• Nie Znaleziono Wyników

Głos Młodych, 1935, R. 1, z. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Głos Młodych, 1935, R. 1, z. 1"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

R ok I. L uty 1935 r. Z eszyt 1.

M l HLODVCH

MIESIĘCZNIK

redajowany przez miodzie! pszczyńskich szkół średnich

N a k ł a d e m K o m i s j i Mi ę d z y s z k o l n e j w P sz c z y n ie

Z d ru k a rn i S tan isław a K uśnierza w Białej

(2)

T R E Ś Ć N U M E R U

E. P ańczyk: W dniu Imienin Pana P re zy d en ta ... . str. i

A. N ieszp o rek: Polski o k r ę t ... 2

Na marginesie zawodów narciarskich w W i ś l e ... 3

W. W olny: A lk o h o l... 6

St. Growiec: Moja ostatnia l e k t u r a ... 8

W. K ościelski: R e k o r d ... 9

J . F o lw a rczn y: Jeden dzień z życia człowieka w 2000 roku . . » 10 B. M rozek: Jak powstał wiersz p. t. „Powrót ta ty " !... 11

St. B u lla : B a ł w a n ... 12

H. Pająków na: O szczędność i praca narody w z b o g a ca ... 13

H. P rzecinek: N ow y reg u la m in ... 13

K r o n i k a ... 14

W iadom ości s p o r t o w e ... 15

D ział r e d a k c y j n y ... 15

Kącik r o z ry w k o w y ... 16

(3)

R ok I. Luty 1935. Z eszyt 1.

Głos Młodych

Miesięcznik

redagowany przez młodzież pszczyńskich szkół średnich.

W dniu Imienin Pana Prezydenta.

P ierw szeg o lutego obchodziliśmy św ięto Imienin P a n a P re z y d e n ta Rze­

czypospolitej Polskiej, Ignacego Mo­

ścickiego. W dniu tym każdy z nas po­

łączył się z ogółem całego społeczeń­

stwa, życząc P a n u P rezydentow i dłu­

giego żyw ota i sowitej nagrody za t r u ­ dy i o fiary poniesione d la P olski i dla nas.

Ale n ie tylko my wr uro czy sty Spo­

sób uczciliśmy osobę W ło d arza P a ń s t ­ wa, lecz z nami cały naukow y świat, w którym głośne jest imię prof. I g n a ­ cego Mościckiego. Prof. Ignacy Mo­

ścicki jest jak wiadomo znakomitym uczonym w 'dziedzinie chemji i od 30 lat oddaje s k a rb y swego niepospolite­

go umysłu na u słu g i ludzkości. A na ziemi polskiej wznoszą się dwa w spa­

niale pomniki — owoce Jeg o tru d u : Chorzów i Mościce. Szczególnie fabry­

ka nawozów sztucznych w Chorzowie zw iązana jest na zawsze z Jego imie­

niem. W r. 1922 prof. Mościcki objął tę fabrykę zupełnie zniszczoną przez

inżynierów niemieckich, p o tra fił ją jednak w bardzo krótkim czasie dopro­

wadzić do porządku, w zbudzając po­

dków całego świata. N adzwyczajne cno­

ty prof. Mościckiego, niepospolite za­

lety Jego c h a ra k te ru spraw iły, że w r. 1926 naród powołał 'Go na stano­

wisko swego Włodarza.

Co zdziałał P an P rezy d en t Ignacy Mościcki podczas swych rządów, tego nie trze b a nikomu tłumaczyć, bo o tern najlepiej mówi nam współczesna r z e ­ czywistość. Dziś P olsk a zalicza się do pierw szych pań stw w E uropie, a jej potęgę uznają inne mocarstwa, s t a r a ­ jąc się o jej względy. Do takiej potęgi doszła P o lsk a za rządów prof. Ignace­

go Mościckiego, P re z y d e n ta Rzeczy­

pospolitej Polskiej, naszego Ojca i P ierw szeg o Obywatela, którem u za to wszystko, co uczynił dla chwały P olski i jej potęgi, składam y w yrazy hołdu i głębokiej czci.

P ańczyk E ryk

I V K u rs Se/n. naucz.

(4)

' ; u )S MŁODYCH Nr. 1

S^oIsl«i oLręf.

(W ie r sz n a p isa n y w 15-tą r o c z n ic ę z a ślu b in P o ls k i z m o r z e m .) W iedzie go nasz Orzeł Biały, Płynie w drogę pełną chwały, Niesie wolnej Polski w ieść, Rwie przeszkody, łamie lody,

% dziwem patrzą nań narody, Rośnie Polski sława, cześć!

Płyńże nasz okręcie miły, W twej obronie złą czym siły.

Nie bój (jię w rogowych fal!

Płyń łabędziu białopióry Poprzez fal tańczące góry Uleć hen w światową dal! . . . Pszczyna, dnia 10 lutego 1935 r.

A lo jzy N ieszporek ( I V k. sem in.) Cóż to? — Okręt zerwał pęta,

Żagli czysta biel rozpięta N iesie go przez błękit f a l . . . Niby łabędź białopióry, Przez faliste wodne góry Zmierza okręt śmiało w dal!

Str. 2

Z i m a .

Mn marginesie zawodów narciarskich w Wiśle.

W dniu i-go lutego, około godziny 3-ciej po południu, przyjechaliśm y szczęśliwie do W isły, gdzie zaraz na w stę| ie czekała nas w ielka niespo­

dzianka. Oto P an P rezy d en t Rzeczy­

pospolitej wysiada ze swego wagonu i wśród gromkich okrzyków n arciarzy przechodzi do samochodu, aby udać się na k ró tk i spoczynek w swoim zamecz­

ku w Wiśle.

J a k o k w aterę wyznaczyło nam kie­

rownictwo zawodów willę „Ochorowi- czówkę". Po przybyciu na miejsce

skonstatow aliśm y, że 'pomieszczenie mamy marne i tern spostrzeżeniem po­

dzieliliśmy się z naszym opiekunem drużyny, p. profesorem Iloszardem.

Pan profesor w zupełności podzielił nasze zdanie. W całej willi czuć było niemiłą woń, łóżka ze słomy i podparte krzesłami, ściany odrapane itp. rzeczy, o których lepiej nie wspominać. T ym ­ czasem w raca jeden z kolegów i oznaj­

mia, że nasze koleżanki zdołały z n a­

leźć już wcale przyzw oite pomieszcze­

nie we willi „Pod lim bą“. Nie trw ało

(5)

Nr. 1 GŁOS MŁODYCH Str. 3 an i 5 minut, gdy przenieśliśm y się

„pod limbę“. Tymczasem p. profesor p rzep ro sił gospodynię za zawód, w y­

tłumaczył, że na tak prym ityw ne mieszkanie nie możemy się zgodzić i spraw a była załatwiona.

N azajutrz o godz. 9-t.ej ra n > jesteś­

my na starcie. D ru ży n a nasza w yrusza jako 19-ta. Wszyscy, jak mnie poin­

formowano, w y rażali się z uznaniem 0 naszym starcie. K olega Białek, k tó­

r y prow adził drużynę, ruszył z miejsca zupełnie wolno, aby tern lepiej w p ra ­

wić się w 8-mio kilom etrow y bieg.

T r a s a biegła przez rów niny i góry.

Było więc kolejno podchodzenie, zjazdy i bieg płaski. W drodze okazu­

je się, że mijamy pokolei jedną d r u ­ żynę po drugiej. Dopędzamy tych, co ru szy li przed nami t. z w. „pełnym g a ­ zem“. W ten sposób prześcignęliśm y 5 drużyn. J esteśm y pełni najlepszych nadziei. J e d n a k ż e w drugiej połowie biegu w yraźn y pech nas prześladuje:

oto jednemu z kolegów pęka w iązanie u nart. Czekamy. Stopery przy mecie tykają. S ek u n d y mijają — minuty.

Dopędząją nas minione drużyny.

P rzybyw am y wreszcie do mety, s t r a ­ ciwszy 5 m inut czasu. W ynik 1-szego dnia: 11 -te miejsce na możliwych 35.

W ynik naogół dobry.

N astęp n y dzień — „slalom“ — (ro­

dzaj zjazdu z góry, n a wytyczonej cho­

rągiewkami trasie.) Ogólne uznanie zyskali sobie kol. L arysz i kol. Białek.

P ierw szy u zyskuje p raw ie najlepszy czas dnia (48 sek.) d ru g i rów nież (52 sok.) a nadto obydwaj w y k azu ją w sp a­

niałą technikę jazdy i ś w ietn y styl 1 w reszcie w doskonalej formie mijają metę. Aid od czego pech? — N astępny

kolega robi z fasonem kilk a „k ro p e k “ na w yślizganej i trudnej tra s ie — n ad­

to dw u k ro tn ie zlatuje mu n a rta z no­

gi — i przybyw a w 2 i pół m inuty do mety. R eszta nieco lepiej. Ogólny w y ­ nik? — szkoda mówić! — jak pech, to pech. Ale przeciwności są na to, aby je pokonywać. Na przyszły rftk nie damy się.

Koleżanki, które rów nież narze k ały na pech — u zy sk u ją jednak mimo trudnych w arunków 2-gie miejsce w biegu sztafetow ym i 3-cie w slalo­

mie. W ybiły się ponad przeciętny po­

ziom kol. Donotków na Adela i kol.

Kopciówna Oleńka, k tó re p rz y zjeź­

dzić slalomowym popisały się pięknym stylem oraz doskonalą techniką. Kol.

Gazdów na L u dka w praw dzie siadła sobie coś ze trzy razy z wdziękiem na trasie, ale za to pokonała braw urow ym szusem ostatni etap i bez kropki minę­

ła metę. Reszta przeciętnie. Naogół w ynik dobry.

W reszcie kilka u w a g na p rzy ­ szłość: Koledzy, biorący udział w za­

wodach, powinni za w szelką cenę s t a ­ rać się przed zawodami s p ę d z i' wa­

kacje zimowe na k u rsie narciarskim . S przęt n a rciarsk i p rzy zawodach musi być zupełnie dobry, bez zarzutu. Jeżeli ktoś nie m a doskonałego sp rz ę tu i nic czuje się na silach, niech lepiej do za­

wodów nie staje. Cóż z tego, że inni jeżdżą św ietnie — u z y sk u jąc praw ie n ajlepszy czas dnia — gdy jedno z er­

wanie w iązania u n a r t y może w sz y st­

ko popsuć?

W reszcie uw aga ze stro n y p. pro­

fesora, k tó ry stal na jednym z punk­

tów kontrolnych p rzy biegu drużyno­

wym. P u n k t ten był mniejwięcej przy

(6)

. , , V - 7! "r

Str. 4

końcu trasy, na zjeździć z góry „Ja- rzębatej". W szystkim zawodnikom da­

wano tam znak — by jechali zupełnie powoli i ostrożnie, gdyż tr a s a w y ta r­

ta prześw iecała kamieniami, następnie był bardzo silny spadek terenu. Otóż ci, k tó rzy słuchali wezwania i zwolnili w biegu, zw ykle zjeżdżali szczęśliwie.

Było jednak dużo takich, k tórzy wezwanie uważali za niepotrzebną s tra tę czasu i jadąc całym pędem, z r e ­ guły robili „k ropkę składaną", t. j.

składającą się z 2-ch lub 3-ch kozioł­

ków. Obliczenie zupełne proste: usłu­

chawszy ostrzeżenia, stracilib y najw y­

żej 2 — 5 sekund, tymczasem „ k ro p ­ k a “ kosztow ała ich 2 — 6 minut. ( J e ­ den z zawodników — nie pszczyniak swoją drogą — wymieniał w tein miejscu połamaną n a rtę — dobrze że nie nogę!) J a k wszędzie, tak i jazda na n a rta c h w ym aga prócz odwagi jeszcze inteligencji. Należy jechać in­

teligentnie. Zaw czasu obliczyć, gdzie

Nr. 1 można jechać szybciej, a gdzie posu­

wać się powoli i z całą ostrożnością.

Na koniec apel do młodszych kole­

gów. Każdy z was niech się s ta ra ją k ­ ną j wcześni ej zdobyć swój w łasny sprzęt narciarski. Nigdy na pożycza­

nych n arta ch nie jeździ się tak pew ­ nie, jak na swoich. K ażdy z młodszych kolegów winien się starać jak n aj­

wcześniej zaprawić w narciarstw ie, aby kiedyś popraw ić w yniki swego gimnazjum. To samo odnosi się do Ko­

leżanek.

A więc baczność klasy I-sza, II-ga i wyższe. P rz y s z ły rok pod hasłem:

W szyscy na narty.

Kończąc te kilka uwag, składam y z tego miejsca serdeczne podziękow a­

nie Pani prof. Koperskiej i P an u prof.

Hoszardowi, k tórzy jako opiekunowie drużyn w czasie zawodów nie opusz­

czali nas ani na chw ilę i dodawali nam otuchy.

Klasa VI-u gim n. m ęsk.

GŁOS MŁODYCH

L

\ *

(7)

GŁOS MŁODYCH Str. 5

Wspomnienia z kursu navciacskie^o z*_- stycznia I». »_ wet VFi£l<--

AL I NÜ

Z asn u ty dymami pociąg wpadł zdyszany na stację, a z niego wypadła grom ada narciarek i narciarzy, wyda­

jać radosne o k rzyki i spraw iają c nie­

sam ow ity hałas. Aż dwoje sań obła­

dowano pierzynami i walizami, potem ruszono z przed stacji. My. koleżanki, n a tu ra ln ie dosiadłyśmy też sani, o ile się dało. W takt biegu koni s tu k a ły o siebie nasze b uty i dzwoniły zęby.

Każda musiała się zamienić w k a lo ry ­ fer illa sąsiadki, choć niewielka z te ­ go w ynikła pociecha, gdyż wszystkie jednakowo byłyśmy zmarznięte. Ko­

ledzy, nadrabiając miną, ham ow ali koło nas „skjöringiem “ mimo, że na nosach ich gęsto posiadały „gile“, barw iąc im tę szlachetną część tw a­

rzy na k o lo r am arantow y. Ale w szyst­

ko ma swój koniec, jazda do „Malin­

ki“ też Co za. słodka nazwa ..Malin­

k a “. Pachnie majem i czerwcem, a tu mróz j a k . . . tru d n o wymówić ta k ie słowo. Nasza willa nazyw ała się „B a­

jeczna“ — nomen omen. W szystko tam było bajeczne, począwszy od ba­

jecznie niskiej te m p e ra tu ry w poko­

jach, a skończyw szy na bajecznie kiepskiej kolacji. Zdawało nam się. że w ybraliśm y się pod przewodnictwem Byrda na w y p ra w ę podbiegunową, i że po dokładnem odmrożeniu rąk, nóg, uszu i nosów, przyjdzie nam na do­

bitek zjeść w łasne buty n arc ia rs k ie

7 głodu. No ale był to zaledwie po­

czątek. Po marnym początku zaś czę­

sto nastaje niespodzianie miły dalszy

ciąg, to te ż nie traciliśm y fantazji, a zwłaszcza my, dziewczynki, s t a r a ­ jąc się nie wypadać z roli tradycyj­

nych „prom yków słonecznych“ pod­

trzym yw ałyśm y niezmiennie dobry humor. I było nam dobrze i przyjem ­ nie i wspominamy słodką „Malinkę“

r bajeczną „Bajeczną“ z w ielką sym­

patią.

Pysznie bawiono się każdorazowo w świetlicy. Do miłych w rażeń nale­

żały codzienne „kom u n ik aty “ — red a­

gowane przez kol. Hasta, a nadawane sk ru p u la tn ie przez „radjo“ św ietlico­

we. Oto kilka próbek:

— „J a s n o w i d z ą c a". Jeden z reporterów „Naszych S p ra w “ dono­

si nam o odkryciu w willi „Bajecznej“

fenomenu okultystycznego, m ianow i­

cie jasnowidzącej. Przepow iada ona godziny śniadań, obiadów i kolacyj z zadziwiającą dokładnością, dając znać o swych odkryciach za pomocą głośnego tupania butami po schodach.

Jasnow idząca rokuje wielkie nadzieje na przyszłość. We w szystkich s p r a ­ wach, mających z tern związek, pro si­

my się kierować do Redakcji „Na­

szych S p raw “ lub osobiście do p. Rei i ,

»dr. tymcz. pokój nr. 2 — Bajeczna.

R o z d a w n i c t w o k o s z ó w : W zw iązku z rozpoczynającym się se­

zonem zabaw donosimy, że z dniem dzisiejszym uruchomiono w willi „Ba­

jecznej“ rozdawnictwo koszów w ta ń ­ cu na wielką -skalę. A m atorzy mogą się zgłaszać osobiście.

(8)

Str. 6 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 W i e 1 k a k a t a. s t r o f a : W nie­

dzielę, dnia 6. 1. zdarzyła się na perci wielka katastro fa. Otóż p rzy gw ał­

towniejszych ewolucjch zjazdowych zderzyły się dwie osoby, przytem jed­

na Osoba (Osoba przez duże „O", n a ­ leży bowiem do gim nazjalnych fer pedagogicznych) doznała p rzy upr ku s kręcenia n art końcami do tylu oraz skomplikowanego złam ania dasz­

ka u czapki. K atastrofa w ywołała przygnębiające w rażenie w okolicy.

Ł a m a c z l o d ó w n i e s i e b o ­ h a t e r s k ą p o m o c : W ypraw ie, skierow anej na szczyty Kozinieekie.

pod przewodnictwem słynnego kol.

Korzonka, k tó ra n a tra f iła po drodze n a w ielkie zw ały lodów, podążył na pomoc łamacz lodów w osobie kol.

Hasta. Łamacz lodów doskonale w y­

wiązał się ze sw ego zadania. Łam ał lody, aż woda try s k a ła i b u ty n a s ią k ­ ły wilgocią. W y ra to w a n a w y p ra w a czuje się dobrze.

N a k i j k a c h z n i e s i o n a z p e r c i : Wczoraj podczas tren in g u w ielką sensację w yw ołała panna A.

swoją braw urow ą jazdą. R ozentuzjaz­

mowana publiczność zniosła z perci n aszą doskonałą n a rc ia rk ę n a kijkach.

Widać, że n arciarstw o u nas czyni wielkie postępy. P ra g n ę liś m y uzyskać wywiad z triu m fato rk ą , ale niestety czuje się po owacji nieco w yczerpana nerwowo. Może kiedy innym razem...

T r z ę s i e n i e z i e m i : Ludność okoliczna zaniepokojona została oneg- daj gw ałtow nym w strząsem ziemi.

W panice zaczęto opuszczać siedziby, chroniąc się w bezpieczne miejsca. Na szczęście w ostatniej chwili doszła wiadomość, że w strząs ten został wy­

w ołany potężną „ k ro p k ą “ jednej z pań n arciarek, p rz y ćwiczeniu zawilej

„ c h ristjan ji“. — Ziemia ję knęła i d rgnęła w posadach, ale doraźne nie­

bezpieczeństwo minęło. U spokojona ludność w róciła do swych domostw.

Jedna z u czestniczek kursu

„ALKOHOL“ .

Rok rocznie C en trala Zw iązku A bstynenckiego w P oznaniu u rządza w pierw szych dniach lutego t. z w.

„Tydzień trzeźw ości“. W zw iązku z tern chciałbym kilka słów wypowie­

dzieć ku rozwadze czytelników i czy­

telniczek.

„Myśmy przyszłością narodu"

rozlega się nieraz z ust naszych śpiew, ale czy uśw iadam ia sobie każdy z nas, jakie brzemię odpowiedzialności spo­

czywa na nas i jak pow ażne obowiąz­

ki n a s czekają? Nie wolno nam egoi­

stycznie zamykać się w sobie i szukać w życiu przyjemności i najw iększej sum y w rażeń — każdy miody czło­

wiek, k tó ry odebrał wykształcenie, r e ­ preze n tu je w artość społeczną i musi dług zaciągnięty wobec społeczeństw a spłacić. Przecież my młodzi wyciśnie­

my piętno na przyszłych dziejach na­

szego P aństw a, będziemy prowadzić nie dziejów w dalszą przyszłość. Z a­

nim rozpoczniemy spełniać to zadanie, musim y się doń należycie p rz y g o to ­ wać.

(9)

Nr. 1 GŁOS MŁODYCH Str. 7 T ro s k a o- przyszłość n arodu łączy

się ściśle z tro s k ą o zdrowie i h a rt ducha młodzieży, gdyż tylko młodzież zdrow a cieleśnie i duchowo ińoże w pełni rozw inąć swe zdolności i w y­

wiązać się ze swych zadań. Nie chcę nikogo moralizować — wiem, że nie jestem do tego pow ołany — ale p r a g ­ nę wezwać w szystkich do rozsądnego zastanow ienia się nad tą kw est ją.

W iem y z w ykładów naszego le k a ­ rza szkolnego i z odnośnej lektury, jak wielkie spustoszenie czyni w or­

ganizmie, zw łaszcza w organizm ie młodym, będącym jeszcze w fazie ro z ­ woju, najw iększy wróg ludzkości: a l ­ k o h o l . W iem y także niestety, że wielu z pośród nas przez niem ądry snobizm i chęć olśnienia innych rze- koimem swern „w yrobieniem “ lubi pić napoje alkoholowe. Uważają, że im to dodaje specjalnego szyku, że teinsa­

mem dokumentują sw ą przynależność do społeczeństw a dorosłych — tw ie r­

dzą, też, że picie to przyjemność nie­

dola. Osobiście trudno mi przychodzi u wierzyć w to, by stan zam rożenia umysłowego był aż tak przyjemny, a zwłaszcza tow arzyszące mu objawy choroby m o r s k i e j .. . lecz przypuśćm y nawet, że to przyjemność. W ięc cóż z tego? Czy jest sens w tern, by o k u ­ pić chwile — wątpliw ej z re s z tą — przyjemności chorobą ciała, upodle­

niem duszy, zwyrodnieniem umysłu, cherla et wem fizycznem i du chowem?

A przytem , m a rnując sw e zdrowie, trw oni młody człowiek własność spo­

łeczną,, tak ja k b y okradał Ojczyznę — bo przecież zasób sil młodych ludzi jest funduszem narodowym i skarbem Ojczyzny.

N iestety stw ierdzić trzeba, że oto­

czenie, naw et często najbliższa rodzi­

na, n ak ła n ia młodego człowieka do pi­

cia alkoholu. Z a k rz e w iła się u nas zasada, że żadne przyjęcie i żadna uroczystość bez picia obyć się nie mo­

że. J a k o b y nie można się bawić bez sztucznej podniety. Przecież chyba my młodzi mamy w sobie dość fantazji i humoru, by bez sztucznego ożywie­

nia móc być wesołym i bawić siebie i innych. I tu ta j trzeba okazać nieraz siłę c h a ra k te ru , by odmówić n a ta rc z y ­ wości zapraszających nas do picia.

Ale zasady przed ew szyst kiom. N ieste­

ty często absty n en t narażony jest na dr wink i i głupie docinki osób piją­

cych. T rze ba znieść to spokojnie. Czas okaże, kto miał rację. Raczej litować powinno się nad tymi, k tó rz y w bez­

myślności swej nie widzą, że idą ku zgu b ie i nie mają zrozum ienia dla sil­

nych zasad człowieka z charakterem . A w końcu nawet i ci, k tó rz y może te­

raz kpią sobie z a b s ty n e n ta i uważają go za cel swych mało rozumnych dowcipów, widząc jego stanowczość i szlachetną odwagę w bronieniu swych przekonań, pochylą także z sza­

cunkiem głowę przed nim.

O rganizacja h a rc e rs tw a w ielkie ma, zasługi na polu k rzew ienia w strze­

mięźliwości, a abstynencję od alkoho­

lu u z n ała za część składową P raw a.

H a rc e rz e i h a rc e rk i niechże więc za­

biorą się do czynu, w ysiłki nasze niech idą k u stw orzeniu czystej atm o­

sfery rodzinnej i społecznej, atm osfe­

ry zdrowej, w której się ro zkrzew ią najszlachetniejsze skłonności. Iść od­

w ażnie naprzód, nie wstydzić się swych zasad, nie zaprzeć się nigdy

(10)

Str. 8 G ŁOS MŁODYCH Nr. 1 swych przekonań, pamiętać o honorze i społeczeństw a — takie niech będą i obowiązkach wobec własnego „ja“ hasła nasze.

Wolni) W ilhelm , klasa VII. gimn.

If!«»!«* ostatnia lefiA^ura.

„ K O W A L S C Y * *

T a k i ty tu ł książki, k tó r a mi w cza­

sie feryj Bożego Narodzenia p rz y p a d ­ kowo w padła w ręce. A u to rk ą jej jest niemka, L isbeth B urger. W y d ała już poprzednio dwa dziełka, które z po­

żytkiem przetłum aczono na język pol­

ski. L isbeth B u rger, to osoba prosta, daleka od w szelkich literackich p rz y ­ miotów, czy pretensyj, ale obdarzona za to niepospolitą m iarą zdrowego roz­

sądku, znajomości życia, przedewszy- stkiem rodzinnego, a zwłaszcza ogrom­

nym zasobem chrześcijańskiego ducha i chrześcijańskich uczuć.

Rzeczywiście, książka, p. t. „K ow al­

s c y “, jest samem ciepłem i szczęściem rodzinncm, polega,jącem na rozumnem i zdrowem w ychowaniu dzieci, na łiar- monijnem współżyciu w szystkich członków rodziny.

Znajdziemy w niej wiele cennych myśli, dotyczących kształtow ania serc i dusz dziecięcych od 3-go aż do 15-go roku życia. Książka daje rzeczyw isty obraz w spółpracy rodziny, nie w y b ra­

nej, wymarzonej, ale przeciętnej, sza­

rej, w której najw ażniejszą s p raw ą jest tro sk a o dzieci. T reść książki nie jest suchą receptą, ani gotową formu­

łą, lub re g u łą wychowania, ale p ra w ­ ił zi wem, miodem, śmiejącem się, pła- czącem, rad u jącem serca i dokazu ją ­

cem co sil życiem. A mając ten jak- gdyby film życia dzieci i całej rodzi­

ny, w ysnuw ać możemy potrzebne nam w skazania i pouczenia co do istot mło­

dych.

W rodzinie jest kilkoro dzieci. Nie traktow ać ich jednakowo. Każde dzie­

cko, jako indywidualność, potrzebuje dla siebie odrębnego sto su n k u i na­

staw ienia ludzi — rodziców.

J u ż od wczesnych lat. należy k ształtow ać chara k ter. Z takiemi w a­

dami dziecięcemi, jak upór, kłamstwo, kłótnie, donoszenie, niecierpliwość, trzeba od zarania walczyć, ale z um ia­

rem i taktem, nie używ ając nigdy gwałtowności, złości i , oburzenia.

A posłuchajmy, co mówi o a u t o ry ­ tecie: „Dziś a u to ry te t nie jest despo­

tyzmem, aby miażdżyć nim indyw i­

dualność dziecka. A utorytetem dla dziecka jest tylko ten, kto mu impo­

nuje — a im wszechstronniej, tein le­

piej. A im więcej duchem imponuje, tein a u to ry te t solidniejszy“.

Kowalscy dla młodszych są zawsze dobrym przykładem. Nie popełniają żadnych głupstw , ani nagłych prze­

skoków w trakto w a n iu sw e g o potom­

stwa.

W sto su n k u do dzieci są zawsze szczerzy, nawet w drażliw ych zapyta-

(11)

N r . J

*,

GŁOS MŁODYCH Str. 9 Iliach dziecięcych. Mamusia mówi

dziecku całą prawdę. Bo pocóż okła­

mywać je, kiedy ono się i tak o tern w sz ystkiem kiedyś dow ie — i to poza domem. Lepsze wytłum aczenie matki, aniżeli rów ieśnika, czy obcego.

K siążka ta jest a k tu a ln ą ze w zglę­

du na obecny często zły stan życia rodzinnego.

Oczywiście n ie k tó re poglądy a u t o r ­ ki m ogą wzbudzić zastrzeżenia, zwłaszcza u czytelników polskich, nie­

mniej jednak sądzę, że dziełko zasłu ­ guje, aby je poznać. Z wielu cennych myśli a u to rk i mogą p r zedewszys-tkicni skorzystać rodzice.

St. Growiec,

V K u rs sem in .

N ajm łodsi piszą.

IłeLord.

N o w e l a.

W W a rs z a w ie na lotnisku rnoko- tow skiem tłum. Na środku lotniska stoi wytoczony z h a n g a r u samolot, otoczony kordonem policji. P rz y a p a ­ racie g ru p k a ludzi.

To przedstaw iciele wojsk lotni­

czych oraz rodzina kap. pilota Zabłoc­

kiego, bohaterskiego lotnika, odzna­

czonego krzyżem V ir tu t i M ilitari i wieloma innemi odznaczeniami. Sarn kapitan stoi obok swojej ukochanej maszyny, polskiego samolotu w ojsko­

wego X 27 w ytw órni P. Z. L. spokoj­

ny i uśmiechnięty. Nie słucha w y­

krzyk n ik ó w m atki i narzeczonej w ro­

dzaju: „Nie jedź! Zabijesz się!" Ka­

pitan Zabłocki nie słucha. On myśli o siwej podróży, o tern, że jeśli uda mu się dokonać przelotu bez lądowania na zw ykłej wojskowej maszynie do New Yorku, to rozsław i imię Polski zagranicą. G azety pisać będą o nim, o Polsce i o polskim samolocie, o tej jego ukochanej maszynie! Zbliża się chw ila odjazdu! Mechanicy zapuszcza­

ją motor, a kapitan tymczasem żegna się z rodziną. W reszcie w siada do m a­

szyny. Samolot zwolna toczyć się poczyna po muraw ie lotniska. Z ma­

szyny w y staje podniesiona na po­

żegnanie, o k r y ta f u trz a n ą rękaw icą dłoń Zabłockiego. Samolot nabiera szybkości, śmigło w arczy coraz gło­

śniej i samolot podryguje po m uraw ie lotniska, jak k u r a biegnąca z rozpo­

starłem ! skrzydłam i. Kapitan z lekka pociąga za orczyk. Maszyna zaczyna podrygiw ać gw ałtow niej i nagle okrzyk wydziera się z p ie rs i tlurnu.

J u ż jest w pow ietrzu! Maszyna ciężka, bo obarczona w ielką ilością benzyny, wznosi się powoli w górę, okrąża majestatycznie lotnisko i skręcając, niknie na horyzoncie. T eraz Zabłocki przestał już być zwyczajnym, szarym człowiekiem, jednym z se rji 1936; jest teraz wolny jak ptak, wszelkie bo­

wiem więzły, łączące go z ziemią są zerwane. .Jest teraz panem swojej m a­

szyny, k tó ra go słucha, jak dobrze w ytresow any koń. Mówią ludzie: „bez­

duszna maszyna". Dla niego p rz e ­ ciwnie. Dla lo tnika samolot ma duszę, lotnik wyczuwa każde d rgnienie za każdym odgłosem motoru, wie co m a­

szynie dolega i dla niego samolot p rz e s ta je być maszyną, staje się p rz y ­ jacielem. Minęli już w ybrzeża Francji, znajdują się nad Atlantykiem. Pogo­

da tymczasem piękna, słoneczna i bez

(12)

Str. 10 GŁOS MŁODYCH w iatru. Daj Boże, aby tak było dalej!

myśli Zabłocki, uważając, czy nie dosłyszy przypadkiem odgłosu wadli­

wie działającego motoru. J a k dotych­

czas w szystko idzie pomyślnie. Samo­

lot ani ra z u jeszcze nie zastrajkow al, a m otpr działa bez zarzutu. Wiadomo, p o lsk a maszyna! myśli Zabłocki; ona też chce aby imię P olsk i stało się sławne n a caełj kuli ziemskiej! Mija kilka godzin. Samolot ciągle leci, r e ­ gularnym , jednostajnym lotem. Za­

błocki coraz bardziej jest zmęczony i ciągle myśli: Byle tylko nie zasnąć!

J eśli zasnę — śmierć! Boże, jak ten w ark o t jednostajny jest usypiający.

Byle nic zasnąć! Boże, Boże!

Tym czasem pogoda, dotychczas piękna, zaczyna się psuć. W i a tr z ry ­ wa się coraz większy i zaczyna p a ­ dać deszcz. L otnik musi wytężać w sz y stk ie swoje siły, aby w ia tr s z a r ­ piący steram i nie wydarł mu ich z r ę ­ ki. t e r a z to nie żarty. To w alka na śmierć i życic między bohaterskim polskim lotnikiem, a zazdrosnym ocea­

nem, k tó r y nie chce być pokonany.

Samolot tańczy w pow ietrzu jak ko­

rek na w zburzonej wodzie. Co gorzej, padający bezustannie deszcz tak z a ­ moczył skrzydła, że n asiąk n ięte wo*

Nr. 1 dą zaczęły ciężyć. Samolot, zniżywszy lot, żeglował tu ż nad wzburzonemi falami, czyhającemu na jego życie.

W reszcie P a n Bóg zlitował się nad biedną maszyną i zatrzym ał w iatr i deszcz. Samolot zaczął się znowu podnosić. Niebezpieczeństwo minęło.

Mija znów kilk a godzin. Lotnik mdle­

je z w yczerpania, lecz podtrzym uje go jedna myśl. Dolecieć za wszelką cenę.

W reszcie widać w dali światło. To New York. Kapitan spojrzał wdól. Pod nim rozpościera się olbrzym ie morze świateł, a zbuku ośw ietlony ja s k r a ­ wo p rostokąt: to lotnisko. „Czekają na mnie“ — pomyślał. Zrobił p rz e p i­

sowe koło nad hangaram i i usiadł.

Agenci na motocyklach otoczyli go zaraz, aby chronić przed rozentu zjaz­

mowanym tłumem. Mimo to tłum przerw ał kordon i w yciągnął na pół żywego Zabłockiego z maszyny, k rzy ­ cząc: „Bohater! Niech żyje polski lot­

nik!“ A Zabłocki w yciągnął mdlejącą rękę w k ie ru n k u swej maszyny i o s ta t­

kiem sil w yszeptał: „To nie ja, to ona!“ poczem zemdlał z wycieńczenia.

N azajutrz w całej prasie ś w ia ta pisano o Polsce, o Zabłockim i o jego kochanej maszynie. O polskim samo­

locie X 27.

Wojciech K ościelski, kl. ! l a gim n.

Jeden dzień z życia człowieka w 2000-ym roku.

( O b r a z e k f a n t a s t y c z n y . )

Słońce już w yszło na niebo, gdy pan Z birski w stał z wygodnego łóżka i zaraz udał siię do łazienki. Tam w y­

k ą p a w s z y się W zimniej wodzie, wdział na siebie spodnie i k u rtk ę z białego płótna, poczem się uczesał i poszedł na śniadanie. W małym po­

koiku tuż obok sypialni, było dużo szklanych słoików. Zbirsk i wszedł, wziął jeden słoik i zaw artość jego wlał do szklanki, poczem wypił. Była

to mieszanina w szystkich składników potrzebnych jako pokarm człowieko­

wi. Później wyszedł na płaski dach swego domu. Dach był dość obszerny a na jednym jego końcu sta ły dw a samolociki. Z birski wsiadł do jednego z nich i puścił maszynę w ruch. Sa­

molocik wzniósł się bez najmniejsze­

go szele stu w górę. Widać z niego było bardzo dobrze całe miasto. Domy, nad któremi jechał samolot, były do­

(13)

Nr. I GŁOS MŁODYCH Str. 11 syć duże i w szystkie miały bardzo

p ła s k ie dachy, tak jak i dach pana.

Zbirskiego. Gdzieniegdzie na dachach znajdow ały się ta k ie same samoloci­

ki. W oddali widać było obszerne do­

my o dużych oknach i płaskich da­

chach. Drogi były bardzo szerokie i dobrze utrzym ane. Jeździli po nich w jedną i w d ru g ą stronę. Na z a k rę ­ tach stali stróżow ie bezpieczeństwa,, którzy leniwych ludzi odstaw iali do sędziego.

Duże domy były to „hale pracy".

Do jednej z nich zdążał na swym s a ­ molocie pan Zbirski. Osiadł lekko na dachu i wszedł do środka. Były tu du­

że sale, jasno oświetlone. W salach były małe stoliki, p rz y których sie­

dzieli mężczyźni i kobiety. Z hirski usiad ł p rzy swoim stoliku, w yciągnął a k t a i przeg ląd ał je oraz zapisywał coś w g ru b ej księdze. Podobnie robili też jego towarzysze.

W południe każdy opuścił swoje miejsce i pojechał do domu. P an Z h ir­

ski zastał w m ieszkaniu żonę i dwoje dzieci, które w łaśnie w róciły ze szko­

ły. Gała rodzina, wypiwszy pokarm udała się do ogrodu, k tó ry był na­

przeciw domu.

W środku ogrodu była duża, s zklana altana. Naokoło niej rosły same kwiaty, k tó re ładnie pacbly.

Jak powstał wiersz

D pana doktora Kowalskiego mieszkał Adam Mickiewicz. Był on wtedy nauczycielem szkoły pow iato­

wej w Kownie. P a n dr. Kowalski m u­

siał nieraz wyjeżdżać w dalekie okoli­

ce do chorych. Miał on dwie c ó r k i:

Głosię i Kamoię. Dziewczynki lubiły Mickiewicza. Nieraz się z niemi bawił i śliczno bajki wieczorami opowiadał.

Pan Z hirski ułożył się na kanapie na popołudniową drzemkę.

Po przebudzeniu się udał się do pracy, a dzieci odrabiały lekcje. 0 ti-tej wieczorem p an Zhirski powrócił z p r a ­ cy, więc cały wdeczór miał wolny. Udał się do bawialnego pokoju, usiadł p rzy małym ap ara cik u i pokręcił śrubką.

Z boku pokazała się sala, w której miał wykład s ta r s z y mężczyzna. W i­

dać było każdy jego ruch i poruszenie ust. Mówił tak wyraźnie, jak gdyby znajdował się w pokoju Zbirskiego.

Miał on w ykłady z 18 wieku o rozbio­

rach Polski, i porównywał ją z dzi­

siejszym ^tysięcznym rokiem. Z birski przekręcił znów i widział i słyszał doskonalą muzykę. Dalej słuchał n aj­

nowszych wiadomości o P o ls c e :

„Słynni lotnicy polscy, Babińscy, oblecieli n a samolocie M. D. K. cały św iat bez lądowania.

Do kolonij polskich w Afryce, zdo­

bytych na Anglji w 1981 roku, p rz y ­ biły 2 o k rę ty angielskie, by podbu­

rzać murzynów przeciw Polsce.

Słynny profesor S tanów , Zjedno­

czonych Gama 1 wyjechał na księżyc i bada tam ten św iat" . . .

P an Zbirski słuchał jeszcze dal­

szych wiadomości p rz y aparaciku.

W ko ii cu zabrała go senność, więc udał się spać. Rano rozpoczęła się ta.

sama praca, co dnia poprzedniego.

Folwarczni/, Józef, I I kl. gim n.

1 .1. „Powrót taty“ ?

Raz dało się słyszeć ciche pukanie.

— K t o tam? spytał Mickiewicz.

— To my, Olesia i Kamcia — odezwały się — mamy w ielką prośbę do Pana.

P a n Mickiewicz ucieszył się b a r ­ dzo odwiedzinami. Dziewczynki były smutne.

— My P a n a prosim y — odezwała

(14)

Str. 12 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 się Olesia — żeby P a n z nami poszedł

szukać tatusia.

— Co? T era z wieczorem szukać tatu-sia? — spytał pan Mickiewicz.

— Obiecał nam, że wróci w po­

łudnie, — powiedziała <*)lesia — a do­

tąd go niema. Mamusia leży w łóżku, bo jest chora, a ta tu ś n ie wraca, pewno go zbóje napadli na drodze.

Ogrodnik mówił, że wczoraj zbóje roz­

padli jakiegoś kupca.

— Nie smuć się Olesiu — pocie­

szała ją Kamcia — P a n Mickiewicz pójdzie z nami i w ytłum aczy zbójom, że nas-z ta tu ś nie jest kupcem, żeby mu nic nie zrobili, a oni uw ierzą Panu Mielcie wieżowi na pew n o !

— A nie będziecie się bały? — sp y ­ tał Mickiewicz.

— Nie będziemy się baty — od­

p a rła Kamcia — zresztą weźmiemy ze sobą świecę.

—No więc dobrze, weźcie świecę i pójdziemy szukać ta tu s ia — rzekł po namyślę Mickiewicz.

i *

la Olesia — m am usia mówiła, żeby odmówić paciorek.

— Oto kapliczka, pomódlmy się! — zawołał pan Mickiewicz.

P r z y drodze s ta ł a kapliczka z o bra­

zem Matki Bożej. Nieraz tam pobożni ludzie zapalali świece na chwałę

D ziewczynki szły raźno, trzym a­

jąc sio rąk pana Mickiewicza,

— A możeby się pomodlić? zapyta-

U czyniły to też dziewczynki, po­

tem u k lę k ły i poczęły odmawiać pacierz. Pan Mickiewicz zdjął k ape­

lusz i cicho się modlił.

Gdy skończyli się modlić, posły­

szeli tu rk o t n a drodze. B ryczką je­

chał dr. Kowalski.

T ato nasz jedzie! — k rzy k n ęły dziewczynki, biegnąc ku jadącemu, k tóry p rzyw itaw szy się z dziećmi i z panem Mickiewiczem, powiedział’:

— Pewnoście się o mnie niepo­

koili. W ypadło m i zabawić dłużej u chorego. W szyscy radośnie wrócili do domu.

P an Mickiewicz po pow rocie do domu długo rozmyślał, colty się mogło stać, gdyby napraw dę zbójcy napadli na d ra Kowalskiego. W reszcie po­

czął pisać wiersz. Gdy nazajutrz p rzybie gły do niego dziewczynki, czekał ich śliczny wiersz, p. t. „ P o ­

wrót ta ty “ .

Bolesław M rozek,

u czeń V k la s y s z k o ły ćw iczeń w P szc z y n ie

Bałwan.

Bałwanie, bałwanie Co ci się stanie, Gdy słońce zaświeci, Płakać będą dzieci.

Bałwan upadnie, C zapka mu spadnie, W iosna nastanie 1 koniec bałwanie!

Stanisław Bulla,

uczeń ki. V s z k o ły ćw iczeń

(15)

Nr. 1 NASZA G A Z E T K A Str. 13

Oszczędność i praca narody wzbogaca.

Był raz jeden ojciec. Ten ojciec nie miał już żony. Miał on tylko syna, k tó r y nazyw ał się Feluś.

W łaśnie nadeszły św ięta Bożego Narodzenia. F eluś bardzo się ucie­

szył, gdy wszedł do pokoju, w którym s ta ła skrom na choinka. Cóż pod nią zobaczył? Uto śliczną książeczkę osz­

czędności, opiew ającą na kwotę 6 zło­

tych. Odtąd F e lu ś zaczął oszczędzać.

Go miesiąc odkładał 50 groszy.

Kolega F elusia, J a n e k dostał ta k ­ że książeczkę oszczędności i 6 zło­

tych. Zrazu obaj przyjaciele oszczę­

dzali pieniądze i odnosili je do kasy.

Ale po k ilk u miesiącach sp rzykrzyło

się to Jankow i. Zam iast oszczędzać wolał sobie kupić cukierków.

F e lu ś był bardzo pilnym uczniem, więc skończył gimnazjum i uniw ersy ­ tet i został doktorem. Dzięki oszczęd­

ności i p ra c y doszedł do dużego m a ją t­

ku. J a n ek nie chciał się uczyć, to też został żebrakiem i włóczęgą.

P ew nego razu w skazano F e lu s io ­ wi (już w tedy doktorowi) jakiegoś leżącego na ulicy pijanego człowieka.

F e lu ś podszedł do niego i zobaczył, że to jego daw ny kolega Janek. G dy­

by był się uczył i oszczędzał, napew no i on zostałby porządnym i zamożnym człowiekiem.

Oszczędzajmy i pracujmy!

Halina Pająkówna, ucz. szk o ły ćw iczeń

Nowy regulamin.

(H u m o

Siedziałem właśnie p rzy aparacie radjow ym mojej własnej konstrukcji, gdy usłyszałem, że do drugiego poko­

ju, w którym była mamusia, wszedł tatuś. T a tu ś widział się właśnie z jednym z panów profesorów, który naopowiadał mu o mnie niesłusznie dużo brzydkich rzeczy. P rzy tem po­

wiedział tatusiow i, że w krótce będzie nowy regulam in szkolny, k tó ry ma ułożyć samorząd uczniowski. Gdy to usłyszałem, aż klasnąłem w ręce z uciechy, gdyż przyszedł mi do gło­

wy g enjalny pomyśl. W ybiegłem na­

tychmiast na podwórze i gwizdnęłam (Iwa razy pod oknami sąsiedniego do-

reska.)

mu. Na to hasło wybiegł zaraz Gu- stek. Powiedziałem mu, że musimy zwołać n aradę naszej „trójki h u lta j­

skiej", do której oprócz nas dwóch należała także Marta. Coprawda, to osobiście nie lubię bab, ale M arta jest m ą d ra (w yjątek!) i dlatego można z nią gadać. (D w a lata temu po od­

czycie p ana J a r o s z a mieliśmy nawet w spólnie odbyć row eram i podróż n a ­ około świata, podróż ta jednak nie doszła do s k u tk u , gdyż ta tu ś nie chciał kupić mi ro w eru z powodu dwójki, k tó rą niespraw iedliw ie do­

stałem.)

Gdy znaleźliśmy się razem we tro ­

(16)

Str. 14 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 jo, wyluszczyetm im o co chodzi. Oto

uczniowie maja sami uchwalić p rz e p i­

sy szkolne. Pomysł bardzo poży­

teczny, bo już dawno zauważyliśmy, że dotychczasowe p rzepisy mają po­

w ażne braki. P rzedew szystkiem za dużo krępują nas uczniów, a za wiele swobody dają profesorom. Nic dziwne­

go, oni układali regulamin, więc uło­

żyli go dla siebie jaknajlepiej. Teraz, gdy my ułożym y regulam in, musi się to odwrócić. T rze ba się jednak po­

śpieszyć, aby nas inni koledzy nie ubiegli. Bo ci inni, to przew ażnie k u ­ jony i fagasy, mogliby więc sp raw ę polepić. My jeszcze dzisiaj ułożymy nasz reg ulam in i ju tro rano przedło­

żymy go panu dyrektorow i. Siedliśmy w e trójkę — (tr z y tęgie głowy) — i po kilku godzinach ułożyliśmy nowy

• egu lamin, ale to taki, że można go wystać jako wzór do w szystkich szkól.

Oto n ie które w yjątki:

„Uczęszczanie do szkoły nie jest obowiązkowe, pożądane jest jednak, aby uczniowie z końcem ro k u oso­

biście zjawili się po odbiór świadectw.

W szyscy uczniowie muszą być p ro ­ mowani do k la s wyższych. W szelkie zadaw anie lekcyj do domu oraz eg za­

minowanie znosi się. W y jątek stano­

wi w ypadek, jeśli uczeń sam zażąda egzaminu celem otrzym ania noty ce­

lującej. W tym w y p ad k u jednak pro ­ fesor winien przesiać uczniowi p y ta ­ nie piśmiennie na 14 dni naprzód.

Uczniowi p rzy słu g u je p ra w o pytanie zmienić.

Ocenę wydają sami uczniowie. Ce­

lem klasyfikacji co pól roku zbiera się konferencja. W obradach mogą brać udział rów nież profesorowie, jednak bez praw a zabieran ia głosu.

N auka tr w a 5 godzin dziennie.

Każda lekcja trw a 10 minut, p rzerw y między lekcjami po 50 m inut każda.

Uczeń jest zobow iązany korzystać ze w szystkich urządzeń naukowych, istniejących obowiązkowo w każdej szkole, jakoto z przyrządów s p o rto ­ wych, z pokoju do palenia tytoniu, z b ufetu i t. p.

Uczniowie m ają obowiązek uczęsz­

czania n a w szystkie p rzedstaw ienia te a tra ln e oraz uczęszczania do kina przynajm niej raz w tygodniu. Bile­

tów dostarczyć ma szkoła bezpłatnie.“

J u t r o n asza tró jk a uda się do pa­

na dyrektora, jatko delegacja i p rzed ­ stawi mu nasz projekt regulaminu.

Ale sic pan d y re k to r ucieszy!

Henio P rzecinek

Akad cm ja. W dniu 1-szego lutego h. r. urządzono w Pszczynie w auli Gimnazjum Państw, u roczystą aka demję międzyszkolną ku czci Imieniu P. P re z y d e n ta Rzpltej Ignacego Mościckiego.

W ielka sala z biedą pomieściła aż cztery zakłady średnie.

W program ie aJkademji wzięły udział w szystkie szkoły. Dzieci Szko­

ły Ćwiczeń prosto, ale pięknie zade­

klamowały wiersze o P. Prez. Igh.

Mościckim. P ozostałe zaś części pro­

gramu, jak w ystępy o rk ie s tra ln e i chó­

ralne, deklamacje i przemówienia, w y­

pełniły uczenice Gimn. zarówno i uczniowie Gimn. jak Seminarjum.

Całość akademji w ypadła dobrze i okazale, mimo że p ro g ra m jej był tr o ­ chę przeładowany.

Kulig m iędzyszkolny do „B ażan­

ta rn i“ odbył się dnia !) lu te g o s t a r a ­ niem sam orządu uczniowskiego. W im­

prezie w zięły udział wyższe klasy gimnazjum żeńskiego i męskiego oraz oba k u r s y seminarjum naucz. G.

(17)

Nr. 1 GLOS MŁODYCH Str. 15

W I A D O M O Ś C I S P O R T O W E .

G. K. S. „ S p a rta “ — „E. V .“ G. Nicm.

Sekcja hokej. G. K. S. „Sparta,“

ro z e g ra ła dnia 19 1 35 r. mecz hokej, z zespoleni Gimn. niem. Pomimo za­

ciętej i pięknej g ry niem. zespołu, d r u ­ żyna nasza odnosi zasłużone zwycię­

stwo. Bram kami podzilili się kol. L a ­ rysa (2), kol. Słomka (1), kol. Klichta

(1).

Członkowie poszeczcgólnych sek- cyj hokej, w s p ra w ie s p rz ę tu i tre n in ­ gów winni zwracać się do sekcyjnego, (kl. V III.)

S e k c y jn y K lichta G.

D Z IA Ł R E D A K C y i N y .

Cele i zadania pisma m iędzyszkolnego N areszcie mamy w spólny między­

szkolny organ prasowy. Oto stoi otw o­

rem now a d roga do w spółpracy, dosko­

nalenia się w zgodnym w ysiłku — do czynu zbiorowego. D ro g a to może trudna, pełna wy boi i nierówności — może naw et czasem ciernista — ale do pokonania jej trzeba jedynie odwagi, dobrej woli i dużo entuzjazmu.

Idźmy więc tą w spólną drogą ręka w rękę. Niech nie istnieją między nami an tagonizm y — pracujm y wspólnie zgodnie i ochoczo. Niech każdy włoży c zą stk ę swej pracy do tego zbiorow e­

go dzieła, a pow stanie rzecz piękna i godna pochwały. Piszcie więc w sz y ­ scy i nadsyłajcie jak naj więcej m a te r ­ iału do naszej redakcji. A nie z ra ż a j­

cie sio tein, jeżeli czasem u tw ó r n a ­ desłany nie zostanie zamieszczony na łamach p ism a — wszak nie odrazy Kra­

ków zbudowano. P ie rw s z a próba się nie powiodła, powiedzie się druga, ty l­

ko odwagi, odwagi nie tracić. — „Ńie mam p is a rs k ie g o talentu. Niech piszą ci, co w tein już w p ra w ę m ają“ — po­

wie niejeden i niejedna. Nie mówić tak, nie zniechęcać się i nie kłaść się do miłej drzem ki ze słodką obojęt­

nością. Kto wie, może od was wyjdzie a rty k u ł, który w szystkich zadziwi

i zachwyci.

Trochę tylko dobrej woli i c ie rp li­

wości.

G azetka m iędzyszkolna będzie obrazem duchowym w szystkich szkół średnich w Pszczynie, a zarazem zlo­

tem ogniwem, ląezącem całą młodzież w wielki, koleżeński zespół. Niech w ramach g azetki skupiają się n ajlep­

sze uczucia paszo: zgody i współpracy.

Napewno ta praca w yrobi w nas w a r ­ tości społeczne, k tó re kiedyś p rz y d a ­ dzą nam się, gdy wyjdziemy w życie, które stan ą się może podstaw ą naszej racy twórczej dla dobra Ojczyzny, dla ej wielkości.

I do was zw racam y się, najmłodsi czytelnicy. P ro sim y i o waszą w sp ó ł­

pracę i zabranie głosu w przeznaczo­

nym d la w as „ k ą c ik u “. Uczcie się już zawczasu wypowiadać w asze myśli i p ra g n ie n ia n a lamach p rasy; jest to wielkim darem i nieocenionern u ła t­

wieniem w życiu, jeżeli um ie się p ro ­ sto i jasno w kilku słowach sw e myśli wyrazić.

Niech nasz g o rący apel nie p rzem i­

nie u nikogo bez echa. Ambicją każde­

go z nas powinno być, by g a z e tk a międzyszkolna stała się istotnie pismem wartościowem, ciekawem i p >- uczającem. Społem, drodzy p rz y ­ jaciele!

W imieniu całej młodzieży St. G.

Od redakcji

„Głos Młodych“, jest organem mło­

dzieży w szystkich szkól średnich

(18)

Str. 16 GŁOS MŁODYCH Nr. 1 w Pszczynie. Komitet redakcyjny zo­

stał obrany przez przedstawicieli w szystkich zaJk ładów. T y tu ł pisemka został ustalony na podstaw ie wyników ankiety.

P rosim y Koleżanki i Kolegów o n a ­ desłanie arty k u łó w do następnego n u ­ meru.

P isać należy czytelnie i tylko na

jednej stronie. F orm atem najsto­

sowniejszym jest ć w ia rtk a arkusza.

W yjaśniam y, że niektórych a r t y k u ­ łów nie mogliśmy umieścić. A utorzy ich niechaj się nie zraż ają tern chwilo- wem niepowodzeniem. Część nadesła­

nego m a terja łu w y korzystam y w na­

stępnych numerach.

W szystkim współpracownikom dzię­

kujemy i prosim y o dalszą pamięć.

R O Z P y W K O W y .

Z agadki

(P o d ała M arta K rzyżow ska)

T r z y n u ty rosną w ogrodzie?

•B|OSBJ Kiedy młynarz jest bez głowy w m łynie?

oułjo z sz jd Bpfei8Ä/tt A po

Zagadka rachunkowa

Koło domu rosły drzewa. Nadle­

ciały w rony i zaczęły siadać na drze­

wach. Gdy chciały usiąść po jednej n a drzewie, to zabrakło jednego drze­

wa. Gdy u siadły po dwie, to jedno drzew o zostało wolne. Ile było drzew i ile w ron?

■ B i tio z .ip Az j i ! A u o j / f t A j a j z y

1.

2.

3.

4.

K w a d ra t m a g ic z n y .

1. 2. 3. 4.

1. napój alkoholow y 2. m itologiczny lo tn ik 3. c zę ść k o ścio ła 4. sp ó jn ik

Ł a m ig łó w k a .

1. sztu czn y czło w iek 2. inaczej u ro d a (poet.) 3. zatarg zb ro jn y 4. parad n y strój 5. c zę ść d n ia Rząd oznaczony ik sam i da rozw iązanie,

s ły n n e g o lo tn ik a polskiego.

n azw isko

HUMOR KRZEPI.

F ra n u s odwiedza chorego dziad u ­ nia. Mama poleca mu, by choremu coś ładnego powiedział, b y go trochę rozerwać. P om ny napomnienia F r a ­ nus pyta : „Czy chciałbyś dziaduniu mieć pogrzeb z m u z y k ą ? “

*

[Jlicą idzie mały chłopiec i plącze, szlocha i zawodzi tak bardzo, że aż w zbudza litość u publiczności. Jak a ś pani zatrzym uje go i pyta:

Co ci się stało, syn k u ? — H u h u h u h u — płacze mały.

Czyś m o ż e zabłądził i nie możesz tra fić do domu?

Nieee — h u h u h u — brzmi odpo­

wiedź.

Może cię kto uderzył?

Nieee — huhuhu.

Możeś pieniądze zgubił, które ci m a tk a dala?

Nieee — huhuhu.

U padłeś? S tłukłeś się?

Nato malec obrażony p rz e s ta je płakać i pełen zranionej godności oso­

bistej tłumaczy: Czego pani odemnie właściwie chce? Nic mi się nie stało.

Nie zbłądziłem, ani pieniędzy nie zgubiłem, nikt mnie nie zbił, nie upadłem, nie stłukłem się. J a się ba­

wię. Bawię się w pogrzeb i jestem t a ­ kim panem, k tó r y idzie za tru m n ą i plącze.

(19)

K om itet r e d a k c y jn y :

Państw ow e Gimnazjum:

W olny W ilhelm (kl. V II) Siemek Bolesław (kl. VII), Kopciówna M arta (kl. VI) J a n ik ó w n a Stanisław a (kl. V I)

Kościelski Wojciech (kl. II) L eszczyńska R egina (kl. I) Pryw atne Gimnazjum (N iem ieckie):

Istel J ó zef (kl. V II) Meyer J a n O tto (kl. V) Państw. Seminarjum Naucz.:

Growiec S tan islaw (V k u r s ) Szymiczek E rnest (IV ku rs)

M uszanka K ry s ty n a (kl. V I) Mrozek Bolesław (kl. V)

N aczelny Redaktor: W olny Wilhelm, (P a ń s tw . Gimnazjum) Z astępca: G rowiec S tanisław (P aństw . Semin. Naucz.)

1. P rof. T. H o s z a r d (P a ń s tw o w e Gimnazjum)

2. „ B. G r o b l i c k i (P ry w . Gimnazjum Niemieckie)

" A. F i u t o w s k i (P ań stw . Sem inarjum Naucz.) 4. K ier. Z b o r o w s k i J a n (Szkoła Ćwiczeń)

Z a w ydaw nictw o odpow iedzialny w im ieniu Sekcji P raso w e j Komisji Międzyszkolnej: Adam F i u t owsiki.

Szkoła Ćwiczeń:

O PIE K U N O W IE :

(20)

I fjl Kto oszczędzać za miodu się nauczy,

Temu na starość bieda nie dokuczy.

i

Ig Czy oszczędzasz już w szkolnej Kasie Oszczędności? Ś !

/ X Jeśli jeszcze nie, to zaczynaj oszczędzać z a r a z ! Ä

w Każda uczenica, każdy uczeń doczeka się lepszej W

przyszłości, gdy posiadać będzie książeczkę o szczęd n o ścio w ą

m §

$ i Pow iatu P szczyńskiego

I w Pszczynie

lub w jej Oddziale

w M i k o ł o w i e

Cytaty

Powiązane dokumenty

Może nawet zgodziła- by się zostać moją żoną.. Tylko wcześniej musiałby stać

Uczymy, jak się uczyć poprzez świadome zapamiętywanie Cechą współczesnego świata jest jego zmienność, a to wymaga ciągłego uczenia się. Aby sprostać temu, sztukę

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

Coraz większy ruch zwraca się tędy ku morzu, ku Gdyni i ku Gdańskowi: Przyczynia się do tego jak dotychczas, p o lity k a gospodarcza Niemiec wobec Polski, oraz

redagowany przez młodzież pszczyńskich szkół średnich. Szkic historji

Już niema się co łudzić, niema nadziei, że to może jakieś nieporozumienie, Józef Piłsudski istotnie umarł i nie wskrzesi Go tniljo- n ow y płacz Jego

Przysługuje Tobie prawo dostępu do swoich danych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo do wniesienia sprzeciwu

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co