• Nie Znaleziono Wyników

W Wilnie : ze wspomnień

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W Wilnie : ze wspomnień"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Krzepkowski, Mieczysław

W Wilnie : ze wspomnień

Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego 9/4, 573-594

1970

(2)

M IE C Z Y SŁ A W K R Z EPK O W SK I

W W ILN IE ZE W SPO M N IE Ń

Po tułaczce n a ziem iach w schodnich, k tó ra trw a ła do 5 październik a 1939 r., obraliśm y n a chw ilow ą p rzy sta ń W ilno. Z n ałem je zaledw ie z dw u k ro tn eg o w n im p o b y tu. Po raz pierw szy zetk n ąłem się z ty m m ia­ stem , k tó re ta k bardzo się skojarzyło z . M ickiewiczem , filom atam i i fila ­ reta m i, Z anem i Dziadam i, jako m łody, d w ud ziesto k ilk u letn i człowiek. J a ­ k im ś ta m sposobem po w ojn ie 1920 r. dostałem przydział do 6 p.p.leg. i do W ilna zostałem w ezw an y n a m iesięczne ćwiczenia. D rug i raz p rzy b yłem do W ilna na dw a czy trz y dni.

5 X — 26 X

Ł ad n e m iasto, położone jak b y na dnie ogrom nego, zielonego spodka. A le oglądane w dżdżysty, p aździernikow y wieczór, nie sp raw iało m i­ łego w rażenia. U lice b y ły p u ste. Pod ścianam i p rzem y k ali się nieliczni przechodnie, m im o że b y ła dopiero p ią ta po południu.

M arzyliśm y o jak im ś dach u n a d głową. W yglądaliśm y n ap isu „h o te l”. J u ż nie pam iętam , n a k tó rej ulicy znaleźliśm y hotel, łączący w sobie do­ datkow o d ru g i cel u żytkow y, ja k to m ożna było łatw o w yw nioskow ać z w idoku k ilk u u szm inkow anych dziew cząt i m łodych ludzi, u d ający ch elegantów . Z ażądano od n as 5 zł za pokój. Z naleźliśm y w reszcie inny, spokojniejszy, p rzy ulicy Za w aln ej, i w d o d atk u tańszy.

J u ż n astępnego dnia spotk aliśm y znajom ych: G rzegorza Załęskiego, U kraińczyka, k tó ry praco w ał w „O statn ich W iadom ościach”, Józefa Ro­ sena z red a k c ji „ K in a ” . H e n ry k L iń sk i zaraz złożył w izy tę konsulow i li­ tew skiem u, którego poznał w W arszaw ie jako rad cę poselstw a litew skiego. O d tego ko nsula o trzy m ał szereg inform acji, a przede w szystkim o roko­ w aniach litew sko -radzieck ich w sp raw ie oddania W ilna L itw ie. N a ten te m a t k rąż y ły też w śród uchodźców pogłoski, że L itw a zajm ie pas ziem i z W ilnem i Sw ięcianam i.

(3)

Z żyw nością w W ilnie było ty lko nieco lepiej niż w P iń sk u , o sta t­ n im naszym m iejscu p ostoju p rzed W ilnem : m leko — 50 gr, kilo k a r­ to fli — 1 zł. D obry obiad kosztow ał 2 zł. W ieczorem zapłaciliśm y 13 zł za jajecznicę, h e rb a tę z m lekiem i c z te ry k a w a łk i szarlotki. M ieliśm y pieniądze, bo L iński sp rzed ał złotą obrączkę za 150 zł ju b ilero w i A n d ru - kowiczowi.

G rzegorz Z ałęski okazał nam w iele serca, zapraszając do swego m iesz­ kan ia; m ieszkali już u niego in żynierow ie F o rb e r i G reniew ski oraz dzien­ n ik arz H en ry k W achsberger, w spółpracow nik „C zasu” . N iedługo m iesz­ kaliśm y u G rzegorza, gdyż za 20 zł m iesięcznie dostaliśm y pokój u p a n i K rahelsk iej.

Zaczęliśm y się rozglądać.

D ni m ijały powoli. D rożyzna rosła, ale m ożna było jeszcze dostać jajk o za 20 gr, kilo m ięsa kosztow ało od 2 i pół zł do 4, kilo k a rto fli — 35 gr. M ąki jed n a k nie było i o chleb było bardzo trudno .

P rzy g ląd aliśm y się od czasu do czasu antyfaszystow skim d e m o n stra ­ cjom ulicznym i słu ch aliśm y okrzyków w znoszonych w języ kach polskim , ro syjsk im i żydow skim .

J u ż 9 października H enio L iński „złapał” z W łoch in fo rm ację radiow ą 0 zakończeniu rokow ań radziecko-litew skich. D opiero 11 p aźd ziernika po­ tw ierdziło się to n a m iejscu. R osjanie m ają w szeregu m iejscow ości zacho­ w ać swe garnizony, a dnia 13 paźd ziernika w ładze litew skie zajm ą W ilno. L iński udał się zaraz do k on su la T rim akasa, ale niew iele tam się do­ w iedział.

Zaczęliśm y rozm ow y z kol. L ato urem , czy po zajęciu W ilna przez L it­ w inów nie dałoby się u ruchom ić gazety. B yły w spółpracow nik „P olonii” , W ald em ar Babinicz, z k tó ry m zbliżyliśm y się w W ilnie, zaproponow ał, ab y śm y rozpoczęli s ta ra n ia o w y jazd do D anii. Nie bardzo w iedziałem , ja k się do tego zabrać. Z nudów zacząłem pisać jak ąś powieść, o p a rtą n a przeżyciach w rześniow ych.

L iń sk i słuchał codziennie ra d ia i m ów ił mi, co słyszał. W ysłuchał więc przem ów ienia Zaleskiego i streszczenia jego rozm ów z C ham b erlainem 1 H alifaxem . To w szystko działo się ta k od nas doleko! In tereso w aliśm y się głów nie zasadą „niepodzielności p o k o ju ”, tzn., aby k tó re ś z p a ń stw w alczących nie zaw arło pokoju z H itlerem .

Nasze rozm ow y n a tem a t gazety ta k się ju ż p osunęły naprzód, że p la­ now aliśm y z L ato u re m skład redak cji, do k tó rej poza nim , L ińskim i m ną m iał w ejść R afał M ickiew icz oraz Załuski, k tó ry by objął k ro n ik ę m iejską.

13 października u m a rł w W ilnie W ładysław B uchner, re d a k to r „M u­ c h y ”. M iał la t 80. W y ru szy ł z W arszaw y ty m sam ym pociągiem , co i m y. W ysiadł rów nież pod Ł askarzew em i jakoś d o b rn ął do W ilna. O jego śm ierci dow iedzieliśm y się zby t późno, aby wziąć udział w pogrzebie. J u ż

(4)

n ie pam iętam , ja k ą drogą d o tarła do nas ta w iadom ość, bo o d ru k u k lep sy d r tru d n o było n a w e t m yśleć.

Dochodziły też w ieści ze św iata. Ja k iś p rzy je zd n y z B rześcia opow ia­ dał, że po zajęciu m iasta N iem cy w yznaczyli godzinę p o licy jn ą na szóstą po południu. W dw a dni później w yw iesili ponoć na m ag istracie k a rtk ę , że godzinę p o licy jn ą p rzesuw a się n a 4 m in. 30. O czyw iście n ik t o ty m n ie w iedział. P u n k tu a ln ie o 4,30 w y je c h ali ż an d arm i sam ochodam i i na m otocyklach, pędząc ludzi do dom ów. W śródm ieściu złapano k ilkadziesiąt kobiet, załadow ano je do sam ochodów i zawieziono na dw orzec. Tam w w agonie sa n ita rn y m zrobiono każdej zabieg dezy n fek cy jn y i oddaw ano do sąsiednich w agonów żołnierzom n a zabaw ę. P óźnym w ieczorem w y ­ puszczono je do dom ów. W iele było opow iadań o p alen iu w si przez N iem ­ ców i ostrzeliw aniu z sam olotów ludzi ra tu ją c y c h swój dobytek.

Z sam ego ra n a sterczeliśm y z L ińskim w ogonku po g lin iasty chleb razow y. S taw ało się w kolejce ju ż o p iątej rano, a odchodziło z chlebem około ósm ej. W kolejce ja zacząłem się uczyć hiszpańskiego, L iński — litew skiego. T rzeb a się było też z a re je stro w ać w K om itecie Uchodźców, n a którego czele sta ł ad w o k at w ileński, Zagórski. R e je stru ją c a p an ien ka poinform ow ała nas, że za k ilk a ty g o d n i będzie m ożna w y jech ać do F ran cji.

N a w łasną ręk ę usiłow aliśm y zrobić spis naszych dziennikarzy, znaj­ du jący ch się w W ilnie, biorąc rów nież pod uw agę nie należących do orga­ nizacji. Z anotow ałem nazw iska: B roncel, Sw ierzew ski, Sobolew ski (spra­ w ozdaw ca wyścigow y), M iastecki, U k ra iń c z y k ,. K iersnow ski, K libański, Babinicz, D ąbrow ski, M ierzejew ski, Olcha, Z ahorska. S k o n tak to w ałem się z prezesem S y n d y k a tu D ziennikarzy W ileńskich kol. Szydłow skim , p ro po ­ n ując, aby tu te js i dzien n ik arze i m y, uchodźcy, zastan o w ili się w spólnie nad dalszym postępow aniem . Szydłow ski obiecał w najbliższy m czasie zwołać zebran ie zarządu.

D nia 21 spotkaliśm y się z p rzy b y łą do W ilna M arią Z aw adzką, człon­ kiem zarządu K lu b u Spraw ozdaw ców L otniczych. P rz y b y li ponadto: Bon- g a rt, G rzym ała z „G azety P o lsk ie j”, K azim ierz K retow icz z Pom orza, K a­ fel, M ikułow ski. Ze L w ow a p rzy w ęd ro w ał A leksan der M aliszew ski z żoną. O pow iadał, że p rze b y w ają tam : G ro stern, G rek, W ajnryb , Saliński, M elo­ d ysta, że są w bliskim k o n takcie z S y n d y k a tem Lw ow skim .

Chociaż W ilno spraw iało w rażen ie um ierająceg o m iasta, w ładze lite w ­ skie nie p rzestały przygotow yw ać się do jego zajęcia. Gdzieś koło 22 k on ­ su l T rim ak as o trzy m ał od swego rzą d u p ełn ą w ładzę cyw ilną.

L itw in ó w n ad al w y p a try w a liśm y bezskutecznie. Tłum aczono, że fo r­ m acje radzieckie nie w ychodzą z W ilna, bo koszary w M ińsku nie są jeszcze gotowe. Od p a ru dni w isiały w m ieście chorągw ie litew sk ie i m o- k ły na częstych, p rzew lek ły ch deszczach. B rak w ładz pow ażnie o g rani­

(5)

czał legalną m ig rację uchodźców : je d n i chcieli jechać do K ow na, inni do W arszaw y lub do Lw ow a. W ielu nie liczyło się z legalnością i ci w ę d ro ­ w ali na w łasną rękę. U staliła się n a w e t pew n a tak sa za n ieleg aln y w y ­ jazd: 6000 litów przez K ow no do F ra n c ji lub A nglii, a p rzy ty m podobno u stalono ju ż o ficjaln y k u rs lita: 1 lit = 5 zł = 2 ru b le, czerw ieniec = 5 litów .

Nie m ogliśm y m arzyć o tak iej sum ie. Nie m ieliśm y w ogóle pieniędzy i je d n i dru g ich rato w a li „pożyczkam i”. Nas rato w a li M arysia Z aw adzka i W aldem ar Babinicz. P o n ad to w yprzedaw ało się, co było m ożna: obrączki, s re b rn e papierośnice (m oja poszła za 20 zł, chociaż kosztow ała 150!).

U tzw . „czerw onego” S z tra la zbierało się nie znane n am tow arzystw o, załatw iające jak ieś spraw y. W c u k ie rn i R udnickiego — ty lk o zam ożniej­ sza publiczność.

In ży n ier F o rb e r w p ad ł n a pom ysł założenia k u rsu spaw ania ele k try c z ­ nego. S pecjaliści b y li poszukiw ani. W ciągu dw óch m iesięcy m ożna było w yuczyć każdego. Chodziło o 12 osób p rzy n a jm n ie j, k u rs ta k i m iał koszto­ w ać 50 zł. M usieliśm y zrezygnow ać z n a u k i ze w zględu na z b y t w ysoką dla nas cenę.

27 X — 30 X

D opiero 27 października, po dw utygodniow ym w yczek iw aniu rozeszła się wieść, że w ojsko litew sk ie przekroczyło daw n ą g ranicę P o lsk i i n a stę ­ pnego dnia w kroczy do W ilna.

W p o chm urny, dżdży sty dzień nastąpiło to u roczyste w ejście L itw i­ nów. W idziałem c z te ry czołgi, k ilk u żołnierzy na m otocyklach, siedm iu żoł­ n ierzy konnych. N a Z w ierzy ń cu m iały się znajdow ać liczniejsze siły. Na placu K a te d ra ln y m sta ły za k a te d rą ciężarów ki z żołnierzam i radzieckim i. Na ulicy M ickiewicza, m im o niepogody, zebrało się dużo ludzi.

D efilada trw a ła długo. O dbierał ją n a ulicy M ickiewicza gen. W it- kauskas. Rzekom o m iała ona odbyć się n a placu K a te d ra ln y m . P rz e n ie ­ sienie ośrodka d efilad y tłum aczono ty m , że za dzw onnicą stało kilk a sa­ m ochodów ciężarow ych z żołnierzam i radzieckim i. L udzie opow iadali so­ bie, że ci sam i żołnierze litew scy jeżdżą w kółko i dlatego d efilad a trw a ła aż do zm ierzchu. Być może, że tak było. Ż ołnierze p arad o w ali w hełm ach, p odobnych do sztu rm o w y ch hełm ów niem ieckich, ale w u n ifo rm ach zu­ p ełnie p rzy p o m in ający ch u m u n d u ro w an ie naszych żołnierzy.

Z a rm ią litew sk ą p rzy w ęd ro w ał L eopold M arschak, k tó ry z p o czątk u b y ł w W ilnie i przedo stał się do K ow na, oraz O rzech z „D ziennika L ud o ­ w ego” . M arschak m ów ił n am o tym , ja k bardzo tru d n o w ydostać się z L it­ w y n a Zachód. L iń sk i naw iązał rozm ow ę z u rzęd n ik iem litew skiego M SZ, Ju n av itsk asem , którego poznał w W arszaw ie. N a czele W ileńszczyzny po­ staw iono A ntoniego M erkysa, b u rm istrz a K ow na, k tó ry n ie ta k daw no gościł w W arszaw ie.

(6)

Z okazji zajęcia W ilna L itw in i w ypuścili p a rę jednodniów ek: „Nasza D epesza”, po polsku i po żydow sku — „N iech żyje L itw a ”. U kazało się specjalne w y d an ie kow ieńskiego d ziennika „L ietuvos A id as” .

W padło m i też w ty m czasie w ręce k ilk a dzienników w arszaw skich, m iędzy in n y m i „ K u rie r C zerw ony” z 19 w rześnia. Z orien tow ałem się z podpisów , że pisali K azim ierz P ollack (kp) oraz K aro lin a B eylinów - n a (kb). N um er zaw ierał w iadom ość o śm ierci a k to ra H nydzińskiego, k tó ­ r y zm arł od oparzeń spow odow anych przez bom bę zapalającą, se n ato ra T. K arszo-Siedleckiego, lite ra ta Potockiego, o zbom b ardo w aniu zam ku i śm ierci jego k u stosza od w y b u ch u bom by.

P rz y okazji p rzy ja zd u do W ilna koresp o n den tów zachodnich dzienni­ k arze naw iązyw ali z n im i k o n tak ty . O czyw iście w zm ógł się też ru c h w śró d dziennikarzy. P rz y je c h a ł K obyłecki ze L w ow a z w ieścią, że Rogosz z „G a­ zety P o lsk ie j” w p ad ł w m elancholię. R egnis, czyli B e rn a rd S in g er z „N a­ szego P rz e g lą d u ”, u jaw n ił się teraz, bo siedział w W ilnie w łaściw ie od dziesięciu dni, ale nie pokazyw ał się, bojąc się areszto w an ia. W yjechali do W arszaw y S ta n isław M ajew ski i Olchowicz. S p o tkałem też cichego, szczupłego L ubierzyńskiego, sp raw iającego w rażenie, ja k b y się ustaw icz­ nie usu w ał każdem u z drogi. B ył to człow iek w ielkiej praw o ści i uczci­ wości; ciążył k u m istycyzm ow i.

C złow iek w ybiegał m y ślą do swoich... P rz y b y ły niedaw no z W arszaw y Orzech, k tó ry w y jech ał zaledw ie w czw artek, w idział m o ją rodzinę ży­ wą. W raz z nim p rzy b y li dw aj now i dziennikarze: Z agórski z „G azety P o lsk iej” i Raw icz z „R ep u b lik i” łódzkiej. U roczystości połączone z zaję­ ciem W ilna trw a ły i następ n eg o dnia, w niedzielę 29 p aźd ziern ik a zaw ie­ szono sz tan d ar litew sk i n a zam ku G iedym ina, urządzono defiladę n a placu K ate d ra ln y m , p ełn y m kału ż i błota. W okół b aszty zam kow ej k rąż y ła aw ion etka RWD ze zn akam i litew skim i. W ieczorem ilum inow ano k a te d rę.

Z aczęliśm y bardziej k o n k re tn ie m yśleć o w yjeździe. K olega B abinicz proponow ał pom oc, ale p iętrzy ły się ogrom ne tru d n o śc i fo rm aln e. P rz e ­ m ycano, i słusznie, przed e w szystkim lotników i ludzi w yćw iczonych w b ro n i p a n c ern e j. Obok p lan ow an ia w y jazd u trz e b a też było m yśleć o doraźnym organizow aniu życia. Po stan ow iliśm y u tw o rzy ć sam opom oc dziennik arzy i litera tó w . Na z e b ra n iu u jed n ej z koleżanek, nie p am iętam ju ż u k tó re j, w y b ra liśm y w ydział w ykonaw czy. D zienn ikarze w y b rali: M arię Zaw adzką, H e n ry k a L ińskiego i m nie. U zyskaliśm y ja k iś sto lik w K om itecie Uchodźców i w y znaczyliśm y p rzy jęcia na godzinę czw artą po p ołud niu w c u k ie rn i R udnickiego. C u k iern ie S ztraló w i D orm ana zo­ sta ły zam knięte wobec n ieu sta le n ia re la c ji lita do złotego.

Sam ochodam i, otoczonym i k o n n ą policją, p rzyjechało w poniedziałek z K ow na grono panów w cy lin d rach . Być może, że pom iędzy p rzy b y ły m i b y ł też b u rm istrz M erkys.

(7)

31 X — 12 X I

W e w to re k 31 p aźd ziern ik a w y b u ch ły w W ilnie a w a n tu ry . W edług r e ­ lacji, k tó re udało m i się zebrać, jacy ś osobnicy zaczęli podb urzać ludzi sto jący ch w ogonkach po chleb, aby nie płacili 90 g r za kilo. N ie było ch yba ta k tru d n o o posłuch, kiedy jeszcze w czoraj płacono 40 gr, onegdaj 35, a trz y dni w stecz n a w e t 20 gr. P o licja chodziła po p iek a rn ia c h i n a­ k azy w ała sprzedaw ać chleb po 50 gr albo po 25 centów . O grom na w ię k ­ szość sklepów b y ła zam knięta, w o tw a rty c h sprzedaw ano w edług rela cji

1 lit = 5 zł, w inn y ch 1 lit = 8 zł, w K ow nie bow iem daw ano 12 centów za złotów kę.

„M aistas” — litew sk a spółdzielnia spożywców, d ostarczy ła ju ż w y ­ głodzonem u m ia stu nieco produ k tów : m asło po 8 zł za kilo, ja ja po 30 gr sztuka, skondensow ane m leko po 2 zł, boczek, sm alec, szynkę, kiełbasy. Żyw ność sprzed aw ały nieliczne ty lko sklepy, w ięc tw o rzy ły się p rz y nich kolejki, liczące setki osób.

U kazało się w reszcie ogłoszenie m in istra sk arb u , u stalające, że za 1 lita płaci się 2 złote. O tw orzono więc n iebaw em cuk iern ie, ale szklan k a h e r ­ b a ty kosztow ała ju ż złotów kę zam iast 50 gr. U D orm ana m ały k aw ałek czarnego chleba z cien iu tk im p lasterk iem sera lu b dw om a jeszcze cień­ szym i p laste rk a m i k iełb asy sprzedaw ano po złotówce, ale za to h e rb a ta b y ła tam tańsza, bo kosztow ała ty lk o 70 gr.

Z łożyliśm y z. L ińskim w izy tę żydow skiem u T o w arzy stw u O chrony Z drow ia (TOZ) p rzy ul. Sadow ej. D zięki opiece tego to w arzy stw a d zienni­ k a rz e i litera c i żydow scy m ogli urządzić się całkiem znośnie.

L itw in i usiłow ali w prow adzić stopniow o porządek. U kazały się zarzą­ dzenia o p o dw ojeniu zarobków w złotych, o godzinach o tw ieran ia skle­ pów, o zm ianie złotych n a lity. N a tle cen od czasu do czasu dochodziło do a w a n tu r. U S z tra la publiczność zbun tow ała się. W ezw ano po licjanta, k tó ry kazał b rać za h e rb a tę 70 gr, nie złotówkę, a za ciastko 50 gr. W szyscy obecni u reg u lo w ali należność w edług ty c h cen i wyszli.

„M aistas” przyw oziła żyw ność z L itw y, m ającej znak om ite spółdziel­ nie, w k tó ry c h sk ład w chodzili zam ożni gospodarze. Bodaj nie było tam m ałorolnych. Oprócz „M aistas” (mięso) działała „ P ien o c e n tra s” (spółdziel­ nia m leczarska). Obie m iały znakom ite p ro d u k ty , ale sprzedaw ało je nie­ w iele sklepów . Toteż zaw sze tw o rzy ły się p rzy n ich olbrzym ie kolejki, a w ty ch w a ru n k a ch łatw o było o niesnaski, k tó re w sposób b ru ta ln y u śm ierzali policjanci litew scy. B yłem np. św iadkiem , kiedy p rzed sk le­ pem n a ul. Zam kow ej p o lic ja n t w y rż n ą ł p ałk ą w g ło w ę'jak ieg o ś człow ie­ ka, k tó ry zachow yw ał się zupełnie spokojnie.

D nia 2 listo pad a za zezw oleniem M erkysa odbyła się po p ołudn iu w iel­ k a m an ifestac ja n a c m en tarzu n a Rossie, gdzie w 1935 r. pochow ano serce

(8)

Piłsudskiego. Z ebrało się dużo osób; w szystko je d n a k m iało spokojny przebieg.

3 listop ad a poszliśm y z L iń sk im i L a to u re m do m in. M erkysa. O ficjal­ nie, w im ien iu dziennikarzy-uchodźców , prosiliśm y o azyl, a L a to u r o ze­ zw olenie n a w yd aw an ie gazety. M erkys, p ostaw ny, p rz y sto jn y siw y pan, w y d ał m i się przem ęczony. Z pew nością n ie m iał łatw eg o życia! P rz y ją ł nas m ile. R ozm aw iał sw obodnie po polsku. Co do gazety, obiecał za k ilk a d n i udzielić odpowiedzi.

N astęp nie .udaliśm y się do T rim akasa, k tó ry p rzy M erkysie kierow ał sp ra w am i uchodźców . O biecał L ato u ro w i pop arcie w sp raw ie w ydaw an ia gazety, a dziennikarzom -uchodźcom u łatw ien ia w yjazdow e. Dokąd? Odpo­ w iedź n a to p y ta n ie raczej w isiała w pow ietrzu . Z pew nością n ik t z k o le­ gów Ż ydów nie m y ślał o w yjeździe pod panow anie hitlerow skie.

S p ra w a gazety obchodziła nie ty lk o L ato u ra, ale i nas, w idzieliśm y w niej bow iem m ożliwość zahaczenia się, choćby czasowego. N ie .m ieliśm y ju ż co sprzedaw ać. D oraźnie p orato w ał nas Babinicz pożyczką 30-złotową. O dżyw ialiśm y się bardzo nędznie, p raw ie sam ym chlebern. W b u tac h ch lu ­ pała n am w oda. M arzliśm y w letn ic h sak p altach. Chodziliśm y na ulicę Jag iello ń sk ą czy Z aw alną, gdzie jak o uchodźcy z początku m ogliśm y do­ stać ta le rz zupy za 35 gr, a w k ró tce potem ju ż za 50 gr. B yły to jakieś k ru p y , gotow ane n a m ięsie. Na początk u listop ada w ład ze litew skie, nie m ogąc czy nie chcąc opanow ać sy tu a c ji na ry n k u a rty k u łó w spożyw czych, zapow iedziały w prow adzenie k a rt żyw nościow ych. Może tą drogą chciały w yelim inow ać z ak cji w yżyw iania darm ozjadów -uchodźców ?

J e śli chodzi o gazetę, to m ając ju ż n a w e t zezw olenie n a jej w y d aw a­ nie, n ieła tw ą sp raw ą b y ła realizacja, gdyż 500 ark u szy p a p ie ru koszto­ w ało 13 litów , a zecerow i trz e b a było płacić 96 litów tygodniow o. N ie­ w iele pozostaw ało po p o k ry ciu kosztów d ru k u , fa rb y i p ap ieru , zwłaszcza ‘ że tru d n o było liczyć n a w iększy nakład.

W dniu, w k tó ry m skład aliśm y w izyty, u k azał się pierw szy n u m er „ K u rie ra W ileńskiego” , w y d a n y przez dzien n ikarzy w ileńskich. D obry a r ­ ty k u ł w stępn y , rep o rtaż z obron y W arszaw y, cen nik w ileń ski z om ówie­ niem . W yeksponow ano n a pierw szej k olum nie u k ła d radziecko-litew ski i p rzem ów ienie M ołotowa.

O w y d aw an iu pism a m yśleliśm y w szyscy, ale koledzy w ileńscy m ieli n a tu ra ln ie pierw szeństw o. S p rzed aw ali n u m e r za 40 g r lu b 20 centów . P a p ie r m ogli dostać ty lk o za lity, i to z tru d e m . „ K u rie r” często więc w ychodził n a kolorow ym papierze.

N a stro je by ły kiepskie. L eopold M arschak siedział w K ow nie i rad ził k o n tyn uo w ać w W ilnie zabiegi o w yd aw an ie pism a. S am z pew nością son­ dow ał m ożliw ości w y jazd u n a Zachód, ale w idocznie nic z tego nie w y

(9)

chodziło. A kto rzy — P erzan o w ska i C hm ielew ski, z k tó ry m i byliśm y w kontakcie, p lano w ali po w ró t do W arszaw y.

D ow iedzieliśm y się o pobycie ja k ie jś m isji am ery k ań sk iej w K ow nie. L iń sk iem u udało się w y b rać do K ow na i zetkn ąć z tą m isją. Z nalazł w niej swego znajom ego, P. R edferna, w arszaw skiego k o resp o n d en ta „T i­ m e ”. R e d fe rn zaprosił Lińskiego na obiad i zapow iedział swój p rzy ja zd za ty d zień do W ilna. D ał L ińskiem u jednego fu n ta , ć w ia rtk ę m asła, tro ­ chę chleba, m ięsa.

N asz kolega nie przyniósł od k orespondentów w ieści, k tó re b y m ogły budzić nadzieje. Sądzili oni, że w obec b ra k u żyw ności za trz y m iesiące „całe W ilno będzie stać w k o lejk ach po ch leb ”.

6 listo p ada w y b ra liśm y się znow u do T rim akasa, k tó ry ośw iadczył nam , że uchodźcom nie będzie się zm ieniało złotych n a lity i że nie w olno jeździć do K ow na. N ato m iast zarów no on, ja k i k iero w n ik w y ­ działu prasow ego (a m oże politycznego?) Czeczota, b. w icekonsul, robili pew ne nàdzieje, że u d a się uzyskać zezw olenie n a w y d aw an ie pism a.

W iedzieliśm y, że „ K u rie r W ileński” je s t pod ścisłą cenzurą i źródłem w iadom ości b y ły n ad al pogłoski albo w ręcz plotki. K rą ż y ły więc w ieści 0 ru n ie n a sklepy w K ow nie, o spad ku w arto ści lita n a ry n k u , o s ta r ­ ciach radziecko-niem ieckich, o bliskim w yb u ch u w o jn y fińsko -radziec- kiej, o d ążeniu N iem iec do uzyskania p ro te k to ra tu n a d L itw ą.

K iedy dostaliśm y fu n ta angielskiego, sądziliśm y, że będzie to ze 100 litów , a n a czarnej giełdzie f u n t ró w n ał się ju ż w te d y 2000 zł. C zarna giełda w alu to w a m ieściła się n a R udnickiej. S ta ły tam po b ram a ch gro ­ m ad k i Żydów , k tó rzy h an d lo w ali w alu tam i. Za fu n ta p roponow ali nam 300 zł. W ydaw ało m i się to m ało, a p onadto obaw iałem się, że w jak iś sposób zostanę oszukany i stra c ę nasz je d y n y b an k not. N iestety ani L iń ­ ski, an i ja nie m ieliśm y tale n tó w kupieckich!

L iński rozpoczął sta ra n ia o p rzep u stk ę do K ow na łącznie z Singerem . P rz y okazji dow iedzieliśm y się, że S ekcja Ż ydow ska dzienn ikarzy b y ła u M erkysa i uzy sk ała legalizację.

K ilk a osób spośród nas, a w ięc M aliszew ski, Liński, M aria Zaw adzka, odbyło rozm ow ę z P ry łu ck im , prezesem żydow skiego P en-C lub u , oraz z członkam i S e k c ji Żydow skiej — S zefnerem , R osenem i k ilk u in n y m i osobami. P o stan o w iliśm y w y stąp ić o globalną w y m ian ę złotych n a lity 1 w tej sp raw ie Z aw adzka m iała się udać z P ry łu c k im do o d p o w ie d n ic h . władz.

Istn ieją ce w śró d nas napięcie nerw ow e potęgow ały coraz to now e plotki. D nia 8 listop ada doniesiono nam o starciach radziecko-niem iec­ kich. J u ż od trz e ch d n i było słychać strz a ły a rty le ry js k ie n a gran icy w rejo n ie B iałegostoku i G rodna. M ówiono o bliskim w kroczeniu N iem ­ ców do W ilna, ale jednocześnie tłum aczono tę p lo tk ę chęcią w y straszen ia

(10)

z W ilna Żydów — ' uchodźców . Rozpoczęły się też szep tan ia n a ucho, aby „nie uciekać od złotego”.

D nia 9 listo p ad a dow iedzieliśm y się z rad ia, że H itle r w przeddzień przem aw iał w M onachium , a w pół godziny później w y b u ch ła w ty m m iejscu bom ba, zab ijając dw ie osoby, 33 zaś raniąc.

Zaczęliśm y rozm ow y z K o m itetem Uchodźców, żeby u łatw ił nam zor­ ganizow anie stołów ki dla d zien n ik arzy i literató w . A le jakoś m ijały dni i obietnice pozostaw ały obietnicam i.

L iński dostał p rzep u stk ę i znów w y jech ał do K ow na, a b y tam poro­ zum ieć się z a m e ry k ań sk ą m isją pom ocy i C zerw onym K rzyżem .

N ajszybciej udało się zorganizow ać aktorom . W łaśnie z okazji tego św ięta odbyła się w ieczorem rew ia te a tra ln a . W ystępow ał Conti, Ż ejm ów - na, śpiew ał G arda (z czarn ą opaską n a oku). S ala b yła p rzepełniona. Tego sam ego d nia M erkys w ygłosił przem ów ienie, w k tó ry m pow iedział, że P olacy nie zd ają sobie sp ra w y ze zm iany sy tu a c ji p olitycznej; m ożna je d n a k pozwolić im na św iętow anie d n ia 11 listop ad a w tak ich sam ych rozm iarach, ja k kiedyś P olacy pozw alali L itw inom obchodzić ich św ięto narodow e. Nie słyszałem tego przem ów ienia, ale relacjo no w ano m i je ob­ szernie.

Czekałem n a p o w ró t Lińskiego, k tó re m u nie skoro było w racać. N ie­ w iele m ógł załatw ić. N apisał ty lk o pocztów kę, że p rzyw iezie paczkę od R ed ferna. D obrze było o ty m wiedzieć, k ied y chodziło się o p u sty m brzuchu.

13 X I — 31 X II

D nia 13 listo p ad a odbyło się zeb ran ie naszej grup y. O becnych było przeszło 20 osób. O stro k ry ty k o w an o K o m itet Uchodźców, n a którego czele stali ad w o k at Zagórski, p rofesor P elczar i p. P etrusew iczow a. Z arzu ­ cano im przede w szystkim , że s ta ra ją się oszczędzać. Ponoć o trzym ali od w ładz radzieckich 100 000 zł, a w y d ali tylko 3000, i to n a a d m in istra ­ cję. N ie w iem , w jak im sto pn iu z a rz u ty te b y ły słuszne. K o m itet nie m iał, oczywiście, łatw ego zadania, gdy chodziło o w ielką grom adę ludzi p odenerw ow anych, nie zatru d n io n y ch , a naciskan y b y ł na pew no przez L itw inów , k tó rzy chcieli ja k najszybciej rozładow ać napięcie, stw arzan e przez uchodźców , nie m ogących pogodzić się z klęską Polski. U zgodni­ liśm y, że założym y in te rn a t ze stołów ką, do k tórej d ostaniem y a rty k u ły żywnościow e.

S p raw a staw ała się pilna. L itw in i ogłosili, że złotów ki w yco fu je się z obiegu. Za m ąkę, k tó rą w y daw ano n a k a rtk i, żądali ty lko litów . J e d ­ nocześnie w p rasie litew skiej poczęły się ukazyw ać a rty k u ły o Polsce w coraz bardziej n iep rzy jem n y m tonie.

(11)

D nia 15 listo p ad a o godzinie pierw szej w nocy W ilno zostało ta k po­ cięte kordonam i, że z jednej, części m iasta nie m ożna było przedostać się do d ru giej. N a m ieście poruszenie. Okazało się, że odbyw a się p rzesu w a­ nie w ojsk radzieckich. L itw in i obaw iali się ja k ie jś niespodzianki ze stro ­ n y w ilnian. O czyw iście nie obyło się bez plotek, że są to p rzygotow a­ nia do ak c ji przeciw Niemcom.

W ynajdow aliśm y sobie różne zajęcia. P isałem jak ą ś powieść o uchodź­ cach, u k ład aliśm y dziennik z zam iarem w ystaw ien ia go na scenie, i n a te n tem a t A lek san d er M aliszew ski rozm aw iał z kiero w nik iem te a tru K ie- lankow skim . P ró b o w ałem pisać jak iś u tw ó r sceniczny. Jednocześnie ko­ ledzy z „ K u rie ra W ileńskiego”, chcąc n am p rzy jść z pom ocą, zapropono­ w ali doryw czą w spółpracę.

D opiero po ośm iu dniach L iński w rócił z K ow na. Przyw iózł paczkę żywnościow ą.

Z naleźliśm y p rzy ul. Z ygm untow skiej obszerny lokal po Zw iązku N auczycielstw a Polskiego za 175 litów m iesięcznie. Zaczęliśm y ro zg lą­ dać się za um eblow aniem , a p rzed e w szystkim za łóżkam i. W yszuka­ liśm y 7 dość kiep sk ich łóżek, 20 nocnych stolików , 2 duże stoły i trochę krzeseł. In te rn a t zaczynał n ab ierać „rum ieńców życia”.

K rzątaliśm y się dalej. M łodego M ieczysław a K afla, byłego p raco w ni­ k a Polskiej A gencji A g ra rn e j, zrobiliśm y gospodarzem . T ow arzystw o L i­ te ra tó w postanow iło oddać nam bibliotek ę i urządzenia biurow e. D y re k ­ to r K ochański p rzekazał 12 krzeseł od aktorów . G raficy ozdobili nam lo­ kal, zwłaszcza kol. Łuckiew icz, znako m ity p a p iero p lasty k i drzew o­ ry tn ik .

D nia 23 listop ada było św ięto arm ii litew sk iej. O dbyła się defilada. N ad m iastem latało 9 „erw u dziak ó w ” i 3, zdaje się, „ k arasie” . J e d e n z lo t­ ników robił dob rą ak robację. D efiladę odbierał gen. Rasztikis. P o licja li­ tew ska, specjaln ie czuła n a k p in k i a n ty litew sk ie, aresztow ała k ilk a osób spośród p rzygląd ający ch się defiladzie i robiących uw agi.

Tęgi p rzym ro zek sku w ał od k ilk u dni ziem ię i popadyw ał śnieg. D nia 26 listo pad a ju ż g ru b ą w a rstw ą p o k ry ł dach y i ulice.

P rz y je c h ała tego d n ia narzeczona B roncla — A lina K w iecińska, córka F ranciszka, byłego d y re k to ra d ru k a rn i „A rs” w W arszaw ie, p rzy ul. S ien­ nej, gdzie d ru k o w aliśm y „O statn ie W iadom ości” . W ędrow ała z W arsza­ w y 8 dni. P rzy n io sła nieco w iadom ości o kolegach, o tym , że H ieronim W ierzyński, S tan isław M ajew ski, M irosław B orkow ski siedzą w w ięzie­ niu, że Rom an W asilew ski zm arł w szp italu po tym , ja k pocisk u rw ał m u nogę podczas obro n y W arszaw y.

Pod koniec listo p ad a zaczęliśm y u ru ch am iać in te rn a t. Mimo spraw zw iązanych z in te rn ate m , rozm ów z lite ra ta m i w ileńskim i, k tó rzy chcieli

(12)

jakoś u trzy m ać swój lokal i gotow i b yli p rzy jąć k ilk u uchodźców na m ieszkanie, m iałem jeszcze dość czasu, ab y pisać. N apisałem w ty m czasie trz y a k to w y rep o rtaż sceniczny w k ilk u odsłonach. Nie dochow ał się i nie w iem , co się z nim stało. Był też czas n a słuchanie rad ia i zb ieran ie w ia ­ dom ości oraz pogłosek. W iadom ości głosiły o w y b u ch u w o jn y fiń sk o -ra- dzieckiej. W yw ołało to duże w rażenie.

W K ow nie L itw in i areszto w ali O rzecha i odstaw ili go do granicy, co groziło m u, jako Żydow i, zam ordow aniem przez hitlerow ców . W skutek in te rw e n cji posła am ery k ań sk ieg o zabrano go znad granicy, ale z a trzy ­ m ano w w ięzieniu.

W końcu listo p ad a zarobiliśm y z L ińskim 27 litó w za dw a a rty k u ły , zam ieszczone w „K u rierze W ileńskim ” . J a n apisałem o tym , ja k znaleź­ liśm y się w W ilnie, L iński ogłosił w y w iad z posłem a m ery k ań sk im w K ow nie.

1 g ru d n ia in te rn a t został oficjalnie o tw a rty . O dw iedzili go poseł am e­ ry k a ń sk i z R edfernem , przed staw icielam i K o m itetu Uchodźców — P a ń ­ skim i P etrusew iczow ą, oraz przed staw icielem L itew skiego C zerw onego K rzyża — Szeiniusem . N astępnego dnia odw iedzili nas w spółpracow nicy „G azety C odziennej”, k tó ra zam ieściła a rty k u ł o naszym in ternacie, oraz dziennikarze z pism a „X X W iek” z K ow na. P rzedstaw iciel „X X W iek u ” był żołnierzem polskim i b rał udział w obronie M odlina.

Na początku stołów ka w y d aw ała 30 obiadów, a w in te rn ac ie zam iesz­ kało 16 osób. Liczby te szybko w zrastały : ju ż 5 g ru d n ia m ieliśm y z a re ­ je stro w a n y ch około 90 osób, obiadów w ydaw ało się około 50, a m iesz­ kało 20 osób.

K upiliśm y g ru b y zeszyt, aby prow adzić w nim k ro n ik ę in te rn a tu , ja k gdyby m iał on istnieć co n ajm n iej przez k ilk a lat! Zeszyt ozdobił ry s u n ­ k a m i Łuckiew icz. On też u rząd ził w in te rn ac ie p ierw szą w y staw ę p rac — akw arel, w yw ieszonych w jad aln i. C odziennie w ieczorem L iński, znako­ m ity poliglota, refero w ał w iadom ości radiow e, k tó re udało m u się zła­ pać po angielsku, fran cu sk u , w łosku, niem iecku, hiszpańsku, rosyjsku... T ak to życie in te rn a tu w kraczało n a „n o rm a ln e ” tory.

T eraz dopiero zain teresow ał się n a m i K o m itet Pom ocy U chodźcom , chociaż daw no ju ż złożyliśm y podanie o p rzyd ział żywności. D nia 7 grudnia zjaw ił się n a Z ygm untow skiej p. P uhacz, żeby przyznać n am żyw ność dla 18 osób.

D nia 8 g ru d n ia chcąc uczcić w ielk i w kład p racy M arii Zaw adzkiej p rz y organizow aniu in te rn a tu i stołów ki, zebraliśm y sk ro m ną sum kę 30 litów n a p an to fle dla niej. Je j w łasne sp ad ały ju ż z nóg, głów nie dlatego, że ta k bardzo nabiegała się w naszych spraw ach. I tego sam ego dnia stojącą n a chodniku koleżankę Z aw adzką u d e rz y ł p rzyczepą m o to cyk la ja d ą c y

(13)

po k aw ałersk u żołnierz, M arysia dow lokła się jakoś dorożką n a Z ygm un- tow ską, a s ta m tą d zab ra ła ją k a re tk a do szpitala Šw. Ja k u b a. O kazało się, że m a złam aną nogę w udzie.

O dw iedził nasz in te rn a t prof. M uszyński, św ietn y „zielarz” . P rzyn iósł n am to rb ę soi, zachęcając do spożyw ania, i obiecał tro chę leków zioło­ w ych. Koło P rzy ro d n ik ó w i G eografów U n iw e rsy te tu S te fa n a B atorego ofiarow ało nam tro ch ę książek, dw ie szafy biblioteczne, stoły, 7 krzeseł.

W dniu 11 g ru d n ia o trzy m ałem pierw szy list z W arszaw y. D ow iedzia­ łem się z niego, że w szyscy m oi bliscy żyją, z w y ją tk ie m K aro la S zustra, k tó ry zm arł na rozpadow ą gruźlicę. W ielka p rzy jaźń łączyła m nie z ty m św ietn ym pian istą. .

Na p a rę dni p rzed m oim w y jazdem z W arszaw y, ju ż po w yb u ch u w ojny, K aro l dał znakom ity k o n c e rt dla m n ie i m ojej sio stry w sk ła­ dzie fortepian ó w swego znajom ego p rzy ul. C hm ielnej. Chociaż nie znam się n a m uzyce, by łem oczarow any. R ozpam iętyw ałem sw ą znajom ość z K a­ rolem , jego ogrom ną w rażliw ość, rzetelność i solidarność. P isano m i z W arszaw y, że p rzed sw ą śm iercią grał na m oją cześć Cortège M arczew ­ skiego, u tw ó r, k tó ry bardzo sobie upodobałem w w y k o n an iu K arola... M arzliśm y coraz b ard ziej. W W ilnie zim a zagościła już na dobre. Nie chciało się w ychodzić z ciepłego in te rn a tu , ale trz e b a było wciąż załatw iać jakieś spraw y. Nie baw iąc się w b iu ro k ra cję , należało u stalić n o rm y ob­ cowania. W stołów ce koledzy sam i obsługiw ali się n a zm ianę.

Nie obyło się, ja k w każdej grom adce lud zk iej, bez in try g . W iele kłopotów m ieliśm y z n iejak im W., nie w iem , czy ty lko plotkarzem , czy też m oże czyjąś „ w ty czk ą” . O n sam rzu cał n a n iek tó ry ch kolegów po­ dejrzenia, że są szpiegam i. Oprócz niego było jeszcze k ilk u niespokojnych, nerw ow ych kolegów , k tó rz y łatw o pom aw iali in ny ch o niew łaściw e postę­ pow anie. Łagodziliśm y to, ja k się dało, rozum iejąc, że pierw szą przyczyną kw asów i nerw ow ości je s t bezczynność i poczucie zaw ieszenia w próżni. C hcieliśm y n a w e t odseparow ać z 10 osób, urządzić ich jakoś przez stw orze­ nie dodatkow ego ośrodka w YMCA, do tego jed n a k nie doszło.

Tak doczekaliśm y pierw szej w igilii n a uchodźstw ie. W ieczerza zgro­ m adziła 90 osób. B yła sa ła tk a śledziow a, zupa grzybow a, ry b a i kom pot. O dśpiew aliśm y Boże, coś Polską, kilka osób przem aw iało, skład ając coś w ro d zaju w y znania politycznego, i n a stą p ił ogólny b ru d ersz aft. W ieczór uczciliśm y szopką. A utorem , nie pam iętam , czy nie w yłącznym , b ył M ali­ szew ski, k tó ry w yk o n y w ał też ro lę spikera. P iosenki śpiew ali: Liński, M arschak, G rzym ała i inni. A oto owa szopaka, k tó rą przep isałem z k ro ­ niki in te rn a tu do swego n o tatn ik a:

U w a g a , U w aga! N ad ch od zi, nadchodzi. . U w aga, uw aga!

(14)

P ro szę p a ń stw a , n iech k ogo n ie rozśm ieszy, tem u n ie zaszkodzi, jed en tro ch ę w ię k sz y , a m n ie jsz y c h aż trzech; k ażdy z n ich p rzy n o si p ap ierk i, p ap iery,

p erg a m in y , to m y i fo lia ły kart. W fo lia ła ch są stron y,

n a stron ach lite r y , z lite r p on oć sło w a , w sło w a ch p on oć żart. J e śli k to ś z w a s w żarcie zn ajd zie sw o ją postać, radzę m u p ozostać u śm ie c h n ię ty m , bo od sło w a do sło w a i szopka gotow a! Tak. S zop k a g otow a, zaraz b ęd zie szło. U w a g a , uw aga, nad jeżd ża w e h ik u ł r e w e -r e w e la c ji r e w e le r só w -ó w , zoo i m uzeo arch ip an op tik u m ,

d zien n ik a rzo -litera to -p la stik o n . D aru jcie śp iew ak om ,

p a n o w ie i p an ie, g d y w p ół to n u sta n ie, aby nabrać tchu. Bo w n a w a le zdarzeń m ogło się ta k zdarzyć, że m y, d zien n ik arze, n ie m am y głosu!... [O B ronclu;] U rzęd o w a postać, u rzęd o w a m in a, u rzęd ow o koń czy i urzę... zaczyna. Tutaj trzeb a w strzy m a ć k ażdy o stry p rzy ty k , bo to te a tr a ln y recen zen t i k ry ty k .

[O J a n k u D ąbrow skim :] N a p ółn oc od p a rtii, w sch ó d od Z anzibaru, m arzy o zach od zie,

(15)

zachodząc dö baru. G dy p ółn oc nad ejd zie, zaczęta ta k cu dnie, to n a Z y g m u n to w sk ą tra fia się w p ołu d n ie. [O Olszewskiej :] W zdycham ja do jednej, m oże m n ie p rzygarnie, m oże da choć raz m i k lu czy k od spiżarni. [O G rabow skim z „C zasu” :] E lek try k a zgaśnie, on ją rep eru je, czasem się n apraw i, a czasem zep su je. Bo k ażd y to przyzna, k to m a z p rąd em styczn ość, że nic n ie w iad om o,

co to elek tryczn ość. [O G rzym ale:] M am y tu sk arbnika hi... hi... histeryk a. C hoć ch ło p a czek m ały, ale... okazały!

[O 15-letniej Iw once Z aw adzkiej:) P ą czu szek w io śn ia n y , b u ziaczek kochany, le c z m a protektora: p. prokuratora. [O Jagielskim :] S zach y, karty, w ód k a, od tego je s t sp ecem , a le co n a jlep iej lubi: spać pod piecem . K ied y się obudzi, to za w sze się g ło w i, by n a k a fla ch p ieca dać m ata p iecow i!

[O K a flu :' R ządzi sien n ik a m i w n a szy m in tern acie, p o ok rągłym brzuszku ła tw o go pozn acie. A że sian a przy tym

(16)

za w sze m a bez lik u , robi p ap ierosy,

sp rzed aje w sk lep ik u . [...] [O K libańskim :] M ały w zro stem , a le bardzo en erg iczn y , rozd aje k olegom p ap ier h ig ien iczn y . On w ie w sz y stk o lep iej, on w a m w sz y stk o p o w ie, on m a n a języ k u

to, co radio w g ło w ie. [O K ry ń sk im — p lastyku:] M a lo w a ł „C hrobrego” , dziś p a li m ach ork ę i n ie je s t od tego, b y w y p ić w ieczo rk iem .

[O Sobolew skim :] R adcą b y ł w M andżurii, z w ie d z ił k a w a ł św iata. Po jed n ego lita dziś do S ztrala lata.

[O Lińskim :] J e st tu jed en w a żn y w d y p lo m a cji sferach , bo zna o so b iście sam ego K ajzera. Ż eb y ła tw ie j zgadnąć, p o w ie m o n im przeto: lep szy m d yp lom atą je s t on w śró d b aletu .

[O Łuckiew iczu:] C zy zn a cie grafik a, N a nogę utyk a. Z biera lity w ku p k i za p ięk n e... o! zdóbki!

[O M aliszewskim :] P isa ł p o w ieść, p isa ł c z ło w ie k p rzyzw oity... K ied y ż n am p o sta w i w ó d k i za trzy lity .

[O M arschaku:] O n m a m on ok l w oku, a ona go n ie ma.

(17)

On lu b i pobrykać, a ona go trzym a.

[O M ierzeńskim :] L u b i żłop n ąć w ó d k i, trzos m a n iem a lu tk i. W ygląd m a „ b ieżeń sk i”, a n io łek p a n ień sk i. [O M uszkow skim :] N ie m a ta k ich k o b iet P a ry ż a n i L on d yn , k tórych b y n ie u w ió d ł p e w ie n b lad y b londyn. [O A ntonim Olsze:] K to p ra g n ie od zieży, te n do n ieg o b ieży. K tóra co in n eg o to ta k że do niego. [O O renburgu:] P a ty k o w a postać, ty p m ela n ch o lik a , k to w n im zdoła poznać m istrza tatern ik a?

[O S alm anie-A rskim :] P ły w a ł Ł osoś, p ły w a ł, dziś m a dużą trem ę; p rzy p ły n ęła żona, a o d p ły n ą ł B rem en.

[ O K rzepkow skim :] Co to za m ąż taki, le p sz y je s t łod m atk i, ta k dba ło n as sta le, jak ło sw o je dziatki. A le jed en ty lk o z m ężem ty m am baras, że ch ciałb y p on iań czyć w s z y s tk ie p a n ie naraz.

[O K retow iczu:] W ielk i ch łop a k a w a ł, szu k a słu żącego, aby m u p o m agał w roli... d yżurnego.

(18)

[O Z aw adzkiej:] Z Ż yd am i gad ała k o b ieta n iem ała. (Z resztą k ażda rada, k ie d y się nagada). T ak d łu go gad ała, aż n óżk ę złam ała. O by pręd zej w sta ła i zn ó w pogadała!

K oniec ro k u zaznaczył się d ro b n ą a w a n tu rą z K retow iczem . P oznałem go kiedyś, p rzed p a ru laty , jak o p rzed staw iciela A gencji M orskiej; w ahał się chyba, n a k tó ry m stołk u usiąść: d zien n ik arskim czy adw okackim . W W ilnie n iezby t p rzy je m n ie zapisał się w m ojej pam ięci. Z razu opono­ w ał przeciw ko dyżurom , k tó re p ełn ili w szyscy koledzy. P o tem zaczął w y ­ gadyw ać na zarząd, in te rn a tu . Zażądaliśm y, ab y sw e z a rz u ty w y su n ął p u ­ blicznie. Nie chciał, n a to m ia st zagroził n a m policją litew sk ą. W śród ok rzy­ ków: Szantaż! Tchórz! — opuścił zebranie. O kazała się w ięc p o trz e b a po­ w ołania sądu koleżeńskiego, do k tórego koledzy w y brali: M ergla, K in d lera, S alm ana, B roncla i K ryńskiego.

W św ięta zaprosił Lińskiego i m nie M arek L ato u r, a n a S y lw e stra za­ prosił k ilk u z nas „ K u rie r W ileń sk i”. B ył W it Św ięcicki, K iszkis i inni. Spędziło się k ilk a godzin p rzy w ódce n a koleżeńskich pogw arkach, z t r u ­ dem odpędzając m yśli o sm u tn ej teraźniejszości.

1 I — 30 IV 1940

18 stycznia odwiedziło nasz in te rn a t pięciu d zien nikarzy litew skich z prezesem L itew skiego C zerw onego K rzyża n a W ilno — Szeiniusem , i T rim akas. L iński b ły sn ął sw ym i ta le n ta m i językow ym i: w ciągu trzech m iesięcy ta k nauczył się tru d n e g o języ k a litew skiego, że w ygłosił do n a ­ szych gości przem ów ienie po litew sk u . P isy w ał rów nież a rty k u ły po li­ tew sk u. P odziw iałem jego zdolności! S am zacząłem się uczyć litew sk ie­ go, dość p ręd k o je d n a k zrezygnow ałem , nie ty lko dlatego, że byłem zb yt z a ję ty in te rn ate m , ale i z pow odu tru d n o śc i tego języka.

N asi goście w ygłosili do nas usp o k ajające p rzem ów ienie o opiece i p rzy ja źn i itd. A le ju ż 20 stycznia L iń sk i p rzetłu m aczy ł n am z „ L ietu - VOS A idas” zarządzenie o uchodźcach, sk ład ające się z sam ych zakazów, m. in. z zak resu w sp ó łp racy w jak ich k o lw iek pism ach k rajo w y c h (litew ­ skich) i zagranicznych. T w órcą tego zarządzenia b y ł p. A lekna, „opieku­ jąc y się” uchodźcam i. T rim akas usiłow ał n as uspokajać, że zarządzenie tak ie m usiało się ukazać w sk u te k siln ych nacisków .

W idać było, że w ładze litew sk ie chciały jak o ś rozw iązać pro b lem dzie­ siątków tysięcy uchodźców , czem u się tru d n o dziwić. N iełatw o to było

(19)

osiągnąć w m ałym pań stew k u , liczącym niew iele ponad m ilion m ieszkań­ ców. W końcu sty cznia w ładze litew skie w y m yśliły now ą re je s tra c ję uchodźców , przy b y ły ch spod okupacji niem ieckiej. R ejestro w an i po w in n i b y li podać powody, dla· k tó ry c h nie chcą w rócić do m iejsca zam ieszka­ nia. Budziło to, rzecz jasn a, obaw y, aby k a rty re je s tra c y jn e nie tra fiły do r ą k gestapo i n ie w yw ołały prześladow ań rodzin, pozostających pod oku­ pacją.

A tm osfera staw ała się z każdym dniem coraz duszniejsza. T rw ały d a­ lej aresztow ania. Obeszło m n ie bardzo aresztow anie W aldem ara B ab ini- cza. W zm agały się też w śród kolegów p lo tki i kw asy.

M imo zakazu w sp ółp racy większość z nas usiłow ała coś pisać, coś za­ rabiać. Czasem tem u lu b ow em u kapnęło kilka litów . Udało się n am n a­ w iązać k o n ta k t z kolegam i na Zachodzie: otrzym aliśm y list od W ładysła­ w a B esterm an a z P ary ża, donoszący o tw orzen iu się sy n d y k atu .

Z W arszaw ą rów nież naw iązyw ała się korespondencja. L isty szły ty ­ dzień do 10 dni. P. Rogowiczowa, żona W acław a, o dbyw ała co p a rę dn i „ k u rs ” do W arszaw y i z pow rotem . P rzyw oziła sta m tą d różne now iny, n a ogół n iep rzy jem n e, zniechęcające do pow rotu.

Uchodźcy k ręcili się n adal. P rz y b y ł Feliks G ross (w W ilnie w łaśn ie p rzeczytałem jego książkę P roletariat i ku ltura), G ostyński z L u b lin a z żoną i dzieckiem , K am ieniecki z agencji PID (Polska In fo rm a c ja D zien­ nikarsk a), kied yś w ydaw ca, red ak to r, re p o rte r i goniec w jed n ej oso­ bie. N a szczęście te n o statn i zabaw ił u nas krótko, gdyż d enerw o w ał w szy st­ k ich sw ym zachow aniem i bezcerem onialnością. To on, nie p am iętam p rz y jak iej okazji, n a o ficjaln y m p rzy jęciu poklepał po ram ien iu jakiegoś m in istra i zam knął sobie dostęp nie tylko n a oficjalne przyjęcia! K in - d lera ta k w yprow adził z rów now agi, że te n ledw ie się po w strzym ał od spoliczkow ania go.

24 m arca, w niedzielę w ielkanocną, do stołu w naszym in te rn a c ie zasiadło sto osób. Od K o m itetu d ostaliśm y dodatkow o 200 litów . Do ozdo­ bien ia pokoju najw ięcej przyczy n ił się kol. Łuckiew icz: pom alow ał k a ­ fle pieca na w zór holend ersk i, zrobił p iękny abażur, św ietn e b ibu łko w e fira n k i na okna. W ielkanoc obfitością śniegu p rzy po m inała Boże N aro­ dzenie; śnieg p ad ał przez k ilk a dni.

Ze L w ow a p rzy b y li do W ilna: A tk in (z Łodzi), profesorow a A rn o l- dow a (profesor b ył ju ż w W ilnie), b r a t B o ng artów, prof. Iw ano w ski z córką, in ży n ier S tan isław Rogowicz, b r a t W acław a, M alinowscy.

W yjazdy u d aw ały się jakoś. N a razie przez K ow no i Połągę. Z K ow ­ n a sam olotam i do Szw ecji. U zyskiw ało się tam w izy w łoskie, być m oże n iezu pełnie au ten ty czn e. Zawsze trz e b a było m ieć n a to jak ieś p ien ią­ dze. T ylko lotników i żołnierzy b ro n i pan cern ej w ysyłano, oczyw iście w taje m n ic y przed w ładzam i, n a koszt Polski, n a razie za angielskie

(20)

pieniądze. Część ludzi w y b ra ła się do W arszaw y, część do k rew n y ch n a wsi. Z aczęły odchodzić tra n s p o rty z uchodźcam i n a te re n y okupow ane przez hitlerow ców .

W drugiej połow ie k w ie tn ia w y ru szy ł tak i tra n sp o rt, sk ład ający się z 700 osób, chociaż nie było w iadom ości, ja k d o tarł pierw szy, k tó ry w y ru szy ł o k ilk a ty g o d n i w cześniej. Ludzie n a ogół dość n ieu fn ie tra k ­ tow ali te w y jazd y i ty lko zu pełna bezradność sk łan iała ich do re je s tra ­ c ji n a pow rót. Głód zresztą panow ał i w W arszaw ie, chociaż szybko roz­ k ręc a ła się o rganizacja szm uglu.

1 V — 15 V I 1940

W dn iu 1 m a ja zm arł Ś w iato p ełk -K arp iń sk i w w iek u 31 lat. S ekcja zw łok w ykazała arterio sk lero zę, pęknięcie naczynia krw ionośnego, w ylew k rw i do m ózgu. Pochow aliśm y go n a tzw . G órce L iterack iej n a Rossie. S zedłem za tru m n ą z H an k ą O rdonów ną-T yszkiew iczow ą jak o p rzed sta­ w iciel naszego in te rn a tu . Tyszkiew iczow ie żyli w p rz y ja ź n i z K a rp iń ­ skim . W iele w ieńców i w iązanek kw iató w p okryło grób poety. L udzi było n a pogrzebie dużo, a otaczał n as w ianuszek licznych policjantów , k tórzy w szędzie czyhali n a a n ty lite w sk ie w y stąp ien ia. P ogrzeb K arpiń skieg o nie spełnił je d n a k ich nadziei.

Do in te rn a tu przychodziły dalsze n ak azy o w ysied laniu . C hodziliś­ m y z in terw en cjam i, k tó re zbyw ano niczym . W ysu nęliśm y p ro je k t p rze­ niesienia całego in te rn a tu do Poniew ieża, nie o trzy m aliśm y jed n a k od­ pow iedzi i n a tę propozycję. Jeźd ziłem w tej sp raw ie n a w e t do K ow na, gdzie spędziłem pięć dni. O dbyliśm y tam szereg k o n ferencji, m. in. z posłem angielskim P resto n em , posłem a m ery k ań sk im N orenem i z „d y k ­ ta to re m ” uchodźców A lekną, k tó ry zrobił na m n ie nieszczególne w rażenie: m łody człow iek w ygłaszał do nas przem ów ienia, u p a ja ją c się w łasn ą w ym ow ą. W delegacji uczestniczyli: F eliks Gross, H e n ry k L iń sk i i ja. P lą ta ł się koło n as G órski. A lekna obiecyw ał, że p rzeniesie in te rn a t, ale było to czcze gadanie.

7 czerw ca ran k ie m przyszło 8 p o licjan tó w egzekw ow ać nak azy w y ­ jazdów wobec tych, k tó rzy nie ru sz y li się z m iejsca. S tało się to, m im o że A lekna obiecyw ał odroczyć im w y jazd do 1 lipca, przez te n czas m iał załatw ić przen iesienie in te rn a tu . P olicjan ci z a trzy m a li O ren bu rga, a b y odstaw ić go ciupasem , nie m iał bow iem „leid im asu ” . Z ebraliśm y d la niego 15 litó w n a drogę i d elik w en t w y ru szy ł. P o licja oskarżyła nas o sabotaż. N ie pom ogły telefo n y Szeiniusa do A lekny.

W połow ie czerw ca N iem cy zajęli P ary ż. T ru d n o sobie w yobrazić przygnębien ie, jak ie nas ogarnęło n a w ieść o u p a d k u F rancji! U siłow a­ liśm y się m im o to jakoś trzym ać. Zacząłem w czerw cu p rac ę jako re d a k ­ to r techniczny i depeszow iec w „G azecie C odziennej” . Zaangażow ał m n ie

(21)

tam m iły, starszy kolega H ryniew icz, oczywiście w poro zum ieniu z r e ­ d ak to rem naczelnym . Siłą rzeczy odsunąłem się od g ru p y in te rn ato w e j, k tó ra zaczęła się rozsypyw ać. G órski okazał się p rzy ty m w cale zręcznym dem agogiem . P o stan o w iliśm y złożyć m a n d a ty i zaproponow ać kolegom , ab y w y b ra li „poniew ieski” zarząd. A le w ów czas n a L itw ie n astąp iła w ielka zm iana — L itw a została R epubliką Radziecką.

17 V I 1940 — 22 VI 1941

Rząd litew sk i u tw o rzy ł dzien n ik arz Ju s ta s Paleckis, lew icow y działacz ludow y; w icep rem ierem został K re v e M ickevičius, lite ra t.

O statn ie w y d arzen ia w e F ra n c ji bardzo obniżyły jej prestiż. C h an - cerelle kłóciła się w ięc ze w szystkim i, w y stęp u jąc w obronie h on o ru swej ojczyzny, k tó ra okazała się tak a niezdolna do jakiegokolw iek czyn u- w po ró w n an iu z Polską. Do najostrzejszej k łó tn i doszło z p. Z ahorską, k tó ra spraw ę skierow ała do sądu koleżeńskiego.

Sam bardzo rzadko zachodziłem ju ż do in te rn a tu n a Z ygm untow ską. Złożyłem p rezesu rę i zam iast m n ie w y b rano A dam a G rabow skiego z „Cza­ s u ”. D nia 28 czerw ca p rzestał w ychodzić „ K u rie r W ileńsk i”, a ukazała się „G azeta L u d o w a”.

J u ż po m iesiącu n a stą p iły zm iany w re d a k c ji „G azety C odziennej”. R ed ak to rem n aczeln ym został M ichał M arcińczyk (Iwaszko), kolega Teo­ dora B ujnickiego. M łody człow iek, la t około 30, b. nauczyciel szkoły pow szechnej, dość m iły, ideow y k om unista, nie m ający pojęcia o dzien­ n ik arstw ie.

Mimo zm ian w red a k c ji (w ym ów iono pracę H ryniew iczow i i C hom iń- skiem u) przed 20 sierp n ia w ładze zam knęły obie polskie gazety w ileńskie: „G azetę C odzienną” i „G azetę L u d o w ą”, i stw orzono now ą „ P raw d ę W i­ leń sk ą ” , d o b ierając pracow ników z obu red ak cji: B ujnickiego, m łodego uśm iechniętego poetę, p o w ierzając m u dział k u ltu raln o -o św iato w y , ja m iałem łam ać n u m ery , A lfred a Łęskiego, Jo a n n ę W yszkow ską, k ierow ­ nikiem a d m in istra c ji został Józef Ju rk iew icz. K olegium re d a k c y jn e tw o ­ rzyli: S te fa n Jędry ch o w sk i, A ndrzej N ow icki i K arosas. Zespół re d a k ­ cy jn y b ył przez k ilk a d n i p ły n n y . K olegium zastanaw iało się n ad d al­ szym skom pletow aniem zespołu. Lińskiego p rzy ję to ty lk o n a w ierszów ­ kę, p o w ierzając m u dział „ fiz k u ltu ry ” , co nie robiło m u żadnej róż­ nicy, zawodów bow iem w ow ym czasie n ik t nie organizow ał, a o w ycho­ w an iu fizycznym H enio m ógł pisać!

R edakcja u sta liła ju ż swój skład: Teodor B u jn ick i objął s e k re ta ria t, zastęp u jąc Jędrychow skiego, k tó ry prow adził dział k u ltu ry . N ow icki zo­ stał zastępcą re d a k to ra naczelnego, chociaż o d zien n ik arstw ie niew iele m iał pojęcia, p rzy ty m b y ł z niego w ielk i nerw u s. Z arobki k ształto w ały się nie n ajg o rzej: Sokołow ski o trzym ał tysiąc rb; N ow icki i Ję d ry c h o w sk i

(22)

po 750; B ujnicki, S te fa n S w ierzew ski jak o k iero w n ik działu inform acji, ja jak o re d a k to r tech n iczn y — po 600 rb ; K azim ierz N am ysłow ski jako k iero w n ik działu przem ysłow ego też 600 rb; A lfred Łęski, K azim ierz R u b instein, zaw sze u śm ie c h n ię ty J a k u b K ow arski, M aria Ż erom ska-N a- m ysłow ska, A lina R ebane, M inkow ski (nasłuch rad io w y k o m un ik atów TASS), A ntoni O lcha — kier. działu w iejskiego o trz y m y w a li po 400 — 500 rb . P o n ad to spo ra gro m ad k a p racow ała n a w ierszów kę: Gross, L ińsk i (tłum aczenie z litew skiego), Z ałk in d (pseudonim Rom ek), K o n sta n ty Szychow ski, M aśliński, M ikułko (poezja), K urski.

K o re k to rk a m i b y ły R zeuska i A bram ow iczów na, Jo a n n a W yszkow ­ ska czuw ała n a d popraw nością polszczyzny.

A d m in istra c ję ob jął C hm ielew ski, księgow ość — jego sio stra A lina Jęd rzejczy k ow a, b yła też m aszynistką; n ie w iem , ja k ie stanow isko ob­ jęli: poczciw y Borysowicz, H alina Z. i jeszcze k ilk a in n y ch osób. N a­ k ład sięgał 30 000 egz.

1 k w ie tn ia d ostałem w ym ów ienie. R azem ze m n ą zredu ko w ano L iń ­ skiego, M inkow skiego, prof. A rn o ld a i A linę R ebane.

W ty m okresie, kied y p rac a w „P raw d zie W ileń sk iej” zab ierała m i ty le czasu, n a stą p ił rozk ład środow iska uchodźczego. Jeszcze p rze d li­ k w id acją in te rn a tu w y jech ała pow ażna część jego m ieszkańców . N iektó­ rzy przed ostali się do W arszaw y albo dzięki fałszyw ym w izom japońskim i pieniądzom , k tó ry m i m ożna było opłacić „ In tu ris ta ”, sporo osób dotarło do Jap o nii. T ak sam o ja k O re n b u rg w y jech ał też K iersnow ski. N iektórzy dostali się przez Szw ecję do A nglii. In n i czepiali się ja k ie jś p racy , np. Do­ m ański w b iu rz e plan o w an ia u Jędrychow skiego, M arschak jak o „pom oc­ n ik ” N ow ickiego w n a d a w a n iu koresp o nd en cji do kow ieńskiego „T ru że- n ik a ” .

Liński, Szychow ski i ja zapisaliśm y się n a k u rsa rzem ieślnicze w dziale in sta la c ji cen traln eg o ogrzew ania. Na k u rsie uczono nas litew skiego, a ry tm e ty k i, m arksizm u-Ieninizm u, tro ch ę kreśleń. N ie m ając w ielkich nadziei n a uzysk anie pracy , L iński poszedł do p rac y w k a n c e la rii FZO (kształcenia przem ysłow o-fabrycznego). B ra t T eodora B ujnickiego, Paw eł, obiecyw ał m i p rac ę p rz y budow ie jakiegoś g arażu.

Około 1 m aja w raz z K o n sta n ty m Szychow skim i M arią B orkow ską p rzy ję to m n ie na k u rs in w en tary zato ró w . 20 m aja d ostaliśm y ju ż pracę, polegającą n a ry so w an iu planów domów, k tó re przechodziły na w łasność publiczną. M iejscem naszej p rac y by ły Troki. K ostek dostał pracę k o n­ tro le ra , ja — in w e n ta ry za to ra .

J u ż w m a ju sto su n k i m iędzy Zw iązkiem R adzieckim a N iem cam i zaczęły się w y ra ź n ie zaostrzać. W N iem czech zorganizow ano „ rz ą d y ” dla U k rain y, L itw y, Ł o tw y i E stonii. Na czele „ rz ą d u ” litew skiego sta n ą ł am b asad o r litew sk i w B erlinie, a p rzed tem w W arszaw ie — Szkirpa.

(23)

Około połow y czerw ca rad io londy ńskie doniosło o pow ażnej k o n ­ c e n tra c ji w o jsk niem ieckich n a g ran icy z ZSRR — aż 130 dyw izji, a n a d gran ic ą b u łg arsk ą — 39 dyw izji.

W czesnym ran k ie m w niedzielę 22 czerw ca jak ieś h u k i w yciągnęły m n ie n a podw órze. P a trz ę i oczom nie w ierzę: n ad lotniskiem , dość da­ leko n a P o ru b a n k u — lecą sam oloty, po kolei p ik u ją, buch a k łąb dym u; dociera do m n ie h u k w ybu ch u. Nalot! N ad lotn iskiem u n o siły się ju ż k łęb y dym u. N iebaw em rozpoczął się też n a lo t n a sam o W ilno.

R uszyłem p rzed siebie. W ybuchy rozlegały się od stro n y kolei. W ark ot sam olotów coraz w y raźn iej zbliżał się do śródm ieścia. W okolicy m ostu Zielonego zaczęły padać bom by. Z ajrzałem tam do znajom ych, w chw ili k ied y k ilk a bom b spadło w pobliżu. P a rte ro w y dom ek dygotał, sypał się ty n k , brzęczały szyby.

Idąc powoli, w y d o stałem się poza obręb m iasta. Z nalazłem się w lesie pod Zam eczkiem , n a w zniesieniu, k tó ry m zaintereso w ali się lo tn icy n ie ­ m ieccy. Chociaż z g ó rk i roztaczał się w idok n a całe W ilno, n a d k tó ry m w w ielu m iejscach k łęb iły się dym y pożarów , m usiałem przesunąć się w głąb lasu, zaczęły bow iem padać bom by. Być może, że n a w zgórzu b y ły jak ie ś obw arow ania, czy też stała a rty le ria przeciw lotnicza, i dlatego N iem cy rzu cali ta m bom by. P óźnym już w ieczorem u siadłem pod d rze­ w em .

W ojna m iędzy N iem cam i a ZSR R w ybuchła. O tw ierała się now a k a rta .

Cytaty

Powiązane dokumenty

W bieżącym numerze przedstawiamy trzy relacje dotyczące wojny polsko— bol­ szewickiej z lat 1919— 1922 opracowane przez Jadwigę Siedlecką i Stanisława Ilskie- go

To są bardzo dawne czasy. Tego dnia urzędy, szkoły — wszystko było nieczynne, a wystraszeni ludzie czekali na przyjście bolsze­ wików. Wyszłam z koleżanką na spacer

Kiedy bolszewicy przeszli już pod Płock, a nie zaczął się jeszcze ich odwrót, przez Bieżuń przejeżdżał szwadron kawalerii z dywizji gen.. Jechali od Żuromina w

Kapral, który nocą wybrał się do dziewczyny, włożył moje buty, żeby być bardziej elegancki.. Z rana ogłoszono alarm bojowy, stawiłem się bez butów — nie było

Nasze miasteczko jeszcze raz stało się miejscem chwilowego wypoczynku, marszu do przodu i cofania się wojsk.. Kilku naszych Żydów od razu zrobiło się komunistami i jak tylko

zauważyła, że mur nie kończy się tam, gdzie sad, lecz ciągnie się dalej, jakby oddzielał znów ogród inny po tamtej stronie.. Dostrzegła zresztą wierzchołki drzew ponad murem,

każdej akcji politycznej 75. Swoistym symbolem wykorzystania w tym kontekście figury „złego „sąsiada” był reprodukowany w wielu tysiącach egzemplarzy plakat,