• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Xo 17 (1299). W arszawa, dnia 28 kw ietnia 1907 r. Tom XXVII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

>Y W arszaw ie: rocznic rb, 8, kw artalnie rb. 2. W Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księ- Z przesyłką pocztow ą: rocznie rb. 10, półr. rb. 5. garniach w kraju i za granicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawam i redakcyjnem i codziennie od godzi- r.y 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A N r. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 1 4 ,

Dr. H. ZIEGLER.

Z A G A D K A N A TU R Y .

W mowie swojej, wypowiedzianej na zjeździe przyrodników i lekarzy niemiec­

kich w Stutgardzie w r. z., profesor mo­

nachijski Lipps ’) tak ie między innemi zdanie wygłasza:

„Przyroda—p owiada on—to nie zbiór danych spostrzeżeń, które nagromadza badacz, jest ona raczej uporządkowanem według pewnego praw a tem w szystkieiu co istnieje objektyw nie. W takiem poję­

ciu jest ona w ytw orem umysłu przyro­

dniczego i jed y n ie jako w ytw ór taki by ­ wa przedmiotem nowej pracy nauk ow ej”.

Zdanitm naszem określenie profesora Lippsa nie przyczynia się do wyjaśnię nią kwestyi.

*) W ydana oddzielnie mowa ta w yszła n a k ła ­ dem W in te ra (Heidelberg;, „W szechśw iat" zaś ukończył druk jej przekładu polskiego w n u m e ­ rze poprzednim. 1‘. dr. Ziegler z Genewy ogłosił w jednem z czasopism niem ieckich swoje uwagi nad pewnemi punktam i tej mowy, a uprosiwszy naszego w spółpracow nika, p. W roczyńskiego, o dokonanie icłi przekładu na języ k polski, ła s k a ­ wie nadesłał ten przekład do naszej redakcyi z uprzejmym listem, w yrażającym życzenie w ydru­

kowania tej rzeczy w naszem piśm ie.

Zwróćmy przedewszystkiein uwagę na fakt, że rozróżniać winniśmy dwa poję­

cia: świat (wszechświat) i przyroda; jeżeli bliżej wnikniemy w znaczenie łacińskiego słowa n a t u r a , odpowiadającego pojęciu

„przyroda11, to przekonamy się, że słowo to znaczy i s t o t a r z e c z y ; mówiąc więc przyroda, natura, mówimy objekty- wna rzeczywistość— prawda; teorya n a tu ­ ry to teorya, która odpowiada istotnym stosunkom, m ającym miejsce w procesach świata zewnętrznego.

W toku niniejszego roztrząsania u ż y ­ wać więc będziemy wyrazu przyroda lub natura na oznaczenie tego objektywnego podłoża, na jakiem odbywają się zjaw i­

ska, których bezpośredniej obserwacyi dostępne kształty składają się na u tw o ­ rzenie tego, co nazwiemy ś w i a t e m .

Natura więc to to, co je s t wszystkim rzeczom ogólne, wspólne i we wszystkich j zjawiskach jednakowe; pierwszym więc warunkiem jej musi być posiadanie mo­

żliwie największej ilości pierwiastków sy- inetryi; innemi słowy: podłożem świata realnego musi być coś złożone z jed n o ­ stek między sobą jednakich i posiadają­

cych każda największą liczbę elementów symetryi. Otóż jak wiadomo, k u l a je s t właśnie ciałem warunkom tym odpowia-

(2)

2 5 8 WSZECHSWIAT Ko 17 dająćem; a więc jed n o stk i w skład owe- ,

go podłoża zjawisk realny ch wchodzące, | są to k u l k i niepodzielne i elem entarne.

Muszą one być:

1) mniejsze niż wszystko, co pozornie (dostępnie zmysłom naszym) istnieć może, właśnie dlatego, że tw orzyć m uszą wszy­

stko, co istnieje;

2) m uszą być obdarzone szybkością ró­

wną największej z obserwowanych szyb­

kości;

3) są bezwzględnie g ęste— nic bowiem, co istnieje pod względem gęstości prze­

chodzić ich nie może, gdyż w a g re g a ­ tach, utw orzonych przez n ie —ze względu na ich k sz ta łt kulisty — istnieć muszą przestrzenie puste.

Ich bezwzględna gęstość p ociąga za sobą: absolutną twardość, nieprzenikliwość i niezmienność formy t. j. n i e e 1 a s ty - c z n o ś ć i nieplastyczność; z założenia też wypływa, że s z y b k o ś ć kulek zmia­

nom podlegać nie może, jak wogóle ża­

dna z ich w ł a s n o ś c i , są one bowiem cząsteczkami niezmiennej pod każdym względem całości. Stąd widać, że m echa­

nika ty c h kulek j e s t odm ienna od m e­

chaniki kul zw ykłych; budować ją musi­

my, ciągle pam iętając, że żaden proci-s między k ulkam i temi zachodzący nie może w płynąć n a zm ianę żadnej z ich własności.

Musimy naprzy kład zwrócić uw agę na to, że je d y n y m ruchem cząsteczek ty c h je s t ruch prostolinijny; kręcenie się je s t niemożliwe, w ym agałoby bowiem k ręc e ­ nie się pew ny ch cząsteczek określonej energii wewnętrznej i pew nego rodzaju niedająęego się określić uduchow ienia—

dla danej cząsteczki specyalnego— a wrięc w yróżniającego j ą od innych, jed n o c z e ­ śnie też czyniącego z cząsteczki elem en­

tarnej rzecz złożoną, a więo przeciw ną definicyi przez nas przyjętej.

A więc owe a to m y pierw otne są w szy­

stkie jednakie co do swej działalności, równe pod względne reprezentow anego przez nie zapasu energii.

W ten sposób żaden z ty cli atomów nie może mieć jak ie g o ś specyalnego dzia­

łania; lecz jedn ocześn ie niem a żadnego ! poza niemi wewnętrznego, ani zewnętrz- j

nego działania—w t y c h bowiem atomach są wszystkie możliwe przyczyny.

Rozmaite własności cial spotykanych w świecie: zapach, smak, namacalność, kolor i t. d.—wszystkie te własności są skutkiem u g r u p o w a n i a atom ów pier­

w otnych w p r z e s t r z e n i i jedynie tego ugrupowania, same bowiem nasze cząste­

czki muszą by ć pozbawione sm aku, ko­

loru i t. p., m uszą b y ć niewidoczne, by w y tłum aczy ć odpowiednie zjawiska w świecie.

Pomimo nadzwyczajnej gęstości, z po­

wodu kolosalnego ruchu, ja k im cząste­

czki te są obdarzone, un ik ają one dzia­

łalności przyciągania.

W sposób podobny owe kulki są nie­

widoczne i wogóle naszym zmysłom n ie ­ dostępne, gdyż widzieć i wogóle pojmo­

wać zmysłami m ożem y je jed y n ie wraz z owem ugrupowaniem przestrzennem to je s t w p e w n y c h stanach; otóż wyszedł­

szy z jednego s t a n u przechodzą zawsze w drugi inny— stąd, ja k o takie, naszym zmysłom są niedostępne. J e d y n ie myślą możemy je pojąć.

Jeżeli rozszerzym y pojęcie gęstości do wszystkiego, co istnieje i n i e m o ż e z n i k n ą ć , wtedy id e a nasza odpowie temu, co nazyw am y m a t e r y ą.

J a k e ś m y widzieli, posiada ona w naszej interpretaeyi własność samoporuszania się (ruchu) i jest niewidzialną rsp. zmy­

słom niedostępną.

Jeżeli zaś połączymy dwie własności:

gęstość i samoporuszalność, otrzymamy to, co nazyw am y siłą lub energią.

W ten sposób n a tu ra je s t n a j w y ż s z ą s i ł ą ; j e s t to wszechmoc zdolna do uczy­

nienia wszystkiego i w-szystko czyniąca.

Św iatło— takie, jak ie widzimy w świe­

cie—jest pierwszym stanem, w którym ugrupow ania atom ów pierw otnych dają początek jednostkom złożonym, różnym między sobą. W pustej przestrzeni światło mianowicie rozchodzi się prosto- 1 limjnie i bez przeszkody, jak owe p u n k ty

pierwotne.

N ajpierw szym względnym atomem je s t ugrupowanie 4-ch pu nk tów pierwotnych, w chodzących w skład dwu w p rz e ciw n y c h kierunkach posuw ających się szeregów;

(3)

M 17 WSZECHŚWIAT 259 takie ugrupowanie j e s t pierwszera i naj-

prostszem z tych, k tó re mogą dopuszczać wpływ zewnętrzny i wewnętrzny.

Następne kom plety realne tworzą się z połączenia pomiędzy ty m atomem (rsp.

temi atomami i ich połączeniami) a bez- względnemi, opisanemi wyżej cząstecz­

kami.

To, co n azyw am y zwykle duszą, jest zmiennym i przejściowym stanem —złożo­

nym z owych wiecznych i niezmiennych cząsteczek— i znajdującym się wśród zna­

cznie bardziej skomplikowanych stanów, ktćre składają ciało.

I to, co w duszy jest wieczne, są to właśnie jej podłoże stanowiące cząstecz­

ki; zmienność jej sta n u polega na zmie­

nianiu się ugrupowań tych cząsteczek;

stąd też wytłumaczenie związku duszy z ciałem.

Tłum. A. W.

O P R O D U K T A C H UBOCZNYCH

FERM ENTACYI ALKOHOLOWEJ.

Zjawisko ferm entacyi alkoholowej n a ­ leży do liczby najdawniej poznanych pro­

cesów chemicznych. J u ż od czasów sta­

rożytnych wielu badaczów zajmowało się tą kwestyą, usiłując tłu m aczyć j ą w naj­

oryginalniejszy nieraz sposób. W ogóle jednak możemy powiedzieć, że wszelkie wiadomości w ty m przedmiocie b y ły aż do czasów Lavoisiera, tego wielkiego re­

formatora chemii, pobieżne i niedokładne.

On pierwszy dopiero przedstawił fermenta- cyę alkoholową ja k o zjawisko n atu ry czy­

sto chemicznej i, wniknąwszy w jeg o isto­

tę, objaśnił rozkład cukru na alkohol i bezwodnik węglowy.

Odkrycie to wprowadziło k w esty ę fer- mentacyi alkoholowej na nowe tory oraz otworzyło szerokie pole do dalszych prac w tym zakresie, że wymienię tylko Thó- narda, Saussura lub Gay-Lussaca. Temu ostatniemu zwłaszcza zawdzięczamy pierw­

sze zestawienie stosunków ilościowych, zachodzących między z u żyty m do fer- m en tacyi cukrem a wydzielonym bezwo­

dnikiem węglowym i alkoholem ety lo ­

wym, oraz ujęcie ich w ścisłą formułę chemiczną:

0 6Hl20 6 = 2 COj' + 2 C2H5OH.

Gay-Lussac sądził, że cała ilość cukru u le ­ ga rozkładowi ściśle podług powyższego równania; nie uwzględnił przytem ubocz­

nych produktów łermentacyi alkoholowej, gdyż te naówczas mało były znane. Do­

piero P a s te u r zwrócił uwagę na niesłusz­

ność tego poglądu, twierdząc, że podczas fermentacyi alkoholowej ty lk o 94—95 % cukru ulega rozkładowi na bezwodnik wę­

glowy i alkohol etylowy. Pozostałe zaś 5—<6% dają różne prod ukty uboczne, m ia ­ nowicie: 3 ,5 # gliceryny oraz od 0,8—0,7 % kwasu bursztynowego. Nadto 1% cukru miały, w edług P asteu ra, zużywać drożdże na budowę własnych komórek. Glicerynę więc i kwas bursztynowy P a s te u r uważał za normalne pro du kty rozkładu cukru przez drożdże, za w ystępujące obok a lko ­ holu etylowego stale podczas każdej fer­

m en tacyi alkoholowej. J a kk olw ie k od­

k rycie P a ste u ra było niezaprzeczenie znacznym postępem na tem polu, to je ­ dnak pogląd jego, wobec coraz głębszych i coraz bardziej w yczerpujących badań, nie mógł się długo utrzym ać. W roku 1896 Buchner odkrył w soku, wyciśnię­

tym z drożdży, enzym, wywołujący fer- m entacyę alkoholową, t. zw. zymazę. Od­

krycie to spowodowało przewrót w do­

tychczasowym poglądzie nauki na fermen- tacyę; pierwszorzędną zaś jeg o zasługą było stwierdzenie faktu, że w razie u ż y ­ cia czystej zym azy ani gliceryna ani kwas bu rsztyn ow y nie w ytw arza się pod­

czas ferm entacyi alkoholowej. Stąd więc słu-zny wniosek, że substancyj ty c h nie możemy uważać za prod uk ty rozkładu cukru, lecz raczej jako w ynik przemiany m ateryi sam ych drożdży. Lecz w takim razie powstaje znowu pytanie, z jakiej substancyi organicznej, wchodzącej w skład komórek drożdży, gliceryna tworzyć się może, i czy przypadkiem nie m am y tu znowu do czynienia z jakim specyficz­

n ym enzymem? Na to zagadnienie odpo­

wiada Delbriick w sposób nader ja s n y , mianowicie przypuszcza, że tłuszcz droż­

dży, w ystępujący dość obficie w składzie

(4)

260 W SZECHŚWIA T Ad 17

ich substancyi organicznej, u leg a pod wpływ em lipazy rozkładowi n a kwasy tłuszczowe i glicerynę. Drożdże bowiem, j a k wiadomo, zaw ierają obok zy m a z y naj­

rozmaitsze inne enzym y, m iędzy którem i lipaza i inw ertaza nie m ałą odg ry w ają ro­

lę. W ten sposób więc, jeżeli przyjmie­

my działanie lipazy drożdży na ich sub- stancye tłuszczowe, stanie się zupełnie zrozumiałem w ystępow anie gliceryny j a k o produktu ubocznego w życiu drożdży.

Feliks Erlich '), którem u n a u k a zawdzię­

cza wiele cennych odkryć, przypuszcza również możliwość rozkładu le c y ty n y przez lipazę: najpierw tw orzyłby się wówczas kw as glicerynowo-fosforowy, z niego zaś dopiero gliceryna. W sposób zresztą a n a ­ logiczny m ogłaby służyć i nukleina droż­

dży jako stałe źródło tw orzen ia się gli­

ceryny.

P om y ślne rozwiązanie kw estyi pocho­

dzenia g lic e ry n y w ferm entacy i cukru zachęciło D uclauxa do dalszych prac w tym zakresie. I rzeczywiście w krótce za­

uważył w każdej prawie ferm entacyi al­

koholowej ślady kwasu octow ego; tutaj je d n a k • chodziło niezaprzeczenie o zja­

wisko zupełnie różnej n a tu ry . Dośw iad­

czenia bowiem z sokiem drożdżow ym B u ch nera w y k a z a ły stałe występow anie kwasu octowego, co p raw d a w ilości nie­

znacznej, gdyż w ahającej się między 0,01 % a 0,3 %. Stąd więc B u ch ner p r z y ­ puszcza, że m am y tu do czynienia z pe­

wnym sp ecyalny m rodzajem e nzym u u t le ­ niającego, t. zw. glukacetazą. k tó ra ro z­

kłada cukier g ro no w y na 3 cząsteczki kw asu octowego.

Pow ta rza m je d n a k , że jest to zjawisko zupełnie różne, gdyż kwas o cto w y pow sta­

je, w edług wszelkiego praw dopodobień­

stwa. przez rozkład am ego cukru.

Co do kw asu bursztynowego, o k tó ­ ry m zresztą jeszcze później mówić będę, to d oty ch c z a s zdania są bardzo p odzielo­

ne; wogóle doświadczenia przyniosły tu rezultaty może najm niej pewne.

') F. E h rlic h . Din c h e m isc b e n -Y organgc bei d e r H efeg aru n g . B io ch o m isclie Z e its c h rift T. II.

1906 r.

Gliceryna, kwas o cto w y oraz kwas bursztynowy nie w y czerp ują jednak ca­

łego szerokiego zakresu ubocznych pro­

duktów ferm entacyi alkoholowej, prze­

ciwnie sp o ty k a m y tu jeszcze wiele róż­

nych związków organicznych, jak: alde­

hydy, estry, ślady k w a su mrówkowego, kw a sy tłuszczowe a wreszcie alkohole wyższe, które Obejmujemy ogólną nazwą fuzlów. Obecność fuzlów w przebiegu zwykłej ferm entacyi alkoholowej zauw a­

żył w r. 1785 Scheele, od tego zaś czasu najrozmaitsze w tej kw estyi teorye krą­

żyły wśród św iata naukowego. Z rozum ie­

nie sposobu tworzenia się fuzlów oraz do­

kładne poznanie ciała, z którego powsta­

ją, było zarówno dla nauki j a k i dla prze­

mysłu technicznego rzeczą niemałej wagi.

Zwiększenie bowiem produkcyi alkoholu etylow ego oraz ograniczenie je g o zaw ar­

tości w alkohole wyższe, któ ry ch główny składnik, alkohol am ylow y, jest związkiem wysoce trującym , było ze względów c zy­

sto praktyczny ch wielce pożądanem.

Z drugiej znowu strony alkohol amylowy je s t w przemyśle chemicznym środkiem bardzo rozpowszechnionym, bądź to w sta ­ nie wolnym, ja k o rozpuszczalnik, bądź też w postaci estrów amylowych, jak o esen- cye owocowe o miłym zapachu, używa­

ne do nadaw ania b u kietu wódkom i wi­

nom. Nadto i inne jeszcze składniki fuzlu, j a k alkohol propylowy lub izobutylowy, posłużyły już nieraz i służą jeszcze w chemii organicznej do wielu Ważnych syn­

tez. Nic więc dziwnego, że kw e sty a ta, jako szczególnie ciekawa, skoncentrowała na sobie przez czas dłuższy uwagę całego świata, pracującego naukowo na tem polu.

W śród różnych teoryj najrozmaitszej w ar­

tości przeważał do najnowszego czasu po­

gląd, że alkohole wyższorzędne są p ro­

duktami rozkładu cukru pod wpływem pew nego g a tu n k u bak tery i.

Liczni badacze, jak Emmerling, Per- drix, Guignard i inni podjęli próby, aby z różnych produktów n aturaln ych , jak np. owoce, izolować odpowiednie bakte- rye, co im się n a w e t w części udało.

W pra w d zie musimy zaznaczyć, że w y ­ dzielone przez nich bakterye produkow a­

ły tylko alkohol propylow y i izobutylo-

(5)

M 17 WSZECHŚWIAT 26 1

wy, alkoholu zaś amylowego, który p rze­

cież w fuzlu w ystępuje najobficiej, otrzy­

mywano ty lko ślady. T en niekorzystny wynik doświadczeń osłabił nieco, rzecz prosta, znaczenie tego dość rozpowszech­

nionego pierwotnie poglądu, tembardziej, że wielu chem ików zarzucało mu nadto, że łańcuch węgla alkoholów wyższych fuzlu jest przeważnie rozgałęziony, w przeciwieństwie do normalnego prostego łańcucha cukru, z którego miały przecież powstawać. Zwolennicy tworzenia się fu złów pod wpływ em specyalnych b akteryj podnosili nieraz fakt, że w rzeczywistości dodatek drobnoustrojów do drożdży wśród zwykłej fermentacyi alkoholowej podnosi znacznie produkoyę alkoholu amylowego.

Otóż najnowsze doświadczenia H. Prings- heima w yk a z ują tylko pozorną słuszność lego twierdzenia; b adania jego bowiem dowiodły, że wszelkie ograniczenie swo­

bodnego rozwoju drożdży, co przez ró w ­ noczesną kulturę baktery j musi nastąpić, zwiększa stale produkoyę fuzlów.

Wszystkie wyżej wymienione zarzuty zachwiały oczywiście zaufanie, które t*e- orya ta budziła dotąd w świecie n a u k o ­ wym, najnowsze zaś świetne postępy chemii białka oraz wyczerpujące badania nad jego produktam i rozkładu, a zwłasz­

cza nad aminokwasami, zwróciły kwestyę tworzenia się fuzlów na inną drogę. Już nieraz bowiem podobieństwo w budowie i konfiguracyi leucyny lub Waliny z alko­

holem izoamylowym, lub izobutylowym, zwracało na siebie uw agę chemików, że wymienię tylko Schulzego lub Fischera.

Ostatecznie jed na k dopiero fakt, że wszyst­

kie prawie aminokwasy dają się odbu­

dować ze składników fuzlu, skłonił E h r ­ licha do przypuszczenia, że alkohol amy- Iowy i jego homologony powstają przez zwykłą ferm entacyę cukru wprost z amino­

kwasów pod działaniem samych drożdży.

Rozstrzygającem w tej kwestyi było proste doświadczenie, podjęte z wielkiem powodzeniem przez Ehrlicha. Mianowicie przez użycie czystych drożdży w obec­

ności cukru uzyskiwał on z aminokwasów odpowiednie alkohole wyższe, t. j. z wa- liny alkohol izobutylowy, z leucyny al­

kohol izoamylowy, z izoleucyny zaś al­

kohol d-amylowy, jedyny optycznie czyn­

ny składnik fuzlu.

Pow stawanie tych alkoholów wyższych z aminokwasów E h rlic h tłum aczy w spo­

sób bardzo prosty, mianowicie włącze­

niem cząsteczki wody, a odszczepieniem cząsteczek amoniaku i dw utlenku węgla, według ogólnego wzoru:

RCHNH.COOH + H 20 —

= RCHsOH 4- N H :) + COa.

Możliwe również, że rea k c y a ta przebie­

ga stopniowo w dwu fazach. Najpierw bowiem przez oddanie bezwodnika wę­

glowego kwas aminowy przechodzi w od­

powiedni amin, któ ry dopiero wtedy przy­

łącza cząsteczkę wody, a wydziela cząstecz­

kę amoniaku, dając uboższy o 1 atom węgla alkohol. W ydzielony zaś w ten sposób amoniak zostaje zużyty na budo­

wę cial białkowych drożdży. R eak cyę tę można przedstawić w sposób następujący:

OH, leucyna CH, amylamin

> ’H . CH, CHNH. ĆOOH — 0 0 , = ' > 'H . OH, . OH, . NH .

OH, ' ' ' OHj

CH, —- NH-, CH, alkohol amylowy

' ^;CH . CII.,. OH, . NH, ' = ' ";CH . CH, CH, OH

C H / ' ' + H S0 CH,

Przeciwko tem u zapatryw aniu przemawia jedn ak okoliczność, że amylaminu w zwy- kłej ferm entacyi alkoholowej nigdy nie spo­

strzegano, znajdowano go jedyn ie w nie­

znacznej ilości w produktach gnicia drożdży.

B u chner i Meisenheimer przyjmują, jak

wiadomo, że podczas fermentacyi alkoho­

lowej zwykłej tworzy się pospolicie kwas mleczny, jako produkt pośredni; otóż w y­

chodząc z punktu widzenia tej teoryi, możnaby przypuścić znowu, że alkohol amylowy powstaje z fuzlu inną jeszcze

(6)

262 WSZECHŚWIAT JSfo 1 7

drogą. Kwas aminowy bowiem, w łącza­

ją c cząsteczkę wody a w y dz ie la ją c am o ­ niak, daje jako p rodukt pośredni ja k iś od­

powiedni oksykwas, k tó ry dopiero przez proste odszczepienie cząsteczki d w u tle n ­ ku węgla przechodzi w alkohol amylowy:

C H ,

CH.,

leu c y n a

^ C H . C H a.C H Ń H v COOH

— CO.,

+ H s0 - N H a c h 3

CH,.

CH /

kwas leucyn ow y CH.CH..CH.OH.COOH.

CH

alkohol amylowy.

CH . C H , . C H , . OH.

Ehrlich przypuszcza je d n a k , że rozpad tego oksykw asu, ja k o p r o d u k tu przejścio­

wego, p rzeb ieg a jeszcze w sposób odm ien­

ny. J a k wiadomo bowiem, kwas mleczny rozpada się w odpowiednich w a ru n k a c h na aldehyd octow y oraz k w a s mrów kowy.

Otóż przyjm ując rozkład analo giczny kw a­

su leucynow ego lub in nych teg o rodzaju połączeń, m oglibyśm y łatw o zrozumieć stałe w ystępow anie śladów k w a s u mrów­

kow ego oraz ró żn y ch aldehydów wśród

każdej praw ie ferm entacyi alkoholowej.

W ten sposób np. aldeh yd izow aleryano­

wy pod wpływem enzymów redukujących drożdży przechodzi w alkohol am ylow y;

w sk u te k działania zaś oksydaz, za w a rty c h w kom órkach drożdży, aldeh ydy dają od­

powiednie kw asy, jak izow aleryanow y, masło wy i t. p. kw asy tłuszczowe, w y ­ s tę p u ją ce stale między innemi p ro d u k ta ­ mi ubocznemi ferm en tacyi alkoholowej.

R e akcye te m ożemy w yrazić wzorem:

CH3^ a l d e h y d izow aleryan ow y CH,'

CH . CH, . CHO.

CH, CH,'

+ H 2.

alkohol a m ylow y CH . C H , . CH, OH.

C H ,

CH,

\

kw as izow aleryanow y + P CH . CH2 COOH.

Co do alkoholu propylowego, to Ehrlich przypuszcza, że m am y tu raczej do c z y ­ nienia z rozkładem kw asó w aminodwu- karbonow ych, ja k kwas g lutam in ow y lub asparaginowy, k tó re należą również do pospolitych p ro d u k tó w rozkładu drożdży.

W istocie rzeczy, jeżeli przyjm iem y, że kw as g lutam inow y wydziela obok c z ą ­ steczki amoniaku dwie cząsteczki b ezw o­

dnika węglowego, zrozumieć łatwo, że otrzym am y z niego alkohol propylowy normalny, w edług równania:

-j- H 20 alk. propylow y COOH . C H , . C H , . C H N H 2 . COOH — NH, = CII, . CH, . CH2 OH.

Z kwasu zaś asparaginow ego p o w sta ła ­ by w sposób analogiczny nieznaczna ilość alkoholu etylowego. Przeciwnie, g d y b y ś ­ my rozkładu takich kw asó w aminodwu- k arbonow ych nie przeprow adzili całkow i­

cie, ale odebrali im ty lk o cząsteczkę am o­

niaku, p o d d a ją c równocześnie redukcyi, to z kw asu g lu tam ino w eg o pow stałby, rzecz prosta, k w as g lutarow y, z kwasu zaś asparaginow ego o trz y m alib y śm y kw as bursztynowy.

2 C 0 2

R e a k c y a t a przedstaw ia się j a k n a s tę ­ puje:

COOH.CH2.CHNH2.COOH -+ H 3 = k w as asparaginow y

= COOH.CH2.CH2COOH -+ N H :i.

kwas bursztynowy,

W taki więc sposób Ehrlich p rzy p u sz ­ cza możliwość tworzenia się kw asu bursz­

tynowego, a chociaż pogląd te n nie zo­

stał jeszcze p o p a rty doświadczeniem, w

(7)

M 17 WSZECHŚWIAT 2 0 3

każdym razie j e s t to dotychczas jed y n e racyonalne objaśnienie stałej obecności kwasu b u rsz ty n o w e g o w zwykłej fermen- tacyi alkoholowej.

Ludom ira Biegańska.

(Dokończenie nastąpi).

G. M ELANDER ')■

Pry w at-docent fizyki U niw ersyt. w Helsingforsic.

E L E K T R Y Z A C Y A

PR ZEZ P R O M IE N IO W A N IE i EM ISYA F A L SZYBKICH

PRZEZ CIAŁA O TEM PERATURZE ZW Y CZA JKH J.

1. Elektryzacya ciał przez ciepło i przez promieniowanie.

Zagadnienie, dotyczące elektryczności atmosferycznej, sięga czasów odległych:

słynne doświadczenia Franklina, w y k o n a ­ ne były już w 1751 r.; wielu uczonych dowiodło następnie, że pole elektryczne normalne istnieje nietylko podczas bu­

rzy, ale również i w czasie pogodnym.

Latawce, którem i posługiwano się w tych doświadczeniach, wznosiły się nieraz do znacznych wysokości, nagromadzając elek­

tryczność z chmur. Ale dokładniejsze po­

miary, dotyczące elektryczności atmosfe­

rycznej, o trzym ane zostały dopiero póź­

niej, gdy zaczęto używać balonów nie- swobodnych lub swobodnych. W te d y to można było m ierzyć jonizacyę powietrza na różnych w ysokościach nad ziemią. Z a ­ pomocą ty c h doświadczeń stwierdzono, że , atmosfera nasza jest niemal ciągle nała­

dowana elektrycznością, i że ładunek zie­

mi jest, w ogólności, w czasie pogody odjemny, ładunek zaś powietrza dodatni.

P ro p o rc jo n a ln o ść siły promieniowania słonecznego ze zjawiskami m agnetyzm u ziemskiego p oddała mi m yśl zbadania wpływu promieniowania na magnesy. W ba­

daniach tych znalazłem chwilowe osłabie­

nie magnesów wskutek promieniowania.

Osłabienie to podobne było do tego, j a ­ kie zachodzi wskutek podniesienia tem p e­

ratury, atoli p ew n e doświadczenia, doty-

') Revue Gen. d es Sciences

czące wpływu światła magnezowego na też same magnesy, naprowadziły mię na przypuszczenie działania elektrom ag ne­

tycznego. Jednakże wydało mi się ino- żliwem, że promieniowanie słoneczne jeSt źródłem pośredniem m agnetyzm u ziem­

skiego; ono to mogłoby by ć przyczyną prądów elektrycznych ziemi.

Opisane poniżej doświadczenia, podjęte były w celu wyjaśnienia, czy promienio­

wanie słoneczne może w ytworzyć ładunki elektryczne na ciałach, wystawionych na działanie słońca. Doświadczenia te, w y ­ konane zostały zapomocą e'ektromet.ru kwadrantowego, typu Doleżalka. Igła t e ­ go elektrometru zrobiona je s t z papieru, p okrytego blaszką cynową i zawieszona na nitce kwarcowej, którą uczyniono dob­

rym przewodnikiem przez zanurzenie w roz­

tworze chlorku magnezu. U ży w ając nit­

ki kwarcowej, wystarczająco cienkiej, można zwiększyć czułość tego elektro- metru do 17 milimetrów na miliwolt.

Igła elektrom etru była naładow ana do p otencyału 89 woltów. D ruga elektroda użytego stosu i jedna para kwadrantów połączone zostały z ziemią, to jest do pro­

wadzone do potencyału zero. Druga pa- j ra kw adrantów połączona była z krążkiem j próbnym, zrobionym z mosiądzu i z a w i e ­ szonym obok lu n ety obserwacyjnej. R óż­

ne ciała, wystawione na działanie słońca, przysuwano kolejno pod ten krążek i ob­

serwowano zboczenie lu ste rk a e le k tro ­ metru. Znak ładunków określano z w y k­

łym sposobem.

W szystkie ciała użyte zostały zbadane tą samą metodą przed wystawieniem na słońce. Stwierdzono w ten sposób, że, wogóle, nie posiadały one ładunków , da­

jących się dostrzedz zapomocą użytego elektrometru.

j • J e d n ak ż e kaw ałek parafiny, j a k również p ły tk a gutaperki, zdradzały słabe ładun-

; ki ju ż przed w ystaw ieniem na słońce,

j jakkolwiek przed doświadczeniami pozo-

; staw ały przez rok przynajmniej w ciem ­ ności. Laska laku, wystawiona na światło dzienne, posiadała również słaby ładunek odjem ny przed wystawieniem na słońce.

P ły tk a ebonitowa i laseczka szklana nie dały zauważyć żadnego ładunku przed

(8)

264 WSZECHŚWIAT .No 1 7

wystaw ieniem ty c h ciał na działanie I słońca.

W szy s tk ie te ciała otrzym ały po w y ­ stawieniu n a słońce ładunki ele k tryc z n e . Kawałek parafiny, p ły tk a g u tap e rk i i laska laku, n a e le k try z o w a ły się ta k silnie, że skala u ż y ta nie w y sta rc z a ła do wszyst­

kich pomiarów. Ł a d u n k i te, zarów no jak słaby ładunek, o trz ym an y n a słońcu przez p ły tk ę ebonitową, były odjemne; ale laska szklana, której j e d n a połowa była m ato ­ wa, a d rug a zwyczajna, została na ła d o­

wana dodatnio, niezależnie od rodzaju p o­

wierzchni.

Doświadczenia moje, d o ty czące w p ły w u promieni słonecznych n a stan elek try czn y metali, wykazały, że ładow anie d o brych przewodników zapom ocą promieni sło­

necznych, j e s t czynnością równie delik at­

ną, jak ładowanie ich przez tarcie. Metal musi b y ć połączony z izolatorem. J e d ­ nakże często tru dn o je s t odróżnić działa­

nie metalu, od działania izolatora. Kilka doświadczeń, w y k o n a n y c h z kulami mo- siężnemi, wykazuje, że mosiądz ładuje się odjemnie pod w pływ em ciepła. N iektóre inne m etale ogrzane zdaw ały się o trz y ­ m yw ać ładunki dodatnie. W ogóle, ładunki m etali były bardzo słabe w porów naniu z temi, j a k i e otrzy m y w ały n iek tó re izola­

tory, w y staw io ne na słońce.

Pom iarów bezwzględnycłi nie u k o ń c z y ­ łem jeszcze. J e d n a k ż e już jest widocz- nem, że to działanie promieni słonecznych może posłużyć do zmierzenia energii tycli promieni.

Promienie, w yw ołujące ładunki ele k try c z ­ ne, znajdują się przedew szystkiem w świet- j le słonecznem. Przech odzą one bardzo dobrze przez zw ykłą szybę, ale utw o rze­

nie się najlżejszych chm ur pochłania znaczną ich ilość. Usiłował, m w yszu k ać jak ie k o lw ie k własności rad y o a k ty w n e

ciałach, n a e le k try z o w a n y c h przez słońce, ale doświadczenia te nie dały dotychczas sta n o w c z y c h wyników.

Metoda, poleg ająca na ładow aniu ciał przez tarcie, j e s t pierwszem zimnem do­

świadczeniem z elektrycznością. U tr z y ­ m yw ano też, że je d y n ie tą m etodą, albo zapomocą innych czynności m ech an icz­

nych, m ożna udzielać ciałom ładunków

elektrycznych. .Jednakże zagadnienie to nie je s t dotychczas wyjaśnione. Z jednej strony, wielu uczonych uszeregowało cia­

ła w takim porządku,- że stają się dodat- niemi, jeżeli je potrzem y o ciała, n astę p u ­ jące po nich, a odjemnemi, jeżeli są po­

ta r te o ciała poprzedzające. Szeregi, uło­

żone w ten sposób przez różnych uczo­

nych, zg adzają si$ w ogólności, ale nie w szczególności. Z drugiej strony, ter- m oelektryczność, zarówno jak zjawiska piroelektryczne, o d k ry te w niektórych kryształach, wykazują, że i tem peratura m a w pływ na w ytwarzanie ładunków elektrycznych.

Opisane powyżej doświadczenia dowo­

dzą, jak sądzę, że en e rg ia promienista, zarówir) ja k inne formy energii, może w y tw arzać ładunki elektryczne. Doświad­

czenia późniejsze w ykażą, czy wszystkie ciała mogą ładow ać się pod działaniem sh.ńca, i niezbędnem będzie zbadać spe- cyulnie, ja k ą rolę odgrywa w ty m przy­

p a d k u otaczające powietrze. W każdym razie zdaje się bardzo prawdopodobnem, że promienie słoneczne, są źródłem ła ­ dunku elektrycznego ziemi, i można za­

dać sobie p y tan ie , czy słońce dostarcza nam elektryczności w tak i sam sposób, w jaki daje nam ciepło.

11. Czy ciała wysyłają promienie Jiolkowe i naclfiobkowe w temperaturze zwyczajnej?

Zagadnienie, które z pewnych stron wiąże się z k w e s ty ą powyższą, było również przedmiotem naszych badań.

K tokolw iek spędził zimę na północy, przypomni sobie, niewątpliwie, jasność n o cy nawet wtedy, gdy niebo pokryte jest gęstemi chmurami. Można zadać so­

bie w ty m przedmiocie pytanie, czy ta jasność krajobrazów nocnych, p o k r y ty c h śniegiem, ta k bardzo znaczniejsza, niż przed spadnięciem śniegów, pochodzi ze św iatła odbitego gwiazd, czy też z p e w ­ nego rodzaju promieniowania warstwy śnieżnej.

Pod wpływem takich myśli wykonałem w ciągu zimy r. 1893 — 1894 szereg d o ­ świadczeń nad promieniow aniem śniegu.

J e d n a k ż e badania te nie dały wyników stanow czych. Podjąłem je jednak p o­

(9)

\6 17 WSZECHŚWIAT 2 6 5

wtórnie wiosną r. 1904 w skutek prac pp. Wilsona i Allana, dotyczących r a d i o ­ aktywności deszczu i śniegu.

P ł y tk a fotograficzna, umieszczona w specyalnej skrzynce, została w ystawiona w ciągli nocy na promieniowanie śniegu;

część jej środkowa była tym razem p o ­ k ry ta oddziehn ini blaszkami cynku, za­

miast kartonu, użytego w doświadcze­

niach dawniejszych. Próbki, o dkryte po sześciu, mniej więcej godzinach w y s t a ­ wienia, wykazały wtedy działanie bardzo wyraźne. P rzypuszczając różne p rz y c z y ­ ny błędów, nosiłem później skrzynkę, za­

w ierającą czułą płytkę, nie wystawiając jej wcale, w kieszeni, zupełnie tak samo, ja k j ą niesiono poprzednio na miejsce wystawienia. P ró b k a , odsłonięta po upły­

wie tego samego czasu, w ykazała te sa­

me ślady, o taczające blaszkę cynkową i wyraźnie odgraniczone konturam i tejże blaszki, ta k j a k zauw ażyłem poprzednio na próbkach wystawionych na śnieg.

J e szcze raz w ykonałem te doświadczenia, unikając wszelkiego światła w ciemnym pokoju, lecz w ynik pozostał ten sam.

T eraz umieściłem blaszki rozm aitych metali na płytce fotograficznej i pozosta­

wiłem skrzynkę w ciemnym pokoju w prze­

ciągu sześciu miesięcy. Próbka, odsło­

nięta, po upływie tego czasu, wykazała w sposób uderzający, że działanie blaszki cynkowej, k tóre było najznaczniejsze, nie odpowiadało długości c z m s u wystawienia.

Spostrzeżenie to doprowadziło mię do zbadania wpływu te m p e ra tu ry na dzia­

łanie, wyw ierane przez różne m etale na płytkę fotograficzną.

W ty m celu kazałem zrobić ogniwo term oelektryczne w kształcie sztabki prostokątnej (2,8 X 2,8 m m 2), której je d ­ na połowa była z antym onu, a druga z bizm utu. Ogniwo to, umieszczone zo­

stało na p ły tc e fotograficznej, zamkniętej w specyalnej skrzynce blaszanej, z której wychodziły jed y n ie d ru ty ogniwa. Wów­

czas przepuszczony został przez ogniwo term oelektryczne prąd elektryczny 5 ain- p erów w przeciągu czasu, wahającego się w różnyrch doświadczeniach w granicach od dwudziestu pięciu do dwudziestu sied­

miu godzin. Próbka, odsłonięta po takim

czasie, w ykazyw ała szerokie ślady, o ta ­ czające kontury dolnej powierzchni ogni­

wa i wyraźnie odgraniczone tem i k o n tu ­ rami. Ślady to były daleko; silniejsze n a ­ około połowy bizmutowej, niżeli kolo części, zrobionej z antym onu. Działanie na płytkę fotograficzną wywołane było, oczywiście, powierzchniami bocznemi ogni­

wa.

A by zbadać przyczynę bezczynności dolnej części ogniwa, postanowiłem w y­

konać doświadczenie, zawieszając ogniwo nad płytk ą w odległości około dwu mili­

metrów. Próba, odsłonięta teraz po upły­

wie dwudziestu pięciu godzin w ystaw ie­

nia, przedstaw iała plamę w kształcie wy­

dłużonej elipsy.

A b y wytłumaczyć te doświadczenia, n a ­ leży' przyjąć, że działanie metali jest funk- cyą tem peratury. W ogniwie, rozgrzanem przez prąd, powierzchnia dolna, znajdując się na płytce fotograficznej, ogrzała się słabiej, aniżeli inne powierzchnie wolne.

W przypadku zaś rozłączenia ogniwa i płytki, wszystkie powierzchnie każdej połowy ogniwa otrzym yw ały jed nę i tę sarnę tem peraturę i działanie ich było j-ednakowe w każdym kierunku prosto­

padłym do osi ogniwa. T ym sposobem otrzym ana fotografia przedstawiała przecię­

cie elipsoidy działania, otaczającej «gniwo.

Przekonany już o n aturze promienistej tego działania metali, postanowiłem w y ­ konać jeszcze raz swe doświadczenia, uży­

wając naprzemian płytek ortochrom atycz­

n y c h i płytek zwyczajnych, szczególnie czułych na działanie promieni fiołkowych i nadfiołkowyeh, ale bardzo mało czułych na inne promienie widma widzialnego.

Po jed n y m i tym samym czasie wysta­

wienia działanie w p r zy p a d k u płytek zw y­

czajnych było daleko silniejsze, aniżeli w przypadku płytek ortochromatycznych.

Tyrin sposobem można stwierdzić, że, jeżeli wogóle działanie metali na płytkę fotograficzną, polega na promieniowaniu, to przedewszystkiem wyw ierają działanie promienie fiołkowe i nadfiołkowe, dłuższe zaś fale świetlne — w stopniu bardzo nie­

znacznym.

Przypuszczano jednak, że przyczyną tego działania metali na płytkę fotogra­

(10)

2 6 6 "WSZECHŚWIAT Mi 17 ficzną są gazy, utworzone na ich po­

wierzchni. A b y zbadać tę k w e s ty ę , uży ­ łem następującego układu: Um ieściw szy pły tk ę czułą, a na niej ogniwo, w sk rz y n ­ ce, j a k w pierw szych doświadczeniach, przepuściłem wzdłuż powierzchni ogniwa prąd powietrza. W t ) m celu ogniwo otaczała z trz e ch stron ru ra kartonow a, której czw artą stronę tw orzyła sam a p ł y t ­ ka fotograficzne. R urka, przeprow adzona przez wierzch skrzyn k i i dochodząca do jednego k ońca ru ry kartonowej, służy do wprowadzenia powietrza. Inna rurka, po­

dobna, umieszczona w drugim końcu ru ­ r y k artonow ej, p rzeznaczona j e s t do od­

prowadzania powietrza.

W razie w ytw arzania się gazu na p o ­ wierzchni ogniwa, działanie, w y w ie ra n e przez ten gaz na p ły tk ę fotograficzną, po­

winno staw ać się silniejsze w ki*, runku p rądu powietrza. T y m czasem próbka, od­

słonięta po upływ ie takieg o samego cza­

su, j a k w innych m oich doświadczeniach, nie w ykazuje wzmocnienia działania w ty m kierunku. Przeciw nie, k ontury są rów nie w yraźne, ja k na innych próbkach.

Doświadczenie to zdaje się więc w y k a ­ zywać, że działanie metali na p ły tk i fo­

tograficzne nie pochodzi z gazów, w y ­ tw orzonych n a ich powierzchni.

Nareszcie zbadałem w pływ o tac z a ją c e ­ go powietrza na działanie metali. Z a p o ­ mocą specyalnej skrzynki, w której mo­

żna było w y tw o rz y ć próżnię, stwierdziłem, że działanie niego ogniw a te rm o e le k tr y c z ­ nego na p ły tk ę fotograficzną nie było zm ienione w sposób widoczny, kied y ci­

śnienie w skrzyn ce wyniosło 160 m ili­

m etrów, a doświadczenie trw ało około dwudziestu sześciu godzin.

W doświadczeniach, o k tó ry c h m ówi­

łem dotychczas, metal ogrze w an y był p rąde m elektrycznym . Je d n a k ż e , doświad­

czenia moje nad działaniem cynku, n o ­ szonego w kieszeni, n a su n ęły mi myśl zbadania, czy samo podniesienie te m p e ­ ratu ry może wzmocnić do te g o stopnia działanie metali na płytkę fotograficzną.

Dwie rurki w kształcie U, je d n a c y n k o ­ wa, a druga miedziana, zostały um ieszczo­

ne naprzem ian w skrzynce w tak i spo­

sób, że części środkow e spoczyw ały na

p łytce fotograficznej. P r ą d wody, pocho­

dzącej z ogrzewacza, połączonego z w o­

dociągiem, przechodził przez rurki pod­

czas doświadczeń. Regulując ogrzewanie i w ypływ wody, można było ścieśnić g ra ­ nice tem peratu ry p rądu wTody. W p r z y ­ pad ku rurki cynkowej, próbki, odsłonięte po upływie dwudziestu ośmiu godzin, w y ­ kazują działanie bardzo silne, gdy śred­

nia te m p e ra tu ra prądu wody wynosiła 42,7° C. Ale, gdy tem peratura ta w y n o ­ siła około 7°, taż sam a ru rk a c ynk o w a po upływie tego samego czasu nie w y­

wierała żadnego działania.

R u rk a miedziana pozostawała bez wpły­

wu na p ły tk ę fotograficzną, pomimo te ­ go, że tem p e ra tu ra prądu wody była zna­

czenie wyższa, niż w doświadczeniach z rurką cynkową.

Doświadczenia te dowodź;, że p r zy c z y ­ ną działania metali na płytkę fotogra­

ficzną nie j e s t ciepło promieniste, jak k o l­

wiek działanie to je s t funkcyą tem peratu ry . Działanie ogniwa term o elek try cznego ( a ntym on-bizm ut powstaje także, ja k już powiedziałem, w sku tek podniesienia tem ­ pe ra tury, gdyż i anty m o n i bizm ut są złemi przew odnikami. Tego samego do­

wodzą doświadczenia moje, zupełnie p o ­ dobne, ale wykonane z ogniwem miedź- cynk, których opór j e s t daleko n in ie j ­ szy. Ogniwo to nie wpłynęło na płytkę fotograficzną w ciągu dw udziestu sześciu do dwudziestu ośmiu godzin, chociaż cynk j e s t czynny już w tem p e ra tu rz e zw ykłej, jeżeli czas wystaw ienia jest wy­

starczający.

P. Russel, k tó ry zbadał prze d e w sz y st­

kiem działanie metali n a płytkę fo tog ra­

ficzną, dał wyjaśnienie całkiem chemiczne tego zjawiska. P rzypuszcza on, że na pow ierzchni metali wytw arza się woda utleniona i że ona to wyw iera spostrze­

żone działanie na pły tkę fotograficzną.

Znaleziono jednak, że działanie to zacho­

dzi z większą lub mniejszą łatwością po­

przez rozmaite cienkie, ekrany (papier, ce­

luloid, żelatynę, glin i t. p.), umieszczone między metalem, a p ł y tk ą czułą. N a ­ reszcie zauważono, że zjawisko pozostaje niezmienione, jeżeli metal otoczony jest alkoholem.

(11)

JSŁ 1 7

J u ż te doświadczenia składają do przy ­ puszczenia, że opisane zjawisko nie je s t natu ry czysto chemicznej, Doświadcze­

nia, p rzytoczone przeze mnie, zdają się dowodzić, że działanie metali na płytkę fotograficzną powstaje w sk u te k promie­

niowania, które zwiększa się z tem p era­

turą. Działanie to jest, podług moich doświadczeń, niezależne od ciśnienia o ta ­ czającego pow ietrza i staje się silniejsze, jeżeli p ły tk a fotograficzna je s t szczegól­

nie czuła n a promienie fiołkowe i nad- fiołkowe. Nasuw a się w końcu na myśl pytanie, czy metale, a być może, i wiele innych ciał, nie świecą n a w e t w tempe­

raturze zwyczajnej, jakk o lw iek absorpeya w naszych oczach przeszkadza nam wi­

dzieć to światło. T rzeb ab y w takim r a ­ zie przypuścić, że widmo różnych ciał rozciąga się już w tem peraturze zwyczaj­

nej ponad promienie fiołkowe, chociaż część „promieni widzialnych” n a w e t nie je s t jeszcze dostrzegalna.

P. Pilczykow przedstawił 14-go września 1905 r., na kongresie m iędzynarodowym badaczów radyologii i jonizacyi k o m u ­ nikat, d o tyczący „promieni Mosera”. Imie­

niem tem oznacza on wszelkie promie­

niowanie metali, wyw ierające wpływ na p łytk ę fotograficzną, przypominając, że Moser ju ż w 1842 r. wpadł był na myśl podobnego promieniowania.

Pilczykow mówi o promieniach d o d a t­

nich rozkładających bromek srebra i pro­

mieniach odjem nych, odtw arzających bro­

mek srebra, rozłożony w sk utek poprzed­

niego d z ia łaria światła. N azyw a zaś pro­

mieniami obojętnemi te, które nie wy­

wierają działania n a brom ek srebra, i dzieli wszystkie m etale na trzy g rup y podług zdolności ich wysyłania promieni d odat­

nich, odjem nych lub obojętnych. Dla wy­

jaśnienia wyników ty ch doświadczeń, Pil­

czykow przypuszcza istnienie grup poda- tomowych, to j e s t jonów ciężkich o ru­

chach powolnych, które w ydobyw ałyby się z powierzchni m etalow ych podczas utlenian ia metali i k tó ry c h zjawienie się byłoby ty lk o działaniem wtórnem sprawy.

Nie zaprzeczając możliwości działań chemicznych i zjawisk przyjętych przez p. P ilczykow a za działania wtórne, można

207

| jednakże znaleźć wyjaśnienie naturalniej- I sze, przypuszczając, że widma różnych ciał, mają w tem peraturze zwyczajnej maximum natężenia w różnych długościach fal. P. W . de Abney wykazał w samej rzeczy, że fale świetlne najkrótsze roz­

kładają bromek srebra, lecz, że promienie cieplne odtwarzają bromek srebra, rozło­

żony wskutek poprzedniego działania światła.

T a k więc m am y w każdem widmie część rozkładającą i część odtwarzającą.

Jeżeli obie te części są jednakow o silne, wtedy ciało będzie wysyłało promienie

„ obojętne”. Jeżeli część rozkładająca je s t silniejsza, promieniowanie staje się do*

datniem, w razie przeciw nym, promienio­

wanie to jest odjemne.

Przypuszczenie, że widma ciał stałych i w tem peraturze zwyczajnej nie są o g ra ­ niczone określoną długością fali w części cieplnej, ale rozciągają się ze słabnącem wciąż natężeniem daleko poza promienie widzialne, zgodne jest z nowoczesną kon- cep cyą fizyki. Nie znajdujemy w przy­

rodzie granic nagłych.

Również i zdolność widzenia w ciem­

ności, ja k ą znajdujem y u wielu zwierząt, zdaje się potwierdzać wypowiedziany tu pogląd, to jest, że ciała wysyłają światło już w tem peraturach daleko niższych od tych, w jakich światło to może wywie­

rać wrpływ na nasze niedoskonałe oko.

G. WYRUBOW

Profesor „College de France".

N O W O C Z E S N E T E O R Y E

BUDOWY OŚRODKÓW KRYSTALICZNYCH.

( Cing dalszy).

III.

T rzy wybitne um ysły zajęły się tom za­

gadnieniem, które ty m razem zostało, zdaje się, rozwiązane ostatecznie, mianowicie:

Sohnke, a w kilka lat później, i prawie równocześnie, Fedorow, n adew szystko zaś Schonfiiess, któ ry w m istrzowskiem swem

W SZECHŚW IAT

(12)

268 W S Z E C H Ś W I A T M 17 dziele przedstawi! z najw iększą jasnością

otrzy m an e wyniki. W idzieliśm y, że po­

dług Bravaisa m a te ry a k ry sta lic z n a skła­

da się z cząsteczek, zupełnie je d n a k o w y c h i obdarzonych s y m e try ą . P rzypuszczenie to zupełnie upraw nione; a l e , przyznać trzeba, przedstaw ia ono ty lk o część prawdy. P o n ie w a ż cząsteczki te p o s ia ­ dają p ierw iastki sy m etry i, muszą zatem być zbiorem cząsteczek prostszych, z k t ó ­ rych każda, oddzielnie w zięta może już nie posiadać sy m etryi, ale które m uszą, n a to m ia s t być zupełnie jed n a k o w e. Te cząsteczki prostsze są również, a p r z y n a j­

mniej m ogą być, jednostkam i złożonemi.

W rzeczy samej, brane z p u n k tu widze­

nia ogólnego, ws/.ystkie ciała, zarów no krystaliczne, j a k bezpostaciowe, są związ­

kami chemicznemi, zaw ierającem i kilka pierwiastków a z a te m kilka atom ów róż­

nych rozmiarów i własności.

P oćw iartow aw szy w ten sposób c ząste­

czkę Bravaisa, stanow iącą jego jed n o stk ę budowy, dochodzimy do jednostek rzeczy­

wiście najprostszych, zarówno iiz\rcznie, jak chemicznie i do jaknajogólniejszej koncepcyi jednorodności anizotropowej.

Ciała krystaliczne składają się z pierw ia­

stków, bezwzględnie niepodzielnych, ró ­ żnorodnych co do swej istoty, nie posia­

dających żadnej sym etryi, m o g ący ch mieć w przestrzeni jak ie k o lw ie k dowolne położenie i po dległych je d n e m u ty lk o wa­

runkowi: aby w o k o łj każdego z nich in­

ne pierwiastki b y ły ułożone w j e d n a k o ­ wy sposób. Z am iast pojęcia jednorodno­

ści, m am y tym sposobem pojęcie p raw i­

dłowości rozm ieszczeira, a zagadnienie uwolnione od wszelkich ograniczających warunków' fizycznych, staje się już z ad a­

niem czystej geom etryi, p olegającem na I w y szukaniu wszelkich możliwych położeń nieokreślonego i prawidłowego układu punktów , albo, co n a je Ino wychodzi, na wyszukaniu wszelkich ruchów, p o trz e ­ bnych dla sprow adzenia je d n e g o układu punktów w zetknięciu z inn y m układem punktów ośrodka, pod warunkiem, że nie­

m a innych osi sy m e try i j a k osi 2, 3, 4 i 6 krotne, jed y n e , dające się pogodzić z istińeniem stosunków' w ym iernych m ię­

dzy parametrami.

Widzieliśmy, że w siatce Bravaisa, w której wszystkie cząsteczki są jednakowe, równolegle ułożone i obdarzone sy m e try ą , każda z nich może zająć miejsce swej sąsiadki przez zwyczajne przesunięcie, po ­ nieważ s y m e try ą siatki polega na syme- tryi cząsteczki. Zupełnie inaczej dzieje się tutaj, ponieważ m am y tu do czynie­

nia z pierwiastkami, pozbawdonemi wszel­

kiej sym etryi i, na >gół, różnorodnemi;

m ożna nawet zadać sobie pytanie, w jaki sposób możliwem będzie zbudować ciało sym etryczne z m ateryału tak różnorodne­

go. S y m e try ą w ym aga przecież, aby m ateryał ułożony wkoło osi, płaszczyzn albo środków, był ściśle jednakowy'.

Zadanie sprowadza się ty m sposobem do zbudowania jednostki, zawsze j e d n a ­ kowej, niezależnie od liczby najrozmait­

szych pierwiastków, wchodzących w skład ośrodka. Rozwiązanie tego zadania nie przedstawia żadnych trudności, należy tylko utworzyć taką cząstkę, któ ra b y za- w ierała po jednym z pośród wszystkich pierwiastków , mieszczących się w danym ośrodku. T y m sposobem, zamiast uw a­

żać przestrzeń za nieokreśloną, m am y ją podzieloną na cząstki identyczne, ponie­

waż, na zasadzie określenia, m atery a w ciałach krystaliczny ch rozłożona j e s t iden­

tycznie naokoło każdego punktu, dowol­

nie obranego. Cząstkom ty m , bardzo o- graniczonym pod względem g e o m e try c z ­ nym tą podwójną własnością, że p o sia d a ­ ją skład różnorodny zupełnie dow'olny, i że nie podlegają żadnym warunkom symetryi, Fedorow nadał nazwę „stereoe- d rów “, a Schonfliess — „dziedzin podsta- w o w v c h “.

Z dobyliśm y więc jednostkę, możliwie I najprostszą i najogólniejszą, ponieważ m u ­

si się ona znajdować we w szystkich cia­

łach bez w yjątk u: chodzi ju ż tylko o to, a b y poddać j ą wszelkim ruchom c h a ra k ­ te ry s ty c z n y m danej symetryi, obrotowi, przesunięciu, odbiciu cd płaszczyzny, al­

bo połączeniu tych różnych ruchów, aby w ybudow ać nie wielościan, lecz cząstkę przestrzeni o budowie zawilszej zawierającą, j ak o części składowe, pewmą liczbę dzie­

dzin podstaw ow ych i pos adającą syme- tryę. Schoenłliess nadaje takiej cząstce

(13)

;Vo 17 WSZECHŚWIAT 2 0 9

nazwę dziedziny złożonej, a F e d o ro w —- paraleloedru. M amy więc ośrodek, po­

dzielony na cząstki o budowie mniej lub więcej zawiłej, ale jednakow e i jed n a k o ­ wo rozmieszczone w przestrzeni. Łatwo zauważyć, że czątki te posiadają wszyst­

kie własności cząsteczek Bravaisa i w y ­ starczy poddać je nieoznaczoną liczbę razy przesunięciom w trzech kierun k ach nierównoległych, aby odtw orzyć budowę siatkowatą.

W ynika stąd, że, pomimo odmiennego punktu wyjścia, obie te te o ry e w yw odzą się bezpośrednio jed n a z drugiej, gdyż nowa te o r y a je s t tylko dalszym ciągiem teoryi Bravaisa. Analizując i rozkrawająe części składowe siatki, odbierając im j e ­ den za drugim pierwiastki sym etryi, do­

chodzim y do dziedzin podstawowych Schonfliessa, n aod w rót zaś, dziedziny te, ugrupowane w ten sposób, że zdobywają sym etryę, doprowadzają nas drogą sy n ­ tezy do siatki Bravaisa. Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że n ow a teorya, zarówno jak teo ry a s iatk ow a nie powołuje się na żadną hypotezę; jej podstaw ą jest także pewne pojęcie nieciągłości materyi, po­

jęcie jednorodności (którą określa na swój sposób) i praAAro sym etryi, które wypły­

wa z praw a Haiiyego. Między dwiema temi teo ryam i zachodzi tylko różnica za­

sadnicza: sposób rozumienia jednorodno­

ści, szerszy i zrozumialszy w teoryi no­

wej.

Obu ty m teoryom przeciwstawiono za­

rzut w imię filozofii doświadczalnej. P o ­ wiedziano, mianowicie, że całą ich w ar­

tość stanowi prawo, w ynikające z obser- wacyi, a stanow iące ich podstaw ę: j e d y ­ nie t a podstaw a jest prawdą, wszystko zaś pozostałe należy odrzucić, jak o bezu­

żyteczne dodatki. Łatw o jed n a k w y k a ­ zać, że zarzut ten jest niesłuszny. Praw o, wynikające z o b s e rw a c ji,'w p ro w a d z a t y l ­ ko do teoryi w arun ek ograniczający, ale nie zmienia bynajm niej jej istoty. P r z y ­ puśćm y na chwilę, że prawo Haiiyego jest uznane za niedokładne i że naprzy- kład możliwe są osi pięciokrotne. Dzie­

dziny podstaw ow e i dziedziny złożone nie przestaną istnieć w takim razie; tyle ty 1- i ko, że dla przejścia od pierwszych do |

drugich potrzebny będzie szereg innych ruchów, niż te, którem i zadawalaliśmy się dotychczas. T a k samo, jeżeli spojrzymy z p u n k tu widzenia teoryi siatkowej, czą­

steczka Bravaisa, oraz siatka jego utrzy- mają się i nadal, tylko trzeba im będzie przypisać sy m etryę bardziej złożoną ud tej, j a k a w ynika z wymierności stosunków param etrów.

J e s t więc w ty c h dwu teoryach coś więcej niż praw o Haiiyego, coś, co służy tem u prawu za podporę i nadaje mu ce­

chę pewności, jakiej nie mogłaby mu n a ­ dać sama obserwacya, cho ćb y n aw et naj­

dokładniejsza. Praw o to przestaje ju ż byrć uogólnieniem faktów odosobnionych wię­

cej lub mniej dokładnych; staje się ono koniecznością, wypływającą bezpośrednio z. innych faktów, nieskończenie ogólniej­

szych i stwierdzonych z nieskończenie większą pewnością.

Można niewątpliwie zarzutowi nadać in­

ną formę i zadać sobie pytanie, czy te rozważania teoretyczne, stanowiące punkt oparcia dla praw a Haiiyego, mogą słu­

żyć do czegoś więcej ponad tłumaczenie tego, co prawo to tłum aczy w sposób zu­

pełnie wystarczający, gdyż tylko w t a ­ kim razie m ogłyby one b y ć dla nas rze­

czywiście użyteczne. T en to p u n k t pier­

wszorzędnej wagi rozpatrzymy obecnie.

I \ r.

Zanim p rzystąp im y do tej strony k w e ­ styi, najpierw musimy poznać właściwe znaczenie fizyczne rozmaitych pierw ia­

stków budowy', jakiemi posługują się obie teorye. Bravais, Sohncke i Schonfliess zadawalali się patrzeniem na p unkty, j a ­ ko n a środki ciężkości, nie troszcząc się o istotę ciałek, które te środki wyobra­

żały. Nie mogli oni i nie powinni byli postępować inaczej, ponieważ ich teorye są czysto geometryczne, a geom etrya mo­

że osiągnąć wyniki słuszne tylko pod tym warunkiem, że m a do czynienia z w a rto ­ ściami zupełnie oderwanemi, wolnemi od wszelkich w arunków fizycznych, kompli­

kujących ich naturę. Ale powyżsge wyr- wody wyłącznie geometryczne, pomimo w ysokiego stopnia ich pewności, nie mo­

gą wystarczyć nam w badaniu kryszta­

(14)

270 W S Z E C H Ś W I A T Ko 17 łów, które są ciałami w istocie swej kon-

kretnem i, obdarzonem i najrozm aitszem i własnościami. Chodzi więc przedewszy- stkiem o spraw dzenie, czy jedn o stki, w y ­ prow adzone m ate m a ty cz n ie, odpowiadają jednostk o m , do j a k i c h dopro w ad za nas badanie zjaw isk t a k różnorodnych, ob­

serw ow anych w ciałach nieorganicznych.

Bo i do czegóż m ogłaby n a m służyć ścisłość w yw odów , g d yby nie d a w a ła spo­

sobu uzasadnionego tłu m ac z e n ia faktów z n a n y ch i p rzew idyw ania nowych?

W e źm y te o ry ę ostatnią, poniew aż jest ona ogólniejsza i poniew aż te o r y a Bra- vaisa, ja k to ju ż powiedziałem, daje się z niej wywieść bez żadnej trudności.

A więc przedew szystkiem , czem j e s t dzie­

dzina podstawowa, k t ó r ą Schonfiiess po­

zostawia zupełnie nieokreślony i której skład nie podlega ani praw u sym etryi, ani naw et ogólnem u pojęciu praw idłowo­

ści rozmieszczenia m a te ry i w ciele jedno- rodnem. W łasnością jej naj c h a ra k te r y - styczniejszą jest to, że zaw iera ona po jed nym z pierw iastków najrozm aitszych, co do ilości i jakości, z ja k ic h dane cia­

ło się składa; ale rozm aitość t a jest po­

jęciem czysto chemicznem, nie m ającem nic do czynienia z fizyką.

Chemii zadaniem j e s t oznaczanie cię­

żaru i p rzy ro d y tych pierwiastków i o- znaczanie ich stosunków w k a ż d y m po­

szczególnym w y padku , na zasadzie pra­

wa stałości stosunków . Z teg o wynika, że zawartość dziedzin podstaw ow ych, k tó ­ ry m p. W a lle ra n t dał nazwę cząstek pod­

staw ow y ch, odpowiada ściśle tem u, co n a z y w a m y cząsteczkam i chemicznem i, to j e s t skupieniom atom ów lub też grup a- to m ó w różnorodnych, a tem sam em nie­

zdolnych do tw o rzenia ugrupowań, posia­

d a ją c y c h sym etryę. Ich budow a w ew nę­

trz n a nic nas nie obchodzi: rzecz to che­

mików ułożyć j e w edług swego rozum ie­

nia. My bierz em y j e gotow e i p o słu g u­

je m y się niem i ja k o m ate ry a łe m , p ozw a­

lającym nam b u d o w a ć dziedziny albo czą­

stki (Wallerant) złożone, k tó re dopiero?

j a k o takie, m o g ą nas intereso w ać z p u n ­ k t u widzenia budowy k rystalicznej, k tó ­ ry ch główny cechą j e s t jednorodność, to

je s t obecność identycznych pierwiastków składowych.

Cząstka złożona staje się t y m sposo­

bem synonimem term inu trochę nieokre­

ślonego cząsteczki fizycznej, któ ra właści­

wie, nie je s t niczem innem, j a k o statnią granicą podzielności m ateryi przez czyn­

niki czysto fizyczne. W łaściwszem b y ło ­ by, podług mnie, nadać jej miano cząstki krystalicznej, ponieważ o d g ry w a ona bez­

pośrednią rolę w budowie ośrodków k r y ­ stalicznych. Możnaby niewątpliwie zarzu­

cić, że nazwa ta m a znaczenie specyalne, że istnieją ciała bezpostaciowe, i że ciała te, zarówno j a k ciała krystaliczne, posia­

dają cząsteczki fizyczne. Ale nic nam nie dowodzi, że cząsteczki wchodzące w skład ciał bezpostaciowych, mają być inne niż cząsteczki, tworzące kryształy; przeci­

wnie, w szystko zdaje się naprow adzać na przypuszczenie, że różnice zasadnicze, istniejące między temi dwom a stanam i materyi, zależą nie od jakości cząsteczek, ale od ich rozmieszczenia w przestrzeni.

Czyż szkło, któ re j e s t ty p em klasycznym substancyi bezpostaciowej, nie krystalizuje się, jeżeli je zmiękczym y przez rozgrzanie i ostudzimy powoli? Czyż roztwór zgęszczo- ny, odparow any pospiesznie nie daje często masy bezkształtnej, g.ly tym czasem przez parow anie powolne te n sam roztwór w y ­ dziela piękne kryształy.

tłum. W. B.

(Dokończenie nastąpi).

SPRAWOZDANIE.

D-r K. Eschericll. Mrówka. — Badania jej życia. (Die Ameise. Schilderung ihrer Le- bensweise). Str. 232, rys. 63. Brunświk.

1906. Pr. Yieweg i Syn. Mk. 7,00.

Mrówki, z powodu wysokiego stopnia rozwoju ich życia społecznego — zacieka­

wiają oddawna człowieka i pociągają jego badawczy umysł. Już Salomon w swych Przypowieściach wyraża się o nich w spo­

sób, który wskazuje, że wtedy już znano pewne charakterystyczne fakty z życia tych owadów (w Azyi Mniejszej rozpo­

wszechniony je s t oprócz innych, gatunek Aphaenogiister (Messor) barbarus L):

„Idź do mrówki, o leniwcze, a przypa­

truj się drogom jej, a ucz się mądrości,

„która nie mając wodza, ani nauczycie­

la, ani przełożonego

(15)

Ko 17 WSZECHŚWIAT 271

„gotuje lecie pokarm sobie i zgromadza we żniwa, aby jadła”. (VI. 6—8),

Nifr więc dziwnego, że w ostatnim wie­

ku rozkwitu nauk przyrodniczych, poznano jej życie dość szczegółowo i że dzieła w tym przedmiocie zebrane razem, stano­

wiłyby dużą bibliotekę. Ostatnie dziesiąt­

ki lat przyniosły nam wybitne prace Lub- bocka, Porela, Wasmanna, Janeta i wielu innych, brakło jednak zwięzłego zostawie­

nia wszystkich zdobyt) ch faktów, wyraź­

nego obrazu — przystępnego dla szersze­

go ogółu — nie mówiąc już o przyrodni­

kach, nie-entomologach.

Lukę tę zapełnia dzieło, którego tytuł podany został u góry — napisane przez autora — znanego myrmekologa.

W 10 rozdziałach, zaciekawiająco a j a ­ sno, przystępnie, a zupełnie naukowo — wyłożono całe życie mrówki. Zapoznaje­

my się tu kolejno z jej budową, polimor­

fizmem, rozmnażaniem się, budową gniazd, odżywianiem się i innemi zwyczajami, sto­

sunkami do zwierząt i roślin oraz psycho­

logią. Podano oprócz, tego główniejsze metody badań myrmekologicznych, oraz krótki klucz rodzajów i gatunków środko- wo-europejskieh.

Uwzględnienie najnowszej nawet litera­

tury zapewni tej książce długotrwałą świe­

żość, tak, że pomimo naturalnego przyro­

stu nowych faktów, przez czas dłuższy będzie mogła czytelnika odrazu wprowa­

dzać in medias res.

Z wielkim pożytkiem i zainteresowaniem przeczyta ją każdy, kogo interesuje życie i jego przejawy.

Szkoda, że w naszych warunkach tru­

dno się spodziewać spolszczenia tej cieka­

wej i dobrej książki. A warto byłoby się o to postarać.

A dam Czartkowski.

KRONIKA NAUKOWA.

— 0 przewodnictwie elektrycznem par soli. Według poglądów fizyków dawniej­

szych, pary i gazy, poza temperaturą żarzenia się, są pozbawione wszelkiego przewodnictwa elektrycznego. Wbrew temu jednak, prace najnowsze wykazują, że po­

gląd ten jest najzupełniej błędny, przy­

najmniej w przypadku powietrza atmosfe- rycznego, które zawsze posiada pewne przewodnictwo, bardzo, coprawda, słabe.

O. Schmidt i W. Hechler poddali szczegóło­

wym badaniom pary niektórych substancyj organicznych i nieorganicznych, w celu sprawdzenia, czy nie zachowują się podo­

bnie do powietiza. Otóż stwierdzili oni, że niektóro pary nawet w temperaturach

względnie nizkich są bardzo dobremi prze­

wodnikami. Należy więc rozróżnić dwie kla­

sy par: ciała, należące do pierwszej, nie przewodzą elektryczności, gdy tymczasem ciała, należące do drugiej, są w tych s a ­ mych warunkach dobremi przewodnikami.

Pierwsza klasa zawiera większą część sub­

stancyj organicznych i niektóre nieorgani­

czne. Pomiary ilościowe, wykonane dotych­

czas z jodkiem kadmu, wykazują, że prze­

wodzenie elektryczności w parze jego pod­

lega prawu Ohma. li. B.

R. g. d. Sc.

— Zależność pomiędzy „napięciem roz­

ł a m a n ia 1' a wydłużeniem w wyciąganiu s i a ­ li. Jeżeli nazwiemy „napięciem rozłamania11 sztaby stalowej napięcie maksymalne, po­

dzielone przez przekrój sztaby', a wydłuże­

niem — procent zwiększania długości, po­

wstającego wskutek tego odkształcenia mię­

dzy dwiema kreskami, oznaczonemi na szta­

bie, to stwierdzimy, że suma arytmetyczna

„napięcie rozłamania -j- procent wydłuże­

nia" jest stała i równa około 67 lub 68 dla wszystkich gatunków stali miękkiej, która przed pomiarami nie podlegała żadnym we­

wnętrznym odkształceniom mechanicznym, niezależnie zresztą od tego, czy była ona poprzednio poddawana oziębianiu, c;-.y też przepuszczaniu pizez ogień. Zjawisko to daje się wytłumaczyć jedynie w takim ra­

zie, jeżeli przypuścimy, że wytrzymałość wewnętrzna wszystkich gatunków stali zwykłej jest wielkością stalą i równą oko- 70 tonnoin na cal kwadratowy i że wytrzy­

małość ta nie zmienia się wskutek wpły­

wów cieplnych, a nawet, do pewnego stop­

nia, i wskutek składu chemicznego.

(R. g. d. Sc.) W. B.

Nowy przyrząd pokazowy do doświad­

czeń z ciśnieniem atmosfcrycznem. inży­

nier niemiecki Rheiniseh ze Zgorzelca pro­

wadząc od pewnego czasu systematyczne badania nad pędem do góry, wywieranym przez atmosferę, w celu zastosowania go do podnoszenia ciężarów, obmyślił nie­

zmiernie prosty przyrząd, który nazwał krążkami pneumatyczneini z „Góilitz”. Kią- żki te, niezależnie od celów specyalnych, do jakich p. R. je przeznaczył, ilustrować mogą działanie siły niewidzialnej, wywie­

ranej przez ciśnienie atmosferyczne. Dzię­

ki niesłychanej swej prostocie, układ ten zastąpić może z wielką korzyścią klasyczne półkule magdeburskie, zbudowano przez Ottona de Guericke.

P. Rheiniseh posługuje się dwoma krążkami sprężystemi, opatrzoneini rączka­

mi i zlekka wklęsłe ni z jednej strony: te- mi to wklęsłemi stronami przyciska się je­

den krążek do drugiego z wysiłkiem umiar­

kowanym. Wypychając w ten sposób po­

Cytaty

Powiązane dokumenty

doczekaliśmy się licznych następców, i, szczęściem dla mnie, żyję dość długo, aby po upływie trzeciej części stulecia, módz podzielić się z wami moją

Jeśli się chce mierzyć natężenia światła i o dłuższych falach, to zastępuje się płytę z tlen k u miedzi płytami z metali al­.. kalicznych, sodu, potasu,

rządzała. Upewniwszy się co do pochodzenia tego osadu, pani Curie przedsięwzięła cały szereg ostrożności i w ostatecznym wyniku otrzymała kryształy, które po

Zasadniczą tezą jest, że przeszkoda jest ukonstytuowana tak, jak teoria matematyczna: zawiera ona swoje &#34;definiaje&#34;, swoje &#34;twierdzenia&#34;, schematy

Cyryl Aleksandryjski był nie­ wiele niższy w stosunku do średniego wzrostu, cokolwiek pozbawiony zdro­ wego wyglądu, o brwiach gęstych i szerokich, układających się na

gnałów jest szybki i odbywa się bez. udziału świadomości

nego i alegorycznego, opartych na odbiorze obrazów emitowanych przez mass media; uczenia analizowania zawartych w nich informacji i wartości, oceniania (dobre – złe, stare –

In general, municipal wastewater treatment can be schematized into six process steps (Figure 1.5). For each process step different techniques are either applied, newly available, or