• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXV. Mk 52 (1282).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXV. Mk 52 (1282)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Mk 52 (1282). W arszawa, dnia 30 grud nia 1906 r. Tom X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NADKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W W arszaw ie : ro czn ie rb , S, k w a rta ln ie rb . 2. 1 W R ed ak cy i W s z e c h ś w ia ta i we w sz y s tk ic h k s ię - Z p rzesyłk ą pocztow ą: ro c z n ie rb . 10, p ó łr. rb. 5. 1 g a rn ia c h w k r a ju i za g ra n ic ą .

R e d a k to r W sz e c h ś w ia ta p rz y jm u je ze s p ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d zie n n ie od g o d z i­

li y 6 do 8 w ieczorem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. T e l e f o n u 8 3 L 4 .

STAN1SŁ A W K R AMSZT Y K.

(2)

W s z e c h ś w i a t .\t> 52

S T A N IS Ł A W K R A M S Z T Y K .

(u ro d zo n y 1841, u m arł 22 g r u d n ia 1906 r.j.

Ż e g n a ć nain wypadło na wieki jed neg o z ludzi bardzo niezw ykłej m ia ry w na- szem społeczeństwie, je d n e g o z ty c h nie­

licznych, k tórzy w historyi naszej k u ltu ­ ry z ostatnich lat czterdziestu zajmą kie­

dyś w y d a tn e stanowisko. Stanisław Kram- s z ty k był bowiem przyrodnikiem-pisarzem , a ta k ic h ludzi zawsze u nas brakowało.

Był zaś przyrodnikiem niezmiernie w y ­ kształconym, obeznanym nietylk o z n a u ­ kam i fizyczno-m atematyeznem i, które s ta ­ nowiły główny przedm iot jego zajęcia, ale i z całą n au k ą o przyrodzie. Był pi­

sarzem bardzo dbałym o formę, doskona­

łym znawcą języka, k tó ry czuł głęboko i o jeg o praw idłow e u ży cie był niezm ier­

nie troskliwy. Miał też ogrom ny ta le n t d y d a k ty c z n y , co sprawiało, że nie było k w e sty i naukowej, chociażby najzawilszej i najtrudniej przystępn ej, któraby w je g o w ykładzie nie staw ała się zrozum iałą dla c zytający ch. Do ty ch zalet w y ją tk o w y c h łączyła się n iestrud zon a pracowitość.

W ciągu lat czterdziestu kilku nie było u nas ani jednej ro boty zbiorowej w za­

kresie rozpow szechniania um iejętności ści­

słych i przyrodniczych, do k tó re jb y Kram- s z ty k nie przyłożył ręki. Był w spółpra­

cow nikiem w szystkich czasopism, u w z g lę ­ dniający ch na swych łam ach naukę, współ­

r e d a k to re m w szystkich w y d a w n ic tw p rzy ­ rodniczych, g łó w n y m a uto re m wielu en- cyklopedyj, a poza te m znajdo w ał jeszcze dość czasu na tworzenie doskonałych pod­

ręczników, monografij popularnie o praco­

wanych, n aw et na tłum aczenie kilku a u ­ torów obcych. G dy b yśm y zebrali w szy st­

ko, co wyszło z pod pióra K ra m s z ty k a , utw orzy ła by się p o w a ż n a biblioteczka, tem odzn aczająca się przed zbioram i p r a ­ cy większości pisarzy, że w sz y stk o w niej stałoby na j e d n y m poziomie doskonałości pod względem treści i formy.

K r a m s z t y k n auczał ta k ż e i żyw em sło­

wem, zarówno w szkole, j a k i z k a te d r y p u ­ blicznej, i w t y m kieru n k u zalety jego w y ­ kładu były równie w y b itn e, j a k w k ie ­ runku literackim. A w y k ła d y te, zaró w ­

no drukowane, j a k w ypow iadane, odzna-

j czały się jeszcze jedn ą właściwością: Nie I b y ły to suche, oderw ane rozdziały z pod­

ręcznika szkolnego, lecz pełne życia u s tę ­ py, ożywione głęboką myślą filozoficzną, i powiązane z zagadnieniam i z innych dzie­

dzin wiedzy a rzucające jasn e p rom ie­

nie światła na sprawy, niejednokrotnie napozór bardzo od nauki odległe. Lecz m yliłby się, k to b y sądził, że urok w y k ła ­ du K ra m s z ty k a polegał n a niezw ykłych kombinac.yach myśli, na nieoczekiw anych przejściach od przedmiotu do przedm iotu, albo, tem b a rd z ie j—na w yszu kan ych efek­

tac h stylu. Przeciwnie, w sposobie w y ­ kładu, j a k zresztą we wszystkiem , K r a m ­ s z ty k odznaczał się prostotą, a czytelnik czy słuchacz, nie zdając sobie spraw y z isto ty sw y c h wrażeń, ulegał czarowi niewzruszonej logiki i k o n se k w e n c y i ro­

zumowania, a przyte m , bezwiednie także, od p ierw szych słów, u sły szan ych czy

j

p rzeczy tanych , spostrzegał, że nauczyciel zna rzecz, k tórą w yk łada, głęboko i zu­

pełnie, że wie o niej bezporów nania w ię ­ cej, aniżeli powiedzieć uznał za właści­

we, i że to, co właśnie mówi, nie j e s t p o w tórzeniem n a czyjąś wiarę, ale owo­

cem w szechstronnego i dojrzałego p r z e ­ myślenia. Czyż trz e b a jeszcze dodawać, że K ra m s z ty k nie należał do ty p u kol­

porterów' nowinek naukow ych? Wiedział I dobrze z uważnej obserwacyi własnej, że w obfitym plonie tak z w a n y c h „ostatnich słów n a u k i 11, obok w a ż n y c h i zdrowych ziarn prawrdy czystej, znajduje się zawsze i sporo lekkiej plewy, k tó rą dalsze ro zum ne badanie zdmuchnie i rozwieje, a ol­

brzym ia e r u d y c y a i wrodzony zmysł k r y ­ ty c z n y pozw alały mu oryentow ać się ła ­ tw o w bieżącym dorobku nauki i unikać złudzeń często p rzykrych a czasem i n ie­

bezpiecznych.

N iektórzy uważali K ra m sz ty k a za k o n ­ serw atystę. Zdanie, jaknajmniej u z a sa ­ dnione. J a k w działalności swej pisarskiej do k oń ca życia d o trzym y w ał kroku po­

stępowi nauki, tak i wo w szystk ich po­

glądach swoich rozwijał i doskonalił się nieustannie, przyrodzona bow iem żywość i bystrość um ysłu nie pozwalała mu po-

j zostawać w tyle ani zwalniać kroku. Ale

(3)

X« 5 2 WSZECHŚWIAT 771

miał stałość przekonań—właściwość tak ż e | u nas niezbyt powszednia — i, wcześnie ! urobiwszy sobie swe zasadnicze ideały i poglądy, ju ż im pozostał w iernym aż do ostatniego tchnienia.

K ram sztyk młodo rozpoczął zawód pi­

sarski. Czy je d n a k d a ta 1862 r., w której zaczął drukow ać pogaw ędki naukowe w ..Przyjacielu dzieci”, jest istotnie datą jego d e biutu literackiego, j a k podają wzmianki biograficzne w pismach t u t e j ­ szych, wątpię, gdyż wiem napewno, że w obfitej literatu rze politycznej ta m ty c h gorących czasów, literatu rze z k o niecz­

ności bezimiennej, b ył bardzo czynny i przez kierowników ceniony. N igdy już w czasach późniejszych nie powracał do publicystyki tego rodzaju. Jeżeli przeto pominiemy ten dział twórczości, któ ry i dla imienia K ra m s z ty k a nigdy już z a p e w ­ ne nie będzie rew idynkow any, wszystko, co on napisał i wydał, odnosi się do nauk ścisłych i p rzyrodniczych. M atem atyka, astronomia, geografia fizyczna, m ete o ro ­ logia. fizyka przez długi szereg lat w nim miały jedynego prawie u nas p o p u lary ­ zatora.

Czasy, w k tó ry c h K ram sztyk z niewie- loma tow arzyszam i p rzykładali starań, że­

by nauk a aż do nazwiska swego nie zgi­

nęła z naszego horyzon tu, b y ły n ie w y p o ­ wiedzianie tru dn e i ciężkie dla wszelkich usiłowań w ty m kierunku. W ygasła już bowiem była podówczas pamięć o tem wspaniałem rozbudzeniu umysłów, jakie było dziełem T o w arzystw a Przyjaciół Nauk, U niw ersytetów polskich i szkół n a ­ rodowych z przed roku 1830. Kiłkołetni okres istnienia Szkoły Głównej i szkół polskich średnich nie zdążył rozbudzić śpiących, a z tych, co pierwsi otrząsnęli zmorę dławiącą, iluż położyło szlache­

tne swoje głowy na polach walki, ilu po­

szło gnić w tu ndra c h Sybiru i k a z am a ­ tach Warowni! A dalej, oprócz może kil­

ku jaśniejszych miesięcy, w kraju ciążyła nieustępna, żelazna pięść przemocy, o j a ­ kiej już dzisiejsze pokolenie, n aw et u nas, słucha z niedowierzaniem i podziwem.

1 jeszcze, j a k na d opełnienie miary, po­

wiał prąd niezdrowy, osławiony pod-imie­

niem p ozy ty w iz m u warszawskiego i nie­

rozłącznej z nim, choć z innego nasienia wyrosłej p rac y organicznej. P r ą d te n usi­

łował oprzeć się na nau kach przyrodni­

czych, które, nieznane zupełnie społeczeń­

stwu w rzeczywistej swej postaci, czytel­

nicy otrzymywali z drugiej i dziesiątej ręki, przefiltrowane przez tendencyjne bro­

szury i a rty k u ły dziennikarskie rozmai­

ty ch reformatorów zagranicznych. „Precz ze złudzeniami” stało się hasłem powsze- chnem, a za złudzenie uchodzić zaczęło to wszystko, co nie było bezpośrednim ojcem albo synem rubla.

Przez długie lata wszelka myśl o skie­

rowaniu młodszych głów na drogę pracy naukowej m usiała się kryć* szukać p re ­ tekstów i rzadkich sprzyjających okazyj, bez wiary i zrozumienia, raczej ze stra­

ciłem przyjmowana przez społeczeństwo, prawie na równi ze spiskiem politycznym uw ażana przez władze. 1 w tak ic h okoli­

cznościach rozwijać się i pracow ać m u­

siał K ram sztyk, ten idealista, fanatyk pra­

wdy, którem u świętokradztwem wydawało się nietylko posługiwanie się nauką do j a ­ kichkolwiek celów ubocznych, lecz każde m askowanie się, każde ukryw anie swych przekonań. J e d n a k rozwijał się i pracował, i w tej Warszawie, pozbawionej wszel­

kich ognisk życia umysłowego, gdzie książ­

ka była rzadkością, gdzie szczupłe grono ludzi z a jętych nauką z obawą, żeby ich nie odkryto, zbierało się na pogadanki naukowe w ustron ny m pokoiku kawiarni, K ra m s z ty k —jakiemiś nadzwyczajnemi spo­

sobami — zdobywał książkę i pismo spe- cyalne. Szczęśliwszym udawało się w yjeż­

dżać do t y c h błogosławionych krajó w na

| Zachodzie, kędy wówczas jeszcze nie oba­

wiano się, że dając innym czerpać ze źródeł swej wiedzy, obniży się własną wartość naukową. Ale K ram sztyk nie mógł jeździć zagranicę, nie miał na to środków, a w kraju nie było je s z c z e ża­

dnej „pomocy n a u k o w e j”, n aw et takiej, j a k dzisiejsza kasa im. Mianowskiego. Na szukanie ja k ic h ś protekcyj osobistych z b y t dumny, na korzystne wyzyskanie sw y c h zdolności i wiedzy z b y t czysty, wolał po­

zostać przy pracy niepopłatnej, zarabiając na chleb codzienny nużącą rob otą biuro­

wą, ale pozostać także przy celach uko-

(4)

7 7 2 W SZECHŚW IAT .Vo 5 2

c h a n y ch od pierwszej młodości. 1 tak wy­

trw ał do końca.

* * *

Stanisław K ra m sz ty k urodził się w W a r ­ szawie w r. 1841. Był synem Izaaka, do­

brze zasłużonego sprawom k rajo w y m k a ­ znodziei i pisarza religijno-moralnego ż y­

dowskiego, k tó ry pierwszy bodaj na ca­

łym świecie, gdzie tylko żydzi posługują się jak im ko lw iek żargonem, zerwał z n ie­

uzasadnionym zwyczajem i do synagogi wprowadził jęz y k krajowy. Był to kazno­

dzieja uczony i wymowny, a ję z y k o w i polskiemu oddał tę usługę, że po raz pier- | wszy wprowadził doń z w ro ty i w y ra ż e ­ nia, niezbędne do oddania pojęć, k tó ry c h nauczał. Lecz nie na te m kończyło się przywiązanie Iz a a k a K r a m s z ty k a do k r a ­ ju , któ ry uważał za swoję p raw d z iw ą oj­

czyznę: N a szerszej arenie zasłynął jako żarliw y propagator łączności pom iędzy swymi w spółw yznaw cam i a res z tą m iesz­

kańców kraju, w rodzinie zaś w ych o w ał synów n a d o brych i p o ż y te c z n y c h tego kraju obywateli. On też był isto tn y m kie­

row nikiem moralnym Stanisław a.

U kończyw szy w r. 1859 nauki gimna- zyalne, Stanisław w stąpił do jed y n e j pod­

ówczas szkoły wyższej polskiej, do świe­

żo (1857) otwartej A ka de m ii m edyko- chirurgicznej. Nie znalazł j e d n a k zad o w o ­ lenia sw ych dążeń u m y sło w y c h i, skoro ty lk o znalazła się możność, przeszedł na wydział fizyczno - m a te m a ty c z n y Szkoły Głównej w roku jej otw arcia (1862). Szko­

łę tę .skończył w r. 1866 ze stopniem m a ­ gistra i p rag n ą ł z u ż y tk o w a ć wiedzę n a ­ b y t ą ja k o nauczyciel g im nazyalny . Nie mógł je d n a k osiągnąć tego skro m n eg o p o ­ żądania, a na przeszkodzie stało nie w y ­ znanie, bo wszakże p a ru j e g o kolegów - współwyznawoów otrzy m ało wów czas p o ­ sady w szkołach publicznych, ale z n a n y władzom p o lity c z n y sposób myślenia. Mu­

siał p o p rzestać na sk ro m n y m urzędzie w Banku Polskim , k tó ry ta k ż e opuścić b ył zmuszony w chwili zniesienia tej in- s ty tu c y i i zastą p ie n ia przez rossyjski b a n k p aństw ow y w r. 1886. O s ta tn ie m w resz­

cie stanowiskiem, które z a jm o w a ł od r.

1890 do k o ń c a życia, był u r z ą d w T o w a ­ rzystwie ubezpieczeń w arszaw skiem.

Całkow ita bibliografia K r a m s z ty k a by ­ ł a b y niezmiernie tru d n a do zebrania,

j Oprócz bowiem jak ic h ś 12—15 ty tu łó w

| w ięk szych opracow ań oryginalnych, w y ­ danych w postaci książkowej i kilku prze­

k ładów podręczników n a u k o w y c h albo książek popularnych, K ram szty k napisał zapew n e kilkanaście ty się c y większych i m niejszych artykułów , rozsianych we w s z y s tk ic h p ra w ie poważniejszych pi­

sm ach warszawskich i w kilku encyklo- p e d y a ch . P rzed c z tern astu laty ukazało się w ydanie książkow e n iek tó ry ch z ty c h a rty k u łó w , ułożone przez samego a u to ra pod t y tu ł e m ogólnym „Szkice przyrodni- cz e “ (W arszaw a, 1893, nakład r e d a k c y i

„ P r a c m ate m a tycz no -fiz y cz n yc h11). K to b y chciał powziąć w yobrażenie o metodzie w ykładu i sposobie pisania S tanisław a K ra m s z ty k a , niechaj p r z e c z y ta te Szkice.

A k to pragnie w nik nąć w pobudki, j a ­ kie nim k ierow ały w całym zawodzie p u ­ blicznym, niech rozważy aforyzm, k tó ry m kończy się ostatni w tej książce arty k u ł p. t. „Człowiek i p rzy ro d a ”. Aforyzm brzmi: „Przez rozumienie przy ro d y wzno­

sim y się do znajomości człowieka, a przez ukochanie p rzyrody — do je g o m iłości”.

A wyżej c z y tam y : „ W każdym przecież klim acie lgnie człowiek do swej przyrody ojczystej, pod każdą szerokością g e o g ra ­ ficzną czuje się z nią złączony węzłami pokrew ieństw a, n iety lk o tam, gdzie c y ­ t ry n a dojrzew a”. K ra m sz ty k całem swem życiem dowiódł, że kochał tę przyrodę, k tó rą uznaw ał za swoję ojczy stą i umiał się wznieść do miłowania człowieka wo- góle, a przedew szystkiem — człowieka s y ­ na przy ro d y ojczystej, z k tó ry m dzielił nieustanne troski i bóle i rzadkie prze­

błyski radości, którego znał i rozum iał

! w sm u tn y m stanie dzisiejszym i w blasku i wspom nień dziejowych, dla którego p r a ­

cował uczciwie i pożytecznie. D latego to,

kied y przed laty kilkunastu, n a skrom nym

obchodzie koleżeńskim jak iegoś jubileuszu

K ram sztyk a, j e d e n z mówców zastosował

do niego słowa: „P oczciw y żyd, on Pol-

I skę t a k j a k polak k o c h a ł”, w yd aw ało mi

się, że słowa te źle są zastosow ane do

jubilata . Należało powiedzieć: „On b y ł

praw dziw ym, w iernym i p ożytecznym sy-

(5)

M 52 WSZECHŚWIAT 773 nem Polski, chociaż zachow ał w yznanie

swych ojców ”.

B r. Znatowicz.

0 W A R T O Ś C IO W O Ś C I P I E R W S Z Y C H KO M Ó R EK

EM BR Y O N A L N Y CH.

(D okończenie)

P o utw orzeniu się struny grzbietowej ty l­

na część zarodka, zawierająca prócz tej struny także kom órki mięśniowe, przew ę­

ża się i wydłuża, podczas gdy część jego przednia, obejm ująca endoderm ę wyście­

lającą jam ę przewodu pokarm ow ego, d a ­ lej m ezenchym ę i praw ie całą p łytę sy­

stem u nerwowego, znacznie grubieje. D o ­ tychczas więc wszystko ja k u larw y cał­

kowitej, normalnej, a n a w e t obserwować można fakt bardzo c ie k a w y i doniosły, że z p ły tk i nerwowej tw o rzy się pęche­

rzyk zmysłowy zupełnie taki, j a k u larw y całej, tylko pow staw anie jego odbyw a się, w edług Conklina, w sposób nieco od­

mienny. Na p ę c h erz y k u zm y sło w y m wi­

dać następnie plam ki zmysłowe barwni­

ka, nieraz liczniejsze naw et, niż u larw normalnych, a tak ż e i struna grzbietow a j e s t t a k a sama, ja k u larw całych; tylko liczba je j ko m ó rek j e s t mniejsza. W ła ś c i­

w ą i może jed y n ie istotną różnicę pomię­

dzy tem i larwam i połowicznemi a całko- witem i dostrzedz m ożna dopiero w mięś­

niach.

Zachodzi tu je d n a k zjawisko ciekawe, że w późniejszem sta d y u m końcowe m ięś­

nie tej jednej strony p o c z y n ają wentral- nie p rzerastać poza stru n ę grzbietową, gdzie mięśni zupełnie niema, okazując tende nc yę ułożenia się i po drugiej stro­

nie, ja k u larw y normalnej. Lecz Conklin nie zauważył nigdy w y pad k u, żeby do­

szło rzeczywiście do u tw orzen ia się trzech szeregów mięśni ta k ż e i po stronie d r u ­ giej, ani też nie zdołał, ja k powiada, p o ­ liczyć wogóle szeregów mięśni w ytw o rzo­

n y c h przez t a k ą regulacyę. Nie umiał j też zbadać, czy i kom órki m ezen ch y m a-1

tyczne, znajdujące się k u przodowi stru n y grzbietowej, przerastają także do tej stro­

n y larw y połowicznej, w której ich do­

tychczas nie było.

Zbierając to wszystko, co tu Conklin podaje o larwie prawej lub lewej, widzi­

my, że sta d y u m początkowe, ma, j a k to zresztą przyzna! i Driesch, c h a ra k te r po­

łowiczny, że je d n a k o larwie dojrzałej nic p ew nego powiedzieć nie można.

N astępują doświadczenia z zarodkami, u których uszkodzono jeden blastomeron w stadyum czterech k o m ó re k lub dwa w stady um ośmiu, czyli gdzie powstały ta k zwane 2/4 larwy. W idać tu, że zaro­

dek, w k tó ry m przednich kom órek nie naruszono, m a też w dalszym rozwoju przednią część zupełnie normalną; w t y l­

nej zaś brak m u t y c h organów, k tó re b y się utw o rzyły z uszkodzonego blastome- ronu; tak np. gdy uszkodzono ty ln ą p ra ­ w ą kom órkę w stadyum 4 blastom ero­

nów, nie było też u em bryona kom órek m ięsnych po prawej stronie stru ny grzbie­

tow ej.G dy zaś uszkodzono przedni lewy kw adrant, tylna część larwy była nor­

malną, po obu stronacli stru n y widać b y ­ ło po trzy szeregi kom órek mięsnych, n ato m iast w przedniej części larw y nie utworzył się p ęcherzy k zmysłowy, cho­

ciaż można byrło dostrzedz plamki zm y­

słowe. T a k ż e i u t y c h larw, podobnie j a k u p raw y c h i lewych, objawiała się skłonność do regulacyi, jednak do u tw o ­ rzenia zupełnej larw y n ig d y nie doszło.

Nadto ani jed n a komórka, k tó ra pow stała z podziału, ani też żadna z substancyj tw órczych jajk a , nie dała nigdy początku poszczególnym organom takim, k tó ry c h b y nie w ytw orzy ła w stanie normalnym. Tak np. s tru n a grzbietow a rozwija się dalej wyłącznie z kom órek pierwotnego zawiąz­

ku tejże struny, pęch erzy k zmysłowy z kom órek płytki nerwowej, a oba te u tw o ­ ry z m ateryi szarej zarodka. Mięśnie zno­

wu pochodzą zawsze od komórek mięś­

niowych, te zaś od substancyi żółtej. K o­

mórki ektoderm y mnożą się z kom órek

e k to derm alnych pierw o tny ch , a więc przez

nie biorą swój początek od jasn e j proto-

p lazm y jaja. Podobnie endod erm a tw o rzy

się przez podział k o m órek endodermal-

(6)

774 W SZ EC H ŚW IA T .Nó 52 nych, te znowu p ocho d ą z ciemno szarego

m a te ry a łu jaja. W id ać z tego, że ju ż w j a j u su bstancye twórcze są zupełnie zróż­

nicowane.

To samo zróżnicowanie i ta k i sam roz­

wój m ozajkow y autor dostrzega w lic z ­ nych badaniach nad zarodkam i p r z e d n i e - mi i tylnem i; to jest takiem i, w k tó ry c h w sta d y u m czterech lub ośmiu kom órek uszkodzono dwa, albo cztery blastom erony przednie lub tylne. 1 tutaj znowu p ow stały tylko te organy, k tó re b y z n ieu sz ko d z o n y ch blastom eronów rozwinęły się u larw y n o r ­ malnej. (Jonklin badał również larw y ćw iartkow e i poprzeczne, u k tó ry ch np.

w stadyum czterech komórek uszkodzono komórkę przednią lew ą i ty ln ą prawą i z a ­ pewnia,' że pom iędzy setkam i tak ich larw nie n a p o tk a ł ani jednej, czysto żywej, czy utrwalonej, k tó ra b y się bodaj zdale- ka zbliżała do larw y normalnej.

Osobną seryę b ad ań (Jonklin poświęcił przednim i ty ln y m połowom gastruli.

Driesch bowiem twierdził, że g d y k u b k o ­ we gastrule gat. Ph a llu sia przecinał p o ­ przecznie, t. j. na połowę p rzedn ią i t y l ­ ną, z każdeg o takiego odcinka p o w s ta w a ­ ła mała, lecz zupełnie no rm a ln a larw a, której brakowało tylko n iek tó ry ch p o ­ m niejszych organów, jak np. otolitu, łub plam ki ocznej. Gdy n a to m ia st przecinał t a k samo poprzecznie ga stru lę wydłużoną, w te d y z jednej części w y tw o rz y ła się głowa, z drugiej ogon i to t a k ostro od­

graniczone, ja k g d y b y kto podzielił nożem larw ę normalną. Otóż celem p rzekonania się o prawdziwości t y c h re z u lta tó w , p o ­ danych przez Driescha, Conklin także przecinał gastrule gat. C y n th ia w k i e r u n ­ ku drugiej p łaszczy zny podziału, a d o k o ­ ny w a ł tego pod m ikroskopem binokular- nym, nożykiem, zrobionym z delikatnej igły. Mimo, że operacya ta b y ł a niezm ier­

nie trudna, bo, pom inąwszy drobność p rz e d ­ miotu, zaw adzał jeszcze niezm iernie cho- rion, wśród którego zaro dek często s k rę ­ cał się pod nożem, udało m u się je d n a k przekroić w ten sposób ©koło BO ta k ic h gastrul, z k tórych 10 pozostało przy ż y ­ ciu przez 20 i więcej godzin. W niektó- z ty ch gastrul ż y ły obie połowy, w in­

nych tylko jedna. N ig d y je d n a k z ta k ic h

połowicznych zarodków nie otrzym ał lar- ' wy zupełnej, owszem pow stałe okazy b y ­

ły zupełnie podobne do larw przednich i tylnych, k tó re o trz y m y w a ł ze sta d y u m cztero, lub ośmio komórkow ego. To też o p a rty na ty c h obserw aoyach twierdzi, że Driesch pomylił się co do kierunku larw y i zam iast poprzecznie, przecinał gastrule podłużnie, z czego oczywiście otrzy m y w ał praw e i lew e em bryony, podobne do larw norm alnych.

W ogóle w ciągu całej ro zpraw y Conklin zaznacza ustwicznie i bardzo dobitnie, że j a j e osłoniey je s t zupełną, z doskonale zróżnicow anych substancyj złożoną mozaj- ką, a chociaż u larw uszkodzonych daje się dostrzegać pew na tencleneya do regu- lacyi, to je d n a k nie doprow adza ona nigdy do tw orzenia się larwy zupełnej z niezu­

p ełnego zarodka, prawdopodobnie, j a k twierdzi Conklin, dlatego, że rozwój cały ascydyi odbywa się niezmiernie szybko.

P r a c a ta Conklińa spotkała się z ostrą k r y ty k ą Driescha, k tó ry w swoim refera­

cie o fizyologii rozwojowej w o statnich czterech latach (1902 — 1904) zajmuje się stosunkowo bardzo obszernie jej zbijaniem.

Driesch twierdzi tutaj, że podczas sw e­

go ostatniego p o b y tu w Neapolu otrzym ał znow u z całą pewnością gastrule całkowi- te z pojedynczych b lastom eronów dwu- kontórkow ego zarodka. W s k a z u je on d a ­ lej, że larwy, w yhodow ane i opisane przez Conldina m ają rurkę nerwową, strunę grzbietow ą, p ęch erzyk zmysłowy, głowę i ogon całe, nadto zaś i mięśnie zaczyna­

j ą się w y tw a rz a ć przez regulacyę po d ru ­ giej stronie struny. „A więc—p y t a — cze­

góż więcej jeszcze c h cem y?” To też we­

dług je g o zdania, larw y Conkłina nie są połowiczne, lecz całkow ite. Co zaś d o ty ­ czę opisanych wyżej doświadczeń nad la r ­ wami kubkowem i g at.P h allusia poprzecz­

nie przeoiętemi, z któ rych miał rzekomo o trzym ać larw y zupełne, to Driesch nie

! zaprzecza stanowczo możliwości błędu ze swej strony, jed n a k równocześnie w y p o ­ wiada przypuszczenie, że P h a liu s ia i C yn ­ tia niejednakow o pod ty m w zględem m o ­ gą się zachow yw ać. Czyni wreszcie u w a­

gę, że chociażby wszystkie wyniki otrzy-

i m anę przez Conklina były zupełnie pew ­

(7)

Ne 5 2 WSZECH ŚW IA T 7 7 5

ne, a rozwój ascy d y i był m ozajkow ym ze względu na zróżnicow anie substancyj, w chodzących w skład jaja, to przecie i tak nie b y łb y on m ozajką ze względu na złożenie larw y ze strony praw ej i le­

wej, to bowiem dowodzi, że znaczenie pro sp e k ty w n e elementów, z k tó rych po­

wstają o rgan y p raw e i lewe, je s t fu n kcy ą położenia.

N a zarzuty te Conklin odpowiada w ro z ­ prawie ogłoszonej przed paru miesiącami w „Archiv fiir E n tw ic k e lu n g s m e c h a n ik ” (1 ?J0(> t. 21), a odpowiada, opierając się na m ate ry a le zebranym do prac y poprze­

dniej. P rz y ta c z a więc ty lk o ry sunki no­

we, które m ają w ykazyw ać połowiczność larw y ascydyi, o trzym anej z jednej k o ­ mórki sta d y u m dw u blastom eronów i p o d ­ trzym u je stanow czo w szystkie swe po- poprzednie twierdzenia, streszczone p o w y ­ żej, a odnoszące się do zróżnicowania tw ó rcz y c h substancyj j a j a i raozajkowego rozwoju ascydyi. N ad to cofa swoje p r z y ­ puszczenie, uc zynione w p r a c y poprzed­

niej, że nie dochodzi do re g u la cy i u lar­

wy połowicznej d latego tylko, iż cały rozwój larw y od b y w a się z b y t szybko.

L a rw a osłonicy p rze d staw ia się w edług niego tak, j a k g d y b y kto przeciął nożem larwę norm alną wzdłuż osi symetryi, a ty lk o brzegi tak ie g o odcinka zrosły się celem zabliźnienia rany. Dlatego substan­

cye tw órcze n a z y w a on „ substancyam i | tw orzącem i o r g a n y ”, a miejsca, w k t ó ­ r y c h w zarodku są rozmieszczone, „okoli­

cami tw orzącem i o r g a n y ”.

P roblem ogólny mozajki rozwojowej redukuje się właściwie do p y tan ia, kiedyr n astępuje ostateczne zróżnicowanie p oje­

d ynczych składników zarodka, bo że t a ­ kie zróżnicowanie prędzej lub później pow stać musi, to rzecz jasna, inaczej bo ­ wiem każda kom órk a o d e rw a n a od n a ­ błonka m ogłaby dać początek nowemu indywiduum lub innem u organowi. Otóż p o z y ty w n y m re z u lta tem powyższych b a ­ dań Chabrego, Conklina, Driescha j e s t przekonanie się doświadczalne, że u osło­

nie zróżnicowanie s u bsta nc yj w chodzą­

cych w skład zarodka objawia się bardzo wcześnie, bo ju ż m oże w oocycie i że w tem znaczeniu rozwój tej g r u p y zw ie­

rząt nazwać można mozajkowym . J e d n a k i tutaj nie j e s t on czystą m ozajką, cho ­ ciażby ze względu na symetryę larw y i dojrzałego zwierzęcia.

Feliks Hortyński.

O S U B S T A N C Y A C H ORGANOTWÓRCZYCH I ICH ZNACZENIU

DLA DZIEDZICZNOŚCI.

(Dokończenie).

Co do pozostałych części składow ych jądra: soku jądrow ego, ją d e re k i in., to nie ulega wątpliwości, jakkolw iek nic o tem jeszcze pewnego nie wiemy, że nie są one

bez znaczenia dla fizyologii jądra.

Widzieliśmy, że plazma i jądro oddzia­

ływ ają na siebie wzajemnie, że jądro czer­

pie z otaczającej ją plazm y te sub stan­

cye, jakich potrzebuje do odżywiania się i wzrostu. W szystk ie zatem zmiany, do­

tyczące ilości i jakości t y c h substancyj, muszą za sobą pociągnąć odpowiednie również zmiany w jądrze tejże komórki.

Że ta k je s t istotnie, świadczą spostrzeże­

nia badaczów, czynione nad jądram i w ok re ­ sie starzenia się komórki. Przekonano się mianowicie, że jądra kom órek starych i m łodych różnią się t a k bardzo między sobą, że jesteśm y upoważnieni do wnio­

sku, iż prawdopodobnie te różnice widzial­

ne są tylko w yrazem zmian subtelniej­

szych, d otyczących chromozomów, oraz funkcyj całego jądra.

Te zaś zmiany, dostępne naszej obser- wacyi, dotyczą kształtu jąder: w badaniach, przeprow adzonycn przez Ballowitza, nad kom órkam i nabło nk a blaszki sprężystej ro ­ gówki u kotów, różnice te u zwierząt s ta ­ rych i m łodych były t a k znaczne, że mo­

żna było oznaczyć wiek zwierzęcia na za­

sadzie k sz ta łtu ją d e r je g o komórek. O czy ­ wiście, nie możemy twierdzić z zupełną pewnością, że jakość takich ją d e r uległa też zmianie, j e s t to je d n a k wielce pra­

wdopodobne, a n a w e t logicznie konieczne.

Podczas podziału komórki każda z dwu

nowopow stałych otrzym uje je d n a k o w e ja-

(8)

776 W8ZECHŚW1AT Ko 52 kościowo chromozomy, k tó re je d n a k o t y ­

le ty lk o się jak o takie zachow ują, o ile i plazm a będzie w obudw u k o m ó rk a c h zu­

pełnie identyczna. Inaczej bowiem s k u t­

kiem wzajem nego oddziaływania substan- cyj, z aw artych w plazmie i jądrze, o któ- rem b y ła mowa wyżej, chromozomy k a ż ­ dej z t y c h kom órek zmieniać się będą w określony sposób, czyli, jakościow o róż­

nić i oddalać się w odm iennych k ie ru n ­ kach. To zaś pow tarza się zawsze, ile­

kroć podział dotyczę kom órek, z k tórych pow stają różne tk an k i w m iarę tego, j a k różnicuje się ich plazm a i jąd ro . Tylko bowiem w ty m w ypadku, g dy obiedwie przez podział pow stałe kom órki p o z o sta ­ ły jednorodnem i kom órkam i jednej i tej samej tkank i, i jądra, właściwie, m ówiąc dokładniej, chromozomy, zachow ują się w ich pierwotnej, t. j. jakościow o j e d n a ­ kowej postaci. Mówimy: jed n oro dn e m i k o ­ mórkami, gdyż wystarcza, żebyr, j a k to np. widzimy w nabłonku w a rstw ow atym , oddzielne kom órki różniły się między sobą sw ą wysokością, kieru n kiem p r ze g ró d e k i t. p., ażeby te ta k d r o b n e różnice w j a ­ kości plazm y oddziałały' różnicująco na odpowiednie jądra.

Zgoła zaś niejednorodne są k o m ó rk i p o ­ wstające przez brózdkowanie we w cze­

snych stady ach rozw o ju jajka. P o t w i e r ­ dzają te n f a k t liczne spostrzeżenia, czy­

nione nad tak zw. m ozajkow em przew ę­

żaniem kom órki jajow ej, z k tó r y c h w y ­ nika, że różnorodne substancye, zawarte pierw o tn ie w plazm ie jaja , rozmieszczają się w p o w s ta ją c y c h podczas p o działu ko ­ m órk a c h zarodka av sposób n iejedn ak o­

wy, ale p rzytem zawsze p raw id ło w y i ści­

śle określony. Z w szystkiego, cośmy do ­ tychczas powiedzieli, w ynika, że chrom o­

zom y ty lk o w tak ic h k o m ó rk a c h będą mogły zacho w ać sw ą p ierw o tn ą postać, w k tó ry c h i plazm a nie ulegnie żadnej zmianie. Conklin dochodzi do w niosku na p odstaw ie sw y c h badań, że istotnie jest w kom órce część plazm y, k t ó r a nie u leg a zmianie pomimo, że resz ta k om órki u lega przeobrażeniom. T o jed no nie w ystarczyło- byr je d n a k do zachow ania chromozomów ( danej komórki w ich pierw otnej postaci. I N atom iast m usim y przyjąć, że w ńiektó-

i r y c h kom órkach cała plazm a pozostaje

; jakościowo niezmieniona, co tylko może

j nastąpić w razie jakościowo nierównego podziału plazmy: część komórek, stano­

wiących j a k g d y b y ogniwa jednego łańcu-

j

cha zarodkowego, będzie posiadała plazmę

| i chrom ozomy o stałej i niezmiennej ja- J kości.

B adania B overego nad Ascaris m ega- locephala potw ierd zają to przypuszczenie, ] j a k bowiem uczony ten słusznie na pod-

| stawrie obserwacyj swych wnioskuje, zmniej- I szanie się chromozomów w k om órkach

! odżyw czych musi być w yw ołane przez zmiany, zachodzące w plazmie. W ko­

m órce jajow ej zatem , w okresie po prze­

dzającym pierwsze brózdkowanie, były za­

w arte różne rodzaje plazmy, które pod­

czas pierw szego podziału w n iejednakow y sposób się rozmieściły w now opo w stałych kom órkach. T e n sam proces p ow tarza się za każdym następnym podziałem, aż wreszcie o trz y m am y kom órki wolne od wszelkich specyficznych, t. j. jakościowo różnych, substancyj, słowem, prakom órki płciowe, które ju ż ty lko n a jakościowo rów ne połowy dzielić się będą mogły.

T a k ujęta teo ry a ciągłości organizacyi zarodkowej obejmuje, j a k widzieliśmy, w szystkie części składowe komórki, różni I się więc zasadniczo od teoryi ciągłości protoplazm y Weismana: n iety lk o chrom o­

zomy muszą się przechowyw ać niezm ien­

nie w szeregu pokoleń, ale i wszystkie s u bstancye składowe protoplazm y pozo­

s ta ją bez zm iany ich . c h a ra k te ru pierwo­

tnego, o ile kom órka m a posiadać cech y kom órki płciowej. W ięcej nawet: budow a morfologiczna, z któ rą owe s ub stancy e są związane, nie u leg a zmianie, gdyż n a j­

drobniejsza n a w e t różnica pod ty m wzglę­

dem m ogłaby w yw ołać i przeobrażenie fizyrologiczne.

Reasum ując więc dotychczas wyłożony pogląd na zasadnicze podstawy rozwoju, dochodzimy do dwu wniosków:

1° m iędzy ją d re m a plazm ą zachodzi stosunek wzajemnego odziaływania, p r z y ­ czem wszystkie odpowiednie zjaw iska w kom órce są ściśle umiejscowione, 2° ja­

kość ją d e r pochod n ych pozostaje o tyle

; t y lk o niezmienna, o ile plazm a odpowied-

(9)

JN& 5 2 w s z e c h ś w i a t 7 7 7

nich komórek nie w ykazuje ż a d n y ch róż­

nic jakościow ych.

Rozw ażaliśm y d oty chczas wzajem ny s to ­ sunek ją d e r i plazm y i widzieliśmy, jak wielka je s t zależność t y c h składników k om órki od siebie. Z kolei rzeczy nale­

ży rozpatrzeć, o ile możliwy je s t b y t nie­

zależny obudwu. Doświadczenia, podjęte nad organizmam i jednokom órkowem i m ia­

nowicie wymoczkami, pouczają, że części komórek, pozbawione jąd e r, jakkolwiek skazane są n a niec h y b n ą zagładę, jed n a k są w stanie istnieć i funkcyonow ać w spo­

sób zupełnie prawidłowy przez pewien przeciąg czasu. Dowodzi to, że wymiana materyi, od by w a ją ca się między jądrem a plazm ą może uledz przerwie, ja k to zresz­

tą zachodzi w w a ru n k a ch n a tu ra ln y c h m ianowicie w okresie podziału komórki.

J u ż przed 18-ma la ty Boveri dokonał spostrzeżenia, że chrom ozomy znajdują się podczas m itozy w stanie spoczynku, o ile je, oczywiście, ro zp a tru je m y w ich stosunku do protoplazmy. Podczas bo­

wiem, gdy w okresie pomiędzy dwom a po­

działami, w sta d y u m kłęb k a chrom atynow e- go, wysyłają w y ro stk i w kierunku otacza­

jącej protoplazmy, które należy uważać za wyraz wzajemnego stosunku, w sta d y u m spoczynku nie widzimy niczego podobnego:

kłębek rozpadł się n a widzialne chrom o­

zomy o gładkiej, równej pow ierzchni bez ja k ic h k o lw ie k w yrostków . Są jeszcze i in­

ne dane, p rze m aw ia ją ce na korzyść przy­

puszczenia, że wzajem ne oddziaływ anie plazm y i ją d r a ustaje podczas mitozy: np.

niepodobna inaczej w y tłu m a c zy ć faktu, że pom iędzy dwiema mitozam i następuje zawsze przerwra, podczas gdy możnaby się było spodziewać, że w okresie roz- 1 m nażania się celem kom órek j e s t jaknaj- szybszy, a więc n iep rzeryw any podział.

G dyby oddziaływanie pro to plazm y na j ą ­ dro nie ulegało wyżej wymienionej p rze r­

wie, chromozomy komórki pochodnej przez bezpośrednie powiększanie się m o g łyb y dosięgać rozmiarów chromozomów macie­

rzyńskich i ulegać nowem u podziałowi bez przechodzenia w s ta d y u m kłębka.

W p e w n y c h w yp a d k a c h wprawdzie n a ­ stępuje k ilk a k ro tn y podział jąd ra, nieprze­

ry w a ny przez tworzenie się kłębka, ja k

to np. widzimy podczas dojrzewania ko­

mórki płciowej, ale i w te dy chromozomy komórki pochodnej nie dorastają do ro z ­ miarów m acierzyńskich, lecz pozostają 0 połowę od nich mniejsze.

Z temi przerwam i w okresie podziału kom órki m usim y się liczyć, ilekroć m am y do czynienia z wzajem nem oddziaływaniem jąd ra i plazmy, i ty lk o uwzględniając te

„okresy s p oczyn kó w ” będziemy w stanie zrozumieć niektóre, napozór niepojęte, zjawiska.

W e źm y np. niedojrzałą, niezapłodnioną komórkę jajową, której czynności p o le ­ gają: l-o n a w ytw arzan iu ż ółtka o d ż y w ­ czego, 2-o t y c h m atery j, z których, j a k ­ kolwiek nie zasługują one jeszcze na n a ­ zwę substancyj organotwórczych, te sub­

stancye z czasem pow staną.

Jądro znajduje się podczas tego pierw­

szego okresu rozw oju j a j a w stanie zu­

pełnego spokoju (ale nie spoczynku) i en er­

gicznego oddziaływ ania na protoplazmę.

Że tak je s t istotnie, dowodzą liczne ba­

dania ostatniej doby nad udziałem ją d r a (pęcherzyka zarodkowego w d a n y m w y­

padku) w tworzeniu się żółtka odży w cze­

go, p rzyczem okazało się, że udział ten j e s t bardzo znaczny. Znacznie mniej n a ­ tom iast wiemy o roli, j a k ą spełnia p ę c h e ­ rzy k zarodkow y w budowie ty c h różnych rodzajów plazmy, które się składają na twórcze i tylko a priori możemy tw ier­

dzić, konsekwentnie wychodząc z naszych uprzednich założeń, że i w ty m p rz y p a d ­ ku jądro bierze m niejszy lub większy udział, oddając plazmie te sub stancye, z których, po w ielokro tn y ch zmianach 1 przeobrażeniach, pow staną s u bstancy e organotwórcze. Że te rodzaje p rotoplaz­

m y, z któ ry c h składa się niedojrzałe j a j ­ ko, jeszcze nie zasługują na nazwę orga­

notw órczych, dowodzi fakt, że doświad­

czalnie nie udało się jeszcze nikomu o trz y ­ m ać z niezapłodnionego i pozbawionego ją d r a ja j k a — czegoś, coby podobne było do jakiegokolw iek organu, lub p rz y n a j­

mniej dowodziło zróżnicowania protoplaz­

my. Tw ierdzim y zatem z pewnością, że

w' okresie w zrostu ja j k a niem a w niem

jeszcze substancyj o rg ano tw ó rc z y ch w sta­

(10)

778 W S Z E C H Ś W IA T •Ne 52 nie gotowym, są ju ż j e d n a k inateryalne

podstaw y tychże.

P o długo trw ają cy m okresie wzrostu, następuje okres dojrzewania, podczas k tó ­ rego plem nik wstępuje do kom órki j a j o ­ wej. przyczem rozróżniać m usim y dwie fazy: pierwszą, gd y jąd ro plem nika roz­

p a d a się na ehromozomy, g d y zatem nie w y w iera na plazm ę j a j a żadnego w pływ u, oraz drugą, g d y ehrom ozomy się znowu zlały i, podobnie ja k p o w sta ło 'ż e ń s k ie przedjądro, utw orzyły przedjądro męskie.

Podczas tej ostatniej fazy więc m am y do czynienia z c h ro m atyną w stanie kłębka, a, ja k wiemy, j e s t to ta właśnie forma jądra, g dy w y w iera ono najw iększe dzia­

łanie n a su bstancye plazm y komórki.

F a k t zaś ten, że ehrom ozomy ja j k a i p le m ­ nika nie ulegają bezpośrednio zlaniu się i podziałowi, łecz p rzechodzą przez „ sta ­ d yu m s p o c z y n k u ” (kłębka), dowodzi, że okres ten posiada sp e cy a lne znaczenie dla rozwoju kom órki jajow ej, lub, w y r a ­ żając się inaczej, dla zróżnicowania za w a rty c h w niej m ate ry a łó w na su b stan ­ c ye organotwórcze. To zaś n astęp u je znowuż n a drodze oddziaływ ania obudwu prająder, a następnie nowego, ze zlania tychże pow stałego j ą d r a zarodkow ego na plazmę ż ó łtka twórczego z zawartemi w niej zalążkami p rzy s z ły c h substancyj organotw órczych. J te właśnie s u b sta n ­ cye są rezu ltatem ty ch oddziaływań. N a ­ zyw am y j e organotwórczem i, g d y ż m ię­

dzy niemi, a rozwojem pew nych określo­

nych organów zachodzi sto s u n e k zależ­

ności, ja k to mianowicie ma miejsce z ek- toplazm ą w stosunku do tw o rze n ia się skóry, z myoplazmą, od której zależy roz­

wój mięśni i t. d. W racając jeszcze do obudwu prająder, zaznaczyć m usim y, że są one najzupełniej równoważne, należa­

łoby się zatem spodziewać, że będą od­

działywały w sposób zupełnie je d n a k o w y na tworzenie się w y żej w s po m n ian y ch substancyj, a co z a t e m idzie, że w j e d n a ­ kowej mierze cech sw yc h t y m su b stan cyom będą udzielały. Gdyby ta k istotnie było, poto m stw o pod względem cech dzie­

dzicznych m usiałoby sta ć zawsze p o śro d ­ ku między obojgiem rodziców; w ie m y zaś, że to się zdarza bardzo rzadko, a dla t e ­

go mianowicie, że różne ehromozomy w różny sposób na protoplazm ę oddzia­

ływają. W ię c te z nich, k tó re w ja jk u z n a jdują dla sw ego wzrostu i rozwoju od­

powiednie podłoże, będą naw zajem in te n ­ sywnie na substancy e, w plazmie z a w a r­

te, oddziaływać i prześcigać w ten spo­

sób te ehromozomy, dla k tó ry c h w arunki się mniej korzystn ie ukształtow ały. O ile temi w ybranem i są ehrom ozom y p lem n i­

k a np., a upośledzonemi jądra kom órki jajowej, te o statnie niewielki wpływ' na sub stancye organotw órcze mieć będą lub zgoła będą bez w p ływ u i p o to m e k będzie m iał cechy przeważnie lub wyłącznie oj­

cowskie.

W dziew oródczym sposobie rozm naża­

nia się, gdzie su b sta n c y e organotw órcze zawdzięczają swe istnienie oddziaływaniu ty lk o m acierzyńskiego jąd ra , może być mowa, oczywiście, tylk o o podobieństwie do m atki.

Co do bardziej szczegółowego przebie­

g u tw orzenia się substancyj o r g a n o tw ó r­

czych, to nie wiemy o nim jeszcze nic zgoła. Z wyżej wspomnionych badań W il­

sona, C ram ptona i inny cli w ynika je d n a k , że są one w określony sposób w ja jk u rozmieszczone, mianowicie, że między od- powiedniemi substaneyam i zachodzi stały s tosunek topograficzny, b ę d ą cy bezpo- średniem następstw em rozmieszczenia po­

przedzających je w niedojrzałem i nieza- płodnionem ja jk u p rasub stancy j. N a tej zasadzie m ożem y teraz zrozum ieć te na- pozór dziw aczne rez u lta ty doświadczalne, o k tó ry c h b yła mowa wyżej. Jeżeli więc np. usuw am y w okresie pierwszego brózd- k ow a n ia ja jk a , innemi słowy w chwili, g dy substancye organotw órcze są w niein ju ż zaw arte, cząstki żółtka, to w y w o łu ­ j e m y przez i o pewne, zupełnie określone braki. Ale ten sam rezultat o trzym am y n a w e t i wtedy, gdy doświadczenie to p o ­ w tórzym y z jajkiem niedojrzałem, w któ- rem substancye organotwórcze, ja k o takie, jeszcze nie istnieją, są w niem ju ż j e ­

dnak zaw arte w zarodku. Usuwając w tym w y pa dk u odpow iadające im prasubstan- cye, usuw am y możność w ytw o rzenia się sa m y c h substancy j w okresie dojrzew a­

nia i zapładniania komórki, a przez to

(11)

M 52 WSZECHŚWIAT 779 i odpowiednich organów w okresie roz

woju zarodka. P odo b nie i w dośw iadcze­

niach Godlewskiego: pozbawione jąd e r ułam ki jaje k , z k tó r y c h w y ra s ta ły lar­

wy o cechach m acierzyńskich, zaw ierały i w t y m w y p a d k u ju ż p ra su b stan c y e or- ganotwórcze, p ow stałe na sk u te k oddzia­

ły w a n ia p ę c h e rz y k a zarodkow ego niedoj­

rzałego ja jk a na jego protoplazm ę. — Co do dalszego losu substancyj organotwór- j czych, to on zależy od tego, w ja k i spo­

sób będą się odbyw ały na s tę p u jąc e po­

działy ko m ó rek zarodka. Jeżeli więc ko ­ m órka zostaje podzielona n a dwie ja k o ś ­ ciowo rów ne części, z k tó ry c h każda otrzy m u je jakościow o identy czn e su bstan ­

cye, to chrom ozom y również nie ulegną zmianie, a ja k o takie naw zajem nie bę­

dą oddziaływać różnicująco na protoplaz- mę i z a w a rte w niej owe substancye.

Oczywista, że stosuje się to nietylko do pierwszego, lecz i do w szystkich n a stę p ­ n ych brózdkow ań i do na stę p n y c h p o k o ­ leń. Zmiany, zachodzące w protopłazmie, będą zawsze pociągały za sobą zmiany chromozomów i odwrotnie. Kom órki zaś, w k tó ry c h , n a skutek jakościow o nierów­

nego podziału, pozostała jeszcze d osta­

t e c z n a ilość niezróżnicowanej plazmy, ■ któ ry c h chrom ozom y w sk u te k tego rów ­ nież zmianom ulegać nie będą. będą do­

starczały ko m ó rek rozrodczych.

T a k postępuje krok za krokiem różni- j

cowanie, aż do chwili zupełnej dojrzałości organizmu, a g d y się w te dy od niego znów j oddziela k o m ó rk a płciowa i zacznie sa­

modzielne istnienie, cały ten cykl zjawisk organizm u rodzicielskiego p o w tó rzy się j od p o czątku . Mówimy wtedy o dziedzi­

czności, gdyż to p ow ta rz a n ie się przebie­

gu w szystkich procesów rozwojowych u p o tom stw a sprawia, że i własności go­

towego organizmu rodzicielskiego p o w ta ­ rzają się u potom ków . P r z y c z y n y tego, że ten p rzebieg procesów rozwojowych pow tarza się zawsze z tą samą d o k ład ­ nością w szeregu pokoleń, należy szukać ju ż w j a j k u i w tem znaczeniu może i m u­

si b y ć m ow a o determ inacyi. P o zatem je d n a k wyżej wyrażone p o g ląd y na isto­

tę i zasadnicze zagadnienia rozwoju i dzie­

dziczności są czysto epig en ety czn e: ż a ­

den organ nie j e s t preformowany, jako taki, w kom órkach rozrodczych, a sub­

stancye, które tworzą się po zapłodnie­

niu w jajku, są zgoła od ty c h odmienne, k tóre znajd ujem y w organach i tk a n k a c h późniejszego, gotow ego organizmu. Ilość

| przeobrażeń, którym te substancye muszą

! uledz w przeb iegu rozwoju wynosi tyleż, co iłość jakościow o różnych podziałów komórek podczas tego okresu czasu, gdyż każdy taki podział pociąga za sobą nieuchronnie przetwarzanie się t y c h istnie­

j ą c y cli już substancyj.

Rozwój osobnika daje się w te n spo­

sób sprowadzić do szeregu zjawisk che­

micznych, zw iązanych z okreśłonem pod­

łożem anatom icznem , a stanow iących ra­

zem je d e n łańcuch nieprzerwany.

podiila II. liozenblatówna.

Z TOWARZYSTWA OGRODNICZEGO WARSZAWSKIEGO.

Dnia 12 grudnia r. 1906 o godzinie 8 wieczorem odbyło się posiedzenie Komisyi przyrodniczej w obecności 14 osób w loka­

lu Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskie­

go, Zgoda As 8, pod przewodnictwem M.

Heilperna.

Protokuł z posiedzenia poprzedniego od­

czytano i zatwierdzono.

Następnie p. K. Sporzyński wypowiedział referat o dostrzsżonyeh przez siebie rośli­

nach w gorących źródłach Islaudyi. Ubogą, zupełnie roślinność (kwiatowa) tej wyspy (brak drzew, skąpe okazy krzewów) wyna­

gradza obfitość roślin zarodnikowych, zwła­

szcza mchów, porostów i wodorostów. Te ostatnie można spotkać dość często w od­

pływach źródeł gorących; niektórzy badacze flory islandzkiej przytaczają swoje spostrze­

żenia nad występowaniem gatunku Lyng- bya termalis w temperaturze 40° C. a Osoil- laria Hypheotrix w 44°— 51®.

Referent wszakżo zwrócił uwagę na szczególne wodorosty postaci nitkowatej, długie na kilkanaście do kilkudziesięciu cm, których nie zdołał bliżej określić, a które żyją w wodach o temperaturze aż do 76°G.

W takie wodorosty barwy rozmaitej od jas­

krawo czerwonej do fiołkowej i niebieskiej

obiitują zwłaszcza źródła około jeziora Lan-

garyatu na płd —wschód od Reykjaviku.

(12)

780 W SZEC H ŚW IA T JN# 52 Źródła łożą w glebie wapiennej i dają po­

czątek licznym strumykom wartko płynącym;

w tych strum ykach żyją wspomniane wodo­

rosty, przyczem w najwyższej temperaturze (70— 76°) przeważają osobniki barwy p ur­

purowej, poniżej zaś 62° roślinność znika zupełnie.

W stożkach krzemionkowych, utworzo­

nych przez Gejzery (Wielki Geyzir, Strokkr, Biesi) referent zauważył porosty, ułożone warstwami pomiędzy cieniutkiemi, jak pa­

pier warstewkami krzemionki.

W dyskusyi nad wysłuchanym referatem zastanawiano się nad naturą wodorost ■ w, obserwowanych przez p. S., przyczem zabie­

rali głos pp. Heilpern i Kulwieć, wypowia­

dając przypuszczenie, że muszą to być si­

nice; one to bowiem, obok niektórych bak- teryj należą do organizmów najwytrzymal­

szych na wysoką temperaturę.

Następnie p. Kulwieć referował spostrze­

żenia, dokonane przez d-ra W. Dybowskie­

go, nad krzyżowaniem tytoniu narcyzowe­

go (Nicotiana affinis) z gatunkiem zw. N.

parviflora, okazując słuchaczom nadesłane przez niego w zielniku okazy z r. b. (ob.

.\» A? 40 i 41 Wszechświata).

W końcu zastanawiano się nad organi- zacyą, zainicyowanej na poprzedniem posie­

dzeniu czytelni przyrodniczej.

W dyskusyi nad tą sprawą godzono się na jedno, że wobec oczekiwanej chwili, kiedy przyrodnicy warszawscy łącznie z przedstawicielami innych działów Nauki utworzą samodzielne na szerszych podsta­

wach koło naukowe, wszelkie dzisiejsze or­

ganizacje ozy to księgozbiorów, czy też czytelni przyrodniczych uważać należy za prowizoryczne, te zaś czasopisma, które ma­

ją być zaprenumerowane na potrzeby nau­

kowe Komisyi przyrodniczej mogą być cza­

sowo do użytku czytających dołączone do czytelni sekcyi pedagogiczno-przyrodniczej Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego.

Posiedzenie ukończone zostało o godzinie dziesiątej i pół wieczorem. K. K-ć.

KALENDARZYK ASTRONOMICZNY

N A S T Y C Z E Ń 14. 1907.

Merkury — niewidzialny.

Wenus błyszczy, jako Jutrzenka, naprzód w Niedźwiadku, później w Wężowniku, wschodząc o 4 3/4 rano. Je st tak blisko od bierni, że w lunecie powiększającej 40— 50 razy, przedstawia się w postaci sierpa roz­

miarów księżyca. Planeta oddala się od ziemi; równorzędnie odległość pomiędzy ro­

gami sierpa maleje (od 4 5" do 35"), a sze­

rokość jego wzrasta. 4-go Wenus osięga ma- ximum blasku.

Mars jest czerwonawą gwiazdką 2 — 1 wielkości, wschodzącą nieco przed 3-cią w nocy, a ku wschodowi słońca znajdują­

cą się dość nizko na południu. Posuwa się szybko ruchem prostym po gwiazdozbiorze Wag, przechodząc w pierwszej dekadzie w pobliżu gwiazdy a tej konstelacyi. Od ległość od ziemi zmniejsza się wciąż, ale jest jeszcze znaczna, tak, że średnica tar­

czy obejmuje ledwie 6’f do 1".

Jowisza zachód słońca zastaje nad pozio­

mem wschodnim; zakreślając tak duży łuk na niebie, jak słońce w czerwcu, zachodzi on dopiero nad ranem. Wielka ta planeta świeci w Bliźniętach, w pobliżu gwiazdy ji;

dopóki niema W enus, jest ona najjaśniejszą gwiazdą na niebie, po ozem każdy może ją bez znajomości nieba rozpoznać.

Obserwując ją co parę dni, łatwo spo- strzedz, że planeta nie zajmuje slałego miej­

sca pomiędzy gwiazdami, lecz przesuwa się na zachód (ruch wsteczny'.

Saturn ukazuje się o zmroku wieczor­

nym niewysoko na połudn.-zachodniej stro­

nie nieba; zachodzi na początku miesiąca o 9 1/ a, w końcu o 8 wieczorem. Blask spo­

kojny, żółtawy.

N eptun 2-go jest w przeciwstawieniu ze słońcem; planeta ta, wykryta przez rachu ­ nek, świeci tak słabo, że do znalezienia trzeba większych pomocy naukowych. Zresz­

tą, gdy chodzi o dostrzeżenie czegoś na jej powierzchni, wszelkie narzędzia są bez­

silne.

14-go nów księżyca, z całkowitein zać­

mieniem słońca, u nas niewidzialnem. Pas całkowitego zaćmienia zaczyna się w po­

łudn.-wschodniej Rossyi, ciągnie się na po­

łudn.-wschód do Chin i kończy w Man- dżuryi.

Wiadomo już o kilku wyprawach nauko­

wych, udających się do miejsc c dkowitego zaćmienia: z Hamburga, z Petersbuiga (Akademia), i Paryża (Biuro Długości).

29-go pełnia z cząstkowem (0,715) za­

ćmieniem księżyca, w Warszawie również niewidzialnem. Koniec zaćmienia o godzi­

nie 4 ni. 34 po południu, a księżyc wscho­

dzi dopiero o g. 4 m. 38, będąc zresztą jeszcze w połcie..iu, który schodzi z niego

ostatecznie o godz. 5 m. 54.

1 -go słońce jest w punkcie przyziemnym (najbliżej ziemi). Równocześnie, jak to wy­

nika z prawa zachowania pól, szybkość słońca na sferze gwiazd jest największa.

Fikcyjne słońce średnie, według którego chodzą nasze zegary, poruszając się pizez rok cały z szybkością jednostajną, pozosta­

je w tyle (na zachodzie) za słońcem rze-

czywistem, w następstwie czego przejścia

(13)

K q 52 WSZECHŚWIA T 781 słońca prawdziwego przez południk wypa­

dają coraz później: 1-go w 3 minuty, 31-go w 131 / 2 minut po południu, okazywanem przez nasze czasomierze. W powyżsi-yeh danych tkwi objaśnienie często nierozu- mianego zjawiska, dlaczego w styczniu przybywa dnia więcej wieczorem, niż rano.

T. B.

K O R E S P O N D E N O Y E .

R uda żelazna.

Wszechświat w JM 5 30 z r. b. w artykule p. t. „Wyczerpanie złóż rud żelaznych11 pisał:

„Niepokojące horoskopy stawia jeden z górników skandynawskich, Sjongren, obli­

cza on produkcyę żelaza w różnych kra­

jach i nużycie w nich ru dy żelaznej14.

Tu następuje szereg liczb wykazujących znane zapasy rudy niewydobytej jeszcze z łona kuli ziemskiej, tudzież ilość wydo­

bytej i zużytej w ciągu roku zeszłego w różnych krajach, poczem sprawozdawca dodaje:

„Ponieważ obecnie roczna produkcya su­

rowca na kuli ziemskiej wynosi około 50 milionów tonn, na co potrzeba od 120 do 150 milionów tonn rudy żelaznej, więc wy­

nika stąd, że gdyby nawet produkcya że- j laza już nie powiększała się dalej, — przed

j

końcem wieku bieżącego wyczerpią się wszystkie obecnie nam znane złoża rud że­

laznych. Autor tych obliczeń nawołuje do jaknajenergiczuiejszego poszukiwania rud żelaznych w krajach mniej zbadanych pod względem geologicznym i górniczymu.

Tak pisze „Wszechświat”.

Okoliczności tak się złożyły, że mogę w tym przedmiocie podać dość ważną, jak sądzę, dla górników i przemysłowców wia­

domość. Zgłosili się do n.nie włościanie wsi Podbukowiec, położonej niedaleko od traktu prowadzącego od stacy i Dr. Żel. Ro­

kiciny do in. Łodzi, z prośbą o obejrzenie i ocenienie znacznej przestrzeni ich pól nieurodzajnych, ale bogatych w rudę żelaz­

n ą . - — Otóż obejrzałem i znalazłem rzeczywi­

ście na kilkunastu morgach pól i łąk wło­

ściańskich obfite pokłady czystej rudy że­

laznej, tuż pod powierzchnią ziemi, z po­

wodu obfitości glinki żelaznej, miejscami absolutnie nieurodzajnej. Miejscowość ta na promieniu trzech wiorsto wy m dokoła jest otoczona wzgórzem dość wyniosłem, na którego środkowym spadku ruda występuje najobficiej, a przynajmniej najwidoczniej, bo na samej powierzchni ziemi, w formie

zbitej, jednolitej masy żelaznej, wymagają­

cej do wydobycia silnych oskardów, któ­

rych włościanie nie posiadają.

Stąd ani istotna głębokość, ani prze­

strzeń zawierająca rudę, narazie nie dają się bliżej oznaczyć.

Wieś Podbukowiec, leży pod wsią Kuro­

wice, w odległości siedmiu wiorst od sta-

J cyi Drogi Żel. Rokiciny, a 15 wiorst od m. Łodzi; pozycya więc dogodna do tran­

sportu. Przedewszystkiem atoli warto, żeby ktoś ze specyalistów zjechał z narzędziami do tego oczywiście zapomnianego, acz bo-

| gatego w milionowe może skarby zakątka, j i sprawdził obfitość i zawartość procentową ż--łaza na miejscu, w rodzimych jego zło­

żach, chociażby w przybliżeniu.

W niedalekiej odległości przy tymże trakcie obfitość wody w dużym stawie i rzeczce być może sprzyjałyby pobudowa­

niu zakładu fabrycznego.

Józef Zagrzejewski.

(j7 sprawie korespondencji dr. Wł. Dybow­

skiego.

W A? 48 i 49 Wszechświata dr. Wł. Dy­

bowski w korespondencyi podającej krótką charakterystykę nowego grzyba 01avaria n. sp. z godną pochwały przezornością po ­ wstrzymuje się od nadania nazwy g a tu n k o ­ wej opisywanemu grzybowi.

Rozpatrując się bowiem bliżej w rysunku i opisie grzyba z całkowitą pewnością stwierdzić możemy, że nie jest to nowy gatunek grzyba, lecz oddawna znana postać zwyrodniała Twardziaka luskowatego, Len- tinus sąuamosus (Schaeff) Schr, spotrzegana już przeze mnie w 1897 r. na ziemiach pol­

skich w Królestwie, w Karwaczu, pow.

przasnyskim.

J Dosyć porównać rysunek dr. Wł. Dy­

bowskiego z dołączonenn do mej pracy Spostrzeżenia grzyboznawcze (Pam. Piz.

tom XVII, dz. III, str. 30 - 34) zawierającej opis obserwowanej przeze mnie zwyrodnia- łości, aby, mimo różnic w wyglądzie ogól­

nym, stwierdzić identyczność obu potwor­

ności w szczegółach, t. j. w rozgałęzieniach szydłowatych i dłoniastych. W niedawno wydanem dziele B. Rostrupa (Plantenpato- logi, Kobenhavn, 1902, str. 411) podany rysunek zupełnie jest podobny w szczegó­

łach do obu wyżej wspomnianych, różnioa uwydatnia się w zakończeniu jednego z roz­

gałęzień kapeluszem, który ostatecznie stwierdza właściwe stanowisko w klasyfi- kacyi tego zwyrodnienia.

W dziele O. Penziga (Pflanzeateratologie,

t. II str. 567—568, Genua, 1894) podane

są szczegóły historyczne o znajdowaniu tej

potworności, która dawno już zwróciła u-

wagę badaczów. Począwszy od Aldrovan

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wszak przytoczony tu gest w zależności od sytuacji, w której się pojawia, i tym samym w zależności od słów mu towarzyszących, może nieść inne znaczenie; może być

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Aby odczytać liczbę minut, można pomnożyć razy 5 liczbę znajdującą się na zegarze, którą wskazuje wskazówka.. Przedstawia się to następująco: 1 na zegarze to 5 minut, 2

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

Z uwagi jednak na fakt, że w łodziach próbujących pokonać Morze Śródziemne znajdują się obok Erytrejczyków, Sudańczyków i Somalijczyków również Gambijczycy, Senegalczycy

– Noo, nie frasuj się tak, nie przystoi – uśmiechnął się zawadiacko Bóg Ciemnej Strony Życia.. – Świat przecież nie zaczyna się, a tym bardziej nie kończy