• Nie Znaleziono Wyników

i i i.

zn a k o m ity k rytyk duński zajm uje wobec nas stanow isko wogóle bardzo przychylne.

W dziele swoim „ I n d r y k f r a R y s s l a n d "

(W rażenie z Rosyi), k tó re wydał, po nap isa­

niu „W rażeń z Polski" pow raca k ilk akrotnie do tego, co n ap isał o nas, a porów nując c h a ra k te r i uzdolnienie Polaków i Rosyan, oddaje nam zawsze pierw szeństw o. Mimo to nie je s t B randes ślepym na nasze wrndy i ułom ności.

N a str. 41 czytam y:

„W daw niejszych opisach. P olski i P o ­ laków spotykam y się często z pochw ałam i polskiej rycerskości i osobistej odwagi, na któ re liczyć można zawsze. J e s t atoli coś podejrzanego w ich dumie, coś pow ierzcho­

wnego w szlachetności, są też samolubni, niezgodni, nie potrafią uznać wyższości w ni- czem, co poglądom ich się- sprzeciw ia, ani skierow ać woli dłużej na je d e n punkt. P rzy ­ znawaj ą się do tego sami, że są lichym i go­

spodarzam i, że łatw o w p a d a ją w kłopoty pieniężne, p rzerzu cają k arty ty siąca książek, ale p rzestudyują mało. Obwiniano ich o to, że w tejże chwili, w której zapalają się do ideałów wolności, są wobec swych chłopów tyranam i, oraz, że uchodząc za najpow ażniej­

szych ludzi, m ają kilka pobocznych m iłostek obok „uwielbianej" żony.. Jedn em słowem

— A ja k ż e j a ci w tem pom ogę?

— W tej chwili jeszcze nie wiem, ale do w ieczora nam yślę się- i znajdę sposób.

Zdaje mi się, gdy m atka wyjdzie do kuchni p rzed kolacyą ubierać- półm iski, wówczas będzie n ajlep sza pora. Ty musisz w ypro­

wadzić Ł asieckiego, Józefa i b r a ta swego do drugiego pokoju,, a jeszcze lepiej do po­

koiku p an a F ran ciszk a i tam zatrzym asz ich ja k najdłużej. J a z .n im tylko k ilk a słów sam na sam pomówię-, nic w ięcej.

— Ej Lolu, bój się Boga, ju ż j a widzę, że ty zrobisz coś niedobrego — p rz e d sta ­ w iała A nulka łagodnie, p atrząc L o li serd e­

cznie w oczy. Lecz ta o d p arła żywo:

— Nie mów nic, m ojaś ty, nie odradzaj mi nic... bo wiesz, że to darem nie. T a k bę­

dzie, bo tak być musi.

A nulka ro b iła ch ętn ie wszystko, czego od niej L ola kiedykolw iek w ym agała. U le­

g ła i tym razem .

P rzy stole, podczas obiadu, panow ała g robow a cisza. P o obiedzie czytały dziewczę­

ta swoje role głośno, p rzechadzając się po pokoju i bębniły j e ja k szkolne w iersze na pamięć.

W ten sposób doczekała się Lola wie­

czoru i przybycia D ynieckiego.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

44. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I Nr. 4.

znajdow ano w uich wspólne cechy ludzi p o ­ siadających przym ioty św iata zachodniego i... Wschodu.

Z daje mi się, że w tych zapatryw a­

niach je s t w icie słuszności. Interesująćem byłoby stw ierdzić, o ile na to ukształtow a­

nie się poję4 iiypjzjrych w płynął nacisk ob­

czyzny."

Co do zam iłow ania w przepychu, to zda­

niem B randesa, słabość ta nie m a dziś już takiego znaczenia ja k daw niej. A toli je s t oną dnchowi polskiem u wrodzoną. G onitw a ża zaszczytam i ustępuje dziś m iejsca g łęb ­ szemu poczuciu honoru i uczciwości.

Byłem poraź pierw szy na, balu w W ar­

szawie —• opowiada B randes — w sali ra ­ tuszow ej. P rzeszło 500 p ar tańczących, pomiędzy niem i k w iat w arszaw skiego to­

warzystw a, dały mi sposobność przekonać się, ja k dziś już mało cenią Polacy ze­

w nętrzne dekoracye. (?) Z w yjątkiem trzech oficerów rosyjskich nie znalazłem ani jednej osoby w sali, k tóraby m iała ord er lub ja k ą ­ kolw iek oznakę honorową. Z dekoracyi nie robi sobie nic żaden z Polaków (?), tak sa:

mo z uniformów.

Opow iadają w W arszawie, iż pew ien biedny nauczyciel został zaszczycony o rd e­

rem św. Stanisław a, którego nigdy nie no­

sił, a co ciekawsze — którym dziecko swe straszył, ilekroć razy było niegrzeczne. Gdy najm łodszy jeg o chłopak krzyczał, wówczas ojciec mu groził: „Będziesz krzyczał znowu, to ci przy obiedzie zaw ieszę o rd e r św. S ta ­ nisław a." To pom agało! D e t h j a 1 p ! po­

w iada B randes. (Nr. 43.)

Co mówią o usposobieniu arystokraty- cznem u P olaków , to fakt, iż ono istnieje, atoli w pew nej modytikacyi. Polakow i nie je s t wrodzonem zamiłowanie do cnót m ie­

szczańskich; jeg o ideałem je s t i pozostanie g r a n d s e i g n e u r . W zgląd na to, że trz e b a liczyć i odkładać, ażeby rządzić, opa­

nowywać i być samodzielnym, u nich nie istnieje. W szędzie, gdzie Niemcy i Polacy na polu handlu lub przem ysłu w ystępują ze sobą do walki, Polacy ulegają. W ielcy fa­

brykanci w P olsce rosyjskiej, którzy han­

dlem bogacą się n a ludności polskiej, są Niemcami. W bieżącem stuleciu założono miasto fabryczne Ł ó d ź ,. k tó re wzrosło tak szybko, iż przykład podobny- znaleźć można chyba tylko w Ameryce. M iasto to leży pośród rdzennej ludności polskiej, a je d n a ­ kowoż je s t rdzennie m iastem niem ieckiem!

Polacy pozostali dotąd narodem ary sto ­ kratycznym ; m ieszczaństwo, k tó re później wcisło się pom iędzy szlachtę i chłopa, je s t dotychczas liczebnie bardzo słabem i długo jeszcze będzie dla Polaków spokojne życie m ieszczanina wydawało się życiem niego- dnem P olaka, życiom pędzonem pom iędzy jedzeniem i piciem, lub też ja k H ra b ia mówi w K rasińskiego „Nieboskiej K om edyi": ży­

ciem, k tó re je s t snem Niem ca m ieszczanina przy kobiecie Niemkini.

Mimo to nie trzeba nam zapominać, że szlachta p olska je s t w gruncie rzeczy czemś zupełnie odmiennem, aniżeli szlachta u i n ­ nych narodów europejskich. Szlachta p o l­

ska nie sta ła się jeszcze zupełnie k a stą . J a n Sobieski przywiódł na odsiecz W iednia same polskie rycerstw o. Jeszcze w tern stu ­ leciu uszlachcouo całe pułki piechoty; tym sposobem żyje obecnie w Polsce przeszło 120 tysięcy rodzin szlacheckich. Szlachta w Polsce zbliża się więcej do t.ego, czem je s t w reszcie E uropy m ieszczaństwo. Ztąd też pochodzi, że szlachta polska nie miała tytułów hrabiów , baronów, m arkizów itd.

W W arszaw ie ty tu łu ją hrabinę m a - d a m e, nie c o m t e s s e . N aw et przy p re ­ zentow aniu nigdy B randes nie zauważył, aby wymieniono ty tu ł „co przyjem nie działa na każdego, kto przybywa z Niemiec" (str. 45).

B randesow i, przebyw ającem u poraź p ie r­

wszy w Polsce, wydawać się m usiało wiele z natu ry rzeczy dziwnem. Z tąd to pocho­

dzi, iż w faktach drobnych bez znaczenia u p atru je częstokroć cechy odiębne i zwy­

czaje p atry arch aln e; n iejeden tam fałsz i niejedna nieścisłość, ale bądź co bądź k sią­

żka to interesująca, pełna bystrych poglą­

dów i obserwacyi.

D. Królikowski.

f

KRONIKA BERLIŃSKA.

B e r lin , 19 stycznia.

(H auptraannow ska prem iera. — H am m erstein i F rie d ­ m a n a — Bossę i H inschius.)

Berlin w przeszłym tygodniu po raz nie wiem któ ry w ystaw ił sobie pyszne św iade­

ctwo duchowego ubóstw a. Dowiódł w spo­

sób niezbity, iż on, któ ry potrafi ocenić na­

leżycie produkcye eyrkówek, b aletnic i szan- sonetek, nie je s t w stanie odczuć p'aw dzi- wego piękna w ielkich talentów . P otrafi on wznieść się do wysokości francuskich łam i­

główek problem atów m iłosnych i bulw aro­

wych, lecz nigdy nie wzbije się na wyżyny, gdzie bujają wzniosłe myśli w ielkich duchów literatu ry . Potężny, historyczny dram at H auptm anna, największego ze współczesnych niem ieckich pisarzy, został w przeszłym ty­

godniu oddany pod ocenę berlińskiej publi­

czności i. ja k należało się spodziew ać do­

znał fiaska. Publiczność berlińskich p r e ­ mier składa się ze śm ietanki finansowej, klaki i w reszcie z jenerałów , szeregowców i ciurów arm ii krytyków . P rzybyw ający lu ­ dzie, chcący połechtać podniebienie lite ra ­ ckie pikantnem i sensacyam i, przybyw ają po pokarm , któ reg o spożycie i przetraw ienie nie wymaga wielkich wysiłków... „Floryan G a y e r " —- gdyż o tym dram acie mówimy obecnie — nię był sensacyą, a w dodatku nie p o trą c a ł o kwestye dnia. Tylko przez analogię można było. przesuw ające się przed widzem obrazy przełożyć na język w ypad­

ków dzisiejszej doby. Tylko zagłębiając się w treść, można było się domyśleć, iż ro z ta­

czająca się przed nam i panoram a zaw iera w sobie pełnię praw d bardzo aktualnych.

Ruch chłopski z pierw szej połowy 16 stule­

cia je s t ogniwem odosobnionym w łańcuchu historycznych wypadków i wybuchają tam instynkty i nam iętności, k tó re żyją w n apię­

ciu i w naszem sercu, sercu ludzi epoki przejściow ej. H auptm ann w formie m is­

trzow skiej ukazuje nam grę potęg psychi­

cznych w chwili krytycznej, w chwili, gdy świadomość mas, ocknąwszy się z wiekowej letarg ii dogm atyzm u, poddaje nieubłaganej krytyce ustrój przykuw ający je łańcuchem ciem noty do taczki pracy i nędzy i żąda reform y. Nie myślimy tu rozwodzić się nad w artością lite rac k ą dram atu, pozostaw ia­

ją c krytykę innym. Niezrównane zaloty tego utw oru i sposób, w ja k i przyjęła go b erliń ­ ska publiczność, rzuca jaskraw sze niż w in­

nych wypadkach światło na gust i poziom umysłowy auditoryum prem ierow ego w Ber­

linie. Dodajmy jeszcze, że d ram at ten zapi­

sa ł się w kronice te a tra ln e g o życia stolicy niepam iętnym tu skandalem , W chwili, gdy w ostatnim akcie feodałowie upojeni zwy­

cięstwem i winem rzucają się w rozbestw ie­

niu na jeńców chłopskich i okładają ich Śpicrutami, g a r s tk a warchołów, w ystępując w imieniu niby to obrażonego piękna n ap e ł­

niła te a tr takiem sykaniem i hałasem , że

przedstaw ienie m usiało uledz dziesięciomi- nutowej przerw ie. Przypuszczam atoli, że losy sceniczne „F loryana G eyera" nie są ostatecznie zdecydowane. Służalcza krytyka, zrażona na razie wyrokiem prem ierow ych warchołów, chw aliła utw ór tylko półgębkiem.

Usposobienie publiczności zm ienia się je d n a k stopniowo, a wraz z tern i chorągiew ka sę­

dziów gazeciarskich powoli odw raca się w przeciw ną stronę. Dotychczasowa decy-zya brzm i tak : „U tw ór je s t niepospolitym i jak o dramat: historyczny nie ma sobie ró ­ wnego w nowoczesnej niem ieckiej lite ra tu ­ rze. H auptm ann nie uw zględnił jed n ak w a­

runków scenicznych i m usiał paść ofiarą swego za daleko posuniętego naturalizm u.

Scena już t y b u stęp stw zrobiła H auptm an- nowi, iż ma praw a i od niego wymagać by dogodził niektórym je j żądaniom ." N iestety, dopiero po pierw szym p rzedstaw ieniu spo- istrzeg ł H au ptm an n niebawem, iż w utw o­

rach scenicznych au to r nie je s t n ieo grani­

czonym panem swego talentu, że w w ię­

kszym lu b mniejszym stopniu musi brać pod uwagę w arunki oddziaływ ania utw oru na scenie. U giął się au to r i wyrzucił sporo scfcn (cały prolog n. p.) z „F loryana Geye- r a “ . Uczynił to praw dopodobnie z bólem serca, bo w śród w ykreślonych ustępów są sceny bardzo piękne i głęboko psychologi­

cznie umotywowane. Ile kosztow ały pracy i studyów to zrozumie z łatw ością każdy, kto zastanow i się nad h isto ry czn ą w a rto ścią utworu, który, w szeregu w ypadków zacho­

dzących na widowni historycznej 1525 r.

odzw ierciedla ruch chłopski, jeg o przyczy­

ny, sprężyny działania m asy bohaterów , du­

cha czasu ówczesnej epoki a w raz z tem bóle i radości, nadzieje i zawody różnych -grup tego okresu. Obok drobiazgow o wyrzeźbionych postaci mamy przed sobą je d e n wielki obraz, świadczący o szerokim rozm achu pędżlaH aupt- manna.

P rzez asocyacyę kontrastów przejdźm y od poważnego dram atu z czasów ubiegłych do komedyi chwili bieżącej. Nie mógłbym bardziej stosownego nazw iska wyszukać dla

•szeregu wypadków, związanych z osobą Ham- m ersteina i F riedm anna. Są tu zabaw ne qui p m qno, niespodzianki, i co je s t przede- wszystkiem niezbędnem we w spółczesnej ko­

medyi, kobiety z półśw iatka. Na kom edyę tę złożyły się po części fakty rzeczyw iste, po części zaś produkty wyobraźni reporterów '.

Konia z rzędem temu, kto potrafi tu oddzie­

lić ziarno praw dy od plewy plotki. B aron v. H am m erstein, wódz pom orskich junkrów ; zaciekły wróg w szystkiego, co tchnęło po­

stępem , potężny re d a k to r „Gazety Krzyżowej,"

sfałszował, ja k Czytelnikom wiadomo, weksle, zeskam otow ał nieco pieniędzy w kasie re- dakcyi i czm ychnął w św iat daleko. T ak niedaw no jeszcze H am m erstein re p rez en to ­ w ał p arty ę konserw atyw ną, żyjącą w pływ a­

mi u dw oru (jak w yraził się L a s s a le ,— ła s k a arystokracyi u dw oru „das ist auck ein Stiick Y erfassung"), ta k niedaw no jeszcze lżył i u rąg ał z wysokości trójnoga „ładu i p o rząd ­ ku11 i rzucał w im ieniu ju nk ró w rękaw icę naw et rządowi, a dziś po kilkom iesięcznej tułaczce po lupanarach i złodziejskich kry­

jów kach obcych krajów ten sam baron v. H am ­ m erstein je s t w drodze do Alt-M oabitu w B erlinie. Sic transit gloria m undi! Zresztą, co do Odyssei H am m ersteina i pow rotu n a łono A ltm oabitow skiej Itak i nic- pew nego nie można powiedzieć. O osobie jeg o k rążą najdziw aczniejsze legendy. Mówiono naw et, iż w w ilią Bożego N arodzenia p łak ał w k a­

plicy am basady niem ieckiej ta k głośno, i i domyślono się odrazo, że tak żałow ać swych grzechów może tylko H am m eisteik. W mę­

tnej wodzie legend, domysłów i podejrzeń łowi tym czasem ryby pani F lo ra Gass, ży­

dówka, k tó ra wdziękami swego ciała oku­

pyw ała w oczach barona grzechy

plemienia-4 . P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I . 45.

Znienawidzonego przez chrześcLmskiegń szer­

mierza „ładu i porządku". W yłudza ona pie­

niądze od różnych hrabiów i baronów, gro-

?aJ-‘ im zdemaskowaniem, jak o przyjaciołom Junkra-oszusla i złodzieja. Ciekawa rzecz, Zr‘ zupełnie zapom niano o wielkich zasługach barona w niedalekiej przeszłości, o czem świadczy bogato wyszyta poduszka, k tó rą ofiarowały mu bogobojne członkinie jakiegoś tow arzystw a krzew ienia cnoty na ziemi g e r­

mańskiej. B aron v- H am m erstein od kilku tygodni posiada ryw ala w osobie najgłośniej­

szego tutejszego adw okata, F ritz a Friedm an- Oa. Zdołał on z uszczerbkiem dla rozwoju mitologii H am m erstoinow skiej przykuć do

■siebie przez niejaki czas uwagę czytającej gawiedzi. Miodopłynny mecenas, postrach .prokuratorów i podpora niew innie oskarżo­

nych. opuścił B erlin w tow arzystw ie swej

* 7-letniej kochanki, zabranej jednem u z klientów,, tytułem honoraryum . Podobno za­

mieszkał gdzieś u byłego kelnera z Cafe Bauer, żona zaś m iała w stąpić do jakiegoś ogródkowego te a tru jak o śpiewaczka. Ten Sam mąż przed kilkom a tygodniam i jeszcze był ulubieńcem tutejszych bogatych sfer, które baw ił podczas 1; bacy i dowcipami, a w nieobecności swojej karm ił,duchowo pieprz­

nemu romansami, dr.ukowanemi w „Kleines Journal".

M inister oświaty dr. Bossę zw racał się już kilk ak ro tn ie do fakultetów tutejszego Uniwersytetu z p ropozycją udzielenia nagany docentom za ich zachowanie się w życiu .prywathjgm lub publicznem . U n iw ersy tet od­

m awiał swej aprobaty, m otywując swą od­

prawę ograniczonością swej kom petencji. Mi­

n iste r poprosił profesora kościelnego praw a Hinschiusa, by zechciał wypowiedzieć jswą opinie w tej spraw ie. Z agadnięty profesor odpow iedział w duchu zgodnym z biurokra- tycznemi poglądam i d r. Bossego. Na to pięćdziesięciu kilku profesorów berlińskiej Wszechnicy nadesłało m inistrow i p ro test, za­

w ierający naukow e obalenie m em oryału dra

Hinschiusa. M,

Z estrady i sceny.

- - C K § ) C S

---„T o w arzysz pancerny.11

Sztuka w 3 ak tach p. M ichała W ołow skiego, odzna­

czona pierw szą nagrodą na konkursie galicyjskiego wydziału krajowego.

Wieść, żo p. M ichał W ołow ski otrzym ał pierw szą nagrodę na lwowskim konkursie, Wywołała w poważnych sferach literackich ogólne zdziwienie. A utor „Chamskiej duszy“

i „Naszych aniołów“ nie zdradził nigdzie Wybitniejszego talentu, a sztuki jeg o w yka­

zywały b rak i dotkliw e, m ianowicie pod wzglę­

dem inwencyi, nerw u dram atycznego i akcyi.

Rozpoczęło stę tedy kręcenie głowami, — j e ­ dni uśm iechali się złośliwie, inni przypom inali dzieje pew nego konkursu, gdzie sędziowie ze łzam i w oczach winszowali sobie naw za­

jem odkrycia „nowego geniuszu" a geniusz okazał się zaledwie m iernym talentem . Co do mnie, — lubo mi czasom n a myśl przychodził G ustaw Zieliński, k tó ry obok

»8tepów" m ógł stworzyć „Kirgiza", — n ale­

gałem od pierw szej chwili do rzędu wątpi- cieli. Czw artkow a p rem iera dowiodła, że Huszne były — w znacznej przynajm niej części — przeczucia moje i obawy.

Pan W ołowski tak opowiada: Im ci P an

^au Chryzostom P asek, rycerz w ielkiego męztwa i wielkiej braw ury, lecz wdzięków niewieścich sługa uniżony, korzysta z kró­

tkich godzin w ojennego wywczasu, aby zna- ĄŹć sercu swojemu m iłą białogłow ę i wstą- I*lc z nią w śluby m ałżeńskie. Zajeżdża w’ęc z m łodziutkim siostrzeńcem swoim do

bogatej wdowy, pani Anny Lackiej, wypo­

sażonej, mimo czterdziestki z okładom, w iel­

kim afektem ku płci męzkiej i trzem a do- rodnem i córam i. Im ci P an J a n Chryzostom P asek rozpoczyna z m iejsca szturm do n aj­

młodszej dzieweczki, lecz w krytycznej chwili spotyka go nie tylko, konfuzya. ze stroiły bogdanki, lecz respublica kres kładzie amo- rom, w ołając na boje żołnierza. W al­

czył ja k lew, pogrom ił w roga i wraca, aby do drugiej z rzędu córki smalić cholewki. Znowu konfuzya i znowu rzecz­

p ospolita wzywa sługę swojego. W trzecim akcie w stępuje b o h ater po raz trze ci w p ro ­ gi pani Ł ąckiej i trzecią rekuzę z rąk tr z e ­ ciej odbiera córki. Nie traci jed n ak fanta- zyi rycerz znam ienity, a do m ałżeństw a skory, i zwróciwszy afekt swój do m atkuwdowy, na ślubnym z n ią klęka kobiercu.

Już krótkie strzeszczenie fabuły utw oru ukazuje kardynalny błąd sztuki prem iow a­

nej. T rzyaktow a kom edya je s t rozwodnioną jednoaktów ką, — motywy pierw szego aktu pow tarzają się z m-ałemi odm ianam i w n a­

stępnych odsłonach, fa n ta zja, wysilona na wstępie, pustkam i świeci przy końcu. 1 dla tego „Tow arzysz pancerny" budzi wielkie nadzieje i w ielki entuzjazm , gdy ku rty na po raz pierw szy zapada, lecz ju ż w drugim akcie zawodzi, a w trzecim ziębi i nuży.

Znam isto tn ie mało utworów, któ reb y bra­

kiem pomysłów rozwojowych po uniesieniu chwilowem tak rozczarow ały publiczność:

Zrazu tem p eratu ra się podnosi. Spoglądam y wr dom starop olski o barw ach harm onijnych i ciepłych, polskie dziew częta wśród, pol­

skich żołnierzy, surowa gospocha — hic mu Her, hum orystyczna panna respektow a, prześli­

czny, pełny, starośw iecki język i ten P asek buńczuczny, szeroki, wymowny, żywcem z 17 wieku wykradziony rycerz. A potem ta po­

tężna chwila, gdy rzeczpospolita woła do apelu. Za sceną rozbrzm iew a pieśń „Boga­

rodzica", - - zrywa się Towarzysz pancerny,

— to ona, m atka najśw iętsza, pierw sza ko­

chanka, ojczyzna polska nęci synów swoich,

— a któż nie usłucha jej głosu?! P rześli­

czny obrazek! Pędzel szeroki, kolory ciepłe, kontury o stre i drgające ż y c ie ! K urtyna znów się podnosi tem p eratu ra gorąca, cie­

kawość naprężona. Spoglądam y z natężoną uw agą i nowych w rażeń szukamy. N&pró- żno!“ Chwilami w ydaje się, że autor, p rz e­

czuwając tryum f pierw szych momentów sztuki, ja k ie ś „bis" niesm aczne ulepił. R epetycya znanych motywów zaczyna nudzić, i sy tu a c ji nie ra tu je naw et piękną, choć sztucznie przy­

klejona, scena pojedynku, przeryw anego w spom nieniam i bo haterskich bojów C zarne­

ckiego. T rzeci a k t ju ż na dobre niecier­

pliwi. O św iadczyny,i oświadczyny bez koń­

ca, te same sceny, te sam e zwroty, te same konfuzye, ta sam a, tylko rozwodniona, akcya.

Budowa „Tow arzysza p ancernego" od­

skakuje od praw ideł dram atycznej tw órczo­

ści. Słabo zadzierzgnięty węzeł in tryg i roz­

luźnia się bezustannie i au to r skręcać go musi od nowa z jedn ego aktu na drugi; wy­

padki nie p iętrzą się i nie opadają, syme­

trycznie, lecz stoją na linji poziomej, wdzię­

czne w kolorze, błędne w koinpozycyi. To też utw ór p. W ołowskiego nie posiada cha­

ra k te ru rzeczywistej komedyi lub dram atu, lecz je s t raczej szeregiem obrazków ro ­ dzimych, rzuconych na dalekie tło histo­

ryczne 17-go wieku. Należy on pod w zglę­

dem rodzajowym do niższej kategoryi sztuki, a dla ubóstw a fantazyi i pomy­

słów, mimo kilku scen poryw ających, m i­

mo stylowego języka i ciepłego kolorytu, nie zajm uje królującego stanow iska w nizinach obrazkowej twórczości.

Znałem pew nego m alarza, któ ry zdobył niegdyś m edal złoty za obraz p rzed staw iają­

cy jelen ie n a torfowisku. Niebo na płó tn ie było z ołowiu, pow ietrze wilgotne i m gliste,

zdawało się, że za chwilę deszcz zacznie padać. U tw ór był piękny, arty sta szczęśli­

wy ze zdobytych laurów . Chwila ta jed n ak stała się krytyczną. M alarz zakochał się w m otywie prem iow anego dzieła i p rzerab ia go odtąd bez końca. K ażdy obraz wychodzący z jeg o pracow ni ma zawsze niebo z ołowiu, wilgoć i moczary. Zam iast je le n i figurują czasem ludzie, czasem dziki, sarny lub sam a przyrodą, ale zawsze te sam e chmury i mgły, te same torfy, to samo uczucie zbliżającego się deszczu. Coś podobnego stało się z p. W o­

wy ze zdobytych laurów . Chwila ta jed n ak stała się krytyczną. M alarz zakochał się w m otywie prem iow anego dzieła i p rzerab ia go odtąd bez końca. K ażdy obraz wychodzący z jeg o pracow ni ma zawsze niebo z ołowiu, wilgoć i moczary. Zam iast je le n i figurują czasem ludzie, czasem dziki, sarny lub sam a przyrodą, ale zawsze te sam e chmury i mgły, te same torfy, to samo uczucie zbliżającego się deszczu. Coś podobnego stało się z p. W o­