• Nie Znaleziono Wyników

W E Z W A N I E

Słuchaj: — puka krew ciepła pod korą, bije w górę z korzeni do liści,

w głośnych szumach ogromnej sokory kwitnie srebrnie i pachnie strzeliście.

Popatrz: — płyną alejami wiatry, wrące strugi lipcowego słońca Przyłóż usta do smug goreiących.

Smakuj wonne i żywiczne światło.

Chodź — pomkniemy radośnie na łąki, pieśni lata uczyć się od trzmieli, woń smolistą wdychać wonnej tonki i strumyka się szmerem weselić.

Chodź — pod chybkim naszych stóp ciężarem dźwięknie droga, jak słowo w piosence.

Wargi wiersze ułożą, a ręce śjiiewające obejmą bezmiary.

135

W Y D M A

INie szumi tu głośno życie, lecz puka po cichutku

w korzonkach wydmuchrzycy, wargami listków prosi

o krople słodkiej rosy, ostrożnie pomalutku twarzyczkę bladą podnosi, to spojrzy w słońce z bojaźnią, to znów się w piasku chowa, wybłyśnie i znów zaśnie

na długo w trumience żwirowej.

136

ROSNĘ C I S Z Ą I M I L C Z E N I E M

N a d wodą siwe] rzeki wieczorne słońce zachodzi Siadam na brzegu, jak co dzień i mrużę znużone powieki.

Wnet w oczach mych płoną ognie błękitnego zapatrzenia

i rosnę ciszą i milczeniem

nad grzech mój i nad me zbrodnie.

137

R Y S U J Ę SIĘ NA Ś C I A N I E Ś W I A T A

Drobniutki deszcz o liście tr^ca Wygasa Iwiatło dnia.

Tu park, tu zieleń zmierzchająca, a tutaj stoję ja

W jasności, która juz odlata, w zapadającym zmierzchu rysuję się na ścianie świata nieznaczną kreską

138

P O L E G L I W B O J A C H

Rozkwitnąć zapachem srebrzystego światła na szerokich smugach wiatrów!

Niezapełnioną pustkę zasypać góra rozgwa.ru z niezwyciężonego nic,

z aureoli ckliwej chwały wyjść

i u skalnych źródeł na brzegu ziemi usiąść i z dzbana słonecznej radości pić

napój zapłodniający wzruszeń'

Ręce umęczone,

nogi kilometrami marszów okulałe, oczy z bezsenności kaprawe, uszy od huku armat chore, kości na kościach wsparte, pokotem leżące w dole,

jakąż mocą będą z ziemi wydarte i oddane żywicznym borom i łąkom i ugorom

i strumiennej fali twórczego życia?

Żegnaj! krzyczą ramiona krzyza.

Na wieki! woła głos dzwonu.

Nieskończoność

jest coraz bliżej.

Coraz dalej

ziemia zielona.

139

Od serc, od głów,

co się już nie podźwigną,

wdeptane w grudy szerokich pól, od naszych wyniosłych czół,

gdzie miłość i myśl splatały się w wiązaniach świateł, pod gwiazdy bije jeden sygnał,

wynosi się niezłomny mur,

wypiętrza się najwyższa z twierdz i katedr,

wieczysta Alma Mater, śmierć

Owinęła nas ugorem i strugą, i płachtą siwą nieba.

W wieczności nieskończenie długiej niczego więcej me trzeba

Zaostrzyły się w zalęknionych nocach, w pobitych chmurami bitew dniach łagodne nasze oczy

Skrzepły mu skuły rąk w złowrogim uchwycie morderczej klingi noża Dzicy

spłynęliśmy, jak groźna kra, w pozaświatowy ląd,

w zaziem^kie styksowe morza

Zachybotała drapieżna tała wiecznego prądu zakryła nas ciszy cieniem.

Śmiertelni uśpieni czekamy godziny Sądu

M U Z Y

Opójrz na Muzy,

niby rumaki spętane piją wodę u strugi szerokiej,

jakby niczego żałować nie trzeba:

ani pobitych miast, ani spalonych lasów, ani stratowanych ogrodów, ni róż.

Falom nie trzeba urągać, gdy pełnią swą powinność 1 miażdżą przestrzeń.

Wygląda tak,

jakby pachnące szczęście stało w ruinach, wybuchem granatowych zmierzchów, świetlisty rozpinając luk

nad nami.

Któregoś dnia weź Muzy — rumaki spętane —

za uzdę przyprowadź pod stok najwyższy, jakiś znaleźć mógł i jedź.

141

Więc,

wichrem, a może chmurą w górę!

Proch gwiazd sypie się błyskawicą —

— sygnaturki światów kosmicznych —-księżyc —

będzie to chyba ten glos.

którego czekamy

z gardłem zasznurowanym, z niemowlęctwa szlochem, }x'il przytomni.

I

Muzy zapędź, jak klacze ogniste, pod najgęstszy grad ołowiu i świst

i salwę — jeśli nie zginiesz, skroń opleciesz laurem!

142

D R Z E W O F I G O W E

Wiech w owoc będzie zasobne, nie puste,

drzewo życia figowe, gdy je Pan ku sobie nagnie i szepnie łaknącymi usty:

„Pragnę"

Owocem mech się bujnym osypie w tę porę, ożywczym napłynie mlekiem,

by me rzekł Pan" „Drzewo chore, uschnij na wieki".

Lecz, by, widząc obfitość plonu i życia kształt dorodny,

przemówił słowem natchnionym

„Żywotaś wiecznego godne".

Drży figa. Wzbierają pożywne soki Pęcznieją owoców kule.

Listek do listka się tuli w lęku głębokim.

„Panie" — szumi liśćmi drzewo życia człowieka

„przyjdź w porę, gdy v owoc będę bogate, z miłością Cię czekam

o porze pełnej — l a t e m " .

O N A J W Y Ż S Z Y , NIEWYSŁOWIONY...

J a k a postać lwa? — Nie wiem, ani twarzy Twej nie widziałem, ale słyszę: wiatr w drzewie śpiewa pieśń na Twoją chwałę.

Nie spłynąłeś ku mnie niespodzianie, nie zstąpiłeś z ołtarzy tajemnych, odnalazła Cię duszy zgryzota poza pustką, za nicością zwiewna Jesteś słońcem? O słońcem — rodzicem, lecz Twych blasków wzrokiem nie uchwycę, bowiem po tej ziemskiej stronie rzeczy widzę tylko w widmach Twych promieni tęczę — zjawę, co serce me leczy.

Rzeczy, fakty i wszystkie zjawiska, jak pryzmaty — analizatory,

odbijają z daleka i z bliska Twoje loty, Twe wysokie tory.

Jaka postać Twa? W sobie jej szukam, w oku, piersi i dłoni skurczonej.

Serce cichnie. Serce marą stuka.

O Najwyższy, Niewysłowiony. .

144

B I B L I J N A O P O W I E Ś Ć

Błogosławieni ubodzy duchem albowiem ich jest królestwo niebieskie.

(Św. Mateus V 3) U b o d z y duchem, znacie ten czar nieujęty,

w godzinach dnia szumiący jak trzcina na stawie, gdy serce wiarą płonie i w modlitwie świętej uniża się i krwawi

To szumi tak 1 pachnie Królestwo Niebieskie, zapalając w źrenicy pożar snów mistycznych.

To w porywie nadludzkim duch wstąpił na ścieżki natchnione, niebotyczne.

Ukochał Pan swe sługi; patrz, droga się ściele jak lity pas wiślany falującej wody.

K t o jest duchem ubogi i nie żąda wiele,

po tej drodze odejdzie w kraj Wiecznej Przygody.

Błogosławieni cisi albowiem oni posiędą ziemię.

(Św. Mateusz V 4).

Posięda ziemię cisi, a ziemia jak lutnia

zadźwięczy im strunami rzek bystrych i wiatrów, zaśpiewa im urodą młodzieńczą, rozrzutną, zapłonie górską, żywiołową watrą.

Posiędą ziemię cisi, a ziemia im odda

przepycli swój i wspaniałość, światło i kolory.

145

I odda im majestat najcichszej pokory

w szepcie drzew, w gwiździe ptaków i w lak kwietnych modłach.

Przemija czas i w wieczność na gwiazdy odpływa, a hart duszy podzwania jak stal lub jak granit.

1 szumi cisza serca jako zieleń żywa,

kładąc się Ścieżką Prawdy pod stopy Twe, Panie.

Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedli-wości: albowiem oni będą nasyceni.

(Św. Mateusz V.b).

G ł ó d ten wwierca się w duszę jak straszliwy świder.

Gdzież szukać tych pokarmów, co serce nasycą?

Trzeba słowom codziennym bystrych przydać skrzydeł, by odpłynąć w misterium zachwycen,

Trudny czyn. Trudny los. Srebrna wiary struga cieknie kroplami łaski w sprawiedliwy czas.

Przechodzi jedna godzina i druga.

Omija nas.

Aż przejdzie dzień. Chwila może nie wieczorna.

I może nie na wiosnę, lecz pod jesień szarą.

U drzwi naszych zatrzyma się miłość pokorna i rozłamie Chleb Życia sprawiedliwą miarą.

146

Powiązane dokumenty