• Nie Znaleziono Wyników

Wieś, 1949.06.05-12 nr 23-24

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wieś, 1949.06.05-12 nr 23-24"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Stron 16 Święto Ludowe 1949 r. pod hasłem jedności robotniczo-chłopskiej Cena 35 zł.

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

W NUMERZ E m ię d z y in n y m i:

T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O

Rok VI Łódź, 5—12 czerwca 1949 r. Nr 2 3 -2 4 (20 2-2 0 3 )

J

M. Koliba — Pisarz walczący dialektycznie

M . Żmigrodzka — W walce o lite ra tu rę p roletariacką W. Kowalski — Wieś stoi otw orem

J. M ille r — Wiersze

Z. Rzeplińska — Do r o li sług i k a p ita łu

W. Kuszyk — Przed Kongresem Z w ią zków Zawodowych F. Apryas — Taka je st odpowiedź klasy robotniczej T. Krępowiecki — Narodowość (Centralizacja)

W. Łukaszewicz — Głos chłopskiego socjalisty sprzed 115 laty

P. Pigwa — O rganizacja postępu na w si W. Jedlicki — T w ó rc y nowego socjalizm u G. Tomala, J. Grabowicz, L M iot — uwagi.

Bronisław Chęciński

S T WE WSI

R A I K

DREWNIANE}

Kiedy po wiejskich i miejskich opłotkach panował słynny generał Sławoja,

we wsi Drewnianej wysoko murowany komin fabryczny stojał.

Na około sto metrów pod chmury wyrastał swym otworem dymnym, a w dole rosły starsze, pomniejsze kominy.

W tych starszych wypalał kamień na wapno mój ojciec, człowiek niewielkich rozmiarów, przywędzony na

twarzy, aż od patrzenia w węglowo kamienny żar oślepł, a później jeszcze gorszy wypadek ojcu się zdarzył.

Nie dożył on więc tego rozkwitu,

uwieńczonego wspomnianym wyżej kominem, podłożył pod niego drożdże: pot swój i krew, a oglądać go mógł oczami osieroconego syna.

Zapewne ani myślał, ani przypuszczał stary Antoni, że jego syn będzie kiedyś pisał wiersze

i że opisując ów, który się stał krw aw ym problemem komin, napomknie we wstępie i o nim zgarbionym jeszcze.

Wieś Drewniana biegła lekkim spadkiem wzdłuż międzymiastowej szosy

i drzewa tam rosły i ptaki śpiewem przypominały wiosnę.

Łukiem popluskującym wśród niebogatych zarośli, wybłyskując niebiesko z traw powierzchnią szklaną, płynęła zazwyczaj spokojnie, marszczona przez wiatrów

poślizg i płynąc, opasywała wieś, poiła ptaki i bydło

znajoma rzeka Nidziana.

Między wsią, a rzeką od strony zachodniej, m iały miejsce wapniowe pagórki.

Wśród nich to właśnie ojciec starego, a młodego Ratlera dziadek osadził fabrykę wapna z panem Pochyłym do spółki.

Fabryczka była to prym itywna, ale ludzie gładzeni pod włos, pracowali po to rzetelnie,

aby po kilkudziesięciu latach roboty zmienić ją w nowoczesną, wapienną gorzelnię.

Ludzie we wsi Drewnianej małorolni, niedożywieni, wychodzili często w niedzielę na wapienne pagórki i wraz ze słońcem patrzyli chciwie za rzekę po ziemi, gdzie szeroko i tłusto zieleniał łan dworski.

Łan zieleniał i szumiał i wyrastał plonem bogatym,

lecz jeżeli który z naszych mało-, lub bezrolnych ukraść umiał z dworskiego, to tyle skorzystał, nic więcej poza tym.

Łan zieleniał i szumiał,

również z tego wynika, że bywała w Drewnianej wiosna.

W io sn a w p rz y ro d z ie ta k ,

ale w ciasnych, okopconych chatach

0 tej porze największa nędza rosła.

Przednówek w tam tej wsi to nie pora żywiołowej w sercach radości

1 chociaż ćwierkały ptaszki w krzakach i na polach, u człowieka głodnego im słońce wyżej, tym większy

ciężar rozrastał się w kościach.

K lą ł często taki człowiek: Niech jasna cholera taki rząd i porządek, i prawo zabiera.

Nazłorzeczył się do syta, z ostatnim groszem na wódkę do Polipa z kumotrami poszedł.

Wzdłuż lat w ielu tak było, w takiej sytuacji

pan R atler z fabryki rozbudową podniósł nawet wsi życiowe racje i tęsknoty, sunące za rzekę do ziemi,

z dworskich pól przeniosły się w fabryczne podcienia.

Z przyzwyczajeń dawnych

stosunek do Polipa pozostał bez zmiany i po wypłacie nikłej, w niedzielę każdą w karczemnej salce peino bywało i gwarno.

Pan Ratler na tym nie tracił, robotnik pijany był w mniejszym stopniu na hasła podatny, niech się tam w awanturach prywatnych wyżywa, gdy on nową kopalnię wapienia odkrywa.

Stopniowo szło bogactwo w kieszenie Ratlerów, jeszcze względny dla ludzi był z nich pierwszy, pionier, syn jego, pomnożyciel fabrycznych kominów,

nie potrzebował już tych pozorów i manier.

A kiedy wnuk starego Ratlera pioniera, co do Paryża na studia wyjechał, powrócił, w nowy sposób zaczął się dobierać

do naciągniętej już przez dziadka i ojca skóry

robotniczej.

Nastąpiły zaległości w wypłatach,

później z dni urosły tygodnie oczekiwania,

aż z miesięcznych zaległości uzbierało się całe lato.

Darmo na p. Ratlerów pracowała wieś Drewniana.

B urzyli się ludzie, a później pocieszali widokami na zasiłek zimowy.

Bez nadziei na wypłaty Ratlera, jedli jałowe ziemniaki z barszczem i pracowali, aby wyrobić potrzebne tygodnie na „dziadowiznę“

w m artw ym sezonie zimowym.

Na co wam pieniądze, macie przecież swoje kartofle nowe, tak sobie często z ludzi Ratler ojciec dworował, a młody, syn, w takie ceregiele się nie baw ił

on „zaprawiał“, „w mordę“, gdy mu się kto naprzykrzał, walił.

Spólnika Pochyłego Ratlerowie już dawno zjedli i teraz wiedzą przynajmniej, że „pracują“ dla siebie.

Wkrótce nad wsią Drewnianą nowy komin stanął, ten właśnie komin najwyższy, murowany w chmury, o którym to na wstępie niniejszego wspomniano.

Stanął komin, a pod nim ogniotrwałym murem w ziemię wgryzły się pieców pojemne kanały, nowoczesne palenisko rozgorzało ogniem, który bielejąc, parzył oczy wygłodniałe.

Palenisko nie gasło, a dymy

niepotrzebne, mogące zatruć białość wapna, dobywały się z pieca tymże kominem,

co spod chmur na zarzeczne, dworskie łany patrzał.

A on soki potrzebne do wzrostu wyciągał z gruntu pobliższego,

z pól, z tasiemcowych działek chłopa małorolnego, co go fabrykant Ratler okradał po prostu.

Małorolni we wsi Drewnianej cierpliwi byli, nie znali swoich proletariackich praw

i wiele lat przemordowali, nim przyszła świadoma chwila, a przed tym rządził tą nędzą pan, ksiądz i bat.

Na terenie Ratlerowej fabryki,

przy podmurówce najwyższego w okolicy komina, pojaw ili się miejscy, dojrzali robotnicy

j tr, był * ta właśnie potrzebna bardzo chwila.

Robotnicy miejscy przynieśli ze sobą:

ducha nowej, socjalistycznej księgi,

tw ardą już i wypróbowaną świadomość klasową, wolę w a lk i i cel przed sobą szeroki i jasny, jak nieba jasny, tudzież żywy błękit.

Ten oczywiście duch i w naszych, małorolnych

robotnikach po cichu rósł, tylko nie w idział okna, z którego by zaczerpnąć światła, więc w beznadziejnym nastroju często się do Polipa na

wódkę niósł, a Ratlerowa łapa coraz ciaśniej anemiczną pierś gniotła.

Robotnicza świadomość na dobry niejako trafiła grunt

i już się, już się ku niej wapnem zżarte wyciągają ręce, zepchnąć z piersi kapitalistyczny but!

Chłop i robotnik, nie trzeba siły większej.

Po wsi Drewnianej poszły hasła, pod omszone strzechy słomiane i w chłonne uszy nauka Marksa, najprostszym słowem opowiedziana.

Gazety, ulotki i broszury

na wieczornych czytane zgromadzeniach, a to rzeczy, za czytanie których

księża nie dają rozgrzeszenia.

Już się nie boją nasi chłopi - robotnicy upominać o zarobione grosze

i przed Ratlerem nie pojedynczo,

lecz wspólnym, zbiorowym gadają głosem.

Onże Ratler purpurowiejąc:

Co jest właściwie do cholery, czy te chamy ze mnie się śmieją, czy by naprawdę coś zrozumieli?

Ucierpiał przez to i karczmarz Polip, bo wódką jakoś gardzą ludzie,

no i Polipa serce feoli,

bo jeśli tak dalej, to nie pójdzie.

( INSTYTUT# 6AŁTYCKIERO )

.D a A V ° A

(2)

c3tr. 2 „W I E S" N r 23— 24 (202— 203)1

Podobno chłopy wiecują, a co im z tego przyjdzie, jeszcze Polskę zbolszewizują — nie ma spokoju dzisiaj nigdzie.

Spokoju tobie trwożliw a duszo mieszczucha i żeby nic nie tamowało złotodajnych źródeł,

ażebyś mógł dla wytchnienia harmonijnej muzyki słuchać a tu harmonię mącą zbyt natarczywe głosy ludzi

chudych.

Tę głosy przerodzą się w muzykę inną, pod je j wpływem zblednie burżujskie oblicze,

popłyną jeszcze potu daremnego i k rw i strugi, popłyną, ale już wzeszło to, co musi przyjść i przyjdzie.

Wiedzą, co przyjdzie, wszyscy ci, co dziś wiecują pod strzechami, ich towarzysze z miast i wsi, bo to, co przyjdzie, ich wybawi.

Dziś oni walczą o chleb prosty, 0 łyżkę strawy, życia rację, ale dziś tylko jest pomostem,

przez który w jutro wzrok ich patrzy.

Jutro to pełnia praw i władzy u sprawiedliwych rąk roboczych, nie dojdą starzy, dojdą młodzi — ich ręce dzisiaj z jutrem złączą.

W tysiąc dziewięćset trzydziestym którymś roku we wsi Drewnianej znowu wiosna,

ja k świeżo żółcą się kaczeńce w łąkach 1 ptak przylotny nuci głośno.

Tarnina błyszczy kwietnym śniegiem, zieleń bogaci wąskie pola,

ziemniaki sadzone w szeregi

wychyną wkrótce z biedniackiej r»li.

Niejeden płakał w taki czas, niejeden wódkę żłopał w karczmie, ale tej wiosny jakoś razem — wspólnym głosem życie wsi brzmi.

Może niechętny jest tu ktoś, na palcach policzony kułak, lecz tylko ogół znaczy coś,

większości głos się liczy — tak.

Ludzie tu dawniej tak nijacy, których fabrykant w twarze bił, teraz świadomi praw swej pracy, ciągnionej z nadwątlonych żył, stają i wiedzą, o co rzecz w tej polityce dzisiaj idzie:

z wyzyskiem kapitału precz, a po nim nowe życie będzie-

W ciszę wsi równo kroki idą:

twarze z nad pługa i kilofa, a na tych twarzach nie ma kpiny, z surowych ust bojowa strofa:

„O cześć wam panowie magnaci...“

„K rew naszą długo leją kąty...“

„W yklęty powstań ludu ziemi...“, Śpiewają usta, oko patrzy.

Nad głowami chmura czerwona faluje, sztandary rozpływają się z wiatrem, z wisrtrem łopocą majowym i z szumem,

aż się p. Ratlerom na robaczywej duszy robi nieładnie.

Właściwie w tych okolicach takich rzeczy nie widziano, czytało się tylko o pierwszym maju w rządowych

gazetach i z ambony potępienie na demonstrantów brzmiało, ktoś widział pochody robotniczomajowe w mieście, ale

nie tak.

Tu idą robotnicy — małorolni chłopi, tak maszerują śmiało jakby nigdy nic.

Spogląda na nich nie bardzo i krzywo karczmarz Polip, gapią się . inne polipy, lecz nie śmią mówić nic.

Już poznać twarze z bliska, idzie Grzela Fertyn,

Kobus, Gibas, Sołtysik, Knot, Piegża, Zych, Pięta.

Cielebała, Jakóbczyk, Rzepka, Murowaniec, Morawski, Ciosek, Pytlas, Zapała, Szafraniec, równym krokiem stąpają W ojtki, Stachy, Józki, widać ich w lustrze rzeki, co pod mostem pluska, bo właśnie most przechodzą nad rzeką Nidzianą, by na południe w mieście powiatowym stanąć.

Orkiestra marsza rewolucyjnego gra, u czoła tego małorolnego pochodu, niech pan starosta zobaczy nas:

chleb, sól i wapno narodu.

Czy pan starosta o tym wie, jak my w Drewnianej żyjemy?

0 panie starosto, spotkamy się na naszej małorolnej ziemi.

Dziś pan starosta nie zechce nas widzieć, wystarczą mu oczy policjantów,

lecz niedługo sam do nas przyjdzie 1 w układy zechce wejść z chamstwem.

Ratlerowie początkowo nawet się przerazili, a później poczęli całą sprawę lekceważyć,

lecz na nowe zaległości w wypłatach robotnicy nie pozwolili, nie dali się fabrykantom starym sposobem zażyć.

Byw ały strajki różne, lecz

ten strajk z wydźwiękiem krw aw ym inny m iał ciężar, inna treść

wzbierała w ich postawie.

Robotnicy nie opuszczali swych stanowisk w fabryce, a Ratler patrzył na to i pienił, i dziw ił się:

To niesłychane, aby m i tu rządzić m ieli ci...

Kto by się mógł spodziewać po ludziach z takiej spokojnej wsi...

Spokojna wieś ma na ciebie, krwiopijco, bat, te chamy nie pozwolą ci się głodzić,

minęły czasy, kiedy mogłeś ich po mordzie lać bezkarnie, dziś uważaj, gdy obok nich przechodzisz, bo chociaż partyjna trzym a ich dyscyplina

i szkoda na ciebie robotniczej ręki, może się zdarzyć, że któryś nie wytrzym a

i pięścią mimowoli zawadzi o tw ą zachłanną szczękę.

Panie starosto, mówi młody Ratler

rozzuchwaliło się chłopstwo, nie ma co mówić, strajk okupacyjny urządzili w mojej fabryce

i w ogóle szerzy się wśród nich coraz bardziej komunizm.

Tych agitatorów jakoś trzeba wyłapać, aby nie mącili ludziom w głowach, ze strajków idzie też i dla państwa strata, ja już nie mam siły z nim i więcej wojować.

Nawojowałeś się ob. kapitalisto, owszem tak,

no już bardziej na kościach nie dała się robotnicza skóra naciągnąć i poniekąd jest w tym zasługa twa,

że uświadomieni o swoje prawa walczyć już mogą.

Starosta marszczy czoło, hm — głośno do Ratlera myśli, jeżeli tak, to trzeba będzie, hm, jakoś ten teren oczyścić.

Słuchajcie obywatele, robotnicy firm y Ratler, przemawia oto do was pan powiatowy starosta, dostaniecie od dyrekcji należną wypłatę,

tylko przystąpić do pracy musicie i podżegaczy nam oddać.

Mówi starosta, a za nim aż czarno od granatowych mundurów, policjanci stoją uzbrojonym murem.

Pan starosta przemawia mądrze i łagodnie, lecz małorolni patrzą na niego chłodno:

Panie starosto, bardzo ładnie,

ten złodziej nas nie od dzisiaj kradnie.

Nie pozwolimy się więcej doić, a co się pan starosta tak o niego boi?

On tu na naszej k rw i utuczony, nie zdechnie i mimo naszej biedy żył będzie nadal pięknie.

On każdą chwilę stroi w „Paryskie“ perfumy i mówi, że od nas głodnych zalatuje gównem.

Dziw ek mu i szampana, nam dosłownie chleba, ale po diabła panu tłumaczyć.

Panie starosto, w y się obaj znacie po cholewach, w y się obaj po cholewach znacie.

Pan starosta unosi się, wzywa,

a oni szeregi ścieśniają i protest się w yryw a:

Nie zaprzestaniemy strajku!

Nie damy przywódców!

Nie rozejdziemy się do domów!

Nie jesteśmy głupcy!

Pan starosta nie patrzy w czarne, wapnem i dymem zżarte twarze,

bo mógłby w nich wyczytać ten los marny,

0 którym każda, przedwczesna zmarszczka gwarzy.

Pan starosta unika spojrzeń zapalczywych, nie patrzeć i nie myśleć

1 w ogóle nie chce wiedzieć o niczym, co mogłoby się w nocy złym snem przyśnić.

On robi swoje:

Wzywam raz ostatni...

Brać ich, Przywódców!

Nie damy!...

Ognia!

Czarna ława granatowych mundurów zbrojnie ruszyła, rozdzierające zafalowało powietrze,

opadł i wzniósł się krzyk

i już małorolno - robotniczy tłum czerwoną krw ią spływa.

Nim opadł, krzyk się rozpowszechnił.

W okolicznych wsiach

słychać go było i wiedziano dokładnie w nich, czego w tym krzyku wieś Drewniana chciała.

K rzyk opadł na widok krw i, uszanowanie k rw i proletariackiej,

bolesne ję ki dają znać, że w rannych jeszcze życie tkw i, lecz ci nie powstaną już, co u stóp wysokiego komina

znieruchomieli w piasku.

Cześć przybitym kulam i do ziemi, z nią związanym strugami czerwieni,

Towarzysze odeszli żywym znak przesyłają w ten sposób i żywi ten znak podejmą i dalej będą go nieśli.

Przed wysokim kominem przeszła ostatnia defilada, przy dźwiękach żałobnego marsza idą,

w czarnej trumnie sosnowej spoczywający robotnik, i w trumnach za nim chłopi z Drewnianej, synowie

małorolnej biedy.

Odprowadzają ich wszyscy pozostali żywi, tłum y, tłum y robocze, a czerwone maki, wyrosłe na chudej ziemi Drewnianej wsi, barwią piersi — kw itną na nich znakiem.

Sztandary nad głowami z tej samej co m aki barwy, z tej samej co krew wsiąkła we fabryczny grunt.

Czerwone fale szturmują. Że krew nie pójdzie na marne, mówią oczom patrzącym z podniesionych głów.

B R O N IS Ł A W C H Ę C IŃ S K I

OD R E D A K C J I:

Poem at ,,S tr a jk o k u p a c y jn y w e w s i D re w n ia n e j“ je s t u tw o re m sa­

m ouka. W ida ć w n im , ja k siła i patos fa k tó w społecznych oraz p rz e k o ­ na n ie pisarza p rz e ła m u ją g ra n ice tzw . „tw ó rc z o ś c i sa m o ro d n e j“ i tw o rz ą a u te n ty k p is a rs k i o p ra w d z iw ie w zru szają cym , p ro s ty m ję z y k u p o e ty c ­ k im .

W ątek tre ś c io w y poem atu odnosi się do rz e czyw istych zajść, ja k ie m ia ły m iejsce przed w o jn ą w zakładach prze m y s ło w y c h „Z a m czysko “ w e w s i T o k a rn ia w w o j. k ie le c k im , gdzie w k a m ie n io ło m a c h i piecach w a p ie n n y c h pra c o w a ło k ilk u s e t ro b o tn ik ó w , przew ażnie m a ło ro ln y c h ch ło p ó w m ie jscow ych.

A u to r po em a tu — B ro n is ła w C h ęciń ski pisze o sobie.

U rodziłem się w i g r5 r. we wsi T o ka r­

nia w povz. kieleckim . Zarówno ojciec ja k i m a tk a p ochodzili z rodzin chłopskich, a ojciec z rod zin y ro b o tn ikó w dworskich, obdarow anych później t. zw, serw itutem , sami jednak rodzice nie posiadali żadnej własności, z w y ją tk ie m ubogiej chalupiny.

B y liś m y więc rodziną w p ełni robotniczą.

O jciec pracow ał m iędzy in n y m i w m ie j­

scowej fabryce wapna i ra kolei, a m atka aż do późnych ła t życia w ynajm ow ała się dorywczo do sezonowych robót polnych u bogatszych chłopów.

N a skutek nieszczęśliwego w ypa dku oj­

ciec wcześnie zm a rł w latach mojego dzie­

ciństwa, Prócz m nie w dom u b y ły trzy starsze siostry, które we wczesnych latach m usiały na siebie pracować. Pod opieką ow dow iałej m a tk i zdołałem ukończyć y-klasow ą szkołę powszechną w pobliskim m iasteczku Chęciny. W szesnastym roku

życia zacząłem pracować zarobkowo, do­

rywczo, to na łanie dw orskim , to na torze kolejow ym , to znów udzielałem korepety­

c ji dzieciom z pierwszych oddziałów szko­

ły powszechnej, to pracowałem jako po.

moc kancelaryjna w biurze zawiadowcy kolejowego.

Tę ostatnią pracę porzuciłem , pożegna­

łem strony rodzinne i m ając osiemnaście la t wyjechałem do G d y n i „szukać szczę­

ścia“ . T u znów tułałem się jakiś czas, p ra ­ cowałem jako ro b o tn ik w składzie żelaza i m ateriałów budow lanych, mieszkałem byle ja k i żyłem jeszcze gorzej. Później pracowałem w kancelarii adw okackiej, na m arnie płA tne j „ p ra ktyce “ b iu ro w ej, póź­

n ie j w pewnym banku w charakterze n iż ­ szego funkcjonariusza, ale ju ż nieco le . p ie j p ła tn y. Zdołałem ustabilizow ać swoje w a ru n ki życiowe na tyle, że w nielicznych w olnych godzinach mogłem pracować nad sobą, kształcić się dalej.

O statnie dwa la ta przed w ojną spędzi­

łem w tw a rd e j służbie wojskowej, a po ka m p a n ii wrześniowej z fro n tu w prost d o . stałem się do niew oli niem ieckiej. Po po ­ wrocie do k ra ju osiedliłem się znów w stronach rodzinnych. Następnie objąłem pracę w Urzędzie In f. i Propagandy.

Obeonie ju ż od b lisko roku pracuję ja k o a k to r w teatrze lale k i przypuszczam , że zawód ten nie będzie u m nie ostatnim . Dążę w dalszym ciągu do ustabilizow ania w arunków życiow ych i, m im o że mam na u trz y m a n iu kilkuosobow ą ro d z in ę , marzę o m ożliwości wyższych studiów.

(3)

N r 23— 24 (202— 203) „W I E S" Str. 3

Macie] Koliba

PISARZ W ALCZĄCY DIALEKTYCZNIE

W ła d y s ła w K o w a ls k i

Rys. M . R u d n ic k i

W

zno w io n a o s ta tn io pow ieść W ła ­ dy s ła w a K o w a ls k ie g o „R o dzin a M ia n o w s k ic h “ u k a z a ła się po ra z p ie rw s z y w r . 1938. P rz y ro zp a ­ tr y w a n iu d z is ia j te j k s ią ż k i, je j w ła ś c iw y w y m ia r . u jr z y m y wówczas, g d y zw ią ż e m y ją z czasem je j p o w ­ s tan ia, g d y o k re ś lim y je j fu n k c ję w s y tu a c ji s p o łe c z n o -p o lity c z n e j o s ta tn ic h la t p rz e d - w rz e ś n io w y c h .

A u to r w p o w ie ści po ka zu je b a n k ru c tw o f o l­

w a r k u zie m ia ń skie g o z te re n u K o n g re s ó w k i w o s ta tn ic h la ta c h z prze d p ie rw s z e j w o jn y ś w ia to w e j, a w ię c w okresie, g d y w ieś pod w p ły w e m r u c h u z a ra n ia rs k ie g o zaczyna się em ancypow ać spod p a tro n a tu d w o ru i p le ­ b a n ii. O glą da m y te n fo lw a r k w s ta d iu m k o ń c o ­ wego u p a d k u , o g lą d a m y d e g ra d a cję e ko no m icz­

ną i społeczną jego w ła ś c ic ie li. C h ło p i są w p o w ie ści ś w ia d k a m i tego procesu, je s t to dla n ic h najlepsza szkoła w y z w a la n ia się spod zie m iań skie go u g n io tu . P iln ie o b s e rw u ją o n i to w szystko, co się dzieje w e dw orze, oczeku­

ją c na jego n ie u c h ro n n y koniec, w n a d z ie i że

„z ie m ia p rz e jd z ie do ic h r ą k na d łu g o le tn ie s p ła ty “ . N ie m a w n ic h ju ż o d ro b in y szacunku d la jego w ła ś c ic ie li: „ D w ó r poszarpany, o d a r­

ty , znied ołę żniale p ro w a d zo n y, u p a d ły d w ó r p o s p o iito w a ł się i ośmieszał. Śmieszne sta w a ło ' s ię 'd la Otoczenia w szystko: ja śn ie państw o,

s tw o rz e n ia i b u d y n k i“ .

„ D w ó r ta k czy ow a k w u m y s ła c h chłop ów Skazany b y ł na zagładę. O czy c h ło p s k ie prze - o r y w a ły m iedzę na ro z le g ły c h teren ach M ia - n o w a i teren ach sąsiednich d w o ró w “ .

G d y p rz e g lą d a m y d z is ia j ro c z n ik i „Z a ra n ia “ w id z im y , że dla ru c h u z a ra n ia rs k ie g o s p ra ­ w a postępu w ro ln ic tw ie , s p ra w a „w y g o s p o ­ d a ro w a n ia w iększego do cho du“ b y ła w ie lk ą le k c ją ud zie lon ą w si. W „R o d z in ie M ia n o w ­ s k ic h “ d w ó r je s t k o m p ro m itu ją c y m p r z y k ła ­ dem, zacofanej go spo da rki, n ie s p e łn ia r o li postępow ego ośrodka, a b y ł to je d e n z a r g u ­ m e n tó w w y s u w a n y c h zawsze przez z ie m ia ń - s tw o za u trz y m a n ie m w ie lk ie j w łasności. M ia ­ n o w s k i stosuje be zw zg lęd ny w y z y s k wobec w ła s n e j s łu ż b y fo lw a rc z n e j i ro b o tn ik a w y n a ­ ję te g o ze w si. G dy rządca W ila n io k i, a b y r a ­ to w a ć m a ją te k , p ro p o n u je oszczędności w w y ­ d a tk a c h na pro w a d ze n ie dom u, dziedzic za­

rz u c a m u, że chce na n im oszczędzać to, co je ­ go p o p rz e d n ik oszczędzał n a ludzia ch. P r o ­ b le m oszczędzania „n a lu d z ia c h “ został do p e r fe k c ji do p ro w a d zo n y w P od pra da ch — są­

s ie d n im m a ją tk u . C h ło p i za k o rz y s ta n ie z d w o rs k ic h łą k m a ją w yzn aczo ny ta k w y s o k i od rob ek, że p o k ry w a ją n im b e z p ła tn ie całe zapotrzeb ow a nie na robociznę w e dw orze.

D latego P o d p ra d y się trz y m a ją , p a n i Ja n ic k a o b ie cu je n a w e t o d k u p ić część nadzorow anego p rze z w ie rz y c ie li M ia no w a.

M ie js c o w y p leb an G lin k a w ro z m o w ie z nią m ó w i: „D a łb y Bóg, aby to zachować, co nam pozostało. A po zostały n a m : m a ją tk i z tą g a r­

ścią s zla ch ty i w ia ra . W ia ra trz y m a lu d w k a rb a c h i posłuszeństw ie“ . K s ią d z G lin k a m a r tw i się ba rdzo u p a d k ie m M ia n o w a , nie r o b i tego z ja k ie jś szczególnej s y m p a tii dla w ła ś c ic ie la , cho dzi m u o to, że k ru s z e je je d e n z f ila r ó w starego po rz ą d k u , k tó r y g w a ra n to ­ w a ł „trz y m a n ie lu d u w k a rb a c h i posłuszeń­

s tw ie “ .

T a k w pow ieści. W rzeczyw istości ten fro n t

„u ja rz m ie n ia “ m ia ł jeszcze s iln ie js z ą w y m o ­ w ę. Razem z fa lą n a c jo n a liz m u , ja k a w zra sta W 90 la ta c h X I X w . w b u rż u a z ji, z ie m ia ń s tw ie i in te lig e n c ji i p rz e n ik a na wieś, h ie ra rc h ia k o ś c ie ln a przez am bonę, k o n fe s jo n a ł i prasę p ro w a d z i z a ja d łą w o jn ę , u trz y m a n ą w n ie ­ s ły c h a n e j in te n s y w n o ś c i, przez k ilk a n a ś c ie la t.

P ro w a d z i ją p rz e c iw em ancyipującem u się, ro z w in ię te m u ru c h o w i lu d o w e m u w G a lic ji, p rz e c iw — rodzącem u się — . w Kongresów ce.

W y s ta rc z y p o rów nać d w ie w y p o w ie d z i, k tó ­ re d z ie li 14 la t i dw a zabory, aby dostrzec to Samo natężenie w a lk i z ro z w o je m ś w ie c k ie j, społecznej i p o lity c z n e j m y ś li na wsi. W G a­

l i c j i w ro k u 1895 z am bon p a d ły słow a lis tu pa sterskie go b is k u p ó w g a lic y js k ic h : „Zak? na- m y was na w n ę trz n o ś c i m iło s ie rd z ia Bożego, abyście pisem ek tych, k tó re noszą t y tu ł „N o ­ w a P szczółka“ , „N o w y W ien iec“ . „N o w y D z w o n “ i „N a p rz ó d “ nie c z y ta li, i to nie tylKO ty c h , ale i in n y c h , g d y b y w przyszłość5 na ich m ie jsce w ych od zić m ia ły —“ *)

W K ongresów ce w 1908 r. d u c h o w ie ń s tw o od czyta ło k u re ą d ę b isku p a S ta n isła w a Z d z i- to w ie c k ie g o : „P o n ie w a ż „Z a ra n ie “ i „S ie w b a “ i p o k re w n e im pism a, szukające rzekom o do­

b ra lu d u , a n a p ra w d ę za tru w a ją c e u m y s ł i serce, nie do je d n e j przych od zą p a ra fii, p o ­ le cam y w ięc w s z y s tk im księżom proboszczom , aby czuw ając nad p ra w d z iw y m dobrem lu ­ du, r e lig ijn y m , m o ra ln y m i społecznym , śle­

d z ili p iln ie , co lu d czyta, zachęcając go do porzucenia p is m s z k o d liw y c h , a p re n u m e ro ­ w a n ia ty lk o p o żytecznych“ .

S ta ry M ia n o w s k i b a n k ru tu je , m a ją te k do­

stanie się pod k u ra te lę , sam zn a jd zie się na b ru k u m iasteczka. Z d a w a ło b y się k a ta s tro ­ fa. A le je s t syn, Czesław, m łodsze, następne pokolenie. Czegóż go nauczyło dośw iadczenie ojca? O ciera się o śro d o w isko in te lig e n c ji w a rs z a w s k ie j i s tam tąd w y n o s i przekonanie, że „ w g n iją c e j szlachcie nie m a ju ż s ił do w a lk i o w olność k r a ju “ . J a k nie być „ g n iją c ą “ szlachtą, oto w ła ś c iw ie je d y n y p ro b le m , ja k i prze d n im staje. Jest to okres, w k tó r y m ja k w ie m y , m y ś li W itk ie w ic z a , P op ła w skie go , P a­

w lik o w s k ie g o , W asilew skiego, zd ą ż y ły ju ż się rozpow szechnić i u g ru n to w a ć . P rzejście na po z y c ję „k a ja ją c e g o się szlachcica“ w p r a k ­ tyce ze szlacheckiego sio d ła n ie wysadzało.

D a w a ło n o w ą ta k ty c z n ie podstaw ę do u tr z y ­ m a n ia p o z y c ji, do p o d p o rz ą d k o w a n ia sobie s ił a n ła g ó n istyę zn ych . M ło d y M ia n o w s k i uw aża, że „n a le ż y chłopa puścić sam odzielnie, a b y w p ra c y i w a lce w y r ó s ł“ . W parze z poglądem id ą czyny. Czesław w y n a jd u je zdolnego c h ło p ­ ca w e w si, S zym ka. Pcha go na k u rs y r o ln i­

cze do W arszaw y. W y n ik te j e d u k a c ji i w p ły ­ w ó w , w ja k ic h go p o s ta w ił, po ka zu je je d n a k , że nie b y ła to droga sam odzielności, a droga z św ia d o m y m p rz e w o d n ik ie m . Szym ek w ra ca z ro b io n y na p ó ł-in te lig e n ta i na p ó ł-d z ia ła - cza. Jest Judom anem , p rz e m a w ia do ch ło p ó w ta k : „ — B o chłop to z te j zie m i, z ło n a p r z y ­ ro d y . P ie lę gno w a ć p o w in ie n i kochać s w o j- skość, s w o je obyczaje. B o ż y je m y na wszech­

po tężnym ło n ie n a tu ry . S łyszycie te n śpiew7 pa sterzy w p o lu ? “

S zym ek p rz y n ió s ł na d to na w ieś p a trio ty z m w pokoście „s o c ja lis ty c z n y m “ , a w tre ś c i n a ­ c jo n a lis ty c z n y . P rz y n ió s ł p iłs u d c z y k o w s k ą dw uznaczność w a lk i o w olność. W r o k przed w o jn ą św ia to w ą a g itu je w ś ró d chłop ów p o d ­ niecająco:

„C h ło p prze cie w ie , że go pa no w ie g n ę b ili, a księża od pańszczyzny n ie o b ro n ili. Jeśli teraz c hłop u n ie w y ja ś n ić h is to r ii, r o li księży i pa nó w , no to n ie p ó jd z ie do w a lk i, bo skądże m a w iedzieć, o co i po co m a w alczyć? T a k n i p rz y p ią ł, n i p r z y ła ta ł do te j P o ls k i m a tę ­ sknić, co m u skórę ło iła batogiem ? Trzeba c hłop u m ó w ić o in n e j Polsce, nie O księżej i p a ń s k ie j“ .

W tę n ie księżą i n ie pa ńską P olskę c h ło p i w ie rz y li, i p ra g n ę li je j. A le S zy m k i-d z ia ła c z e nie u m ie li ani w y ra ź n ie o k re ś lić , co je s t p rz e ­ c iw ie ń s tw e m księ żej i p a ń s k ie j P o ls k i, ani k o n s e k w e n tn ie p rz e c iw ie ń s tw o w y w a lc z y ć . L u d o m a n i p o z o s ta li w k rę g u „ k a ja ją c y c h “ się do czasu m ło d y c h M ia n o w s k ic h , a ci, ja k Czesław, z b a n k ru c tw a o jc ó w z n a le ź li się w Legiona ch, w P O W , ic h w y c h o w a n k o w ie chłopscy — ró w n ie ż . W a rto zajrzeć do p a ­ m ię tn ik a d z ia ła c z k i-z ie m ia n k i, g o r liw e j zw o­

le n n ic z k i P iłsud skieg o, a b y ta m w y c z y ta ć ciąg dalszy, k tó re g o ju ż w po w ie ści K o w a l­

skiego nie m a (ogłoszony w „R o c z n ik u So­

c jo lo g ii W s i“ r. 1938, R.T.B.).

„ M o ja id eologia je s t odm ienna w środkach.

J a p ra c o w a ła m dla id e o lo g ii lu d o w e j, ale zawsze u k r a ń c a 1 p ra g n ę ła m do bra m ojego k r a ju , a do b ro to w id z ia ła m w po dn iesien iu d o b ro b y tu i o ś w ia ty naszej w s i i z ró w n a n iu je j w k u ltu rz e ze w s z y s tk im i s ta n a m i“ .

A le k ie d y p o w stające (w 1918 r.) S tro n n i­

c tw o L u d o w e („W y z w o le n ie “ ) w pow . sando­

m ie rs k im , w k tó r y m ona p ra c o w a ła na szcze­

b lu zarządu, na pieczęci s tro n n ic tw a chciało um ieścić o rła bez k o ro n y , o b u rz y ła się i... po­

w ie d z ia ła to. co odsłania p ra w d z iw e oblicze k ajają ceg o się i zbliżającego do lu d u zie - m ia ń s tw a :

„P a ń s tw o odrodzone, od po w ie działa m , p rz e ­ de w s z y s tk im m u s i i p o w in n o zacząć od szano­

w a n ia przeszłości, jaiko histo ryczne go b y tu naszego, bo m y w z n a w ia m y b y t nasz h is to ­ ry c z n y , a n ie zaczyn am y go od dziś. A na głos: „N as lu d o w c ó w przeszłość nie obcho­

dzi, m y zaczynam y h is to rię P o ls k i od dziś“

— da je oidpowiedź „P o w in n iś c ie zatem skre­

ś lić i c z y n y o s ta tn ic h L e g io n ó w , k tó re p rz e ­ cież n ie od dziś zaczęły sw o ją ro b o tę “ .

W y m ie n im y ra z jeszcze głów n e zagadnienia pow ieści:

1. S taczanie się d o b a n k ru c tw a szlache­

ckiego d w o ru i fo lw a rk u .

2. A k c ja k le ru , zm ie rzają ca do p o d trz y ­ m a n ia m a te ria ln e g o i społecznęgo „g a rś c i s z la c h ty “ , ja k o fu n d a m e n tu „ w ia r y i k a rb ó w posłuszeństw a“ , z ja k ic h p le b a n ia n ie chce w y p u ś c ić w si.

3. L u d o m a ń s k ie zb liża n ie się d w o ru do w si, a b y w y c h o w a ć dzia ła czy w ie js k ic h na w łasną re z e rw ę b u rż u a z y jn o -z ie m ia ń s k ą , ab y w ustę pstw ach poprzestać na zroście z k u ła ­ k a m i i ic h k la s o w ą p o lity k ą na w si.

Te tr z y zagadnienia b y ły rze czyw iście k lu ­ c z o w y m i s p ra w a m i pierw szego . dziesięciolecia X X w. I p is a rz — s ta w ia ją c je — pozostał w ie r n y p ra w d z ie h is to ry c z n e j. C z y te ln ik m ó g ł przed w o jn ą , i dziś może, p rze z pow ieść tę p o ­ głęb ić sw o ją w iedzę w po zn a n iu d z ie jó w w s i z tego okresu.

A le czy t y lk o ta k ą ro lę m ia ła spe łn ić k s ią ż ­ ka? M u s im y p rz y p o m n ie ć sobie, że p is a ł ją W ł. K o w a ls k i w r. 1937. M ia ł ju ż za sobą n o ­ w e le (nie w y d a n e z b io ro w o z „D a le k ie i b li­

s k ie “ z 1932 r.), k tó re o b ra z o w a ły proces u ś w ia d o m ie n ia kla sow e go w ś ró d b ie d o ty w ie j­

s kie j, p rą c e j do r e w o lu c ji. M ia ł za sobą „W G rz m ią c e j“ (1936 r.), gdzie p o ka za ł d ra m a t nędzy i u c is k u c h ło p ó w w p rz e d e d n iu d r u ­ giej niepodległości.

Cóż oznaczała ta n o w a pow ieść, ta k w y ra ź ­ nie his to ry c z n a , ta k w y ra ź n ie w ska zu ją ca na otoczenie mas c h ło p s k ic h : d w ó r, p le b a n ia i lu - dom ańscy działacze? Ż e b y na to p y ta n ie o d ­ pow iedzieć, trzeba p rz y p o m n ie ć s y tu a c ję spo­

łeczną P o ls k i z la t 35-7. D y k ta tu ra sanacji, o p a rta (be z)pra w nie o K o n s ty tu c ję K w ie tn io ­ w ą i w a lk a z sanacją: k la s y ro b o tn ic z e j, c h ło p stw a i drobnom ieszczaństw a. A le sens te j w a lk i n ie b y ł jednoznaczny. Z tr a d y c ji N a ­ ro d o w e j D e m o k ra c ji w y ra s ta ją c y O N R p rz e ­ ścigał sanację w drodze do fa szyza cji. R uch ro b o tn ic z y b y ł ro z d w o jo n y , je g o p ra w e s k rz y ­ dło, re fo rm is ty c z n e spo tkało się z re p re z e n ta ­ cją p o lity c z n ą w s i w w a lce z d y k ta tu rą p ó ł- faszystow ską n a g ru n c ie p o w ro tu do dem o­

k r a c ji lib e ra ln e j, do p a rla m e n ta ry z m u , do k a r t k i w y b o rc z e j.

F a k ty b ie g ły d w o m a to ra m i: rosnącej nędzy i bezrobocia r o b o tn ik ó w i ch ło p ó w , w ie lk ic h s tra jk ó w ro b o tn ic z y c h i ro ln y c h , k tó r y c h d y ­ n a m ik a zap ow iad ała zdolność i gotow ość mas p ro le ta ria tu i biednego ch ło p s tw a do re w o ­ lu c y jn e g o p rz e w ro tu i n ie w ą tp liw ie s ta n o w iła

zapraw ę, w stęp ną m o b iliz a c ję i dośw iadczenie sw ych s ił i s to p n ia pośw ięcenia. R ó w no le gle zaś d e k la ra c je , ośw iadczenia i po sta n o w ie n ia

— ja k w S L — h a m o w a ły te n proces, k u rc z y ­ ły i z a b la g o w y w a ły je go sens. Z p e rs p e k ty w y czasu tru d n o n ie w id z ie ć kolosalnego u stę p ­ stw a n a rzecz re w o lu c y jn y c h p rz e m ia n w de­

k la r a c ji S L z r. 1935 i 7 i n a w e t w p ro g ra m ie a g ra ry z m u M iłk o w s k ie g o . U znano u p a ń s tw o ­ w ie n ie fa b ry k , k o p a lń i ba nkó w . W ty c h p u n k ta c h u w id a c z n ia się p ra w d z iw e oblicze mas chłop skich, ic h n a pó r, zgodny z ic h po­

trz e b a m i pro g ra m .

U w id a c z n ia się n a p ó r i s iła k la s y ro b o tn i­

czej, je j a tra k c y jn o ś ć i sugestyw ność je j p e r­

s p e k ty w y p rz e m ia n stosu nków społecznych.

A le w ie m y , że te n „s k o k r e w o lu c y jn y “ obw a- ro w y w a n o w g ó rach ru c h u lu do w eg o ty m s il­

n ie j se p a ra tystyczn ym , w ro g im ag raryzm e m . Na K o n g re s ie w 1937 r. u p a d ła re z o lu c ja za p e łn y m fro n te m lu d o w y m , p rz y ję to „k a d łu b o ­ w ą “ . „K o n g re s od cią ł się zde cydo w an ie od fa ­ szyzm u i k o m u n iz m u “ . W 36 r. N ow osielce ta k o c e n iła p o z y ty w n ie „M ło d a M y ś l L u d o ­ w a “ : „P rz y s z ły tysiące ch ło p ó w . Jeszcze ra z p rzyszli. Jeszcze chcą m ó w ić . M oże to złuda ty lk o ic h k r o k a m i k ie ro w a ła , ale p rz y s z li i po­

w ie d z ie li. W y k a z a li Swą dobrą w o lę “ . Po N o ­ w osielcach przysze dł k r w a w y s tr a jk r o ln y (1937) — p ra w d z iw y o b ja w sta n u i dążeń mas chłopskich.

D ra m a t nieu d a n e j r e w o lu c ji c h ło p s k ie j K P P oceniła w ów czas na stępująco: „G d y b y fr o n t d e m o k ra ty c z n y b y ł um o cn io n y, g d y b y PPS o fic ja ln ie p o p a rła w a lk ę chłop stw a, g d y b y w e ­ spół ze S tro n n ic tw e m L u d o w y m , Z w ią z k a m i Z a w o d o w y m i i w s z y s tk im i o rg a n iz a c ja m i ro ­ b o tn ic z y m i i d e m o k ra ty c z n y m i zorganizow a - no w a lk ę mas, w a lk a ta b y ła b y w y g ra n ą “ .

*) W ła d y s ła w K o w a ls k i: „R o dzin a M .a n o w - ik i c h “ , W y d a w n ic tw o L u d o w e 1949.

Sztab Ś w ia to w e j F e d e ra c ji Z w ią zkó w Z aw o do w ych ob ra d u je nad zjednocze­

n ie m światow ego ru c h u zaw odowego

R e w o lu c y jn y napęd mas w ie js k ic h nie zo­

s ta ł ra c jo n a ln ie w y k o rz y s ta n y przede w szy­

s tk im ze w zg lę d u na o p o rtu n is ty c z n e na sta­

w ie n ie k ie ro w n ic tw a ru c h u ludow ego. G óra s tro n n ic tw a cią gle łu d z iła się na dzieją , że in ­ te re s y ch ło p s tw a dadzą się p o m y ś ln ie roz­

w iązać i w system ie k a p ita lis ty c z n y m , b y le ty lk o ud a ło się re s y ty tu o w a ć rz ą d y p a rla m e n ­ tarne, b y le b y ty lk o zgodzono się na do pu­

szczenie chłopa do „w sp ółg osp od arzen ia pa ń­

s tw e m “ . P rz y zach o w a n iu te j p o s ta w y o d c i­

nano się od k la s y ro b o tn ic z e j, re z y g n u ją c z je dyn ego p rz y w ó d c y i kon sekw entn ego so­

ju s z n ik a w w a lc e z k a p ita lis ty c z n o -o h s z a rn i- czym re ż im e m s an acyjńym .

D la W ł. K o w a ls k ie g o , działacza d a w n e j N.P.Ch. w y ra ź n ie z a ry s o w a ły się d w ie p r a w ­ dy. P o lity k a S tro n n ic tw a L u d o w e g o w fa z ie w z ro s tu fas z y z a c ji w k r a ju , w fazie szczegól­

nie w zm ocnionego n a ta rc ia k a p ita liz m u i fa ­ szyzm u zagranicznego — s k ie ro w a n a s w ym ostrzem w d w ie s tro n y : p rz e c iw s a n a c ji i p rz e ­ c iw re w o lu c y jn e m u ru c h o w i ro b o tn ic z e m u m u s ia ła w re z u lta c ie tłu m ić w m asach lu d o ­ w y c h pęd n a w e t do r e w o lu c ji b u rż u a z y jn e j, do zniesienia resztek fe u d a liz m u : fo lw a r k ó w i p a tro n a tu p le b a n ii, choć przecież ju ż w p ie rw s z y c h la ta c h X X w . w g a lic y js k im ru c h u (B o jk o 1904) i- K on gre sów ce („Z a ra n ie “ , po r e w o lu c ji 1905 r.) szeroko, jasno i w y ra ź n ie zostały ' ogłoszone w s i zdobycze lib e ra liz m u zachodniego: zniesienie d w o ró w i em a ncyp a­

c ja od k o ścio ła — św ieckiego, społecznego i p o lity c z n e g o d z ia ła n ia chłopskiego. I posta­

w io n e ja k o p o s tu la ty do z re a liz o w a n ia i u p o w ­ szechnienia na w s i p o ls k ie j.

D ru g ą p ra w d ę u n a o c z n ił b ie g w y p a d k ó w w d ru g im d ziesię cio leciu P o ls k i p rz e d w rz e ś n io - w e j. P o w s trz y m a n y s kute cznie d w o m a rz ą d a ­ m i P ia sta w zroście z endecją, z ie m ia ń s tw e m i dro bn om ie szczań stw em p ę d do r e fo r m y r o l­

ne j w p ie rw s z y c h la ta c h niep odleg łości, a po­

te m p rz e w ro te m m a jo w y m i d y k ta tu rą c a łk o ­ w ic ie u n ie m o ż liw io n y — ż y ł je d n a k i w z b ie ra ł w m asach c h ło p skich . T a k ty k a o s ta tn ic h la t p rz e d w o je n n y c h S L i m ło d e j c z o łó w k i spod zn a ku „M ło d e j M y ś li L u d o w e j“ k o rk o w a ła te n proces w ła s n y m i s iła m i, w chodząc coraz o strzej w k o liz ję n ie t y lk o z masą fo lw a rc z ­ nych, b e z ro ln y c h i m a ło ro ln y c h , ale ró w n ie ż i ze ś re d n ia k a m i. S ta ło się d la K o w a ls k ie g o jasne, że w te j ta k ty c e t k w i w ie lk a słabość, t k w i dlatego w s p a n ia ła okazja, a b y w szero­

k im zakresie zadań p rz y g o to w a w c z y c h do p rz y s z łe j r e w o lu c ji s o c ja lis ty c z n e j w y p e łn ić zadanie p rz y b liż e n ia m a ło ro ln e j i ś re d n ia c k ie j w s i do realnego, o b ie k ty w n e g o sojuszu z p ro - - le ta ria te m . M ożna to u c z y n ić na eta p ie p ie r w ­

szej fa z y re w o lu c ji: na eta pie r e w o lu c ji b u r - ż u a zyjn e j. Trzeba w n ią ro zko łysa ć d ro b n e i śred nie c h ło p s tw o ja k o w zadanie na jb liższe , bezpośrednie i konieczne. R ozm ach c h ło p ­ s tw a w w a lce z d w o ra m i i p a tro n a e tw e m p le ­ b a n ii p rz e k ro c z y łb y g ra n ic ę b u rż u ą z y jn e j re ­ w o lu c ji, dla je j pełnego w y k o n a n ia i u m o c­

n ie n ia po w stan ie c h ło p s k ie m u s ia ło b y oprzeć się o p ro le ta ria t, o jego siłę, w iedzę i o rg a n i­

zację. M u s ia ły b y uznać p o w ta rz a n e przez k o ­ m u n is tó w h a s ło o ro z s trz y g a ją c y m znaczeniu p rz e c h w y c e n ia i u trw a le n ia w ła d z y przez p ro ­ le ta r ia t k t ó r y w te j t y lk o s y tu a c ji może d y k ­ to w a ć b u rż u a z ji i z ie m ia ń s tw u p ra w a i żą­

da nia lu d u , ty lk o w ów czas je n ie u tra c ić a u tr w a lić .

D latego h is to ry c z n a z tre ś c i pow ieść K o ­ w a ls k ie g o m ia ła sens c a łk o w ic ie a k tu a ln y . M ó w iła w y ra ź n ie : J u ż prze d la ty zaczął się proces rozp ad u d w o ró w i fo lw a rk ó w . Już da w no u p a d ł n im b ic h św ietno ści, w yższości i w ieczności. D w a p o k o le n ia p rz e ż y ły z w ło k ę w d o p ro w a d z e n iu do zniesie nia fo lw a rk ó w . Czy jeszcze m y ś lic ie czekać? C zy jeszcze m o ­ żecie czekać?

Czy p le b a n ia was z a trz y m a , czy w y g r y w a ­ ją c m a n d a t na głoszenie w ia r y dusić was bę­

dzie na d a l w k a rb a c h posłuszeństw a, p o lity c z ­ nie w y m ie rz o n e g o p rz e c iw w am ?

Czy dacie się w da lszym cią gu k iw a ć d z ia - ła czo m -lu d o w co m , k tó r z y w y r o ś li pod s k rz y ­ d ła m i d w o ró w i Iu d o m a ń s k ic h zabiegów in te ­ lig e n c ji? Czy tacy działacze, co t r a jlo w a li o s tro ja c h lu d o w y c h , s ta re j k u ltu rz e c h ło p s k ie j i „ś w ię to ś c i z ie m i“ , w y w a lc z y li tę .ziem ię d la chłopów ? C z y ' ta k im p rz y w ó d c o m m ożecie nadał ufać? M ożecie się po n ic h spodziewać z m ia n y stanu, k t ó r y tr w a od p ó ł w ie k u p rz y ich zabiegach?, Gzy to nie on i p rz y c z y n ia ją się, że z w ło k a w zd o b yciu przez was z ie m i z fo lw a r k ó w t iw a i przedłuża się?

Pow ieść K o w a ls k ie g o n ie bez p o w o d u k o n ­ c e n tro w a ła uw agę na dw orze i zie m ia ń s tw ie . W w iado m ości mas c h ło p s k ic h po p rz e w ro c ie m a jo w y m d y k ta tu ra , rząd, sanacja z la ły się w p o ję c ie rz ą d ó w i w ła d z y szla che ckiej. W a lk a o b ron na w s i p rz e c iw sa n a cji, w a lk a narzuco­

na i n ie o d w o ła ln a m ia ła w p e rs p e k ty w ie za­

ognione, sta re a niesp ełn io ne pragnienie, zie m i.

P is a rz w y s u w a ją c obraz d w o ru w ie d z ia ł, że w y w o ła on oczyw iście o d ru c h n ie n a w iś c i w o ­ bec współczesnych rz ą d ó w san acyjno-o zon o- w y c h . K o w a ls k i p rze su w a ją c a k c ję po w ieści o 20 la t wstecz, w ie d z ia ł, że nie u p ro w a d za c z y te ln ik a w h is to rię , ale h is to rią n ie s p e łn io ­ ną, a da w no ju ż d o jrz a łą do rozstrzygn ię ć, o ś m ie li i po budzi m asy c hłop skie d ro b n o - i ś re d n io ro ln e do d z ia ła n ia re w o lu c y jn e g o . W ied ział, że zw raca się do n ic h z in n e j s tro n y , n iż to c z y n ił w no w e lach „D a le k ie i b lis k ie “ , n iż c z y n iła to W asilew ska w „O jc z y ź n ie “ . P o ­ d e jm o w a ł m o b iliz a c ję nie u k a z u ją c końco.

w y c h zadań re w o lu c ji, a ty lk o pierw sze. N ie te, do k tó ry c h d o jrz a ła re w o lu c y jn a część spro le ta ryzow a ne go c hłop stw a, ale do k tó ­ ry c h d o jrz a ły najszersze masy, w łą c z n ie (i przede w s z y s tk im ) z go s p o d a rs k im i k la s a m i na w si. K r ó tk o m ó w ią c — do r e w o lu c ji b u r ­ ż u a z y jn e j, k tó re j fa la p o z w o liła b y działać p ro le ta ria to w i k o n s e k w e n tn ie d a le j i w ra z a n im biedocie c h ło p s k ie j.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Państwu pięknych chwil w świetle choinki, radosnych przeżyć w gronie najbliższych, dystansu do świata w tym szczególnym czasie i

Dla operatorów samosprzężonych obraz numeryczny jest rzeczywisty, jego kresy należą do widma, widmo zawiera się w domknięciu ob- razu numerycznego, więc dla operatora

Ludzie ganiają po ulicach i sklepach bez maseczek, kina i knajpy są otwarte, korzystamy z hoteli i pensjonatów ”..

Dziś wiadomo, że choć wyprawa na Marsa z udziałem ludzi wyruszy - jak się rzekło - nie wcześniej niż w roku 2015, to jednak już w końcu lat

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

[r]

zachęcamy do wykonania w tym tygodniu poniższego ćwiczenia – wydrukujcie sobie lub zapisujcie przez tydzień w swoim notatniku bądż na kartce, jeśli uda Wam się zrobić jakiś

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z