• Nie Znaleziono Wyników

Nr 1 (45) – styczeń 2010 ZARZĄD KRAJOWY POLSKIEGO TOWARZYSTWA EKONOMICZNEGO

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nr 1 (45) – styczeń 2010 ZARZĄD KRAJOWY POLSKIEGO TOWARZYSTWA EKONOMICZNEGO"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

Z A R Z Ą D K R A J O W Y P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A E K O N O M I C Z N E G O

Nr 1 (45) – styczeń 2010

ISSN 1507-1383

(2)

tel. 022 551 54 01, 022 551 54 05, faks 022 551 54 44 e-mail: zk@pte.pl www.pte.pl

Oddziały Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

BIAŁYSTOK, 15-732, ul. CHOROSZCZAŃSKA31 tel. 085 652 09 25 e-mail: ejsmont@wse.edu.pl

BIELSKO-BIAŁA, 43-309, ul. WILLOWA2

tel. 033 827 92 15, tel./faks 033 827 93 39 e-mail: partship@ath.bielsko.pl

BYDGOSZCZ, 85-034, ul. DŁUGA34 tel. 052 322 65 52, faks 052 322 67 81

e-mail: sekretariat@pte.bydgoszcz.pl

CZĘSTOCHOWA, 42-200, ul. KILIŃSKIEGO32/34 tel. 034 324 97 33, 034 324 26 30 e-mail: opteczwa@onet.pl

ELBLĄG, 82-300, ul. KRÓLEWIECKA108 tel./faks 055 234 41 36 e-mail: strategia@umelblag.pl

GDAŃSK, 80-830, ul. DŁUGITARG46/47

tel. 058 301 54 61, 301 99 71, faks 058 301 52 46 e-mail: gdansk@pte.pl

GLIWICE, 44-100, ul. ZWYCIĘSTWA47

tel./faks 032 231 45 84, 032 331 30 81 i 82 e-mail: biuro@ptegliwice.pl

KATOWICE, 40-129, ul. MISJONARZYOBLATÓW27 tel./faks 032 259 88 78, tel. 259 62 79 faks 258 54 82

e-mail: katowice@pte.pl

KIELCE, 25-406, ul. ŚWIĘTOKRZYSKA 21 Akademia Świętokrzyska, Wydział Zarządzania i Administracji

tel. 041 349 65 28 e-mail: a.szplit@plusnet.pl

KOSZALIN, 75-254, ul. FRANCISZKAŃSKA52 tel./faks 094 343 33 33

e-mail: czerwins@tu.koszalin.pl ptekoszalin@neostrada.pl

KRAKÓW, 30-003, ul. LUBELSKA21

tel. 012 634 32 59, faks 012 634 03 81 e-mail: krakow@pte.pl

LEGNICA, 59-220, RYNEK28 tel. 076 852 38 72 e-mail: pte.legnica@wp.pl

LUBLIN, 20-805 ul. STRZELECKA61 tel. 081 746 90 21 jlobocki7@wp.pl

ŁÓDŹ, 90-608, ul. WÓLCZAŃSKA51

tel. 042 632 28 17, tel./faks 042 630 28 19 e-mail: lodz@pte.pl

OLSZTYN, 10-117, ul. 1 MAJA13

tel. 089 527 24 49, 089 527 58 25 e-mail: pte@pteolsztyn.edu.pl

OPOLE, 45-082, ul. OZIMSKA46a UNIWERSYTETOPOLSKI, WYDZIAŁ EKONOMICZNY

tel./faks 077 401 69 05, 401 69 05 06 e-mail: zmikolajewicz@poczta.onet.pl

POZNAŃ. 61-779, ul. KLASZTORNA24/25

tel. 061 852 86 91 tel./faks 061 851 90 58 e-mail: info@pte.poznan.pl

RZESZÓW, 35-045, ul. HETMAŃSKA15

tel. 017 853 36 49, faks 017 853 38 15 e-mail: pterzeszow@poczta.onet.pl

SZCZECIN, 71-414, pl. KILIŃSKIEGO3

tel. 091 455 34 55, faks 091 455 34 71 e-mail: pte@pte.szczecin.pl

TORUŃ, 87-100, ul. KOPERNIKA21 tel. 0 793 370 619 e-mail: pte@stud.umk.pl

WAŁBRZYCH, 58-300, ul. SZMIDTA4a tel. 074 842 62 60 ptewch@wp.pl

WARSZAWA, 00-042, ul. Nowy Świat 49

tel. 022 55 15 420, faks 022 55 15 444 e-mail: szkolenia@pteprofit.pl

WROCŁAW, 50-146, ul. ŁACIARSKA28 tel./faks 071 343 63 18 e-mail: pte-wroclaw@tlen.pl ZIELONA GÓRA, 65-066, ul. ŻEROMSKIEGO3, skr. 165

Prof. Antoni Kukliński, prof. Elżbieta Mączyńska i dr Marcin Piątkowski w czasie seminarium Forum Myśli Strategicznej pt. ,,Polonia Quo Vadis?’’

Uczestnicy seminarium z cyklu Czwartki u Ekonomistów pt. ,,Sztuki piękne i humanistyka jako kapitał innowacyjny’’.

Prof. T. Kowalik i red. W. Kuczyński w czasie seminarium na temat książki pt. ,,www.POLSKATRANSFORMACJA.pl’’.

Projekt pt. ,,Seminaria ekonomiczne PTE – triada debat o ekonomii i gospodarce’’, w ramach którego wydano niniejszy ,,Biuletyn PTE’’, jest dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego.

Redaguje zespół w składzie: Adam Cymer, Alojzy Czech, Paweł Dec, Jacek Grzelak, Łukasz Janikowski, Michał Plewczyński,

Wiktor Krzyżanowski, Marek Misiak, Andrzej Muszyński (redaktor prowadzący), Artur Pollok, Stanisław Rudolf, Monika Szczerbak, Grzegorz Wałęga

Recenzent – profesor Zofia Barbara Liberda

Biuro ZK PTE, 00-042 Warszawa, ul. Nowy Świat 49, tel. 022 551 54 01,

(3)

P

ierwszy tegoroczny ,,Biuletyn PTE’’ zawiera wybrane fragmenty debat zorganizowanych przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne w ramach konwersatoriów Czwartki u Ekonomistów i Forum Myśli Strategicznej. Relacjonowane deba- ty zostały zorganizowane jako jeden z elementów projektu pt. ,,Seminaria ekonomiczne PTE – triada debat o ekonomii i gospodarce’’. Projekt ten jest dofinansowywany przez Narodowy Bank Polski.

Na wstępie relacjonujemy dwie debaty z cyklu Czwartki u Ekonomistów. Były one poświęcone naj- nowszym książkom profesorów: Tadeusza Kowalika i Kazimierza Łaskiego. Tę część rozpoczynają wybrane wypowiedzi i komentarze dotyczące książki profesora Tadeusza Kowalika pt. „www.POLSKATRANSFOR- MACJA.pl” oraz relacje z debaty nad książką profeso- ra Kazimierza Łaskiego pt. „Mity i rzeczywistość w po- lityce gospodarczej i nauczaniu ekonomii”.

Relacje z Forum Myśli Strategicznej ograniczamy tym razem do skrótu referatu profesora Antoniego Kuklińskiego pt. „Polonia Quo Vadis?”. (Dalsze rela- cje zaplanowane są w następnych numerach ,,Biu- letynu PTE’’.)

Kolejny artykuł – redaktora Marka Misiaka pt.

„Enigma teraźniejszości” – dotyczy trzech powią- zanych ze sobą wydarzeń. Wiąże on wydanie przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne nowej książki Andrzeja Karpińskiego pt. „Co trzeba wie- dzieć o studiach nad przyszłością” z konferencją naukową zorganizowaną przez Komitet Prognoz Polska 2000 Plus wspólnie z Polskim Towarzy- stwem Ekonomicznym i Polskim Towarzystwem Współpracy z Klubem Rzymskim nt. „Co ekono- miści myślą o przyszłości” oraz wydaniem książki pod tym samym tytułem, przygotowanej na tę właśnie konferencję naukową.

Dalej zamieszczamy skrót rozmowy redaktora Marka Misiaka z profesor Elżbietą Mączyńską, pre- zes PTE, pt. „Zdolność do współdziałania” (pełny tekst opublikowany był w ,,Nowym Życiu Gospo- darczym’’ w nr. 17–18/2009).

Wspomniana „triada debat” dotyczy konwersato- riów w ramach Czwartków u Ekonomistów, Forum Myśli Strategicznej oraz Rady Naukowej PTE. Pre- zentację wniosków z seminariów zorganizowanych z myślą o planowaniu przyszłości ograniczyliśmy tym razem do dwóch debat i dwóch nowych ksią- żek, pozostawiając możliwość zaprezentowania wniosków z posiedzenia Rady Naukowej PTE w ko- lejnym wydaniu ,,Biuletynu PTE’’.

W ramach recenzji i rekomendacji zamieszczone zostały skróty różnych opinii na temat współczesne- go kapitalizmu.

W części końcowej przypominamy o jubileuszu Profesora Zdzisława Lecha Sadowskiego, honoro- wego, a wcześniej wieloletniego prezesa PTE. War- to tu dodać, że Dostojny Jubilat to także wielolet- ni członek Klubu Rzymskiego, który na trzecim, te- gorocznym Forum Myśli Strategicznej, 22 marca br., wprowadzi do dyskusji nt. „Nowa ścieżka rozwoju świata. Program Klubu Rzymskiego”.

Świat materialny zmienia się, a z nim ekonomia, gospodarka, nasza wiedza, racje i emocje. Przy- szłość zależy od nas, ludzi i przyrody, a także od wiedzy gromadzonej w książkach, umysłach, społe- cznościach uczących się i coraz częściej w syste- mach sztucznej inteligencji. Tego też m.in. dotyczy ostatnio opublikowana przez PTE książka o sympto- matycznym tytule „Dość”. Zachęcamy do jej lektu- ry, a także lektur innych publikacji PTE, o których informujemy w zakończeniu niniejszego ,,Biuletynu PTE’’, w którym prezentujemy także kalendarium najważniejszych wydarzeń.

Redakcja SPIS TREŚCI

Od redakcji 3

W PTE o transformacji

– wypowiedzi prof. Tadeusza Kowalika, red. Waldemara Kuczyńskiego

i prof. Macieja Bałtowskiego 4 Mity i rzeczywistość w ekonomii 11 – wypowiedzi prof. Kazimierza Łaskiego

i prof. Jerzego Osiatyńskiego Antoni Kukliński

Polonia Quo Vadis? 17

Zdolność do współdziałania – z prof. Elżbietą Mączyńską

rozmawia Marek Misiak 22

Marek Misiak

Enigma teraźniejszości 25

Elżbieta Mączyńska

O prawdziwych miarach pieniądza,

biznesu i życia 31

Marek Misiak

Kapitalizm polsko-szwedzki? 32 Andrzej Muszyński

85-lecie prof. Z. Sadowskiego 33

Kalendarium 34

Debaty o ekonomii i gospodarce

(4)

W PTE o transformacji

3

grudnia 2009 roku odbyło się w Polskim To- warzystwie Ekonomicznym kolejne konwersa- torium z cyklu Czwartki u Ekonomistów, tym razem poświęcone najnowszej książce profesora Ta- deusza Kowalika pt. „www.POLSKA TRANSFOR- MACJA.pl. (Wydawnictwo Muza, Warszawa 2009), Komentarze do książki przygotowali: Waldemar Ku- czyński, ekonomista i publicysta, oraz profesor Ma- ciej Bałtowski z UMCS w Lublinie. Prezentujemy autoryzowane fragmenty stenogramu debaty, która obfitowała w ostre spory i kontrowersje (pełny ste- nogram debaty dostępny jest na stronie interneto- wej PTE: http://www.pte.pl/pliki/2/21/Czwartek UEkonomistow-3grudnia2009r.pdf

Tadeusz Kowalik o swojej książce

Choć szukałem porozumienia między zwolennika- mi opcji socjaldemokratycznej i nurtem liberalnym, to od początku sprzeciwiałem się operacji szokowej i wejściu na drogę anglosaskiego modelu wolnego rynku. W moich oczach, szokowa operacja była ra- czej wynikiem zespołu przypadków niż głęboko przemyślanego projektu. Dwa typy kontrargumen- tów wydają mi się ważne: przeciw sposobowi walki z inflacją oraz przeciw – mówiąc językiem książki J. Sachsa – skokowej metodzie zmiany systemu.

Za zbędnością wstrząsu antyinflacyjnego przema- wiają dwa argumenty:

W ostatnim kwartale 1989 r. inflacja szybko spa- dała: wynosiła miesięcznie w październiku 54%, w listopadzie 23%, w grudniu 18%. Można więc i trzeba było iść tą drogą dalej. Zwłaszcza że – i to jest mój drugi argument – na przełomie lat 1989/1990 nie było już nawisu inflacyjnego, czyli pustego pieniądza. W wyniku nienadążania przez wiele miesięcy wzrostu płac za wzrostem cen, popyt zrównał się w zasadzie z podażą. Przestała działać nakręcająca wcześniej inflację spirala wzrostu cen i płac. A uwolnienie cen żywności w ostatnich dniach urzędowania starej władzy sprawiło, że już ponad połowa cen miała charakter rynkowy. W sty- czniu 1990 r. to rząd nakręcał inflację. Niezależnie od tego, co w swym wprowadzeniu będzie mówił o książce Waldemar Kuczyński, prosiłbym, by odpo- wiedział na jedno zasadnicze pytanie. Czy w grudniu 1989 r. w kręgach władzy zdawano sobie sprawę z te- go, że nie było już na rynku pustego pieniądza?

W takiej sytuacji nic nie stało na przeszkodzie, by raczej stopniowo rozszerzać zakres uwolnionych cen, podwyższać, na przykład, ceny energii (dwu-, trzy-, a nie sześciokrotnie, nie dopuszczając do za-

sadniczego spadku stopy życiowej. Bo przecież wbrew publicznym enuncjacjom rządzących i ich dziennikarskich akolitów, stan realnej gospodarki nie był katastrofalny (znana metafora: „pożaru nie gasi się na raty”). W niepublikowanych dokumen- tach rządowych jeszcze w grudniu 1989 r. szacowa- no, że spadek dochodu narodowego wyniesie za ten rok ok. 2 procent, a więc, jak na tak burzliwy rok, pełen wielkich wydarzeń politycznych i ekono- micznych, wcale nie będzie dramatyczny.

Druga grupa kontrargumentów dotyczy koncepcji skoku w nowy system.

Od razu zaznaczę, że koncepcja ta w oczywisty sposób kłóciła się z doświadczeniem historycznym.

Na przykład, zarówno w Japonii, jak i w zachodniej Europie nawet odejście od gospodarki wojennej, które było z natury rzeczy łatwiejsze niż przejście od realnego socjalizmu do kapitalizmu, dokonywało się stopniowo. W Niemczech, na przykład, rezygnacja z administracyjnych ograniczeń rynku trwała dłużej niż dziesięć lat. Nawet narzucanie gospodarki naka- zowo-rozdzielczej trwało w Polsce powojennej co najmniej cztery lata.

Było też sprzeczne z tym, czego uczy nas socjolo- gia i psychologia społeczna. Można dokonywać szybkich zmian organizacyjnych, ale nie instytucjo- nalnych, jeśli instytucje pojmuje się po weberowsku.

Polski przykład świadczy o tym, że można „skoczyć”

tylko w rynek ułomny, cherlawy. Rynek to nie coś podobnego do zautomatyzowanej maszyny, lecz in- stytucja – tak, to jest instytucja czy zespół instytucji – działająca poprzez ludzi, przez ich zinternalizowa- ne i zrutynizowane czyny i zachowania. A to wyma- ga czasu.

Odpada też argument, że obecność wojsk ra- dzieckich w Polsce, zależność polityczna (i ewen- tualnie siłowa) Polski od „starszego brata” nakazy- wała szybkie stworzenie masy krytycznej reform, które byłyby nie do cofnięcia. Fakt, że gospodarka realna nie znajdowała się w stanie tragicznym, i że jesienią „realny socjalizm” załamał się w wielu kra- jach, w 1990 r. nie było już obawy, że Związek Ra- dziecki siłą cofnie przemiany. Tego można było się obawiać we wrześniu, może w październiku, gdy ra- dykalna Polska była jeszcze osamotniona, ale nie w grudniu, już po obaleniu muru berlińskiego, do- konanego zresztą za zgodą władców z Kremla.

Dlaczego więc zdecydowano się na ów skok w nowy system? Dlaczego wykorzystano walkę z in- flacją, wyolbrzymiając jej niebezpieczeństwo i na- rzucając gwałtowną zmianę systemu? Zadziałało tu

(5)

kilka czynników. Odpowiedź jest trudna, przypuszczam, że rząd czy szerzej – establishment mający wpływ na proces decyzyjny – nie był w tej sprawie jednomyślny.

Najpierw jednak uwaga dotycząca procedury po- wstawania planu Balcerowicza. Uwaga, gdyż nie mam tu możliwości szczegółowego opisu procesu powstawania najważniejszych decyzji składających się na ową koncepcję skoku. Zaznaczę tylko, że przy takich okazjach wygłaszam pean na cześć książki Waldemara Kuczyńskiego (Zwierzenia zau- sznika, 1992), w której ten właśnie proces jest z du- żą szczerością opisany. Pod tym względem książka Kuczyńskiego dotąd nie ma sobie równych. Przyto- czę z niej tylko jeden, najbardziej brzemienny w skutki, przynajmniej psychologiczne, ale i ,,sma- kowity’’ fakt. Fakt ten wiąże się z opisanym przez Kuczyńskiego procesem wielokrotnego zaostrzania założeń planu Balcerowicza. Otóż, w grudniu 1989 roku, gdy już był na ostatni guzik zapięty budżet państwa na przyszły rok, nagle Jeffrey Sachs i David Lipton przekazali Balcerowiczowi notatkę zawiera- jącą następującą sugestię: przyjęcie współczynnika indeksacji płac nie, jak planowano (jak już zatwier- dzono!), 0,8–07, lecz 0,3–0,2. I ta zmiana została wprowadzona już bez rewizji założeń budżetu, bo na to było za późno. Proszę porównać tę informację Kuczyńskiego z tym, jak została przez Balcerowicza odnotowana w książce Jerzego Baczyńskiego (Balce- rowicz – 800 dni, 1992). A zobaczą państwo dwie odmienne koncepcje „rozmowy” ze społeczeń- stwem.

Koncepcja „skoku w rynek” może dziwić także dlatego, że późniejsi doradcy Balcerowicza, Jeffrey Sachs i David Lipton, oraz Stanisław Gomułka opo- wiadali się, jeszcze w czerwcu 1989 r., za stopnio- wą drogą przemian. Zresztą, w zabawny sposób, wcześniejsze poglądy Sachsa-Liptona skonfrontowa- ne zostały z późniejszymi – szokowymi. Mianowicie

„Gazeta Bankowa” opublikowała w drugiej połowie sierpnia ich czerwcowy tekst w chwili, gdy Sachs już perorował na spotkaniu z senatorami i posłami kon- cepcje skoku w rynek. A w tym czerwcowym tekś- cie znajdujemy nawet argumentację przeciwko pla- nowanemu przez rząd Mieczysława Rakowskiego uwolnieniu cen żywności, jako nazbyt społecznie wrażliwym i konfliktogennym.

Może dziwić także inny fakt – wyraźnej niechęci władzy do wyciągnięcia wniosków z pierwszych miesięcy. Kuczyński daje wyraz temu, że gdy w sty- czniu 1990 r. produkcja przemysłowa spadła w cią- gu miesiąca o 30 proc., to był to dla władzy praw- dziwy szok. Czemu więc przypisać, że ów szok nie skłonił władzy do przemyślenia na nowo podstawo- wych założeń realizowanego programu. Ba, rozpo-

częta późną wiosną 1990 r. przez Lecha Wałęsę

„wojna na górze” była kolejną okazją rewizji zało- żeń planu, skoro stało się widoczne, że recesja, któ- rą zafundowano gospodarce jest nie tylko głębsza, ale i znacznie się przeciąga. Że płonne okazały obietnice Sachsa, a potem Balcerowicza, że ten ciężki okres zmieści się w granicach półrocza.

Przypomniał to ostatnio (na łamach „Poltyki” ów- czesny prezydent Wojciech Jaruzelski, który powie- dział J. Żakowskiemu: „Jako prezydent musiałem zaakceptować reformy Balcerowicza. A bałem się wybuchu bezrobocia, nierówności, nędzy. Wtedy Mazowiecki Balcerowicza skierował do mnie. Uspo- kajał on, że to będzie przejściowe. Pół roku mieliś- my się przemęczyć…” (14.02.2009).

Wnioski wyciągnięto, ale bardzo ograniczone, niewspółmierne do tego, co się stało i co wykorzy- stywał Wałęsa. Zbliżeni do dominującej doktryny działacze dawnej opozycji, a nawet historycy do- strzegają tylko prezydencką obsesję Wałęsy i jego demagogiczne hasła. Ale można postawić inne pyta- nie: jak, zawdzięczająca umowie społecznej swoje istnienie władza zareagowała na krytykę i żądania związkowców. Przecież oni wskazywali na nie- współmierne do oficjalnych założeń rezultaty prze- żytego wstrząsu: gwałtowne załamanie płac i docho- dów rolników oraz zatrudnienia.

A władza miała możliwość wyjścia z nową fazą działań programowych. Jeśli się bała prawicowej ekstremy, to mogła posłużyć się opiniami doradców amerykańskich. Tutaj zacytuję jedną koncepcję, po- chodzącą od… Jeffreya Sachsa.

We wspomnianym już memoriale jego i Liptona z sierpnia 1989 roku znajduje się arcyinteresująca, a zaczerpnięta z modelu skandynawskiego propozy- cja. Pisze on (ciekawe, że w pierwszej osobie, choć cały dokument jest współautorski, czyżby Lipton, były pracownik MFW, miał inną koncepcję?) miano- wicie, że „po uporaniu się z inflacją powstanie pro- blem reguł ustalania wysokości i struktury płac.

Moim ideałem jest szwedzki model centralnego ne- gocjowania płac pomiędzy organizacjami praco- dawców i związkami zawodowymi”.

Do wykorzystania były także opinie George’a So- rosa, który dosłownie zasypywał władze swymi ko- lejnymi planami dla Polski. Tylko między marcem i sierpniem było ich pięć. A pisał w nich różne rzeczy, m.in. to, że Polska powinna opracowywać program przy współudziale MFW, ale wzorować się raczej na reformie Ludwiga Erharda, do którego, przypomnij- my, tak uporczywie odwoływał się Tadeusz Mazo- wiecki. Ba, sam Balcerowicz niedawno wyznał, że przychodzili do niego różni Amerykanie z propozy- cjami innej drogi. Odrzucał je, mówiąc, by wypró- bowali je najpierw u siebie. A tymczasem niektórzy

(6)

z nich (wiem o nich, ponieważ miewali złudzenia, że w drodze do władz mogę im pomóc) przychodzi- li z koncepcjami niewykraczającymi poza głoszone i realizowane wcześniej przez F. D. Roosevelta i J. F. Kennedy’ego.

Soros nawet jeszcze w grudniu 1989 roku, na „pięć minut” przed akceptacją planu Balcerowicza przez parlament, w wywiadzie dla „Życia Gospodarczego”

poddawał władzom pod rozwagę, czy nie powinny ograniczyć tymczasem programu wyłącznie do walki z inflacją, resztę odkładając na później.

Nadal powstaje więc ciągle otwarte pytanie, dla- czego polski rząd najpierw tak łatwo poddawał się propozycjom zaostrzania programu, a potem tak uporczywie przy nim trwał. A więc, jaki był rzeczy- wisty sens, przynajmniej dla niektórych demiurgów, zaaplikowanej operacji szokowej.

Ostatnio ukazała się, wybitna skądinąd, książka wielce zasłużonego badacza transformacji z per- spektywy pracowniczej, Juliusza Gardawskiego (Po- lacy pracujący a kryzys fordyzmu, 2009). Socjolog ten, chyba po raz pierwszy w literaturze naukowej, twierdzi, że szokowa operacja zgodna z założeniami Waszyngtońskiego Konsensu została wymuszona przez zagranicznych wierzycieli na dłużniku, jakim wówczas była Polska. Pisze, iż władze musiały zła- mać kręgosłup związków zawodowych, które w procedurze negocjacyjnej nie pozwoliłyby na tak pomyślane reformy. Głos Gardawskiego jest o tyle ważny, że autor odwołuje się (wprawdzie anonimo- wo) do jednego z państwowych funkcjonariuszy, który tak właśnie widział zadanie władz.

Chociaż uważam, że ekipa Funduszu odgrywała fatalną rolę, niejako wypróbowując wytrzymałość władz, nie sądzę, by teza o Polsce-dłużniku tak sil- nie naciskanym przez wierzycieli, znajdowała opar- cie w faktach. Eksperci Funduszu po prostu apliko- wali swoją koncepcję według utartych już wzorów.

A fakt ujawniony parę lat później przez jednego z nich, późniejszego wiceprezesa Banku Światowe- go, Michaela Bruno, że ku ich zaskoczeniu, polski rząd jednogłośnie wybrał z przedstawionych przez Fundusz wariantów najostrzejszy z nich, świadczy o tym, że i tu była przestrzeń do negocjacji. I potem zresztą plan ten został jeszcze bardziej zaostrzony przez wspomnianą wyżej notatkę Sachsa-Liptona o drakońskim współczynniku indeksacji płac.

Uważam, że szeroką płaszczyznę do negocjacji z Funduszem stwarzał ciągle jeszcze wielki na Za- chodzie mit Solidarności, wobec którego nie byliby obojętni nawet negocjatorzy Funduszu.

Ilu było funkcjonariuszy, byłych liderów związko- wych, którzy tak myśleli? Trudno powiedzieć, i nie wiem, czy jest możliwość ustalenia tej liczby. Nie są- dzę jednak, że był taki świadomy zamysł. Czy Balce-

rowicz wierzył w półroczną mantrę Sachsa, a potem zmienił zdanie? Taką ewolucję jego poglądów moż- na by wnosić z faktu, że niebawem w Ministerstwie Finansów opracowano scenariusz rozwoju gospo- darczego Polski do roku 2000. Zakładano tam na cały okres wysoką stopę wzrostu PKB (od 6 do 8 procent rocznie, za Stanisławem Gomułką podaję tę tablicę w książce), czemu miało towarzyszyć przez całe dziesięciolecie bardzo wysokie bezrobo- cie – jeszcze w 2000 roku wynoszące 16%. Złośli- wie można by powiedzieć, że był to jedyny wskaź- nik, który w pełni został zrealizowany.

A tak wysokie bezrobocie przyniosło za sobą wy- jątkowo duży margines biedy, bardzo wysokie nie- równości, duży zakres społecznego wykluczenia. To musiało doprowadzić do złamania kręgosłupa związków zawodowych, co się rzeczywiście stało.

Pisał o tym parokrotnie Jacek Kuroń, że administra- cja i rząd zniszczyły ruch społeczny Solidarność, bardzo sobie wyrzucając, że w tym procederze uczestniczył. Zdawał sobie bowiem sprawę, że fakt

„podżyrowania” przez niego – jak pisał w „Zdaniu”

– planu Balcerowicza był podstawowym warunkiem jego powodzenia.

Na zakończenie chcę podkreślić, że książkę pisa- łem z myślą o przyszłości, czemu bezpośrednio po- święcona jest część trzecia. Unia Europejska jest sy- stemowo zróżnicowana. Istnieją w niej różne typy kapitalizmu, np. według jednej z bardziej popular- nych klasyfikacji, istnieje typ liberalno-rynkowy (w Wielkiej Brytanii i Irlandii), socjaldemokratyczny, czyli skandynawski, kontynentalny, z dominacją nie- mieckiej społecznej gospodarki rynkowej, oraz śród- ziemnomorski. Moja, wielokrotnie powtarzana, pro- pozycja zmierza do tego, by wykorzystując, wspa- niałą z tego punktu widzenia Konstytucję RP, po- wrócić do kwestii świadomego kształtowania nasze- go systemu społeczno-ekonomicznego, opierając się na najlepszych wzorach. Co zresztą obiecywali nie- którzy politycy, nie tylko Jacek Kuroń.

Nie jesteśmy na autostradzie przyspieszonej integra- cji. Przeciwnie. Unia jako jeden organizm społeczno- -ekonomiczny to idea bardzo odległa, jeżeli w ogóle.

Już recesja na początku dekady, a znacznie bardziej obecny kryzys gospodarczy raczej pogłębiły jej zróżni- cowanie systemowe, co się dość powszechnie przy- znaje. A im bardziej by naciskano na taką integrację, tym szybciej Unia Europejska by się rozpadła.

Waldemar Kuczyński

Nieopatrznie zgodziłem się tutaj wystąpić, przed tym, zanim książkę Tadeusza przeczytałem i przy- znaję otwarcie, że całej nie przeczytałem. Przeczy- tałem połowę, a potem ją z wściekłości rzuciłem

(7)

w kąt, po czym ją z niego wydobyłem i resztę przejrzałem. Prawdę mówiąc, nie mogę odnieść się do tej książki, dlatego że pomiędzy tym, co ja sądzę o początkach polskiej transformacji, jej przebiegu i efektach, a tym, co napisał Tadeusz Kowalik, nie ma styku. Musiałbym punkt po punkcie zbijać jego argumenty, na co nie ma tu czasu, a ja nie mam ochoty. Poza tym mam jeszcze ten „tył” w stosunku do niego, że on nad tematem siedzi od 20 lat, pod- czas kiedy ja, aczkolwiek to zaczynałem, to potem już przebiegu transformacji systematycznie nie stu- diowałem. Tylko od czasu do czasu coś pisałem.

To, co mogę zrobić, to powiedzieć krótko, w cią- gu należnych mi 10 minut, jak było. Było prościej, niż to przedstawia Kowalik, przeinterpretowując wiele faktów, przywiązując zbyt wielkie znaczenie do takiej czy innej wypowiedzi. Miałem pewien wpływ w bardzo wczesnych fazach tworzenia rządu i formułowania jego programu. Wczesnych, ale ważnych, bo wtedy wytyczane były generalne kie- runki działania. W takich czasach jak tamte, zawsze jakieś elementy przypadku są, ale w sprawach naj- ważniejszych nie było przypadkowości. Była dosyć klarowna linia przyjęta przez Tadeusza Mazowiec- kiego na samym początku, przynajmniej na tydzień przed pojawieniem się Leszka Balcerowicza, kiedy jeszcze w naszych wewnętrznych rozważaniach, kto ma być szefem ekipy gospodarczej, jego nazwisko się nie pojawiło. Wbrew temu co napisał Kowalik, premier nie został wprowadzony w błąd, wiedział co mu się radzi i sam uznał, że w takim kierunku trzeba iść. Jedna z moich pierwszych rad, kiedy za- pytał co trzeba robić, wyglądała mniej więcej tak, że powiedziałem mu: Tadeusz, masz dwa wielkie pro- blemy do rozwiązania, które się ze sobą łączą, ale są trochę inne. Pierwszy problem, masz gospodarkę głęboko zdestabilizowaną, która się ociera o hiper- inflację i musisz ją ustabilizować. To jest problem nie najważniejszy, ale pierwszorzędny, ten, który musi być załatwiony w pierwszym rzędzie. Musisz gospodarkę ustabilizować, a stabilizacja, mówiąc ję- zykiem obrazowym, polegać będzie na tym – Kowa- lik o tym wspomniał – że wyciągniesz ludziom z portfeli, chyba użyłem wtedy określenia jedną trzecią pieniędzy, zgromadzisz pod Pałacem Kultury, podpalisz i nie dopuścisz do tego, żeby się za szybko odtwarzały. To po pierwsze. Jeżeli tego nie zrobisz, to nie zrobisz niczego, dlatego że inflacja zniszczy system gospodarczy i zdestabilizuje sytuację polityczną. To po pierwsza sprawa. Zrobienie tego jest ekonomicznie try- wialne i politycznie piekielnie trudne.

Druga sprawa. Sytuację masz taką, że upadła dyktatura, system polityczny, który podtrzymywał ekonomiczny mechanizm nakazowego dyrygowa- nia gospodarki. Tego mechanizmu tej chwili nie

ma, w związku z tym wszystkie podmioty gospo- darcze znajdują się w sytuacji realnej samodzielno- ści, przedsiębiorstwo jest nadal państwowe, ale nikt mu już nie będzie dawał dyrektyw ani przy- dzielał środków, bo nie ma tego, kto to robi. Nie ma i nie może być, bo w takim systemie, który po- wstawał w Polsce coś takiego nie istnieje. Coś ta- kiego istnieje albo w dyktaturze albo w gospodar- ce wojennej, wobec czego masz sytuację, w której rynek wprowadził ci się sam. Jako mecha- nizm regulacyjny wprowadził ci się sam, błyskawi- cznie, dlatego że rynek jest synonimem wolności gospodarczej. Jeżeli podmioty gospodarcze nie są sterowane przez kogoś z góry, to bez względu na to czy są państwowe czy niepaństwowe, muszą znaleźć sobie odbiorcę, dostawcę, pracownika, kredyt itd. W związku z tym masz rynek, ale masz rynek niezinstytucjonalizowany, który wobec tego nie będzie działał dobrze. Czyli twoim zadaniem jest jak najszybsza instytucjonalizacja rynku. Do- stosowanie podmiotów gospodarczych do tego, żeby one mogły działać w warunkach rynkowych, to jest deregulacja, demonopolizacja, prywatyza- cja, tworzenie prawa gospodarczego i tworzenie instytucji gospodarczych, których nie ma, w tym prawdziwego systemu bankowego itd. To jest rzecz rozłożona na lata, ale im szybciej to zrobisz, im bardziej konsekwentnie będziesz szedł po tej dro- dze, tym szybciej, że tak powiem, gospodarka zo- stanie przestawiona na nowe tory. I żadnych socja- listycznych eksperymentów, żadnego poprawiania socjalizmu, szukania jakichś trzecich dróg. Mamy po prostu wrócić do gospodarki rynkowej, a potem się zobaczy, jaki będzie powstawał jej kształt, w ja- kim kierunku ona będzie ewoluowała. Na razie mamy pewne rzeczy elementarne do zrobienia.

Jak się przeczyta krótkie przemówienie Mazo- wieckiego z 24 sierpnia, to wyraźnie tę logikę, ten kierunek działania widać. Radykalne zmierzenie się z inflacją, możliwie szybka transformacja go- spodarki, szybka, konsekwentna, bez czekania, niełatwa. Pod tę logikę, pod tę filozofię, która – chcę powiedzieć bardzo wyraźnie – nie była po- dyktowana przez żadną szkołę ekonomiczną, przez żadną. W tym czasie jedynym ekonomistą, który miał pełen „dostęp do ucha” Mazowieckie- go, byłem ja. A ja to nie jakaś szkoła ekonomi- czna, ja mam w nosie szkoły ekonomiczne. A do- kładnie uważam od bardzo dawna, że każda z nich ma trochę racji i trochę głupot i nie jestem wyznawcą żadnej. Kowalik napisał, że ja jestem monetarystą, bo moje felietony we „Wprost” mia- ły nadtytuł „Wyznania monetarysty” czy coś takie- go. Tadeuszu, to była zgrywa, prowokacja, do na- brania takich jak ty. To nie było poważne.

(8)

Tadeusz Kowalik

Przed chwilą mówiłeś jak monetarysta o spaleniu pieniądza...

Waldemar Kuczyński

Możliwe, ale ja tego nie mówiłem po czytaniu lek- tur teoretyków, ja mówiłem to po obserwowaniu polskiej gospodarki przez kilkadziesiąt lat, pisaniu o niej, głównie na podstawie statystyk oraz raportów z badań, a nie dywagacji, oraz na podstawie przestu- diowania w ciągu ostatnich 5 lat bycia na emigracji, ra- portów z prób stabilizowania inflacyjnych i zetatyzo- wanych gospodarek Ameryki Łacińskiej. To były moje, że tak powiem, źródła inspiracji, obserwowanie pol- skiej gospodarki – przez ostatnie lata poprzedzające przełom – z Paryża na podstawie bardzo szerokiego zestawu danych z Wolnej Europy, który tam był i ża- dna szkoła. Ja nawet wtedy nie wiedziałem za bardzo co to jest szkoła chicagowska ani co to jest, nie wiem czy już był wtedy, Konsensus Waszyngtoński czy nie.

To było wyłącznie podyktowane tym, co ja o gospo- darce polskiej wiedziałem i jak widziałem, i pod to by- li szukani wykonawcy. Dziękuję losowi, że odmówilo dwóch pierwszych, których szukaliśmy wśród znanych nazwisk, co nie zawsze jest dobre. Odmówił prof. Wi- told Trzeciakowski i Cezary Józefiak. Cezary myślał tak jak należy, jeśli chodzi o tamtą sytuację, ale – moim zdaniem – nie wytrzymałby presji. Na podstawie tego co przeczytałem o programach stabilizacyjnych wie- działem, że potrzebne są dwie lub trzy cechy wyko- nawcy, jeśli to ma się udać. Po pierwsze, musi on myś- leć tak jak trzeba w tamtej sytuacji, musi być bardzo mocno zdeterminowany to zrobić, mieć potężną mo- tywację, by się nie cofnąć. I, po trzecie, musi mieć wsparcie premiera i brak konfliktu na tym tle w całej ekipie rządowej. Przyjęty jest pewien kurs i nim idzie- my. Pod to był szukany wykonawca i dziękuję losowi, że dwaj wcześniejsi kandydaci odmówili, a trzeci się wystraszył, bo niewykluczone, że by nie wytrzymywał.

A trzecim byłem ja, bo Mazowiecki powiedział mi pe- wnego wieczoru, że będziesz musiał to wziąć na sie- bie, jeśli nie znajdziemy nikogo.

(Głos z sali: Profesor Andrzej Sopoćko... Jakoś żal).

Waldemar Kuczyński

Czy żal? Trochę żal, ale jednocześnie taka refleksja, że, nie daj Bóg, gdybym się na tym wyłożył, a łatwo można się było wyłożyć, to nie byłaby tylko moja klęs- ka, ale wszystkich. Więc żal, ale nie do końca, można z nim żyć. Wreszcie znalazł się Balcerowicz – już nie będę się rozwodził, jak do tego doszło – który nadał temu kierunkowi treść konkretu i twarz. Dodam tu, że wyolbrzymiana jest rola Jeffreya Sachsa i Dawida Lip-

tona. Osobą decydującą był Leszek Balcerowicz, nikt nie miał możliwości manipulowania nim, bo kim, jak kim, ale Balcerowiczem naprawdę nie jest tak łatwo manipulować. Jeśli już , to raczej on manipuluje i bie- rze pod but. Tak to było robione.

Jak to wygląda po upływie czasu? Powiem krótko, bo kończy mi się czas. Uważam, że polska transformacja jest najlepszą transformacją w całym bloku postkomuni- stycznym. Świadczą o tym fakty. Kowalik nie docenia PKB. Popatrzmy na skumulowany wzrost PKB po 20 la- tach (liczby z najnowszego raportu EBRD o transforma- cji, biorę tylko Europę Centralną i kraje bałtyckie). W ro- ku 2008 w stosunku do roku 1989 PKB był w Chorwacji wyższy o 11%, w Czechach o 42%, w Esto- nii o 47%, na Węgrzech o 36%, na Łotwie o 18%, na Lit- wie o 20%, w Słowacji o 64 %, w Słowenii o 56%, w Polsce o 78%. W Rosji o 8 proc. Polska jest absolut- nym liderem wzrostu PKB w całym świecie postkomuni- stycznym w okresie minionych 20 lat. Mogę podawać wiele innych wskaźników, także wskaźniki nierówności.

Pod względem wskaźnika Giniego, Polska jest w środku Unii Europejskiej. Przejrzałem specjalnie Eurostat i z da- nych statystycznych wynika, że także pod względem wielu innych wskaźników dotyczących poziomu życia, jakości życia, nie jesteśmy żadną czarną dziurą.

Jeszcze jeden efekt. Kryzys transformacyjny. Wystą- pił we wszystkich krajach pokomunistycznych, we wszystkich. Bez względu na prowadzone polityki, któ- re były różne. To nieprawda, że Polska była naślado- wana przez wszystkie kraje, to jest wygodna teza, dla- tego, że ona pozwala wysnuć konkluzję, że wszystkie inne kraje dzięki nam ,,władowały się’’ w takie „g”, jak to opisuje Kowalik. Otóż, to nieprawda. Kryzys trans- formacyjny był nieuchronny, bo to było zderzenie ryn- ku, który zaistniał od razu z tkanką gospodarczą, któ- ra nie mogła być zmieniona natychmiast, musiała być zmieniana stopniowo i kraje, które zmieniały ją inten- sywnie, bez żadnych gradualizmów, wyszły najbar- dziej obronną ręką i w Polsce kryzys transformacyjny był najpłytszy i trwał najkrócej.

Na pytanie, czy w końcu 1989 roku mieliśmy świadomość, że inflacja wygasa, odpowiadam: nie, nie mieliśmy, bo nie wygasała. Był pewien chwilowy efekt przyhamowania, związany z decyzjami dy- scyplinującymi, podjętymi przez Balcerowicza, któ- re nie wyeliminowały źródeł inflacji ani jeśli chodzi o ceny, ani o dochody, czego dowodem jest to, że w styczniu 1990 roku ceny wzrosły o 70 proc.

Maciej Bałtowski

Stwierdzić, że profesor Tadeusz Kowalik jest wy- bitnym ekonomistą to za mało. Jest wybitnym uczonym, jednym z niewielu już w naszej dziedzinie niezasklepiających się w ciasnych ramach wybranej

(9)

specjalizacji. Jest ekonomistą-teoretykiem, history- kiem gospodarczym, historykiem nauki, nieobca jest mu socjologia i politologia na najwyższym poziomie.

Jest wreszcie od ponad 50 lat człowiekiem idei so- cjalistycznej.

Ta wielość zainteresowań, przede wszystkim w zestawieniu: historyk–ekonomista–człowiek idei, znalazła odbicie w omawianej książce. I na plus, i na minus. Na plus, bo jest to książka barwna, wielopo- ziomowa, książka do czytania. Na minus, bo nie jest to książka o charakterze ściśle naukowym. Sam autor pisze, że „książka ta nie unika osobistego ska- żenia” (a ja dodam, że jest ono obecne na wielu stronach), a także że „daje obraz transformacji z punktu widzenia potrzeb zwykłych ludzi”. I jesz- cze jedna uwaga ogólna – to jest książka przede wszystkim historyczna, a nie ekonomiczna, przynaj- mniej w jej najważniejszej, pierwszej części.

Najbardziej wartościowe są te fragmenty książki, które dotyczą kształtowania się liberalizmu gospo- darczego na bazie programu Solidarności. Kowalik, jak nikt dotąd, z wielką wnikliwością, opierając się na mało znanych czy w ogóle nieznanych faktach i relacjach, podjął próbę rozwikłania tej wielkiej ta- jemnicy polskiej transformacji. Jak to się stało, że 10-milionowy ruch społeczny, z natury populisty- czny i antykapitalistyczny, który był na tyle silny, że odzyskał suwerenność dla Polski, potem sam dla siebie zawiesił stryczek – przynajmniej według opi- nii prof. Kowalika – fundując sobie taki, a nie inny model ustroju gospodarczego. Jak to się stało, że polityka gospodarcza realizowana od roku 1990 była tak odległa nie tylko od swoistej konstytucji solidarnościowego patrzenia na gospodarkę, jaką były zapisy porozumienia gdańskiego, ale i od ustaleń ekonomicznych Okrągłego Stołu, odbywa- jącego się niespełna rok wcześniej, z jego zapowie- dziami gospodarki mieszanej, socjaldemokraty- cznej, z partycypacją pracowniczą i polityką pełne- go zatrudnienia.

Nie chcę w pełni odkrywać przed czytelnikami tego, co na ten temat sądzi prof. Kowalik, powiem tylko, że postępuje on jak rasowy historyk. Nie daje w pełni jasnej odpowiedzi, lecz przedstawia zbiór faktów i hipotez, doprowadzając czytelnika do sa- modzielnego wyciągnięcia ostatecznego wniosku.

Część druga książki dotyczy kwestii własnościo- wych, szczególnie zagadnień prywatyzacji. Nie ma w tej części w zasadzie nic odkrywczego. Jest rze- telne zestawienie faktów, jest wyważona general- nie ocena, z którą ja osobiście nie zawsze się w pełni zgadzam. Kowalik jest krytykiem raczej metody niż zasady prywatyzacji, ale – co chciał- bym podkreślić – nie ulega antyprywatyzacyjnym mitom. Ta część pozostawia pewien niedosyt, gdy

chodzi o ocenę skutków prywatyzacji. Kowalik pisze, że „sposoby prywatyzacji wywołały trwałą przepaść pomiędzy odczuciami społecznymi a establishmentem”. Być może, w pewnym stop- niu tak, ale czy trwałą? Tu dochodzi do głosu ra- czej wrażliwość społeczna Tadeusza Kowalika niż chłodna analiza ekonomiczna.

Zabrakło mi w tym rozdziale porównania, choćby pobieżnego, polskiej prywatyzacji z prywatyzacją w krajach ościennych, które wybrały inne ścieżki przekształceń własnościowych. Zabrakło mi konsta- tacji, że oceny prywatyzacji zmieniają się – i to w sposób istotny – wraz z upływem czasu. Zabrakło mi wreszcie przytoczenia najnowszych porównaw- czych badań empirycznych ekonomistów zacho- dnich, takich jak Saul Estrin czy John Bennett, które rzucają nowe światło zarówno na ocenę prywatyza- cji masowej, jak i prywatyzacji pracowniczej. Dziś można i trzeba by jeszcze dodać, że w pewnym stopniu efektem transformacji własnościowej jest fakt, iż Polska w czasach kryzysu finansowego stała się tygrysem Europy, że po raz pierwszy chyba w na- szej historii okazaliśmy się najlepsi w konkurencji ze wszystkimi krajami kontynentu w niebłahej prze- cież dyscyplinie wzrostu gospodarczego.

Część trzecia zawiera wiele ważnych i ciekawych treści, niekiedy luźno związanych z zagadnieniami polskiej transformacji. Są one świadectwem szero- kości zainteresowań naukowych, a po części także publicystycznych, autora. Poszczególne rozdziały, napisane ze swadą, często w sposób prowokujący czytelnika, wychodzący poza mainstream ekonomi- cznego myślenia, czytałem z wielkim zainteresowa- niem, w wielu kwestiach nie zgadzając się zresztą z autorem. Ale zawsze była to – można powiedzieć – twórcza niezgoda.

Są tu omówione sprawy o fundamentalnym zna- czeniu teoretycznym, które zbyt mało miejsca znaj- dują w debacie naukowej i publicystycznej w Polsce – myślę przede wszystkim o dyskusji nad aktualno- ścią starego dylematu Kuznetsa–Okuna, że szybki wzrost PKB musi być okupiony wzrostem rozwar- stwienia dochodowego i majątkowego.

Jest tu odwaga myślenia i wnikliwość analityczna autora, który bez skrupułów, ale z merytoryczną precyzją skrytykował naukowo-publicystyczne do- konania prof. Leszka Balcerowicza w ostatnich la- tach, narażając się na zarzut – mówiąc nieco żartob- liwie – niepoprawności politycznej. Jest także pole- miczna krytyka odnosząca się do poglądów i stwierdzeń kilku innych ekonomistów o zapatry- waniach liberalnych (m.in. Stanisława Gomułki oraz niżej podpisanego).

Reasumując – książka ukazała się we właściwym momencie – na 20-lecie początku transformacji.

(10)

Daje szeroki i oryginalny obraz narodzin kapitali- stycznego porządku w Polsce. Jej lektura skłania do polemiki, nawet miejscami budzi sprzeciw. To do- brze. Zarówno dzięki książce, jak i dzięki reakcjom na nią niewątpliwie lepiej poznamy i zrozumiemy ważny fragment naszej historii. Nie tylko gospodarczej.

Tadeusz Kowalik – PODSUMOWANIE

Przede wszystkim chcę bardzo serdecznie podzię- kować zarówno komentatorom, jak i dyskutantom. To była rzeczywiście bardzo bogata dyskusja, nadspo- dziewanie bogata.

Jeśli natomiast czułem pewien niedosyt, to w kwe- stii braku odniesienia się do tego, co tak mocno we wprowadzeniu podkreślałem: kwestii różnych typów kapitalizmu i możliwości – wówczas łatwiejszego, ale i teraz możliwego – wyboru między nimi. Świadome- go kształtowania ustroju społeczno-ekonomicznego.

Odniosę się do paru tylko kwestii poruszanych w dys- kusji. Co do tezy, że wysokie bezrobocie w Polsce było następstwem wyjątkowego wyżu demograficznego.

Upieram się przy mojej tezie, że jeśli bezrobocie prze- kracza kilka procent i ten stan rzeczy trwa dłużej niż pa- rę lat, to jest to skutek zawiniony przez władze. Przecież ten wyż nie był zaskoczeniem. W funkcjonującej w latach 1994–2005 Radzie Strategii Społeczno- -Gospodarczej przy Radzie Ministrów przez całe lata do- magaliśmy się adekwatnej polityki rządu, by z wyżu de- mograficznego uczynić wielki pożytek dla gospodarki.

A skończyło się na – jak to ujął jeden z socjologów – ma- sowej emigracji jako wielkim upuście krwi ze społeczeń- stwa polskiego. Natomiast – powtórzę – ekipa Balcero- wicza zaplanowała kilkunastoprocentowe bezrobocie na całe dziesięciolecie i „słowa dotrzymała”.

Co do tezy, że w końcu 1989 r. źródła inflacji nie wygasły, czego najlepszym dowodem jest fakt, że w styczniu 1990 roku znowu wybuchła – to ten argu- ment uważam za desperacki. Przecież do wygasające- go pożaru właśnie rząd dolał oliwy...

Wśród głosów w dyskusji najbardziej zaskoczyła mnie opinia Andrzeja Wielowieyskiego, że bez takie- go skoku i osłabienia ruchu związkowego nie uzyska- libyśmy redukcji długu zagranicznego. Wydawało mi się, że światowiec Wielowieyski wie, iż w świecie za- chodnim istniał wówczas potężny mit Solidarności, ruch solidarności z Solidarnością. Dał temu wyraz w 1990 r. Joseph Stiglitz, późniejszy szef doradców Clintona, a następnie wiceszef Banku Światowego. Su- gerował krajom pokomunistycznym poszukiwanie no- wych dróg kształtowania ładu społecznego, dróg opar- tych na wierności pewnym ideałom socjalistycznym, co miało odmienić życie nie tylko tych krajów, ale

„nas (czyli ich) wszystkich”.

To dzięki temu mitowi, miałem jedyną w życiu możliwość wygłoszenia w Waszyngtonie referatu o samorządnej Rzeczypospolitej, wykładu do najbar- dziej chyba konserwatywnej części amerykańskiego biznesu (m.in. nafciarzy z Południa). A szokowa ope- racja wcale nie cieszyła się na Zachodzie oczywistym poparciem biznesu. Szef Unii Europejskiej, Jaques Delors, ostrzegał władze Polski, że operacja może się udać, ale pacjent umrze.

Ten mit polskiego eksperymentu był do wykorzysta- nia, a ruch Solidarności mógł stać się bazą społeczną nowej władzy. Podobnie jak związki zawodowe w Szwecji tworzą bazę społeczną dla władzy.

Co do opinii, że w 1989 r. nie istniał ruch Solidar- ności, bo został zniszczony przez stan wojenny – to sprzeciwiam się temu twierdzeniu. Owszem, ruch ten był słaby, nie tworzył siły podobnej do lat 1980–1981, ale potencjalnie możliwy do odtworzenia. Pokazał to kilka miesięcy później Lech Wałęsa, gdy późną wios- ną 1990 r. poderwał Solidarność, dzięki czemu stał się prezydentem i przy okazji obalił rząd Tadeusza Mazo- wieckiego. Ale jest też prawdą, że wcześniej, gdy Wa- łęsie zarzucano, że sprzeciwia się odtworzeniu silnego związku zawodowego, on uzasadnił to, mówiąc, że z silnym związkiem zawodowym nie można przepro- wadzić radykalnych reform. Ciągle pytam, jakich re- form? Antypracowniczych tak, ale była szansa, by- ła możliwość prowadzenia polityki propracowni- czej, reform typu szwedzkiego czy austriackiego.

Mieliśmy do dyspozycji szczegółowe ekspertyzy dziewiątki ekonomistów, którzy tę kwestię zbada- li i zaprezentowali w ponad 70-stronicowym raporcie z paroma dodatkowymi ekspertyzami w kwestiach szczególnych.

W decydującym momencie historii Polski zabrakło, niestety, przemyślanej strategii, chyba że sprowadza się ją do dwóch rzeczy; do potrzeby walki z inflacją i wejścia na drogę gospodarki rynkowej. W bardziej szczegółowych sprawach: „byliśmy jak barany idące na rzeź” – stwierdził były wicemarszałek Sejmu, Aleksan- der Małachowski. Czyli działano, podejmowano waż- ne decyzje, logiką tłumu. Proszę mi pozwolić zakoń- czyć anegdotą. Gdy zdymisjonowany razem z Gomuł- ka Zenon Kliszko zamieszkał u zwykłej góralki, ta zapy- tała, czy ceny w grudniu 1970 r. kazali nam podnieść Moskale. Gdy Kliszko zaprzeczył, wziął winę na polskie władze, góralka powiedziała: ,,A, to tak po własnej głu- pości?’’. Tak, proszę państwa, twierdzę, że ten czynnik odgrywał w historii ostatniego dwudziestolecia znaczą- cą rolę. Przykre, że – jak dotąd – tylko Kliszko potrafił tak historiozoficznie o sobie opowiadać.

Fragmenty debaty przygotowane na podstawie autoryzowanego stenogramu dostępnego na stronie internetowej PTE:

http://www.pte.pl/pliki/2/21/CzwartekUEkonomistow- 26listopada2009r.pdf

(11)

Mity i rzeczywistość w ekonomii

Kazimierz Łaski o swojej książce

Okres dojrzewania tej publikacji był – jak już wspo- mniano – wyjątkowo długi. W tym czasie wiele się w świecie zmieniło. Zwłaszcza w roku 2008 gospodar- ka światowa stanęła ponownie przed groźbą kryzysu o nieznanej od 70 lat intensywności. W przeciwień- stwie do roku 1939, kiedy rządy były bezradne, częś- ciowo zaś reagowały całkowicie błędnie, tym razem rząd Stanów Zjednoczonych, potem zaś rządy innych krajów, nie pozostały bezczynne.

Nasuwa się jednak pytanie: dlaczego tym razem – w przeciwieństwie do roku 1929 – rządy zareago- wały inaczej? Odpowiedź jest prosta, tym razem dysponowały narzędziami opierając się na teorii ekonomicznej nieznanej w momencie wybuchu Wielkiego Kryzysu lat 1929–1933. Narzędzia, któ- rych bez chwili wahania użyto, pochodzą jednakże bez wyjątku ze starej skrzynki teoretycznej, która swe istnienie zawdzięcza pracom Kaleckiego i Keynesa. Obecny kryzys udowodnił ponad wszel- ką wątpliwość całkowitą nieprzydatność praktyczną dorobku ekonomicznego mainstream ostatniego co najmniej ćwierćwiecza. Słyszy się, co prawda, głosy, że właściwie nie należało niczego robić, bo przecież

„twórcza destrukcja”... itp., i im bardziej odsuwa się groźba kryzysu, tym te głosy będą liczniejsze. Jednak w momencie, kiedy groził wybuch wulkanu, kory- feusze mainstreamu milczeli i nie zalecali, jak przy każdej innej okazji, zwiększania elastyczności rynku pracy czyli wstrzemięźliwości w polityce płac jako panaceum na wszelkie dolegliwości, zwłaszcza w walce z bezrobociem. Przydatność teorii efekty-

wnego popytu w dramatycznych momentach obec- nego kryzysu sprawia, że omawiana dziś książeczka posiada aktualność, której by nie miała, gdyby jej okres dojrzewania był nieco krótszy.

Kulminacyjnym w pewnym sensie wydarzeniem w przebiegu kryzysu było bankructwo banku Leh- man Brothers International. Sugeruje się nawet, że osobistości, które podejmowały w tych krytycznych dniach i godzinach decyzje w Stanach Zjednoczo- nych, były związane, przynajmniej w przeszłości, z bankiem Goldman Sachs i że pozostawały z tą in- stytucją w stałym kontakcie. Miejmy nadzieję, że w przyszłości te pogłoski zostaną wyjaśnione w za- dowalający sposób. Należy jednak wziąć pod roz- wagę, że bez paniki, którą bankructwo Lehman Brothers wywołał, kongres Stanów Zjednoczonych nie byłby zapewne gotów wyasygnować setek mi- liardów dolarów na masowe zwiększenie płynności banków, udzielenie gwarancji i podjęcie wielu in- nych kroków, które nie dopuściły do załamania światowego systemu finansowego i choć kryzys nie jest skończony, to jednak wydaje się, że najgorszej katastrofy uniknięto. Podobnie jak rząd Stanów Zje- dnoczonych zachowały się rządy europejskie.

W warstwie praktycznej „Mitów i rzeczywisto- ści...” dyskutowane są trzy problemy. Na pierwszym miejscu stoi sprawa deficytu budżetowego. Przyczyn deficytu budżetowego szuka się nader często w bra- ku gospodarności państwa, krótkowzroczności mini- strów finansów, warto więc może w tym kontekście podkreślić modne w ostatnich dziesięcioleciach ma- nichejskie przeciwstawianie rzekomo zawsze dobre- go rynku i rzekomo zawsze złego państwa. Wszyst- kie instytucje i instrumenty, którymi się posługuje-

Z debat o ekonomii jako nauce oraz nauczaniu ekonomii i polityce gospodarczej wybraliśmy fragmenty wypowiedzi profesorów Kazimierza Łaskiego i Jerzego

Osiatyńskiego, zamieszczone w stenogramie z seminarium pt. „Mity i rzeczywistość w polityce gospodarczej i nauczaniu ekonomii”. Obszerne fragmenty z posiedzenia Rady Naukowej PTE pt. „Nauki ekonomiczne a współczesność. Modyfikacja paradygmatu i współpraca z innymi dziedzinami nauk”

zamieścimy w kolejnych wydaniach biuletynu wraz

z nawiązaniem do publikacji z VIII Kongresu Ekonomistów

Polskich pt. „Nauki ekonomiczne wobec wyzwań współczesności” pod redakcją

profesorów Bogusława Fiedora i Zbigniewa Hockuby.

(12)

my, są niedoskonałe. Nie mamy w rzeczywistości wyboru między światem doskonałym a niedoskona- łym. Rynek ma swoje walory i wady, podobnie jak państwo. Urzeczowieniu dyskusji nad rolą defi- cytu budżetowego poświęcona jest znaczna część

„Mitów...”

Historia ostatniego półwiecza świadczy, że deficyt budżetowy występuje bardzo często także w pań- stwach najbardziej cywilizacyjnie rozwiniętych i znanych skądinąd z gospodarności i stabilności po- litycznej. Jeśli deficyt budżetowy jest raczej regułą niż wyjątkiem, to warto zastanowić się nad tym, czy nie istnieją jakieś głębsze przyczyny jego występo- wania. Moim zdaniem, przyczyny takie istnieją i le- żą one w skłonności do oszczędzania sektora pry- watnego, która często jest wyższa niż skłonność do inwestowania tegoż sektora. Wewnątrz sektora pry- watnego występują dwa podsektory: firm i gospo- darstw domowych. Na ogół gospodarstwa domowe oszczędzają więcej niż inwestują w budownictwo mieszkaniowe, zaś firmy inwestują we wzrost kapi- tału produkcyjnego więcej niż oszczędzają. Tak więc, można powiedzieć, że gospodarstwa domowe mają tendencję do stawania się wierzycielami, zaś firmy dłużnikami. Szeregi statystyczne wskazują je- dnak, że na długą metę (ale niekoniecznie w każ- dym krótkim okresie) wzrost wierzytelności gospo- darstw domowych nie natrafia na dostateczną goto- wość firm do zwiększania zadłużenia, wobec czego sektor prywatny w całości oszczędza więcej niż in- westuje i staje się wierzycielem. Pomijając sektor za- graniczny, jest to możliwe wtedy i tylko wtedy, kie- dy sektor państwowy staje się kredytobiorcą, a więc wykazuje nadwyżkę inwestycji państwowych nad państwowymi oszczędnościami, to znaczy zapoży- cza się w sektorze prywatnym. Tak więc, deficyt bu- dżetowy, który nie jest niczym innym niż nadwyżką państwowych inwestycji nad państwowymi oszczę- dnościami, stwarza sektorowi prywatnemu jako ca- łości możliwość stania się wierzycielem. Gdyby ta-

kiej gotowości nie było, to nadwyżka oszczędności nad inwestycjami w sektorze prywatnym nie mogła- by powstać, skutkiem zaś byłby niższy poziom pro- dukcji i zatrudnienia.

Nie jest wszak przypadkiem, że jest tak trudno – pomijając szczególne sytuacje, takie jak wojny czy silne zjawiska inflacyjne – zmniejszać dług państwo- wy, który raz powstał. Zmniejszenie długu państwo- wego wymaga bowiem nadwyżki budżetowej ana- logicznie do wzrostu zadłużenia państwowego, któ- rego wymaga deficyt budżetowy. Nadwyżka budże- towa oznacza jednak, że państwo oszczędza więcej niż inwestuje, to zaś staje się możliwe wtedy i tylko wtedy, kiedy sektor prywatny jako całość inwestuje więcej niż oszczędza, pragnie zatem zmniejszyć swoją pozycję wierzyciela wobec państwa. Takie okresy intensywnych inwestycji prywatnych wystę- pują z reguły w okresach dobrej koniunktury i tylko w takich warunkach udaje się uzyskanie nadwyżek budżetowych i zmniejszanie zadłużenia państwa.

Kiedy natomiast państwo pragnie uzyskać nadwyżkę budżetową w okresie normalnej lub zgoła złej ko- niunktury, to wysiłki te stają się bezowocne. Nad- wyżka budżetowa, której sektor prywatny nie chce zainwestować, nie może (pomijając cały czas sektor zagraniczny) po prostu powstać. Wzrost podatków i/lub zmniejszanie wydatków państwowych ograni- cza jedynie w tych warunkach całkowity popyt, pro- dukcja i zatrudnienie spadają, maleją dochody bu- dżetowe, sytuacja budżetowa nie poprawia się, na- tomiast gospodarka wykazuje objawy depresji.

Na drugim miejscu dyskutuje się w „Mitach...”

kwestię emerytur. Czy istnieje w Polsce i w większo- ści krajów europejskich problem emerytalny? Oczy- wiście, istnieje. Na czym ten problem polega? Pomi- jając problem bezrobocia, u jego źródeł leżą długo- terminowe zmiany demograficzne. Po pierwsze, mamy mniej dzieci, po drugie, żyjemy dłużej (nie podnosząc przy tym wieku emerytalnego, co zresztą nie jest całkiem proste, gdyż starzy ludzie nie są tak sprawni jak ludzie młodzi lub w wieku średnim).

W tej sytuacji istnieją dwie – i tylko dwie – skrajne możliwości: albo podniesienie procentowych skła- dek emerytalnych przy utrzymaniu istniejącego sto- sunku średniej emerytury do średniego wynagrodze- nia, albo utrzymanie istniejącej procentowej stawki emerytalnej przy obniżeniu stosunku średniej eme- rytury do średniego wynagrodzenia.

Problem ten – powtarzam – ma źródła demogra- ficzne i nie zależy od systemu finansowania emery- tur. Politycy, popierani przez wielkie korporacje fi- nansowe, przekonują nas jednak, że system kapita- łowy w przeciwieństwie do systemu rozdzielczego stanowi rozwiązanie problemu emerytalnego. Nale- ży więc zapytać zwolenników systemu kapitałowe- Od lewej: profesorowie Jerzy Osiatyński, Kazimierz Łaski

i Zdzisław Sadowski, który przewodniczył obradom.

(13)

go: Czy jego wprowadzenie zwiększy liczbę rodzą- cych się dzieci względnie skróci przeciętną długość życia? Jeśli zaś na te dwa podstawowe pytania od- powiedzi będą – jak należy przypuszczać – negaty- wne, to żaden system finansowania nie rozwiązuje problemu emerytur. Czy jednak nie jest możliwe, by pracujący oszczędzali więcej i w ten sposób stwo- rzyli dodatkowe środki, z których mogliby korzystać, kiedy nie będą już zdolni do pracy? Jest to możliwe dla poszczególnych gospodarstw domowych, nie- możliwe, kiedy mają robić to wszyscy. Na tym wła- śnie polega logika makroekonomiczna: zbiorowość obowiązują inne reguły niż jednostkę. Wiemy już, że nawet istniejąca skłonność do oszczędzania sek- tora prywatnego, wykazująca tendencję do prze- wyższania skłonności do inwestowania tegoż sekto- ra, wymaga istnienia deficytu budżetowego. Jeśli więc społeczeństwo jako całość pragnie zapewnić wyższy poziom dobrobytu w przyszłości, to musi nie więcej oszczędzać, lecz więcej inwestować. Kiedy będzie więcej inwestować, to oszczędności wzrosną pari passu z inwestycjami. Kiedy zaś społeczeństwo próbuje oszczędzać więcej, podczas gdy skłonność do inwestowania się nie zmienia, to skutkiem tego będzie nie wyższa, lecz niższa produkcja, gorsze wykorzystanie aparatu produkcyjnego i pogorszenie zamiast poprawy klimatu inwestycyjnego. Jedynym sposobem zapewnienia przyszłym emerytom dostat- niego życia jest wysoka stopa wzrostu PKB i wysoki poziom wydajności pracy. Kiedy PKB na głowę lu- dności będzie wysoki, wysoka będzie także emery- tura, nawet jeśli jej stosunek do przeciętnego wyna- grodzenia spadnie lub też podniesienie procentowej składki emerytalnej nie będzie dotkliwym ograni- czeniem dla pracujących, skoro i tak ich dochody będą znacznie wyższe niż są obecnie.

Problem emerytalny stał się pretekstem dla syste- mu finansowego do zdobycia masowych i nader rentownych nowych rynków, z czego korzystają tak- że usłużni ekonomiści dostarczający potrzebnego uzasadnienia teoretycznego. Zresztą obecny kryzys w demonstracyjny sposób wykazał niestabilność sy- stemu zabezpieczenia społecznego opartego na spekulacjach giełdowych. Nadzieja, że fundusze emerytalne mogą uzyskiwać wyższą rentowność niż ta, którą umożliwia rozwój PKB, jest mrzonką. Ze spekulacji papierami wartościowymi powstają wir- tualne zyski, które zanikają, kiedy wszyscy pragną je zrealizować. Poszczególne jednostki mogą się, oczy- wiście, wzbogacić, jeśli inni tracą. W całości rzecz biorąc, rozwój giełdy potwierdza prawo, że z same- go obracania pieniędzmi nie powstają żadne trwałe zyski, z niczego nie powstaje nic.

Trzecim tematem omawianym w „Mitach...” jest rola kapitału zagranicznego. Swobodne przepływy

kapitałów zagranicznych przynoszą gospodarce nie- wątpliwe korzyści, ale także narażają ją na niebez- pieczeństwa. O korzyściach mówi się bardzo dużo, o niebezpieczeństwach mało albo wcale. Korzystne są niewątpliwie bezpośrednie inwestycje zagrani- czne (BIZ), zwłaszcza jeśli powstają nowoczesne zdolności produkcyjne, albo jeśli przejęcie pakietów kontrolnych akcji przez inwestora zagranicznego łą- czy się z unowocześnieniem już istniejących firm.

Celem BIZ jest wypracowanie zysków dla inwestora zagranicznego i to jest naturalne. Część tych zysków jest ponownie inwestowana w kraju, część jednak przekazywana za granicę. W części dochodowej bieżącego bilansu płatniczego wykazywane są m.in.

dochody z tytułu BIZ, które netto wypływają za gra- nicę. Okazuje się, że są to poważne sumy w przy- padku krajów niewielkich, ale silnie nasyconych BIZ rzędu np. 4–5 % PKB rocznie. Nasuwa się zatem py- tanie, czy na długą metę przypływ BIZ umacnia czy też osłabia pozycję płatniczą kraju. Odpowiedź za- leży m.in. od tego, czy BIZ „zarabiają” dewizy, któ- re w postaci dochodów opuszczają kraj, w którym funkcjonują. Ważna z tego punktu widzenia jest tak- że struktura BIZ z uwzględnieniem ich zdolności do eksportu. Jeśli np. znaczna część BIZ lokowana jest w przemyśle, to można na ogół przypuszczać, że będą one aktywnie uczestniczyć także w eksporcie.

Jeśli jednak znaczna część BIZ lokowana jest w han- dlu detalicznym, w bankowości, w budownictwie, to są to dziedziny, których aktywność „eksportowa”

jest z natury rzeczy ograniczona. W tych przypad- kach należy liczyć się z tym, że BIZ nie tylko nie ułatwiają rozwiązania problemów płatniczych kraju, ale je wręcz utrudniają, nawet jeśli z innego punktu widzenia (np. nowoczesności systemu finansowego) zasługują na pozytywną ocenę. Może to być jedna z przyczyn, dla których w krajach transformacji ob- serwuje się – mimo znacznego napływu BIZ – ciąg- łe występowanie, a czasami nawet pogłębianie się deficytu obrotów bieżących.

Przypływ kapitałów zagranicznych, zarówno BIZ, jak i kapitałów spekulacyjnych, wzmacnia walutę kra- jową. Na ogół aprecjacja waluty krajowej jest zjawis- kiem korzystnym, mianowicie wtedy, kiedy opiera się na solidnym fundamencie gospodarczym, zwłaszcza na zdolności do pokrycia, i to z nadwyżką, potrzeb importowych za pomocą eksportu dóbr i usług. Kraje transformacji wykazują jednak z reguły ujemne bilan- se handlowe, co świadczy o ich niedostatecznej kon- kurencyjności międzynarodowej. W tych warunkach należałoby raczej oczekiwać deprecjacji waluty krajo- wej lub przynajmniej stałości kursu wymiany. Z tego punktu widzenia szczególnie niebezpieczne są przy- pływy kapitałów spekulacyjnych. Kraje transformacji na ogół wykazują wyższą inflację niż kraje wysoko roz-

(14)

winięte. Wynika to między innymi stąd, że w krajach tych poziom cen jest na ogół niski i w miarę zmniej- szania się różnic w stosunku do krajów bardziej rozwi- niętych, także różnice cen muszą się zmniejszać.

W związku z tym także stopy procentowe w krajach transformacji są wyższe niż w krajach bardziej rozwi- niętych. Stopy procentowe są także podstawowym narzędziem banków centralnych w walce z inflacją, wobec czego są często wysokie także z tego powodu.

Różnice w stopach procentowych pomiędzy krajami transformacji a krajami bardziej rozwiniętymi są głó- wnym bodźcem napływu kapitałów spekulacyjnych;

do tego dochodzi tendencja aprecjacji waluty krajo- wej. Sprawia ona, że jeśli kapitały spekulacyjne wyco- fują się w odpowiednim momencie, korzystają one podwójnie: po pierwsze, na różnicy stóp procento- wych, po drugie – na aprecjacji waluty krajowej. Ten sam czynnik sprawia, że korzyści zaciągania przez kra- jowców kredytów w walutach obcych przy oprocen- towaniu niższym niż krajowe są kompensowane stra- tami wynikającymi z aprecjacji waluty krajowej. Jesz- cze groźniejsze są skutki okresowych załamań tenden- cji aprecjacyjnych. Kiedy waluta krajowa ulega nagłej deprecjacji, okazuje się w pełni niebezpieczeństwo zaciągania kredytów w walucie innej niż ta, w której uzyskuje się normalnie dochody. Zadłużenie zagrani- czne podmiotów krajowych ogranicza także swobodę manewru polityki kursowej, ponieważ deprecjacja może bardziej szkodzić kredytobiorcom niż pomagać eksporterom. W każdym razie swoboda przepływu kapitałów spekulacyjnych w warunkach krajów cier- piących na trudności zrównoważenia obrotów bieżą- cych nie powinna być traktowana jako dogmat.

Należy w związku z tym podkreślić, że podwarto- ściowy kurs waluty w krajach nadrabiających swe zacofanie gospodarcze nie jest niczym nowym w hi- storii. Po drugiej wojnie światowej marka za- chodnioniemiecka czy szyling austriacki w stosunku do dolara USA były przez dziesięciolecia utrzymy- wane na kursie podwartościowym przy utrzymywa- niu pewnych form kontroli dewizowej. Także skok w industrializacji tzw. tygrysów azjatyckich był wspomagany przez deprecjację waluty krajowej.

Przykładu Chin i Indii w najnowszej historii nie trze- ba chyba w tym kontekście podkreślać. Utrzymywa- nie kursu podwartościowego waluty krajowej jako formy ochrony rynku krajowego, kiedy gospodarka nie jest dostatecznie konkurencyjna na rynkach międzynarodowych, nie utraciło ciągle na aktualno- ści. Okazało się niedawno, kiedy złoty na początku 2009 r. uległ deprecjacji, że bilans handlowy Polski wykazał znaczną poprawę. Oczywiście, także kryzys światowy odegrał jakąś rolę, ale polityka kursowa ja- ko narzędzie handlu zagranicznego nie powinna być lekceważona.

Jerzy Osiatyński

Chciałbym poruszyć trzy punkty. Pierwszy doty- czy ciężaru obsługi długu, o co pytał pan prof. Ry- szard Domański. W moim wprowadzeniu chciałem powiedzieć tylko tyle, że jeżeli ktoś próbuje nas przerazić wielkością zadłużenia, to trzeba pamiętać, że z tym zadłużeniem także wiążą się pewne graty- fikacje i jedyne, co może być podstawą niepokoju, to jest rozkład tych kosztów i korzyści. Oczywiście, te korzyści, o których mówił pan prof. R. Domański, służą wszystkim. Ale, jeżeli się uważa, że rozkład ko- rzyści i kosztów jest nierówny, to trzeba być za po- datkiem progresywnym.

Kwestia druga została podniesiona przez kilku dyskutantów i dotyczy tego, czy teoria efektywnego popytu, także w jej rozwinięciach przez prof. K. Łas- kiego znajduje zastosowanie tylko w fazie kryzysu.

Otóż, jeżeli państwo otworzycie tabliczkę na str. 63 książki Łaskiego, gdzie pokazano częstotliwości wy- stępowania deficytów budżetowych w długich okre- sach, 38 lat dla dwóch krajów i 30 lat dla innych dwóch krajów, czyli w okresach obejmujących kilka cykli koniunkturalnych, to w tych centrach gospo- darki kapitalistycznej w dwóch krajach na przestrze- ni tych lat w żadnym roku nie było nadwyżki budże- towej, zawsze był tylko deficyt, a w pozostałych dwóch krajach lata bez deficytu były rzadkim wyjąt- kiem. Czy to jest przypadek? Wydaje mi się, że to jest raczej empiryczne potwierdzenie, że ta teoria stosuje się nie tylko do sytuacji kryzysu, złej koniun- ktury, że niepełne wykorzystanie czynników wystę- puje w całym przebiegu cyklu koniunkturalnego.

Wobec tego – zgodnie z tym, o czym mówił prof. Zdzisław Sadowski, zawsze będzie trochę przystosowania cenowego i trochę przystosowania ilościowego. Ale wtedy kwestią politycznego wybo- ru pozostaje kwestia, ile wyższej inflacji jestem gotów zaakceptować dla zapewnienia trochę więk- szego zatrudnienia i większego PKB.

Trzecia kwestia, która dotyczy mitów, to co było poruszone przez jedną z dyskutantek. Wydaje mi się, że dość notorycznie słyszymy zapewnienia, iż każdy przyrost deficytu musi oznaczać tylko przyrost inflacji, bez przestrzeni dla dostosowań ilościowych, że każde pobudzenie fiskalne lub monetarne nie może się skończyć niczym innym niż tylko wzrostem cen. Książka Łaskiego pokazuje, że to jest niepraw- da, że to twierdzenie jest mitem.

Dalej, jeżeli spotykamy się z twierdzeniem, że sy- stem kapitałowy, w odróżnieniu od systemu genera- cyjnego, rozwiązuje problemy o charakterze demo- graficznym, to to też jest mit. Przejście od systemu generacyjnego do systemu kapitałowego tych pro- blemów nie rozwiąże. Pamiętam, czym się kierowa-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tematem mojej rozprawy są formy magiczne takie jak mur i krąg oraz próba odnalezienia mechanizmu, dzięki któremu stały się one uniwersalnymi manifestacjami

Miejscem prezentowania poezji mogą być ściany bu- dynków, galerie handlowe, wnętrza trolejbusów, a nawet.. „wytatuowane" wierszami

Jeśli ktoś przyszedł pożyczyć, to już broń Boże wtedy się, nie wolno było w tym dniu nic wydać, bo się nie będzie wiodło. Bo już albo ta krowa będzie chorowała czy

2. W przypadku podjęcia przez Krajową Komisję Rewizyj- ną uchwały o odmowie zatwierdzenia rocznego sprawo- zdania Zarządu Krajowego z działalności Towarzystwa, czy też

Przez najbliższe 20-25 lat nie da się już struk- tury demograficznej istotnie zmienić. „Deficy- towe dzieci” z dwóch ostatnich dekad już żyją i nie można już zwiększyć

Konarskiego przeznaczone było wyłącznie dla młodzieży szlacheckiej (z wykluczeniem młodzieży wątpliwego szlachectwa i ubogiej szlachty), to opat Kosmowski zrobił

Wojtyła był akurat na Mazurach, gdy został wezwany do prymasa Stefana Wyszyńskiego i dowiedział się, że został wybrany na biskupa... To była

Każda metoda leczenia wiąże się jednak z większym lub mniejszym ryzykiem nawrotu, dlatego przy wyborze stra- tegii leczenia, należy wziąć pod uwagę cechy nowotworu, jego