Mk 52 (1282). W arszawa, dnia 30 grud nia 1906 r. Tom X X V .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NADKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W W arszaw ie : ro czn ie rb , S, k w a rta ln ie rb . 2. 1 W R ed ak cy i W s z e c h ś w ia ta i we w sz y s tk ic h k s ię - Z p rzesyłk ą pocztow ą: ro c z n ie rb . 10, p ó łr. rb. 5. 1 g a rn ia c h w k r a ju i za g ra n ic ą .
R e d a k to r W sz e c h ś w ia ta p rz y jm u je ze s p ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d zie n n ie od g o d z i
li y 6 do 8 w ieczorem w lo k a lu re d a k c y i.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. T e l e f o n u 8 3 L 4 .
STAN1SŁ A W K R AMSZT Y K.
W s z e c h ś w i a t .\t> 52
S T A N IS Ł A W K R A M S Z T Y K .
(u ro d zo n y 1841, u m arł 22 g r u d n ia 1906 r.j.
Ż e g n a ć nain wypadło na wieki jed neg o z ludzi bardzo niezw ykłej m ia ry w na- szem społeczeństwie, je d n e g o z ty c h nie
licznych, k tórzy w historyi naszej k u ltu ry z ostatnich lat czterdziestu zajmą kie
dyś w y d a tn e stanowisko. Stanisław Kram- s z ty k był bowiem przyrodnikiem-pisarzem , a ta k ic h ludzi zawsze u nas brakowało.
Był zaś przyrodnikiem niezmiernie w y kształconym, obeznanym nietylk o z n a u kam i fizyczno-m atematyeznem i, które s ta nowiły główny przedm iot jego zajęcia, ale i z całą n au k ą o przyrodzie. Był pi
sarzem bardzo dbałym o formę, doskona
łym znawcą języka, k tó ry czuł głęboko i o jeg o praw idłow e u ży cie był niezm ier
nie troskliwy. Miał też ogrom ny ta le n t d y d a k ty c z n y , co sprawiało, że nie było k w e sty i naukowej, chociażby najzawilszej i najtrudniej przystępn ej, któraby w je g o w ykładzie nie staw ała się zrozum iałą dla c zytający ch. Do ty ch zalet w y ją tk o w y c h łączyła się n iestrud zon a pracowitość.
W ciągu lat czterdziestu kilku nie było u nas ani jednej ro boty zbiorowej w za
kresie rozpow szechniania um iejętności ści
słych i przyrodniczych, do k tó re jb y Kram- s z ty k nie przyłożył ręki. Był w spółpra
cow nikiem w szystkich czasopism, u w z g lę dniający ch na swych łam ach naukę, współ
r e d a k to re m w szystkich w y d a w n ic tw p rzy rodniczych, g łó w n y m a uto re m wielu en- cyklopedyj, a poza te m znajdo w ał jeszcze dość czasu na tworzenie doskonałych pod
ręczników, monografij popularnie o praco
wanych, n aw et na tłum aczenie kilku a u torów obcych. G dy b yśm y zebrali w szy st
ko, co wyszło z pod pióra K ra m s z ty k a , utw orzy ła by się p o w a ż n a biblioteczka, tem odzn aczająca się przed zbioram i p r a cy większości pisarzy, że w sz y stk o w niej stałoby na j e d n y m poziomie doskonałości pod względem treści i formy.
K r a m s z t y k n auczał ta k ż e i żyw em sło
wem, zarówno w szkole, j a k i z k a te d r y p u blicznej, i w t y m kieru n k u zalety jego w y kładu były równie w y b itn e, j a k w k ie runku literackim. A w y k ła d y te, zaró w
no drukowane, j a k w ypow iadane, odzna-
j czały się jeszcze jedn ą właściwością: Nie I b y ły to suche, oderw ane rozdziały z pod
ręcznika szkolnego, lecz pełne życia u s tę py, ożywione głęboką myślą filozoficzną, i powiązane z zagadnieniam i z innych dzie
dzin wiedzy a rzucające jasn e p rom ie
nie światła na sprawy, niejednokrotnie napozór bardzo od nauki odległe. Lecz m yliłby się, k to b y sądził, że urok w y k ła du K ra m s z ty k a polegał n a niezw ykłych kombinac.yach myśli, na nieoczekiw anych przejściach od przedmiotu do przedm iotu, albo, tem b a rd z ie j—na w yszu kan ych efek
tac h stylu. Przeciwnie, w sposobie w y kładu, j a k zresztą we wszystkiem , K r a m s z ty k odznaczał się prostotą, a czytelnik czy słuchacz, nie zdając sobie spraw y z isto ty sw y c h wrażeń, ulegał czarowi niewzruszonej logiki i k o n se k w e n c y i ro
zumowania, a przyte m , bezwiednie także, od p ierw szych słów, u sły szan ych czy
j
p rzeczy tanych , spostrzegał, że nauczyciel zna rzecz, k tórą w yk łada, głęboko i zu
pełnie, że wie o niej bezporów nania w ię cej, aniżeli powiedzieć uznał za właści
we, i że to, co właśnie mówi, nie j e s t p o w tórzeniem n a czyjąś wiarę, ale owo
cem w szechstronnego i dojrzałego p r z e myślenia. Czyż trz e b a jeszcze dodawać, że K ra m s z ty k nie należał do ty p u kol
porterów' nowinek naukow ych? Wiedział I dobrze z uważnej obserwacyi własnej, że w obfitym plonie tak z w a n y c h „ostatnich słów n a u k i 11, obok w a ż n y c h i zdrowych ziarn prawrdy czystej, znajduje się zawsze i sporo lekkiej plewy, k tó rą dalsze ro zum ne badanie zdmuchnie i rozwieje, a ol
brzym ia e r u d y c y a i wrodzony zmysł k r y ty c z n y pozw alały mu oryentow ać się ła tw o w bieżącym dorobku nauki i unikać złudzeń często p rzykrych a czasem i n ie
bezpiecznych.
N iektórzy uważali K ra m sz ty k a za k o n serw atystę. Zdanie, jaknajmniej u z a sa dnione. J a k w działalności swej pisarskiej do k oń ca życia d o trzym y w ał kroku po
stępowi nauki, tak i wo w szystk ich po
glądach swoich rozwijał i doskonalił się nieustannie, przyrodzona bow iem żywość i bystrość um ysłu nie pozwalała mu po-
j zostawać w tyle ani zwalniać kroku. Ale
X« 5 2 WSZECHŚWIAT 771
miał stałość przekonań—właściwość tak ż e | u nas niezbyt powszednia — i, wcześnie ! urobiwszy sobie swe zasadnicze ideały i poglądy, ju ż im pozostał w iernym aż do ostatniego tchnienia.
K ram sztyk młodo rozpoczął zawód pi
sarski. Czy je d n a k d a ta 1862 r., w której zaczął drukow ać pogaw ędki naukowe w ..Przyjacielu dzieci”, jest istotnie datą jego d e biutu literackiego, j a k podają wzmianki biograficzne w pismach t u t e j szych, wątpię, gdyż wiem napewno, że w obfitej literatu rze politycznej ta m ty c h gorących czasów, literatu rze z k o niecz
ności bezimiennej, b ył bardzo czynny i przez kierowników ceniony. N igdy już w czasach późniejszych nie powracał do publicystyki tego rodzaju. Jeżeli przeto pominiemy ten dział twórczości, któ ry i dla imienia K ra m s z ty k a nigdy już z a p e w ne nie będzie rew idynkow any, wszystko, co on napisał i wydał, odnosi się do nauk ścisłych i p rzyrodniczych. M atem atyka, astronomia, geografia fizyczna, m ete o ro logia. fizyka przez długi szereg lat w nim miały jedynego prawie u nas p o p u lary zatora.
Czasy, w k tó ry c h K ram sztyk z niewie- loma tow arzyszam i p rzykładali starań, że
by nauk a aż do nazwiska swego nie zgi
nęła z naszego horyzon tu, b y ły n ie w y p o wiedzianie tru dn e i ciężkie dla wszelkich usiłowań w ty m kierunku. W ygasła już bowiem była podówczas pamięć o tem wspaniałem rozbudzeniu umysłów, jakie było dziełem T o w arzystw a Przyjaciół Nauk, U niw ersytetów polskich i szkół n a rodowych z przed roku 1830. Kiłkołetni okres istnienia Szkoły Głównej i szkół polskich średnich nie zdążył rozbudzić śpiących, a z tych, co pierwsi otrząsnęli zmorę dławiącą, iluż położyło szlache
tne swoje głowy na polach walki, ilu po
szło gnić w tu ndra c h Sybiru i k a z am a tach Warowni! A dalej, oprócz może kil
ku jaśniejszych miesięcy, w kraju ciążyła nieustępna, żelazna pięść przemocy, o j a kiej już dzisiejsze pokolenie, n aw et u nas, słucha z niedowierzaniem i podziwem.
1 jeszcze, j a k na d opełnienie miary, po
wiał prąd niezdrowy, osławiony pod-imie
niem p ozy ty w iz m u warszawskiego i nie
rozłącznej z nim, choć z innego nasienia wyrosłej p rac y organicznej. P r ą d te n usi
łował oprzeć się na nau kach przyrodni
czych, które, nieznane zupełnie społeczeń
stwu w rzeczywistej swej postaci, czytel
nicy otrzymywali z drugiej i dziesiątej ręki, przefiltrowane przez tendencyjne bro
szury i a rty k u ły dziennikarskie rozmai
ty ch reformatorów zagranicznych. „Precz ze złudzeniami” stało się hasłem powsze- chnem, a za złudzenie uchodzić zaczęło to wszystko, co nie było bezpośrednim ojcem albo synem rubla.
Przez długie lata wszelka myśl o skie
rowaniu młodszych głów na drogę pracy naukowej m usiała się kryć* szukać p re tekstów i rzadkich sprzyjających okazyj, bez wiary i zrozumienia, raczej ze stra
ciłem przyjmowana przez społeczeństwo, prawie na równi ze spiskiem politycznym uw ażana przez władze. 1 w tak ic h okoli
cznościach rozwijać się i pracow ać m u
siał K ram sztyk, ten idealista, fanatyk pra
wdy, którem u świętokradztwem wydawało się nietylko posługiwanie się nauką do j a kichkolwiek celów ubocznych, lecz każde m askowanie się, każde ukryw anie swych przekonań. J e d n a k rozwijał się i pracował, i w tej Warszawie, pozbawionej wszel
kich ognisk życia umysłowego, gdzie książ
ka była rzadkością, gdzie szczupłe grono ludzi z a jętych nauką z obawą, żeby ich nie odkryto, zbierało się na pogadanki naukowe w ustron ny m pokoiku kawiarni, K ra m s z ty k —jakiemiś nadzwyczajnemi spo
sobami — zdobywał książkę i pismo spe- cyalne. Szczęśliwszym udawało się w yjeż
dżać do t y c h błogosławionych krajó w na
| Zachodzie, kędy wówczas jeszcze nie oba
wiano się, że dając innym czerpać ze źródeł swej wiedzy, obniży się własną wartość naukową. Ale K ram sztyk nie mógł jeździć zagranicę, nie miał na to środków, a w kraju nie było je s z c z e ża
dnej „pomocy n a u k o w e j”, n aw et takiej, j a k dzisiejsza kasa im. Mianowskiego. Na szukanie ja k ic h ś protekcyj osobistych z b y t dumny, na korzystne wyzyskanie sw y c h zdolności i wiedzy z b y t czysty, wolał po
zostać przy pracy niepopłatnej, zarabiając na chleb codzienny nużącą rob otą biuro
wą, ale pozostać także przy celach uko-
7 7 2 W SZECHŚW IAT .Vo 5 2
c h a n y ch od pierwszej młodości. 1 tak wy
trw ał do końca.
* * *
Stanisław K ra m sz ty k urodził się w W a r szawie w r. 1841. Był synem Izaaka, do
brze zasłużonego sprawom k rajo w y m k a znodziei i pisarza religijno-moralnego ż y
dowskiego, k tó ry pierwszy bodaj na ca
łym świecie, gdzie tylko żydzi posługują się jak im ko lw iek żargonem, zerwał z n ie
uzasadnionym zwyczajem i do synagogi wprowadził jęz y k krajowy. Był to kazno
dzieja uczony i wymowny, a ję z y k o w i polskiemu oddał tę usługę, że po raz pier- | wszy wprowadził doń z w ro ty i w y ra ż e nia, niezbędne do oddania pojęć, k tó ry c h nauczał. Lecz nie na te m kończyło się przywiązanie Iz a a k a K r a m s z ty k a do k r a ju , któ ry uważał za swoję p raw d z iw ą oj
czyznę: N a szerszej arenie zasłynął jako żarliw y propagator łączności pom iędzy swymi w spółw yznaw cam i a res z tą m iesz
kańców kraju, w rodzinie zaś w ych o w ał synów n a d o brych i p o ż y te c z n y c h tego kraju obywateli. On też był isto tn y m kie
row nikiem moralnym Stanisław a.
U kończyw szy w r. 1859 nauki gimna- zyalne, Stanisław w stąpił do jed y n e j pod
ówczas szkoły wyższej polskiej, do świe
żo (1857) otwartej A ka de m ii m edyko- chirurgicznej. Nie znalazł j e d n a k zad o w o lenia sw ych dążeń u m y sło w y c h i, skoro ty lk o znalazła się możność, przeszedł na wydział fizyczno - m a te m a ty c z n y Szkoły Głównej w roku jej otw arcia (1862). Szko
łę tę .skończył w r. 1866 ze stopniem m a gistra i p rag n ą ł z u ż y tk o w a ć wiedzę n a b y t ą ja k o nauczyciel g im nazyalny . Nie mógł je d n a k osiągnąć tego skro m n eg o p o żądania, a na przeszkodzie stało nie w y znanie, bo wszakże p a ru j e g o kolegów - współwyznawoów otrzy m ało wów czas p o sady w szkołach publicznych, ale z n a n y władzom p o lity c z n y sposób myślenia. Mu
siał p o p rzestać na sk ro m n y m urzędzie w Banku Polskim , k tó ry ta k ż e opuścić b ył zmuszony w chwili zniesienia tej in- s ty tu c y i i zastą p ie n ia przez rossyjski b a n k p aństw ow y w r. 1886. O s ta tn ie m w resz
cie stanowiskiem, które z a jm o w a ł od r.
1890 do k o ń c a życia, był u r z ą d w T o w a rzystwie ubezpieczeń w arszaw skiem.
Całkow ita bibliografia K r a m s z ty k a by ł a b y niezmiernie tru d n a do zebrania,
j Oprócz bowiem jak ic h ś 12—15 ty tu łó w
| w ięk szych opracow ań oryginalnych, w y danych w postaci książkowej i kilku prze
k ładów podręczników n a u k o w y c h albo książek popularnych, K ram szty k napisał zapew n e kilkanaście ty się c y większych i m niejszych artykułów , rozsianych we w s z y s tk ic h p ra w ie poważniejszych pi
sm ach warszawskich i w kilku encyklo- p e d y a ch . P rzed c z tern astu laty ukazało się w ydanie książkow e n iek tó ry ch z ty c h a rty k u łó w , ułożone przez samego a u to ra pod t y tu ł e m ogólnym „Szkice przyrodni- cz e “ (W arszaw a, 1893, nakład r e d a k c y i
„ P r a c m ate m a tycz no -fiz y cz n yc h11). K to b y chciał powziąć w yobrażenie o metodzie w ykładu i sposobie pisania S tanisław a K ra m s z ty k a , niechaj p r z e c z y ta te Szkice.
A k to pragnie w nik nąć w pobudki, j a kie nim k ierow ały w całym zawodzie p u blicznym, niech rozważy aforyzm, k tó ry m kończy się ostatni w tej książce arty k u ł p. t. „Człowiek i p rzy ro d a ”. Aforyzm brzmi: „Przez rozumienie przy ro d y wzno
sim y się do znajomości człowieka, a przez ukochanie p rzyrody — do je g o m iłości”.
A wyżej c z y tam y : „ W każdym przecież klim acie lgnie człowiek do swej przyrody ojczystej, pod każdą szerokością g e o g ra ficzną czuje się z nią złączony węzłami pokrew ieństw a, n iety lk o tam, gdzie c y t ry n a dojrzew a”. K ra m sz ty k całem swem życiem dowiódł, że kochał tę przyrodę, k tó rą uznaw ał za swoję ojczy stą i umiał się wznieść do miłowania człowieka wo- góle, a przedew szystkiem — człowieka s y na przy ro d y ojczystej, z k tó ry m dzielił nieustanne troski i bóle i rzadkie prze
błyski radości, którego znał i rozum iał
! w sm u tn y m stanie dzisiejszym i w blasku i wspom nień dziejowych, dla którego p r a
cował uczciwie i pożytecznie. D latego to,
kied y przed laty kilkunastu, n a skrom nym
obchodzie koleżeńskim jak iegoś jubileuszu
K ram sztyk a, j e d e n z mówców zastosował
do niego słowa: „P oczciw y żyd, on Pol-
I skę t a k j a k polak k o c h a ł”, w yd aw ało mi
się, że słowa te źle są zastosow ane do
jubilata . Należało powiedzieć: „On b y ł
praw dziw ym, w iernym i p ożytecznym sy-
M 52 WSZECHŚWIAT 773 nem Polski, chociaż zachow ał w yznanie
swych ojców ”.
B r. Znatowicz.
0 W A R T O Ś C IO W O Ś C I P I E R W S Z Y C H KO M Ó R EK
EM BR Y O N A L N Y CH.
(D okończenie)
P o utw orzeniu się struny grzbietowej ty l
na część zarodka, zawierająca prócz tej struny także kom órki mięśniowe, przew ę
ża się i wydłuża, podczas gdy część jego przednia, obejm ująca endoderm ę wyście
lającą jam ę przewodu pokarm ow ego, d a lej m ezenchym ę i praw ie całą p łytę sy
stem u nerwowego, znacznie grubieje. D o tychczas więc wszystko ja k u larw y cał
kowitej, normalnej, a n a w e t obserwować można fakt bardzo c ie k a w y i doniosły, że z p ły tk i nerwowej tw o rzy się pęche
rzyk zmysłowy zupełnie taki, j a k u larw y całej, tylko pow staw anie jego odbyw a się, w edług Conklina, w sposób nieco od
mienny. Na p ę c h erz y k u zm y sło w y m wi
dać następnie plam ki zmysłowe barwni
ka, nieraz liczniejsze naw et, niż u larw normalnych, a tak ż e i struna grzbietow a j e s t t a k a sama, ja k u larw całych; tylko liczba je j ko m ó rek j e s t mniejsza. W ła ś c i
w ą i może jed y n ie istotną różnicę pomię
dzy tem i larwam i połowicznemi a całko- witem i dostrzedz m ożna dopiero w mięś
niach.
Zachodzi tu je d n a k zjawisko ciekawe, że w późniejszem sta d y u m końcowe m ięś
nie tej jednej strony p o c z y n ają wentral- nie p rzerastać poza stru n ę grzbietową, gdzie mięśni zupełnie niema, okazując tende nc yę ułożenia się i po drugiej stro
nie, ja k u larw y normalnej. Lecz Conklin nie zauważył nigdy w y pad k u, żeby do
szło rzeczywiście do u tw orzen ia się trzech szeregów mięśni ta k ż e i po stronie d r u giej, ani też nie zdołał, ja k powiada, p o liczyć wogóle szeregów mięśni w ytw o rzo
n y c h przez t a k ą regulacyę. Nie umiał j też zbadać, czy i kom órki m ezen ch y m a-1
tyczne, znajdujące się k u przodowi stru n y grzbietowej, przerastają także do tej stro
n y larw y połowicznej, w której ich do
tychczas nie było.
Zbierając to wszystko, co tu Conklin podaje o larwie prawej lub lewej, widzi
my, że sta d y u m początkowe, ma, j a k to zresztą przyzna! i Driesch, c h a ra k te r po
łowiczny, że je d n a k o larwie dojrzałej nic p ew nego powiedzieć nie można.
N astępują doświadczenia z zarodkami, u których uszkodzono jeden blastomeron w stadyum czterech k o m ó re k lub dwa w stady um ośmiu, czyli gdzie powstały ta k zwane 2/4 larwy. W idać tu, że zaro
dek, w k tó ry m przednich kom órek nie naruszono, m a też w dalszym rozwoju przednią część zupełnie normalną; w t y l
nej zaś brak m u t y c h organów, k tó re b y się utw o rzyły z uszkodzonego blastome- ronu; tak np. gdy uszkodzono ty ln ą p ra w ą kom órkę w stadyum 4 blastom ero
nów, nie było też u em bryona kom órek m ięsnych po prawej stronie stru ny grzbie
tow ej.G dy zaś uszkodzono przedni lewy kw adrant, tylna część larwy była nor
malną, po obu stronacli stru n y widać b y ło po trzy szeregi kom órek mięsnych, n ato m iast w przedniej części larw y nie utworzył się p ęcherzy k zmysłowy, cho
ciaż można byrło dostrzedz plamki zm y
słowe. T a k ż e i u t y c h larw, podobnie j a k u p raw y c h i lewych, objawiała się skłonność do regulacyi, jednak do u tw o rzenia zupełnej larw y n ig d y nie doszło.
Nadto ani jed n a komórka, k tó ra pow stała z podziału, ani też żadna z substancyj tw órczych jajk a , nie dała nigdy początku poszczególnym organom takim, k tó ry c h b y nie w ytw orzy ła w stanie normalnym. Tak np. s tru n a grzbietow a rozwija się dalej wyłącznie z kom órek pierwotnego zawiąz
ku tejże struny, pęch erzy k zmysłowy z kom órek płytki nerwowej, a oba te u tw o ry z m ateryi szarej zarodka. Mięśnie zno
wu pochodzą zawsze od komórek mięś
niowych, te zaś od substancyi żółtej. K o
mórki ektoderm y mnożą się z kom órek
e k to derm alnych pierw o tny ch , a więc przez
nie biorą swój początek od jasn e j proto-
p lazm y jaja. Podobnie endod erm a tw o rzy
się przez podział k o m órek endodermal-
774 W SZ EC H ŚW IA T .Nó 52 nych, te znowu p ocho d ą z ciemno szarego
m a te ry a łu jaja. W id ać z tego, że ju ż w j a j u su bstancye twórcze są zupełnie zróż
nicowane.
To samo zróżnicowanie i ta k i sam roz
wój m ozajkow y autor dostrzega w lic z nych badaniach nad zarodkam i p r z e d n i e - mi i tylnem i; to jest takiem i, w k tó ry c h w sta d y u m czterech lub ośmiu kom órek uszkodzono dwa, albo cztery blastom erony przednie lub tylne. 1 tutaj znowu p ow stały tylko te organy, k tó re b y z n ieu sz ko d z o n y ch blastom eronów rozwinęły się u larw y n o r malnej. (Jonklin badał również larw y ćw iartkow e i poprzeczne, u k tó ry ch np.
w stadyum czterech komórek uszkodzono komórkę przednią lew ą i ty ln ą prawą i z a pewnia,' że pom iędzy setkam i tak ich larw nie n a p o tk a ł ani jednej, czysto żywej, czy utrwalonej, k tó ra b y się bodaj zdale- ka zbliżała do larw y normalnej.
Osobną seryę b ad ań (Jonklin poświęcił przednim i ty ln y m połowom gastruli.
Driesch bowiem twierdził, że g d y k u b k o we gastrule gat. Ph a llu sia przecinał p o przecznie, t. j. na połowę p rzedn ią i t y l ną, z każdeg o takiego odcinka p o w s ta w a ła mała, lecz zupełnie no rm a ln a larw a, której brakowało tylko n iek tó ry ch p o m niejszych organów, jak np. otolitu, łub plam ki ocznej. Gdy n a to m ia st przecinał t a k samo poprzecznie ga stru lę wydłużoną, w te d y z jednej części w y tw o rz y ła się głowa, z drugiej ogon i to t a k ostro od
graniczone, ja k g d y b y kto podzielił nożem larw ę normalną. Otóż celem p rzekonania się o prawdziwości t y c h re z u lta tó w , p o danych przez Driescha, Conklin także przecinał gastrule gat. C y n th ia w k i e r u n ku drugiej p łaszczy zny podziału, a d o k o ny w a ł tego pod m ikroskopem binokular- nym, nożykiem, zrobionym z delikatnej igły. Mimo, że operacya ta b y ł a niezm ier
nie trudna, bo, pom inąwszy drobność p rz e d miotu, zaw adzał jeszcze niezm iernie cho- rion, wśród którego zaro dek często s k rę cał się pod nożem, udało m u się je d n a k przekroić w ten sposób ©koło BO ta k ic h gastrul, z k tórych 10 pozostało przy ż y ciu przez 20 i więcej godzin. W niektó- z ty ch gastrul ż y ły obie połowy, w in
nych tylko jedna. N ig d y je d n a k z ta k ic h
połowicznych zarodków nie otrzym ał lar- ' wy zupełnej, owszem pow stałe okazy b y
ły zupełnie podobne do larw przednich i tylnych, k tó re o trz y m y w a ł ze sta d y u m cztero, lub ośmio komórkow ego. To też o p a rty na ty c h obserw aoyach twierdzi, że Driesch pomylił się co do kierunku larw y i zam iast poprzecznie, przecinał gastrule podłużnie, z czego oczywiście otrzy m y w ał praw e i lew e em bryony, podobne do larw norm alnych.
W ogóle w ciągu całej ro zpraw y Conklin zaznacza ustwicznie i bardzo dobitnie, że j a j e osłoniey je s t zupełną, z doskonale zróżnicow anych substancyj złożoną mozaj- ką, a chociaż u larw uszkodzonych daje się dostrzegać pew na tencleneya do regu- lacyi, to je d n a k nie doprow adza ona nigdy do tw orzenia się larwy zupełnej z niezu
p ełnego zarodka, prawdopodobnie, j a k twierdzi Conklin, dlatego, że rozwój cały ascydyi odbywa się niezmiernie szybko.
P r a c a ta Conklińa spotkała się z ostrą k r y ty k ą Driescha, k tó ry w swoim refera
cie o fizyologii rozwojowej w o statnich czterech latach (1902 — 1904) zajmuje się stosunkowo bardzo obszernie jej zbijaniem.
Driesch twierdzi tutaj, że podczas sw e
go ostatniego p o b y tu w Neapolu otrzym ał znow u z całą pewnością gastrule całkowi- te z pojedynczych b lastom eronów dwu- kontórkow ego zarodka. W s k a z u je on d a lej, że larwy, w yhodow ane i opisane przez Conldina m ają rurkę nerwową, strunę grzbietow ą, p ęch erzyk zmysłowy, głowę i ogon całe, nadto zaś i mięśnie zaczyna
j ą się w y tw a rz a ć przez regulacyę po d ru giej stronie struny. „A więc—p y t a — cze
góż więcej jeszcze c h cem y?” To też we
dług je g o zdania, larw y Conkłina nie są połowiczne, lecz całkow ite. Co zaś d o ty czę opisanych wyżej doświadczeń nad la r wami kubkowem i g at.P h allusia poprzecz
nie przeoiętemi, z któ rych miał rzekomo o trzym ać larw y zupełne, to Driesch nie
! zaprzecza stanowczo możliwości błędu ze swej strony, jed n a k równocześnie w y p o wiada przypuszczenie, że P h a liu s ia i C yn tia niejednakow o pod ty m w zględem m o gą się zachow yw ać. Czyni wreszcie u w a
gę, że chociażby wszystkie wyniki otrzy-
i m anę przez Conklina były zupełnie pew
Ne 5 2 WSZECH ŚW IA T 7 7 5
ne, a rozwój ascy d y i był m ozajkow ym ze względu na zróżnicow anie substancyj, w chodzących w skład jaja, to przecie i tak nie b y łb y on m ozajką ze względu na złożenie larw y ze strony praw ej i le
wej, to bowiem dowodzi, że znaczenie pro sp e k ty w n e elementów, z k tó rych po
wstają o rgan y p raw e i lewe, je s t fu n kcy ą położenia.
N a zarzuty te Conklin odpowiada w ro z prawie ogłoszonej przed paru miesiącami w „Archiv fiir E n tw ic k e lu n g s m e c h a n ik ” (1 ?J0(> t. 21), a odpowiada, opierając się na m ate ry a le zebranym do prac y poprze
dniej. P rz y ta c z a więc ty lk o ry sunki no
we, które m ają w ykazyw ać połowiczność larw y ascydyi, o trzym anej z jednej k o mórki sta d y u m dw u blastom eronów i p o d trzym u je stanow czo w szystkie swe po- poprzednie twierdzenia, streszczone p o w y żej, a odnoszące się do zróżnicowania tw ó rcz y c h substancyj j a j a i raozajkowego rozwoju ascydyi. N ad to cofa swoje p r z y puszczenie, uc zynione w p r a c y poprzed
niej, że nie dochodzi do re g u la cy i u lar
wy połowicznej d latego tylko, iż cały rozwój larw y od b y w a się z b y t szybko.
L a rw a osłonicy p rze d staw ia się w edług niego tak, j a k g d y b y kto przeciął nożem larwę norm alną wzdłuż osi symetryi, a ty lk o brzegi tak ie g o odcinka zrosły się celem zabliźnienia rany. Dlatego substan
cye tw órcze n a z y w a on „ substancyam i | tw orzącem i o r g a n y ”, a miejsca, w k t ó r y c h w zarodku są rozmieszczone, „okoli
cami tw orzącem i o r g a n y ”.
P roblem ogólny mozajki rozwojowej redukuje się właściwie do p y tan ia, kiedyr n astępuje ostateczne zróżnicowanie p oje
d ynczych składników zarodka, bo że t a kie zróżnicowanie prędzej lub później pow stać musi, to rzecz jasna, inaczej bo wiem każda kom órk a o d e rw a n a od n a błonka m ogłaby dać początek nowemu indywiduum lub innem u organowi. Otóż p o z y ty w n y m re z u lta tem powyższych b a dań Chabrego, Conklina, Driescha j e s t przekonanie się doświadczalne, że u osło
nie zróżnicowanie s u bsta nc yj w chodzą
cych w skład zarodka objawia się bardzo wcześnie, bo ju ż m oże w oocycie i że w tem znaczeniu rozwój tej g r u p y zw ie
rząt nazwać można mozajkowym . J e d n a k i tutaj nie j e s t on czystą m ozajką, cho ciażby ze względu na symetryę larw y i dojrzałego zwierzęcia.
Feliks Hortyński.
O S U B S T A N C Y A C H ORGANOTWÓRCZYCH I ICH ZNACZENIU
DLA DZIEDZICZNOŚCI.
(Dokończenie).
Co do pozostałych części składow ych jądra: soku jądrow ego, ją d e re k i in., to nie ulega wątpliwości, jakkolw iek nic o tem jeszcze pewnego nie wiemy, że nie są one
bez znaczenia dla fizyologii jądra.
Widzieliśmy, że plazma i jądro oddzia
ływ ają na siebie wzajemnie, że jądro czer
pie z otaczającej ją plazm y te sub stan
cye, jakich potrzebuje do odżywiania się i wzrostu. W szystk ie zatem zmiany, do
tyczące ilości i jakości t y c h substancyj, muszą za sobą pociągnąć odpowiednie również zmiany w jądrze tejże komórki.
Że ta k je s t istotnie, świadczą spostrzeże
nia badaczów, czynione nad jądram i w ok re sie starzenia się komórki. Przekonano się mianowicie, że jądra kom órek starych i m łodych różnią się t a k bardzo między sobą, że jesteśm y upoważnieni do wnio
sku, iż prawdopodobnie te różnice widzial
ne są tylko w yrazem zmian subtelniej
szych, d otyczących chromozomów, oraz funkcyj całego jądra.
Te zaś zmiany, dostępne naszej obser- wacyi, dotyczą kształtu jąder: w badaniach, przeprow adzonycn przez Ballowitza, nad kom órkam i nabło nk a blaszki sprężystej ro gówki u kotów, różnice te u zwierząt s ta rych i m łodych były t a k znaczne, że mo
żna było oznaczyć wiek zwierzęcia na za
sadzie k sz ta łtu ją d e r je g o komórek. O czy wiście, nie możemy twierdzić z zupełną pewnością, że jakość takich ją d e r uległa też zmianie, j e s t to je d n a k wielce pra
wdopodobne, a n a w e t logicznie konieczne.
Podczas podziału komórki każda z dwu
nowopow stałych otrzym uje je d n a k o w e ja-
776 W8ZECHŚW1AT Ko 52 kościowo chromozomy, k tó re je d n a k o t y
le ty lk o się jak o takie zachow ują, o ile i plazm a będzie w obudw u k o m ó rk a c h zu
pełnie identyczna. Inaczej bowiem s k u t
kiem wzajem nego oddziaływania substan- cyj, z aw artych w plazmie i jądrze, o któ- rem b y ła mowa wyżej, chromozomy k a ż dej z t y c h kom órek zmieniać się będą w określony sposób, czyli, jakościow o róż
nić i oddalać się w odm iennych k ie ru n kach. To zaś pow tarza się zawsze, ile
kroć podział dotyczę kom órek, z k tórych pow stają różne tk an k i w m iarę tego, j a k różnicuje się ich plazm a i jąd ro . Tylko bowiem w ty m w ypadku, g dy obiedwie przez podział pow stałe kom órki p o z o sta ły jednorodnem i kom órkam i jednej i tej samej tkank i, i jądra, właściwie, m ówiąc dokładniej, chromozomy, zachow ują się w ich pierwotnej, t. j. jakościow o j e d n a kowej postaci. Mówimy: jed n oro dn e m i k o mórkami, gdyż wystarcza, żebyr, j a k to np. widzimy w nabłonku w a rstw ow atym , oddzielne kom órki różniły się między sobą sw ą wysokością, kieru n kiem p r ze g ró d e k i t. p., ażeby te ta k d r o b n e różnice w j a kości plazm y oddziałały' różnicująco na odpowiednie jądra.
Zgoła zaś niejednorodne są k o m ó rk i p o wstające przez brózdkowanie we w cze
snych stady ach rozw o ju jajka. P o t w i e r dzają te n f a k t liczne spostrzeżenia, czy
nione nad tak zw. m ozajkow em przew ę
żaniem kom órki jajow ej, z k tó r y c h w y nika, że różnorodne substancye, zawarte pierw o tn ie w plazm ie jaja , rozmieszczają się w p o w s ta ją c y c h podczas p o działu ko m órk a c h zarodka av sposób n iejedn ak o
wy, ale p rzytem zawsze p raw id ło w y i ści
śle określony. Z w szystkiego, cośmy do tychczas powiedzieli, w ynika, że chrom o
zom y ty lk o w tak ic h k o m ó rk a c h będą mogły zacho w ać sw ą p ierw o tn ą postać, w k tó ry c h i plazm a nie ulegnie żadnej zmianie. Conklin dochodzi do w niosku na p odstaw ie sw y c h badań, że istotnie jest w kom órce część plazm y, k t ó r a nie u leg a zmianie pomimo, że resz ta k om órki u lega przeobrażeniom. T o jed no nie w ystarczyło- byr je d n a k do zachow ania chromozomów ( danej komórki w ich pierw otnej postaci. I N atom iast m usim y przyjąć, że w ńiektó-
i r y c h kom órkach cała plazm a pozostaje
; jakościowo niezmieniona, co tylko może
j nastąpić w razie jakościowo nierównego podziału plazmy: część komórek, stano
wiących j a k g d y b y ogniwa jednego łańcu-
j