• Nie Znaleziono Wyników

MOWflna pogrzebie ś. p. Karola Jurkiewicza, wypowie­dziana przez Bronisława Znatowicza.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "MOWflna pogrzebie ś. p. Karola Jurkiewicza, wypowie­dziana przez Bronisława Znatowicza."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

* Ł ^ ' cr

f j f f

Nb 12 (I346)- W arszaw a, dnia 21 m arca 1908 r. Tom XXVII

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JsTs. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

T Y G O D N I K P O P U L U f l N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D NI C Z Y lYI

PR EN UM ER ATA „WSZECHŚWIATA**.

W W arszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, pólr. rb. 5.

PRENUM EROW AĆ M O ŻN A:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystkich księ­

garniach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szechśw iata" przyjmuje ze spraw am i redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

M O W f l

na pogrzebie ś. p. Karola Jurkiewicza, wypowie­

dziana przez Bronisława Znatowicza.

B y w ają pożegnania nad wszelki w yraz bolesne. K ied y łono ziemi otwiera się, by przyjąć szczątki człowieka, który swój żyw ot cały, od lat zarania aż do staro­

ści sędziwej, oddał w ofierze pracy dla kraju potrzebnej i drogocennej a przez siebie ukochanej; kiedy, stojąc nad tą smutną czeluścią, pytać musimy „któż nam zastąpi, o ziemio, tych, których ty zabierasz tak nielitościw ie"?; wtedy żal po stracie drogiego przewodnika łączy się z obawą o dalsze losy tej pracy. T a ­ kie w łaśnie uczucia podnoszą głos w na­

szych sercach, ilekroć żegnać się musi­

my z przedstawicielam i tego dawnego grona nauczycieli, którzy w zawodzie swoim widzieli nietylko upraw ę rozumów, ale także—przedew szystkiem może—ho­

dowlę serc i charakterów.

S. p. K arol Jurkiew icz wcześnie roz­

począł sw ą pracę. Obdarzony zdolno­

ściami niezwykłem i, bystrością umysłu

niepowszednią a obok tego wydatnym talentem pedagogicznym, pracow ity na podziw i sumienny aż do pedanteryi, zaledwie kresu lat młodzieńczych do­

biegłszy, w 22 roku życia zostaje nau­

czycielem jedynego praw ie podówczas (w 1842 r.) zakładu naukowego w K ró ­ lestwie, w którym nauki ścisłe i przyrod­

nicze w edług programu urzędowego ist­

niały, a skutkiem szczęśliwego doboru nauczycieli—kw itły i piękne przynosiły owoce. To sław ne i dotąd z tak gorą­

cą m iłością przez swoich w ychowańców wspominane Gimnazyum Realne w rze­

czy wistem rozwinięciu swej działalności przeszło daleko poza ram y średniego za*

kładu naukowego. W tym smutnym o- kresie czasu, kiedy drobne ułamki nau­

kowości polskiej nie m iały u nas żadnej urzędowej ostoi, Gimnazyum Realne ra- zem z Instytutem Rolniczo-Leśnym w Ma- rymoncie było jedynem schronieniem nauk przyrodniczych. W obu tych szko­

łach Jurkiew icz z pożytkiem dla młodzie­

ży a sław ą dla siebie uczył nauk tech­

nicznych. W ielu z pośród je g o uczniów, którzy w późniejszym rozwoju przem y­

słow ym i ekonomicznym kraju najw yd a­

tniejsze zajęli stanowiska, na tej jedynej szkole poprzestać było zmuszonych.

(2)

178 , W S Z E C H S W IA T A le pełnemu zapału pedagogowi nie

wystarczała praca na katedrze. G rom a­

dził nadto spory zastęp młodzieży w p ry­

watnym zakładzie naukowym , którego był kierownikiem , a tu już nie kończyło się na w ykładzie prawd naukow ych. T u naucżyciel staw ał się zarazem troskliw ym ojcem i rozumnym starszym bratem, tu nietylko wiedza, ale i zdrowie moralne i fizyczne w ychow ańców staw ało się przedmiotem pieczołowitości przew od­

nika.

A poza rozległem! obowiązkami nau- czycielskiem i Jurkiew icz um iał znaleźć czas i siły na pracę piśmienniczą. O gro­

mne wykształcenie, erudycya niezw ykła i łatw ość w ładania piórem u czyniły z niego pierw szorzędną siłę w naszej li­

teraturze przyrodniczej. Nie było w y d a­

w nictw a poważniejszego przez lat kilka dziesiątków, któreby nie korzystało ze św ietnego w spółpracow nictw a Ju rk ie w i­

cza. N ie było praw ie działu nauk przy­

rodniczych, w którym by on nie zabierał głosu, czy to w artykułach krótszych, rozproszonych po tygodnikach, m iesięcz­

nikach i encj^klopedyach, czy też w od­

dzielnie w ydaw anych książkach. Niespo- sób zbierać niezliczonych tytułów , a je ­ szcze bardziej—niepodobna nużyć u w a­

gi smutnych uczestników tego żałosnego obrzędu, ale również pominąć niemożna jednej przynajmniej książki, która w pi­

śmiennictwie naszem pozostaw iła ślad długotrw ały i kilku pokoleniom uczących się służyła za przewodnika. M ówię w tej chwili o K u rsie chemii, przetłum a­

czonym ze znakomitego autora francus­

kiego, Cahoursa. K siążka ta przynosiła nam przedewszystkiem pierwszj? św ieży pow iew szybko na Zachodzie rozw ijają­

cej się nauki a obok tego b y ła źródłem polskiego języka specyalnego chemii i na czas długi języka tego kodeksem.

R ok 1862, który K rólestw u przyniósł reformę szkolną W ielopolskiego i, po 32 latach, w skrzeszał uniw ersytet polski w W arszaw ie, Ju rkiew icza obdarzył kate­

drą nauk m ineralogicznych i geologicz­

nych w Szkole G łów nej. Z zasobem do­

św iadczenia pedagogicznego, z ustaloną sław ą znakomitego nauczyciela i pełne­

¥2

12 go poświęcenia kierownika młodzież}7, Jurkiew icz ochoczo podjął ciężkie b rze­

mię obowiązków, jakie spadały na każ­

dego, kto przystępow ał do pracy na tem trudnem a tak przez zrządzenie dziejów zapuszczonem polu. Stw orzyć uniwer­

sytet polski w W arszaw ie, stworzyć go z temi siłami naukowemi i z temi środkami, jakiem i społeczeństwo rozpo­

rządzało podówczas, wśród zrywającej się zawieruchy zdarzeń politycznych, to było zadanie olbrzymie. Że zostało do­

prowadzone do budzącego cześć i po­

dziw wykonania, przypisać to trzeba te­

mu wysokiem u napięciu ducha, które o- garneło w ów czas w szystkich—starszych i młodszych — a także i temu, że ogół starszych tak w łaśnie czuł i pojm ował zadanie, jak Jurkiew icz.

A kiedy Szkoła G łów na runęła, kiedy znaczna liczba jej profesorów, poddając się zniechęceniu, cofnęła się od w szel­

kiej p racy publicznej, Jurkiew icz w y­

trw ał na stanowisku. Nie zraził go p rzy­

k ry narzucony obowiązek poddania się nowemu egzaminowi rossyjskiem u, u w a­

żał, że bezpieczniej będzie dla młodzie­

ży polskiej, dla spraw y ośw iaty w P o l­

sce, jeżeli w uniw ersytecie rossyjskim w W arszaw ie pozostaną Polacy. I przez lat dziesięć jeszcze pracow ał na ukocha­

nej niwie jako profesor i dziekan w y ­ działu.

A le i potem, ukończyw szy służbę pu­

bliczną, Jurkiew icz nie przestał ani na chwilę być pedagogiem i przyrodnikiem.

T ylko, że zabiegi w ychow aw cze przeniósł teraz na drobną opuszczoną dziatwę, pracując w T ow arzystw ie Dobroczynno­

ści jako prezes w ydziału ochron. Stu- dya zaś sw oje przyrodnicze zamknął w prywatnem swem mieszkaniu, gdzie usilną pracą i zabiegami całego żyw ota zgromadził w spaniałe zbiory ksiąg uczo­

nych, roślin a zwłaszcza minerałów.

Dziedzicem tego majątku uczynił społe­

czeństwo, oddając Muzeum Przem ysłu i Rolnictw a bibliotekę i zbiór minerałów.

W tym okresie by^ także redaktorem pi­

sma Przyroda i Przem ysł oraz jednym z założycieli i przez czas pewien preze­

sem T ow arzystw a Ogrodniczego. N ale­

(3)

N° 12 W S Z E C H S W IA T 179 żał też do składu pierwotnej redakcyi

W szechświata i do komitetu redakcyjne­

go Pamiętnika Fizyograficznego.

Nam już dzisiaj trudno może zrozumieć oblicze duchowe tych przyrodników da­

wniejszych, których Jurkiew icz był w ła­

śnie typem doskonałym. On patrzył w przyrodę nawet wtedy, gdy oko miał utkwione w mikroskopie. On widział całość nieskończoną nawet wtedy, gdy rozpatryw ał molekułę. On tę przyrodę rozumiał, czuł się jej cząstką, ale cząst­

ką najdoskonalszą. Czcił ją i kochał.

Jako dobry chrzęścianin, w przyrodzie czcił i kochał jej Tw órcę. A jako dobry syn sw ego kraju, swem rozumieniem i miłowaniem pragnął się dzielić ze w spółbraćm i.

O byż duch jego, po srogich cierpie­

niach, których życie mu nie szczędziło znalazł ukojenie w tych górnych sferach, do których zawsze dążył, a ty, ziemio, utul na macierzyńskiem łonie prochy w iernego sw ego syna!

ŚWIATŁO A KOMÓRKA Ż Y JĄ C A .

przez H ertela1)

Od czasu przewrotu, który w nauce o świetle w y w o ła ły zdumiewające w y ­ niki nowoczesnych badań fizycznych, je ­ steśmy świadkam i ciągłego i niezw ykłe­

go postępu w dziedzinach pokrewnych nauk przyrodniczych, a w nienajmniejszej mierze — w dziedzinie biologii; wiedza nasza zyskuje ogromnie na głębokości w następstwie zastosowania nowych po­

glądów' na promieniowanie, uważanych wprost tylko za zasadę heurystyczną, przyczem udoskonalone przyrządy służą za punkt w yjścia w pracy, pozwalając na zaprowadzenie niesłychanie skompli­

kowanych urządzeń doświadczalnych.

Poszukiwania *—• W idm arka, Hammera,

ł) Naturwissenschaftliche W ochenschrift z dnia 19 Stycznia 1908 r. M. Wolff, Daś Licht und die lebende 2elle.

Finsena i innych zapoznały nas z głębo­

ko sięgającem działaniem św iatła poza- fioletowego na tkankę żyjącą, a ostatnio wymieniony badacz przez zastosowanie swej terapii świetlnej w prow adził na nowe tory leczenie chorób zakaźnych skóry.

Niemniej nowe drogi otwierają przed fizyologią komórki badania profesora je ­ najskiego E. Hertela, które w kołach fa­

chowych zyskały żyw e i całkiem uspra­

wiedliwione uznanie, są zaś istnemi arcy­

dziełami subtelnej obserwacyi, głęboko przemyślanych układów doświadczalnych i skończonej biegłości technicznej. P ro ­ fesor Hertel w yłożył rezultat swych badań w całym szeregu szybko po sobie następujących pism ( począwszy od r. 1904), które świeżo znalazły jak- gdyby zakończenie w komunikacie ogło- szonjmi w „Zeitschrift fur diatetische und physikalische T erap ie". W obec tego nie będzie rzeczą bezużyteczną powiązać w jednę całość najgłówniejsze wyniki.

Do próby ścisłego wyjaśnienia w dro­

dze doświadczalnej sposobu oddziaływ a­

nia św iatła na komórkę żyjącą skłoniły H ertela głównie w łasne jego doświad­

czenia z zakresu okulistyki, przekonał się bowiem sam o terapeutycznej w a r­

tości św iatła w niektórych cierpieniach oczu.

Hertel zaczął od ściślejszego zbadania stwierdzonej już przez Finsena skutecz­

ności św iatła pozafioletowego celem otrzy­

mania wskazówek co do długości fali promieni, należących, do czynnej części pozafioletowej okolicy widmowej. Opro­

mienienie falami, pochodzącemi od linii magnezu X = 280 (t[j. — ,5 ^ 0 5 mili‘

metra w yw o ływ ało w organizmach je- . dnokomórkowych zjaw iska następujące:

ruch w łasny bakteryi w początkach opro­

mienienia ożyw iał się, już po kilku se­

kundach zaczynał wolnieć i wreszcie usta­

w ał zupełnie, ja k tego dowiodły doświad­

czenia z kulturami, ponieważ światło 280 [ijj., zabijało bakterye. A zatem św ia­

tło 280 [tji wprost zabija bakterye! T e ­ mu samemu losow i u legały pierwotniaki, polipy wód słodkich, nitkowce i pier­

ścienice oraz zarodki mięczaków. W y ­

(4)

180 WSZECHŚWIAT J6 12

stawiano również na te.prom ienie odpo­

wiednie komórki roślinne; w ynik był wszędzie ten sam: po dłuższem lub krót- szem opromienieniu światłem 280 p-p- ży­

cie gasło.

Substancya żyjąca je st w ysoce skom­

plikow aną mieszaniną ciał bardzo chw iej­

nych, a zatem w ielce skłonnych do roz­

padu. H ertel w ykazał, że za spraw ą promieni 280 jjijj, zmieniają się i inne cia­

ła, ja k trypsyna, dyastaza, ferment pod­

puszczki, a zwłaszcza uderzająco szyb ko—

jad dyfterytow y (godne uw agi jest to, że antytoksyna dyfterytow a nie ulega zmianie). Ściśle śm iertelna daw ka (dosis letalis) jad u dyfterytow ego po opromie­

nieniu nie była już zdolna w yw ołać do­

strzegalnych zmian charakterystycznych.

Na jednym z roślinnych objektów do­

świadczalnych (Elodea canadensis) H er­

tel zauw ażył, że w razie jednoczesnego oświetlenia światłem widzialnem, działa­

nie niszczące promieni fioletow ych byw a na pewien czas zatrzymane. T o samo okazało się w przypadku pew nego w y ­ moczka orzęsionego,. Param aecium bursa- ria, w którego ciele normalnie zdarzają się drobne zielone w odorosty żyjące w sym biozie z wymoczkiem. Pokrew ne gatunki tego wymoczka, lecz nie zaw ie­

rające takich wodorostów, znalazłszy się w przytoczonych w arunkach dośw iadcze­

nia, ginęły równie szybko, ja k wtedy, gdy b y ły opromienione św iatłem fioleto- wem. T ym sposobem 1) w p ływ niszczący promieni pozafioletowych daje się w y ­ tłumaczyć jako w ynik silnego odtle- niania, które zatrzym uje proces życio­

w y. Ja k wiadomo chlorofil podczas asym ilacyi, odbyw ającej się w obecno­

ści św iatła widzialnego, w ydziela obficie tlen. D latego to w organizm ach zielo­

nych (w roślinach zielonych oraz w w y­

moczkach, zaw ierających w odorosty) w ra- zie jednoczesnego opromienienia światłem widzialnem i światłem pozafioletowem

') A także na podstaw ie dośw iadczeń z ciałami, łatw o ulegającemi odtlenieniu, ja k np. przez porów na­

nie z całkiem podobnem działaniem silnych środków odtieniających, działaniem, które w organizmach, Zawie­

rających chlorofil, daje się rów nież zatrzym ać zapo- mocą św iatła białego.

trw a przez czas pewien kompensacya stra­

ty na tlenie, wyw ołanej przez ten drugi gatunek św iatła, przez tę ilość tlenu, jaką w ydzielają ciałka chlorofilowe.

Hertel zbadał dalej promienie o róż­

nych długościach fali, należące do pozo­

stałych części widma, przyczem m ierzył termoelektrycznie ilość energii czynnej oddzielnych okolic widm owych, a na­

stępnie tak urządził doświadczenie, że porów nyw ane gatunki promieni ujawnia­

ły sw e działanie zaw sze w ściśle ró w ­ nych ilościach energii. O kazało się, że opromienienie (w razie energii całkowitej jednakowej) zabijało organizm y, poddane doświadczeniu, tem prędzej, im krótsza b yła długość fali użytych promieni. A zatem skuteczność fizyologiczna maleje ku okolicy czerwieni, rośnie zaś ku fiole­

towej. I to nadzwyczaj szybko. Św iatło linii 280 fiji zabijało organizm y n ajw y­

żej po 20 sekundach, promienie zaś o dłu­

gości fali podwójnej w p ły w a ły dostrze­

galnie na czynność życiow ą dopiero po kilku godzinach. Jeden i ten sam gatu­

nek promieni działa tem energiczniej, im większe jest natężenie całkow ite opro­

mienienia.

N iezw ykle pom ysłowe są doświadcze­

nia Hertela, stwierdzające, w jakiej mie­

rze promienie świetlne pochłaniane są przez tkankę żyjącą. O czyw iście, tylko światło pochłonięte może spraw ić skutek fizyologiczny. Między innemi doświad­

czeniami, Hertel zam ykał bakterye w drob­

niutkich celkach kw arcow ych i w drodze operacyi wprowadzał te celki za rogówkę w przedniej komorze oka żyw ych króli­

ków. Okazało się, że tkanka żyjąca (ro­

gówki) posiada zdolność absorpcyjną tem w iększą, im krótsza jest długość fali.

Św iatło 232 i 280 [J-p., ulegało tak zupeł­

nemu pochłanianiu przez tkankę rogów ­ ki, że w y w o ły w a ło w niej głębokie zmia- ny, gdy tymczasem bakterye, osadzone w celkach kw arcow ych, nie ucierpiały wcale, aczkolw iek te same bakterye, bez­

pośrednio w ystaw ione na działanie takie­

go samego św ia tli, g in ęły natychmiast.

Przeciw nie, promienie o długości fali 383 jajj, i w yżej, przechodziły częściowo przez rogów kę, co można bjdo rozpoznać po

(5)

.Ns 11

WSZECHSW1AT 181

uszkodzeniach, jakich doznaw ały bak­

terye. Przez to Hertel wytłum aczył, dla­

czego promienie o małej długości fali (np. fale linii magnezu 280 [ijł) ujawnia­

ją tak nieporównanie silniejsze działanie fizyologiczne, aniżeli fale dłuższe z w i­

dzialnej okolicy widma. Tamte są bez porównania zupełniej pochłaniane przez tkankę żyjącą, mogą więc działać w niej daleko silniej.

W sposób praw dziw ie genialny do sw ych doświadczeń, celem dalszych ba­

dań nad tem zjawiskiem , Hertel zastoso­

w ał fotochemiczną metodę uczulania, w y ­ nalezioną przez Vogla. Ja k w ykazał Tappeiner i inni, przez dodawanie roz­

tw orów barw iących do pożywienia, mo­

żna uczynić pewne organizm y wrażliwe- mi na takie gatunki promieni, które w warunkach normalnych nie wywie^

rają na nie żadnego działania fizyologicz- nego. Zasadę tak zwanego „uczulania"

pierw szy jak wiadomo, podał Vogel, któ­

ry przez kąpiel w roztworach erytrozy- ny „uczulił14 na promienie czerwone zw y­

kłe płytki, zaw ierające bromek srebra, same przez się na ten gatunek światła bardzo mało wrażliwe. Tutaj, podobnie ja k w owych organizmach, właśnie za­

barwienie spraw ia to, że ulegają pochła­

nianiu barw a dopełniająca i promienie sąsiednie. H ertel zdołał wykazać, że zw ierzęta „uczulone41, opromienione św ia­

tłem widzialnem, giną równie szybko, jak pod działaniem promieni pozafioleto- wych. Po w yrów naniu się zdolności ab­

sorpcyjnej promienie o wszelkich długo­

ściach fali ujawniają jednakie działanie fizyologiczne: energia promienista ukazu­

je się nam jako czynnik ogólny, który w ciałach, łatw o ulegających odtlenieniu, odszczepia tlen.

Trudno niestety, wchodzić tu w szcze­

gó ły ciekaw ych doświadczeń Hertela nad działaniem rozmaitych gatunków promie­

ni na przebieg sp raw y dzielenia się ko­

mórek; nie podobna jednak nie wspom ­ nieć o w ynikach jego doświadczeń nad kurczliwemi komórkami barwnikowem i sepii: żółtemi i zielonemi. Jedne i dru­

gie pochłaniają światło pozafioletowe w sposób je d n a k o w y ; natomiast na

światło niebieskie (440 [aja) reagow ały tylko komórki „uczulone11 na nie przez swój barwnik żółty a na światło żółte (5 58 jJt-fi-) —- tylko komórki uczulone na te promienie przez swe ziarnka fioleto- wo-czerwone. A zatem światło w idzial­

ne działa jedynie za pośrednictwem b arw ­ nika, który uczula plazmę komórki na promienie, zabarwione dopełniająco. Po­

dobnież zachowują się tęczówki zwierząt ciepłokrwistych i zimnokrwistych. Tutaj, jak w szeregu doświadczeń dotyczących zabarwionego rdzenia pierścienic}^ H e r­

tel zdołał W3rk a z a ć , że każda protoplazma bezpośrednio bez udziału układu nerw ow e­

go (który można w yłączyć przez zatrucie atropiną albo przez przecięcie) ulega p o­

budzeniu przez światło pozafioletowe (albo też przez takie, które ja k np. św ia­

tło łukowe, zawiera dużo tych promieni), ponieważ pochłania ona to św iatło wprost.

Św iatło widzialne nie pobudza ani ko­

mórek nerw ow ych, ani mięśniowych, je ­ żeli nie są uczulone przez barwniki (tu należą też plamy oczne zwierząt niż­

szych).

Po tem, co zostało powiedziane, nie trzeba zapewne dowodzić, że wyniki ba­

dań H ertela posiadają olbrzymią donio­

słość dla całego szeregu zagadnień fizyo- logicznych.

tłum. F . D.

NIECO O ZASTOSOWANIU ZA­

SAD TERMODYNAMIKI DO Z JA ­ WISK CHEMICZNYCH.

Pragniem y tu bliżej zapoznać się z dw o­

ma głównemi rezultatami pracy Gibbsa:

, 1) prawem stałości równowagi, pod w p ły ­ wem zewnętrznych bodźców (prawo ina­

czej van ’t Hoffa, Le Chateliera); 2) re­

gułą faz.

Pierw sze prawo twierdzi, że w szelka przemiana zachodząca w poddanym ba­

daniu systemie dąży do przeciwdziałania działaniu zewnętrznemu. Jeżeli więc o- grzewam y system poddawany badaniu, to zachodzić w nim będą zjaw iska p o ­ chłaniające ciepło, i odwrotnie, jeżeli bę­

(6)

182 W S Z E C H S W lA T Ns 12 dziemy go poddawali ciśnieniu, to odby­

wające się reakcye utworzą system 0 mniejszej objętości1)

Co do drugiego wzm iankowanego w y ­ żej praw a Gibbsa, zwanego regułą faz, to celem jego jest klasyfikacya rozmaite­

go rodzaju rów now ag i określenie p ew ­ nych ich w łasności w zależności od fi­

zycznego w yglądu rozpatryw anego s y ­ stemu. A b y módz zdefiniować to praw o, musimy w prow adzić dw a nowe pojęcia:

pojęcie fazy i składnika niezależnego.

W eźm y, naprzykład, roztw ór stężony soli w wodzie i odosobnijmy go w zam­

kniętej przestrzeni. Będziem y mieli 1) ciecz jednorodną4); 2) jednorodną parę po nad nią. O badw a te jednorodne do­

świadczalnie agregaty tworzą osobne fa­

zy; mamy więc w podanym system ie dwie fazy.

Rozpatrujm y teraz w tych sam ych w a ­ runkach stężony roztw ór soli, a na dnie naczynia pew ną (jakąkolw iek zresztą) ilość soli, nie m ogącą się już rozpuścić w roztworze nasyconym . T eraz nasz s y ­ stem będzie miał 3 fazy: sól, roztwór 1 parę.

Mówiąc o fazach, w cale nie poruszali­

śmy zagadnienia, ile soli było w roztw o­

rze. Przypuściliśm y tylko, że b y ł on je ­ dnorodny i-—w drugim przypadku — stężo­

ny; co do stałej fazy, to zaznaczyliśmy, że składa się ona z czystej soli. F aza pary w roztrząsanym przez nas przypad­

ku składa się w yłącznie z pary wodnej, sól bowiem nie je st lotna; gd yb y jednak i sól była lotna, lecz jej para m ieszała

*) W zastosow aniu do rozpuszczalności mamy ogól­

ne zjawisko (poparte między innemi przez świeże do­

świadczenia W aldena (2 Ztschr. Ch. Rok 1907) na wielu przykładach ciał org. że rozpuszczalność w zrasta w raz z tem peraturą o ile proces rozpuszczania pochła­

nia ciepło; o ile podczas rozpuszczania się ciepło zo­

staje wydzielone o tyle odw rotnie obniżenie temper, w yw oła powiększenie sig rozpuszczalności.

Praw o wyżej sform ułowane odkryte zostało przez Gibbsa; niezależnie od niego odkrył je van ’t Hoff je ­ dnocześnie i też niezależnie odkrycia tego dokonał Le Chatelier.

3) Jednorodną bo najm niejsza dośw iadczalnie jej cząsteczka, z któregokolw iek z zajmowanej przestrze­

ni miejsca w zięta — posiada te sam e w łasności; to sam o odnosi się do roztw oru.

się z parą wodną, mielibyśmy w każdym razie jednę fazę gazową.

Zw róćm y teraz uw agę na to, że mając z jednej strony sól a z drugiej wodę, możemy zawsze i w edług naszej woli ułożyć z tych ciał system trójfazowy lub dw ufazow y jak wyżej opisane. N azyw a­

my w ięc te ciała składnikami niezależne- mi systemu. O badw a wyżej przez nas rozpatryw ane system y są w ięc o 2 skła­

dnikach niezależnych połączonych raz w system dwufazowy, raz w trójfazowy.

W yżej nieco zastanaw ialiśm y się nad systemem

C a C 0 3 ^ CaO + C 0 3;

w warunkach, w których m yśm y go roz­

patryw ali, system ten składa się: z je­

dnej fazy gazowej (COs) i dwu faz sta­

łych (CaO i C a C 0 3) — ogółem 3 fazy.

W idzim y co więcej, że możemy utworzyć tego rodzaju system, biorąc za składniki niezależne np. CaO i C 0 8; C a C 0 3 utwo­

rzy się z częściowego ich połączenia;

możemy go też utw orzyć z C a C 0 3 i CO., otrzymamy w tedy niezbędną ilość CaO z rozkładu C a C 0 3.

N aogół w ięc 2 składniki niezależne.

Jeżelibyśm y za składniki niezależne uważać chcieli C aC O a, CaO i C 0 .2, to łatw o natrafić moglibyśmy^na przypadek, w którym dla utworzenia naszego syste­

mu jeden ze składników nie b y łb y potrze­

bny. Przytrafiłoby się to np., gdyby w rozpatryw anym systemie zabrakło zu­

pełnie C a C 0 3 (z powodu daleko idącej dysocyacyi)—wtedy nasz „składnik nie- zależny“ C a C 0 3 np. b y łb y niepotrzebny:

m oglibyśm y się bez niego obejść i uło­

żyć system z pozostałych. Pow yższe w ięc rozważania pozwalają nam definio­

wać składniki niezależne jako najmniej­

szą ilość ciał odrębnych, z których pod­

legający badaniu system może być zło­

żony').

*) U ważam y za konieczne zaznaczyć, że dęfinicya składnika niezależnego, którą wyżej podaliśmy, nie jest zbyt ścisła i może być poddana krytyce; w ymaga ona bowiem, do pewnego stąpnia, intuicyjnego rozstrzyga­

nia zagadnienia. W wielu razach jednak w ystarcza.

Zadowoliliśmy się podaniem definicyi w tej uproszczo­

nej formie, ze w zględów praktycznych, gdyż chęć w prow adzenia niedaleko stosunkow o posuniętej -ścisło-

(7)

N8 12 W S Z E C H S W I A T 183 Reguła faz w yraża się przez następu­

jące proste ijednocześnie ważne równanie:

(A) n -(- 2 = S -j- F

gdzie n— oznacza ilość składników nie­

zależnych, S —oznacza ilość faz, F —ilość tego, co nazwiemy „stopniem wolności W łaśnie w edług tej ilości „stopni wolno­

ści” będziemy klasyfikow ali rodzaje rów ­ nowagi; przykład wyjaśni znaczenie te­

go nowego pojęcia.

W eźm y wodę w równowadze z lodem;

mamy 3 fazy: lód, wodę i parę wodną;

1 składnik niezależny: H 20 ; zastosujmy równanie (A); otrzymamy F = 0. Jakiż charakter ma rozpatryw any system? Oto wiemy, że o ile choć trochę lodu zosta­

nie temperatura utrzyma w artość stałą (0°) pod warunkiem, że ciśnienie pozo­

stanie stałem. Zmieńmy w ięc tempera­

turę i ogrzejmy system —lód zniknie, t. j.

zniknie jedna faza; ochłodźmy system — zniknie woda, t. j. zniknie znowu jedna faza. Poddajm y system ciśnieniu — lód stopnieje, jak w ykazują doświadczenia Tyndala. W niosek stąd, że ani tempe­

ratury, ani ciśnienia zmieniać nie może­

my, o ile chcemy utrzymać równowagę, która, ja k rów n ow aga lodu z wodą, nie­

ma wcale stopni wolności.

W eźm y w odosobnionem naczyniu w o ­ dę w równowadze z jej parą: system 2- fazowy o jednym składniku. Rów nanie (A) poucza, że F = l ; system ten ma jeden stopień wolności. Istotnie, utrzymujmy np. ciśnienie na stałej w ysokości i wznoś­

my temperaturę— otrzymamy szereg ró ­ w now ag 2 fazowjT-ch; w stałej tempera­

turze, a pod ziniennem ciśnieniem otrzy­

mać możemy inny szereg takichże rów ­ now ag 2-fazowych. Oznaczmy tempera­

tu rę1): otrzymamy wartość ciśnienia i od­

wrotnie. Rozpatrzm y teraz parę wodną sam ą—odosobnioną jak zawsze.— System jednofazow y o jednym składniku. Mamy więc F = 2 — dwa stopnie wolności. Ozna­

czmy temperaturę; ciśnienie w yw ierane

ści, wymaga wielkich w ysiłków i doprow adza w koń­

cu do niełatwo zrozumiałych i zawiłych definicyj. Nie­

skończone dyskusye natury teoryo-poznawczej toczą się na ten tem at i są, zdaje się, dość bezpłodne.

') W temp. 100° np. ciśnienie dosięga 760 mm rtę­

ci i t. p.

przez parę wodną nie będzie przez to oznaczone: trzeba wiedzieć jeszcze obję­

tość, w jakiej się ona znajduje; oznaczmy teraz temperaturę i ciśnienie: wszystkie inne własności pary (objętość lub ciężar w łaściw y) możemy już obliczyć1). W o- świetleniu więc pow yższego przykładu ilość stopni wolności przedstawia się nam jako ilość niezbędnych danych, jakie po­

siadać musimy, aby określić system z ca­

łą ścisłością.

Ilość stopni wolności nie może być od- jemna.

Gibbs dowiódł równania (A) zapomo­

cą rozumowania termodynamicznego. Nie posługiw ał się on entropią, lecz inną funkcyą nazwaną przez siebie potencya- łem termodynamicznym. Trudno jest dać wyobrażenie konkretne o znaczeniu tej funkcyi; lepiej zaniechać chęci dania takiego obrazu i odnieść się do równań, które ją wiążą z entropią2). Dla nas wa- żnem jest poznać raczej pewne w łasno­

ści tej ważnej funkcyi niż łamać głow ę nad wynajdowaniem konkretnego jej o- kreślenia.

Potencyał termodynamiczny posiada tendencyę do przybierania coraz mniej­

szej wielkości w miarę jak rów now aga się ustala; w stanie rów now agi wartość jego w ynosi minimum. T a własność po­

zwala obliczyć stan rów now agi każdej fazy lub systemu, z jednej tylko fazy zło­

żonego. Rów now aga systemu, składają­

cego się z wielu faz, wym aga, by poten- cyały faz poszczególnych b yły między sobą równe. Tej własności potencyału Gibbs użył dla uzasadnienia równania (A); teraz ściślej określić możemy, że F oznacza ilość danych, koniecznych dla ścisłego określenia systemu ze względu na temperaturę, ciśnienie i potencyały faz poszczególnych.

*) Przez zastosowanie do tej (nienasyconej) pary praw a Boylea i Mariottea.

a) C = ł + pv

£ — potencyał termodynam iczny, p —ciśnienie, v — objętość

4> = E — T S

gdzie T— temp. abs., S—entropia a E wyciągamy z ró­

wnania pierwszej zasady termodynamiki d Q = d E -j- pdv;

przez dQ oznaczamy małą ilość ciepła

patrz. van Laar; Sechs Vortrage netr d. Therm. Pa- tentvol.

(8)

W S Z E C H Ś W I A T N" 12 Jeżeli potencyały faz różnią się —

w tedy następują procesy mniej lub w ię ­ cej intensywne').

P rzerw an y wątek rozważań nad pra­

wami termodynamiki naw iązaliśm y tutaj;

w ykazaliśm y bowiem, ja k zapomocą tych praw zdobyw am y kryteryum , pozw alają­

ce nam w yciągnąć nadzwyczaj cenne wnioski o charakterze danej rów n ow agi z liczby niezależnych jej składników z jednej i liczby faz z drugiej strony.

Odtąd możemy grupow ać zjaw iska w e ­ dług liczby stopni wolności.

Pospieszm y dodać, że reguła faz nie- tylko pozwoliła rozklasyfikow ać zjaw iska;

jej zawdzięczam y możność zrozumienia całego szeregu zjawisk'2).

W idzimy więc, że, zapomocą poten­

cyału termodynamicznego można rozpa­

tryw ać w szelkie rów now agi, określać ich warunki i klasyfikow ać rów n ow agi otrzymane.

W ten sposób cała nauka o ró w n o w a­

gach sprowadza się do zasad term ody­

namiki, t. j.— w gruncie rzeczy —do roz­

patryw ania niezmiennej i nie znikającej w ielkości— przybierającej rozmaite formy zewnętrzne—a nazyw anej przez fizyków energią. W iem y skądinąd, że dla uzu­

pełnienia tego ujęcia zjaw isk natury i dla tego ich ogólnego wytłum aczenia Helmholtz przybrał do pomocy trzecią zasadę: zasadę najm niejszego oporu. Na tych trzech zasadach oprzeć można teoryę zjaw isk przyrodniczych. S ą to najw ięk­

sze uogólnienia, na jakie myśl się zdoby­

ła. Otrzym any system uderza jednolito­

ścią budowy, ścisłością dowodzeń, ogro­

mem^ uogólnień.

') Z tego powodu w użyciu je st określenie potencya­

łu jako ilości energii niezbędnej do w prow adzenia fazy do reakcyi. Tego rodzaju określenia w prow adzają zdaniem naszem zamęt, lepiej nie w yrabiać sobie w ca­

le wyobrażenia, niż w yrabiać błędne. W ystarczy wie­

dzieć, że potencyał może być ściśle matematycznie o- kreślony i*że posiada takie a takie własności.

2) W jednym z naszych poprzednich artykułów zaj­

mowaliśmy się kw estyą punktów topliwości roztw orów stężonych (W szechśw iat z r. 1907 w n. 38, 39). Rozu­

mowanie łatw e do przeprow adzenia przekona uw ażne­

go czytelnika, że punkt eutektyczny nie ma stopni wolności równie jak punkt topliwości ciała czystego.

W szystkie inne punkty topi. roztw orów m ają po jed­

nym stopniu wolności.

I mimowoli przychodzi na myśl, że szkodaby było, by w tej teorjd, w tym ol­

brzymim w ysiłku najtęższych geniuszów ludzkości nie było praw dy. Chcemy, by to, co rozum stw orzył przez badanie dedukcyjne, było prawdą, miało wartość poznawczą, sięgało poza granice, na któ­

rych doświadczenie się zatrzymuje.

Zaczynam y w ierzyć w teoryę. W za­

pomnienie idzie hypotetyczny charakter zasad, na których teorya została zbudo­

w ana; w obec nowego zjaw iska nie p y ­ tamy: czy nasza zasada daje się doń za­

stosować, lecz: czy zjawisko stosuje się do zasady. W łaśnie teraz w tym sto­

sunku jesteśm y np. do pierwszej zasady termodynamiki.

Lecz kw estya w artości zasad w ykracza już poza ram y niniejszego szkicu. T u chcieliśmy o ile możności w ykazać, ja k zastosowanie metod fizyko-matematycz- nych do chemii zdołało opanować jednę z najważniejszych jej gałęzi— teoryę ró w ­ nowag, i w tej dziedzinie dojść do uogól­

nień, których w artość może być porów ­ nyw ana w rozwoju chemii jedynie, mo­

że, z w artością jaką dla chemii miało zastosowanie przez Lavoisiera — sto lat temu przeszło—metod ilościowych. Z tych zastosowań energetycznych dwa zaledwie rozpatrzyć mogliśmy bliżej; pozwolim y sobie na zakończenie przytoczyć, że pra­

w a stałości i wielokrotności stosunków np. mogą też być wyprow adzone nieza­

leżnie od wszelkiej hypotezy atomistycz- nej.

Rezultat cenny dla tych, co za w szel­

ką cenę chcą usunąć z chemii drogie chemikom atomy. W każdym zaś razie sprawiedliwem zdaje się przyznać—z je ­ dnej strony — metodom energetycznym w iększą ścisłość w dowodzeniu — lecz jednocześnie poglądom atomistycznym w iększą konkretność w ujmowaniu i przedstawianiu zjawisk. W obec takiego podziału atomizm istnieć może obok e- nergetyki jako heurystycznie potężniej­

szy a dydaktycznie doskonalszy w swej metodzie. Lecz w artość poznaw cza teo­

ryi znika, o ile z dwu odmiennych pun­

któw widzenia (atomistyki i energetyki) dojść będziemy mogli do tych samych

(9)

N s 12 W S Z E C H S W I A T 185 wyników; nie możemy w takim w ypad­

ku uważać teoryi za zdolną dać nam świadomość tego, czego doświadczenie odkryć nie jest w stanie. T eo ry a staje się zwykłem narzędziem klasyfikacyi, w ygodnym sposobem grupowania faktów.

Adam Wroczyński.

E. F I S C H E R .

CHEMIA CIAŁ PROTEINOWYCH I J E J ZNACZENIE DLA

BIOLOGII.

(Dokończenie)

Chociaż zatem synteza materyi organi­

cznej pozostanie na odległe czasy przy­

wilejem asymilującej rośliny, to z dru­

giej strony bynajmniej nie jest w yłączo­

na możliwość uprzystępnienia przez che­

miczną przemianę z tego ogromnego za­

pasu materyi roślinnej znacznie większej części dla odżywiania zwierzęcia i czło­

w ieka. Do tego punktu wrócim y jeszcze później.

N a razie wszelkie starania dokonania syntezy i chemicznego przeobrażania pro­

teinów mają tylko czysto naukowe zna­

czenie a mianowicie: dostarczenie biolo­

gii podstaw do lepszego wejrzenia w che­

miczne procesy ciąła roślinnego i zwie­

rzęcego.

A lbow iem proteiny nietylko tworzą znaczniejszą część żyw ej protoplazmy, lecz są zarazem materyałem, z którego organizm w ytw arza najsilniejsze sw e czynniki. Za takie można bez przesady uważać fermenty albo enzymy, które bez wątpienia biorą udział we wszystkich najistotniejszych zjawiskach organicznej przem iany materyi. Pod nazwą tą rozu­

miemy sw oiście działające materye, któ­

rych małe ilości w ystarczają, by wielkie m asy innych ciał zmusić do przemiany chemicznej.

Klasycznem i przykładam i tych proce­

sów jest trawienie pokarmu w żołądku i jelicie, albo w ytw arzanie alkoholicznych napojów z roztw orów cukru za pośred­

nictwem drożdży, w których czynną czę­

ścią składową jest zymaza odkryta przez Edw arda Buchnera.

Przeróżne zmiany, ja k utlenianie, od- tlenianie, hydroliza, kondensacya, prze­

suwanie tlenu, rozkład bezwodnika w ę ­ glowego w szystkie te zmiany dochodzą do skutku pod w pływ em fermentów. L i­

czne rodzaje tych ciał można już dziś wyróżnić i z zupełnie pewnych wzglę­

dów należy przyjąć, że świat istot ży­

wych rozporządza całą armią tych ciał, które, jako chemiczna specyalna służba, dokonywają najdelikatniejszych i najdziw ­ niejszych przemian.

W prawdzie w nieorganicznej chemii znamy również podobne zjaw iska, obję­

te nazwą katalizy, ale fermenty mają się tak do katalizatorów chemii mineralnej, jak dzisiejsza w yspecyalizow ana machi­

na najdelikatniejszej konstrukcyi do pro­

stego ręcznego przyrządu dawniejszych czasów.

Badania chemiczne nad fermentami są jeszcze w zaczątku. W szystkie usiłow a­

nia celem stwierdzenia składu i budowy pozostały do dziś dnia bezskuteczne. T y ­ le jednak wiemy, że posiadają one nie­

jakie podobieństwo do proteinów i że bardzo prawdopodobnie z nich powstają.

Można się zatem spodziewać, że w yn i­

ki badań nad ciałami białkowatemi rzu­

cą i na fermenty nowe światło i już dziś nie uważam za zbyt śmiałe przedsięw zię­

cie próbow ać sztucznego ich w ytw orze­

nia z naturalnych albo syntetycznie otrzy­

manych proteinów.

Komu przypadnie w udziale w ytw o­

rzyć tą drogą pierw szy ferment sztucz­

ny, ten otworzy nową erę dla chemii or­

ganicznej i biologicznej.

Albowiem można się spodziewać, że zapomocą tych czynników będzie można naśladow ać zjawiska, które w organizmie kierują przemianą chemiczną.

Celem udowodnienia tego na przykła­

dzie, wybieram proces traw ienia u zw ie­

rząt, który z powodu swej w artości, ja­

ką posiada dla fizyologii i praktyki lecz­

niczej b ył szczególnie dokładnie badany.

Już mechanicznemu przerobieniu po­

karm ów stałych w ustach tow arzyszy działanie fermentów, albowiem ślina, któ

(10)

186 W S Z E C H S W I A T Jfc 12 ra miesza się ze zżutym pokarmem, za­

w iera w łaśnie takie ciało, które działa na głów n y składnik pokarmu roślinne­

go, skrobię, i przeprow adza ją w w ę ­ glow odany rozpuszczalne.

Podobnego losu doznają ciała białko­

wate w żołądku. Przez w spółdziałanie p epsyn y i kw asu solnego, które to sub­

stancye zaw arte są w w ydzielinie błony śluzowej żołądka, proteiny, bez względu na to czy w stałej czy płynnej postaci doprowadzono je do żołądka, zostają przeprowadzone w znacznej części w ła ­ two rozpuszczalne peptony. T a hydro- lityczna spraw a rozkładow a postępuje w jelicie dalej pod wpływem działania silnych fermentów gruczołu trzustkow e­

go i błony śluzowej jelita. W szystkie proteiny, o ile nie składają się z niestra­

wnych, ściągniętych i skórzastych sub- stancyj, zostają tu całkow icie rozpusz­

czone. A naliza biegnie naw et dalej po­

za peptony aż do kw asó w aminowych.

Tożsamo dzieje się ze skrobią, która w praw dzie już w ustach ulega pow olne­

mu scukrzeniu a w żołądku przemiana ta dalej postępuje, ale w jelicie zostaje doprow adzona do końca. B y skrobia zo­

stała strawiona przez żołądek ludzki, mu­

si być odpowiednio przygotow ana do te­

go przez namoczenie i ciepło, czyli ina­

czej przez gotowanie lub pieczenie. N a­

turalne ziarno skrobi pęcznieje w tedy bardzo silnie i zmienia się w klej, przez co ułatw ia dostęp fermentom.

Szczęśliw sze pod tym względem są zw ierzęta roślino-żerne, które znoszą ró ­ wnie dobrze surow y, niegotow any p o ­ karm roślinny a to w łaśn ie dlatego, że ich soki traw iące zaw ierają fermenty, działające i rozpuszczające naw et nieu­

szkodzone ziarno skrobi.

T ego przygotow ania w traw ieniu łudz- kiem nie w ym agają proteiny, albowiem jak wiadomo możemy zupełnie bez przy­

krości spożyw ać mięso surowe, mleko niegotow ane, jaja itd. jeżeli jednak mi­

mo to, ja k nas o tem poucza dośw iad­

czenie, naw et zw ierzęcy pokarm staje się łatw iej straw nym przez gotowanie i pieczenie, to tłumaczy się to zabijają- cem działaniem gorąca na szkodliw e pa-

sorzyty, jak w ęgry, trychiny a szczegól­

nie na bakterye różnego rodzaju, które nietylko jako powodujące gnicie psują pokarm, ale jako chorobotwórcze mogą dla organizmu być bardzo szkodliwemi.

Przytem nie należy zapominać o jednym jeszcze momencie, którego zaniedbać nie można p rzypraw iając pokarm y a tym jest w zgląd na smak, który instynktownie w y w o ła ł u człowieka potrzebę o d kryw a­

nia i ulepszania przepisów kuchennych.

A że w zgląd ten, o ile nie zwracam y uwagi na nadużycia i przesadę, ma sw e uzasadnione znaczenie, dowodzą tego najnowsze wyniki badań nad fizyologią gruczołów ślinowych, żołądka i jelita;

albowiem, ja k to w yk azał prof. Paw łów z Petersburga przez racyonalne tw orze­

nie przetok z różnych narządów, gruczo­

ły wspomniane znajdują się w bardzo wysokim stopniu pod wpływem wrażeń w zrokow ych, w ęchow ych i smakowych i zostają przez nie w bardzo różny spo­

sób pobudzane. D aw ne mniemanie wśród ludu, że wspaniale przyrządzone i sm a­

kowite p otraw y trawi się daleko lepiej, zyskało przez to potwierdzenie na dro­

dze doświadczalnej.

Nieco inaczej niż w ęglow odany i cia­

ła białkow ate zachowują się tłuszcze.

Na łatw ość traw ienia ich n ie wiele w p ły ­ w a gotowanie i pieczenie. Przez usta i żołądek przechodzą przeważnie nie­

tknięte a naw et mogą tu utrudnić traw ie­

nie w ęglow odanów i proteinów przez proste mechaniczne działanie, przez osło­

nięcie. I tak kaw ałek chleba upieczony w tłuszczu staje się praw ie że niedostęp­

ny dla fermentów śliny a silnie w tłu­

szczu usmażony kaw ałek mięsa może te same trudności spraw ić sokowi żołądko­

wemu.

Inaczej układają się stosunki w jelicie, gdzie fermenty trzustki w raz z żółcią działają na tłuszcze i w yw ołu ją częścio­

w e ich zmydlenie i rozdzielenie na drob.

niuchne kropelki. W tym stanie emul- syi tłuszcze, zupełnie tak samo jak w ę ­ glow odany i peptony rozpuszczalne, mogą przenikać przez ściany jelita i być doprowadzane do krw i. Tutaj działają znowu inne fermenty, jak np. maltoza,

(11)

W S Z E C H S W lA T 187 N2 12-

która w bezpośrednim procesie przemia­

ny 'materyi- powstaje z glikogenu, a w krwi ulegar następnemu rozkładowi na cukier gronowy.

Ferm enty znaleziono również i w w ą­

trobie, w nerkach i w najprzeróżniejszych innych częściach ciała. A le znacznie w iększa ilość fermentów pozostaje jesz­

cze dla nas nieznaną, albowiem i odbu­

dowa skomplikowanych proteinów, któ­

re tworzą głów ny składnik tkanek, doko­

nyw a się najprawdopodobniej za pośred­

nictwem syntetycznie działających fer­

mentów, a to samo dotyczę w większym jeszcze stopniu tych licznych syntez w roślinie przebiegających, które zaczy­

nają się od przemiany dwutlenku węgla w cukier i obejmują praw ie wszystkie najważniejsze grupy chemii organicznej.

W syntezie sztucznej połączeń węgla zaj­

mują one dotychczas bardzo skromne stanowisko. Natomiast uż3^to ich w ielo­

krotnie do syntezy skomplikowanych węglowodanów , glukozydów albo ciał białkowatych, a z równym skutkiem mo­

głem je zastosow ać do odróżnienia cu­

krów i glukozydów stereomerycznych.

A i w badaniu polipeptydów uzyskały one szybko należne miejsce, albowiem za pośrednictwem soku trzustkowego udało się, z wielkiej ilości sztucznych produktów w ybrać biologicznie najbar­

dziej ciekaw e form y i nie wątpię, że one w dalszym postępie w tym kierunku co ­ raz to bardziej w ypierać będą zw yczaj­

ne odczynniki chemiczne, albowiem one odkryw ają znacznie drobniejsze różnice w budowie i ułożeniu cząsteczki.

Badanie i udoskonalenie procesów fer­

mentacyjnych je st nietylko ze stanowiska naukowego nader pożądane, lecz dotyka także i praktycznych stron życia, n. p.

łączy się z niektóremi zadaniami medy­

cyny.

W. jakim stopniu nasz fizyczny i psy­

chiczny stan zależy od regularnej czyn­

ności narządów traw ienia, to w ie każdy - z w łasnego doświadczenia. A że utrzy­

manie sił przez odpowiednie żywienie ma ważne znaczenie w traktowaniu chorego, je st rów nież-rzeczą bardzo do­

brze znaną każdemu lekarzowi, tak że

praktyczna sztuka leczenia dziś bardziej niż kiedykolwiek indziej przyznaje się do zasady: Qui bene nutrit, bene curat.

Tam, gdzie odpowiedni dobór potraw i napojów co do jakości, ilości i porząd­

ku nie w ystarcza już, by osłabione na­

rządy trawienia do wydatniejszej pracy pobudzić, tam lekarz pomaga sobie che- micznemi preparatami odżywczemi.

W iększość z nich jest albo częścią skła­

dową albo mieszaniną znanych pokar­

mów ja k mleko, jaja, suchar, które przez możliwie całkowite odwodnienie dają się dłuższy czas utrzymać. Inne składają się z ciał białkowatych, już w części strawionych, jak owe liczne peptony bę­

dące przedmiotem handlu lub tak bardzo używana somatoza

Poprzednikiem j 'j była sław na zupa .dziecięca Justusa Liebiga, która i dziś jeszcze byw a stosowana przez dośw iad­

czonych lekarzy chorób dziecięcych, nie­

stety poza tem mało używana, gdyż p rzy­

gotowanie jej w ydaje się dzisiejszym go­

spodyniom, w szczupły zakres sztuki ku­

charskiej wtajemniczonym, zatrudne a ku­

charkom, niechętnym wszelkiemu postę­

powi, zanadto uczone.

Prawdopodobnie pójdziemy tą drogą jeszcze dalej; a nawet nie uważam tego za niemożliwe, byśmy przez stosowne działanie środków traw iących i odpowie­

dnie mechaniczne zmieszanie proteinów,

j węglowodanów i tłuszczów mogli otrzy­

mać taki pokarm, któryby mógł być p rzyj­

mowany per anum zamiast przez usta a tem samem dozw alał na obfite odży­

wianie chorych, którym w ielka część przewodu pokarmowego wym ówiła służ­

bę.

Szczególnie bogata w fermenty jest większość mikroorganizmów, które w go­

spodarstwie przyrody odgryw ają bardzo wybitną rolę, bądź to rozkładając mate- ryę organiczną, bądź to asymilując azot atmosferyczny. Podczas gdy niektóre z nich, jako zarazki chorób zakaźnych, są naszjnni najstraszniejszym i wrogami, inne są naszymi pożytecznymi w spółpra­

cownikami. W ielka gałąź przem ysłu fer­

mentacyjnego z coraz to liczniejszemi rozgałęzieniami spoczyw a właśnie na zrę-

(12)

188 W S Z E C H S W IA T

Ns 12

cznem tych istot zastosowaniu. Przem ia­

ny chemiczne, jakich dokonyw am y za ich pośrednictwem , w yw ołan e zostają fermentem przez nie produkowanym .

G d yb y się nam udało takie same lub podobnie działające ferment}? otrzymać sztucznie przez przemianę proteinów, natenczas uczynilibyśm y się niezależny­

mi od drobnoustrojów i uzyskalibyśm y w wielu gałęziach przem ysłu fermenta­

cyjnego znacznie lepsze w yniki.

T ą drogą uda się nam może kiedyś rozwiązać problem o olbrzymiem ekono- micznem znaczeniu, w yzysk an ia celulo­

zy i innych m ateryj podobnych dla od­

żyw iania św iata zw ierzęcego.

Ze delikatna celuloza zostaje rozpusz­

czona w przew odzie pokarm ow ym zw ie­

rząt roślinożernych prawdopodobnie pod w pływ em w spółdziałania bakteryj jelita zamieszkujących, to fakt znany dobrze fizyologom a rów nie dobrze w iedzą bo­

tanicy, że w roślinie nieraz ściany z ce­

lulozy zostają przez proces}? ferm entacyj­

ne zniszczone.

A le ta niezmierna ilość celulozy, któ­

ra, zdrewniała, tworzy silne rusztow anie ciała roślinnego, ta jest dla zw ierzęcego odżywiania stracona. W praw dzie w ie­

my to już zdawna, że można ją przepro- wądzić w cukier gronow y, działając na nią mocnym kwasem siarkow ym ; ale tech­

niczne zastosow anie tej wiadom ości jest niemożebne z powodu zbyt w y so ­

kich kosztów.

Czyż nie należy się spodziew ać, że tej przem iany można będzie dokonać w e- konomiczny sposób za pośrednictwem naturalnej lub sztucznej ferm entacyi, a przez to dostarczyć państw u zw ierzę­

cemu now ego, praw ie niew yczerpanego źródła pożyw ienia organicznego?

Ferm enty i proteiny są tak ze sobą ściśle związane rolą, którą o d gryw ają w , zjaw iskach chemicznych w żyw ym or­

ganizmie zachodzących, i w ykazują w sw ych w łasnościach tyle podobieństwa, że badanie tych ciał pójdzie zawsze rę ­ ka w rękę ze sobą; a sądzę, że jestem upraw niony do w ypow iedzenia mego mniemania, że zdobycze syntezy mogą przynieść tutaj bardzo w ielkie korzyści.

N iestety nie można się spodziewać, by na tym kamienistym gruncie owoce zbyt szybko dojrzały, lub że trudności usu­

nięte zostaną odrazu przez genialny ja ­ kiś w ynalazek, albowiem nie chodzi tu o poszczególne a bardzo ważne indywi-

; dua chemiczne, lecz o w ielką ilość, w praw dzie podobnych, ale przecież pod niektóremi względami różnych między sobą ciał.

Zbadanie chemiczne tych ciał, sztucz­

na ich reprodukcya, będzie w ym agała, choćby zasadnicze metody b y ły już zna­

ne, bardzo znacznej pracy specyalnej.

A le obecna doba nie przestrasza się już takich olbrzymich przedsięwzięć. Bo co wr zakresie gospodarstw a ekonomiczne­

go ułatw iają postępująca technika i wiel*

kie kapitały, tego samego dokonyw a się w nauce przez w spółdziałanie licznych sił roboczych i środków pomocniczych dzisiejszych zakładów w czasie stosun­

kowo bardzo krótkim.

Syn tezę organiczną znam y dopiero od jakichś 80 lat, zaczęła się bowiem w 1828 sztucznem wytworzeniem mocznika przez F ry d e ry k a W oehlera. C zy w chwili stu­

letniego jubileuszu w ykaże także władzę nad fermentami i proteinami? Pewnej odpowiedzi dać na to niepodobna, ale że to zadanie już nie zejdzie z porządku dziennego chemii organicznej, to jest rze­

czą pewną a że rozwiązanie tego proble­

matu będzie gw ałtow nym postępem dla biologii ogólnej, m edycyny i życia g o ­ spodarczego, tego, spodziewam się, do­

wiodłem w tym odczycie.

T ł. E . Kternik.

NOWA HYPOTEZA O AKTYNO- AUTOGRAFII.

JMA? 42 i 43 „W szechśw iata” z r. z.

przedstawiłem trzy głów ne hypotezy, mające za zadanie w yjaśnić mechanizm działania oszlifowanych metali na płytę fotograficzną. Sczernienie tej p łyty po w yw ołan iu pow staw ać mogło albo w sk u ­ tek redukującego działania pary metalu

j na bromek srebra kliszy, albo pod w p ły ­

(13)

Ks 12 W S Z E C H Ś W IA T 189 wem promieniowania nadlenku wodoru,

który w ytw arza się podczas utleniania na powierzchni metalu z wody i tlenu, lub też jako skutek emanacyi jakichś drobnych cząsteczek metalu, zaopatrzo­

nych w ładunek elektryczny, jonizujący sól srebra.

Pierw sze ze wspom nianych twierdzeń, dla braku dow odów i wielu przeczących mu późniejszych spostrzeżeń, z biegiem czasu musiało być odrzucone; z pozosta­

łych —drugie, jako zaopatrzone w boga­

ty, wszechstronnie je potwierdzający ma- teryał doświadczalny, cieszyło się pra­

wie ogólnem uznaniem aż do dni dzi­

siejszych. T ezy, na mocy których je przy­

jęto, brzmią: w zjawiskach aktynoauto- grafii stwierdzano zawsze obecność nad­

tlenku wodoru; w szystkie warunki, sprzy­

jające powstawaniu tego związku, wzma­

gają również natężenie działań na kli­

szę.

Pew nego, chw ilow ego może tylko, za­

chwiania pow agi i nieomylności ostatniej hj^potezy dopattyw ać się można w świeżo ogłoszonej rozpraw ie pani E. Legrady (Ztschr. f. w iss. Photogr. 1908 str. 60), której badania, pomimo, że nie znalazły dotąd jeszcze poważniejszego potw ier­

dzenia z innej strony, bądź co bądź, zw łaszcza ze względu na skrupulatność wykonania, zasługują na niemałe uwzglę­

dnienie otrzymanych rezultatów oraz wniosków z nich w ypływ ających .

Pani L e g rad y chodziło o zbadanie, czy przedstaw ia się możliwem, by wodór, pow stający jako produkt reakcyi między metalem a w ilgocią powietrza, był po­

wodem czernienia kliszy, t. j. czy, ew en­

tualnie w ytw arzający się (w jakikolw iek sposób) w zjawiskach aktynoautografii, nadtlenek wodoru nie je st tylko przy­

padkowym ich satelitą.

W tym celu zbadano przedewszystkiem w p ły w czystego i zupełnie suchego w o­

doru na czułą w arstw ę kliszy; okazało się, że je st on zupełnie nieczynny, jak również doskonale suche pozbawione domieszek powietrze lub azot. Chcąc się upewnić, czy metale same przez się nie są powodem zjawiania się odbitek, t. j., czy nie posiadają w łasności w y s y ­ łania fotochemicznie czynnych promień^

! oszlifowane metale między płytami foto- graficznemi, przyczem przestrzeń między niemi, wynoszącą parę mm, napełniano I naprzemian różnemi gazami, które po­

zbawiono zanieczyszczeń a zwłaszcza wody. Ja k już z wielu dawniejszych ba­

dań w yw nioskow ać b3^ło można, w po­

w yższych warunkach nie należało ocze­

kiw ać czernienia; nie spostrzeżono go rzeczywiście. Zjaw iło się natomiast w obecności wilgoci. — Przystąpiono teraz do prób najważniejszych. Ponieważ, ro­

zumowała pani Legrad y, w ykonyw ając doświadczenie w powietrzu wilgotnem, t. j. w mieszaninie lotnej,mającej w sw ym składzie tlen i wodę, niepodobna roz­

strzygnąć, czy metal jest powodem zja­

wiania się i wodoru i H20 2, czy też tyl­

ko jednego z nich, napotykamy przeto trudności niemałe. Chcąc w podobnych warunkach doświadczenia przekonać się, które z powyższych dwu ciał powoduje odbitki, należy operować w środowisku wilgotnego azotu, starannie oczyszczo­

nego od tlenu, w takich bowiem w arun­

kach metal może w ytw arzać z w ody naj­

prawdopodobniej jeden tylko wodór. — W atmosferze wilgotnego azotu zauważo­

no silne działanie na kliszę metali: Mg, Zn, Cd, A l; wyniki teżsame otrzymano w zupełnie suchym i czystym wodorze;

silnie czynne b y ły również czerń p laty­

nowa 1 palad, poprzednio nasycone w o­

dorem; po ogrzaniu jednak, a w ięc po ulotnieniu się wspomnianego gazu, ciała owe p łyty nie czerniły.

Zw ażyw szy, że zarówno w wilgotnym azocie, jak i w możliwie suchym w odo­

rze trudno przypuszczać powstanie H.20 3, któryby działał na płytę fotograficzną, chodzić tu może tylko o wodór; ponie­

waż jednak gaz ten, ja k już w yżej za­

znaczyłem, sam w stanie molekularnym nie jest fotochemicznie czynny, p. L e ­ grady przypuszcza, że w wypadkach zja­

wiania się odbitek, ma do czynienia z w o­

dorem in statu nascendi lub w postaci jonów. T e ostatnie pow stać mogą z w o ­

doru cząstkowego np. pod wpływem promieniowania danego metalu, które to promieniowanie jednak samo przez się na kliszę nie działa; łączeniu się jonów H na H 2 tow arzyszy prawdopodobnie

(14)

190

zyw anie się iskierek, co za skutek mieć może pow stanie odbitki.

Choć ścisłość i skrupulatność, z jaką opisyw ane badanie zostało wykonane, nie pozw ala prawie wątpić o nieom ylno­

ści je g o w yników , nie w yd aje mi się je ­ dnak koniecznem, by ono miało obalać dotychczasową hypotezę o istocie i me­

chanizmie zjaw isk aktynoautografii (mam na myśli drugą z hypotez wym ienionych na początku); przypuścić można raczej, że posługiw ać się nią należy tym czaso­

wo jedynie w przypadkach poszczegól­

nych: tam mianowicie, gdzie działanie nadtlenku wodoru jest zupełnie w y łą ­ czone, co jednak, wobec łatw ości, z ja ­ ką ten zw iązek pow staje oraz niezmier­

nej czułości kliszy na najdrobniejszą je ­ go ilość, je st chyba rzadko kiedy możli­

we. H ypoteza R u ssella ma za sobą zbyt w iele ze w szech stron potwierdzającj^ch faktów, a że cieszy się przytem, jak to już nadmieniałem, uznaniem niepośle- dniem nawet wśród w ybitnych pow ag naukow ych, całkow ite jej odrzucenie jest conajmniej tak długo przedw czesne, póki o pośredniem czy bezpośredniem działa­

niu wodoru (lub jo n ó w jego ) na kliszę nie zbierze się obszerniejszego m ateryału em pirycznego, któryby mógł ryw alizow ać z hypoteza o H20 2.

W spomnę w reszcie o następujących (innego rodzaju) spostrzeżeniach, poczy­

nionych w ciągu w ykon yw an ia opisa­

nych badań. S ą one następujące: dla niektórych metali klisza umieszczona pod metalem w y k azyw a ła odbitkę jasną, na górnej zaś zjaw iało się sczernienie (Ag, Cd, Mn, Pt) lub żaden obraz nie p o ­ w staw ał (Bi, Cr, Sb, Se, Sn). Zjaw iska te dają się dowolnie odtw arzać i w ystę­

pują dla danego metalu w tej samej for­

mie, o ile w arunki dośw iadczenia są je ­ dnakowe; nie może w ięc tu być m ow y o jakiem ś złudzeniu łub przyczynach po­

bocznych. C harakter dobrych jasn ych odbitek różni się zasadniczo od chara­

kteru czarnych: brzegi ostro się zaryso­

wują, a intensywność jasnej odbitki je st wszędzie jedn akow a bez względu na to, że metal, umieszczony nierów nolegle do

12 kliszy, w różnych sw ych punktach róż­

nie daleko od niej się znajduje.;

W ytłumaczenia zjaw iska jasnych odbi­

tek dotąd nie znaleziono; o ile z opisu pani L e grad y sądzić można, nie chodzi tu o „odjemne" promienie Mosera.

Zygm unt Klonowski.

AKADEMIA UMIEJĘTNOŚCI.

III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 3 lutego 1908 r.

Przewodniczący: D yre k to rK . Olszewski.

Czł. K . K ostanecki przedstawia pracę własną p. t.: „Podział mitotyczny jąd er bez podziału plazmy w jajkach Mactry, rozwijających się partenogenetycznie".

Pobudzając jajka M actry do rozwoju partenogenetycznego przez umieszczanie ich w wodzie morskiej z dodatkiem chlorku potasu, autor zauważył, że jajka przeważ­

nie nie dzieliły się zupełnie, natomiast na drugi dzień znajdował pły wające urzę- sione kule, podobne do prawidłowych, z zapłodnionych jaj rozwijających się za­

rodków.

Na podstawie badań skrawków, autor doszedł do przekonania, że urzęsione te utwory b yły to jajka, w których powtarzał się szereg razy podział mitotyczny jąder bez podziału plazmy.

Obok jajek z wielu jądram i w stanie spoczynku, prof. K . spotykał często figu ­ ry niezmiernie charakterystycznej, wielo- biegunowej mitozy, które mianowicie w okresie gw iazdy macierzystej rozmieszcze­

niem promieniowań w równych bardzo odstępach i ułożeniem chromosomów w niezwykle regularną siatkę różniły się od znanych dotychczas obrazów mitozy wie- łobiegunowej.

Czł. K , K ostanecki przedstawia pracę p. J. Młodowskiej p. t.: „Z histogenezy mięśni szkieletow ych14.

A utorka badała rozwój mięśni szkie­

letowych grzbietnych na zarodkach kur, m yszy, królików i świń. Zarodki b yły barwione przeważnie hematoksyliną żela­

zną H eidenhaina,podbarw ianeBordeauxR.

W yniki badań są następujące; i. W łókno mięsne u zwierząt wyższych kręgowych jest utworem równowartościowym w?ielu zlanym w syncytium komórkom. 2. Włókno mięsne może być pochodne komórek, na­

leżących do kilku myomerów. 3. Zatarcie m etam eryi tkanki mięsnej polega na zlaniu się myoblastów sąsiednich myomerów za­

pomocą płazmatycznych, coraz mocniej się rozszerzających mostów, po których W S Z E C H Ś W I A T

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na sk utek zróżnicowania zwięzłości skał doskonale zaznaczają się terasy erozyjne, jak i progi skalne w dolinach oraz różne inne form y erozji wstecznej. Jed

je zwierciadło, ogląda obserw ator przez szkło oczne z górnej części studni. Wielką niedogodnością tego teleskopu je s t to, że służyć on może tylko do

Jakie jest prawdopodobieństwo, że na żadnej kostce nie wypadła szóstka, jeśli na każdej kostce wypadła inna liczba oczek.. Z losowo wybranej urny wzięto

Sprawdzi się tutaj zarówno zwykła taśma papierowa, jak i taśma do emalii, która zdecydowanie ma dłuższą żywotność przy zabawach z dziećmi.. Potrzebujesz jeden lub dwa

Doradztwo audytorów oraz nadzorowanie procesu certyfikacji w okresie realizacji inwestycji mieszkaniowej przez audytora jest usługą dodatkowo płatną, a koszty

W budynku klasztoru znajduje się obecnie kotłownia gazowa, która pracować będzie na potrzeby centralnego ogrzewania obiektu, ciepła technologicznego dla

Dzisiejszy człowiek kierujący się tymi wartościami jest negowany przez tak zwane – nowoczesne społe- czeństwo, dla którego pieniądz stał się „bożkiem

Habenti dabitur („Mającemu dano będzie”). Między takiemi domownikami jest i był święty Helijasz, ktory kędy się obrocił, wszędy miał chleba dostatkiem. Był na puszczy,