• Nie Znaleziono Wyników

A. Huxley „Nowy, wspaniały świat”

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "A. Huxley „Nowy, wspaniały świat”"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

A. Huxley „Nowy, wspaniały świat”

„Żłobki. Działy Warunkowania Neopawłowowskiego”, głosiła tabliczka.

Dyrektor otworzył drzwi. Znajdowali się w obszernym, pustym

pomieszczeniu, bardzo jasnym i słonecznym, całą bowiem ścianę południową zajmowało jedno wielkie okno. Pół tuzina pielęgniarek odzianych w

regulaminowe białe spodnie i żakiety ze sztucznego płótna, o włosach aseptycznie ukrytych pod białymi czepkami, zajętych było ustawianiem na podłodze w jednym długim rzędzie wazonów z różami. Wielkie wazony, ciasno zapełnione kwiatami. (...) Książki zostały sprawnie wyłożone pośród wazonów z różami - rząd bajek dziecięcych zachęcająco otwartych na wesoło

pokolorowanych obrazkach zwierząt, ryb, ptaków.

- Przywieźć dzieci.

Wybiegły z pokoju i powróciły po minucie lub dwóch, każda pchała przed sobą coś w rodzaju wysokiego wózka kelnerskiego, na którego czterech półkach z drucianej siatki siedziały ośmiomiesięczne niemowlęta, wszystkie jednakowe (najwyraźniej z jednej grupy Bokanowskiego) i wszystkie (jako że należały do kasty delt) odziane w ubranka koloru khaki.

- Umieścić je na podłodze.

Rozładowano wózki.

- Odwrócić je w stronę kwiatów i książek.

Odwrócone, dzieci nagle zamilkły, a potem zaczęły się czołgać na czworakach ku tym zestawom olśniewających barw, ku owym tak wesołym i kolorowym kształtom na białych stronicach. Gdy były już blisko, słońce

wychyliło się zza przesłaniającej go przez chwilę chmury. Róże rozpromieniły się jak od nagłego wybuchu wewnętrznej namiętności; lśniące stronice książek zdały się nasycać nowym, głębokim znaczeniem. Od niemowlęcych szeregów dobiegły ciche okrzyki podniecenia, gulgoty i świergoty rozkoszy.

- Świetnie! - zatarł ręce dyrektor. Jak na zamówienie.

Najszybsze z niemowląt prawie już dopełzły do celu. Drobne ręce

wyciągały się niepewnie, dotykały, chwytały, obrywały płatki wspaniałych róż, mięły barwne stronice książek. Dyrektor czekał, aż wszystkie niemowlęta oddadzą się radosnym zajęciom. Potem powiedział:

- Teraz patrzcie uważnie! - I dał znak uniesieniem ręki.

Przełożona pielęgniarek, stojąca przy tablicy rozdzielczej po drugiej stronie sali, nacisnęła małą dźwignię. Nastąpił gwałtowny wybuch. Coraz głośniej i głośniej wyła syrena. Dzwony alarmowe biły jak oszalałe. Dzieci wzdrygnęły się, rozwrzeszczały; buzie wykrzywiło przerażenie.

- A teraz - krzyknął dyrektor (bo hałas był ogłuszający) - teraz wpajamy lekcję poprzez łagodne elektrowstrząsy.

Znów dał znak ręką i przełożona nacisnęła drugą dźwignię. Krzyki dzieci zmieniły nagle ton. Ostrym, spazmatycznym wrzaskiem dawały obecnie wyraz czemuś rozpaczliwemu, wręcz obłąkańczemu. Drobne ciałka kurczyły się, sztywniały, nóżki drgały niczym pociągane przez niewidzialne druty. (…)

Wybuchy ustały, dzwony umilkły, wycie syren powoli zamierało. Zesztywniałe, wijące się ciałka rozluźniły się, a to, co uprzednio było płaczem i wyciem

(2)

obłąkanych na pozór niemowląt, przybrało znów postać normalnych krzyków zwykłego przestrachu.

Książki i głośny hałas, kwiaty i elektrowstrząsy - już w niemowlęcym umyśle człony tych par są kojarzone, po dwustu zaś powtórzeniach takiej lub podobnej lekcji ulegną nierozerwalnemu spojeniu. (…) Wyrosną z

„instynktownym”, jak mówią psychologowie, wstrętem do książek i kwiatów.

(…) Jeszcze nie tak dawno temu (przed mniej więcej stu laty) gammy, delty i epsilony warunkowano na upodobania do kwiatów - kwiatów między innymi, a przyrody w ogóle. Chodziło o to, żeby pragnęli oni przy każdej okazji

wyjeżdżać na wieś, co zmuszałoby ich do korzystania ze środków transportu.

(…) Pierwiosnki i krajobrazy, stwierdził, mają pewną wielką wadę: są darmowe.

Miłość przyrody nie napędza fabryk. Zdecydowano usunąć miłość przyrody, przynajmniej wśród kast niższych; usunąć miłość przyrody, ale nie skłonność do korzystania ze środków transportu.

- Warunkujemy masy na niechęć do przyrody - zakończył dyrektor.

Równocześnie jednak wykształcamy w nich upodobanie do sportów na łonie natury. Dbamy przy tym o to, by sporty te wymagały użycia skomplikowanych przyrządów. W ten sposób korzystają zarówno ze środków transportu, jak i z artykułów przemysłowych. Stąd te elektrowstrząsy. (…) Następnym etapem jest hipnopedia. Kształcenie moralne, które nigdy, w żadnych warunkach, nie

powinno być rozumowe.

„Cisza, cisza”, szeptał głośnik, gdy wysiedli na czternastym piętrze;

„cisza, cisza”, niestrudzenie powtarzały co chwila na każdym korytarzu grzmiące usta. Studenci, a nawet dyrektor, odruchowo zaczęli iść na palcach.

Byli rzecz jasna alfami, ale nawet alfy są należycie kształtowane. (…) Po pięćdziesięciu jardach stąpania na palcach dotarli do drzwi, które dyrektor ostrożnie uchylił. Przekroczyli próg i zanurzyli się w półmrok sypialni o

zamkniętych okiennicach. Wzdłuż ściany stało rzędem osiemdziesiąt łóżeczek.

Słychać było odgłosy lekkich regularnych oddechów oraz ciągłe mruczenie, niczym bardzo cicha rozmowa dobiegająca gdzieś z oddali.

Gdy weszli, pielęgniarka wstała i wyprężyła się na baczność przed dyrektorem.

- Jaka lekcja jest dziś po południu? - spytał.

- Przez pierwsze czternaście minut mieliśmy elementarne wychowanie seksualne - odpowiedziała. - Teraz idzie elementarna świadomość klasowa.

Dyrektor powoli kroczył wzdłuż długiego szeregu łóżeczek.

Osiemdziesięcioro chłopców i dziewczynek, różowiutkich i śpiących spokojnie, leżało oddychając z cicha. Spod każdej poduszki dobiegał szept. (…) Na końcu sali ze ściany wystawał przekaźnik. Dyrektor podszedł doń i nacisnął guzik.

„... wszystkie noszą odzież zieloną”, mówił cichy, lecz bardzo wyraźny głos, zaczynając od środka zdania, „zaś dzieci delty noszą odzież khaki. Och nie, z dziećmi deltami nie chciałbym się bawić. A epsilony są jeszcze gorsze. Są tak głupie, że nawet nie umieją czytać ani pisać. Ponadto ubierają się na czarno, a to taki wstrętny kolor. Ach, jak się cieszę, że jestem betą”.

Chwila pauzy, potem głos mówił dalej:

(3)

„Dzieci alfy noszą odzież szarą. Pracują dużo ciężej niż my, bo są tak strasznie, strasznie mądre. Naprawdę ogromnie się cieszę, że jestem betą, bo nie muszę tak ciężko pracować. A poza tym jesteśmy o wiele lepsze niż gammy i delty. Gammy są głupie. One wszystkie noszą odzież zieloną, dzieci delty zaś noszą odzież khaki. Och nie, z dziećmi deltami nie chciałbym się bawić. A epsilony są jeszcze głupsze. Są tak głupie, że...”

Dyrektor nacisnął wyłącznik. Głos umilkł. Jedynie jak własne słabe echo pomrukiwał nadal spod osiemdziesięciu poduszek.

- Do chwili przebudzenia zostanie im to powtórzone jeszcze ze czterdzieści lub pięćdziesiąt razy, potem znowu w czwartek i sobotę. Sto

dwadzieścia powtórzeń trzy razy na tydzień przez trzydzieści miesięcy. A potem przejdą do trudniejszej lekcji.

Róże i elektrowstrząsy, kolor khaki delt i woń asafetydy - nierozerwalnie spojone, zanim jeszcze dziecko nauczy się mówić. Lecz warunkowanie

bezsłowne jest powierzchowne i toporne, nie potrafi wpoić bardziej złożonych typów zachowań.

Przysadzisty szary budynek o zaledwie trzydziestu czterech piętrach. Nad głównym wejściem napis: „Ośrodek Rozrodu i Warunkowania w Londynie Centralnym”, na tablicy zaś wyryte hasło Republiki Świata: „Wspólność, Identyczność, Stabilność”. (…) pan Foster poprowadził grupę po schodach w dół do piwnic. Żar był ciągle tropikalny. Zstępowali w gęstniejący półmrok.

Dwoje drzwi i korytarz dwukrotnie zakręcający chroniły piwnicę przed przenikaniem światła dziennego.

- Embriony są jak klisza fotograficzna - z łobuzerskim uśmiechem żartował pan Forest otwierając drugie drzwi. - Znoszą tylko światło czerwone.

Rzeczywiście, duszny mrok, w który teraz weszli za Fosterem studenci,

rozświetlony był purpurowo, niczym ciemność pod zamkniętymi powiekami w letnie popołudnie. Obwisłe półki, jedna nad drugą, pełne butli, lśniły

niezliczonymi rubinami, a wśród rubinów przesuwały się rozmyte czerwone widma mężczyzn i kobiet o purpurowych oczach i wszelkich objawach tocznia na twarzach. Brzęk i klekot urządzeń lekko poruszał powietrze.

- Może poda im pan parę liczb, panie Foster - rzeki dyrektor, zmęczony już mówieniem.

Pana Fostera nic nie mogło uradować bardziej niż podanie paru liczb.

Dwieście dwadzieścia metrów długości, dwieście szerokości, dziesięć

wysokości. Wskazał dłonią ku górze. Jak pijące kury studenci wznieśli oczy ku odległemu sklepieniu.

Trzy rzędy półek: parter, galeria pierwsza, galeria druga.

Stalową pajęczynę spiętrzonych jedna nad drugą galerii we wszystkich kierunkach pochłaniał mrok. Obok trzy czerwone widma pracowicie zdejmowały słoje z ruchomych schodów.

Schodów z działu przeznaczenia społecznego.

Daną butlę można było ułożyć na jednej z piętnastu półek, każda zaś z półek była przenośnikiem, który poruszał się z niezauważalną prędkością trzydziestu

(4)

trzech i jednej trzeciej centymetra na godzinę. Dwieście sześćdziesiąt siedem dni ruchu przy prędkości ośmiu metrów na dobę. Ogółem dwa tysiące sto trzydzieści sześć metrów. Jedno okrążenie piwnicy na poziomie parteru, jedno na galerii pierwszej, połowa na drugiej, aż wreszcie rankiem dnia dwieście sześćdziesiątego siódmego światło dzienne w dziale wybutlacji. Tak zwane istnienie niezależne.

- Jednakże w ciągu tego czasu - zakończył pan Foster - wiele dla nich czynimy.

Och, ogromnie dużo. - Jego śmiech był triumfującym śmiechem tego, który wie.

- Oto duch, jakiego lubię! - jeszcze raz oznajmił dyrektor. - Obejdźmy to wkoło.

Niech pan mówi im wszystko, panie Foster.

Pan Foster rzetelnie wszystko im mówił.

Mówił im o rozwoju embriona w jego łożysku z otrzewnej. Nakłonił ich do skosztowania wzbogaconego surogatu krwi, którym embrion jest karmiony.

Wyjaśnił, dlaczego musi się go stymulować placentyną i tyroksyną. Mówił o wyciągu z corpus luteum. Pokazał strzykawki, które rozstawione co dwanaście metrów, od zera do 2040, robiły embrionowi automatyczne zastrzyki. Mówił o owych stopniowo wzrastających dawkach śluzu, jakie stosowano na ostatnich dziewięćdziesięciu sześciu metrach trasy. Opisał sztuczny krwiobieg

macierzyński umieszczany na każdej butli na sto dwunastym piętrze; pokazał im zbiornik z surogatem krwi, pompę odśrodkową, która powodowała stałe

zraszanie łożyska płynem i przeprowadzała ów płyn przez sztuczne płuco i filtr wydzielin. Wspomniał o kłopotliwej skłonności embrionu do anemii i o sporych dawkach niezbędnego w tej sytuacji wyciągu ze świńskiego żołądka i z wątroby płodu źrebięcia.

Zademonstrował im prosty przyrząd, za pomocą którego podczas ostatnich dwóch spośród każdych ośmiu metrów ruchu wszystkie embriony są

równocześnie potrząsane, aby oswoić je z ruchem. Wskazał na poważny charakter tak zwanego „szoku powybutlacyjnego” i wyliczył środki

podejmowane dla zmniejszenia - poprzez odpowiedni trening zabutlowanego embriona - tego niebezpiecznego wstrząsu. Powiedział im o testach na płeć przeprowadzanych w okolicy dwusetnego metra. Wyjaśnił system

etykietowania: „T” dla osobników męskich, kółko dla żeńskich, zaś dla bezpłodnych znak zapytania, czarny na białym tle.

- Bowiem w większości przypadków - mówił pan Foster - płodność stanowi rzecz jasna tylko kłopot. Jeden na tysiąc dwieście płodny jajnik w zupełności dla naszych celów wystarczy. Jednakże chcemy mieć możliwość szybkiego wyboru.

No i rzecz jasna trzeba zawsze dysponować wielkim marginesem

bezpieczeństwa. Dlatego aż trzydziestu procentom żeńskich embrionów

pozwalamy na normalny rozwój. Inne przez resztę kursu co dwadzieścia cztery metry otrzymują dawkę męskiego hormonu płciowego. Wynik: zostają

wybutlowane jako bezpłodne, co do budowy zupełnie normalne („poza - musiał przyznać - tym, że rzadko, ale naprawdę rzadko, wyrastają im brody”), lecz bezpłodne. Absolutnie bezpłodne. Co wyprowadza nas wreszcie - kontynuował pan Foster - z dziedziny niewolniczego jedynie naśladowania natury i wiedzie ku znacznie bardziej zajmującemu światu ludzkiej wynalazczości.

(5)

Zatarł ręce. Oni rzecz jasna nie zadowalają się zwykłą pracą nad rozwojem embrionów: byle krowa to urnie.

- My ponadto przeznaczamy i warunkujemy. Nasze niemowlęta wybutlowujemy w postaci uspołecznionych istot ludzkich, w postaci alf lub epsilonów, w postaci przyszłych krawców lub... - Chciał powiedzieć: „przyszłych zarządców świata”, ale powstrzymał się i rzekł: - przyszłych dyrektorów ośrodków rozrodu.

Dyrektor RiW uśmiechem podziękował za komplement.

Przebywali trzysta dwudziesty metr na jedenastej półce. Młody mechanik, beta- minus, ze śrubokrętem i kluczem francuskim pracował nad pompą surogatu krwi przy jednej z przesuwających się butli. Gdy mechanik dokręcał mutrę, bzyczenie elektrycznego motoru stawało się o ułamek tonu niższe. Niższe, coraz niższe...

Ostatni obrót, rzut oka na licznik obrotów i gotowe. Przeszedł dwa kroki w dół taśmy i rozpoczął tę samą czynność przy następnej pompie.

- Zmniejszanie liczby obrotów na minutę - wyjaśniał pan Foster. - Surogat krąży wolniej, przepływa zatem przez płuca w większych odstępach czasu,

dostarczając embrionowi mniej tlenu. Nie ma to jak niedobór tlenu, to najlepiej utrzymuje embrion poniżej poziomu. - Znowu zatarł ręce.

- Ale dlaczego chce pan utrzymywać embrion poniżej poziomu? - zapytał ze szczerą naiwnością jakiś student.

- Osioł! - zawołał dyrektor, przerywając długą chwilę milczenia. - Czy nie przyszło ci do głowy, że embrion epsilona, jeśli ma. epsilonową dziedziczność, musi mieć warunki epsilonowe?

Najwidoczniej nie przyszło mu do głowy. Zmieszał się.

- Im niższa kasta - powiedział pan Foster - tym mniej tlenu. Pierwszym

naruszonym narządem jest zawsze mózg. Potem szkielet. Przy siedemdziesięciu procentach normalnej dawki tlenu uzyskujemy karły. Przy mniej niż

siedemdziesięciu bezokie potworki.

- Z których nie ma żadnego pożytku - podsumował pan Foster. Gdyby natomiast (tu jego głos się roznamiętnił i zarazem nabrał konfidencjonalnych tonów) udało się odkryć metodę skracania okresu dojrzewania, cóż by to był za sukces, jakie dobrodziejstwo dla Społeczeństwa! (…)

Wędrówka przez purpurowy półmrok zawiodła ich w okolice sto

siedemdziesiątego metra na półce dziewiątej. Począwszy od tego miejsca półka dziewiąta była obudowana, butle zaś resztę swej podróży odbywały w czymś na kształt tunelu, urywającego się miejscami na przestrzeni dwóch lub trzech metrów.

- Warunkowanie termiczne - powiedział pan Foster.

Tunele gorące występowały na przemian z chłodnymi. Chłód zestawiano z bodźcami przykrymi, mianowicie w postaci twardych promieni Roentgena. Do czasu wybutlowania embriony nabędą lęku przed chłodem. Przeznacza się je do tropików, do pracy w charakterze górników, włókniarzy sztucznego jedwabiu i hutników. Później ich umysły zostaną ukształtowane tak, by potwierdzały osądy ciał.

- Warunkujemy ich co do wytrzymałości na upał - zakończył pan Foster. - Nasi koledzy z górnych pięter nauczą ich go lubić.

(6)

- A to - wtrącił dyrektor sentencjonalnie - to jest cała tajemnica szczęścia i cnoty. Lubić to, co się musi robić. Wszelkie warunkowanie zmierza do jednej rzeczy: do sprawienia, by ludzie polubili swe nieuniknione przeznaczenie społeczne. (…)

……….

Wsparty o inkubatory podawał studentom (a ołówki gryzmoliły z pośpiechem) krótki opis nowoczesnego procesu zapładniania; najpierw powiedział, rzecz jasna, o jego chirurgicznym etapie wstępnym: o „zabiegu, któremu poddajemy się chętnie dla dobra Społeczeństwa, nie mówiąc już o gratyfikacji w wysokości półrocznej pensji”. Następnie omówił zwięźle technikę utrzymywania

wyodrębnionego jajnika przy życiu i zapewnienia jego funkcjonowania. Potem przeszedł do podania optymalnej temperatury, stopnia zasolenia, kleistości, wspomniał o naturze płynu, w którym przechowuje się wyodrębnione dojrzałe jaja; prowadząc swych podopiecznych do stanowisk roboczych pokazał im, jak się ów płyn wydobywa z probówki; jak się go kropla po kropli wprowadza na specjalnie ogrzane szkiełka mikroskopowe; jak się zawarte w nim jaja testuje co do odchyleń, przelicza i przenosi do porowatego pojemnika; jak (tu

zademonstrował przebieg tej czynności) pojemnik ów zostaje zanurzony w ciepłym roztworze ze swobodnie pływającymi plemnikami - tu podkreślił, że najmniejsze stężenie może wynosić sto tysięcy na centymetr sześcienny; jak, po dziesięciu minutach, zbiornik zostaje wyjęty z płynu, a jego zawartość ponownie przebadana; jak w przypadku, gdy któreś z jaj pozostało nie zapłodnione,

zanurza się je ponownie, a potem w razie potrzeby raz jeszcze; jak zapłodnione jaja wracają do inkubatorów, gdzie alfy i bety pozostają aż do zakończenia butlacji, gdy tymczasem gammy, delty i epsilony wydobywa się po trzydziestu sześciu godzinach i poddaje procesowi Bokanowskiego.

- Procesowi Bokanowskiego - powtórzył dyrektor, a studenci podkreślili w swych małych kajetach. Jedno jajo, jeden embrion, jeden osobnik dorosły - proces normalny.

Jednakże jajo zbokanowizowane będzie pączkować, mnożyć się, dzielić. Od ośmiu do dziewięćdziesięciu sześciu pączków, a każdy pączek rozwinie się w doskonale ukształtowany embrion, każdy embrion w pełnego osobnika

dorosłego. Tak iż w miejsce jednego człowieka będzie powstawało dziewięćdziesięciu sześciu. Postęp. (…)

Na końcu sali ze ściany wystawał przekaźnik. Dyrektor podszedł doń i nacisnął guzik.

„... wszystkie noszą odzież zieloną”, mówił cichy, lecz bardzo wyraźny głos, zaczynając od środka zdania, „zaś dzieci delty noszą odzież khaki. Och nie, z dziećmi deltami nie chciałbym się bawić. A epsilony są jeszcze gorsze. Są tak głupie, że nawet nie umieją czytać ani pisać. Ponadto ubierają się na czarno, a to taki wstrętny kolor. Ach, jak się cieszę, że jestem betą”.

Chwila pauzy, potem głos mówił dalej:

(7)

„Dzieci alfy noszą odzież szarą. Pracują dużo ciężej niż my, bo są tak strasznie, strasznie mądre. Naprawdę ogromnie się cieszę, że jestem betą, bo nie muszę tak ciężko pracować. A poza tym jesteśmy o wiele lepsze niż gammy i delty.

Gammy są głupie. One wszystkie noszą odzież zieloną, dzieci delty zaś noszą odzież khaki. Och nie, z dziećmi deltami nie chciałbym się bawić. A epsilony są jeszcze głupsze. Są tak głupie, że...”

………..

„Cesarz” Ryszard Kapuściński

Y.M.: Cesarz rozpoczynał dzień od słuchania donosów. Noc jest niebezpieczną porą spiskowania i Hajle Sellasje wiedział, że to, co dzieje się w nocy, jest ważniejsze od tego, co dzieje się w dzień, w dzień miał wszystkich na oku, a w nocy było to niemożliwe. Z tego też powodu przykładał do rannych donosów wielkie znaczenie. Tu chciałbym wyjaśnić jedną rzecz: czcigodny pan nie miał zwyczaju czytania. Dla niego nie istniało słowo pisane i drukowane, wszystko trzeba było referować mu ustnie. Pan nasz nie miał szkół, jego jedynym nauczycielem - i to tylko w dzieciństwie - był francuski jezuita monsignore Jerome, późniejszy biskup Hararu i przyjaciel poety Arthura Rimbauda. Duchowny ten nie zdążył wpoić cesarzowi nawyku czytania, co zresztą było tym trudniejsze, że Hajle Sellasje już od lat chłopięcych zajmował odpowiednie stanowiska kierownicze i nie miał czasu ma systematyczne lektury. Ale wydaje mi się, że chodziło nie tylko o brak czasu i nawyku. Zwyczaj ustnego referowania miał tę zaletę, że w razie potrzeby cesarz mógł oświadczyć, iż dostojnik taki to a taki doniósł mu zupełnie co innego, niż miało to miejsce w rzeczywistości, a ten nie mógł bronić się nie mając żadnego dowodu na piśmie. Tak więc cesarz odbierał od swoich podwładnych nie to, co oni mu mówili, ale to, co jego zdaniem powinno być powiedziane. Czcigodny pan miał swoją koncepcję i do niej dopasowywał wszystkie sygnały dochodzące z otoczenia. Podobnie było z pisaniem, bo monarcha nasz nie tylko nie korzystał z umiejętności czytania, ale także nic nie pisał i niczego własnoręcznie nie podpisywał. Choć rządził przez pół wieku, nawet najbliżsi nie wiedzą, jak wyglądał jego podpis.

W godzinach urzędowania przy cesarzu obecny był zawsze minister pióra, który notował wszystkie jego rozkazy i polecenia. Wyjaśnię tu, że w czasie roboczych audiencji dostojny pan mówił bardzo cicho, ledwie tylko poruszając wargami. Minister pióra stojąc o pół kroku od tronu zmuszony był przybliżać ucho do ust imperialnych, aby usłyszeć i

(8)

zanotować decyzję cesarza. W dodatku słowa cesarza były z reguły niejasne i dwuznaczne, zwłaszcza wówczas, gdy nie chciał zająć wyraźnego stanowiska, a sytuacja wymagała, aby dał swoją opinię.

Można było podziwiać zręczność monarchy. Zapytany przez dostojnika o decyzję imperialną, nie odpowiadał wprost, ale odzywał się głosem tak cichym, że docierał tylko do przysuniętego blisko, jak mikrofon, ucha ministra pióra. Notował on skąpe i mgliste pomruki władcy. Reszta była już tylko kwestią interpretacji, a ta była sprawą ministra, który nadawał decyzji formę pisemną i przekazywał ją niżej. Ten, kto kierował ministerstwem pióra, był najbliższym zaufanym cesarza i miał potężną władzę. Z tajemnej kabały słów monarszych mógł on układać dowolne decyzje. Jeżeli posunięcie cesarskie olśniewało wszystkich trafnością i mądrością, było kolejnym dowodem na nieomylność wybrańca Boga.

Jeżeli natomiast gdzieś z powietrza, gdzieś z kątów zaczynał dobiegać monarchę szmerek niezadowolenia, dostojny pan mógł wszystko zrzucić na głupotę ministra. Ten ostatni był najbardziej znienawidzoną osobistością dworu, ponieważ opinia będąc przekonana o mądrości czcigodnego pana właśnie ministra obwiniała o decyzje złośliwe i bezmyślne, jakich było bez liku.

Co prawda wśród służby szeptano, dlaczego Hajle Sellasje nie zmieni ministra, ale w pałacu pytania mogły być zadawane tylko z góry w dół, nigdy odwrotnie. Właśnie kiedy po raz pierwszy rzucono głośno pytanie biegnące w odwrotnym niż dotychczas kierunku, było to sygnałem, że wybuchła rewolucja. Ale wybiegam w przyszłość, a muszę wrócić do tej chwili porannej, kiedy na stopniach pałacu ukazuje się cesarz i rusza na wczesny spacer. Wchodzi do parku. To jest właśnie moment, w którym zbliża się do niego szef wywiadu pałacowego - Solomon Kedir i składa swoje doniesienia. Cesarz idzie alejką, o krok za nim Kedir, który mówi i mówi. Kto z kim spotkał się, gdzie to było, o czym rozmawiali. Przeciw komu paktują. Czy można to uznać za spisek. Kedir informuje też o pracy wydziału szyfrów wojskowych. Wydział ten, należący do urzędu Kedira, odczytuje zaszyfrowane rozmowy, jakie prowadzą między sobą dywizje - warto wiedzieć, czy nie lęgnie się tam myśl wywrotowa.

Dostojny pan o nic nie pyta, niczego nie komentuje, idzie i słucha.

Czasem zatrzyma się przed klatką z lwami, aby rzucić im podany przez służbę udziec cielęcy. Patrzy na lwią drapieżność i wtedy uśmiecha się.

Potem zbliży się do uwiązanych na łańcuchu lampartów i da im żeber wołowych. Tu pan musi być uważny, bo podchodzi blisko do drapieżników, które potrafią być nieobliczalne.

(9)

Wreszcie idzie dalej, a za nim ciągnący swoje doniesienia Kedir. W pewnej chwili pan kiwa głową i jest to znak dla Kedira, że ma się oddalić. Składa ukłon i znika w alejce cofając się w ten sposób, aby nie obrócić się tyłem do monarchy. Dokładnie wtedy wychodzi spod drzewa czekający już minister przemysłu i handlu - Makonen Habte-Wald.

Zbliża się do odbywającego spacer cesarza i idąc o krok za nim składa mu doniesienie.

Habte-Wald ma prywatną sieć donosicieli, którą utrzymuje z powodu zżerającej go pasji intryganctwa, a także aby przypodobać się czcigodnemu panu. Teraz on na podstawie meldunków opowiada cesarzowi przebieg ostatniej nocy. Nasz pan znowu o nic nie pyta i niczego nie komentuje, tylko idzie i słucha z rękami założonymi do tyłu.

Bywa, że zbliży się do stada flamingów, ale płochliwe to ptactwo zaraz ucieka i cesarz uśmiecha się na widok stworzenia, które odmawia mu posłuszeństwa. W końcu idąc dalej robi skłon głową, Habte-Wald milknie i cofając się tyłem znika w alejce. I teraz jak spod ziemi wyrasta zgarbiona postać oddanego zausznika Ashy Walde-Mikaela. Dostojnik ten sprawuje nadzór nad rządową policją polityczną, która współzawodniczy z wywiadem pałacowym Solomona Kedira i prowadzi ostrą walkę konkurencyjną z prywatnymi siatkami donosicieli w rodzaju takiej, jaką dysponuje Makonen Habte-Wald. Zajęcie, jakiemu oddawali się ci ludzie, było ciężkie i niebezpieczne. Żyli w lęku, że czegoś nie doniosą w porę i popadną w niełaskę albo że konkurent doniesie lepiej i wtedy cesarz pomyśli: dlaczego Solomon sprawił mi dziś ucztę, a Makonen przyniósł same plewy? Nie mówił, bo nie wie, czy milczał, bo sam jest w spisku? Czy dostojny pan mało doświadczył takich wypadków na własnej skórze, że zdradzali go najbliżsi i najbardziej zaufani? I dlatego cesarz karał za milczenie. Ale, z kolei, bezładne potoki słów nużyły i drażniły imperialne ucho, więc nerwowe gadulstwo też nie było dobrym wyjściem. Już wygląd tych ludzi mówił, w jakim żyją zagrożeniu. Niewyspani, zmęczeni działali w ciągłym napięciu, w gorączce, w pościgu za ofiarą, w zaduchu nienawiści i strachu, jaki ich powszechnie otaczał. Za jedyną tarczę mieli cesarza, ale cesarz mógł ich wykończyć jednym gestem ręki. O tak, dobrotliwy pan nie ułatwiał im życia. Jak już wspomniałem, w czasie porannego spaceru Hajle Sellasje słuchając doniesień o stanie spisków w cesarstwie nigdy nie zadawał pytań i nie komentował otrzymanych informacji. Powiem teraz, że wiedział, co robi. Pan chciał otrzymać donos w stanie czystym, to znaczy donos prawdziwy, a gdyby pytał lub wyrażał opinię, sprawozdawca zacząłby usłużnie zmieniać fakty, aby odpowiadały

(10)

wyobrażeniom cesarza, i wówczas całe donosicielstwo popadłoby w taką dowolność i subiektywizm, że monarcha nie mógłby się dowiedzieć, co rzeczywiście dzieje się w państwie i w pałacu. Kończąc już spacer cesarz słucha o tym, co ostatniej nocy przynieśli ludzie Ashy. Karmi psy i czarną panterę, potem podziwia otrzymanego niedawno mrówkojada - dar prezydenta Ugandy. Skłania głowę i Asha odchodzi skulony, niepewny, czy powiedział więcej, czy mniej od tego, co donieśli dziś jego najbardziej zaciekli wrogowie - Solomon, wróg Makonena i Ashy, i Makonen, wróg Ashy i Solomona. Ostatnią rundę przechadzki Hajle Sellasje odbywa już samotnie. W parku robi się jasno, rzednie mgła, w trawie zapalają się słoneczne światła. Cesarz rozmyśla, jest to czas układania taktyki i strategii, rozwiązywania łamigłówek personalnych i szykowania następnego ruchu na szachownicy władzy. Zgłębia treść meldunków dostarczonych przez donosicieli. Mało rzeczy ważnych, oni najczęściej donoszą jeden na drugiego. Nasz pan ma wszystko zanotowane w głowie, jego umysł to komputer, który przechowuje każdy szczegół, najmniejszy drobiazg będzie zapamiętany. W pałacu nie było żadnego biura kadr, teczek ani ankiet. To wszystko cesarz nosił w swoim umyśle, całą najtajniejszą kartotekę ludzi elity. Widzę go teraz, jak idzie, przystaje, podnosi do góry twarz, jakby pogrążył się w modlitwie. O Boże, wybaw mnie od tych, co czołgając się na kolanach skrywają nóż, który chcieliby wbić w moje plecy. Ale co Pan Bóg może pomóc?

Wszyscy ludzie otaczający cesarza są właśnie tacy - na kolanach i z nożem. Na szczytach nigdy nie jest ciepło. Wieją lodowate wichry, każdy stoi skulony i musi pilnować się, żeby sąsiad nie strącił go w przepaść.

(11)
(12)

Egzamin E. Lipska

Egzamin konkursowy na króla wypadł doskonale.

Zgłosiła się pewna ilość królów I jeden kandydat na króla.

Królem wybrano pewnego króla który miał zostać królem.

Otrzymał dodatkowe punkty za pochodzenie spartańskie wychowanie

i za uśmiech

ujmujący wszystkich za szyję.

Z historii odpowiadał

ze świetnym wyczuciem milczenia.

Obowiązkowy język okazał się jego własnym.

Gdy mówił o sprawach sztuki chwycił komisję za serce.

Jednego z członków komisji chwycił odrobinę za mocno.

Tak

to na pewno był król.

Przewodniczący komisji pobiegł po naród

aby móc uroczyście wręczyć go królowi.

Naród

oprawiony był w skórę.

……….

(13)

„Ze szczytu schodów”

Z. Herbert Oczywiście

ci którzy stoją na szczycie schodów oni wiedzą

oni wiedzą wszystko co innego my sprzątacze placów

zakładnicy lepszej przyszłości którym ci ze szczytu schodów ukazują się rzadko

zawsze z palcem na ustach jesteśmy cierpliwi

żony nasze cerują niedzielną koszulę rozmawiamy o racjach żywności o piłce nożnej cenie butów

a w sobotę przechylamy głowę w tył i pijemy

nie jesteśmy z tych co zaciskają pięści potrząsają łańcuchami mówią i pytają

namawiają do buntu rozgorączkowani wciąż mówią i pytają oto ich bajka - rzucimy się na schody i zdobędziemy je szturmem będą się toczyć po schodach głowy tych którzy stali na szczycie i wreszcie zobaczymy

co widać z tych wysokości jaką przyszłość

jaką pustkę

nie pragniemy widoku toczących się głów

wiemy jak łatwo odrastają głowy i zawsze na szczycie zostaje jeden albo trzech

a na dole aż czarno od mioteł i łopat czasem nam się marzy

że ci ze szczytu schodów

(14)

zejdą nisko

to znaczy do nas

gdy nad gazetą żujemy chleb i rzekną

-a teraz pomówmy jak człowiek z człowiekiem

to nie jest prawda co wykrzykują afisze prawdę nosimy w zaciśniętych ustach okrutna jest i nazbyt ciężka

więc dźwigamy ją sami nie jesteśmy szczęśliwi chętnie zostalibyśmy tutaj

to są oczywiście marzenia mogą się spełnić

albo nie spełnić więc dalej

będziemy uprawiali nasz kwadrat ziemi nasz kwadrat kamienia z lekką głową

papierosem za uchem i bez kropli nadziei w sercu

………

Stanisław Barańczak 19.12.79: Czyste ręce

Palce młodego porucznika Służby Bezpieczeństwa, który w komisariacie dworcowym wertował,

podnosząc na mnie co chwila pełen wyrzutu wzrok, wydobyte z moich bagaży

rysunki Jana Lebensteina,

nie zostawiły na papierze żadnych śladów.

Dziwne.

(15)

Nie żebym się spodziewał plam krwi, smug potu, brudu,

czy choćby tłustych odcisków, które podobno zostawiał na książkach lubiący czytać przy jedzeniu Wielki Nauczyciel Ludzkości:

praca młodego porucznika Służby Bezpieczeństwa jest czysta,

on sam ma tytuł magistra praw

i nawyk higieny osobistej, wyniesione z kulturalnej,

inteligentnej rodziny.

A jednak

byłoby jakoś naturalniej,

gdyby na naszych wierszach, rysunkach, dziennikach i mózgach pozostawiali, choćby na pamiątkę,

swój niepowtarzalny (linie papilarne!) ślad

ci najwnikliwsi z odbiorców współczesnej sztuki;

zwłaszcza gdy ocalają ją od zagłady jednym niechętnym zdaniem:

"No dobra, ostatecznie

możemy panu tego nie konfiskować."

(16)

„Pan Tadeusz” A. Mickiewicz (fragment)

[...] Mieszkałam w pałacyku, tuż nad Newą rzeką [...]

Otóż na me nieszczęście, najął dom w sąsiedztwie Jakiś mały czynownik1 siedzący na śledztwie;

Trzymał kilkoro chartów; co to za męczarnie.

Gdy blisko, mieszka mały czynownik i psiarnie! [...]

Nieraz się nalękłam. Serce mi wróżyło

Z tych psów jakieś nieszczęście: tak się też zdarzyło.

Bo gdym szła do ogrodu pewnego poranka.

Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka Bonończyka! Ach, była to rozkoszna psina!

Miałam ją w podarunku od księcia Sukina Na pamiątkę; rozumna, żywa jak wiewiórka.

Mam jej portrecik, tylko nie chcę iść do biurka.

Widząc ją zadławioną, z wielkiej alteracji Dostałam mdłości, spazmów, serca palpitacji.

Może by gorzej jeszcze z moim zdrowiem było;

Szczęściem, nadjechał właśnie z wizytą Kiryło Gawrylicz Kozodusin, Wielki Łowczy Dworu, Pyta się o przyczynę tak złego humoru.

Każe wnet urzędnika przyciągnąć za uszy;

Staje pobladły, drżący i prawie bez duszy.

„Jak śmiesz, krzyknął Kiryło piorunowym głosem, Szczuć wiosną łanię kotną tuż pod carskim nosem?"

Osłupiały czynownik darmo się zaklinał,

Że polowania dotąd jeszcze nie zaczynał,

Że z Wielkiego Łowczego wielkim pozwoleniem.

Zwierz uszczuty zda mu się być psem, nie jeleniem.

„Jak to? Krzyknął Kiryło, to śmiałbyś hultaju.

Znać się lepiej na łowach i zwierząt rodzaju Niźli ja, Kozodusin, Carski Jegermajster?

Niechajże nas rozsądzi zaraz Policmajster!"

Wołają Policmajstra, każą spisać śledztwo:

„Ja, rzecze Kozodusin, wydaję świadectwo, Że to łania; on plecie, że to pies domowy:

Rozsądź nas, kto zna lepiej zwierzynę i łowy!"

Policmajster powinność swej służby rozumiał.

Bardzo się nad zuchwalstwem czynownika zdumiał I odwiódłszy na stronę, po bratersku radził,

By przyznał się do winy i tym grzech swój zgładził.

Łowczy udobruchany przyrzekł, że się wstawi Do cesarza, i wyrok nieco ułaskawi;

Skończyło się, że charty poszły na powrozy, A czynownik na cztery tygodnie do kozy.[...]

Zabawiła nas cały wieczor ta pustota, Zrobiła się nazajutrz z tego anegdota,

Źe w sądy o mym piesku Wielki Łowczy wdał się;

I nawet wiem z pewnością, że sam cesarz śmiał się".

(Adam Mickiewicz, Paw Tadeusz, Warszawa 1982)

1 czynownik - urzędnik niskiej rangi.

(17)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jak pisze Defense News, nowo budowany system obrony powietrznej krótkiego zasięgu IFPC Inc-2 I, jaki ma zostać wdrożony przez amerykańskie wojska lądowe, ma służyć nie tylko

Celem tego artykułu jest zilustrowanie tej tezy na przykładzie dowodu poprawności pewnego algorytmu.. W czasach, gdy „praktyczne zastosowa- nia” są w dużo wyższej cenie

W cytowanym Świecie Nauki pisze się o 12 lekach, znajdujących się w początkowej fazie klinicznej, które można podzielić na trzy grupy: blokujące replikację wirusa,

Znawcy tematu przekonują, że budowa domu z naturalnych materiałów jest dużo tańsza niż z cegieł i pustaków.. Faktycznie, na budowie

W oknie Przywracanie dostępu dokonaj autoryzacji operacji poprzez przepisanie tekstu z obrazka. Jeśli  tekst  jest  nieczytelny,  wygeneruj  następny 

Po jej zakończeniu nauczyciel stawia pytania ułatwiające interpretację np.: Czy jest to sympatyczny świat (gdzie dzieje się akcja, jakie kolory dominują w opisie, co tam się..

„Trudno jednak nie zauważyć, że zmiana ta może się spotkać z protestami, zwłaszcza ze strony osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, między

Ze szko³y ka¿dy pamiêta, ¿e styczna jest prostopad³a do promienia okrê- gu, a k¹t œrodkowy jest dwa razy wiêkszy od wpisanego opartego na tym samym ³uku. W nowej