J\& 4 5 . Warszawa, d. 10 listopada 1895 r. T o m X I V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PREN U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A '*.
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 l p rz e s y łk ą p o c zto w a : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., P ick stein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .
- A - ć L r e s Z R e d - s O s c y i : 3 2 I r a , l s o - w s l ^ i e - ^ = r i z ; e d . m . i e ś o I e , IS T r S S .
O B E C N Y S T A N B A D A Ń
NAD WYRAŻANIEM UCZUĆ
11 istot wyższych.
1.
Podstawową, elem entarną cechą, odróżnia
ją c ą m ateryą organiczną od ciał nieorganicz
nych, j'est własność drażliwości, będąca nie- odłącznem od pierwszej zjawiskiem.
W łasność ta, k tó ra je s t prostym skutkiem m ateryi protoplazm atycznej na pierwszych szczeblach hierarchii isto t organicznych, w m iarę rozwoju, w m iarę rozdziału pracy w organizmie, w m iarę pow staw ania odpo
wiednich organów, przeznaczonych i przysto
sowanych do wypełniania przeróżnych spe- cyalnych funkcyj organizm u, zmienia się w stale ujednostajniony w głównych swych zarysach przyrząd, przechodzący również przez różne stopnie rozwoju i doskonalenia się, którego jedn ak działalność bez względu n a zróżnicowanie pozostaje bez zmiany i po
lega na przyjmowaniu wrażeń, przychodzą
cych do organizmu z zewnątrz, odczuwaniu istoty i natężenia tych zmian, oraz, nako- n.iec, odpowiadaniu w mniej lub więcej do
skonały sposób na te bodźce, przez odpo
wiednie przejawy czynnościowe, które nauka zowie odruchami.
Skoro tylko, wyszedłszy z pierwszej fazy swego genealogicznego rozwoju, istoty o rg a
niczne doszły do samopoznania, do pewnej konieczności towarzyskiej współdziałalności, kiedy, jednem słowem, uczuły potrzebę wy
rażania swych uczuć dla okazania ich d ru gim podobnym do siebie istotom ,— skoro tylko istoty organiczne doszły do tego sto
pnia doskonałości, źe mogły dawać zew nętrz
ne, widome znaki, swego wewnętrznego sta
nu czuciowego, następuje epoka odpowied
niego rozdziału pracy w organizmie, m ające
go na celu przystosowanie specyalne pewnych
| organów do w yrażania uczuć w sposób stały , i jednostajny dla każdego uczucia u każdego
osobnika.
Odruch prosty, ruch mięśniowy, będący, ja k to powszechnie wiadomo, odpowiedzią prostą, konieczną na dany uczuciowy bo
dziec, odruch taki był prototypem w yrażania uczuć, jak o pierwszy znak uw ydatniający, pierwszy ruch, m alujący z m niejszą lub więk
706 W S Z E C H S W IA T . N r 45.
sza siłą natężenie bodźca, jego siłę, oraz od
powiedź konieczną organizm u na doznane podrażnienie.
D rogą przyzwyczajenia, przez częste po
w tarzanie się danego w rażenia, przez przy
stosowanie się do pow tarzającego się pobu
dzenia, odruch, który był nań odpowiedzią, zaczął nabierać pewnej stałości, pewnej u s ta lonej przez nawyknienie formy, zm ieniającej się jedynie w swej przejawności przy różnej sile natężenia pobudzającego bodźca.
I ten ruch mięśniowy, proste drgnięcie, dajm y n a to, był początkiem najbardziej zło
żonych form mowy ludzkiej, tego najdosko
nalszego sposobu w yrażania uczuć i oddzia
ływ ania organizm u n a dane bodźce.
Odruchy gestowe były i są jeszcze u w szyst
kich istot, nieopatrzonych narządem głoso
wym, jedyną drogą, jedynym sposobem po
rozumienia się, mową, w całem tego słowa znaczeniu.
U większości zw ierząt głowa stanowi jakby skupienie, na małej stosunkowo przestrzeni, wszystkich zmysłów, potrzebnych do analizo
wania i odczuwania przeróżnych wrażeń.
P rzed n ia część głowy, tw arz, opatrzo n a licz- nemi mięśniami, jak o będąca siedliskiem zmysłów wzroku, sm aku (język), powonienia, słuchu (uszy), stanow iła przez to sam o n aj
lepszy podkład do ześrodkowania się w yraża
nia wszystkich uczuć; to też, wskutek podzia
łu pracy w organizm ie, mięśniom tw arzy na wszystkich szczeblach rozwoju istot wyższych przypadła w udziale ro la w yrażania uczuć, nam iętności, pragnień i potrzeb istoty ży
jącej.
I rzeczywiście tw arz m aluje, w przeróż
nych swych wyrazach, wszystkie uczucia, wszystkie w strząśnienia nerwowe, k tó re udzielają się organizmowi.
T w arz, opatrzona ta k pobudliwym i wyso
ce czułym organem ja k oczy, zm ieniające wyraz za najlżejszem naw et podrażnieniem , tw arz, posiadająca w jam ie ustnej również wysoce pobudliwy przyrząd sm aku, język, m usiała być specyalnem polem do w yrażania przez odpowiednie, wysoce charakterystyczne i łatw o zrozum iałe skurcze mięśniowe, całe
go bogactw a w rażeń i podniet, jak ie odbiera każdy organizm wyżej postawiony w uszere
gowaniu isto t zwierzęcych.
I mięśnie tw arzy zostały przeznaczone j e
dynie n a skurcze w yrażające i m alujące w ra
żenia chociażby dlatego, że jako łatwo po
budliwe m ogą oddawać przeróżne uczucia.
K iedy silne jakie wrażenie pobudzi w spo
sób dotkliwy daną istotę, gdy naprzykład ból doznany wskutek uderzenia, wstrząśnie bo
leśnie cały organizm , mięśnie palców, dłoni
! i przedram ienia ku rczą się natychm iast i ude-
| rżenie odpowiada n a doznany ból, jak o od-
j ruch, jak o odpowiedź, oddziaływanie, na od- J czuty odjemny, ja k w danym wypadku, im-
j puls T u ta j odruch będzie nietylko uw ydat
nieniem wrażenia, ale jednocześnie i ruchem obrony n aturalnej, ruchem bądź uderzenia, bądź zasłonięcia się, odparcia przewidywane
go lub doznawanego ciosu.
M ięśnie tw arzy w tym wypadku skurczą się w charakterystyczny stały sposób, w yra
żający ból, a w chwili odparcia lub uderze
nia przybiorą wyraz srogości, lub ześrodko- wanej uwagi.
D ro g a fizyologiczna obu przejawów je s t taż sama: n a dane pobudzenie odpowiada dany skurcz mięśniowy. Tylko w przypadku pierwszym pobudzenie daje odruch obrony, odruch pożyteczny i doniosły, w drugim , nie
szkodliwy u k ład skurczów mięśniowych, m a
lujących w sposób zrozum iały dla innych osobników rodzaj, natężenie i przebieg do
znawanego wrażenia.
D ro ga ta ż sam a, specyalizacya odmienna.
Dopełnienie mowy, nieraz jej zupełnie wy
starczające zastąpienie, wyrażenie uczuć przez układ mięśniowy tw arzy, ta k jasn e w swych przejawach, tak dosadne,—z ko
nieczności m usiało zwrócić n a siebie uwagę badaczy natury.
Chcąc zrobić krótki przegląd prac różnych autorów w tej dziedzinie, nie będę się zatrzy
mywał n a fantazyjnych pracach autorów dawnych i słusznie zapomnianych; postaram się jedynie streścić prace tych, którzy z b a
dań swych potrafili dla biologii ogólnej wy
ciągnąć wnioski n a bliższą zasługujące uwagę.
B adan ia nad wyrażaniem uczuć przez fizyo- gnom ią czyli rysy tw arzy najodleglejszych sięgają czasów. J u z praojciec biologii, A ry stoteles, zastanaw iał się nad wyrazem tw a
rzy pod wpływem namiętności. P o nim cały szereg autorów w mniej lub więcej fa n ta styczny sposób opisywał stosunek, ja k i za^
N r 45. W SZECH SW IA T. 707 chodzi pomiędzy widomym wyrazem tw a
rzy, a psychicznym stanem danej istoty. B a
dania te wszelako pozbawione są przeważnie podstaw naukowych; są to bądź tra k ta ty fizyognomoniczne, m ające na celu poznawanie charakteru z rysów tw arzy, lub teź powierz
chownie opisujące wyraz uczuć, bez żadnej głębszej podstawy fizyologicznej. Takiemi badaczam i są: M ichał Scott, A ndam antus, P io tr d ’A bano, B. Cocles, P erm etti i Lava- ter, słynny ze swych studyów nad rozpozna
waniem ch a rak teru z układu tw arzy; słynny m alarz L ebrun również zajm ował się tą kwestyą, bez doniosłych je d n a k rezultatów . Pierw szą pracą, m ogącą nosić nazwę sym pto
matologii namiętności w ich wyrazie, uwi
docznionym przez odpowiedni układ mięśni twarzy, je st dzieło twórcy antropom etryi — C am pera. W pracy swej, wydanej 1791 r., pod tytułem : „D issertation sur les differen- ces reelles que presentent les tra its du visa- ge. U trecht, 1791 r . ”, oraz w późniejszej broszurze noszącej tytuł: „Discours su r les moyens de representer les passions qui se m anifestent sur le yisage. U trecht, 1792”, Caniper sta ra ł się uwidocznić udział mięśni w wyrażaniu przeróżnych namiętności ludz
kich. Uwagę jed n ak szczególną zw racał nie tyle na układ mięśniowy, ile na pobudzający go s.ystem nerwowy. Po Cam perze, M oreau de la Sarthe, pisząc wstęp do słynnych „ F ra g m entów” ') L aw atera , oddał się głębokim studyom nad funkcyami fizyologicznemi j mięśni tw arzy i ich znaczeniem przy w yra
żaniu różnych namiętności. Obszerniej ro z
winęli fizyologią mięśni tw arzy K a ro l Bell w „The A ńatom y and Philosophy of ex- pression” oraz S arlaudiere w „Płiysiologie de l ’action m usculaire appliąuee aux a rts d’imi- ta tio n ”. Prócz wymienionych, z autorów dawniejszych zajmowali się powyższą kwe
styą G am a M achado, Cabanis i Demangeon.
W iele przyczynili się do rozjaśnienia kwestyi udziału pojedyńczych mięśni w wyrażaniu od
powiednich uczuć B erard i G ratiolet. W szyst
kie atoli powyższe p race stanowiły jakby wstęp, przygotowanie niejako do istotnych
') Zebranych pod tytułem : G aspard L ayater.
L ’arfc de connaitre les hommes p a r la physio- nomie. 4 wyd. 1820. T. IV, a rt. 3.
badań, które w całości niemal jednem u za
wdzięczamy człowiekowi.
Uczonym tym był W ilhelm -Beniam in-Ar- mand Duchenne (de Boulogne) urodzony w Boulogne-sur-Mer 17 września 1806 roku, zm arły w P aryżu 1875 r.
Ukończywszy szkołę lekarską w P aryżu oddał się z zapałem badaniom nad elektro- terapią. Zastosowawszy elektryczność do badania działalności mięśniowej, Duchenne otworzył nauce w rota do zupełnie niem al no
wych dla niej zjawisk, dowiódłszy, że zapo
mocą sztucznych impulsów, których dostar
czał p rą d galwaniczny, można wywołać poje
dyncze miejscowe skurcze mięini, wyosabnia- ją c przez to samo pojedynczą ich działalność, a nawet dopom agając anatom ii topograficznej do rozgraniczenia przeróżnych drobnych mięśni.
R ezultatem tych badań był szereg roz
praw, których ty tu ły sam e za treść mówią *), zmuszony zaś do specyalnych badań nad fizyologią i anatom ią systemu mięśniowego, Duchenne poświęcił niem ało pracy nader wyczerpującym i wybornie opracowanym iko
nografiom tegoż system atu.
Głownem pomnikowem atoli dziełem jego, które nazawsze w nauce imię Duchennea utrw aliło, jest „Mecanisme de la physiono- m iehum aine ou analyse electro-physiologiąue de l’expression des passions”. P aryż, 187(5.
Duchenne w tem epokowem dla fizyologii mięśni twarzy dziele, wyszedł z następujące
go założenia: ponieważ wyrazy (ekspresye), jakie przybiera twarz ludzka (lub zwierzęca, dodał później D arw in) pod wpływem prze
różnych wrażeń lub namiętności, są re z u lta tem pewnych skurczów mięśniowych, przeto należy zbadać, ja k a rola przypada w udziale każdem u z mięśni tw arzy . przy wyrażaniu danych uczuć,— czy wyrazy te są przypadko-
') Duchenne (de Boulogne). De l’a r t de lim iter l ’excitation elecfriąue dans les organes sana piąu er ni inciser la peau. 1874.
Tenże. De l ’electrisation localisee. P aryż, 1872.
Tenże. Physiologie des mouvements. P ary ż, 1867.
Tenże. Contribution a 1’etude du systeme nerveux et du systeme m usculaire. P aryż, 1876.
708 W SZK CH SW IA T. N r 45.
wemi skurczam i, czy też rządzi niemi prawo pewnej jednostajności?
Środkiem , impulsem, któ ry m iał być zasto-
Fig. 1.
M i ę ś n i e g ł o w y . Mięsień potylicowy (M. oc- cipitalis),— czepiec ścięgnisty (Galea aponeuroti- ca),— m ięsień czołowy (M. fro n ta lis),— zwieracz powiek (M. orbicularis orbitae) czyli mięsień okrężny ok a,— mięsień strzałkow y nosa (M. pro- cerus s. pyram idalis nasi),— m ięsień podnoszący (dźw igacz) w argę g órną (M. le v ato r labii sup.
p r o p r.),— mięsień unoszący k ą t u st (M. le v ato r anguli oris),— mięsień okrężny u st v. zw ieracz u s t (M. orbicularis oris),— m ięsień zniżający k ąt u st v. tró jk ą tn y (M. depressor anguli oris s.
triangularis m enti),— mięsień zniżający wargę dolną czyli kw adra+owy (M. depressor la b ii infe- rioris s. ą u a d ratu s m enti),— mięsień licowy w ięk
szy (M. zygom aticus m a jo r),— dźwigacz górnej w argi i skrzydeł nosa (M. levator labii su p erio ris alaeque nasi),— mięsień licowy mały (M . zygo
m aticus m in o r),— mięsień poprzeczny nosa (M.
com pressor nasi s. tran sv ersu s),— żwacz (M. mas- seter) o k ryty pow ięzią (F ascia parotideo-m assete- ric a ),— mięsień uszuy górny czyli dźwigacz ucha (M. attolens s. levator auriculae),— m ięsień śmie- chowy (M. risorius), — m ięsień szeroki szyi (Pla-
tysm a myoides).
sowanym przy tej doświadczalnej analizie wyrazów tw arzy była elektryczność.
• Ponieważ jed n ak pobudzanie sztuczne
m ięśnia przez skórę je s t operacyą dość b o lesną, D uchenne w ybrał do swych doświad
czeń osobnika z tw arzą znieczuloną (dotknię
tego anestezyą twarzy); operował tez na świeżych, niezesztywniałych jeszcze zwło
kach.
Um ieszczając elektrody na odpowiednich p un ktach D uchenne spowodowywał n a bez
wyrazowej masce swego pacyenta skurcz wy
branego mięśnia, skurcz, który warunkował odpowiedni wyraz fizyonomii.
Z anim bliżej rozpatrzym y praw a, rządzące fizyologią wyrazu tw arzy, oraz przejrzym y pokrótce ważniejsze wyrazy tw arzy, odfoto- grafowane i zanalizowane w wyżej wzmian- kowanem dziele przez Duchennea, musimy przyjrzeć się mięśniowemu układowi twarzy.
Rysunek (fig. 1), przedstaw iający, we
dług d-ra C. H eitzm ana '), główniejsze mięś
nie tw arzy, pracę tę ułatwi.
Je ś li umieścimy ekscytatory elektryczne tak , aby wywoływać kolejno skurcze odosob
nionych, pojedyńczych mięśni, to wyrazy tw arzy, ja k ie otrzymywać będziemy przy ta- kiem sztucznem pobudzaniu, będą, rzecz pro
sta, zależne jedynie od pojedyńczego d ziała
nia pobudzanych mięśni. S tą d możność n a
dania każdem u niemal mięśniowi tw arzy n a zwy, odpowiadającej danem u wyrazowi: i ta k mięsień czołowy będzie mięśniem uwagi, wiel
ki licowy—mięśniem śmiechu i t. d.
Sztuczne pobudzanie elektrycznością poje
dyńczych mięśni i wynikająca stąd możność dokładnego określenia roli każdego z nich w kształtow aniu się danego wyrazu tw arzy, pozwoliła Duchennowi wyjaśnić skompliko
wany napozór mechanizm wyrażania uczuć.
Przedew szystkiem więc dowiódł on, że jeden mięsień, a raczej skurcz pojedyńczego mięśnia, może w zupełności wyrazić dane uczucie, n adać wyraz twarzy.
( C. d. nast.).
K azim ierz Daniełowicz■ Strzelbicki.
') D r C. H eitzm ann. Die D escriptiye und Topografische Anatom ie des Menschen. W iedeń,
1875.
JSTr 45. W SZEC H SW IA T.
W K R A IN IE N A F T Y .
(Dokończenie).
R aptownie, ja k piorun, spada na B aku wieść, że w B ałachanach uderzyła fontanna.
Z ust do ust przebiega nazwisko szczęśliwego właściciela, co w jednej chwili sta ł się boga
czem; wszyscy liczą ilość pudów i wiader, su
m ują liczby olbrzymie, fontanna staje się najświeższą wiadomością, k tó rą kom unikują sobie najm niej naw et n aftą i jej sprawami zainteresowani, jednem słowem, wybraniec losu staje się bohaterem dnia. I tłum y, wie
dzione gorączką ciekawości i żądne widoku lejących się milionów, spieszą oglądać praw- ! dziwę dziwo natury.
Z daleka ju ż widać wierzchołek bijącego ! w górę do 50 sążni potoku, złocący się i rnie- j
niący barw am i w blasku słonecznym, — 1 a. w iatr niesie ostry zapach cieczy, rozprysku- ! jącej się od siły uderzenia i spadającej na
ziemię drobnym , gęstym deszczem. W spa
niałe to zjawisko! Ziem ia drży pod stopami, wydając z swego łona ów potok, co z hukiem i szumem ogłuszającym niszczy i rozbija wszystko na drodze, rozryw a wieżę w iertni
czą, rozrzucając belki i deski wraz z kam ie
niami i m asam i piasku, zasypującego nieraz budynki sąsiednie. P ły n światłodajny, spa
dając na ziemię, spływa strum ieniam i do spe- cyalnie wykopanych wielkich dołów, zapeł
niając wklęsłości powierzchni ziemi i tworząc całe jeziora.
Ilość wyrzucanej przez fontannę ropy jest rozm aitą, sięgając miliona pudów na dobę, a przeciąg czasu bicia fontanny waha się od kilku tygodni do kilku miesięcy.
Fontanny byw ają ciągłe i peryodyczne.
Częściej zdarzają się te ostatnie, a że często przeryw ają swą działalność, przeto w ydaj
ność ich nigdy nie bywa zbyt wielką, nie przewyższając przeciętnie 20000 pudów na dobę. W życiu każdej fontanny przeryw a
nej odróżnić d a ją się trzy następujące okre
sy: z samego początku, znalazłszy ujście dla swej mocy napiętej, fontanna uderza z nie
zwykłą siłą, pociągając za sobą masy piasku,
który zbiera się na dnie otworu świdrowego i tam uje bieg bijącego strum ienia. F o n tan n a się zatrzym uje. Ponieważ ro pa sam a się nie leje, należy j ą czerpać, bacząc przytem , aby przyrząd nabierający opuszczał się do same go dna szachtu; w ten sposób wraz z naftą wybiera się piasek i usuwa przeszkodę, przez co fontanna znów bić zaczyna.
Po pewnym przeciągu czasu fontanna osła
bia się, że ta k powiemy organicznie. S p rę
żyną fontanny je s t zaw arty w nafcie gaz, którego ilość, a zatem i prężność z czasem się zmniejsza; gaz się ulatn ia, a podlegają tem u przeważnie zewnętrzne warstwy ropy, w krótkim czasie zupełnie się go pozbywają
ce. W ted y znów się fontanna zatrzym uje, bo ta zewnętrzna warstwa, stawszy się zu
pełnie bierną, ciężarem swym układa się na warstwach czynnych i tam uje ich siłę. D la wywołania fontanny należy znów czerpać naftę, lecz nie z dna, ale z powierzchni, aby zebrać na powierzchni ukryw ającą się prze
szkodę.
W reszcie następuje ostatni okres, okres powolnego upadku: fontanna powoli ustaje, powoli zmniejsza się dopływ ropy n a dnie szachtu, w końcu płyn przestaje się pokazy- wać i tylko wydobywające się z głębi otworu gazy świadczą o życiu, które kiedyś tam wrzało. Z czasem i gazy p rzestają wycho
dzić, a ludzie porzucają um arły szacht, bo je st przedm iotem nieużytecznym...
D la wytłumaczenia przyczyny fontann nie
którzy uczeni przypuszczają w pokładach naftowych obecność pustych wydrążeń, za
pełniających się wodą, ro p ą i gazami; jeśli świder natrafi na warstwę ropy, wówczas otrzymamy fontannę ciągłą. F o n tan ny prze
rywane m ają zależeć od kombinacyi dwu ta kich komunikujących się z sobą wydrążeń.
Gdybyśmy naw et przyjęli takie tłum acze
nie za w ystarczające, trudno jed n ak przed
stawić sobie powstanie tych pustych prze
strzeni we w nętrzu warstw naftowych. K iedy mogły się one utworzyć? Jednocześnie z for
mowaniem się pokładu piasku czy piaskowca chyba nie mogły; później— tem bardziej, bo piasek w żadnej substancyi się nie rozpusz
cza, a dla mechanicznego wytworzenia ich należałoby przypuścić ruch przesiąkającej warstwę nafty. Nie znamy faktu, kiedyby przy wierceniu napotkano takie wydrążenie,
7 1 0 W SZ EC H SW IA T . N r 45.
co natychm iastby się uwidoczniło, gdyż świ
der raptow nie upadłby na jego dno. Z re sz
tą , może istnieją wydrążenia, lecz ju ż jako skutki fontann, jak o przestrzenie pozostałe po tych m asach piasku, jak ie w yrzucają fon
tanny; ilość bowiem tego piasku sięga 270, 300, 380 sążni sześciennych, a je d n a fontanna N obla wyrzuciła aż 1600 sążni sześć. Oprócz tego obsypywać się m ogą pokryw ające nafto
wą warstw ę pokłady gliny i w tak i sposób też przyczyniać się do tw orzenia pustych przestrzeni.
K a ż d a fontanna naftow a m a swe odrębne właściwości. W ogóle są to zjaw iska bardzo złożone; siła fontanny, jej ch a rak ter,p rz ecią g czasu, wydajność zależą od bardzo wielu przyczyn; wpływa n a nie też budowa pokła
dów i ciśnienie atmosferyczne; kiedy ostatnie się zmniejsza, np. podczas w iatru północne
go w B aku, skorupa ziem ska ulega silniejsze
mu ściśnięciu, powodując i silniejszy wytrysk gazów, pociągający znów obfitszy wypływ ro py. Główną zaś sprężyną fontann je s t w łas
ność ropy w chłaniania gazów węglowodor- nych, potęgująca się w stosunku prostym do ciśnienia.
Otóż widzimy, że zjawisko fontanny zu
pełnie nie je s t zależnem od przyczyn hydro
statycznych, t. j. od praw równowagi cieczy;
dlatego też fontanny naftowej nie m ożna po
równywać ze studnią artezyjską. Prędzej zastosować tu można bunsenowską teoryą gejzerów, czyli źródeł gorącej wody, gdzie p a ra wodna odgrywa rolę, analogiczną do tej, ja k ą tu pełnią gazy węglowodorne.
W szóstym dziesiątku bieżącego stulecia oleje m ineralne zaczęły wchodzić w użycie, jako m atery ał św iatłodajny, zastępując m iej
sce ciężkich tłuszczów roślinnych i zw ierzę
cych; przewagę nad dawnemi m ateryałam i d aw ała im ich lotność, własność łatwego przesiąkania naczyń włoskowatych i skład chemiczny, tylko węgiel i wodór zaw ierający.
Otrzymywano je z w ęgla kamiennego, torfu i łupków smolistych. Lecz sztuczna ta pro- dukcya olejów m ineralnych trw a ła niedługo, wkrótce bowiem rozw inął się przem ysł n afto
wy w S tanach Zjednoczonych A m eryki pó ł
nocnej i nowy produkt zaczął ukazywać się n a rynkach europejskich.
Z wyliczeń prof. M endelejewa ') wynika, że oświetlenie naftowe je st trzy razy tańszem od oświetlenia świecą łojową, przy jed n ak o wej sile św iatła, przyjm ując cenę fu nta naf
ty 7 kop., a świec łojowych 17 kop. W idać z tego, ja k wielkiem je s t to odkrycie, uprzy
stępniające najbiedniejszym ludziom możność korzystania ze św iatła i produkcyjnego uży
cia czasu długich nocy i wieczorów.
Oczyszczanie surowej ropy i fabrykacya nafty bardzo je st p rostą. Ropę wlewają do żelaznych kotłów, zawierających 70 — 100 p u dów i dystylują; dystylacya zawartości jed n e
go k o tła trw a 17— 20 godzin. Pierwszym produktem tego procesu je s t eter naftowy (benzyna), otrzym ujący się w ilości około 5 % ; następnie otrzym uje się do 15% naftowego spirytusu, poczem już przechodzi czysta naf
ta. Różne gatunki ropy d ają różne ilości nafty, od 10% do 80% . R o p a bakiuska przeciętnie daje jej około 3 6% , am erykań
ska do 75% . T u taj zato otrzym uje się do do 50% t. z. m azutu, czyli produktów z większym ciężarem właściwym od nafty i służących do fabrykacyi parafiny i różnych smarów, których produkcya bywa nieraz ko
rzystniejsza od nafty, wobec nizkich cen ostatniej. W A m eryce m azutu owego otrzy
m ują tylko 8 % - 1 0 % .
O trzym aną po dystylacyi n aftę tra k tu ją kwasem siarczanym , następnie wodanem so
du, poczem przem yw ają j ą wodą. K w as i alkalia pozbaw iają n aftę zanieczyszczają
cych j ą swą obecnością i zapachem związków tlenu i siarki. D la dokładnego zmieszania nafty z oczyszczającemi j ą substancyam i uży
w ają pomp pneum atycznych, albo też w ruch wirowy wprowadzonego ostrosłupa, opuszczo
nego do cieczy swym ściętym końcem i no
szącego nazwę „przyrządu odśrodkowego”.
Zastosowanie pierwszego z pomienionych produktów dystylacyi, poprzedzających naf
tę, powszechnie je s t znanem. D rugi, t. j.
spirytus naftowy, używanym bywa nieraz za
m iast terp entyn y do fabrykacyi lakierów;
Wchodzi też w użycie zam iast siarku węgla do wyciągania olejów z nasion roślinnych: je st on lepszym od siarku węgla, bo nie pozosta-
') M endelejew . N eftianaja prom yszlennost’
w Pensylw anii i na Kawkazie.
N r 45. W SZECHSWl.YT
wia śladów siarki, nie je st trucizną, nie m a przykrego zapachu i nie działa szkodliwie na robotników.
Odpadki procesu dystylacyi, te cięższe składniki ropy naftowej, dają, bardzo dobre sm ary, które, zaw ierając tylko węgiel i wo
dór, oczywiście, nie psują się, nie w ytw arzają [ kwasów i innych substancyj, szkodliwie dzia
łających na smarowane części maszyn i wo
zów.
P rzy dystylacyi tych resztek, czyli m azutu, n astępują procesy rozkładowe i powtórnie wydziela się benzyna i nafta (razem do 20% );
oprócz tego otrzym uje się 6 % —10% p a r a finy, k tó ra nieraz sam a się wydziela. O d
padków naftowych zaczynają coraz bardziej używać w charakterze m ateryału opałowego;
obecnie opalają niemi lokomotywy na wielu rossyjskich drogach żelaznych, p aro statk i na morzach C zarnem i K aspijskiem , na W ołdze i t. d. W ytw arzany z m azutu olej solarowy używanym bywa do opalania mieszkań i ko
minów kuchennych. Chociaż w ostatniem zastosowaniu tymczasem chrom a jeszcze stro
na techniczna, w każdym jed n ak razie ulep
szenie specyalnie urządzonych i do m ateryału przystosowanych pieców jest tylko kwestyą czasu i wkrótce go się można spodziewać.
H istorya przem ysłu naftowego na K a u k a zie bardzo niedawnych sięga czasów. Cho
ciaż już w r. 1821 państwo zwróciło uwagę n a to źródło dochodów i oddało ziemie pół
wyspu Apszerońskiego w dzierżawę osobom prywatnym , które eksploatowały je sposoba
mi pierwotnemi, kopiąc doły i wywożąc nie
znaczne ilości brudnej i zgęszczonej ropy, eksploatacyi ówczesnej jed n ak trudno dawać nazwę przemysłu. AV owym okresie czasu państwo otrzymywało z nafty 75 do 150 ty sięcy rs. rocznego dochodu, a produkcya roczna w ahała się w granicach od 200 do 500 tysięcy pudów.
Dopiero w końcu szóstego dziesięciolecia założono tu pierwszą rafineryą. M atery ału było bardzo mało, ceny były nadzwyczaj wy
sokie '), przeto nafta nie rozchodziła się po
') Cena p u d a ropy na miejscu dochodziła do 40 kop., gdy te ra z pud kosztuje 1 kop., a w m i
lionowych ilościach naw et 8/s kop.
odleglejszych rynkach. Główną przeszkodą był system dzierżawy placów: nikt nie chciał w kładać k ap itału do ziemi, korzystanie z któ rej było mu tylko na p arę la t zapewnione—
i przemysł bardzo powoli wykluwał się z pier
wotnego stadyum rozwoju.
W r. 1865 założono pierwszy otwór świ
drowy *) i w tymże roku produkcya wzrosła odrazu do miliona pudów. B yła to zorza lepszej przyszłości. W k rótce bowiem, w ro ku 1872, zniesiono dzierżawy i ogłoszono licytacyą. Sprzedano ziemi skarbowej odra
zu za 3 miliony rs. Produkcya wzrosła wtrójnasób; odrazu powstało do 100 rafineryj i do 25 otworów świdrowych, z których w je d nym uderzyła fontanna. Cena ropy odrazu znacznie spadła; wywołało to gorączkę w prze
myśle przetwórczym: rafinerye, korzystając z taniości m ateryału, wytworzyły wielkie ilości nafty—i wszystko to wywołało osta
teczny kryzys.
Zaczęto wówczas krzyczeć na ciężką akcy
zę, na kręp ujące taryfy i brak opieki pań stwowej. W P etersburgu utworzono specyal- ną komisyą, k tó ra dla zbadania spraw nafto
wych w ysłała dwu delegatów: jednego do B aku, a drugiego, prof. Mendelejewa, do Am eryki północnej.
I dotąd trw a ta ciężka walka, to pasowa
nie się przem ysłu bakińskiego. M a się rozu
mieć, postęp je st znaczny, technika znacznie ulepszona, rynki rozszerzone, ale zawsze nie może on zwalczyć konkurencyi, przez A m e
rykę wytwarzanej; niem a tu tego ducha prawdziwie przedsiębierczego, niem a tej umiejętności prowadzenia wielkich interesów;
A m eryka pomyślnie konkuruje tam , gdzie B aku mogłoby zająć rynek daleko łatw iej, tylko b rak umiejętności i niedbalstwo stoją tem u na przeszkodzie.
Przem ysł bakiński podtrzym uje się dzięki opiece skarbu, wszelkiego rodzaju udogodnie
niom taryfowym, pomocy kolei Zakaukaskiej, dorocznym zjazdom i syndykatom nafciarzy.
A Am erykę zwycięży on chyba wtedy dopie
ro, kiedy tam się wyczerpią zapasy nafty;
l) Pierw szy na myśl dobywania nafty drogą otworów świdrowych wpadł Bissel w ro k u 1856.
W r. 1 859 D rakę pierwszy wybudował w P en sy l
wanii wieżę w iertniczą i opuszczać zaczął ru ry do o+worów świdrowych.
712 W SZECH SW 1AT. N r 45.
wówczas swe niewyczerpane fontanny skieru
je na zachód, gdzie może ju ż tym czasem ...
elektryczność zajaśnieje w pełni...
E dw ard S tru m p f.
I teoryi analizy chemicznej.
O s t r ą c a n i u .
W iem y ju ż, że zadanie rozdzielenia ciał pomieszanych jest najprostsze, kiedy m iesza
nina sk ład a się z ciała stałego i cieczy. D la tego to usiłow ania analityka najczęściej by
w ają skierowane ku wytworzeniu takiego właśnie układu, a czynność strą c a n ia je s t je d n ą z najzwyklejszych czynności w chemii rozbiorowej.
O sad tworzy się wtedy, kiedy w m ieszani
nie roztworów spotykają się takie części składowe, k tó re m ogą w danych w arunkach wytworzyć nowe ciało trud no lub bardzo tr u dno rozpuszczalne. S trącenie przeto musi być poprzedzone przez stan przesycenia roztwo
ru, a po ukończonem strąceniu ciecz je s t n a
sycona ciałem, k tóre znalazło się w osadzie, czyli znajduje się w równowadze z tym o sta t
nim. W zasadzie strącenie nigdy nie może być calkow item , a rzeczą je s t an ality k a s ta rać się, ażeby część pozostająca w roztw orze była możliwie ja k n a j mniej sza.
1. Przesycenie. Roztw ór, zaw ierający w sobie więcej ciała stałego lub jeg o części składowych, aniżeli to odpow iada stanowi równowagi, nazywamy przesyconym w sto
sunku do owego ciała stałego. W ydzielenie ciała rozpuszczonego z podobnego roztw oru nie zaczyna się dopóty, dopóki w nim nie znajdzie się choćby niewielka ilość tegoż sa mego ciała w stanie stałym , a, ochraniając roztw ór przesycony od zetknięcia z zawar- tem w nim ciałem stałem , możemy w wielu razach przechować go nieokreślony przeciąg
') Porówn. W szechśw. z r. b., s tr. 459.
czasu i nie dostrzedz żadnego w nim osadu.
K iedy jed n ak zetknięcie wspomniane n a s tą pi, zaczyna się w tej chwili wydzielanie osa
du i trw a aź do chwili ustalenia się równo
wagi. Ponieważ je d n a k działanie odbywa się tylko n a powierzchni zetknięcia, p rzeto w pewnych razach, a mianowicie, kiedy po
wierzchnia ta je s t niewielka a m asa reakcyj
na zabezpieczona od wstrząśnień i wszelkiego ruchu, stan przesycenia może się utrzym y
wać jeszcze bardzo długo pomimo obecności ciała stałego w roztworze.
Lecz wydzielanie się osadu z roztworów przesyconych może się zacząć i w nieobecno
ści ciała stałego. W ydzielanie się następuje tem pewniej i tem łatw iej im większa istnie
je różnica pomiędzy stężeniem roztworu w danej chwili i stężeniem końcowem, odpo- w iadającem stanowi równowagi. W ydziela
nie się pierwszych śladów osadu może czę
stokroć być przyspieszone zapomocą silnego mieszania cieczy, w strząsania jej i wogóle — zapomocą żywego jej poruszania.
Przesycenie następuje w pewnych g ra n i
cach tem łatw iej im ciało stałe je s t bardziej rozpuszczalne. Doskonałym tego przykła
dem są siarczany barytu, stron tu i wapnia:
kiedy bowiem osad pierwszej z tych soli two
rzy się praw ie w okamgnieniu naw et w b a r dzo rozcieńczonych roztw orach, to dla utwo
rzenia się osadu siarczanu stro n tu trzeba już czasu dającego się mierzyć, a gips może się utrzym ywać w słabo przesyconym roztw orze przez całe tygodnie, a naw et miesiące. N ie
podobna jed n ak zaprzeczyć ważnego wpły
wu samej n atu ry ciał różnych, k tó ra sp ra
wia, że jed n e związki szczególniej łatw o, [ inne zaś—szczególnie trudno podlegają zja-
J wisku przesycania roztworów.
Najdzielniejszym środkiem wyprowadzenia
| ciała stałego ze stan u przesycenia je s t nale-
! źyte zetknięcie roztw oru z tem że samem
; ciałem stałem . Szczególniej odpowiednie : w tym razie je st długotrw ałe mieszanie roz
tworu z pierw szą wytworzoną w nim ilością
| osadu. P o za tem strącenie się ciała stałego
| z roztw oru przesyconego je s t zjawiskiem zależnem od czasu i posiada wszelkie cechyr
! zjawisk podobnych.
2. Iloczyn rozpuszczalności. Osady, j a kie otrzym ujem y w rozbiorach chemicznych,
| w rzadkich tylko razach są ciałami rozpusz-
N r 45. W SZEC H SW iA T. 713 czalnemi bez zmiany. S ą one zazwyczaj
elektrolitam i, a ich roztwory zaw ierają w so
bie przeważnie iony związków obok małej tylko ilości soli nierozłożonej. Ponieważ w przypadkach, o których mówimy, idzie zawsze o ciała bardzo trudno rozpuszczalne, roztw ory przeto z wielkiem prawdopodo
bieństwem uważać możemy za dysocyowane zupełnie.
Zadanie analityka polega na możliwie cał
ko witem wydzieleniu osadu z roztworu, musi więc ten ostatni przygotować w taki sposób, } żeby osad w nim był jak n aj tru d n i ej rozpusz- j czalny. Jeż eli ciało, z którem mamy do czynienia, je s t rozpuszczalnem bez zmiany czyli obojętnem , to najlepszym środkiem zm niejszenia rozpuszczalności je s t obniżenie tem peratury. W razie przeciwnym możemy posłużyć się dodaniem do roztworu ciał obcych, zmniejszających rozpuszczalność tej m ateryi, o k tó rą nam chodzi. T ak np. różne ciała organiczne wydzielają się z roztworu w eterze za dodaniem ligroiny, ta k samo wo
da osadza żywice, rozpuszczone w alkoholu.
W przypadku, kiedy osad je s t elektrolitem , jedynym prawdziwie skutecznym sposobem zmniejszenia jego rozpuszczalności je s t doda
nie do roztw oru innego elektrolitu, posiada
jącego jeden z ionów wspólny z osadem.
W nasyconym bowiem roztworze wodnym elektrolitu panu je skomplikowany stan rów
nowagi. Przedew szystkiem ciało stałe znaj
duje się w równowadze z tą jego niedysocyo- waną częścią, k tóra przeszła do roztw oru, powtóre zaś ta rozpuszczona część niedyso- cyowana znajduje się w równowadze z częścią dysocyowaną czyli z ionami. Pierw sza ta równowaga rządzi się prawem proporcyonal- ności stężeń, a ponieważ tu taj z jednej stro ny mamy ciało, którego stężenie jest n ie zmienne, przeto stężenie części niedysocyo- wanej, znajdującej się w roztworze musi posiadać wartość ściśle określoną.— Jeżeli weźmiemy najprostszy przypadek drugiego u kładu równoważnego, w którym iony są jednowartościowe, to oznaczając ich stężenia przez a i b, stężenie zaś części niedysocyowa- nej przez c, mieć będziemy równanie
ab — kc,
zgodnie z tem , co poznaliśmy już dawniej (W szechśw. z r. b., str. 428).
Ponieważ c, ja k widzieliśmy, jest ilością i stałą dla danej tem peratury, stałem więc j być musi i kc, a także i ab. Równowaga za
tem pomiędzy osadem a zebraną n ad nim
| cieczą następuje wtedy, kiedy iloczyn ze stę
żeń dwu ionów, n a jak ie osad się rozpada^
m a pewną wartość określoną. Iloczyn po
wyższy dla skrócenia będziemy odtąd nazy
wali iloczynem rozpuszczalności.
Jeżeli elektrolit składa się z ionów wielo- wartościowych i posiada skład np. A„, B„, to iloczyn rozpuszczalności przybiera postać:
bn = const.
„Ilekroć iloczyn rozpuszczalności pew
nego ciała stałego zostanie przekroczo
ny, tworzy się roztw ór przesycony względem owego c iała”. „Ilekroć roztw ór zaw iera w sobie mniej ciała stałego, aniżeli wyma
ga iloczyn rozpuszczalności danego ciała, może się ono jeszcze w dalszym ciągu i o z-
puszczać w owym roztw orze”. Te dwa proste praw idła streszczają w sobie całą teoryą strącania, a wszystkie zjawiska, zarówno zmniejszenia rozpuszczalności, ja k również t. z. anorm alnego jej zwiększenia, n a zasa
dzie tych praw ideł m ogą być objaśnione, a nawet przewidziane.
Chcąc na podstawie praw ideł powyższych osądzić, czy strącanie danego ciała je s t zu
pełne, pam iętajm y, że zadanie analityka po
lega zazwyczaj na wydzieleniu pewnego ionu.
T ak np. osad siarczanu bary tu wytwarzamy albo w celu określenia zaw artych w badanej substancyi ionów kwasu siarczanego, S 0 4", albo też ionów barytowych, B a -, i dlatego w pierwszym razie wywołujemy osad przez dolanie roztworu soli barytow ej, w drugim zaś—przez dolanie roztw oru jakiegoś siar
czanu rozpuszczalnego. W yobraźm y sobie, że mamy przed sobą zadanie pierwszego z tych dwu rodzajów. Dolewamy soli b ary towej w ilości dokładnie równoważnej tej ilości S 0 4", ja k a znajduje się w roztworze:
pewna część ionów S 0 4", a mianowicie tak a, jakiej trzeb a do wytworzenia iloczynu roz
puszczalności ze znajdującem i się w roztwo
rze ionami B a", pozostaje w stanie wolnym.
Dolewając jeszcze trochę roztw oru barytow e
go, zwiększamy odpowiedni czynnik iloczynu, drugi więc czynnik musi stać się m niejszjm i strąca się znowu pewna ilość siarczanu Ła-
7 1 4 W SZEC H SW1A T . JS’ r 4 5.
rytu. P rzez dalsze dolewanie soli barytow ej wywołujemy dalsze jeszcze strącan ie się osa
du siarczanu barytu, jednakże ilość wolnych ionów S 0 4" nigdy nie może być doprow adzo
na do zera, albowiem stężenia ionów b a ry to wych nie możemy doprowadzić do wartości nieskończenie w ielkiej.
W powyższem znajdujem y objaśnienie zna
nej oddaw na zasady, że strącanie zawsze do
konywane być winno zapomocą nadm ia
ru odczynnika strącającego. Jednocześnie wszakże z tego samego wypływa, że n adm iar ów powinien być tem większy, im osad je st łatw iej rozpuszczalny. A żeby bowiem s t ę żenie ionu, który m a przejść do osadu, zmniejszyć się mogło n razy, należy w m ie
szaninie wytworzyć ilość drugiego ionu n razy większą.
N iepodobna tu jed n ak pom inąć uwagi, że w większej części zadań analitycznych wy
starczają niezbyt wielkie nadm iary odczyn
ników strącających. W szakże chem ia roz
biorowa uznaje za odpowiedni do swoich ce
lów tak i tylko osad, który wogóle je s t ju ż sam przez się ja k n a jtru d n ie j rozpuszczal
nym.
To wszystko, co powiedziano z racyi osa
dów, zachowuje moc obowiązującą i wzglę
dem przemywania. Jeż eli osad je s t wyraź
nie rozpuszczalny w wodzie czystej, to można uniknąć straty , przem yw ając go roztw orem , zaw ierającym w sobie jeden z jego ionów.
T ak np. siarczan ołowiu należy przem ywać rozcieńczonym kwasem siarczanym , a ch ro mian rtę c i—roztworem azotanu rtęci. Z po
wodów, łatwych do zrozum ienia, jako roztwo
ry do przem ywania najodpow iedniejsze są rozcieńczone roztwory odczynników strą c a jących. M uszą one jed n ak być dobrane w taki sposób, żeby nie wywierały żadnego wpływu, albo przynajm niej—żeby wywierały wpływ jak n aj mniejszy na utworzony osad podczas dalszego jeg o p rzerabiania.
(Dok. nast.J.
Zn.
SPR A W O ZD A N IA .
W yk ła d chem ii ogólnej, część I, C hem ia n ie org aniczna, przez d ra E rn esta Bandrowskiego.
W yd. 2. K raków , 1895. 8°, str. 335, rys.
59. Cena 2 złr.
Rzadkie a bardzo miłe zdarzenie zanotować nam wypada: książka naukowa, ścisła, system a
tyczna, w ciągu la t czterech doczekała się d ru giego wydania. A ja k i to pożądany wypadek dla książki podobnej owo drugie wydanie! Je st ono, ja k zapew nia stronica tytułowa, „ponownie opracowane i uzupełnione” , a w rzeczywistości, ja k przekonyw a bliższe rozejrzenie się w treści, je s t praw ie nową książką, w k tórej z pierwotnego wydania niewiele więcej pozostało nad układ ma- te ry i i sposób traktow ania przedm iotu. W szcze
gółach wszystko, co w pierw szem wydaniu pozo
stawiać mogło jakiekolw iek wątpliwości, co przez pośpiech łub z innych przyczyn było mniej do
kładnie podane, uległo w yjaśnieniu, sprostow aniu i uzupełnieniu. Ju ż sam a objętość książki, p r a wie o 100 stronic w iększa w drugiem , aniżeli w pierwszem wydaniu, wskazuje, ja k wiele autor włożył tu ta j nowej pracy i starania.
P an B androw ski je s t świetnym i pilnym bada- ozem w bardzo specyalnych i bardzo tru d nycli działach swojej nauki, je s t też doskonałym p ro fesorem uniw ersyteckim i przewodnikiem p r a cowni, wysoko cenionym przez m łodzież, uczącą i się pod jego kierunkiem . To wszystko uwalnia spraw ozdaw cę od szczegółowego rozpatryw ania I treści jego dzieła. Błędów faktycznych szukać
! byłoby nadarem nie, au to r nie może nie panować nad swoim m ateryałem , a wprawy i umiejętności w ykładu gdzież szukać wreszcie, je że li nie u w y
traw nego, doświadczonego nauczyciela.
Chciałbym je d n ak w krótkich w yrazach do
tknąć układu podręcznika. W iadomo, że w książ
kach elem entarnych, a naw et w obszerniej
szych wykładach chemii, spraw a to niemałej wagi. W piśm ie naszem przed dwoma mniej więcej laty był zam ieszczony odczyt L otaryusza M eyera, wygłoszony przed Towarzystwem che- micznem w Berlinie, którego treścią była właśnie zajm ująca nas tu kw estya. Znakom ity tw órca system u naturalnego pierw iastków opowiedział w odczycie owym szereg trudności, z jakiem i walczyć m usiał, pragnąc zastosować ten system I w swoich lekcyach i wspomniał o licznych pró
bach, które przerobić m u wypadło, zanim do
szedł do porządku, zadaw alniającego—jego zda
niem — wymagania. P an Bandrow ski również op arł swój w ykład na system ie naturalnym pier-
! wiastków, nie poszedł je d n a k za wskazówkami i M eyera, ja k również nie był naśladow cą drugie- I go głównego rzecznika tego system u, Mende-
N r 45. W S Z E C H S W I A I . Iejewa. T rzym ając się wiernie i bezwględnie
p orządku, wskazanego przez tablicę układu n a tu ralnego pierw iastków , au to r nasz, według niego przekonania, znacznie u tru d n ił zadanie zarówno nauczyciela ja k i ucznia. Początkow e bowiem w prowadzenie um ysłu na drogę właściwych ro z u mowań i poglądów w chemii je s t bardzo trudne, trudniejsze może niż w innych naukach. D late
go, sądzę, należałoby pierw sze tej nauki p o d sta
wy objaśniać na m ateryale o ile m ożna n ajd o stę p niejszym, unikać we wstępie ciał nieznanych, własności trudnych do postrzegania i, wogóle, wszelkiemi sposobami starać się o bardzo ustop- niowane przechodzenie od rzeczy znanych do nieznanych. A utor W ykładu chemii ogólnej p o szedł za przykładem większości współczesnych autorów podręczników chemii w tym względzie, że, niepoświęcając oddzielnego rozdziału na za
sady ogólne, po bardzo krótkim , kilkanaście stronic zajm ującym wstępie, w którym są objaś
nione najbardziej niezbędne pojęcia i wyrazy, od razu przechodzi do szczegółowego opisu p ie r
wiastków i związków chemicznych, a z p r a wami cliemicznemi zapoznaje czytelnika lub i ucznia stopniowo, w m iarę nagrom adzenia się odpowiednich faktów . Lecz tutaj w ystępuje pewna nierówność: kiedy praw o „stałosci”
stosunków wagowych je s t przytoczone ju ż na 9 stronicy, a przejście od objętości do cięża
rów na 43, to praw o „w ielokrotności” stosunków na wagę spotykam y dopiero na str. 87, wypowie
dziane w sposób dość oderwany i zbyt luźnie z dwoma pierwszemi zgodzone. A dalej, ścisła konselcwencya zm usza p. Bandrowskiego do wprow adzenia tlenku chrom u ja k o pierwszej z a sady, a ałunu chromowego ja k o pierwszej soli, z k tó rą zapoznaje się uczeń początkujący. Zdaje mi się, że co do tego punktu, doskonalą drogę w skazał M endelejew , u którego pierw szą spoty
kaną solą je s t sól kuchenna, pierw szą zasad ą—
wapno i t. p. T ak samo niedogodnem dla uczą
cego wydaje mi się umieszczanie takich w iado
mości, ja k np. o pow ietrzu i o paleniu się ju ż pod koniec książki, gdyż w całym wykładzie po
przednim niepodobna się obejsc bez częstych wzm ianek o tych rzeczach. Przytaczam tylko dla p rzykładu szczegóły powyższe; sądzę wogóle, że system naturalny, wzięty dosłownie, nie pozw ala jeszcze dzisiaj ułożyć podręcznika wolnego od zarzutów ze strony pedagogicznej. Należy go um iejętnie przykroić, przystosować do wymagań szkolnych, co tem je s t trudniejsze, że niema do
tychczas, nawet w lite ra tu rz e powszechnej, odpo
wiednich wzorów.
Na tej jednej uwadze kończą się jednak nasze pretensye do au to ra W ykładu chemii ogólnej.
P oza tem przyznać należy, że obdarzył nas k sią ż
k ą dobrą i pożyteczną, jak iej brak dawał się uczuwać oddawna w bardzo przykry sposób.
K siążka.ta, jakkolw iek przeznaczona do użytku szkolnego, może je d n ak z korzyścią byc czytana i przez samouków, zw łaszcza takich, którym
skądinąd ju ż nieobce są początki chemii. W ybór i doskonały opis doświadczeń, w połączeniu z do- brem i i’ysunkami przyrządów , spraw iają, że książ
k a p. Bandrowskiego powinna stać się przewód - nikiem dla nauczycieli.
A utor W ykładu chemii ogólnej nie je s t świet
nym stylistą, ale pisze łatwo i zrozum iałe, ję z y kiem poprawnym, w którym gdzieniegdzie tylko razi ja k iś germanizm (np. użycie orzeczenia przed podmiotem), lub galicyanizm (np. „a to ” w z n a czeniu „mianowicie” i k ilka innych). Z darzają się też, choć nieliczne, nieszczęśliwe spolszczenia („trzym adełko” , niektóre nazwy m inerałów ).—
W ydanie książki piękne, dru k i papier bardzo dobry, rysunki starannie odbite.
Zn.
Die P rim arelem en te, przez H enryka S. Car- h artta; opracował według wyd. am erykańskiego Paweł Schoop. 1895. Rys. 68, str. 240.
Książeczkę niniejszą można śmiało polecić wszystkim, którzy pragną poznać zasadę stosu W olty i główne jego odmiany. U kład je s t b a r
dzo udatny i całkowicie oparty na najnowszych zdobyczach elektrochem ii, na badaniach Clausiu- sa. Lodgea, O stwalda i wielu innych uczonych.
A utor od najprostszego stosu o jednym elek tro licie i dwu me alach przechodzi słopniowo do typów bardziej złożonych, baczną uwagę zw raca na polaryzacyą i środki, prowadzące do je j u su nięcia. Idą więc szeregi typów według depola- ryzatorów —kwasów, soli, gazów, tlenków i chlor
ków metali: najpierw stosy o stołem działaniu, potem o przeryw anem . A utor zastanaw ia się pokrótce nad stosam i suchemi, k fóre zre sztą w i
dać nie w zbudzają w nim wielkiego zaufania, zato z pewnem zamiłowaniem tra k tu je rozdział 0 nowoczesnych stosach, dążących do bezpośred
niej przem iany energii spalenia węgla w energią elektryczną. Stosy normalne, ich zasada i z a stosowania stanow ią bardzo ciekawy i ważny rozdział książki. Nareszcie w ykład sposobów 1 metod, przyjętych w nauce do badania i m ierze
nia bateryj technicznych, uwagi, dotyczące ro z m a ity c h sposobów łączenia i dane oraz wzory teoretyczne, pozw alające obliczyć siłę elektro- w zbudzającą stosu na zasadzie term icznych własności części składowych, zam ykają pożytecz
na tę książeczkę.
S. St.
KRONIKA NAUKOWA.
— 0 m agnetyzm ie planet. Ponieważ ziem ia nie zajm uje w układzie słonecznym stanow iska wyjątkowego, ulegając w ogólności tym że p ra
716 W SZEC H S W IA T. N r 45.
wom, co inne planety, można więc wnosć, że i m agnetyzm nie je s t je j wyłącznym przyw ilejem , ale że posiadają go także inne p lanety w większej lub mniejszej w ierze, dom ysł zaś ten potw ierdzić można oczywiście badaniem , czy planety w yw ierają wpływ jakiśkolw iek na m agnetyzm ziem ski. P o szukiwaniem tern z a ją ł się p. E . L ey st w ten sp o sób, że zboczenia m agnetyczne, zano+owrane m e
todą fotograficzną w obserw atoryum petersb u r- skiem, zestaw ił z głównemi epokam i obiegu sy- nodycznego każdej zosobna planety. Z porów nania tego okazało się, że rzeczywiście stano
wisko p lanet wywiera wpływ wyraźny na m agne
tyzm ziemski, zd radzający się w biegu linij przez m agnetograf nakreślonych. M agnetyzm działa silniej daleko na dzienną zmienność zboczenia m agnetycznego, aniżeli na bezw zględną jego w ar
tość średnią; największem wszakże zbliżeniem swem do ziem i wszystkie planety, prócz M erku
rego, pow iększają bezw zględną w artość średnie
go zboczenia zachodniego. Rzecz ja s n a , że b a dania te nie ro zstrz y g ają jeszcze stanow czo kwe
styi m agnetyzm u plan et, ale autorow i należy się uznanie, że w7ykazał m etodę, k tó ra doprow adzić m oże do je j rozw iązania.
s.
K .— M g ła w ic a w gw iazdozb iorze N iedźw iadka.
P . B arn ard zdołał otrzym ać fotografią rozległej mgławicy w gw iazdozbiorze N iedźw iadka, w po
bliżu gwiazdy pierwszej wielkości A ntares. F o tografia przedstaw ia pewne .szczegóły ciekawe.
W tejże konstelacyi, w edług obserwacyj tegoż astronom a, niektóre gwiazdy otoczone są utw o
ra m i mgławicowemi.
T . B .
— B adania chem iczne m eteo rytó w . O dkry
cie dyam entu przezroczystego w aerolicie z Ca- uon-Diablo skłoniło p. M oissana do zbadania kilku innych aerolitów m etalicznych czyli holosydery- tów, to je s t m eteorytów utw orzonych w yłącznie z m asy żelazisfej i niezaw ierających zgoła mate- ryałów skalistych. W iadom o, że aero lity tej k a - tegoryi są bardzo nieliczne, z okazów w szakże, jak iem i rozporządzał, wnosi p. M oissan, że w nie
k tó ry ch aerolitach żelazistycli czyli holosydery- tach węgiel zgoła nie w ystępuje; w innyeh napo
tykam y bądź węgiel amorficzny, bądź też m iesza
ninę węgla amorficznego z grafitem , a wreszcie w jednym tylko z dotychczas znanych m eteory
tów, to je s t wspom nianym aerolicie z Canon- Diablo, zn a jd u ją się połączone trz y odmiany węgla— dyam ent czarny i przezroczysty, grafit i węgiel amorficzny.
s.
K .— T e m p e ra tu ra w ęg li w łuku elektrycznym i te m p e ra tu ra sło ń ca. Niedaw ne badania prof.
Violle (Wszechśw. z r. 1 8 9 4 , str. 74) wykazały, że tein p eratu ra węgla dodatniego w św ietle łuko-
| wem je s t sta ła i odpowiada tem peraturze w rz e
nia węgla. D la oznaczenia tej tem peratury opuszczał Violle rozżarzone do białości odłamki w ęgla dodatniego do kalorym etru, a z oddanej, przez nie ilości ciepła tem p eratu rę obliczał; do
świadczenia pierwotne wydały 3 5 0 0 u, z później
szej zaś pracy wypływa, że tem peratui-a wrzenia węgla wynosi 3 600°. Obecnie do zm ierzenia tem p eratu ry węgli w łu k u elektrycznym zastoso
wali pp. W ilson i G ray metodę inną, polegającą na użyciu radyom ikrom etru, otoczonego osłoną:
z jednej strony, przez otw ór oznaczonej wielkości, padały na radyom etr prom ienie badane, gdy z d ru giej strony, przez inny otwór, dochodziły p ro mienie wstęgi platynow ej, rozgrzanej przez prąd elektryczny do oznaczonej tem p eratu ry . W iel
kość drugiego tego otw oru zm ieniano dopóty, dopóki ruch radyom etru nie został sprowadzony do zera, a wtedy nieznane ciepło po jednej stro
nie, wyrównywało ciepłu znanem u, przybyw ające
mu ze strony drugiej. Z pom iarów swych wno
szą autorow ie, że te m p eratu ra najgorętszej części węgla dodatniego wynosi 3 600° tem peratury bezwzględnej, czyli około 3 300° 0 . T em peratu
ry św iatła łukowego pomiędzy obu węglami sta nowczo określić nie można; odchylenie radyom i
krom etru, wywołane przez gazy łuku elektrycz
nego, wynosiło około 1 lub 2 odsetek odchylenia, ja k ie sprow adzała najgorętsza część bieguna.
T ejże m etody używali poprzednio ciż sami au ‘orowie do oznaczenia tem p eratu ry słońca (W szechśw ., r. 1894, s tr. 671); z doświadczeń, ja k ie obecnie przeprow adzili nad wysyłaniem ciepła przez platynę rozżarzoną, sądzą, że otrzy m ana poprzednio przez nich liczba je s t nieco za- m ala i że praw dopodobnie tem p eratu ra słońca nie odstępuje znacznie od 8 000° C. Szczegółowe spraw ozdanie swych badań ogłosili au t jrowie w „Proceedings o f th e Royal Society” .
S. K .
— Zab ezp ie czen ie przyrządów m ierniczych.
D -r F rohlich na jednem ż ostatnich posiedzeń berlińskiego tow arzystw a elektrotechnicznego z a kom unikow ał następujące ciekawe obserwacye, Kiedy Siemens i H alske rozpoczęli budowy tra m w aju elektrycznego z B erlina do C harlottenbur- ga, prof. K ohlrausch, prezydent instytu*u fizycz- no-technicznego, w yraził i uzasadnił w arunki, na ja k ich możliwem będzie zaprow adzenie p o wyższej kom unikacyi bez w yrządzenia in sty tu to wi szkód, polegających na tem, że um ieszczo
ne w instytucie tym nadzwyczaj czule instrum en
ty miernicze podlegać będą wpływom p rąd u , pow racającego przez szyny i ziemię do stacyi m aszyn dynam o-elektrycznych. F irm a Siemens i H alske podjęła się zadośćuczynić powyższym słusznym żądaniom , zastrzegając sobie je d n ak ż e ewentualne zm iany. Otóż d-r F rohlich, jeden z głównych inżynierów wyż wspomnianej fabry
ki, tw ierdzi stanowczo, że znalezionem i zostały środki, usuw ające szkodliwy wpływ na in stru
N r 4 5 . WSZECHSW1AT. 7 1 7 m enty prądów powrotnych, użytych do pędzenia 1
tram w ajów . Skutkiem badań, ja k ie pi'zedsię- wzięto w fabryce Siemensa i H alskego, okazało się, że prądy pow rotne nie płyną przez ziemię w zupełnie dowolnych kierunkach, lecz skierowu
j ą się ku maszynom według ściśle określić się dających krzywych. B adania przeprowadzono jiierwołnie z wielkiemi względnie modelami tram w ajów w laboratoryum fabrycznem, a n a
stępnie pow tórzono je w D reźnie z siecią kolei elektrycznej. W ten sposób jesteśm y w możno
ści dla każdego poszczególnego wypadku wyzna
czyć; krzywe owe dla biegu prądów w ziemi.
U kładając następnie według tych krzywych p rze
wodniki lepsze, niźli ziemia, zm uszamy prądy do pow rotu do maszyn po tychże przewodnikach.
W praktyce daje się to w następujący sposób uskutecznić. Od szyn tram wajow ych, po których p rą d z elektrom otorów do ziemi się dostaje, p ro wadzimy odgałęzienia m etaliczne według określo
nych pierw otnie krzywych; następnie zaś domy, k tó re szczególniej uchronić należy od zgubnego wpływu prądów pow rotnych, otaczam y, s'osując się również do kierunku krzywych, całą siecią dobrych przewodników. Przew odniki te łączy- my w jed en kabel i dołączam y do odgałęzień szynowych.— Oto m etoda w ogólnych zarysach, j a k ą w praktyce d-r Fróhlicli zastosować ma za
m iar. N aturalnym biegiem rzeczy ju ż obecnie technika udzieliła niejednej wskazówki p ra k ‘ycz- nej w celu otrzym ania bardziej dokładnych r e zultatów . Koszty założenia całego tego urzą- dzonia są niewielkie. Jednakże wymaga ono ciągłego nadzoru, gdyż zależnie od pory roku lub stanu pogody w arunki przepływ u prądów zm ie
n ia ją się. W prowadzenie w obwód owej sieci pomocniczych przewodników, odpowiednich opor
ników regulacyjnych, umożliwia dokładne k ontro
lowanie. D -r F róhlich żywi nadzieję usunięcia p rzy p o m o c y tej nowej metody wszelkich m ożli
wych wpływów szkodliwych na czułe bardzo in strum enty m iernicze, p racu jące w obwodzie działania prądów powrotnych, przypuszczając je d y n ie, że 2 — 5°/0 wpływów owych zawsze je s z
cze nie da się pokonać.
(Techn. Rund.).
F. F.
— Lam pa łu ko w a bez w ę g li. D r L. Arons zbudował nową lam pę łukow ą, k łórą nazwał r tę ciową, a w której świecenie wywołanem zostaje W następujący sposób: w próżni pomiędzy dwo
m a słupkam i rtęc i tw orzy się po puszczeniu p rą d u skutkiem parow ania tejże w kierunku od bie
guna ujemnego ku dodatniem u rozciągnięty łuk świetlny. P a ra rtęciow a sk rap la się u bieguna dodatniego. Cała praw ie lam pa zbudowana je st ze szkła. R u ra szklana o średnicy 15 mm wy
gięta je s t w form ie odwróconej litery U; w obu- dwu kolanach ru ry , w dolnych ich częściach są wlutowane d ru ty platynow e na 1 mm grube. Przez
odpowiedni lejek, stanowiący odgałęzienie zagię
tej ru ry w najwyższym je j punkcie, w prowadza
my w obadwa kolana rtęć do */4 ich wysokości;
następnie łączymy lam pę lejkow atą je j częścią z pompą, wypompowujemy pow ietrze, zalutowu- jem y otwór i oddzielamy ap a rat nasz od pompy.
Obadwa kolana lam py otoczone są kulam i szklą- nemi, zaopatrzonem i w rurkow ate odgałęzienia.
Końce drutów platynowych wchodzą w kule te, do których również nalewamy rtęci. Przez ru rk i znów w kulach wprowadzamy d ru ty od maszyny dynam oelektrycznej. Napięcie p rądu, po'rzebne- go do wywołania efektu św ie'lnego, wynosić musi minimalnie 80 wolt; siła p rądu zmieniać się może od 2 —15 amperów. Aby zapalić lampę, należy uprzednio p rzy pomocy nachylenia obadwa słup
ki rtęci w zetknięcie wprowadzić. Po zaświece
niu zauważamy w całej wygiętej części lam py zielonkawo białe świa*ło, doskonale spokojne i równomierne; jedynie w pobliżu powierzchni rtęci, gdzie p a ra się w ytwarza, widać lekkie m i
gotanie światła. Ponieważ rtę ć po pewnym cza
sie przeparow uje z jednego kolana lampy do d ru giego, należy zmieniać po upływie paru godzin w artości biegunów. D-r Arons zaleca lampę tę do pomiarów optycznych; daje ona nadzwyczaj silne światło o określonej ściśle barwie.
(Zeit. f. Beleucht.).
F. F.
— W p ły w w ia tru na p rzypływ y m orskie. Na ostatnim kongresie Stowarzyszenia naukowego brytańskiego p. W heeler przedstaw ił rez u ltaty kilkole‘nicli swych dostrzeżeń, prowadzonych w porcie Bostońskim, a mających na celu zba
danie wpływu w ia tro w i ciśnienia atm osferyczne
go na wielkość przypływów morskich. Z do
strzeżeń tych wypływa, że zmienność ciśnienia atmosferycznego na stan przypływów nie oddzia
ływa; możnaby się spodziewać, że znacznemu
j ciśnieniu barom etrycznem u odpowiadać winnyby i przypływy m niejsze i nawzajem; natom iast wszak- 1 że często przy wysokim stanie barom etru w ystę
pują przypływ y silne, z nizkim zaś jego stanem również często schodzą się przypływy słabe. Co do wpływu w iatru rzecz się m a przeciwnie; prócz rzadkich wyjątków, ilekroć w iatr wieje w kie
runku posuw ania się fali przypływ u, wysokość przypływ u tego wzdłuż całego wybrzeża je s t znaczniejsza nad wielkość średnią, gdy zaś, przy przeciwnym kierunku w iatru przypływ y u legają obniżeniu.
Z liczb przez siebie zebranych wnioskuje au*or, że przy sile w iatru 3, według skali B eau
forta, wysokość przypływu wzmaga się o ' / 2ł, p rzy sile od 4 do 6 zmiana ta wynosi */12, przy burzach, ujawniających się siłą w iatru 7 lub 8, dochoĄzi do '/ 8, a dosięgać może nawet ‘/o wyso
kości przypływ u przy burzach gw ałfownych.