• Nie Znaleziono Wyników

amerykañskim antyfundacjonalist¹

Z profesorem Stanleyem Fishem rozmawia Leszek Drong

Leszek Drong: Przede wszystkim chcia³bym podziêkowaæ Panu Profesorowi - tak¿e w imieniu czytelników naszego czasopisma – za zaproszenie i mo¿liwoœæ porozmawiania z Panem osobiœcie. Zacznijmy od pocz¹tków Pañskiej niezwy-k³ej kariery naukowej. O ile wiem, pod koniec lat szeœædziesi¹tych przebywa³ Pan we Francji, a konkretnie w Pary¿u. Czy móg³by Pan opisaæ wp³yw, jaki wy-warli na Pana ówczesne pogl¹dy francuscy intelektualiœci? Jak siê nietrudno do-myœliæ, tym pytaniem chcia³bym tak¿e zachêciæ Pana do powiedzenia kilku s³ów na temat niedawno zmar³ego Profesora Jacquesa Derridy…

Stanley Fish: Tak, to prawda, ¿e mieszka³em przez jakiœ czas w Pary¿u pod koniec lat szeœædziesi¹tych, ale w tamtym okresie by³em pod wiêkszym wp³ywem anglo-amerykañskiej tradycji filozoficznej i postaci, które by³y albo studentami albo zwolennikami J. L. Austina. W latach 1967–1969 teoria aktów mowy zaczyna³a siê dopiero rozwijaæ, a ja zainteresowa³em siê ni¹, poniewa¿ ju¿ wtedy od kilku lat pracowa³em nad metodami opisu struktury doœwiadczenia czytelniczego i kiedy zastanawia³em siê nad kategori¹ czytelnika – nad tym jak j¹ uwzglêdniæ w analizie literackiej – wp³ywali na moje pogl¹dy ró¿ni ludzie, tak¿e ci zajmuj¹cy siê psy-choanaliz¹ i stawiaj¹cy sobie te same pytania, co ja (Norman Holland by³ wœród nich chyba najwa¿niejsz¹ postaci¹ i moim bliskim przyjacielem). Tak¿e w Niem-czech tacy naukowcy jak Hans Jauss i Wolfgang Iser zajmowali siê czytelnikiem z perspektywy historii recepcji (Jauss), albo (tak jak Iser) próbowali opisywaæ luki, które czytelnicy mieli uzupe³niaæ w trakcie lektury ró¿nych powieœci i innych utwo-rów literackich. Ponadto warto wspomnieæ Louise Rosenblatt, która pod koniec lat 30. wyda³a ksi¹¿kê z dziedziny edukacji o literaturze i doœwiadczeniach czytel-ników. Z francuskich postaci trzeba wymieniæ Michaela Riffaterre’a, równie¿ mo-jego bliskiego przyjaciela, który pisa³ na temat kategorii czytelnika z perspektywy strukturalistycznej. Tak wiêc mamy tu wszystkich, którzy zajmowali siê czytelni-kiem i którzy cieszyli siê wówczas moim zainteresowaniem – kiedy pojecha³em do Pary¿a, mia³em okazjê zapoznaæ siê z pracami Tzvetana Todorova, który akurat wyda³ ksi¹¿kê o fantastyce w literaturze, a przede wszystkim z pracami Rolanda Barthesa, szczególnie z S/Z, ksi¹¿k¹, która tak¿e traktuje o czytelniku. Korzysta³em z tej ksi¹¿ki, prowadz¹c zajêcia i wtedy w³aœnie na moim horyzoncie pojawi³ siê Derrida, a po Derridzie Foucault i jeszcze nieco póŸniej Lacan. Tak wiêc pod ko-niec lat szeœædziesi¹tych i na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych czyta³em ich prace i uczy³em na podstawie tych tekstów – tekstów, które by³y nowe nie tylko dla mnie, ale i dla wielu amerykañskich naukowców. Zacz¹³em wtedy prowadziæ nowy cykl zajêæ – pamiêtam to jak dzisiaj – a moja ¿ona, Jane Tompkins, uczestniczy³a w tych zajêciach, wiêc pewnie pamiêta to jeszcze lepiej ode mnie. Zwykle zaczyna³em ca³y

cykl zajêæ od kwestii jêzykoznawczych, którymi zajmowali siê styliœci komputero-wi, ludzie, którzy kompilowali statystyczne profile formalnych operacji i tekstów, a potem usi³owali generowaæ na podstawie otrzymanych danych wnioski interpre-tacyjne. Potem przychodzi³a kolej na brytyjskich stylistów, Michaela Hallidaya i je-go ¿onê Ruqaiyê Hasan – oboje studiowali u Firtha i zajmowali siê czymœ, co okre-œlano jako „jêzykoznawstwo firthiañskie”. Nastêpnie robi³em Riffaterre’a i ogólnie techniki strukturalistyczne – zajmowaliœmy siê Riffaterrem, Levi Straussem i Vla-dimirem Proppem (jego Morfologia bajki to naprawdê œwietna ksi¹¿ka), co prowa-dzi³o nas do lektury Ferdinanda de Saussure’a, a od de Saussure’a mo¿na by³o zro-biæ kolejny krok ku poststrukturalizmowi i pogl¹dom Derridy, takim esejom, jak „Sygnatura, zdarzenie, kontekst”, „Differance” i pierwsza czêœæ Gramatologii, gdzie mogliœmy zacz¹æ badaæ konsekwencje tezy de Saussure’a, która mówi, ¿e jêzyk jest systemem sygnifikantów pozbawionym elementów pozytywnych. Jednoczeœnie wprowadza³em elementy teorii aktów mowy, teksty, który powsta³y za spraw¹ Joh-na Searle’a, a w literaturozJoh-nawstwie za spraw¹ Richarda OhmanJoh-na Joh-na uniwersyte-cie Wesley. Stara³em siê po³¹czyæ zagadnienia zwi¹zane z czytelnikiem, te zwi¹za-ne z teori¹ aktów mowy i zagadnienia derridiañskie, podporz¹dkowuj¹c je ogólzwi¹za-nemu namys³owi nad interpretacj¹ i jej przebiegiem. Tak wiêc ten nowy cykl zajêæ, który wprowadzi³em w drugiej po³owie lat siedemdziesi¹tych, d¹¿y³ do uwzglêdnienia wszystkiego tego, co wtedy siê dzia³o. W moim przekonaniu, nic tak nie ukszta³to-wa³o mojego sposobu myœlenia, jak w³aœnie prowadzenie tych zajêæ.

LD: Wygl¹da na to, ¿e by³y to bardzo eklektyczne zajêcia…

SF: By³y eklektyczne, ale te¿ mia³y swoj¹ strukturê. Zaczyna³y siê od czegoœ, co mo¿na by okreœliæ jako atomizm stylistyki komputerowej, uprawiany przede wszystkim przez Louisa Millica, by przejœæ stopniowo do pe³niejszego pojêcia tekstu, kontekstu, œwiata, sytuacji czytelnika i wszystkiego tego, co nabiera wagi, kiedy zaczynamy siê zajmowaæ strukturalizmem i poststrukturalizmem. Ci¹gle jeszcze gdzieœ mam sylabus z tych zajêæ… Uczenie takiego materia³u to by³a du¿a frajda, chocia¿ kosztowa³o mnie to równie¿ du¿o pracy. Sam nie wiem, czy dzi-siaj by³bym jeszcze w stanie poprowadziæ takie zajêcia…

LD: Pamiêta Pan, jakie by³y reakcje studentów?

SF: Tak, ale o to najlepiej zapytaæ moj¹ ¿onê. By³a wówczas moj¹ studentk¹ i te zajêcia, jak sama twierdzi, odmieni³y jej ¿ycie.

LD: Z przyjemnoœci¹ zada³bym jej kilka pytañ na ten temat, teraz jednak chcia³-bym przejœæ do nieco bardziej wspó³czesnych zagadnieñ zwi¹zanych z Pana pogl¹-dami. Roger Kimball, w swojej ksi¹¿ce Tenured Radicals [Radyka³owie na etacie uniwersyteckim], nazywa Pana „wspó³czesnym sofist¹” i najwyraŸniej ma to byæ to z jego strony oskar¿enie. A jaki jest Pañski stosunek do tradycji sofistycznej?

SF: Jednym z przedmiotów, które wyk³ada³em na Uniwersytecie Duke by³a w³a-œnie retoryka; tak naprawdê to sam studiowa³em retorykê klasyczn¹ jeszcze jako doktorant na Uniwersytecie Yale. Kiedyœ zajmowa³em siê bardzo formaln¹ analiz¹ retoryczn¹. Jednym z moich pierwszych opublikowanych artyku³ów by³a praca po-œwiêcona wierszowi Johna Skeltona. By³ to szczegó³owy i wyczerpuj¹cy opis figur

111 stylistycznych w tym wierszu, a tak¿e analiza tego, w jaki sposób te figury prowa-dz¹ do koñcowego efektu stanowi¹cego cel utworu. Wiêc dla mnie oskar¿enie Kim-balla, ¿e jestem sofist¹, oznacza³o, ¿e mam swój udzia³ w czymœ, co mo¿na okreœliæ jako „retorycyzacja” wszystkiego doko³a. Jeœli spojrzy Pan na mój esej o retoryce w ksi¹¿ce Doing What Comes Naturally [Robiæ to, co przychodzi samo z siebie], zrozumie Pan, jak to mo¿liwe, ¿e nie uchylam siê przed okreœleniem „sofista”. W ogól-nym sporze miêdzy filozofi¹ i retoryk¹ by³em – przynajmniej wówczas, kiedy mnie tak okreœlano – zdecydowanie po stronie retoryki. A opowiedzenie siê po stronie retoryki oznacza, ¿e w kontekœcie zestawu binarnych przeciwieñstw – w eseju, o któ-rym wspomnia³em, wymieniam wszystkie te przeciwieñstwa – podczas gdy wed³ug tradycyjnej historii, któr¹ opowiada filozofia, ka¿dy element po lewej stronie jest dobry, a ka¿dy z prawej (retoryka, jêzyk, obrazowanie, ikonografia, etc.) jest z³y lub podejrzany, ja stawia³em sobie za zadanie wykazaæ – albo przynajmniej utrzymywa-³em, ¿e uda³o mi siê wykazaæ – ¿e to w³aœnie te powa¿ne i solidne elementy, na które w geœcie triumfu wskazuj¹ zwolennicy filozofii, s¹ produktami retorycznych dzia-³añ i zabiegów. W³aœnie takiego rodzaju tezê udowadnia³em w ró¿nych kontekstach. To tak¿e podstawowa teza eseju, który w polskim przek³adzie opublikowa³o Pañ-skie czasopismo1. Ale stawiam j¹ tak¿e w wielu innych tekstach: weŸmy na przy-k³ad ten, który zawsze mi siê podoba³, esej o ironii pt. Short People Have Got No Reason to Live [Niscy ludzie nie maj¹ powodu, by ¿yæ], w którym podejmujê pole-mikê z moim bliskim przyjacielem Waynem Boothem i kwestionujê stabilnoœæ dwóch kategorii, jakimi on siê pos³uguje – stabilnej i niestabilnej ironii – pokazuj¹c, ¿e, owszem, zawsze mamy do czynienia z jakimœ elementem „danym”, w stosunku do którego mo¿na mówiæ o retorycznej manipulacji, ale ten „dany” element staje siê „dany” dopiero w wyniku czyichœ retorycznych zabiegów. Wiêc jeœli, nazywaj¹c mnie sofist¹, ma Pan na myœli to, ¿e zawsze zajmujê siê udowadnianiem, ¿e to, co sta³e i stabilne, jest tak naprawdê produktem tego, co mo¿na okreœliæ jako si³y reto-ryczne, to muszê przyznaæ siê do winy. Kolejnym dobrym przyk³adem z tomu Do-ing What Comes Naturally, przyk³adem, który dzisiaj pod pewnymi wzglêdami uzna³-bym ju¿ za budz¹cy w¹tpliwoœci, jest esej „Force” [Si³a], który opowiada siê po stronie retoryki w sposób, który wydaæ siê mo¿e wrêcz niebezpieczny. Tak czy ina-czej, ró¿nica miêdzy sposobem, w jaki przedstawia³bym te zagadnienia dzisiaj i w jaki przedstawia³em je wówczas, sprowadza siê w³aœnie do sposobu ich przedstawienia: teraz ca³y potencja³ retoryczny/lokalny/historyczny postawi³bym po stronie uzasad-nienia, a nawet s³owem bym nie wspomnia³, tak jak to robi³em wczeœniej, o tym, ¿e wszechobecnoœæ i nieuchronnoœæ retoryki ca³kowicie przes³ania takie kategorie jak prawda czy poprawnoœæ. Innymi s³owy w tych wczeœniejszych esejach niebezpiecz-nie kusi³y mniebezpiecz-nie, a czasem nawet skuteczniebezpiecz-nie uwodzi³y, b³êdy charakterystyczne dla mocnej – w przeciwieñstwie do s³abej – wersji antyfundacjonalizmu…

LD: Zgodzi³by siê Pan ze stwierdzeniem, ¿e win¹ za te b³êdy mo¿na by obar-czyæ na przyk³ad Pañsk¹ sk³onnoœæ do hiperboli?

SF: Tak, myœlê, ¿e tak, chocia¿ to nie tylko kwestia hiperboli. Uwielbiam ten specyficzny rodzaj zwiêz³ej, ciêtej, odrobinê udramatyzowanej puenty w stylu „Nie

ma ucieczki od interpretacji”. Bez w¹tpienia dawa³em siê w takich sytuacjach uwodziæ urokowi w³asnych stwierdzeñ.

LD: To tak¿e urok retoryki jako takiej… SF: Jak najbardziej.

LD: A wiêc przyznaje siê Pan do bycia sofist¹. A jak odnosi siê Pan do innych etykiet, które przyczepiaj¹ Panu komentatorzy Pañskich pogl¹dów, takich jak neo-pragmatyzm, konstruktywizm, czy antyfundacjonalizm? Wydaj¹ siê Panu trafne, czy raczej nieadekwatne?

SF: O tak, antyfundacjonalizm to nic innego jak uznanie s³usznoœci tezy, za któr¹ z pewnoœci¹ opowiadaj¹ siê niemal wszyscy zajmuj¹cy siê poszczególnymi dziedzinami filozofii, ogólnej tezy o mediacji, braku dostêpu do wyraŸnego, nieza-poœredniczonego kontaktu z czymœ, co nazywamy faktem lub prawd¹ itp. Wiêc – tak, antyfundacjonalizm z ca³¹ pewnoœci¹. Jeœli chodzi o pragmatyzm, to nigdy nie okreœla³em siebie jako pragmatysty, i chocia¿ teksty pragmatystów – teksty Ror-ty’ego, niektóre, wybrane prace Hilary’ego Putnama, dzie³a Williama Jamesa, De-weya i Peirce’a – wydaj¹ mi siê pod wieloma wzglêdami pokrewne, przynajmniej wtedy, kiedy w moim przekonaniu opowiadaj¹ siê po stronie antyfundacjonalistycz-nych konkluzji, nigdy nie przekonywa³y mnie zapewnienia i obietnice, które zna-leŸæ mo¿na u Rorty’ego, ¿e pragmatyzm, jeœli tylko bêdziemy siê go trzymaæ jako rozwi¹zania pewnego zestawu zagadnieñ filozoficznych, dostarczy nam sposobu na radzenie sobie ze œwiatem i jego problemami; ¿e dziêki pragmatyzmowi znaj-dziemy sposób na to, jak staæ siê ironistami, o których Rorty pisze w Przygodnoœci, Ironii, Solidarnoœci. Tak wiêc nigdy nie mia³em wra¿enia – czy te¿ nigdy nie dosze-d³em do wniosku – ¿e, gdyby tylko przekonaæ kogoœ do pragmatystycznych wnio-sków dotycz¹cych ró¿norakich zagadnieñ epistemologicznych, sta³by siê on (wy-stêpuj¹c w ró¿nych ¿yciowych rolach: jako sêdzia, krytyk, rodzic czy dzia³acz polityczny) innym cz³owiekiem ni¿ gdyby nie przekona³a go teoria pragmatystycz-na. W takim w³aœnie znaczeniu nigdy nie by³em pragmatyst¹.

LD: To zarazem najpowa¿niejsza ró¿nica miêdzy Pañskimi pogl¹dami i po-gl¹dami Profesora Rorty’ego, prawda?

SF: Tak, to istotna ró¿nica. Poza tym wœród pragmatystów s¹ jeszcze inne postaci, ludzie tacy jak Richard Bernstein – nie wiem, co oni by na to powiedzieli. NajwyraŸ-niej s¹ przekonani (szczególnie Bernstein), ¿e pragmatyzm opowiada siê po stronie demokracji, to znaczy, ¿e jeœli cz³owiek bêdzie trzymaæ siê pragmatystycznych zasad (ale jak w ogóle mo¿na mówiæ o pragmatystycznych zasadach?), to ma wiêksze szan-se na wypracowanie sobie tej elastycznej, otwartej i tolerancyjnej postawy, która zda-niem Bernsteina i innych jest niezbêdna i le¿y u podstaw demokracji.

LD: Taka teza odwo³uje siê do sposobu, w jaki ju¿ John Dewey rozumia³ zwi¹zek miêdzy pragmatyzmem i demokracj¹.

SF: To prawda. Tak, jak najbardziej.

LD: A teraz pytanie zwi¹zane bezpoœrednio z Pañsk¹ dziedzin¹ naukow¹. Jak Pan siê zapatruje na obecny kszta³t i perspektywy literaturoznawstwa jako dyscy-pliny naukowej?

113 SF: Jednym z zasadniczych zagadnieñ zwi¹zanych z literaturoznawstwem jest dystynktywnoœæ zadañ; literaturoznawstwo powinno zachowaæ swój dystynktyw-ny charakter jako dyscyplina skupiaj¹ca siê na tym, co literackie, a nie zajmowaæ siê kwestiami politycznymi lub filozoficznymi. ¯eby to lepiej zobrazowaæ, przyj-rzyjmy siê Miltonowi. Intencj¹ Miltona by³o stworzenie poematów, masek i sztuk. Pisa³ te¿ traktaty polityczne. Ale jeœli chcemy zrozumieæ to, co napisa³ i oceniæ to w odniesieniu do odpowiednich kryteriów, wydaje mi siê, ¿e musimy zacz¹æ od jego intencji literackiej. I pytania, jakie nale¿y sobie postawiæ, wynikaj¹ z in-tencjonalnego charakteru d¹¿eñ, których efektem i zwieñczeniem jest ten czy inny poemat. Jeœli jednak zaczniemy szukaæ w poetyckich utworach Miltona tre-œci filozoficznych, politycznych, czy religijnych (które swoj¹ drog¹ na pewno da siê tam znaleŸæ) stracimy zupe³nie z oczu dzie³o, nie bêdziemy w stanie powie-dzieæ dlaczego Milton ma znaczenie (jeœli przez Miltona rozumiemy osobê, któ-ra napisa³a poszczególne utwory, itd.), utktó-racimy mo¿liwoœæ uchwycenia cech literackich, które to dzie³o uczyni³y tak fascynuj¹cym, ¿e przetrwa³o po dzieñ dzisiejszy. Tak naprawdê najzwiêŸlejsz¹ odpowiedŸ na pytanie o status literatu-roznawstwa jako dyscypliny naukowej podajê w mojej ksi¹¿ce Professional Cor-rectness [Poprawnoœæ zawodowa]: trzeba mieæ siê na bacznoœci i przestrzegaæ zasady dystynktywnoœci zadañ, tak aby ich nie pomyliæ i nie zaniechaæ wysi³-ków zmierzaj¹cych do opisu i ewaluacji; trzeba ca³y czas byæ skupionym na od-powiednich kwestiach, które odnosz¹ siê do odod-powiednich parametrów, maj¹ce-go okreœlony cel, utworu artystycznemaj¹ce-go. Tak wiêc los literaturoznawstwa po czêœci zale¿y od tego, czy bêdzie ono stara³o siê pozostaæ tym, co sugeruje sama jego nazwa – literaturoznawstwem.

LD: I nic innego nie mog³oby zaj¹æ miejsca jego dotychczasowej istoty dys-tynktywnoœci; nie da siê zast¹piæ „literackoœci” ¿adn¹ inn¹ w³aœciwoœci¹, na któ-rej literaturoznawstwo jako dyscyplina mog³oby siê skupiæ?

SF: W ostatnich latach bardzo mocno podkreœlano rolê historii i polityki. Po raz kolejny zaznaczam, ¿e nie widzê w tym nic z³ego, ale chodzi mi po prostu o to, ¿e nie powinniœmy pope³niaæ b³êdu polegaj¹cego na za³o¿eniu, ¿e skupiaj¹c siê na historycznych i politycznych aspektach poezji Miltona, wzmagamy nasz¹ zdolnoœæ docenienia utworu literackiego. To nieprawda – os³abiamy tê zdolnoœæ. Nie jest prawd¹, ¿e im wiêcej uwagi poœwiêcamy Miltonowi jako zwolennikowi pewnych pogl¹dów politycznych, tym lepiej rozumiemy jego utwory literackie. Jeœli chcemy zrozumieæ jego utwory literackie, musimy zacz¹æ i skoñczyæ na ich znaczeniu jako utworów literackich.

LD: Wspomnia³ Pan wczeœniej o postaci ironisty u Rorty’ego. Chcia³bym te-raz zapytaæ o Pañsk¹ to¿samoœæ zawodow¹. Zwykle grub¹ kresk¹ oddziela Pana swoje ¿ycie prywatne i zawodowe; raz nawet okreœli³ Pan sam siebie jako „zawo-dowego aktora akademickiego”. W rzeczywistoœci to chyba nawet bardziej skom-plikowane. Nie doskwiera czasem Panu taki syndrom dra Jekylla i pana Hyde’a, na przyk³ad kiedy do po³udnia uczestniczy Pan w konferencji poœwiêconej Milto-nowi, a po po³udniu tego samego dnia wyg³asza Pan przed zupe³nie inn¹

publicz-noœci¹ wyk³ad, dajmy na to, o u³udzie krytycznej samoœwiadomoœci? Jak radzi Pan sobie z pogodzeniem tych dwóch (a mo¿e i wiêcej) to¿samoœci?

SF: No, te dwie to jeszcze nie taki problem…

LD: Do tego dochodzi jeszcze praca naukowa z dziedziny prawa…

SF: Jednak wszystkie te dziedziny wi¹¿¹ siê z t¹ sam¹ form¹ dzia³alnoœci na-ukowej, polegaj¹cej na próbie przedstawienia opisu pewnego zagadnienia, które do tej pory podlega³o dyskusji. Mo¿e to byæ ogólna kwestia dotycz¹ca tego, jak prze-biega interpretacja; mo¿e te¿ byæ to zagadnienie zwi¹zane z rozwojem s³ownictwa prawnego i jego zwi¹zków z pojêciem sprawiedliwoœci – wszystkie te tematy mog¹ byæ przedmiotem dociekañ naukowych. RozdŸwiêk, czy te¿ coœ, co mo¿na by okre-œliæ jako podzia³ ról [compartmentalization], pojawia siê raczej miêdzy tym, co ro-biê jako naukowiec i tym, co bêdê robi³ dzisiaj po po³udniu, kiedy to bêdê komento-wa³ sytuacjê przedwyborcz¹ w programie BBC2. Wyst¹piê tam w roli komentatora politycznego – w takiej roli pisujê równie¿ artyku³y do rozmaitych gazet i czaso-pism, zajmuj¹c siê w nich nierzadko kwestiami spo³ecznymi i politycznymi. Kwe-stie te ró¿ni¹ siê zasadniczo od zagadnieñ naukowych. Oczywiœcie prawd¹ jest, ¿e to w³aœnie dziêki dzia³alnoœci naukowej da³em siê poznaæ ró¿nym ludziom i dlatego czasami zdarza im siê zadzwoniæ do mnie z pytaniami o sprawy nienaukowe, ale fakt, ¿e w³aœnie za spraw¹ dzia³alnoœci naukowej zwrócili na mnie uwagê ludzie z radia, telewizji i prasy, nie podwa¿a podzia³u, o którym mówiê. To samo dotyczy pracy administracyjnej. Zadania administracyjne s¹ bardzo konkretne: na co dzieñ muszê radziæ sobie z ró¿nymi sytuacjami kryzysowymi, problemami, dopilnowaæ wielu spraw, dogadywaæ siê z ró¿nymi ludŸmi, ucz¹c siê, jak kierowaæ rozmow¹ tak, aby zniwelowaæ napiêcia i przywróciæ porz¹dek korzystny z punktu widzenia interesów administracyjnych. To zupe³nie inne zagadnienia – jako ktoœ, kto na co dzieñ zajmuje siê sprawami administracyjnymi, nie zaprz¹tam sobie g³owy kwe-stiami epistemologicznymi, nie martwiê siê te¿ o poprawnoœæ interpretacji wiersza, czy te¿ o status prawny dyskursu religijnego w naszym kraju.

LD: A jednak znajduje Pan czas, by co miesi¹c napisaæ sprawnie skonstru-owany i ciekawy esej dla Higher Education Chronicle3. Czy to nie jest czasem próba psychologicznej racjonalizacji, a mo¿e nawet dobudowywania teorii do tego, co robi Pan jako administrator?

SF: Do pewnego stopnia. Dobudowywanie teorii to mo¿e zbyt mocno powie-dziane. Staram siê wyjaœniæ innym administratorom to, co czêsto ju¿ i tak dobrze wiedz¹. Te eseje ró¿ni¹ siê miêdzy sob¹: w niektórych po prostu ubieram w pro-ste s³owa rzeczy dobrze administratorom znane, tak jak na przyk³ad w niedawno opublikowanym tekœcie pt. Welcoming Remarks [Co powiedzieæ na powitanie], w którym zwyczajnie opisujê, jak to jest, kiedy jako administrator trzeba otwo-rzyæ konferencjê poœwiêcon¹ dziedzinie, o której nic siê nie wie, albo przynaj-mniej bardzo niewiele. Có¿ to za zadanie? W jaki sposób do niego podejœæ? Gdzie mo¿na pope³niæ b³¹d? Nie s¹dzê, ¿ebym któremukolwiek administratorowi w tym kraju mówi³ o czymœ, o czym on ju¿ wczeœniej nie wiedzia³. Ale podejrzewam, ¿e nikt do tej pory nie przedstawi³ tego w taki w sposób. A wiêc mamy w³aœnie tego

115 rodzaju eseje – z drugiej strony s¹ i takie, w których zajmujê siê sprawami akade-mickimi i sposobami podejœcia do nich, a wiêc procedurami dyscyplinarnymi, naborem, promocjami i etatami, „stanem zdrowia” i „dolegliwoœciami” poszcze-gólnych katedr i instytutów. Te eseje s¹ po czêœci opisowe, a po czêœci maj¹ cha-rakter zachêty lub namowy, na zasadzie: „Nie róbcie tego”, „Uwa¿ajcie na tam-to”, „Trzymajcie siê od tego z daleka”. Tak wiêc w sumie bardzo niewiele jest w nich teoretyzowania rozumianego jako rozwa¿ania na temat: „Jaki jest ogólny cel kszta³cenia?” albo „Jaki los czeka nasz¹ cywilizacjê i co z tym pocz¹æ?”

LD: Mówi¹c o dobudowywaniu teorii mia³em na myœli po prostu próbê spoj-rzenia z boku na swoj¹ w³asn¹ pracê administracyjn¹, a takie akcenty chyba da³o by siê znaleŸæ w Pañskich esejach… Zdajê sobie sprawê, jak bardzo jest Pan zajê-ty i ile ma Pan na co dzieñ obowi¹zków zawodowych tu na miejscu w Chicago, ale wyobraŸmy sobie, ¿e odrywa siê Pan od nich na jakiœ czas i przyje¿d¿a Pan do Polski, by wyg³osiæ wyk³ad dla polskich studentów i pracowników naukowych. Bior¹c pod uwagê nieuniknione ró¿nice kulturowe i jêzykowe, mia³by Pan im do przekazania coœ wyj¹tkowego, odmiennego od tego, co zwykle mówi Pan swoim amerykañskim s³uchaczom?

SF: Nie wiem. To dobre pytanie, bo pozwala mi wspomnieæ o czymœ, co po-winienem ju¿ chyba wczeœniej podkreœliæ. Jak bym post¹pi³, gdyby mnie zapro-szono do Polski, by wyg³osiæ kilka wyk³adów? Siad³bym i porozmawia³ najpierw z Panem lub z kimœ innym, kto jest zorientowany w warunkach, w jakich funk-cjonuje polska edukacja, poniewa¿ trudno zak³adaæ, ¿e te same zagadnienia, które tutaj wzbudzaj¹ tyle emocji i konsternacji, by³yby odbierane podobnie w Polsce. A wiêc musia³bym postawiæ sobie nastêpuj¹ce pytanie: co wzbudza zaintereso-wanie lub troskê polskich naukowców, nauczycieli i studentów i co ja im mogê na ten temat powiedzieæ? Nie wiem – musia³bym najpierw zapytaæ Pana, poniewa¿ nie mo¿na zak³adaæ, ¿e dyskurs akademicki w jednym kraju funkcjonuje dok³ad-nie tak samo w innym kraju, nawet w dobie dynamicznego rozwoju komunikacji, internetu itp. Nawet w tym kraju tak nie jest: mo¿na znaleŸæ szko³y, czy uniwer-sytety, gdzie ludzie ci¹gle jeszcze zajmuj¹ siê problemami, które dla mnie