezamożnego, byle o wzniosłej duszy artystycznej."
— Żeń się! — rzekła żartując Eufemja.
— A wiesz? dobra myśl!
7.
O pannie Ermelindzie wiadomo tylko, jak razu pewnego odezwała się do swej matki: — Ach, doktór Albertis jest przepiękny!
Matka była ogromnie zgorszona:
— Jak możesz tak mówić? Wstydziłabyś się!
8.
O pannie Eulalji nie wiadomo nic więcej, jak tylko to, ze miała może nosek nieco za mały...
Nie miała węchu i tyle!
9-
O pannie Remigji nie wiadomo nic abso
lutnie.
10.
O pannie Demetrji posiadane wiadomości głoszą, że się kochała razy kilkanaście w swem życiu: w jakimś profesorze gimnastyki, w pro
fesorze filozofji, w weterynarzu, w jakimś pięknym młodzieńcu, w pewnym tenorze (księciu z Man- tui), w pewnym szoferze, w jakimś panu blon
dynie, który bawił przez miesiąc jako gość
42
u państwa P., w podporuczniku kawalerji, w jakimś właścicielu nowego kinematografu, w aktorze kinematograficznym, w inspektorze pracy a wreszcie w przedstawicielu służby bez
pieczeństwa publicznego, który bynajmniej nie wyglądał na to aby mógł mieć coś wspólnego
z bezpieczeństwem publicznem. W
Trzynasty musialby być prawdopodobnie ostatnim i bezwzględnie zostać jej mężem. Ten jednak trzynasty kazał bardzo długo czekać na siebie. Czyja była w tern wina? Panny Demetrji, czy jej przeznaczenia, - czy też może liczby kabalistycznej? To tylko pewne, że trzynasty przyszedł znacznie później w osobie kawalera Instytucji dobroczynnej Miss Mowrer i był to jedyny, który może traktował tę sprawę nieco poważniej.
11
Pewnego razu narzeczony panny Kamili przeczytał przypadkiem w jakiejś książce Zwier
ciadło małżeńskie ułożone przez słynnego Honor- jusza Balzac’a.
„Mężczyzna się żeni:
przez ambicję, co przecież jest rzeczą aż nadto wiadomą;
przez dobroć, chcąc wyrwać córkę z rąk despotycznej matki;
przez złość, w celu wydziedziczenia krew
nych ;
przez wzgardę dla niewiernej kochanki;
przez znudzenie się kawalerskiem życiem beztroskiem;
przez szaleństwo, co w tym wypadku za
wsze istnieje;
przez zakład, jak w wypadku Lorda By- ryna;
przez młodzieńcze niedoświadczenie, gdy się jest oszołomionym wraz z wyjściem ze szkół;
przez pożądanie brzydkie, w obawie pozo stania bez żony;
przez machiaiielizm, w nadziei odziedzicze
nia spadku po podeszłej już w latach;
przez mus, ze względu na naszego syna;
przez szlachetność (panienka niedomaga);
przez namiętność, którą się pragnie zaspo
koić w ten sposób;
przez sprawę sądową, celem ostatecznego wygrania procesu;
przez uznanie i wdzięczność, pragnąc dać więcej, aniżeli się otrzymało;
przez przerozumowanie, co się zdarza na
wet u myślicieli;
przez testament, gdy wuj nieboszczyk wło
żył na dziedziczącego obowiązek poślubienia dziewczyny;
44
przez zwyczaj, czyli z chęcią naśladowania swych przodków;
przez starość, z pragnieniem skończenia ze wszystkiem;
i nareszcie przez żarliwą uczciwość, jak książę Saint-Aignan, który nie chcial grzechów popełniać."
Narzeczony panny Kamili przeczytawszy to raz i drugi pomyślał, zastanowił się głęboko, a ponieważ jednocześnie skonstatował, że się nie żeni dla żadnej z wymienionych racji i że jego racja nie była wcale przewidziana przez znakomitego badacza fizjologji małżeńskiej, gdyż poprostu nie istniała i istnieć nie mogła po ostatecznej rozwadze zupełnie zrezygnował z żeniaczki.
12.
Senorita Ramoncita była hiszpanką. Po
chodziła z Andaluzji, a jeszcze dokładniej: z Se
willi. Była w swoim czasie piękną, jak owe typy andaluskie z oleodruków, zdobiących pod
rzędne salony, lub jak Carmen z tym zwykłym uśmiechem na ustach i w oczach, jak się ją wi
dzi na scenie, choć może aż przesadnie zgrabną.
Ramoncita była piękną. Pięknemi też były jej siostry Paca i Juana, które przebyły wszerz
i wzdłuż całą Hiszpanję i Amerykę południową, śpiewając wszędzie peteneras i seguidillas. Ramon- cita zaś tańczyła, nie tyle może zawodowo ile ra
czej dla przyjemności panaderos niby cygan z Ma- carena. Nie wiem, kto najbardziej opanował wtedy jej serce: matador, picador, czy też torea- dor z Granady, w każdym razie był to jeden z tych, których jedno spojrzenie jakiejś dziew
czyny z Andaluzji zdolne jest podniecić niemal tak samo, jak widok płachty czerwonej, tak zwanej banderillo podnieca byka. Byłby został niezawodnie wielkim toreadorem w przyszłości, wtedy jednak dopiero odbywał skromną prak
tykę, niby chłopiec w jatce rzeźniczej. Byłby może sławą cyrkową, współzawodnikiem naj
sławniejszego Frascuele i Lagartijo, którzy zarabiali po dziesięć tysięcy za jeden wy
stęp, za jedną corrida. Został jednak rozszar
pany przez rozwścieczone stworzenie w cyrku sewilskim, zanim mógł się dowiedzieć o miłości Ramoncity.
Widok krwi wywarł na nią okropne wrażenie i zasmucił do tego stopnia, że nie tańczyła już więcej flamenco i odrzuciła precz kastaniety.
Zamknęła się w domu i nie pokazywała się ni
gdzie poza wlasnem patio.
Z początkiem lata przekształcała je wed
ług zwyczaju sewilskiego w salę przyjęć, umiesz?
czając pod arkadami fotele, krzesła, fortepian inne meble, klatki z ptakami, papugi, hamaki.
AV patio tern pila, jadła, przyjmowała gości, zażywała przechadzki, urządzała drzemkę po
obiednią, spala, słowem czyniła wszystko, nie kochała się tylko, mając wciąż przed oczami krew swego pięknego Edoardito.
Gdy powoli barwa krwi wypłowiała i zbladła w jej pamięci, sprzedała dom i przy
była do Włoch, jako typ Rosiny Rossiniego w wieku lat dwudziestu szalenie spragniona tańców na scenie.
13.
3o lutego 18... z czemś—dzień urodzin panny Diomiry.
M-
Panna Ermancja miała szczęście być siostrą księdza. Mimo swego wielkiego wzrostu, siły i zdrowia ksiądz nie mógł się obejść bez jej nieustannej pomocy we wszelkich potrzebach życia materjalnego, czyli ziemskiego, cielesnego.
Wieczorem mówiąc dobranoc, powtarzał za- wyczaj:
— Ermancjo, gdy umrę, zostań zakonnicą!
Na plebanji niemal nie przyjmowano ni
kogo. Bywał tam wprawdzie kapelan, dwaj, ęzy trzej klerycy, zakrystian, stróż kościelny,
lecz stosunek ich do panny Ermancji z natury rzeczy musial być obojętny. Raz tylko kiedyś panna Ermancja pozwoliła zagadnąć.
— Bardzo dobrze wygląda ksiądz, księże Aureli, w tej komży od zakonnic z Sogliano.
I opuściła głowę natychmiast, gdyż moż- naby było z tonu, w jakim ów komplement został wypowiedziany, zrozumieć, że ksiądz Aureli, właściwie mówiąc, nie powinien był tego prezentu przyjmować.
15.
O pannie Deborze wiedziano jedynie, żc prawie przez dwa lata znajdowała się w domu zdrowia profesora C. Wyszła stamtąd naj
zupełniej zdrowa.
Właściwie dom zdrowia profesora C. jest poprostu szpitalem dla obłąkanych.
— Oh, to widać! — mówili przyjaciele domu.
16.
Panna Judyta była wielką postępową ar
tystką malarką. Wystawiała w Rzymie i Flo-, rencji bardzo dziwaczne obrazy, wspólnie z in
nymi malarzami włoskimi odznaczającymi się dziwacznością i nieuctwem. Ażeby mieć po
jęcie o teoretycznem wykształceniu tej szczegół-
48
niejszej artystki i jej przyjaciół, wystarczy zwrócić uwagę, że wyrazy najczęściej używane w ich rozmowach i dyskusjach były następu
jące: dynamizm, deformacja, rekonstrukcja, eks
pansja, percepcja, psychometrja, metapsychika, nerwy-centry fugalne, nerwy centrypetalno-czu- ciowe, siła ekspansywna, napięcie wrażeniowe, objekt-obraz, objekt - przyczyna i tam dalej i tam dalej. Ze słów tych wypowiadanych za
zwyczaj z werwą i zapałem, sądzić można, przypuszczam, dokładnie o wynikach podob
nych dyskusji filozoficznych w dziedzinie arty
stycznej, to jest w malarstwie Malarstwo to nie było w rzeczywistości przekonywające;
panna Judyta mimo to była przecież wielką artystką. O, gdyby mogła być tak młodą i piękną, jak wielką i nową b3’ła jej sztuka!
Spostrzeżono jednak pewnego dnia, że na
zwisko panny Judyty nie figurowało już wcale w szczupłych katalogach wystaw awangardy malarskiej.
Może teorja w niej zabiła artystkę, a może się usunęła do jakiegoś zamku starego na szczy
cie góry, ażeby tam napisać nowy traktat o ma
larstwie. Przyjaciele jej jednak nie przestali i nadal wystawiać swoich obrazów tegoż sa
mego rodzaju i wystawiają je aż do dnia dzi
siejszego.
>7-
Panna Klotylda była córką poważnego wspólnika firmy S. i V., jednego z najsłynniej
szych zakładów pogrzebowych. Obracała się stale w bogatym składzie tego zakładu wśród trumien, wśród wieńców z pereł i metalu, wśród czarnych płacht, czarnych krzyży i innych czarnych przedmiotów. Była to jednak przy
stojna panienka, która spoglądała na te wszy
stkie przerażające rzeczy z pewną sympatyczną obojętnością i czytywała z dość miłym uśmie
chem ogłoszenia tego rodzaju:
„Procesje pogrzebowe zwykle i wystawne;
katafalki; wieńce; świece; karety pogrzebowe;
orkiestry; nekrologi; zawiadomienia; zakupy miejsca na groby; grobowce; pomniki; opłaty wszelkie związane z pogrzebem; tanio i punktu
alnie...-"
/ punktualnie; co za ironja!
Nikt jednak nie miał odwagi poślubić panny Klotyldy, nawet ekspedytor umarłych!
| 18.
Pana Zelida miała sześć sióstr. Wszyst
kich więc panien w domu było aż siedem.
Cztery z nich wyszły zamąż. Czy to nie wy- . starcza?
L Marino Moretti .Wyspa Miłości- 4
«
50
>9-
Panna Zaira' była raz w teatrze. Da
wano Damę kameljou)q. Armand Duval był na
prawdę bardzo pięknym młodzieńcem.
Mówił: „Od ciebie samej zależało odwrócić nieszczęście1' a oczy przy tern ogromnie mu lśniły. Był blady i zdawało się, że się nagle postarzał i nawet z włosów jego przeglądała siwizna.
Wróciwszy do domu, panna Zaira wypiła szklankę wody, rozebrała się, włożyła nocną koszulę, położyła się do łóżka i pogrążyła się w marzeniach. Przytuliła się do ramion Ar
manda, Armand zaś pieszcząc ją i podtrzymując w powietrzu jej głowę pocałował ją w usta.
Był to pierwszy i statni pocałunek męż
czyzny w życiu panny Zairy.
20.
W dwudziestym siódmym roku panna Bry
gida wybitna hartistka wahała się kogo wybrać z pomiędzy dwóch profesorów, skrzypka, czy też wiolonczelistę, którzy grywali wraz z nią.
Wybrała skrzypce i za mąż nie wyszła.
Dopiero później zdała sobie sprawę, że wybór jej dotyczył instrumentów, nie zaś owych panów.
Miss Bessie przybyła przed dziesięciu laty do Wioch z rozpalony wyobraźnią i sądem przesadnym o włoskim klimacie, o miłosnych uczuciach wlochów, o gorącym ich tempera
mencie.
Była przekonana, że ma bardzo piękny głos i dlatego postanowiła brać lekcje śpiewu w Medjolanie. Skoro się jednak zakochała w profesorze śpiewu, ten wyśmiał ją w żywe oczy. Skończyło się więc tern, że nie mogła debiutować w teatrze Gallarate.
Wtedy się udała do Wenecji, jedynego w swym rodzaju miasta na świecie, miasta za
kochanych i gołębi, miasta malarzy i gondolje- rów. Zakochała się w gondoljerze Lecz i ten wyśmiał ją w żywe oczy.
Uciekla do Neapolu, gdzie tyle pięknych chłopaków: czarne oczy i włosy, białe zęby, niezbyt czyste ręce, w których trzymają, w do
datku, najdziwniejsze, najbardzej niespodzie
wane frutti di marę, proponowane przez nich przechodniom. Nawet guaglione ją wyśmiał.
Wtedy Miss Bessie pilniej spojrzała do justra.
Była strasznie brzydka.
52
22.
W dwudziestym, dwudziestym drugim, dwudziestym piątym roku życia panna Eufrazja nie była ani ładną ani brzydką, ani brunetką ani blondynką, ani dobrą ani złą, ani wesołą ani smutną, ani bogatą ani biedną, ani odważną ani nieśmiałą, ani młodą ani starą, ani otyłą ani szczupłą, ani wysoką ani niską...
Nie było właściwie żadnego powodu do poślubienia jej!
23.
Panna Zelinda była córką jednej z naj
słynniejszych śpiewaczek, której śpiewem za
chwycała się publiczność włoska, paryską, lon
dyńska, berlińska, wiedeńska, hiszpańska, pół
nocnoamerykańska od roku 1880 aż do roku 1895.
Cimarosa, Pergolese, Paisiello, Bellini, Rossini—
niczem śpiew słowika. Jakaś instytucja naukowa, pragnąc zdobyć krtań jej po śmierci, celem przeprowadzenia badań ofiarowała jej ooo.ooo lirów. Odrzuciła.
Panna Zelinda już od dziecka widziała same kwiaty, wawrzyny i podarunki w czasie przyjęć honorowych. Nie widziała innych fo- tografji, prócz fotografji Rosin, Lind, Amin, Gild, Łucji, Filin, Norin, których pełno było
wszędzie, w domu i na ulicy. Nie widziała nikogo prócz wielbicieli, kłaniających się, uśmie
chających się, oklaskujących, całujących ręce diwy. Diwa zaś wskazując na Zelindę, pytała wielbicieli:
— Podobna do mnie? Widać, że jest moją córką, co? Eh, musiałaby mieć troszkę ucha i odrobinę głosu, ażeby ją można było nazwać córką jej matki!
Zelinda nie miała właśnie owego daru głosu.
Matka oddała ją na pensję, ażeby się nauczyła przynajmniej marsza królewskiego, któryby mogła wystukać choć jednym palcem na klawiszach fortepianu. Zelinda jednak nawet tego się nie nauczyła. Była niezdolną zupełnie do muzyki.
— Nie jesteś piękną, nie umiesz śpiewać, ani grać na fortepianie, — rzekła do niej matka, wróciwszy z Madrytu, — nie potrafisz więc zdobyć nawet kochanka!
Więc też nie miała nawet kochanka. Lecz zato iluż ich miała jej matka! Nawet niedługo przed śmiercią w sześćdziesiątym roku życia miała jednego. On to właśnie rzekł do panny Zelindy, wskazując na portrety, pudla ozdobne, wstęgi, i inne rupiecie matczyne:
— Niech pani strzeże pilnie tych wielkich pamiątek!
54
M-
Mademoiselle Gipsy, francuzka, przybyła ostatnia!
Przyjechała do Wioch, mając lat trzydzieści, objechawszy przedtem pól Europy, spędziwszy większą część życia w krajach o zachmurzonem nieustannie, ponurem niebie i obfitych deszczach.
Udała się do Wioch celem zwiedzenia muzeów, zwiedziwszy uprzednio inne najsławniejsze mu
zea w Europie: Louvre, Prado, British Museum, Galerje w Berlinie, w Wiedniu, w Monaco, w Dreźnie. Mogła się poszczycić, że poza obrazami nic więcej nie widzalaw tych miastach.
Nie wiele się przedostało szczegółów rów
nież i o niej. Wiadomo tylko napewno, że nie kochała się wcale. AV jej życiu wędrownem mężczyźni się przesuwali poza nią jak cienie.
Nie czuła ani widziała ich nawet podczas pew
nego zbliżenia się ich do niej. Zapatrzone jej oczy nie widziały nikłych tych cieni: widziały jedynie obrazy i portrety zawieszone w galer
iach. Widziały wielkich dowódców, wiel
kich cesarzy, książąt, jeźdźców wysokiego rodu, panów wielkich, dożów, ambasadorów, kardynałów i inne znakomite osoby. A wszystkie miały na sobie dziwne ubiory, najbogatsze, naj
bardziej odmienne, ubiory różnych wieków, wszel
kich krajów. Bohaterami dla niej byli właśnie
ci wojownicy, książęta, cesarze, ze zwróconym na nią z obrazów swym wzrokiem, surowym, uśmiechniętym, smutnym, strasznym, ironicznym, dumnym, miłosnym, namiętnym. Nie zaglądała do katalogu, nie miała go wcale, nie obchodziło ją, kto był autorem portretu, nie wyrażała wcale podziwu dla Rembrandta, Velasquez’a, Tycjana, Van Dyck’a. Nie pytała nigdy o nic nikogo, nie potrzebowała bynajmniej żadnych wyjaśnień, zbyteczny był dla niej jakiś prze
wodnik: nie wiedziała może nawet, że istnieje jakaś historja sztuki, że była kiedyś jakaś szkoła wenecka, szkoła toskańska, szkoła holenderska, że istniało jakieś quatrocento, cinquecento, seicen- to. Do sali wchodziła krokiem pewnym, jak- gdyby tam na nią czekano, na portrety zaś wi
szące na ścianach, patrzała jak na istoty żyjące.
Najprzód wstąpiła do Florencji. Galleria degli Uffizi pociągała ją bardziej, niż każda inna galer ja włoska lub muzeum. Wiedziała, że w sławnych tych salach znajdzie tyle postaci, ile tylko dusza zapragnie: Medyceuszów, Lo- renów. We Florencji mieszkała aż cztery lata. Nareszcie się zdecydowała zwiedzić Rzym, Neapol, Sjenę, Wenecję. Pojechała. Po paru tygodniach wróciła do Florencji do Uffizi.
Zdecydowała się jeszcze na zwiedzenie Pizy, Genui, Medjolanu. Teraz po sześciu dniach
56
wróciła do Florencji, do Uffizi. Poprostu nie- możliwem się jej wydawało przebywanie gdzieś zdała od tych portyków, od tych sal, od tych kurytarzy.
Była zakochana. Trudno było mieszkać gdzieś zdała od ukochanego Gentiluomo malało Sabastjana del Piombo.
Później dopiero, znacznie później, gdy spostrzegła — prawie nagle — że nie jest już ładną, mademoiselle Gipsy zmieniła swe poglądy;
przekonała się, że mężczyzna z ciałem i kośćmi o wiele więcej jest wart niż cesarz, niż książę, niż wojownik, niż chory dworzanin na płótnie.
Zbyt późno, panienko!
2Ó.
Panna Julja ma przybyć dopiero.
I WYPOŻYCZALI.: a KS [1
Szymona Mrjbiu
•W
* EKZE
j\CłŁ
IV.
PANNA JULJA.
Gdy nowa kandydatka na mieszkankę Za
kładu stanęła już wreszcie na wyspie, zachwiała się ze wzruszenia; wszystko wydawało się jej snem. Płynęła tu łodzią około pół godziny.
Cicha, spokojna, srebrzysta woda z całą ule
głością rozstępowala się przed prującą ją łodzią. Przystań była wspaniała. Panna sto
jąc tak po opuszczeniu łodzi, rozejrzała się dokoła zdumiona: była na wyspie. Nie odczu
wała jeszcze jednak tych rajskich roskoszy, ja
kie sobie obiecywała. Nie słyszała chórów harbanych, treli słowiczych, śpiewu dzieci maleńkich, szmeru wietrzyków, brzęczenia zło
tych owadów; czuła tylko bicie swego serca uwięzionego w ciele trwożliwem. Oczy jej niemal nie spostrzegały zieleni drzew, wachlarzy palm, rozkwitłej magnolji, wijącej się drogi.
Nie widziała przed sobą krajobrazu podobnego
58
do tego o jakim marzyła w ciągu długiej po
dróży, chociażby nawet był tak złudny, jak owe cudne krajobrazy, które się podziwia przy świetle elektrycznem w teatrze, skoro się pod
niesie kurtyna.
Panna zauważyła, że w powietrzu było nieco za gorąco, jak w cieplarni.
Położyła rękę na poręczy, przymykając jednocześnie powieki. Jakiś listek oderwał się od gałęzi, musnął jej ramię, spadl przed nią, jakby z umyślnie wyszukanym wdziękiem.
Panna otwarła oczy. Miała na sobie po
pielatą sukienkę jedwabną, połyskującą, pro
stą w swym kroju, uwydatniającą zgrabne formy jej ciała, zwinnego, czyniącego jednakże wra
żenie osłabionego. Podobny do używanych za
zwyczaj podczas jazdy automobilowej długi po
pielaty szal nie pierwszej świeżości okrywał kapelusz, tworząc węzeł obfity na szyi pod brodą. Nóżki miała malutkie. Końce jej panto
felków zanurzały się w drobnoziarnistym żwirze.
Rozglądała się dokoła w postawie niepew
nej, jakby wyglądając pomocy jakiejś litościwej osoby, któraby zabrała ją z sobą i poszła z nią temi nieznanemi jej jeszcze drogami wśród kwiecia. Wtem dal się słyszeć szmer żwiru pod czyjemiś ostrożnie stąpającemi stopami.
Zwróciło to jej uwagę.
Ku niej zbliżała się właśnie jedna ze słu
żących willi w stroju zakonnicy. Podszedłszy złożyła głęboki ukłon. '
— Czy to ta właśnie droga wiedzie do willi? — zapytała panna, odpowiadając uśmie
chem na jej pozdrowienie.
Służąca nic nie odrzekła. Uczyniła ledwo dostrzegalny ruch wskazując wychudzoną swą ręką niewielki placyk opodal. Spostrzegła wtedy tam panna pośród kwitnących białych i różowych olbrzymich oleandrów oczekujący powozik.
— Czy mamy tam wsiąść? — zadała panna znowu pytanie.
Służącą, która widocznie miała nakaz nie rozmawiania zupełnie, odpowiedziała kiwnię
ciem głowy.
Wtedy panna w towarzystwie idącej w pewnej odległości służącej skierowała się do powozu.
Pojazd był wspaniały, jak również oka
zale były kasztany, które wyczekując tupały nogami i pieniąc się szeroko oddychały noz
drzami. Zbliżając się do powozu panna miała wrażenie, że się już zaczynają powoli ukazy
wać cuda tej wyspy, że wyspa zaczyna już zdradzać przed nią swe tajemnice. Usłyszała miły śpiew jakiejś ptaszyny narazić niepewny,