• Nie Znaleziono Wyników

Andrzej Jakubowicz *

W dokumencie NIEPEWNOŚĆ I WIZJE PRZYSZŁOŚCI (Stron 48-54)

Zaciekawiła mnie ta książka wydana piętnaście lat  temu; natrafiłem na nią przez przypadek. Okazała się  bardzo interesująca. Jest to nie tylko ciekawy życiorys  Autora, ale również zapis dziejów epoki, w której  żył. Ale nie tylko. Treść książki jest przepleciona  wieloma kwestiami natury merytorycznej, które Au-tor napotykał w swojej pracy w Międzynarodowym  Funduszu Walutowym (MFW). Ważną i ciekawą  częścią książki jest rozdział dotyczący problematyki  polskiej transformacji gospodarczej. Znajdujemy tu 

wiele stwierdzeń i ocen, które są cały czas aktualne  i które są żywe w ciągle niewyczerpanej dyskusji  o polskiej transformacji.

Nie ukrywam, że mam do tej książki stosunek  osobisty. Autor przebywał na Wileńszczyźnie – jak  ja w dzieciństwie. Pracował w Szkole Głównej Han-dlowej1

* Dr Andrzej Jakubowicz – Polskie Towarzystwo Ekono-miczne, Rada Naukowa;  e‑mail: andrzejjo8@gmail.com.

nomistami, którzy byli moimi wykładowcami lub  których znałem osobiście, lub z literatury.

W związku z tym tekst zawiera wiele wątków  z mojego życia i własnych ocen, które przytaczam  w nawiązaniu do treści książki.

dzieciństwo, młodość i czasy wojenne Marcin Wyczałkowski (MW) urodził się w 1910 r. 

w Ojcowie. Ze strony matki pochodził z zubożałej  rodziny ziemiańskiej. Jego dziadek ze strony ojca  otrzymał wyższe wykształcenie – studiował we Francji  i uzyskał dyplom inżyniera. Dziadkowie ze strony  ojca mieli pięciu synów i dwie córki. Tylko jeden  z nich – stryj Marcina otrzymał dobre wykształce-nie. Jako ciekawostkę trzeba dodać, że przyjaźnił się  z Einsteinem – należeli do jednego kwartetu muzycz-nego. Ojciec i pozostałe dzieci nie otrzymali żadnego  formalnego wykształcenia.

Ulubioną pracą ojca było administrowanie mająt-kami ziemskimi; często zmieniał miejsce pracy, co  fatalnie wpływało na naukę Marcina i jego siostry  (jedyne jego rodzeństwo). Wśród tych „wędrówek” 

był okres, kiedy przebywali w miejscowości Mitiszcze  pod Moskwą, po czym przyjechali do Warszawy. Autor  wspomina szkołę na Wareckiej, w której najchętniej  uczono religii i ulicę Nowy Świat, której niezwykłość  polegała na tym, że była pokryta drewnianą kostką.

Z przyjemnością czyta się o dziecięcych przygo-dach i psotach Marcina i jego kolegów, dokonywanych  zwłaszcza podczas letnich miesięcy spędzonych na  wsi. Jako żywo przypominało mi to moje dziecięce  lata tuż po wojnie, kiedy mieszkałem z rodzicami –  nauczycielami na wsi.

Jednym ze starszych kolegów małego Marcina  był Janek Dzięgielewski, z którym po latach spotkał  się w SGH – był jego wykładowcą rachunkowości. 

Postać Dzięgielewskiego była nadal żywa w Kate-drze Rachunkowości SGH, w której pracowałem  od 1965 r.

Nie chcąc przedłużać relacji z młodzieńczych lat  Autora (jest to urocza część książki), chcę zwrócić  uwagę na dwie bolączki młodego Marcina, które cha-rakteryzują społeczne zjawiska, z jakimi zmagała się  Polska po I wojnie światowej.

Pierwszy problem Autora to zdobycie wykształ- cenia. Albo nie uczył się w ogóle, albo była to na-uka fragmentaryczna i na niskim poziomie. Dopiero  w wieku 19 lat, w styczniu 1929 r. zaczął uczęszczać  w Warszawie na wieczorowe kursy maturalne. Wów-czas był opóźniony w nauce o sześć lat. Odbywał też 

Od 1949 r. Szkoła Główna Planowania i Statystyki  ( SGPiS), a od 1991 r. ponownie Szkoła Główna Handlowa  w Warszawie (SGH). Dla uproszczenia Autor w całym tek-ście używa nazwy SGH.

edukację na Wileńszczyźnie. Chodził do gimnazjum  w Wilejce, w którym to powiecie moi rodzice mieli  posiadłość, wykonując zawód nauczycielski. Potem  przeniósł się do gimnazjum w Mołodecznie. I tu cie-kawostka obyczajowa: na powitanie koleżanki szkolne  obrzuciły go grochem i fasolą. Jedna z nich została  później jego żoną. W czerwcu 1932 r., mając 22 lata,  zdał egzamin maturalny, co oznaczało opóźnienie  o 4 lata w stosunku do innych zdających, ale ten fakt  otwierał przed nim drogę do dalszej kariery.

Drugą bolączką zarówno jego, jak i jego ojca była,  po pierwsze konieczność zarobkowania, po drugie  trudności ze znalezieniem pracy. Imał się różnych  prac: był robotnikiem drogowym, „artystą” grawerują-cym widoczki na drewnianych szkatułkach, litografem  w drukarni. Tę ostatnią pracę wykonywał, łącząc ją  z wieczorną nauką na kursach maturalnych.

Były oczywiście problemy mieszkaniowe. Tu z po-mocą przychodziła dość liczna rodzina w Warszawie  i na Wileńszczyźnie.

Kolejne etapy życia Autora to służba wojskowa  w Podchorążówce i wybór kierunku studiów. Co do  służby wojskowej mam komentarz osobisty, bo też  ją odbyłem: tryb życia w wojsku jest taki sam nie-zależnie od ustroju, rodzaju wojska i niezależnie od  miejscowości jej odbywania.

Autor rozważał karierę polityczną, ale ostatecznie  zdecydował się na ekonomię i zaczął studia w Szkole  Głównej  Handlowej.  Praca  dyplomowa  „Kryzys  rolny w Polsce” – jak pisze MW: „została uznana  za magisterską”. Przy poparciu – jak wynika z tek-stu – prof. Edwarda Lipińskiego otrzymał asystenturę  w Katedrze Ekonomii, którą prowadził prof. Włady-sław Zawadzki, były profesor Uniwersytetu Batorego  w Wilnie i były minister skarbu.

Prof. Zawadzki, znany autorytet również za granicą  prowadził wykłady z teorii pieniądza. Nic więc dziw-nego, że MW zdecydował się na temat pracy doktorskiej 

MISCEllANEA͏

„Kreacja pieniądza bankowego” i w marcu 1938 r. 

uzyskał stopień doktora nauk ekonomicznych.

W tym czasie odbył się ślub Pana Marcina z wie-loletnią narzeczoną, Marysią.

Ważny etap w życiu MW został zakończony i przy-szły refleksje nad sobą. Jak stwierdza, okres ten był  zbyt krótki. Dopiero teraz, pisząc te wspomnienia  (2003 r.), ma refleksje głębsze i poważniejsze. Pisze,  że ma wciąż niezrealizowane plany, a już jest stary  i bezradny. On – który tyle dokonał i miał takie cie- kawe życie! Zapewne takie odczucia są udziałem każ-dego ponadprzeciętnie ambitnego człowieka. I jeszcze  jedno jego stwierdzenie trafnie określające ludzi tego  pokroju: „Nie ulega wątpliwości, że osiągając swoje  cele, szedłem zapatrzony w nie. Nie umiałem używać  życia”.

Tu zrobię dygresję i zacytuję rozważania Józefa  Bocheńskiego zawarte w niewielkiej, ale rzeczywi-ście mądrej książeczce „Podręcznik mądrości tego  świata”. Otóż Bocheński mówi, że życie musi mieć  sens. A ma sens, jeżeli człowiek ma przed sobą cel,  jeżeli do czegoś dąży. Ale życie ma również sens, je-żeli człowiek do niczego nie dąży, ale „używa chwili” 

(czyli „używa życia” – AJ). Pogwałcenie prawa „uży-wania chwili” (spotkałem się też z określeniem „łap  chwilę”), prowadzi do traktowania wszystkiego co  się robi jako środka do celu. Wówczas człowiek  nie żyje w teraźniejszości, ciągle myśli o przyszło-ści, o swoich celach, i że jeśli je osiągnie to będzie  szczęśliwy. Niestety, jest to złudne przeświadczenie. 

Najlepsza sytuacja jest wówczas, jeżeli samo dąże-nie do celu, praca, działanie, codzienne czynności  są odczuwane jako „używanie”. Ja to określam na  własny użytek jako „smak życia”. Wielu ludzi dąży  w amoku do określonych przez siebie celów – żyje  tylko przyszłością, nigdy nie są w „bieżącej rzeczy-wistości”. A przy końcu życia przychodzą refleksje... 

Uzupełniając te dywagacje, można stwierdzić, że  ludzie dotknięci depresją zarówno nie widzą sensu  życia (do niczego nie dążą), jak i – ze względu na  swój stan – nie mają zdolności „używania życia”. 

I odwrotnie – najlepszym lekarstwem na depresję  jest właśnie określenie dla siebie jakiegoś celu do  osiągnięcia. Pan Wyczałkowski radzi ludziom prze-chodzącym na emeryturę, żeby zawczasu określili  sobie nowe cele życiowe.

Ale wróćmy do życia Pana Wyczałkowskiego. 

Po otrzymaniu stopnia doktora Instytut Kultury –  przy poparciu SGH – przyznał mu stypendium na  podoktoranckie studia w London School of Econo-mics, podczas których uczestniczył w seminariach  prowadzonych przez Friedricha von Hayeka i Johna  Maynarda Keynesa. Równocześnie zaczął się przy-gotowywać do napisania pracy habilitacyjnej, której  tematem był „Wpływ polityki pieniężnej i cen na  wzrost gospodarczy”.

Po powrocie do kraju Autor został zmobilizowany  i brał udział w kampanii wrześniowej. Ranny w bi-twie nad Narwią – znalazł się w szpitalu w Żółkwi  k. Lwowa, skąd teściowa „wykradła” go i dołączył do  żony, która przebywała u niej w Wilnie.

Postanowił szukać pracy w litewskim Urzędzie  Statystycznym. O protekcję zwrócił się do Stefana  Jędrychowskiego (późniejszego wieloletniego mi-nistra finansów w Polsce Ludowej); jak stwierdza: 

„polskiego komunisty, który przed wojną był asy-stentem na Uniwersytecie Batorego”, a którego znał  z zebrań Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. 

Przy pierwszym kontakcie z Urzędem Statystycznym  został zdyskwalifikowany przez dyrektora personal-nego (przed wojną sprzątacza biura), bo nie mówił  po litewsku. W końcu został przyjęty (ekspresowo  nauczył się litewskiego) i pracował przez jakiś czas,  a na skutek intrygi zwolniony – już w czasie, kiedy  Wilno zostało zajęte przez Niemców.

Postanowił przenieść się z rodziną (w tym czasie  urodziła się córka) do Warszawy, gdzie miał przyjaciół  i możliwości znalezienia pracy i gdzie przebywała  jego matka.

Mój komentarz do tych ostatnich wydarzeń: w tym  samym czasie, lub tylko trochę później, ja również  z rodzicami przebywałem w Wilnie, ponieważ dal-sze trwanie w posiadłości w powiecie Wilejka było  niebezpieczne. Drugi mój komentarz jest następu-jący: funkcjonowanie w tamtych czasach wymagało  niebywałego sprytu i dobrego rozeznania w polityce. 

MW ukrywał fakt, że jest oficerem; tylko dzięki temu  nie figuruje na „Liście Katyńskiej”.

Żeby zrealizować swoje zamiary, MW musiał naj-pierw sam znaleźć się w Warszawie. Ze względu na  sytuację wojenną, jedyną w miarę bezpieczną moż-liwością znalezienia się w Warszawie było przejście  piechotą, omijając główne szlaki komunikacyjne. 

Do przejścia było 460 km. Podróż trwała 19 dni, od 1  do 19 października 1941 r. i obfitowała w różne nie-bezpieczne sytuacje.

MW „zameldował się” u swojej matki w Warszawie  i podjął wysiłki w kierunku zarobkowania. Najbardziej  dochodowym sposobem na uzyskanie środków do  życia był „czarny rynek”. Dzięki swoim znajomościom  w środowisku naukowym SGH ( m. in. dzięki Janowi  Dzięgielewskiemu) wszedł w interesy handlowe – naj-pierw handel solą, później słodyczami. Autor odkrywa  kulisy tego handlu – podejrzewam, że powszechnie  nieznane. Oczywiście wymagało to „wyprowadzenia  w pole” władz niemieckich.

Dzięki wrodzonemu sprytowi i zdolnościom dyplo-matycznym załatwił oficjalny przyjazd do Warszawy  żony z małą córeczką.

Na tym tle rysuje się dwutorowy obraz niemiec-kiej okupacji. Z jednej strony prześladowania, represje  i działania typu wojskowego w stosunku do polskiej 

ludności, a z drugiej strony pewnego rodzaju „współ-praca” z niemiecką administracją, dzięki której można  było ukryć działalność konspiracyjną. Polegało to na  zaspokajaniu  chciwości  niemieckich  decydentów  i mówiąc trywialnie „wyprowadzaniu ich w pole”. 

Zdarzało się, że Niemcy dla osiągnięcia swoich celów  proponowali Polakowi nawet eksponowane stanowi-sko. Spotkało to profesora SGH Feliksa Młynarskiego,  który został prezesem niemieckiego banku centralnego  w Generalnej Guberni. Niemcy chcieli w ten sposób  zapewnić zaufanie polskiej ludności do pieniądza. 

Prof. Młynarski wykorzystał swoją pozycję i przeko-nał Niemców, że Polacy uznają złote okupacyjne tylko  wówczas, jeśli tekst na banknotach będzie w języku  polskim i znajdzie się w nim słowo „Polska” lub jego  odmiana. Oprócz myślenia patriotycznego było też per- spektywiczne: jak Niemcy przegrają wojnę, Polska bę-dzie zniszczona i zdezorganizowana i nie będzie miała  czasu na wypuszczenie własnego pieniądza; w obiegu  będą musiały zostać dotychczasowe pieniądze, a nadruk  będzie wskazywał, że są to pieniądze polskie.

W tym miejscu należy wspomnieć, że współcze- sna SGH kultywuje pamięć profesorów funkcjonują-cych w okresie międzywojennym – pomieszczeniom  uczelnianym nadawane są ich imiona. Dotyczy to  prof.  prof.  Młynarskiego,  Miklaszewskiego  i  in-nych.

MW skorzystał z propozycji prof. Młynarskiego –  zgodził się na zatrudnienie w centralnym banku z za- daniem obserwacji i analizy ruchów cen na „czar-nym  rynku”.  Była  to  dla  niego  oferta  niezwykle  korzystna – chroniła przed wywiezieniem do pracy  fizycznej, dawała dobre mieszkanie, wygodne biuro  i swobodę ruchów, którą wykorzystywał dla celów  konspiracyjnych. W dodatku ta praca nie była absor-bująca, bo MW swoim zwyczajem „zorganizował” 

sobie informacje od statystyków w Zarządzie Miasta  Warszawy. Fakt niskiego wynagrodzenia miał tu zna-czenie drugorzędne.

Innym jaskrawym przykładem „wyprowadzania  w pole” władz okupacyjnych było konspiracyjne  funkcjonowanie SGH na poziomie wyższej uczelni. 

Okupant nie pozwalał na funkcjonowanie szkół wyż-szych, ale tolerował średnie szkoły zawodowe. Wobec  tego przedmiot wyższej matematyki w SGH nazywał  się „arytmetyką handlową” a teoria pieniądza „doku-mentacją transakcji bankowych”.

MW był jednym z profesorów zaangażowanych  w nauczanie konspiracyjne w SGH. W grupie studenc-kiej prowadzonej przez niego był  m. in. Tadeusz Peche,  który później został profesorem rachunkowości i in-formatyki i do końca życia pracował w SGH. Byłem  studentem prof. Pechego, który zaszczepił we mnie  zainteresowanie rachunkowością makroekonomiczną  i był moim „duchowym” przewodnikiem w mojej  doktorskiej dysertacji.

W grupie tej był również Wiesław Sadowski, póź- niej profesor i wieloletni rektor SGH i prezes Głów-nego Urzędu Statystycznego. I w tym przypadku  mam osobiste skojarzenia – byłem doradcą prezesa  Sadowskiego, a na tym stanowisku towarzyszył mi  prof. Andrzej Karpiński, który dzięki wieloletniemu  doświadczeniu i sprawowanym funkcjom państwo-wym jak mało kto zna polską gospodarkę i od którego  bardzo dużo się nauczyłem. Bardzo sobie cenię ten  okres pracy w Głównym Urzędzie Statystycznym.

Wracając do MW – do swojej aktywności dodał  uczestnictwo w podziemnej organizacji AK. Tu należy  zauważyć jego trzeźwy osąd sytuacji politycznej i woj-skowej dot. powstania warszawskiego. Perswadował  kierownictwu AK, że moment wybuchu powstania  jest niewłaściwy i że nie osiągnie ono zakładanych  celów, ale nie uzyskał posłuchu.

Po upadku powstania dzięki swojemu sprytowi  udało mu się ulokować rodzinę w Ojcowie, a sam  prowadził interesy w Krakowie. Interesy polegały na  handlu dolarami i wykorzystaniu różnicy cen między  Warszawą a Krakowem; okazało się to bardzo intrat-nym zajęciem.

Operacje walutowe kontynuował po wejściu wojsk  radzieckich na tereny Polski. Nowe pieniądze, dru-kowane w Związku Radzieckim były wymieniane  w stosunku 1 : 1 w wolumenie 500 złotych za pieniądze  okupacyjne. MW był pośrednikiem pobierającym  10% prowizji.

Polska powojenna i Międzynarodowy Fundusz Walutowy

Zaczynały się organizować polskie instytucje w po- wojennej sytuacji. Ministrem finansów został Kon- stanty Dąbrowski, prezesem NBP z lokalizacją naj-pierw w Krakowie, później w Łodzi – został Edward  Drożniak (z SGH), a pierwszym zastępcą dyrektora  naczelnego – Witold Trąmpczyński. MW otrzymał  propozycję dyrektora Wydziału Ekonomicznego NBP. 

Jak wynika z treści książki, „mózgiem” w tym towa-rzystwie był właśnie on.

Pojawiają  się  znane  później  nazwiska:  człon-kiem Wydziału Ekonomicznego NBP został dawny  student MW, a później profesor SGH, Mieczysław  Kucharski; prezesem GUS‑u był dr Kazimierz Ro-maniuk – późniejszy profesor i rektor SGH. Hilary  Minc był ministrem gospodarki, Stefan Jędrychowski  ministrem handlu zagranicznego, Czesław Bobrowski  prezesem Centralnego Urzędu Planowania (CUP),  Kazimierz Secomski dyrektorem departamentu in-westycji w CUP – co było początkiem jego dalszej,  niepospolitej kariery.

W tym czasie, w 1945 r. zorganizowany został  Oddział SGH w Łodzi, czym zajmowali się zwłaszcza  prof. Lipiński i prof. Secomski. MW sprawował dwie 

MISCEllANEA͏

funkcje: zastępcy rektora i kierownika Katedry Eko-nomii. Senat SGH mianował go zastępcą profesora,  a przedmiotem jego wykładów była teoria pieniądza. 

Jeszcze raz powraca do Tadeusza Pechego, którego wy-brał na asystenta; jak to określił: „mojego wybitnego  studenta”. MW podkreślił, że późniejszy prof. Tadeusz  Peche porzucił ekonomię jako niewygodny politycznie  przedmiot i wybrał informatykę. Istotnie, ta cecha  ekonomii mogła być przyczyną zmiany dziedziny za-interesowań, bowiem prof. Peche, jako jeden z bardzo  nielicznych profesorów w SGH, nigdy nie wstąpił do   PZPR. Od siebie dodam, że domeną prof. Pechego  była  raczej  rachunkowość  –  stworzył  oryginalny  system dydaktyczny, który jednak został porzucony  po jego śmierci. Jednakże niektóre jego rozwiązania  przebiły się do praktyki i na stałe weszły w życie po  gruntownej reformie rachunkowości w 1976 r.

„Za przyczyną” prof. Pechego byłem pracownikiem  Ministerstwa Finansów, jak i Głównego Urzędu Sta-tystycznego. W GUS zaczynałem w Departamencie  Bilansów Gospodarki Narodowej (później Rachun-ków Narodowych), którego szefem był prof. Leszek  Zienkowski – wybitny specjalista w tej dziedzinie. 

Prof. Zienkowski kilkakrotnie proponował mi pisanie  pracy habilitacyjnej, ale moja nadmierna ruchliwość  zawodowa nie pozwoliła na realizację tej propozycji.

Dla wykładowców opisywane czasy nie były łatwe. 

Należało uważać co się mówi. Wykładowca – niejaki  Gorzuchowski, prowadząc wykład z geografii gospo-darczej, powiedział, że „zagarnięte tereny wschodnie  wrócą do Polski”. Zmarł w więzieniu.

Po wojnie zaczęły się organizować różne specja-listyczne instytucje międzynarodowe. MW zdawał  sobie sprawę ze swojej słabej pozycji politycznej,  więc zainteresował się Międzynarodowym Funduszem  Walutowym i złożył podanie o przyjęcie do pracy. 

Przy poparciu swoich zwierzchników został przyjęty  i całe swoje dalsze życie zawodowe przepracował  w tej instytucji. Uzyskał też obywatelstwo Stanów  Zjednoczonych.

Jego praca w MFW nie była „usłana różami”. Sto-sunki w pracy były fatalne: intrygi, przywłaszczanie  sobie autorstwa opracowań i pomysłów, zatrudnianie  ludzi niekompetentnych z zamiarem ich awansowa- nia i powierzenia zwierzchnictwa nad doświadczo-nymi, a nawet brak elementarnej kultury osobistej ze  strony niektórych zwierzchników. Tego wszystkiego  doświadczył MW, a jego reakcje obronne spowodo-wały „przylepienie” mu opinii „kontrowersyjnego”.

Na  szczęście  nie  musiał  przebywać  cały  czas  w centrali w Waszyngtonie; często wyjeżdżał na „mi-sje” – krótsze lub dłuższe pobyty do krajów, które  potrzebowały fachowej pomocy. Te prace dawały mu  satysfakcję i wszędzie zyskiwał sympatię i uznanie za  swoją fachowość. Poza tym takim wyjazdom towa-rzyszyły imprezy rozrywkowe – zwiedzanie miejsc  turystycznych, bankiety, imprezy kulturalne. A więc 

jednak Pan Marcin „używał życia”. Zapewne więc  jego refleksje, że nie umiał używać życia, dotyczyły  tylko zachwiania proporcji między dążeniem do celu  a „używaniem”.

Wyjazdy były liczne i o zróżnicowanej długości. 

Odnotowałem, że najdłużej był w Birmie – ponad rok  i na Cyprze – niemal 3 lata. W Birmie w czasie jego  pobytu był wojskowy zamach stanu; kiedy piszę ten  tekst, Birma też przeżywa zamach stanu. W Birmie  był doradcą ekonomicznym Ministerstwa Finansów,  na Cyprze organizował bank centralny.

Pozostałe wyjazdy były kilkutygodniowe lub kil-kumiesięczne. Był w wielu krajach Europy, Afryki,  Ameryki Południowej i Łacińskiej, na Karaibach; 

w niektórych krajach wielokrotnie, np. w Jugosławii  11 razy. Ogółem w różnych krajach (poza Ameryką)  przebywał ok. 4,5 roku.

Przedmiotem jego pracy było: doradztwo w dzie-dzinie polityki ekonomicznej, polityka monetarna,  organizacja rynku kapitałowego, organizowanie banku  centralnego, reorganizacja struktury gospodarki fi-nansowej.

Kontakty z Polską, rodzina, emerytura Państwo Wyczałkowscy mieli troje dzieci: Annę,  urodzoną w Wilnie w 1941 r., Andrzeja urodzonego  w 1948 r. i Carinę urodzoną w 1954 r. (rok urodzin  dwojga ostatnich dzieci podaję w przybliżeniu). Pan  Marcin miał dużo satysfakcji z życia rodzinnego. Jak  stwierdza, „z żoną stanowiliśmy jedność”. Z synem  Andrzejem (podczas pobytu na Cyprze miał 14 lat)  uprawiali nurkowanie w maskach i z butlami sprężo-nego powietrza, podziwiając rafy koralowe, a 8‑letnia  Carin towarzyszyła im, nurkując bez maski.

W maju 1976 r. Wyczałkowscy odbyli rodzinną,  sentymentalną podróż do Polski jako prezent dla Carin  z okazji otrzymania przez nią dyplomu uniwersytec-kiego (jest psychologiem). Odwiedzili Gdańsk, Toruń,  Łąck, Pieskową Skałę, Ojców, Kraków, Zakopane.

Pan Marcin był już wcześniej w Polsce – po raz  pierwszy w grudniu 1948 r., przy okazji pobytu w Pra-dze czeskiej. Po przejściu na emeryturę wizyty były  częstsze. Spotykał się z prof. Czesławem Bobrow-skim, prof. Zdzisławem Sadowskim i przyjaciółmi  z dawnych lat.

Nowa ważna przyjaźń to prof. Irena Kostrowicka  z SGH, której córka Anna wyszła za mąż za Andrzeja,  syna Pana Wyczałkowskiego. Pierwszy kontakt był  na lotnisku Okęcie, na którym został powitany przez  prof. Kostrowicką i prof. Witolda Sierpińskiego. Słu-chałem długiego, 3‑semestralnego wykładu Pani Ireny  Kostrowickiej z historii gospodarczej świata. Chęt-nie chodziliśmy na jej wykłady, bardziej dla niej niż  dla przedmiotu, była bowiem piękną, dystyngowaną,  szykowną kobietą. Bardzo ceniłem sobie też wykłady  prof. Sierpińskiego z historii myśli ekonomicznej, 

który z pasją i swadą mówił o teoriach Pareto i o in-nych, światowej klasy ekonomistach.

Państwo Wyczałkowscy mieli dom w Wirginii zbu-dowany na 33 hektarach lasu w górach. Po przejściu  na emeryturę Pan Marcin chciał jeszcze pracować  w Funduszu i doradzać potrzebującym krajom, ale  w końcu zrezygnował z tego zamiaru i zajął się ulep-szaniem domu i kontaktami z rodziną. Dzieci miały  swoje rodziny, odwiedzali się wzajemnie.

Żona Marysia – jak ją nazywa w całej książce – 

Żona Marysia – jak ją nazywa w całej książce – 

W dokumencie NIEPEWNOŚĆ I WIZJE PRZYSZŁOŚCI (Stron 48-54)