• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 4, nr 3 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 4, nr 3 (1938)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

30 gr

Jan Adamowski: F r a s z k i

PRAW DZIW A CNOTA KRYTYK SIĘ N IE BOI (KRASICKI) 16. I. 19 3 8

Nr. 3 Rok IV

rys. Franciszek Parecki

Miłość cygańska

(2)

Jan A d o m o w s k i

F R A S Z K I .

Na przysłowie „Forsy jak lodu“

D o b ry znak d la Polski, że je st m rozu ty le przyro d ą się lic z y z m ądrością narodu:

kryzys ju ż się ko ńczy je ś li się nie m ylę ma b yć dużo forsy, więc je s t dużo lodu...

Dom i murarz

„T a k a chęć do p ra c y rzadko się dziś zdarza* rz e k i raz dom do swego pilnego m urarza i pow iem c i szczerze m ajstrze m oj kochany:

tw ą p ra co w ito ścią jestem zbudowany.

O skromnej panience

Raz z ch ło p c e m panienka skrom na będąc w biedzie sp ala on pod pledem, ona na ty m pledzie.

C hłopcu b y ło ciężko, więc z m ie n ili role to znaczy obo je zo sta li na dole.

C zy te ln ik u m o ra ł z tego w yw ieść c h c ie j:

ja k panienka z pledu, to chłopcu je st lżej.

Kłopoty kota

Skórę przenicow ać k o tu ktoś poradził, b o w ło s mu w y c h o d z ił jak z starej kanapy.

A k o t odpo w ie dział: pewno nie zaw adzi,

lecz nie w iem czy przez głow ę zdjąć ją, czy przez łapy, a także m ó w iłe m o tern z ko tką pewną,

że g ry z ło b y bardzo ta k fu tre m dc. w ew nątrz.

Wacław Borowy laureatem państwowej nagrody literackiej czyli

rys. Bronisław Schneider B o ro w ik

W

yb o ry ru m u ń skie, u s tą ­ pienie prem iera T atares- cu, m ianow anie rządu Go­

gi, są wesołe, n ie ty lk o ze w zglę­

du na nazw iska osób, o d g ry ­ w a ją cych w ie lk ą rolę p o lity c z ­ ną u naszej sojuszniczki. Ra­

sizm w kra ju , k tó ry posiada jedną trze cią m niejszości, a po­

zo sta łe dw ie trzecie, ta k zw a­

n i R um uni stanow ią najroz- waczniejszą m ieszaninę najcze m aitszych ras narodów i szcze­

pów , musi być oczyw iście rze­

czą bardzo śmieszną. Nie dzi w iłb y m się, gdyby się okazało że c a ły p rze w ró t ru m u ń ski je s t dziełem Żydów i masonó w, k tó rz y w ten sposób c h cie li rasizm ostatecznie ośmieszyć.

Z a m ia ry ich jednak spełzły na niczym , o pe re tk o w y prze­

w ró t ru m u ń s k i zo sta ł bow iem przez p o ls k ic h endeków wzię ty zupełnie na serio, R um unia staje się nagle idealnym w zo­

rem dla Polski N acjonalizm p o ls k i z w ie lką ła tw o ś c ią k o ­ rzy się i choruje kom pleks m niejszości i niższości w sto sunku do m ałej R um unii, je śli to ty lk o daje pole do popisu dla różnyc h rodzim ych dema — Gogów.

♦ •«

P rze w ró t rum uński został przejęty, oczyw iście bardzo ra ­ dośnie przez zawsze wierne

„P ro s to z m o s tu ' S tanisław Piaseck', którem u u t rrto o s ta t n io nosa, kiedy a u to ry ta ty w n ie w yja śn io n o , że to ta liz m u nie możne łą czyć z katolicyzm em , z w ielką radością w ita praw o­

sław ny p rz e w ró t w R um unii. f\

jego fe lie to n ista specjalnie c ie ­ szy się z p iw o d u zarządzeń

7 DNI CHUDYCH

Gogi i Cuzy, zabraniających Żydom zajm ow ania się dzien­

nikarstw em i pisania po ru ­ muńsku.

Zarządzenie rządu ru m u ń ­ skiego me d o tyczy oczyw iście S tanisław a Piaseckiego, ale ty lk o dlatego, że nie p isa ł on nig iy po rum uńsku. B yło b y jednak zupełnie inaczej, gdyby w Polsce przyszedł do w ładzy polski Goga i p o ls k i Cuza. Za- rządzienia te bow iem d o ty c z y ­ ły b y zakazu pisania po polsku

W S T Ą P d o

S A L O N U C Z E K O L A D Y

„ S U C H A R D “

W a r s z a w a , M a r s z a ł k o w s k a N r . 111 D y r e k t o r :

S T A N I S Ł A W T E P P E R

Z am iast wzdychać...

K ła d y tro s k i C ię p rz y g n io tą ,

Z a m ia s t w z d y c h a ć : Ach... O Boże!*..

W e ź pod rę k ą sw ą d z ie w c z y n ę — W „ P a ra d is ie " z a m ó w lo ż ę !...

J e d y n e p o w a ż n e c z a s o p is m o f ilm o w e

„FILM,,

najlepsze informacje!

Koresponden. krajowe i zagraniczne!

H ajłeższe pióra!

CEN \ 30 GROSZY

Redakcja i Administracja: W-wa, Mazowiecka 11 /53

w stosunku do osob n ikó w p o ­ chodzenia żyd ow skieg ).

* *

C iekawy zatarg w y n ik ł mię kaw y sejm em a senatem. Itb a niższa u c h w a liła zniesienie o ch ro n y lo ka to ró w . Izba w y ż ­ sza zaś p rz y w ró c iła ją. W ten s ło s ó b w Polsce znów je st inaczej niż na ca łym św iecie, gdzie senat je st o sto ją reakcji, a sejm wyrazem interesów , szerokich mas.

W zw iązku z całą tą h isto rią ma zostać zm ieniony protoku- la rn y z w ro t w przem ówieniach sejm ow ych. M ają się one teraz zaczynać nie „W y s o k i S ejm ie"

lecz „W yso ka E ksm isjo !"

*

* Mc

Podczas gdy w R um unii w zo­

rem in n ych państw ra s is to w ­ skich nakazuje się Żydom p o ­ w ró t do nazw isk rodow ych, i o u nas o dw rotn ie . Żydow i Ro ze nta lo w i, boha te ro w i film u

„L a Grandę Illu s io n ” , polska cenzura zm ieniła nazwiska na R otal.

Zm iana ta nie w y w o ła ła ża­

dnych p rotestów , oczyw iście dlatego, że Rozental je st typem dodatnim , le p ie j więc, by dla naszej publiczności u cho d ził raczej za Francuza niż za Żyda.

O dkryw cze p ra k ty k i naczel­

nika R elidzyńskiego pow inny doprow adzić do pewnej zasa dniczej zm iany. M ianow icie w szystkim złodziejom , m o rd e r­

com, fałszerzom , spekulantom , oszustom , pajęczarzom , d o li­

niarzom , szopenfeldziarzom , d e ­ fraudantom , pederastom i p or­

nografom należy nadać n a z w i­

ska żydowskie, naw et je ś li są a ryjczyka m i, a w szystkich Ży­

dów ochrzcić nazw iskam i, za­

ko ńczonym i na ski i na cki, i w ten sposób zre a lizo w a ć na­

reszcie zasadę, że w szystko, co żydow skie, je s t złe.

Będzie to co p ra w da także w ielka ilu z ja , ale p rzyczyn i się to p rzyn a jm n ie j do u n o rm o w a ­ nia stosunków w kra ju . Tak, ie nie będziem y mu cieli czer- P f ć w zorów aż od R um unów

Jan Szeląg.

(3)

L * rządów premiera Składkowskiego mówią, że: Trzy historie o Fiatach

O Florianie Sokołowie współ­

pracowniku Ozonowej „Gazety Polskiej*: B e r eh p o d K o c ­ k ie m .

♦ **

Sprawa zatargu lwowskie i

„C h w ili* z władzami admini­

ODBIORNIKI NA JUJVŻSZEJ JAKOŚCl!

MARIUS & OLIVE

Marius i Olive, już mocno pod gazem, zatizymali się na noc w hotelu „Pod figlarną kaczką*.

Właśnie kładą się spać. Nagle Marius coś sobie przypomina.

Wstaje i wychodzi na korytarz, rozglądając się nerwowo dokoła w poszukiwaniu drzwi, na któ­

rych widnieje miły oku napis

„Dla Panów*. Szuka na lewo, szuka na prawo - daremnie. Krą­

ży od drzwi do drzwi, patrzy tu, patrzy tam, ale jakoś nic nie wi­

dać. Spieszy mu się coraz bar­

dziej, a tu się jeszcze w głowie kręci ze względów wyskokowych..

Wtem dostrzega drzwi windy, myśli, że to już to, podbiega, otwiera i.... hop! spada z trzecie­

go piętra na parter...

Ale Marsylczycy mają twarde życie. Marius podnosi się, idzie spokojnie dalej i wreszcie znaj­

duje to, czego szukał...

Po chwili wraca do swego po­

koju. We drzwiach czeka znie­

cierpliwiony Olive:

— No, znalazłeś? Teraz po­

wiedz, jak tam się idzie?

— Zwyczajnie-odpowiada Ma rius- Idziesz, uważasz, prosto, potem na lewo, potem znów ka­

wałek prosto — i już.

01ive odchodzi.

— Te, ale uważaj — woła za uim Marius — tam po drodze jest schodek!..

AMERYKA

John B ill przyjechał w odwie­

dziny do swego krewniaka do Londynu.

Chcąc należycie uczcić przy­

jazd amerykańskiego kuzyna, lon­

dyński krewniak oprowadza Joh­

na po mglistych' ulicach stolicy Albionu.

Wieczorem panowie poszli do teatru na „Króla Lira” .

Po wyjściu z przedstawienia londyński kuzyn zwraca się do

B illa :

— No, jak ci się podobała sztuka ?

— Wiesz, że zupełnie nie zła rzecz. Tylko u was wszystko jest jakieś takie spóźnione.

— Dlaczego?

— Bo sztukę tę naprzykład u nas grali trzy lata temu. (1)

stracyjnymi została zażegnana na skutek interwencji byłego posła Rozmaryna.

Gałązka pokojou, którą p rzy­

w ió z ł pełnómocnik „C h w ili", by­

ła to „ G a łą z k a Ru z m a r y - n a*.

DEFINICJA (t) Co to jest dyktatura?

— ???

— Jest to ustrój, w którym wolno robić wszystko, na co się nie ma ochoty!

MARIUSZ

(t) W kawiarence na Connebie- re Mariusz opowiada kolegom o swych wyczynach myśliwskich:

— Kiedy polowałem ostatnio w Afryce miałem szczególnie szczę­

ście do tygrysów.. Powiadam wam zabijałem je setkami.

— Jakto? — protestuje Olive

— Przecież w Afryce nie ma wcale tygrysów!

— Oczywiście, że ich już te­

raz niema! — odpowiada Ma riusz — Pozabijałem przecież wszystkie!

MODA

(t) Do celi skazańca wchodzi prokurator:

— C2y ma pan jeszcze jakieś życzenia do spełnienia przed śmiercią?

— Oczywiście! Chciałbym do stać przynajmniej jakąś niewiel­

ką kolonię!

Właściciel małego Fiata po­

wrócił z kilkomiesięcznej podró­

ży dookoła Europy. Pierwszy spot­

kany przyjaciel zapytuje go, jak mu się jeździło w nowym aucie.

— Wiesz— odpowiada automo- bilista—dobre to ono jest, tylko trochę uwiera pod pachami.

* *#

Auto premiera Składkowskiego mknie jak strzała po wyjątkowo równej asfaltowej szosie. Przed nim jedzie mały Fiat, podskaku­

jąc i zataczając się, jakby jechał po kocich łbach lub polskich wybojach, a nie po wspaniale równej i gładkiej jak stół na­

wierzchni

Pana premiera chwyta pasja.

Wymija małe auto, zawraca i za­

trzymuje je, a następnie podnie­

sionym głosem zwraca się do szofera:

— Cóż to pan wyrabia? Dro ga równa, a pan jak na złość udaje, że tu są wyboje.

Szofer staje na baczność i melduje:

U? 4 L K A O

o

L-’

ruia

rys. Franciszek, Pareckl p rzed łu że n ie w ys taw y p a ry skiej

— Oczywiście, że droga równa panie premierze, tylko, że przed wyjazdem wypiło się kilka kie­

liszków i teraz straszna czkawka mnie męczy.

* •*

Zgodnie z zaleceniami władz wyższych pewien urzędnik za­

kupił małego Fiata. W najbliższą niedzielę zaprosił swych przyja­

ciół do siebie na Żoliborz, by im na podwórzu przed garażem zaprezentować swoją maszynę.

Przyjaciele zwartym kołem o- toczyli wóz, a gospodarz tłuma­

czy im : a to klamka, a to drzwi­

czki, a tak zapuszcza się motor, a tu nalewa się benzynę, tu ta­

ka śrubka, a tu owaka.

Demonstracja jest już w całej pełni, gdy wśród gości zjawia się jak zwykle spóźniony pod­

władny szczęśliwego posiadacza samochodu. Pragnąc zatrzeć wra­

żenie swojego spóźnienia, zwraca się do gospodarza i pyta:

— A Amerykę pan na to ła­

pie, panie naczelniku ?

SPOKtihlADOWOlENIE

<r a nrwui»

(4)

Rs. Trzeciak i adw. Kowalski mają zamiar założyć akademię źy dozna wcza

Wykład

rys. M. Rei/

R A S S E N S C H A N D E

Był piękny narodowo - socjali styczny wieczór. Starogermański księżyc świecił nad brunatnym Berlinem, zdając się błogosławić rachitycznym krzyżom i ich czci­

cielom.

Na jednej z ulic, jakby na przekór ogólnemu zastojowi, pa­

nował ogromny ruch. Dziesiątki wydekoltowanych kobiet space­

rowało sobie tam i nazad, stara­

jąc się zjednać wdzięki przecho­

dzących panów. Były młode, sta­

re, szczupłe, grube, jednym sło­

wem wybór był ogromny i mógł zadowolić najbardziej wybrednych smakoszów. Nawet cena była przystępna...

Wśród tej niezliczonej masy ka pianek miłości zwracała ogólną uwagę złotowłosa i błękitnooka Gretchen. Była młoda, miała miłą i sympatyczną buzię i, co naj­

ważniejsze, odznaczała się piękną budową, że na jej widok nawet starsi i podtatusiali panowie wy­

łazili po prostu ze skóry.

Wyżej wymienieni smakosze wiedzielt jednak, że Gretchen jest lepsza i z byle kim nie chodzi. Tak też było i dziś wie­

czór. Nasza złotowłosa i błękitno oka bohaterka odrzuciła już cały szereg mniej lub więcej intra­

tnych ofert;spacerowała wytrwale, rozglądając się bacznie. Naraz przystanęła. Na ustach jej zjawił się przelotny uśmiech. Uwagę jej przykuł bowiem młody i przy­

stojny mężczyzna, którego ubiór świadczył o szerokich zasobach finansowych. Jednakże wprawne oko mogło odrazu rozpoznać, że pan ten posiada pewne semickie braki. Świadczył o tym nos, wło­

sy i inne szczegóły, których je­

dnak ze zrozumiałych względów ujawnić nie możemy.

Defekty te nie zraziły jednak bynajmniej Gretchen. Wprost przeciwnie. Spojrzenia ich skrzy­

żowały się: uśmiechnęła się ona, uśmiechną! się on. Od słowa do słowa i od marki do marki targ został ubity i oto po chwili sprzedajna taksówka uwiozła ich

4

za miasto. Tam, na łonie nie­

mieckiej natury, miało miejsce to, co zwykle ma miejsce w po­

dobnych okolicznościach. W tym miejscu postawimy trzy kropki (...), bo czytelnicy powinni to uzupełnić sobie na własną rękę.

Po jakiejś godzinie, gdy już zmysły zostały nasycone i na­

pojone. odezwała się złotowłosa i błękitnooka Gretchen:

— Bardzo mi przykro, ale zmuszona jestem pana areszto­

wać. Jestem tajną agentką pierw­

szego plutonu,drugiego oddziału, trzeciego regimentu, przy czwar­

tym pułku, piątej dywizji kobie­

cej policji obyczajowej i zosta­

łam wydelegowana do czuwania nad czystością krwi naszego ultra higienicznego narodu. Pan zaś, bezczelny żydzie, dopuścił się zbrodni rassenschande, pan miał odwagę skalać trzykrotnie naj­

czystszą germano-aryjkę. Teraz ciężko to pan odpokutuje!

Słowa powyższe nie wywarły jednak na naszym rasów o-płcio- wym przestępcy najmniejszego wrażenia. Przeciwnie, twarz jego zwiastowała coraz to lepszy humur.

— A to się świetnie składa — rzekł, śmiejąc się —bo właściwie i ja musiałbym za chwilę panią aresztować. Jestem tajnym agen­

tem piątego plutonu, czwartego oddziału, trzeciego regimentu, pr/y drugim pułku pierwszej dy­

wizji naszej policji obycza owej i wydelegowany zostałem do sprawdzenia jakie t» kobiety sprzeniewierzają się narodowo- socjalistycznym ideałom i pozwa- 1 ją się zanieczyszczać reiazma- tami międzynarodowego żydo- stwa. Pani zaś, przekupna dzie­

wojo, dopuściła się nietylko ra­

sowego wstydu, lecz wcale nie protestowała w chwili, gdy honor niemieckiej kobiety został trzy­

krotnie skalany. Hańba!

Zaczęli się śmiać obydwoje, poczem padli sobie w objęcia.

I wszystko zaczęło się da ca-

oo... D. Ha-en.

J e r z y K a m il W e in tra u b

L I S T L I R Y C Z N Y

D O j P A N A C E N Z O R A

Panie cenzorze: byliśmy młodzi, mówiłeś .życie to sztuka trudna”, lecz zapomniałeś, że się wywodzi z jednego miasta przezacny ród nasz.

W mieście Piwosze aura szczęśliwa przy kuflu piwa wszystkim jest bliska.

Tam nawet księżyc, jak kufel piwa, na jasnem niebie miło połyska.

Tam burmistrz mów ł o srebrnych gwiazdach, wszyscy rzucali w kąt politykę.

W takich zapewne dobrych zajazdach jawił się siwy staruszek Dickens.

Przypomnij sobie, panie cenzorze, pogodny .Zajazd z trzema gwiazdami", jak o księżycu prawił na dworze dobry poeta — Wątróbka Kamil.

Z tym to poetą panie cenzorze, spijałeś z piwem słowa najszczersze, przyjaźń i pokój (czy to być może?) a później gwiazdy, gwiazdy i wiersze.

Mijają czasy, mijają ludzie.

Jesteś cenzorem w wielkiej stolicy, a ja w Piwoszaeh codzień się budzę, skromny poeta cichej prowincji.

Teraz w „Zajeździe z trzema gwiazdami"

kwitną perrory i polityka.

Burzy się piwo. Tylko czasami powraca spokój i zaraz znika.

Panie eenzorze: waleczią dłonią mnożysz codziennie stosy konfiskat,

A mnie w Piwoszach, choć gwiazdy dzwonią, aura szczęśliwa już nie jest bliska.

Panie cenzorze: twórcze zapędy duszą się biedne w konfiskat pętli.

Nie mogą nawet spytać „którędy? “, taki jest chaos, taki jest mętlik.

I jak tu mówić, panie cenzorze, o mych uniesień twórczych zapałach, gdy jedno słowo (czy to być może?) dłoń twa waleczna skonfiskowała.

Panie cenzorze : czy ty pamiętasz, zajazd pogodny, pana Wątróbkę, z którym łączyły cię sentymenta, skoro swój liryzm zmieniał na wódkę ? Panie cenzorze: bardzo cię proszę, przypomnij sobie o nai czasami, ohoć się zmieniło miasto Piwosze i choć się zmienił Wątróbka Kamil.

Dziś zapomniałeś napewno o nim, o tym poecie, panu Wątróbce,

bo krwawe wiersze pisze przy wódce,

a J. K. Weintraub — to mój pseudonim.

(5)

Amerykańska awantura

Właściwie nikt nie ponosił od­

powiedzialności za to, że „Grea- town News" przestały wychodzić.

A stało się to tak.

Już od dawna Mr. Phillersohn nie miał pieniędzy. W tych wa­

runkach drukowanie powieści odcinkowej było przedsięwzię­

ciem dość ryzykownym.

Z drugiej jednak strony, jako bezstronni obserwatorzy musimy stwierdzić, że Mac 0 ’Connor wykazał szczególną złośliwość, odmawiając dostarczenia czter­

dziestego ósmego odcinka, tyl­

ko dlatego, że nie zapłacono mu jeszcze za odcinek pierwszy.

— Dżentelmeni! — zwrócił się redaktor naczelny Herbert White do zgromadzonego sztabu swych wypróbowanych współpracowni­

ków.

Istotnie powiedział „Dżentel­

meni*, a to w Teksasie nie wróży nic dobrego. Dlatego też Artur Smith, który redagował kronikę miejscową, a zarazem był kasje­

rem wydawnictwa, z nerwowym pośpiechem sięgnął do tylnej kieszeni. W Teksasie bowiem często ulameksekundy rozstrzyga.

— Dżentelmeni! — powtórzył Herber White i wlał do gardła szklankę dżinu—znaleźliśmy się w rozpaczliwym położeniu!

— Jeżeli w ykrył niedokładno­

ści w kasie, strzelam!—ślubował sobie Artur Smith, zaciskając kurczowo rękojeść swego Colta.

— Mac 0 ’Connor nie chce pi­

sać dalej, a mamy dopiero czter dziesty siódmy odcinek.

Pięść Herberta White‘a ciężko opadła na stół.

— Łajdak wie, że potrzebuje­

my conajmniej sześćdziesiąt od­

cinków i teraz przykłada nam nóż do gardła. Potrafimy jednak bronić się. Następne odcinki aż do końca będzie pisała redakcja!

— Bardzo słusznie! — zawołał Smith z westchnieniem ulgi gdyż jako redaktor kroniki miejscowej czuł się zupełnie niezagrożony.

— Bardzo słusznie!— zgodził się stary Petersohn. pisujący od trzydziestu czterech lat recenzje teatralne.

— Harrow sobie świetnie da z tym radę ! —zachichotał Black- wood redaktor polityczny.

Od dnia zaręczyn Harrow'a z piękną Doiły Holloway, Black- wood starał się szkodzić mu, gdzie się tylko dało.

Harrow zerwał się z twarzą posiniałą z gniewu i rozpoczął przemówienie:

— Boys! — ryknął nabrzmia­

łym wściekłością głosem — że muszę codziennie napisać felieton, to wiem; że muszę co dziennie zamiatać redakcję, to wiem też!

Ale wołałbym połknąć raczej ołówek długości 27 jardów, niż kończyć ten kretyński romans, podczas gdy inni rżną sobie z nudów w pokiera.

Gdy Harrow zaczynał zezować lewym okiem, wiedzieli wszyscy, że sprawa staje się poważna, tym bardziej, że długi, twardy przedmiot, wystający z jego kie­

szeni nawet na najgłupszym żół­

to dziobie nie zrobiłby wrażenia klucza od bramy.

Herbert White lubił spokój w swym zakładzie, a pamiętając, że w ubiegłym roku Harrow z powodu jednego błędu drukar

rys. Zenon Wasilewski N oc dy kta tora

TRZECIA RZESZA W Berlinie opowiadają obecnie

na ucho poniższą zagadkę:

— Jaka jest różnica między jednolampowym aparatem radio­

wym a sześciolampowym w Trze­

ciej Rzeszy?

_ W?

— Przy pomocy jednolampc- wego aparatu słyszy się tylko

„Deutschland iiber alles* (Niem­

cy ponad wszystko). Przy po­

mocy zaś sześciolampowego mo­

żna usłyszeć „Alles iiber Deutsch­

land*. (t)

#

W przedziale wagonu trzeciej klasy pociągu Wrocław—Mona-

skiego zastrzelił dwóch zecerów, zabrał znowu głos:

— Dżentelmeni 1 Dżentelmeni!

— powtórzył, a jego głos brzmiał dźwięcznie, jak podczas mowy tronowej. — Nawet trzykrotnie postrzelony śmierdziel nie mógł by zakwestionować słusznego za­

strzeżenia Harrow‘a. Powieść bę­

dzie pisać cała redakcja. Petter- sohn zaczyna...

Mógł to powiedzieć bez lęku, gdyż Pettersohn był znany jako kiepski bokser i jeszcze gorszy strzelec.

1 Pettersohn napisał czterdzie­

sty ósmy odcinek...

chium siedzi samotnie jakiś pa­

sażer o typowym wyglądzie Ży­

da wschodniego: haczykowaty nos, pejsy, grube wargi, ruda, zmierzwiona broda.

W Dreźnie do przedziału wcho­

dzą czterej młodzi szturmowcy.

Pragnąc dokuczyć Żydowi, ustawiają się rzędem, wznoszą dłonie do góry i wołają: „Heil Hitler* 1

Powtarzają to następnie raz, drugi, trzeci...

Żyd uśmiecha się z zakłopo­

taniem i wreszcie mówi:

— Przepraszam bardzo, ale panowie mylą się: ja wcale nie jestem kanclerz Hitler!,.. (t)

No, oczywiście, że żaden roz­

sądny człowiek nie mógł od nie go wymagać przeczytania po­

przednich czterdziestu siedmiu

odcinków. * ggf),

Dlatego też nie można się dzi­

wić, że w sobotnim numerze Maud wyszła za mąż za Johna, choć John był już żonaty, a Maud umarła w dwudziestym dziewią­

tym odcinku. Niewielu czytelni­

ków jednak zwróciło na to uwagę.

Gorszą rzeczą było to, że H a r row w następnym odcinku kazał Annie, matce Maud obchodzić czternastą rocznicę urodzin, a z ogrodnika Boba zrobił głowę ro­

dziny. Tu już inteligentniejsi czy­

telnicy zaczęli sarkać.

Gdy w poniedziałkowym nu­

merze Daisy, wierna wilczyca Johna, wygłosiła szereg głębo­

kich aforyzmów, z szerokich kół czytelników pisma zaczęły nad­

chodzić pierwsze ordynarne listy.

Głupi przypadek sprawił, że Herbert White musiał wyjechać na tydzień do swej farmy, gdyż dwie krowy ocieliły się.

Gdy wrócił, było już za późno.

Blackwood zaręczył guwernant­

kę Gladys z jej dwuletnim w y­

chowankiem Dickiem, a czarne­

mu lokajowi Charlie‘mu kazał odnosić sukcesy na balu wyda­

nym przez Barona, który jeszcze w czterdziestym odcinku był ogierem półkrwi.

Smith natomiast polecił sędzi­

wemu wujowi Jonatanowi uczę­

szczać pilnie do szkółki niedziel­

nej."

Herbert White był człowiekiem szybkiej decyzji.

Pięćdziesiąty piąty odcinek napisał sam i przy pomocy trzę­

sienia ziemi wygubił w nim wszystko, co nosiło jakąkolwiek nazwę, imię lub nazwisko. Miał nadzieję, że w ten sposób sytu­

acja zostanie uratowana.

A potem zwołał swój sztab i rozpoczął:

— Dżentelmeni!,..

Dalszego ciągu nikt nigdy nie dowiedział się.

Od godziny trzeciej bowiem do trzeciej dziesięć w gabinecie redaktora naczelnego grzechotały Colty. Browning Mr. Pattersohna zaszczekał tylko trzykrotnie. Ten szczegół mógł by zaprzysiąc przed szeryfem woźny redakcyjny Swift, gdy tylko odzyska przytomność.

Było doprawdy wielkim szczę ściem, że wszyscy czytelnicy

„Greattown News* wymówili a- bonament, gdyby nie to bowiem wydawca pisma, Mr. Phillersohn miałby wielkie trudności ze zna­

lezieniem pięciu nowych reda­

ktorów.

Prze’ ożył Me-Wa.

iiiiiiimniiiiiiiiiiii iiiiiimiiiiimiiiin ... .

J e d e n z n a jb liż s z y c h n u m e r ó w „ S Z P I L E K "

p o ś w i ę c o n y b ę d z ie s p r a w ie k o lo n i z a c j i Ż y d ó w n a M a d a g a s k a r z e .

s

(6)

Dwie opowiastki ó panu Ignacym

1. Trąbka pana Ignacego

Pan Ignacy mieszkał w tej samej miejscowości, co ja, i był pracownikiem u fiyzjera Kryks- mana. Kiedy się ożenił, a było to wczesną wiosną, zakwitły mu ciemne wąsy, któie nosił pod nosem i był bardzo z tego po­

wodu dumny. Przedstawił je na­

wet posterunkowemu Kukule, mizdrząc się nienaturalnie:

— Wąsi mi kwitną.

Jego żona nazywała się Małka i wniosła w posagu rower, który razem z brzytwą i panem Igna­

cym jeździł po uzdrowisku. Pe­

wnego dnia, a b )ło to późną wiosną, pan Ignacy zagaił kon­

sylium nad rowerem:

— Wiesz, Mania, mu cóś brak.

Małka wiedziała, że pan Ignacy czeka na pytarie. Dlatego nie odpowiedziała.

— Mu brak żony — ciągnął dalej i postanowił kupić trąbkę Za lasem, który prowadzi na szosę, była lecznica dla chorych samochodów. Tam kupił pan gnacy trąbkę od auta ciężaro­

wego, która była nawet syreną i ożenił ją z rowerem. Od tego czasu pan Ignacy trąbił przera­

źliwie, a posterunkowemu Kukule powiedział na ucho:

— Mam cóś dla pana komen­

danta. Jest trąbka.

Ale posterunkowy Kuktła czy­

tał romans kryminalny, gdzie smutna ciotka zamordowała pię­

knego siostrzeńca, więc ofuknął pana Ignacego i zagroził repre­

sjami. Wtedy pan Ignacy zwrócił się do fotografa Kowalskiego:

— Chce pan usłyszeć trąbki?

— Nie mam czasu.

— To ja już przyjadę. Kiedy pan jest w domu?

— O trzeciej — odpowiedział fotograf Kowalski i oddalił się pośpiesznie, bo umówił się z aptekarzem Rakowem na wodę z sokiem. O drugiej wrócił do domu, zjadł obiad i wyszedł O trzeciej przyjechał pan Ignacy.

Fotografowa Kowalska szyła beret z pomponikiem dla syna, który bawił się w ogródku w przesadzanie płotów. Spytała:

— Pan do kogo?

— Czy jest pan Ko alski?

— Nie ma. Wyszedł przed chwilą. A pan w jakiej sprawie?

— Ja?... chciałem zatrąbić.

Fotografowa Kowalska ukryła zdziwienie i odpowiedziała uprzej­

mie:

— Proszę bardzo.

Wtedy pan Ignacy wjechał na rowerze do mieszkania i zatrąbił.

Trąbka od czasu małżeństwa z rowerem trąbiła szczególnie ha­

łaśliwie. To też. kiedy zatrąbiła zbudziły się dzieci pani Kryks- manowej, żony pana szefa, u którego pracował pan Ignacy.

Pani Dora (tak jej było na imię.) narobiła hałasu, poczem zaczęła uspokajać dzieci:

— Kwiatuszki to zamało. Moje klomby kochane, no, sza. spijcie, spijcie.

Tego samego dnia pan Ignacy trąbił jeszcze w dwóch miejscach i dwa razy budziły się dzieci pani Kryksmanowej, która kazała mężowi, aby wymówił panu Igna­

cemu posbdę. Pan Ignacy był bardzo zmartwiony, zatrąbił i od­

jechał.

tyś. Em il Unański

— Czy chciałabyś być mężczyzną, moja mała ?

— A ty?

Erich K a s tn e r tłum. L. Fokszański

Melancholia umeblowana

Jeden człowiek śpi gdzie chce i może.

A że chce, się wie gdy przyjdzie pora A drugiego skarżę Bóg, broń Boże, 1 uczyni zeń sublokatora.

Los go wiedzie do zgniecionych dam.

Czasem bez, a czasem z utrzymaniem.

Złe obrazki wyskakują z ram.

Met le, milcząc, spoglądają na nie.

Nawet ręcznik chce pozostać biały.

Trzy kaszlnięcia liczy się: złotówka.

A te pudła stare! — w mowie całej Niema na nie deść mocnego słówka.

Na krzesłach, głowach i na fortepianie leży niezmiennie, z przekonania, kurz.

Podmit szkańcowi uczuć używanie jest zabronione od dość dawna już.

Jak lalki, martwo obracają głowy język odtaje raz na kilka godzin.

Sublokatorzy są jak sztab wojskowy okupujący państwa obcych rodzin.

Wszystko, co wolno, tego się zabrania Kto miłość kocha, ten już musi w las.

Lub lepiej, zwiążcie - i niech tak zostanie — wirylność w supeł. Już najwyższy czas.

We wszystkich krajach stoją zapatrzeni obcy w pokojac1' swych sublokatorzy.

Tylko małżeństwo coś tu jeszcze zmieni.

(Ale małżeństwo, to jest jeszcze gorzej.)

Od tego czasu postanowił zmienić tryb życia i Irąbił na brzytwie i goli trąbką. Dlatego w uzdrowisku jest spokój, a po­

sterunkowy Kukuła może spokoj­

nie czytywać romanse kryminalne.

Pan Ignacy otworzył zakład kon- Kuiencyjny, a rower sprzedał w

lecznicydla chcrych samochodów..

Żona pana Ignacego urodziła ze zmartwienia dziecko. Zakład fry.

zjerski pana Ignacego nie przy­

nosi żadnych dobhodów.

P. S. Wąsy pana Ignacego, a było to wczesną jesienią, zwię­

dły i nie ma ich komu pokazy­

wać. Dlatego pewnie jest smutno i liście więdną na drzewach.

2. Cacy pana Ignacego

Pan Ignacy goli mnie codzien­

nie. Przy mydleniu opowiadam

— Mówię panu, ja zwiedziłem wczoraj kawał świata. Ja usiadłem na rower i pojechałem szosem.

Tam już nie było niczego, tylko drzewka, łączki i ptaszki. Patrzę na napisy, a tam pisze 20 km.

do Warszawy. A ze wszystkich s tro n -łą c z k i i drzewka. Zosta­

wiłem rower w rowie i położy­

łem się na trawce. Mówię panu, to tam było niebo. Nie widziałem jeszcze takiego.

Pani Dora, żona szefa przy­

chodzi i proponuje manikir. Dzieci pani Dory: Józio (3 lata) i Sab- cia (2 lata) bawią sie przed do­

mem. Józio dopiero co wstał z łóżka, bo objadł się płatkami pe­

largonii i bolał go brzuch. Dzi­

siaj jest bardzo wojowniczy i bije Sabcię.

Pani Dora krzyczy:

— Ty rozbójnik, puść Sabcie.

Sabcia płacze.

Józio odpowiada:

— Jak mi Sabcia będzie za­

bierać, to ją zabiję.

Pani Dora wybiega przed dom.

Pan Ignacy opowiada o łączcę i o jednym małym ptaszku:

— Taki maciupy, z czeiwo- nym dziubiem.

Pan Kryksman, szef, mówi, że to nieprawda. Pan Ignacy przy, sięga się na zdrowie żony, że tak jest. Pani Dora przychodzi bardzo zdenerwowana:

— Panie Ignacy, gdzie jest pana cacy?

— Sabcia się bawi.

— Sabcia oddaj cacy pana Ignacego.

— Jozio się bawi.

— Józioool...

Józio ucieka aleją. Pani Dora go goni. Proszę pana Ignacego o gazetę.

— Zara będzie — odpowiada.

Józio wbiega i płacze:

— Mama, oddaj cacy.

— Pani szefowo, gość prosi gazetę. Pani Dora krzyczy:

Za chwilę.

Józio się drze:

— Oddaj cacy.

— Nie mogę. Muszę panu dać.

I daje mi gazetę. Gacy pana Ignacego — to gazeta. Pan Ig­

nacy, kiedy mówił o łączce, za­

ciął mnie. Jest bardzo przejęty i m yśli: nie można krzywdzić kwiatków. Łączka musi być do­

brze namydlona, żeby ściąć traw­

kę...

— Moje uszanowanie panu.

Jerzy Kamil Weintraub.

W Y T W O R N A

S P E C J A L N I E

B I E L I Z N A C l

N A M I A R Ę C *

K I E R S Z C H M I E L N A 1 5

T~E L E P 3 N 2 - 9 B - 8 «

6

(7)

H U M O R Z A G R A N I C Z N Y

Wojna na Dalekim Wschodzie

NAD JANG-TSE

MAŁY DYKTATOR

V

— To Anglik... Czy popełnim y znów pożałow ania godną pomyłkę?

h r

Idąc na

— Energicznie protestujem y!...

— A ja gorąco ubolewam... (»/?z>g«)

RAIMTAJ. iZ POWODZENIE DINOL

0 X 1 - w tańcu zapewnia M l I w w Ł

płynny, niezawodny Środek od potu

Ż y je rado ść, smutek śpi N a dancingu

w „PARADIS" !

i W 4BOLU GŁOWY]

lEBlL ,RZE

łtotoffi-

BlWeińCYJfłY POC UIZOLĘDim SOSKOM Kvt>fcft J.fi.fc.

SZACHA ftflDRJl CERZt ISSALM) mATOUlOŚC i UlNG-

iv mtOOiiiAczy uiYOiąo

PRZY

PRZEZIĘBIENIU

G RYPIE i KATAI

** EZIn

it

e* •

i c/a i r* i & I W JA - T D O D i r J '

XrV A. 1 K U r l L . .

DINOL - DONT ™ do ZĘBÓW

Monopol państwowy

»

(8)

w numerze świątecznym „Prostu z mostu* ukazał się cykl rysunków p. t. „Zwierzyniec"

Zapomniany struś

rys. Jakub Blckels

________________„ S z p i l k i ' 1 o k a z u j ą s i e o o t y d z i e ń . — Przedruk bez podania źródła wzbroniony.

F r e n • i» kwartalna wraz z przesyłką 8 il Zagranicą 4.50 zł. Konto P.K.O. Nr. 14.844. Przekaz rozrachunkowy nr. 781.

Radak-i* 1 Administracja: Warszawa, W. Górskiego 6 m ltel. 3-36-91 Administracja czynna oodiiennie od 10-ej do l-e | w pet Rfdakal* rn yjm oje w poniedziałki i czwartki od 5-ej do 6-ej pp. Rękopisów nie zwraca się. Oplata poczt, uiszczona gotówka

Cena ogłoszeń w tekście 1 zł. za mm.

_______________________________________ Redaktor i wydawca: Zbigniew Mitzner.______________________

PnMtle Zakłady Drukarsko-lntrolieatorskle, Warszawa. Bracka

22. teL 684-12.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Może lepiej nam było dzikie pieśni śpiewać na drzewach i nie marzyć o szczytach kultury, niż pętać się po ziemi, zeskoczywszy z drzewa, z tęsknotą, żeby

wom, robi się bałagan, który właściciel nerwów i rozumu stara się bezskutecznie uspo­.. koić proszkiem od bólu głowy za 10

Trzeba nadmienić, że jaśniepan i jaśniepani i młodzi jaśniepaństwo zajm ują pokoje w różnych częściach budynku, bo jaśniepan może zasnąć tylko w pokoju,

Parlament japoński zajmie się skolei dyskusją protestującą przeciwko wojnie domowej w Hiszpanii, zaś Kor- tez-y hiszpańskie zaprotestują przeciw tarciom i niesnaskom

Achilles dwukrotnie zatoczył się i padł, lecz zerwał się z ziemi i po­.. pędził

kwas drzewny wyrabia się ze specjalnego gatunku drzewa, tak zwanego drzewa muszego i używa się go do tępienia much. Jest to powszechnie po wsiach używany środek

Idzie się na amerykański film, szczypie się pokojówkę i za­. prasza się na kolację najmniej inteligentnych ludzi, jakich się

niech ludzkość wiesza się na miejskie lampy Niech zdycha z głodu! — Sztuce żyć — wasz trud!*. Jak mówi pies? Że dzieciom będą dane pensyjki kiedyś — za