JV° 4 4 . Warszawa, d. 3 listopada 1895 r. T o m X I V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 P ren u m ero w ać można w R edakcyi „W szechświata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .
- ^ . d r e s Z E S e c i a ł ^ c ^ i : ^ S Z r a l s z o - w s l r i e - ^ r z e d . m i e ś o i e , IŃ T r 6 0 .
W K R A IN IE N A F T Y .
Od niepam iętnych czasów pers kopal w okolicach B aku niewielkie dołki, w k tó rych zbierała się obficie wyciekająca ciecz ciem na i gęsta o mocnym charaktery stycz
nym zapachu. Z b iera ł j ą stam tąd brudną,
•l wodą słoną zmieszaną, rozlew ał w worki skórzane i rozwoził na wielbłądach po wios
kach okolicznych. Ceniono ciecz tę, jak o środek przeciw bólom reumatycznym, przy których nacierano nią skórę; używano jej też potrochu w charakterze substancyi światło- dajnej, paląc w lam pkach glinianych, t. zw.
.czyrakach, które i dziś jeszcze często spotkać m ożna u tubylców,
AV wielu miejscach ropa naftow a sam a są- ;
•czyła się na powierzchnię ziemi, gdzie lżejsze je j części składowe się ulatniały, reszta zaś tężała, przesycając ziemię i tworząc masę woskową, używaną obecnie do wylewania chodników i dachów, niektórych placów i ulic
w Baku.
J a k tu, na półwyspie A pszerońskim per- sowie, ta k na K aukazie zachodnim znali naf-
' tę oddawna czerkiesi, a w Pensylwanii—
indyanie A m eryki północnej. W zm ianki 0 oleju skalnym (petroleum ) znajdujem y też u pisarzy starożytnych—H erodota, A rystote-
| lesa, P lu tarch a, Pliniusza, S trabona; w E g ip cie używano go wraz z wieloma innemi sub- stancyam i do balsam owania ciał ludzkich;
w Chinach i Jap o n ii też znano go od wieków.
G ru n t półwyspu Apszerońskiego sk ład ają zmieniające się kilkakrotnie w kierunku pio
nowym trzeciorzędowe warstwy piasku, gliny 1 piaskowca, nakryte z wierzchu piaskami i glinami formacyj uralo-kaspijskich. N a fta nie tworzy, ja k to sobie wielu wyobraża, je zior i rzek podziemnych, lecz przesiąka warstwy piasku trzeciorzędowego, zaw arte między dwoma nieprzepuszczającemi cieczy pokładam i gliny.
K w estya pochodzenia nafty ‘) je s t jeszcze dość ciemna i niezupełnie rozstrzygnięta.
•) Teorye pochodzenia nafty były wielokrot
nie rozpatryw ane w naszem piśmie. P or. prze- dewszystkiem Wszechśw. z r. 1883, str. 165 i 181, gdzie autor, prof. R. Zuber, poddaje m ię dzy innemi teorye mineralnego pochodzenia nafty bardzo gruntownej krytyce. Przypis. Red.
Je d n i usiłują, dowieść jej organicznego po
chodzenia, inni mineralnego; z pośród o sta t
nich pierwsze miejsce zajm uje hypoteza prof. Mendelejewa.
W iadom o powszechnie, że zewnętrzne warstwy skorupy ziemskiej zaw ierają p ier
wiastki lżejsze, o ciężarach atomowych nie- przewyższających 40 (C a = 40); żaden z tych pierwiastków (H , O, N , Cl, P , S, Al, Si, N a, K , Mg, C a) nie spotyka się tu w związkach, których ciężar właściwy p rze
wyższałby liczbę 4 (większość około 2 ‘/a);
gdy tymczasem obliczony średni ciężar w ła
ściwy kuli ziemskiej wynosi aż pięć. W ynika stąd , że we w nętrzu ziemi muszą się znajdo
wać ciała daleko cięższe od tych, k tóre s ta nowią je j skorupę. J e s tto pewnik, stw ier
dzony wielu drogam i i wynikający też, mię
dzy innemi, z praw m echaniki, zastosow a
nych według teoryi L aplacea o pochodzeniu naszej planety, jak o oderwanej cząstki m asy słonecznej.
P ow staje teraz pytanie, które z ciał znaj
duje się we w nętrzu ziemi w przew ażającej ilości? M usimy się zgodzić, że pierw iastek ten powinien się spotykać też i na powierzch
ni ziemi i w znacznej ilości wchodzić w skład słońca. Nie może nie przyjść nam n a myśl żelazo: ciężar jego właściwy, większy nieco od 7, wraz z ciężarem stosunkowym skorupy ziemskiej ( < 3) d aje właśnie liczbę do 5 zbliżoną, ta k ą , ja k a wynika z teoretycznych wyliczeń.
W jakiej postaci znajduje się żelazo we w nętrzu ziemi? Porów najm y roztopioną kulę ziem ską z piecem huty żelaznej. W o sta t
nim przy stapianiu rudy żelaznej z węglem otrzym ujem y główną masę, przedstaw iającą związek tych dwu pierwiastków i zbierający się na wierzchu żużel; ostatni je s t zbliżony do zewnętrznych w arstw kuli ziemskiej.
Związek zaś m etalu z węglem powstać może tylko w nieobecności tlenu; w piecu huty że
laznej tlen odciągają lżejsze pierw iastki, s ta nowiące żużel, a osobliwie krzem i wapień.
Toż samo stosuje się do tych wielkich reak- cyj, ja k ie zachodziły w roztopionej kuli ziemskiej; oprócz tego, należy przypuszczać, że tlen, jak o pierw iastek lekki, je s t i był zawsze we w nętrzu ziemi w ilościach bardzo niewielkich. W ęgiel zaś je s t bardzo m ało lotny, ciężar właściwy jego pary znaczny,
690 N r 44.
oraz budowa cząsteczki złożona,—zawsze przeto trzym ać się m usiał bliżej środka roz
topionej masy.
T ak tedy skład chemiczny żelaza, znajdu
jącego się we w nętrzu ziemi, je st zbliżony do żelaza lanego: część węgla przedstaw ia w nim domieszkę mechaniczną, część je s t związana chemicznie. W takim też stanie spotykam y żelazo w m eteorytach.
P rzez szczeliny i rozluźnione pokłady sko
rupy ziemskiej, osobliwie u stóp łańcuchów górskich, woda przedostaje się do w arstw głębszych, napotykając tam roztopione masy żelaza. Skutkiem zetknięcia tego m etal się- utlenia, a wodór daje z węglem węglowodo
ry, które podnosząc się szczelinami w postaci pary do góry, zgęszczają się tu w ropę nafto
wą i skupiają w w arstw ach dziurkowatych, przesiąkając je w mniejszym lub większym stopniu. W obec wielkiego parcia i obfitości wodoru tworzyć się tu m uszą tylko związki nasycone, t. j. takie, jakich mieszaninę przed
staw ia olej skalny.
T a k a je s t w ogólnych zarysach hypoteza M endelejewa. D rogą doświadczalną nie je st jeszcze ona bynajm niej stwierdzona. T a jedno zaznaczyć można n a jej korzyść, że tra k tu ją c żelazo kwasami otrzymywano w la- boratoryach gazy i płyny, posiadające za
pach nafty.
Oprócz tego istnieją różne inne, w równym stopniu częściowo tylko uzasadnione liypote- zy, usiłujące dowieść, że n afta powstała, z resztek organizmów roślinnych lub zwie
rzęcych, drogą długich procesów rozkłado
wych pod wpływem wysokiej tem peratury.
Choć niewiadomo, ja k i kiedy, ale w k aż
dym razie należy przypuszczać, że n afta wy
tw orzyła się we w nętrzu ziemi: gdyby po
w stała na powierzchni, ulotniłaby się, zosta
wiwszy woskową masę, k tó ra nie m ogłaby się przedostać pod ziemię; również niemożebnem je s t przypuszczenie, że wytworzyła się n&
dnie głębin wodnych, albowiem, jako sub- stancya lżejsza od wody, wypłynęłaby na jej powierzchnię i tu znów podległa działaniu atm osfery.
N astępnie, powszechnie przyjętym je s t fakt, że n afta powstała w warstwach, leżą
cych daleko głębiej od tych, w których się obecnie znajduje. N a fta je s t lżejszą od wo
dy, ta przeto może j ą wypierać do góry,—
W S Z E C H S W IA T .
N r 44. W SZECH SW IA T. 691 i tak wędrując, ropa szuka warstwy dziurko
watej, w której rozgościć się może. N a K a u kazie n afta przesiąka pokłady trzeciorzędo
we, stosunkowo niezbyt dawne; tutaj przeto moźebną je st hypoteza jej organicznego po
chodzenia; lecz ja k zastosować ta k ą hypotezę w Am eryce, gdzie ropę znajdujem y w piasku dewońskim, a naw et wapniaku syluryjskim?
W obec tego, że pow stała ona w warstwach jeszcze głębszych, należy przypuścić w po
kładach epoki archaicznej tak niezm ierną ilość m ateryału organicznego, ja k a potrzebną je st do wytworzenia niewyczerpanych zapa
sów oleju skalnego.
Z resztą, w tych dewońskich pokładach też nie widać śladów isto t organicznych, któ- reby koniecznie się zachować powinny, czy to w postaci skamieniałości, czy też węgla;
ostatni bowiem zawsze otrzym uje się przy rozpadaniu złożonych substancyj organicz
nych na węglowodory, a zginąć nie mógł, bo wszak ja k skamieniałości, ta k też i węgiel przedstawiają, ciała trwalsze od ropy.
Przeciwnie, okoliczności, przy których naf- j ta się znajduje w A m eryce i na K aukazie, j
dowodzą, że pow stała ona w takiej głębi, | gdzie mowy być naw et nie może o organiz
mach. B ardzo ważną wskazówkę daje fakt, j że naftę znajdujem y zawsze w pobliżu gór: I w Pensylwanii przem ysł naftowy ciągnie się linią u stóp gór A legańskich, tutaj źródła j nafty ciągną się pierścieniem ■ wokoło łańcu
cha kaukaskiego. Góry przedstaw iają fałdy powierzchni ziemi; każda wyniosłość tworzy się kosztem odpowiedniej wklęsłości. W sku
tek tych wygięć skorupy ziemskiej pokłady rozsuw ają się lub rozluźniają w niektórych miejscach, tworząc mniej lub więcej wyraźną szczelinę, ku górze się rozszerzającą; utwo
rzenie wklęsłości wywołuje znów linią złam a
nego oporu, rozszerzającą się ku środkowi ziemi. Przez tę ostatn ią właśnie wydostaje się n afta z głębin niedoścignionych i wędruje do góry, a napotkawszy po drodze warstwę najbardziej gościnną, t. j w dostatecznym stopniu dziurkow atą, wsiąka w nią, tworząc warstwę naftową.
W taki sposób obecność nafty w pewnych pokładach nie znajduje się w żadnym związ
ku z ich geologicznemi epokami; zależy ona wyłącznie od ich własności fizycznych. Czas
I wytworzenia się nafty odpowiada zapewne chwili pow stania gór sąsiednich.
Przem ysł naftowy na K aukazie większe rozm iary p rzy jął dotychczas tylko na pół
wyspie Apszerońskim . K oncentruje się on tu głównie w odległości dwu mil na. północo- wschód od Baku, w pobliżu wulkanu błotne
go Bogo-Boga, w okolicach wsi B ałacha- ny, Sabunczy, Romany, Bulbuli, zajm ując przestrzeń przeszło 7 wiorst kwadratowych.
Do miejscowości tej dochodzi odnoga kolei żelaznej z Baku. N iedojeżdżając jeszcze, na kilka wiost od stacyi Sabunczy, widzi się z okna wagonu czerniejący na horyzoncie las wieży wiertniczych, zlanych ropą, zakurzo
nych i zakopconych. Dziwnie rażąco odbija ta czarna ściana na jednostajnie szarem tle równego stepu i ta chm ura wiecznie unoszą
cego się dymu, m ącąca piękną i czystą, h a r
monią niezmierzonych przestrzeni ciemno- błękitnego nieba południowego.
W zdłuż plantu kolejowego widać ułożone na powierzchni ziemi ru ry żelazne, już to biegnące równolegle, już krzyżujące się, różnych wielkości, grubsze i cieńsze; r u ram i temi sprowadzają ropę do rafineryj w Baku. Je s tto wielkie udogodnienie: kilka
naście la t tem u przewożono surowy produkt beczkami na wozach. Ile czasu kosztowało takie transportow anie, ile kłopotów i kosz
tów pociągało! Obecnie dzień i noc pracu
ją c a pompa parowa przez jed nę dobę przele
wa dziesiątki tysięcy pudów, napełniając w jednej chwili kotły i zbiorniki rafineryj.
N ieraz psują się te ru ry i ropa wycieka two
rząc brudne żółte kałuże, k tó re zalew ają pola okoliczne, niszcząc resztę siły życiodajnej w tej m artw ej, żarem słońca spalonej ziemi, gdzie wichry ciągłe i tak prawie wywiały sła
bą iskrę tlejącego w niej życia.
Przyjeżdżam y na stacyą. N ad słonem j e ziorem, obficie zatłuszczonem ropą, która rozlawszy się na powierzchni cienkiemi warstewkam i, mieni się w blasku słońca b a r
wami tęczy, roi się to mrowisko, gdzie prze
sycone ostrym zapachem nafty i podziem
nych gazów powietrze drży od huku setek maszyn parowych. J e d n a obok drugiej cisną się tu tysiącami wieże czarne, ropą ociekające: w jednych wre praca, huczy m a
6 9 2 W SZEC H S W IA T. N r 4 4.
szyna, leje się ropa; inne już spełniły swe z a danie i wydały owoc obfity—pusto i cicho w nich teraz. Inne znów stoją, nieruchome w wiecznym odpoczynku, wiecznie opuszczo-
gie, ogrom nie drogie—i pozostałe między niemi ważkie przejścia tw orzą zawikłany la birynt, w którym trudno się oryentować.
W szędzie widać góry piasku, wielkie wały
W ytrysk nafty na półw yspie A szperouskim . W edług fo ografii 2 natury.
ne, przeklęte, jałow e: zam iast oczekiwanych bogactw wydały tylko zawiedzione nadzieje, bankructw a i przekleństw a. W ieże stoją blizko jedna koło drugiej, bo miejsce tu dro-
i olbrzymie doły, przedstaw iające zbiorniki ciemnej gęstej cieczy.
Gdzieniegdzie tyłko napotyka się szerokie drogi, przecinające ostrem i liniami tę ziemię,
w s z e c h s w i a t. 693 usianą wysoko sterczącemi czarnemi szkie
letam i; a przy drodze widać czasem domy mieszkalne i kantory, te skromne i niepozorne przybytki potentatów.
W chodzę do wieży wiertniczej. Je stto budynek drewniany, sięgający 7—8 sążni wysokości, m ający 3 sążnie kwadr, u pod
stawy i zwężający się do 1 kw. sążnia górnej platform y. P rzez wprawiony u sufitu blok przerzucona je s t gru b a lina, do której przy
mocowane są przyrządy, służące do wierce
nia. P rzy rządy owe wprawiane są w ruch przy pomocy maszyny parow ej, znajdującej się w budynku, przystawionym do jednej ze ścian wieży i z nią się komunikującym.
P o obraniu pewnego miejsca i wzniesieniu wieży, przed przystąpieniem do wiercenia wykopują z początku otwór od 3-—10 sążni głęboki, nieco szerszy, bo m ający w średnicy około l ' / 2 stopy. W otwór ów wprawiają pierwszą, najgrub szą ru rę, dającą początek szacbtowi.
Sam proces wiercenia podlega częstym zmianom i ulepszeniom, stanowiąc obszerny dział techniki i zw racając na siebie uwagę wielu specyalistów, którzy wciąż nad udosko
naleniem jego pracują. Niezmienna zaś za
sada jego polega na następującem : doliny, czy łańcucha, przerzuconego przez blok, przyw iązana je s t sztanga, czyli wielki (3 — 4 sążni) d rąg żelazny, do przeciwległego końca której przymocowywa się olbrzymie ciężkie dłuto; spadając z impetem na dno otworu, dłuto kruszy pokłady, wciąż się bardziej za
głębiając; szybkość jego dochodzi 40 — 45 uderzeń na minutę. Pokruszoną ziemię wy
dobywają w postaci gęstego b ło ta prży po
mocy czerpaczki, przedstaw iającej wielki cy
linder żelazny z klapam i, uchylającem i się tylko w jednę stronę, ja k u pomp wodnych.
W warstwach miękkich, piaszczystych miejsce dłuta, którego p ra ca byłaby tu zby- i teczną, zastępuje żelazny cylinder z podłuż
n ą szparą w swej ściance; opuściwszy ów przyrząd, obracają sztangę źelaznemi klu
czami i w ten sposób ziemia nabiera się do cylindra i następnie wyrzuca nazewnątrz.
Oprócz tego istnieje jeszcze jeden sposób wiercenia. Sztangi są tu zastąpione przez bardzo mocne ru rk i o m ałym otworze i gru- |
bych ściankach. R urkam i tem i pompują wodę, k tó ra dostając się do dna szachtu, rozmywa pokruszoną ziemię i następnie za
b iera z sobą, wychodząc nazew nątrz sztangi i wylewając się na powierzchnię ziemi pod parciem nowych mas wody. System ten, zwany „am erykańskim ”, wygodny, bo sk ra
cający znacznie proces czyszczenia szachtu, nie może tu być zastosowanym z powodu braku wody. AV lipcu i sierpniu beczka wo
dy kosztuje 30—40 kop., tak że cena puda wynosi 1 '/a—2 kop., co przewyższa cenę ropy naftowej.
N a dno otworu opuszczają ru ry żelazne.
W raz z pogłębianiem szachtu nowe rury ustaw iają na tych, które już przedtem opusz
czono i które w taki sposób wciąż się dalej w głąb posuwają. Lecz po dojściu do pew
nej głębokości, zbierająca się ziemia zaczyna tamować ruch tych ru r najniższych —i wtedy nie d ają się więcej wdół posuwać, aby u stę
pować miejsca nowym, zwierzchu przybyw a
jącym . Wówczas biorą ru rę cokolwiek cieńszą i opuszczają wprost na dno, aby znów ją upychając z postępem wiercenia no
wy szereg wytworzyć, zaczynający się od końca poprzedniego, koncentrycznie go obej
mującego i dotykającego się swoją wewnętrz- nią do jego zewnętrznej ścianki. I w taki sposób, wciąż otwór pogłębiając, kilka razy zmienić trzeba średnicę rury.
W centrum przem ysłu naftowego, gdzie warstwy są wyczerpane, głębokość szachtu przekracza już nieraz 1000 stóp, zresztą nie 1 wszędzie je s t jednakow ą. W arstw y te bo
wiem, ja k wogóle wszystkie pokłady czy to we wnętrzu, czy na powierzchni ziemi, czynią wiele zagięć w poziomej i pionowej płaszczyz- nie, a w niektórych miejscach zapewne nawet się przerywają. Z tego też powodu żm udna i ciężka p raca wiercenia nie zawsze uwień
czoną bywa dobremi rezultatam i; nieraz szacht obdarza właściciela tylko stertam i wy
dobywanego piasku, ziemi i błota.
Ukazanie się nafty poprzedza zwykle słona woda, żółtawej barwy, o kwaśnej reakcyi, za
w ierająca n a 1000 części swej wagi około 36
| części N aC l, 0,7—KC1, 2 — CaCl2, oraz tro«
! chę związków magnezu, żelaza i fosforu, nie okazując zato ani śladu siarczanów, czem różni się zasadniczo od wody morskiej. N ie
wiadomo, w jak im stosunku znajduje się ona
694 W SZECH SW 1AT. N r 44.
7, n a ftą i dlaczego je j towarzyszy; zapewne je s t pochodzenia dawnego i drogą powolnego parow ania doszła do znacznej koncen- tracyi.
Oprócz wody słonej nafcie tow arzyszą zawsze gazy węglowodorne, w ydostające się nieraz w wielkich ilościach i sprow adzające straszne wybuchy oraz pożary. G azy to (gaz błotny—C H 4) są produktem rozkładu n a tu ralnego nafty według wzoru:
n a f t a g a z b ł o tn y
2C„ H 2„4-2 = (n + 1) C H 4 + (u— 1)C, albo też:
n a f t a n ie n a s y c o n y
Wfl) Cu H-2/z-|-2 == -0 Cm H2m—la "i"
n a s y c o n y
+ (na -j- m ) C H 4.
D ru g ą reakcyą potw ierdza znajdujący się w nafcie węglowodór nienasycony petrocen, według bowiem ogólnego praw a nasycone węglowodory wyższego rzędu ro zp ad ają się pod wpływem gorąca na nasycone niższego rzędu i nienasycone. G az błotny częścią wchłanianym bywa przez naftę, częścią zaś wypierany przez ciecz zbiera się nad przesy- conemi przez nią pokładam i.
K iedy wyrzucana czerpaczką z dna szach
tu pokruszona ziemia przedstaw ia się w znacz
nej ilości zm ieszaną z ropą, wówczas p rz ery w ają wiercenie. Z am iast świdrów opuszcza
j ą na dno szachtu długie cylindry, n apełnia
jące się ropą przy pomocy klap odpowiednio wprawionych i mogące jednorazow o nabrać od 10— 20 pudów. Jak o ść i ilość otrzym ane
go w ten sposób produktu bywa bardzo ro z
m aitą; nieraz zdarza się, że czerpaczka naf- tonośna daje wciąż ropę brudną, zm ieszaną z wodą i piaskiem: nic nie pom aga ani wy
bieranie jej, ani pogłębianie szachtu—i p ro dukt okazuje się niezdatnym. W niektórych znów razach dopływ ropy bywa obfity, ciecz otrzym uje się czystą, a ilość je j dochodzi do 250 pudów na dobę. K ilkanaście la t tem u jeden szacht, znany pod nazwą „ K arm iciel- ki”, daw ał w przeciągu 12 la t po 8 000 pudów dziennie. W yp adek ten należy do w yjątko
wych, wogóle jed n ak taki rodzaj otrzym yw a
nia nafty (t. z. ta rta n je ), choć skrom ny i po
wolny, je s t zato systematyczny, wytrwały i długo się nie wyczerpuje.
W ręcz przeciwnie bywa w tych razach kiedy n afta bije w postaci fontanny.
(Dok. nast.).
Edw ard S tru m p f.
Bieg słońca w przestrzeni.
(Dokończenie).
H ypotezy przytoczone, zastosowane bez żad
nych zastrzeżeń, m ogą doprowadzić jedynie do pewnych ogólnych, przybliżonych rezulta
tów. H ypoteza, dotycząca kierunku ruchów własnych gwiazd, o p arta była na przypusz
czeniu, że kierunki te nie podlegają żadnym wspólnym prawom. K iedy się jednakże przekonano, że istnieją całe grupy gwiazd, zajm ujących na sklepieniu niebieskiem pozy- cye naw et bardzo od siebie odległe, których ruchy w łasne posiadają wspólny kierunek i jednakow e szybkości, że zatem w niektó
rych przynajm niej regionach przestrzeni ta jemnicze siły kosmiczne zd ają się wywierać silny wpływ na ruchy gwiazd,— naw et ogólne znaczenie powyższej hypotezy wielce się zmniejszyło. Bo istotnie, jeżeli w pewnej okolicy nieba kierunki własnych ruchów gwiazd zależne są od wspólnego praw a, to oczywiście, wobec zastosow ania do wyzna
czenia apeksu wyżej oznaczonej metody, kie
runki te m uszą silnie wpłynąć na rzetelność otrzym anych rezultatów . A by uniknąć błę
dów, pochodzących z tego źródła, starano się zbadać, czy'niem a jakiego ogólnego praw a, którem u podlegają ruchy wszystkich gwiazd bez wyjątku. J a n H erschel naprzykład są dził, że wielkie skupienie gwiazd w drodze mlecznej dałoby się może objaśnić krążeniem gwiazd w płaszczyznach, równoległych do płaszczyzny drogi mlecznej, powstrzymują- cem rozpierzchnięcie się gwiazd po całem sklepieniu niebieskiem, k tó re musiałoby być nieodzownym skutkiem zupełnego braku p ra
N r 44. W SZECH SW IAT. 695 widłowości w kierunkach ruchów własnych
gwiazd. Jeżeli zatem i bieg słońca odbywa się w płaszczyznie drogi mlecznej lub też w płaszczyznie, niezbyt względem drogi mlecznej pochylonej, to w kierunkach ruchów gwiazd, odniesionych do płaszczyzny drogi mlecznej, m usiałyby występować tylko nie
zbyt wielkie różnice, a przynajmniej długość galaktocentryczna (t. j. odniesiona do płasz
czyzny drogi mlecznej) m usiałaby zmieniać się prawidłowo. B adania, przeprowadzone w tym kierunku, nie potwierdziły przewidy
wanej prawidłowości, z czego wnioskować n a
leży, że płaszczyzny tych ruchów, które zna
m y,—a dotyczę to wogóle gwiazd stosunko
wo blizkich, z których większość widzimy na niebie w dali od drogi mlecznej—nie znajdują się w żadnym wspólnym stosunku do płasz
czyzny drogi mlecznej. Co zaś dotyczę n ie zliczonych gwiazd, tworzących samę widzial
ną dla nas drogę mleczną, to być może, że w istocie ruchy ich odbywają się w płasz
czyznie drogi mlecznej, ale o ruchach tych dotychczas nie posiadamy żadnej wiado
mości.
Ponieważ na żadnej innej drodze ogólnego praw a, rządzącego rucham i gwiazd w p rze
strzeni, dotychczas nie znaleziono, więc astro nomowie, wyprowadzając kierunek własnego ruchu słońca na zasadzie obserwowanych ru chów gwiazd, dla uniknięcia błędów, uwzględ
niają przy swoich badaniach jedynie te ruchy, k tó re nie zn a jd u ją się w wyraźnej sprzeczno
ści z hypotezam i, n a których badania się opierają; wykluczają oni mianowicie zazwy
czaj gwiazdy, których ruchy zdają się do
wodzić istnienia pomiędzy tem i gwiazdami jakiegoś związku, ja k również gwiazdy b a r
dzo szybkie, których szybkość zdaje się być skutkiem jakichś wyjątkowych okoliczności, od których inne gwiazdy są niezależne.
Chociaż hypoteza, dotycząca szybkości bie
gu gwiazd w przestrzeni, je s t do pewnego stopnia uzasadnioną, to jednakże nie może ona dotyczeć ruchów gwiazd na sklepieniu
•niebieskiem, ja k i my obserwujemy z ziemi;
-szybkość tych ruchów bowiem z jednej stro ny zależną je s t od odległości gwiazd, z d ru giej zaś strony od k ąta, ja k i kierunki tych ruchów tw orzą z kierunkiem linii widzenia.
Przedewszystkiem zatem, dla otrzym ania re
zultatów prawdopodobnych, należy sprowa
dzić obserwowane ruchy gwiazd do jedn ako wej odległości. Ażeby to uczynić, trzeb a znać odległość gwiazd, jednakże, ja k wiado
mo, pewnych danych względem odległości gwiazd, ja k naprzykład te, które wypływają ze znajomości paralaksy rocznej, posiadam y
! bardzo mało; wielkie znaczenie zatem przy
j badaniu biegu słońca posiadają te wzory, które d ają pewną normę ogólną dla określe
nia przeciętnej odległości całych g ru p gwiazd na zasadzie ich wielkości fotometrycznej, r u chów własnych, lub też połączonych tych dwu elementów.
Podzieliwszy wszystkie gwiazdy, których ruchy własne udało się wymierzyć, na grupy według odległości, wypływającej z tego ro
dzaju wzorów, wyznacza się położenie apeksu na zasadzie ruchów gwiazd każdej grupy.
O trzym ane rezultaty d la współrzędnych apeksu powinny być w przybliżeniu jed nak o
we, jeżeli hypotezy, wzory i dane obserw a
cyjne, wzięte za podstawę rachunku, w przy
bliżeniu odpowiadają rzeczywistości. T ak naprzykład w ostatnich czasach Stum pe do swoich rachunków zastosował 1054 gwiazdy, których ruch własny je st dosyć dobrze zba
dany i pomiędzy którem i niem a gwiazd, tw o
rzących jednakowym ruchem obdarzone g ru py, ja k i gwiazd wyjątkowo szybkich; podzie
lił on te gwiazdy na cztery grupy, w których przeciętny roczny ruch gwiazd wynosi odpo
wiednio 0,23", 0,43", 0,85" i 2,39" i wywnios
kowawszy na zasadzie tych ruchów przeciętną odległość gwiazd każdej grupy, otrzym ał cztery następujące rezultaty dla współrzęd
nych apeksu:
I a = 287,4°, o = + 42,0°
I I a = 279,7°, 8 = + 40,5°
I I I a = 287,9°, 3 = + 32,1°
IV a = 285,2°, 3 = + 30,4“
W idzimy, że otrzym ane rezultaty istotnie gru pu ją się n a niewielkiej przestrzeni nieba i dają, jak o przeciętną wartość współrzęd
ną apeksu a = 19,0'*, 8 = 4*36,15.
Prócz odległości gwiazd, przy badaniach, dotyczących biegu słońca, bardzo pożądaną je st znajomość kierunku ruchów gwiazd w przestrzeni, gdyż, zależnie od mniejszego lub większego k ą ta , jak i kierunek ruchu two
rzy z linią widzenia, ruch gwiazdy obserwu
jem y jedynie jak o mniejszy lub większy rzu t
696 W SZECH SW 1A T. N r 44.
rzeczywistego ruchu na pozorne sklepienie niebieskie. T ak a nieznajomość rzeczywis
tych ruchów musi naturalnie silnie wpływać n a odległości gwiazd, wyprow adzane na za
sadzie ruchów. K ieru n ek ruchu gwiazd w przestrzeni je st zupełnie określonym, jeżeli prócz szybkości ruchu kątowego, t. j. składo
wej ruchu rzeczywistego, prostopadłej do prom ienia widzenia, znaną je s t d ru g a składo
wa szybkości, przy p ad ająca w kierunku linii widzenia. B adania widmowe, mianowicie m etoda przesuw ania się prążków w widmie, dostarczy nam z biegiem czasu niewątpliwie wiele cennych danych w tym względzie, które pozwolą wyznaczyć współrzędne apeksu z do
kładnością daleko większą, niż to dzisiaj je st możliwem.
D ane, otrzym ane na drodze spektroskopo
wej, którem i rozporządzam y dzisiaj, już do pewnego stopnia zd a ją się potwierdzać r e zultaty, otrzym ane przy pomocy wyżej opisa
nych metod. Gwiazdy, leżące w stronie nie
ba, ku której zwrócony je st bieg słońca, mo
gą posiadać tylko n a d e r m ały ru ch para- laktyczny na sklepieniu nieba, gdyż główna część tego ruchu odbywać się musi w kieru n ku linii widzenia; gw iazda zaś, leżąca w sa mym apeksie, posiadać musi ruch wyłącznie w linii widzenia, przyczem ru ch ten zwrócony je s t ku nam; to samo dotyczę gwiazd, leżą
cych w blizkości antiapeksu, z tą różnicą, że gwiazdy te m uszą się od nas oddalać. Z ba
dań spektroskopowych wiemy, że do gwiazd, najszybciej się ku nam zbliżających, należą a O rła i p H erk ulesa, leżące bardzo blizko przypuszczalnego apeksu; z drugiej strony, najszybciej oddalającą się od nas gwiazdą je st a B yka czyli A ld eb aran , a również do bardzo szybko oddalających się gwiazd na
leżą a W oźnicy (K oza) i wiele gwiazd Oryo- na (s, a, p, C, y i t. d.); są to wszystko gwiaz
dy, leżące w półkuli antiapeksu. Je ż e li te znaczne szybkości w kierunku linii widzenia są rezultatem dodania do własnego ruchu tych gwiazd ru ch u paralaktycznego, to isto t
nie moglibyśmy zjawisko powyższe uważać za potwierdzenie dawniej otrzym anych r e zultatów . D la usunięcia wszelkiej w ątpli
wości należałoby jeszcze stwierdzić, że wogó- le w okolicy przypuszczalnego apeksu spoty
k a ją się w największej ilości ruchy szybkie, zwrócono ku nam , w stronie zaś przeciwleg
łej nieba— w największej ilości ruchy szybkie w kierunku wręcz przeciwnym.
D rugiem zadaniem , jak ie się nastręcza przy badaniach nad biegiem słońca w prze*
strzeni, je s t oznaczenie szybkości tego biegu-.
Szybkość tę łatwo znaleźć, jeżeli znaną je s t odległość gwiazdy i wielkość tej części skła
dowej jej ruchu obserwowanego, k tó ra je st odzwierciedleniem ruchu słońca. Składow ą ową m ożna w przybliżeniu znaleźć n ap rzy k ła d w ten sposób, że, uwzględniając gwiazdy jakiejś grupy, których odległość przeciętna m ogła być obrachow aną na zasadzie odpo^
wiednich wzorów, przypuścimy, że, dodawszy ruchy wszystkich gwiazd tej grupy, ja k je widzimy z ziemi, według reg uły równoległo*
boków ruchów, otrzym aną wypadkową b ę
dziemy mogli uważać za iloczyn składowej, odpowiadającej ruchowi paralaktycznem u w tej grupie, pomnożonej przez ilość gwiazd grupy. Do takiego przypuszczenia mamy zupełne prawo, jeżeli bowiem szybkości i kie
runki ruch u własnego gwiazd nie podlegają żadnym prawom, tak, iż spodziewać się mo
żemy, że przy użyciu znacznej ilości gwiazd znajdzie się dla każdego kierunku i szybkości kierunek i szybkość wręcz przeciwne, które się zatem z pierwszemi po dodaniu zniosą, to wypływa stąd, że, po dodaniu ruchów wszyst
kich gwiazd danej grupy, składowe, odpowia
dające ich własnym ruchom , w sumie się zniosą, a otrzym ana wypadkowa zatem bę
dzie sum ą zaw artych w ruchach wszystkich gwiazd składowych ich ruchów paralak ty cz- nych, posiadających dla wszystkich gwiazd jeden i ten sam kierunek. N aturalnie, dla gwiazd jednakow o odległych ruch paralak- tyczny posiada zupełnie jednakow ą wielkość, ażeby zatem na zasadzie powyższej wypadko
wej otrzym ać wielkość ruchu paralaktyczne
go, należy j ą podzielić n a tyle części rów
nych, ile gwiazd zaw iera b adan a grupa.
Prócz tego sposobu n atu raln ie dla oznacze
nia szybkości biegu u k ład u słonecznego za- stosowywano wiele innych, k tó re jedn akże pom ijam milczeniem ze względu na ich pod
stawy, mniej zrozum iałe dla osób, nieobezna- nych z m atem atyką. Z badań nad wiel
kością ruchu paralaktycznego gwiazd wy
pływa, że dla gwiazd, odległych od nas na odległość trzech la t św iatła, ruch ten niezbyt się różni od 4" na rok; im gwiazda znajduje
N r 4 4 . W SZ EC H SW IA T . 6 9 7
się dalej od nas, tera m niejszą naturalnie staje się składow a jej ruchu paralaktyczne
go, tak , że średni ruch paralaktyczny wszyst
kich gwiazd na 100 la t wynosi około 10".
Ruch 4" n a rok dla gwiazd o paralaksie 1"
odpowiada rzeczywistej szybkości około 20 km na sekundę, z ta k ą szybkością zatem słońce unosi nas w nieznane głębie przestworza.
N ie je s t to jeszcze wprawdzie wartość o sta
teczna, jednakowoż wydaje się daleko bliższą prawdy, niż rezultaty dawniejsze, przypisu
jące słońcu szybkość 7 mil i więcej na sekun
dę. Im większą będzie ilość gwiazd, których rzeczywista szybkość w przestrzeni będzie znaną,—a do tego konieczną je st znajomość ruchu kątowego, szybkości w kierunku linii widzenia i p aralaksy rocznej,—tem wiaro- godniejsze będą rezultaty, otrzym ane dla szybkości słońca. Dziś tyle powiedzieć mo
żemy prawie z zupełną pewnością, że szyb
kość biegu słońca je s t znacznie m niejszą od szybkości ziemi naokoło słońca i że zaw arta je st w granicach od2-u do3-ch mil n a sekundę.
K ierunek linii, określającej dzisiejszy apeks ! biegu słońca, tworzy z płaszczyzną równika k ą t wielkości 35°, z płaszczyzną zaś ekliptyki k ąt 50°; co do położenia płaszczyzny drogi słońca dotychczas nie posiadam y żadnych wiadomości. O jakiejś określonej płaszczyz- nie tej drogi może być mowa naturalnie tylko w tym razie, jeżeli ta droga je s t linią krzywą; gdyby bowiem droga słońca była linią prostą, wszystkie płaszczyzny, przecho
dzące przez tę prostą, równie dobrze można- by uważać za płaszczyzny drogi słońca.
Zbadanie k ształtu drogi słońca i określenie położenia płaszczyzny tej drogi musimy po- I zostawić bardzo odległej przyszłości, gdyż koniecznym do tego warunkiem je s t przede- wszystkiem możność wyznaczenia w każdej chwili pozycyi apeksu słońca z ta k ą ścisło
ścią, z ja k ą dzisiaj, naprzykład, wyznaczamy pozycye gwiazd stałych n a sklepieniu nie
bieskiem. Różnice, zachodzące w położeniu apeksu w różnych czasach, dadzą astronom o
wi przyszłości możność oznaczenia kierunku, w jakim apeks przesuw a się na niebie, a koło wielkie, przeprowadzone przez różne pozycye apeksu, da mu płaszczyznę drogi słońca.
J a k długo czekać potrzeba, aż istotnie n a stąpi dostrzegalna zmiana w położeniu apek
su, zależeć to będzie od rozmiarów i stopnia
krzywości drogi słońca, jednakowoż la t ty siące do tego czasu upłyną niezawodnie. P o nieważ jednakże umysł ludzki, dążąc do zba
dania tajem nic n atury , a nie zawsze posiada
ją c dane pozytywne, s ta ra się fakty zastąpić mniej lub więcej ugruntowanem i hypotezam i, więc dotychczas już niejednokrotnie podej
mowane było zadanie określenia drogi nasze
go układu, pomimo nader szczupłych wiado
mości, jakiem i można było rozporządzać w tym celu. Znam y skutkiem tego znaczną ilość słońc lub mas centralnych, albo też tylko punktów przestworza, naokoło których, w ciągu mniejszej lub większej liczby milio
nów lat, ma obiegać słońce samo, lub też w orszaku innych jeszcze gwiazd, zn a jd u ją cych się w domniemanym związku fizycznym ze słońcem. W tego rodzaju poszukiwaniach jednakże więcej jest fantazyi niż prawdopo
dobieństwa i już wielka rozmaitość wyklucza
jących się wzajemnie rezultatów najwymow
niej świadczy, że do żadnego z nich wagi- przywiązywać nie można.
P rzyjm ując jak o przeciętną szybkość słoń
ca 10" na 100 lat, otrzym amy, że ekliptyka, k tó ra tworzy z kierunkiem biegu słońca k ą t 58°, przesuwać się musi w ciągu tegoż czasu względem dzisiejszego jej położenia o blizko 8,5" na północ. Ponieważ płaszczyzna eklip
tyki pozostaje sobie zawsze równoległą, więc skutkiem biegu słońca szerokość północna gwiazd zmniejszać się musi o 8,5" na 100 lat, szerokość zaś południowa musi o tę sam ą ilość wzrastać. Oczywistym skutkiem takie
go przesuwania się ekliptyki będzie, że w od
ległej przyszłości słońce w biegu swym rocz
nym nie będzie się trzym ało pasa zwierzyń
cowego, lecz krążyć będzie w pasie do zwie
rzyńca równoległym, bardziej na północ przesuniętym. Tak, naprzykład, za jakich 180 000 lat słońce część swojej drogi odby
wać będzie w gwiazdozbiorze Woźnicy, przed wielu zaś milionami la t (jeżeli ziemia tak długo krąży naokoło słońca i jeżeli droga słońca je st nie bardzo krzywą), płaszczyzna ekliptyki, pozostając równoległą do siebie, j przechodziła kolejno przez gwiazdozbiory [ Gołębia, Z ająca, Oryona, następnie dopiero
J dosięgła Byka, który i dziś jeszcze przecina;
przez jakie gwiazdozbiory w tych różnych epokach przechodziło słońce w ciągu roku, : łatwo odczytać na globusie nieba.
698 W SZ EC H SW IA T . N r 44.
N a dzisiejszych globusach, na których wielkiem kołem je st dzisiejsza ekliptyka, znajdziemy, źe gwiazdozbiory, przez które słońce w dawnych czasach kroczyło w pozor
nym swym biegu rocznym, rozłożone są na małych kołach. N ie należy jednakże sądzić, źe rzeczywiście słońce podówczas określało na niebie m ałe koło, albo że wtedy gwiazdo
zbiory na północnej i południowej półkuli rozmieszczone były bardzo nierównomiernie.
Co do pierwszego przypuszczenia, to należy zauważyć, że, ponieważ zawsze słońce leżeć musiało w płaszczyznie ekliptyki i ponieważ środkowym punktem sfery niebieskiej dla ziem ian zawsze musiało się wydawać położe
nie ziemi, więc płaszczyzna ekliptyki, jak o przechodząca przez ziemię, a zatem przez środek sfery, zawsze tę ostatn ią dzieliła na dwie równe półkule, ekliptyka była zawsze wielkiem kołem na niebie. Co do drugiego | punktu, to musimy uwzględnić to, cośmy wy
żej powiedzieli o widzialnych skutkach ruchu słońca: gwiazdy skupiają się w tej półkuli,
■od której się słońce oddala, rozsuw ają się zaś w półkuli, ku której słońce dąży. W idzimy dziś w odcinku kuli, m ającym u wierzchołka gwiazdy konstelacyi G ołębia, a stanowiącym może tylko 3/ 5 półkuli nieba, wszystkie gwiazdy, k tóre zapełniały dawniej całą pół- | kulę antiapeksu; ale zato m ałe grupy gwiazd tam ty ch czasów widzimy dzisiaj, jak o gwiaz
dozbiory, zajm ujące daleko znaczniejszy obszar nieba, a gwiazdy, k tóre dawniej two
rzyły jednę konstelacyą, dzisiaj może należą do różnych gwiazdozbiorów. Z upełnie prze
ciwny stan rzeczy m a miejsce w większej części sfery niebieskiej, w której wielkie gwiazdozbiory pokurczyły się n a znacznie mniejsze grupy, gwiazdy dawniej bardzo odległe utw orzyły dzisiejsze gwiazdozbiory i t. d.
W spom inaliśm y niejednokrotnie w tym I arty k u le o grupach gwiazd, dążących w prze
strzeń z jednakow ą szybkością w jednym kie- j
runku. B ardzo ciekawem je s t pytanie, czy i czasem słońce nasze nie znajduje się w j a kimś związku kosmicznym z innemi gw iazda
mi, wyrażającym się przez takie podobień
stwo ruchów; gdyby się nam u dało znaleźć j
gwiazdy tego rodzaju i dowieść niewątpliwie, że ruchy ich są takie sam e, ja k ruchy słońca, j to , zam iast badać ruch słońca, musielibyśmy I
I tylko badać ru ch gwiazd tej grupy, do której słońce należy. Gwiazdy, tworzące ta k ą g ru pę kosmicznie związaną, chociaż mogą być od siebie bardzo odległe, jednakowoż znajdują J się niezawodnie znacznie bliżej od siebie, aniżeli od gwiazd innych, do tego związku
! nienaleźących. Pomimo owej względnej blizkości gwiazdy jednej grupy, widziane z jakiejkolwiek gwiazdy tej samej grupy, m uszą się wydawać zupełnie nieruchomemi skutkiem brak u jakiegokolwiek ruchu względ
nego, podczas gdy gwiazdy znacznie bardziej odległe, a posiadające ruch w innym kierun
ku, będą się wydawały mniej lub więcej ru- chomemi. Jeż eli zatem słońce nasze je st gwiazdą jakiejś fizycznie związanej grupy, to dla nas inne gwiazdy tej grupy w ydają się zupełnie nieruchomemi; wywnioskowanie stąd, ja k to czyni się zwykłe, źe gwiazdy te znaj
du ją się od nas bardzo daleko, w tym razie byłoby zupełnie blędnem . Z drugiej strony byłoby zbyt pospiesznem, gdybyśmy chcieli n a zasadzie pozornej nieruchomości jakiejś gwiazdy, wywnioskować, że gwiazda ta znaj
duje się w związku kosmicznym ze słońcem.
A żeby się o tem przekonać należy jeszcze stwierdzić, że gwiazda nie posiada ruchu w kierunku linii widzenia i że posiada znacz
n ą p aralaksę, jak o dowód, że mamy do czy
nienia z gwiazdą względnie blizką; tylko w tym razie będziemy mieli pewność, że gwiaz
d a obdarzona je s t ruchem zupełnie takim samym ja k słońce, gdyż, w przeciwnym r a zie, naw et gdyby gwiazda nie posiadała żad
nego ruchu w przestrzeni, co zresztą nie jest bardzo prawdopodobnem, m usiałaby ona nie
zawodnie okazywać ruch paralaktyczny, skierowany ku antiapeksowi. Dotychczas jedn akże nie znamy gwiazd, które, na zasa
dzie ich ruchów, moźnaby uważać za związa
ne fizycznie ze słońcem.
M arcin Ernst.
Jednostka światła z octanem amyln.
M ierzenie św iatła, podobnie ja k każde in
ne mierzenie, polega na porównywaniu pew
nej jednostki, obranej za m iarę, z d aną
N r 44. W SZECH SW IA T. 699 wielkością. Co do wyboru takiej jednostki
w ostatnich czasach panow ała w technice wielka dowolność, k tó ra i dotąd jeszcze nie
zupełnie została usuniętą. N aprzykład w A n
glii do urzędowych pomiarów św iatła służy płomień świecy sperm acetowej, utrzym ywany na wysokości 45 mm; świeca ta norm alnie powinna spalać 7,78 g sperm acetu na godzi
nę. W e F rancyi do tegoż celu służy od- daw na płomień lampy C arcela, w której się spala olej roślinny. W Niemczech, stosow
nie do okolicy, używają płomieni rozmaitych świec—parafinowych, spermacetowych, ste a rynowych i t. p., ograniczonych tylko do wy
sokości płomienia. Były też próby zastoso
wania do m ierzenia św iatła rozmaitych lamp benzynowych, naftowych i gazowych. W adą powszechną tych jednostek je s t niestałość płom ienia i jego św iatła, wynikająca z natury m ateryału spalanego, którym zawsze prawie je s t m ieszanina rozmaitych związków węgla {spermacet, parafina, wosk i t. p.), częstokroć m ało zbadanych i różniących się zarówno lotnością przy danej tem peraturze, ja k ciep
łem spalenia i innemi własnościami fizyczne- mi i chemicznemi. Płom ień, zużywający takie mieszaniny niejednostajne, nie może się odznaczać stałością pomimo wszelkich p rz ed siębranych po tem u ostrożności.
W yrazem ulepszenia w zajm ującej nas kwestyi musiało być zastosowanie ciała je d norodnego o własnościach dobrze określo
nych i składzie wiadomym, a zarazem p a lą cego się płomieniem o tyle jasnym , ażeby się nadaw ał do porównywania z rozmaitemi ro
dzajam i św iatła, napotykanem i na ziemi.
Dotychczas warunkom tym najlepiej odpo
wiada lam pka pomysłu inż. H efner-A lte- necka, w której się spala octan amylu C 2H 3(C ,Hm)0 2 i o której ju ż wspominaliśmy w r. z. we Wszechświecie '). P od względem zewnętrznym lam pka ta nie odznacza się niczem szczególnem: octan amylu, ciało płyn
ne (wrące przy 140°) i nadzwyczaj lotne, dostaje się tu z rezerw oaru po knocie do szyjki i ponad nią pali się płomieniem żółta
wym, mocno zbliżonym do gazowego. O dpo
wiednie urządzenie, w zasadzie takież samo,
*) P a trz W szechświat z r. 1894 „O in sty tu cie fizyczno-technicznym w B erlinie” str. 605.
ja k w lam pach naftowych, pozwala wysunąć knot ó tyle, aby płomień m iał przepisaną wy
sokość 40 mm, którą można obserwować albo katetom etrem albo, prościej, zapomocą lupy, przytwierdzonej na wysokości płom ie
nia. W ysokie zalety jednostki tej wprow a
dziły j ą dzisiaj do wszystkich zakładów i pracowni, gdzie tylko odbywają się pom iary światła. Między innemi, wszystkie prace z dziedziny fotom etryi w berlińskim instytu
cie fizyczno-technicznym odnoszą się do niej, chociaż w praktyce codziennej pom iary św iatła odbywają się tu taj zapomocą lam pek żarowych o stałem zużyciu prądu, uprzednio porównanych z jednostką H efner-A ltenecka.
Ponieważ płomień tej lam pki pali się swo
bodnie w powietrzu, logiczną przeto była myśl, że natężenie lampki może zależeć nie- tylko od dobroci wykonania przyrządu i czys
tości octanu amylu, ale i od składu otaczają
cego powietrza. Ju ż bowiem Methven zau
ważył (1890), że nadm iar pary wodnej w po
w ietrzu dosyć znacznie obniża natężenie wszelkich płomieni, B unte zaś robił umyślne doświadczenia z dwutlenkiem węgla, z któ
rych się okazało, że przy 5 '/2°/0 dwutlenku węgla w powietrzu płomień już gaśnie i że wpływy te m ają jeszcze większe znaczenie dla płomieni osłoniętych cylindrem szklanym.
Oddawna też przypuszczano, że i ciśnienie barom etryczne może oddziaływać na światło jednostki fotometrycznej. Takim właśnie przyczynom musiano przypisać roczne w aha
nia w natężeniu światła jednostki H efner- A ltenecka, zauważone w instytucie fizyczno- technicznym. Sądzimy, że wobec tego, do
świadczenia, wykonane świeżo w owym insty
tucie przez d-ra E. L ieben thala w celu zb a
dania wpływów wspomnianych, powinny za
ją ć nietylko ludzi fachowych, ale i ogół szerszy.
Przedewszystkiem , chcąc przekonać się o wpływie wilgotności, oznaczano tu przez cały rok bez żadnej przerwy wilgotność atm osferyczną zapomocą hygrom etru i psy
chrom etru aspiracyjnego Assmana. W spó ł
cześnie mierzono natężenie św iatła lam pki z octanem am ylu i oznaczano wysokość pło
mienia zapomocą katetom etru. Z a punkt wyjścia do pomiarów obrano przeciętną w ar
tość lampki H efner-A ltenecka, otrzym aną ze znacznej liczby postrzeżeń w instytucie w cią
700 W SZEC H SW IA T. N r 44.
gu la t kilku; do porównywania służyły lam p
ki żarowe o stałem zużyciu prąd n , których natężenie nie może zależyó od zm ian atm o- sferycznych. W ilgotność pow ietrza oznacza
no w litrach pary wodnej, zaw artej w 1 m 3 pow ietrza suchego i pozbawionego dwutlenku węgla. N a zasadzie pom iarów bezpośred
nich oraz wzorów m eteorologicznych, których tu przytaczać nie widzimy potrzeby, otrzym a
no wielce ciekawe wyniki, zestawione w n a stępującej tabelce:
Miesiąc W i 1 g o t n o ś ć 1694 Przeciętna* Minimum Maximum
kwiecień . . 9,14 6.91 12,05
maj . . . 10,29 6,98 16,37
czerwiec . . 12,31 8,94 14,83 lipiec . . . 14,43 11,48 18,48 sierpień . . 13,35 11,94 16,50 wrzesień . . 11,07 8,16 15,43 październik . 10,44 8,51 12,52
listopad . . 8,87 6,13 12,11
grudzień . 7,18 6,05 8,19
1895
styczeń . . 6,11 3,27 8,24
luty . . 5,25 3,18 6,95
m arzec . 5,77 4,71 8,13
Miesiąc N a tę i e n i e ś w i a t ł a 1894 Przeciętna Maximum Minimum kwiecień . . 0,999 .1,012 0,980
maj . . . 0,994 1,009 0,959
czerwiec . . 0,979 1,005 0,959 lipiec . . . 0,970 0,988 0,948 sierpień . . 0,972 0,981 0,956 wrzesień . . 0,986 1,001 0,958 październik . 0,991 1,016 0,977 listopad . . 1,000 1,017 0,977 grudzień . . 1,009 1,021 1,001
1895
styczeń . . 1,016 1,033 1,006 luty . . . 1,019 1,033 1,005 m arzec . . 1,010 1,022 1,002 Z tablicy tej wynika, że w marcu kwietniu i m aju tudzież październiku i listopadzie n a tężenie św iatła było praw ie 1, gdy w m iesią
cach czerwcu do września było ono średnio o 2 % zanizkie, zaś w grudniu, styczniu i lu tym o tyleż zawysokie. Odpowiada to b a r
dzo przeciętnym wahaniom wilgotności. J e d nakże poszczególne w ahania nie były wogóle ta k m ałe i w m aiu naw et dochodziły do 5°/0.
N ajm niejsze natężenie św iatła, 0,948, m iało miejsce w lipcu, największe, 1,033, w stycz
niu i lutym. Tym sposobem w roku załączo
nym rozległość wahań wynosiła 0,5®/o- D odać też musimy, źe przeciętne odstęp
stwo natężenia św iatła od wartości wielolet
niej, przyjętej za podstawę do porównań, wy
nosiło ± 1,78% . Zarówno na drodze g r a ficznej, ja k m etodą najm niejszych kw adratów ,
| dowiedziono, źe moc św iatła lam pki H efn era
j z dostateczną ścisłością daje się wyrazić
| jak o linijna funkcya wilgotności pow ietrza, a to w granicach badanych od 3— 18 litrów w 1 m 3 powietrza.
y = 1,049 (1 - 0 ,0 0 5 3 x),
skąd wynika, że natężenie św iatła wciąż spa
da, w m iarę wzrostu zawartości pary wodnej w powietrzu w stosunku 0,005 przyjętej je d nostki na 1 litr pary czyli przeciętnie 0,55% . Ponieważ różnica między obserwowanem a obliczonem n a zasadzie przytoczonego wzo
ru natężeniem św iatła wynosi najwyżej 0,9%,.
przeciętnie zaś ± 0,41% , przeto wzór ten istotnie pozwala obliczyć natężenie św iatła z uwzględnieniem wilgotności pow ietrza z błę- i dem nieprzenoszącym wogóle db 0,4% .
Dochodzimy zatem do kilku ważnych wnios- j ków. W początkowem określeniu jednostki j św iatła H efner-A ltenecka wilgotność po-
! w ietrzą nie była b ra n a w rachubę. Ponie- l waż wynikające stąd w ahania nie przenoszą
± 1,78% , przeto owo początkowe określenie lam pki do celów techniki najzupełniej wy
starcza. In n a rzecz, skoro chodzi o pom iary ścisłe, naukowe, np. w astrofotom etryi, gdzie ułam ki świecy mogą mieć pewne znaczenie;, wtedy i wilgotność pow ietrza musi być wcią
gana do określenia jednostki, innemi słowy, należy ustalić dla jakiej wilgotności natęże
nie lam pki przyjm ujem y za 1. W takim r a zie ze względów czysto praktycznych n ajle
piej byłoby obrać jak iś przeciętny stan wil
gotności. W instytucie fizyczno-technicznym warunkowi tem u stało się zadość ju ź przez to, że wszystkie pom iary odnoszą się tam do przeciętnej wartości otrzym anej z całego sze
reg u wieloletnich postrzeźeń, a zatem d la pewnej wartości y — 1 odpowiadającej wił gotności x — 8,8 litra.
Ściśle więc jed nostka H e fn e rA lte n e c k a r używ ana w instytucie do urzędowych pom ia-
W SZ EC H SW IA T . 7QJ
N r 44.
rów św iatła je s t natężeniem tej jednostki przy zawartości pary wodnej 8,8 litra w 1 m 3 suchego i pozbawionego dwutlenku węgla po
wietrza.
Autorowie pod ają skrócony sposób ozna
czania wilgotności i wprow adzania jej do w ar
tości jednostki.
N astępnym przedm iotem bad ań było ozna
czenie wpływu dwutlenku węgla, zawartego w powietrzu na światło jednostki. W tym celu puszczano ten gaz z bomby do poko
ju fotometrycznego dobrze przewietrzonego i oznaczano jego ilość m etodą H em pla, mierząc jednocześnie wilgotność i natężenie św iatła.
Owocem tych pomiarów i obliczeń, których tu podawać nie będziemy, było to, że zmianie zawartości dwutlenku węgla w powietrzu 0 1 litr odpowiada zm iana natężenia o 0,0072 jednostki przyjętej, czyli o 0,72% . A zatem jednakowe objętości pary wodnej i dw utlen
ku węgla w niejednakowym stopniu obniżają natężenie światła, a stosunek między niemi je st 1 : 1,33, czyli dwutlenek węgla obniża je w stopniu wyższym. W rzeczywistości je d nak wpływ dwutlenku węgla z powodu jego mniejszych ilości w powietrzu je s t daleko mniejszy. N aprz. w dobrze przewietrzanej izbie fotometrycznej instytutu fizyczno-teoh- nicznego zaw artość dwutlenku węgla zm ie
niała się od 0,62 do 0,93 litra, co odpowiada zmianie natężenia o 0 ,2 % — wielkości prawie bez znaczenia wobec zwykłych błędów, nieod
łącznych od pomiarów fotometrycznych.
W pływ dwutlenku węgla na pomiary oka
zać się może szkodliwym tylko w pokojach małych, nieprzewietrzanych a przytem za
cieśnionych rozm aitem i przyrządam i.
Co dotyczę wpływu ciśnienia barom etrycz- nego na pom iary św iatła, to d-r L iebenthal 1 jego asystenci przeprowadzili również sze
reg pracowitych oznaczeń, z których wynika, że wpływ ten w granicach badanych, t. j. od 735 m m do 775 m m , je s t bardzo m ały a ma- ximum wahania barom etru o 40 m m odpo
w iada zm iana zaledwie o 0,4 % natężenia je d nostki przyjętej. J e s tto więc wielkość bez znaczenia nietylko dla pomiarów technicz
nych, ale i bardzo nawet ścisłych, naukowych.
S. St.
SPRAW OZDANIE.
Pilne spraw y hygieniczne, przez d-ra Józefa Tchórznickiego. Z zapomogi kasy pomocy dla osób pracujących na polu naukowem imienia Mianowskiego. W arszaw a, 1896.
W dziełku pod powyższym tytułem z n a jd u je
my czternaście większych i m niejszych rozpraw rozm aitej treści hygienicznej. W szystkie praw ie dotyczą hygieny publicznej; przew ażna część k ła dzie nacisk na opłakane stosunki na prowincyi, w małych m iasteczkach i po wsiach. Stosunki te autorow i doskonale są znane. P . Tchórznicki nie poprzestaje wszakże na opisywaniu samem, lecz podaje rady praktyczne, dyktuje przepisy, zaleca, ja k postępować należy, by istniejące zło usunąć. W skazówki te w niektórych razach p o p arte są przykładam i, dowodami skuteczności i t. d. i ta okoliczność nadaje książeczce p.
Tcliórznickiego tem większą w artość. A utor przem aw ia nie do specyalistów, lecz ma przede - wszystkiem na uwadze szerokie w arstwy inteli- gencyi naszej; posługuje się przeto językiem po
pularnym , którym w łada doskonale. W wywody swoje wlewa dużo zapału i widać, że je s t szcze
rze przejęty doniosłością spraw poruszanych.
Bezw ątpienia też przekona wielu swych czytel
ników.
Dezynfekcya je s t głównym tem atem , p rzy n a j
rozm aitszych okolicznościach wysuwanym przez d -ra Tchórznickiego na plan pierwszy. Poświę
cono jej jeden oddzielny arty k u ł („K ilka słów w kwestyi dezynfekcyi” ), a oprócz tego obszerne roztrząsania o niej znajdujem y w rozpraw ach:
„Czyszczenie pieniędzy” , „Spluw aczka hygie- niczna” , „O rzezi i rzeźniach” , „Użycie m ate- ryałów torfowych w szpitalach” , „S anitarny stan pociągów” , „Odzież i akcesorya szpitalne” ,
„D yfteryt i kw arantanny” i „H andel starzy zn ą” . J a k daleko autor zachodzi w swych wymaganiach, najlepiej widać z artykułu o czyszczeniu pienię
dzy, w którym domaga się, aby zarówno m etalo
we ja k i papierowe pieniądze poddawane były starannem u oczyszczeniu, gdyż stać się mogą roznosicielam i zarazków chorobotwórczych. O ba
wiam się bardzo, czy czytelnik, którem u inne kwestye hygieniczne— wobec ubóstw a naszej lite r a tu ry — nietyle są znane, ja k życzyćby należało, nie nabierze po przeczytaniu wyłącznie tylko książeczki d r a Tchórznickiego zbyt jednostron
nego o hygienie pojęcia. Nie je s t to bynajmniej z a rzu t skierowany w stronę autora, k tóry oczy
wiście odpowiadać może tylko za to, co sam n a pisał, a nie je s t winien tem u, że inne sprawy hy
gieniczne nie zn ajd u ją u nas równie gorliwych propagatorów .
Nasuwa mi się tylko przy tej sposobności uw a
ga, że hygieniści zbyt dużo stosunkowo mówią
7 0 2 W SZ EC H SW IA T N r 44.
0 środkach czysto zewnętrznych, m ających na celu walkę organizm u ludzkiego z wrogiemi wpływami otoczenia, a przepom inają o p o p u la ry zowaniu tej części hygieny, a raczej fizyologii stosowanej, k tó ra poucza o w ew nętrznych śro d kach ochrony, właściwych każdem u żywemu u stro jow i. W dzisiejszym k ierunku medycyny, spe- cyalnie zaś bak*eryologii, w idnieją usiłow ania, skierowane k u wyzyskaniu sił odpornych, tk w ią cych w norm alnym organizm ie, a będących d o skonałym orężem w walce o istnienie. P raw da, że nie sformułowano dotychczas należycie p r z e pisów, w edług których pos'ępow aó należy, by na tej drodze dojść do rezultatów praktycznych.
Łatw iej je s t zalecać sublim at, kwas karbolow y 1 sterylizow anie p a rą w odną, aniżeli nauczyć, j a kim sposobem organizm człowieka może nabyć odporności przez wyzyskanie tych naturalnych środków sam oobrony, z którem i n a św iat p rz y chodzi i k tó re najpewniej m ogą być znakom icie udoskonalone. N auka zam ało jeszcze pozyskała faktycznego m ateryału, aby m ogła w tym o s ta t
nim kierunku dyktować człowiekowi przepisy, sięgające daleko w szczegóły życia powszedniego.
Z daje się je d n ak , że tu ta j szukać należy p rzy szłości hygieny. Nie znaczy to bynajm niej, że człowiek z czasem, gdy przyszłość ta zostanie osiągnięta, będzie m ógł bezkarnie drwić sobie z otaczających go nieprzyjaciół, żo sta n ą się zby- tecznem i środki dezynfekcyjne i inne sposoby ochronne, zabezpieczające nas od ciosów ze
wnętrznych. Nie powinniśmy zapom inać, w ja k różnorodnych okolicznościach w alka człowieka z otoczeniem się odbywa. C zęstokroć je s t ona ta k nierówną, że drobni nasi wrogowie— bakte- rye, niespodzianą naw ałnicą sp a d ają na nas i le
dwie czasu starczy na zarządzenie najpierw szych, najpilniejszych środków ostrożności. Nigdy więc— pow tarzam y to — te środki obrony, k łóre w skazuje nam obecna n au k a hygieny, nie staną się zbytecznem i. Sądzę tylko, że ich ro la zm niej
szy się wówczas, kiedy n atu ra ln ie jsz e, a więc ra- cyonalniejsze znajdziem y drogi sam oobrony. B y
łoby pożądanem , ażeby hygieniści ju ż obecnie i w tym duchu naukę swą krzew ili. Ogólna bio
logia i fizyologia p o d ają tu ta j m a tery ał dość obfi‘y.
D -r T chórznicki— do któ reg o dziełka p o w ra
camy— dotykając spraw wyżej w spom nianych, idzie drogą udartą i u p rzy stęp n ia swym czytelni
kom w form ie bardzo zajm ującej wyniki badań dawniejszych i nowszych, w części własnych, na polu hygieny publicznej. N iektóre spraw y, ja k np. hygienę św iątyń, p o ru sza u nas po ra z p ie rw szy, dom agając się słusznie większego uw zględ
nienia w arunków zdrow ia m odlących się ludzi.
W czterech ostatnich rozpraw ach, pom ieszczo
nych w rozpatryw anym zbiorku, a u to r zajm uje się spraw am i jeszcze ogólniejszem i. A rtykuł
„L etnie m ieszkania w dw orach obyw a‘elskich”
ma na celu zwrócenie uw agi na korzyści, ja k ie osięgnąćby można, gdyby m ieszkańcy wielkich
m iast przez lato przem ieszkiw ali w domach oby
w atelskich, położonych niezbyt od tych m iast d a leko. W arty k u le „N asze rzeczk i” w skazuje a u to r źró d ła zanieczyszczania m niejszych rzek w k ra ju naszym i płynące stąd niebezpieczeń
stwa dla zdrow ia m ieszkańców przybrzeżnych.
„Nasze wody m ineralne i stacye klim atyczno- leśn e” zajm ują się radam i dla popraw y ekono
micznych i zdrowotnych warunków w zdrojow is
kach krajow ych. W reszcie w ostatniej ro z p ra wie p. t. „L as i zdrow ie” au to r energicznie wy
stępuje przeciwko trzebieniu lasów, przytaczając argum enty treści hygienicznej.
K siążeczka p. Tchórznickiego spraw ia bardzo dobre wrażenie i ma wiele zalet, które powinny je j zapewnić szerokie koło czytelników.
D -r M. Flaum .
SE K C Y A CH EM ICZNA.
Posiedzenie 9-te w r. 1895 Sekcyi chemicznej odbyło się d. 12 października r. b. w gmachu M uzeum przem ysłu i rolnictwa.
P rotokuł posiedzenia poprzedniego został o d czytany i przyjęty.
P . L udw ik B runer odczytał rzecz „O przesy
ceniu i p rz e c h o d z e n iu ” . Przechłodzenie je s t zjawiskiem bardzo powszeclmem, właściwem p ra wie w szystkim ciałom bez w yjątku. W pewnych w ypadkach je d n ak je s t ono bardzo znacznem i rozciąga się na bardzo wielką skalę tem p eratu ry. Przechłodzenie najłatw iej wywołać w nie
wielkiej masie ciała w naczyniach szklanych, k tó rych ścianki są gładkie. W strząśnienie mecha
niczne z m niejszą lub większą łatw ością powo
duje krzepnięcie cieczy przechłodzonej.
0 ile dzisiejsze doświadczenie wnioskować po
zw ala, przechłodzenie dla każdego ciała ma pew
ną stałą granicę: przy pewnej oznaczonej tem pe
ratu rze , zwanej te m p eratu rą absolutnego k rz e p nięcia, płyn krzepnie natychmiastowo. T em pera
tu rę tę oznaczyć je s t tru d n o , bo przechłodzenie zależy od ubocznych okoliczności, a samo skrzep
nięcie nieraz zachodzi przedwcześnie. Mimo t a udało się j ą określić w pewnych przypadkach szczególnych. T ak np. dla octanu ołowiu tem p e ra tu ra ta wynosi + 2 7 ° , dla tym olu oko
ło — 5°.
Szybkość krzepnięcia płynu przechłodzonego je s t dla danych w arunków wielkością stałą i w o
góle je s t tem większą, im dalej posuniętem z o stało przechłodzenie. W niektórych p rzy p a d kach zależy ona jeszcze i od tem peratury, przy