Stanisław Dąbrowski
Charles Bally o mechanizmie
ekspresywności językowej (1925) :
(próba uważnej lektury)
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (52), 118-135
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 118
listyczna’, i ‘niska’ — chustka do nosa. "V ieux” bywa używane jako deprecjacja, w zw rotach będących w yrazem pogardy i przeklina niem — ale może tu też być, przeciwnie, wyniesieniem zachowanej cenności: znaku czegoś doznanego niegdyś od drugiego człowieka, w yniesieniem w atm osferze powagi ostatecznej.
Na uderzającą tendencję tłum aczeń polskich ze współczesnej lite ra tu ry francuskiej do w ulgaryzacji zwracano już kiedyś uwagę z okazji przekładów nie całkiem świętej pam ięci Jan a Szatta, p ro blem jednak w ydaje się wciąż paląco wręcz aktualny. Koniec K oń
ca gry to wzniosłość ludzka — choć zarazem cała ludzka mizeria.
Ale nie wulgarność. Koniec gry to współczesna m enippeja — tw ó r czość B ecketta jest par excellence m enippejska — a m enippeja łą czy wzniosłość i niskość, powagę i śmiech, w ykorzystuje to, co na- turalistyczne, aby w yrazić sensy głęboko symboliczne, ale właśnie nigdy nie jest w ulgarna.
W ydaje m i się, że K ędzierski je st na dobrym tropie, kiedy p rze ciw staw ia dobre tłum aczenia Balzaca, dokonane przez Rogozińskie go, i jego ta k dalece nie mogące sprostać oryginałom tłum aczenia Becketta. Sądzę, że istnieje związek m iędzy takim faktem naszej k u ltu ry , jak poćw iartow anie Astrei, i trudnościam i, jakie ma naw et w y traw n y tłum acz z przekładam i Becketta. Tego rodzaju postępo w anie wobec dzieł sztuki, daw nej to karczowanie naszych korzeni.
Danuta Danek
Charles Bally o mechanizmie
ekspresywności językowej (1925) *
(Próba uw ażnej lektury)I
1. Czyniąc przedm iotem głównego zaintereso w ania i analizy pracę o „mechanizmie ekspresywności językow ej”, rodzaj dw ustronnego tła (odniesienia) czynim y z wcześniejszej pracy B ally’ego Definicja s ty lis ty k i (1909 *) oraz z opartego na
* Ch. Baily: Mechanizm ek spresji ję z y k o w e j (19251). W: S tylistyka Bally’ego. W y b ó r tekstów. Tłum. U. Dąmbska-Prokop. Warszawa 1966, s. 110— 149. Liczba w n aw iasie (czasem dla uniknięcia niejasności poprzedzona skrótem SB) od syła do tego artykułu, a także do wcześniejszej pracy B ally’ego Definicja s t y lis tyki (s. 39—74) oraz do syntetycznych charakterystyk pióra M. R. Mayenowej (s. 5—24) i U. Dąmbskiej-Prokop (s. 25—38). Inne skróty w prowadzone w n i niejszej pracy: A. Heinz: Dzieje ję zy k o zn a w s tw a w zarysie. Warszawa 1978 (HD); S. Skw arczyńska: J ęzykow a teoria asocjacji w zastosowaniu do badań literackich. W: Studia i szkice literackie. Warszawa 1953 (SJ).
późniejszej pracy Bally’ego (O m otyw acji znaków językow ych; 1940) arty k u łu Stefanii Skwarczyńskiej Językow a teoria asocjacji
w zastosowaniu do badań literackich (1949). Ta okoliczność ułatw ia
rozpoznawanie trw ałych elementów doktryny B ally’ego, pozwala na ugruntow anie opinii dotyczących pracy analizowanej (a czasem skłania do pobocznych polemik z uw agam i i opiniami zaw artym i w artykule Skwarczyńskiej). Intencja naszej pracy jest krytyczna, ale w odniesieniu do analizowanego tekstu, nie zaś w stosunku do Bally’ego — wybitnego twórcy stylistyki językoznawczej. Sama krytyczność traktow ana jest zresztą (w tej, jak i we w szystkich moich pracach tego rodzaju) jako techniczny środek możliwie jak najlepszego zrozumienia koncepcji. Granicą możliwości rozum ienia są (godzimy się tu z samym Ballym) „niejasne sform ułow ania”, rodzące „błędy i dwuznaczności” (110). Więc też ich tropieniem musi w znacznej mierze być sam wysiłek rozumienia. P rzy ta kim nastaw ieniu poznawczym ostrożność wobec wywodów B ally’ego musi być tym większa, bo badacz ten jest przeciwnikiem m etodo logicznym „przesadnej ścisłości”, analityzm u, system atyzm u, no- motetyzm u (szukania „mechanicznych reguł” językow7ych), inte- lektualistycznego obiektywizmu, a dużą ufność pokłada w intro- spekcyjnym („obserwacja w ew nętrzna”) i intuicyjnym uchw yty- waniu „syntetycznego” charakteru „faktów językowych” (40—45, 73).
Zachodzi tu zresztą sytuacja szczególna. Bally, przeciw ny ustalaniu „reguł” językow ych, zjawiska językowe chce tłumaczyć przy po mocy „praw psychologicznych i społecznych” (44—45), co: 1) stw a rza opozycję „reguły” i „praw a” (opozycję chyba niezbyt ostrą); 2) jest sprzeciwem wobec badawczego im m anentyzm u lingw istycz nego, skoro psychologia i socjologia m ają językoznawstwu do star czyć „praw ” tłumaczących. Można by sądzić, że prowadzić to m usi do dezautonomizacji (heteronomizacji) samego językoznawstwa, mimo że dokonuje się w ram ach reakcji przeciw pozytyw istyczne m u naturalizm ow i. Ale taką w łaśnie historyczną postać p rzy jął strukturalizm funkcyjny B ally’ego, należący do nowych orientacji tworzących tę antypozytyw istyczną reakcję, której (strukturalizm u nie wyłączając) wspólnym podłożem był psychologizm W undta. Wiadomo, że naw et najbliżsi uczniowie de Saussure’a (Bally, Se- chehaye) nie byli stru k turalistam i sensu stricto. U Bally’ego trzeba by właściwie stwierdzić synkretyzm (by nie rzec: eklektyzm), skoro ten „genewczyk” krzyżował w swych koncepcjach strukturalizm i logizm zarówno z tradycyjnym filologizmem, jak też z tzw. n u r tem hum anistycznym wywodzącym się z psychologii indyw idualnej i społecznej (należą do tego n u rtu, obok B ally’ego, Croce, Vossler, Spitzer). Ów „hum anizm ” i stru k tu ralizm to tendencje biegunowo przeciwne, więc zawarcie obcych sobie tendencji legło u podstaw nowoczesnej stylistyki, co wręcz musiało przesądzić o jej antyno- micznym charakterze 1, a to z kolei przesądza o... naszym zaintere
J !-•* R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 120
sowaniu tą stylistyką, gdyż: „Zaostrza się nasz apetyt teoretyczny, ilekroć spotykam y się z trudnościam i przy próbach rozwiązania za gadnienia (...) Do najwyższego stopnia podnoszą (...) zainteresow anie tzw. antynom ie lub paradoksy (...) (które) m ają siłę twórczą, gdyż w7raz z ich rozwiązaniem odkryw a się praw dy doniosłe, dotąd u k ry te ” 2. W dodatku — jak o tym świadczą dzieje refleksji nad paradoksam i przekazanym i (zadanymi) nam przez starożytność — refleksja ta k a m usi być wielodrożna i w ielokrotna. U sprawiedliwia to zatem i naszą próbę.
2. Ale wskazanie na stru k tu ralizm jako na kierunek, do którego n a leży Bally, nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego Bally szuka psychologicznej podstaw y badań nad mową (parole); a wskazanie na w spom niany „ n u rt hum anistyczny” w językoznawstwie stanow i odpowiedź zbyt ogólną — i należy ją uszczegółowić, co zwróci nas ku pograniczu antropologii (koncepcja człowieka) i personologii (koncepcja osobowości). Bally rep rezen tu je „rom antyczną” (anty- klasyczną) koncepcję człowieka: człowiek dlań to nie stw orzenie rozum ne (animal rationale), lecz przede wszystkim stworzenie afektyw ne; p rzy czym w afektach w yraża się (zdaniem B ally’ego) nie tylko istota człowieczeństwa, lecz także istota podmiotowości i jednostkowości. Zresztą między pojęciam i „osobowość”, „subiek tyw ność”, „ch a rak ter”, „tem p eram en t”, „jednostkowość” nie ma (niestety) w wywodzie B ally’ego zbyt w yraźnych odróżnień — i niech to będzie pierw szy przykład potw ierdzający niechęć tego badacza do „przesadnej ścisłości”. „A fektyw ność” to zbiorcza, nie jasna „kategoria”, któ ra m a oznaczać w szystko to, co w człowieku pozaintelektualne; wszystko to, co „nie należy do naszej inteligen cji” (46). Je st to więc zdecydowanie antyintelektualistyczna kon cepcja jednostki ludzkiej. Jednakże koncepcja ta m a być zara zem — z woli B ally’ego — naukowa. I w łaśnie tę próbę związania antyintelektualizm u z naukowością uznam za pierw szą z antynom ii właściwych stanow isku B ally’ego, bo nauka operuje przecież in telektem i racjonalnym i kryteriam i.
Już można wskazać na znaczne podobieństwo poglądów epistem o- logicznych B ally’ego z poglądami jego rówieśnika, H enri Bergsona. Bergson sądził, że poznanie potoczne i logiczne poznanie naukow7e są jednako dziełem intelektu, k tó ry zmienną rzeczywistość schem a tycznie u jm u je w stałe form y niezdolne do zachowania tego, co w zjawiskach rzeczywistości indyw idualne; analitycznem u, un ie rucham iającem u, ujednostajniającem u i „m echanizującem u” po znaniu intelektualnem u przeciw staw iał Bergson poznanie intu icy j ne, którem u dostępne jest to, co bezpośrednie, żywe, osobiste, w e w nętrzne, indyw idualne, całościowe, organiczne. Bally (o spraw ach językoznawczych) mówi w podobnych schem atach: dla faktu eks p resji należy odnaleźć jego odpowiednik logiczny, abstrakcyjne po jęcie identyfikujące („ideę”) i dlatego obojętne wyrazowo — i do
2 T. Kotarbiński: Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk. Wyd. II. Wrocław 1961, s. 258 i n.; zob. też s. 479, 612 i n.
121 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
piero na jego tle ustalić „ton afektyw ny”; takie neutralne form y pojęciowe w ytw arza z jednej strony „język logiczny czy intelek tu a ln y ”, a z drugiej „język ogólny”, tj. obu im właściwa jest rola ujednostajniająca, dezindywidualizująca. Niedostępna ani intelek towi, ani badaniu analitycznemu (więc nieuchw ytna dyskursyw nie) odpowiedniość między „myśleniem em ocjonalnym ” a jednostkow y mi faktam i językowymi uchw ytyw ana ma być poniekąd intuicyjnie, w introspekcyjnej, bezpośredniej naoczności („obserw acja faktów zachodzących w umyśle mówiącego”, „obserwacja w ew nętrzna”, „refleksja w ew nętrzna”). Bally sądzi, że w ten sposób przezwycięża abstrakcyjny teoretyzm i utrzym uje badanie naukowe „na gruncie praktycznym ”, na gruncie empirii. Tak wygląda „psychologiczna podstaw a” badań mowy 3.
Czyniąc swym przedm iotem badania to, co w mowie afektyw ne, Bally skupia się — można by sądzić — na tym , co jednostkowe, a w ym ija to, co ogólnospołeczne; ale on i tu dokona antynom izują- cego „pojednania”, bo jego stylistyka badać ma inw entarz istnie jących w języku, operatyw nych komunikacyjnie, schem atycznych „środków ekspresji”, które naw et — jak podejrzewa Bally (prze ciwnik systematyzmu!) — tw orzą system. Bally mówi jednocześnie, że mowa jest jednostkowa i że jest ponad jednostkowym (i dzięki tem u kom unikatyw nym ) „faktem w ybitnie społecznym”. Przedm io tem swego zainteresow ania uczynił uspołecznioną (a więc już zdez- indywidualizowaną) technikę ekspresji. Rzeczywistość ekspresyw ną
parole sprowadził na grunt stru k tu ry danego języka. Zajął się zo
biektyw izow anym i wyrazam i „naszej subiektywności”, zdezindywi- dualizowanym i „przejaw am i istoty indyw idualnej”, norm am i od biegania od normy; a więc świadomie zbudował paradoksalny przedm iot badań. Tadeusz K otarbiński zauważa, że rozwiązanie p a radoksu antypodów doprowadziło do zmiany pojęcia spadania. W y rażam opinię, że rozwiązanie paradoksu stylistyki lingwistycznej B ally’ego dokonuje się poprzez zmianę poglądu na funkcje „języka ogólnego”, który jest przezeń rozum iany równie jednostronnie (te ren abstrakcyjnych „nie nacechowanych” emocyjnie upojęciowień), jak jednostronnie rozum iana jest osobowość (pozaintelektualna psy- chostrefa wszelkiej „afektyw ności”) 4.
3 W. Tatarkiewicz: Historia filozofii. T. III: Filozofia X I X wieku i w spółczes na. W arszawa 1950, s. 288—292,: SB 25—26, 40—46, 84.
4 Kotarbiński: op. cit., s. 258; SB 39, 44—46, 57; HD 244—245; SJ 315. Przyznam lojalnie, że paradoks stylistyki lingwistycznej Bally’ego żywo przypomina „pa radoks żywego organizmu”, w którym „przejawia się problem w ięzi i ze rw ania między entropią i (...) negentropią” ; paradoks przez L. Brillouina rozwiązany w oparciu o „koncepcję ściśle wiążącą ład z nieładem, tj. czyniącą z życia oparty na logice złożoności układ ciągłej reorganizacji” ; przedmiotem badania staje się w tedy „ład czerpiący z nieładu siłę własnej organizacji”, a sam ba dacz unika „sztywnej kategoryzacji” i „jasnego rozgraniczania”. Zob. E. Morin: Zagubiony paradygmat — natura ludzka. Tłum. R. Zimand. Warszawa 1978, s. 41, 63—65. Z innych przyczyn należałoby porównawczo odesłać do pracy E. Sapira Mow a jako rys osobowości. W: Kultura, język, osobowość. W ybrane eseje. Tłum. B. Stanosz i R. Zimand. Warszawa 1978.
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y
Całość powyższych uw ag trak tu jąc jako ogólne wprowadzenie, przejdźm y teraz do analizy, która powinna się (m.in.) stać rodzajem spraw dzenia tych uw ag w prowadzających. Będzie to zatem powrót do chyba w szystkich spraw już napom kniętych.
II
Mowa ma być w yrazem (przejawem) afek- tywności. Czym więc je st afektywność? Ma być „bezpośrednim przejaw em subiektyw nych form ” myślenia. Ma też być „nierozer w alnie związana z naszym i przeżyciam i, pragnieniam i, wolą, w ar tościow aniem ”, tj. tym , w czym „uzew nętrznia się nasz osobisty udział w otaczającej nas rzeczywistości”. A więc jest nie samą su biektyw nością (skoro jej „przejaw em ”), ani nie samym przeżyciem (skoro z nim jest „zw iązana”); ani pragnieniem samym, ani wolą (110). A przecież kiedy indziej Bally właśnie pragnienia i dążności („w ola”) uznał za samą afektywność (46), chociaż zarazem (!) nie w ykluczył ich czysto intelektualnego ch arak teru (45). Stosowanie k ry teriu m „przesadnej ścisłości” ujaw nia chaos różnych określeń tego samego przedm iotu i można by uznać takie k ry teriu m za nie lojalne wobec B ally’ego, gdyby nie to, że ten przeciw nik „prze sadnej ścisłości” zaleca jednak... „staranne odróżnianie pojęć” (111). Jednym z naszych zadań m usi być rozpoznanie stopnia niejasności w łaściwej wypowiedziom B ally’ego.
Na użytek dalszych rozważań trzeba nam utożsamić afektywność z em otywnością (uczuciowością, wzruszeniowością), co czyniąc — nadal pozostaniem y w zgodzie z Ballym, który wszak wprowadził kategorię „m yślenia em ocjonalnego” (113) obok kategorii „pojęcia afektyw nego” (149). Trzeba też pam iętać, że „m yśl” u B ally’ego to praw ie zawsze „m yśl em ocjonalna” (46, 52) 5, bo dopiero w tedy w yjaśnia się mówienie o „zasadniczej antynom ii” języka i myśli, kom unikacji i ekspresji. U podłoża tej antynom ii leży przeciw ień stw o „idei” (pojęć obiektyw nych) i uczucia (46, 117— 118). Teraz już nas nie zdziwi w yrażenie „język afektyw ny czy ( = czyli!) eks presy w ny” (110), z którego w ynika utożsam ienie afektywności z ekspresywnością (chociaż ekspresywność to uzew nętrznienie afek- tywności), bo podobnie utożsam iła się afektywność z subiektyw no ścią (chociaż afektywność to „przejaw ” subiektywności); trafiło się naw et w yrażenie „ekspresja afek ty w n a” (118). Nie dziwi też już jednoczesność dążenia do odróżnień (np. 3 rodzaje ekspresy wności: językowa, sytuacyjna, podmiotowa) i do — zacierania przeciw ieństw
5 Chociaż często czytamy o „naszych m yślach i uczuciach” (np. s. 39), co by w skazyw ało na odróżnianie (przeciwstawianie?) m yśli i uczuć. Zresztą ta om awiana teraz kwestia tłum aczy się w znacznej m ierze po odniesieniu jej do znanej opinii Wundta, że wobec jedności struktury psychofizycznej czło w ieka treściom emocjonalnym (afektom) towarzyszą naturalne ruchy ekspre syjne, rozładowujące napięcie powstałe w w yniku afektu (HD 186).
123 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
między biegunowo różnymi pojęciami teoretycznym i poprzez wska zywanie na „szerokie dziedziny pośrednie” (tj. na „konkretną rze czywistość”; 111).
III
Bally przyjm uje de Saussure’owskie odróżnie nie między langue a parole (mową jednostkową aktualizującą ję zyk; 111) w raz ze wszystkimi niejasnościami tego odróżnienia (HD 240). Jeśli „mowa jednostkow a” to „po prostu funkcjonow anie ję zyka” (112), to przecież i wypowiedzenie sądu logicznego — mimo swej bezekspresywności (113) — też być nią powinno, bo też jest „językiem w działaniu”, użyciem języka; a jednak okaże się, że „mową jednostkow ą” jest raczej tylko „mowa em otyw na” (142), „mowa afektyw na” (126), co by wypowiedzenie sądów logiczmych, a także zw roty o charakterze „klisz literackich” (np. „pochodnia nocy”) albo zw roty przysłowiowe „wprowadzone w obieg przez mowę ludow ą” (117) i w ogóle wszelkie „częste użycie” (118) p rze suwało ku langue ze względu na ich „bezosobistość” (por. 11— 120), chociaż langue to (skądinąd) przecież system, a każda wypowiedź jest już tekstem . Teraz widzimy, iż Bally dlatego mówi również 0 ,,ję zy k u logicznym” i o „ję zy k u ogólnym”, że umożliwia m u to ta właśnie dwuznaczność. Drugi biegun tejże dwuznaczności osiąga Bally, kiedy mówi z naciskiem, że mowa „w samych swoich pod staw ach jest w ytw orem in telek tu ” (117), że jest „w istocie swej intelektu aln a” (118, 123), co ma przede wszystkim oznaczać, że mo wa (tak samo jak język) jest schematyczna i stereotypowa (a dzięki tem u zrozum iała dla innych; 46). Na tym biegunie ujaw nia się, że mowa może mieć co najw yżej zabarwienie afektywne (52). I u jaw nia się nieprawdziwość opinii, że tylko „znaki całkiem indyw idual ne należy zaliczyć do dziedziny m owy” (116) 6, a także opinii, że „język, k tó ry w yraża również myśli, przede w szystkim w yraża uczucia” (46).
Z pozoru ostra i w yrazista, ta k przez Bally’ego mocno podkreślana antynom ia ekspresji i kom unikacji (mowy i języka, subiektywności 1 obiektywności, emocji i intelektu, improwizacyjności i konw en- cyjności, syntetyzm u i analityzm u, jednostkowości i ogólności, in tegralności i aspektowości, wyobrażenia i pojęcia, nacechowania i jego braku, m otywacyjności i arbitralności, innowacji i autom a tyzmu), w szczegółach rozwijanego przez Bally’ego kom entarza w y jaśniającego okazuje się jednak — jak widzieliśmy już — m ętna, a sam kom entarz chaotyczny. Bally twierdzi, że nieprzekazyw alne
6 W dodatku nie wiadomo, jak to, co w sw ej spontanicznej „im rowizacyjno- ści” „całkiem indywidualne”, m oże być traktowane jako znak i podlegać in terpretacji (116). Zresztą Bally raz mówi, że sytuacja m usi przestać być oznaką, by stać się środkiem (znakiem) mowy (115), a raz, że jest ona m ow y tym bliższa, im bardziej jest indywidualną oznaką (116).
są abstrakcyjne i analityczne treści intelektualne („Wysiłek ten je st praw ie zupełnie darem ny...” ; 45); ale tw ierdzi też, że nieprze- kazyw alne są „syntetyczne i jednostkow e” wzruszenia (117). Te sprzeczne tezy łączy naw et — jako jakby ogniwo pośrednie — jed no zdanie: „S tany psychiczne, afektyw ne z założenia, z założenia również m ają być w yrażone w języku w sposób in telek tu aln y ” (117). Zdanie to uw ażam za bardzo szczególne i ciekawe. W ynika z niego, że Bally doskonale zdaje sobie sprawę, iż ma do czynienia z a n ty nomią skonstruowaną (a nie antynom ią „ontyczną”): jest ona p rze cież pochodną dw u założeń. Ale Bally aprobuje stan antynom iczno- ści, nie dążąc do jego przezwyciężenia. Chciałoby się rzec: brnie w antynom ię, zam iast ją rozwiązać przez analizę i rewizją założeń. We w łasnym rozum ieniu Bally ją przezwycięża, rozw ijając swoją stylistykę lingwistyczną (121), opartą (m.in.) na fikcyjnej tezie o bezwyrazowości języka potocznego. Czyż to nie paradoks, że
językoznaw ca dysponuje taką koncepcją języka, któ ra mu każe
tw ierdzić, iż „w każdym określonym w ypadku, rzeczywistym, kon kretnym , «niespraw iedliw y» (tj. słowo «niesprawiedliwy» — S.D.)
odzyskuje w brew język o w i w artość subiektyw ną i emocjonalną, k tó ra w sposób konieczny narzuca pojęcie niesprawiedliwości, z chwilą gdy zostanie zaktualizow ane” (119)?
Ale opozycji „język — m ow a” odpowiada nie tylko opozycja „bez- podmiotowość — podmiotowość”, lecz także opozycja „bezsytuacyj- ność — sytuacyjność”. B ally podkreśla, że mowa jest zawsze sy tu acy jn a i m iędzy mową a sytuacją nie tylko jest związek, lecz także — nie ma w yraźnej granicy. S ytuacja okazuje się kontek stem sensu largo, a kontekst — tekstow ą sytuacją mowy (112). Jed n ak B ally nie m a słuszności, kiedy mówi o uzupełnianiu przez sytuację „braków języka”. Mowa jest funkcją (i elem entem ) sy tu a cji, tzn. kształtow ana je st przez całość sytuacji, ale też sama od działuje na k ształt tej całości, „w topiona” w nią (112). Ponieważ dla człowieka każda sytu acja jest sytuacją zachowania (czy ogól niej: działania), problem em tu się staje (jak powiada Kazim ierz Budzyk) „związek m owy potocznej z działalnością p rak ty czn ą”, jeśli nie w ręcz problem m owy jako postaci działania. W tedy — jaw nie stanąw szy na gruncie obcego de S aussure’owi pragm atyz m u (zresztą staje na tym gruncie po części i Bally) — elim inujem y zupełnie norm atyw istyczny pseudoproblem „braków języka” i sta jem y przed w ręcz prakseologicznym zagadnieniem w spółdziałania różnych postaci działania. W tedy też postać językowa wypowiedzi m usi zostać poddana zasadzie „ekonomii w ysiłku”, któ ra niekiedy redukuje słowo do m inim um , a naw et do zera. Stopień ujęzyko- w ienia wypowiedzi jest odw rotnie proporcjonalny do stopnia in tensyw ności związku m owy potocznej z sytuacją i d ziałan iem 7. Oczywiście, byw a i tak, że mowa k ieruje sytuacją i organizuje ją,
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 1 2 4
7 K. Budzyk: O m o w ie potocznej i ję zy k u poezji. W: S tylistyka — poetyka — teoria literatury. W opr. H. Budzykowej i J. Sław ińskiego. W rocław 1966, s. 62—63.
1 2 5 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
i tak, że mowa „poddaje się sile zew nętrznej”, zdana na jej prze wagę (112).
Ale spraw a sytuacyjności mowy zajm uje Bally’ego tylko ze wzglę du na „rolę, jaką odgrywa sytuacja w przekazyw aniu myślenia emocjonalnego” (112). Już to pozwala nam na dostrzeżenie jednej więcej niejasności w rozumieniu tego, co emocjonalne. Pam iętam y, że w grę wchodziła opozycja „intelektualne — afektyw ne” rozu miana tak, że cokolwiek nie jest czysto intelektualne (np. wola, dążność, pragnienie), to „jest” afektywne. Teraz widzimy, że głów na sfera woli, dążności i pragnień, tj. sfera sytuacyjno-pragm atycz
na, zastaje w ym inięta w poszukiwaniu tego, co afektyw ne (emo-
tywne). Bally’ego napraw dę obchodzi tylko wzruszeniowość” i trzeba to stw ierdzić także wtedy, kiedy jego własne przykłady interpretow alibyśm y inaczej.
Skoro nie ma „ostrej granicy między sytuacją a m ow ą” (115), to nie m a jej tym bardziej między zachowaniem mimowolnym a środ kiem (sposobem) ani między oznaką 8 (objawem) a znakiem. I d la tego przykłady, przez Bally’ego traktow ane jako różne (113), m ają jednak m om enty wspólne. Żaden „wyraz rozpaczy” nie jest czystą oznaką, bo każdy w yraz ma przeznaczenie społeczne, a więc i cha rak te r znakowy, inform acyjny. Jest zawsze (użyjmy słów B ally’e- go) „naśladowczy i zam ierzony” (114), co ani nie wyklucza nikłego stopnia jego uświadomienia, ani nie zakłada jego „prem edytacyj- ności”. Zatem uwaga taka nie jest podawaniem w wątpliwość szczerości rozpaczy, lecz tylko podkreślaniem społecznego charak teru ludzkich przeżyć i zachowań, co w sposób bardzo głęboki i a u tentyczny w yraża się np. w obrzędowym charakterze zarówno opłakiwania zm arłych, jak też radości weselnej. Do obu p rzy k ła dów (okazywanie rozpaczy; oskarżanie zbrodniarza wobec ofiary) daje się przecież odnieść uwaga, że raz mowa czy wszelkie inne zachowanie dyktow ane są przez sytuację, a innym razem ją orga nizują. W arto tu przypomnieć aforyzm Kotarbińskiego: świado mość sytuacji działa jej na przekór 9.
Bally jakby nie zauważa nieodmienności drugiego z tych p rzy k ła dów („Ty to zrobiłeś”) od wszystkich dalszych przykładów, bo przecież już tu taj m am y do czynienia z tym, co nazwał „elipsą przez w skazyw anie” (115); już tu taj gest nie jest bynajm niej „za lążkiem znaku” (114), lecz pełnofunkcyjnym znakiem. Ta znako wość pozajęzykowa, stanowiąca element sytuacji mówienia, zosta je nim ogarnięta. To już nie „mówienie jest wtopione” w rzeczy wistość pozajęzykową (112), lecz odwrotnie: ona zostaje przez nie ogarnięta, w arunkując jego właściwe funkcjonowanie. Tylko że
8 N ie wiadomo, czemu Bally oznakę określa jako św iadectw o „zjawiska, k tó rego p rze dtem nie znano". Szloch i załam ywanie rąk mają być „oznakami wzruszenia”. (Ale co w e wzruszeniu jest „nieznane” ?). Przecież są to w dużym stopniu oznaki „uznakowione” ; przyznaje to sam Bally w łaśnie przez to, że m ówi o owym „przedtem nie znanym ”. Prawdziwra oznaka nie ma intencji informacyjnej.
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 1 2 6
Bally nie m a racji, kiedy w tych pozajęzykowych „środkach mo w y ” (115) widzi głównie „środki afek ty w n e” (114) i wiąże je z pro blem atyką stylistyki ekspresyw nej; są to przecież — jak sam po wie — „dane sy tu acji” sfunkcjonalizow ane znakowo (115), a więc wiążące się z problem atyką sem iotyki (116), a także z problem a ty k ą teorii zdania. Powiedzm y za H jelm slevem , że o istocie języka stanow ią nie elem enty substancjalne, lecz istniejące w nim relacje. Język jest siecią relacji (HD 303) i w ty m znaczeniu formą, którą przeciw staw ić można substancji fonicznej i treściowej (HD 233). Zdanie też jest form ą: schem atem syntagm atycznym , który może ulec różnem u paradygm atycznem u w ypełnieniu (HD 239) — ciągle w w arunkach pełnego ujęzykowienia, tzn. wyłącznego używ ania znaków językowych (leksyka). Otóż elipsa — w in terp retacji Bal- ly ’ego — nie dotyczy stru k tu ry zdania, lecz językowego (leksykal nego) w ypełnienia tej stru k tu ry : ono ulega ograniczeniu, zastąpione przez „znaki sytuacyjne”.
R yzykuję tezę, że Bally dokonuje tu term inologicznej ekstrapola cji, która prow adzi do swego rodzaju „przeinterpretow ania”. Bally na sytuację semiotyczną nakłada term inologię lingwistyczną i dla tego działanie, zachowanie, stan rzeczy — in terp retu je jako stru k tu rę zdaniową. Niebezpieczeństwo nie jest jawne, póki w ystępuje jakieś m inim um słowne. Czytamy: „Jeżeli powiem: «Patrz!», gest w skazujący na przedm iot zam ienia ten przedm iot w dopełnienie czasownika patrzeć”. Albo: „Gdy (...) ktoś mówi «Niestety!» na w idok przyjaciela leżącego na łożu śmierci, sytuacja staje się pod m iotem psychologicznym, a w ykrzyknik orzeczeniem, chociaż zda nie zostało ściągnięte do jednego wypowiedzianego znaku. Z tego samego powodu «Pożar!» w określonej sytuacji je st także zda niem ” (115— 116)10. Ale kiedy dochodzimy do zera „znakowości językow ej” , w tedy przecież znika wszelki pozór „wcielania do ję zyka” (117) pozajęzykow ych „środków m ow y”, gdyż po prostu nie m a już wcale samej mowy, skoro ona jest „ językiem w działaniu” (112). I nie należałoby już w tedy stosować in terp retacji „zdanio w ej” (odmiana in terp reta cji językoznawczej), której stosowanie —■ w tej sy tuacji — nazyw am „przeinterpretow aniem ”. Ale dla Bal- ly ’ego brak granicy m iędzy mową a sytuacją prow adzi do braku granicy m iędzy lingw istyką a sem iotyką; dlatego czytam y: „Nie m a zasadniczej różnicy między np. zmarszczeniem brw i a zdaniem w yrażającym gniew” (116). Nie ma, ale z perspektyw y ogólnofunk- cyjnej czy pragm atycznej n , czy ogólnosemiotycznej, ale Bally roz
10 N ie powołując się na B ally’ego, Roman Ingarden w 1958 r. bronił przed za rzutami Jerzego Kuryłowicza sw ej dawnej opinii, że w ydany (przez kogoś biegnącego w przerażeniu ulicą) okrzyk „Ogień!” je s t zdaniem, bo „w tej skrótowej, skondensowanej postaci pełni on funkcję pełnego zdania, dającego się w yeksplikow ać” (R. Ingarden: O dziele literackim. Badania z pogranicza ontologii, teorii ję zyka i filozofii literatury. W arszawa 1960, s. 169, przyp. 2). 11 I dlatego, w yakcentow ując funkcję pragm atyczną m ówienia, mógł Budzyk (op. cit., s. 62) napisać: „Gdy dwoje ludzi idzie razem pod rękę, słowo «stań my» czy zatrzym anie się w sensie po prostu fizycznym daje identyczny re zultat”.
127 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
p atru je rzecz z perspektyw y językoznawczej, do której chce się programowo ograniczyć, a z której — jak sądzę — widać już nie bezpieczeństwo zagrażające, ,,gdy się nie przestrzega różnicy m ię dzy językiem, mową a sytuacją” (120). Czyż B ally nie powiedział, że praw em (i, dodajmy, teoretyczną powinnością) lingw isty jest traktow ać mowę i język jako „różne ty p y ” (143)? Więc ileż b ar dziej — mowę i behaviour, mowę i sytuację. O tym , że gest pełni funkcję zdania, można mówić tylko z perspektyw y właściwego zdania językowego. Na rzeczywistość poza językową zostaje eks trapolacyjnie nałożony lingwistyczny schemat. To tylko człowiek może sobie pomyśleć, że np. pies, skomląc i drapiąc w drzw i, tw o rzy „rów noważnik” zdania: „Proszę cię, otwórz i wpuść mnie do pokoju” 12.
IV
Zatarłszy granicę (różnicę?) między sytuacją (konsytuacją) a tekstem (kontekstem) m ow y (112), Bally spożytko- w uje to w swej koncepcji, gdyż do sytuacji zalicza (119) środki (sposoby) mowy, którym przypisze rolę ekspresywną. Nazwie je naw et środkami afektyw nym i. Zalicza do nich: intonacje, akcenty, tempa, ry tm y (wynikłe z powtórzeń), milczenie; ale też mimikę, gest, postawę; a także neologizację, neosemantyzację, niezwykłość w yrażenia lub zestawienia słów (112, 114); a nawet... niezwykłość rozumowania (121). Powiedzmy zaraz, że biorąc rzecz „substan cjalnie”, są to „środki” bardzo różnej n atury i różnego porządku. Zdajem y sobie sprawę, że w rozumieniu Bally’ego m ają one być objęte jednością (czy wspólnotą) ich funkcji (scil. ek sp resy w n ej)13, ale też z góry zastrzegamy, że wydaje się wątpliwe, by to mogła być jedyna funkcja, jaką się im (w ich różnorodności) da przypisać. Z zastrzeżenia tego powinno wynikać, że Bally nazbyt u jed no staj nia i ujednoznacznia rolę owych „środków”. Sprawę tę już sygna lizowaliśmy, omawiając użyty przez Bally’ego przykład oskarżania zbrodniarza wobec ofiary. W pewnym (i to chyba właściwym) sen sie nie są to wcale środki ekspresji, bo — jak w ynika z k om enta
12 Na m arginesie uwag o „zerze ujęzykowienia” odnotowuje B ally pomysł „literatury «bez literatury»”, w której ograniczono by się do odtwarzania rze czywistości „świata zewnętrznego” ; pomysł ten, który Bally w iąże także z „teatrem sytuacji” i z przyszłą ewolucją film u, w ydaje się „przeczuciem” tendencji zwanej „nową powieścią” (114, przyp. 3). Por. M. Głowiński: «Nou veau ro m a n » — proble m y teoretyczne. W: Porządek, chaos, znaczenie. Szkice o powieśc i współczesnej. Warszawa 1968. Sądzimy, że w „prym itywne fakty m ow y” Bally winterpretowuje skomplikowane zabiegi substytucyjne (123— 124) chyba trochę tak, jak Freud w zachowanie dziecka winterpretowywTał kompleksy w ykryte wcześniej u dorosłych.
18 Bally przecież m ówi: „i niech nam będzie przebaczone, że czerpiemy przy kłady z różnorodnych dziedzin skarbca ekspresji, i że w im ię zasad ogólnych łączymy fakty, które nie mają zwyczaju sąsiadować z sobą” (122).
rza — środek ostatecznie jest tylko jeden: uniezwyklenie (urozmai cenie, odstąpienie od reguły). A to, co nazw ano „środkam i”, jest to raczej m ateriał, w którym się uniezw yklenie realizuje. Nie intona cja jest środkiem , jest nim uniezw yklenie intonacyjne; nie akcent je st środkiem , jest nim uniezwyklenie akcentuacyjne; nie szyk w y razów jest środkiem, lecz tego szyku uniezwyklenie itd.; przy czym, oczywiście, w każdym z „m ateriałów ” inne są techniczne możli wości uniezw yklania. W przeciw nym razie Bally nie mógłby np. samego szyku w yrazów zaliczyć do „znaków ję zyk o w ych ” (120), m imo że zaliczył go także do pozajęzykowych środków ekspresji. Poniew aż język ma swoje intonacje, akcenty, tem pa, rytm y, szyki wyrazów , więc mogłoby się teraz wydawać, że tym , co pozajęzy- kowe (ekspresywne, afektyw ne, „sytuacyjne”), jest samo owo unie zw yklenie w czystej niejako postaci. Ale Bally u tru d n i nam ten popraw ny wniosek, przypom inając, że „wiele n a jzw yklejszych słów posiada własną, szczególną w ibrację i dużo zwrotów gram a tycznych także w ydaje ton afekty w ny ” (121). To przypom nienie osadza całą kw estię „niezwykłości” na w ew n ętrzn ym gruncie ję zyka (słownik, gram atyka), w ykluczając tym samym problem uw a runkow ań sytuacyjnych i „m ow nych” (tj. uw arunkow ań przez „mowę indyw idualną”), a przy okazji tw orzy jeden więcej p a ra doks: „niezwykłości” („szczególności”) tego, co „najzw yklejsze”. Ju ż teraz „afektyw ność” przestała się przeciw staw iać językowości i v/ jak iejś m ierze ulega podważeniu deklarow ana antynom ia eks p resji i kom unikacji. W dodatku: jeśli to praw da, że ekspresyw - ność („szczególna w ibracja”, „ton afek ty w n y ”) właściwa jest te m u, co językowe (słowo, gram atyczny zwrot), to ekspresywność traci swój konieczny związek z podmiotowością (osobistością, jed- nostkowością), psychologią („świadomość indyw idualna”, „um ysł”, „psychika” , „stan psychiczny” itp.) i sytuacyjnością („Identyfika cja fak tu ekspresji w ym aga uw zględniania jego otoczenia (...)” ; 73). Niejako na skos, na przełaj przecinając pole wywodów B ally’ego, już teraz godzimy się, że istnieją „ekspresyw ne fak ty języka” (ję zyka, a nie mowy), „ekspresyw ność językow a” ; że istnieje ekspre sy wna leksyka i „syntagm a ekspresyw na” (133). I opinia nasza nie w ynikła z naszej inw encji in terpretacyjno-transform acyjnej, gdyż sam Bally mówi bez ogródek: „nie trzeba wyobrażać sobie szcze gólnej sytuacji czy uciekać się do środków należących do mowy, by form y te w yrażały afektyw ność” ; mówi też, że „nie jest ważne, czy form y te są oklepane, czy potoczne”, bo ich emocyjność „jest w łasnością ich sam ych” (122). Ale z tego w ynika, że Bally (aby się tu godzić z nami) m usi się nie zgadzać sam z sobą, bo to przecież on uprzednio przeciw staw iał ekspresywność mowy kom unikacyj- ności języka. N atom iast z B ally’m, który godzi się z nami, m y go dzim y się chętnie, bo jednako „interesuje nas tu jedynie lingw i styczny p u n k t w idzenia” (122). Zwłaszcza że dopadam y do mo m entu, w którym Bally składa oświadczenia tak czysto języko znawcze, że nie dadzą się pogodzić ani z oświadczeniami już nam znanym i, ani z uszczegółowiającymi wywodami, które nastąpią.
Bally mówi, że interesuje go sama językowa technika ekspresyw - ności („połączenia językowe, które podlegają określonym zasadom”), a nie m o tyw y i nie pozajęzykowe s k u tk i ekspresywności (122). I motywy, i skutki mogą być zarówno psychologiczne, jak i este tyczne (tu znów Bally, swoim zwyczajem, nie dopuszcza do w y raźnego rozgraniczenia), a więc nastąpiło odcięcie się tak od este tyki, jak i od psychologii, z której przecież cała koncepcja ekspre- sywności-afektywności została wyprowadzona. Oczywiście, zapew nienia Bally dotrzym ać nie może, bo pom ijając m otyw y i skutki (a więc: „dlaczego?” i „po co?”), uniemożliwiłby sobie w yjaśnienie samych zabiegów techniczno język owych, które przecież wyróżnia (i kształtuje) jakaś funkcja (tj. to, że „czemuś służą”). N aw et o „uniezw ykleniu” mówić nie sposób z pominięciem py tań „dla czego?” i „po co?”. A że m otyw y Bally rozumie w sposób psycho logiczny, więc też faktyczny powrót (w komentarzach) do zagadnie nia m otyw acji musi się okazać powrotem do psychologii. Ale mimo to — właśnie ze względu na swą... niezwykłość — interesuje nas to nie dotrzym ane słowo (oświadczenia).
1 2 9 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
V
Jednakowoż, nie mniej niż ta niezwykłość, m usi nas zajmować to, co jest Bally’ego zwykłością: jego psycho- logizm. Edgar M orin mówi, że do lat pięćdziesiątych naszego w ieku zaklętym rew irem biologii był organicystyczny biologizm, a zaklę tym rew irem antropologii — antynaturalistyczny antropologizm 14. O Ballym trzeba powiedzieć, że zaklętym rew irem jego lingw istyki był jeszcze psychologizm, z którego w ynikają lub z którym się wiążą w szystkie (jak sądzę) aporie jego doktryny. Mówiąc tak, p a m iętam y o historycznej roli psychologizmu, który był jednym z przejaw ów opozycji wobec pozytywistycznego naturalizm u (HD 189, 212, 215), a w W undtowskiej czysto psychologicznej koncepcji języka osiągnął swą fazę szczytową (HD 185). Na poglądach de Saussure’a — który głosił postulat autonomii lingwistyki i podkre ślał, że w urządzeniu znakowym, jakim jest język, czego innego szukają językoznawca, psycholog, socjolog i logik (HD 242) — silne było jednak piętno psychologistyczne. Zdaniem de S aussure’a znak językowy wiąże pojęcie przedm iotu i obraz akustyczny, k tóry był rozum iany nie fizykalnie, lecz „psychicznie”; i sam znak był „ca łością psychiczną” (SJ 306) 15. Jak W undt należał do m łodogram a- tyków, ale zarazem stanow ił w pewnej mierze reakcję na ich p ro gram, podobnie dla przedstawicieli tzw. szkoły genewskiej — więc
14 Morin: op. cit., s. 36—37.
15 Ingarden ten m oment psychologiczny ominął, wprowadzając odróżnienie „konkretnego materiału głosowego” i schematów brzmieniowych („brzmienia słow a”, „typowa postać brzmieniowa”, „typowe brzmienie”, „typowa jakość postaciow a brzm ienia”) na tym „m ateriale” osadzonych (op. cit., s. 57—69).
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 130
i dla B ally’ego — teoria de S aussure’a stanow iła tylko ogólne ram y i p u n k t w yjścia (HD 246); ale Bally z psychologizmem związał się silniej niż jego m istrz. W interesującym nas tu ściśle zakresie p rze jaw iło się to w posłużeniu się (a zwłaszcza w sposobie posłużenia się) kategorią ..asocjacji”, kategorią podstaw ow ą dla B ally’ego teo rii ekspresywności językowej, a wywiedzionej jeszcze z tzw. p sy chologii kojarzeniow ej 16.
Dla B ally’ego ekspresywność językowa ma swe ugruntow anie w psychice — i to zwłaszcza indyw idualnej (110, 144— 145). Bally mówi o „psychologicznej” wartości sytuacji (115) zam iast o fu n k cji sem antycznej (czy naw et wręcz: rzeczowej) tej sytuacji; mówi o „psychologicznym” punkcie widzenia w uznaw aniu sądu (119) za m iast o powinnościowym (apelatyw nym ) charakterze sądu; mówi, że ekspresja dokonuje się za pomocą gry „skojarzeń im plicite”, opierających się na sadzie utajonym (117, 123); zaciera granicę między tym , co psychologiczne („myślenie em ocyjne”, „aktualna m yśl”) a tym , co mowne (119), tj. będące użyciem języka, języko wą znakowością „w działaniu”. Ponieważ Stefania Skwarczyńska rozw ija poglądy B ally’ego w spraw ie częściowej m otyw acji znaku (35), a jej a rty k u ł jest przez nas uwzględniony, więc jej stanow is ku poświęcę także nieco uwagi, zanim szczegółowiej omówię sta nowisko B ally’ego; zwłaszcza że arty k u ł Skw arczyńskiej jest jesz cze późniejszy niż prace Bally’ego. Skwarczyńska stw ierdza, że za gadnienie asocjacji: 1) znikło z zakresu badań literackich w raz z kierunkiem psychologicznym; 2) zupełnie „nie narzuca się” ergo- centrycznem u kierunkow i badań. A przecież naw et jeszcze w u ję ciu Skw arczyńskiej m am y do czynienia z przejaw am i „flirtu badań literackich z problem atyką asocjacji” (S J 304). Skw arczyńska po wie, że „nie obchodzi nas geneza przeżyciow a” (SJ 324), ale zaraz potem w daje się w przypuszczenia, czy „asocjacje dalsze” rodzi „jakieś przeżycie jednostki, jakiś tru d n y do skontrolow ania proces psychiczny” (SJ 326) 17.
Pole asocjacyjne oznaczać m a zespół w yrazów (pojęć) kojarzonych
psychicznie z treścią danego w yrazu jako czynnik o charakterze
system owym (HD 245), a same skojarzenia m ają mieć ch ara k ter n atu ra ln y (SB 73). Ale jak znak językow y nie jest całością p sy chiczną (lecz semantyczną), tak i związki, o k tó re chodzi, nie są — prym arnie! — „asocjacyjne” 18, lecz sem antyczne (związki treści
18 Zob. R. Ingarden: Utw ór m u zyczn y a przeżycia świadome. W: Studia z este tyki. Wyd. II. Tom II. Warszawa 1966, s. 187—188 (wraz z przyp. 2).
17 A w dodatku ta ostatnia uwaga, zam iast prowadzić do opinii, że na asocja cjach dalszych oparta jest w ypow iedź „em otywistyczna”, prowadzi do opinii, że oparta jest na nich w ypow iedź „konstruktywistyczna” (SJ 327). Dorzućmy jeszcze, że daremne jest zastrzeganie się Skw arczyńskiej, iż z określeniam i „niepraw idłow e” czy „jedynie w łaściw e” nie będzie wiązać momentu w arto ściującego; zastrzeżenia te usiłują pozbawić te określenia ich podstaw ow y ch m om entów znaczeniowych (SJ 332), są w ięc rów nie nieskuteczne, jak walka z „rzeczywistością strukturalną języka” (SJ 321).
18 Takie określenie już nas skierow uje na tor psychologiczny, czego Skw ar czyńska nie dostrzega, mimo że dąży do depsychologizacji ujęć.
pojęć, związki zakresów treściowych), kulturow e, logiczne, rzeczo we, faktycznościowe (121). W dodatku tzw. asocjacje zew nętrzne nie są językowe (wbrew SJ 308—309) i przecież właśnie tylko tak można rozumieć oświadczenie, że uwzględnianie ich osadza bada nia stylistyczne ,,na gruncie rzeczywistości intersubiektyw nej, bo wiemy, że m ateriał językowy pozostaje w określonym stosunku do asocjowanych pojęć” (SJ 315). Lingwistyka asocjacjonistyczna jest tym samym psychologistyczna i np. H jelm slev dlatego w yrugow ał mówienie o relacjach „asocjacyjnych” i zaczął mówić o relacjach paradygm atycznych (HD 303). „Asocjacje powszechne” to po prostu zwykłe, powszechnie znane, naturalne, częste, stereotypow e związ ki, a „asocjacje indyw idualne” to związki rzadkie, szczególne, nie zwykłe, przypadkowe: ale te ostatnie (wbrew SJ 304) wcale nie stanowią jakiejś szczególnej „własności” przeżywającego. To na gruncie związków rzeczowych czy sytuacyjnych (a nie na gruncie skojarzeń) ustalamy, że bliższy jest związek „drzewo — gałąź” niż związek „drzewo — kalosz” (SJ 309); ten ostatni uznam y za p rzy godny, a to, że oba są „językowo rów noupraw nione”, świadczy po prostu o tym , że... oba wcale nie m ają charakteru językowego. Inaczej mówiąc: fakultatyw ność owych „asocjacji” (związków) „ze w nętrznych” świadczy o ich pozajęzykowości, o ich zewnętrzności wobec języka. Wszystko to zresztą jest do wyczytania i u Skw ar- czyńskiej, która przyznaje, że „asocjacje zew nętrzne” tw orzone wokół językowego znaku arbitralnego nie wchodzą w żadne istotne związki z „n a tu rą ” danego znaku. Te „asocjacje” mogą się „ujaw nić” (lub nie; SJ 312) w realizacji parole właśnie dlatego, że doko nują się na ponadjęzykowym poziomie przedstawionych stanów rzeczy (kształtow anych analogicznie do rzeczywistości obiektyw nej). Sam Bally utrzym uje, że dopiero „cecha konieczności” św iad czy o językowości zjawiska (SB 125). Nie potrzeba też wcale k ate gorii „asocjacji” na to, by się zgodzić ze zdaniem, że „zespoły przedstaw ień w wypowiedzeniu literackim zbudowane są na zasa dzie jakichś związków między poszczególnymi przedstaw ieniam i”
(SJ 304). Koncepcji „pola asocjacyjnego” przeciwstawiam koncep
cję „pola sem antycznego” właśnie dlatego, że — obu ich nie m ie szając (HD 313) — staram się odciąć od ujęcia psychologistycznego i utrzym uję, że „zagadnienie asocjacji” nie potrzebuje się pojaw iać naw et ,,w aspekcie badań językowych” (SJ 304), bo jest całkowi cie przekładalne na kategorie pozapsychologiczne, a jego języko- wość jest iluzoryczna (podobnie jak — psychologiczność badań sty listycznych).
Teraz jesteśm y zobowiązani do „przełożenia” tego, co sam Bally nazwał określeniem „mechanizmu ekspresywności językow ej”. Czytamy, że mowa „może w yrażać emocję jedynie za pomocą gry skojarzeń im plicite” (123). P rzekładam y: mowa może w yrażać emo cję jedynie za pomocą aludowanych zw iązków implikowanych. Ale zaraz m usim y zgłosić zastrzeżenia: 1) samo to określenie narusza deklarację B ally’ego, że pominie kw estię m otywów i skutków eks presji, bo mówić o „w yrażeniu emocji” można tylko z perspektyw y
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 132
albo motywów, albo skutków ; 2) a skoro już m otyw y i sk u tk i uw zględniam y, to należy się upomnieć o funkcję estetyczną aludo^- w ania związków im plikow anych i dodać, że Skwarczyńska mówi (słusznie) dopełniająco o ekspresyw nej (estetycznej) funkcji eks ponow ania związków eksplikowanych, tj. o ekspresyw nej funkcji pleonazm u stylistycznego (SJ 9 6 )19. Teraz już nam nie wolno po wiedzieć, że m iarą ekspresywności skojarzeń jest zgodność „per cepcji zmysłowej lub przedstaw ień w yobrażeniow ych” z „zaw ar tością em ocjonalną m yśli” (124), ani mówić o „percepcjach odpo w iadających ideom” (124), ani tw ierdzić, że mowa jako „zespół środków w y razu ” jest jedynie m yślą „zwróconą na zew nątrz” (52). Język nie jest jedynie W undtowską „reakcją na bodźce psychicz ne” (HD 186). Teraz podobnem u „przekładow i” należałoby też pod dać — własne, w yjaśniające kom entarze B ally’ego do podanych przezeń przykładów . Szło by przede w szystkim o usunięcie psycho- logistycznej term inologii i frazeologii (podobnego zabiegu doko n u je Adam Heinz w swej gruntow nej monografii; np. HD 232), o re in terp retacy jn e usunięcie mówienia o „pojęciu przekształcają cym się w przedstaw ienie w yobrażeniow e” (124), o „m yśleniu emo- cyjnym ” , o „idei istniejącej w um yśle” (128), o skojarzeniach „do tyczących ucha i psychiki” (131), tj. narzucających się „zarówno uchu, jak i um ysłow i” (132) itp. Ale ■— w chwili obecnej — byłoby to już rozbudowywaniem ... pleonazmu.
VI
Jed n ak wszystkie przykłady B ally’ego m ają jeszcze swój aspekt techniczno-lingw istyczny oraz aspekt fu n k cy j ny, do k tórych sprow adzałbym rdzeń stylistyki lingwistycznej, sko ro jej przedm iotem jest „ekspresja słowna, nie zaś tem at pom yśl ny”, tj. skoro jej zainteresow ania zw racają się ku językowej „ze- w nętrzności”, a nie ku psychologicznej „w ew nętrzności” (53) 20. S tylistyka lingw istyczna daje opis rep ertu aru form alnych środków w yrazu (n atu ry częścią słow nej, częścią gram atycznej), stojących (jako „ak tualizatory”) w danym języku w danej fazie jego rozwroju do dyspozycji mówiącego jako signifiant płaszczyzny parole (HD 244—245; S J 315). Bally — chociaż deklarow ał intencję „w y k ry w ania zależności, które łączą mowę jednostkową z m yślą” — pod kreślał (w yjaśniając tę, jak mówił „pozytyw ną zasadę” swej sty
19 Skwarczyńska, w ydaje się, zbyt jednak upośledza funkcję eksplikacji sty listycznej, choć się o nią upomniała. Rzecz sform ułuję ogólnie: Jeśli ekspre- syw ność jest odstępstwem od normy, tj. nim n ie tylko niedom ówienie, ale i „nadm ówienie” (np. pleonazm, hiperbola); tj. n ie tylko implikacja, lecz tak że — amplifikacja. N ieuw zględnienie tego byłoby podobną jednostronnością jak W im sattow skie redukowanie figur semantycznych do m etafory opartej na podobieństw ie, tj. przeoczania stylistycznej i sem antycznej roli kontrastu. Por. K. Rosner: O funkcji p ozn aw czej dzieła literackiego. W rocław 1970, s. 94—95, 97, 105.
M A ntynom izując w łasną doktrynę, B ally utrzym uje jednak także, że fakt ekspresji jest „symbolem faktu m yślow ego” (73).
133 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
listyki), że to badanie jest „bardziej językoznawcze niż psycholo giczne”, tj. bardziej się zajm uje w yrazem myśli niż m yślą w y ra żaną. Tezę, że u podstaw wszelkiego znaku leży odwrócenie kate gorii (139), stosuje Bally do „środków ekspresji” i — chociaż są one jego zdaniem na służbie afektywności — przyznaje im cha rakter... intelektualny, który wynikać ma z faktu upraw iania przez nie „gry z logiką” (z tego powodu zwie je naw et „alogicznymi”; 137) 21; przy czym wskazuje, że transpozycje logiczne (figury) są sprowadzalne — łatw iej czy trudniej — do transpozycji gram a tycznych (hipostaz) 22, co właściwie jest prostą pochodną fak tu do konania się ich w języku. O pewnych piętrzonych przez siebie sprzecznościach Bally jakby nie wiedział. W grach logicznych (por. też s. 73) spełniać się ma ekspresywność, która jest określana jako konkretyzująca i syntetyczna (w przeciwieństwie do językowej analityczności). Ale przecież w grach logicznych musi być obecny m om ent form alnego analityzm u, odróżniania (a więc „językowo- ści”?), tak jak z kolei w językowym uogólnieniu jest przecież p e wien mom ent syntetyczności treściowej.
Wiemy już, że Bally mówi o ekspresywności zarówno jako o od stępstw ie od istotnych dążeń języka (141), jak też jako o zdolności samego języka (143). W tym pierwszym w ariancie język wcale nie jest rozum iany jako system, skoro do owych istotnych dążności za liczane są linearność i jednoznaczność (linearność właściwa jest w y powiedzi, użyciu języka, a nie językowi samemu). Bally sądzi, że linearnem u następstw u dźwięków „powinna” (zgodnie z „rozsąd kiem ”) odpowiadać linearność elementów znaczonych23 (i to w y pacza cały jego odnośny wywód). Zresztą w języku nie m a żadnych osobnych (w swej posobności) „dźwięków” ani naw et „w yrazów ”. Słowo jest zawsze związane: albo przez systemowe pozycje i opo zycje (144), albo przez zdaniowe syntagm aty (także „przew idziane” w systemie). Mowa wcale nie „składa” „linearnie” (a więc adytyw - nie) sensu zdaniowego z sensów słów, lecz odwrotnie: linearnie w y powiada aprioryczny w zasadzie sens globalny zdania (ponadlinear- nY> gdyż ponadbrzm ieniowy). W sposób n aturalny w ypowiadam y zdania, a nie dźwięki (por. s. 25) i nie wyrazy. To jest także p rze jaw syntetyczności faktów językowych (44), m.in. tłum aczący, cze m u — jak mówi sam Bally — najprostsze elem enty (jednostki lek sykalne) są jednostkam i pozornymi (41—42). Dlatego istotnych ko
rekt w ym agałaby opinia B ally’ego, że linearność wypowiedzi za
kłócana jest przez ekspresywność. Bally mówi, że monosemia to „skojarzeniow y odpowiednik linearności” (a więc i arbitralności; 142); że jest to nieosiągalny ideał języka (143). W ydaje się, że jest
21 Dorzućmy tu jeden więcej przykład rozchwiania terminologicznego: dla B ally’ego środki ekspresji są raz „alogiczne” (137), raz „jeśli kto w oli, alo-
giczne” (140), raz „tylko pozornie alogiczne” (140).
22 W łaśnie w podobny sposób ja usiłuję wykazać, że B ally’ego „transpozycje” psychologistyczne sprowadzalne są do lingwistycznych.
23 Ingarden uchronił się przed tym błędem dzięki przyjęciu dwustrukturowej organizacji dzieła literackiego (warstwowej i linearnej) i alinearności już się gającej poziomu sensów zdaniowych.
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 134
to rodzaj fikcji lingwistycznej, zgodnej z ujednoznaczniającą i roz jaśniającą rolą kontekstualizacji, gdyż słowo właśnie poza kontek stem (np. w słowniku) trw a już w stanie uwie'loznacznienia, które Bally przypisuje dopiero ekspresyw nym implikacjom (143). P rze- redagow ując określenie, powiedziałbym , że monosemia jest zna
czeniow ym odpowiednikiem brzm ieniow ej linearności.
Wywód B ally’ego — po trosze samozaprzecznie — kulm inuje w problem atyce ekspresywności samego języka, w którym już go tow a jest ona do celowego użytku, skonwencjonalizowana i stabil na, usystemowiona, włączona w opozycje (143— 144). Bally mówi, że jest ona „zautom atyzow ana” , więc po części nieświadoma i że dopiero „bardziej drobiazgowa analiza” w ykryw a, iż „sufiks -isko często przedstaw ia pojęcie w świetle u jem n y m ” (144; w polskim przekładzie przykład „papierzyska”). Ale przecież zw ykły u ży t kownik języka sam to dobrze wie, tak samo jak wie, że „ze słowem o p rzyrostku -u tk i wiążemy pojęcie małości” (S J 312). Jest to p rze cież dla niego m otyw acja eksplikowana (SJ 313). Użytkownik ję zyka sufiksam i i intonacjam i ekspresyw nym i posługuje się rów nie spraw nie, jak form am i deklinacyjnym i i koniugacyjnym i. Nie praw da, że dla spraw dzenia efektywności m usim y najpierw spraw dzać „współdziałanie m yślenia em ocjonalnego” i „w ibracji emo cjo n aln ej” (145— 146). O przejaw ieniu się ekspresywności roz strzyga (na poziomie lingwistycznym ) wzgląd nie psychologiczny, lecz — konw encyjny i sem antyczny (ale nie „m yślow y”). To na mocy działającej i znanej użytkownikowi konw encji jest sztyw no rozróżniane to, co bardzo podobne, a naw et tożsame. To konw encja nie pozwala nam p rzy tzw. nazwiskach „m ówiących” — „ak tu ali zować obrazu sugerow anego przez w yraz” (146). Ekspresywność m otyw ow ana jest — sem antycznie (wynika to z roz\vażań na s. 146— 147). K iedy dana m otyw acja sem antyczna znika, to nie ty le zapanow uje „elem ent znaczący”, ile raczej nakładają się nań inne elem enty sem antyczne, trw ale obecne w danym momencie społecz nego użytkow ania języka (i dla tego np. nie jest odczuwane jako kakofoniczne brzm ienie, którego znaczenie jest w danym m om en cie stabilne i żywe 24).
Nie raz już mówiliśmy, że Bally przeciw staw iał ekspresywność mo wy językowej bezekspresywności (ekspresja — ukonkretnienie syn tetyczne; kom unikacja — uogólnikowienie analityczne; a więc znów — dw a paradoksy?), ale teraz widzimy, że to w samym ję zyku w ystępuje opozycja ekspresywności (nacechowania wyróż
24 To jeszcze Wundt m ówił, że czysta ekspresja uczuć realizuje się w krzy kach nieartykułowanych. Wbrew efektow nem u antynom izowaniu ekspresji i komunikacji (117—118) nie można jednak z sam ej ekspresji wykluczać in tencji komunikacyjnej. Skwarczyńska powie, że funcja komunikacyjna jest nadrzędna w stosunku do ekspresyjnej (SJ 316). A le „Śledzenie niekształtnego bełkotu em ocji, by lepiej zrozumieć form y rozw inięte” (149) — czy to nie jest tłum aczenie już zrozumiałego przez jeszcze niezrozum iałe? Pytam tak, chociaż w iem , że B ally’emu chodzi o tłum aczenie system owego — rzeczowym, arbitral nego — m otywowanym .
niającego) i bezekspresywności (względnej!); tj. że ekspresywność jest kategorią wewnątrzjęzykową, jest jedną z konwencji języka i dzięki tem u — w ynurzając się „z niekształtnego bełkotu em ocji” (149) 25 — jest społecznie czytelna. Już de Saussure zdawał sobie sprawcę z tego, że w ykrzyknienia nie są „bezpośrednim ” w yrazem natury; że wszelkie formacje onomatopeiczne też są w ybrane arb i tralnie i m ają charakter naśladownictw tylko; przybliżonych, skon wencjonalizowanych, poddanych praw om rozwoju języka (SJ 307). „N ieartykułow any” bełkot jest już pozaczłowieczy. Dzięki temu, że ostatecznie przedm iotem stylistyki uczynił ekspresywność „uży w aną przez w szystkich” (14-9), pozostał Bally na gruncie lingw i styki. Wprawdzie w ynikł z tego paradoks przeciw staw ienia badań stylistycznych badaniom stylu (stylów; SB 68—68; HD 244), ale jest to paradoks dość pozorny, bo nie m erytoryczny, lecz „nazew- niczy”, w ynikły z praktykow anego „siłą bezw ładu” tolerow ania dwuznaczności słowa „styl”. Dzięki wynikom tak w łaśnie up raw ia nej stylistyki możemy — na jej przedłużeniu — „badać poprzez m ateriał językowy arkana konstrukcji obrazu poetyckiego” (SJ 321), chociaż nie żywimy już złudnej nadziei, że w elem entach ekspresywnych mowy odbije się „nasze ja w czystej jego form ie”
(SB 52).
Stanisław D ąbrowski 135 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
O romantyzmie, o sobie, o nas
Maria Janion, Maria Żmigrodzka: Rom antyzm i his toria. Warszawa 1978 PIW, ss. 638, 2 nlb., 57 tabl.
Ogromne dzieło myślowo i objętościowo. S u m ujące pewną, lecz nader istotną część doświadczenia rom antycz nego — stosunek do historii i zarazem kom entujące opisywane zja wiska. K om entujące poprzez antecedencje, sięganie do korzeni, a więc genetyczność, i poprzez ciągi dalsze, kontynuacje proste i zaprzeczne, polemiczne, prowadzące aż do naszych dni. Życiorys idei w yprowadzanych z innych idei i trw ający poza swój zakres czasowy w dalszym rozwoju polskiej literatu ry : u W yspiańskiego,
25 Por. A. L. Koeber: Istota ku ltury. Tłum. P. Sztompka. Warszawa 1973, s. 68 (o am erykańskim „outch” jako o konwencji językowej). Bezzasadne w ydaje się (gdyż: automatyczne! mechaniczne!) nazywanie tego, co językowo stabilne, automatycznym i „martwym”. Po prostu sama teoria o „ożywiającej” roli dezautomatyzacji nie powinna być stosowana — automatycznie. Zaznaczmy też, że „św ieże” jest nie tylko to, co nie zautomatyzowane i nie skonw encjo nalizowane. Same autom atyzacje i konwencjonalizacje mogą być „św ieże”, nowe i atrakcyjne, zanim się staną dawne i „zużyte”.