.M 4 7 . Warszawa, d. 24 listopada 1895 r. T o m X I V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M ERA TA „W S Z E C H Ś W IA T A *1.
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 P renum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W!., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcm an J., Trzciński W. i W róblew ski W .
- A . c i x e s T 5 e d . a , l 3 : c 3 r i : Z K I r a - ł r c ^ r s l s I e - i F r z e d . z n . i e ś c I e , 2 S T r < 3 S .
Obecne zapatrywania przyrodników
na tak zwaną
T E O R Y Ą DA R W IN A .
W połowie bieżącego stulecia wszystkie ga
łęzie nauk biologicznych dosięgły już stosun
kowo wysokiego stopnia rozwoju. Liczne podróże naokoło ziemi, dokonane w celach naukowych, odsłoniły nietylko niezmierne bogactw a św iata organicznego, ale rozjaśniły zarazem w znacznej części warunki bytu i rozmieszczenia tworów, żyjących na po
wierzchni naszej planety. System atyka roś
lin i zw ierząt, osięgnąwszy wysoki stopień do
kładności i poprawności, przewyższyła już ; znacznie zestarzałe podziały Linneusza, albo
wiem uwzględniono w niej nietylko zewnętrz
ne oznaki tworów organicznych, ale zwrócono przeważnie uwagę na w ew nętrzną ich budo
wę, n a szczegóły w ich rozwoju i osobliwe przem iany w przebiegu życiowym licznych jednostek. P rzekształcenia rozwojowe (m e
tam orfozy) owadów i płazów były wprawdzie
już przed
200-u laty rozjaśnione przez b a d a nia Sw am m erdam a, ale na t. zw. przem iany pokoleń (m etagenesis) zwrócono uwagę do
piero po torujących nowe poglądy pracach zasłużonych badaczów Chamisso i Steenstru- pa. Samodzielne b adan ia w dziedzinie an a
tomii i fizyologii człowieka po zastoju śred
niowiecznym zostały nanowo podjęte przez V esaliusa i H aryeya, ale dopiero w pierwszej połowie X I X wieku zyskały rozleglej sze pod
stawy. Zw rot ten spowodowany został p rze
ważnie przez uwzględnienie n ad e r obfitego m ateryału spostrzegawczego, jakiego d o star
czyła anatom ia norównawcza, żwawo rozwi
ja ją c a się pod wpływem C uviera i J a n a M ullera; fizyologią zaś wzbogacona została licznemi i nad er doniosłe mi faktam i, zdoby- temi przez fizykę i chemią. O statnie dwie nauki zasadnicze poczyniły w tymże czasie również olbrzymie postępy.
Niezm ierny wpływ na rozszerzenie p og lą
dów n a istotę życia i organizacyi wywarło także zastosowanie mikroskopu do badań bio
logicznych, albowiem rozpoznano nietylko dokładniej organizacyą drobnego wprawdzie, lecz bardzo rozległego świata, gołem okiem niedostrzeżonego, ale wyjaśniono także isto
tę komórki, wykazano pochodzenie z niej
wszystkich organizmów i wytwarzanie się
7 3 8 W SZ EC H ŚW IA T . M r 4 7
przy jej pomocy tkanek, wchodzących w skład wszystkich narządów ciała. Jednocześnie z a częto skrzętnie zajm ować się także śledze
niem rozwoju organizmów od pierwszego ich zaczątku w postaci prostej kom órki czyli ja jk a , aż do stanu zupełnej dojrzałości je d nostki i zdobyto tą d ro g ą zupełnie nowe po
glądy n a powstawanie i znaczenie formy or
ganicznej. N a d er rozpowszechnione jeszcze do owego czasu przyjjuszczenie sam orództw a czyli samodzielnego w ytw arzania się n a j
prostszych organizmów (mikrobów) również w owym czasie zostało zachwiane przez d o świadczenia Schw anna, lecz ostatni cios z a dały mu dopiero w
20la t później decydują
ce doświadczenia Pasteura.-— R ozległe b a d a nia geologiczne wykazały nareszcie w róż
nych pokładach skorupy ziemskiej niezm ierne bogactwo szczątków organicznych czyli t. zw.
skam ieniałości, okazujących blizkie powino-
jwactwo z źyjącem i dotąd jeszcze n a po
wierzchni ziemi tworam i organicznemi.
P rzy takim stanie wiadomości biologicz
nych nasuw ała się coraz natarczyw iej po
trz e b a powiązania wszystkich zdobytych do- | tą d spostrzeżeń w jedn o litą całość. Z jedno- j czenie poglądów mogło jedn ak być osięgnięte tylko na zasadzie teoryi ogólnej, rzucającej światło zarówno na pochodzenie różnorod
nych postaci św iata organicznego, ja k i n a | wzajemny ich stosunek (większe lub m niejsze ! między niemi powinowactwo) i ścisłe ich za-
1stosowanie do danych warunków bytu. Od-
jpowiednia teorya n astrę cza ła się w przy
puszczeniu przeistaczania się jednego tw oru organicznego w drugi i kolejnego powolnego powstawania coraz bardziej złożonych form z pierw otnie prosto uorganizowanych. J u ż same usiłowania rozmieszczenia roślin i zwie-
irz ą t w różnych grupach, działach i poddzia-
jłach system atyki n atu ra ln ej nasuw ały bada-
iczom myśl o istnieniu bliższego i dalszego powinowactwa n atu ra ln eg o pomiędzy różne- ! mi formami istot organicznych, albowiem gdy
jdające się wykazać nieliczne działy główne | zdawały się oddzielonemi od siebie przez nieprzebyte prawie przepaści, to mieszczące | się w każdym z nich grom ady, rzędy, szczepy i rodzaje coraz bardziej do siebie się zbliżały, a najdobitniej uw ydatniało się to powino
wactwo przy porównywaniu pomiędzy sobą ga-
jtunków, należących do tego samego rodzaju. )
j
Pobieżne wzmianki o prawdopodobieństwie przekształcania się organizmów i powstawa
nia tą drogą nowych form spotykamy dlatego ju ż niejednokrotnie w dawniejszej literaturze, a naw et u starożytnych autorów, choć ostatni sk łan iają się przeważnie ku przypuszczeniu sam orództw a. A rystoteles w swem dziele 0 płodzeniu zwierząt utrzym uje, że zw ierzęta krw iste mnożą się za pośrednictwem łączą
cych się płciowo rodziców, bezkrwiste zaś w znacznej części pow stają z „butwiejącej ziemi i wydzielin”, a niektóre tylko zwierzę
ta przek ształcają się na inne formy, ta k np.
węgorz powstaje z rodzaju glisty. W po
dobny sposób wytworzyły się zapewne tak że zw ierzęta krwiste i człowiek.. Do tego wnios
ku doszli także Dem okritos, A naxim ander 1 Thales; ostatni przypuszczali, źe człowiek powstał ze zwierzęcia wodnego, podobnego do ryby. L ucretius C arus wyraża się w swem dziele „De reru m n a tu ra ” w następujący sposób:
N am neque de caelo cecidisse anim alia possunt, nec te rre stria de salsis exisse lacunis:
lin ą u itu r u t m erito m aternum nomen adepta te rr a sit, e te rra ąuoniam sunt cuncta creata.
A w drugiem miejscu:
Q uare etiam atque etiam ma(ernum nomen adepta le rra te n e 1. m erito, ąuoniam genus ipsa creavit hum enum atque animal prope certo tem pore fudifc omne, quod in magnis baechatur m ontibus passim , aeriasque sim ul \'olueres yariantibus formis.
Sed quia finem aliąuam pariendi debet habere.
desłitit, u t m ulier spatio defessa vetusto.
A u to r przypuszcza więc, że zwierzęta wy
łoniły się ta k samo ja k rośliny z w nętrza
„m atki ziem i”, lecz ostatnia, podobnie ja k p o d starzała kobieta, u tra c iła zdolność rodze
nia, zw ierzęta zaś rozm nażały się dalej tylko drogą płciową. Podobne poglądy rozwijali a u to r o wie t. z w. kosmogonij w X V I I I wieku,, mianowicie M aillet, R obinet, R odig i inni.
Przypuszczali np., że u ryb, wyrzuconych n a ląd, płetwy zamieniły się na nogi i tym sposobem powstały zw ierzęta czworonożne;
ptaki powstały z ryb łatających, a człowiek pochodzi ze stw orzenia morskiego, podobne
go do mitologicznej syreny; skamieniałości
m iały być szczątkam i po nieudanych próbach
ziemi do utw orzenia złożonego organizmu,.
N r 47.
W SZECH SW IA T.739 stąd np. skorupy mięczaków przypominają
formę serca, nerek i t. d.
Nierównie większe znaczenie przyznać n a leży poglądom kilku poważnych badaczów z końca X V I I I i początku X I X wieku, ja k mianowicie L am arcka, E razm a D arw ina (dziada K arola), S tefana i Izydora Geoffroy S aint H ilaire, W eisa i in., którzy przyjm ując powolne przeobrażanie się jednych organiz
mów w inne (t. zw. transform izm czyli trans- m utacyą), nie zdołali jed n ak dostarczyć przekonywających dowodów na poparcie swe
go przypuszczenia, a mianowicie nie wyjaśnili należycie, w jakich w arunkach dokonywają się takie przemiany. Odpowiedniego uzasad
nienia naukowego hypotezy przekształcania organizmów dostarczyli dopiero w r. 1858 W allace i D arw in, dopatrując się głównego czynnika tej sprawy w t. zw. doborze n atu ralnym , spowodowanym przez walkę o byt.
T eorya descedencyjna, wyłożona w wieko- pomnem dziele D arw ina „O powstawaniu ga
tunków ” z r. 1859, znana je st zarówno każ
dem u przyrodnikowi, ja k i szerszej publicz
ności, co nas uwalnia od szczegółowego jej rozbioru. O p a rta n a niezaprzeczonych fak
tach: dziedziczności, skłonności organizmów do tworzenia odm ian i napotykanej na każ
dym kroku walce o byt, przem aw ia w ła s nym wykładzie przekonywająco do każdego nieuprzedzonego badacza przyrody. Teorya D arw ina jednak nie rozwiązuje ostatecznie kwestyj, poruszonych we wspomianem dziele, nie dostarcza na poparcie swych przypusz
czeń niezbitych dowodow, lecz stanowi tylko szeroko rozwiniętą hypotezę, której podstawy wym agają jeszcze potwierdzenia przez ścisłe doświadczenia. Inaczej nie byłaby to teorya lecz stanowcza praw da naukowa. D arw in sam w tym względzie bynajmniej się nie łu dził, owszem, wyraźnie zaznaczył, że dobór n aturalny w wielu razach nie wystarcza dla wyjaśnienia różnych zjawisk morfologicznych.
Sam też napisał obszerne dzieło o „doborze płciowym”. N adm ienić tu zresztą jeszcze wypada, źe wyrazu „w alka o b y t” używa D arw in, ja k sam w późniejszych wydaniach o tem wzmiankuje, w przenośnem znaczeniu, a mianowicie jak o współubieganie się czyli konkurencyą o niezbędne warunki bytu, co też lepiej określa wyrażenie angielskie „strug- gle for life”, aniżeli w naszem tłum aczeniu
„walka o b y t”. Również i co do wyrazu „do
bór n atu ra ln y ” sam D arw in zaznacza, że użył go w znaczeniu przenośnem , albowiem przyroda nie je s t osobą świadomie „dobiera
ją c ą ” foi’my, najlepiej zastosowane do danych warunków bytu, lecz nie zawsze można unik
nąć w pismach naukowych użycia tego rodza
ju wyrazów przenośnych, wywołujących u czy
telników nieraz błędne wyobrażenia.
Z powyższego szkicu rozwoju przyrodo
znawstwa okazuje się, że świat naukowy był ju ż w zupełności usposobiony do przyjęcia teoryi descedencyjnej, wisiała ona poniekąd już w powietrzu l). P o trzeb a było tylko ra- cyonalnego jej uzasadnienia, a takiego uza
sadnienia, opartego n a ściśle logicznych wy
wodach, na kilku niezaprzeczonych faktach podstawowych i niezmiernie bogatym mate- ryale obserwacyjnym dostarczył właśnie D a r
win. Można więc było z góry spodziewać się, że jego nauka będzie z zapałem przyjęta w gronie przyrodników.
Dzieło D arw ina w samej rzeczy z niezm ier
ną chciwością zostało rozchwytane i w ciągu kilku la t doczekało się całego szeregu no
wych wydań. N ajznakom itsi badacze w A nglii żarliwie przyswoili sobie jego poglądy, ja k np. Lyell, H uxley, H oocker, z początku ta k że W allace i w. in., inni znów zajęli dość chwiejne stanowisko, ja k np. Owen, a później także i W allace, a w charakterze zawziętych przeciwników wystąpiło całe grono osób po
bożnych, czujących się silnie dotkniętemi
') W ierne odzwierciedlenie stanu umysłowego badaczów przyrody w ostatnich czasach przed ukazaniem się nauki D arw ina znajdujem y w dzie
le niewiadomego autora p. t.: Yestiges of Crea- tion, które od ro k u 1844 do 1855 doczekało się 10-ciu wydań, przełożone zostało na różne języki i w swoim czasie niezm ierne sprawiło wrażenie.
A utor dochodzi w istocie do tych samych wnios
ków, co Darw in, s 'a ra się mianowicie wykazać, że jedność poglądu na rozm aite zjaw iska w świe- cie organicznym daje się osięgnąć jedynie przez zastosow anie hypotezy o Iransform acyi ustrojów , ale dla otw arcia świątyni Izydy zbywa m u n a cu
downym kluczu, któ rzy odnaleźli dopiero jego koledzy, W allace i Darwin, w skrytkach doboru naturalnego. W ysokie zajęcie w zbudzają w czy
telniku najróżnorodniejsze ewolucye au to ra, umysłowe wywijanie się na w szystkie strony dla wyzwolenia się z żelaznych pętów ówczesnej dogmatyki naukowej.
W SZEC H SW 1A T. N r 4 7 .
w swych uczuciach religijnych, choć teo ry a trausrautacyjna daje się w zupełności pogo
dzić z w iarą w osobistego twórcę św iata, ja k to Darwin przy końcu swego dzieła sam za
znaczył U innych narodowości europej
skich poglądy D arw ina zjednały sobie ró w nież w krótkim czasie licznych i gorących zwolenników, lecz przew ażnie tylko pomiędzy młodszą generacyą badaczów przyrody, gdy tym czasem ca ła falan g a starszych uczonych, trzym ając się uporczywie poglądów Cuyiera, w zupełności odrzucała teoryą descendencyj- ną. Do rzędu takich bezwzględnych prze
ciwników należeli: A gassiz, F lourens, P ic tet, M ivart, E lie de B eaum ont, Gibel, Schim per, A ndrzej i R udolf W agnei', A. B astian, W i- gand, gdy tym czasem inni występowali tylko przeciwko teoryi selekcyjnej, przyjm ując j a kąś pierw otną i bliżej nie określoną skłon
ność w organizm ach do postępow ego rozwo
ju , ja k np. B ronn (pierwszy tłum acz dzieła D arw ina n a język niemiecki), B auer, B raun, N ageli, K olliker i inni. P o tężn e wzburzenie w szeregach zawziętych przeciwników D a r
wina wywołało wystąpienie H a eck la n a zjeź- dzie przyrodników niemieckich w Szczecinie w r. 1863, oświadczającego się bezw arunko
wo na korzyść całości poglądów D arw ina.
W ystąpienie to miało jed n ak ten pożyteczny skutek, że zwróciło uw agę całego św iata cy
wilizowanego na naukę D arw ina, że zaczęto
jdokładniej z nią się obznajm iać i poznawać J niezmierne jej znaczenie nietylko dla specyal- i nych nauk przyrodniczych, ale dla ogólnych poglądów n a cały św iat m ateryalny. Gdy nareszcie H aeckel w obszernem swem dziele (G enerelle M orphologie der O rganism en, 1866) szczegółowo wykazał, ja k niezm ierne znaczenie zyskuje teorya descedencyjna przy rozbiorze całości zjawisk organizacyi i życia, jak ie światło ona rzuca na wzajem ny zw ią
zek tych i licznych innych, d otąd zupełnie zagadkowych zjawisk, zaczęto i w gronach badaczów ścisłych szczegółowiej się zajm o wać teoryą D arw ina, u stalało się coraz b a r dziej przekonanie, że żad n ą m iarą nie m ożna je j pominąć, że przy badaniach naukow ych należy się z nią liczyć. H aeckel wprawdzie zbyt daleko się posunął w swym zapale dla nowego poglądu; w idział przed sobą tylko wysoko wytknięty cel, do którego podążał, ale nie zw ażał na głębokie przepaści, jak ie
od tego celu naukę jeszcze oddzielały i w mło- dzieńczem uniesieniu łudził się nadzieją, źe wszystkie trudności drogi dadzą się z łatw o ścią przebyć na skrzydłach nader ulotnych hypotez. Ówczesny m ateryał spostrzegaw
czy był jed n ak jeszcze zbyt skąpy dla wykoń
czenia całego rozwojowego (filogenetycznego) obrazu św iata organicznego; mianowicie ro z wój osobnikowy (ontogeneza) zwierząt bez
kręgowych i roślin był jeszcze bardzo niedo
statecznie zbadany, a co najważniejsze: same główne podstawy teoryi D arw ina nie były odpowiednio zgłębione, ja k mianowicie isto ta zjaw iska dziedziczności i szczegółowe w arun
ki zmienności i przystosow ania organizmów.
Te rażące niedostatki spowodowały rychłe runięcie większości wywodów H aeck la w m ia
rę postępu szczegółowych badań i spostrze
żeń, a najbardziej chybionemi okazały się skreślone przez niego drzew a genealogiczne całego św iata ożywionego. Pomimo takiego niepowodzenia w szczegółowym rozwoju swych rozległych poglądów, pomimo zbytniej pochopności i pospieszności w staw ianiu pew
ników niedostatecznie uzasadnionych, wielka zasług a H aeckla w utworzeniu nowych kie
runków w biologii pozostaje niezaprzeczoną.
To uznanie jego zasług uw ydatniło się do
bitnie przed
2-ma laty przy okoliczności ob
chodu 60-lecia urodzin H aeckla. B rali w nim udział najznakom itsi uczeni, nadsyłając mu z wszystkich krańców ziemi wyrazy szczerej wdzięczności i wysokiego poważania. Pom i
mo licznych uchybień działalność tego wyso
ko uzdolnionego m ęża nie była więc bynaj
mniej p ło nn ą i bezużyteczną.
N akreśliliśm y w powyższem szkic p o glą
dów, jak ie panow ały w dziedzinie biologii w dziesiątkach la t przed ukazaniem się dzie
ła D arw ina i po rozpowszechnieniu się jego teoryi. Od tego czasu upłynęło już ćwierć wieku, w którego przebiegu nauki przyrod
nicze uczyniły olbrzymie postępy. M atery ał spostrzegawczy niezmiernie się zbogacił, zb a
dano dokładniej w arunki bytu i najdrobniej
sze szczegóły w budowie organizmów zwie
rzęcych i roślinnych; najdonioślejszy zaś wpływ n a nowe poglądy biologiczne wywarły liczne odkrycia, rzucające dużo św iatła na sprawy rozm nażania, rozwoju, w zrostu i od
naw iania komórek, tk an ek i całych złożonych
N r 47.
W SZECHSW 1AT.741 ustrojów. W iadomości te nie mogły pozostać
bez wpływu i n a teoryą descedencyjną, k tóra obecnie w znacznie odmiennem przedstaw ia się świetle, niż w chwili pierwszego jej u k a
zania się. P rzystęp ując więc do właściwego zadania niniejszego arty k u łu postaram y się wykazać, jak ie istnieją obecnie zapatryw ania w świecie naukowym n a teo ry ą Darw ina.
Otóż możemy tu dość stanowczo wypowie
dzieć twierdzenie, że większość przyrodników, zajm ujących się badaniem organizacyi i zja
wisk życiowych, przyznaje się do teoryi po
w staw ania jednej formy organicznej z drugiej, czyli do t. zw. teoryi descendencyi, transm u- tacyi lub transform acyi. U jaw nia się to do
bitnie w przew ażającej liczbie nowszych prac naukowych, rozbierających różne pytania, odnoszące się do system atyki, morfologii, roz
mieszczenia geograficznego zwierząt i roślin i do licznych ogólnych i szczegółowych zja
wisk życiowych. N a pierwszym zjeździe To
w arzystw a anatom icznego w Lipsku w roku 1887 prezydujący wówczas prof. K oelliker w mowie powitalnej zaznaczył, że ogół an a
tomów opiera swe poglądy zasadnicze na teo
ryi descendencyjnej. W literatu rze naukowej spotykam y też n ad e r szczupłą tylko liczbę głosów, oświadczających się wręcz przeciwko tej teoryi.
Niezwykła ta zgodność uczonych stanowi logiczny wynik zasadniczych naukowych da
nych, uznawanych przez wszystkich bada- czów przyrody. T ak mianowicie przed 30-tu laty ostatecznie dowiedzionem zostało, że obecnie żaden choćby najprościej zbudowany organizm, ja k np. ziarenko m ikroba, samo
dzielnie, t. j. bez udziału rodzicielskiego or
ganizmu powstać nie może. U dział ten ujaw nia się zwykle w taki sposób, że od rodziciel
skiego ustroju odczepia się pojedyncza ko
m órka, k tóra rozm nażając się przez dzielenie wytwarza wielkie skupienie młodych komó
rek, zamieniających się powoli na nowy o rga
nizm. Rozrodcze te komórki czyli ja jk a po
siadają jed n ak tylko u niektórych grup zwie
rz ą t bezkręgowych zdolność do bezpośrednie
go wytw arzania nowych jednostek; u zwierząt kręgowych zaś jajk o nabywa tej zdolności dopiero po ścisłem złączeniu się z inną po
dobną komórką, czyli po zapłodnieniu przez ciałko nasienne. To samo m a także miejsce u przew ażającej liczby gatunków roślin i wła
ściwie także u wszystkich zwierząt bezkręgo
wych, albowiem i u tych grup, u których ja jk a zdolne są do rozwoju bez zapłodnienia (do dzieworództwa, parthenogenesis), poja
wiają się jednostki męzkie i żeńskie, które przynajmniej peryodycznie w ydają ja jk a za
płodnione, a u pierwotniaków występuje zla
nie się dwu jednostek w jednę (conjugatio).
Obok wspomnianego sposobu rozm nażania spotykamy jed n ak w całem państwie roślin- nem i u licznych zw ierząt bezkręgowych zdolność do rozszczepiania się na mniejsze lub większe części, które w yrastają znów na dojrzały organizm. T ak np. jednokom órko
we rośliny i zw ierzęta rozm nażają się zwykle przez podział całego ustroju na dwie lub więcej części; inne organizmy wielokomórko
we tworzą pączki lub odrośle, k tóre po od- szczepieniu się od ciała rodzicielskiego rozwi
ja ją się samodzielnie i t. d.
W obec tych danych niemożliwym wydaje się powrót do dawnych poglądów, wedle któ rych organizm y wytworzyły się bezpośrednio z prostej mieszaniny cząstek mineralnych albo „wyłoniły się z brzemiennego w nętrza naszej m atki ziem i”. M ożna jed n ak w yra
zić przypuszczenie, że choć obecnie nie istnie
j ą już warunki, sprzyjające samodzielnemu w ytw arzaniu się organizmów żyjących, to istniały przynajmniej w dawniejszych okre
sach geologicznych, gdy tem p eratu ra n a ca
łej powierzchni ziemi była znacznie wyższą od obecnej i powietrze było przesycone p arą wodną i dwutlenkiem węgla, a choć w samej rzeczy nie mogły powstać odrazu gotowe dorosłe postaci żyjące, to przynajm niej wy
tworzyły się komórki rozrodcze (ja jk a i n a siona) najróżnorodniejszych roślin i zwierząt, napozór n ad er prosto zbudowane, które da
lej samodzielnie się rozwinęły, podobnie ja k ja jk a ryb, żab, owadów i t. d. T rudno je d nak przypuścić, aby ja jk o zwierzęcia ssącego mogło się rozwinąć niezależnie od organizm u m atki, dla przyrodnika zaś bliżej obeznanego z nader subtelnym składem ciała kom órko
wego, a w szczególności ja jk a , wydawać się musi niemożliwem samodzielne i przypadko
we skupienie się cząstek, wchodzących nietyl-
ko w skład białka, tłuszczu, wodanów węgla
i innych składników chemicznych protoplaz-
my, ale zespalających się naw et ze sobą
w czynny organizm żywy. W obec ta k zniko
742
W SZECH SW 1AT. N r 47.mego praw dopodobieństw a hypotezy o samo- d/ielnera w ytw arzaniu się organizmów teorya descendencyjna zyskuje znaczenie na sile prze
konywającej, lecz w dalszym ciągu arty k u łu niniejszego okaże się dobitnie, że i ostatn ia napotyka przy ściślejszym rozbiorze na nie
równie większe trudności, aniżeli się spodzie
wali pierwsi obrońcy darwinizm u.
(C. cl. nast.J.
H . Hoyer.
MARCIN KRÓL Z PRZEMYŚLA
i jego „Geometrya“ .
Do niedawnego czasu wiadomości o pierw
szych pracownikach n a polu nauk m atem a
tycznych w k ra ju naszym były bardzo skąpe i niepewne; ograniczały się bowiem przeważnie na krótkich wzmiankach w dziełach, odnoszą
cych się do historyi lite ra tu ry ogólnej, i w bi
bliografiach. Z a M ichałem W iszniewskim powtarzano u nas o J a n ie z G łogowa, M arci
nie K ró lu z P rzem yśla, M arcinie z Olkusza, M ichale z W rocław ia i innych zdania ogólni
kowe i często w prost błędne. O tem, co istotnie ci mężowie zdziałali, skąd swą wie
dzę czerpali, w ja k i sposób do rozpowszech
nienia jej w k ra ju się przyczynili, o tem h i
storycy lite ra tu ry nie wiedzieli i wiedzieć nie mogli. H istoryografia nauk ścisłych nie istn ia ła wcale; aż do czasów Zebraw skiego nie mieliśmy naw et osobnej bibliografii piś
miennictwa m atem atycznego. O wydawaniu drukiem wiernych i oryginalnych tekstów rę- kopismów m atem atycznych nikt nie m yślał.
Bez tych prac przygotowawczych, prow adzo
nych system atycznie, wszelkie stu d y a n ad historyą nauk ścisłych były w prost niemożli- wemi.;
Dopiero ostatnie la ta przyniosły widoczną poprawę w tym względzie. M onografia P r a n ie ego o J a n ie Brożku, o p a rta na źródłach, d a ła nam poznać znaczenie naukowe jednego z najwybitniejszych przedstaw icieli nauki
ścisłej w k ra ju naszym w wieku X Y II-y m ; prace zaś B irk en m ajera, sięgające do epoki znacznie wcześniejszej, rzuciły wiele św iatła na początki nauk ścisłych w Polsce.
P rze d niedawnym czasem odsłonił nam p.
B irkenm ajer sym patyczną postać M arcina z Bylicy, zwykle M arcinem z Olkusza zwane
go, gorliwego krzewiciela wiedzy m atem a
tycznej z epoki przedkopernikowej ‘). Obec
nie przynosi nam tenże uczony rzecz n ie zmiernie ciekawą, bo wydanie oryginalnego tra k ta tu z połowy X V -go stulecia, napisanego przez starszego jeszcze od Bylicy m atem aty
ka polskiego, mianowicie przez M arcina K ró la z Przem yśla, który był nauczycielem poprzedniego ■).
O osobie M arcina z Przem yśla podał p.
! B irkenm ajer wiązkę wiadomości już w pierw
szej, wspomnianej #yźej, rozprawie. Uczony nasz urodził się około r. 1422 w Zóraw icy tuż pod Przemyślem ; w r. 1438 przybył do K rak o w a i zapisał się do uniw ersytetu. P o sześciu latach pobytu w K rakow ie, żądny wiedzy-młodzieniec pojechał do P rag i, stam tą d do L ipska, następnie do W łoch, wszę
dzie szukając straw y umysłowej. N a każ
dym z tych uniwersytetów zdobywa sobie god
ność m agistra, w Bolonii w ykłada astronom ią i studyuje medycynę, P o ukończeniu tych długich studyów udaje się do W ęgier, na dwór biskupa J a n a Y iteza, gdzie zasiada w gronie uczonych, odbywających docta et
hum anissim a convivici, wśród których wyło-! n iła się myśl utworzenia akadem ii istropoli- tańskiej. N a wezwania listowne D ługosza i Oleśnickiego w raca M arcin w końcu roku 1449 lub n a początku 1450 do K rakow a, gdzie czeka go k a te d ra uniwersytecka. T u
') M arcin Bylica z O lkusza oraz narzędzia astronom iczne, które zapisał uniwersytetowi J a giellońskiem u w roku 1493. Rozpraw y A kad.
um iejętn. t. X XV, str. 1 - 1G4. 1893. Porówn.
W szechśw iat, rok 1892, str. 319.
2) M arcina K róla z Zórawicy, inaczej M arci
nem Królem z Przem yśla zwanego, Geom etrya m iernicza czyli tra k ta t sztuki m ierniczej, według rękopism ów biblioteki Jagiellońskiej w K rakow ie, poraź pierw szy wydał, tłum aczenie polskie i uw a
gi krytyczne dołączył L. B irkenm ajer, członek - k oresp. Akadem ii um iejętności w K rakow ie. W a r
szawa. 1895. W ydawnictwo redakcyi P ra c m a- tem atyczno-fizycznych.
W SZEC HS W IA T .
743 rozw ija ożywioną działalność: funduje ka- |
ted rę astrologii, wydaje „Ju d icia”, kom en
tuje Ptolem eusza, redaguje „Summę tablic Ałfonsyńskich”, pi^ze „A rytm etykę” i „Geo- m etry ą”, zajm uje się nadto p ra k ty k ą le k a r
ską. P . B irkenm ajer na podstawie dotych
czasowych b adań uw aża M arcina nietylko za | najwcześniejszego u nas pioniera prądu, sk ie rowanego ku odrodzeniu nauk ścisłych w P o l
sce, ale i za wybitnego przedstaw iciela po
wstającego u nas równocześnie humanizmu.
Osobistość ta k a zasługuje zaiste na piękną k a rtę w dziejach naszej umysłowości.
„G eom etrya” świeżo wydana je s t wogóle pierwszem pismem naszego uczonego, które ,
■obecnie staje się znanem. T ra k ta t, z którego wydania tego dokonano, przechował się tylko w dwu kopiach rękopiśm iennych, mało co od jego powstania późniejszych. Oba ko
deksy należą do rękopismów biblioteki Ja g ie l
lońskiej i noszą sygnatury biblioteczne: pierw- i sza 1865, druga 1968. T ek st obu je s t znacz-
jnie pokaleczony i przekręcony przez skryp- torów; to też wydawca m iał niełatwe zadanie ułożenia z nich tek stu możliwie poprawnego i najbardziej zbliżonego do nieznanego dotąd autografu. Z zadania tego wywiązał się ze znajom ością rzeczy i wielką sumiennością ')•
A by dziełko uczynić jeszcze podatniejszem do użytku szerszych sfer, p. B irkenm ajer przygotow ał i ogłosił wierny przekład polski oryginału łacińskiego; p rz ek ład ten czyta się z wielką łatwością. N a końcu swej pracy dodał obszerne objaśnienia i uwagi krytycz
ne, k tó re już to w yjaśniają ciemne m iejsca tekstu, już to wykazują związek wielu tw ier
dzeń tekstu z odpowiedniemi ustępam i w dziełach obcych uczonych z owej epoki.
Te krytyczne uwagi wielce podnoszą wartość pierwszego wydania Geoinetryi K róla.
„G eom etrya p rakty czna” M arcina K ró la — ta k i ty tu ł n ad a ł jej wydawca ze względu na treść—nie je st, ja k widzimy, trak ta te m nauki czystej. Lecz ju ż z pierwszych słów tek stu okazuje się, źe Zóraw iczanin rozum iał wielką doniosłość badań czysto-oderwanych: „Geo-
’) W stępna p raca sporządzenia pierw szej k o pii in crudo na podstaw ie rękopism ów i rozw iąza
n ia trudności paleograficznych p rzypadła d-rowi A. Czuczyńskiem u.
m etriae principales duae sunt p artes—powia
d a—scilicet theorica et practica; theorica est quando sola speculatione m entis proportiones ąu an titatu m intuem ur et liaec solius intel- lectus est et qnam quam nobilissima et per- fectissima e tc .” *). Do tych bad ań teo re
tycznych m a właściwie przygotowywać ten tra k ta t. T e słowa naszego hum anisty wy
dają mi się wielce charakterystycznem i. W e
dług nich niewielki tra k ta t nie m a być wy
łącznie dziełkiem praktycznem , lecz także dziełkiem przygotowawczem, rodzajem p ro pedeutyki, wykazującem na zadaniach p ra k tycznych znaczenie i ważność tej um iejętno
ści czystej, k tó ra zajm uje się rozważaniem stosunków „ilościowych”. O ileż wyżej stoi pod tym względem nasz Zórawiczanin np. od Ja k ó b a K óbla, au to ra małego trak tacik u p. t. „G eom etrei”, wydanego około r. 1490, w którym czytamy słowa: „G eom etria ist ein K u n st und underw eisung ein jede H ohe, B reyte, L enge und Tiefe zumessenn, erken- nen und findenn” 2).
N a wstępie „G eoinetryi praktycznej” mo
wa je s t o tem, ja k znając stosunek dwu wiel
kości i jed nę z nich, oznaczamy drugą; ja k znając kw adrat liczby, oznaczamy sam ą licz
bę; ja k się odnajdują wyrazy niewiadome w proporcyi; podana je s t wzmianka o podo
bieństwie trójkątów . Szerzej rozwodzi się nasz au to r n ad pomiarem okręgu i powierzch
ni koła; stosunek, dziś oznaczany przez licz-
* 22 62 857
bę x, ma u niego wielkość lub 20(J0Q- N astępnie mówi o tem , ja k się m ierzy po
wierzchnia i objętość kuli. W szystkie te re guły poprawnie podane i objaśnione są na przykładach. Przechodzi następnie do p ra wideł wymierzania ciał okrągłych: walców, ostrokręgów, beczek i t. p. Tu na szczególną uwagę zasługuje podana przez niego m etoda
i
przybliżonego m ierzenia zapomocą t. zw.
1) Istn ie ją dwa główne działy geoinetryi, m ia
nowicie teoretyczny i praktyczny. Teoretyczny dotyczy rozw ażania stosunków ilościowych wy
łącznie zapom ocą dociekania umysłowego, co je s t spraw ą jedynie rozumową, rzecz luba, w spaniała, najdoskonalsza i t. d.
2) „G eom etrya je s t sztuką i wskazaniem m ierzenia, poznania i znajdow ania każdej w yso
kości, szerokości, długości i głębokości” .
744
W SZECH ŚW IA T.N r 47.
„wyrównywania przekrojów ”, k tó ra wszak- j że, ja k to stw ierdza p. B irkenm ajer, tylko w niektórych przypadkach do dokładnych prowadzi wyników. Sposoby obliczania po
wierzchni trójkątów , wielokątów, objętości figur graniastych, k w a d ra tu ra koła, po
wierzchnia trap e zu i t. d. oto tem aty, k tóre porusza nasz autor, niezachow ując, ja k wi
dzimy, należytego poi’ządku w tych rzeczach, stanowiących niejako przygotowanie do trzech części tra k ta tu , które nazywa A ltim etry ą, P lanim etryą i P rofundim etryą, a do których przybywa jeszcze nie wymieniona wcale na początku Stereom etrya. P o działu tego u sp ra
wiedliwić nie można, gdyż właściwie wszyst
kie te części dziełka tra k tu ją o jednym i tym samym przedmiocie, mianowicie o wym ierza
niu linij, tylko że w A ltim etry i idzie o po
m iar wysokości, w P la n im e try i o pom iar długości na płaszczyznie, w P rofundim etryi 0 pom iar głębokości, w S tereom etryi wresz
cie (której zadanie au to r zresztą dobrze ro zumie), podany je s t sposób m ierzenia wyso
kości zapomocą kw adratu geometrycznego.
System atycznością, ja k widać z tego, a u to r nasz nie odznaczał się wcale; n a uspraw iedli
wienie jego chyba to powiedzieć można, że był to przym iot dość rzadko napotykany u autorów ówczesnych; z drugiej zaś strony c h a ra k te r przygotowawczy dziełka pozosta
w iał autorow i pewną swobodę w dobieraniu 1 grupowaniu m ateryału.
J a k ie stanowisko zajm uje tra k ta t M arcina K ró la w ogólnej lite ratu rz e naukowej tej epoki, czy je s t on p ra cą oryginalną, czy też streszczeniem pracy obcej? W ażne to i nie
łatw e pytanie roztrząsa p. B irk en m ajer z c a łym zapasem właściwej sobie erudycyi i do
chodzi do re zu ltatu , że trzo n geom etryi Żó- raw iczanina je s t identyczny pod względem treści z d ru g ą częścią tra k ta tu Beldom andie- go, noszącego ty tu ł: „A strolab ii quo prim i nobilis m otus d eprehenduntur Canones, in- strum entum A strolabii etc." (wydane w d r u ku w r. 1512). Inne rzeczy, nieznajdujące się w B eldom andim , w płynąć m ogły z ró ż
nych źródeł, których w skazanie dziś łatw em nie jest. Z a jed n o z nich uw aża p. B irk e n m ajer ustne w ykłady P u rb a c h a w P adw ie, od którego M arcin mógł posłyszeć szczegóły o budowie i użytku k w a d ratu geom etrycz
nego.
Tym sposobem tra k ta t Żóraw iczanina nie byłby p racą oryginalną, lecz tylko kompiła- cyą. Okoliczność ta nie zmniejsza, ja k są dzimy, zasługi profesora krakowskiego.
I wiele innych trak tató w , jak ie pojawiały się w owej epoce, miało c h a rak ter kompilacyjny;
takim jest, naprzykład, świeżo odkryty i ogło
szony przez C urtzego ‘) tra k ta t geometryczny nieznanego au to ra, wielce podobny do pracy naszego Żórawiczanina. W artość podobnych I p ra c starych je s t n atu ry bardziej pedago
gicznej i dydaktycznej; prócz tego wnosiły one do k ra ju wiadomości z wiedzy m ało jesz
cze znanej, przygotowywały g ru n t do pracy naukowej. P o d tym względem p raca Zóraw i- czanina zasługuje na wysokie uznanie, i, o ile sądzić dziś wolno, bez wpływu nie pozostała.
Z re sz tą przyszłe b adan ia wyświetlić mogą jeszcze lepiej znaczenie historyczne tego nie
wielkiego tra k ta tu w dziejach nauczania geo
m etryi.
B ądź co bądź, jeden z pierwszych h u m a
nistów u nas występuje w niej, jak o krzewi
ciel nauki ścisłej, jako przedstawiciel tego ruchu, który w kilka dziesiątków ła t później, przyciągał do K rakow a młodzież nietylko polską ale i zagraniczną, a którego najśw iet
niejszym wyrazem je s t epoka, w której wielki tw órca nowej astronom ii, K opernik, przeby
w ał na studyach w K rakow ie.
M am y nadzieję, że po tej pracy p. B irken-
! m ajera ukażą się u nas inne podobne, wy
świetlające drogi, jakiem i nauka ścisła zdo
byw ała sobie pewne uznanie i znaczenie w k ra ju . Przez k ra j nasz nie przepływ ał dotąd,
niestety, p rą d główny samodzielnych badań i odkryć w dziedzinie um iejętności, ale mie
liśmy, na szczęście, w każdej praw ie epoce jednostki, k tó re pojmowały zadania i waż
ność nauki. Godzi się zatem poznać ich usi
łow ania i owoce ich pracy, chociażby te mia
ły znaczenie tylko miejscowe.
S. Dickstein*
') „B ibliotheca m athem at'ica,,, 1894.
W SZECH SW IA T.
745
O B E C N Y S T A N B A D A Ń
NAD WYRAŻANIEM UCZUĆ
u istot wyższych.
(Dokończenie).
I I .
Jeż eli zechcemy szukać formy w yrażania uczuć w szeregach isto t zwierzęcych i w tym celu cofniemy się aż do najprostszych, proto- plazm atycznych pierwotniaków, to, fizyolo- gicznie rzecz biorąc, musimy zrównoważyć wyrażanie zewnętrzne doznawanego przez organizm uczucia, z odruchem mimowolnym, koniecznym, wywołanym przez podrażnienie.
W istocie, skoro podrażnienie jakie, bez względu na jeg o natężenie i doniosłość, n ad wyręży statykę organiczną, wtedy j>oruszy, w mniej lub więcej wyraźny sposób, drażli- wość danego organizm u i wówczas zachodzi zjawisko, które porównywać można z nadwy
rężeniem równowagi wag. Poruszywszy je d no z ram ion, wyprowadzamy cały przyrząd z równowagi, przyczem otrzymujemy, jako re zu ltat prosty i konieczny, wahnięcia, b ęd ą
ce dążeniem, powrotem do stanu równo
wagi.
Zupełnie analogiczny proces zachodzi w o r
ganizmie; dane podrażnienie narusza spokój między cząstkam i pracującem i, bądź to nad przyswajaniem pokarm u, bądź to n ad we
wnętrznym, organicznym rozwojem,— pobu
dzenie to, zryw ające statykę wewnętrzną, wywołuje odruch, skurcz, będący odpowie
dzią n a podrażnienie i zarazem wyjawieniem dążności do przyjęcia poprzedniej statyki.
Mechanizm odruchowy je s t więc m echa
nizmem musowej odpowiedzi na dany impuls, zjawiskiem analogicznem z tem , jak ie widzi
my w równomiernem obniżaniu się i podno
szeniu ram ion wagi, wyprowadzonej z równo
wagi.
U istot, stojących na najniższych szczeblach szeregów zoologicznych, odpowiedź na pobu
dzenie, ja k to juź raz zauważyliśmy, będzie
niczem innem, ja k zmianą w kurczliwości pro- toplazmy, zmianą jej miejsca. W m iarę je d nak rozwoju organizm u, rozdziału pracy w organizm ie, przybywania narządów, spe- cyalnie przystosowanych do głównych, za
sadniczych funkcyj organizm u— owa pierwsza reakcya powoli doskonali się, kom plikuje i potęguje w m iarę rozwoju organizmu.
S ą to albo skurcze rzęs u niektórych pier
wotniaków, zachodzące w chwili chw ytania zdobyczy, albo przenoszenie się raptow ne organizmu z jednego miejsca na inne, jeżeli je st podrażniony dotkliwie i znienacka pobu
dzony.
W idoczniejszemi i jaśniejszem i s ta ją się owe zjaw iska reakcyjne jak o celowe, w yraża
jące zjaw iska wewnętrznego stanu organiz
mu, dopiero w chwili, kiedy w organizm ie wyosabnia się system nerwowy i system mięśniowy. Pierwszy z tych systemów, to posiadacz energii pobudzającej, d ru g i—to przyrząd wyładowujący tę energią w sposób widoczny— w skurczu.
Skoro tylko w organizm ie zarysow ują się te dwa system aty, wchodzimy odrazu w sfe
rę istot, mogących się wzajemnie porozum ie
wać. Jeżeli jak ie pobudzenie działa często, pow tarza się wielokrotnie, to oddziaływanie n a to pobudzenie powoli ujednostajnia się i staje się niem al zupełnie jednolitem . W y raz mięśniowego odruchu, na dany impuls, staje się wyrazem przystosowanym do w yra
żania natężenia tego im pulsu w sposób jedno
lity, przez to samo zrozumialszy d la osobni
ków otaczających, już to jak o wyraz, służący do wyrażenia uczuć, juź jak o sygnał lub oznaka alarm u i ostrzeżenia.
I tu zauważyć trzeba zjawisko zasadnicze, prawo podstawowe w yrażania uczuć: ja k w aparacie elektrycznym druty są przewod
nikami prądu , który po nich z energią poten- cyalną, niewidoczną, przechodzi, a p a ra t zaś w swem działaniu ujawnia dopiero w wy
ładow aniu cynetycznem, w widomych zna
kach umówionych, następujące po sobie, przechodzące po d rutach energie potency- alne p rą d u —ta k w organizm ach zwierzę
cych wyższych nerwy są przewodnikami w ra
żeń, przychodzących ze św iata zewnętrznego^
mięśnie zaś narządam i, w których w yłado
wuje się reakcy a w sposób widoczny dla
osobników otaczających.
746 N r 47.
Nerwy są przewodnikami energii poten- cyalnej w rażenia, które się cynetycznie w yła
dowuje w mięśniach.
I tu jeszcze w nerwacb rozróżnić musimy dwie grupy: nerwy czuciowe i nerwy rucho
we. W rażenie ze św iata zew nętrznego dzia
łając na dany organizm w jakikolwiek fizycz
ny sposób, przetw arza się w nerwach czucio
wych w drg an ia nerwowo-potencyalne, do
chodzi do danego ośrodka odbierającego i poznającego dane wrażenie, tam zaś, nową falą energii potencyalnej przechodzi po sieci nerwów ruchowych do danej grupy mięśniowej, aby w niej nakoniec wyładow ać się w postaci cynetycznej, ruchowej danego impulsu.
I w zasadniczych fazach swego przebiegu, w głównych etapach swego rozwoju m echa
nizm ten pozostaje zawsze indentyczny. Spe- cyalizacya, ja k a zachodzi w organizm ie, w m iarę ewolucyi może specyalizować m ięś
nie różnych grup, do różnych wyłącznych przystosow ując je celów, umiejscowią w yra
żenia danych podrażnień, obiera sobie stałe siedlisko w tej lub owej grupie mięśni, ale zasadnicze zjawisko, d ro g a m echaniczna przejścia w rażenia, im pulsu w odruch, w od
działywanie je st zawsze jed n ak a.
Ponieważ jednak przy przechodzeniu, w m iarę ewolucyi typu w typ nowy, zasad nicze fizyologiczne drogi i przejaw y pozosta
j ą w głównych zarysach jednak ie, więc i przy w yrażaniu uczuć mechanizm zmienia się ty l
ko w szczegółach.
G rupy mięśni, k tóre przystosow ały się do skurczów, przy w yrażaniu, dajm y na to, gnie
wu, u grupy isto t niższych, u pow stałej dro
g ą ewolucyi z nich właśnie grupy isto t wyż
szych, zniknąć ani zmienić się radykaln ie nie mogą. Czynności ich pozostaną niem al te same; w ew nętrzna ewolucya może rozwinie je, wydelikatni lub przeciwnie, osłabi, zam ie
ni na szczątkowe, ale będą to zm iany do strzegalne w szczegółach, ogólny zaś c h a ra k te r czynnościowy pozostanie podobny. Być może, że w grupie wyższej, pow stałej drogą rozwoju, jak iś pojedynczy mięsień nabiera większej skurczliwości przez własny jeg o roz-
jwój, albo przez wy delikatnienie się pobudza
jącego go nerw u, łub też odw rotnie dany mięsień straci w ogólnym sposobie d ziałania przez proces odwrotny, ogólny jed n ak wygląd i
wyrażanych czynności w liniach głównych po
zostanie bez zmiany.
Cechy charakterystyczne czynnościowe, n a
byte przez mięśnie, w wyrażaniu danych uczuć, przechodzą przez całe szeregi istot zwierzęcych w cechach głównych niem al iden
tycznie z poszczególnemi, jedynie gatunko- wemi lub osobnikowemi, drugorzędnemi zmianami.
Mięśnie p tak a, przew ażające przy w yraża
niu uczucia złości, gniewu, będą ta k samo czynne u psa, m ałpy i człowieka. P ta k w gniewie n astaw ia pióra i szeroko roztw iera dziób, psu najeża się sierść, uszy odchylają się w ty ł, mięsień dźwigacz górnej wargi osobny podnosi wargę górną odchylając ją
; ku górze, ukazując zęby, w charakterystycz- i nym wyglądzie psa wyszczerzającego zęby;
I goryl w złości najeża włos, pokrywający k a rk i szyję, roztw iera paszczę, pokazuje zę
by i rycząc przeraźliw ie bije się w piersi;
człowiek, nakoniec, w złości m arszczy brwi, kurczy mięsień strzałkow y nosa, a czasem zgrzyta zębami, pozostałość z epoki zwierzę
cej. Mięśniowe w yrażanie uczuć, um iejsco
wiwszy się w mięśniach tw arzy, poprzedza mowę w porozumiewaniu się wzajemnem osobników jednego gatunku, przyczem mową gestową znacznie wyprzedza mowę głosową.
Postępow y rozwój system u mięśniowego co
ra z bardziej urozm aica ruchy wywołane, wy
najdu je coraz bogatsze skurcze mięśniowe, służące do w yrażania naw et n ad e r skom pli
kowanych uczuć. P rzy mowie głosowej, m i
miczna je st środkiem pomocniczym, niezm ier
nie ważnym, który wzmacnia i podnosi dźwięk mowy.
I dla transform izm u, w rzeczywistości, ważne m a znaczenie badanie wyrazu uczuć.
Z auw ażył to Darwin, a usiłował zgrupować w całość system atyczną te praw dy C uyer ‘).
B ad ając wyraz uczuć w szeregach zwie
rz ą t od najprostszych do najwyższych, widzi
my przedewszystkiem , źe:
') P ierw szy w świetnej swej pracy zebrał setki obserw acyj i uwag, drugi usiłował, w b e z barw nym swym odczycie, zgrupow ać zebrane p rze z D arw ina i D uchennea fakty, nie potrafił je d n a k wyciągnąć ani praw stałych, ani ich syste
m atycznie ułożyć.
N r 47.
W SZECH ŚW IA T.747
1
) Pierwszym stopniem odpowiedzi orga- . nizmu na dane podrażnienie je st odruch me*
chaniczny.
2
) Z chwilą, gdy, skutkiem podziału pracy w organizmie, ukazują się system aty:
nerwowy i mięśniowy—pierwszy staje się przewodnikiem i drogą przejścia wrażeń, drugi wyładowuje w postaci energii nieuży
tecznej wrażenia przechodzące potencyalnie przez pierwszy.
3) System mięśniowy, przystosowując się do często pow tarzanych ruchów, pod wpły
wem jednolitych wrażeń, umiejscawia w so
bie, w sposób stały, pewne w yrażenia uczuć, mimiczne ruchy, przedw stępne zjawiska mo
wy głosowej, same spełniające funkcye mo- my mimicznej.
4) R az przystosowane do w yrażania pewnych uczuć, dane grupy mięśniowe, p rz e chodząc przez szeregi istot zwierzęcych, od najprostszych do najwyższych, zachowują swoje zasadnicze własności czynnościowe, zm ieniające się jedynie w szczegółach, ale nigdy w ogólnych zasadniczych zarysach wy
ra żan ia uczuć.
5) Początkow o odruch mechaniczny nie
świadomy, staje się powoli świadomym i ce
lowym, zrazu przypadkowym następnie ujed
nostajnionym i stale przystosowanym środ
kiem w yrażania uczuć; z początku rozrzu
cony po wszystkich m ięśniach organizm u,
1później ześrodkowuje się specyalnie w mięś
niach twarzy, podczas gdy inne ruchy mięś
niowe g ra ją rolę pomocniczą, drugorzędną w wyrażaniu uczucia. Początkowo .jedyny środek porozumiewawczy i ujaw niający ze
wnętrznie doznawane i odczuwane w rażenia, ruch w yrażający uczucie, staje się powoli ,z pojawieniem się mowy dźwiękowej, głoso
wej, środkiem pomocniczym. Rozwijając się równolegle z rozwojem swego substraturn an a
tomicznego, systemem mięśniowym, oraz sub- stra tu m fizyologicznego, systemem nerwo
wym, wyraz uczuć przechodzi różne stopnie od elem entarnych ruchów i skurczów do moż
ności w yrażania w rażeń n ad e r subtelnych, będąc zawsze w formie zasadniczej swej prze- jawności identycznym mechanizmem.
Jeż eli teraz po tych ogólnych praw ach, ta k dobrze odpowiadających procesowi w yra
żania uczuć u zwierząt ja k i u ludzi, zwróci
m y się tylko do tych ostatnich, to zauważyć :
możemy pewne anomalie, których powstanie daje się usprawiedliwić jedynie wpływem kul
tu ry , wpływem cywilizacyi. Nie będzie chy
ba paradoksem zdanie, że cywiłizacya jest w pewnym stopniu hodowlą sztuczną, cieplar
nianą.
Człowiek dziki, w stanie n atu ry żyjący, nieujarzmiony setnemi wymaganiami i o g ra
niczeniami, jakiem i cywiłizacya obwarowała człowieka dni naszych, żyje w fizyoznem zna
czeniu życia, życiem pełniejszem, wolniejszem i szerszem. W życiu dzikiego przyroda indy
widualna jego może bez żadnych tam , bez żadnych ograniczeń rozwijać się i potęgować, wolna, swobodna, żywiołom jedynie podległa.
Cechy indywidualne, cechy rasowe są u czło
wieka dzikiego stanowczo wyraźniejsze, s ta nowczo jaśniej zaznaczone, niźli u człowieka cywilizowanego.
O dm iana, gatunek, ra s a w stanie przyrody rozwija w całej pełni swe właściwości. K u l
tu ra zaś przytłum ia je, m atuje, ujed no stajnia.
Cywiłizacya zabija cechy rasowe, wynikiem kultury je s t człowiek przeciętny, człowiek, w którym fizyczne cechy, właściwe jego rasie i naw et nieraz jego indywidualności, zag łu szają się sztucznie, m atują, znikają, kosmo- polityzują się, dając nam m ieszańca bez określonej rasowości— człowieka cywilizowa
nego.
N a innem miejscu postaram się szerzej opracować tę niezmiernie ważną dla an tro pologii kwestyą wpływu cywilizacyi na trw a
łość i cechową odrębność rasy; tu tylko ograniczę się na ogólnikach oraz na wskaza
niu, ja k i wpływ wywiera k u ltu ra na w yraża
nie uczuć u człowieka.
A więc przedewszystkiem musimy zgodzić się z tym faktem , że w stosunku do właści
wości fizycznych, rasowych człowieka, k u ltu ra je s t w pewnym stopniu życia sztucznym, szerszym doborem, być może koniecznym i pożytecznym, ale niemniej dlań n ien atu ral
nym. W stanie n atu ry żadne więzy nie k rę pują rozwoju cech, właściwych danej je d nostce-—jej tem peram ent, je j psychiczne w ła
ściwości rozwijają się swobodnie, nieokiełzna
ne żadnemi zaporam i, żadnemi więzami.
Cywiłizacya co zaś daje? Oto dla wszyst
kich osobników, wszystkich ras stw arza je d
nolite życie, w jednolitych sztucznych, wyra-
W SłE C H S W IA T .
N r 47.
finowanych w arunkach, kształci i rozw ija wszystkich w jed en i ten sam sposób, niwelu
je różnorodności rasowe jed n o litą ogładą cy
wilizacyjną.
R ezu ltat tego wpływu łatw y do przewidze
nia. O drębne właściwości rasow e i indywi
dualne bledną i pow stają miliony ludzi „cy
wilizowanych”, w których napróżno będziemy szukali znam ionujących ich rasę cech i w ła
ściwości. W szystkie te cechy i właściwości odrębne utonęły dawno w m orzu kultury sztucznej, zniwelowane p rądem ujednostaj
nienia. I w ytw arza się człowiek cywilizowa
ny dni naszych, który pojęciowo może nie być kosm opolitą, ale który nim się s ta je psy
chologicznie i rasowo.
Przez wieki i ra sa bowiem uledz zmianie musi—cechy fizyczne bledną, nikną, ustępu
ją c rysom nieokreślonym, wspólnym wszyst
kim, cechom fizycznym, k tó re istnieją juź dzisiaj, jako cechy specyalne człowieka cy
wilizowanego—kosm opolity kultury.
I na całem życiu człowieka cywilizowanego ujednostajniający wpływ k u ltu ry odbić się musi.
Jed n ak i system wychowania, jednakie, p a nujące w danej epoce, p rą d y umysłowe—
wszystko to niweluje, zrównoważa psycholo
giczne jednostki przeróżnych ras. I wszyscy ludzie cywilizowani, różnych ras, różnych właściwości etnicznych, zaczynają poniekąd jednako czuć i myśleć.
I nietylko to: krępow ane setnem i wzglę
dam i, ham owane wychowaniem, w yrażanie uczuć nie podlega już ja k u człowieka dzi
kiego wyłącznej władzy im pulsu. P od w pły
wem danego wrażenia człowiek cywilizowany
jnie odrazu wybuchnie ja k jego dziki b ra t...
Oywilizacya przez d ługą ewolucyą, przez dobór umysłowy, zapanow ała naw et n ad siłą w yrażającą mięśni.
P o d wpływem uczucia, k tó re dzikiem u skurczy w wyrazie szalonej złości wszystkie I mięśnie tw arzy, ściągnie mięśnie p rzed rą-
jmienia i pięści, człowiek cywilizowany ani drgnie nawet, w ew nętrzna w alka wrzeć b ę d zie w drganiach nerwowych, ale udział wyż
szych ośrodków psychicznych przetnie bezpo
średnie oddziaływanie mięśniowe n a dane podrażnienie, wprowadzi zm ianę przez szyb
k ą i silniejszą pracę mózgu, rozw ażającego, analizującego dany fakt, aż osłabiwszy bez-
| pośrednie działanie wrażenia, odwróci je i unicestwi...
W stanie n atu ry żyjący osobnik b ru taln ie, zwierzęco wyrażać będzie swe uczucia, wyde- ] likatniony przez dobór cywilizacyjny osobnik też same uczucia wyrazi zaledwie przelotnie, zaledwie je zaznaczy.
N ie idzie za tem bynajm niej, aby cywiliza- cya m iała ubezw ładniać, przytępiać w rażli
wość, pobudliwość nerwową organizm u.
Przeciw nie, dobór, ewolucyą wydelikatnia- ją , wyrafinowują uczucia. Is to ta sztucznie żyjąca, w sztucznie wytworzonem środowisku
j
życia, staje się naw et bardziej wrażliwą i po
budliwą. Tylko podczas gdy istota, w stanie n atu ry żyjąca, na każde wrażenie silniejsze, bru taln iejsze oddziaływa silnie i brutalnie, isto ta złagodzona wpływem ku ltury n a w ra
żenia b ru taln e odpowiada słabiej, prędzej zaś na drobne, szczegółowe wrażenia, niem al nieuchw ytne dla pierwszej.
Panow anie nad sobą wyrobione sztucznie, uwzględnianie setek okoliczności wpływa na łagodzenie, hamowanie, ujarzm ianie wyraże
n ia uczucia b rutalnego u isto t k u ltu ra l
nych.
Im niżej stoi dana istota w szeregu istot zwierzęcych, tem szybciej, prędzej i donioślej oddziaływa n a dane silne podrażnienie, tem zaś słabiej n a pobudzenie nieznaczne. Z u pełnie odmiennie rzecz się m a u istot cywili
zowanych. Tam podrażnienia delikatne, drobne łatw iej są przyswajane od b ru ta l
nych, które p o trząsając silnie organizm em , wywołują przed odruchem rodzaj przeciw
działania przedwstępnego, m ającego na celu wprowadzenie takiego czynnika, któryby osłabił ich działanie. Czynnikiem tym jest analiza, której rezu ltatem — zewnętrzne sła b sze okazywanie uczuć brutalnych; ham uje j e wpływ wychowania, wpływ k ultury wogóle, wpływ p rzyk ład u nakoniec. M aska mięśnio
wa ludzi cywilizowanych drży coraz rz a dziej, coraz słabiej tam , gdzie z całą po
tę g ą m aluje się uczucie bru taln e człowieka dzikiego.
I tu pan u je zobojętnienie rasowe i indywi
dualne, zniwelowane pod wpływem kul
tu ry .
Podczas gdy bogactwo umysłowye dzikiego,
I jeg o działalność mózgowa pod wpływem da-
N r 4 7 . W SZECHSW 1AT. 7 4 9
nego silnego wrażenia, cała odrazu wchodzi w stan czynny, którego rezultatem je s t odpo
wiedni skurcz m uskularny, gdy mózg dzikie
go łatw o może być w całości owładnięty przez jedno tylko wrażenie,—bogactwo um y
słowe człowieka cywilizowanego, w setnych wewnętrznych procesach myślowych, nie do
puszcza takiego jednorazowego owładnięcia.
S etki innych sta ją równocześnie jako antago- nistyczne prąd y umysłowe, osłabiają moc i potęgę przechodzącego w rażenia i sku
tecznie osłabiają albo zupełnie znoszą jego
•czynnościową, mięśniową przejawność.
W skutek wpływu k ultury nie zużywamy
•dzisiaj wszystkich zasobów energii nerwowej n a oddziaływanie jedynie czuciowe, osłab ia
my zbyt silne, brutalne pobudzenia w ich
•emocyonalnej energii, pozostaw iając mózg
jwolniejszym i swobodniejszym, dając mu możność rozwoju i pracy n ad szlachetniejsze- mi i donioślejszemi celami.
N ie idzie za tem bynajm niej znieczulenie i zobojętnienie ludzi dni naszych w ich uczu
ciowej sferze.
Czujemy aż za wiele, mniej jed n ak okazu
jem y nasze wrażenia, ustaliwszy raz ekono
m ią sił żywotnych organizm u, których tracić szkoda n a bezpłodne wyrażenia uczuć.
I jeśli dobrowolnie, nie z musu, korzysta
my z naszej m aski mięśniowej dla w yrażania j uczuć i wrażeń, to niemniej jednak, ja k we
iwszystkiem, człowiek przoduje nieskończo- J nym szeregom istot zwierzęcych w możności w yrażenia subtelnych odcieni wrażeń, w moż
ności w yrażania skurczam i mięśni tw arzo
wych najdonioślejszych i najbardziej złożo
nych uczuć. P ow stałe w zam ierzchłych epo
kach pojawienia się życia wyrażanie uczuć zrazu przez skurcz mimiczny, u człowieka sta je się całą gam ą wyrazów, które ta k świet
nie, ta k um iejętnie potrafił zanalizować D u chenne, a które w setnych pracach artystów dni naszych w najprzełotniejszych naw et wy
razach, w dziełach nieśm iertelnych pędzla i d łu ta znajdują utrw alenie.
Kazimierz Daniełowicz-Strzelbicki.
SEK C Y A CH EM ICZNA.
Posiedzenie 10-te w r. 1895 Sekcyi chemicznej odbyło się d. 28 października r. b. w gmachu Muzeum przem ysłu i rolnictwa.
P rotokuł posiedzenia poprzedniego został o d czytany i przyjęty.
W iceprzewodniczący Sekcyi, p. Znatowicz, wspomina o działalności p. W ładysław a L epperta, opuszczającego stanowisko przewodniczącego Sekcyi skutkiem w ybrania go na w iceprezesa Od
działu Tow arzystwa i proponuje uczczenie jego zasług przez pow stanie. Obecny na posiedzeniu prezes Oddziału, p. K iślański, proponuje w yraże
nie p. Lepper!owi podziękow ania od Z arządu O ddziału i od Sekcyi za długoletnią pracę dla Sekcyi. W niosek p. Kiślańskiego przyjęto. N a stępnie przewodniczący obradom , p. Znatowicz, zaprasza do przewodniczenia wyborom p. p r e zesa Oddziału, który na asesorów pow ołuje pp.
Znatowicza i Trzcińskiego i oświadcza, że wice
przewodniczący Sekcyi uchyla się od przyjęcia wyboru na przewodniczącego Sekcyi, co p. Zna
towicz stw ierdza osobiście.
P rezes Oddziału zarządza głosowanie i Sekcya 21 glosami wszystkich członków obecnych i j e d nym głosem nieobecnego na posiedzeniu członka w ybiera na przewodniczącego Sekcyi na trz y le t - nią kadencyą p. Bohdana Zatorskiego.
W nieobecności p. Zatorskiego dalsze p rz e wodniczenie obradom obejm uje w iceprzew odni
czący Sekcyi, p. Znatowicz, i zap rasza p. d -ra K azim ierza Łagodzińskiego do w ypowiedzenia rzeczy o antrachinonach.
Teorya przew iduje 4 izom eryczne antrachino- ny. Z nich do ostatnich czasów znany był tylk o jed en antrachinon
O
O
Graebego i Lieberm ana. A ntrachinon drugi
w którym dw a atom y tlenu są względem siebie w położeniu 1, 2, otrzym ał p. Łagodziński z p-antrolu
A ^ A O H i I I I
w v
n astępującą drogą:
Związek cynkowy [j-anfcrolu nitrozował, przez