• Nie Znaleziono Wyników

In memoriam Romana Dyboskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "In memoriam Romana Dyboskiego"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Julian Krzyżanowski

In memoriam Romana Dyboskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/1-2, 111-123

(2)

IN MEMORIAM ROMANA DYBOSKIEGO

P ie rw sz y anglista polski — taki oto ty tu ł losy p rzy z n a ły Rom anowi Dyboskiemu, należny mu „z wieku i u rzęd u “, on bowiem rozpocząw szy na U niw ersytecie Jagiel­ lońskim w r.1908 w y k ła d y o literatu rze angielskiej, zainaugu­ row ał w naszej kulturze naukow ej tę doniosłą dziedzinę badań literackich, bez której niepodobna dzisiaj w yobrazić sobie studium uniw ersyteckiego. Do stanow iska tego był p rzy g o to ­ w any, jak nikt u nas p rzed nim i po nim, p racą żaś w jego ra ­ m ach blisko czterdziestoletnią ogarniał sp raw y tak rozległe i tak doniosłe również z punktu w idzenia „P am iętnika literac­ kiego“, w k tó ry m dwie ze sw ych rozpraw ogłosił, a którem u niejednego w spółpracow nika w yszkolił, iż należy mu się na jego k a rta ch o po w ieść,n ie ustępująca wspomnieniom o najw y ­ bitniejszych pracow nikach na polu naukowego poznania lite­

ra tu ry polskiej.

I

C ieszyniak z pochodzenia (ur. 19 listopada 1883), z ro ­ dzim ego środow iska w yniósł rozległe zainteresow ania kultu­ ralne, zw iązane choćby z n atu ralną znajom ością trzech języ ­ ków, k rzy żu jący ch się na naszych kresach zachodnich, prócz polskiego bowiem znakom icie w ładał czeskim i niemieckim, co osobliwsza, w skutek naw yków szkolnych, jeszcze jako słu­ chacz uniw ersytetu w Krakowie w y k ład y polskie notow ał po niemiecku. T o zapew ne w płynęło n a bliskość stosunków m ło­ dego, po Śląsku pracow itego studenta, z W ilhelm em C reizena- chem, g erm an istą i anglistą w jednej osobie, autorem m onu­ m entalnego w swoim czasie dzieła o początkach nowoczesnego dram atu europejskiego. Zbliżenie to zadecydow ało o karierze naukowej D yboskiego i o jego zam iłow aniach anglistycznych, rozw iniętych z kolei na uniw ersytecie wiedeńskim, a sk ry sta li­ zow anych ostatecznie w uczelniach angielskich. D oktorat

'i habilitacja w 25 roku życia o tw arły mu w ro ta krakow skiej

Almae M atris, od której progów droga jego m iała wieść przez bardzo różne tereny, znaczone jego słowem pisanym i, przede w szystkim , m ówionym. M łody uczony bowiem z m iejsca oka­

(3)

zał się znakom itym prelegentem , i g d y b y kiedyś kom uś udało się ustalić te ty siące w ykładów , w ygłoszonych przez D ybo­ skiego w n ajp rzeró żn iejszy ch in stytu cjach polskich, w k raju , na Syberii, czy w o środkach em ig racy jny ch angielskich i am e­ rykańskich, następnie w in sty tucjach angielskich i a m e ry k ań ­ skich, okazało b y się może, iż niestrudzony siew ca staran nie p rzem y ślan eg o słow a pobił sw ą p rac ą prelegencką szczytow e rek o rd y i to bodajże nie tylko polskie. W arun ku jące tak nie­ z w ykłą w y dajno ść um iłowanie żyw ego słow a pozostaw ało z a ­ pew ne w jakim ś zw iązku z upodobaniam i D yboskiego te a tra l­ nym i, sc h ara k te ry zo w a n y m i niedaw no w ym ow nie przez W . B orow ego, rów nocześnie z aś było w ynikiem okoliczności, któ re usiłow ały go odciągnąć od toru p rac y ściśle naukow ej.

W o jn a euro p ejska m ianowicie porw ała w sw e zaw rotne w iry m łodego p ro feso ra i odzianego w m undur austriacki w y ­ rzuciła w głębi Rosji, z biegiem zaś czasu, po w ybuchu rew o­ lucji, p rzeniosła go aż na w schodnie k rańce Syberii. W śród p rzy g ó d w cale osobliw ych, barw nie opow iedzianych w p a ­ miętniku, k tó ry sam cenił b ardzo w ysoko („Siedem lat w R o­ sji i na S y b erii“, 1922), w śró d m onotonii życia jenieckiego czy też w ro zgw arze ruchów organizacyjno-w ojskow ych, lubiącego przem aw iać p ro fe so ra p rzy n ag lan o do w ystąpień, on zaś nie w z d ra g ają c się, w ciągał się do pracy, k tó rą ry chło uznał za jedno z sw ych z a d ań czołow ych. O dy w r. 1919 znalazłem się w Charbinie, pierw szą rzeczą, k tó ra rzuciła mi się w oczy na ścianach „Domu polskiego“, było ogłoszenie o niedaw no odby­ ty m cyklu o dczytów D yboskiego, w ygłoszonych przezeń mi- m ojazdem , w d ro d ze z C h abaro w ska do ów czesnego Nowo- nikołajew ska, gdzie p rzy w d ział m undur polski, w stępując w szeregi D yw izji sy b ery jskiej. W pół rek u później słuchałem niejednej z jego p relek cy j w now onikołajew skim k asy nie ofi­ cerskim , g d y w śród ludzi, k tó rz y nieraz Polskę znali jedynie z wieści i powieści, sz erz y ł znajom ość jej dziejów i jej kultury. W szy stk o to jed nak było w łaściw ie tylk o zapraw ą do dużej akcji propagandow ej, k tó rą m iał rozpocząć, gdy po siedm io­ letniej w łóczędze zn alazł się w r. 1922 w kraju.

N atu raln y bieg rzeczy w państw ie, zw olna w y w alcza­ jący m sobie zainteresow anie i uznanie w świecie, w któ ry m od­ zy sk ało niepodległość, spraw ił, iż Dyboskiem u rychło w ypadło porzucić k a te d rę i rezy g n u jąc z ciągłości naw iązanej p rac y naukow ej, rozpocząć akcję pro pagand o w ą w k raja ch anglo­ saskich. T erenem jej stał się londyński instytu t slaw istyczn y (School of Slavonic Studies) i jego organ , „The Slavonic R e­ view “, ry ch ło z a to c z y ła ona kręgi znacznie szersze, obejm ując niezliczone o rg anizacje ośw iatow e (jak A ssociation for Adult Education) i szkolne, 'ogólne i specjalne (w rodzaju konferen- cyj dla urzędników londyńskiego m inisterstw a sp ra w z a g ra ­ nicznych), z biegiem czasu zaś m iała przerzucić się rów nież na

(4)

S ta n y Zjednoczone. Św ietny m ówca, w ład ający w ytw orną, „augu stow sk ą“ angielszczyzną równie swobodnie, jak jęz y ­ kiem o jczystym , przez lat kilka niestrudzenie inform ow ał swe au d y to ria o życiu polskim, daw nym i bieżącym , o wszelkich przejaw ach naszej k u ltu ry duchowej, społecznej i m ate­ rialnej, o naszy m m iejscu w świecie E uropy nowoczesnej. Rów nocześnie ślad y tej działalności utrw alał w słowie druk o­ w anym , o g łaszając m nóstw o artykułów po najrozm aitszych pism ach, w y k ład y zaś o c h arak terze cyklicznym w ydaw ał w postaci książek, o k tó rych dalej wspomnieć w ypadnie do­ kładniej. W ten sposób m ówca p rzek ształcał się w publicystę, którem u niejednokrotnie, co w danych w arunkach było często p ro stą koniecznością, w ypadało podejm ow ać niewdzięczną funkcję trad y cy jn eg o defensoris Poloniae, obrońcy spraw polskich, atak o w an y ch równie dobrze przez ignorancję jak p rzez złą wolę. Jak z p rac y tej w yw iązyw ał się, o tym niejedno m ogłaby powiedzieć jego olbrzym ia korespondencja, z a ła ­ tw iana przezeń niemal pedantycznie, oraz pam ięć, k tórą po­ zostaw ił po sobie w „Szkole Studiów Słow iańskich“. „Dyboski w as a brilliant scholar and lec tu re r“, m aw iał o nim jej d y ­ rektor, stale niemal nam niechętny S ir B ernard P a res, nie tając zadow olenia, że m iał takiego w spółpracow nika. Podobne po­ głosy dochodziły i później z olbrzym iej „lecturing to u r“, odby­ tej przez D yboskiego z ram ienia Fundacji Kościuszkowskiej w A m eryce, z w y p raw y w ykładow ej, która objęła setki od czy­ tów i przem ów ień dla słuchaczy i am erykańskich i polskich. T em peram ent publicystyczny, w yładow ujący się nie tylko w drobnych w ystąpieniach, ale również w książkach o pow aż­ nej podbudowie naukow ej, w rodzaju „Poland Old and N ew“ (192b), „P o lan d “ (1933), nie pozwolił mu jednak ograniczyć się li tylko do inform ow ania św iata anglosaskiego o Polsce. P o ­ m ny sw ych obowiązków akadem ickich, uw ażał za konieczne w yzy sk ać swe rozległe k o n tak ty osobiste, um ożliw iające mu w gląd w tajniki ży cia obcego, oraz swe zdolności obserw ator- skie,, by o życiu Anglii i Am eryki inform ow ać bezstronnie czy ­ telnika polskiego. W spółpracow nik pięćdziesięciu blisko cza­ sopism, rozrzucił w nich setki artykułów , praw iących o sto­ sunkach angielskich, politycznych, społecznych, religijnych, 0 w ybitnych działaczach politycznych, o w pływ ow ych in sty ­ tucjach, o zm ianach zachodzących w życiu codziennym 1 o przem ianach społeczno-politycznych. Z artykułów tych w y ­ ra s ta ły tom y, jak „Anglia po w ojnie“ (1925), „O Anglii i Angli­ k a c h “ (1929) lub „S tan y Zjednoczone A m eryki Północnej, w ra ­ żenia i refleksje“ (1930), w yróżniające się na tle naszej lite­ ra tu ry podróżniczej zarów no świeżością spostrzeżeń jak, i to przede w szystkim , niepospolitą wnikliwością w ujm ow aniu doniosłych zjaw isk społecznych, dostrzeganych zarów no w obyczaju codziennym , jak w doniosłych posunięciach

poli-Pamiętnik literacki X X X V I. 8

(5)

ty czn y ch , a tra k to w a n y ch ze sw oistej D yboskiem u w y ży n y m oralnej. M oralnej, nie m oralizatorskiej, bo osiąganej dzięki znam iennem u dla o b serw atora przyw iązaniu do pew nych s ta ­ łych w artości ogólnoludzkich. Do tej w łaściw ości postaw y Dy- boskiego w ypadnie rów nież jeszcze powrócić. Tu zaś po prze­ sta ć m ożna n a zaznaczeniu, że jakkolw iek Anglia była mu dru g ą ojczyzną, jakkolw iek był do niej i do jej k u ltu ry głęboko przy w iązan y , ten żyw y, osobisty do niej stosunek nie m iał u D yboskiego ani cienia łatw ej anglom anii, opierał się na spoj­ rzeniu człow ieka z kontynentu, odczuw ać się w nim daw ał za w ­ sze d y sta n s obiektyw nego o bserw ato ra, zd ająceg o sobie dosko­ nale spraw ę z n ajro zm aitszych niedom agali i u strojow ych i obyczajow ych, k tóre d o strzeg ał jasno po tam tej stronie K a­ nału. W ięcej naw et, D yboski sk łonny był do w ysoce p e sy ­ m istycznej oceny zarów no m nóstw a przejaw ów życia angiel­ skiego i do staw ian ia niew esołych horoskopów przyszłości im perium b ry ty jsk ieg o, rów nocześnie jednak m iał głębokie zaufanie do angielskiego „com m on sense“ i do rzetelności angielskiego m yślenia i postępow ania, i te w łaśnie poglądy usiłow ał, przecho d ząc na platform ę m oralisty, zaszczepić swem u czytelnikow i polskiemu.

H

Sam ogrom m ateriału, objętego ram am i historii litera ­ tu ry angielskiej, spraw ił, że D yboski sw ą p rac ę zaw odow ego an g listy m usiał o g raniczyć do kilku dziedzin specjalnych, k tó re zdołał opanow ać bez zarzutu, choć niew ątpliw ie po sia­ d ały one dla niego niejednakow ą siłę a tra k cy jn ą . C zasam i, sercu jego bodajże najbliższym i, była końcow a faza e ry w ikto­ riań skiej; pop raw n a ocena w agi b adanych zjaw isk literackich sk łan iała go do szekspirologii; polskie p rzyw iązanie do ro ­ m anty zm u kierow ało jego uw agę ku epoce B y ro n a; solidne w reszcie p rzygotow anie w filologicznej szkole niemieckiej k a ­ zało mu p o d e jm o w a ć 'w y c iec z k i w dziedzinę średniow iecza. Te jednak zain tereso w an ia specjalne zn ajd o w ały sobie w łaściw e m iejsce w całości lite ra tu ry angielskiej, od jej w czesnych początków po o statnie nowości, w p rac y swej b o ­ wiem ogarniał tę w łaśnie całość, upodobaniom dając w y raz jedynie w ilości uwagi, skierow anej ku epokom w ybranym . Z p re c y z ją naukow ą, p racu jąc w środow isku, gdzie naukow e w łaśnie poznanie litera tu ry obcej było pew nego rodzaju z b y t­ kiem, Dyboski zw rócił się przede w szystkim do średniow iecza. Z aśw iad czy ł ją w spółpracą w znanej serii tekstów śre d n io ­ w iecznych (E arly English T ext Society), w której w ystąpił dw ukrotnie, u p o czątk u i końca swej k a rie ry naukow ej, w niej bowiem w y d ał w r. 1908 zbiorek pieśni, kolęd i różnych po- ezyj (Songs, C arols, and other' M iscellaneous P.oems jfrom the Balliol Ms 3,84), a w r. 1936, w espół z językoznaw cą Z. M.

(6)

Arendem w ierszow aną p a rafrazę z w. XV tra k ta tu V egetiusa (K nyghtodc and B ataile). Jak do tej mozolnej p racy był p rz y ­ gotow any, dowiódł pierw szą i jed y n ą u nas próbą sy n te ty c z ­ nego ujęcia „L iteratu ry i jęz y k a średniowiecznej Anglii“ (1910), k siążką o ch arak terze podręcznika uniw ersyteckiego, przeznaczoną dla stud en ta anglisty, zbyt zaś tru dn ą dla zw y­ kłego czytelnika, choćby am ato ra literatu ry . W ra z z w ydaną poprzednio rozp raw ą habilitacyjną o języku i stylu T ennysona (Tennysons Sprache und Stil, 1907), okazem wzorowej p racy habilitacyjnej, stanow iła ona legitym ację m łodego uczonego, dowodziła, iż umiał on i chciał pracow ać, że nie cofał się przed zadaniam i, k tóre m ogła ocenić tylko nieliczna grupa zaw odo­ w ych znaw ców i m iłośników studiów ściśle naukow ych. Nikłe ich pogłosy u nas przek o n ały m łodego pioniera anglistyki, że dla naw iązania żyw ego kontaktu z czytelnikam i polskimi trzeba będzie zrezygnow ać z p ra c y ściśle naukowej i przejść na pole popularyzacji, by tą drogą w ychow ać sobie odpowied­ nie grono w ykw alifikow anych odbiorców. W przekonaniu tym utwierdzić go m usiało powodzenie prac w łaśnie ogólnie do­ stępnych, stąd w ty m w łaśnie kierunku potoczyła się dalsza jego działalność a n g listy c z n a ,. dając w w yniku kilkadziesiąt żyw ych, plastycznych, zajm ujących szkiców literackich. Osobną grupę w śród nich stanow ią rzeczy o S zekspirze; należy, tu w ydanie „Dzieł d ram a ty c z n y c h “ tw órcy „H am leta“ (1911— 13), zaopatrzone przez Dyboskiego w stępem ogólnym oraz obszer­ nym i przedm ow am i do każdego z utw orów d ram atu rg a elżbie- tańskiego, piękny e ssay .,0 sonetach i poem atach S zek sp ira“ (1914), pom ysłow a próba syntetycznego rzutu oka na całość jego dorobku w szkicu „R ytm ika w ysiłku i znużenia w tw ór- cżości S zek sp ira“ (rzecz w yd an a w M oskwie 1916, w siedem lat później ogłoszona po angielsku w rozpraw ach T-w a S zeks­ pirow skiego jako „Rise and Fall in S h ak esp eare’s D ram atic A rt“, 1923), w reszcie z a ry s m onograficzny „W illiam S h a­ k esp eare“ (1927). C echą znam ienną całej tej g rupy jest spoj­ rzenie na wielkość zjaw iska, którem u na imię Szekspir, ze s ta ­ now iska ogólno-ludzkiego, usiłującego uchwycić to w szystko, czÿm tw órczość „stareg o W illa“ przem ów iła do człow ieka w. XIX i czym przem aw ia do ludzi dzisiejszych. Tak pojęte zadanie Dyboski rozw iązyw ał n a tle bardzo starannie pozna­ nego i k ry ty czn ie ujętego dorobku szekspirologii europejskiej i am erykańskiej, usiłując w labiryntach jej znaleźć drogi nie­ zaw odne, najlepiej i najpełniej uzasadniające słuszność kfiltu Szekspira.

Epoce rom antyzm u, którego był niepoślednim znaw cą i gorący m miłośnikiem, poświęcił jedną tylko rozpraw ę i to, niestety, napisaną pod widocznym naciskiem naszej tra d y c y j­ nej opinii, której sam nie podzielał. G dy bowiem w w ykładach i w ypow iedziach p rzygodnych stale akcentow ał istotną wiel­

(7)

kość K eatsa i S helley'a, poetów u nas niemal nieznanych, w studium osobnym z a ją ł się raz jeszcze B yronem - (1927), a więc pisarzem , n a któ reg o spoglądał z norm alnym sc ep ty ­ cyzm em jego rodaków , a którego kult na kontynencie, m. in. również i u nas, tłu m aczył czynnikam i, niewiele m ającym i w spólnego z isto tn ą w arto ścią estety czn ą puścizny tw ó rcy „Childe H a ro ld a “. T a tak zdecydow anie niepolska niechęć do „N apoleona poezji“ , a podziw dla K eatsa, pły n ęły u Dybo­ skiego z bezw iednego uwielbienia um iaru poezji klasycznej i- k lasy c y sty c z n e j, każąceg o mu z upodobaniem ro zczy ty w ać się w jej dostojnych przedstaw icielach, takich jak Milton, k tó ­ rego tw órczości i czasom poświęcił doskonale ujęte studium (1909) i przede w szy stk im A lfred T ennyson, k tó rego „życie i d zieła“ u kazał w w y ra z isty m portrecie (1912). Sam oopano- wanie, ujarzm ienie żywiołu, harm onia treści i form y, głąb filozoficzna pierw szej, sta ra n n e zaś oszlifow anie drugiej, były tym i aspektam i dzieł i p isarzy , na k tó re D yboski stale kładł duży nacisk i k tó ry c h kult czy p rzynajm niej poszanow anie usiłow ał w pajać sw ym odbiorcom w słowie zarów no m ówio­ nym jak pisanym .

Z biegiem czasu, zapew ne pod w pływ em nag rom ad zo­ nych dośw iadczeń, uw agę sam skupiał coraz częściej na sk ładnikach dzieła literackiego tem aty cznych , przede w sz y st­ kim n a tu ry psychologicznej i socjologicznej, następnie na głoszonej przez p isa rz y ideologii, jakkolw iek to przesunięcie nie stępiło bynajm niej jego w rażliw ości na piękno form y pro zy czy w iersza. S tąd w studiach nad pow ieściopisarzam i, nie ty le w niezbyt fortunnym , dla szk o ły przezn aczony m szkicu o Dickensie (1936), ile w b arw nych sylw etkach prozaików now szych i najnow szych (w tom ie „M iędzy lite ra tu rą a ż y ­ ciem “, 1936), nacisk coraz w ięk szy p ad ał nie na to, jak p rze ­ maw iali, lecz co mieli do pow iedzenia. Nie dochodząc niemal nigdy do spo jrzen ia na ich dzieła, jak o na w ypow iedzi „św ia­ topoglądow e“, D yboski stale przecież w m yślow ych ich s ta ­ now iskach doszukiw ał się a rty sty c z n ie doskonałego ujęcia sp raw w iecznych, zdolnych przem ów ić do człow ieka różnych czasów i krajów , i tę m iarę p rzy k ła d ał do nazw isk takich, jak T hom as H ard y , R u d y a rd Kipling czy naw et Jam es Joyce. Nie p o p rze stają c na p isarzach angielskich, w latach ostatnich sku­ piał co raz więcej uw agi na przedstaw icielach lite ra tu ry a m e ­ ry k ań sk iej, w k tó ry c h w yczuw ał nowy, Europie dotąd w c a ­ łej pełni nieznany stosunek do życia i k tó rz y najw idoczniej pociągali go sw oistym , trudno uchw ytnym egzotyzm em .

P rz ed sta w io n a poprzednio p ra c a publicystyczno-propa- gandow a nie m ogła D yboskiego pozostaw ić obojętnym wobec tw órczości J. C on rada, k tó ry uczonego polskiego oczarow ał niew ątpliw ie tym , czym podbił św iat anglosaski, bogactw em swych „słow iańskich“ czy raczej polskich pow ikłań w ew nę­

(8)

trzny ch , ujarzm ionych jednak dzięki tresurze, wyrobionej przez tw ard e życia koleje. Pośw ięcił mu też kilka studiów po­ m niejszych, m. in. w tomiku prelekcyj praskich („Some A spects of C on tem p o rary E ngland“, 1928) oraz w ykład o „Ż y­ wiole m orskim w tw órczości Józefa C o n rad a“ (1932). W a rto bodajże p rzy to czy ć p arę zdań, w yw ołanych przez „Zw iercia­ dło m o rza“ i tony elegijne tego m ałego arcydzieła, by poznać w drobnym ułam ku te szczytow e w artości, k tóre Dyboski o d ­ najdow ał u sw ych ulubionych p isarzy :

P ięk n a to z a is te p o c h w a ła pozgonn a. A le g e n iu sz C on­ rada z b y t jest m ęski, b y się k ied y k o lw iek c a łk o w icie od d aw ać ja ło w ej ele g ijn o śc i. N aw et w śró d ro zp a m ię ty w a ć nad m in io­ nym i b ezp ow rotn ie la ty , w śr ó d ża ło b n y ch w sp om n ień o o k rę­ tach i o lud ziach , k tó ry ch już nie ujrzy, zach ow u je on w iarę w te m oralne w a rto ści, k tó re w y tw a r z a ż y c ie ż eg la rsk ie. I łą cz n ie z m y ślą o śm ierci ludzi i śm ierci ok rętó w w „Z w ier- c ied le m o rza “ d ź w ię c z y g ó r n y m i i sz la ch etn y m i to n y w y ­ zn a n ie tej w ia r y w c ią g ło ś ć i ż y w o tn o ś ć szla ch etn ej tra d y cji za w o d u m a r y n a rsk ieg o .

Ujęcie to dla profesora krakow skiego w ysoce znamienne, a z a ­ razem b ardzo typow e. Z tw órczości pisarza, którem u u nas poświęcono tyle tanich frazesów , doszukując się naw et w „Zwierciedle m o rza“ refleksów psychiki rzekom o rdzennie polskiej, Dyboski w ydobyw a ry s y naw skroś ludzkie, a dzięki tem u przem aw iające do każdego, kto wzniesie się dość w y­ soko, by je dostrzec i przeżyć, bez względu na swe pochodze­ nie narodow e.

Dyboski m iał wszelkie dane, by oprzeć się pokusom zbyt silnego w iązania tw órczości znakom itego pisarza angiel­ skiego z Polską, w dorobku sw ym bowiem miał sporo studiów o polonikach angielskich i zw iązkach obydwu kultur literac­ kich, by w ym ienić tylko rzecz o „Pow staniu Kościuszkowskim w powieści angielskiej“ (1908) lub niezwykle głębokie uwagi o „H am lecie“ w opracow aniu W yspiańskiego, studiów, które dozw alały mu dostrzeg ać całą odległość dzielącą psychikę polską od angielskiej i d y stans w ujęciu literackim obydwu tych dziedzin. I tym niewątpliwie tłum aczy się, że przenosił głębokie dociekania nad jakże w powierzchowności swej łatwe, choć efektowne zestaw ienia.

W ieloletnia p rac a profesorska, naukow a i p opularyza­ torska, oraz naturalne przekonanie, iż uwieńczeniem jej wi­ nien być rzut oka na całość pola p racy syntetyczno-podręcz- nikowy, nam ow y w reszcie p rzyjaciół i kolegów, spraw iły, iż pod koniec swej k a rie ry Dyboski coraz częściej nosił się z z a ­ m iarem napisania książki w rodzaju klasycznej i wysoko p rze­ zeń cenionej „Historii litera tu ry angielskiej“ Legouis i C aza- m iana. P rzym usow a bezczynność wojenna, urozm aicana dźwi­ ganiem w iader w ęgla z piwnicy do m ieszkania oraz lekcjam i

(9)

w szkole zaw odow ej, w dzielnicy odległej i g ó rzystej, co r a ­ zem w zięte p rzy śp ieszy ło koniec człow ieka, niedom agającego na serce, mimo przeszkód, jak orgie żołdaków i dziewek nie­ m ieckich, zak w atero w an y ch w części m ieszkania, pozwoliła przedw cześnie zm arłem u uczonem u na zrealizow anie tych planów . W rękopisach m ianowicie pozostaw ił, prócz encyklo­ p ed y czn y ch z a ry só w ży cia publicznego w Anglii, dwie o k a ­ załe księgi, pośw ięcone przedstaw ieniu litera tu r angielskiej i am eryk ańskiej. R ozdziały z drugiej z nich, jak czy ta n y na posiedzeniu Polskiej Akadem ii Um iejętności oraz drukow ane w „T w órczości“ i w „Nauce i S z tu ce “, dow odzą, iż w y­ danie ty ch p rac zapełni dotkliwie odczuw aną lukę w naszych sy n tezach naukow o-literackich i stanie sjię (podstawą o d b u ­ dow y naszej anglistyki, obecnie tak ubogiej nie tylko w nie­ zbędne książki ale, i to przed e w szystkim , w ludzi o pokroju naukow ym , rep rezento w an y m przez R om ana Dyboskiego. On sam zaś, w św ietle swej puścizny naukow ej, zarów no d ru k o ­ w anej jak rękopiśm iennej, zbliża się raczej do filologów k la ­ sy cznych, takich jak K azim ierz M oraw ski, daw ny m istrz jego, aniżeli do mniej płodnych i o odbiorcę polskiego mniej dbałych neofilologów, sum ą bowiem p ra c y w ykonanej dowiódł, iż jasno rozum iał konieczność budow ania nauki we w łasnym języku w łasn y m słow em pisanym , m iast po przestaw ać na sam ym sło ­ wie m ów ionym i odsyłaniu adeptów w iedzy do książki, p isa­ nej w języku obcym i obliczonej na zaspokojenie potrzeb obcych.

III

Zestaw ienie z hum anistam i typu M oraw skiego narzu ca się sam o przez się, gdy się zw aży ich dorobek w zakresie stu ­ diów nad rzeczam i rodzim ym i, w y m ag ającym i specjalnego przy g o to w ania, nieco innego niż norm alnie posiadane przez b a d a cz y zjaw isk ku ltu ry w yłącznie w łasnej. Dyboski poszedł pokrew nym to rem w zw iązku z sw ą p racą propagandow ą dla obcych. B rak w Anglii źródeł dobrej inform acji o naszym ż y ­ ciu k u ltu raln y m skłonił go do utrw alenia drukiem w ykładów o historii i litera tu rz e Polski, w y głaszan ych w londyńskim instytucie i w ten sposób po w stały trz y tom iki: „Periods of Polish L ite ra ry H isto ry “ (1923), „M odern Polish L ite ratu re “ (1924) i „O utlines of Polish H isto ry “ (1925), mimo pew nych niedom agań z uznaniem p rzy ję te przez k ry ty k ę zarów no an ­ gielską, jak polską. N iedom agania w spólne obydw u tom ikom literackim i okazałem u „Z arysow i historii P o lsk i“ płynęły z tego sam ego źródła. O kazało się dowodnie, że nasza histo­ rio g rafia zarów no polityczna jak literacka nie doro sły do z a ­ dań, wobec k tó ry c h stan ęła P o lsk a w yzw olona, iż nie zdobyły się na podręczniki, któ re m ożna by b yło w p rzekładzie oddać do rąk czytelnikow i obcemu, że naw et nie było książek, na

(10)

k tó rych pewnie m ógłby się oprzeć czytelnik w łasny, do pracy naukow ej doskonale p rzygotow any, ale w danych dzied zi­ nach odpowiednio nie w yspecjalizow any. „Casus D yboski“ zilustrow ał te niedom agania bardzo w yraźnie i w stopniu pew nym przyczyn ił się do ich ‘usunięcia, ale tylko w pew nym , boć przecież w ciągu lat p rzeszło dwudziestu, dzielących nas od jego w ykładów londyńskich, nie zdobyliśm y się na książki tego typu, co z a ry s historii Sm oleńskiego lub literatu ra C h rza­ nowskiego, ale odpow iadające now oczesnym w ym aganiom z a ­ równo naukow ym jak społecznym , książki niezbędne na rynku w ew nętrznym , a cóż dopiero na zagranicznym . „W ypadek Dy- boskiego“ zaś polegał na bezw iednym pow tórzeniu koncepcyj historiozoficznych, zrodzonych w czasach M. B obrzyńskiego, St. T arnow skiego i in. przedstaw icieli „historycznej szkoły k rak o w sk iej“, poglądów , w yhodow anych w niewoli jako od­ tru tk a przeciw jej wpływom , a dziwnie anachronicznych w pól wieku później. P am iętam Zdziwienie Dyboskiego, gd y w mej recenzji w y c z y tał kilka uw ag na ten te m a t1). Trudno mu było zorientow ać się w przem ianach, które dokonały się w zbio­ rowej psychice polskiej czasu jego siedmioletniej Odyssei, zw łaszcza że nie m ógł znaleźć ich odbicia w klasycznej, po­ w szechnie dostępnej postaci podręcznikow ej. Do tego dołą­ czy ły się inne u sterki n a tu ry czysto erudycyjnej, z tym w szystkim czytelnik angielski w obydwu pracach otrzy m y w ał w y ra z istą i pełną swoistej, granic patosu nieraz sięgającej w y ­ m owy, relację o naszej przeszłości, naszym dorobku k u ltu ral­ nym, o cechach w łączających nas w świat wspólnego dorobku z całym św iatem europejskim i tych inny cli, stanow iących o naszej odeń odrębności. W ogólnych, niemal zaw sze po­ p raw nych z a ry sa c h w ystępow ały na k artach litera tu ry D y­ boskiego zjaw iska podstaw ow e, ujęte bardzo zwięźle, a jednak w yczerpująco, ukazane w sw oistym zabarw ieniu uczuciowym , św iadczącym o postaw ie wobec nich autora. Dla ilustracji g o ­ dzi się p rzy to c zy ć dwa uryw ki z rozdziałku, praw iącego o W y ­ spiańskim . P ierw szy z nich, z typow ym potknięciem się. wi­ traże bowiem poety krakow skiego były przeznaczone na W a ­ wel, ale się tam nie znalazły, o d tw arza sposób mówienia o sp ra ­ w ach bliskich jego sercu:

W s w y c h p o tęż n y ch w itrażach dla k a ted ry k rak ow ­ skiej p rzed staw i} d a w n y ch k ró ló w i b oh aterów polsk ich w śn ie śm ierci, a m oca rn y m g ło se m s w y c h d ram atów p o­ ety ck ic h w strz ą sa ł u śp io n y m su m ien iem ż y ją c y c h , nib y d ź w ię ­ kiem trąb y. U sta w iczn ie g lo ry fik o w a ł w nich pełne p o ś w ię ­ cen ia b o h a terstw o p o w sta ń c ó w z r. 1830; sk ład ał hołd c z y n ­ nym w y s iłk o m w ie lk ie g o p o e ty M ick iew icza, tw o r zą c e g o na ziem i w ło sk iej w r. 1848 legion bojow ników w o ln o ś ci; p rze­ ciw sta w ia ł w ie lk o śc i p r z e s z ło śc i i m a ło ść te ra ź n iejs z o ś c i

Roman Dyboski 1 1 9

(11)

i p r z y o k a zji w e s e la s w e g o d ru h a -p o ety ź d z ie w c z y n ą w ie j­ sk ą, b e z lito śn ie p ię tn o w a ł m elan ch olijn ą n ieu d o ln o ść n o w o ­ c ze sn ej in telig e n c ji do p rzew o d zen ia w e w sp ó ln ej akcji n a­ rodow ej c ie m n y m , le c z p o tę ż n y m m a som ch łop sk im . N a js il­ niej z a ś u d erzy ! na alarm w d ra m a cie „ W y z w o le n ie “, o ś w ia d ­ cz a ją c ja sn o i śm ia ło , że‘ sa m e p o e ty c k ie sk a rg i na n ie s z c z ę ­ śc ia P o ls k i na nic s ię nie z d a d z ą , że m usi się d ok on ać z d e ­ c y d o w a n e g o c zy n u , b y z r z u c ić obcą p rzem o c, b y o d z y sk a ć n ie p o d le g łe p a ń stw o i b y P o ls k a r o zp o c z ę ła w ła śc iw ą sob ie pracę w ś w ie c ie c y w iliz o w a n y m . W ten sp o só b , w sw ej s z c z y to w e j w iz ji o tw ie ra ł d u ch o w e b ra m y n ow ej d ob y p o li­ ty c z n e j, w którą w e s z liś m y po w ojn ie.

C h a ra k te ry s ty k a literack a p rz y b ra ła tu postać w yw odu pu­ blicystycznego, z czego D yboski doskonale zd aw ał sobie s p ra ­ wę, zazn a c z ają c, że tak a m etoda m oże w yw oływ ać zasadne zastrzeżen ia, że w łaściw sze byłoby w iązanie w ybitnych dzieł literackich z podstaw ow ym i dążnościam i p rąd ów literackich, a nie, jak on to aż n azb y t często robił, z tłem historii narodow o- politycznej. Z arzu t ten jednak p arow ał w zdaniu, któ ry m k ończył uwagi o „H istorii litera tu ry polskiej“ :

A le trudno nam o p rz eć się sile sk o ja rzeń sp o łe c z n y c h i h isto r y c z n y c h , g d y z a sta n a w ia m y się nad literatu rą w ty ch k ło p o tliw y c h , n iep e w n y ch i n ie u sta lo n y ch sto su n k a ch now ej E u rop y n a s zy c h c z a s ó w . Z a in te re so w a n ia c z y s to litera ck ie ustęp u ją w u m y s ła c h w s p ó łc z e sn y c h c ię ż s z y m trosk om , a w a r to śc i od c z y s to a r ty s ty c z n y c h w y ż s z e i u c h w y tn iejs ze p r zy k u w a ją n a sz ą u w a g ę p o d cz a s r o zw a ż a ń nad w c zo ra j, p o n iew a ż o nie g r a id z ie d zisia j, a w y g r a ć je m usi się jutro. L iteratu ra o c a liła naród p olsk i w w ieku X IX i b y ć m o że jej w ła śn ie w y p a d n ie w z ią ć u d ział w o calen iu k u ltu ry eu ro p ej­ skiej w w . X X .

U ryw ek p rzy to c zo n y daje niezłe w yobrażenie o poziomie p racy propagandow ej D yboskiego, przepojonej głębokim przekonaniem o w artości1 zjaw isk, k tó re w yw ódam i swym i usiłow ał w prow adzić w św iat k d ltu ry obcej, wolnej od w szel­ kiej m egalom anii, u trzy m an ej na poziom ie istotnie akadem ic­ kim i w skutek tego przew ażnie trafiającej do środow iska, dla k tó reg o b y ła p rzeznaczona.

R ów nocześnie jednak, rozum iejąc w ten sposób, w yraźnie publicystyczny, sw e zadanie, anglista krakow ski a niepośledni znaw ca nie tylk o arcy d zieł, ale i pospolitszych dzieł polskiej sztuki słow a, ro zsiał na k a rta c h swej książki dużo uw ag nie tylk o b y stry c h i trafny ch, ale i nowych ; do najciekaw szych n a­ leżą tu niew ątpliw ie n iew yzyskane dotąd, a częste i nieraz nie­ zw ykle słuszne zestaw ienia zjaw isk literackich polskich i a n ­ gielskich. Obliczone na zbliżenie słuchaczom spraw , z którym i zetknełi się po raz pierw szy, przez porów nanie z dobrze z n a ­ nymi im z w łasnej k u ltu ry literackiej, paralele te nic tylko m o­ głyby, ale i w inny stać się punktem w y jścia dla rozw ażań kom - p a ra ty sty c z n y c h i w agę ich oceni kiedy ś ich odkryw ca, k tó ry

(12)

Roman Dyboski 121

badania literackie oprze na podstaw ach m etodycznych szer­ szych, aniżeli dotąd stosow ane, zasadach, o których za g ad ­ kowo a kusząco w spom niał przy to czon y już poprzednio angli­ sta francuski, L. C azam ian w k tó ry m ś ze swych odczytów am erykańskich.

IV

Niepospolita osobow ość ludzką niełatw o jest ująć w jed­ nej formule, choćby ograniczonej do jakiejś cechy jej p od sta­ wowej, pozw alającej łatw o w yróżnić ją w tłumie osobowości pokrew nych. W formule, k tó ra b y o d tw arzała jej styl, jej ład w ew nętrzny. B yć jednak może, że w w ypadku Dyboskiego uchw ycenie takiej form uły jest możliwe, gd y na profesora W szechnicy Jagiellońskiej sp o jrzy się oczym a jego dawnego ucznia, g d y w spom ni się dziesiątki lat bliskich z nim stosun­ ków, u trzym y w an ych i po d trzym yw anych n a wozie i pod wo­ zem, pod różnym i długościam i i szerokościam i geograficznym i, g d y m yślą się wróci do długich pogaw ędek, prow adzonych godzinam i równie dobrze w śród tajgi syberyjskiej, jak n a p rze­ chadzkach zakopiańskich, w iodących na Gubałówkę, przez O błazek do O iczyskiej, na P rzy sło p M iętusi czy zgoła do Ko­ ścieliskiej. Spojrzenie takie każe w Dyboskim widzieć przede w szystkim profesora, i to profesora z powołania, „z łaski bo­ ż e j“, czy choćby szczęśliw ego zbiegu okoliczności.

Na p ro feso ra bowiem Dyboski miał w arunki w ręcz ide­ alne, w pierw szym rzędzie zdum iew ającą łatw ość i płynność słowa, którego używ ał i — jak tw ierdzili niechętni, a któż ich nie m a! — n adużyw ał p rzy każdej sposobności. D latego był nieocenionym i niezastąpionym pomocnikiem i w ybaw ca z kłopotu p rzy każdej imprezie, gdzie trzeba było w ystąpić z przem ówieniem czy artykułem , zw łaszcza zaim prow izow a­ nym , nakazan y m przez w ym agania chwili. P isać bowiem i przem aw iać, zw łaszcza przem aw iać, lubił i w słowie w y ż y ­ w ał całe bogactw o swego życia w ew nętrznego. P rzem aw iał zaś doskonale i każde jego w ystaoienie, czy to z toastem na wesołym zebraniu tow arzyskim , czy na posiedzeniu takiej lub innej instytucji, czy przede w szystkim ex cathedra, p rzy jm o ­ w ane było przez słuchaczy z żyw ym zadowoleniem i w dzięcz­ nością, Z w łaszcza gd y praw ił o zagadnieniach, k tó re go do głębi przejm ow ały, gd y słowem prow adził w św iaty, które były jego ulubioną krainą, N igdy nie zapom nę jego w ykładów o literaturze w iktoriańskiej z roku bodajże 1913, zw łaszcza nośw ieconych ruchowi oksfordzkiem u i Newmanowi, spopu­ laryzow anem u podów czas w m łodych głow ach przez pism a Brzozow skiego. W sporej sali uniw ersyteckich gdzie zgro m a­ dziło sic w yjątkow o — jak na owe czasy — liczne grono słu­ chaczy, panow ało takie skupienie i przejecie, m yśl słuchaczy tak była ześrodkow ana na dostojnych (ulubione to określenie

(13)

Dyboskiego) słow ach, p ły n ący ch z k a te d ry jak g dy by to nie był jeden z norm alnych w ykładów , lecz objawienie now ych praw d i nikomu nieznanych. T aki nastrój D yboski często um iał w y ­ w oływ ać, w ów czas zw łaszcza, g d y czuł naw iązany kon takt z audytorium , ład jednak w ew nętrzny, poczucie jakiejś jem u tylk o w iadom ej m iary czy rów now agi nie pozw alało mu tych zdolności sugestionow ania słuchaczy nadużyw ać i sam stw o ­ rzone przez siebie napięcie psychiczne ro zp raszał jakąś ż a r­ tobliwą uw agą, przytoczeniem jakiejś zabaw nej „ s to ry “, an eg­ dotki lub szczegółu kom icznego. Te zdolności w tajem niczania p rz y pom ocy słow a w św iaty, nad któ ry m i panow ał m yślą, zastęp o w ały w nim obcą mu, jak się zdaje, pasję badaw czą i spraw iły, że sta ł się nie c z y sty m naukow cem , zdobyw cą now ych p raw d naukow ych, lecz niezastąpionym przew odni­ kiem i insp irato rem ludzi, k tó rz y sty kali się z nim w p ra c y u niw ersyteckiej. Inspiratorem zre sz tą raczej adeptów polo­ n isty ki aniżeli anglistów , nasze bowiem specyficzne w arunki i stosunki kultu raln e spraw iły, iż um iłow any przezeń św iat lite ra tu r anglosaskich nie stał się w czasach jego p rac y inte­ g raln y m składnikiem w przyg oto w aniu naszych b adaczy i m i­ łośników zagad n ień literackich. M oże też w łaśnie dlatego D yboski u trz y m y w a ł tak bliskie stosunki z polonistam i, i to niemal od pierw szych lat swej p ra c y uniw ersyteckiej, od cz a ­ sów, g d y w au d y to riu m jego kolegow ałem z W .B orow ym , A. Patk o w sk im , z przedw cześnie zm arłym i K. T rybow skim i B ohdanem G órskim , g d y od m łodego pro fesora uczyliśm y się na sp ra w y literackie spoglądać ze stanow iska ogólnoeuropej­ skiego, g d y sk rz y d la te jego słow o wiodło nas, jak w ieść m iało n aszy ch następców , na szlaki wielkich nazw isk i wielkich z a ­ gadnień o brzm ieniu św iatow ym , i to nie tylko angielskim . Rzecz bowiem zabaw na, że niejeden z m łodych adeptów nauki o literatu rze z ust a n g listy dow iadyw ał się po raz pierw szy 0 arcy d ziełach powieści ro syjskiej, przez D yboskiego c z y ty ­ w an y ch podów czas w p rzek ład ach francuskich i angielskich, c z y o studiach an g listycznych, tw orzonych w sem inariach niem ieckich, c zy w reszcie o o statnich now ościach litera tu r skan d y n aw sk ich . Dyboski bowiem, p rzez całe życie m iłośnik 1 żarliw y czytelnik, z biegiem zaś czasu p rzy g o d n y w spó łpra­ cownik znakom itego ty g o d n ika londyńskiego, „The Tim es L ite ra ry S upplem ent“ , swobodnie po ruszał się w sferze spraw , p rzez pism o to reprezento w any ch i środow isku polskiem u um iał n arzu cać c zy przynajm niej pociągająco uk azyw ać sp o ­ ty k an e tam , rozległe hory zo nty.

I g d y daw nego m istrza odw iedziłem w poszukiw aniu jakiejś pom ocy książkow ej, nie przew idując, że widzę go po raz ostatni, że następnego dnia dowiem się o jego nieoczeki­ wanej śm ierci, k tó ra zask o czy ła go 1 czerw ca 1945, rozm ow a n a sza p o toczyła się torem kłopotów sem in ary jn y ch ; m iałem

(14)

p rzed sobą profesora, głęboko stroskanego, co począć ze zru j­ now anym przez wojnę zakładem , jak zapełnić dotkliwe luki księgozbioru, jak zdobyć ostatnie nowości naukowe. A gd y w tydzień później, po złożeniu go na w zgórzu S alw atora, w w olnych od przem ocy w roga m urach uniw ersytetu, w k tó­ rym sp ęd ził'sw e, jak w yznaw ał, lata najlepsze, w ypełniła się aula przyjaciółm i, kolegam i i znajom ym i, zebranym i, aby od­ dać hołd pamięci zm arłego, najw ym ow niejsze i najgorętsze słow a sław iły jego działalność profesorską, jego praw ość oby­ w atelską, jego przyw iązanie do nauki, jego zasługi około jej krzew ienia. I zgodnie akcentow ały, iż z śm iercią Rom ana D y­ boskiego odszedł człowiek niepospolity, niezw ykły, nieza­ stąpiony.

Julian K rzyża n o w ski

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zbieżność i granica nie zależą od pominięcia lub zmiany skończe- nie wielu początkowych wyrazów

Rozwijające się życie polityczne w wolnym kraju prowokuje do czerpania z jego twórczości jako księgi cytatów.. Rodzi to pewne nadzieje, ale także

On 29 September 2015, Professor Wojciech Silny, a doctor, scientist, teacher of many generations of doctors, professor emeritus of the Dermatology Clinic of the Poznan

Ćwiczenia i seminaria, które prowadziła w sposób niezwykle interesujący, przyciągały urokiem żywego, prostego, łatwo przy- swajalnego słowa i cieszyły się ogromnym powo-

Organic communities and facies development of the Korytnica basin (Middle Mio- cene; Holy Cross Mountains, Central Poland).. The colony regeneration and life habitat of

Pewna aba na łące, zaraz po śniadaniu, z kole anką się razem ćwiczyła w skakaniu. Słońce mocno świeciło, dzień robił się parny, g dy nagle wół się zjawił w

Jeżeli wśród odpowiedzi prawidłowych znajdzie się nieprawidłowa, nie przyznajemy punktu (np. dobre wskazanie części zdania, złe określenie części mowy). Alcybiades

ra ją one szkielety dinozaurów lub ich frag ­ m enty, natom iast rzadziej pojaw iają się poje­.. dyncze