• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 27 Lipca 1890 r. T om IX .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 27 Lipca 1890 r. T om IX ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Warszawa, d. 27 Lipca 1890 r. T o m I X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PR EN U M ER A T A „W SZEC H ŚW IA T A . W Warszawie:

Z przesyłką pocztową:

rocznie re. 8 k w artaln ie „ 2 rocznie „ 1 0 półrocznie „ 6

P renum erow ać m ożna w R ed a k cy i W szechśw iata i w e w szy stk ich k sięg a rn ia ch w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie:

Aleksandrowicz J , Bujwid O., Dcike K„ Dickstein S., Flaum M., Jurkiewicz K., Kwietniewski W i ■, ICram-

sztyk S., Natanson J. i Prauss St.

„W szech św iat" przyjm uje o g łoszen ia, k tórych treść m a ja k ik o lw iek zw ią zek z nauką, na n astęp ujących w arunkach: Za 1 w iersz zw y k łeg o druku w szpalcie albo jeg o m iejsce p ob iera się za pierw szy raz kop. 7 '/j,

za sześć n astęp n ych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A . d r e s !T2ed.a,l3:c37-I: K r a k c - w s k l e - P r z e d m i e ś c i e , ISTr <3Q.

0 WPŁYWIE SZKOŁY WSPÓŁCZESNEJ

NA R O Z W Ó J FIZ YC ZNY

MŁODZIEŻY SZKOLNEJ.

W ykład prof. dra N. Cybulskiego,

na ogólnem zgrom ad zeniu człon k ów Tow. op iek i zdrow ia w Krakowie, w dniu 30 M arca 1890 roku.

Sądzę, że w gronie członków naszego T o ­ w arzystw a n ie p o trze b u ję dowodzić, ja k ie znaczenie m a dla człow ieka zdrow ie fizycz­

ne i w jak im stosunku ono pozostaje do na­

szych czynności um ysłow ych, do stanów naszój duszy. K tóż może zaprzeczyć tój praw d zie, k tó rą w k ilk u słow ach w ypow ia­

da łacińskie przysłow ie „Mens sana in cor- pore sano”; przeciw nie, praw dziw ość tego przysłow ia p raw ic każdy z nas może stw ier­

dzić na podstaw ie w łasnego doświadczenia, lu b w łasnych spostrzeżeń. Pom im o jed n ak , że przekonanie o potrzebie czuw ania n ad zdrow iem cielesnem je s t obecnie zjaw iskiem pow szechnem w społeczeństw ach europej - skich; pomimo, że w rzeczywistości higijena

publiczna obejm uje dziś daleko szerszy z a ­ kres, aniżeli w czasach daw niejszych; po­

mimo, że m edycyna i w szystkie n auki p o ­ mocnicze postąpiły znacznie i nauka le k a r­

ska może dziś w ytłum aczyć przyczyny w ie ­ lu z tych chorób, które od n ajd aw niejszy ch czasów trap ią ludzkość; pomimo, że byliśm y już św iadkam i, ja k k ilk u epidem ijom , j a k np. dżum ie, cholerze, ludzkość, dzięki p o ­ stępom wiedzy lekarskiój, zdołała położyć tam ę dalszego szerzenia się; pom imo to wszystko musimy przyznać, że ogólny stan zdrow ia ludności europejskiej, a w szcze­

gólności je j rozw ój fizyczny, nietylko nie je s t lepszy,lecz przeciw nie pod wielu w zglę­

dam i je st gorszy w porów naniu do stanu zdrow ia i rozw oju cielesnego naszych przo d­

ków. K ażdem u wiadomo, że europejczyk

W s p ó ł c z e s n y posiada daleko gorszy w zrok, słuch, aniżeli nasi przodkow ie, lub w spół­

cześni m ieszkańcy mniej cyw ilizow anych

krajów , lecz n ad to posiada on słabszy, mniej

odporny, bardziej w yczerpujący się u k ład

nerw ow y i z tego pow odu je s t w wyższym

stopniu usposobiony do w szelkich chorób

nerw ow ych. T o też wszyscy psychiatrzy

i n europ ato log ow ie,a w szczególności K ra ft-

E b in g , n ietylk o stw ierdzają, ż e w naszych

(2)

czasach ilość nerw ow o chorych, np. na neu- rasten iją, h iste ry ją , oraz um ysłow o chorych n ad z w y cz ajn ie się zw iększyła, ale naw et uw ażają n iek tó re zboczenia w zakresie u k ła ­ du nerw ow ego w prost za chorobę naszego w ieku, tak , że w ym ieniony wyżźj au to r nie w ah a się w iek nasz nazw ać wiekiem n e r­

wów. N iew ątpliw ie, że są. liczne i różno­

ro d n e p rzyczyny tego upośledzenia naszego pod względem fizycznym: bardziój skom pli­

kow ane stosunki socyjalno-polityczne, t r u ­ dniejsza w alka o by t i t. p., lecz w śró d tych różnorodny ch p rzyczyn je d n a p raw d o p o d o ­ bnie odgryw a najw ażn iejszą rolę, a tą p rz y ­ czyną je s t nasze w ychow anie.

I rzeczyw iście, jeżeli tylko pow ierzch o w ­ n ie zastanow im y się n a d w spółczesną szko­

łą, k tó ra ju ż od szóstego ro k u życia dziecka rospościera n ań swój w pływ i porów nam y system dzisiejszy w ychow ania z system a- tam i starożytnych grek ó w lu b rzym ian, a n a ­ w et ze szkołą ostatnich stuleci, to n iew ą t­

pliw ie się przekonam y, że szkoła nasza, jó j system obecny różni się głó w n ie od szkół daw niejszych tem, że p ra w ie w yłącznie m a n a celu ty lk o kształcenie ducha, k s z ta ł­

cenie um ysłu dziecka i że zup ełn ie p r a ­ wie nie u w zględnia w ykształcen ia fizy ­ cznego. T o pow szechne k u końcow i pierw - szćj połow y tego stu lecia po m ijanie w y ­ kształcenia fizycznego i czuw anie ty lk o n ad kształceniem um ysłu m iało oczyw iście sw o­

j e przyczyny. Szybki w zrost w iedzy, szcze­

gólnie n a u k p rzy rodniczych, technicznych, historyi, języ k o zn aw stw a, a odpow iednio do tego i w zrost w ym agań wiadom ości od k aż­

dego człow ieka w sto su n k u do stopnia jeg o w y k szta łc en ia sp ra w ił, że do zdobycia tćj w iedzy i więcej czasu i więcój p ra cy i w ięk­

szego natężen ia sił um ysłow ych zużywać w ypadło, a głów nie odczuto p o trzeb ę odpo­

w iedniego p rz y g o to w an ia um ysłu dziecka, aby tę w iedzę p o trz e b n ą w ja k n a jk ró tsz y m czasie było w stanie zdobyć; je d n e m słow em w iedza w spółczesna w ym agała osobnej m e­

to d y ćw iczenia i k ształc en ia um ysłu. J a k ­ k o lw iek m etody takiój an i n a u k a , ani d o ­ św iad czen ia w ieków p o p rzed n ich n ie w yro­

b iły i w sk u tek tego za p atry w a n ia co do w y ­ b o ru m etody m usiały być rozm aite, to j e ­ d n a k zw yciężyli hum aniści i stu d y ja s ta ­ ro żytnych p isarzy , staro ży tn y ch języ k ó w ,

u znano za najodpow iedniejszy środek do ćw iczenia i rozw oju um ysłu. W prakty ce, wobec potrzeb spółczesnego społeczeństwa, wobec rozw oju innych dziedzin wiedzy lu d zk ićj, bez któ ry ch obyć się nie było m o­

żna, a k tó re dla codziennego życia stały się potrzebnem i, zastosow anie tśj m etody, w y­

m agało nietylko przed łu żen ia lat szkolnych, lecz zarazem zw iększenia liczby godzin szkolnych i zw iększenia godzin p racy poza szkołą. W praw dzie jednocześniezklasyczne- m i szkołam i pow stały szkoły realne i szkoły żeńskie, lecz i dla ty ch za wzór służyły ta k ­ że gim nazyja klasyczne i dlatego system w g run cie rzeczy pozostał wszędzie ten sam.

To poczucie po trzeby obznajam iania m ło­

dzieży ju ż od dzieciństw a z rozm aitem i dziedzinam i wiedzy, ta potrzeba odpow ie­

dniego rozw oju um ysłowego dla nab yw an ia w iedzy zaw odow ćj, powoli tak w pojęciu sam ego społeczeństw a europejskiego, ja k i w ustaw odaw stw ie usun ęły na d ru g i plan w szelkie czuw anie n ad w ykształceniem fizy- czriem i z nieub łag aną koniecznością w y­

w ołać m usiały zw ichnięcie rów now agi, k tó ­ ra pom iędzy rozw ojem fizycznym a um ysło­

wym istnieć pow inna. D ew izą szkoły stało się rozw ijać um ysł i naładow yw ać go w ie­

dzą, bez w zględu n a to, ja k ie sk u tk i za sobą po ciąga n ad m iern a p ra c a jed n eg o tylko n a ­ rz ąd u naszego u stro ju . P oszły więc w nie­

pam ięć dośw iadczenia w ieków przeszłych, p rz y k ła d y starożytnój G recyi, n a wzorach k tó rej n ib y m ieliśm y kształcić um ysły na- szćj m łodzieży, poszły w niepam ięć naw et zasady, k tó re panow ały w X V I I I w ieku, a k tó re ta k d okładn ie u m iała ocenić nasza kom isyja ed u kacy jn a i objąć p arag rafam i swoich ustaw: „N iem ożna być szczęśliwym , niem ożna nabierać oświecenia um ysłu, dzielności duszy, łatw ości w uży w an iu jó j w ładz, zdatności i zręczności w w ykonyw a­

n iu obow iązków swego stanu, bez zdrow ia, bez m ocnego i trw ałego złożenia ciała, zd ro ­ wie zaś, czerstw ość, moc zm ysłów i sił od pierw szego w ychow ania w niem ow lęctw ie, od sposobu ż jc ia w m łodzieńczym w ieku niechybnie zaw isły” *). P o m ijając ju ż n a -

') U sta w y K om isyi ed u k acyi narodow ej. W arsza­

w a, 1772, str. 117.

(3)

N r 30 WSZECHŚWIAT. 46 7 stępstw a, k tó re b ra k czuw ania szkoły nad

w ykształceniem fizycznem w zdrow iu je d n o ­ stek spow odow ać m usiał, b ra k ten stał się dziś zjaw iskiem w prost rażącem ze w zglę­

dów społecznych wobec ustaw w prow adza­

nych w życie w ostatnich łatach p ra w ie we w szystkich państw ach europejskich. Dziś skutkiem ty ch ustaw każdy młodzieniec musi być żołnierzem , m usi odbyw ać ćwicze­

nia wojskow e i narażać się na wszelkie nie­

w ygody z zaw odem żołnierskim połączone.

A któż zaprzeczy, że do spełniania obow iąz­

ków żołnierza potrzeba posiadać spory z a ­ pas sił fizycznych, odpow iednio w ykształ­

cone mięśnie i przyzw yczajone do pracy fizycznój, a przedew szystkiem bardzo tw a r­

de i nieczułe nerw y ; któż nie p rzyzna, że obecny system szkolny bynajm niój w szyst­

kich tych p rzyszły ch potrzeb m łodzieży nie ma na w zględzie. Jeżeli wogóle system szkolny w całśj E u ro p ie zanadto wytęża czynność m ózgu i w pływ a niekorzystnie na rozwój fizyczny m łodzieży szkolnój, to szcze­

gólnie m łodzież nasza we w szystkich dziel­

nicach daw nśj P o lsk i pozostaje w w a ru n ­ kach n iep rzyjaznych. M łodzież bowiem n a ­ sza, kształcąc się w szkołach państw ow ych, urządzonych p odług ogólnych norm , musi pracow ać w ięcśj, aniżeli m łodzież innych narodow ości w tych samych państw ach, aże­

by uzupełnić te b ra k i w zakresie w ychow a­

nia narodow ego, o k tó re ogólne norm y albo zupełnie nie d bają, albo tylko bardzo mało.

N ie od sam ego je d n a k tylko zaniedbania w ykształcenia fizycznego i nie od samego obarczenia pracą um ysłow ą zależą szko­

dliw e sk u tk i spółczesnego w ychow ania.

S zkoła spółczesna w yw iera w pływ szko­

d liw y na zdrow ie jeszcze w skutek innych przyczyn. N ietylko w skutek brak u odpo­

w iedniego dozoru lekarskiego przyczynia się ona do szybkiego rospow szechniania cho­

rób zakaźnych, lecz w skutek nieodpow ie­

dnich urządzeń szkolnych staje się p rzyczy­

n ą całego szeregu chorób, k tó ry m młodzież pozbaw iona dobrodziejstw a szkoły wcale nie podlega. S postrzeżenia lekarzy, doko­

nane w ciągu ostatnich lat dw udziestu, w y­

k azały z w szelką ścisłością, że istnieją spe- cyjalne choroby, k tó re możemy nazw ać w prost chorobam i szkolnem i, a k tó re są n a ­ stępstw em albo nieodpow iednich u rząd zeń I

szkolnych, albo nieodpow iednich m etod n a ­ uczania, nieodpow iedniego rozłożenia zajęć.

D ążenia lek arzy i w ładz szkolnych do u su­

nięcia tych szkodliw ych w pływ ów szkoły stw o rzyły całą now ą gałęź higijeny, pod na- I zwą higijen y szkolnej. Spostrzeżenia le k a r­

skie, zw racając uw agę opinii publicznćj na

! szkoły i system szkolny, zm usiły t u i owdzie j władze szkolne do w ydania przepisów w I spraw ie higijeny szkolnej, do zasięgania w pewnych razach opinii ciał lek arskich,

| lub fachow ych znawców, do w prow adzenia

| pew nych ulepszeń w urządzeniach szkol-

| nych, ja k np. now ych ław ek, lepszego oświe-

| tlenia, a naw et do w ypracow ania planu b u ­ dynków szkolnych odpow iadających wym a­

ganiom higijeny szkolnój. S postrzeżenia te je d n a k nie w ystarczały n iety lko do w yw o­

łania rady k aln ej zm iany system atu szkol­

nego, ale naw et niew szędzie zdołały p rz e ­ konać w ładze szkolne o potrzebie dalszych do kład ny ch badań nad w pływ em szkoły na zdrow ie i rozwój młodzieży. D latego też w szystkie b adania dotychczasow e w pływ u szkół na zdrow ie m łodzieży szkolnćj były dokonyw ane ja k b y p ry w atn ie, przez lu dzi dobrój woli, k tó rzy się poczuwali do m oral­

nego obow iązku pracę tę podjąć d la do bra społeczeństwa.

Jakiegoż ro d z aju m ogą być te szkodliw e w pływ y szkoły?

Przedew szystkiem szkoła może oddziały ­ wać szkodliwie na zdrow ie m łodzieży, jeże li je s t nieodpow iednio um ieszczona, jeże li lo­

k al je s t w ilgotny, niedostatecznie ośw ietlo­

ny, nie posiada dokładnój w entylacyi, jeżeli je s t źle ogrzew any, jeżeli ilość pow ietrza w salach nie odpow iada ilości uczniów (t. j . nie wynosi naw et 3,5 m 3 dla jedn ego ). S zko ­ dliw y w pływ takich szkół oczywiście ni- czem się nie różni od w pływ u każdego z łe ­ go pom ieszkania.

K ilk a godzin spędzonych codziennie w ta ­ kim lokalu o słabia u stró j dziecięcy, po­

w strzym uje jeg o w zrost i rozw ój ro zm ai­

tych narządów , naw et w ytw arzanie się krw i, a p rzez to usposabia do p rzy jęcia zarazków w szelkich chorób zakaźnych, niew yłącza- jąc- gruźlicy. T ak ie same m nićj więcej sk u t­

ki pow oduje ju ż samo pozostaw anie dzieci

n a jed n em m iejscu naw et w lokalach odpo ­

w iednio urządzonych, pozbaw ienie ru c h u

(4)

4 6 8 WSZECHŚWIAT.

i świeżego p o w ietrza. D latego też pom iary w zrostu dzieci w szkołach w ykazują, że podczas 10 m iesięcy szkolnych w zrost do tak ieg o sto p n ia zostaje zw olniony, że w cią­

gu dw u m iesiędzy w akacyjnych dzieci w y­

ra sta ją n iekiedy dw a razy tyle, ile w ciągu 10-u m iesięcy szkolnych. O słabienie stan u fizycznego dziecka, ja k o sk u te k tych, lu b innych w arun ków , wobec ciągłego obcow a­

nia w szkole z innem i dziećm i, je s t jed n y m z głów nych czy n n ik ó w ,sp rz y ja jący c h w w y­

sokim stopniu szerzeniu się w szelkiego ro ­ d zaju epidem ij; każdem u wiadom o, że k a ­ ta ry d róg oddechow ych, m um psy, choroby zakaźne, w ysypkow e, zapalenie oczu i t. p.

obejm ują n ieraz niety lk o całe klasy , lecz n a w e t całe zakłady. T a k np. w o k ręgu królew ieckim w r. 1885 m usiano zam knąć z pow odu szerzenia się zaraźliw ego z a p ale­

n ia oczu 120 rozm aitych zakładów n au k o ­ w ych '). T akiem u szerzeniu się w szkołach chorób epidem icznych sp rz y ja p ew ien b ra k troskliw ości ze stro n y opieki dom ow ej i b ra k dozoru lekarskiego w szkołach. G d y b y ju ż pierw sze p odejrzan e p rz y p ad k i zostały p rzez lek arza spostrzeżone i u sunięte od obcow ania z innem i dziećmi, to n ie w ą tp li­

w ie epidem ije pew no nigdy nie dochodzi­

ły b y do ty ch szerokich rozm iarów , do k tó ­ rych dochodzą.

Są to je d n a k w pływ y szkodliw e szkoły, k tó re m ożnaby nazw ać ogólnem i, k tó ry m m ogą podlegać dzieci i poza szkołą i pom i­

mo tego, lu b innego system atu szkolnego.

L ecz szkoła w spółczesna prócz tych o g ó l­

ny ch w pływ ów posiada także swoje epecy- ja ln e , zależne w yłącznie od panującego o b e ­ cnie k ie ru n k u w nauczaniu. T u na p ier- wszem m iejscu m usim y postaw ić w pływ współczesnej szkoły, szczególnie szkół śre ­ dnich na w zrok, następ n ie na rozw ój ciała:

osłabienie u k ład u m ięśniowego, skrzyw ienie kręgo słupa i t. p., a w końcu n a rozm aite zboczenia w czynnościach u k ła d u n e rw o ­ w ego, szczególnie mózgu.

(dok. nast.).

>) Z eitsch rift f. Seh. ges. pflege.—2, 1890 r., str.

111 .

S P R A W A

PIEBWSZIGO- POŁUDNIKA

I C Z A S U P O W S Z E C H N E G O .

(D ok oń czen ie).

I I I.

J a k pow iedzieliśm y wyżej, stronnicy go­

d zin y pow szechnśj nie mogli dążyć do usu­

nięcia godziny m iejscow ej. P rzy jąw szy bo­

w iem czas pow szechny w edług południka G reenw ich, ja p o ń cz y k w staw ałby około g o ­ dziny ósmej wieczorem , a k alifo rn ijczy k obiadow ałby o drugiej rano; do niedorzecz­

ności takiej tru d n o b y zapew ne było n a ­ w yknąć. D latego też konferencyja rzym ­ ska uznała, że „dla pew nych potrzeb n au ­ kow ych, ja k o też dla służby w ew nętrznej rozległych dróg kom unikacyi, ja k dla kolei żelaznych, dla linij okrętów parow ych, dla telegrafów i poczt, istnieje korzyść z p rz y ­ jęcia godziny pow szechnej, obok m iejsco­

w ych godzin narodow ych, k tó re m usiałyby dalój być używ ane w życiu zw yczajnem ”.

| I te wszakże w zględy prak ty czn e nie przed-

| staw iają istotnej wagi. W służbie bowiem telegraficznej używ aną je s t godzina głó w ­ nego m iasta, k tó ra wraz z telegram em p rze­

sy ła się z urzędu; ad m in istracy je zaś, zw ła­

szcza telegrafów podm orskich, n iech ętn ie zapew ne p rzy stały b y n a b espłatn e przesy­

ła n ie dwu różnych godzin. D la kupca z re ­ sztą, otrzym ującego depeszę telegraficzną, więcój zapew ne zależy na znajomości go­

dziny miejsca, skąd depesza ta w ysłaną z o ­ stała, aniżeli godziny czysto abstrakcyjnej^

przy system ie bowiem obecnym wie on bes- pośrednio, czy depesza w ysłaną została r a ­ no czy wieczorem, przed giełdą czy po n iej, gd y tym czasem godzina pow szechna wska-

| zów ek ta k ic h nie m ogłaby mu udzielać, chy ba po odw ołaniu się do ra ch u n k u , przy j czem znów łatw o zajśćby m ogła pom yłka.

Co do d róg żelaznych godzina pow szech­

n a m ogłaby być p rzy jętą w tych chyba ty l­

ko k ra ja ch , gdzie niew iele się różni od go­

d zin y m iejscow ej, inaczej zaś stanow iłoby

to znaczne utrud nienie, zarów no dla p u b li­

(5)

N r 30. WSZECHŚWIAT. 46 9 czności ja k i dla służby kolejow ćj; gdyby

roskłady ja z d y podaw ane były w edług cza­

su pow szechnego, należałoby je bezustannie tłum aczyć d la uży tk u ogółu, gdy obecnie ra ch u n k i takie konieczne są tylko na g ra ­ nicach krajów , albo w punktach, gdzie się zbiegają długie lin ije kolejow e.

Na to ty lko zgodzić się trzeba, że godzi­

n a pow szechna mieć może zastosow anie ko­

rzystne p rzy badaniu zjaw isk fizyki k u ­ li ziem skiej, k tó re wymagają, obserw acyi w spółczesnej, ja k np. przy objaw ach m a­

gnetyzm u ziem skiego, albo trzęsień ziemi.

W tych razach dostrzeżenia odnosić należy do jednego po łu d n ik a, p o łu d n ik ten w szak­

że je s t zupełnie dowolnym . O bserw acyje m agnetyczne, uorganizow ane p rzez Gaussa i W ebera, porządkow ano w edług p o łudn i­

k a G ietyngi; niek tó re współczesne ob­

serw acyje m eteorologiczne regulow ano w e­

d łu g p o łu d n ik a G reenw ich. W każdym j e ­ d n a k razie przew ażna część objawów m e­

teorologicznych wiąże się ściśle z godziną miejscową i tu zatem ma ona znaczenie ważniejsze; badacze zaś, k tó rzy potrzebo­

wać będą zestaw iać obserw acyje rów nocze­

sne, nie zrażą się zapew ne drobnem i ra- chunkam i, ja k ic h wym aga tak a zam iana godzin.

IV .

O graniczając w ten sposób kw estyją p ie r­

wszego połu dnika do szczupłego zakresu potrzeb, zażądali delegaci francuscy, aby południk ten był zupełnie n eu traln y m i aby b y ł o b rany w edług zasad naukow ych. W e ­ dług ich poglądu nie pow inien on p rz e rz y ­ nać żadnego lą d u w ażniejszego, aby nie w prow adzać przeskoku p rz y oznaczaniu długości gieograficznój w obrębie jednego k ra ju i aby na m orzu p rzy p ad ał „przeskok d a ty ”, to je st p u n k t, w którym ok ręty pod­

czas żeglugi dokoła ziemi zm ieniają datę.

O statn ia ta okoliczność wiąże się z oso­

bliw ym paradoksem , k tó ry w ystępuje przy podróżach dokoła ziemi. Jeżeli m ianowicie udajem y się na zachód, napotykam y m iej­

sca m ające czas coraz wcześniejszy; zeg ar nasz zatem pospieszy ju ż o godzinę całą, gdy oddalim y się o piętnaście stopni, czyli n a każdy stopień o cztery m inuty. Skoro przybędziem y do Nowego Y o rk u z chrono­

m etrem londyńskim , to w skazywać on b ę­

dzie południe, gdy w mieście tem je st d o ­ piero godzina 7 ran o, a jeżeli dalój z n a j­

dziem y się w San F rancisco, napotkam y tam godzinę cz w artą rano, gdy znów chro­

nom etr nasz w skazuje p ołudnie. G dybyś­

my więc, ja k to czynili p ierw si żeglarze do­

koła świata, nastaw iali swój zegar w edług miejsca, do którego przybyw am y, to w m ia ­ rę posuw ania się ku zachodowi coraz w ię­

cej pozostaw alibyśm y w ty le co do czasu, a p rz y całkow item okrążeniu ziem i o d stali­

byśmy o całą dobę, czyli, p rzy pow rocie do własnego k ra ju znaleźlibyśm y tam datę o cały dzień późniejszą, tak, że pozornie utracilibyśm y tylko jeden zachód słońca.

Przeciw nie, jeżeli się posuwam y ku w scho­

dowi naprzeciw słońca, każdy dzień staje się krótszym o ty lo krotnie pow tórzone czte­

ry m inuty, ileśm y w nim stopni przebyli;

p rzy całkow item p rzeto ok rążeniu ziemi zyskujem y je d e n zachód słońca, czyli p rz y ­ byw a nam jed n a doba.

E u ro p a w schodnia i A z y ja w yprzedzają nas w czasie, E u ro p a zachodnia, ocean A tlan ty ck i, A m ery ka zostają za nam i w ty ­ le, na oceanie W ielkim zatem istnieje g ra ­ nica, oddzielająca miejsca, gdzie p rz esk a­

k u je data i dzień tygodnia; dw ie przeto miejscowości sąsiednie, m ające p raw ie j e ­ d n ak ą godzinę, różnią się tam w swój r a ­ chubie czasu o jed en dzień tygodnia i o j e ­ den dzień w dacie. D ata i dzień ty go dn ia stro n tam ecznych zależą m ianowicie od te­

go, czy k u ltu ra europejska doprow adzoną została od w schodu, czy od zachodu; tak np.

holendrzy i portugalczycy w swych o d k ry ­ ciach przepływ ali około P rzy ląd k a D obrćj N adziei, gdy hiszpanie obrali drogę p rz e ­ ciw ną, około A m eryki południow ej. S tąd w ypada, że wyspy zajęte przez hiszpanów pozostają co do rachuby czasu o jed en dzień w tyle względem posiadłości po rtu g alczy - ków i holendrów . P o rtu g a lsk a m iejsco­

wość Macao n a w y brzeżu chińskiem liczy o je d e n dzień więcćj niż wyspa L uzon, po ­ łożona na wschód o pół godziny ty lk o róż­

nicy co do długości. O tem przek o n ał się w sw ym czasie z w ielkiem zdum ieniem oj­

ciec Alfons S anctius, k tó ry się z M anilli

u d ał na L u zon do Macao, gdzie w edług

swego m niem ania p rzy by ł jeszcze

W

dzień

(6)

św. A tanazego 2 M aja, p rz y w ylądow aniu zaś poznał, że p o rtu g alczy cy obchodzili już dzień Z nalezienia św. K rzy ża, 3 Maja. Li*

n ija gran iczn a, oddzielająca m iejsca, p o sia­

dające różne daty i różne dnie ty godnia, m a przebieg n iere g u larn y . P oczy n ając od b ieg una południow ego, sunie n a brzegu w schodnim Nowej Z elandyi, H e b ry d , N o­

wej G w inei, pozostaw ia F ilip in y na wschód, Celebes, B orneo, F orm ozę i wyspy J a p o ń ­ skie na zachód i p rzez cieśninę B erin g a do­

chodzi do bieguna północnego. Jeż eli na wschód tćj linii obchodzą niedzielę, to na zachód jć j p rz y p ad a ju ż p o niedziałek.

Z tego w zględu pronow ano przyjęcie za początek długości połu d n ik a idącego przez cieśninę B eringa. Nie znalazł on je d n a k ­ że uznania, zarzucono bowiem , że n a linii tej niem a obserw atoryjum , że zatem zero długości b y łoby określone tylko p rzez fik- eyją legalną, ale nie stanow iłoby zgoła zera rzeczyw istego. M ożnaby n a to odpow ie­

dzieć, że i n a innych oceanach p u n k ty początkow e nie są w ogólności m atery ja ln e , ale zależą od um ow y. T a k np. p rz y o zn a­

czaniu położenia gw iazd początek długości astronom icznych n ie je s t w skazany p rzez żad n ą gw iazdę i o d n ajd u je się je d y n ie p rzy pom ocy gw iazd zasadniczych. N ie p ro p o ­ now ano przecież n ig d y p rz y ją ć S yry ju sza za początek wznoszeń prostych, ze w zględu, że je st najśw ietniejszą gw iazdą naszego nie­

ba. T a k samo i p o łu d n ik pierw szy m ógłby być dostatecznie oznaczony przez odniesie­

n ie do k ilk u o bserw ato ry jó w , k tó re b y się naw zajem kontro lo w ały . Z resztą i postać ziem i ulega stopniow ym , choć nieznacznym zm ianom , a stateczność bezw zględna d łu g o ­ ści i szerokości nie je s t by najm n iej dow ie­

dzioną, tru d n o j ą naw et p rzypuścić. K oło połud nik ow e w G reen w ich może zginąć skutkiem jak ieg o ś k atak lizm u , ta k sam o j a k w yspa może zginąć w falach m orskich. R os- trop ność n akazuje więc pom nożenie p u n k ­ tów , do który ch b y się odnosił p o łu d n ik n eu ­ tra ln y ; w obecnym stanie n a u k i p o łu d n ik ta k i m ógłby być w yznaczony ze ścisłością je d n e j sek u n d y w czasie, to zaś w ystarcza do k re śle n ia k a rt, lub do obsługi te le g ra ­ ficznej.

S tro n n icy godzin y powszechnej ja k o g łó ­ w n y swój arg u m e n t p rz y ta c z a ją dążność do

I

ujed no stajnienia, ja k ą na różnych polach działalności ludzkiej obecnie napotykam y.

N a argu m en t ten wszakże odpow iada p.

C aspari uw agam i ta k przekonyw ającem i, że przytaczam y j e tu dosłownie: „P ra w d a, że rozw ój środków kom unikacyi w yw ołał dąż­

ność ogólną do usunięcia p rzeg ró d i do u je ­ dno stajn ien ia wszech 1 ’zeczy: nig dy je d n a k indyw idualności narodow e nie w yrażały się w sposób ró w n ie ja s n y i dobitny. Im w ię­

cej m ówim y o b ra te rstw ie pow szechnem , tem więcej w zm agam y ilość pułków i do­

niosłość arm at; im więcój podróżujem y, tem więcój znać potrzeba języków ; w olapiuk nie m a pow odzenia większego, aniżeli m o­

w a pow szechna L eib n itza. I je s t to rzecz bard zo słuszna; wszelka nowość niekoniecz­

nie stanow i postęp, a byłoby w najw yższym stopniu niespraw iedliw ym , gdybyśm y d ą ż ­ ności narodow e u w ażali za wsteczność.

Rozm aitość je st w n atu rze, w plem ionach, w klim atach, w dziejach; h isto ry ja p o łu d n i­

k a R iclielieugo w skazuje ja k i los oczekuje w szelkie ujed n o stajn ien ia sztuczne, niepo­

trzebn e, lub przedw czesne. Zestaw iono u je ­ d n o stajn ien ie długości i godzin z u jed n o ­ stajn ieniem m iar i wag, znaczy to wszakże zestaw iać m rów kę ze słoniem . M iary d łu ­ gości, pow ierzchni, objętości, w agi i m onety są to wielkości, będące w ciągłem i pow sze- chem użyciu; rachu nk i p otrzebne do p rz e ­ chodzenia od jed n eg o u k ła d u do innego obejm ują m nożenia i dzielenia d łu gie i n u ­ żące, a negocyjant, pozostający w sto su n ­ k ac h z zagranicą pow tarzać je m usi każdej ch w ili, płacąc drogo za pom yłki... Z ajęcia zaś ludzkie stosują się do godziny miejsco­

wej; ona ty lk o obchodzi człow ieka zw ykłe­

go, a kto obejm uje poziom ro zleg lejszy n ie doznaje żadnej trud no ści, łącząc z godziną, m iejscow ą znajom ość godziny in n e j”.

y .

Jak k o lw iek podzielać m ożemy poglą­

dy francuskie przeciw obiorow i za po­

w szechny p o łu d n ik a G reenw ich, n ietru d n o w każdym razie dostrzedz, że n a dnie tego o p o ru tkw i niechęć ustąpienia A nglii p ier­

wszeństw a, które pod tym w zględem dzie­

liła dotąd z południkiem F e rro , a zatem

w istocie rzeczy z połudn ik iem paryskim *

(7)

N r 30.

w s z e c h ś w i a t

. 471 A by załagodzić, albo raczej usunąć p rz e d ­

miot tego sporu akadem ija bolońska zap ro ­ ponow ała p o łu d n ik bardziej n eu traln y , k tó ­ ry b y nie m ógł budzić zawiści m iędzynaro­

dow ej, a m ianow icie połu d n ik idący przez Jerozolim ę, gdzieby założone być mogło obserw atoryjum , pod opieką państw zosta­

jące. R ząd w łoski p rz y ją ł p ro je k t ten pod swą opiekę, rzecz je d n a k w ątpliw a, czy ma on w idoki urzeczyw istnienia.

J a k się zdaje, najw ięcej stro nników po­

siada obecnie południk G reenw ich, jak o p ołudnik najw ięcćj w m arynarce używ any, czyli m ający „najrozleglejszą k lije n te lę”, przyczem m ożnaby rosprzestrzenić n a całą ziemię system am erykański. W Stanach Z jednoczonych m ianowicie, n a podstaw ie u k ład u zaw artego p rzez w szystkie zarządy d ró g żelaznych, od ro k u 1885 je s t w użyciu tylko pięć różnych godzin norm alnych, k tó ­ re odpow iadają ty lu ż południkom , zostają­

cym w prostej łączności z południkiem G reenw ich. N orm alne te czasy oznaczone są n aw et odrębnem i nazw am i: In terco lo n ial tim e, odpow iadający długości zachodniej 60° względem G reenw ich, E a ste rn tim e 75°, C en tral tim e 90°, M ountain tim e 105° i P a ­ cific time 120°; czasy te zatem opóźniają się w zględem G reenw ich o 4, 5, 6, 7 i 8 godzin.

N a przestrzen i każdego z takich obszarów p an u je godzina wspólna, a przechodząc z j e ­ dnego obszaru do sąsiedniego znajdu jem y przeskok w czasie o godzinę. G ranice z r e ­ sztą obszarów godzinow ych nie biegną do­

k ład n ie w edług południków , ale zależą też od g ra n ic ad m in istracy jn y ch różnych s ta ­ nów oraz od stosunków lokalnych.

G dyby więc system ten am erykański z a ­ stosow ano do całej ziemi, należałoby je j po ­ w ierzchnię podzielić na 24 pasy, czyli w rze­

ciona, ograniczone południkam i i obejm u­

jące po 15° długości gieograficznej; każde z takich w rzecion m iałoby czas sobie w ła­

ściwy, a w każdych dwu sąsiadujących ze sobą pasach różnica czasu w ynosiłaby do­

k ład n ie godzinę. P as pierw szy rosciągałby się od 7° 30' na w schód do 7° 30' na zachód w zględem G reenw ich, d ru g i obejm ow ałby przestrzeń od 7° 30' do 22° 30' długości wschodniej i t. d. W p ra k ty c e, granice pasów m ogłyby odstępow ać nieco od p o łu ­ dników , stosując się do g ra n ic państw , lub

prow incyj. I ta je d n a k zm iana niełatw o dałab y się wszędzie zaprow adzić, z w y ją t­

kiem bowiem A nglii każdy k raj w yrzecby się m usiał swój godziny lokalnej, lub p rz y ­ jęteg o ju ż czasu norm alnego, czyli n aro do ­ wego, to je st godziny stosującej się do sto­

licy, lub do głów nego obserw atoryjum d a­

nego k raju . System jed n ej godziny „naro­

do w ej” może rzeczyw iście służyć dobrze w k ra ja ch zajm ujących obszar niezbyt z n a ­ czny, jak , dajm y, we F ran c y i, gdzie czas paryski spieszy się względem czasu w B rest tylko 27 m inut, a spóźnia o 20 m inut w zglę­

dem nicejskiego, to je s t względem g ran icz­

nych okolic k ra ju . W państw ach wszakże posiadających rozległość w ielką, ja k uczy p rz y k ła d Stanów Zjednoczonych, w p ro w a­

dzenie jednój tylko godziny „n aro do w ej”

byłoby niemożebnem, biegu bowiem słoń­

ca do roskazów sw ych państw o nagiąć nie zdoła.

S . K.

0 WIELORYBACH

I SPOSOBACH ICH POŁOW U.

przez Ed. Retterer.

(D ok oń czen ie).

M ając n a pam ięci fak ty , o których m ów i­

liśm y dotąd, dochodzim y do w niosku, że budow a niektó ry ch części ciała w ydaje się b ardzo oddaloną (chociaż ta k nie je s t) od całej budow y zw ierząt ssących lądow ych.

D odajm y, że cechy głów ne w ieloryby m ają w spólne z najw yżej stojącem i kręgow cam i.

M ózg w ieloryba je s t opatrzony licznem i zw ojam i, k tó re go mieszczą w rzędzie ssą­

cych wyższych. Mózgowie je s t n ajw ięk ­ sze ze w szystkich znanych; to k tó re w y j­

m ow ałem z czaszki w Y a rd o w ażyło (po trzechletniem leżeniu w alkoholu) 3 k i­

lo gram y (B auregard), pochodziło ono z B.

Sibaldii. G u ld b erg ważył dwa inne mó­

zgow ia, pochodzące z wieloi-yba B. ro rq u a- lus, jednego w aga w ynosiła 3636 gram ów , a drugiego 4673 gram y.

Pom im o ta k znacznój objętości m ózgo­

w ia w porów naniu z człow iekiem (nasze

(8)

WSZECHŚWIAT.

m ózgowie waży tylko 1300 g śre d n io bio ­ rą c) obserw acyje nie w yk azały z b y t wiel- kićj in telig en cy i u w ieloryba. W ielo ry b np. dziś jeszcze nie dom yśla się niebespie- czeństw a, ja k ie m u grozi p rzy zbliżeniu się parochodów , niosących mu śm ierć niechy­

bną. P oław iacze w ielorybów p rz ek o n y ­ w ali się n iejed n o k ro tn ie o w zruszającem przyw iązaniu tych zw ierząt pom iędzy so­

bą: skoro któ ry je s t ra n io n y , tow arzysze nie opuszczają nieżyw ego, aż dopiero, gdy zostanie przeniesiony na o k rę t.

Jeżeli przejdziem y tera z do p rz y rząd ó w oddychania, k rą żen ia k rw i i rozm naża­

nia, p rzekonam y się, że pod tem i wszy- stkiem i w zględam i w ieloryby z a słu g u ją n a m iejsce m iędzy najlepiej u o rganizow anem i ssącemi.

W ie lo ry b m a te m p e ra tu rę ciała stałą, o wiele wyższą od środka, w k tó ry m m iesz­

ka. W p a rę godzin po zabiciu o rg a n y przy otw orach ciała p osiadają jeszcze ta k ą cie­

płotę, że z przyjem nością poław iacze g rz e ­ ją Sobie ręce sk ostniałe od zim na. J e s t to zatem zw ierzę o tem p eratu rze stałćj, czyli k rw i ciepłój, ja k się zw ykle mówi. J a k w szystkie ssące w odne, w ieloryb m a ilość k rw i znaczniejszą, aniżeli zw iei'zęta lądow e.

T ru d n o oznaczyć ścisłą ilość, ale to pew na, że p rzy zran ien iu ciała, w y p ły w a ją ta k ob­

fite strum ienie k rw i, że m orze p rz y jm u je czerw oną barw ę naokoło.

U rz ąd zen ie specyjalne o rganizm u św iad ­ czy o nadm iernćj ilości k rw i u tych zw ie­

rząt. W rozm aitych częściach ciała, n aczy­

nia są n iezm iernie liczne i łącząc się, tw o ­ rzą gęste sieci naczyń; inne znów tw orzą rosszerzenia, zdo ln e pom ieścić bardzo z n a ­ czną masę k rw i. Na ra c h u n e k ty ch d z i­

w nych naczyń, utw orzono m nóstw o p rz y ­ puszczeń, ale w ydaje się rzeczą niezb y t s łu ­ szną przypuszczać, że u w ielorybów k rą że­

nie k rw i dokonyw a się w in n y sposób, ani­

żeli u innych ssących o sercu z dw iem a ko­

m oram i i dwom a przedsionkam i, o k rą ż e n iu podw ójnem , zupełnem . W p rz ek o n an iu m ojem ta masa k rw i, w ypełniająca n aczy ­ nia, pozw ala ty lk o zw ierzęciu n ie ta k czę­

sto w ypływ ać na p o w ierzch n ią w ody d la zaczerpnięcia świeżego zapasu pow ietrza.

C iekaw y to w idok, gdy się spostrzeg a z d a­

leka te potw ory, ig ra ją c e n a pow ierzchni

wody. W chw ili gdy gęby ich zan u rzają się w wodzie, jednocześnie w ytrysk uje woda n a kilka m etrów wysokości. W yobrażano sobie daw nićj, że nozdrza w yrzucały w odę, po bieran ą gębą. Lacópćde naw et p o ró ­ w nyw ał szm er tśj wody wznoszącój się i spadającej do odgłosu dalekiój burzy.

U trz y m y w ał on, że słychać szm er n a odle­

głość arm atniego strzału.

W ieloryb oddycha zupełnie tak samo, ja k in ne ssące, różnice ja k ie w jeg o oddychaniu zachodzą, są w yw ołane ty lko w arunkam i, w których żyje, olbrzym iem i rozm iaram i p łu c i wielkiój masie krw i, ja k ą posiada.

N ozdrza jeg o łączą się praw ie bespośred- nio z tchaw icą, dzięki przedłużonej k rta n i, k tó ra tw orzy ru rę przechodzącą przez ty l­

n ą część g a rd ła i dochodzącą aż do 'we­

w n ętrzny ch otw orów nosowych. T ak i u k ład oddziela zupełnie część oddechow ą g ard ła od dróg, którem i przechodzą pokarm y.

F a k ty te dziś ju ż dobrze znane, tłum aczą nam dlaczego w ieloryb tak rzadko odd y­

cha; z zegarkiem w ręk u przekonałem się, że w ieloryb oddycha raz na 10 m inut.

D ośw iadczenia porównawcze, robione p rzez pana B erta na k u rz e i kaczce, w yka­

zały, że p rzy rów nym ciężarze ciała kaczka dw a razy dłużćj op iera się zaduszeniu przez zanu rzenie w wodzie, aniżeli kura. D zieje się to skutkiem tego, że kaczka posiada dwa razy tyle k rw i co k ura. To samo zjaw isko stw ierd z ił B ert u delfinów, należących do tój samój g rom ady co w ieloryby. Zesta­

wiwszy te dane naukow e z masą k rw i w ie­

lo ry b a i objętością jeg o płuc, łatw o sobie w ytłum aczym y ten fakt, że w ieloryb po­

trzeb u je odetchnąć raz tylko przez ten sam przeciąg czasu, gdy my dokonyw am y 150 oddechów .

P rzy p o m n ijm y sobie przy tem, że nasz oddech w zim ie pokryw a szkło p a rą w od­

ną z pow ietrza, k tóre w ydycham y, a k tó re oziębia się, przechodząc do atm osfery, a w ytłum aczym y sobie bardzo łatw o slupy wodne, w yrzucane przez w ieloryba.

W przerw ie m iędzy dw om a oddecham i, to je s t w ciągu 10 m inut, pow ietrze w p łu ­ cach w ieloryba m a czas dojść do tem p era­

tu ry 30°. W yrzu con a gw ałtow nie w raz

z pow ietrzem p ara w odna, sk ra p la się p rzy

zetknięciu z pow ietrzem zim nem sfer pod-

(9)

N r 3 0 .

w s z e c h ś w i a t

. 4 7 3 biegunow ych i zam ienia się w słup płynny,

w idoczny naw et z odległości. N ależy tu ­ taj nadm ienić jeszcze o je d n śj przyczynie dodatkow ej: Poniew aż w ytrysk ma m iej­

sce z nozdrzy w chw ili, gdy te doty­

k ają pow ierzchni wody, może być, że m echanicznie podnoszą razem i małą, ilość wody, k tó ra się zn a jd u je w łaśnie ponad nozdrzam i, w chw ili ich zan u rzen ia się pod wodę.

Dochodzim y nareszcie do rysów zasadni­

czych, k tó re czynią z w ieloryba zw ierzę ssące.

„S utki (brodaw ki piersiowe), mówi A ry ­ stoteles, ojciec n au k przyrodzonych, są właściw e w szystkim żyw orodnym , k tóre m ają włosy j a k człow iek i koń, lub mię­

dzy w ielorybam i delfin, foka i w ieloryb;

bo te ostatnie zw ierzęta m ają także sutki i m leko”.

W ieloryby rozm nażają się tak, ja k w szy­

stkie ssące, tylko epoka rozm nażania zm ie­

nia się stosow nie do g atunku; odbyw a się rozm nażanie około K w ietn ia dla B. m ega- p tera , około S tycznia dla B. ro stra ta , w pierw szych miesiącach ro k u dla B. mu- sculus, a dla B. Sibbaldii zdaje się, że ta epoka nie je st ściśle określoną. Czas trw a n ia ciąży je s t w zw iązku, ja k u wszy­

stkich ssących, z wielkością g atu n k u i w iel­

kością płodu. T rw a ona ro k przeszło u B.

S ibbaldii, a m łody p zy urodzeniu docho­

dzi 7 do 8 m etrów długości. O koło roku trw a także u B. m usculus, dziesięć m iesięcy wynosi u B. ro stra ta , u którego now orodek dochodzi tylko 2 do 2,80 m etrów długości.

N akoniec u B. m egaptera ciąża trw a od 11 m iesięcy do ro k u , a m łode po u ro d ze­

niu ma trzecią część długości m atki.

W każdym razie w ieloryb je st bardzo rozw inięty przy urodzeniu, co je s t n a tu ra l­

nym w ynikiem środka, w którym p rz eb y ­ wa. D la now onarodzonego w arunki ży­

cia są dosyć skom plikow ane; musi on ory- jentow ać się, by podążać za m atką, by zna- leść jó j su tk i, by w ypływ ać n a pow ierzch­

n ią wody dla n ab ieran ia p ow ietrza przy oddychaniu, następnie by znow u się zanu­

rzy ć do ssania. W ieloryb m ały przez d łu ­ gi czas trzym a się m atki, praw dopodobnie aż do chw ili, gdy dosięgnie połowy jó j d łu ­ gości. Sam ica w ydaje zw y k le jed n o dzie­

cko, chociaż z obserwacyj godnych w iary wiadom o, że byw a ich i po dwoje. K a r ­ mienie młodych wielorybów było p rz e d ­ miotem sprzecznych zdań z pow odu środka, w ja k im się znajd u je m atka i dziecko.

P ow ażni uczeni utrzym yw ali, że m atka ściska sutkę zapom ocą potężnych m ięśni i w strzykuje m leko w gębę małego. P o ­ mimo pow ażnych zdań, zdaje się, że czyn­

ność ta musi się odbyw ać daleko p ro s t­

szym sposobem. B rodaw ki gruczołów mlecznych w ieloryba są w iększe od b ro d a ­ wek krow y, są one głęboko u k ry te w fa ł­

dach pach wino wych; podczas k arm ienia zapew ne tw orzą one w ydatniejszą w ynio­

słość.

W idzieliśm y ju ż, że te zw ierzęta mogą 10 m inut w ytrzym ać bez w dychania i wy­

dychania, przez ten przeciąg czasu m ałe m ogą dobrze pociągnąć m leka z piersi m at­

ki. W ieloryby więc k arm ią się tak samo, ja k w szystkie inne zw ierzęta ssące, k tó re

naokoło siebie spostrzegam y.

T o cośmy powyżej powiedzieli, daje nam możność postaw ienia w ieloryba w rzędzie zw ierząt ssących. N ie chcem y tutaj d o ty ­ kać kw estyi, czy one p rzed staw iają ty p ssą­

cych pierw otnych, czy też pochodzą od zw ierzęcia lądow ego, k tó reg o organy zw y­

rodn iały przystosow ując się do środka wo­

dnego. Są to zagadnienia, k tó ry ch roz- w iązanie je s t jeszcze bardzo odległe.

Niech nam n ateraz w ystarczy poznanie faktów , które łatw o spraw dzić i p o ró w n a­

nie ostateczne organów w ieloryba ze sta- dyjam i mniój lub więcój przejściow em i, lub zarodkow em i, w jak ich znajdujem y te same organy u zw ierząt ssących lądow ych.

Środek, w którym zw ierzę żyje, w yw arł znakom ity w pływ na rozwój jego p o k ry ­ cia ciała, czyli skórę; naskórek, pom im o grubości w arstw , ja k ie go tw orzą, zacho­

w ał swoje cechy zarodkow e (em bryjo- nalne) i pozbaw iony je s t części takich j a k włosy, gruczoły potow e i tłuszczow e.

W strzym any rozwój n ask ó rk a h ojnie zo­

stał w ynagrodzony przez rozwój dolnych w arstw skóry, grubość jój i elastyczność dochodzi zadziw iających rozm iarów , a w y­

tw arzanie kom órek tłuszczow ych należy

także do osobliwości. J a k widzimy przeto

w skutek niedokształcenia się n ask ó rk a,

(10)

4 7 4 WSZECHŚWIAT.

w arstw y po dskórne u siło w ały p o kryć w ie­

lo ry b a p ow łok ą tłuszczow ą, k tó ra m u służy za płaszcz, ochronę i zarazem u łatw ia p ły ­ w anie.

S zkielet w ieloryba p rz ed staw ia te sa­

m e osobliwości. Części kostnego ru szto w a­

nia m ają olbrzym ie rozm iary, w y jątek sta ­ now ią tylko części brzuszne; w idzim y n a ­ w et, że dla podtrzym ania kończyn p rz e d ­ nich, w iosłow atych, czyli kończyn p iersio ­ wych, prom ienie palcow e pow iększają lic z ­ bę swoich staw ów , czego nie spotykam y u zw ierząt ssących. W szakże pom im o te ­ go olbrzym iego zboczenia zasadnicze p ie r­

wiastki pozostaną zaw sze w fazie z a ro d k o ­ wej: prom ienie palcow e nie o d stan ą od m a­

sy w spólnój, by się stać palcam i giętkiem i i ruchom em i, a rozm aite części p rzed n ich kończyn sk rzy d lasty ch zachow ają jed n e w zględem d ru g ic h stosunek zagad kow y pod postacią g ałązk i o staw ach oddzielo­

nych, ale m ało ruchom ych. K ość n a ­ w et, k tó ra tw o rzy się z ch rząstk i, z a ­ chow uje sw oję budow ę g ąb czastą, taką, ja k ą w idzim y w kościach dłu g ich za ro d ­ ków, lub w p łodach zw ierząt ssących ląd o ­ wych.

B łona śluzow a gęby zaczyna w ytw a­

rzać zaczątki organów zębow ych, które w końcu za n ik a ją, gdy tym czasem inne fałdy zaczątkow e, w y d łu żają się bezm ier­

nie, by u tw o rz y ć szczególniejszego ro d z a­

j u p rz y rzą d , k tó ry pozw ala zw ierzęciu przepuszczać ja k p rzez sito wodę, zaczer­

p n iętą z oceanu.

R eszta szczegółów tćj dziw nćj organiza- cyi, rozwój p rz y rzą d ó w k rążenia, n ad zw y ­ czajna obfitość naczyń, w ielk a ilość krw i i mnóstwo w niej ciałek czerw onych, p rz y j­

m ujących tle n z atm osfery, to są w a ru n k i, k tó re zw ierzęciu tem u pozw alają je ż e li nie dziew ięć dziesiątych to p rz y n ajm n ie j po­

łow ę życia p rzepędzać na podm orskich po­

szukiw aniach.

W tych w arunkach w ieloryb m oże spo­

k o jn ie używ ać obszarów sw ojej siedziby.

W staro żytności m ógł być sw obodniejszy niż dziś. C hciw ość lu d zk a w cześnie do j­

rz a ła , że w ielo ry b je s t pyszną dla człow ieka zdobyczą, jeg o tłuszcz, fiszbiny, szkielet, d o b rą są g ra tk ą d la nad m orskich m iesz­

kańców .

P rzyp uszczalną je s t naw et rzeczą, że d a­

w niej jad an o jeg o m ięso, poniew aż kościół dozw alał pożyw ać „tę ry b ę ” podczas postu.

L apończycy nie g a rd z ą tym pokarm em . P rób ow ałem tego mięsa za czasów swego pobytu w L aponii. S taro ży tn i nie łow ili w cale wielorybów . O ppien, au to r z przesz­

łego stulecia, k tó ry nam pozostaw ił tra k ta t 0 polow aniu i łow ach, opow iada, że miesz­

kań cy brzegów A tla n ty k u łow ili w ielory­

ba tak, j a k ryby na wędę, o patrzon ą p rz y ­ nętą.

O koło X I I wieku baskow ie rzucali h a r­

p u n y połączone z pęcherzem , lub w ydętem i skóram i, by nie potonęły, lub by lepiej m ódz je ścigać w ucieczce. Grodnem je s t uw agi, że najm niejsza ra n k a obala ju ż to zw ierzę olbrzym ie. D ziś jeszcze norw eg- czycy używ ają tego pierw otnego środka do łow ienia w ielorybów , które zab łąk ają się w fijordach.

W X V I-y m i X V II-y m w ieku, gdy baskowie, holend rzy i anglicy posuwali się aż na ocean L odow aty w pogoni za w ielorybem , rozm aitych używ ano sposo­

bów: ry b a k stał w końcu szalupy, b ra ł linę w lew ą rękę, h a rp u n w praw ą, by go cisnąć na zw ierzę, gdy się znajdzie w stosownej odległości. H a rp u n , było to n arzędzie że­

lazne strzałk o w ate, zazębione, długości j e ­ dnego m etra, z rękojeścią d rew nian ą, k tó ra się oddzielała g d y go ciskano. „Zna­

cznie później, niem a jeszcze stu lat, p o ła­

wiacz am erykański b y ł n aty le zuchw ałym , że linę h a rp u n a p rzy w iązy w ał do swojej łodzi i puszczał się z szalonym biegiem z ra ­ nionego zw ierzęcia”. (P ouchet).

W początkach bieżącego w ieku anglicy używ ali m uszkietów , by ciskać h a rp u n dalej 1 silnićj, p rzy tw ierdzali go do k uli tego przy rząd u .

Nareszcie w naszym w ieku, w k tó ry m postępuje się szybko i pewnie, k ap itan Svend IToyn ostatnie w prow ad ził ulepszenie do po­

łow u w ielorybów . P o lu je on nie d u b e l­

tów ką, ale arm atam i. Oto w n astępu jący sposób odbyw a się to polow anie: W e d łu g profesora T h . B arois, jed neg o z to w a­

rzyszów podróży, p an F o y n ma trzy statk i

parow e, śrubow e, d łu gie na 20 m etrów ,

m ające na przedzie arm atkę, kołyszącą się

na w szystkie strony.

(11)

N r 30.

S trzela się do w ieloryba na odległość 30 m etrów . Nabój tój arm aty sk ład a się z dzi­

dy żelaznej, do której są p rzytw ierdzon e g ra n a t i h a rp u n o czterech odnogach. G dy w ieloryb je s t na celu strzelają odrazu; dzię­

ki żelazu dzidow atem u g ra n a t wchodzi ła­

two z h arp u n em razem . W tej chw ili zwie­

rz ę zranione u siłu je uciekać; odnogi h arp u ­ n a o d ry w ając się, poruszają m łotek, k tóry uderza kapslę w ybuchow ą i g ra n a t pęka*

W ieloryb zostaje zabity na m iejscu. Z a­

zwyczaj pogrąża się w wodę, ale przy po­

mocy liny p rzy tw ierd zonej do h arpuna mo­

żn a go utrzym ać na pow ierzchni.

T u ta j n a tu ra ln ie nasuw a się mimo woli obaw a w yniszczenia w ieloryba, je śli takie zabójcze polow ania dalej trw a ć będą. Od k ilkunastu la t w N orw egii praw o wzięło pod swoję opiekę w ieloryby, ograniczając porę polow ania od C zerw ca do P aźd ziern i­

ka. Pom im o to, czy nie zachodzi obaw a żeby w ieloryb nie uległ tem u samemu loso­

wi, co kro w a m orska (R hytina), k tóra żyła n a K am czatce w przeszłem stuleciu, a dziś należy do zaginionych. Przypuszczam , że tutaj nie może być tego w ypadku. D ow o­

dem bobry: ja k tylko przem ysł znalazł spo­

sób zastąpienia fu tra bobrow ego innem , przestan o tak prześladow ać to zw ierzę. D la podobnój racyi człow iek przestan ie ścigać w ieloryba, j a k ty lk o połów tego zw ierzęcia okaże się mniej korzystnym z pow odu małej liczby złow ionych osobników ; ustanie sam przez się, a w ieloryby będą m ogły nanowo się rozm nażać i zaludniać m orza.

J . S.

Kamień filozoficzny.

(D ok oń czen ie).

Za dowód, że w ierzono d aw niej w istnie­

nie kam ienia filozoficznego, służyć może m iędzy innem i jeszcze ta okoliczność, że fak u ltety praw n e słynnych uniw ersytetów

■wychodziły przy w ydaw aniu sw ych w yro­

ków z tego założenia. T ak np. w roku 1580 fa k u lte t p ra w n y uniw ersy tetu w L ip sk u skazał nadw ornego alchem ika elek to ra A u ­

gusta, niejakiego D aw ida B eu th era za niedo­

trzy m an ie ugody dostarczenia kam ienia filo­

zoficznego na to rtu ry , obcięcie dw u palców i wieczne więzienie. W y ro k ów odczytano B eutherow i w pew ną sobotę, król zaś od siebie załączył następujący list: „Beutherze, oddaj mi to, co Bóg mi zesłał i co z praw a do mnie należy, w przeciw nym razie będę m usiał w poniedziałek zrobić z tobą to, cze­

go chciałbym uniknąć!”

B euther odpisał: „w ięzione k oty nie ła ­ pią m yszy”, lecz w końcu p ro sił elek to ra o ułaskaw ienie, poczem odesłano go po­

w tórnie do lab o rato ry ju m , dając mu moż­

ność robienia now ych doświadczeń. P o pew nym czasie znaleziono go om dlałego n a ziemi, poczem w krótce um arł. W szyscy byli przekonani, że po pełnił sam obójstwo.

T rz e b a przyznać, że w owe czasy zawód chem ika był bardzo niebespieczny.

Pom im o tego, że położenie alchem ików nie było do pozazdroszczenia, p rzyznać trzeb a, że w ielu z nich zasługiw ało na k arę, gdyż sztuka robienia złota z czasem p rz e ­ szła w ręce oszustów i aw an tu rn ik ów p o d ró ­ żujących z k ra ju do k ra ju , od dw oru do d w o ­ ru i oszukujących książąt i narody. Szcze­

gólniej po dw orach p anujących adepci tej n au k i ciężkie przechodzili koleje, gdyż j e ­ żeli po bezowocnych próbach przyznaw ali się do niem ożności dostarczenia kam ie­

nia filozoficznego, w ypędzano ich z prze- kleństw y i szyderstw em . Jeżeli zaś oszu­

k iw ali swych panów w ja k ik o lw ie k sposób, robili fałszyw e złoto, lub ty lk o nieznaczne ilości, p od rzucając zręcznie trochę p ra w ­ dziwego złota — natenczas w razie ud ania się oszustwa zam ykano ich w w ięzieniu i próbow ano zapomocą to rtu r wym ódz se ­ k re t robienia kam ienia lub, gdy oszustwo w ykryto, wieszano ich zw ykle na w yzłaca-

| nych szubienicach. L iczne oszustwa z cza­

sem w ykryte nie osłabiły je d n a k w iary w kam ień filozoficzny; przeciw nie n aw et w X V III-y m w ieku w ielu zasłużonych uczonych uchodzi za w yznaw ców tój nauki.

K am ień filozoficzny m iał mieć własność n ietylko przem ieniać m etale nieszlachetne w złoto, lecz przyp isyw ano mu naw et w ła­

sność pow iększania wagi użytego m etalu.

T a k n ap rzy k ład ap tek arz R eussing z H a lli

o trzym ał z 2,5 łutów sreb ra przez dodanie

WSZECHŚWIAT. 475

(12)

476

o d ro b in y k am ien ia filozoficznego 3 łu ty złota. W idzim y tu zupełną analogiją z p er- petuum m obile, gdyż ta k ja k to ostatnie zaprzecza p ra w u zachow ania energii, tak w łasność k am ien ia filozoficznego po w ięk ­ szan ia masy w yłącza praw o nieznikom ości

m ateryi.

W szerokich kołach zachw ycano się w końcu kam ieniem filozoficznym dzięki je g o własnościom leczniczym . Szczegól­

niej wyżój w spom niani alchem icy A rn o ld V illanovus i R ajm und L u llu s głoszą o t6j własności. L u llu s utrzym uje, że px-zez użycie odrobiny tego kam ienia w późnym w ieku odm łodniał natychm iast. K to wo- góle w ow ych czasach dożył późnego wie­

ku, tego posądzano o posiadanie kam ie­

nia filozoficznego. A rte p h iu s, w łoski alch e­

m ik X I I go w ieku u trzy m y w a ł, że sk u t­

kiem zażyw ania kam ienia filozoficznego do­

żył 1000 lat. G dyby znakom ity chem ik fran cu sk i C hevreul, zm arły w zeszłym r o ­ k u w 103 ro k u swego życia, ży ł o 200 lat w cześniej, posądzonoby go napew no o po­

siadanie kam ienia filozoficznego.

M istyczno - filozoficzny m arzyciel, Ja k ó b B ohm z G o rlic przenosi m owę chem ików naw et do filozofii, lecz tu ta j znaczenie k a ­ m ienia filozoficznego jest zupełnie odm ien­

ne od poprzedniego. W spółcześnicy Boh- ma, sły n n i Baco z Y e ru lam w A n g lii i G iordano B ru n o we W łoszech zajm ow a­

li się alchem iją; B ru n o m iew ał naw et w P a ry ż u pu b liczn e odczyty, przedm iotem k tó ry ch była „w ielka sz tu k a ” R ajm u n d a L ulluea.

Ściśle spokrew nioną z próbą o trzy m an ia kam ienia filozoficznego, b y ła próba o trz y ­ m ania tak zw anego alk ah estu , O 7 ogólnego ~ O rospuszczalnika i zarazem uniw ersalnego lekarstw a, oprócz tego p ró b y w skrzeszania roślin z ich popiołów (palingenezyja), a szczególniej w y tw o rzen ie hom unculusa dro g ą operacyj chem icznych.

O sposobie p rzygotow ania kam ien ia filo­

zoficznego posiadam y bardzo w iele tr a k ta ­ tów; opisy te różnią się od siebie w tak znaczny sposób i zaw ierają tyle m istycznych zw rotów , że tru d n o w ysnuć z nich ogólne ją d ro .

P ra w ie wszyscy alchem icy u trzy m u ją, że do w ytw orzenia kam ienia filozoficznego k o ­

nieczną je s t nadziem ska siła. M niem anie, że m odły przyczyniają się do usk uteczn ia­

nia pew nych reakcyj chem icznych m ogło pow stać w skutek tego, że liczono czas na m iarę pacierzy, a alchem icy, otrzym ujący przepisy na pewne m anipulacyje z drugiej lub trzeciej ręki, w k tó ry ch zalecano ope­

row anie przez przeciąg w ypow iedzenia pew nej ilości „O jcze nasz” sądzili, że g łó ­ w nym w arunkiem ud an ia się reakcyj są owe m odły, a nie ogrzew anie i t. p.

O prócz tego przyzyw ano w pomoc dobre i złe duchy; gw iazdy w yw ierały także w pływ znaczny, tak że sum ienny alchem ik pow inien był znać się i n a astrologii.

P rzew o d n ią myślą prób prak tyczn ych było m niem anie, że aby otrzym ać kam ień filozoficzny należy przygotow ać przede­

w szystkiem pewien szereg p rzed w stęp ­ nych ciał; od zasadniczego surow ego ma- te ry ja łu (m ateria prim a) dochodziło się przez szereg różnorodnych operacyj do

„m ercurius philosophorum ”,z tego działając

„auro ph ilo so ph orum ” otrzym yw ano „ca- p u t corvi” (głow ę k ru k a ), ta zaś ostatnia przem ieniona poprzednio w „białego ła b ę ­ d z ia ” przeistaczała się w kam ień filozo­

ficzny.

Ja k o n ajtru d n iejszą część zad ania uw aża­

no otrzym anie pierw'otn6j m ateryi; skoro tę ostatnią u dało się otrzym ać, w szystkie n a ­ stępujące przem iany m iały być stosunkowo łatw e. Niedziw też, że szukanie owej m a ­ tery i odbyw ało się z w ielkim zapałem , szu­

kano jej w m etalach, a szczególniej w rtęci, w ziemi i w wodzie, w pow ietrzu i w n a j­

rozm aitszych przetw orach chem icznych, n a ­ wet w p ro d u k tac h roślinnych i zw ierzę­

cych tak, że ju ż w ow ych czasach poszuki­

w ania te b yły przedm iotem rozm aitych sa­

tyrycznych utw orów . Pom im o tego, że te ­ go ro d z aju literack ie utw o ry , przy b ierając zbyt try w ija ln y ch a rak ter, k a ry k a tu ru ją p rzedm iot, j a k np. dziełko pew nego księdza norym berskiego p. t. „A lchem iją, czyli sztuka ro b ien ia z naw ozu krow iego czyste­

go zło ta ”, jed n ak że ch a rak tery zu ją one bar­

dzo trafn ie prace w ielu ta k zw anych alche­

m ików. O dk ry cie fosforu przez B ra n d a w ro k u 1669 także w skazuje dziw ny w ybór ciał przy szukaniu kam ienia filozo­

ficznego.

(13)

N r 30. 477 P rzejdziem y teraz do zdobyczy praw dzi­

wych, otrzym anych ubocznie przy skrzęt­

nych poszukiw aniach kam ienia filozoficzne­

go, poczem zadow olnim y się wyliczeniem je ­ dynie najw ażniejszych odkryć alchemików.

D o badaczów , któi-zy w peryjodzie alch e­

mii najw ięcój przyczynili się do zdobycia pozytyw nych wiadoniości, należy przede- w szystkiem arab G eber.

P ra c e jego odznaczają się nadzw yczajną obfitością w wiadomości, ja k rów nież zupeł­

ną otw artością i dowodnością. G eber je s t ta k skrom ny, że naw et w łasnych czynów nie podaje pod swem nazwiskiem , pomimo tego, że jem u besspornie zaw dzięczam y b a r­

dzo wiele znacznych odkryć.

P o g lą d je g o na skład m etali, podług k tó re ­ go ich częściami składow em i są rtęć i siarka, był pierw szym skutecznym krokiem p rze­

ciwko elem entom A rystotelesa; on też pierw szy odróżnił czyste m etale od stopów.

G eber pierw szy opisał otrzym yw anie kw . siarczanego i azotnego i pierw szy wskazał j a k można sól otrzym ać drogą sztuczną.

W stosunku do owych czasów ostatnio w spom niane odkrycie można śm iało postawić obok syntezy m ocznika W ohlera. W ohler drogą sztuczną otrzy m ał ciało, do w ytw o­

rzen ia k tó reg o m iała być konieczną siła ży­

ciowa, G eber zaś dow iódł, że drogą sztuczną m ożna otrzym ać ciała, k tóre dotąd znano ty l­

ko ja k o p ro d u k ty n atu ra ln e. W końcu nale­

ży podnieść szczególnie, że G e b er p rzy czy ­ n ił się do w ypracow ania tak ważnych ope- racyj chem icznych, jakiem i są filtracyja, dystylacyja, sublim acyja i krystalizacyja.

N astępcy G eb era na zachodzie: A lb ertu s M agnus, R o gier Baco i inni przyczynili się głów nie do w ypracow ania metod dla o trzy ­ m yw ania czystych m etali i ich soli, a oprócz teg o w prow adzili niektóre z tych ostatnich, szczególniej sole antym onu i rtęci, do m e ­ dycyny.

Do dw u p ie r rtiastków G ebera dołączono trzeci „sól” i te trz y elem enty w przeciw ­ staw ieniu do elem entów A rystotelesa były w ciągu stuleci używ ane przez wszystkich chemików. Bez poglądu alchem ików na p ierw ia stk i B echer nie m ógłby stworzyć swćj teoryi, B oyle zaś nie byłby w stanie dać sw^j definicyi pierw iastków , nieróżnią- cój się zresztą bardzo od dzisiejszej.

Tym sposobem możemy zrozum ieć, ja k S tah l zbudow ał swą teoryją flogistonu na teoryi Bechera, a więc pośrednio na alch e­

micznym poglądzie i ja k następnie Lavoi- sier, zw alczając teoryją flogistonu, od krył praw o nieznikom ości m ateryi przez co dał początek chemii now oczesnej.

N iem niej w ażnem i są o d krycia alchem i­

ków w dziedzinie chem ii technicznej. P r z y ­ toczym y tu ty lk o fab ry k acy ją alkoholu i eteru etylowego, fab ry k acy ją p ro chu i porcelany.

W końcu należy zauw ażyć, że chociaż usiłow ania alchem ików aby nieszlachetne m etale przem ieniać w złoto nie do prow a­

dziły do pożądanego sk utku , co zresztą w ten sposób, w ja k i oni tego chcieli dokonać było niem ożliwem , idea przem iany jed n eg o m etalu w d ru g i nie może być podług n a j­

now szych naszych poglądów uw ażaną za absurd. P raw o ') peryjodyczności, a szcze­

gólniej sp ektraln o - analityczne badania L o ck y era p row adzą do tego w niosku, że te­

raźniejsze nasze pierw iastki, ja k to zresz­

tą ju ż Boyle tw ierdził, nie są ostatecznem i rodzajam i m atery i, lecz kom binacyjam i jeszcze prostszych pierw iastków , k tó re w różnych u g rup ow an iach p row adzą do różnych m etali. Jeżeli p ogląd ten w rz e ­ czy samój je st p raw dziw y , natenczas b ra ­ kuje nam tym czasem tylko środków , zapo ­ mocą których m oglibyśm y jed n e p ierw iast­

ki przem ieniać w inne, a idea przem iany m etali staje pow tórnie w szeregu zadań, d a ­ jący c h się wykonać.

L P. M.

SPRAW OZDANIE.

Dr Hugo Zapałowicz. R oślin n a szata gór P okucko- m arm arosk ich (Sp raw ozd ania K om . fizyj- akad. um . w K rakow ie, t. X X IV , 1889).

J estto już druga w ięk szych rozm iarów praca t e ­ go sam ego autora (p ierw szą b y ła R oślinn ość B a ­ biej Góry, zam ieszczon a w to m ie X IV Spraw ozdań K om isyi w r. 1880), jed n ak trzyk rotn ie pierw szą rozm iaram i przen osząca i zapełniająca c a ły tom

') Porównaj: W szechśw iat Nr 52 z r. z. str. 829.

Cytaty

Powiązane dokumenty

El enchus cleri

Chcąc się zabezpieczyć od zawleczenia zarazy, należało sprowadzać bydło z południa jedynie w czasie zimy, zwłaszcza bardzo mroźnej, albo też urządzić

Ścisłość zaś obserw acyj astronom icznych jest obecnie znacznie większa aniżeli ścisłość, z ja k ą znam y długości gieograficzne.. Podobnież ma się rzecz

2 przedstaw iony może być użytecznym dla zajm ujących się tym przedm iotem bez potrzeby uciekania się do w iększych przyrządów.. T akie

steczkowym — am idokw asy łączą się ze sobą przez u tratę wody a to w skutek procesu analogicznego z tym, ja k i zachodzi przy tw orzeniu się alkoholów

D la przygotow ania tedy kom órki siark ow ćj,B id ­ w ell domięszał do siarki taką ilość siarku m etalicznego, że stała się przewodnikiem : kom órka tak a

sze gatunki, które ptakom drapieżnym służą za zdobycz, w stadach śmiało rzucają się na te ostatnie i do ucieczki zm uszają, więcej je krzykiem niż

70. Najlepićj zbierać desmidyje w jesieni.. D la oczyszczenia ta k zebranego m ateryjału od m ułu, wlew am y go na biały talerz, gdzie w k ró tkim czasie