• Nie Znaleziono Wyników

%/0h '' WAM*

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "%/0h '' WAM*"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\°. 4 0 . Warszawa, d. 4 Października 1885 r. T o m IV .

j^-dres IE3ed.a,łs:cyi: P o d w a le 3STr 2.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PR ZYRO DNICZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8

kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, B. R ejchm an,

mag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/j,

za sześć następnych razy kop. O, za dalsze kop. 5.

A Dom m tc s ^ k a lr u f E M a szt z O u g u '.

( a , /u fr o n d a (do obserw acyi / P P Iu n n o n i c/o B Z abudow ania, g o spodarskie. & P la o h tld irfm y iyo sp * ( ' Szvpa, do s u d a p H S c iu n w sko p a n eg o

D Grab /€, T o m czeku . s k ło n u .

y B a n a n y . ' Zm ir brzeyony p r z y p ełn ej -** P a im y olejne m odzie p o k r y ły Jiio rtem .

? ? A n a n a s y . W a tta ra s o w y p rxecitv p rzy-

* K o ko sy. p ly m o m ' n a d zw y c za jn y m .

'' T,

» lit. * G tó *c ri* 'A ie < /e w H t r i i t w i t W - .

\ ł - ; i p a im « iiili!'!/,%

r

'' WAM*

* %/0h

PLAN STACYI AFRYKAŃSKIEJ

n a w y s p i e M O N D O L .E H 1 8 8 5 r .

r •:________________________________________“

M i a r a w s t o p a c h .

(2)

W SZECHŚW IAT. N r 4 0 .

STACYJA MONCOLF.H

( w zatoce <Ambas, w (Afryce Zachodniej)

sp raw o zd an ie

S. S. Rogozińskiego.

d. 1-go L ip ca 1885 r.

System atyczne badanie A fryki, szczegól­

niej w stronach m ało znanych i tru d n o przy­

stępnych, nie może być inaczej prow adzo- nem racyjonalnie, jeżeli chcemy liczyć na pew ien re zu ltat, ja k zapomocą. stacyj wysu­

w anych coraz bardziej w głąb, w m iarę po­

stępów, ja k ie czyni badanie obranej strony i w danym kieru n k u . S tacyje te pow inny spełniać dw a zadania: 1) pow inny one sta­

now ić niejako etapy otw ierające dro gę po­

trzebną, ustalające ją i zapew niające u ła­

twioną kom unikacyją m iędzy sobą i z brze­

giem, oraz możliwość tran sp o rto w an ia po­

m iędzy niem i i brzegiem pakunków , zapa­

sów, rekw izytów i t. p.; 2) naokoło nich pow inna się rosszerzać, odrębnie od głównego kieru n k u zadania, eksploracyja k ra ju ota­

czającego każdą stacyją i to o ile możności wszechstronna. O prócz topograficznych za­

rysów, ja k ie przy każdej wycieczce w stro­

ny sąsiednie takiej stacyi pow stać m o g ąip o - w inny na otaczających j ą przed tem „bia­

łych plam ach' 1 m apy miejsca, dają one przy- tem możność przeprow adzenia tu w lesie dziewiczym nietkniętej przyrody studyjów i badań tym również podróżnikom , którym oprócz wycieczek potrzeba pracy p rz y b iu r­

ku i p u n k tu oparcia dla zbiorów , t. j . p rzy ­ rodnikom .

W ted y tylko osiągnięty obraz k ra ju może być ja k o tako pełnym , więcej w szechstron­

nym i choć p raca będzie pow olniejszą — re ­ zu ltaty jój je d n a k będą nietylko szkicem pow ierzchow nym , lecz w ykończoną pracą, pracą nieprzykuw ającą może ciągłej uwagi szerokiego ogółu i niebogatą chwilowemi połyskam i efektów — lecz m ającą, mimo cier­

ni, mozołów i tru d ó w , swe chw ile duchowej roskoszy i przeznaczoną na nagrodę wię­

kszej doniosłości, n a sam owiedzę rosszerza- nia ram nau k i w możliwie wielu k ieru n ­

kach i powiększenia swemu krajow i liczby zwycięstw naukow ych, a może i liczby za­

paśników w tej walce narodów.

Gieografiją niegdyś nazywano nauką m ar­

tw ą i suchą! Jak że jed n ak pełną je s t ona życia tryskającego na każdym kroku, czy­

nionym po tej nieznanej ziemi afrykańskiej i jak że pełną życia będzie ona wszędzie, j e ­ żeli j ą pojm iemy w szerokiem znaczeniu sło­

wa, jeżeli walcząc z ciemnościami, ja k ie po­

kryw ają jeszcze wiedzę naszą o ziemi, gieo- g ra f i przyrodnik połączą dłonie bratnich nauk, które ich ożyw iają i popychają na­

przód i połączą się sami w swych usiłowa­

niach, wspólnie odgarniając zasłony ziemi, jój kształtów i zarysów, tego co w niej i co

na niej!

K ażdy niem al k rok tej unii oznaczony bę­

dzie plonem dla którejkolw iek z sił zjedno­

czonych, a ich sum a da obfity zbiór: mate­

ry j ał dla krajow ej wiedzy i przez własnych zdobyty robotników . W A fryce plony te mogą być obfitszemi niż na innych lądach, ju ż z tój prostój przyczyny, że to pole n aj­

mniej dotychczas orano.

Tym czasem zakładano tu w praw dzie sta­

cyje, lecz w celach bądź-to polityczno-ko- lonizacyjnych, bądź handlowych. E tapy, przez Stanleya naw et zbudow ane na Kongo, ostatecznie przyjęły cechy takowe.

Choć m ałem i środkam i, postaraliśm y się je d n a k utw orzyć stacyją przeznaczoną wy- łącznie dla pracy naukow ej, a to w zatoce B iafryjskiej; i choć ram y je j są jeszcze bar­

dzo skrom ne, a wychodząc dopiero z fazy pow stania i uform ow ania się, bardzo niew ie­

le m ogła dotychczas w ydać plonów, mamy je d n a k nadzieję, że się one z czasem rossze- rzą i że będziem y naw et mogli później p rzy­

stąpić do celów innych, stosownie do za­

rysow anych wyżej idei.

W ted y praw dziw ą nagrodą za tru d y bę­

dzie każdy pionier owych bratnich wiedz z k ra ju przybyw ający, by dla niego i tu po­

pracować, korzystając z ułatw ień. K ażdy z nich niechaj liczy n a to, że dotarłszy w swym m arszu do progów takiej stacyi, do­

ta rł do p unk tu oparcia dla niego utw orzo­

nego, w którym czekają go gościnne cztery ściany dla wypoczynku lub pracy i pomoc, ja k ą tylko dać może sam otna oaza w gą­

szczu.

(3)

N r 40. W S ZK C H ŚW IA T. 627 P rz y obieraniu p u n k tu dla tej pierwszej

stacyi, po przybyciu do zatoki B iafryjskiej w K w ietn iu 1883 roku, chodziło mi głównie o p u n k t zdrow y i spokojny, a zwiedziwszy po raz pierw szy zatokę Ambas, rosciągającą się u stóp am fiteatralnie z niej się wznoszą­

cych G ór K am eruńskich, w ybrałem niewiel­

ką w niej wyspę M ondoleh, oddaloną od wschodniego brzegu zatoki zaledwie o pół mili nautycznej (1°:=:60 m. n.), od Y ictoryi zaś, osady angielskiej, leżącej w północno- wschodnim rogu zatoki, około dw u mil nautycznych.

W szyscy zresztą, którzy przedem ną badali te strony, nie mogli pominąć pociągającej tej wyspy i kom endanci angielskich okrętów, naw et w eterani A llain i Owen, którzy pro­

wadzili prace departam entu hydrograficzne­

go angielskiej adm iralicyi na brzegach A f­

ryki'—-niejednokrotnie zwracali na nią uw a­

gę swego rządu, ja k o na najważniejszy punkt zatoki Ambas.

Kap. R. B urton, znany badacz A fryki, któ­

ry był w latach 1860— 1862 konsulem W iel­

kiej B rytanii na zatoki Benin i B iafra i któ­

ry pierwszy wszedł na szczyt G ór K am e­

ruńskich, rów nież j a k i poprzednik jego j a ­ ko konsul, L a ird , poświęcili niejednę uw agę wyspie M ondoleh (którą B urton nazywa M ondori), zalecając j ą jak o sanitarium — i zapew ne byłby skorzystał na tem rząd an­

gielski utrzym ujący tylu oficerów, urzędni­

ków i żołnierzy w różnych niezdrow ych częściach tych brzegów.

W yspa wznosi się z m orza ja k o ścięta pi­

ram ida o podstaw ie czw oroboku z pow ierz­

chnią pochylającą się zlekka k u południowi.

N ajw yższy je j p u n k t leży około 2 0 0 stóp ponad morzem, brzegi jej zaś są ze wszech stron strom e i poprzerzynane licznemi ska- listemi zatoczkam i.

P ółnocny brzeg wyspy—choć tu skłon jej bardzo strom o spada ku m orzu, posiada je ­ dnak najlepszą spokojną przystań pokrytą drobnem i kam yczkam i — i tu stanęła nasza stacyja.

P atrzącego z m orza wabi M ondoleh swą żywą barw ną roślinnością tropikalną, której bujne zastępy pokryw ają żyzny je j gru n t otaczający w ew nętrzne w arstw y m igdało- wcowego bazaltu. W spaniałe drzew a po­

łączone festonami łjanów •— palm y olejne

i kokosowe oraz ludzką ju ż ręk ą sadzone banany, u trzy m u ją skłony wyspy w półcie­

niu, w k tórym podróżnik kroczy wśród gła­

zów i skał, tu i owdzie rozrzuconych przez przyrodę, a ukazujących w trzech punktach źródła zdrowój wody — dopóki otw arta po­

lana m u nie wskaże, że doszedł do wyżyny, na którój leżą chaty krajow ców g ru p u ją­

cych się naokoło kacyka Akem y i dwu star­

szych E k ak i i Eboki. D roga do nich p ro ­ wadzi od południo-wschodniej części wy- spy, gdzie w skalistej zatoczce krajow cy m ają swoją przystań, w ciągając swe lekkie czółna rybackie po skończonych połowach za sobą między skały. Z północnej strony—

t. j . od przystani stacyi — droga z wielkim trudem dopiero przez nas utw orzoną zosta­

ła na górę do osady— i to w formie schodów posiadających 274 stopni od stacyi do w y­

żyny.

Dom m ieszkalny rospoczęli Janikow ski i ś. p. K lem ens Tom czek w K w ietniu 1883 roku. Został on zbudow any z silnego drze­

wa krajow ego i obity zewnętrznie karbow a­

ną cynkową blachą, by ochronić ściany od robactw a; cały zaś stoi na słupach, co w tych stronach je st ważnym w arunkiem dla zdro­

wia, gdyż wolny przeciąg pow ietrza może krążyć pod nim.

Stworzenie placu dla stacyi niem ało ko-

| sztowało czasu i pracy, gdyż trzeba było zni­

welować część skłonu, skopaną zaś ziemię użyć na wał i taras przed nim. Dość będzie powiedzieć, że robota ta ciągle trw ała, do j ostatnich czasów.

Głównym je d n a k tw órcą stacyi M ondoleh je s t niestrudzony towarzysz Leopold J a n i­

kow ski i gdy po podróży w k rajach B akun- du wróciłem n a stacyją, nie poznałem je j, tak pracow ita jeg o ręk a um iała ją rossze- rzyć.

O bok domu mieszkalnego powstały za­

budow ania gospodarcze: dom dlakrum anów , kuchnia i magazyn, szopa dla szalup, wszę­

dzie zaś panow ał wzorowy porządek i czy­

stość wyszukana.

Z czasem następnie powiększyliśmy dom m ieszkalny, do którego obszerna w erenda, ciągnąca się przez cały fronton dobudowaną została dla obserwacyj m eteorologicznych.

Oprócz instrum entów, tak drogich nam jak o d a r przyjaciół z kraju, zbierany p rz y ­

(4)

628 W SZECHŚW IAT. N r 40.

ja z n ą dłonią ś. p. F ilip a S ulim ierskiego, sta­

cyj a posiada biblijotekę składającą się z przeszło 2 0 0 tom ów w różnych językach, przew ażnie treści naukow ej, oraz około 150 m ap i ap arat fotograficzny.

Niestety, gdy po pierw szych w alkach i tru ­ dach, pierw sze zabłysły owoce tej dalekiej pracow ni—m usieliśm y też złożyć w je j zie­

mi jednego z nas— Tom czeka.

D la szczupłego kółka tych, k tó ry ch zajm ą prace stacyi M ondoleh, pozw alam y sobie przyłączyć jak n ajp ro stsz y jój plan, k tó ry j e ­ dnakże zmieni się, w m iarę tego j a k losy po­

zw olą rosszerzać jój ram y.

S tąd po pow rocie z B akundu, w oczeki­

waniu nowój możliwości zapuszczenia się w głąb ląd u (która niestety, gdyśm y byli go­

tow i do drogi, zniszczoną została przez zaj­

ścia polityczne w K am erunie), mogliśm y od­

dać się system atycznem u badaniu krajów sąsiednich, a głów nie G ór K am eruńskich i ich m ieszkańców: plem ion B ak w iri i B om - boko. M ięszanina tych plem ion z domięsz- ką znaczną trzeciego, a m ianowicie T subu składa ludność wyspy M ondoleh; jeszcze inna kom binacyja, w którój, zdaje się, szu­

kać należy reszty wygasłego szczepu A m bo- zes, od którego dziś jeszcze nosi nazw ę za­

toka Am bas (Am bas lub A m boises-B ay an­

glików, B ahia do Am bozes portugalczyków ) w ytw orzyła ludność B obijskich wysp leżą­

cych w zachodniój części tej zatoki i m iasta B oty leżącego naprzeciw ko nich na lądzie u podnóża gór. P rze z te kom binacyje i mię- szaniny (które zresztą w szczepach B antu wszędzie napotykam y) pow stała ilość n arze­

czy stosunkowo do obszaru ziem i wielka, oraz m ięszanina kolorów ciała z nadzw y­

czaj licznych składająca się odcieni w jednój i tej samój wiosce.

Pom iędzy zbioram i, ja k ie stąd wysłaliśmy do k ra ju , zbiory treści przyrodniczej, nieste­

ty, bardzo jeszcze są nieobfite, przew ażają zaś etnograficzne. N atom iast z zebranych notatek i obserw acyj, opis gieograficzny gór i krajów przyległych, jak o też ich m apa bę­

dzie m ogła zapełnić k ilk a niew ielkich luk wiedzy, do czego dodać stacyj a będzie w sta­

nie m atery jał do słow ników isubu (narzecza M ondolijskiego z uw zględnieniem niektó­

rych zmian w narzeczu B oty) oraz ję z y k a bakw iri.

Co zaś do badań przyrodniczych, może zdołam y zachęcić do nich, stosownie do w y­

żej wypowiedzianych myśli, specyjalistów po powrocie do kraju.

(Dok. nast.)

0 ZADANIACH OBECNYCH

PRZEZ

Cł. A. Y o u n g i i

p r z e ło ż y ł S. K.

Inne zadanie astronom ii ziemskiej tyczy się stateczności położenia osi naszego globu.

T ak samo j a k przem ieszczenie m ateryi na pow ierzchni lub wewnątrz naszej sferoidy w yw ołuje zm iany w długości czasu obrotu, tak też sprow adza ono drobne zm iany w po­

łożeniu osi i biegunów, zm iany niew ątpli­

wie n ad er słabe. N ależy się je d n a k zapy­

tać, czy są one dosyć nieznaczne, by ucho­

dziły naszym poszukiwaniom .

Ł atw o widzieć, że przesunięcie osi ziem­

skiej będzie w skazane przez zm iany szero­

kości naszych obser wato ryjów'. Jeżeli, d a j­

my, biegun przesunie się o ja k ą setkę stóp w stronę E uropy, szerokości obserw atoryjów europejskich wzrosną o sekundę mniej wię­

cej, w Azyi zaś i A m eryce sku tk i będą na­

d er słabe.

P otw ierdzenie doświadczalne przesuw a­

n ia się bieguna podał Nyróse, przez poró­

w nanie oznaczeń szerokości P ułkow y, do­

konyw anych zapomocą wielkiego koła w ierz­

chołkowego w ciągu ostatnich lat trzydziestu pięciu. Zestaw ienia te pozw alają wnosić, że szerokość tego obser wato ryj um ulega pow ol­

nem u i statecznem u zm niejszaniu, w ynoszą­

cemu około sekundy w ciągu stulecia, tak, ja k b y biegun północny oddalał się od P u ł ­

kow y o stopę (0,3 m.) mniój więcej coro­

cznie.

O bserw acyje w G reenw ich i w P a ry ż u nie okazują podobnego fak tu;kw estyja zapew ne je s t w ątpliw ą, ma jed n ak taką wagę, że na zebraniu konferencyi gieodezyjnej m iędzy­

(5)

N r 40. WSZECHŚWIAT. 629 narodow ej, które się odbywało w Rzymie

w r. 1883, przyjęto program obserwacyj uorganizow anych w tym celu.

P la n p. F ergoli, który wniósł ten projekt, polega na zestaw ieniu po dwie stacyj obser­

wacyjnych, położonych praw ie w jednćj szerokości, ale różniących się znacznie co do długości; na stacyj ach tych m ianoby ozna­

czać różnicę ich szerokości, przez obserwa­

cyj ą tychże samych gru p gwiazd, dokony­

wane w je d n a k i sposób, zapomocą przyrzą­

dów podobnych i obliczanych na zasadzie m etod i form uł identycznych. O ile można, jed n i i ciż sami astronomowie prow adziliby poszukiwania te w ciągu k ilku lat, zmienia­

ją c swe stanow iska, aby tą drogą w yrugo­

wać błędy w ynikające z różnic osobistych.

Główna trudność tego zadania polega prze­

dewszystkiem na małej wartości ilości szu­

kanej, a w idoki powodzenia przedstaw iają się jedynie przy baczności nadzwyczajnej we wszelkich działaniach.

Inne zadania, tyczące się sztywności zie­

mi, budowy je j i j ć j tem peratury wewnę­

trznej, mają też pewien związek z astrono- m iją i mogą być badane przez pewne roz­

szerzenie m etod i rozważań astronom i­

cznych, przypadają one je d n a k poniekąd na granicach naszej nauki i wspominamy tu o nich jedy nie dla pamięci.

Przechodząc teraz do zadań odnoszących się do księżyca, znajdujem y j e liczne, ważne i trudne. N iektóre z nich są czysto mate­

matyczne i m ają na celu ruch postępowy księżyca; inne należą do dziedziny fizyki i tyczą się jeg o pow ierzchni, jego atmosfery i tem peratury.

J a k to ju ż wiemy, teoryja księżyca nie je s t jeszcze zadaw alającą. Nie możemy w praw dzie powiedzieć, że różnice między obserw acyją a rachunkiem są znaczne i wy­

raźne ta k dalece, aby j e można ujm ować okiem nieuzbrojonem ; są je d n a k dosyć w iel­

kie, aby się daty łatw o obserwować, docho­

dzą bowiem k ilk u sekund w mierze kąto­

wej, czyli kilku km w przestrzeni. Jakeśm y w idzieli,usiłow ania, ja k ie podejmowano, aby je wytłum aczyć nieregularnością ruchów

ziemi, pozostały bezowocne i zm uszeni je ­ steśmy do wniosku, że w ruchach księżyca ujaw niają się siły inne aniżeli ciążenie, albo też, że m atem atycy nie mogą nam zdać spraw y dokładnej z biegu naszego satelity:

druga ta hypoteza je st daleko praw dopodo­

bniejszą, gdy rozważam y dzieje astronom ii teoretycznej.

G dy rozglądam y ten przedm iot nieco na zew nątrz astronom ii, zdaje nam się, że dla posunięcia tej nowej nauki b ra k nam roz­

w iązania nowego rów nań zasadnicznych r u ­ chu atrakcyjnego, rozw iązania prostszego i praktyczniejszego. Nie będę wszakże zgo­

ła pow staw ał przeciw m atem atykom , lu b u ­ jącym się w gieom etryi n-—wym iarowej lub w badaniach nad teoryją liczb: wiemy wszyscy ja k dalece odkrycia niespodziewa­

ne i idee nowe, rozw ijające się w dziedzinie nauki, znajdują zastosow ania użyteczne w najbardziej różnych gałęziach wiedzy.

P rzyznam się jed n ak , że daleko więcej zna­

czenia przyw iązuję do badań w teoryi funk- cyj i równań różniczkowych, od których oczekuję więcej podpory dla astronomii.

Zagadnienie, tyczące się ru chu względne-

| go pewnej liczby ciał, ulegających new to- nowemu praw u ciążenia, z p un ktu widzenia fizycznego nie różni się zgoła od zagadnie­

nia, odnoszącego się do ru chu dwu ciał.

G dy mamy dane masy, położenia i pręd ko ­ ści, odpow iadające pewnej epoce, w yprow a­

dzić można nowe położenia dla wszystkięh epok przeszłych lub przyszłych (odryw ając uw agę od perturbacyj zew nętrznych). G dy wszakże rachunek je s t p ro sty i łatw y dla okresu la t dw ustu, w przypadku gdy uw a­

żamy dw a tylko ciała, to analiza nasza je st jeszcze nieudolną do rozwiązania zadania ogólnego ruchu trzech lub więcej ciał.

W pew nych przypadkach szczególnych r a ­ chunki uciążliwe, pośrednie i przybliżone, pozw alają nam oznaczyć z pewnem przy­

bliżeniem położenia szu k a n e, zarówno w przyszłości j a k i w przeszłości; rozw iąza-

! nia wszakże ogólnego i praktycznego nie posiadam yjeszcze. Trudności są porządku czysto matematycznego: potrzeba nam o d ­ krycia, któreby odpowiadało odkryciu fun- kcyj trygonom etrycznych, logarytm ów lub rach un ku całkowego. Zadanie to opiera

! się usiłowaniom astronom ów w niezliczo-

(6)

630 W SZECHSW IAT. N r 40.

nem mnóstwie przypadków i dopóki nie zdobędziemy rozw iązania zupełnego, postę­

py na tój drodze będą pow olne i mozolne.

Nie m ożna je d n a k pow iedzieć, aby teo ry ja księżyca przez czas pew ien pozostać m iała nieruchom ą: badania przeprow adzone w osta­

tnich czasach nad rozciągnięciem i zastoso­

waniem metod istniejących nie są zgoła nie­

produkcyjne,'—pózw olą one ustalić zgo­

dność m iędzy rachunkiem a obserwacyj ą daleko lepiej, aniżeli przeprow adzono to dotychczas. G dybyśm y posiadali środki m a­

tem atyczne, ta k oddaw na pożądane, postęp miałby skrzydła: lecielibyśm y, gdy obecnie czołgamy się nędznie.

Co do zadań fizycznych odnoszących się do księżyca, to najbardziej zajm ującem i w tój chw ili w ydają się kw estyje tyczące się św iatła, ciepła, prom ieniow ania, k tó re nam on nadsyła, oraz tem peratury jeg o ; są one zajm ujące dlatego zwłaszcza, że rezul­

ta ty ostatnich poszukiw ań w ydają się po części sprzeczne z w ynikam i badań la t po­

przednich. Należy może teraz przypuścić, że od księżyca otrzym ujem y jed y n ie odbite światło i ciepło słoneczne i że żadna część pow ierzchni naszego satelity nie posiada tem p eratury wyższej ponad tem peraturę lodu topniejącego lub naw et ponad p u n k t krzepnięcia rtęci *). Zarazem , n iek tó rzy do­

brze znani astronom ow ie nie chcą dopuścić w yw rotu pojęć, utrzym ujących się odda- wjia, niew ątpliw ie też przedm iot ten w nie­

dalekiej przyszłości trak to w an y będzie ja k - najtroskliw iej i m etodam i bardzo różnemi.

Z poprzedniem i wiąże się ściśle kw estyja atm osfery księżyca, jeże li w każdym razie atm osfera ta istnieje.

Niem niej zajm ującą je s t znajomość zmian, które dokonyw ają się na pow ierzchni księ­

życa. Z pow odu różnicy zachodzący mię­

dzy teleskopam i obecnemi a przyrządam i używ anem i przed pięćdziesięciu lub stu la­

ty, sądzę, że nie je s t rzeczą dostatecznie pe­

wną, czy dostrzeżone zm iany są koniecznem

') W przedm iocie ty m znajdzie czy te ln ik wyja- } śnienie w arty k u le „W pływ atm osfery ziem skiej na i prom ienie słoneczne" (W szechśw. t. II str. 33).

następstwem przeobrażeń rzeczyw istych; po­

wiedzieć tylko możemy, że przeobrażenia takie praw dopodobnie m iały miejsce i od­

byw ają się jeszcze za dni naszych. Zm iany więc dostrzegane w ym agają badań bezu­

stannych, starannych, szczegółowych i zu ­ pełnych pow ierzchni księżyca p rzy pomocy przyrządów potężnych; poznajem y tu do­

brze wartość fotografii, k tó ra dla porów nań przyszłych pozostawia nam św iadków bez zarzutu.

Nie mogę opuścić księżyca, nie wspo­

m niaw szy o znakom itych pracach profesora J e rzego D arw ina nad obrotem naszego sa­

telity. N ieprzyjm ując stanowczo wszyst­

kich rezultatów liczebnych, tyczących się w ieku księżyca, jeg o dziejów przeszłych i przyszłych, można powiedzieć z pew no­

ścią, że uczony ten podał wyjaśnienie p ra ­ wdopodobniejsze i bardziój zadaw alające sposobu, w ja k i w ytw orzył się obecny stan rzeczy; otw orzył on pole do poszukiwań no­

wych i w skazał drogę do spekulacyj nie­

spodziew anych. W prow adzenie doktryny zachow ania energii, ja k o sposobu ustalenia w arunków ruchu i form y u k ład u astrono­

micznego, stanow i postęp bardzo ważny.

W układzie planetarnym znajdujem y w ogólności, kw estyje też same, które się ty­

czą księżyca, z kilku szczegółami wybitnego interesu.

Najczęściej, zgodność między teo ryją a obserw acyją ruchów w ielkich p lan et je s t tak zupełną, ja k się spodziewać można. P rac e L everriera, H illa, Newcom ba i innych tak dobrze zorały to pole, że trzeba będzie p ra ­ wdopodobnie kilku dziesiątków lat, aby wy­

stąpiły zboczenia istotne, w ym agające po­

p raw k i naszych tablic obecnych. L ev e rrier sam wszakże zaznaczył w yjątek uderzający i znaczący od tego ogólnego posłuszeństw a planet. M erkury, najbliższy słońca, k tó ry ­ by zatem najdokładniej winien ulegać pra- wom ogólnym, w yłam uje się spod nich do pewnego stopnia: p u n k t przysłoneczny jego drogi posiada ru ch szybszy, aniżeli to wy­

nik a z działania znanych b ry ł p lan etar­

(7)

N r 40. w s z e c h ś w i a t. 631 nych S kutki tego przesuw ania się sumo­

wały się od czasu odkrycia L eyerriera przed laty trzydziestu, a nowe poszukiw ania p ro ­ fesora Newcomba, dokonane nad szeregiem przejść tej planety przez tarczę słoneczną, fakt ten potwierdzają,-niew ątpliw ie. L ever- rier m niem ał i u m arł w tój myśli, że skutek ten wyw ołany je st przez jed n ę lub kilka planet nieznanych, położonych między M er­

kurym a słońcem (stąd ich nazw a — planet intram erkuryjalnych, W ulkan zaś była na­

zwa obrana dla głównej z nich lub dla je d y ­ nej). Dziś je d n a k sądzimy, że żaden astro­

nom dobrej w iary nie może przypuścić p ra ­ wdopodobieństwa istnienia jednej lub kilku brył rozm iarów znacznych, odpow iadają­

cych tym przypuszczeniom. Nie zapomina­

my o licznych przy k ład ach plam okrągłych, widzianych na tarczy słonecznej, ani o gw ia­

zdach, dostrzeganych w czasie zaćmień słoń­

ca przez W atsona, Swifta, T rouvelota i in ­ nych; ale błędy lub pom yłki uznaw ane we wszystkich tych przypadkach i dowody u je ­ mne tak liczne, otrzym ane przez astrono­

mów najgodniejszych wiary, opatrzonych w najlepsze przyrządy i w w arunkach naj- przyjaźni ej szych, czynią bardzo mało pra- wdopodobnem przypuszczenie o istnieniu planety W u lk an a w naszym układzie sło­

necznym.

Pierścień m ateryi m eteorycznej, umieszczo­

ny m iędzy planetą a słońcem, zdaw ałby sprawę z ruchów punktu przysłonecznego;

ale w edług uw agi Newcomba, w yw oływ ał­

by też przesuw anie się węzłów orbity M er­

kurego.

Probow ano też w yjaśnić tę p erturbacyją przez roskład m ateryi w ew nętrznej kuli sło­

necznej, przez pew ne zm iany praw a ciąże­

nia powszechnego, przez pewne działania elektryczne lub m agnetyczne pochodzące od słońca, przez pew ien skutek szczególny pro­

m ieniowania słonecznego, który staje się wy­

raźnym z powodu sąsiedztw a słońca, lub wreszcie przez pew ną właściwość środka, w którym M erk u ry krąży; ale, trzeba to

') Ob. P lanety in tram erk u ry jaln e, przez S. K.

(Wazechśw. t. III str. 434).

i przyznać, nie znaleziono dotąd w yjaśnienia dostatecznego.

Co do p lanet nieznanych, zmuszeni j e ­ steśmy, choć nieco z niechęcią, przyznać, że część obowiązków astronom a polega na poszukiwaniu dalszem asteroidów pozosta­

łych, jak k o lw iek tw orzą one rodzinę liczną i ju ż kłopotliw ą. W każdym razie sądzę, że możemy jeszcze wiele się nauczyć 0 b u ­ dowie, tw orzeniu się i dziejach naszego u k ła ­ du słonecznego, rozw ażając drobne te masy błędne, podobnie j a k i planety w ielkie,star­

sze ich rodzeństwo; teoryja zaś perturbacyj udoskonali się szybko przy obliczaniu w pły­

wów Jow isza i S atu rn a na ich ruchy.

Nie je s t też niemożliwem, że pewnego dnia, poszukiwacz tych drobnych, nieważ­

nych włóczęgów w ynagrodzony zostanie od­

kryciem wielkiego jakiegoś świata, dotąd nieznanego, który się toczy zw olna w p u ­ stych obszarach, rosciągających się poza obecną naszą rodziną słoneczną. F orm y niektórych orbit kom etarnych, zarówno ja k pewne szczególności przechodnie w ru ch u N eptuna, nasunęły dom ysł planet poza-ne- ptunow ych, a jeżeli istnienie ic h n ie je st pe- wnem, to też stanowczo zaprzeczać go nie można.

{dok. nast.)

ODDYCHANIE ROŚLIN

napisał 2?. S o s n o w s k i .

K w estyja oddychania roślin stosunkowo

| bardzo niedaw no w prow adzoną została na racyjonalną drogę. D okładnem u zrozumie- niu je j stało na przeszkodzie wiele rzeczy, głównie zaś proces zam iany gazów odda- wna stw ierdzony u roślin, a nieistniejący u zw ierząt, proces zupełnie odw rotny proce­

sowi oddychania.

Otóż zadaniem niniejszej pracy będzie przedstaw ić historyczny rozwój pojęcia o oddychaniu roślin, podać najogólniejsze wy­

niki dotychczasowych badań na tem polu i o ile się da wykazać zadanie procesu, o któ­

rym mowa.

(8)

632 W S Z E C H Ś W IA T . N r 40.

Jeszcze w przeszłem stuleciu P riestłey , badając zm iany, ja k ie zachodzą w atm osfe­

rze, otaczaj ącój zw ierzęta lub też rośliny, przyszedł do przekonania, że pierw sze t. j.

zw ierzęta, jeśli je umieścim y pod kloszem , lub też wogóle w zam kniętej, ograniczonej p rzestrzeni,psują, j a k się w yraził, pow ietrze, czynią je niezdatnem do podtrzym yw ania dalszego ich istnienia; tym czasem gdy rośli­

ny W tych sam ych w arunk ach znajdujące się, nietylko że nie psuły, ale naw et odświeżały pow ietrze, zepsute przez zw ierzęta. W at­

mosferze, w którój przez czas jak iś znajdo­

w ały się rośliny, zw ierzęta 5— 8 ra zy dłużej m ogły istnieć, aniżeli w zw yczajnem pow ie­

trzu . Tego rod zaju dośw iadczenia dopro­

w adziły P riestley a do w niosku, że rośliny i zw ierzęta zupełnie różnie, lepiój mówiąc, przeciw nie zm ieniają otaczającą atm osferę.

Jeżeli zaś zw rócim y uw agę na to, że atm o­

sfera owa zm ienia się przez proces zam iany gazów pom iędzy organizm am i (roślinam i lub też zw ierzętam i), a otaczającem powie­

trzem , czyli, ja k daw niój pow iadano, przez proces oddychania, to p rzy jść m usielibyśm y do przekonania, że ten ostatni zupełnie róż­

nym je s t u zw ierząt i u roślin. O dkrycie to wielkie zrobiło w rażenie, tem bardziój, że m iało w ielkie znaczenie p rz y objaśnieniu niektó rych kw estyj w gospodarstw ie całej p rzy ro dy zachodzących. G dyby rośliny i zw ierzęta p rz y oddychaniu jed n ak o w e ma- te ry ja ły zużytkow yw ały, m ożnaby p rzy p u ­ ścić, że z czasem cały zapas owego m atery- ja ł u w yczerpałby się i organizm y m usiałyby zginąć; poniew aż je d n a k doświadczenia P riestley a dow iodły zupełnie przeciwnego faktu, że rośliny i zw ierzęta zupełnie różne zużyw ają m atery ja ły , że się dopełniają w d a ­ nym razie, niebespieczeństw o więc owo mi­

nęło. Zdaw ałoby się, że kw esty ja oddycha­

n ia ro ślin je s t ju ż należycie rozwiązaną, w krótce je d n a k potem dośw iadczenia wy­

k azały bezzasadność tego m niem ania. W sa­

rn ój rzeczy w ro k u 1779 uczony Ingen-H ous stw ierdził f a k t , ' że u roślin jednocześnie ma miejsce dw ojakiego rodzaju proces zam iany gazów; w dziele swem „B ad an ia n ad rośli- nam i“ (1780 r.) stw ierdza on swoje zapa­

try w an ia dośw iadczeniam i daleko bardziój ścisłemi i o-odnemi uw agi. D O T w ierdzenie to je d n a k znalazło w ielu przeciw ników , tem - I

bardzićj, że sam autor, p rzy ówczesnym sta­

nie chemii, nie m ógł ja sn o przedstaw ić i wytłum aczyć owych dw u procesów. W k il­

k a lat późniój kiedy Lavoisier *) zm ienił p o ­ g ląd n a proces, ta k zw any, palenia się ciał i obalił fłogistyczną teoryją S tahla, wyżój wspom niane fakty n abrały większego zna­

czenia i pewności. Sam Ing en -H o us w póź- niejszem swem dziele „O żyw ieniu się ro ­ ślin i żyzności g ru n tu “ (1798 r.) stw ierdził przedtem odkryte fak ty i w ykazał, że u ro ­ ślin rzeczywiście m a miejsce dwojakiego ro ­ dzaju proces zam iany gazów: z jednój stro ­ ny pochłaniają one tlen (O), w ydzielają dw u­

tlen ek węgla (C 0 2)— proces bezustanny, któ ­ ry został spostrzeżony u zw ierząt podczas oddychania, z drugiej znow u w pew nych w arunkach, a mianowicie przy działaniu św iatła, zielone ich (roślin) części, np. liście pochłaniają dw utlenek w ęgla ( C 0 2) zużyt- kow ują C—węgiel, w ydzielając natom iast tlen (O )— proces zupełnie przeciw ny pier­

wszemu.

B adania innych uczonych w tym celu czynione, najzupełniej potw ierdzały m nie­

m ania Ingen-H ousa. W roku 1806 ukazała się praca Saussurea pod tytułem „R echer- ches chim iąues sur la veg etation “, w którój obok danych, znalezionych przez poprze­

dniego badacza, czytam y w iele innych cie­

kaw ych rzeczy— dowiódł on n ap rzykład , że proces pochłaniania tlenu zarów no u roślin j a k i u zw ierząt (co do ostatnich ju ż przed­

tem wiedziano o tem ) je s t koniecznym i nie­

zbędnym d la życia i rozw oju roślin. I ta je d n a k praca, daleko dokładniejsza od pier­

wszych dwu, bo w skazyw ała naw et ilości pochłanianego i w ydzielanego gazu, nie odniosła pożądanego skutku. Św iat nau­

kow y w owe czasy zw rócił się więcej w stro­

nę filozofii — metafizyki naw et, zaniedbując zupełnie doświadczalne, em piryczne badania

*) Do czasów Lavoisiera panow ała teo ry ja Stahla, w edług k tó rej ciało palne było połączonem z flogi- stonem (palnym pierw iastkiem ciał, isto tą ogniową), te n zaś, uchodząc wywoływał zjaw iska ognia, ta k że eiało spalone, by ło deflogistonowane, według dzi­

siejszych pojęć utlenione. Jednem słowem flogiston odgryw ał rolę zupełnie przeciw ną tlenow i w dzisiej- szem pojęciu.

(9)

N r 40. w s z e c h ś w i a t . 633

PrzyrządRyszawiegodobadania oddychaniaroślin.

(10)

634 W SZECHŚW IAT. N r 40.

kw estyj. W praw dzie nieliczne bardzo kó ł­

ko uczonych prow adziło dalej doświadcze­

nia, ale z je d n e j strony niechęć k u nowym faktom, szczególniej przez innych w y k ry ­ tym , z drugiej znow u niedokładne zrozu­

mienie spraw y, nie pozw alały w ejść n a ra ­ cyjonalną drogę. W ted y też n iestety u ta r­

ły się najzupełniej fałszywe pojęcia co do owych dw u procesów zam iany gazów u ro ­ ślin. P oniew aż ak t pochłaniania tle n u i wy­

dzielania C O a m ożna było zauw ażyć i badać tylko w nocy, w ciemności, więc też n azw a­

no go n o c n e m o d d y c h a n i e m , przeciw ny zaś proces pochłaniania dw utlenku w ęgla ( C 0 2) i w ydzielania tlen u O, ja k o proces m ający m iejsce p rz y świetle dziennem — dziennem oddychaniem . Pom im o, że b a­

dania Ingen-H ousa, zarów no j a k i Saussu- rea, a szczególniej późniejsze ju ż dośw iad­

czenia francuskiego b otanika G a rro ta, w y­

kazały, że proces pochłaniania tle n u odby­

wa się n ietylko w nocy, lecz ciągle i we dnie m am iejsce i jeże li tru d n o gospostrzedz, to tylko dla tego, że m askuje go przeciw ny proces pochłaniania dw utlenku w ęgla, któ ­ ry w ednie działa z wielką, siłą, pom imo to, pow tarzam y, term in y „nocnego i dziennego oddychania" ciągle pozostaw ały w pełnej sile i przeszkadzały do dokładnego zrozu­

m ienia kw estyi.

D opiero od ro k u 1865, kiedy ukazało się dzieło Ju liju sz a Sachsa „H andbucli d er Ex- perim ental—Physiologie d er P flanzen “ cała spraw a oddychania roślin w eszła na zupeł­

nie inną i racyjonalną drogę. O n pierw szy w yjaśnił zasadniczą różnicę m iędzy dwoma procesam i zam iany gazów u roślin. S p ra­

wę pochłaniania tlenu i w ydzielania dw u­

tlen k u w ęgla analogiczną z podobnem zja­

wiskiem u zw ierząt nazw ał „oddychaniem "

(A thm ung)(procesem utleniającym , dawniej nocne oddychanie). Zaś odw rotny proces pochłaniania C 02 p rzy działaniu św iatła przez zielone części roślin i w ydzielania O procesem „p rzy sw ajan ia lub asym ilacyi"

(daw niej dzienne oddychanie). J a k różne są dw a te procesy, w skazuje ju ż ta okoli­

czność, że podczas gdy p rz y asym ilacyi tw orzy się organiczna m ateryj a (poniew aż pochłania się dw utlenek w ęgla z którego C — węgiel idzie na odtw orzenie organicz­

nej m ateryi, a tlen w ydziela się), oddycha- |

nie pociąga za sobą j6j utratę, wydziela się bowiem węgiel w formie C 02 dw utlenku węgla. Podczas procesu przysw ajania po­

chłania się energija prom ieni słonecznych, p rzy oddychaniu zaś ona się uw alnia, co do­

w iódł jeszcze Saussure, gdy zauw ażył, że podczas tego procesu (oddychania) tem pera­

tu ra w rozm aitych częściach roślin wzrasta.

T en sam uczony zarówno zauw ażył, że przy b ra k u oddychania, niem a ruchu, niem a ozna­

ki życia w roślinie, a to dlatego, że b ra k wtedy owój energii, któraby pobudzała do życia, k tórab y w prow adzała w ru ch cały or­

ganizm , podczas gdy przy b ra k u procesu przysw ajania, można hodować roślinę b ar­

dzo długo, czasami naw et może ona zakwi­

tnąć, utrzym yw ana w zupełnej ciemności;

w praw dzie będzie ona innej trochę formy, nie będzie zieloną, lecz żółtawą, w każdym je d n a k razie żyje.

T ak jasne i zrozum iałe postawienie kw e­

styi przez Sachsa, przytem ścisła k ry ty k a m etody badania poprzednich uczonych, n a j­

zupełniej rozjaśniła nową i racyjonalną dro­

gę dla kw estyi oddychania roślin. Pozosta­

wiam y więc proces „przysw ajan ia" na s tro ­ nie; zajm iem y się tylko drugiem pytaniem , t. j . procesem oddychania. *

P rzechodząc odrazu do szczegółów do­

św iadczalnych, m usimy tu podać je d e n z b ar­

dzo dokładnych przyrządów do badania od­

dychania u roślin, ściślej mówiąc, jednej strony tylko ak tu tego, mianowicie przyrząd prof. Ryszawiego, służący do określenia ilo­

ści w ydzielonego dw utlenku węgla.

D ziałanie tego p rz y rząd u polega na tem, że stały i jed n o stajn y p rąd pow ietrza czy­

stego t. j. pozbawionego dw utlenku węgla, przechodząc koło badanych części roślinek unosi ze sobą w ydychany przez nie dw utle­

nek w ęgla i dalej przechodząc znow u przez naczynie napełnione B a(H O)2 wodanem ba­

ry tu , płynem silnie pochłaniającym C 02 po­

zostaw ia go tam tworząc stały bardzo i nie- rospuszczalny w wodzie zw iązek mianowi­

cie w ęglan b ary tu B a C 0 3. P rz y rz ą d ten je s t przedstaw iony n a załączonym rysunku, a urządzenie i działanie jeg o opowiem w kró ­ tkich słowach.

G łów ną składow ą częścią przyrządu je st ru rk a (D) szklana, bliżej lewego końca zgię­

ta pod bardzo rozw artym kątem , pod spo­

(11)

N r 40. WSZECHŚWIAT. 635 dem na samem zgięciu znajduje się otwór

opatrzony rurką. (1) szklana cieniutką i do której stosuje się d ru g a ru rk a gumowa, za­

opatrzona vy t. z w. ściskacz (kwetszhan).

W ru rce D znajduje się rostw ór wodanu barytu. Zj e dne j strony (prawej na rysun­

ku) połączona je st ona z ru rk ą C podzielo­

ną na rów ne części, a ta ostatnia z naczy­

niem B głównym zbiornikiem wodanu ba­

rytu. A żeby ru rk ę C i naczynie B a raczej płyn znajdujący się w nich (B a(IIO )2)u c h ro ­ nić od działania COa z powietrza, mamy ru rk ę K w kształcie litery U zgiętą, napeł­

nioną kaw ałkam i potażu gryzącego, który pochłania dw utlenek węgla.

J a k widzim y n a rysunku, połączenie n a­

czynia B i ru rk i C z K je s t takie, że powie­

trze musi naprzód przejść przez tę ostatnią, ażeby się dostać do pierw szych i rzecz pro­

sta oczyszcza się t. j. traci swój dw utlenek węgla. P rz y pomocy ru rk i C wpuszczamy pewną określoną ilość B a(H O)2 z naczynia B do ru rk i D. T a ostatnia (z lewej strony) zapomocą rureczlci a, k tóra dochodzi do zgięcia ru r k i D, b (gumo w ej ze ściskaczem) i d połączona j est z cylindrem E , w którym znajdują się badane części roślinek, np. kieł­

kujące nasiona grochu, cylinder ten E w sta­

wiany w inny w iększy nieco F oklejony czarnym papierem (badam y oddychanie! dla­

tego m usimy usunąć proces asymilacyi t. j.

w ciemności trzym ać roślinkę), oprócz tego nalewam y do F wody, ażeby podtrzym yw ać ja k można najstalszą tem peraturę w ciągu doświadczenia. W wierzchnim otw orze cy­

lindra E znajduje się przy pomocy ko rka osadzony term om etr g i ru rk a h, k tó ra łączy cylinder E z ru rkam i L , M, N napełnionem i kaw ałkam i pum eksu, zmoczonego stężonym rostworem w odanu potasu, pochłaniającego C 0 2. T a k się przedstaw ia cały przyrząd prof. Ryszawiego. P o trzeb a je d n a k jeszcze tutaj przyrządu, przy pomocy którego mo­

glibyśmy utw orzyć stały i rów nom ierny prąd pow ietrza, do tego celu właśnie służy aspirator (A); je s t to naczynie napełnione wodą i opatrzone dwiem a rurkam i szklane- nemi p i n jednakow ej długości. Jeżeli po­

zwolimy wodzie spływać przez ru rk ę p, w ta­

kim razie pow ietrze przez drugą rurk ę u będzie wchodzić w takiej ilości, w jakiej przez p spływ a woda. Nakoniec widzimy

jeszcze na rysunku część przyrządu H , po­

łączoną z jedn ej strony z aspiratorem A, z drugiej znow u ru rk ę r z D. Służy ona tylko do spraw dzenia dokładności doświad­

czenia. J e s t w nim B a(H O )2—ja k o czysty rostw ór, jeżeli podczas doświadczenia utw o­

rzy się tam osad, to będzie dowodem, że C 02 w ydychany przez roślinki i unoszony prądem pow ietrza przez rurk ę D, niezupeł­

nie został pochłoniętym przez w odan b ary ­ tu w niej (D) się znajdujący, bo utw orzył osad B a C 03 w naczyniu H , t. j . doświadcze­

nie niedokładne i rospoczynać trzeba je na nowo.

Teraz przejdę do opowiedzenia działania samego przyrządu. Przypuśćm y, że w na­

czyniu E mamy kiełkujące nasiona grochu, znajdują się tu one natu raln ie w pow ietrzu zawieraj ącem C 0 2, ażeby oczyścić atmosferę otaczającą badane roślinki, łączym y naprzód ru rk ę b z ru rk ę o t. j . w prost z aspiratorem i spuszczamy wodę; wtedy utw orzy się p rąd pow ietrza przez naczynia połączone ze sobą, t. j . N, M, L , E , i ru rk ę d. Oczyszczenie pow ietrza od C 02 nastąpi tu mniej więcej w przeciągu. 5— 10 min. w ru rk a c h L , M, N, wtedy zamykamy ściskaczem ru rk ę b i łą ­ czymy j ą z ru rk ą a (zanotowawszy chwilę zam knięcia ru rk i b), do D nalew am y pew ną określoną ilość np. 60 cent. sz. B a(IIO) 2 i łą­

czymy j ą ru rk ą r z naczyniem H , a to osta­

tnie ru rk ą o z aspiratorem , spuszczamy wo­

dę i zw alniam y ściskacz na ru rce b. P rą d pow ietrza zupełnie oczyszczonego w N, M, L , przechodzi przez E unosi ze sobą C 02

w ydychany przez roślinki, dalój w kształcie pęcherzyków przechodzi przez całą warstwę wodanu bary tu w ru rce D pozostawiając C 02 i tw orząc osad B a C 0 3. Doświadczenie to trw a w edług naszej w o lil godzinę, 2 i t. d.;

po skończeniu zam ykam y znowu ściskaczem ru rk ę b, zatrzym ując w ypływ wody z aspi- ra to ra t. j . przeryw am y p rą d powietrza.

Ażeby zlać p łyn z osadem znajdujący się w ru rce D przeryw am y połączenie ru rek b i a i s z r otw ieram y l i cały płyn ów spły­

wa do buteleczki z, k tó rą szczelnie zam yka­

my i stawiam y, ażeby się osad ustał. W te ­ dy nabieram y pipetką pew ną ilość np. 2 0 c.

sz. czystego rostw oru i m ianując kwasem azotnym dowiadujem y się ile jeszcze je s t B a w formie B a(IIO) 2 widzimy mianowicie, że

(12)

636 W S Z E C H Ś W IA T . N r 40.

mnićj aniżeli przedtem (przed doświadcze­

niem trzeba koniecznie określić miano B a(H O )2) wnosim y więc, że re sz ta b a ry tu u tw orzyła z w ydychanym przez rośliny C 02

zw iązek B a C 0 3, wiedząc zaś ile w tym osta­

tnim je st b ary tu , możemy wyliczyć ile je s t C 02 w tym zw iązku, poniew aż zaś wzięli­

śmy do analizy tylko trzecią część całego rostw oru z ru rk i D , a zatem trzeb a pom no­

żyć j ą przez trzy i dowiem y się, ile C 02 w y­

dychały roślinki w przeciągu, przypuśćm y, jed n ćj godziny.

P rz y rz ą d ten jeszcze i z tego w zględu je st dogodny, że możemy robić z nim dośw iad­

czenia n ad oddychaniem roślin w rozm ai­

tych gazach. W tym celu trze b a tylko p o ­ łączyć gazom etr (G ) zaw ierający dany gaz (tlen, w odór i t. p.) z ru rk ą X p rz y rzą d u N i usunąć aspirator. Gaz w ypychany ciśnie­

niem wody z górnój części S gazom etru, bę­

dzie przechodzić przez cały p rz y rzą d , a ta k ­ że i przez ru rk ę D , w której odda C 02 unie­

siony z cylindra E , gdzie oddychają rośliny.

Otóż zapomocą tak prostego przyrządu, możemy spraw dzić, że nietylko całe roślin­

ki, ale i ich drobne części także oddychają.

Proces ten ma miejsce i w korzeniach, li­

ściach, łodygach, pączkach i kw iatach.

Stw ierdziw szy istnienie procesu oddycha­

n ia u roślin, procesu zupełnie analogicznego z oddychaniem u zw ierząt, należało zbadać zależność jeg o od rozm aitych zew nętrznych i w ew nętrznych w pływ ów i w arunków , co rzeczywiście stało się zadaniem w ielu praco­

wników w tej dziedzinie fizyjologii roślin.

(dok. nast.)

Przegląd znanych zjawisk rozkładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

(Ci%g dalszy).

94. Fermentacyje cukrów: śluzowa cz. man- nitoica i gumowa cz. dekstranow a. Obok

zjaw isk właściwej hidrotyzacyi pozwalam y sobie w jednym szeregu postawić zjaw iska rozkładów , jak im podlegać mogą cukry:

jakkolw iek rozkłady te łączne są n ajw y ra­

źniej z uw odnieniem i odwodnieniem odno­

śnych wodanów węgla, nie możemy je d n a k tw ierdzić, że n a p rzyb ran iu i w ydzieleniu cząsteczek wody całkowicie, a choćby naw et głównie polegają.

Lepiej zbadaną je s t z dwu różnych, choć niew ątpliw ie bliskich sobie przem ian, o k t ó ­ ry ch mó wić tu chcemy, f e r m e n t a c y j a ś 1 u- z o w a . N ierzadko widzieć się daje, że soki ja rz y n , a także wody z ługow ania ziarn zbożowych lub krochm alu otrzym ane, stają się śluzowatemi. P rzeobrażeniu tem u ule­

gają cu kry owocowe, m ączka roślinna oraz cukier trzcinow y (krystaliczny), zwłaszcza wobec dość obfitej substancyi azotowej. P a ­ steur, badając p ro d u k ty tego rozkładu, prze­

konał się, że pow staje tutaj śluzowata, do gum y podobna m ateryja o składzie chemi­

cznym C0 H|0 0 5, będąca przeto glukozą, pozbaw ioną 1 cząstki wody, dalej m annit, C6 H, 4 06 (por. § 90) i nieodzow ny przy rozkładach dw utlenek węgla. Z zestawie­

n ia pracy P a ste u ra i M onoyera da się w y ­ prow adzić wniosek, że przem iana idzie tu w dw u naraz kierunkach; najprostszem i sto­

sunkam i w yrazić to m ożna przez form uły (dla glukozy):

6 C6I I120 6= 6 H 20 + 6C0I I I0O5 (i) oraz

13 C6H12O0+ 6 H 20 = 1 2 C01Iu O6+ 6 C O2(2) co dodając razem otrzymamy:

19C6I I 12O 0 = 6C6H I0O3+ 1 2 C6I I14O6+ 6 C O2 ale jeśli przew aża pierw sza reakcyja, od­

w odnienia (1), to więcej może .się w ytw o­

rzyć gum y i wody; przy podwójnej np. ilo­

ści glukozy, podlegającej odwodnieniu, bę­

dzie w ogólnym rezultacie:

25 C0H i2O6= 1 2 C0H10O5+ 1 2 C6H u 0 6+ 6 C 02+ G H20.

P asteu r znalazł p rzy analizie ten ostatni sto­

sunek m annitu do gum y i do C 0 2; M onoyer zaś wykazał, że stosunek się zmienia i że j e ­ szcze więcej stosunkowo gum y niż według tego ostatniego wzoru w ypada, otrzym yw ać można. W obec dw u odw rotnych zupełnie reakcyj, z których tylko d ru g a w ytw arza rozszczepienie i przeto daje w rezultaciecie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Gdy on ju˝ si´ skoƒczy∏ lub jeszcze nie zaczà∏, to u˝ywam Êwiat∏a..

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

13 września 2012 roku zmarł w wieku 83 lat profesor Griffith Edwards, założy- ciel National Addiction Centre – jednego z najlepszych na świecie ośrodków badań nad

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

Oferujemy im leczenie chemioterapią oraz chemiotera- pię wspartą przeciwciałami, ale oczywiście wiemy, że to nie jest leczenie, które może ich całkowicie wyleczyć, bo to

Zaprezentowane wyniki badań nad przekładem wybranych pozycji obydwu odmian (autor- stwa Andrzeja Sapkowskiego, Jacka Dukaja i Stanisława Lema) w połączeniu z analizą

I przez cały czas bardzo uważam, dokładnie nasłuchując, co się dzieje wokół mnie.. Muszę bardzo uważnie słuchać, ponieważ nie mam zbyt dobrego