^ 1 8 . Warszawn, d. 4 Maju 1890 r. T o m I X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny W szechświata stanowią panowio:
Aleksandrow ie* J ., Bujw id O., D eike K „ D ickstoin S., F la u m M., Jurkiew icz K., Kwiotniowski W ł., K ram -
sztyk 8., N atanson J . i P rau ss St.
„ W s z e c h ś w ia t" p r z e jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h treś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łeg o d ru k u w szp alcie alb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z k o p . 7'/»
za sześó n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za dalsze k o p . 5.
i^ .d r e s IR e d a łsc y i: IK Irałsc-w słsie-IF rzed.m iefście, USTr GS.
W SPRAW IE
WYCIECZEK BOTANICZNYCH
W P O L S C E ').
Badania rozmieszczenia roślin mają. do
niosło znaczenie tak dla znajomości przy
rodniczej odnośnego kraju, jakoteż i dla ogólnej gieografn roślin. Badania jednak takio wtedy tylko znacznej nabierają, wagi, gdy są czyniono porządnie, ściśle, a przede- wszystkiem sumiennie. Przerzucanie się z miejsca na miejsce, opuszczanie całych okolic z pośpiechu, lub w mniemaniu, że się tam nic ciekawego nie znajdzie, wybieranie miejsc najpiękniejszych, z lekceważeniem
• ') R e d a k c y ja P a m ię tn ik a F iz y jo g ra ficz n eg o o p r o s iła d r a fil. p. A l. Z alew sk ieg o o n a p is a n ie k ilk u o g ó ln y ch w sk azó w ek d la osób, z a jm u ją c y c h się flo
r y s ty k ą w K ró le stw ie P olakiem , w c e lu z a ra d z e n ia p e w n y m n ie d o k ła d n o śc io m , ja k ie z d a rz a ją się p rz y z b ie ra n iu ro ś lin i p o d a w a n iu n a s tę p n ie sp ra w o z
d a ń do P a m ię tn ik a F izy jo g raficz n eg o .
(P rz y p . R td .).
[ mni^j urozmaiconych, lub trudniej dostęp
nych, nie powinno mieć miejsca.
Ścisłe poszukiwania przekonywają nas, że częstokroć miejsca wcale niepozorne ob
fitują w gatunki rzadkie, lub wybitnie róż- l niące się od gatunków, w pobliskich okoli-
| cach rosnących, a nadto, niekiedy takie, ja- kichbyśmy napróżno szukali w sąsiednich
■ miejscowościach.
Chcąc zbadać roślinność pewnój części kraju, radzilibyśmy najlepiej brać ku temu jakąś przestrzeń zawartą pomiędzy dwiema, lub większą ilością rzek, lub też posiadają
cą inne przyrodzone granice. Należy na
przód zaopatrzyć się w dobre mapy, podzie
lić obraną do poszukiwań przestrzeń na mni^j więcój równe części i w środku każ
dej z nich obrać punkt stały, służący na skład rzeczy, papieru i zebranego matery- I jału i z punktu tego czynić wycieczki w oko-
| lice zarówno w promieniu na wszystkie strony, jak i okręgowe, w ten sposób, ażeby promienie pierwszego miejsca pobytu zbie
gały się z promieniami miejsca drugiego
i t. d. W takich więc punktach należałoby
się rozgospodarować według potrzeby na
kilka dni, tydzień, lub nawet więcej, a w y
cieczki robić zawsze na dzień cały, półdnio-
274
WSZECHŚWIAT.Nr 18.
we bowiem są, zbyt małe i nie pozwalają zwiedzić większej przestrzeni okolicy, ani też przejść jćj w rozmaitych kierunkach.
Zato należy pozostać co dwa, lub trzy dni w domu dla przekładania i suszenia zdoby
czy. Ku temu trzeba poświęcać o ile moż
na dni niepogodne, ażeby nie tracić napróż- no drogiego, a krótkiego czasu.
W każdćj miejscowości nie powinno się pominąć żadnego strumyka, wijącego się pośród zieleni, żadnego parowu, żadnego stawu, szczególniej o wznoszących się w y
soko brzegach, żadnej łączki torfowej wśród pola: te bowiem są częstokroć daleko bo
gatsze w gatunki, szczególniej rzadkie, ani
żeli obszerne łąki i moczary, które znowu należy przedewszystkiem zwiedzać ponad rowami. Jeziora, a mianowicie większe, trzeba ile możności obchodzić dookoła i za
rzucać w nie w najrozmaitszych punktach małą, żelazną kotwicę na długim sznurku, mającym conajmniej 30 łokci. Jeziora po
siadają w znacznej części pewne, stosowne miejsca dla różnych gatunków roślin, gdzie te przeważnie, lub nawet wyłącznie się znaj
dują; inne znów miejsca zarośnięte są przez gatunki, których na dalszych przestrzeniach jeziora napróżnoby się szukało. Stąd też powierzchowne tylko zbadanie jeziora w je- dnem miejscu do żadnego nie prowadzi celu, ponieważ odnalezienie rzadkich gatunków, zw ykle do bardzo małych przestrzeni ogra
niczonych, może być w takim razie tylko przypadkowe, najczęściej zaś wcale nie ma miejsca. Nie może zatem nikogo dziwić, że od czasów wybornego badacza jezior W.
Jastrzębowskiego, nietylko nie została wy
kryta żadna nowa roślina wodna dla K ró
lestwa Polskiego, ale nawet nie odnaleziono prawie żadnych nowych stanowisk roślin wodnych, których stwierdzenie zawdzięcza
my wymienionemu badaczowi.
Wszystkie sprawozdania z wycieczek za
warte w dziewięciu tomach Pamiętnika F i
zyjograficznego nie nam pod tym względem nie przynoszą, chociaż na przestrzeniach j objętych wycieczkami znajdowały się w iel
kie i piękne jeziora, mianowicie w Rypiń- skiem.
Jednem z najciekawszych miejsc do po- ! szukiwań botanicznych są głębokie parowy, i zarosłe krzewiną i rzadkiemi drzewami, te
inależy zwiedzać jaknajdokładniej. Zacho
wują one najdłużej po starych, wielkich, mięszanych i nieco wilgotnych lasach sta
rodawny charakter roślinności; czasami na niewielkiej zarosłej pochyłości znajduje się bez porównania więcej gatunków roślin, aniżeli na szerokiej przestrzeni tej samej okolicy. Z lasów najciekawsze są mięsza- ne, lecz i te przeważnie bliżej brzegów.
W głębiach lasów, szczególniej sosnowych, rośnie bardzo mało roślin i to zwykle sze
roko rospflstartyeh. W yręby i młode za
gajniki są zawsze najbardziej obiecujące:
ich roślinność różni się zupełnie od roślin
ności starego lasu. Zagłębia leśne, szcze
gólniej karłowatemi olszami i brzozami p o
rosłe, jakoteż małe polanki nie powinny być nigdy pominięte. Rzeczki i strumie
nie należy również zbadać na pewnej dłu
gości.
Jak widzimy, wymagania od przeciętnego poszukiwacza nie są bynajmniej błahemi, przeszukanie dokładne każdego płatka zie
mi to rzecz niełatwa i byle jak zbyć się niedająca. Pow ie ktoś może, że to zbyt trudne do wykonania, ponieważ na to trze- baby bardzo dużego czasu, jakim w ciągu paru letnich miesięcy rosporządzać niemo
żna. Prawda, lecz trzeba wziąć pod uwagę to, co ju ż powyżej powiedziałem, że po
wierzchowne tylko zbadanie danej miejsco
wości nie przynosi żadnego pożytku, a więc nietrzeba nigdy podejmować się zw iedze
nia w krótkim czasie wolnych miesięcy wa
kacyjnych znacznych przestrzeni ziemi np.
dwu lub trzech powiatów, na jakie dzisiej
sze Królestwo kongresowe jest podzielone.
Wystarczy ku temu najzupełniej jeden po
wiat, lub też, jak już wyżej powiedziałem, jakaś niewielka przestrzeń w pewne przy
rodzone granice ujęta. Nadto przestrzeń taką należałoby badać przynajmniej w dwu oddalonych od siebie okresach czasu, mia
nowicie oprócz letniego wakacyjnego, także na wiosnę w Kwietniu, lub w Maju, choćby w przeciągu dwu tygodni. W iosenne po
szukiwania czynią się daleko prędzej, ani
żeli letnie, rośliny bowiem kwitnące na wiosnę ograniczają się przeważnie do pew nych tylko, bardziej urozmaiconych p rze
strzeni, które powinno się zwiedzać przede
wszystkiem i gdzie z powodu słabej jeszcze
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.275 zieleni odnaleść rzadsze z nich jest bardzo
łatwo, rosnące zaś po polach i po łąkach są 1 prawie wszędzie jednakie i ciągle się po
wtarzające.
U czyniw szy zadość powyższym przepi
som możemy powiedzieć, że zbadaliśmy rze
czywiście miejscowość, w przeciwnym zaś
jrazie braki będą musieli inni uzupełniać i im będzie się też należała główna zasługa.
A teraz co do samych roślin. Powszech
ny pannje zwyczaj śród naszych florystów zbierania i układania w zielniku roślin rzadkich i mniej pospolitych, a pomijania zupełnie prawie gatunków szeroko rospo- startych, oraz brania nadzwyczaj małój ilo
ści okazów każdego danego gatunku roślin, najczęściej po jednym tylko, lub co jeszcze gorsza po nędznym ułamku, z którego zale
dwie dojść można, do jakiego należy ga
tunku. Jestto błąd wielkiej wagi, ponie
waż częstokroć u gatunków pospolitszych zdarzają się liczne i miejscowe odmiany, których poznanie ma znaczną doniosłość dla rozwoju nauki, a które takim sposobem uchodzą oczu badacza.
Kładąc silniejszy na to nacisk, powta
rzam, że tak rzadsze, jak i pospolitsze g a tunki należy zbierać w większej ilości oka
zów i to z każdej miejscowości, niewyłą- czając żadnej, w mniemaniu, że rośliny tam
tejsze niczem się od siebie nie różnią. Zda
nie to bowiem będzie należało do tych, któ
rzy będą umiejętnie kiedyś przeglądali zbio
ry zgromadzone. P rzy zbieraniu należy pamiętać również, ażeby nie wyniszczać ro
ślin rzadkich np. storczyków przez w yry
wanie ich z korzeniami: jeśli roślin odpo
wiednich w danej miejscowości jest niew ie
le, to dosyć zebrać jeden okaz z korzeniem, a parę bez korzeni, bacząc jednakże pilnie na to, ażeby i kwitnących roślin nie zabie
rać wszystkich. Jeśli gdzieś rosną trzy tyl
ko okazy, to należy zabrać niew ięcej niż jeden.
Niepodobna przytaczać tu wszystkich ro
dzajów i gatunków roślin, których zbiera
nie na każdem stanowisku powinno być nie- odzownem. Postaram się jednak wym ie
nić chociaż niektóre. Z jaskrowatych: Tha- lictrum, Pulsatilla, Anemone, Ranunculus (a mianowicie podrodzaj tegoż„Batrachium“
w wodach zamoczony), Caltha; z grzybienio-
watych oba nasze rodzaje; z krzyżowych:
Nasturtium, Barbarea, Cordamine i inne, następnie wszystkie fijolki, krzyżownice, goździki, lepnice, muchotrzewy, kościeńce, dziurawce, bodziszki, koniczyny, maliny, poziomki, srebrniczki, róże, wierzbówki, włośniki, rogatki, wywłóozniki, roschodni- ki, biedrzeńce, blekoty, barszczowniki, je mioły, przytułki, kostki, świerzbioe, dryja- kwie, dwuzęby, krwawniki, starce, ostroż
nie (Cirsium), osty, sierpiki, chabry, po- dróżniki, wieprzyńce, mlecze, pępawy, a na
de wszystko jastrzębce. Zmiennemi także są: dzwonki, goryczki, kanianki, przetacz- niki, szelężniki, świetniki, mięty, babki, ło- body.
W ierzby są bardzo ciekawe nietylko ze swych licznych odmian, ale i z łatwości, z jaką wytwarzają się między niemi mię- szańce. Zebranie jakna.j większej liczby ta
kich mięszańców byłoby bardzo pożądaną rzeczą dla znajomości kraju naszego, tem*
bardziej, że prawie nic jeszcze pod tym względem nie wiemy, podobnie jak o pol
skich mięszańcach dziewanny, mięty i wo- góle wszystkich innych roślin. Z jednoli- ściennych ciekawemi ze względu swojej zmienności są mniej więcej następujące: ża- bieńce, wrzeczniki, kruszczyki, sity, sitowia, turzyce i różne trawy. W reszcie ze skry*
tokwiatowych naczyniowych zasługują na uwagę skrzypy i niektóre paprocie.
Przechodząc do sprawy podawania spi
sów roślin do zamieszczenia ich w „Pamięt
niku”, winienem przedewszystkiem nadmie
nić, że mając gatunki wątpliwe, lub takie, których określić łatwo niemożna, lub wre
szcie, o których nie jesteśmy stanowczo przekonani, że są właśnie temi a nie innemi, lepiej ich w spisie ogólnym wcale nie w y mieniać, lecz odłożyć osobno, opatrzywszy kartką pochodzenia i zostawić zbadanie ich tym, którzy z czasem przeglądać będą na
gromadzone zbiory. Podawanie w spisach gatunków roślin, które po dokładniejszem określeniu okażą się innemi, przynosi wiel
ką szkodę przyrodoznawstwu krajowemu.
Nie należy również podawać w spisach ro
ślin, jakich się nie ma w zielniku, albowiem obecność ich w danych miejscowościach może być potem zaprzeczoną, a zaprzecze
nie będzie wtedy słuszne.
Każdemu poświęcającemu się poszukiwa
niom roślinniczym radzę zaopatrzyć się w następujące książki, przeważnie niem iec
kie, do określania roślin:
1. A ugust Garcke: Flora von Deutsch- land, najnowsze wydanie 15. Berlin, 1885 roku.
2. Em il Fick: Flora von Schlesien. W ro cław, 1881.
3. J. Klingę: Flora v. Est-Liv-und K ur- land. Reval, 1882 r. (Książka nieodpowia- dająca wprawdzie dzisiejszym wymaganiom, jednak ważna dla czyniących poszukiwania na L itw ie).
4. C. F. Ledebour: Flora rossica, 4 tomy, 1841—53 r. (K siążka Postela, którćj do
tychczas przeważnie używano, nie odpowia
da wcale wymaganiom dzisiejszej nauki).
5. F. Berdau: Flora Tatr i Pienin (w druku).
Zapomocą tych dzieł można oznaczyć nie
mal wszystkie gatunki roślin na przestrze
niach ziem dawnej P olski rosnących, z w y jątkiem krajów karpackich i podkarpac
kich. D la uw zględnienia jednak wszelkich odmian i podgatunków książki te nie w y
starczają; ku temu są nieodzowne liczne monografije pojedynczych rodzajów, tudzież mnóstwo broszur i prac pomieszczanych
W
różnych czasopismach niemieckich, au- stryjackich i t. p. T ych jednak nie mogę polecić niespecyjalistom, mogącym poświę
cać poszukiwaniom roślinniczym tylko czas wolny od innych zajęć; dla lepszego j e dnakże wżycia się w przedmiot i zro
zumienia dzisiejszych prądów, panujących w układnictwie roślin, radziłbym przejrzeć następujące prace:
H. Waldner, Europaische Rosentypen, 1885 r.
T. Braeuker, 292 deutsche, vorzugsweise rheinische Rubus-arten, 1882 r.
C. Nageli i A. Peter, D ie H ieracien Mit- teleuropas.
A . Zimmeter, Die europaischen Arten der G attung Potentilla, 1885 r.
Z polskich rospraw zwracam uwagę na opracowanie rodzaju „Caltha” i „Luzula i Juncus” p. M. Raciborskiego.
Co się tyrczy nazwisk rodzajowych i ga
tunkowych roślin, to należy pod tym w zglę
dem być bardzo ostrożnym i nie spieszyć 276
się zbytnio z podawaniem wszelkiej danej rośliny pod któremkolwiek z jćj nazwisk.
Mianownictwo roślin (przynajmniej w E u
ropie rosnących) je st ju ż dzisiaj dosyć usta
lone, więc trzeba iść z niem ręka w rękę, a nie podawać rośliny pod nazwą, która nie zyskała obywatelstwa w nauce. P ier
wszeństwo mają zawsze nazwy najstarsze (licząc od Linneusza), inne nazwy nowsze należy umieszczać w nawiasach.
Zresztą, nierospisując się długo w tym przedmiocie, powiem to tylko, że najlepiej jest wypisywać nazwy roślin z flory nie
mieckiej „Garckego” i z flory Szląska „E.
Ficka", ponieważ w książkach tych użyte jest mianownictwo ogólnie dzisiaj przyjęte i mianowicie we florze Szląskiój Ficka jest bardziej krytycznie rozebrane. Byłoby bar
dzo pożądanem wziąć sobie za wzór to osta
tnie dzieło, ponieważ w sprawozdaniach, zamieszczonych dotąd w Pamiętniku F izy- jograficznym spotykamy jednę i tę samę roślinę w różnych miejscach pod różnemi nazwiskami, tak, że zbieracz mniej z mia- nownictwem zapoznany łatwo może być przez to w błąd wprowadzony. Toż samo muszę powiedzieć i o układach rodzin: na
wet w jednym i tym samym tomie Pamię
tnika Fizyjograficznego spotykamy raz ro
śliny uporządkowane podług układu (syste
mu) Brauna, w drugiej pracy podług D e Candolla, w trzeciej znowu podług innego, tak, że chcąc się przekonać czy pewna ro
ślina znajduje się we wszystkich trzech miejscowościach, trzeba tracić bardzo wiele czasu na jej odszukanie.
D la ułatwienia w odszukiwaniu gatun
ków w spisach, układ powinien być zacho
wany wszędzie jeden i ten sam (podobnie jak i nazwy roślin), mianowicie poprawny układ D e Candolla, prawie wszędzie dzisiaj przyjęty, niewyłączając wydawnictw akad.
um. w Krakowie. Układ ten znajdą nasi floryści u Ficka i u Garckego;radziłbym j e dnak odstąpić nieco od- sposobu, w jakim on je st w tych dziełach użytym, mianowi
cie zamiast zaczynać, jak wymienieni auto- rowie, od roślin najwyższych, należałoby czynić odwrotnie, t. j. zacząć od najniż
szych, a kończyć na najwyższych.
Tak więc na czele każdego opisu roślin powinno się umieszczać „skrytokwiatowe
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.277 naczyniowe” (a na początku tych paprocie
właściwe) i (lalćj w kolejnym porządku:
.Tawnokwiatowe (Phanerogamae).
I. Nagoziarno we—nagonasienne (Gymno- spermeae).
II. O krytoziarnow e—okrytonasienne (A n - giosperm eae).
A . Jednoliścienne (Monocotyledoneae).
33. Dwuliścienne (Dicotyledoneae).
1. M onochlam ydeae.
2. Corolliflo rae.
3. Calyciflorae.
4. Thalamiflorae.
Porządek rodzin powinien być również zachowany w przeciwnym kierunku, zaczy
namy od rutowatych,szczawikowatych i t. d.
a kończymy na jaskrowatych. Porządek zato rodzajów i gatunków zachowujemy ten sam.
Naogtatek dorzucę jeszcze słów kilka, do
tyczących samych zielników. Arkusze pa
pieru użyte do niego nie powinny być ani zbyt małe, ani zbyt wielkie: pierwsze nie pozwalają na przechowanie w sobie części roślin większych i bujniejszych, drugie są, bardzo niedogodne w przenoszeniu i w przekładaniu zielników. Najodpowiedniej
szą wielkość posiadają arkusze długie na ! 44 cm (18 '/4 cali polskich), a szerokie na I 28 cm ( l l ' / 2 cali polskich). Mniej więcej tego samego rozmiaru trzymają się wszelkie muzea uniwersytetów zagranicznych. P a pier powinien być tylko albo biały, albo szarawo popielaty, inne barwy, jak żółta, zielona i brudno-niebieska są niedogodne.
Dobrego białego papieru rozmiarów wyżej podanych można dostać w Warszawie na placu Grzybowskim.
Dr A . Zalewski.
NAD
F I Z Y J O L O G I J Ą G Ą B E K .
Wobec szybkiego rozwoju nauk morfolo- logicznych, fizyjologija porównawcza posu
wa się naprzód żółwim, rzec można, kro- '
kiem. Jednakże i na tem polu, aczkolwiek bardzo powoli, gromadzi się coraz obfitszy materyjał faktyczny. Nie chodzi nam w tćj chwili o zwierzęta wyższe; fizyjologija k rę
gowców, zwłaszcza wyższych ich gromad, oddawna ju ż stanowi naukę samodzielną i w treść bogatą. A le oto czynności życio
we najniższych grup zwierzęcych coraz czę
ściej w nowszych czasach bywają badane, a tym sposobem gromadzi się materyjał do fizyjologii porównawczej w ścisłein znacze
niu tego wyrazu. Podobnie jak morfolo- gija niższych zwierząt rzuciła tak jasne światło na budowę wyższych, tak też nie
wątpliwie i złożone funkcyje fizyjologiczne wyższych tworów zostaną we właściwy spo
sób zrozumiane i wyjaśnione przez porów
nanie z odpowiedniemi czynnościami prost- szemi, właściwemi ustrojom mnićj skompli
kowanym.
Przed kilku tygodniami dr R. Lenden- feld '), zasłużony badacz zwierząt jamo- chłonnych, ogłosił ważniejsze wyniki naj
nowszych swych poszukiwań nad fizyjolo- giją gąbek, tćj najniższej grupy jamochłon- nych (Coelenterata), tak wielce interesują
cej i pod względem morfologicznym. Z cie- kawemi tomi rezultatami zapoznać pragnie
my czytelników naszych.
D la zrozumienia doświadczeń Lendenfel-
j
da należy uprzytomnić sobie w ogólnych zarysach budowę ciała gąb ek 2). Otóż w naj
prostszej s w oj ćj postaci gąbka przedstawia woreczek, opatrzony w górnej części szero
kim otworem t. zw. osculum, a podstawą przymocowany do jakiegobądź przedmiotu
| podwodnego. Ścianka woreczka — złożona
| z trzech warstw: 1) skóry, 2) warstwy środ- j kowćj i 3) wyściełającej wnętrze jam y tra- I wiącej — przebita jest na kształt sita liczne-
| mi otworkami, czyli t. zw. porami. War-
■ stwa wewnętrzna (entoderma), czyli wyście
łająca jamę trawiącą, utworzona jest z t. zw.
| komórek kołnierzowatych (Kragenzellen), t. j. opatrzonych długim biczem, u którego nasady znajduje się delikatna, kielichowata błonka plazmatyczna w postaci jakby koł-
') R. v. L e n d e n fe ld , D ie P h y sio lo g ie d e r Spon- g ie n . H u m b o ld t, 1890, zeszyt k w ietn io w y .
2) B udow g g ą b e k , zw łaszcza g ą b ec zk i sło d k o w o d n e j (S p o n g iila ) o p isa liśm y we W szec h św iecie t. I.
Nr 18.
nierzyka. U wyższych gąbek środkowa warstwa ciała (mezoderma), t. j. zawarta pomiędzy skórą (ektodermą) i warstwą vve- wnętrzną (entodermą) jest bardzo zgrubia
ła. W tym wypadku pory, czyli otworki skórne prowadzą do kanałów, które pi-ze- bijają ową warstwę środkową (mezodermę) i wiodą do jamy wewnętrznej; ale wtedy warstwa wewnętrzna ciała utworzona jest, podobnie jak skóra, z komórek płaskich, u kołnierzowate komórki znajdują się już tylko w owych kanałach, gdzie wyściełają specyjalne, kuliste, lub owalne rosszerzenia, zwane komorami biczowatemi.
U wysoko uorganizowanych gąbek znaj
dujemy na powierzchni skóry liczne otwor
ki, prowadzące do t. zw. kanałów przywo
dzących, które otwierają się do komór m i
gawkowych, drzewiasto się rozgałęziając;
z komór prowadzą znów t. zw. kanały od
wodzące, które otwierają się do jamy w e
wnętrznej, komunikującej już zapomocą szerokiego otworu osculum ze światem ze
wnętrznym. B iczyki komórek kołnierzo- watych wykonywają ciągle ruchy w pew nym określonym kierunku, przez co woda, wpadająca do komór migawkowych kanała
mi przywodzącemi przez pory skórne, ucho
dzi z nich kanałami odwodzącemi do jamy środkowój i stąd przez osculum zostaje z cia
ła gąbki wydalaną. Podczas tego ciągłego obiegu wody: przez pory do jam y środko
wej, a stąd znów przez osculum na zew
nątrz, komórki kołnierzowate chwytają z wody tej różne stałe części pokarmowe i tym sposobem gąbka się odżywia. Dla dopełnienia tego krótkiego rysu budowy gąbek dodamy jeszcze, że w warstwie środ
kowej ciała ich, czyli w mezodermie, za
warte są różnego rodzaju elementy komór
kowe: gwiaździste komórki tkanki łącznej, ameboidalne komórki wędrujące, które za pomocą kurczliwych wyrostków plazmy wykonywać mogą samodzielne ruchy i pi-ze- nosić się z miejsca na miejsce, dalej k o
mórki płciowe, czyli rozrodcze, a wresz
cie komórki szkieletotwórcze, t. j. w y twarzające u jednych <*ąbek wapienne igiełki szkieletu, u innych — krzemionko
we, u jeszcze innych — rogowo-włókniste.
Przystąpmy teraz do doświadczeń Lenden- felda.
Przedewszystkiem karmił on gąbki (do
świadczenia były przeprowadzone na 18-tu różnych gatunkach) karminem, krochma
lem i mlekiem w ten sposób, że małe egzem
plarze gąbek umieszczał w akwaryjach, któ
rych woda przez ciągły prąd powietrza utrzymywaną była w ruchu, wskutek czego ziarenka karminu i krochmalu nie mogły osiadać na dnie akwaryjum. Gąbki trzy
mane były w takiem akwaryjum l* /2 do 36 godzin, a następnie albo zaraz stwardzano je i zabijano, lub też przedtem jeszcze 2 1/2 do 72 godzin trzymano w wodzie morskiej, a następnie dopiero uśmiercano. Zabite oso
bniki były później, zw ykłą metodą, odwa
dniane zapomocą alkoholu, zatapiane w pa
rafinie i za pośrednictwem mikrotomu (t. j.
specyjalnego przyrządu do krajania prepa
ratów anatomicznyoh) otrzymywano z nich cienkie plasterki, czyli skrawki, które moż
na już było rospatrywać na szkiełku pod mikroskopem. Doświadczenia te wykazały, że z początku ziarenka krochmalu i karmi
nu nie przenikają do jam y pokarmowej gą
bek, ponieważ drażniąc brzeg otworków, powodują zaciskanie się ich, czyli zw iera
nie; po pewnym jednak czasie wrażliwość ta ustaje i pory skórne przepuszczają z prą
dem wody liczne ziarenka do wnętrza. Tu ziarenka karminu zostają pochłaniane w wielkich ilościach przez komórki kołnierzo
wate. Jeśli jednak w zbyt wielkiej ilości nagromadzają się w plazmie komórki koł- nierzowatej,ta ostatnia cierpi wskutek tego, traci swój bicz, a następnie i kołnierz, kurczy się wreszcie w nieprawidłowo kulisty twór.
Po dwu dniach komórki wyrzucają znów z siebie pochłonięty karmin i napowrót otrzymują bicz i kołnierz. K ulki tłuszczo
we z mleka były również pochłaniane przez komórki kołnierzowate; poczęści były przez nie strawiane, a następnie oddawane ko
mórkom wędrującym mezodermy, które roz
nosiły już te części pożywne po całem cie
le. Fakt ten jest bardzo ciekawy z tego względu, że i u wielu wyższych zwierząt kulki tłuszczowe i niektóre inne stałe cząst
ki pokarmowe, pochłonięte przez komórki
nabłonkowe kanału pokarmowego, bywają
przenoszone za pośrednictwem amebowa-
tyCh komórek wędrujących (leukocytów ) do
różnych okolic ciała.
Nr 18.
w s z e c h ś w i a t .279 Oprócz doświadczeń nad odżywianiem
się gąbek, wykonał także Lendenfeld sze
reg eksperymentów, dotyczących wpływu różnych trucizn na gąbki, a mianowicie: j morfiny, strychniny, dygitaliny, weratryny,
ikokainy i kurary w rostworach od 1:15000 do 1:100. Pewna ilość gąbek została przez krótki czas (5 minut) wystawiona na dzia
łanie rostworu (1:300 do 1:100) trucizny, a następnie stwardzona w kwasie osmo- wym.
Inne znów osobniki zatruto i nakarmiono karminem. L eżały one przez kilka godzin w słabo zatrutej wodzie, zawierającej kar
min, lub też naprzód potraktowane zostały przez krótki czas silną trucizną, a następnie trzymane były przez kilka godzin w wo
dzie karminowej, niezawierającćj trucizny.
W szystkie te gąbki zabito, stwardzono w mocnym alkoholu i zrobiono z nich rów nież skrawki. Otóż, ze stopnia skurczu i kształtu porów skórnych, kanałów i komór migawkowych, z kształtu i stanu komórek, jako też ze sposobu rozmieszczenia karmi
nu, można było wnioskować o działaniu trucizny. Okazało się, że trucizny powo
dują po większej części zamykanie się porów skórnych oraz skurcz powierzchownych czę
ści ciała gąbek. Osobliwie kurcząco działa strychnina, nawet w rostworze 1 :15000.
Z powierzchni ciała spada pod działaniem tych trucizn nabłonek, pozostaje zaś nie
tknięty na ściankach kanałów; najsilniej działa pod tym względem weratryna, naj
s ła b ie j — kokaina. Najwrażliwsze na tru
cizny są komórki kołnierzowate komór mi
gawkowych.
Nasamprzód trucizny te powodują skrzy
wienie bicza, a następnie skurcz; w dalszym ciągu kołnierz fałduje się w kierunku p o
dłużnym, kurczy się i zanika; po pewnym czasie zanika również bicz, a komórka sil
nie się kurczy, traci normalny swój kształt i przyjmuje kłaczkowatą postać.
Lendenfeld wyprowadza następujące wnioski ogólne, dotyczące tak odżywiania się gąbek, jakoteż działania na nie trucizn:
Przyjmowanie pokarmów nic ma miejsca na zewnętrznej powierzchni, lecz tylko we
wnątrz ciała gąbek. Ziarenka karminu i t. p.
cząstki przylegają często do płaskich komó
rek na ściankach kanałów, lecz właściwie
stałe cząstki pokarmu (karmin, kulki mle
czne) bywają pochłaniane tylko przez koł
nierzowate komórki komór migawkowych.
Komórki te napełniają się ziarenkami kar
minu, lub kulkami mleka, lecz nie ziarnami krochmalu, które są zbyt duże, aby mogły być przez nie pochłonięte. Części niepo
trzebne, jak np. ziarenka karminu, zostają
| po kilku dniach wyrzucone przez komórki kołnierzowate, pożywne zaś substancyje, jak kulki mleczne, zostają po części stra
wione i następnie oddane komórkom wę
drującym, które transportują je po ciele.
Gąbka kurczy swoje pory, gdy szkodliwe substancyje, np. trucizny, znajdują się w rostworze w wodzie.
Działanie trucizn na kurczliwe elementy ciała gąbek bardzo jest podobne do działa
nia trucizn na unerwione mięśnie wyższych zwierząt. Szczególnie uderzającym jest pod tym względem tężec, jaki występuje u gą
bek pod wpływem działania strychniny, oraz stan letargiczny gąbek, traktowanych dostatecznie mocnym rostworem kokainy.
Ponieważ trucizny te działają u wyższych zwierząt nie bespośrednio na mięśnie, lecz na nerwy, a tylko pośrednio, przez te osta
tnie na elementy kurczliwe i ponieważ u gą
bek trucizny te wywołują takie same dzia
łanie, jak u zwierząt, Lendenfeld przypu
szcza zatem, że u gąbek istnieją prawdopo
dobnie komórki nerwowe, które zmuszają mięśnie do skurczów. Nam się atoli zdaje, że doświadczenia powyższe nie nakazują bynaj
mniej przypuszczać koniecznie istnienia ko
mórek nerwowych u gąbek (jakkolw iek pe
wne nowsze spostrzeżenia histologiczne w y
kazują u niektórych gąbek obecność zagad
kowych komórek w skórze, okazujących jakby jakiś nerwowo-zmysłowy charakter).
Możnaby bowiem przypuszczać, że komór
ki, składające ciało gąbki, są jeszcze wogóle tak mało zróżnicowane pod względem hi
stologicznym, że jedna i ta sama komórka jest tu jednocześnie i elementem czuciowym i kurczliwym, podobnie jak to ma miejsce u ustrojów jednokomórkowych (np. u ame
by). Dopiero u wyższych form nastąpić
mogło zróżnicowanie tych pierwotnych fun-
kcyj nerwowo-mięśniowych, tak, że jedne
komórki w zięły na siebie rolę elementów
wyłącznie czuciowych, inne znów —■ wyłą-
280
w s z e c h ś w i a t.Nr 18.
cznie mięśniowych. Przy puszczenie to w y
daje nam się tern prawdopodobniejsze, że u wielu jam ochłonnych, mających organi- zacyją wyższą, niż gąbki, znajdujemy t. zw.
komórki nerwo - mięśniowe (Neuro-muskel- zelle), t. j. elem enty, ześrodkowujące w so
bie jednocześnie i czynności zmysłowo- nerw ow e i mięśniowe.
J ó z e f N u ssbau m .
HIEBESPlECZEtelfA
GAZU OŚWIETLAJĄCEGO
I N O W Y Ś R O D E K
ICH PRZEWIDYWANIA.
Tysiączne dogodności i ułatwienia, jakie nam daje postęp materyjalny, opłacamy niestety zbyt często i zbyt drogo, poddani fatalnemu w pływ ow i najrozmaitszych, n ie raz podrzędnych i przypadkowych nawet czynników, wchodzących jako części skła
dowe do środków owego postępu. Oto ma
my płomień gazu oświetlającego: równe białe jego światło przyjemniejsze i zdrow
sze jest dla oka, aniżeli światło jak iegok ol
wiek innego płomienia; spalony, gaz ten nie wytwarza sadzy, ani dymu, ani — co waż
niejsza — żadnych produktów dla zdrowia szkodliwych; ten sam gaz może być zasto
sowany jako dogodny i coraz bardziej wcho
dzący w użycie materyjał opałowy; nako- niec, w motorach gazow ych, gaz ośw ietla
jący daje nam źródło siły mechanicznćj, w wielu razach odpowiedniejsze i tańsze od pary wodnćj. N ic przeto dziwnego, że te punkty ziemi, które cyw ilizacyja dzisiejsza powołała do istotnego życia, przetknięte są wskroś i we wszelkich kierunkach gęstą siecią żył, w których gaz ten płynie jak krew, roznosząca po organizmie ciepło i si
łę. — A le tenże sam gaz, jako ciało bardzo subtelne, przeszło dwa razy lżejsze od po
wietrza, wydostaje się z rur, w któryTch krąży, z największą łatwością przez okiem niedojrżane szczeliny i roschodzi się w at
mosferze. Przenika też, jak duch jaki,
przez mury, przez drzewo i przez warstwy ziemne. Jeżeli zdarzy się, że w przewo
dach, rosprowadzających ten gaz pod zie
mią, utworzy się jakaś szczelina, to gaz uchodzący odbywa nieraz dosyć dalekie wędrówki podziemne, bo zbite i zawsze w il
gotne warstwy gliny trudno go przepusz
czają, kiedy przez pokłady piasku przepły
wa nader łatwo. Stąd bywają trudności wynalezienia pękniętego miejsca rury i za
radzenia złemu. A nie jest to zdarzenie wyjątkowe: pęknięcia rur gazowych nastę
pują bardzo często, tak z powodu własno
ści samego metalu, z którego rury są odla
ne, jak również pod wpływem wstrząśnień gruntu i jego osiadania się, co w miastach powtarza się bez ustanku. Fabryki gazu oświetlającego w większych miastach na dziesiątki tysięcy metrów sześciennych obli
czają swoje roczne straty z tego powodu.
Przymięszka gazu oświetlającego do po
wietrza jest bardzo szkodliwa. Gaz ten jest mięszaniną o składzie bardzo rozmai
tym i zmiennym, zależnym od gatunku w ę
gla kamiennego, użytego do wyrobu, a bar- dzićj może jeszcze od temperatury, przy którćj go otrzymują i od różnych innych okoliczności. W każdym jednak razie w składzie gazu oświetlającego znajduje się wodór bardzo obficie, dochodząc lub nawet przechodząc połowę całój masy, dalćj zw ią
zek wodoru z węglem, zwany metanem, którego ilość dochodzi do 2/5 objętości g a zu, nakoniec tlenek węgla, zawarty w na
szym gazie warszawskim w znacznćj ilości, sięgającćj niekiedy 15 procentów. Te trzy części składowe dla nas są tu najważniej
sze, od nich bowiem zależą własności gazu oświetlającego, powodujące szkodliwe i nie- bespieczne jego działania. — O tych działa
niach i o nowym sposobie wczesnego ich przewidzenia chcę właśnie powiedzieć słów kilka.
Każdy gaz palny, zmięszany z tlenem, albo zawierającem go powietrzem, za zbli
żeniem płomienia zapala się gwałtownie.
Temperatura, jaka się wtedy wytwarza, za
leży od chemicznych własności gazu palne
go i właśnie w naszym przypadku jest bar
dzo wysoka, co wpływa na ogromne zw ięk
szenie objętości płonącój mięszaniny gazo-
wćj. Skutkiem zaś spalenia się wodoru
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.281 i wszelkich ciał z niego złożonych powsta
je woda, która, naturalnie, przy wysokićj temperaturze tworzy się w stanie pary, ale z chwilą ukończenia zjawiska skrapla się, przyczem objętość jój zmniejsza się bardzo znacznie, blisko dwa tysiące razy. W y
obraźmy sobie, że wszystkie te przemiany następują jedna za drugą w niezmiernie krótkim czasie, bez porównania krótszym niż potrzeba na ich opowiedzenie, albo na
wet przedstawienie sobie w umyśle. N ie
słychanie szybkie podniesienie temperatury gazów i ich gwałtowne a bardzo znaczne rosszerzenic — a zaraz potem raptowne zmniejszenie się objętości: to są fazy zja
wiska, obejmowanego ogólną nazwą wybu
chu. W ybuchy, na bardzo wielką skalę przytrafiające się w kopalniach węgla ka
miennego, bywają spowodowane przez m e
tan. Są one straszliwą klęską kopalń i czę
sto przyczyną okropnej śmierci mnóstwa ludzi. W ybuchy gazu oświetlającego w do
mach naszych nigdy nie miewają tak potęż
nych rozmiarów, zawsze jednak są wypad
kami groźnemi zarówno dla całości domów, jak i dla życia ludzkiego.
Tlenek węgla, jak wiadomo, jest nietylko gazem palnym, ale także jest bardzo nie- bespieczną trucizną. On to, wydobywając się z nieszczelnych i źle doglądanych pie
ców, stanowi ów złowrogi czad węglowy, którym tyle ludzi zatruwa się coroku.
W szczegóły jego działania na organizm wdawać się tu nie będziemy, dość nam wie
dzieć, że spomiędzy wszystkich części skła
dowych gazu oświetlającego tlenek węgla jest dla zdrowia najniebespieczniejszy.
Jakże teraz ustrzedz się niebespieczeństw, zjak iem i jest połączone coraz wzrastające zastosowanie gazu oświetlającego? W więk
szości wypadków jest to rzeczą łatwą, w g a zie tym bowiem, oprócz wymienionych po
wyżej, znajdują się jeszcze pewne ciała lo tne, posiadające silny i charakterystyczny zapach, który ostrzega nas zawczasu. W pe
wnych jednak razach, a mianowicie, kiedy
jgaz oświetlający przebywa długą drogę przez warstwy ziemne, woń jego staje się mniej wyraźna, lub nawet niknie całkowi
cie. W tedy już powonienie ostrzedz nas nie może o jego obecności w otaczającem powietrzu.
Niejaki Racine próbował przed niedaw
nym czasem zastosować do odkrywania tlenku węgla bardzo dowcipną metodę.
W obwodzie prądu elektrycznego umiesz
czał dzwonek, a w pewnym punkcie drut, zamykający obwód, był przerwany przez sprężynę, która była odchylona zapomocą przyczepionej do nićj nitki z bawełny strzelniczćj, pokrytej gąbką platynową.
Gąbka platynowa pochłania rozmaite gazy, między innemi wodór i tlenek węgla, a przy tem pochłanianiu wydziela się znaczna ilość ciepła. Skutkiem ogrzania się platyny ba
wełna strzelnicza się spala, sprężynka opa
da i zamyka obwód, a dzwonek zaczyna działać. Tak dobrze w opisie przedstawia
jący się przyrząd, w praktyce jednak za
wodzi często, zapewne skutkiem zmian che
micznych, lub zwilgotnienia ba wełny strzel- niczćj. Myśl Racina świeżo spożytkował P itk in, wprowadzając drobną ale ważną zmianę. W przyrządzie, nazwanym przez siebie Gas-coal detector, Pitkin pokrywa gąbką platynową główkę czułego termome
tru i ten umieszcza w jednej oprawie z in nym termometrem, którego główka nie jest niczem pokryta. K iedy taki przyrząd znaj
dzie się w atmosferze, zawierającej gazy pochłaniane przez gąbkę platynową, wska
zania dwu termometrów wkrótce zaczynają się różnić między sobą. Różnice są propor- cyjonalne do ilości owych gazów i o tyle wy
raźne, że przy obecności jednej tysiącznej części objętości gazu oświetlającego termo
metr pokryty gąbką platy7nową wskazuje temperaturę wyższą przeszło o '/z stopnia Celsyjusza. Przyrząd, jak widzimy, jest prosty, a zasada pewna, spodziewać się na
leży, że będzie oddawał oczekiwane usługi.
Opis powyższego przyrządu podaję w e
dług artykułu zamieszczonego w Journal
| de 1’edairage au gaz, spodziewam się je dnak, że wkrótce mieć będę sposobność z samym przyrządem się zapoznać w prak
tyce, a może i poczynić nad nim pewne spostrzeżenia. Nie zaniedbam wtedy po
dzielić się z czytelnikami Wszechświata wynikiem moich doświadczeń.
Zn.
ELEKTRYCZNOŚĆ
A T M O S F E R Y C Z N A .
282
(D o k o ń czen ie).
U w agę zwrócić tu należy przedewszyst
kiem na głośne odkrycie H ertza '). Gdy między dwiema kulkami, połączonemi z bie
gunami przyrządu indukcyjnego, przeska
kują iskry, a odległość tycli kulek powięk
szamy stopniowo tak dalece, aż przebieg iskier się przerywa, to ukazują się one na- nowo, gdy na przestrzeń, oddzielającą kulki padają promienie, wysyłane przez iskry elektryczne, przez światło magnezowe, dru- mondowe, przez płomień gorący palnika Bunsena, a zwłaszcza przez lampę łukową elekti-yczną. W ogólności zaś wykazał Hertz, że działanie to wywierają skrajne promienie pozafijoletowe, przypadające na granicy znanego dotąd widma.
W dalszym jednak ciągu badania dokła
dniejsze nauczyły, że w pływ ow i temu pro
mieni ulega bynajmniej nie cała przestrzeń, w którój przeskok iskier ma miejsce. J e żeli bowiem przysłonimy całą tę przestrzeń, z wyjątkiem katodu, czyli kulki ujemnej, to nie przeszkadza to zgoła działaniu pro
mieni; natomiast osłonięcie katodu znosi wpływ ten zupełnie. W idzimy więc, że ca
łe to zjawisko nie polega na wzbudzaniu przewodnictwa gazów pod działaniem pro
mieni, ale że zachodzi tu objaw zupełnie odrębny, rozgrywający się wyłącznie przy elektrodzie ujemnym.
Rzetelność tego spostrzeżenia potwier
dzoną została całym szeregiem doświadczeń, prowadzonych według różnych metod.
H allw aclis um ieścił pionowo dwie płyty cynkowe, na podstawach odosabniających, w odległości wzajemnej około 3 cm i każdą z nich połączył z elektroskopem. Jedna z tych p łyt została naładowaną ujemnie, druga, połączona z ziemią, zyskała przez w pływ ładunek dodatni. Gdy więc prze
strzeń m iędzy płytami wystawioną została
ł) W sz e c h ś w ia t z r. 1868, e tr. 495.
na promienie lampy łukowej, które prze
biegały równolegle do płyt, nie wywarło to najsłabszego nawet wpływu na ich ładunki elektryczne, które wszakże musiałyby się wyrównać, gdyby powietrze stało się prze
wodnikiem. A le, gdy płyta ujemna, zosta
ła nieco odwróconą, tak, że promienie lam
py choć ukośnie na nią padały, sprowadziło to bezzwłoczne utratę jój ładunku. Świad
czy to zatem, że światło, aby wywrzeć mo
gło wpływ, o którem tu mowa, działać mu
si na powierzchnię płyty ujemnój. N ie
mniej przekonywające są doświadczenia Wiedemanna i Eberta, Stoletowa, oraz Bi- chata i Blondlota. Badacze ci wykazali nadto, że działanie promieni szczególniej się silnie ujawnia, gdy katod utworzony jest z substancyi, pochłaniającej dobrze promienie pozafijoletowe, gdy np. powierz
chnia płyty ujemnej pokryta jest rostwo- rem fuksyny, lub nigrozyny. Do tego za
tem, by pod wpływem promieni elektrycz
ność ujemna uchodzić mogła, trzeba, aby promienie te przez katod b yły pochła
niane.
Doświadczenia p. Righi pozwalają wnio
skować, w jaki sposób objaw ten zachodzi.
Poznał on mianowicie, że działanie promie
ni rosprasza nawet ładunek ujemny płyty ebonitowój, lub siarczanej; gdy zaś naprze
ciwko takiej płyty umieszczoną jest odoso
bniona siatka metalowa, nabiera ona przy- tem elektryczności.ujemnej. Elektryczność zatem, uchodząca z jednego ciała, przenosi się na drugie. Gdy nadto ciało ujemnie naelektryzowane ustawione jest tak, że ła
two poruszać się może, to przy takiej utra
cie elektryczności ulega ono pewnemu prze
sunięciu się, na wzór młynka elektryczne
go; rzecz zatem przedstawia się tak, jakby z wystawionej na promienie powierzchni ciała odbiegały i rospraszały się cząsteczki ujemnie naładowane.
Ogół tych faktów zaprzecza więc przy
puszczeniu, że powietrze pod wpływem pro
mieni staje się przewodnikiem, a każe ra
czej wnosić, że pod tem działaniem z ciał ujemnie naładowanych uchodzą cząstki na
elektryzowane. Wobec tego, twierdzi Sohn- cke, utrzymać się nie może teoryja elektry
czności atmosferycznej, podana przez A r- rheniusa, a opierająca się właśnie na przy
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.
Nr 18.
WSZECHŚWIAT.283 puszczeniu, że powietrze pod wpływem
oświetlania przeprowadza do chmur elek
tryczność ujemną ziemi. Nieprawdopodo- bnem zaś wydaje się przypuszczenie, ażeby te cząstki ujemnie naelektryzowane, które przy doświadczeniach odbiegają conaj w y
żej na 10 cm od ciał naładowanych, odry
wając się od ziemi, przebiegać mogły, wbrew sile ciężkości i pomimo tarcia ota
czającego powietrza, całe setki metrów aż do chmur, aby je wreszcie elektrycznością zaopatrzyć. Oprócz tego i co najważniej
sza, światło słoneczne, jak okazał Hertz | i inni badacze, zgoła wpływu na roschodze- nie się elektrycznośoi ujemnej nie w yw ie
ra. Wśród promieni bowiem, przez słońce wysyłanych, znajdują się niewątpliwie i te promienie skuteczne, ulegają wszakże po
chłonięciu w górnych warstwach atmosfe
ry i do powierzchni ziemi nie dobiegają, a tem samem światło słoneczne nie może powodować roschodzenia się z niej elek
tryczności ujemnój, choćby nią istotnie na
ładowaną była.
Teoryja wreszcie Sohnckego, o której te-
jraz opowiedzieć mamy, opiera się na fak
tach mniej zawiłych i dawniej znanych, bo na spostrzeżeniu dokonanem jeszcze przez Faradaya, że przez wzajemne tarcie wody i lodu pierwsza elektryzuje się ujemnie, drugi dodatnio. Doświadczalnie daje się to wykazać najdokładniej, gdy otwieramy kran zbiornika, zawierającego powietrze silnie zagęszczone; przy gwałtownem ros- szerzaniu się powietrze wypływające ulega znacznemu oziębieniu, a zawarta w nim para wodna zbija się w kropelki mgły. Je
żeli więc prąd ten powietrza zwrócimy na izolowaną bryłę lodową, a następnie bryłę tę szybko zbliżym y do grzebienia metalo
wego połączonego z elektrometrem, prze
konać się można, że lód został naelektryzo- wany dodatnio. . Dzieje się to wszakże tyl
ko wtedy, gdy prąd powietrza obładowany jest kropelkami wody; jeżeli zaś powietrze użyte jest zupełnie wolne od pyłu, który sprzyja skupianiu się pary w kropelki, albo gdy zgęszczenie powietrza nie jest dosyć silne, by wywołać mogło oziębienie dosta
teczne do skraplania pary, elektryczność zgoła się nie wywiązuje. Tarcie zatem c z y stego powietrza o lód nie jest źródłem elek
j
tryczności, potrzeba tu koniecznie wzaje
mnego tarcia wody i lodu.
Aby fakt ten odnieść do objawów meteo
rologicznych, przypomina Sohncke, że przed każdą burzą występują na niebie chmury dwojakiego rodzaju, jedne złożone z krope
lek wody, drugie.z kryształków lodowych.
Pierwsze są to chmury klębiaste, drugie zaś pokrywają niebo jednostajną powłoką pie
rzasto- warstwową, lub też występują jako chmury pierzaste, a w różnicy od istotnych chmur pierzastych, które przypadają w wy
sokości znacznie większej nazwano je w ostatnich czasach chmurami pierzastemi
„rzekomemi”. Ze utwory te pierzaste rze
czywiście składają się z igiełek lodowych, potwierdzają to koła świetlne, które przy ich obecności występują dokoła słońca i k się
życa '); z dostrzeżeń zaś dokonanych przez żeglarzy powietrznych wiadomo, że w sze
rokościach naszych, podczas najgorętszych nawet miesięcy letnich, już w wysokości 3 — 4000 metrów temperatura opada niżej punktu krzepnięcia wody.
Skoro więc podczas burzy zachodzą dwa to rodzaje chmur, łatwo zgodzić się można, że nie unoszą się spokojnie obok siebie, ale że pod wpływem silnych prądów poziomych i pionowych, jakie w górnych warstwach atmosfery panują, ulegają żywym ruchom, które powodują nietylko tarcie cząstek wo
dy i lodu, ale i rozdział ieh wzajemny po dokonanem naelektryzowaniu. W ten spo
sób elektryczność podczas burzy wciąż w y
wiązywać się będzie obficie, dopóki ruchy powietrza dosyć żywo zachodzą. Autor sądzi, że i że zw ykła elektryczność atmosfe
ryczna wywiązywać się może przez tarcie różnych prądów powietrznych, obładowa
nych częścią kropelkami wody, częścią igieł
kami lodowemi.
Na poparcie swój teoryi przytacza p.
Sohncke w szczególności elektryzowanie się ziarn lodowych przy spadku gradu, któ
re na podstawie teoryi jego łatwo jest zro
zumiałem. W ywiązyw anie się wszakże elek- i tryczności podczas burz gradowych tłuma
czono niemniój szczęśliwie i innemi sposo
bami. A w ogólności teoryja Sohnckego
*) Ob. W sz e c h św ia t z r. 1888, str. 6” 3.