Michał Paweł Markowski
Humanistyka : niedokończony
projekt
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (132), 13-28
2011
Szkice
Michał Paweł MARKOWSKI
Humanistyka: niedokończony projekt
Mój b lisk i przyjaciel z liceu m dość w cześnie, jeszcze w podstaw ówce, w ybrał k arie rę lekarza. G dy spotykaliśm y się, n ie ta k znów często, w czasie studiów , lu b ił głośno porównyw ać nasze dwa zawody (choć dopiero zaczęliśm y w n ic h te rm in o wać), oczywiście z niedow ierzaniem w yrażając przypuszczenie, że ktoś m oże zaj mować się ta k niepow ażnym i rzeczam i jak lite ra tu ra , skoro m ożna robić rzeczy ta k pożyteczne, jak leczenie ludzi. R ozum ow anie to wydawało m i się w tedy tanie (lepsze jest to, co robię ja, gorsze to, co robią in n i), logicznie k ru ch e (co by było, gdyby wszyscy byli lekarzam i?) i niespraw iedliw e (więc to, co lu b ię robić w swoim życiu jest bez sensu?), ale dzisiaj w idzę, że spór m iędzy użytecznością n a u k stoso w anych i nieużytecznością n a u k hum an isty czn y ch wykracza daleko poza te o re tyczne dywagacje, nie jest także kw estią idiosynkratycznych wyborów, natom iast, ta k podejrzew am , dotyka najw ażniejszych kw estii publicznych.
Ferwor, z ja k im dysk u tu je się dziś kw estię n a u k hum an isty czn y ch , to, czy p o w inny być dofinansow yw ane, czy raczej skazane na w ym arcie1, czy pow inny po szerzać skalę swojego działan ia, czy ją zacieśniać, czy z n a jd u ją zastosow anie w ży ciu, czy nie, pokazuje, że rzecz n ie dotyczy tego, czym n a u k i h u m an isty czn e róż n ią się od n a u k p rzyrodniczych (u lubiona zabaw a um ysłów taksonom icznych), albo czym one w swej istocie są (rozrywka teoretyków w ychow anych na słow ni kach), ale tego, czy m ają one dziś jakiś społeczny cel do osiągnięcia, czy nie. In n y
N iestety dyskusja ta nie toczy się ta k burzliw ie w Polsce, jak w Am eryce, gdzie obserw uję ją w różnych przejaw ach. O statn ie książki N u ssb au m , M en an d a, Taylora, F isha (adresy podaję poniżej) dotyczą w praw dzie głów nie uniw ersytetu, ale
14
m i słowy, czy i gdzie m ożna znaleźć dla n ic h zew nętrzne wobec n ic h sam ych u za sadnienie. Jak słusznie pisze L ouis M e n an d w swej ostatniej książce, The market
place o f ideas2, kłopoty tego ro d zaju zaczęły się m niej więcej dw adzieścia lat tem u,
kiedy to n a u k i h u m a n isty c zn e do tk n ął „kryzys insty tu cjo n aln ej leg ity m izacji”3 lub - form ułując to prościej - lu d z i poza uniw ersytetem zaczęło nurtow ać p y ta nie, czym ta k n apraw dę h u m a n iśc i się zajm u ją i czy istnieje dla tej pracy jakiekol w iek społeczne uzasad n ien ie, poza tym , że profesorow ie, zwłaszcza z a tru d n ie n i na stałe, m ają - przede w szystkim w k rajach zachodnich - w ygodne życie, spędza ne na kultyw ow aniu n ik o m u n iepotrzebnego - n ik o m u in n e m u poza n im i sam y m i - zajęcia czy m oże raczej hobby.
N ajpotoczniejszy pogląd (sform ułow any onegdaj n iezdarnie, lecz boleśnie przez m ojego przyjaciela, stu d en ta medycyny) zakłada, że n a u k i h u m anistyczne nie m ają żadnego u zasad n ien ia, gdyż niczego nie w ytw arzają, nie p ro d u k u ją żadnych dóbr i dlatego nie pow inny być w spierane przez państw o (reprezentujące podatników ) lub pryw atnych sponsorów, którzy pow inni raczej w ykładać p ien iąd ze na rozwój n au k użytecznych dla w szystkich: n a u k m edycznych, które w yprodukują lek na długow ieczność lub nieuleczalne d o tą d choroby, n a u k inżynierskich, których wy n alazk i pozw olą wygodniej żyć, n a u k ekonom icznych, których teorie pozw olą le piej rozdzielać nagrom adzone bogactw o, by bogaci nie trac ili, a b ie d n i zyskiw ali, i w szystkich innych nau k , które uspraw nią życie ludzkości. N a u k i hum an isty czn e oczywiście w tej perspektyw ie niczego nie u spraw niają, lecz - w ręcz przeciw nie - k o m p lik u ją p roste m yślenie o lepszym życiu, osłabiają zdrow y rozsądek, k tó ry wie, jak być pow inno. B adania n a d sonetem w łoskim nie dają się nigdzie zastosować poza italian isty k ą, b ad a n ia n a d polską pow ieścią oświeceniową ograniczone są do prac k ilk u n a stu (w najlepszym w ypadku) osób na świecie, spory na tem at logicz nego sta tu su zdań fikcjonalnych toczą się w n iskonakładow ych czasopism ach fi lozoficznych. N ie m a żadnej m ożliw ości, by n a u k i h u m a n isty c zn e znalazły taką siłę p rzebicia, jak n a u k i biologiczne, technologiczne, czy inform atyczne, nasuw a się więc pow ażne pytan ie, czy n a u k i h u m a n isty c zn e m ożna jakkolw iek uzasadnić, albo też: czy n a u k i h u m a n isty c zn e m ogą znaleźć jakiekolw iek u zasad n ien ie na zew nątrz, poza m u ra m i u niw ersytetu, a naw et w jego w nętrzu, w oczach coraz b a r dziej m e rk an ty ln y ch urzędników , decydujących o u k ła d a n iu b u d że tu . Jest to py ta n ie nie o to, czym n a u k i h u m an isty czn e są, ale o to, czy m ają jakąkolw iek m isję do spełnienia.
D yskusja na te n te m at jest, jak wiemy, gorąca i toczy się od daw na. Z w ielu b ardzo pow ażnych głosów w ybieram cztery, m oim zd a n ie m najb ard ziej ch a ra k te rystyczne, b y n astęp n ie znaleźć w tym w ielogłosie m iejsce dla sform ułow ania w łas nej propozycji.
2 L. M en an d The marketplace o f ideas. Reform and resistance in the American University, N orto n , N ew York 2010.
Kompensacja
Z aczynam od najstarszego poglądu z tych, które m n ie in teresu ją, sform ułow a nego przez Odo M a rq u a rd a w 1985 roku. W m ow ie O nieodzowności nauk humani
stycznych4, stawia on tezę, że im b ardziej now oczesny staje się św iat nowoczesny,
tym b ardziej nieodzow ne stają także n a u k i h um anistyczne. Dlaczego? D latego, że m o d ern izacja św iata - i tu M a rq u a rd potw ierdza w yraźnie tezę M aksa W ebera o odczarow aniu św iata now oczesnego - polega m iędzy in n y m i na tym , że n au k i hum anistyczne stają się coraz bardziej n iepotrzebne z pow odu ekspansji n au k przy rodniczych. E k sp ery m en t w ypiera n arrac ję, pow iada M a rq u a rd , co oznacza, że życie staje się przez to uboższe, b ardziej stechnicyzow ane i płytsze, m niej zw iąza ne z jednostkow ym dośw iadczeniem . Z tego pow odu n a u k i h u m a n isty c zn e , ze p ch n ięte na d ru g i plan , pow inny spełniać funkcję kom pensacyjną wobec n e u tra li zacji naszego historycznego (a więc i jednostkow ego) dośw iadczenia, jaka jest efek te m ek sp an sji n a u k ek sp ery m en taln y c h oraz hom o g en izacji i g lobalizacji tego dośw iadczenia, zam azujących jego n iepow tarzalny charakter. M a rq u a rd pow iada, że jesteśm y lu d ź m i b ardziej z pow odu trad y cji i h isto rii, do których należym y, niż z pow odu m o dernizacji, któ ra m a nas z naszego p arty k u lary zm u wyzwolić. M ó wiąc inaczej, nasza p arty k u larn o ść oznacza tyle, że nasze życie splecione jest z jed nostkow ych, id iosynkratycznych prześw iadczeń, silnie za korzenionych w h isto rycznym dośw iadczeniu, którego niepow tarzalność n a u k i p rzyrodnicze, dotrzy m ujące kro k u m o dernizacji, postrzegają jako k o m plikację w naukow ym podboju rzeczyw istości. Ale, słusznie p odkreśla M a rq u a rd , n a u k i h u m a n isty c zn e nie są przeciw ne m o d ern izacji jako takiej. Jeśli m ają one kom pensow ać to, co ulega de grad acji dzięki pano w an iu św iatopoglądu naukow ego, to tym sam ym um ożliw iają one dalszą m odernizację. By to było m ożliw e, n a u k i h u m an isty czn e pow inny na pow rót uczynić b lisk im to, co się od człow ieka oddaliło. Przyswoić to, co uległo w yobcow aniu. Tem u zaś służyć pow inna sztuka in te rp re ta c ji, czyli herm en eu ty k a. R ozum iana nie jako teoria ro zu m ien ia, jak chciał D ilthey, ale jako sztuka u k ła d a nia opowieści.
A lbow iem ludzie to ich opowieści. O pow ieści te jed n ak m uszą być opow iedziane. Tym zajm u ją się n auki hum anistyczne: rek o m p en su ją szkody poczynione przez m o d ern iza cję snuciem opowieści. Im b ardziej rzeczy stają się u przedm iotow ione, tym b ardziej, tytułem rekom pensaty, potrzebne są opowieści. W innym w ypadku ludzie u m ie rają na uw iąd n a rra c ji.5
M a rq u a rd z takiego założenia wyciąga n astęp u jące w nioski. A trofia n a rra c ji p o w oduje likw idację różnych p u n k tó w w idzenia i doprow adza do w yniesienia jednej z nich, n a rra c ji o n ieograniczonym p ostępie ludzkiego g atu n k u , p o n ad w szystkie
4 O. M a rq u ard O nieodzowności nauk humanistycznych, w: tegoż Apologia przypadkowości, przel. K. K rzem ieniow a, O ficyna N aukow a, W arszaw a 1994.
91
inne. Pow oduje też, poprzez w yelim inow anie sprzecznych opowieści, sprzecznych p u n k tó w w id zen ia, w ieloznaczność jako podstaw ę in te rp re ta c ji rzeczyw istości. M a rq u a rd w idzi n aro d z in y n a u k hum anisty czn y ch jako reakcję na trau m aty czn e dośw iadczenie w ojen religijnych, których zarzew iem były spory in te rp re tac y jn e dotyczące w ykładni Pism a Świętego. N a u k i hum an isty czn e, w prow adzając do n a szego historycznego dośw iadczenia kategorię w ieloznaczości, albo lepiej: pok azu jąc, że nasze historyczne dośw iadczenie nie m oże n ie być w ieloznaczne, skoro jest historyczne w łaśnie, łagodzą trau m ę w czesnonow oczesną, prow adzącą do n ie k o ń czących sporów na te m at tego, co napraw dę znaczy rzeczywistość. Jeśli więc, p o w iada M a rq u a rd , być człow iekiem , to być w plątan y m w w iele różnych opowieści, których znaczenie m oże być odczytyw ane na wiele różnych sposobów, to m isja n au k h um anistycznych polega na m n o żen iu opowieści o lu d z k im dośw iadczeniu i na in te rp re to w an iu ich na różne sposoby.
Demokracja
W swojej przed o statn iej książce, N o t fo r profit. Why democracy needs the humani
ties6, M a rth a C. N u ssb a u m dowodzi, że w spółczesna dem okracja potrzeb u je oby
w ateli, któ rzy będ ą charakteryzow ać się trzem a podstaw ow ym i cecham i: „u m ie jętnością krytycznego m y ślen ia”, „zdolnością przek raczan ia lokalnych u w aru n kow ań i trak to w an ia globalnych problem ów z perspektyw y «obywatela św iata»”, oraz „u m iejętnością em patycznego w yobrażania sobie postaw y innej osoby” (s. 7). Te w łaśnie trzy podstaw owe um iejętności, n iezbędne dla udanego budow ania w spół czesnej i przyszłej dem okracji, pow inny być kształcone przez now oczesny u niw er sytet, głównie na w ydziałach artystycznych oraz h um anistycznych. „D u ch em h u m a n isty k i”, the spirit o f the humanities, N u ssb a u m nazywa „poszukiw anie m yśli krytycznej, śm iałej w yobraźni, em patycznego zrozum ienia różnych rodzajów lu d z kiego dośw iadczenia oraz zrozum ienia złożoności św iata, w k tó ry m żyjem y” (s. 7). Jeśli dem okracja, dow odzi N u ssb au m , od czasów Sokratesa dom agała się rozw ija n ia tych w łaśnie cech (choć, rzecz jasna, niekoniecznie je realizow ała), a cechy te tw orzą podstaw ę uniw ersyteckiego n au czan ia hum anistycznego, to jasne jest, że h u m a n isty k a m a w ym iar ściśle polityczny i krótkow zroczni (lub sam obójczy) są wszyscy politycy, którzy nie dostrzegają jej znaczenia w życiu dem okratycznych społeczeństw. N u ssb a u m w g runcie rzeczy pow tarza arg u m en t M a rq u a rd a , tyle, że m o dernizację zastęp u je n eo liberalizacją w spółczesnego społeczeństw a sk u p io nego na p o m n a ża n iu dochodu narodow ego b ru tto (oczywiście łatw o jest dowieść, że n arracja neolib eraln a jest jedną z n ajistotniejszych n arrac ji nowoczesnych). „Co b ędziem y m ieli, gdy tre n d y te się utrzym ają? N aro d y tech n iczn ie wyszkolonych ludzi, którzy nie w iedzą jak krytykow ać w ładze, użytecznych zyskorobów (profit-
makers) z p rzy tęp io n ą w yobraźnią” (s. 142). N a u k i hu m an isty czn e pow inny przy
M. N u ssbaum N o t fo r profit. Why democracy needs the humanities, P rinceton U niv ersity Press, P rin ceto n 2010. C y taty lokalizuję w tekście.
gotowywać kolejne pokolenia do m yślenia ta k o sobie, jak i o innych (em patia), ta k o tym , co jest, jak i o tym , co m ogłoby być (w yobraźnia), i tak o tym , jak jest (zdrowy rozsądek, common sense), jak i o tym jak m ogłoby być (krytyka). W tym sensie także pow inny spełniać funkcję k om pensacyjną wobec szkód w yrządzonych przez chciw y kap italizm .
Stymulacja
Jeśli N u ssb a u m tw ierdzi, że filozofia pow inna poprzedzać dem okrację, to R i ch a rd R orty jest d okładnie odw rotnego zdania. Z jego tezy o pierw szeństw ie de m o k racji p rze d filozofią7 w ynika także in n a teza: o wyższości solidarności n ad obiektyw nością. W eseju Solidarity or objectivity?, opublikow anym po raz pierw szy w 1985 ro k u 8, R orty zarysował n astęp u jącą alternatyw ę: „Istn ieją dwa główne spo soby, w jakie refleksyjni lu d z ie starają się, um ieszczając swoje życie w szerszym kontekście, n adać m u sens” . Sposób pierw szy polega na tw orzeniu opowieści na te m at tego, w jaki sposób ludzie odnoszą się do w spólnoty, do której należą. W spól nota ta m oże być rea ln ie istniejąca (rodzina, k u ltu ra , społeczeństw o etc.), realna, lecz m in io n a (tradycja) lu b tylko w yobrażona (postaci literack ie, sym bole k u ltu rowe etc.). Sposób drugi polega na opisyw aniu siebie w bezpośredniej relacji do nielu d zk iej rzeczyw istości. Przez n ie lu d zk ą rzeczyw istość R orty rozum ie „rzeczy w istość”, k tóra byłaby n iezapośredniczona przez lu d zk ą percepcję lub odw ołanie do tego, co na jej te m at pow iedzieli in n i ludzie. Pierwszy sposób R orty nazywa „p rag n ien iem so lid arn o ści” (podstaw a dem okracji), d ru g i - „p rag n ien iem obiek tyw ności” (podstaw a filozofii). P rag n ien ie obiektyw ności każe jego podm iotow i n ie u sta n n ie wychodzić poza w łasne, historyczne uw ikłanie, podczas gdy p rag n ie nie solidarności - przeciw nie - u m acnia go w poczuciu przynależności do okreś lonej historycznie lub tylko w yobrażonej, ale także, w jego poczuciu, m ocno ist niejącej wspólnoty.
Tę użyteczną dychotom ię R orty uzupełnia o inną, równie istotną. Jeden ze swych najgłośniejszych esejów, Filozofia jako rodzaj pisarstwa9 zaczyna on od przeciw sta w ienia dw óch różnych sposobów m ów ienia o fizyce, m oralności i filozofii. Jeden z n ic h zakłada, że chcem y dow iedzieć się, „jak jest n ap ra w d ę”, że chcem y dotrzeć do ukrytej treści, przesłoniętej przez liczne uprzedzenia b ąd ź m n iem an ia. R orty
7 R. R orty The priority o f democracy to philosophy, w: Philosophical Papers, vol. 1: Objectivity, Relativism, and Truth, C am bridge U niversity Press, C am bridge 1991. 8 R. R orty Solidarity or objectivity?, w: Philosophical Papers, vol. 1. Polskie p rzekłady
obydw u tekstów w: R. R o rty Obiektywność, relatywizm i prawda, przel. J. M argański, A letheia, W arszaw a 1999.
9 R. R o rty Philosophy as a kind o f writing. A n essay on Derrida, w: tegoż Consequences o f pragmatism. Essays 1972-1980, M in n eso ta U niv ersity Press, M in n e ap o lis 1982. Polski
przekład: R. R orty Filozofia jako rodzaj pisarstwa. Esej o Derridzie, w: tegoż
Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje 1972-1980, przeł. C. K arkow ski, W ydaw nictw o IFiS
18
nazyw a takie podejście „w ertykalnym ” i podsum ow uje je jako „relację m iędzy róż nym i przed staw ien iam i i tym , co jest przed staw io n e” . D ru g i n ato m ia st staw ia so bie zadania skrom niejsze: chce jedynie zrozum ieć, jak ludzie dotąd porządkow ali św iat za pom ocą rozm aitych n arzęd zi, by - być m oże - z tego w yciągnąć jakąś n auczkę na przyszłość. Ten sposób odnoszenia się do św iata R orty nazywa „hory zo n taln y m ”. Jest to seria re in te rp re ta c ji in te rp re ta c ji już poczynionych. Te dwa sposoby o pierają się na odm iennych założeniach. Pierwszy - w ertykalny, m e tafi zyczny, realistyczny - zakłada, że poza siecią zm iennych pozorów, któ re sam i p ro dukujem y, istn ieje niezależna istność, do której pow inniśm y dotrzeć, któ rą p o w inniśm y rozpoznać i której p ara m etry pow inniśm y podać. D ru g i - h oryzontal ny, historyczny, n o m inalistyczny - nie troszczy się o coś, co nie istnieje poza n a szym em pirycznym życiem , a więc poza językiem .
N a ta k przygotow any g ru n t m ożem y w prow adzić n a u k i hum anistyczne. Były by one oczywiście po stronie horyzo n taln ej, n o m inalistycznej, dem okratycznej, historycznej i w spólnotow ej, przeciw ko w szelkim filozoficznym tęsknotom za pew ną w iedzą o tym , jak w yglądałby św iat, gdybyśm y wyszli poza m ylące, jed n o stk o we p u n k ty w idzenia. Z tego pow odu R orty kreśli in teresu jący obraz h u m a n isty c z nego in telektualisty, k tó ry przedstaw ia w k ró tk im , lecz treściw ym eseju The huma
nistic intellectual. Eleven theses z 1989 ro k u 10. W edług R o rty ’ego nie pow inniśm y
zajm ow ać się tym , co łączy poszczególne w ydziały h um anistyczne, ale co odróżnia je tym sam ym od w ydziałów przyrodniczych lub społecznych. N ie pow inniśm y więc szukać (indukcyjnie) istoty n a u k h um anistycznych, albow iem praw dziw a li n ia p o d ziału przebiega poprzez „m atryce różnych dyscyplin” . „O dróżnia ona lu dzi zajętych przystosow yw aniem się do dobrze znanych kryteriów tw orzenia przy czynków do (zastanej) w iedzy od lu d z i starających się rozszerzyć swoją m oralną w yobraźnię” (s. 127). L inia ta odróżnia eksperta czy fachowca, k tó ry zajm uje się dokładnym w y pełnianiem naukow ego protokołu, w p rzek o n an iu , że tylko m eto dyczne postępow anie m oże doprow adzić do ustalen ia praw dy obiektyw nej, od in telektualisty, k tóry w ta k ie obiektyw ne, pozbaw ione historycznego zakorzenienia istn ien ie praw dy nie wierzy. Jednocześnie jed n ak in te le k tu alista , w edle R o rty ’ego, n ie jest tym , kto zabiera głos w publicznej debacie, głosząc pew ne poglądy, lecz tym , kto czyta różne książki, by nie ograniczać się do jednego tylko, zredukow ane go i n ieudolnego żargonu. In te le k tu a lista jest przeciw ko idei fachowości, jeśli ro zum ieć przez nią spraw ne posługiw anie się w yłącznie językiem w ypracow anym przez dan ą dyscyplinę. In te le k tu a lista nie jest fachow cem (a fachowiec nie jest in te le k tu a listą ), albow iem m arzen ie o ostatecznym d o m k n ięciu słow nika, jakie k ieru je postępow aniem fachowca, kłóci się rad y k aln ie z m arzen iem o nieskończo n ym p o szerzan iu g ranic w łasnej egzystencji za pom ocą now ych języków, które k ieru je in te le k tu alistą . Ktoś, kto m arzy o p rzeczy tan iu w szystkich książek z jed nej dziedziny, nie m ieszka w tym sam ym świecie, co ktoś, kto chce przeczytać
10 R. R orty The humanistic intellectual. Eleven theses, w: tegoż Philosophy and social hope, P enguin Books, L ondon 1999. C y taty lokalizuję w tekście.
najwięcej różnych książek. Pierw szy z n ic h chce dom knąć koło w iedzy i je uszczel nić, drugi chce je otworzyć lub podziuraw ić. Fachowiec uważa, że w szystkie książ ki z jego d ziedziny tw orzą zbiór adekw atnie opisujący rzeczyw istość, albow iem na pojęciu adekw atności została zbudow ana koncepcja jego (i każdego innego fachow ca) dyscypliny. In te le k tu a lista nie jest zw olennikiem żadnej innej dyscypliny poza dyscypliną m yślenia w określonych, b ardzo k o n k retn y ch , życiowych okoliczno ściach. G łów nym zad an iem i p rag n ie n iem in te le k tu alisty jest więc rozregulow a nie ostatecznego słow nika w łasnej dyscypliny, a tym sam ym (ważne jest to rów na nie) poszerzenie granic w łasnej egzystencji o inne m ożliw ości bycia.
Czy h u m a n isty k a m a więc do spełn ien ia jakąś m isję? Tak, odpow iada Rorty. N ie jest nią tran sm isja w iedzy (wtedy h u m a n ista byłby fachow cem , a n im nie jest), lecz „p obudzanie dzieciaków (stirring up the kids)” (s. 127) przez „zaszczepianie w ątp ien ia” i „stym ulację w yobraźni”11. P rzedłożenie w yobraźni n ad arg u m e n ta cję i intersubiektyw nej zgody n a d obiektyw ną p ra w d ę 12 pozw ala R orty’em u w ie rzyć, że h u m a n isty k a to w spólnota ludzi, którzy w ierzą, że dzięki czytaniu róż nych książek m ożna „zm ienić sposób, w jaki p atrzym y na rzeczy” . Czytam y, po w iada Rorty, nie po to, żeby poszerzyć naszą wiedzę (wiedzieć lepiej „jak je st”), ale po to, by „powiększyć siebie przez zw iększenie naszej w rażliw ości i naszej wy- o b raź n i”13.
Dobro autonomiczne
Choć S tanley F ish nazyw a sam siebie p ragm atystą, jego poglądy na n a u k i h u m anistyczne różnią się rad y k aln ie od poglądów R o rty ’ego. By je zilustrow ać, od w ołam się do dwóch artykułów zatytułow anych Czy nauki humanistyczne nas uratu
ją?, opublikow anych przez Fisha na jego internetow ym blogu w „N ew York T i
m es” 14. K w estią najw ażniejszą dla Fisha jest zagad n ien ie uzasadnienia n au k h u m anistycznych na zew nątrz.
Jasne jest, do jakich u zasad n ień nie m ożna się odwołać. N ie m ożna dowodzić, że sztuka i h u m a n isty k a m ogą utrzym ać się sam e dzięki g ran to m i pryw atnym
11 Te o statn ie określen ia pochodzą z innego eseju, o pokrew nej wymowie: Education as socialization and as individualization (1989), w: R. R orty Philosophy and social hope, s. 118.
12 R. R o rty Worlds or words apart? The consequences o f pragmatism fo r literary studies. Interview by E. Ragg, w: Take care o f freedom and truth w ill take care o f itself. Interviews with Richard R orty, ed. E. M en d ietta, S tanford U niv ersity Press, Stanford 2006, s. 135. Polski przekład: Osobne światy czy osobne słowa? Konsekwencje pragmatyzmu dla badań literackich, przel. G. Jankow icz, w: Teorie literatury X X wieku,
red. A. B urzyńska, M.P. M arkow ski, Z nak, K raków 2006.
13 Tam że, s. 124.
14 S. F ish Will the humanities save us?, „New York T im es” 6.01.2008,
2
0
darow iznom . N ie m ożna dowodzić, że ekonom ia państw a zyska na now ym odczy ta n iu H am leta. N ie m ożna dow odzić - cóż, m ożna, ale z m iern y m sk u tk iem - że absolw ent św ietnie obeznany w h isto rii sztuki bizantyjskiej będzie atrakcyjny dla pracodaw ców (o ile pracodaw cą nie będzie m uzeum ).
N astęp n ie F ish dyskutuje z książką A n th o n y ’ego K ronm ana Education’s Eden.
Why our colleges and universities have given up on the meaning o f life, w której autor
w yznacza hu m an isty ce n a d rz ęd n ą rolę w w ychodzeniu z „kryzysu d u c h a ”, spowo dowanego - w ątek M arquardow ski - ekspansją naukow ego św iatopoglądu oraz - w ątek N ussbaum ow ski - karierow iczostw em . M usim y, pow iada K ronm an, zw ró cić się ku n au k o m h um anistycznym , by „spotkać potrzebę sensu w świecie ogrom nych, lecz bezsensow nych p o tę g ”. Z ad an iem h u m a n isty k i jest w skazyw anie sensu w świecie jego pozbaw ionym . Tw orzenie enklaw sensu na ziem i jałowej. F ish cał kowicie odrzuca takie rozum ow anie, co oznacza, że nie zgadza się an i z M arquar- dem , an i z N u ssb au m , an i naw et z R ortym . Czy n a u k i h u m an isty czn e uszlach et niają? G dyby było tak, że czytanie lite ra tu ry u szlachetnia, n ajszlachetniejszych lu d z i znaleźć by m ożna na kory tarzach w ydziałów literaturoznaw czych, co - k aż dy przyzna - jest dość m ało praw dopodobne. Czy n a u k i hu m an isty czn e przyw ra cają utracone poczucie sensu?
Teksty, które K ro n m an zaleca [klasyczne teksty zachodniej cyw ilizacji] dotyczą, jak p o w iada, sensu życia. O w szem , jed n ak ci, którzy je stu d iu ją , nie odchodzą od nich z ży ciem , którem u przywrócono sens, lecz w w iększą sum ą w iedzy niezbędnej w ram ach o kreś lonej dyscypliny.
To F ish w pigułce. H u m an isty k a nie ulepsza życia, nie rek o m p en su je niczego, nie m a żadnej m oralnej an i politycznej m isji do sp e łn ie n ia15. Co więc robią n a u k i hum anistyczne?
N ie ro b ią niczego, jeśli przez „ ro b ie n ie ” ro zu m iem y w yw oływ anie pew nych skutków w świecie. A jeśli nie w yw ołują żadnych skutków w świecie, nie m ogą znaleźć żadnego uzasad n ien ia poza od n iesien iem do przyjem ności, jaką da ją tym , k tórzy je upraw iają.
Fish jest b ardzo klarowny. N a p ytanie „jaki jest pożytek z h u m a n isty k i?”, odpo w iada: żaden. H u m an isty k a bow iem jest dobrem autonom icznym , niepow iązanym z żadną zew nętrzną celowością.
O czywiście tw ierdzenie takie m usiało wywołać zażartą dyskusję. N a blogu zn a lazło się 485 wpisów, już to odsądzających F isha od czci i w iary (w hu m an isty k ę), już to przyklaskujących jego tezie. W w iększości w ypow iadali się przeciw nicy F i sha, w zw iązku z czym au to r uznał za stosow ne doprecyzow ać swój - w oczach czytelników „Tim esa” - kontrow ersyjny p o g lą d 16. Po pierw sze, pisze Fish, rzecz
15 Ten sam p u n k t w idzenia F ish wyłożył w swojej p rzed o statn iej książce: Save the world on your own time, O xford U niv ersity Press, O xford 2008.
16 S. Fish The Uses o f Humanities: Part Two, 13.01.2008,
nie dotyczy tego, czy lite ra tu ra i sztuka m ogą zm ienić czyjeś życie, lecz tego, czy ku rsy pośw ięcone lite ra tu rz e i sztuce m ogą to uczynić. Jeśli - pow iada F ish - uczy nić tego nie m ogą (bo jedyna rzecz, której stu d e n t pow inien się nauczyć to te c h n i ka czytania i p isania o tym , co się przeczytało), to szukanie u zasad n ien ia dla n au k hum anisty czn y ch poza klasą jest bezpodstaw ne.
Z tego, co pow iedziałem , nie należy wnioskow ać, jak uczyniło to w ielu m oich krytyków, że n ap ad am na n au k i hum an isty czn e, d eg rad u ję je lub ogłaszam ich bezwartościow ość. M ów ię tylko, że w artości h u m an isty k i nie da się uzasadnić przez odw ołanie do kryteriów zew nętrznych wobec obsesji, które doprow adzają n iektórych (jak ja) do pośw ięcenia im swojego profesjonalnego życia - k ryteriów takich, jak w zm ożona w ydajność ekonom ii, kształtow anie św iatłych obyw ateli, w yostrzanie m oralnego oglądu, czy też w ykorzenia nie przesądów lub dyskrym inacji.
Jak i jest więc pożytek z h u m a n isty k i w edług Fisha? Podwójny: studiow anie lite ra tu ry i sztuki um ożliw ia „chwile estetycznego zachw ytu”, a ponad to daje nadzieję, że gdzieś na świecie, niedaleko, są także i in n i, któ rzy m ogą przy kolacji rozm a wiać nie tylko o futbolu.
To żart, ale i nie żart. H u m an isty k a w edle Fisha to pew na w spólnota in te rp re tacyjna, k tóra porozum iew a się tym sam ym językiem , podziela te sam e prześw iad czenia na te m at sztuki i lite ra tu ry i um ie je w podobnym języku wysłowić, ale nie odnosi niczego, co lite ra tu ra i sztuka m a do zaoferow ania, do św iata kierującego się jakąkolw iek celowością. W spólnota ta opiera się n a kantow skim podziale w ładz sądzenia i wyjątkowość h u m a n isty k i określa przez odw ołanie do b ezinteresow ne go sądu sm aku, który - u K anta - wyklucza stosow anie k ategorii m oralnych, od noszących się do praktycznej rzeczywistości. F ish zdaje się łączyć dwie kantow - skie w ładze um ysłu - spekulatyw ny rozum i estetyczny sm ak - w jednym celu, w yłączającym m oralność: h u m a n isty k a m a n am dostarczyć narzędzi, dzięki k tó rym będziem y um ieli rozm aw iać o tym , co u znajem y za ważne dla nas i n am p o dobnym . C hoć F ish nie podaje tej odpow iedzi w prost, m oglibyśm y wnioskować, że na p ytanie, dlaczego należy finansow ać h u m an isty k ę, należy odpow iadać: „bo po p ro stu trz e b a ”, gdyż jest ona „dobrem sam ym dla siebie” . N ie trzeba dodawać, że jest to argum ent rzadko przyw oływ any w deb atach n a d stan em współczesnej h u m an isty k i. Z pew nością nie przyw ołują go ci, którzy w ykładają p ieniądze na edukację.
Legitymizacja
Z gadzam się z N u ssb a u m i R ortym (a nie zgadzam z F ishem ): h u m an isty k a m a znaczenie polityczne. N ie w w ąskim znaczeniu, ale m ożliw ie jak najszerszym . Efekty jej studiow ania m ają znaczenie dla w spólnoty, w której studia te się odby w ają, niezależnie od tego, co na te n te m at pow iadają rektorzy, dyrektorzy oraz m inistrow ie odpow iednich insty tu cji, od u niw ersytetu, przez odpow iednie d ep a r ta m en ty edukacji, po m inisterstw a, p a rtie i g ab in ety prem ierów . P roblem polega jedynie na u k az an iu w spółzależności m iędzy h u m a n isty k ą i polityką, a n astęp n ie
21
2
2
u z a sa d n ien iu tego zw iązku. Z drugiej jed n ak strony, zgadzam się z F ishem , który prow adzi intensyw ną k am p an ię publicystyczną przeciw ko zam ianie klas u niw er syteckich w oddziały politycznej agitacji. W rócę jeszcze do tego zagadnienia, te raz n ato m iast spróbuję w yjaśnić, jak ro zu m iem splot p o lity k i i hum an isty k i.
Jak w iadom o, w n eo lib eraln y m społeczeństw ie nastaw io n y m na p o m n a ża n ie zysku un iw ersy tet jest fab ry k ą p ro d u k u ją c ą korzyści. P ien ią d ze inw estow ane są głów nie w d zied z in y n a u k i - zw ane w skrócie b io -te ch n o -in fo - k tó re obiecują szybki zw rot inw estycji z d u żą stopą zysku. N a „ry n k u id e i”, jak zwykło się okreś lać pole szkolnictw a wyższego, w ygryw ają te idee, k tó ry ch rynkow e zastosow a n ie jest n ajk o rz y stn ie jsz e i n ajłatw iejsze do zap ro g ram o w an ia i kontro lo w an ia, przegryw ają zaś te, k tó ry ch m ożliw ości „w drożenia” (jak m ów iło się w czasach realnego socjalizm u lat 70., czyli zastosow ania w rozm aitych gałęziach gospodarki, n ik t n ie p o tra fi uzasad n ić. Kryzys n a u k h u m a n isty c zn y c h , w yw ołany głów nie obcięciem przez państw o lu b pry w atn e in sty tu cje w ydatków na ich rozw ój, to w istocie kryzys leg itym izacji, czyli zdolności p rze k o n an ia w iększości (społeczeń stwo i rep re z e n tu ją c y je politycy) przez m niejszość (akadem icka h u m a n is ty k a )17. W społeczeństw ie n eo lib eraln y m , czy chodzi o Polskę, czy S tany Z jednoczone, nie sposób w łaściw ie u zasad n ić niczego, co nie w iąże się z m n o ż en ie m zysku, a więc nie sposób u zasad n ić k onieczności o c h ra n ian ia n a u k h u m a n isty c zn y c h , p rzez p rzy z n an ie im sta tu su bezinteresow nego po szu k iw an ia praw dy, jak się to n ajczęściej robi. N ie jest to m ożliw e, albow iem w łaśnie b ezinteresow ność jest k ateg o rią przez to społeczeństw o o d rzucaną: to, co nie leży w in te re sie społecz nym , czyli nie p o m n aża d o b ro b y tu (bo ta k in te re s społeczny jest definiow any), n ie będzie przez to społeczeństw o p o p ie ra n e. N ie sposób p rzek o n ać kogoś do w łasnych racji, jeśli obydw ie stro n y używ ają o d m ie n n y ch języków. P o ro z u m ie nie nie jest tu w ogóle m ożliw e, co w idać jak na d ło n i w b ez sk u te cz n y ch p o h u k i w an iach hu m an istó w , zdziw ionych, że p o d a tn ik nie chce finansow ać ich b ad a ń n a d średniow ieczną sk ła d n ią zagin io n y ch utw orów lu b o siem nastow ieczną odą czy in n ą elegią. N eo lib e ra ln e społeczeństw o n ie życzy sobie, żeby jakiekolw iek p ie n ią d z e p u b lic z n e szły na bezużyteczne rzeczy i m a rację, tyle tylko, że ta r a cja (całkow icie sp ó jn a z z a sa d a m i n e o lib e ra ln e j g o sp o d a rk i) kłó ci się z ra c ją
17 P odkreślam ten m o m en t szczególnie: kryzys legitym izacji nie jest w ydarzeniem realnym , lecz retorycznym czy też dyskursyw nym . Rzecz nie polega na tym , jak jest, lecz jak by m ogłoby być, gdyby zm ien iły się sposoby arg u m en tacji. W gruncie rzeczy chodzi o jedno: kryzys h u m an isty k i to u p a d ek dotychczasow ego sposobu jej u z asad n ian ia, czyli zinstytucjonalizow anej gry językowej. Z m ień m y tę grę, a zm ieni się rzeczyw istość. Z ag a d n ie n iu tem u pośw ięcam całą książkę Polityka wrażliwości. Wprowadzenie do humanistyki, któ ra ukaże się jako 100 tom Horyzontów
nowoczesności. P ro jek tu ję tam szerzej h u m an isty k ę, jak ją w idzę, ale jestem w pełni św iadom niew ystarczalności tego p ro jek tu , dopóki nie zostanie on w sp arty in n y m i, o podobnej wymowie. Trzeba w ym usić in n y język do m ów ienia o hum anistyce niż język k onfrontacji z n au k am i przyrodniczym i, którego d o m in acja w pędziła h u m an isty k ę w nieprzezw yciężalne tarapaty.
h u m a n isty k i, opartej na całkiem przeciw staw nych zasadach, k tóre - z defin icji - z n a jd u ją się w przegranej pozycji.
Jakie więc w idać tu rozw iązania? Jest ich kilka. Pierw sze - w yniosłe - opiera się na dość pow szechnym p rze k o n an iu , że z głu p cam i się nie rozm aw ia i h u m a n i ści n ie p ow inni b ru d zić sobie rąk w p rze strzen i publicznej zawłaszczonej przez politykę. D ru g ie - b ardziej spragm atyzow ane, choć także pesym istyczne - zakła da, że w ojna h u m a n isty k i z ry n k iem jest n ie u n ik n io n a i dla h u m a n isty k i z góry przeg ran a, wobec czego trzeba cieszyć się z tego, co jest, zagospodarow yw ać skrzęt nie odpady z pańskiego stołu i jakoś się ratow ać w ciężkich czasach. Trzecie - u to p ijn e - zakłada, że w reszcie pojaw i się m ą d ry m ąż sta n u (Obam a, Tusk) lub h ojny donator, którego inteligencja i w rażliwość dostrzeże p roblem y hum an istó w i pozw oli im n ad a l pielęgnow ać niezro zu m iałe i raczej zabaw ne dla innych zajęcia za dobre p ieniądze. W szystkie te trzy rozw iązania opierają się na tej samej p rze słance: że świat p o lityki kłóci się ze św iatem akadem ii. Albo dokładniej: że p rze strzeń pub liczn a i p rzestrzeń akadem icka m ijają się ze sobą n ie u ch ro n n ie, bez szans na zbudow anie w spólnych płaszczyzn. Prześw iadczenie takie staje się b a r dzo w yraźne, gdy ów m ąż opatrznościow y okazuje się zw ykłym p rzedsiębiorcą, dbającym o in teresy najbogatszych (O bam a, Tusk), albo gdy m in im aln e dotacje z zew nątrz okazują się jeszcze b ardziej m in im aln e.
Upolitycznienie dobre i złe
C a łk ie m inaczej sytuacja zdaje się w yglądać, gdy u su n ie m y lin ię d em arka- cyjną dzielącą p rz e strz e ń p u b lic z n ą od ak ad em ick iej, p o lity k ę od h u m a n isty k i, co jest g estem tru d n y m , zw łaszcza że sam i h u m a n iśc i nie są ta k im g estem z a in teresow ani. K iedy je d n a k d ochodzi do takiego zaw ieszenia g ran ic i ak adem ia zaczyna p rze m aw ia ć języ k iem p o lity k i, sy tu acja p a ra d o k s a ln ie w cale się nie zm ien ia. U p o lity c zn ien ie ak a d e m ii zak ład a przyjęcie w jej obrębie języka p o li tyki, czyli przysw ojenie p rzez ak ad em ię zasady p arty jn e j in teresow ności, obo w iązującej poza nią. R e k to r u z a sa d n iają cy językiem n eo lib eraln ej g o sp o d ark i cięcia w b u d że cie (czytaj: zub o żen ie n a u k h u m a n isty c zn y c h i w zbogacenie n a u k ścisłych) i profesor, k tó ry k rytykę nik łeg o d o ro b k u naukow ego tra k tu je jako atak na jego rasow ą lu b genderow ą tożsam ość i dom aga się p o tę p ie n ia rasistow skiego lu b seksistow skiego p o stęp o w an ia krytyków swojej pracy, p rzy jm u ją tę sam ą za sadę politycznego, stronniczego szantażu: p o słu g u ją się językiem , k tó ry p rz y n o si im n aty ch m iasto w e korzyści i jednocześnie u niem ożliw ia jakąkolw iek d y sku sję. R e k to r m a w rę k u alib i do w ydania p ie n ię d z y w ta k i sposób, k tó ry m u się opłaci, pro feso r p o zo stan ie na prestiżow ym stanow isku, albow iem c h ro n i go gen- derow y czy rasistow ski im m u n ite t, którego n ik t n ie tk n ie z obawy p rze d p o są d ze n ie m o d y skrym inację. U p o lity c zn ien ie a k a d em ii oznacza - m ów iąc o brazo wo - zak n eb lo w an ie jej ust, albo - m ów iąc b ard z iej oględnie - o g ran iczen ie swo body akadem ickiej d yskusji, k tó rą p rzy jm u ję za najw ażn iejszy elem en t k u ltu ry
2
4
U po lity czn ien ie akadem ii nie m u si w szelako oznaczać jej u p arty jn ien ia . P oli tyczność nie zawsze oznacza stronniczość. P rzyjm uję, że polityczne jest wszystko, co się dzieje w p rze strzen i p u blicznej (polis), n ato m iast przez p rze strzeń p u b liczn ą ro zu m iem nie tyle określo n ą fizyczną p rze strzeń , d o stę p n ą dla w szystkich (kla syczna definicja p rz e strz e n i p u b lic zn e j, takiej jak plac m iejsk i czy p ark ), ile zbiór języków (dyskursów ) o kreślających egzystencję określonej w spólnoty. W szystko to, co się dzieje w p rz e strz e n i p u b lic z n e j, m a c h a ra k te r językowy (naw et obrazy w tej p rz e strz e n i p o sia d ają swoją sk ła d n ię i sem antykę), albow iem egzystencja je d n o stk i w ra m a c h danej w spólnoty jest u w arunkow ana językowo. K ażdy z nas p o słu g u je się k ilk o m a językam i: inaczej m ów im y w d om u, z ro d z in ą , inaczej w pracy (czasam i oczywiście te języki, ze szkodą dla obydw u stron, n a k ła d a ją się na siebie), inaczej m ów im y w telew izji, inaczej na uniw ersytecie. W każdej z tych m ik ro p rz e strz e n i języki ulegają dalszem u różnicow aniu: inaczej m ów im y do b a b ci, inaczej do w nuczka, inaczej m ów im y na k o n feren c ji, inaczej w sali se m in a ryjnej. In aczej, gdy rozm aw iam y z kolegą o o sta tn ic h decyzjach rek to ra, inaczej, gdy do tego sam ego rek to ra piszem y p o d an ie o do fin an so w an ie w łasnego p ro jek tu . U m iejętn o ść społecznej a d a p ta c ji polega na u m ie ję tn o ści asy m ilacji ob cego języka, naw et jeśli jest to język co dziennego u b ra n ia czy zachow ania się p rzy stole. Jak w idać, język ro zu m iem tu szeroko, jako zbiór znaków o czytelnej dla in n y c h sk ła d n i. K iedy M ich ael P ollan pow iada, że „jed zen ie jest ak tem p o li ty czn y m ”, to chce p rzez to pow iedzieć nie tylko, że to, co jem y i jak jemy, za św iadcza o naszej kultu ro w ej przy n ależn o ści (k u ltu ra jest po lity czn a na w skroś), lecz także to, że zm ian a p a ra d y g m a tu żyw ienia (na p rz y k ła d zw racanie uw agi na to, w ja k ich w aru n k a c h hodow ane są zw ierzęta, k tó re p o te m jemy) przyczynia się do przem o d elo w an ia społecznego im a g in a riu m . Jacques D e rrid a tw ierdząc, że k ie d y o tw ieram y usta, w chodzim y w p rz e strz e ń polity czn ą, chce pow iedzieć, że k ażdy ak t m ów ienia zak ład a pew ne p u b lic zn e zobow iązanie, dotyczące nie tyle treśc i danej w ypow iedzi, ile n astaw ie n ia m ów iącego (będę m ów ił praw dę, nie będ ę oszukiw ał etc.; oczywiście to zobow iązanie bywa b ard z o często p rz e d m io tem m a n ip u la c ji, k tó ra jest m ożliw a tylko dlatego, że zobow iązanie to jest trak to w a n e p o w aż n ie18). Sfera p o lityczna to n ie tylko w alka kłócących się ze sobą interesó w p a rty jn y c h (praw ica w alcząca z lewicą, re p u b lik a n ie z d em o k ra tam i, liberałow ie z k o n serw aty stam i), ale p rze d e w szystkim sfera społecznego im a g i n a riu m , czyli w yobrażeń na te m a t św iata, któ re ze sobą dzielim y lu b któ re nas m ięd zy sobą różnią. W yobrażenia te nie istn ie ją gdzieś skrycie, pochow ane głę boko w n aszy c h u m y słach , lecz są fo rm u ło w a n e w ró żn y ch językach, k tó ry ch
18 N ajlepszym przykładem takiej m an ip u lacji jest tzw. „afera Sokala”, która w ybuchła po p rzesłan iu przez now ojorskiego fizyka A lana Sokala do redakcji „Social T ext” sfingow anego a rty k u łu Transgressing the boundaries. Toward a transformative hermeneutics o f quantum gravity, skom pilow anego z n ieprzystających do siebie kaw ałków rozm aitych dyskursów. Zob. The Sokal hoax. The sham that shook academy, ed. by the ed ito rs o f „L ingua F ra n c a ”, U niv ersity o f N eb rask a Press, L incoln and L ondon 2000.
używamy, b y określić swoją pozycję w w ęższym (rodzina, p raca) lu b szerszym św iecie (k o n ty n en t, św iat). Ten sam p o lity czn y los dzielą języki b ard z iej w yspe cjalizow ane, na p rzy k ła d teo rety czn e idiom y, za pom ocą k tó ry ch ro zw ijają się n a u k i. N ie istn ie ją języki p o lity czn ie n e u tra ln e w tym sensie, że k ażdy język, od tego, k tó ry m sta ra m y się poro zu m ieć z k ilk u m iesięc zn y m bobasem , po język fi zyki jądrow ej, m a swoje społeczne istn ie n ie (obydwa w sp o m n ia n e języki tyle m a ją ze sobą w spólnego, że dla n ie w tajem n iczo n y ch są n ie zro zu m iały m zbiorem znaków ) i każdy z n ic h jest in n y m sposobem obłaskaw iania św iata, zd z ie ra n ia z niego k o lejn y ch zasłon niepo jęto ści. K ażdy też o piera się na in n y c h p rze św iad czen iach co do n a tu ry św iata, języka, za pom ocą którego ów św iat jest om aw iany, oraz osoby, k tó ra tym językiem się po słu g u je. P rześw iadczenia te p rze jaw ia ją się w różnych, skończonych w a ria n ta c h , wokół k tó ry ch użytkow nicy języka tw orzą dobrow olne i raczej in sty n k to w n e sk u p isk a, nazyw ane w sp ó ln o ta m i19. W spól no ta re lig ijn a (niezależnie od szczegółowej c h a rak te ry sty k i) ró ż n i się od w spól n o ty naukow ej tym , że ich języki nie d ad zą się uzgodnić (p rz y p ad k i księży uczo nych astrofizyków n ie podw ażają tej tezy, albow iem profesor H eller piszący o kwa- k rac h używa innego języka n iż profesor H eller piszący o k w arkach), podo b n ie jak w o b rębie obszernego języka filozoficznego n ie da się pogodzić ze sobą języ ka analitycznego i h erm en eu ty czn eg o , a w g ran ic ac h języka k u lin a rn e g o , języka k u c h n i polskiej i tajsk iej (czyli języków, za pom ocą k tó ry ch k u c h a rz p o lsk i i taj- ski o b ja śn ią znaczenie tego, co robią). R ic h a rd R o rty nazyw a ta k ie języki, za pom ocą k tó ry ch o b ja śn ia m y św iat, słow nikam i (vocabularies). O d k ąd W ittg e n ste in dostarczył pow ażnych dow odów na n ie istn ie n ie słow ników (języków) p ry w atnych, jasne jest, że k ażdy słow nik fu n k cjo n u jący w danej k u ltu rz e m a z n a czenie polity czn e, to znaczy spajające d an ą w spólnotę. F ila te liśc i p o słu g u ją się in n y m językiem niż kardiolodzy, ale z n a jd u ją w spólny język, gdy tylko zm ien ią w spólnotę i razem będ ą kibicow ać tej sam ej dru ży n ie p iłk arsk iej. P rzem ian y słow ników lo k aln y ch są częste i oznaczają tyle, że nasze społeczne tożsam ości ró żn ią się i są w yznaczane p rzez różne idiom y, jakie ad a p tu je m y na w łasny użytek. N ik t
de facto n ie m ów i jed n y m językiem , i ta w ielojęzyczność określa każdego, kto
fu n k c jo n u je w p rz e strz e n i p u b lic zn e j. K to od niej stro n i, zm ierzając od ro zm o wy z in n y m i k u w łasnej, ciasnej p rz e strz e n i p ry w atn ej, ryzykuje w ejście w sferę k o m p le tn e j niezro zu m iało ści.
Istn ie ją w szelako tend en cje, by tę wielojęzyczność pow strzym ać, by nie d o p u ścić do rozm nożenia się niew spółm iernych języków, by zaradzić katastro fie (która
de facto nie jest katastrofą, tylko m etaforą naszej zwykłej kondycji) b abeliańskiej.
Z m ierzają one k u dom k n ięciu użytkow anych słowników, do uznania, że są one ostatecznym w yjaśnieniem rzeczyw istości, albo że odpow iadają one rzeczyw isto
19 D la m nie na p rzykład tak ą w spólnotą, czyli lu d źm i, których chciałbym spotkać na przyjęciu i spędzić z nim i m iło czas, będą raczej zw olennicy M o n ty P yth o n a niż A lana B adiou, raczej Seinfelda niż Z iżka, raczej L a rry ’ego D avida niż Leo Straussa. M ów iąc najkrócej, bardziej m i odpow iada w spólnota kom ików niż ontologów
η
ści w sposób najb ard ziej adekw atny. T endencje takie o p ierają się na pradaw nym m a rz en iu o pow rocie do czasów, gdy rzeczy były rów ne słowom, gdy słowa n a k ła dały się doskonale na rzeczy i nie było m iędzy n im i m iejsca na jakiekolw iek od chylenie. To m arzen ie o doskonałym języku oplatającym rzeczyw istość oczywiście znosi sam o siebie, albow iem język doskonale tożsam y z rzeczyw istością przestaje być językiem , czyli n arzęd ziem stw orzonym przez człow ieka, by sobie z n ią jakoś radzić. Język jest niew ątpliw ie jednym z elem entów rzeczyw istości, ale nie jest nią całkow icie, p odobnie jak nie są n ią w yłącznie nasze em ocje czy nasze m yśli. K iedy jed n ak użytkow nicy języka zaczynają w ykluczać języki o p arte na innych p rze słankach, uw ażając, że tylko ich język m ów i praw dę o rzeczyw istości, albo naw et n ią jest, wówczas polityczność języka ujaw nia się w sposób bardzo wyraźny. Jeżeli ktoś uważa, że B iblia jest tekstem , k tóry dostarcza odpow iedzi na każde m ożliwe p ytan ie, albo jeśli ktoś dowodzi, że w szystkie p roblem y m etafizyczne w ynikają jedynie z w adliwego użycia języka, albo jeśli ktoś pow iada, że całem u złu świata w inny jest Szatan albo A m eryka (albo A m erykański Szatan), to posługuje się języ kiem w ykluczającym inne, inaczej opisujące świat, dostarczające innych objaśnień. Ciekaw e, że w tym o sta tn im p rzy p a d k u niespodziew anie blisko siebie z n a jd u ją się języki, których byśm y n igdy o to nie podejrzew ali: język radykalnej ew angeli zacji i język radykalnej lewicy. Języki rad y k aln e niew iele się od siebie różnią.
Tezy, hipotezy, protezy
Te p roste w yjaśnienia służą m i do w prow adzenia k ilk u rów nie prostych tez, na k tórych oparłem rozum ow anie przedstaw ione w Polityce wrażliwości. Próbuję w niej pow iedzieć, że głów nym zad an iem h u m a n isty k i jest p r z e k s z t a ł c a n i e s p o ł e c z n e g o i m a g i n a r i u m , a więc wpływ na to, jak i co ludzie m yślą o świecie. Z ad an ie to zwykle przy p isu je się polityce, staram się więc pow iedzieć, że zadanie, jakie stawia sobie h u m a n isty k a jest na w skroś polityczne. H u m an isty k a nie zm ie rza jed n ak do p rze k o n an ia lu d z i do tej lub innej racji, do tego lub innego zbioru w yobrażeń. H u m an isty k a nie skłania się ku którejś k onkretnej treści społecznego im ag in ariu m . N ie, jej zad an ie jest całkiem odm ienne. H u m an isty k a pokazuje, że nie istn ieje jeden słow nik, któ ry m m ożem y świat objaśniać, że n ie istnieje jedna nad rz ęd n a ideologia (z praw a czy z lewa, ze środka, czy ze skrajnych biegunów ), któ rą m ożem y się posługiw ać, że nie istn ieje z góry uprzyw ilejow any zbiór sym bolicznych przedstaw ień, k tóry byłby b ardziej adekw atny od innych zbiorów. H u m anistyka uw rażliw ia nas na to, że żaden z obiegowych słow ników nie jest osta teczny i zawsze m ożna go zm ienić na inny, lepiej n am służący, lepiej odpow iada jący n i e tyle rzeczyw istości (bo żaden język nie odpow iada rzeczyw istości lepiej niż inne), ile naszym prześw iadczeniom , naszym p rzekonaniom , naszym m arze niom . Z gadzam się w tym p u n k cie z L ouisem M enandem , k tó ry tw ierdzi, że „wie dza historyczna i teoretyczna, którą rozpow szechnia liberalna edukacja”, czyli także h u m an isty k a, tkw iąca u podstaw liberalnego w ykształcenia, „ujaw nia tym czaso wość i konstrukcyjność ak tu aln y ch układów (the contingency and constructedness o f
present arrangements)”20. H u m an isty k a uśw iadam ia n am w zględność tego, co ro b i
m y ze św iatem , i w tym sensie jest ona - by ta k rzec - najbliższa ciału, rów nie k ru ch e m u i przygodnem u, jak w szystkie w znoszone przez nas instytucje. Z tego pow odu m ogłaby zająć m iejsce n a u k i podstaw ow ej, albow iem jej p rze d m io te m nie jest to lub tam to, te n p rzed m io t lub ta m te n (lite ra tu ra rom antyzm u, m a lar stwo kubistyczne czy przydaw ka), lecz ludzka egzystencja w jej różnych, bardziej lub m niej zinstytucjonalizow anych przejaw ach. M ówię „m ogłaby”, albow iem nie m a takiego nadzw yczajnego m iejsca, z którego należałoby mówić jednym językiem o ludzkiej egzystencji, gdyż o ludzkiej egzystencji m ożna mówić jedynie na wiele sposobów, różnym i językam i, z różnych perspektyw , w ram ach różnych dyscyplin. W tym sensie h u m an isty k a, której zarysy pró b u ję naszkicow ać, n ie jest an i osob ną n au k ą, an i osobną dyscypliną, ba! nie jest naw et (choć tęsk n o ty takie pojaw iają się od początku jej istn ien ia) m etadyscypliną fu n d u jąc ą podstaw y każdej innej dyscypliny. H um anistyka jest jedynie pew ną d y s p o z y c j ą k r y t y c z n ą , a przez dyspozycję ro zu m iem to, co A rystoteles nazyw ał hexis, a B ourdieu habitus: trw ałe nastaw ienie jednostki do otaczającego je św iata21. D yspozycja ta jest krytyczna, albow iem w prow adza w stan kryzysu (czyli poten cjaln ej przem iany) utrw alone słow niki, ja k im i p osługują się poszczególne dyscypliny, albo też zasiewa w ątp ie nie w czystość każdego poszczególnego słow nika, na podstaw ie którego chciałoby się utrzym ać odrębność poszczególnych dyscyplin22. H u m an isty k a nie jest więc zbiorczą nazw ą dla różnych dyscyplin (literaturoznaw stw o, filozofia, h istoria sztuki etc.), lecz ak adem icką ram ą, w obrębie której poszczególne dyscypliny istnieją. M ożna tę ram ę traktow ać um ow nie, jako pew ien taksonom iczny uzus, pozw alają cy łatw o dokonać stru k tu raln eg o p o d ziału danej in sty tu cji (nauki hum anistyczne z jednej strony, przyrodnicze z drugiej, społeczne z trzeciej; oczywiście te n k la syczny podział od daw na jest archaiczny, ale to in n a h isto ria), ale m ożna też tra k to wać h u m a n isty k ę jako pew ien niedokończony p ro jek t, którego istn ien ie jest ko nieczne, abyśm y lepiej zdaw ali sobie spraw ę z tego, co robim y. N ie tylko w akade m ii, ale też w każdej d ziedzinie życia publicznego.
20 L. M en an d The marketplace o f ideas, s. 56.
21 Zob. P. B ourdieu Szkic teorii praktyki, przeł. W. K roker, W ydawnictw o M arek D erew ecki, K ęty 2007; P. B ourdieu Reguły sztuki, przeł. A. Z aw adzki, U niversitas, K raków 2001; P. B ourdieu Dystynkcja. Społeczna krytyka w ładzy sądzenia, przeł. P. Biłos, Scholar, W arszaw a 2005.
22 Oczywiście tu otw iera się zagadnienie otchłanne: interd y scy p lin arn o ść. Jestem zdecydow anym przeciw nikiem in terd y scy p lin arn eg o zam ieszania, które więcej robi złego niż dobrego, ale nie mogę się teraz w dawać w szczegółową dyskusję.
Przedstaw iałem swoje poglądy na ten tem at w w ielu m iejscach, m iędzy in n y m i na konferencji zorganizow anej przez C e n tru m Studiów H u m anistycznych w K rakowie, z uczestn ik am i M iędzynarodow ego P rogram u D oktorskiego, Interzones, w czerw cu
2
8
Abstract
Michał Paweł MARKOWSKI
University of Illinois (Chicago, USA) Jagiellonian University (Kraków)
Humanities: an unfinished project
Discussing four contem porary approaches to the humanities, those expressed by Marquard, Nussbaum, Rorty, and Fish, the author takes the side of those w h o believe that humanities have a political impact on society, regardless of what liberal partisans of the free market may claim. H e defines the main goal of humanities as transformation of the social imaginary by making explicit the multitude of vocabularies used to describe human experience. As no vocabulary naturally prevails o ver any other, humanities should be understood not so much as a cluster of academic disciplines but rather as a critical disposition of mind that puts in crisis the ossified structures of thinking. Since this w ork is still dramatically needed in the contemporary academia, the modernising project of the humanities remains unfinished