i i i.
zn a k o m ity k rytyk duński zajm uje wobec nas stanow isko wogóle bardzo przychylne.
W dziele swoim „ I n d r y k f r a R y s s l a n d "
(W rażenie z Rosyi), k tó re wydał, po nap isa
niu „W rażeń z Polski" pow raca k ilk akrotnie do tego, co n ap isał o nas, a porów nując c h a ra k te r i uzdolnienie Polaków i Rosyan, oddaje nam zawsze pierw szeństw o. Mimo to nie je s t B randes ślepym na nasze wrndy i ułom ności.
N a str. 41 czytam y:
„W daw niejszych opisach. P olski i P o laków spotykam y się często z pochw ałam i polskiej rycerskości i osobistej odwagi, na któ re liczyć można zawsze. J e s t atoli coś podejrzanego w ich dumie, coś pow ierzcho
wnego w szlachetności, są też samolubni, niezgodni, nie potrafią uznać wyższości w ni- czem, co poglądom ich się- sprzeciw ia, ani skierow ać woli dłużej na je d e n punkt. P rzy znawaj ą się do tego sami, że są lichym i go
spodarzam i, że łatw o w p a d a ją w kłopoty pieniężne, p rzerzu cają k arty ty siąca książek, ale p rzestudyują mało. Obwiniano ich o to, że w tejże chwili, w której zapalają się do ideałów wolności, są wobec swych chłopów tyranam i, oraz, że uchodząc za najpow ażniej
szych ludzi, m ają kilka pobocznych m iłostek obok „uwielbianej" żony.. Jedn em słowem
— A ja k ż e j a ci w tem pom ogę?
— W tej chwili jeszcze nie wiem, ale do w ieczora nam yślę się- i znajdę sposób.
Zdaje mi się, gdy m atka wyjdzie do kuchni p rzed kolacyą ubierać- półm iski, wówczas będzie n ajlep sza pora. Ty musisz w ypro
wadzić Ł asieckiego, Józefa i b r a ta swego do drugiego pokoju,, a jeszcze lepiej do po
koiku p an a F ran ciszk a i tam zatrzym asz ich ja k najdłużej. J a z .n im tylko k ilk a słów sam na sam pomówię-, nic w ięcej.
— Ej Lolu, bój się Boga, ju ż j a widzę, że ty zrobisz coś niedobrego — p rz e d sta w iała A nulka łagodnie, p atrząc L o li serd e
cznie w oczy. Lecz ta o d p arła żywo:
— Nie mów nic, m ojaś ty, nie odradzaj mi nic... bo wiesz, że to darem nie. T a k bę
dzie, bo tak być musi.
A nulka ro b iła ch ętn ie wszystko, czego od niej L ola kiedykolw iek w ym agała. U le
g ła i tym razem .
P rzy stole, podczas obiadu, panow ała g robow a cisza. P o obiedzie czytały dziewczę
ta swoje role głośno, p rzechadzając się po pokoju i bębniły j e ja k szkolne w iersze na pamięć.
W ten sposób doczekała się Lola wie
czoru i przybycia D ynieckiego.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
44. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I Nr. 4.
znajdow ano w uich wspólne cechy ludzi p o siadających przym ioty św iata zachodniego i... Wschodu.
Z daje mi się, że w tych zapatryw a
niach je s t w icie słuszności. Interesująćem byłoby stw ierdzić, o ile na to ukształtow a
nie się poję4 iiypjzjrych w płynął nacisk ob
czyzny."
Co do zam iłow ania w przepychu, to zda
niem B randesa, słabość ta nie m a dziś już takiego znaczenia ja k daw niej. A toli je s t oną dnchowi polskiem u wrodzoną. G onitw a ża zaszczytam i ustępuje dziś m iejsca g łęb szemu poczuciu honoru i uczciwości.
Byłem poraź pierw szy na, balu w W ar
szawie —• opowiada B randes — w sali ra tuszow ej. P rzeszło 500 p ar tańczących, pomiędzy niem i k w iat w arszaw skiego to
warzystw a, dały mi sposobność przekonać się, ja k dziś już mało cenią Polacy ze
w nętrzne dekoracye. (?) Z w yjątkiem trzech oficerów rosyjskich nie znalazłem ani jednej osoby w sali, k tóraby m iała ord er lub ja k ą kolw iek oznakę honorową. Z dekoracyi nie robi sobie nic żaden z Polaków (?), tak sa:
mo z uniformów.
Opow iadają w W arszawie, iż pew ien biedny nauczyciel został zaszczycony o rd e
rem św. Stanisław a, którego nigdy nie no
sił, a co ciekawsze — którym dziecko swe straszył, ilekroć razy było niegrzeczne. Gdy najm łodszy jeg o chłopak krzyczał, wówczas ojciec mu groził: „Będziesz krzyczał znowu, to ci przy obiedzie zaw ieszę o rd e r św. S ta nisław a." To pom agało! D e t h j a 1 p ! po
w iada B randes. (Nr. 43.)
Co mówią o usposobieniu arystokraty- cznem u P olaków , to fakt, iż ono istnieje, atoli w pew nej modytikacyi. Polakow i nie je s t wrodzonem zamiłowanie do cnót m ie
szczańskich; jeg o ideałem je s t i pozostanie g r a n d s e i g n e u r . W zgląd na to, że trz e b a liczyć i odkładać, ażeby rządzić, opa
nowywać i być samodzielnym, u nich nie istnieje. W szędzie, gdzie Niemcy i Polacy na polu handlu lub przem ysłu w ystępują ze sobą do walki, Polacy ulegają. W ielcy fa
brykanci w P olsce rosyjskiej, którzy han
dlem bogacą się n a ludności polskiej, są Niemcami. W bieżącem stuleciu założono miasto fabryczne Ł ó d ź ,. k tó re wzrosło tak szybko, iż przykład podobny- znaleźć można chyba tylko w Ameryce. M iasto to leży pośród rdzennej ludności polskiej, a je d n a kowoż je s t rdzennie m iastem niem ieckiem!
Polacy pozostali dotąd narodem ary sto kratycznym ; m ieszczaństwo, k tó re później wcisło się pom iędzy szlachtę i chłopa, je s t dotychczas liczebnie bardzo słabem i długo jeszcze będzie dla Polaków spokojne życie m ieszczanina wydawało się życiem niego- dnem P olaka, życiom pędzonem pom iędzy jedzeniem i piciem, lub też ja k H ra b ia mówi w K rasińskiego „Nieboskiej K om edyi": ży
ciem, k tó re je s t snem Niem ca m ieszczanina przy kobiecie Niemkini.
Mimo to nie trzeba nam zapominać, że szlachta p olska je s t w gruncie rzeczy czemś zupełnie odmiennem, aniżeli szlachta u i n nych narodów europejskich. Szlachta p o l
ska nie sta ła się jeszcze zupełnie k a stą . J a n Sobieski przywiódł na odsiecz W iednia same polskie rycerstw o. Jeszcze w tern stu leciu uszlachcouo całe pułki piechoty; tym sposobem żyje obecnie w Polsce przeszło 120 tysięcy rodzin szlacheckich. Szlachta w Polsce zbliża się więcej do t.ego, czem je s t w reszcie E uropy m ieszczaństwo. Ztąd też pochodzi, że szlachta polska nie miała tytułów hrabiów , baronów, m arkizów itd.
W W arszaw ie ty tu łu ją hrabinę m a - d a m e, nie c o m t e s s e . N aw et przy p re zentow aniu nigdy B randes nie zauważył, aby wymieniono ty tu ł „co przyjem nie działa na każdego, kto przybywa z Niemiec" (str. 45).
B randesow i, przebyw ającem u poraź p ie r
wszy w Polsce, wydawać się m usiało wiele z natu ry rzeczy dziwnem. Z tąd to pocho
dzi, iż w faktach drobnych bez znaczenia u p atru je częstokroć cechy odiębne i zwy
czaje p atry arch aln e; n iejeden tam fałsz i niejedna nieścisłość, ale bądź co bądź k sią
żka to interesująca, pełna bystrych poglą
dów i obserwacyi.
D. Królikowski.
■ f
KRONIKA BERLIŃSKA.
B e r lin , 19 stycznia.
(H auptraannow ska prem iera. — H am m erstein i F rie d m a n a — Bossę i H inschius.)
Berlin w przeszłym tygodniu po raz nie wiem któ ry w ystaw ił sobie pyszne św iade
ctwo duchowego ubóstw a. Dowiódł w spo
sób niezbity, iż on, któ ry potrafi ocenić na
leżycie produkcye eyrkówek, b aletnic i szan- sonetek, nie je s t w stanie odczuć p'aw dzi- wego piękna w ielkich talentów . P otrafi on wznieść się do wysokości francuskich łam i
główek problem atów m iłosnych i bulw aro
wych, lecz nigdy nie wzbije się na wyżyny, gdzie bujają wzniosłe myśli w ielkich duchów literatu ry . Potężny, historyczny dram at H auptm anna, największego ze współczesnych niem ieckich pisarzy, został w przeszłym ty
godniu oddany pod ocenę berlińskiej publi
czności i. ja k należało się spodziew ać do
znał fiaska. Publiczność berlińskich p r e mier składa się ze śm ietanki finansowej, klaki i w reszcie z jenerałów , szeregowców i ciurów arm ii krytyków . P rzybyw ający lu dzie, chcący połechtać podniebienie lite ra ckie pikantnem i sensacyam i, przybyw ają po pokarm , któ reg o spożycie i przetraw ienie nie wymaga wielkich wysiłków... „Floryan G a y e r " —- gdyż o tym dram acie mówimy obecnie — nię był sensacyą, a w dodatku nie p o trą c a ł o kwestye dnia. Tylko przez analogię można było. przesuw ające się przed widzem obrazy przełożyć na język w ypad
ków dzisiejszej doby. Tylko zagłębiając się w treść, można było się domyśleć, iż ro z ta
czająca się przed nam i panoram a zaw iera w sobie pełnię praw d bardzo aktualnych.
Ruch chłopski z pierw szej połowy 16 stule
cia je s t ogniwem odosobnionym w łańcuchu historycznych wypadków i wybuchają tam instynkty i nam iętności, k tó re żyją w n apię
ciu i w naszem sercu, sercu ludzi epoki przejściow ej. H auptm ann w formie m is
trzow skiej ukazuje nam grę potęg psychi
cznych w chwili krytycznej, w chwili, gdy świadomość mas, ocknąwszy się z wiekowej letarg ii dogm atyzm u, poddaje nieubłaganej krytyce ustrój przykuw ający je łańcuchem ciem noty do taczki pracy i nędzy i żąda reform y. Nie myślimy tu rozwodzić się nad w artością lite rac k ą dram atu, pozostaw ia
ją c krytykę innym. Niezrównane zaloty tego utw oru i sposób, w ja k i przyjęła go b erliń ska publiczność, rzuca jaskraw sze niż w in
nych wypadkach światło na gust i poziom umysłowy auditoryum prem ierow ego w Ber
linie. Dodajmy jeszcze, że d ram at ten zapi
sa ł się w kronice te a tra ln e g o życia stolicy niepam iętnym tu skandalem , W chwili, gdy w ostatnim akcie feodałowie upojeni zwy
cięstwem i winem rzucają się w rozbestw ie
niu na jeńców chłopskich i okładają ich Śpicrutami, g a r s tk a warchołów, w ystępując w imieniu niby to obrażonego piękna n ap e ł
niła te a tr takiem sykaniem i hałasem , że
przedstaw ienie m usiało uledz dziesięciomi- nutowej przerw ie. Przypuszczam atoli, że losy sceniczne „F loryana G eyera" nie są ostatecznie zdecydowane. Służalcza krytyka, zrażona na razie wyrokiem prem ierow ych warchołów, chw aliła utw ór tylko półgębkiem.
Usposobienie publiczności zm ienia się je d n a k stopniowo, a wraz z tern i chorągiew ka sę
dziów gazeciarskich powoli odw raca się w przeciw ną stronę. Dotychczasowa decy-zya brzm i tak : „U tw ór je s t niepospolitym i jak o dramat: historyczny nie ma sobie ró wnego w nowoczesnej niem ieckiej lite ra tu rze. H auptm ann nie uw zględnił jed n ak w a
runków scenicznych i m usiał paść ofiarą swego za daleko posuniętego naturalizm u.
Scena już t y b u stęp stw zrobiła H auptm an- nowi, iż ma praw a i od niego wymagać by dogodził niektórym je j żądaniom ." N iestety, dopiero po pierw szym p rzedstaw ieniu spo- istrzeg ł H au ptm an n niebawem, iż w utw o
rach scenicznych au to r nie je s t n ieo grani
czonym panem swego talentu, że w w ię
kszym lu b mniejszym stopniu musi brać pod uwagę w arunki oddziaływ ania utw oru na scenie. U giął się au to r i wyrzucił sporo scfcn (cały prolog n. p.) z „F loryana Geye- r a “ . Uczynił to praw dopodobnie z bólem serca, bo w śród w ykreślonych ustępów są sceny bardzo piękne i głęboko psychologi
cznie umotywowane. Ile kosztow ały pracy i studyów to zrozumie z łatw ością każdy, kto zastanow i się nad h isto ry czn ą w a rto ścią utworu, który, w szeregu w ypadków zacho
dzących na widowni historycznej 1525 r.
odzw ierciedla ruch chłopski, jeg o przyczy
ny, sprężyny działania m asy bohaterów , du
cha czasu ówczesnej epoki a w raz z tem bóle i radości, nadzieje i zawody różnych -grup tego okresu. Obok drobiazgow o wyrzeźbionych postaci mamy przed sobą je d e n wielki obraz, świadczący o szerokim rozm achu pędżlaH aupt- manna.
P rzez asocyacyę kontrastów przejdźm y od poważnego dram atu z czasów ubiegłych do komedyi chwili bieżącej. Nie mógłbym bardziej stosownego nazw iska wyszukać dla
•szeregu wypadków, związanych z osobą Ham- m ersteina i F riedm anna. Są tu zabaw ne qui p m qno, niespodzianki, i co je s t przede- wszystkiem niezbędnem we w spółczesnej ko
medyi, kobiety z półśw iatka. Na kom edyę tę złożyły się po części fakty rzeczyw iste, po części zaś produkty wyobraźni reporterów '.
Konia z rzędem temu, kto potrafi tu oddzie
lić ziarno praw dy od plewy plotki. B aron v. H am m erstein, wódz pom orskich junkrów ; zaciekły wróg w szystkiego, co tchnęło po
stępem , potężny re d a k to r „Gazety Krzyżowej,"
sfałszował, ja k Czytelnikom wiadomo, weksle, zeskam otow ał nieco pieniędzy w kasie re- dakcyi i czm ychnął w św iat daleko. T ak niedaw no jeszcze H am m erstein re p rez en to w ał p arty ę konserw atyw ną, żyjącą w pływ a
mi u dw oru (jak w yraził się L a s s a le ,— ła s k a arystokracyi u dw oru „das ist auck ein Stiick Y erfassung"), ta k niedaw no jeszcze lżył i u rąg ał z wysokości trójnoga „ładu i p o rząd ku11 i rzucał w im ieniu ju nk ró w rękaw icę naw et rządowi, a dziś po kilkom iesięcznej tułaczce po lupanarach i złodziejskich kry
jów kach obcych krajów ten sam baron v. H am m erstein je s t w drodze do Alt-M oabitu w B erlinie. Sic transit gloria m undi! Zresztą, co do Odyssei H am m ersteina i pow rotu n a łono A ltm oabitow skiej Itak i nic- pew nego nie można powiedzieć. O osobie jeg o k rążą najdziw aczniejsze legendy. Mówiono naw et, iż w w ilią Bożego N arodzenia p łak ał w k a
plicy am basady niem ieckiej ta k głośno, i i domyślono się odrazo, że tak żałow ać swych grzechów może tylko H am m eisteik. W mę
tnej wodzie legend, domysłów i podejrzeń łowi tym czasem ryby pani F lo ra Gass, ży
dówka, k tó ra wdziękami swego ciała oku
pyw ała w oczach barona grzechy
plemienia-4 . P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I . 45.
Znienawidzonego przez chrześcLmskiegń szer
mierza „ładu i porządku". W yłudza ona pie
niądze od różnych hrabiów i baronów, gro-
?aJ-‘ im zdemaskowaniem, jak o przyjaciołom Junkra-oszusla i złodzieja. Ciekawa rzecz, Zr‘ zupełnie zapom niano o wielkich zasługach barona w niedalekiej przeszłości, o czem świadczy bogato wyszyta poduszka, k tó rą ofiarowały mu bogobojne członkinie jakiegoś tow arzystw a krzew ienia cnoty na ziemi g e r
mańskiej. B aron v- H am m erstein od kilku tygodni posiada ryw ala w osobie najgłośniej
szego tutejszego adw okata, F ritz a Friedm an- Oa. Zdołał on z uszczerbkiem dla rozwoju mitologii H am m erstoinow skiej przykuć do
■siebie przez niejaki czas uwagę czytającej gawiedzi. Miodopłynny mecenas, postrach .prokuratorów i podpora niew innie oskarżo
nych. opuścił B erlin w tow arzystw ie swej
* 7-letniej kochanki, zabranej jednem u z klientów,, tytułem honoraryum . Podobno za
mieszkał gdzieś u byłego kelnera z Cafe Bauer, żona zaś m iała w stąpić do jakiegoś ogródkowego te a tru jak o śpiewaczka. Ten Sam mąż przed kilkom a tygodniam i jeszcze był ulubieńcem tutejszych bogatych sfer, które baw ił podczas 1; bacy i dowcipami, a w nieobecności swojej karm ił,duchowo pieprz
nemu romansami, dr.ukowanemi w „Kleines Journal".
M inister oświaty dr. Bossę zw racał się już kilk ak ro tn ie do fakultetów tutejszego Uniwersytetu z p ropozycją udzielenia nagany docentom za ich zachowanie się w życiu .prywathjgm lub publicznem . U n iw ersy tet od
m awiał swej aprobaty, m otywując swą od
prawę ograniczonością swej kom petencji. Mi
n iste r poprosił profesora kościelnego praw a Hinschiusa, by zechciał wypowiedzieć jswą opinie w tej spraw ie. Z agadnięty profesor odpow iedział w duchu zgodnym z biurokra- tycznemi poglądam i d r. Bossego. Na to pięćdziesięciu kilku profesorów berlińskiej Wszechnicy nadesłało m inistrow i p ro test, za
w ierający naukow e obalenie m em oryału dra
Hinschiusa. M,
Z estrady i sceny.
- - C K § ) C S
---„T o w arzysz pancerny.11
Sztuka w 3 ak tach p. M ichała W ołow skiego, odzna
czona pierw szą nagrodą na konkursie galicyjskiego wydziału krajowego.
Wieść, żo p. M ichał W ołow ski otrzym ał pierw szą nagrodę na lwowskim konkursie, Wywołała w poważnych sferach literackich ogólne zdziwienie. A utor „Chamskiej duszy“
i „Naszych aniołów“ nie zdradził nigdzie Wybitniejszego talentu, a sztuki jeg o w yka
zywały b rak i dotkliw e, m ianowicie pod wzglę
dem inwencyi, nerw u dram atycznego i akcyi.
Rozpoczęło stę tedy kręcenie głowami, — j e dni uśm iechali się złośliwie, inni przypom inali dzieje pew nego konkursu, gdzie sędziowie ze łzam i w oczach winszowali sobie naw za
jem odkrycia „nowego geniuszu" a geniusz okazał się zaledwie m iernym talentem . Co do mnie, — lubo mi czasom n a myśl przychodził G ustaw Zieliński, k tó ry obok
»8tepów" m ógł stworzyć „Kirgiza", — n ale
gałem od pierw szej chwili do rzędu wątpi- cieli. Czw artkow a p rem iera dowiodła, że Huszne były — w znacznej przynajm niej części — przeczucia moje i obawy.
Pan W ołowski tak opowiada: Im ci P an
^au Chryzostom P asek, rycerz w ielkiego męztwa i wielkiej braw ury, lecz wdzięków niewieścich sługa uniżony, korzysta z kró
tkich godzin w ojennego wywczasu, aby zna- ĄŹć sercu swojemu m iłą białogłow ę i wstą- I*lc z nią w śluby m ałżeńskie. Zajeżdża w’ęc z m łodziutkim siostrzeńcem swoim do
bogatej wdowy, pani Anny Lackiej, wypo
sażonej, mimo czterdziestki z okładom, w iel
kim afektem ku płci męzkiej i trzem a do- rodnem i córam i. Im ci P an J a n Chryzostom P asek rozpoczyna z m iejsca szturm do n aj
młodszej dzieweczki, lecz w krytycznej chwili spotyka go nie tylko, konfuzya. ze stroiły bogdanki, lecz respublica kres kładzie amo- rom, w ołając na boje żołnierza. W al
czył ja k lew, pogrom ił w roga i wraca, aby do drugiej z rzędu córki smalić cholewki. Znowu konfuzya i znowu rzecz
p ospolita wzywa sługę swojego. W trzecim akcie w stępuje b o h ater po raz trze ci w p ro gi pani Ł ąckiej i trzecią rekuzę z rąk tr z e ciej odbiera córki. Nie traci jed n ak fanta- zyi rycerz znam ienity, a do m ałżeństw a skory, i zwróciwszy afekt swój do m atkuwdowy, na ślubnym z n ią klęka kobiercu.
Już krótkie strzeszczenie fabuły utw oru ukazuje kardynalny błąd sztuki prem iow a
nej. T rzyaktow a kom edya je s t rozwodnioną jednoaktów ką, — motywy pierw szego aktu pow tarzają się z m-ałemi odm ianam i w n a
stępnych odsłonach, fa n ta zja, wysilona na wstępie, pustkam i świeci przy końcu. 1 dla tego „Tow arzysz pancerny" budzi wielkie nadzieje i w ielki entuzjazm , gdy ku rty na po raz pierw szy zapada, lecz ju ż w drugim akcie zawodzi, a w trzecim ziębi i nuży.
Znam isto tn ie mało utworów, któ reb y bra
kiem pomysłów rozwojowych po uniesieniu chwilowem tak rozczarow ały publiczność:
Zrazu tem p eratu ra się podnosi. Spoglądam y wr dom starop olski o barw ach harm onijnych i ciepłych, polskie dziew częta wśród, pol
skich żołnierzy, surowa gospocha — hic mu Her, hum orystyczna panna respektow a, prześli
czny, pełny, starośw iecki język i ten P asek buńczuczny, szeroki, wymowny, żywcem z 17 wieku wykradziony rycerz. A potem ta po
tężna chwila, gdy rzeczpospolita woła do apelu. Za sceną rozbrzm iew a pieśń „Boga
rodzica", - - zrywa się Towarzysz pancerny,
— to ona, m atka najśw iętsza, pierw sza ko
chanka, ojczyzna polska nęci synów swoich,
— a któż nie usłucha jej głosu?! P rześli
czny obrazek! Pędzel szeroki, kolory ciepłe, kontury o stre i drgające ż y c ie ! K urtyna znów się podnosi tem p eratu ra gorąca, cie
kawość naprężona. Spoglądam y z natężoną uw agą i nowych w rażeń szukamy. N&pró- żno!“ Chwilami w ydaje się, że autor, p rz e
czuwając tryum f pierw szych momentów sztuki, ja k ie ś „bis" niesm aczne ulepił. R epetycya znanych motywów zaczyna nudzić, i sy tu a c ji nie ra tu je naw et piękną, choć sztucznie przy
klejona, scena pojedynku, przeryw anego w spom nieniam i bo haterskich bojów C zarne
ckiego. T rzeci a k t ju ż na dobre niecier
pliwi. O św iadczyny,i oświadczyny bez koń
ca, te same sceny, te sam e zwroty, te same konfuzye, ta sam a, tylko rozwodniona, akcya.
Budowa „Tow arzysza p ancernego" od
skakuje od praw ideł dram atycznej tw órczo
ści. Słabo zadzierzgnięty węzeł in tryg i roz
luźnia się bezustannie i au to r skręcać go musi od nowa z jedn ego aktu na drugi; wy
padki nie p iętrzą się i nie opadają, syme
trycznie, lecz stoją na linji poziomej, wdzię
czne w kolorze, błędne w koinpozycyi. To też utw ór p. W ołowskiego nie posiada cha
ra k te ru rzeczywistej komedyi lub dram atu, lecz je s t raczej szeregiem obrazków ro dzimych, rzuconych na dalekie tło histo
ryczne 17-go wieku. Należy on pod w zglę
dem rodzajowym do niższej kategoryi sztuki, a dla ubóstw a fantazyi i pomy
słów, mimo kilku scen poryw ających, m i
mo stylowego języka i ciepłego kolorytu, nie zajm uje królującego stanow iska w nizinach obrazkowej twórczości.
Znałem pew nego m alarza, któ ry zdobył niegdyś m edal złoty za obraz p rzed staw iają
cy jelen ie n a torfowisku. Niebo na płó tn ie było z ołowiu, pow ietrze wilgotne i m gliste,
zdawało się, że za chwilę deszcz zacznie padać. U tw ór był piękny, arty sta szczęśli
wy ze zdobytych laurów . Chwila ta jed n ak stała się krytyczną. M alarz zakochał się w m otywie prem iow anego dzieła i p rzerab ia go odtąd bez końca. K ażdy obraz wychodzący z jeg o pracow ni ma zawsze niebo z ołowiu, wilgoć i moczary. Zam iast je le n i figurują czasem ludzie, czasem dziki, sarny lub sam a przyrodą, ale zawsze te sam e chmury i mgły, te same torfy, to samo uczucie zbliżającego się deszczu. Coś podobnego stało się z p. W o
wy ze zdobytych laurów . Chwila ta jed n ak stała się krytyczną. M alarz zakochał się w m otywie prem iow anego dzieła i p rzerab ia go odtąd bez końca. K ażdy obraz wychodzący z jeg o pracow ni ma zawsze niebo z ołowiu, wilgoć i moczary. Zam iast je le n i figurują czasem ludzie, czasem dziki, sarny lub sam a przyrodą, ale zawsze te sam e chmury i mgły, te same torfy, to samo uczucie zbliżającego się deszczu. Coś podobnego stało się z p. W o