R ok I. L uty 1935 r. Z eszyt 1.
M l HLODVCH
MIESIĘCZNIK
redajowany przez miodzie! pszczyńskich szkół średnich
N a k ł a d e m K o m i s j i Mi ę d z y s z k o l n e j w P sz c z y n ie
Z d ru k a rn i S tan isław a K uśnierza w Białej
T R E Ś Ć N U M E R U
E. P ańczyk: W dniu Imienin Pana P re zy d en ta ... . str. i
A. N ieszp o rek: Polski o k r ę t ... 2
Na marginesie zawodów narciarskich w W i ś l e ... 3
W. W olny: A lk o h o l... 6
St. Growiec: Moja ostatnia l e k t u r a ... 8
W. K ościelski: R e k o r d ... 9
J . F o lw a rczn y: Jeden dzień z życia człowieka w 2000 roku . . » 10 B. M rozek: Jak powstał wiersz p. t. „Powrót ta ty " !... 11
St. B u lla : B a ł w a n ... 12
H. Pająków na: O szczędność i praca narody w z b o g a ca ... 13
H. P rzecinek: N ow y reg u la m in ... 13
K r o n i k a ... 14
W iadom ości s p o r t o w e ... 15
D ział r e d a k c y j n y ... 15
Kącik r o z ry w k o w y ... 16
R ok I. Luty 1935. Z eszyt 1.
Głos Młodych
Miesięcznik
redagowany przez młodzież pszczyńskich szkół średnich.
W dniu Imienin Pana Prezydenta.
P ierw szeg o lutego obchodziliśmy św ięto Imienin P a n a P re z y d e n ta Rze
czypospolitej Polskiej, Ignacego Mo
ścickiego. W dniu tym każdy z nas po
łączył się z ogółem całego społeczeń
stwa, życząc P a n u P rezydentow i dłu
giego żyw ota i sowitej nagrody za t r u dy i o fiary poniesione d la P olski i dla nas.
Ale n ie tylko my wr uro czy sty Spo
sób uczciliśmy osobę W ło d arza P a ń s t wa, lecz z nami cały naukow y świat, w którym głośne jest imię prof. I g n a cego Mościckiego. Prof. Ignacy Mo
ścicki jest jak wiadomo znakomitym uczonym w 'dziedzinie chemji i od 30 lat oddaje s k a rb y swego niepospolite
go umysłu na u słu g i ludzkości. A na ziemi polskiej wznoszą się dwa w spa
niale pomniki — owoce Jeg o tru d u : Chorzów i Mościce. Szczególnie fabry
ka nawozów sztucznych w Chorzowie zw iązana jest na zawsze z Jego imie
niem. W r. 1922 prof. Mościcki objął tę fabrykę zupełnie zniszczoną przez
inżynierów niemieckich, p o tra fił ją jednak w bardzo krótkim czasie dopro
wadzić do porządku, w zbudzając po
dków całego świata. N adzwyczajne cno
ty prof. Mościckiego, niepospolite za
lety Jego c h a ra k te ru spraw iły, że w r. 1926 naród powołał 'Go na stano
wisko swego Włodarza.
Co zdziałał P an P rezy d en t Ignacy Mościcki podczas swych rządów, tego nie trze b a nikomu tłumaczyć, bo o tern najlepiej mówi nam współczesna r z e czywistość. Dziś P olsk a zalicza się do pierw szych pań stw w E uropie, a jej potęgę uznają inne mocarstwa, s t a r a jąc się o jej względy. Do takiej potęgi doszła P o lsk a za rządów prof. Ignace
go Mościckiego, P re z y d e n ta Rzeczy
pospolitej Polskiej, naszego Ojca i P ierw szeg o Obywatela, którem u za to wszystko, co uczynił dla chwały P olski i jej potęgi, składam y w yrazy hołdu i głębokiej czci.
P ańczyk E ryk
I V K u rs Se/n. naucz.
' ; u )S MŁODYCH Nr. 1
S^oIsl«i oLręf.
(W ie r sz n a p isa n y w 15-tą r o c z n ic ę z a ślu b in P o ls k i z m o r z e m .) W iedzie go nasz Orzeł Biały, Płynie w drogę pełną chwały, Niesie wolnej Polski w ieść, Rwie przeszkody, łamie lody,
% dziwem patrzą nań narody, Rośnie Polski sława, cześć!
Płyńże nasz okręcie miły, W twej obronie złą czym siły.
Nie bój (jię w rogowych fal!
Płyń łabędziu białopióry Poprzez fal tańczące góry Uleć hen w światową dal! . . . Pszczyna, dnia 10 lutego 1935 r.
A lo jzy N ieszporek ( I V k. sem in.) Cóż to? — Okręt zerwał pęta,
Żagli czysta biel rozpięta N iesie go przez błękit f a l . . . Niby łabędź białopióry, Przez faliste wodne góry Zmierza okręt śmiało w dal!
Str. 2
Z i m a .
Mn marginesie zawodów narciarskich w Wiśle.
W dniu i-go lutego, około godziny 3-ciej po południu, przyjechaliśm y szczęśliwie do W isły, gdzie zaraz na w stę| ie czekała nas w ielka niespo
dzianka. Oto P an P rezy d en t Rzeczy
pospolitej wysiada ze swego wagonu i wśród gromkich okrzyków n arciarzy przechodzi do samochodu, aby udać się na k ró tk i spoczynek w swoim zamecz
ku w Wiśle.
J a k o k w aterę wyznaczyło nam kie
rownictwo zawodów willę „Ochorowi- czówkę". Po przybyciu na miejsce
skonstatow aliśm y, że 'pomieszczenie mamy marne i tern spostrzeżeniem po
dzieliliśmy się z naszym opiekunem drużyny, p. profesorem Iloszardem.
Pan profesor w zupełności podzielił nasze zdanie. W całej willi czuć było niemiłą woń, łóżka ze słomy i podparte krzesłami, ściany odrapane itp. rzeczy, o których lepiej nie wspominać. T ym czasem w raca jeden z kolegów i oznaj
mia, że nasze koleżanki zdołały z n a
leźć już wcale przyzw oite pomieszcze
nie we willi „Pod lim bą“. Nie trw ało
Nr. 1 GŁOS MŁODYCH Str. 3 an i 5 minut, gdy przenieśliśm y się
„pod limbę“. Tymczasem p. profesor p rzep ro sił gospodynię za zawód, w y
tłumaczył, że na tak prym ityw ne mieszkanie nie możemy się zgodzić i spraw a była załatwiona.
N azajutrz o godz. 9-t.ej ra n > jesteś
my na starcie. D ru ży n a nasza w yrusza jako 19-ta. Wszyscy, jak mnie poin
formowano, w y rażali się z uznaniem 0 naszym starcie. K olega Białek, k tó
r y prow adził drużynę, ruszył z miejsca zupełnie wolno, aby tern lepiej w p ra
wić się w 8-mio kilom etrow y bieg.
T r a s a biegła przez rów niny i góry.
Było więc kolejno podchodzenie, zjazdy i bieg płaski. W drodze okazu
je się, że mijamy pokolei jedną d r u żynę po drugiej. Dopędzamy tych, co ru szy li przed nami t. z w. „pełnym g a zem“. W ten sposób prześcignęliśm y 5 drużyn. J esteśm y pełni najlepszych nadziei. J e d n a k ż e w drugiej połowie biegu w yraźn y pech nas prześladuje:
oto jednemu z kolegów pęka w iązanie u nart. Czekamy. Stopery przy mecie tykają. S ek u n d y mijają — minuty.
Dopędząją nas minione drużyny.
P rzybyw am y wreszcie do mety, s t r a ciwszy 5 m inut czasu. W ynik 1-szego dnia: 11 -te miejsce na możliwych 35.
W ynik naogół dobry.
N astęp n y dzień — „slalom“ — (ro
dzaj zjazdu z góry, n a wytyczonej cho
rągiewkami trasie.) Ogólne uznanie zyskali sobie kol. L arysz i kol. Białek.
P ierw szy u zyskuje p raw ie najlepszy czas dnia (48 sek.) d ru g i rów nież (52 sok.) a nadto obydwaj w y k azu ją w sp a
niałą technikę jazdy i ś w ietn y styl 1 w reszcie w doskonalej formie mijają metę. Aid od czego pech? — N astępny
kolega robi z fasonem kilk a „k ro p e k “ na w yślizganej i trudnej tra s ie — n ad
to dw u k ro tn ie zlatuje mu n a rta z no
gi — i przybyw a w 2 i pół m inuty do mety. R eszta nieco lepiej. Ogólny w y nik? — szkoda mówić! — jak pech, to pech. Ale przeciwności są na to, aby je pokonywać. Na przyszły rftk nie damy się.
Koleżanki, które rów nież narze k ały na pech — u zy sk u ją jednak mimo trudnych w arunków 2-gie miejsce w biegu sztafetow ym i 3-cie w slalo
mie. W ybiły się ponad przeciętny po
ziom kol. Donotków na Adela i kol.
Kopciówna Oleńka, k tó re p rz y zjeź
dzić slalomowym popisały się pięknym stylem oraz doskonalą techniką. Kol.
Gazdów na L u dka w praw dzie siadła sobie coś ze trzy razy z wdziękiem na trasie, ale za to pokonała braw urow ym szusem ostatni etap i bez kropki minę
ła metę. Reszta przeciętnie. Naogół w ynik dobry.
W reszcie kilka u w a g na p rzy szłość: Koledzy, biorący udział w za
wodach, powinni za w szelką cenę s t a rać się przed zawodami s p ę d z i' wa
kacje zimowe na k u rsie narciarskim . S przęt n a rciarsk i p rzy zawodach musi być zupełnie dobry, bez zarzutu. Jeżeli ktoś nie m a doskonałego sp rz ę tu i nic czuje się na silach, niech lepiej do za
wodów nie staje. Cóż z tego, że inni jeżdżą św ietnie — u z y sk u jąc praw ie n ajlepszy czas dnia — gdy jedno z er
wanie w iązania u n a r t y może w sz y st
ko popsuć?
W reszcie uw aga ze stro n y p. pro
fesora, k tó ry stal na jednym z punk
tów kontrolnych p rzy biegu drużyno
wym. P u n k t ten był mniejwięcej przy
. , , V - 7! "r
Str. 4
końcu trasy, na zjeździć z góry „Ja- rzębatej". W szystkim zawodnikom da
wano tam znak — by jechali zupełnie powoli i ostrożnie, gdyż tr a s a w y ta r
ta prześw iecała kamieniami, następnie był bardzo silny spadek terenu. Otóż ci, k tó rzy słuchali wezwania i zwolnili w biegu, zw ykle zjeżdżali szczęśliwie.
Było jednak dużo takich, k tórzy wezwanie uważali za niepotrzebną s tra tę czasu i jadąc całym pędem, z r e guły robili „k ropkę składaną", t. j.
składającą się z 2-ch lub 3-ch kozioł
ków. Obliczenie zupełne proste: usłu
chawszy ostrzeżenia, stracilib y najw y
żej 2 — 5 sekund, tymczasem „ k ro p k a “ kosztow ała ich 2 — 6 minut. ( J e den z zawodników — nie pszczyniak swoją drogą — wymieniał w tein miejscu połamaną n a rtę — dobrze że nie nogę!) J a k wszędzie, tak i jazda na n a rta c h w ym aga prócz odwagi jeszcze inteligencji. Należy jechać in
teligentnie. Zaw czasu obliczyć, gdzie
Nr. 1 można jechać szybciej, a gdzie posu
wać się powoli i z całą ostrożnością.
Na koniec apel do młodszych kole
gów. Każdy z was niech się s ta ra ją k ną j wcześni ej zdobyć swój w łasny sprzęt narciarski. Nigdy na pożycza
nych n arta ch nie jeździ się tak pew nie, jak na swoich. K ażdy z młodszych kolegów winien się starać jak n aj
wcześniej zaprawić w narciarstw ie, aby kiedyś popraw ić w yniki swego gimnazjum. To samo odnosi się do Ko
leżanek.
A więc baczność klasy I-sza, II-ga i wyższe. P rz y s z ły rok pod hasłem:
W szyscy na narty.
Kończąc te kilka uwag, składam y z tego miejsca serdeczne podziękow a
nie Pani prof. Koperskiej i P an u prof.
Hoszardowi, k tórzy jako opiekunowie drużyn w czasie zawodów nie opusz
czali nas ani na chw ilę i dodawali nam otuchy.
Klasa VI-u gim n. m ęsk.
GŁOS MŁODYCH
L
\ *
GŁOS MŁODYCH Str. 5
Wspomnienia z kursu navciacskie^o z*_- stycznia I». »_ wet VFi£l<--
AL I NÜ
Z asn u ty dymami pociąg wpadł zdyszany na stację, a z niego wypadła grom ada narciarek i narciarzy, wyda
jać radosne o k rzyki i spraw iają c nie
sam ow ity hałas. Aż dwoje sań obła
dowano pierzynami i walizami, potem ruszono z przed stacji. My. koleżanki, n a tu ra ln ie dosiadłyśmy też sani, o ile się dało. W takt biegu koni s tu k a ły o siebie nasze b uty i dzwoniły zęby.
Każda musiała się zamienić w k a lo ry fer illa sąsiadki, choć niewielka z te go w ynikła pociecha, gdyż wszystkie jednakowo byłyśmy zmarznięte. Ko
ledzy, nadrabiając miną, ham ow ali koło nas „skjöringiem “ mimo, że na nosach ich gęsto posiadały „gile“, barw iąc im tę szlachetną część tw a
rzy na k o lo r am arantow y. Ale w szyst
ko ma swój koniec, jazda do „Malin
ki“ też Co za. słodka nazwa ..Malin
k a “. Pachnie majem i czerwcem, a tu mróz j a k . . . tru d n o wymówić ta k ie słowo. Nasza willa nazyw ała się „B a
jeczna“ — nomen omen. W szystko tam było bajeczne, począwszy od ba
jecznie niskiej te m p e ra tu ry w poko
jach, a skończyw szy na bajecznie kiepskiej kolacji. Zdawało nam się. że w ybraliśm y się pod przewodnictwem Byrda na w y p ra w ę podbiegunową, i że po dokładnem odmrożeniu rąk, nóg, uszu i nosów, przyjdzie nam na do
bitek zjeść w łasne buty n arc ia rs k ie
7 głodu. No ale był to zaledwie po
czątek. Po marnym początku zaś czę
sto nastaje niespodzianie miły dalszy
ciąg, to te ż nie traciliśm y fantazji, a zwłaszcza my, dziewczynki, s t a r a jąc się nie wypadać z roli tradycyj
nych „prom yków słonecznych“ pod
trzym yw ałyśm y niezmiennie dobry humor. I było nam dobrze i przyjem nie i wspominamy słodką „Malinkę“
r bajeczną „Bajeczną“ z w ielką sym
patią.
Pysznie bawiono się każdorazowo w świetlicy. Do miłych w rażeń nale
żały codzienne „kom u n ik aty “ — red a
gowane przez kol. Hasta, a nadawane sk ru p u la tn ie przez „radjo“ św ietlico
we. Oto kilka próbek:
— „J a s n o w i d z ą c a". Jeden z reporterów „Naszych S p ra w “ dono
si nam o odkryciu w willi „Bajecznej“
fenomenu okultystycznego, m ianow i
cie jasnowidzącej. Przepow iada ona godziny śniadań, obiadów i kolacyj z zadziwiającą dokładnością, dając znać o swych odkryciach za pomocą głośnego tupania butami po schodach.
Jasnow idząca rokuje wielkie nadzieje na przyszłość. We w szystkich s p r a wach, mających z tern związek, pro si
my się kierować do Redakcji „Na
szych S p raw “ lub osobiście do p. Rei i ,
»dr. tymcz. pokój nr. 2 — Bajeczna.
R o z d a w n i c t w o k o s z ó w : W zw iązku z rozpoczynającym się se
zonem zabaw donosimy, że z dniem dzisiejszym uruchomiono w willi „Ba
jecznej“ rozdawnictwo koszów w ta ń cu na wielką -skalę. A m atorzy mogą się zgłaszać osobiście.
Str. 6 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 W i e 1 k a k a t a. s t r o f a : W nie
dzielę, dnia 6. 1. zdarzyła się na perci wielka katastro fa. Otóż p rzy gw ał
towniejszych ewolucjch zjazdowych zderzyły się dwie osoby, przytem jed
na Osoba (Osoba przez duże „O", n a leży bowiem do gim nazjalnych fer pedagogicznych) doznała p rzy upr ku s kręcenia n art końcami do tylu oraz skomplikowanego złam ania dasz
ka u czapki. K atastrofa w ywołała przygnębiające w rażenie w okolicy.
Ł a m a c z l o d ó w n i e s i e b o h a t e r s k ą p o m o c : W ypraw ie, skierow anej na szczyty Kozinieekie.
pod przewodnictwem słynnego kol.
Korzonka, k tó ra n a tra f iła po drodze n a w ielkie zw ały lodów, podążył na pomoc łamacz lodów w osobie kol.
Hasta. Łamacz lodów doskonale w y
wiązał się ze sw ego zadania. Łam ał lody, aż woda try s k a ła i b u ty n a s ią k ły wilgocią. W y ra to w a n a w y p ra w a czuje się dobrze.
N a k i j k a c h z n i e s i o n a z p e r c i : Wczoraj podczas tren in g u w ielką sensację w yw ołała panna A.
swoją braw urow ą jazdą. R ozentuzjaz
mowana publiczność zniosła z perci n aszą doskonałą n a rc ia rk ę n a kijkach.
Widać, że n arciarstw o u nas czyni wielkie postępy. P ra g n ę liś m y uzyskać wywiad z triu m fato rk ą , ale niestety czuje się po owacji nieco w yczerpana nerwowo. Może kiedy innym razem...
T r z ę s i e n i e z i e m i : Ludność okoliczna zaniepokojona została oneg- daj gw ałtow nym w strząsem ziemi.
W panice zaczęto opuszczać siedziby, chroniąc się w bezpieczne miejsca. Na szczęście w ostatniej chwili doszła wiadomość, że w strząs ten został wy
w ołany potężną „ k ro p k ą “ jednej z pań n arciarek, p rz y ćwiczeniu zawilej
„ c h ristjan ji“. — Ziemia ję knęła i d rgnęła w posadach, ale doraźne nie
bezpieczeństwo minęło. U spokojona ludność w róciła do swych domostw.
Jedna z u czestniczek kursu
„ALKOHOL“ .
Rok rocznie C en trala Zw iązku A bstynenckiego w P oznaniu u rządza w pierw szych dniach lutego t. z w.
„Tydzień trzeźw ości“. W zw iązku z tern chciałbym kilka słów wypowie
dzieć ku rozwadze czytelników i czy
telniczek.
„Myśmy przyszłością narodu"
rozlega się nieraz z ust naszych śpiew, ale czy uśw iadam ia sobie każdy z nas, jakie brzemię odpowiedzialności spo
czywa na nas i jak pow ażne obowiąz
ki n a s czekają? Nie wolno nam egoi
stycznie zamykać się w sobie i szukać w życiu przyjemności i najw iększej sum y w rażeń — każdy miody czło
wiek, k tó ry odebrał wykształcenie, r e preze n tu je w artość społeczną i musi dług zaciągnięty wobec społeczeństw a spłacić. Przecież my młodzi wyciśnie
my piętno na przyszłych dziejach na
szego P aństw a, będziemy prowadzić nie dziejów w dalszą przyszłość. Z a
nim rozpoczniemy spełniać to zadanie, musim y się doń należycie p rz y g o to wać.
Nr. 1 GŁOS MŁODYCH Str. 7 T ro s k a o- przyszłość n arodu łączy
się ściśle z tro s k ą o zdrowie i h a rt ducha młodzieży, gdyż tylko młodzież zdrow a cieleśnie i duchowo ińoże w pełni rozw inąć swe zdolności i w y
wiązać się ze swych zadań. Nie chcę nikogo moralizować — wiem, że nie jestem do tego pow ołany — ale p r a g nę wezwać w szystkich do rozsądnego zastanow ienia się nad tą kw est ją.
W iem y z w ykładów naszego le k a rza szkolnego i z odnośnej lektury, jak wielkie spustoszenie czyni w or
ganizmie, zw łaszcza w organizm ie młodym, będącym jeszcze w fazie ro z woju, najw iększy wróg ludzkości: a l k o h o l . W iem y także niestety, że wielu z pośród nas przez niem ądry snobizm i chęć olśnienia innych rze- koimem swern „w yrobieniem “ lubi pić napoje alkoholowe. Uważają, że im to dodaje specjalnego szyku, że teinsa
mem dokumentują sw ą przynależność do społeczeństw a dorosłych — tw ie r
dzą, też, że picie to przyjemność nie
dola. Osobiście trudno mi przychodzi u wierzyć w to, by stan zam rożenia umysłowego był aż tak przyjemny, a zwłaszcza tow arzyszące mu objawy choroby m o r s k i e j .. . lecz przypuśćm y nawet, że to przyjemność. W ięc cóż z tego? Czy jest sens w tern, by o k u pić chwile — wątpliw ej z re s z tą — przyjemności chorobą ciała, upodle
niem duszy, zwyrodnieniem umysłu, cherla et wem fizycznem i du chowem?
A przytem , m a rnując sw e zdrowie, trw oni młody człowiek własność spo
łeczną,, tak ja k b y okradał Ojczyznę — bo przecież zasób sil młodych ludzi jest funduszem narodowym i skarbem Ojczyzny.
N iestety stw ierdzić trzeba, że oto
czenie, naw et często najbliższa rodzi
na, n ak ła n ia młodego człowieka do pi
cia alkoholu. Z a k rz e w iła się u nas zasada, że żadne przyjęcie i żadna uroczystość bez picia obyć się nie mo
że. J a k o b y nie można się bawić bez sztucznej podniety. Przecież chyba my młodzi mamy w sobie dość fantazji i humoru, by bez sztucznego ożywie
nia móc być wesołym i bawić siebie i innych. I tu ta j trzeba okazać nieraz siłę c h a ra k te ru , by odmówić n a ta rc z y wości zapraszających nas do picia.
Ale zasady przed ew szyst kiom. N ieste
ty często absty n en t narażony jest na dr wink i i głupie docinki osób piją
cych. T rze ba znieść to spokojnie. Czas okaże, kto miał rację. Raczej litować powinno się nad tymi, k tó rz y w bez
myślności swej nie widzą, że idą ku zgu b ie i nie mają zrozum ienia dla sil
nych zasad człowieka z charakterem . A w końcu nawet i ci, k tó rz y może te
raz kpią sobie z a b s ty n e n ta i uważają go za cel swych mało rozumnych dowcipów, widząc jego stanowczość i szlachetną odwagę w bronieniu swych przekonań, pochylą także z sza
cunkiem głowę przed nim.
O rganizacja h a rc e rs tw a w ielkie ma, zasługi na polu k rzew ienia w strze
mięźliwości, a abstynencję od alkoho
lu u z n ała za część składową P raw a.
H a rc e rz e i h a rc e rk i niechże więc za
biorą się do czynu, w ysiłki nasze niech idą k u stw orzeniu czystej atm o
sfery rodzinnej i społecznej, atm osfe
ry zdrowej, w której się ro zkrzew ią najszlachetniejsze skłonności. Iść od
w ażnie naprzód, nie wstydzić się swych zasad, nie zaprzeć się nigdy
Str. 8 G ŁOS MŁODYCH Nr. 1 swych przekonań, pamiętać o honorze i społeczeństw a — takie niech będą i obowiązkach wobec własnego „ja“ hasła nasze.
Wolni) W ilhelm , klasa VII. gimn.
If!«»!«* ostatnia lefiA^ura.
„ K O W A L S C Y * *
T a k i ty tu ł książki, k tó r a mi w cza
sie feryj Bożego Narodzenia p rz y p a d kowo w padła w ręce. A u to rk ą jej jest niemka, L isbeth B urger. W y d ała już poprzednio dwa dziełka, które z po
żytkiem przetłum aczono na język pol
ski. L isbeth B u rger, to osoba prosta, daleka od w szelkich literackich p rz y miotów, czy pretensyj, ale obdarzona za to niepospolitą m iarą zdrowego roz
sądku, znajomości życia, przedewszy- stkiem rodzinnego, a zwłaszcza ogrom
nym zasobem chrześcijańskiego ducha i chrześcijańskich uczuć.
Rzeczywiście, książka, p. t. „K ow al
s c y “, jest samem ciepłem i szczęściem rodzinncm, polega,jącem na rozumnem i zdrowem w ychowaniu dzieci, na łiar- monijnem współżyciu w szystkich członków rodziny.
Znajdziemy w niej wiele cennych myśli, dotyczących kształtow ania serc i dusz dziecięcych od 3-go aż do 15-go roku życia. Książka daje rzeczyw isty obraz w spółpracy rodziny, nie w y b ra
nej, wymarzonej, ale przeciętnej, sza
rej, w której najw ażniejszą s p raw ą jest tro sk a o dzieci. T reść książki nie jest suchą receptą, ani gotową formu
łą, lub re g u łą wychowania, ale p ra w ił zi wem, miodem, śmiejącem się, pła- czącem, rad u jącem serca i dokazu ją
cem co sil życiem. A mając ten jak- gdyby film życia dzieci i całej rodzi
ny, w ysnuw ać możemy potrzebne nam w skazania i pouczenia co do istot mło
dych.
W rodzinie jest kilkoro dzieci. Nie traktow ać ich jednakowo. Każde dzie
cko, jako indywidualność, potrzebuje dla siebie odrębnego sto su n k u i na
staw ienia ludzi — rodziców.
J u ż od wczesnych lat. należy k ształtow ać chara k ter. Z takiemi w a
dami dziecięcemi, jak upór, kłamstwo, kłótnie, donoszenie, niecierpliwość, trzeba od zarania walczyć, ale z um ia
rem i taktem, nie używ ając nigdy gwałtowności, złości i , oburzenia.
A posłuchajmy, co mówi o a u t o ry tecie: „Dziś a u to ry te t nie jest despo
tyzmem, aby miażdżyć nim indyw i
dualność dziecka. A utorytetem dla dziecka jest tylko ten, kto mu impo
nuje — a im wszechstronniej, tein le
piej. A im więcej duchem imponuje, tein a u to ry te t solidniejszy“.
Kowalscy dla młodszych są zawsze dobrym przykładem. Nie popełniają żadnych głupstw , ani nagłych prze
skoków w trakto w a n iu sw e g o potom
stwa.
W sto su n k u do dzieci są zawsze szczerzy, nawet w drażliw ych zapyta-
N r . J
*,
GŁOS MŁODYCH Str. 9 Iliach dziecięcych. Mamusia mówidziecku całą prawdę. Bo pocóż okła
mywać je, kiedy ono się i tak o tern w sz ystkiem kiedyś dow ie — i to poza domem. Lepsze wytłum aczenie matki, aniżeli rów ieśnika, czy obcego.
K siążka ta jest a k tu a ln ą ze w zglę
du na obecny często zły stan życia rodzinnego.
Oczywiście n ie k tó re poglądy a u t o r ki m ogą wzbudzić zastrzeżenia, zwłaszcza u czytelników polskich, nie
mniej jednak sądzę, że dziełko zasłu guje, aby je poznać. Z wielu cennych myśli a u to rk i mogą p r zedewszys-tkicni skorzystać rodzice.
St. Growiec,
V K u rs sem in .
N ajm łodsi piszą.
IłeLord.
N o w e l a.
W W a rs z a w ie na lotnisku rnoko- tow skiem tłum. Na środku lotniska stoi wytoczony z h a n g a r u samolot, otoczony kordonem policji. P rz y a p a racie g ru p k a ludzi.
To przedstaw iciele wojsk lotni
czych oraz rodzina kap. pilota Zabłoc
kiego, bohaterskiego lotnika, odzna
czonego krzyżem V ir tu t i M ilitari i wieloma innemi odznaczeniami. Sarn kapitan stoi obok swojej ukochanej maszyny, polskiego samolotu w ojsko
wego X 27 w ytw órni P. Z. L. spokoj
ny i uśmiechnięty. Nie słucha w y
krzyk n ik ó w m atki i narzeczonej w ro
dzaju: „Nie jedź! Zabijesz się!" Ka
pitan Zabłocki nie słucha. On myśli o siwej podróży, o tern, że jeśli uda mu się dokonać przelotu bez lądowania na zw ykłej wojskowej maszynie do New Yorku, to rozsław i imię Polski zagranicą. G azety pisać będą o nim, o Polsce i o polskim samolocie, o tej jego ukochanej maszynie! Zbliża się chw ila odjazdu! Mechanicy zapuszcza
ją motor, a kapitan tymczasem żegna się z rodziną. W reszcie w siada do m a
szyny. Samolot zwolna toczyć się poczyna po muraw ie lotniska. Z ma
szyny w y staje podniesiona na po
żegnanie, o k r y ta f u trz a n ą rękaw icą dłoń Zabłockiego. Samolot nabiera szybkości, śmigło w arczy coraz gło
śniej i samolot podryguje po m uraw ie lotniska, jak k u r a biegnąca z rozpo
starłem ! skrzydłam i. Kapitan z lekka pociąga za orczyk. Maszyna zaczyna podrygiw ać gw ałtow niej i nagle okrzyk wydziera się z p ie rs i tlurnu.
J u ż jest w pow ietrzu! Maszyna ciężka, bo obarczona w ielką ilością benzyny, wznosi się powoli w górę, okrąża majestatycznie lotnisko i skręcając, niknie na horyzoncie. T eraz Zabłocki przestał już być zwyczajnym, szarym człowiekiem, jednym z se rji 1936; jest teraz wolny jak ptak, wszelkie bo
wiem więzły, łączące go z ziemią są zerwane. .Jest teraz panem swojej m a
szyny, k tó ra go słucha, jak dobrze w ytresow any koń. Mówią ludzie: „bez
duszna maszyna". Dla niego p rz e ciwnie. Dla lo tnika samolot ma duszę, lotnik wyczuwa każde d rgnienie za każdym odgłosem motoru, wie co m a
szynie dolega i dla niego samolot p rz e s ta je być maszyną, staje się p rz y jacielem. Minęli już w ybrzeża Francji, znajdują się nad Atlantykiem. Pogo
da tymczasem piękna, słoneczna i bez
Str. 10 GŁOS MŁODYCH w iatru. Daj Boże, aby tak było dalej!
myśli Zabłocki, uważając, czy nie dosłyszy przypadkiem odgłosu wadli
wie działającego motoru. J a k dotych
czas w szystko idzie pomyślnie. Samo
lot ani ra z u jeszcze nie zastrajkow al, a m otpr działa bez zarzutu. Wiadomo, p o lsk a maszyna! myśli Zabłocki; ona też chce aby imię P olsk i stało się sławne n a caełj kuli ziemskiej! Mija kilka godzin. Samolot ciągle leci, r e gularnym , jednostajnym lotem. Za
błocki coraz bardziej jest zmęczony i ciągle myśli: Byle tylko nie zasnąć!
J eśli zasnę — śmierć! Boże, jak ten w ark o t jednostajny jest usypiający.
Byle nic zasnąć! Boże, Boże!
Tym czasem pogoda, dotychczas piękna, zaczyna się psuć. W i a tr z ry wa się coraz większy i zaczyna p a dać deszcz. L otnik musi wytężać w sz y stk ie swoje siły, aby w ia tr s z a r piący steram i nie wydarł mu ich z r ę ki. t e r a z to nie żarty. To w alka na śmierć i życic między bohaterskim polskim lotnikiem, a zazdrosnym ocea
nem, k tó r y nie chce być pokonany.
Samolot tańczy w pow ietrzu jak ko
rek na w zburzonej wodzie. Co gorzej, padający bezustannie deszcz tak z a moczył skrzydła, że n asiąk n ięte wo*
Nr. 1 dą zaczęły ciężyć. Samolot, zniżywszy lot, żeglował tu ż nad wzburzonemi falami, czyhającemu na jego życie.
W reszcie P a n Bóg zlitował się nad biedną maszyną i zatrzym ał w iatr i deszcz. Samolot zaczął się znowu podnosić. Niebezpieczeństwo minęło.
Mija znów kilk a godzin. Lotnik mdle
je z w yczerpania, lecz podtrzym uje go jedna myśl. Dolecieć za wszelką cenę.
W reszcie widać w dali światło. To New York. Kapitan spojrzał wdól. Pod nim rozpościera się olbrzym ie morze świateł, a zbuku ośw ietlony ja s k r a wo p rostokąt: to lotnisko. „Czekają na mnie“ — pomyślał. Zrobił p rz e p i
sowe koło nad hangaram i i usiadł.
Agenci na motocyklach otoczyli go zaraz, aby chronić przed rozentu zjaz
mowanym tłumem. Mimo to tłum przerw ał kordon i w yciągnął na pół żywego Zabłockiego z maszyny, k rzy cząc: „Bohater! Niech żyje polski lot
nik!“ A Zabłocki w yciągnął mdlejącą rękę w k ie ru n k u swej maszyny i o s ta t
kiem sil w yszeptał: „To nie ja, to ona!“ poczem zemdlał z wycieńczenia.
N azajutrz w całej prasie ś w ia ta pisano o Polsce, o Zabłockim i o jego kochanej maszynie. O polskim samo
locie X 27.
Wojciech K ościelski, kl. ! l a gim n.
Jeden dzień z życia człowieka w 2000-ym roku.
( O b r a z e k f a n t a s t y c z n y . )
Słońce już w yszło na niebo, gdy pan Z birski w stał z wygodnego łóżka i zaraz udał siię do łazienki. Tam w y
k ą p a w s z y się W zimniej wodzie, wdział na siebie spodnie i k u rtk ę z białego płótna, poczem się uczesał i poszedł na śniadanie. W małym po
koiku tuż obok sypialni, było dużo szklanych słoików. Zbirsk i wszedł, wziął jeden słoik i zaw artość jego wlał do szklanki, poczem wypił. Była
to mieszanina w szystkich składników potrzebnych jako pokarm człowieko
wi. Później wyszedł na płaski dach swego domu. Dach był dość obszerny a na jednym jego końcu sta ły dw a samolociki. Z birski wsiadł do jednego z nich i puścił maszynę w ruch. Sa
molocik wzniósł się bez najmniejsze
go szele stu w górę. Widać z niego było bardzo dobrze całe miasto. Domy, nad któremi jechał samolot, były do
Nr. I GŁOS MŁODYCH Str. 11 syć duże i w szystkie miały bardzo
p ła s k ie dachy, tak jak i dach pana.
Zbirskiego. Gdzieniegdzie na dachach znajdow ały się ta k ie same samoloci
ki. W oddali widać było obszerne do
my o dużych oknach i płaskich da
chach. Drogi były bardzo szerokie i dobrze utrzym ane. Jeździli po nich w jedną i w d ru g ą stronę. Na z a k rę tach stali stróżow ie bezpieczeństwa,, którzy leniwych ludzi odstaw iali do sędziego.
Duże domy były to „hale pracy".
Do jednej z nich zdążał na swym s a molocie pan Zbirski. Osiadł lekko na dachu i wszedł do środka. Były tu du
że sale, jasno oświetlone. W salach były małe stoliki, p rz y których sie
dzieli mężczyźni i kobiety. Z hirski usiad ł p rzy swoim stoliku, w yciągnął a k t a i przeg ląd ał je oraz zapisywał coś w g ru b ej księdze. Podobnie robili też jego towarzysze.
W południe każdy opuścił swoje miejsce i pojechał do domu. P an Z h ir
ski zastał w m ieszkaniu żonę i dwoje dzieci, które w łaśnie w róciły ze szko
ły. Gała rodzina, wypiwszy pokarm udała się do ogrodu, k tó ry był na
przeciw domu.
W środku ogrodu była duża, s zklana altana. Naokoło niej rosły same kwiaty, k tó re ładnie pacbly.
Jak powstał wiersz
D pana doktora Kowalskiego mieszkał Adam Mickiewicz. Był on wtedy nauczycielem szkoły pow iato
wej w Kownie. P a n dr. Kowalski m u
siał nieraz wyjeżdżać w dalekie okoli
ce do chorych. Miał on dwie c ó r k i:
Głosię i Kamoię. Dziewczynki lubiły Mickiewicza. Nieraz się z niemi bawił i śliczno bajki wieczorami opowiadał.
Pan Z hirski ułożył się na kanapie na popołudniową drzemkę.
Po przebudzeniu się udał się do pracy, a dzieci odrabiały lekcje. 0 ti-tej wieczorem p an Zhirski powrócił z p r a cy, więc cały wdeczór miał wolny. Udał się do bawialnego pokoju, usiadł p rzy małym ap ara cik u i pokręcił śrubką.
Z boku pokazała się sala, w której miał wykład s ta r s z y mężczyzna. W i
dać było każdy jego ruch i poruszenie ust. Mówił tak wyraźnie, jak gdyby znajdował się w pokoju Zbirskiego.
Miał on w ykłady z 18 wieku o rozbio
rach Polski, i porównywał ją z dzi
siejszym ^tysięcznym rokiem. Z birski przekręcił znów i widział i słyszał doskonalą muzykę. Dalej słuchał n aj
nowszych wiadomości o P o ls c e :
„Słynni lotnicy polscy, Babińscy, oblecieli n a samolocie M. D. K. cały św iat bez lądowania.
Do kolonij polskich w Afryce, zdo
bytych na Anglji w 1981 roku, p rz y biły 2 o k rę ty angielskie, by podbu
rzać murzynów przeciw Polsce.
Słynny profesor S tanów , Zjedno
czonych Gama 1 wyjechał na księżyc i bada tam ten św iat" . . .
P an Zbirski słuchał jeszcze dal
szych wiadomości p rz y aparaciku.
W ko ii cu zabrała go senność, więc udał się spać. Rano rozpoczęła się ta.
sama praca, co dnia poprzedniego.
Folwarczni/, Józef, I I kl. gim n.
1 .1. „Powrót taty“ ?
Raz dało się słyszeć ciche pukanie.
— K t o tam? spytał Mickiewicz.
— To my, Olesia i Kamcia — odezwały się — mamy w ielką prośbę do Pana.
P a n Mickiewicz ucieszył się b a r dzo odwiedzinami. Dziewczynki były smutne.
— My P a n a prosim y — odezwała
Str. 12 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 się Olesia — żeby P a n z nami poszedł
szukać tatusia.
— Co? T era z wieczorem szukać tatu-sia? — spytał pan Mickiewicz.
— Obiecał nam, że wróci w po
łudnie, — powiedziała <*)lesia — a do
tąd go niema. Mamusia leży w łóżku, bo jest chora, a ta tu ś n ie wraca, pewno go zbóje napadli na drodze.
Ogrodnik mówił, że wczoraj zbóje roz
padli jakiegoś kupca.
— Nie smuć się Olesiu — pocie
szała ją Kamcia — P a n Mickiewicz pójdzie z nami i w ytłum aczy zbójom, że nas-z ta tu ś nie jest kupcem, żeby mu nic nie zrobili, a oni uw ierzą Panu Mielcie wieżowi na pew n o !
— A nie będziecie się bały? — sp y tał Mickiewicz.
— Nie będziemy się baty — od
p a rła Kamcia — zresztą weźmiemy ze sobą świecę.
—No więc dobrze, weźcie świecę i pójdziemy szukać ta tu s ia — rzekł po namyślę Mickiewicz.
i *
la Olesia — m am usia mówiła, żeby odmówić paciorek.
— Oto kapliczka, pomódlmy się! — zawołał pan Mickiewicz.
P r z y drodze s ta ł a kapliczka z o bra
zem Matki Bożej. Nieraz tam pobożni ludzie zapalali świece na chwałę
D ziewczynki szły raźno, trzym a
jąc sio rąk pana Mickiewicza,
— A możeby się pomodlić? zapyta-
U czyniły to też dziewczynki, po
tem u k lę k ły i poczęły odmawiać pacierz. Pan Mickiewicz zdjął k ape
lusz i cicho się modlił.
Gdy skończyli się modlić, posły
szeli tu rk o t n a drodze. B ryczką je
chał dr. Kowalski.
T ato nasz jedzie! — k rzy k n ęły dziewczynki, biegnąc ku jadącemu, k tóry p rzyw itaw szy się z dziećmi i z panem Mickiewiczem, powiedział’:
— Pewnoście się o mnie niepo
koili. W ypadło m i zabawić dłużej u chorego. W szyscy radośnie wrócili do domu.
P an Mickiewicz po pow rocie do domu długo rozmyślał, colty się mogło stać, gdyby napraw dę zbójcy napadli na d ra Kowalskiego. W reszcie po
czął pisać wiersz. Gdy nazajutrz p rzybie gły do niego dziewczynki, czekał ich śliczny wiersz, p. t. „ P o
wrót ta ty “ .
Bolesław M rozek,
u czeń V k la s y s z k o ły ćw iczeń w P szc z y n ie
Bałwan.
Bałwanie, bałwanie Co ci się stanie, Gdy słońce zaświeci, Płakać będą dzieci.
Bałwan upadnie, C zapka mu spadnie, W iosna nastanie 1 koniec bałwanie!
Stanisław Bulla,
uczeń ki. V s z k o ły ćw iczeń
Nr. 1 NASZA G A Z E T K A Str. 13
Oszczędność i praca narody wzbogaca.
Był raz jeden ojciec. Ten ojciec nie miał już żony. Miał on tylko syna, k tó r y nazyw ał się Feluś.
W łaśnie nadeszły św ięta Bożego Narodzenia. F eluś bardzo się ucie
szył, gdy wszedł do pokoju, w którym s ta ła skrom na choinka. Cóż pod nią zobaczył? Uto śliczną książeczkę osz
czędności, opiew ającą na kwotę 6 zło
tych. Odtąd F e lu ś zaczął oszczędzać.
Go miesiąc odkładał 50 groszy.
Kolega F elusia, J a n e k dostał ta k że książeczkę oszczędności i 6 zło
tych. Zrazu obaj przyjaciele oszczę
dzali pieniądze i odnosili je do kasy.
Ale po k ilk u miesiącach sp rzykrzyło
się to Jankow i. Zam iast oszczędzać wolał sobie kupić cukierków.
F e lu ś był bardzo pilnym uczniem, więc skończył gimnazjum i uniw ersy tet i został doktorem. Dzięki oszczęd
ności i p ra c y doszedł do dużego m a ją t
ku. J a n ek nie chciał się uczyć, to też został żebrakiem i włóczęgą.
P ew nego razu w skazano F e lu s io wi (już w tedy doktorowi) jakiegoś leżącego na ulicy pijanego człowieka.
F e lu ś podszedł do niego i zobaczył, że to jego daw ny kolega Janek. G dy
by był się uczył i oszczędzał, napew no i on zostałby porządnym i zamożnym człowiekiem.
Oszczędzajmy i pracujmy!
Halina Pająkówna, ucz. szk o ły ćw iczeń
Nowy regulamin.
(H u m o
Siedziałem właśnie p rzy aparacie radjow ym mojej własnej konstrukcji, gdy usłyszałem, że do drugiego poko
ju, w którym była mamusia, wszedł tatuś. T a tu ś widział się właśnie z jednym z panów profesorów, który naopowiadał mu o mnie niesłusznie dużo brzydkich rzeczy. P rzy tem po
wiedział tatusiow i, że w krótce będzie nowy regulam in szkolny, k tó ry ma ułożyć samorząd uczniowski. Gdy to usłyszałem, aż klasnąłem w ręce z uciechy, gdyż przyszedł mi do gło
wy g enjalny pomyśl. W ybiegłem na
tychmiast na podwórze i gwizdnęłam (Iwa razy pod oknami sąsiedniego do-
reska.)
mu. Na to hasło wybiegł zaraz Gu- stek. Powiedziałem mu, że musimy zwołać n aradę naszej „trójki h u lta j
skiej", do której oprócz nas dwóch należała także Marta. Coprawda, to osobiście nie lubię bab, ale M arta jest m ą d ra (w yjątek!) i dlatego można z nią gadać. (D w a lata temu po od
czycie p ana J a r o s z a mieliśmy nawet w spólnie odbyć row eram i podróż n a około świata, podróż ta jednak nie doszła do s k u tk u , gdyż ta tu ś nie chciał kupić mi ro w eru z powodu dwójki, k tó rą niespraw iedliw ie do
stałem.)
Gdy znaleźliśmy się razem we tro
Str. 14 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 jo, wyluszczyetm im o co chodzi. Oto
uczniowie maja sami uchwalić p rz e p i
sy szkolne. Pomysł bardzo poży
teczny, bo już dawno zauważyliśmy, że dotychczasowe p rzepisy mają po
w ażne braki. P rzedew szystkiem za dużo krępują nas uczniów, a za wiele swobody dają profesorom. Nic dziwne
go, oni układali regulamin, więc uło
żyli go dla siebie jaknajlepiej. Teraz, gdy my ułożym y regulam in, musi się to odwrócić. T rze ba się jednak po
śpieszyć, aby nas inni koledzy nie ubiegli. Bo ci inni, to przew ażnie k u jony i fagasy, mogliby więc sp raw ę polepić. My jeszcze dzisiaj ułożymy nasz reg ulam in i ju tro rano przedło
żymy go panu dyrektorow i. Siedliśmy w e trójkę — (tr z y tęgie głowy) — i po kilku godzinach ułożyliśmy nowy
• egu lamin, ale to taki, że można go wystać jako wzór do w szystkich szkól.
Oto n ie które w yjątki:
„Uczęszczanie do szkoły nie jest obowiązkowe, pożądane jest jednak, aby uczniowie z końcem ro k u oso
biście zjawili się po odbiór świadectw.
W szyscy uczniowie muszą być p ro mowani do k la s wyższych. W szelkie zadaw anie lekcyj do domu oraz eg za
minowanie znosi się. W y jątek stano
wi w ypadek, jeśli uczeń sam zażąda egzaminu celem otrzym ania noty ce
lującej. W tym w y p ad k u jednak pro fesor winien przesiać uczniowi p y ta nie piśmiennie na 14 dni naprzód.
Uczniowi p rzy słu g u je p ra w o pytanie zmienić.
Ocenę wydają sami uczniowie. Ce
lem klasyfikacji co pól roku zbiera się konferencja. W obradach mogą brać udział rów nież profesorowie, jednak bez praw a zabieran ia głosu.
N auka tr w a 5 godzin dziennie.
Każda lekcja trw a 10 minut, p rzerw y między lekcjami po 50 m inut każda.
Uczeń jest zobow iązany korzystać ze w szystkich urządzeń naukowych, istniejących obowiązkowo w każdej szkole, jakoto z przyrządów s p o rto wych, z pokoju do palenia tytoniu, z b ufetu i t. p.
Uczniowie m ają obowiązek uczęsz
czania n a w szystkie p rzedstaw ienia te a tra ln e oraz uczęszczania do kina przynajm niej raz w tygodniu. Bile
tów dostarczyć ma szkoła bezpłatnie.“
J u t r o n asza tró jk a uda się do pa
na dyrektora, jatko delegacja i p rzed stawi mu nasz projekt regulaminu.
Ale sic pan d y re k to r ucieszy!
Henio P rzecinek
Akad cm ja. W dniu 1-szego lutego h. r. urządzono w Pszczynie w auli Gimnazjum Państw, u roczystą aka demję międzyszkolną ku czci Imieniu P. P re z y d e n ta Rzpltej Ignacego Mościckiego.
W ielka sala z biedą pomieściła aż cztery zakłady średnie.
W program ie aJkademji wzięły udział w szystkie szkoły. Dzieci Szko
ły Ćwiczeń prosto, ale pięknie zade
klamowały wiersze o P. Prez. Igh.
Mościckim. P ozostałe zaś części pro
gramu, jak w ystępy o rk ie s tra ln e i chó
ralne, deklamacje i przemówienia, w y
pełniły uczenice Gimn. zarówno i uczniowie Gimn. jak Seminarjum.
Całość akademji w ypadła dobrze i okazale, mimo że p ro g ra m jej był tr o chę przeładowany.
Kulig m iędzyszkolny do „B ażan
ta rn i“ odbył się dnia !) lu te g o s t a r a niem sam orządu uczniowskiego. W im
prezie w zięły udział wyższe klasy gimnazjum żeńskiego i męskiego oraz oba k u r s y seminarjum naucz. G.
Nr. 1 GLOS MŁODYCH Str. 15
W I A D O M O Ś C I S P O R T O W E .
G. K. S. „ S p a rta “ — „E. V .“ G. Nicm.
Sekcja hokej. G. K. S. „Sparta,“
ro z e g ra ła dnia 19 1 35 r. mecz hokej, z zespoleni Gimn. niem. Pomimo za
ciętej i pięknej g ry niem. zespołu, d r u żyna nasza odnosi zasłużone zwycię
stwo. Bram kami podzilili się kol. L a rysa (2), kol. Słomka (1), kol. Klichta
(1).
Członkowie poszeczcgólnych sek- cyj hokej, w s p ra w ie s p rz ę tu i tre n in gów winni zwracać się do sekcyjnego, (kl. V III.)
S e k c y jn y K lichta G.
D Z IA Ł R E D A K C y i N y .
Cele i zadania pisma m iędzyszkolnego N areszcie mamy w spólny między
szkolny organ prasowy. Oto stoi otw o
rem now a d roga do w spółpracy, dosko
nalenia się w zgodnym w ysiłku — do czynu zbiorowego. D ro g a to może trudna, pełna wy boi i nierówności — może naw et czasem ciernista — ale do pokonania jej trzeba jedynie odwagi, dobrej woli i dużo entuzjazmu.
Idźmy więc tą w spólną drogą ręka w rękę. Niech nie istnieją między nami an tagonizm y — pracujm y wspólnie zgodnie i ochoczo. Niech każdy włoży c zą stk ę swej pracy do tego zbiorow e
go dzieła, a pow stanie rzecz piękna i godna pochwały. Piszcie więc w sz y scy i nadsyłajcie jak naj więcej m a te r iału do naszej redakcji. A nie z ra ż a j
cie sio tein, jeżeli czasem u tw ó r n a desłany nie zostanie zamieszczony na łamach p ism a — wszak nie odrazy Kra
ków zbudowano. P ie rw s z a próba się nie powiodła, powiedzie się druga, ty l
ko odwagi, odwagi nie tracić. — „Ńie mam p is a rs k ie g o talentu. Niech piszą ci, co w tein już w p ra w ę m ają“ — po
wie niejeden i niejedna. Nie mówić tak, nie zniechęcać się i nie kłaść się do miłej drzem ki ze słodką obojęt
nością. Kto wie, może od was wyjdzie a rty k u ł, który w szystkich zadziwi
i zachwyci.
Trochę tylko dobrej woli i c ie rp li
wości.
G azetka m iędzyszkolna będzie obrazem duchowym w szystkich szkół średnich w Pszczynie, a zarazem zlo
tem ogniwem, ląezącem całą młodzież w wielki, koleżeński zespół. Niech w ramach g azetki skupiają się n ajlep
sze uczucia paszo: zgody i współpracy.
Napewno ta praca w yrobi w nas w a r tości społeczne, k tó re kiedyś p rz y d a dzą nam się, gdy wyjdziemy w życie, które stan ą się może podstaw ą naszej racy twórczej dla dobra Ojczyzny, dla ej wielkości.
I do was zw racam y się, najmłodsi czytelnicy. P ro sim y i o waszą w sp ó ł
pracę i zabranie głosu w przeznaczo
nym d la w as „ k ą c ik u “. Uczcie się już zawczasu wypowiadać w asze myśli i p ra g n ie n ia n a lamach p rasy; jest to wielkim darem i nieocenionern u ła t
wieniem w życiu, jeżeli um ie się p ro sto i jasno w kilku słowach sw e myśli wyrazić.
Niech nasz g o rący apel nie p rzem i
nie u nikogo bez echa. Ambicją każde
go z nas powinno być, by g a z e tk a międzyszkolna stała się istotnie pismem wartościowem, ciekawem i p >- uczającem. Społem, drodzy p rz y jaciele!
W imieniu całej młodzieży St. G.
Od redakcji
„Głos Młodych“, jest organem mło
dzieży w szystkich szkól średnich
Str. 16 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 w Pszczynie. Komitet redakcyjny zo
stał obrany przez przedstawicieli w szystkich zaJk ładów. T y tu ł pisemka został ustalony na podstaw ie wyników ankiety.
P rosim y Koleżanki i Kolegów o n a desłanie arty k u łó w do następnego n u meru.
P isać należy czytelnie i tylko na
jednej stronie. F orm atem najsto
sowniejszym jest ć w ia rtk a arkusza.
W yjaśniam y, że niektórych a r t y k u łów nie mogliśmy umieścić. A utorzy ich niechaj się nie zraż ają tern chwilo- wem niepowodzeniem. Część nadesła
nego m a terja łu w y korzystam y w na
stępnych numerach.
W szystkim współpracownikom dzię
kujemy i prosim y o dalszą pamięć.
R O Z P y W K O W y .
Z agadki
(P o d ała M arta K rzyżow ska)
T r z y n u ty rosną w ogrodzie?
•B|OSBJ Kiedy młynarz jest bez głowy w m łynie?
oułjo z sz jd Bpfei8Ä/tt A po
Zagadka rachunkowa
Koło domu rosły drzewa. Nadle
ciały w rony i zaczęły siadać na drze
wach. Gdy chciały usiąść po jednej n a drzewie, to zabrakło jednego drze
wa. Gdy u siadły po dwie, to jedno drzew o zostało wolne. Ile było drzew i ile w ron?
■ B i tio z .ip Az j i ! A u o j / f t A j a j z y
1.
2.
3.
4.
K w a d ra t m a g ic z n y .
1. 2. 3. 4.
1. napój alkoholow y 2. m itologiczny lo tn ik 3. c zę ść k o ścio ła 4. sp ó jn ik
Ł a m ig łó w k a .
1. sztu czn y czło w iek 2. inaczej u ro d a (poet.) 3. zatarg zb ro jn y 4. parad n y strój 5. c zę ść d n ia Rząd oznaczony ik sam i da rozw iązanie,
s ły n n e g o lo tn ik a polskiego.
n azw isko
HUMOR KRZEPI.
F ra n u s odwiedza chorego dziad u nia. Mama poleca mu, by choremu coś ładnego powiedział, b y go trochę rozerwać. P om ny napomnienia F r a nus pyta : „Czy chciałbyś dziaduniu mieć pogrzeb z m u z y k ą ? “
*
[Jlicą idzie mały chłopiec i plącze, szlocha i zawodzi tak bardzo, że aż w zbudza litość u publiczności. Jak a ś pani zatrzym uje go i pyta:
Co ci się stało, syn k u ? — H u h u h u h u — płacze mały.
Czyś m o ż e zabłądził i nie możesz tra fić do domu?
Nieee — h u h u h u — brzmi odpo
wiedź.
Może cię kto uderzył?
Nieee — huhuhu.
Możeś pieniądze zgubił, które ci m a tk a dala?
Nieee — huhuhu.
U padłeś? S tłukłeś się?
Nato malec obrażony p rz e s ta je płakać i pełen zranionej godności oso
bistej tłumaczy: Czego pani odemnie właściwie chce? Nic mi się nie stało.
Nie zbłądziłem, ani pieniędzy nie zgubiłem, nikt mnie nie zbił, nie upadłem, nie stłukłem się. J a się ba
wię. Bawię się w pogrzeb i jestem t a kim panem, k tó r y idzie za tru m n ą i plącze.
K om itet r e d a k c y jn y :
Państw ow e Gimnazjum:
W olny W ilhelm (kl. V II) Siemek Bolesław (kl. VII), Kopciówna M arta (kl. VI) J a n ik ó w n a Stanisław a (kl. V I)
Kościelski Wojciech (kl. II) L eszczyńska R egina (kl. I) Pryw atne Gimnazjum (N iem ieckie):
Istel J ó zef (kl. V II) Meyer J a n O tto (kl. V) Państw. Seminarjum Naucz.:
Growiec S tan islaw (V k u r s ) Szymiczek E rnest (IV ku rs)
M uszanka K ry s ty n a (kl. V I) Mrozek Bolesław (kl. V)
N aczelny Redaktor: W olny Wilhelm, (P a ń s tw . Gimnazjum) Z astępca: G rowiec S tanisław (P aństw . Semin. Naucz.)
1. P rof. T. H o s z a r d (P a ń s tw o w e Gimnazjum)
2. „ B. G r o b l i c k i (P ry w . Gimnazjum Niemieckie)
" A. F i u t o w s k i (P ań stw . Sem inarjum Naucz.) 4. K ier. Z b o r o w s k i J a n (Szkoła Ćwiczeń)
Z a w ydaw nictw o odpow iedzialny w im ieniu Sekcji P raso w e j Komisji Międzyszkolnej: Adam F i u t owsiki.
Szkoła Ćwiczeń:
O PIE K U N O W IE :
I fjl Kto oszczędzać za miodu się nauczy,
fß Temu na starość bieda nie dokuczy.
i
Ig Czy oszczędzasz już w szkolnej Kasie Oszczędności? Ś !
/ X Jeśli jeszcze nie, to zaczynaj oszczędzać z a r a z ! Ä
w Każda uczenica, każdy uczeń doczeka się lepszej W
przyszłości, gdy posiadać będzie książeczkę o szczęd n o ścio w ą
m §
$ i Pow iatu P szczyńskiego
I w Pszczynie
lub w jej Oddziale