• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 77/78 (17/18/19/20 kwietnia 1992)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 77/78 (17/18/19/20 kwietnia 1992)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

m

1992

rycb

wa.

az

33-35

365

0 1 0 6674

50 2

dzieiy '.cej .00

0 1-0 6 70 4 g USmtJ JSKtCJf*

SS

1992 r.

nika,

3

Góia

7 Kpc

h do

itiona!"

się z:

wych.

,oszaco-

jlądać

irm].w.

ści 36.

stówką.

01-06726 |

0 , '

iOj

5.00

a, R£żai!9.

izdcwa

5.00

!d Krstoa

[Ja

.15.00

5.00

luksłcza,

Jasiśs&is-

ly sta)

5.00

i, 23 oraz

I S l I I I I K l d

J U T R O

W KIOSKU

„Mafia to stan umysłów, filozofia życia, koncepcja społeczeństwa, Kodeks moralny, szczególna wrażliwość Sycylijczyków.

W tym sensie mafioso jest każdy, kto zachowuje się z wyraźną dumą.”

„Mafia to świadomość własnej osobowości. Siła jako jedyny arbiter.

Obrażony mafioso nie czeka na prawo. Dałby dowód słabości.

Złamałby omerta - prawo, które mówi, że ten kto czeka na sprawiedliwość władzy jest słaby, niegodny szacunku.”

RACJE MAFII iEZĄ W SAMKU,

RACJE WROGÓW MA CMENTARZU

★ G Ł O G O W ★ G O R Z O W ★ LU B IN * Z IE L O N A G O R A ★

20 stron 3.000 zł

17.04.1992

^PATRYCEGO, ROBERTA,

RUDOLFA

. - i i l i l i j f i ) ^

--- '

^ 17.04.1992

ALICJI, APOLINIUSZA,

BOGUSŁAWA <®>

<lara — tac.

clarus -

jasny, wyraźny. Patrycy—łac.

palricius

- szlachetnie urodzony. Robert -staroniemieckie

hrod-

sława,

beraht-

jaśniejący. Rudolf—staroniemieckie

hrod-

sława, vo/f- wilk, ten, który zdobył sławę wilka. Alicja—zdrobnienie imienia Adelajda. Apoloniusz

~ grec.

Apollonios -

należący do Apollina. Bogusław — sławiący Boga. Adolf — staronie­

mieckie

Edelwoll-

szlachetny wilk. Leon — grec.

leon

- lew. Tymon — grec.

thymos -

dech, tycie, duch. Agnieszka — grec.

hagnos -

czysta, święta. Amalia — staroniemieckie

amal -

nlny,

gunt -

walka. Czesław — szanujący sławę.

Ur. 17 k w ietnia s ą w s z e c h s tro n n ie u zd olnieni. P r z e d e w szy stk im je d n a k to d o sk o n ali m ó w cy i c o s ię z tym w ią ż e św ietni politycy. Ur. 18 kw ietnia z a w s z e w y s tę p u ją w o b ro n ie s ła b s z y c h . W ytrw ale i u p a rc ie d ą ż ą d o w y z n a c z o n y c h c e ló w z tru d e m je o s ią g a ją c . Ur. 19 k w ietnia s ta r a ją s ię p o s tę p o w a ć tak , b y o s ta tn ie z d a n ie n a le ż a ło d o nich. Nie p r z e b ie ra ją w ś ro d k a c h c h c ą c z d o b y ć p e łn ię w ład zy . Ur. 2 0 kw ietnia p o trafią s o b ie w życiu p o rad z ić z e w szystkim , w ie c z n ie c z y m ś zaję c i nie m o g ą u s ie d z ie ć n a jed n y m m iejscu.

HALO, TU ..NOWA] (h

M

J M

M

n

■ P i f K

■ 1

W I E L K A N O C Z G W I A Z D A M I

GRAŻYNA TORBICKA — Przywykła do kuchni włoskiej.

Na stole w jej domu znajdzie się na pewno

colombci -

czyli gołą­

bek. brat polskiej baby wielka­

nocnej. Jest to ciasto drożdżowe wypieczone w kształcie gołębi- ro I cy przyozdobionej czekoladą i Ww Urni' ^ poniedziałek na obiad przygotuje Pn/

lcl1' K»ngole

(vongole to małe małże doste- se''ern *5o's^'c*1 sklepach) i befsztyk z polędwicy z AGNIESZKA FATYGA — Nie jest “królową kuchni”, nie może nawet spokojnie spróbo­

wać sił gdyż ta część jej miesz­

kania jest wyjątkowo mała. Przy śniadaniu najchętniej sięga po jaja z chrzanem. Niewiele w ży­

ciu ugotowała ale napisała kie- :'!szyk o tematyce kulinarnej. Oto on:

?'?«/»*

Z ^ l n t e l i c ,

j. 8,em stvk

i Libido ' y k'e <jM,

■ a , ° 'v ą ż

'tok i Pies.

‘"jest

lii

^bs(>!uti

‘na chwilka

Ach, tych chwil mieć

co rusz kilka

Ułożyła go kiedyś przygotowując siostrze kanapki na podróż.

U r

?.

W A BŁASZCZYK - Naj-

>! 1 ! bardziej lubi "wynalezioną"

j . przez siebie sałatkę. Oto przepis.

Ijjjtf1 * ' • Serhalum-warkoczrozszczepia- ..

J f

my na poszczególne włókna, szynkę kroimy w paski. Świeżą sałatę szarpiemy na kawałeczki, dzielimy na krążki parę główek cebuli, gotujemy jajko na twardo poczym dzielimy je na osiem części. Do tego papryka konserwowa, pokrojony pomidor, oliwki i jeden migdał. Zalewa­

my wszystko olejem z pestek dyni albo orzechowo- arachidowym. Następnie mieszamy i jemy.

MAGDA ZAWADZKA — Przygotowuje rodzinie zawsze pieczonego indyka. Rok temu wymyśliła sałatkę. Nazwała to

"rozpacz" bo skomponowała ją z tego co akurat miała w domu czy­

li: cykoria, banan, jabłko, suszo­

ne śliwki, por, rodzynki, trochę ananasa, mandarynka. Pokroiła to w kostkę, zalała sosem spreparowanym z majo­

nezu wymieszanego z dżemem żurawinowym. Ca­

łość posypała startym żółtym serem. Było pyszne!

(dyl)

^ k u r o * .

ZETRZYJ SREBRNĄ FARBĘ NA SWOJEJ

KARCIE TYLKO Z KWADRACIKÓW

OZNACZONYCH PODANYMI LICZBAMI I LITERĄ:

i g r a ł e ś n a g r o d ę o z n a c z o n ą n ad k w ad ratem

| ’L° to N o w e j” jeśli w tym k w a d ra c ie m a s z

?y id e n ty c z n e s y m b o le i n a g r o d ę

j® spod ziank ę jeśli p o d literą „ C ” ...

^ a z a ł a s ię cytrynka!

w karcie

NAZWISKO I IMIĘ

Fot. Marek Woźniak

K a n d y d a t k a n r 2 1

^ n n a B r o n i s z e w s k a Z i e l o n a G ó r a

S i s J i

— Hallo! Dzień dobry.

— Tak. — W słuchawce zabrzmiał młody kobiecy głos.

— Niedawno czytałam w prasie wasze ogłoszenie. O ile

dobrze zrozumiałam proponujecie samotnym panom dam­

skie towarzystwo.

— Zgadza się.

— Szukam pracy. Czy zgłaszam się za późno?

— Nie, skąd. Ciągle jeszcze potrzebujemy dziewcząt.

Wie pani, nigdy czegoś takiego nie robiłam

— przyznałam ze skruchą. —

Nie jestem pewna czy dobrze pojmuję wasze

intencje. Na czym dokładnie polega to “towarzystwo”?

— No wie pani, to jest... różnie. — Naiwne pytanie wyraźnie speszyło moją sympatyczną rozmówczynię.

— Co to znaczy — różnie?

— Och! — lekkie zniecierpliwienie To zależy od pani. od elokwencji...

— W każdym razie intymne kontakty są brane pod

uwagę?

— Oczywiście. Zakres usług jest szeroki.

— Jak wyglądają kwestie finansowe?

— W dzień za godzinę bierzemy 400 tys., z czego 250 jest dla pani. Taryfa nocna — 600 tys., z czego dla pani 400...

Przez chwilę zastanawiam się ilu mężczyzn w Zielonej Górze stać na taki luksus, ale tylko przez chwilę. W końcu... podstarza­

łych frajerów wszędzie jest pełno.

— Ile godzin w ciągu doby należy pracować?

— No cóż... najlepiej około ośmiu

Boże! Ośmu chłopów dziennie, czyja to wytrzymam? Szybka

W f

H

kalkulacja — stawka dzienna — 250 tys. razy osiem — dwa miliony, czyli w miesiącu w najgorszym razie 60 melonów.

— Nieźle!

— Jeśli z wiadomych względów nie chciałaby pani tego robić w Zielonej Górze, może pani pracować w Poznaniu.

— Co z mieszkaniem?

— W Poznaniu dysponujemy wolnostojącym domkiem z poko­

jami.

— Chyba jednak zdecyduję się na Zieloną Górze. Proszę

powiedzieć jak to wygląda technicznie, czy muszę być stale

dyspozycyjna?

— Tak, mogłaby pani być pod telefonem, albo siedzieć u nas w firmie i czekać na zamówienie.

— Czy znacie swoich klientów, czy coś o nich wiecie?

— Nie, jedzie pani pod wskazany adres, właściwie w ciemno.

To wydaje się trochę niebezpieczne.

-— Z rozrzewnie­

niem pomyślałam o porządnych i bezpiecznych burdelach, opiekuńczych burdelmamach. Kiedyś to były czasy...

— Co będzie jeśli w pewnym momencie zrezygnuję?

— Nic. Może pani zrezygnować w każdej chwili.

— Dziękuję pani. Muszę to przemyśleć.

— Dodam jeszcze, że o ile nie jest pani nigdzie zatrudniona możemy podpisać normalną umowę o pracę, z ubezpieczeniem włącznie.

No, no — wkracza Kodeks Pracy. Tego w dawnych burdelach chyba nie było. To brzmi zachęcająco...

Dominika PŁOMIŃSKA

Jak działa SEXDESANT cztajw jutrzejszym

WEEKENDZIE GN

Fot. Marek Woźniak

Z a p r o s i ł b y m K u r o n i a a n i e W a ł ę s ę

Na sporządzonej w ten sposób liście chętnie oczekiwanych gości

pierwsze m iejsce zajął Ja c e k Kuroń, drugie Ewa Łętowska

(o szczegółach czytaj na str. 12)

W i e s ł a w C h r z a n o w s k i P o l i t y c y ’ 9 2

(2)

W esołych Świąt G a z e t a N ó w a NR 77 * PIĄTEK - PONIEDZIAŁEK * 17-20 KWIETNIA 1992

“Przechodząc z g m a ch u sądu do karetki wię­

zien n ej rozpoznałem - na krótką c h w ilę -za p a c h i kolor wieczoru. W ciem ności m ego więziennego w ehikułu odnajdyw ałem jed e n p o drugim , ja k b y na dnie zm ęczenia, w szystkie znajom e odgłosy miasta, które kochałem i tej szczególnej pory dnia, h> któ rej zazw yczaj czułem się d obrze...”

Taka m ysi “ułaskawiła "pew nego bohatera lite­

rackiego, który zabił. Tę myśl dedykuję m ecenaso­

wi B enkow i Banaszakowi, który sporządził kitka tygodni temu “List gończy za Sławomirem G. ”.

Traktuję te słowa ja k o mowę obronną na swoją korzyść. Proszę o łagodny wymiar kary za to, że - ja k to określił - opuściłem dwukrotnie “stałe m iej­

sce pobytu na drugiej stronie M agazynu ” i udałem się “z pięściam i w kieszeniach " na pojedynek z kolejną zielonogórską wiosną. Na poszukiw anie

"koloni wieczoru", “odgłosów m iasta", “szcze­

gólnej pory dnia", porzucając sw ój “więzienny wehikuł ” w poczuciu, że czas ja k i nastał, to nie je s t ta “pora świata, w której czuję się dobrze".

Poszedłem się “n a ży ć ”. Taka ju ż moja m oral­

ność - “czułem , że nie było m i przeznaczone zostać wielkim b a n d ytą ” - zostałem przynajm niej

“średnim zbiegiem " z niejasnym poczuciem winy, Z niejasnym wyrokiem, którego sentencja brzmi właśnie - “na krótką chwilę Jeśli nie da się nic

iui w ieczność" to m oże chociaż “na wiosnę ”? Na wredną, zielonogórską wiosnę oddać się we wła- t^jJanie ja kie jś mocy, a nie “zw ykłej porze Bo czyż

to nie okrutne, m ów ić sobie wieczorem “ju tr o o zwykłej porze będę... i nie wiadomo ja kim p ra ­ wem kierow ać czasem. N azyw ać go “swoim cza­

sem .’ Trudno, lubię się pozbyć czasu, choćby na krótką chwilę...

Kiedyś w ja k ie jś toalecie publicznej napisano

“J u tro się nie odbędzie ”. A leż to m usiała b yć ulga.

Zresztą słowo ju tr o sam o w sobie budzi opór — ja k to, znowu? “Ju tro je s t dziś, tyle że ju tr o ” — przeczytałem gdzieś. “Jutro, które j u ż wcale nie je s t ju trem , znow u p rzyjdzie” — nastraszył mnie Kawafts i zwiałem w ciepłe, puchowe, bezpieczne bo ju ż nie istniejące "wczoraj".

Ale ja k zwykle dosięgnął mnie Topór Wiosny, Wyrok Wiosny, Grób Wiosny, W ieczność Wiosny, P otw ór Wiosny i ot, wróciłem, aby dalej, z pokorą statystow ać w tym zbiorowym happe­

ningu rzeczywistości, w tym^ naszym zbiorowym

“niebycie", w tym bo­

lesnym “za-myśleniu ”,

“prze-m yśleniu ",

“prze-m ęczniu".

Poddałem się wiosen­

nej rezurekcji, wiosen­

nej chwili niemyśłenia, ciem ności więziennego wehikułu. Chociaż t , w ciąż wierzę m yśli - w W * tym roku rację przyzna­

j ę wiośnie. Jest ja k na­

iwna baśń - niepodległa

“czasom O reszcie pom yślę jutro, chociaż

' w tym wypadku nie liczę

na ułaskawienie. Jedy­

nie czysta, leniwa m yśl Fot. K r z y s z to f M ę ż y ń s k i nie ™ zabi- x ■ ja. Juz sztuka, która je s t

“roz-m yślna”, "prze- kształtna przekuwa człowieka na zawsze: w ka­

płana a lbo w małpę.

A wiosna ? N ajw yżej w “ludzkiego zbiega ”.

Sławomir GOWIN

r

C e n t u ś

Krukowskie zabytki jak ludzie. Starzeją się i słabną.

Cegły z ich murów wypadają niczym zęby, na Plan­

tach rozsypują się pomniki pod dotknięciem ręki.

Miasto ciężko, bardzo ciężko choruje. Kiedyś Nową Hutę chciano zamknąć, bo pyły z je j kominów kru­

szyły mury kamienic. Wtedy więcej mówiono o mu- rach niż o ludziach. Świadomość krakowian bom­

bardowano statystyką: a to że w ciągu roku wmurach okalających Kraków wymienić trzeba było w ciągu roku aż 50 tysięcy sztuk cegieł, a to musiano wykwa­

terować z ul. Floriańskiej czy Grodzkiej kilka rodzin, bo kamienice groziły zawaleniem, a to przekopano 1000 metrów sześciennych wawelskiego wzgórza tt’

poszukiwaniu fundam entów kościoła, który stał tu ponoć przed wiekami.

Obrady Społecznego Komitetu Odnowy Zabyt­

ków Krakowa były tak sam o ważnym wydarzeniem jak sesja Sejmu. Co kilkanaście dni przypom inano Polakom, że Kraków jest miastem otoczonym szczególną opieką UNESCO, że je g o 12 zabytko­

wych zespołów posiada najwyższą klasę światową.

Przy okazji na przykładzie Krakowa uczono histo­

rii Polski, co było podobnym do Sienkiewiczo­

wskiego: “K upokrzepieniu serc".

D ziś o krakowskich zabytkach cicho, tak cicho, Że a ż wstyd mówić. Obrady Społecznego Komitetu O dnowy Zabytków Krakowa przechodzą bez n aj­

mniejszego echa, nie przyjeżdżają j u ż goście ze stolicy, polonijni biznesm eni przestali ju ż p am ię­

tać, że ii' ogóle taki kom itet istnieje. Zresztą słowo

“kom itet ’ ’ bardzo się teraz źle kojarzy, więc ludzie wolą wszystko co z tym słowem związane om ijać ż daleka. Takie czasy.

Posiedzenia komitetu przypom inają obrady c hi­

rurgów, którzy ju ż wiedzą co trzeba operować, ale nie m ają ani skalpela, ani żadnego innego instru­

m entarium potrzebnego do przeprowadzenia ope­

racji. Anestezjolodzy też raczej nie budzą zaufania

— bowiem, chociaż zm ieniły się podobno czasy, pozostał "klucz ", m echanizm doboru honorowych

członków komitetu. Są nim i naczelni jed n e j czy drugiej redakcji, ktoś tam z ramienia wysokiego urzędu, a w każdym razie zprom inenękiego chowu.

P rzyjdąalbo i nie, wypiją kawę czy herbatę, w ysłu­

chają co mają do powiedzenia fachow cy i rozejdą się, odnotowując w swoim życiorysie zaszczytną fu n kcję członka Komitetu Odnowy Zabytków K ra­

kowa. Bo Kraków w ciążjeszcze pozostaje m agicz­

nym słowem, nobilitującym miejscem, które zaw ie­

ra przede wszystkim przeszłość. Tymczasem od środka je s t Kraków “kupką nieszczęść, dziadem proszącym o jałm użnę, ruiną kulturalną, piekłem różnej maści filozofów życia i praktyków od sied­

miu boleści. Cóz, mógłbym sypać przykładam i, ale przeciez naprawdę nie chodzi o skutki lecz o p rzy ­ czyny. Jakie są skutki nowego układu kom unikacyj­

nego Krakowa — każdy widzi, co znaczą d ziś kra­

kowskie teatry — również, spór o Radę M iasta pozostawiam bez komentarzy.

Zagalopowałem się. M iało być o zabytkach...

Wielkie hasła wołały kiedyś do narodu, że ratow a­

nie Krakowa je s t jeg o obowiązkiem, że wpłaty na Społeczny Fundusz Odnowy Zabytków są hono­

rem, ścigano się kto więcej da, kto bardziej p o m o ­ że. Do Krakowa przyjeżdżały ekipy budow lane z całego kraju. Odnawiając obiekty, ratowały św ia­

dectwa polskiej kultury. Prawie każde polskie w o­

jew ództw o miało w Krakowie sw ój dom kultury, ja k ie ś swoje przedstawicielstwo, regionalną re­

strukturyzację czy kawiarnię. 1 m a g le — ja k m ie­

czem odciął. Najcenniejsze zabytki św iata stały się ja k b y wyłączną własnością Krakowa, bogactwem, które się ma, a które zamiast pow iększać kapitał, prow adzą do zubozenia właściciela. Kraków ze swoją biedą nie jest, w stanie zapew nić zabytkom naw et minimum egzystencji. To też spotyka się w centrum m ieszczańskie kamienice, podparte od strony podw órka ogrom nym i belkami. Brakuje p ie ­ niędzy by uratować, co jeszcze nadaje się do rato­

wania. Gwoli prawdy, ogromnym wysiłkiem o stat­

nich lat wyremontowano wiele kamienic w cen trum Krakowa. M iały one pierw otnie służyć dla celów kultury, tak przynajm niej tłum aczono loka­

torom, których trzeba było wykwaterować. Tym, którzy nie chcieli się zgodzić z takim rozwiązaniem, obiecano, że powrócą do swych m ieszkań p o wyre­

montowaniu. Żadnej z tych obietnic nie dotrzym a­

no. W yremontowane lokale przejęli biznesmeni, lub właściciele, powróciwszy tu p o 45 latach nie­

obecności w kraju, wyremontowane mieszkania sprzedano nowym właścicielom za — ja k mówią w Krakowie marne g ro sze ”. Wymieniły się elity, m echanizm pozostał ten sam.

Tymczasem liczby związane z. krakowskimi zabyt­

kami krzyczą. Dotacje na remonty z urzędów central­

nych nie zaspokajają połowy potrzeb, zmniejszyła się hojność krakowskich zakładów przemysłowych, któ­

re same nie mają pieniędzy dla swoich ludzi, w mentalności nowych biznesmenów nie napisany j e ­ szcze został rozdział pod tytułem: “Zabytki Krako­

wa , kraj tak jakby o zabytkach zapomniał. Tylko w roku ubiegłym 29 województw zapomniało w ogóle, że Kraków istni eje, żejego zabytki czekają na pomoc.

Z 29 województw nie napłynęła na konto Społeczne­

go Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa ani jedna złotówka. W tym roku będzie pewnie jeszcze gorzej.

Na szczęście zabytki starzeją się godnie i bez. skargi,, pozostawiając poronj/fym rozliczanie się ze wstydu.

O Krakowie najbardziej pam iętają jeszcze mie­

szkańcy województw rzeszowskiego i warsza­

wskiego, ja kb y na przekór utartym schematom waśni między starą a nową stolicą. Czytelników

Gazety N ow ej" zainteresuje pewnie, ja k na tym tle wypadają mieszkańcy Zielonej Góry? W roku ubiegłym wpłynęło do Krakowa 6 wpłat w łącznej wysokości 26.000 złotych.

Wokół odnowy krakowskich zabytków w ostatnich dwóch latach narosło wiele kontrowersji. Głośny był spór o metodologię rewaloryzacji Barbakanu, o to, ja kie zabytki mają pierwszeństwo w ratowaniu, wre­

szcie dość skutecznym hamulcem stała się niepew­

ność czy po odnowiony społecznym wysiłkiem zaby­

tek nie wyciągnie ręki ja kiś je g o prawdziwy czy domniemany właściciel. Żal patrzeć, przestałem chodzić po krakowskich zakamarkach, za dużo tam belek podpierających stropy, za dużo pustych stra­

szących okien, za dużo smutku.

Witold ŚLUSARSKI

W y e k s p o r t o w a ł e m s i ę

W m om encie, g d y ten e g ze m p la rz g a zety zn a j­

d zie się w rękach Sza n o w n ych C zytelników , a u ­ to r będ zie j u ż w Sydney, ba rd zo c iężk o pracujcie n a d rozbaw ieniem , za in tereso w a n ie m i zm u sze­

niem d o w ysłuchania k ilku d ziesięciu tam byl- ców, a także, co n iem n iej ważne, n a d w yprosto­

w aniem ich m yln ych — na o g ó l -— •są d ó w o Polsce. K o lejn o ść w ym ienionych c zyn n o ści je s t n iep rzyp a d ko w a : rozbaw ić, b y sk u tec zn iej in- doktrynow ać. Z a w s ze ' tak robię. T a m b ylcy w w iększo ści b ę d ą P olakam i, a c zk o lw ie k d o ­ św ia d czen ie uczy, że za w sze p r z y o k a zji takich w yja zd ó w p rz y tra fia m i się ta kże i a u d yto riu m zło żo n e ze stu d en tó w E a st E uropean, Russian, o r P o lis h Studies, któ rych in doktrynuje w ję z y k u lekko zb liżo n ym d o angielskiego.

In teresy w k raju sz ły o sta tn io nienajlepiej, j a ­ k o ś wciąż, nie u d aw ało m i się zrestrukturałizo- w a ć i p o g rą ża łem się w co ra z g łęb s ze j recesji, w ięc p o m y śla łem sobie najpierw , że m o że się oflaguję, p ó jd ę n a B elw eder, p o p ikie tu ję Sejm , p o lem je d n a k d o szed łem d o w niosku, że n a jle ­ p ie j będzie ja k się w yeksportuję. N a trochę, tak g d z ie ś — p o w ied zm y — na k ilk a tygodni. N iech rzą d p rem iera O lszew skiego m a satysfakcję, że tt’ tym je d n y m p u n k cie p o p a rłe m je g o p o lity kę g o spodarczą: czyn em p o p a rłe m hasła p ro e k s­

portow e.

T o w a r p ro d u k u ję m a ło ch o d liw y w kraju, co zresztą j e s t m o ją w yłą czn ą winą, bo u piera m się

p r z y g a tu n ka ch kupow anych tylko p rz e z n ielicz­

nych ko n eseró w (zapew ne in aczej a k u ra t nie potrafię, w ięc na w szelki w ypadek sta ra m się zrobić z tego cnotę), ale za gra n icą na szczęście o d czasu d o cza su udaje m i się o d k ry ć ja k ie ś n ow e ryn ki zbytu. P o ra z p ier w szy w życiu będę w Perth, n a T a sm anii i w N o w ej Zelandii. M o że tam zn a jd ę j a k ie ś nie w yeksploatow ane d ę ty ch - c za s p o k ła d y p u b liczn o ści. O, niełatw o je s t zn a le źć m iejsce niezd ep ta n e je s zc ze no g ą p o l­

sk ieg o a rtysty!

Jestem w tek szczęśliw ej sytuacji, że jeżd żę ze sztuką m alo o Ę p d o w ą . W zasadzie trudno sobie w yobrazić obsadę m niej liczną: jed n a osoba. B ę ­ dąca jednocześnie autorem, więc nie trzeba niko­

m u p ła c ić tantiem, nie śpiew am (niestety nie um iem ) więc nie trzeba opłacać akompaniatora, co zaw sze dotychczas sprawiło, że naw et garstkćt biletów sprzedanych na “w ieczór autorski " b y ła w stanie p o b y ć koszty przyjazdu do ja k ie jś głuszy typu K anzus City, M emphis, czy San Francisco, a przy’ sporej garści także i wyżyw ienie (jem dużo).

D zięki tak rozsądnie pom yślanem u rachunkowi ekonom icznem u zw iedziłem J u ż potężny kaw ał świata, spadając ja k ja strzą b na wszelkie sioła i osady, w których tliło się życie i w których udało się w ytropić kilka osób posługujących się językiem polskim .

W w ielu m iejscach byłem pionierem i poczytuję to sobie za p o w ó d do chwały. Sam sobie będąc m enedżerem , żeglarzem i okrętem m ogłem ryzyko­

w ać spotkanie w miejscach, do których nie p o w a ­ żył by się wlec zespołu żaden zaw odow y impresa- rio w obaw ie że zbankrutuje. D zięki tem u udało m i się odkryć wiele skupisk polonijnych, sp ra w ić tym skupiskom trochę przyjem ności, a także w wielu wypadkach zainicjow ać życie zbiorow e skupiska, które do czasu m ojej w izyty w ogóle nie wiedziało, ż e je s t skupiskiem. Wiele takich ż y ć zbiorow ych w USA prosperuje do d ziś i jestem z tego bardzo dumny.

C zasam i ko szt b en zyn y się nie zw racał. M ie j­

sca klęski fr e k w e n c y jn e j za zn a cza łem w n o te s i­

ku w raz z liczbą widzów. P rzez d łu ższy cza s na czele b yło m ia sto T ucson A rizo n a (20 w idzów ), p o te m P o rtla n d O regon (18), p o te m F a irb a n ks A la ska (16) c h o ć tu się w c ią ż w ahałem , czy m ożna p rz y z n a w a ć F a irb a n ks n iec h lu b n ą p o z y ­

cję ou tsid era w sytuacji, g d y tem u sa m em u m ia stu m ó g łb y m p rz y z n a ć n a g ro d ę za reko rd o w o w yso ką fre k w e n cję , bo w ysta rczyło tylko zm ie ­ n ić sp o só b obliczenia: na w ieczó r w F airb a n ks p rz ys zło o só b 16, ale cała P olo n ia fa ir b a n k s k a liczyła w ó w cza s o só b 17, co oznacza, że p r z y s z ­ ło g ru b o p o n a d 90 p r o c e n t w szystkich p o te n ­ cja ln ych w idzów . P rzyszła p ra w ie cała p o p u la ­ cja ! A p o n a d to ta je d n a oso b a co n ie p rzyszła, b yła uspraw iedliw iona, bo p o jec h a ła w ła śn ie z.

w izytą do P olski. P ro b lem ro zw ią za ł się sam ja k i ś cza s p o tem w m ie jsco w o śc i W isconsin D ells i to ro zw iązał radykalnie. P a d l reko rd nie d o p o b icia : na sp o tka n ie nie p rz y s ze d ł nikt.

J a oczyw iście p rzyszed łem i k w a d ra n s o d c ze ­ kałem . M a m taką zasadę, że n ie u zn a ję o d w o ły ­ w ania w ystęp u z p o w o d u za m a łe j ilo ści w idzów . In d yw id u a ln y w idz k u p u ją c b ile t zaw iera ja k ą ś u m o w ę z artystą i nic g o nie obchodzi, że nagle oka zu je się w idzem jed y n ym . A rtysta — je ż e li je s t czło w ie kiem uczciw ym w interesach — w i­

n ien go, tego sw e g o jed n e g o , je d y n e g o d o p ie ­ ś c ić a rtystycznie, s ta w a ć p o w in ie n na g ło w ie by g o ja k o ś z a b a w ić n a ju d a tn iej j a k tylko potrafi, p rz e z g o d zin ę co najm niej.

P ow spom inałem m oje klęski frekw encyjne, aby uśw iadom ić Państwu, że życie artysty nie zawsze je s t usłane różami, ch o ć owszem, byw a i m am nadzieję że w Sydney będzie. A skoro j u ż zahaczy­

łem o m oje przygody am erykańskie (które na sta­

rość m oże opiszę) to p rzy okazji zdem entuję pew ne podejrzenia, którym m nie co pew ien czas częstują słuchacze, otóż p o raz n-ty oświadczam, że nigdy nie byłem emigrantem. Łaska paszportow a, której nie dostępowałem o d 1981 roku spłynęła na mnie dopiero w 1988 i dopiero w tedy zacząłem egzoty­

czne podróże, wyjeżdżałem i wracałem kilkakrot­

nie. Przedtem bez chw ili p rzerw y baw iłem w P ol­

sce, o ile słow o “baw iłem ” m oże o d daw ać sens tego stanu.

I tyle na p o że g n a n ie sta reg o kraju.

M o że uda m i się z a ją ć P aństw a za tyd zień p rzy p o m o c y ja k ie jś ko resp o n d en cji " S p o d S p o d u ".

L u b za d w a tygodnie, w za leżn o śc i o d h um o ru poczty.

Kościół stoi na wzgórzu. Widać go ze wszystkich stron. Oto­

czony murem i pięknymi wiekowymi drzewami, które tu

strzegą tajemnicy duszy, ludzkich rozterek, niepokojów i

radości. Jest niedziela wczesne popołudnie.

Drogą od północy, poprzedzani przez czterooso­

bową orkiestrę, zbliżają się młodzi: Dorota i A n­

drzej. Przy bramie zatopionej w mur przykościelny orkiestra ustępuje m iejsca młodej parze. Ona — w białej sukni z welonem. On — w aksamitnym gra­

natowym garniturze, na który m ateriał przysłał szw agier wprost z Paryża. W chodzą w bramę, ni­

czym w jutro, którego nie znają, ale w które wierzą ja k ich ojcow ie i dziadowie. W chodzą więc bezpie­

czni wiarą, że ju tro będzie dla nich szczęśliwe.

Dziś jest ślub! Dziś będzie wesele! Palą się w kościele w szystkie światła. G oście zasiedli w ła­

wkach, stanęli pod chórem. Przy bocznym ołtarzu parafialna orkiestra rozkłada nuty. Żeni się gospo­

darski syn. Kościelny zdecydow ał się zapalić naj­

w iększą świecę. Robi tak tylko przy największych okazjach.

Jeszcze cisza.

Nagle z wysokości chóru w kierunku ołtarza roz­

poczęła podróż przejmująca melodia. Klękają mło­

dzi, drżą im ręce, serca biją by nie przeszkadzać tradycji. Za plecami rodzice, świadomi, że zostają sami. Jedyne to pożegnanie ludzi, gdy trzeba się radować a nie smucić. Uczucie jest jednak silniejsze od rozkazu, myśl o jutrze jest m ocniejsza od wspo­

mnień z w łasnego ślubu .M atka Pana M łodego ocie­

ra ukradkiem łzy — ostatni z czterech synów opu­

szcza dom rodzinny.

Pierwszy był Janek. 12 lat temu wyjechał na W y­

brzeże. Pracuje w stoczni. Teraz stoi pod chórem z synową. Gdyby nie ślub Andrzeja, pewnie by tu nie przyjechał... Kiedy był tu ostatni raz jeszcze m iesz­

kali w starym domu, czyli m usiało to być cztery lata temu. Mury mogą być dla niego obce, ale matka...?

Łzy znowu napływają do oczu. A niech tam. W szy­

scy wiedzą, że m atka na ślubie syna ma prawo płakać. W szyscy?

Nie! Synow a nie może tego widzieć, to byłaby dla niej zła wróżba, chociaż m iędzy Bogiem a prawdą

— to przecież są łzy Janka. Nie, to nie jest zły chłopak. O imieninach, urodzinach, o świętach pa­

mięta, telegram lub list przyśle. Najgorzej było w 1980. Żadnych informacji. Chciała jechać do G dań­

ska, ale Andrzej — najm łodszy, leżał wtedy w szpi­

talu, donosiła mu rosół co trzy dni. Co trzy dni ubywała kura w kurniku. Lekarze niezbyt chętnie patrzyli na te słoiki z rosołem, ale ONA wiedziała:

rosół je s t najlepszy, daje siłę. Pam ięta z własnego dzieciństwa: kiedy leżała chora — matka też kury nie żałowała. I co? Andrzej chłop jak tur. Niejedna sąsiadka zaglądała do niej z córką, niby na pogaw ęd­

kę, a na A ndrzeja ślipia strzeżyły.

Nikt matki nie oszuka. M artwiła się nawet trochę- bo Andrzej nigdy żadnej dziewczyny do donui nic przyprow adził. W kolejce pod sklepem też nigri \ nic nie słyszała o Andrzeju. On sam o dziewczynach domu nie mówił. Dopiero rok temu — pamięta dobrze — wybierała się w niedzielę do kościoła, kiedy Andrzej jak na złość zamknął się w łazience:

— D ługo będziesz się kąpał? — spytała prze?

drzwi.

— Dwie godziny, mam uśka (bo on zawsze do Nici mówił: mamuśka).

— Kąpiesz się ja k do ślubu.

— Ż eb yś wiedziała. Za p ó ł roku będziesz muild synową.

Zdaw ała sobie z tego sprawę, że to musi kiedyś nastąpić, czekała na to. Ale wiedziała też, że od tei chwili kartki z kalendarza będą opadać dla niej jak liście z drzew w jesieni.

A dopiero zaczynało się życie. Dom nowy pobu­

dowali, traktora się dorobili, m ałą szklarnię też po­

stawili. Czasu było więcej. W niedzielę, to i gazetę mogła przeczytać...

* * *

“M ałżeństw o p rzez Was zaw arte j a pow agą Ko­

ścioła katolickiego potw ierdzam i błogosławię- "

— Ksiądz zrobił znak krzyża i wszyscy w kościele ten znak powtórzyli. Tylko ONA zatrzym ała się w połowie. R ękazastygła na piersiach, zimny pot obła*

Ją od stóp do głów, poczuła przejm ującą słabość. V' bocznych drzwiach kościoła zauw ażyła Antka!

Stał wyprostow any z głow ą do góry. Jak mogła nie zauw ażyć wcześniej jeg o płowej czupryny? N ik t"

całej wsi nie miał i nie ma takich włosów jak Antek Był zawsze uparty. Jeszcze dzieckiem będąc, ośw iadczył Jej, że do fryzjera nie pójdzie. M u sia ł mu te loki w nocy — kiedy spał — obciąć.

Nie wierzyła, że przyjedzie. Żona Antka opowia­

dała sąsiadom, że nigdy nie zapomni jak teściowie odmówili jej pożyczki na samochód. A mieli w'tedy pieniądze uskładane na tynkowanie domu. Murarze mieli przyjść za parę dni.

Co tam sam ochód... Dla nich ważny byl przede w szystkim dom. A ntek zapowiadał, iż sprowadzi >ię z powrotem do M ichałowic z całą rodziną, pole oJ sąsiadów odkupi, ojciec da mu połowę swojego ■ będzie gospodarzył na ojcow iźnie. Czy m ogła wte­

dy dać pieniądze na samochód?

cd str. !1 /li

-W,

Jak i

polsi

(3)

NR 72 * PIĄTEK - NIEDZIELA * 1 7 - 20 KWIETNIA 1992 G a z e t a N o w a

Od poczęcia do dojrzałości

S T A N P O S I A D A N I A

Od początku maja br. uprawom ocni się nowy Kodeks Etyki Lekarskiej, który został zatwierdzony po burzliwych obradach kilka m iesięcy wcześniej. Źródłem kontrowersji było w prow adzenie praktycznego zakazu dla lekarzy wszelkich form spędzania płodu. Niezależnie od zajm ow anego stanowiska, eksperci godzą się, że skutkiem nowego dokum entu będzie skokow y w zrost urodzeń. Jaki jest stan posiadania polskiej służby zdrowia i placów ek ośw iatowych? Czy są przygotow ane do zw iększonych zadań?

W 1990 r. w m ieście było 1609 poradni ginekologicznych, na wsi — 994. W czesnem u prowadzeniu ciąży poddało się w m ieście 57 procent ciężarnych, a na wsi 35 procent. . . .

W tym samym roku funkcjonow ało 1914 poradni dla dzieci m iejskich i 1175 na wsi. Pracowało w nich odpowiednio: 4300 i 870 pediatrów. W czesną opieką objęto w m ieście 85 procent noworodkow , a na wsi

— 76 procent. __ . . . ,

W spółczynnik zgonów niemowląt wynosił 15,8 prom illa w 1989 roku i jest stosunkow o wysoki.

Najwyższy wskaźnik um ieralności zanotow ano w wojew ództw ie łódzkim (21,8 prom ila), a najniższy w olsztyńskim (9,4 promila). W ażnym problemem społecznym są wczesne porody: ok. 10 procent urodzeń iduży udział matek m łodocianych w wieku 15-19 lat. Stąd służba zdrowia potrzebuje lepszego w yposażenia 465 oddziałów noworodków w polskich szpitalach. M ają one podstaw ow ą aparaturę, ale najczęściej Przestarzałą lub zużytą. W każdym pow inien znajdować się ultrasonograf, kosztujący minimum 20 tysięcy dolarów. Potrzeba też m. in. 50 inkubatorów do intensywnej terapii za — w sumie — 400 tysięcy dolarów,

>50 respiratorów za 3 min dolarów, 56 karetek “ R” z przenośnym inkubatorem — razem kosztują 12 mld

złotych. ... . . . . .

27 mld złotych w cenach z 1990 roku kosztuje kontynuowanie program u promocji karmienia piersią, ale

daje on w ym ierne oszczędności, ja k każda profilaktyka. . . . .

D ramatyczna sytuacja panuje w specjalistycznym pionie leczenia. O becnie rodzi się rocznie 6000 dzieci z wrodzoną wadą układu krążenia, a operować m ożna tylko 600. Z reszty um iera 50 procent w pierwszych

miesiącach życia. , .* .. , .

W 1990 roku liczba żłobków wynosiła 1412 i powoli spadała. Podobna tendencja zaznaczyła się w liczbie Przedszkoli. Z przyczyn prawno-finansow ych (przejście na garnuszek ubogich gmin, likw idacja placówek Przy PGR) zam yka się te placówki. W 1990 roku w ychow anie przedszkolne objęło 47 procent dzieci, z

tego w m iastach 55 procent i na wsi 35 procent. , j ■ i

W 1990 roku w całym kraju było 55 dom ów małego dziecka z 3600 m iejscami. W 22 z nich wydzielono

>51 miejsc dla matek, które nie m ają m ożliwości sam odzielnego zaopiekow ania się dzieckiem , a skorzy­

stało z nich ponad 200 kobiet.

W 289 dom ach dziecka przebywało 15 000 wychowanków. A ż 73 procent z nich to sieroty społeczne, a

nienaturalne. „ . ,

Umieralność dzieci i młodzieży w Polsce należy do w yższych w Europie. G łów ną przyczyną zgonow są urazy i zatrucia. W yraźna jest nadumieralność chłopców i dzieci wiejskich. Około 70 procent młodzieży rna chore zęby, a co dziesiąte cierpi na rozmaitego typu zaburzenia. Ocenia się także, że 20 piocent dzieci w wieku szkolnym wykazuje odchylenia od normy psychicznej, fizycznej, społecznej lub emocjonalnej.

. ' Michał SOCHA

C z y b ę d z ie m y s tr z e la ć d o s ie b ie

W prognozach politycznych nieśmiało, ale coraz częściej przewija się teza o osiągnięciu przez obecny kryzys społeczno-gospodarczy poziomu, na którym zwykło wzbudzać się zagrożenie terroryzmem. Bezro- bocie, brak perspektyw, zwłaszcza dla radykalnego, młodego pokolenia, czy wreszcie arogancja niektórych ogniw władzy — t o zaczyn desperacji znany z historii. Czy będziemy strzelać do siebie?

Urząd Ochrony Państwa, jak twierdzi jego anonimowy funkcjonariusz, nie lekceważy problemu, pilnie analizuje się tu zagrożenia wynikające z narastającej frustracji społeczeństwa, postępującej fascynacji Przemocą, dostrzeganej wśród subkultur młodzieżowych; brutalizacji przestępczości kryminalnej, która rautuje na patologiczne postawy radykałów politycznych. Radykalizacja postaw młodzieży niewątpliwie trafi na podatny grunt — chociażby powszechną już teraz w Polsce dostępność broni. Gazowy pistolet 1 1 bez trudu daje się przerobić na broń miotającą ostrą amunicję. Broń automatyczna z byłej Armii Radzieckiej jest szeroko dostępna po cenach bazarowych. Nie ustaje też przemyt środków rażenia. Jak na razie jest to

^grożenie potencjalne — poza przypadkami wrzucenia granatu gazowego do ambasady Izraela i podpaleń obiektów wojskowych w Grudziądzu, nie bylo więcej przypadków kwalifikowanego terroryzmu. Zresztą

°ba te ataki były dziełem znanego już. urzędowi tzw. Ludowego Frontu Wyzwolenia. Jak twierdzi nasz r°zmówca — WOP “nie śpi spokojnie, ale też nie staje na rzęsach, to rutynowa działalność prewencyjna . Policja już od długiego czasu tworzyła i doskonaliła oddziały antyterrorystyczne. Uczestniczyły one nie tylko w zwalczaniu przypadków kwalifikowanego terroru, ale także w niebezpiecznych akcjach przeciw

^ykłym kryminalistom.

Straż Graniczna, według jej rzecznika, kpt. Jorlawa Żukowica, ma speegrupy antyterrorystyczne, pirote- cbników do rozbrajania bomb i psy wyszkolone do ich wyszukiwania. Część tych fachowców szkolono w banach Zjednoczonych, m.in. w zakresie zabezpieczenia lotnisk i prowadzenia walki na pokładach Saniolotów pasażerskich. Straż wniosła doświadczenie i wynikające z niego przewidywania do projektu usta\vy antyterrorystycznej. Oczekuje się, że to uregulowanie prawne ułatwi zwalczanie zagrozema.

Służba Ochrony Kolei poważne traktuje zagrożenie terroryzmem. Nie jest to dziwne, bowiem 24 tys.

kilometrów trakcji kolejowej wraz z infrastrukturą techniczną to łakomy kąsek dla uzbrojonychdesperatów.

Jak uczą doświadczenia kolei brytyjskiej, nękanej od tygodni bombową ofensywą irlandzkich terrorystów, sP°Wodowane atakami przerwy w ruchu owocują dużymi stratami materialnymi i rozgoryczeniem pasaże­

rów. p0isce SOK, mimo niedoboru ludzi, pieniędzy oraz specjalistycznego sprzętu, jest przygotowana do obrony newralgicznych obiektów PKP, w tym głównie dużych dworców, tuneli i wiaduktów.

Tak więc wszyscy są czujni i nie widzą podstaw do nadmiernych obaw. Jest to jeden z nielicznych w Polsce przypadków, gdy agenda rządu jest w pełni gotowa do przyjęcia wyzwań nowego wymiaru

eUr0Pejskosci- Andrzej MURAW SKI

S Ł O W N I K

C Z Ł O W I E K A I N T E R E S U

Away to po polsku — z dala, hen; bear — niedźwiedź; buli — byk; stag jeleń; nearbys pobliża.

Takie wyjaśnienia znajdą państwo w “normalnych” słownikach. Jednakże dla ludzi interesu te angielskie Wyrazy oznaczają zupełnie co innego. Away to amerykańskie określenie transakcji, notowań lub cen Pojawiających się na giełdzie, odbiegających od typowego poziomu cen bieżących. Bear to gracz na zniżkę, inwestor, który sprzedaje “na krótko” w oczekiwaniu spadku kursu, ceny towaru akcji lub obligacji, licząc na ich odkupienie po niższej cenie. Buli to jego przeciwieństwo — gracz na zwyżkę. Stag to spekulant

“biegający się o akcje z nowej emisji w celu sprzedaży ich z premią powyżej ceny emisji w momencie Przydziału. A nearbys to najbliższe miesiące dostawy w kontrakcie na przyszłą dostawę towarów.

Angielski prawie całkowicie opanował świat ekonomiczny i finansowy. Bez powszechnie używanych określeń nie może być mowy o robieniu interesów zarówno za granicą jak i — stopniowo — w kraju. Na Zachodzie jest to chleb powszedni i parający się handlem, finansami czy produkcją zapoznają się z mmi jeszcze przed rozpoczęciem zawodowej kariery. Nam przychodzi nadrabiać te zaległości. Można, jeśli ma s>ę do tego odpowiednie pomoce.

Najlepszym na świecie źródłem informacji dla biznesmenów, ekonomistów i finansistów oraz dzienni­

karzy jest Reuter. W 1982 r. opublikowano po raz pierwszy “Słownik Reutera” zawierający terminy z dziedzin ekonomii i finansów. Najnowsze wydanie zawiera dodatkowe definicje dotyczące międzynarodo­

wych

rynków kapitałowych, przyszłości finansów oraz energii. ^ To właśnie ono jest podstawą wchodzącego na nasz rynek polskiego tłumaczenia Słownika Reutera , zawierającego międzynarodowe terminy ekonomiczne i finansowe. Są w nim róv. nież umieszczone pojęcia Przyjęte z innych języków. Jest to więc zarazem elementarz i encyklopedia ludzi interesu.

Zbigniew KUSTOSIK

Nad Morskie Oko

na gapę?

T e r a z

p ł a ć

n a r o d z i e

Tak złośliwi tłum aczą od niedaw na skrót TPN,

| znany dotąd szerzej jako określenie Tatrzań- ' skiego Parku Narodowego. Przypom nijm y, że od m arca dyrekcja TPN w prow adziła opłaty za wstęp na teren parku. Bilet ważny na jeden dzień

; kosztuje 4 tysiące złotych. TPN jest pierwszym 1 parkiem narodowym w Polsce, który sięgnął do takich m etod sam ofinansow ania, ale na pewno nie będzie jedynym . Już niedługo każdy orygi­

nalny pejzaż, czy fragm ent przyrody będzie dla j turysty miał bardzo wym ierną wartość.

Chciałoby się skwitować: takie czasy, że

| wszystko przelicza się na pieniądze! Bardziej zorientow ani powiedzą, że przyjmuje się u nas am erykański model finansowania rezerwatów i skarbów przyrody. Ja nie muszę się z tym syste­

mem zgadzać, ale nie ma to w iększego znacze­

nia. Idzie mi o to, by postępowanie dyrekcji TPN i innych parków nie stało się wyłącznie w yłudzaniem forsy od zdezorientowanej publi- I czności na bliżej nieokreślone cele.

A na to się zanosi!

Przyroda i krajobrazy chronione w parkach

; narodowych są dobrem ogólnym, a nie własno- ściąjakiejś instytucji, czy grupy nacisku. W obec tego opinia publiczna ma praw o dow iedzieć się, na co przeznaczy się, zarobione biletami, fundu- sze. Tym czasem dyrektorT PN d rW ojciechG ą- 1 sienica-B yrcyn w oficjalnych wypow iedziach

| nie określi! ani spodziew anych wpływów, ani szczegółow ego planu wydatków. Zam iast lego udzielił mglistych obietnic modernizacji tury- 5 stycznej bazy tatrzańskiej.

Tym czasem od lat w Tatrach trw a rugowanie obecnośei turystów i taterników i mam niejakie podejrzenia, że pieniądze z biletów wstępu za- - silą te “zbożne” wysiłki. TPN hamuje inwesty­

cje w schroniskach tatrzańskich. Nie idzie tu bynajmniej o budowę nowych obiektów, które są rzeczyw iście zbędne. Zezwala się na śmierć technicznąjuż stojących budynków, a zupełnym ewenem entem jest schronisko w Pięciu Sta­

wach. Jest to chyba jedyne schronisko w .świe­

cie, gdzie koń i spalinow a kolejka ww ożą węgiel do ogrzewania, a żużel częściow o wysypuje się w okolicy — oczywiście ścisłym rezerwacie.

W szystko dlatego, bo TPN — w imię ochrony przyrody? — odm aw ia zgody na instalację mi- ni-hydroturbiny w wodospadzie progu doliny.

Czego przybyw a regularnie w naszej części T atr = i to tabliczek z zakazam i i trium falnych łuków,

sygnalizujących, że oto wkraczamy w królestw o j TPN.

TPN zapowiedział utworzenie czterech pun­

któw pobierania opłat przy wejściu do parku.

Przewiduję, że po sezonie letnim TPN zainw es­

tuje zarobiony grosz w najbardziej potrzebne obiekty, czyli kolejne kasy. Będą pieniądze na - pensje dla kasjerów i ... kontrolerów. Biurokra­

cja ma swoje uniw ersalne prawa. Za nasze pie­

niądze zbudujem y jej dorodny gmach.

M yślę też, że TPN nie pożałuje na pow iększe­

nie zastępu ochroniarzy, których najbardziej rzucającą się dotąd działalnością latem było do ­ jeżdżanie do M orskiego O ka “maluchem ” i se­

ryjne wręcznie mandatów wycieczkow iczom , którzy o metr wychylili się za barierki o c h ro n ^ . . Z a to ochroniarze wykazywali zadziw iającą

w strzem ięźliw ość w interweniow aniu, gdy cho­

dziło o potencjalne zagrożenie, jakim były bu- I szujące po śm ietnikach ( schroniskach!) i dem o­

lujące niedźwiedzie.

Nie widzę powodu, by TPN miał poprzestać • na wprow adzeniu jednej opłaty. Prócz oczywi- | stej waloryzacji i ceny biletu w miarę inflacji, j m ożna przecież zarządzić ekstra-opłaty za wstęp do szczególnie atrakcyjnych miejsc, np.

na Rysy. Albo dobierać turystów tuzinami i fundować im obow iązkowo przewodnika, oczy-

| w iście z TPN.

Jak szaleć, to szaleć!

Przejaskraw iam — zgoda — ale po to, by wywołać reakcję. Niech TPN i inne parki ujaw­

nia swoje plany. W ierzę, że służą one turystom.

Słyszę ju ż, że jedni zaradni mają ustalone ścieżki, jakim i będą obchodzić kasjerów. Inni w zruszają ramionam i, kupują korony i z pasz­

portem w kieszeni będą podziw iać Tatry od słowackiej strony ( u nich też się płaci, ale tylko za wstęp i lylko w lipcu i sierpniu). Nie słychać, by ktoś próbował organizow ać anonim ow ą rze­

szę w ielbicieli Tatr w grupę nacisku, zdolną kontrolow ać poczynania TPN. I to jest najsmut- niejsze.

M ichał SOCHA

Z a s z y b ą s ł y c h a ć m ł o d y d z i e w c z ę c y g ło s :

Czemu się niecierpliwisz, Karolku? Zaraz dostaniesz swoją porcję.

Już do ciebie idę!

G d y b y n i e o to c z e n ie , m o g ło b y s ię w y d a w a ć , o t z w y k ła r o d z i n n a s c e n a .

T e g o m o n o lo g u n ie s ły s z y n i k t p o z a o d d z i a ł e m , b o p o d w ó j n e s z y b y s k u t e ­

c z n ie p o c h ł a n i a j ą d ź w ię k . Z r e s z t ą w s tę p n a O d d z i a ł N o w o r o d k ó w i W c z e ś ­

n i a k ó w m a j ą ty lk o n ie lic z n i. T r a f i a j ą t u m a l u c h y z n i s k ą w a g ą u r o d z e n i o -

w ą , te , u k t ó r y c h s t w i e r d z o n o w a d y w r o d z o n e o r a z w c z e ś n ia k i.

W tym tygodniu komisja konkursowa nie przy­

znała miliona złotych. Mamy nadzieję, ie będzie-

my mogli zrobić to za tydzień.

^

Do jednego z mieszkań zapukał komiwojażer z

błyskotkami. Piękna pani domu ogląda zawartość

Walizy i pyta:

Ile kosztuje ta broszka?

Dwa całusy!

Dobrze biorę!

A

zapłaci mąż jak wróci z pracy.

^ —

Nie masz długopisu ani zeszytu

strofuje

nauczycielka ucznia.

Czy wiesz, jak się nazywa

taki żołnierz, co idzie na wojnę bez karabinu?

Wiem! Generał!

Kawczak Rafał, Głogów

^ —

Chcielibyśmy dostać 4 herbaty z cytryną.

Nie ma cytryny.

To może z mlekiem ?

Nie ma mleka.

— Wobec tego poproszę herbatę

w

czystej szklance.

Kelnerka wraca po chwili z czterema herbatami

na tacy i pyta: — Dla którego z panów w czystej szklance?

R e n a ta G ru d ziel, G r ę b o c ic e

♦ Lekarz zbadał pacjenta i po badaniu pyta:

— Ile ma pan lat?

— 50.

— 1 więcej nie będzie!

♦ — Pali pan? — pyta lekarz pacjenta.

— Nie, nie palę.

— To nic. W takim razie zabronię panu czego innego!

♦ Lekarz do kolegi:

— Dlaczego pytasz każdego pacjenta, co jada i jak mieszka? Przecież nie pomaga Ci to w posta­

wieniu diagnozy?

— Nie — odpowiada zapytany. — Jest jednak bardzo pożyteczne przy ustalaniu honorarium.

♦ Rozmawiają dwie panie:

— Słyszałaś? Ten rybak, który to wy chłosta! żonę żywym węgorzem, został ju ż skazany przez, sąd,

za... znęcanie się nad zwierzętami.

♦ —

Tato, wytłumacz mi jaki związek istnieje

między kapitałem a pracą?

— To proste! Jeśli na przykład pożyczasz komuś

pieniądze, to znaczy, że posiadasz kapitał. A kiedy

usiłujesz odzyskaćje z powrotem

to jest praca!!

Jadwiga Gębalczyk, Zielona Góra

Przy piwie rozmawia dwóch przyjaciół.

Dlaczego ożeniłeś się z kobietą, która się tak

strasznie jąka?

Ma to swoje plusy, zanim wyjąka żebym nie

szedł do karczmy ja już zdążę wrócić pijany.

♦ Z

przydrożnego rowu policjant wyciąga pijaka.

Przy okazji wypisuje nui mandat za zakłócanie

porządku publicznego.

—-

Panie władzo, a czy części od roweru mogą

leżeć w rowie?

pyta pijak.

Raczej tak

odpowiada policjant.

To ja jestem dętka.

Widera Andrzej, Nowa Sól

Po urodzeniu ten chłopczyk ważył 1250 g. Po 10 dniach intensywnego leczenia

był już w dobrym stanie ogólnym i przybrał 100 g.

Fot. Marek Woźniak

__

Jesteśmv jak kruki

— mówi

Lucyna Gajewska,

ordynator oddziału.

Kiedy mamy sygnał z porodówki,

że będzie wcześniak, jedziemy z inkubatorem, choć szanse uratowania dziecka zależą między innymi od

stopnia zaawansowania ciąży. Im jest on niższy

,

tym prawdopodobieństwo utrzymania malucha przy życiu

maleje. My jednak wierzymy, że się powiedzie. .

To nie jest teoria i akadem ickie rozważania.

Największy sukces lekarzy i pielęgniarek tego oddziału

ma na imię Darek. Urodził się 27 listopada 1990 roku w 25 tygodniu ciąży i ważył 600 gram!

Sześćdziesiąt deko, mniej niż dobrze odchowany kurczak. C hłopiec rozw ija się praw idłow o i jest zdrowy.

Podobnie jak Idalia, która po przyjściu na świat ważyła 550 gram, ale w łonie matki przebywała 30

tygodni.

T o

było jej głównym atutem! Obecnie Idalka ma 20 miesięcy, pięknie się bawi i chodzi w

łóżeczku. Jest normalna i zdrowa.

Przykłady wcześniaków , które udało się utrzym ać przy życiu można

byłoby mnożyć. „

Od 1988 roku rozwija się w Polsce nowa gałąź medycyny—neonatologia. To nauka o no worodkach.

Pierwszy m iesiąc życia dziecka poza łonem matki jest bardzo istotny dla jego dalszego rozwoju. W krajach w ysokorozw iniętych lekarze robią specjalizacje z neonatologii ju ż od wielu lat. U nas, głównie ze względów finansowych, zajęto się tą nauką dopiero niedawno. Tym czasem odpowiednie prow adzenie noworodka, szczególnie z grupy ryzyka okołoporodow ego, m oże zaważyć na całym jego życiu. N iektóre niepraw idło­

wości m ożna w pewnym stopniu zniw elować, jeśli odpow iednie postępowanie będzie prow adzone od początku. Jeszcze bardziej istotna jest opieka nad wcześniakiem . , ~ •

_

Dzięki aparaturze, jaką posiadamy stwarzamy naszym pacjentom warunki zblizone do fizjologicznych

— wyjaśnia L. Gajewska.

Właściwie podrabiamy naturę.

T o wspaniałe, że istnieje taka możliwość. Nikt z nas, laików, nie zdaje sobie sprawy, iż tlen podany w nadmiarze, m oże wyw ołać u noworodka ślepotę. Jego niedobór pociąga za sobą zaburzenia w pracy m ózgu, często nieodw racalne. (W łaśnie niedotlenienie w yw ołane przedłużającym się porodem, powoduje u dzieci z normalnie przebiegających ciąż porażenie mózgow e). Odpow iednie urządzenia, przygotow ane z myślą o now orodkach i w cześniakach, pom agają m aluchow i przetrw ać najtrudniejszy okres.

Na podstawowy

zestaw, podtrzymujący noworodka przy życiu składają się: respirator noworodkowy

(sztuczny oddech),

aparatura monitorująca pracę serca, oddech, stopień nasycenia organizmu tlenem

(dzięki niej nie trzeba dziecku nakłuw ać pięty,

by

pobrać krew i przez jej badanie określić gazom etrię),

pompy

infuzyjne

(do podaw ania leków w odpowiedniej proporcji i w określonym czasie) oraz

lampa do

fototerapii.

Najczęściej wcześniak karm iony jest sondą.

Sam a aparatura, choćby najlepsza, nie załatwi ni­

czego. Trzeba umieć ją wykorzystać i odpowie­

dnio się nią posługiwać.

N a szczęście ten problem jes t poza pracownikami oddziału noworodków zielonogórskiego szpitala.

W szyscy lekarze są po szkoleniu w Klinice Neo­

natologii Akadem ii M edy­

cznej w Poznaniu, a swoje w iadom ości przekazali pielęgniarkom.

Lucyna G ajew ska i

Ha­

lina Szumlicz,

zastępca ordynatora na oddziale no­

worodków mają specjali­

zację z neonatologii. Podo­

bnie jak pozostałe osoby z tego oddziału całym ser­

cem są oddane małym pa­

cjentom, choć nie zawsze m ożna im pomóc.

W Szpi-

talu Wojewódzkim w Zielonej Górze jest jedno stanowisko, wyposażone w sprzęt wysokiej klasy,

służący do ratowania wcześniaków.

Tym czasem życie pisze niesam owite w ręcz scenariusze.

Bodaj w styczniu tego roku przyszły na św iat bliźnięta, ważące 1000 i 800 gram , chłopiec i dziew czynka. O boje w ym agali specjalnej opieki, przy w ykorzystaniu opisanego wyżej sprzętu. T ym ­ czasem w określonym czasie przy pom ocy respiratora mogło oddychać tylko jed n o z rodzeństw a.

Praktycznie lekarze pow inni byli w ybrać — kogo ratow ać, czy silniejszego chłopca czy jeg o słabszą siostrę. P ow iedziano o tym m atce i ona nie m iała w ątpliw ości, że trzeba ratow ać syna! (Córki ju ż były w tej rodzinie). N a szczęście udało się utrzym ać przy życiu oboje. To historia z happy endem . Jednak nie każde zdarzenie z w cześniakiem m a swój optym istyczny finał.

__________________To jedno tak dobrze

przygotowane stanowi­

sko jest przeznaczone

wyłącznie dla noworod­

ków przychodzących na

świat w' zielonogórskim

szpitalu.

(N ie przyjm uje on jednak tylko pacjentek z miasta, ale także z woje­

wództwa, na przykład z ciążami patologicznymi.) Tym czasem niejednokrot­

nie zdarzały się ju ż sytu­

acje, iż dzwonili lekarze, a naw et rodzice z któregoś ze szpitali w wojewó­

dztw ie z prośbą o przyjęcie w cześniaka, bo tam poza inkubatorem trudno m ó­

wić o jakim kolw iek sprzę­

cie specjalistycznym . Spo­

tykali się z odmową, bo...

inaczej być nie może. Sta­

now isko je s t wykorzysty­

wane praw ie bez przerwy.

Halina Szumlicz opo­

wiada, że w styczniu lekarze prawie nie odchodzili od inkubatorów, tyle rodziło się wcześniaków.

Ponieważ będzie tych dzieci przybywać, kierownictwo szpitala podjęło decyzję o otwarciu drugie­

go oddziału dla noworodków i wcześniaków, na który przyjmowane byłyby maluchy z wojewódz­

twa. Miejsce jest, potrzeba tylko... bagatela 500 milionów złotych. Tyle bowiem kosztuje wyposa­

żenie stanowiska w aparaturę, o której wcześniej pisałam. Na szczęście jest ona produkowana w

Polsce.

L Gajewska i H. Szumlicz mają nadzieję, iż ten oddział będzie miał również własną karetkę

“N”, przystosowaną do transportu noworodków. Często bowiem godziny, a nawet minuty decy­

dują o możliwości uratowania życia dziecka lub o jego normalności.

Obecnie spotykamy się z wieloma apelami, których autorzy proszą o finansow ą pomoc. W iele z nich jest dram atycznych

Jednak materialne wsparcie tego zamierzenia jest szczególnie cenne. Dzięki oddzia­

łowi który powstanie, wiele dzieci będzie mogło żyć. Normalnie, jak ich rówieśnicy, mający to

szczęście, że urodzili się w mieście wojewódzkim. Pamiętajmy, dzieci są bezradne, me potrafią sobie

pomóc. To my musimy zapewnić im komfort i poczucie bezpieczeństwa. Ponadto

— co m e jest bez znaczenia—

zgodnie z artykułem 18 ustawy z 15 lutego br. o podatku dochodowym od osób prawnych

“kwoty do 10 procent całkowitego dochodu przekazane na rzecz

(między innymi)

ochrony zdrowia

podlegają odliczeniu od podstawy obliczenia podatku dochodowego".

Ten przepis dotyczy także innych jednostek, nie posiadających osobow ości prawnej, lecz prow adzących działalność gospodarczą.

O to nazw a i n u m e r k o n ta n a k tó re p ro sim y w płacać p ieniądze:

W ojew ódzki Szpital w Zielonej G órze,

NBP II O /Z. G Ó R A 97026-2365-180-85,

koniecznie z dopiskiem „N a O d dział Patologii N ow orodka” .

P am iętajm y, że nasze finansow e w sparcie może u ratow ać życie

n iejednem u now orodkow i!

E w a T W O R O W S K A -C H W A L IB Ó G f l '

l a

m n

OianOWISKU . . w - . ---...»...

aparatura monitorująca pracę serca, po prawej respirator noworodkowy.

Chłopiec jest poddany nieustannej obserwacji.

Fot. Marek Woźniak

Cytaty

Powiązane dokumenty

W LOTO NOWEJ może uczestniczyć każdy, kto posiada kartę LOTO NOWEJ, otrzymaną bezpłatnie jako dodatek — przy zakupie określonego przez redakcję GN wydania Gazety

my co się pali, jaki jest szacunkowy zasięg ognia, czy istnieje niebezpieczeństwo jego przeniesie­. nia się, czy w płonącym obiekcie znajdują się ludzie, inwentarz żywy

LOTO NOWA zorganizowana przez redakcję Gazety Nowej rozpoczęła się 13 kwietnia 1992 r. W LOTO NOWEJ może uczestniczyć każdy, kto posiada kartę LOTO NOWEJ,

Wartość tego nowego przedsięwzięcia gospodarczego polega także na zaprzeczeniu obiegowym opiniom, ż e prywatna działalność handlowa ma szan sę tylko na

nawiązaliśmy już współpracę z działającym od niedawna w Zielonej Górze Kolegium Języka Francuskiego. Przyrzekliśmy też wojewodzie i prezydentowi miasta, że zrobimy coś

Jeszcze tylko raz uwierzył. Nawet wstał by się ogolić, co w jego stanie było wyczynem, bo obiecał przyjść i porozmawiać pan Byczyński ze szkoły. Ale nie przyszedł.

cisk gemmy antycznej i on jest pokazywany mówi dyrektor muzeum Joanna Patorska. Ponadto okratowaliśmy wszystkie drzwi i okna. Najbardziej lubi te dla przedszkolaków. Bo

Brak jednak chętnych, ponieważ cała inteligencja polska wyemigrowała, jest tylko nowe pokolenie, które nie interesuje się swymi korzeniami Po moim apelu zamieszczonym w