• Nie Znaleziono Wyników

Humanistyka : niedokończony projekt

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Humanistyka : niedokończony projekt"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Michał Paweł Markowski

Humanistyka : niedokończony

projekt

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (132), 13-28

2011

(2)

Szkice

Michał Paweł MARKOWSKI

Humanistyka: niedokończony projekt

Mój b lisk i przyjaciel z liceu m dość w cześnie, jeszcze w podstaw ówce, w ybrał k arie rę lekarza. G dy spotykaliśm y się, n ie ta k znów często, w czasie studiów , lu b ił głośno porównyw ać nasze dwa zawody (choć dopiero zaczęliśm y w n ic h te rm in o ­ wać), oczywiście z niedow ierzaniem w yrażając przypuszczenie, że ktoś m oże zaj­ mować się ta k niepow ażnym i rzeczam i jak lite ra tu ra , skoro m ożna robić rzeczy ta k pożyteczne, jak leczenie ludzi. R ozum ow anie to wydawało m i się w tedy tanie (lepsze jest to, co robię ja, gorsze to, co robią in n i), logicznie k ru ch e (co by było, gdyby wszyscy byli lekarzam i?) i niespraw iedliw e (więc to, co lu b ię robić w swoim życiu jest bez sensu?), ale dzisiaj w idzę, że spór m iędzy użytecznością n a u k stoso­ w anych i nieużytecznością n a u k hum an isty czn y ch wykracza daleko poza te o re­ tyczne dywagacje, nie jest także kw estią idiosynkratycznych wyborów, natom iast, ta k podejrzew am , dotyka najw ażniejszych kw estii publicznych.

Ferwor, z ja k im dysk u tu je się dziś kw estię n a u k hum an isty czn y ch , to, czy p o ­ w inny być dofinansow yw ane, czy raczej skazane na w ym arcie1, czy pow inny po ­ szerzać skalę swojego działan ia, czy ją zacieśniać, czy z n a jd u ją zastosow anie w ży­ ciu, czy nie, pokazuje, że rzecz n ie dotyczy tego, czym n a u k i h u m an isty czn e róż­ n ią się od n a u k p rzyrodniczych (u lubiona zabaw a um ysłów taksonom icznych), albo czym one w swej istocie są (rozrywka teoretyków w ychow anych na słow ni­ kach), ale tego, czy m ają one dziś jakiś społeczny cel do osiągnięcia, czy nie. In n y ­

N iestety dyskusja ta nie toczy się ta k burzliw ie w Polsce, jak w Am eryce, gdzie obserw uję ją w różnych przejaw ach. O statn ie książki N u ssb au m , M en an d a, Taylora, F isha (adresy podaję poniżej) dotyczą w praw dzie głów nie uniw ersytetu, ale

(3)

14

m i słowy, czy i gdzie m ożna znaleźć dla n ic h zew nętrzne wobec n ic h sam ych u za­ sadnienie. Jak słusznie pisze L ouis M e n an d w swej ostatniej książce, The market­

place o f ideas2, kłopoty tego ro d zaju zaczęły się m niej więcej dw adzieścia lat tem u,

kiedy to n a u k i h u m a n isty c zn e do tk n ął „kryzys insty tu cjo n aln ej leg ity m izacji”3 lub - form ułując to prościej - lu d z i poza uniw ersytetem zaczęło nurtow ać p y ta­ nie, czym ta k n apraw dę h u m a n iśc i się zajm u ją i czy istnieje dla tej pracy jakiekol­ w iek społeczne uzasad n ien ie, poza tym , że profesorow ie, zwłaszcza z a tru d n ie n i na stałe, m ają - przede w szystkim w k rajach zachodnich - w ygodne życie, spędza­ ne na kultyw ow aniu n ik o m u n iepotrzebnego - n ik o m u in n e m u poza n im i sam y­ m i - zajęcia czy m oże raczej hobby.

N ajpotoczniejszy pogląd (sform ułow any onegdaj n iezdarnie, lecz boleśnie przez m ojego przyjaciela, stu d en ta medycyny) zakłada, że n a u k i h u m anistyczne nie m ają żadnego u zasad n ien ia, gdyż niczego nie w ytw arzają, nie p ro d u k u ją żadnych dóbr i dlatego nie pow inny być w spierane przez państw o (reprezentujące podatników ) lub pryw atnych sponsorów, którzy pow inni raczej w ykładać p ien iąd ze na rozwój n au k użytecznych dla w szystkich: n a u k m edycznych, które w yprodukują lek na długow ieczność lub nieuleczalne d o tą d choroby, n a u k inżynierskich, których wy­ n alazk i pozw olą wygodniej żyć, n a u k ekonom icznych, których teorie pozw olą le­ piej rozdzielać nagrom adzone bogactw o, by bogaci nie trac ili, a b ie d n i zyskiw ali, i w szystkich innych nau k , które uspraw nią życie ludzkości. N a u k i hum an isty czn e oczywiście w tej perspektyw ie niczego nie u spraw niają, lecz - w ręcz przeciw nie - k o m p lik u ją p roste m yślenie o lepszym życiu, osłabiają zdrow y rozsądek, k tó ry wie, jak być pow inno. B adania n a d sonetem w łoskim nie dają się nigdzie zastosować poza italian isty k ą, b ad a n ia n a d polską pow ieścią oświeceniową ograniczone są do prac k ilk u n a stu (w najlepszym w ypadku) osób na świecie, spory na tem at logicz­ nego sta tu su zdań fikcjonalnych toczą się w n iskonakładow ych czasopism ach fi­ lozoficznych. N ie m a żadnej m ożliw ości, by n a u k i h u m a n isty c zn e znalazły taką siłę p rzebicia, jak n a u k i biologiczne, technologiczne, czy inform atyczne, nasuw a się więc pow ażne pytan ie, czy n a u k i h u m a n isty c zn e m ożna jakkolw iek uzasadnić, albo też: czy n a u k i h u m a n isty c zn e m ogą znaleźć jakiekolw iek u zasad n ien ie na zew nątrz, poza m u ra m i u niw ersytetu, a naw et w jego w nętrzu, w oczach coraz b a r­ dziej m e rk an ty ln y ch urzędników , decydujących o u k ła d a n iu b u d że tu . Jest to py­ ta n ie nie o to, czym n a u k i h u m an isty czn e są, ale o to, czy m ają jakąkolw iek m isję do spełnienia.

D yskusja na te n te m at jest, jak wiemy, gorąca i toczy się od daw na. Z w ielu b ardzo pow ażnych głosów w ybieram cztery, m oim zd a n ie m najb ard ziej ch a ra k te ­ rystyczne, b y n astęp n ie znaleźć w tym w ielogłosie m iejsce dla sform ułow ania w łas­ nej propozycji.

2 L. M en an d The marketplace o f ideas. Reform and resistance in the American University, N orto n , N ew York 2010.

(4)

Kompensacja

Z aczynam od najstarszego poglądu z tych, które m n ie in teresu ją, sform ułow a­ nego przez Odo M a rq u a rd a w 1985 roku. W m ow ie O nieodzowności nauk humani­

stycznych4, stawia on tezę, że im b ardziej now oczesny staje się św iat nowoczesny,

tym b ardziej nieodzow ne stają także n a u k i h um anistyczne. Dlaczego? D latego, że m o d ern izacja św iata - i tu M a rq u a rd potw ierdza w yraźnie tezę M aksa W ebera o odczarow aniu św iata now oczesnego - polega m iędzy in n y m i na tym , że n au k i hum anistyczne stają się coraz bardziej n iepotrzebne z pow odu ekspansji n au k przy­ rodniczych. E k sp ery m en t w ypiera n arrac ję, pow iada M a rq u a rd , co oznacza, że życie staje się przez to uboższe, b ardziej stechnicyzow ane i płytsze, m niej zw iąza­ ne z jednostkow ym dośw iadczeniem . Z tego pow odu n a u k i h u m a n isty c zn e , ze­ p ch n ięte na d ru g i plan , pow inny spełniać funkcję kom pensacyjną wobec n e u tra li­ zacji naszego historycznego (a więc i jednostkow ego) dośw iadczenia, jaka jest efek­ te m ek sp an sji n a u k ek sp ery m en taln y c h oraz hom o g en izacji i g lobalizacji tego dośw iadczenia, zam azujących jego n iepow tarzalny charakter. M a rq u a rd pow iada, że jesteśm y lu d ź m i b ardziej z pow odu trad y cji i h isto rii, do których należym y, niż z pow odu m o dernizacji, któ ra m a nas z naszego p arty k u lary zm u wyzwolić. M ó­ wiąc inaczej, nasza p arty k u larn o ść oznacza tyle, że nasze życie splecione jest z jed­ nostkow ych, id iosynkratycznych prześw iadczeń, silnie za korzenionych w h isto ­ rycznym dośw iadczeniu, którego niepow tarzalność n a u k i p rzyrodnicze, dotrzy­ m ujące kro k u m o dernizacji, postrzegają jako k o m plikację w naukow ym podboju rzeczyw istości. Ale, słusznie p odkreśla M a rq u a rd , n a u k i h u m a n isty c zn e nie są przeciw ne m o d ern izacji jako takiej. Jeśli m ają one kom pensow ać to, co ulega de­ grad acji dzięki pano w an iu św iatopoglądu naukow ego, to tym sam ym um ożliw iają one dalszą m odernizację. By to było m ożliw e, n a u k i h u m an isty czn e pow inny na pow rót uczynić b lisk im to, co się od człow ieka oddaliło. Przyswoić to, co uległo w yobcow aniu. Tem u zaś służyć pow inna sztuka in te rp re ta c ji, czyli herm en eu ty k a. R ozum iana nie jako teoria ro zu m ien ia, jak chciał D ilthey, ale jako sztuka u k ła d a­ nia opowieści.

A lbow iem ludzie to ich opowieści. O pow ieści te jed n ak m uszą być opow iedziane. Tym zajm u ją się n auki hum anistyczne: rek o m p en su ją szkody poczynione przez m o d ern iza­ cję snuciem opowieści. Im b ardziej rzeczy stają się u przedm iotow ione, tym b ardziej, tytułem rekom pensaty, potrzebne są opowieści. W innym w ypadku ludzie u m ie rają na uw iąd n a rra c ji.5

M a rq u a rd z takiego założenia wyciąga n astęp u jące w nioski. A trofia n a rra c ji p o ­ w oduje likw idację różnych p u n k tó w w idzenia i doprow adza do w yniesienia jednej z nich, n a rra c ji o n ieograniczonym p ostępie ludzkiego g atu n k u , p o n ad w szystkie

4 O. M a rq u ard O nieodzowności nauk humanistycznych, w: tegoż Apologia przypadkowości, przel. K. K rzem ieniow a, O ficyna N aukow a, W arszaw a 1994.

(5)

91

inne. Pow oduje też, poprzez w yelim inow anie sprzecznych opowieści, sprzecznych p u n k tó w w id zen ia, w ieloznaczność jako podstaw ę in te rp re ta c ji rzeczyw istości. M a rq u a rd w idzi n aro d z in y n a u k hum anisty czn y ch jako reakcję na trau m aty czn e dośw iadczenie w ojen religijnych, których zarzew iem były spory in te rp re tac y jn e dotyczące w ykładni Pism a Świętego. N a u k i hum an isty czn e, w prow adzając do n a ­ szego historycznego dośw iadczenia kategorię w ieloznaczości, albo lepiej: pok azu ­ jąc, że nasze historyczne dośw iadczenie nie m oże n ie być w ieloznaczne, skoro jest historyczne w łaśnie, łagodzą trau m ę w czesnonow oczesną, prow adzącą do n ie k o ń ­ czących sporów na te m at tego, co napraw dę znaczy rzeczywistość. Jeśli więc, p o ­ w iada M a rq u a rd , być człow iekiem , to być w plątan y m w w iele różnych opowieści, których znaczenie m oże być odczytyw ane na wiele różnych sposobów, to m isja n au k h um anistycznych polega na m n o żen iu opowieści o lu d z k im dośw iadczeniu i na in te rp re to w an iu ich na różne sposoby.

Demokracja

W swojej przed o statn iej książce, N o t fo r profit. Why democracy needs the humani­

ties6, M a rth a C. N u ssb a u m dowodzi, że w spółczesna dem okracja potrzeb u je oby­

w ateli, któ rzy będ ą charakteryzow ać się trzem a podstaw ow ym i cecham i: „u m ie­ jętnością krytycznego m y ślen ia”, „zdolnością przek raczan ia lokalnych u w aru n ­ kow ań i trak to w an ia globalnych problem ów z perspektyw y «obywatela św iata»”, oraz „u m iejętnością em patycznego w yobrażania sobie postaw y innej osoby” (s. 7). Te w łaśnie trzy podstaw owe um iejętności, n iezbędne dla udanego budow ania w spół­ czesnej i przyszłej dem okracji, pow inny być kształcone przez now oczesny u niw er­ sytet, głównie na w ydziałach artystycznych oraz h um anistycznych. „D u ch em h u ­ m a n isty k i”, the spirit o f the humanities, N u ssb a u m nazywa „poszukiw anie m yśli krytycznej, śm iałej w yobraźni, em patycznego zrozum ienia różnych rodzajów lu d z­ kiego dośw iadczenia oraz zrozum ienia złożoności św iata, w k tó ry m żyjem y” (s. 7). Jeśli dem okracja, dow odzi N u ssb au m , od czasów Sokratesa dom agała się rozw ija­ n ia tych w łaśnie cech (choć, rzecz jasna, niekoniecznie je realizow ała), a cechy te tw orzą podstaw ę uniw ersyteckiego n au czan ia hum anistycznego, to jasne jest, że h u m a n isty k a m a w ym iar ściśle polityczny i krótkow zroczni (lub sam obójczy) są wszyscy politycy, którzy nie dostrzegają jej znaczenia w życiu dem okratycznych społeczeństw. N u ssb a u m w g runcie rzeczy pow tarza arg u m en t M a rq u a rd a , tyle, że m o dernizację zastęp u je n eo liberalizacją w spółczesnego społeczeństw a sk u p io ­ nego na p o m n a ża n iu dochodu narodow ego b ru tto (oczywiście łatw o jest dowieść, że n arracja neolib eraln a jest jedną z n ajistotniejszych n arrac ji nowoczesnych). „Co b ędziem y m ieli, gdy tre n d y te się utrzym ają? N aro d y tech n iczn ie wyszkolonych ludzi, którzy nie w iedzą jak krytykow ać w ładze, użytecznych zyskorobów (profit-

makers) z p rzy tęp io n ą w yobraźnią” (s. 142). N a u k i hu m an isty czn e pow inny przy­

M. N u ssbaum N o t fo r profit. Why democracy needs the humanities, P rinceton U niv ersity Press, P rin ceto n 2010. C y taty lokalizuję w tekście.

(6)

gotowywać kolejne pokolenia do m yślenia ta k o sobie, jak i o innych (em patia), ta k o tym , co jest, jak i o tym , co m ogłoby być (w yobraźnia), i tak o tym , jak jest (zdrowy rozsądek, common sense), jak i o tym jak m ogłoby być (krytyka). W tym sensie także pow inny spełniać funkcję k om pensacyjną wobec szkód w yrządzonych przez chciw y kap italizm .

Stymulacja

Jeśli N u ssb a u m tw ierdzi, że filozofia pow inna poprzedzać dem okrację, to R i­ ch a rd R orty jest d okładnie odw rotnego zdania. Z jego tezy o pierw szeństw ie de­ m o k racji p rze d filozofią7 w ynika także in n a teza: o wyższości solidarności n ad obiektyw nością. W eseju Solidarity or objectivity?, opublikow anym po raz pierw szy w 1985 ro k u 8, R orty zarysował n astęp u jącą alternatyw ę: „Istn ieją dwa główne spo­ soby, w jakie refleksyjni lu d z ie starają się, um ieszczając swoje życie w szerszym kontekście, n adać m u sens” . Sposób pierw szy polega na tw orzeniu opowieści na te m at tego, w jaki sposób ludzie odnoszą się do w spólnoty, do której należą. W spól­ nota ta m oże być rea ln ie istniejąca (rodzina, k u ltu ra , społeczeństw o etc.), realna, lecz m in io n a (tradycja) lu b tylko w yobrażona (postaci literack ie, sym bole k u ltu ­ rowe etc.). Sposób drugi polega na opisyw aniu siebie w bezpośredniej relacji do nielu d zk iej rzeczyw istości. Przez n ie lu d zk ą rzeczyw istość R orty rozum ie „rzeczy­ w istość”, k tóra byłaby n iezapośredniczona przez lu d zk ą percepcję lub odw ołanie do tego, co na jej te m at pow iedzieli in n i ludzie. Pierwszy sposób R orty nazywa „p rag n ien iem so lid arn o ści” (podstaw a dem okracji), d ru g i - „p rag n ien iem obiek­ tyw ności” (podstaw a filozofii). P rag n ien ie obiektyw ności każe jego podm iotow i n ie u sta n n ie wychodzić poza w łasne, historyczne uw ikłanie, podczas gdy p rag n ie­ nie solidarności - przeciw nie - u m acnia go w poczuciu przynależności do okreś­ lonej historycznie lub tylko w yobrażonej, ale także, w jego poczuciu, m ocno ist­ niejącej wspólnoty.

Tę użyteczną dychotom ię R orty uzupełnia o inną, równie istotną. Jeden ze swych najgłośniejszych esejów, Filozofia jako rodzaj pisarstwa9 zaczyna on od przeciw sta­ w ienia dw óch różnych sposobów m ów ienia o fizyce, m oralności i filozofii. Jeden z n ic h zakłada, że chcem y dow iedzieć się, „jak jest n ap ra w d ę”, że chcem y dotrzeć do ukrytej treści, przesłoniętej przez liczne uprzedzenia b ąd ź m n iem an ia. R orty

7 R. R orty The priority o f democracy to philosophy, w: Philosophical Papers, vol. 1: Objectivity, Relativism, and Truth, C am bridge U niversity Press, C am bridge 1991. 8 R. R orty Solidarity or objectivity?, w: Philosophical Papers, vol. 1. Polskie p rzekłady

obydw u tekstów w: R. R o rty Obiektywność, relatywizm i prawda, przel. J. M argański, A letheia, W arszaw a 1999.

9 R. R o rty Philosophy as a kind o f writing. A n essay on Derrida, w: tegoż Consequences o f pragmatism. Essays 1972-1980, M in n eso ta U niv ersity Press, M in n e ap o lis 1982. Polski

przekład: R. R orty Filozofia jako rodzaj pisarstwa. Esej o Derridzie, w: tegoż

Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje 1972-1980, przeł. C. K arkow ski, W ydaw nictw o IFiS

(7)

18

nazyw a takie podejście „w ertykalnym ” i podsum ow uje je jako „relację m iędzy róż­ nym i przed staw ien iam i i tym , co jest przed staw io n e” . D ru g i n ato m ia st staw ia so­ bie zadania skrom niejsze: chce jedynie zrozum ieć, jak ludzie dotąd porządkow ali św iat za pom ocą rozm aitych n arzęd zi, by - być m oże - z tego w yciągnąć jakąś n auczkę na przyszłość. Ten sposób odnoszenia się do św iata R orty nazywa „hory­ zo n taln y m ”. Jest to seria re in te rp re ta c ji in te rp re ta c ji już poczynionych. Te dwa sposoby o pierają się na odm iennych założeniach. Pierwszy - w ertykalny, m e tafi­ zyczny, realistyczny - zakłada, że poza siecią zm iennych pozorów, któ re sam i p ro ­ dukujem y, istn ieje niezależna istność, do której pow inniśm y dotrzeć, któ rą p o ­ w inniśm y rozpoznać i której p ara m etry pow inniśm y podać. D ru g i - h oryzontal­ ny, historyczny, n o m inalistyczny - nie troszczy się o coś, co nie istnieje poza n a ­ szym em pirycznym życiem , a więc poza językiem .

N a ta k przygotow any g ru n t m ożem y w prow adzić n a u k i hum anistyczne. Były­ by one oczywiście po stronie horyzo n taln ej, n o m inalistycznej, dem okratycznej, historycznej i w spólnotow ej, przeciw ko w szelkim filozoficznym tęsknotom za pew ­ ną w iedzą o tym , jak w yglądałby św iat, gdybyśm y wyszli poza m ylące, jed n o stk o ­ we p u n k ty w idzenia. Z tego pow odu R orty kreśli in teresu jący obraz h u m a n isty c z­ nego in telektualisty, k tó ry przedstaw ia w k ró tk im , lecz treściw ym eseju The huma­

nistic intellectual. Eleven theses z 1989 ro k u 10. W edług R o rty ’ego nie pow inniśm y

zajm ow ać się tym , co łączy poszczególne w ydziały h um anistyczne, ale co odróżnia je tym sam ym od w ydziałów przyrodniczych lub społecznych. N ie pow inniśm y więc szukać (indukcyjnie) istoty n a u k h um anistycznych, albow iem praw dziw a li­ n ia p o d ziału przebiega poprzez „m atryce różnych dyscyplin” . „O dróżnia ona lu ­ dzi zajętych przystosow yw aniem się do dobrze znanych kryteriów tw orzenia przy­ czynków do (zastanej) w iedzy od lu d z i starających się rozszerzyć swoją m oralną w yobraźnię” (s. 127). L inia ta odróżnia eksperta czy fachowca, k tó ry zajm uje się dokładnym w y pełnianiem naukow ego protokołu, w p rzek o n an iu , że tylko m eto ­ dyczne postępow anie m oże doprow adzić do ustalen ia praw dy obiektyw nej, od in ­ telektualisty, k tóry w ta k ie obiektyw ne, pozbaw ione historycznego zakorzenienia istn ien ie praw dy nie wierzy. Jednocześnie jed n ak in te le k tu alista , w edle R o rty ’ego, n ie jest tym , kto zabiera głos w publicznej debacie, głosząc pew ne poglądy, lecz tym , kto czyta różne książki, by nie ograniczać się do jednego tylko, zredukow ane­ go i n ieudolnego żargonu. In te le k tu a lista jest przeciw ko idei fachowości, jeśli ro ­ zum ieć przez nią spraw ne posługiw anie się w yłącznie językiem w ypracow anym przez dan ą dyscyplinę. In te le k tu a lista nie jest fachow cem (a fachowiec nie jest in te le k tu a listą ), albow iem m arzen ie o ostatecznym d o m k n ięciu słow nika, jakie k ieru je postępow aniem fachowca, kłóci się rad y k aln ie z m arzen iem o nieskończo­ n ym p o szerzan iu g ranic w łasnej egzystencji za pom ocą now ych języków, które k ieru je in te le k tu alistą . Ktoś, kto m arzy o p rzeczy tan iu w szystkich książek z jed­ nej dziedziny, nie m ieszka w tym sam ym świecie, co ktoś, kto chce przeczytać

10 R. R orty The humanistic intellectual. Eleven theses, w: tegoż Philosophy and social hope, P enguin Books, L ondon 1999. C y taty lokalizuję w tekście.

(8)

najwięcej różnych książek. Pierw szy z n ic h chce dom knąć koło w iedzy i je uszczel­ nić, drugi chce je otworzyć lub podziuraw ić. Fachowiec uważa, że w szystkie książ­ ki z jego d ziedziny tw orzą zbiór adekw atnie opisujący rzeczyw istość, albow iem na pojęciu adekw atności została zbudow ana koncepcja jego (i każdego innego fachow­ ca) dyscypliny. In te le k tu a lista nie jest zw olennikiem żadnej innej dyscypliny poza dyscypliną m yślenia w określonych, b ardzo k o n k retn y ch , życiowych okoliczno­ ściach. G łów nym zad an iem i p rag n ie n iem in te le k tu alisty jest więc rozregulow a­ nie ostatecznego słow nika w łasnej dyscypliny, a tym sam ym (ważne jest to rów na­ nie) poszerzenie granic w łasnej egzystencji o inne m ożliw ości bycia.

Czy h u m a n isty k a m a więc do spełn ien ia jakąś m isję? Tak, odpow iada Rorty. N ie jest nią tran sm isja w iedzy (wtedy h u m a n ista byłby fachow cem , a n im nie jest), lecz „p obudzanie dzieciaków (stirring up the kids)” (s. 127) przez „zaszczepianie w ątp ien ia” i „stym ulację w yobraźni”11. P rzedłożenie w yobraźni n ad arg u m e n ta­ cję i intersubiektyw nej zgody n a d obiektyw ną p ra w d ę 12 pozw ala R orty’em u w ie­ rzyć, że h u m a n isty k a to w spólnota ludzi, którzy w ierzą, że dzięki czytaniu róż­ nych książek m ożna „zm ienić sposób, w jaki p atrzym y na rzeczy” . Czytam y, po ­ w iada Rorty, nie po to, żeby poszerzyć naszą wiedzę (wiedzieć lepiej „jak je st”), ale po to, by „powiększyć siebie przez zw iększenie naszej w rażliw ości i naszej wy- o b raź n i”13.

Dobro autonomiczne

Choć S tanley F ish nazyw a sam siebie p ragm atystą, jego poglądy na n a u k i h u ­ m anistyczne różnią się rad y k aln ie od poglądów R o rty ’ego. By je zilustrow ać, od­ w ołam się do dwóch artykułów zatytułow anych Czy nauki humanistyczne nas uratu­

ją?, opublikow anych przez Fisha na jego internetow ym blogu w „N ew York T i­

m es” 14. K w estią najw ażniejszą dla Fisha jest zagad n ien ie uzasadnienia n au k h u ­ m anistycznych na zew nątrz.

Jasne jest, do jakich u zasad n ień nie m ożna się odwołać. N ie m ożna dowodzić, że sztuka i h u m a n isty k a m ogą utrzym ać się sam e dzięki g ran to m i pryw atnym

11 Te o statn ie określen ia pochodzą z innego eseju, o pokrew nej wymowie: Education as socialization and as individualization (1989), w: R. R orty Philosophy and social hope, s. 118.

12 R. R o rty Worlds or words apart? The consequences o f pragmatism fo r literary studies. Interview by E. Ragg, w: Take care o f freedom and truth w ill take care o f itself. Interviews with Richard R orty, ed. E. M en d ietta, S tanford U niv ersity Press, Stanford 2006, s. 135. Polski przekład: Osobne światy czy osobne słowa? Konsekwencje pragmatyzmu dla badań literackich, przel. G. Jankow icz, w: Teorie literatury X X wieku,

red. A. B urzyńska, M.P. M arkow ski, Z nak, K raków 2006.

13 Tam że, s. 124.

14 S. F ish Will the humanities save us?, „New York T im es” 6.01.2008,

(9)

2

0

darow iznom . N ie m ożna dowodzić, że ekonom ia państw a zyska na now ym odczy­ ta n iu H am leta. N ie m ożna dow odzić - cóż, m ożna, ale z m iern y m sk u tk iem - że absolw ent św ietnie obeznany w h isto rii sztuki bizantyjskiej będzie atrakcyjny dla pracodaw ców (o ile pracodaw cą nie będzie m uzeum ).

N astęp n ie F ish dyskutuje z książką A n th o n y ’ego K ronm ana Education’s Eden.

Why our colleges and universities have given up on the meaning o f life, w której autor

w yznacza hu m an isty ce n a d rz ęd n ą rolę w w ychodzeniu z „kryzysu d u c h a ”, spowo­ dowanego - w ątek M arquardow ski - ekspansją naukow ego św iatopoglądu oraz - w ątek N ussbaum ow ski - karierow iczostw em . M usim y, pow iada K ronm an, zw ró­ cić się ku n au k o m h um anistycznym , by „spotkać potrzebę sensu w świecie ogrom ­ nych, lecz bezsensow nych p o tę g ”. Z ad an iem h u m a n isty k i jest w skazyw anie sensu w świecie jego pozbaw ionym . Tw orzenie enklaw sensu na ziem i jałowej. F ish cał­ kowicie odrzuca takie rozum ow anie, co oznacza, że nie zgadza się an i z M arquar- dem , an i z N u ssb au m , an i naw et z R ortym . Czy n a u k i h u m an isty czn e uszlach et­ niają? G dyby było tak, że czytanie lite ra tu ry u szlachetnia, n ajszlachetniejszych lu d z i znaleźć by m ożna na kory tarzach w ydziałów literaturoznaw czych, co - k aż­ dy przyzna - jest dość m ało praw dopodobne. Czy n a u k i hu m an isty czn e przyw ra­ cają utracone poczucie sensu?

Teksty, które K ro n m an zaleca [klasyczne teksty zachodniej cyw ilizacji] dotyczą, jak p o ­ w iada, sensu życia. O w szem , jed n ak ci, którzy je stu d iu ją , nie odchodzą od nich z ży­ ciem , którem u przywrócono sens, lecz w w iększą sum ą w iedzy niezbędnej w ram ach o kreś­ lonej dyscypliny.

To F ish w pigułce. H u m an isty k a nie ulepsza życia, nie rek o m p en su je niczego, nie m a żadnej m oralnej an i politycznej m isji do sp e łn ie n ia15. Co więc robią n a u k i hum anistyczne?

N ie ro b ią niczego, jeśli przez „ ro b ie n ie ” ro zu m iem y w yw oływ anie pew nych skutków w świecie. A jeśli nie w yw ołują żadnych skutków w świecie, nie m ogą znaleźć żadnego uzasad n ien ia poza od n iesien iem do przyjem ności, jaką da ją tym , k tórzy je upraw iają.

Fish jest b ardzo klarowny. N a p ytanie „jaki jest pożytek z h u m a n isty k i?”, odpo­ w iada: żaden. H u m an isty k a bow iem jest dobrem autonom icznym , niepow iązanym z żadną zew nętrzną celowością.

O czywiście tw ierdzenie takie m usiało wywołać zażartą dyskusję. N a blogu zn a­ lazło się 485 wpisów, już to odsądzających F isha od czci i w iary (w hu m an isty k ę), już to przyklaskujących jego tezie. W w iększości w ypow iadali się przeciw nicy F i­ sha, w zw iązku z czym au to r uznał za stosow ne doprecyzow ać swój - w oczach czytelników „Tim esa” - kontrow ersyjny p o g lą d 16. Po pierw sze, pisze Fish, rzecz

15 Ten sam p u n k t w idzenia F ish wyłożył w swojej p rzed o statn iej książce: Save the world on your own time, O xford U niv ersity Press, O xford 2008.

16 S. Fish The Uses o f Humanities: Part Two, 13.01.2008,

(10)

nie dotyczy tego, czy lite ra tu ra i sztuka m ogą zm ienić czyjeś życie, lecz tego, czy ku rsy pośw ięcone lite ra tu rz e i sztuce m ogą to uczynić. Jeśli - pow iada F ish - uczy­ nić tego nie m ogą (bo jedyna rzecz, której stu d e n t pow inien się nauczyć to te c h n i­ ka czytania i p isania o tym , co się przeczytało), to szukanie u zasad n ien ia dla n au k hum anisty czn y ch poza klasą jest bezpodstaw ne.

Z tego, co pow iedziałem , nie należy wnioskow ać, jak uczyniło to w ielu m oich krytyków, że n ap ad am na n au k i hum an isty czn e, d eg rad u ję je lub ogłaszam ich bezwartościow ość. M ów ię tylko, że w artości h u m an isty k i nie da się uzasadnić przez odw ołanie do kryteriów zew nętrznych wobec obsesji, które doprow adzają n iektórych (jak ja) do pośw ięcenia im swojego profesjonalnego życia - k ryteriów takich, jak w zm ożona w ydajność ekonom ii, kształtow anie św iatłych obyw ateli, w yostrzanie m oralnego oglądu, czy też w ykorzenia­ nie przesądów lub dyskrym inacji.

Jak i jest więc pożytek z h u m a n isty k i w edług Fisha? Podwójny: studiow anie lite ra ­ tu ry i sztuki um ożliw ia „chwile estetycznego zachw ytu”, a ponad to daje nadzieję, że gdzieś na świecie, niedaleko, są także i in n i, któ rzy m ogą przy kolacji rozm a­ wiać nie tylko o futbolu.

To żart, ale i nie żart. H u m an isty k a w edle Fisha to pew na w spólnota in te rp re ­ tacyjna, k tóra porozum iew a się tym sam ym językiem , podziela te sam e prześw iad­ czenia na te m at sztuki i lite ra tu ry i um ie je w podobnym języku wysłowić, ale nie odnosi niczego, co lite ra tu ra i sztuka m a do zaoferow ania, do św iata kierującego się jakąkolw iek celowością. W spólnota ta opiera się n a kantow skim podziale w ładz sądzenia i wyjątkowość h u m a n isty k i określa przez odw ołanie do b ezinteresow ne­ go sądu sm aku, który - u K anta - wyklucza stosow anie k ategorii m oralnych, od­ noszących się do praktycznej rzeczywistości. F ish zdaje się łączyć dwie kantow - skie w ładze um ysłu - spekulatyw ny rozum i estetyczny sm ak - w jednym celu, w yłączającym m oralność: h u m a n isty k a m a n am dostarczyć narzędzi, dzięki k tó ­ rym będziem y um ieli rozm aw iać o tym , co u znajem y za ważne dla nas i n am p o ­ dobnym . C hoć F ish nie podaje tej odpow iedzi w prost, m oglibyśm y wnioskować, że na p ytanie, dlaczego należy finansow ać h u m an isty k ę, należy odpow iadać: „bo po p ro stu trz e b a ”, gdyż jest ona „dobrem sam ym dla siebie” . N ie trzeba dodawać, że jest to argum ent rzadko przyw oływ any w deb atach n a d stan em współczesnej h u m an isty k i. Z pew nością nie przyw ołują go ci, którzy w ykładają p ieniądze na edukację.

Legitymizacja

Z gadzam się z N u ssb a u m i R ortym (a nie zgadzam z F ishem ): h u m an isty k a m a znaczenie polityczne. N ie w w ąskim znaczeniu, ale m ożliw ie jak najszerszym . Efekty jej studiow ania m ają znaczenie dla w spólnoty, w której studia te się odby­ w ają, niezależnie od tego, co na te n te m at pow iadają rektorzy, dyrektorzy oraz m inistrow ie odpow iednich insty tu cji, od u niw ersytetu, przez odpow iednie d ep a r­ ta m en ty edukacji, po m inisterstw a, p a rtie i g ab in ety prem ierów . P roblem polega jedynie na u k az an iu w spółzależności m iędzy h u m a n isty k ą i polityką, a n astęp n ie

21

(11)

2

2

u z a sa d n ien iu tego zw iązku. Z drugiej jed n ak strony, zgadzam się z F ishem , który prow adzi intensyw ną k am p an ię publicystyczną przeciw ko zam ianie klas u niw er­ syteckich w oddziały politycznej agitacji. W rócę jeszcze do tego zagadnienia, te ­ raz n ato m iast spróbuję w yjaśnić, jak ro zu m iem splot p o lity k i i hum an isty k i.

Jak w iadom o, w n eo lib eraln y m społeczeństw ie nastaw io n y m na p o m n a ża n ie zysku un iw ersy tet jest fab ry k ą p ro d u k u ją c ą korzyści. P ien ią d ze inw estow ane są głów nie w d zied z in y n a u k i - zw ane w skrócie b io -te ch n o -in fo - k tó re obiecują szybki zw rot inw estycji z d u żą stopą zysku. N a „ry n k u id e i”, jak zwykło się okreś­ lać pole szkolnictw a wyższego, w ygryw ają te idee, k tó ry ch rynkow e zastosow a­ n ie jest n ajk o rz y stn ie jsz e i n ajłatw iejsze do zap ro g ram o w an ia i kontro lo w an ia, przegryw ają zaś te, k tó ry ch m ożliw ości „w drożenia” (jak m ów iło się w czasach realnego socjalizm u lat 70., czyli zastosow ania w rozm aitych gałęziach gospodarki, n ik t n ie p o tra fi uzasad n ić. Kryzys n a u k h u m a n isty c zn y c h , w yw ołany głów nie obcięciem przez państw o lu b pry w atn e in sty tu cje w ydatków na ich rozw ój, to w istocie kryzys leg itym izacji, czyli zdolności p rze k o n an ia w iększości (społeczeń­ stwo i rep re z e n tu ją c y je politycy) przez m niejszość (akadem icka h u m a n is ty k a )17. W społeczeństw ie n eo lib eraln y m , czy chodzi o Polskę, czy S tany Z jednoczone, nie sposób w łaściw ie u zasad n ić niczego, co nie w iąże się z m n o ż en ie m zysku, a więc nie sposób u zasad n ić k onieczności o c h ra n ian ia n a u k h u m a n isty c zn y c h , p rzez p rzy z n an ie im sta tu su bezinteresow nego po szu k iw an ia praw dy, jak się to n ajczęściej robi. N ie jest to m ożliw e, albow iem w łaśnie b ezinteresow ność jest k ateg o rią przez to społeczeństw o o d rzucaną: to, co nie leży w in te re sie społecz­ nym , czyli nie p o m n aża d o b ro b y tu (bo ta k in te re s społeczny jest definiow any), n ie będzie przez to społeczeństw o p o p ie ra n e. N ie sposób p rzek o n ać kogoś do w łasnych racji, jeśli obydw ie stro n y używ ają o d m ie n n y ch języków. P o ro z u m ie­ nie nie jest tu w ogóle m ożliw e, co w idać jak na d ło n i w b ez sk u te cz n y ch p o h u k i­ w an iach hu m an istó w , zdziw ionych, że p o d a tn ik nie chce finansow ać ich b ad a ń n a d średniow ieczną sk ła d n ią zagin io n y ch utw orów lu b o siem nastow ieczną odą czy in n ą elegią. N eo lib e ra ln e społeczeństw o n ie życzy sobie, żeby jakiekolw iek p ie n ią d z e p u b lic z n e szły na bezużyteczne rzeczy i m a rację, tyle tylko, że ta r a ­ cja (całkow icie sp ó jn a z z a sa d a m i n e o lib e ra ln e j g o sp o d a rk i) kłó ci się z ra c ją

17 P odkreślam ten m o m en t szczególnie: kryzys legitym izacji nie jest w ydarzeniem realnym , lecz retorycznym czy też dyskursyw nym . Rzecz nie polega na tym , jak jest, lecz jak by m ogłoby być, gdyby zm ien iły się sposoby arg u m en tacji. W gruncie rzeczy chodzi o jedno: kryzys h u m an isty k i to u p a d ek dotychczasow ego sposobu jej u z asad n ian ia, czyli zinstytucjonalizow anej gry językowej. Z m ień m y tę grę, a zm ieni się rzeczyw istość. Z ag a d n ie n iu tem u pośw ięcam całą książkę Polityka wrażliwości. Wprowadzenie do humanistyki, któ ra ukaże się jako 100 tom Horyzontów

nowoczesności. P ro jek tu ję tam szerzej h u m an isty k ę, jak ją w idzę, ale jestem w pełni św iadom niew ystarczalności tego p ro jek tu , dopóki nie zostanie on w sp arty in n y m i, o podobnej wymowie. Trzeba w ym usić in n y język do m ów ienia o hum anistyce niż język k onfrontacji z n au k am i przyrodniczym i, którego d o m in acja w pędziła h u m an isty k ę w nieprzezw yciężalne tarapaty.

(12)

h u m a n isty k i, opartej na całkiem przeciw staw nych zasadach, k tóre - z defin icji - z n a jd u ją się w przegranej pozycji.

Jakie więc w idać tu rozw iązania? Jest ich kilka. Pierw sze - w yniosłe - opiera się na dość pow szechnym p rze k o n an iu , że z głu p cam i się nie rozm aw ia i h u m a n i­ ści n ie p ow inni b ru d zić sobie rąk w p rze strzen i publicznej zawłaszczonej przez politykę. D ru g ie - b ardziej spragm atyzow ane, choć także pesym istyczne - zakła­ da, że w ojna h u m a n isty k i z ry n k iem jest n ie u n ik n io n a i dla h u m a n isty k i z góry przeg ran a, wobec czego trzeba cieszyć się z tego, co jest, zagospodarow yw ać skrzęt­ nie odpady z pańskiego stołu i jakoś się ratow ać w ciężkich czasach. Trzecie - u to p ijn e - zakłada, że w reszcie pojaw i się m ą d ry m ąż sta n u (Obam a, Tusk) lub h ojny donator, którego inteligencja i w rażliwość dostrzeże p roblem y hum an istó w i pozw oli im n ad a l pielęgnow ać niezro zu m iałe i raczej zabaw ne dla innych zajęcia za dobre p ieniądze. W szystkie te trzy rozw iązania opierają się na tej samej p rze­ słance: że świat p o lityki kłóci się ze św iatem akadem ii. Albo dokładniej: że p rze­ strzeń pub liczn a i p rzestrzeń akadem icka m ijają się ze sobą n ie u ch ro n n ie, bez szans na zbudow anie w spólnych płaszczyzn. Prześw iadczenie takie staje się b a r­ dzo w yraźne, gdy ów m ąż opatrznościow y okazuje się zw ykłym p rzedsiębiorcą, dbającym o in teresy najbogatszych (O bam a, Tusk), albo gdy m in im aln e dotacje z zew nątrz okazują się jeszcze b ardziej m in im aln e.

Upolitycznienie dobre i złe

C a łk ie m inaczej sytuacja zdaje się w yglądać, gdy u su n ie m y lin ię d em arka- cyjną dzielącą p rz e strz e ń p u b lic z n ą od ak ad em ick iej, p o lity k ę od h u m a n isty k i, co jest g estem tru d n y m , zw łaszcza że sam i h u m a n iśc i nie są ta k im g estem z a in ­ teresow ani. K iedy je d n a k d ochodzi do takiego zaw ieszenia g ran ic i ak adem ia zaczyna p rze m aw ia ć języ k iem p o lity k i, sy tu acja p a ra d o k s a ln ie w cale się nie zm ien ia. U p o lity c zn ien ie ak a d e m ii zak ład a przyjęcie w jej obrębie języka p o li­ tyki, czyli przysw ojenie p rzez ak ad em ię zasady p arty jn e j in teresow ności, obo­ w iązującej poza nią. R e k to r u z a sa d n iają cy językiem n eo lib eraln ej g o sp o d ark i cięcia w b u d że cie (czytaj: zub o żen ie n a u k h u m a n isty c zn y c h i w zbogacenie n a u k ścisłych) i profesor, k tó ry k rytykę nik łeg o d o ro b k u naukow ego tra k tu je jako atak na jego rasow ą lu b genderow ą tożsam ość i dom aga się p o tę p ie n ia rasistow skiego lu b seksistow skiego p o stęp o w an ia krytyków swojej pracy, p rzy jm u ją tę sam ą za­ sadę politycznego, stronniczego szantażu: p o słu g u ją się językiem , k tó ry p rz y n o ­ si im n aty ch m iasto w e korzyści i jednocześnie u niem ożliw ia jakąkolw iek d y sku­ sję. R e k to r m a w rę k u alib i do w ydania p ie n ię d z y w ta k i sposób, k tó ry m u się opłaci, pro feso r p o zo stan ie na prestiżow ym stanow isku, albow iem c h ro n i go gen- derow y czy rasistow ski im m u n ite t, którego n ik t n ie tk n ie z obawy p rze d p o są­ d ze n ie m o d y skrym inację. U p o lity c zn ien ie a k a d em ii oznacza - m ów iąc o brazo­ wo - zak n eb lo w an ie jej ust, albo - m ów iąc b ard z iej oględnie - o g ran iczen ie swo­ body akadem ickiej d yskusji, k tó rą p rzy jm u ję za najw ażn iejszy elem en t k u ltu ry

(13)

2

4

U po lity czn ien ie akadem ii nie m u si w szelako oznaczać jej u p arty jn ien ia . P oli­ tyczność nie zawsze oznacza stronniczość. P rzyjm uję, że polityczne jest wszystko, co się dzieje w p rze strzen i p u blicznej (polis), n ato m iast przez p rze strzeń p u b liczn ą ro zu m iem nie tyle określo n ą fizyczną p rze strzeń , d o stę p n ą dla w szystkich (kla­ syczna definicja p rz e strz e n i p u b lic zn e j, takiej jak plac m iejsk i czy p ark ), ile zbiór języków (dyskursów ) o kreślających egzystencję określonej w spólnoty. W szystko to, co się dzieje w p rz e strz e n i p u b lic z n e j, m a c h a ra k te r językowy (naw et obrazy w tej p rz e strz e n i p o sia d ają swoją sk ła d n ię i sem antykę), albow iem egzystencja je d n o stk i w ra m a c h danej w spólnoty jest u w arunkow ana językowo. K ażdy z nas p o słu g u je się k ilk o m a językam i: inaczej m ów im y w d om u, z ro d z in ą , inaczej w pracy (czasam i oczywiście te języki, ze szkodą dla obydw u stron, n a k ła d a ją się na siebie), inaczej m ów im y w telew izji, inaczej na uniw ersytecie. W każdej z tych m ik ro p rz e strz e n i języki ulegają dalszem u różnicow aniu: inaczej m ów im y do b a b ­ ci, inaczej do w nuczka, inaczej m ów im y na k o n feren c ji, inaczej w sali se m in a ­ ryjnej. In aczej, gdy rozm aw iam y z kolegą o o sta tn ic h decyzjach rek to ra, inaczej, gdy do tego sam ego rek to ra piszem y p o d an ie o do fin an so w an ie w łasnego p ro ­ jek tu . U m iejętn o ść społecznej a d a p ta c ji polega na u m ie ję tn o ści asy m ilacji ob­ cego języka, naw et jeśli jest to język co dziennego u b ra n ia czy zachow ania się p rzy stole. Jak w idać, język ro zu m iem tu szeroko, jako zbiór znaków o czytelnej dla in n y c h sk ła d n i. K iedy M ich ael P ollan pow iada, że „jed zen ie jest ak tem p o li­ ty czn y m ”, to chce p rzez to pow iedzieć nie tylko, że to, co jem y i jak jemy, za­ św iadcza o naszej kultu ro w ej przy n ależn o ści (k u ltu ra jest po lity czn a na w skroś), lecz także to, że zm ian a p a ra d y g m a tu żyw ienia (na p rz y k ła d zw racanie uw agi na to, w ja k ich w aru n k a c h hodow ane są zw ierzęta, k tó re p o te m jemy) przyczynia się do przem o d elo w an ia społecznego im a g in a riu m . Jacques D e rrid a tw ierdząc, że k ie d y o tw ieram y usta, w chodzim y w p rz e strz e ń polity czn ą, chce pow iedzieć, że k ażdy ak t m ów ienia zak ład a pew ne p u b lic zn e zobow iązanie, dotyczące nie tyle treśc i danej w ypow iedzi, ile n astaw ie n ia m ów iącego (będę m ów ił praw dę, nie będ ę oszukiw ał etc.; oczywiście to zobow iązanie bywa b ard z o często p rz e d ­ m io tem m a n ip u la c ji, k tó ra jest m ożliw a tylko dlatego, że zobow iązanie to jest trak to w a n e p o w aż n ie18). Sfera p o lityczna to n ie tylko w alka kłócących się ze sobą interesó w p a rty jn y c h (praw ica w alcząca z lewicą, re p u b lik a n ie z d em o k ra tam i, liberałow ie z k o n serw aty stam i), ale p rze d e w szystkim sfera społecznego im a g i­ n a riu m , czyli w yobrażeń na te m a t św iata, któ re ze sobą dzielim y lu b któ re nas m ięd zy sobą różnią. W yobrażenia te nie istn ie ją gdzieś skrycie, pochow ane głę­ boko w n aszy c h u m y słach , lecz są fo rm u ło w a n e w ró żn y ch językach, k tó ry ch

18 N ajlepszym przykładem takiej m an ip u lacji jest tzw. „afera Sokala”, która w ybuchła po p rzesłan iu przez now ojorskiego fizyka A lana Sokala do redakcji „Social T ext” sfingow anego a rty k u łu Transgressing the boundaries. Toward a transformative hermeneutics o f quantum gravity, skom pilow anego z n ieprzystających do siebie kaw ałków rozm aitych dyskursów. Zob. The Sokal hoax. The sham that shook academy, ed. by the ed ito rs o f „L ingua F ra n c a ”, U niv ersity o f N eb rask a Press, L incoln and L ondon 2000.

(14)

używamy, b y określić swoją pozycję w w ęższym (rodzina, p raca) lu b szerszym św iecie (k o n ty n en t, św iat). Ten sam p o lity czn y los dzielą języki b ard z iej w yspe­ cjalizow ane, na p rzy k ła d teo rety czn e idiom y, za pom ocą k tó ry ch ro zw ijają się n a u k i. N ie istn ie ją języki p o lity czn ie n e u tra ln e w tym sensie, że k ażdy język, od tego, k tó ry m sta ra m y się poro zu m ieć z k ilk u m iesięc zn y m bobasem , po język fi­ zyki jądrow ej, m a swoje społeczne istn ie n ie (obydwa w sp o m n ia n e języki tyle m a ją ze sobą w spólnego, że dla n ie w tajem n iczo n y ch są n ie zro zu m iały m zbiorem znaków ) i każdy z n ic h jest in n y m sposobem obłaskaw iania św iata, zd z ie ra n ia z niego k o lejn y ch zasłon niepo jęto ści. K ażdy też o piera się na in n y c h p rze św iad ­ czen iach co do n a tu ry św iata, języka, za pom ocą którego ów św iat jest om aw iany, oraz osoby, k tó ra tym językiem się po słu g u je. P rześw iadczenia te p rze jaw ia ją się w różnych, skończonych w a ria n ta c h , wokół k tó ry ch użytkow nicy języka tw orzą dobrow olne i raczej in sty n k to w n e sk u p isk a, nazyw ane w sp ó ln o ta m i19. W spól­ no ta re lig ijn a (niezależnie od szczegółowej c h a rak te ry sty k i) ró ż n i się od w spól­ n o ty naukow ej tym , że ich języki nie d ad zą się uzgodnić (p rz y p ad k i księży uczo­ nych astrofizyków n ie podw ażają tej tezy, albow iem profesor H eller piszący o kwa- k rac h używa innego języka n iż profesor H eller piszący o k w arkach), podo b n ie jak w o b rębie obszernego języka filozoficznego n ie da się pogodzić ze sobą języ­ ka analitycznego i h erm en eu ty czn eg o , a w g ran ic ac h języka k u lin a rn e g o , języka k u c h n i polskiej i tajsk iej (czyli języków, za pom ocą k tó ry ch k u c h a rz p o lsk i i taj- ski o b ja śn ią znaczenie tego, co robią). R ic h a rd R o rty nazyw a ta k ie języki, za pom ocą k tó ry ch o b ja śn ia m y św iat, słow nikam i (vocabularies). O d k ąd W ittg e n ­ ste in dostarczył pow ażnych dow odów na n ie istn ie n ie słow ników (języków) p ry ­ w atnych, jasne jest, że k ażdy słow nik fu n k cjo n u jący w danej k u ltu rz e m a z n a­ czenie polity czn e, to znaczy spajające d an ą w spólnotę. F ila te liśc i p o słu g u ją się in n y m językiem niż kardiolodzy, ale z n a jd u ją w spólny język, gdy tylko zm ien ią w spólnotę i razem będ ą kibicow ać tej sam ej dru ży n ie p iłk arsk iej. P rzem ian y słow­ ników lo k aln y ch są częste i oznaczają tyle, że nasze społeczne tożsam ości ró żn ią się i są w yznaczane p rzez różne idiom y, jakie ad a p tu je m y na w łasny użytek. N ik t

de facto n ie m ów i jed n y m językiem , i ta w ielojęzyczność określa każdego, kto

fu n k c jo n u je w p rz e strz e n i p u b lic zn e j. K to od niej stro n i, zm ierzając od ro zm o ­ wy z in n y m i k u w łasnej, ciasnej p rz e strz e n i p ry w atn ej, ryzykuje w ejście w sferę k o m p le tn e j niezro zu m iało ści.

Istn ie ją w szelako tend en cje, by tę wielojęzyczność pow strzym ać, by nie d o p u ­ ścić do rozm nożenia się niew spółm iernych języków, by zaradzić katastro fie (która

de facto nie jest katastrofą, tylko m etaforą naszej zwykłej kondycji) b abeliańskiej.

Z m ierzają one k u dom k n ięciu użytkow anych słowników, do uznania, że są one ostatecznym w yjaśnieniem rzeczyw istości, albo że odpow iadają one rzeczyw isto­

19 D la m nie na p rzykład tak ą w spólnotą, czyli lu d źm i, których chciałbym spotkać na przyjęciu i spędzić z nim i m iło czas, będą raczej zw olennicy M o n ty P yth o n a niż A lana B adiou, raczej Seinfelda niż Z iżka, raczej L a rry ’ego D avida niż Leo Straussa. M ów iąc najkrócej, bardziej m i odpow iada w spólnota kom ików niż ontologów

(15)

η

ści w sposób najb ard ziej adekw atny. T endencje takie o p ierają się na pradaw nym m a rz en iu o pow rocie do czasów, gdy rzeczy były rów ne słowom, gdy słowa n a k ła ­ dały się doskonale na rzeczy i nie było m iędzy n im i m iejsca na jakiekolw iek od­ chylenie. To m arzen ie o doskonałym języku oplatającym rzeczyw istość oczywiście znosi sam o siebie, albow iem język doskonale tożsam y z rzeczyw istością przestaje być językiem , czyli n arzęd ziem stw orzonym przez człow ieka, by sobie z n ią jakoś radzić. Język jest niew ątpliw ie jednym z elem entów rzeczyw istości, ale nie jest nią całkow icie, p odobnie jak nie są n ią w yłącznie nasze em ocje czy nasze m yśli. K iedy jed n ak użytkow nicy języka zaczynają w ykluczać języki o p arte na innych p rze­ słankach, uw ażając, że tylko ich język m ów i praw dę o rzeczyw istości, albo naw et n ią jest, wówczas polityczność języka ujaw nia się w sposób bardzo wyraźny. Jeżeli ktoś uważa, że B iblia jest tekstem , k tóry dostarcza odpow iedzi na każde m ożliwe p ytan ie, albo jeśli ktoś dowodzi, że w szystkie p roblem y m etafizyczne w ynikają jedynie z w adliwego użycia języka, albo jeśli ktoś pow iada, że całem u złu świata w inny jest Szatan albo A m eryka (albo A m erykański Szatan), to posługuje się języ­ kiem w ykluczającym inne, inaczej opisujące świat, dostarczające innych objaśnień. Ciekaw e, że w tym o sta tn im p rzy p a d k u niespodziew anie blisko siebie z n a jd u ją się języki, których byśm y n igdy o to nie podejrzew ali: język radykalnej ew angeli­ zacji i język radykalnej lewicy. Języki rad y k aln e niew iele się od siebie różnią.

Tezy, hipotezy, protezy

Te p roste w yjaśnienia służą m i do w prow adzenia k ilk u rów nie prostych tez, na k tórych oparłem rozum ow anie przedstaw ione w Polityce wrażliwości. Próbuję w niej pow iedzieć, że głów nym zad an iem h u m a n isty k i jest p r z e k s z t a ł c a n i e s p o ­ ł e c z n e g o i m a g i n a r i u m , a więc wpływ na to, jak i co ludzie m yślą o świecie. Z ad an ie to zwykle przy p isu je się polityce, staram się więc pow iedzieć, że zadanie, jakie stawia sobie h u m a n isty k a jest na w skroś polityczne. H u m an isty k a nie zm ie­ rza jed n ak do p rze k o n an ia lu d z i do tej lub innej racji, do tego lub innego zbioru w yobrażeń. H u m an isty k a nie skłania się ku którejś k onkretnej treści społecznego im ag in ariu m . N ie, jej zad an ie jest całkiem odm ienne. H u m an isty k a pokazuje, że nie istn ieje jeden słow nik, któ ry m m ożem y świat objaśniać, że n ie istnieje jedna nad rz ęd n a ideologia (z praw a czy z lewa, ze środka, czy ze skrajnych biegunów ), któ rą m ożem y się posługiw ać, że nie istn ieje z góry uprzyw ilejow any zbiór sym ­ bolicznych przedstaw ień, k tóry byłby b ardziej adekw atny od innych zbiorów. H u ­ m anistyka uw rażliw ia nas na to, że żaden z obiegowych słow ników nie jest osta­ teczny i zawsze m ożna go zm ienić na inny, lepiej n am służący, lepiej odpow iada­ jący n i e tyle rzeczyw istości (bo żaden język nie odpow iada rzeczyw istości lepiej niż inne), ile naszym prześw iadczeniom , naszym p rzekonaniom , naszym m arze­ niom . Z gadzam się w tym p u n k cie z L ouisem M enandem , k tó ry tw ierdzi, że „wie­ dza historyczna i teoretyczna, którą rozpow szechnia liberalna edukacja”, czyli także h u m an isty k a, tkw iąca u podstaw liberalnego w ykształcenia, „ujaw nia tym czaso­ wość i konstrukcyjność ak tu aln y ch układów (the contingency and constructedness o f

(16)

present arrangements)”20. H u m an isty k a uśw iadam ia n am w zględność tego, co ro b i­

m y ze św iatem , i w tym sensie jest ona - by ta k rzec - najbliższa ciału, rów nie k ru ch e m u i przygodnem u, jak w szystkie w znoszone przez nas instytucje. Z tego pow odu m ogłaby zająć m iejsce n a u k i podstaw ow ej, albow iem jej p rze d m io te m nie jest to lub tam to, te n p rzed m io t lub ta m te n (lite ra tu ra rom antyzm u, m a lar­ stwo kubistyczne czy przydaw ka), lecz ludzka egzystencja w jej różnych, bardziej lub m niej zinstytucjonalizow anych przejaw ach. M ówię „m ogłaby”, albow iem nie m a takiego nadzw yczajnego m iejsca, z którego należałoby mówić jednym językiem o ludzkiej egzystencji, gdyż o ludzkiej egzystencji m ożna mówić jedynie na wiele sposobów, różnym i językam i, z różnych perspektyw , w ram ach różnych dyscyplin. W tym sensie h u m an isty k a, której zarysy pró b u ję naszkicow ać, n ie jest an i osob­ ną n au k ą, an i osobną dyscypliną, ba! nie jest naw et (choć tęsk n o ty takie pojaw iają się od początku jej istn ien ia) m etadyscypliną fu n d u jąc ą podstaw y każdej innej dyscypliny. H um anistyka jest jedynie pew ną d y s p o z y c j ą k r y t y c z n ą , a przez dyspozycję ro zu m iem to, co A rystoteles nazyw ał hexis, a B ourdieu habitus: trw ałe nastaw ienie jednostki do otaczającego je św iata21. D yspozycja ta jest krytyczna, albow iem w prow adza w stan kryzysu (czyli poten cjaln ej przem iany) utrw alone słow niki, ja k im i p osługują się poszczególne dyscypliny, albo też zasiewa w ątp ie­ nie w czystość każdego poszczególnego słow nika, na podstaw ie którego chciałoby się utrzym ać odrębność poszczególnych dyscyplin22. H u m an isty k a nie jest więc zbiorczą nazw ą dla różnych dyscyplin (literaturoznaw stw o, filozofia, h istoria sztuki etc.), lecz ak adem icką ram ą, w obrębie której poszczególne dyscypliny istnieją. M ożna tę ram ę traktow ać um ow nie, jako pew ien taksonom iczny uzus, pozw alają­ cy łatw o dokonać stru k tu raln eg o p o d ziału danej in sty tu cji (nauki hum anistyczne z jednej strony, przyrodnicze z drugiej, społeczne z trzeciej; oczywiście te n k la ­ syczny podział od daw na jest archaiczny, ale to in n a h isto ria), ale m ożna też tra k to ­ wać h u m a n isty k ę jako pew ien niedokończony p ro jek t, którego istn ien ie jest ko ­ nieczne, abyśm y lepiej zdaw ali sobie spraw ę z tego, co robim y. N ie tylko w akade­ m ii, ale też w każdej d ziedzinie życia publicznego.

20 L. M en an d The marketplace o f ideas, s. 56.

21 Zob. P. B ourdieu Szkic teorii praktyki, przeł. W. K roker, W ydawnictw o M arek D erew ecki, K ęty 2007; P. B ourdieu Reguły sztuki, przeł. A. Z aw adzki, U niversitas, K raków 2001; P. B ourdieu Dystynkcja. Społeczna krytyka w ładzy sądzenia, przeł. P. Biłos, Scholar, W arszaw a 2005.

22 Oczywiście tu otw iera się zagadnienie otchłanne: interd y scy p lin arn o ść. Jestem zdecydow anym przeciw nikiem in terd y scy p lin arn eg o zam ieszania, które więcej robi złego niż dobrego, ale nie mogę się teraz w dawać w szczegółową dyskusję.

Przedstaw iałem swoje poglądy na ten tem at w w ielu m iejscach, m iędzy in n y m i na konferencji zorganizow anej przez C e n tru m Studiów H u m anistycznych w K rakowie, z uczestn ik am i M iędzynarodow ego P rogram u D oktorskiego, Interzones, w czerw cu

(17)

2

8

Abstract

Michał Paweł MARKOWSKI

University of Illinois (Chicago, USA) Jagiellonian University (Kraków)

Humanities: an unfinished project

Discussing four contem porary approaches to the humanities, those expressed by Marquard, Nussbaum, Rorty, and Fish, the author takes the side of those w h o believe that humanities have a political impact on society, regardless of what liberal partisans of the free market may claim. H e defines the main goal of humanities as transformation of the social imaginary by making explicit the multitude of vocabularies used to describe human experience. As no vocabulary naturally prevails o ver any other, humanities should be understood not so much as a cluster of academic disciplines but rather as a critical disposition of mind that puts in crisis the ossified structures of thinking. Since this w ork is still dramatically needed in the contemporary academia, the modernising project of the humanities remains unfinished

Cytaty

Powiązane dokumenty

Warunki gwarancyjne zawarte w umowie mają pierwszeństwo przed ogólnymi warunkami gwarancji (na podstawie przekazanych Zamawiającemu kart gwarancyjnych), chyba że ogólne

* W przypadku, gdy żaden uczestnik konkursu nie uzyskał 85 % punktów możliwych do zdobycia należy wpisać dane ucznia/uczniów który uzyskał

Dla Uniwersytetu Podlaskiego ważne będą te specjalności, które rozwijać się tutaj mogą w sposób naturalny, albo ze względu na jego usytuowanie i konieczność przejęcia

przecinają się w jednym punkcie, to równoległościan opisany na tym czworościanie jest rombościanem (wszystkie jego ściany są rombami).. Skonstruuj trójkąt mając dane jego

Zakład Doskonalenia Zawodowego w Lublinie Oddział w Chełmie zaprasza osoby fizyczne do składania ofert cenowych na osobiste przeprowadzenie zajęć pozalekcyjnych z

- w terminie do 30 dni od daty powzięcia wiadomości przez Zamawiającego o zaistnieniu ww. W razie wystąpienia istotnej zmiany okoliczności powodującej, że

Rada Stanu ma ustalić, jaki stosunek ma być podległych jej organizacyi do niej, ale nie zjazd tych organizacyi, które rzekomo »oddają się całkowicie na rozkazy Rady Stanu«.. W

Przebywając w Roskilde przez cały tydzień, naocznie przekonaliśmy się co do powszechności czytania przez całe rodziny oraz dominacji tradycyjnych mediów (czasopisma,