• Nie Znaleziono Wyników

Przegląd Poznański : tygodnik polityczny, społeczny i literacki. 1896 [całość]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przegląd Poznański : tygodnik polityczny, społeczny i literacki. 1896 [całość]"

Copied!
570
0
0

Pełen tekst

(1)

SPIS RZECZY,

z a w a i ; t j c l i w r o c z n i k u 1 S 9 6 .

Strona

Polityka.

W spraw ie zachodnio-pruskicli T ow a­

rzystw ludowych . , . 4 9 K oźm ian i Lubom irski . . . 6 1 Nasz program . . . 7 3 , 85, 97 <

P oezya — a rzeczywistość . . 1 1 1 K. B. R eform a wyborcza w A ustryi . 121

D ogm at ugudy . . . . 145

Do szeregu . . . . . 157

Fałszow anie opinii . . . . 1 6 9 K. B artoszew icz, Zasługi stańczyków 208 K w estya solidarności poselskiej . 217 W alka prasy niem ieckiej z Sokołami . 229 N asi przeciw nicy . . . . 241 W spraw ie stron nictw a dem okratycz­

nego . . . . . 265

M aksymilian O cetkiew icz: Typy germa- nizatorów górnoślązkick . 277, 289 S. W .: Lojalne idyotyzmy . . 281

K olonizacya pruska przed sądem p a r­

lam entu . . . . 305

8 . p. F ranciszek Dobrow olski . . 337 K onserw atyzm „K oła Polskiego" . 349 X . Z: Nasze stronnictw o ugodowe . 350 U karany patryotyzm . . . 3 7 3 W ynurzenie Pobiedonoscew a . . 385 S zabla Rakoczego . . . 409 Ciekawy Interw iew . . . 433, 445 Nuncyusz P ap iesk i w Rosyi . . 477

Galio.ya przed sądem parlam entu w ie­

deńskiego . . . . 485

Juliusz G regr (nekrolog) . . . 486 A . B.. Połam ane sztandary . . 501 Dwa K om itety poznańskie . . 509 P a r ty e i pism a polityczne w Czechach 517 527, 534 Nowy program „Dziennika P oznań­

skiego" . . . . 525

Nieco słońca — wiele mroku . . 532 K w estya interp elacy i . . • 540 Ciekaw y dokum ent . . . 549

G .: M echweret . . . . 550

A snyk w życiu politycznem . . 559 P rz e g lą d prasy słowiańskiej . . 50

P rz e g lą d prasy polskiej 2, 14, 25, 38 ' 51, 61, 74, 85, 9 7 , 1 1 0 ,1 2 4 , 1 3 5

146, 158, 170, 182, 194, 206, 218, 230 243, 254. 266, 279, 290, 303, 313, 336 338, 351, 361, 374, 386, 398, 409, 411 424, 435, 448, 559, 371, 478, 486, 495 502, 510, 518, 526, 532, 540, 548, 558

Sprawy Społeczne.

O naszych konkursach . - . 13 Dr. Ludw ik Suesser: F erd yn an d La-

salle . . . . . 70

K ajko w sk i: Medycyna ludow a i do­

mowa . . . . . 9 3

J . B. M .: Zwycięstwo robotników ko­

lejowych w Szw ajcaryi . . 1 3 3 D r. Jó z e f Zieliński: L ekarze cudzo­

ziemcy w P ary żu . . . 1 7 7 W spraw ie zlotu wszechsokolskiego

w Poznaniu . . . . 181

S t. Iił.: P aństw o swatem . . 189

W yzysk robotnic . . . . 193

S tre jk pomocników m ularskich w P o ­

znaniu . 105

K o n g res niew ieści . . . . 2 11 S t. H ła s k o : K w estya rozwodów w s ta ­

nach zjednoczonych . . . 236 X .: D ziennikarstw o w A nglii 280, 293 ' S. A leksota: Ruch kobiecy na ziemi

galicyjskiej 273, 284, 297, 306, 321 332, 345, 356

S trona

D eportacya w Rossyi . . . 283

K ohieta-lekarz . . . . 301

W alka z alkoholem w północnej Ame­

ryce . . '. 308, 322

P o zlocie sokołów w K rakow ie . 313 S trejk robotników p etersbu rsk ich . 315 Zn. P . : Olbrzymi kanał . . . 322 Zon. P ie t.: D la zdrow ia ludu . . 331 M. Ocetkiewicz: Słow ianie na w ysta­

wie rękodzielnicze - przem ysłowej

w Dreźnie . , . . 333

M. A nnenkow : W spom nienia o K arolu

M arxie . . . , . 357

W olne m ałżeństw a . . . . 361 Na zlot wrszechsokolski w Poznaniu . 385 Rozwój socyalizmu w ziem iach pol­

skich - 397

Z. O lesk i: Młodzież polska w zaborze

rosyjskiem . . . . 405

G oerdrup i Nansen , . 416

H . F .: Ruch kobiecy w Niem czech . 417 J a n Augustynowicz: T rochę w rażeń

z wycieczki po Bośni i Hercogo-

winie . . . . 429, 441

K obieta przy pracy . . . 440 Tuz.: P ro je k t kolei na Jungfrau . 455 Maks N ordau: W arunek bytu . . 457 K ongres kobiet w Genewie . . 467 W ro ta żelazne . - . . 474 K azim ierz R akow ski: „Dyssonanse" . 482 M arcelli P re c o s t: W Irlan d y i 498, 505 Nasza praktyczność . . . 5 1 3 P aństw o żydowskie . . 5 2 1 , 529

„Pow aga prasy" albo: K to je s t p. Dę­

biński ? . . . . . 556

Sprawy ekonomiczne.

Ik s.: Ekonom ista z 17-go stulecia . 1 Bi.: K w estya cukrow nicza . . 15 S tr .: Cena ziemi . . - 27, 39 A nkieta w spraw ie pracy kobiet 129, 140

Z.: Leon Say . . . . 223

K. E. O rganizacya i reform ą k red y tu realnego w Niemczech . 250, 253 J . B. M.: F ak tv z życia ekonom iczne­

go . ‘ . • 469, 479, 487

— Położenie ekonomiczne Górnego S l ą z k a ... 493

— Sytuacya ekonom iczna w Poznań-

skiem . . . . . 502

Badania naukowe.

Nowy rodzaj prom ieei

Ż.: P oczątki rozwodów m ałżeńskich . W ładysław Bukowiński: S am obójstw o.

K. L.': W ypraw a N ansena do bieguna

północnego . . . .

Zw ierzęta w ystępne

K. B artoszew icz: -„O stańczykach" 148, 172, 182, G.: Fotografia w usługach fizyologii . W ysokość wzlotu balonu .

H . S.: Buddha i Chrystyanizm . P .: M edycyna ludowa

R eform a studyów lekarskich . 393, D r. J. R. M archlewski. K onstytucya

trzeciego m aja

T u z .: E lektryczność jak o nowe źródło siły motorycznej

W ładysław B ukow iński: Dr. Adam Wi- zel. W iek nerwowy w św ietle kry ty k i . . . . , j L. K .: Lom broso i jeg o teorye

52 63 78 89 128 160 196 176 204 224 249 402 421 489

536 553

Szkoła i wychowanie.

M. H . : L isty z Belgii (nowy uniw er­

sytet) . . . . .

Szkoły ludowe w Rosyi . . 25, B. D a rs k i: S p o rt i kobiety

Norna: Nauka języka niem ieckiego w Galicyi . .

X : Nowe uniw ersytety ludowe w W ie­

dniu i Londynie

K. P .: W ychowanie publiczne w A n­

glii ' . . . . 330,

Dr. fil. Józefa K odisow a: P ry w atn e in- stytucye dla ośw iaty ludowej w A m eryce 381, 391, 403, 411,

439, 454, J . z.: Stulecie założenia szkoły nor­

m alnej w P aryżu

W ielkopolanka: Wyższe stydya k obie­

ce w Polsce . . . 495, Zen. P o r.: Nauki społeczne w uniw er­

sytecie . . . . .

Korespondencye

X i.: K ronika W iedeśska . 22, 57, 274, 81, 214,

102,

Man-

368, 404, M. K ronika b erlińsk a 44, 56,

129, 152, 187, Nobody: K ronika londyńska . Zbisław : L isty z nad W isły 69, J...z : N otatki paryzkie

K o resp on den t: Echa z polskiego chesteru

W. B ugiel: K a rtk i paryskie X . Z. K ronika w arszaw ska 344,

394, Literatura i sztuka.

Z. Oleski: Piśm iennictw o P o znańskie .

— O statn ia powieść Je sk e - Choiń­

skiego „G asnące słońce"

-— F in de siecle (Teodor Jeske-Cho- iński. R ozkład w życiu i lite ra ­ turze. Studyum) . . 41, Jó ze f K otarbiński: Z liryki współcze­

snej . . . . 5,

Dr. Ignacy Suesser: Forpoczty . K. W. A rty sta i ś-wiat

Lud. B runer: Dziwak poeta (A ristide

B ruant) . . . .

D. K rólikow ski: Je rz y B randes o P o l­

sce . . . . 3 2 ,

Ludw ik Szczepański: T y tan i w obłą­

kaniu . . .

— Ż niw iarka, figura konkursowa K. Lew andow skiego

— Do Młodych

W. Skibiński: Obrazy W ilhelm a Ko­

tarbiń skiego na w ystaw ie poznań­

skiej . . .

Wł. Jabłonow ski: „Na kresach lasów"

K. C.: „Les K am tsehatka"

K. B artoszew icz: E. Orzeszkowej „Me- lancholicy" nowele 2 tomy 100 , 125, L. Sz— i: G aea .

J...z: Nowiny lite rac k ie z P aryża W. B ugiel: Z lite ra tu ry rusińskiej

— Znaw stw o w m alarstw ie

B. G hrzanow ski: T ęsk n o ta za krajem w naszej lite ra tu rz e 150, 162,175, T ołstoj o o b eletry sty c e współczesnej T rista n : W pracow ni W ładysh

cinkow skiego .

(2)

v. F . W ize: Andrzej N iem ojew ski „M a­

jów ka., . . . . . 200

iucyan E y d el: Miłość w poezyi . 258

V.

T. Gryf: Zale k ry ty k a . . 260

’. Chm ielow ski: K siążki na gw iazdkę 568 gnący M atuszew ski: Byronow skie w ę­

drów ki Childe H aro ld a . „ 2 2 1 1. G.: O statni sezon te a tra ln y w Niem ­

czech . . . . . 232

— Listy S tanisław a Moniuszki 234, 245 . D rw ęski: P ierw szy d ram at Ib s e n a . 246 mon W asilew ski.: Z lite ra tu ry R usiń­

skiej . . . . . 248

fr. R a w ita: J a n Kubisz poeta śląski 255, 270 J a ry a W ysłouekow a: Lelew el a mło­

dzież polska . .. . . 267 fózef P rzy b o ro w sk i: . . . 269 'ó zef W ysocki: Z lite ra tu ry polskiej 291 4.: W spółczesny d ra m a t rosyjski — H i­

p o lit S pasiński . . . 295 . A.: W szechśw iatow a wystaw a sztuki

w M onachium w r. 1896 . . 296 sTobody: K ilka słów z powodu żalów

k ry ty k a . . . . . 305

łtefan W aszyński: Salony paryskie 1896

— R zeźbiarstw o . . . . 307

V. D rogosław : Uwagi o „Quo va- dis- . . . 916, 327, 341

— Zola . . . . . 319

Wł. Jabłonow ski: O statnie powieści Rodziewiczówny . . . 329

— K a je ta n K raszew ski (nekrolog) . 344 X : Secesya. W ystaw a sztuki w Mońa-

chiurn 1896 . . . . 353

Wł. Mickiewicz: P am iętniki k ry ty k a . 354 Pr.: „Na służbie" powieści Zofii Ko-

w erskiej . . . . 355

— Edm und de G oncourt . . 363 Kazimierz R akow ski: Ave C aesar . 366 Ig .: Piśm iennictwo peryodyczne . 367

— G oplana opera Ż eleńskiego . 368 J. Z.: W iadom ości literack ie z P ary ż a 377 ' — Jó ze f Rogosz (nekrolog) . . 379 St. H łasko: L ite ra tu ra współczesna za

Oceanem . . . . 3 7 9

Ad. D.: A frodytę . . . . 388 K azim ierz R ak o w sk i: Nowe tem aty . 390 Nowe utw ory Junoszy . . . 399 Kazim ierz R akow ski: Królowa-niewol-

nica . . . . . 401

X . : T e a tr w arszaw ski . . . 425

?i.. A dolf Paw iński . . . 426 L au ra Marholm : Zofia K ow alew ska 437,

452, 464, 472, 481 Śp. Zygm unt Kaczkowski . 450, 463 F eliks Koneczny: W ojciech K ętrzyński 450 A lfred B randow ski: A leksandra Sewe-

ra „U proga sztuki" . . 462 Mary a K onopnicka: W p o rta P ia (wiersz) 491 J . Wys: Szkice T re tia k a . . . 497 W spraw ie pom nika A dam a M ickie­

wicza . . . . . 498

W ładysław R abski: T ra g ed y a kobiety (cykl obrazów Anny C ostenoble) 504 N .: S im ara (wspom nienie pośm iertne; 511 K azim ierz R akow ski: D ogm aty i ludzie 512 P. Chm ielowski: Pism a A. Św iętochow ­

skiego . . . . 520, 528

— „O drębna isto ta " . . . 535 N iedyskrecya lite ra c k a . . . 534 P. Chmielowski: U tw ory K lem ens J u ­

noszy . . . . . 542

G. K.: W alk a z nauką . . . 543 I. W.: Nowy d ram at M aeterlincka . 545 5. L.: D ram aty S ch illera we wykładzie

hr- T arnow skiego . . • 551 P a ra k le t: . Z atonięty dzwon (baśń d ra ­

m atyczna G e rh arta H auptm ann a) 552 Barszczew ski: Dwa ideały kobiece Cho­

pina . . . . . 567

Poezya

Je rz y Z u ^ ^ k i : Z księgi K ohelet . 20;

Strona

J a n K asprow icz: A kordy jesien n e 28, 41, 53, 65

Strona

■— Z wirchów i hal . . . 519 M arya K onopnicka: Z poza oceanu . 112 O r— o t: Ze starego m iasta . . 161 Adam M—-ski: Co dało życie? . . 200

Jarogniew : Do... . . . . 200

A. L ang e: Rym . . . . 220

W łodzim ierz Zagórski: „NoDdolet" . 244 W. Saw iczew ski: Do pocałunków . 268 W ładysław S terlin g : Na moim pogrze­

bie . . . . 316

Zygm unt B ytkow ski: F a ta m organa . 388 J ad w ig a z C iecierskich Jasień sk a : Na

skrzydłach m arzeń . . . 566 Felieton.

Na wyłomie p. Sullę — w każdym nu­

merze z w yjątkiem N r. 38, 39, 40 Beletrystyka.

Ola H ansson: „Bezdomny" .2, 14, 26, 38 K. R ojan: „W św iat" 5, 17, 29, 40,

50, 62, 74, 86 , 98, 110, 122, 134, 146, 158, 170. 182, 194 M. W itro za: „Nauczyciel" . 66 , 78, 90 A. Y illiers de F isie Adam : „T ortury

nadzieji" - . . . 1 0 1

•— N iecierpliw ość tłumu . . 434 St. C załut: W spom nienie z leg ii zag ra­

nicznej 113, 125, 137, 149, D ii.

173, 185, 197' 210 F r. R aw ita. „Dziki człowiek" 206, 218,

230, 242 B eer: „Także ew angielistka" 222, 233 M ajak: „Mściciel" . . . 246, 251 G abryela Z apolska: Pielgrzym ka pani

Jacentow ej . . 256, 2S6 M. Ga w a lewi cz: W ypraw a na Olymp

(kom edya fantastyczna w lym akcie) . . 269, 278, 290 A ndrzej Nicm ojowski: „Pełnia" . . 302 J ó z e f P eladan : W alka byków . . 314 1. R icard : W a ry at czy nie w aryat) . 326 Zofia K ow alew ska: „N ihilistka" 338,

350, 362, 374, 386, 398, 410, 422 Ze wspom nień b. naczelnika oddziału:

Zaczątki pow stania 1863 roku na Podlasiu i Litw ie 416, 426, 437,

446, 458 Oktaw iusz M irbeau: Pod bukiem . 450 A rtu r S chnitzler: P ożegnanie 470, 478 W ładysław R abski: A ju tr o ? . . 486 Stefan Żerom ski: „Tabu" . 494, 502 Marya N apieralska (Sim ara): Z za ku­

lis życia . . . . 5 1 0 J a n D ym itr A ugustynow icz: W yklęci . 518 Maks N ordau: J a k one potrafią kochać

526, 533 M ieczysław F re n k ie l: Ze stary ch szp ar­

gałów 529

A. S chnitzler: Z cyklu „A natol": Gwiazd­

kowe. zakupy . . 541. 549 C atulle M endez. Tylko nie p o etę . 543 Złote myśli z pism A snyka . . 562 K aźm ierz Z dziechow ski: Zielone św ię­

ta . . . 557, 565

Z estrady i sceny.

W ładysław R absk i: Niobe (krotocliw ila w 3 aktach) p. P aulto na . . 8

— W ieczór F red ro w sk i . . 22 - - Tow arzysz p an cerny p. W ołow­

skiego . - . . . 4 5

— W anda trag e d y a F r. W ężyka . 83

— C zarne dyabły p. W. Sarclou . 90

— K om edyanei: kom edya P aillę ro n a 105

— Szczęście w zak ątk u (sztuka w 4 aktach) II. S uderm anna . . 153

— W ilk i owce: (krotocliw ila w 4 . aktach) J o rd a n a . . . 165

-— Na wyżyny: (d ram at w 5 aktach

Ganghofera) . . . . 201

— K aśka K ary atyda: (m elodram at w 6 odsłonach) G abryeli Z apol­

S tro n a

skiej . . _ . . . 2 1 0 O tw arcie sezonu . . . 4 7 5

— S praw a k o b iet (kom edya w 4 aktach) M. B ałuckiego . . 482

— Jad z ia wdową (krotocliw ila w 3 aktach R uszkow skiego . 491

— Zbójcy S chillera . . . 499

— Syn (komedya w 4 aktach) K.

Zalew skiego . . . . 506

— P an d y re k to r (komedya w 3 ak ­ tach p. M. B risson i C arre . 513

— O dgrzew ana miłość (kom edya w 5 aktach) p Z egotę Krzywdzica . 522

— S pirytyści (kotnedya w 4 aktach) G ustaw a M osera . . . 531

— Popychadło (kom edya w 4 aktach) przez Szntkiew icza . . . 537

— W alka motyli (kom ed\'a w 4 ak ­ tach) H . Suderm anna . . 546

—• Śm ierć cywilna (d ram at w 5 ak­

tach) p. G iaecom etiego - . 553 'Edwin Jah n k e : A leksander Pecznikow 34

— K oncert A lek sand ra Pecznikow a 45

— lig i koncert A leksandra P eczni­

kowa . . . - . 1 6 5

— Iszy symfoniczny ko n cert . . 59

— lig i „ . 106

— II lei „ „ . 165

— K o n cert Józefa Śliwińskiego . 91

— K o ncert p Lillian S anderson . 142

— K o n cert Tów. śpiewu pod dyre- kcyą prof. H enniga . . . 2 2 2

Rozmaitości.

K onkurs. . . . . . 1

W o ln e'g ło sy . K. H .: W sp ra w ie n a­

szego przem ysłu i handlu . 47

— Nasza intelig encya . . 285

— (Tiiiii.: W spraw ie stron nictw a dem okratycznego . . , 286

— M .: O praw dę . . . 310

— Molo: F ry m ark ziem ią p o ls k ą . 382

— — P od wrażeniem występu Sokołów w U rbanow ie . . 4**7 Odezwy: 144, 145, 156,262, 264, 300, 301 309, 312' 445, 563 To i owo: 62. 94, 107, 117, 130, 141

154, 166, 179, 189. 202. 215, 225 238, 251, 261, 274, 287, 299, 310 323, 335, 346, 359, 369. 383, 394 407, 4 '8 , 431, 443, 467, 4 (5 , 483 491, 499, 507, 514, 523, 5 3 -, 346 554 St.. I I ł . : Tajem nice W arszaw y . . 1 8 8 M ar. Gawalewicz: M ierzwiński redivi-

vus . . . . . 7 7

E cha rosyjskie z pola Chodyńskiego . 298 K. W .: W rocznicę śm ierci J a n a So­

bieskiego . . . . 320

W alne Z ebranie Tow. Kupieckiego w

Poznaniu . . . . 334

Aforyzmy . 120, 156, 192. 204 240 Biedy językow e 72, 96, 132, 144. 168, 252 276, 324,' 348. 420, 468, 532 K ro nika lite ra c k a w każdym num erze

z w yjątkiem nr. 5. 18, 21. 24, 28

" "32, 34, 35, 41, 42, 43, 46, 48 K ro nika pow szechna w każdym num e­

rze z w yjątkteni nr. 41.

Odpowiedzi R edakcyi w każdym num e­

rze z w yjątkiem nr. 41.

Humory styk a 420, 432, 456, 539 B ibliografia w przew ażnej części num erów .

Zaw iadom ienie . . . . 564

Za redakcyą odpowiedzialny Józef Wlniewicz w Poznaniu. Nakładem „Przeglądu Poznańskiego" w Poznaniu.

Czcionkami drukarni J. Fr. Tomaszewskiego w Poznaniu, przy ulicy Wilhelmowsklej Nr. 28 (Telefon Nr. 334.)

(3)

Nr. 1.

? J i ; (l ! ' x , 1

P oznań, niedziela ‘o-go sty c z n ia 1896. R o k III.

jh B 5 8

TYGODNIK POLITYCZNY, SPOŁECZNY I LITERACKI.

„ P r z e g lą d P o zn a ń sk i44 wychodzi w każda S o b o t ę . R ed a k cja : P oznań, św. M arcin 22 I I p.

A d m in istracja: P ie k a ry nr. 6.

R ękopisów drobnych n ie zw racam y.

P R Z E D P Ł A T A K W A R T A L N A

w ynosi w P oznaniu 4 ,0 0 m rk. Przyjm uje A d m in istracy a: P ie k a ry . 6.

w N iem czech i A nstryi 5 ,0 0 m rk. (8 złr.j, w innych krajach europej­

skich i w A m eryce 5,50 ink. — Prenum eratę przyjm ują A dm inistracya, k sięg a rn ie i urzędy pocztow e w Niem czech i A nstryi

pod lit . I I . t . 9 0 . a.

O G Ł O S Z E N I A : 20 fenigów od w iersza petytowego.

P o je d y ń c z y n u m er:

w Poznaniu 40 fen. — pod opaska 45 fen

T r e ś ć :

K o n i ; u r s.

S p r a w y e k o n o m i n n e . Ekonom ista z 17-go stu le c ia p. Iksa.

P o l i t y k a : P rzeg ląd prasy polskiej p. ski.

L i t e r a t. u r : i i s z t u k a : P iśm iennictw o poznań­

skie (Rocznik Tow. P rzy jació ł N auk. Pozn. Tom.

X X I] p. Z. Oleskiego. — Z liryki współczesnej p. Józefa K otarbińskiego.

Z e s t r a d y i s c e n y : N iobe. D ebiut p. B ar­

skiej. K oncert Sokołów. O cenił W . R.

F e 1 j e t o n : N a wyłomie p. Sullę.

K r o n i k a l i t e r a c k a .

K r o n i k a p o w s z e d n i a.

O d p o w i e d z i E e d a k o y i .

S p i s r z e c z y zaw artych w roczniku 1895.

O d c i n e k : Bezdomny p. O la Ilanssona. Tłom. .1, Łodzią. — W św iat przez K. Bojana.) Ciąg dal.)

KONKURS.

R edakcja „Przegląda Poznańskiego"

przypomina, że 11 sierpnia br. ogłosiła konkurs na pracę ,,0 życiu i dziełach Karola Marcinkowskiego14.

W arunki konkursu są następujące:

1) Dzieło uznane za najlepsze otrzy­

ma 10G0 marek nagrody. Fundusz ten zebrała w drodze składek red ak cja

„Przeglądu Poznańskiego'1.

2) Dzieło winno obejmować przy ­ najmniej 10 arkuszy druku (8 vo).

3) Dzieło wiano zawierać:

a) charakterystykę społeczno-polity­

cznych stosunków W. Ks. Poznańskiego w tej epoce, w której żył i działał K a­

rol Marcinkowski; b) życiorys K arola Marcinkowskiego i dokładną charaktery­

stykę jego społeczno-politycznych i filan­

tropijnych dążeń i działań: c) historyę in sty tu cji powołanych do życia p. K a­

rola Marcinkowskiego lub z współudzia­

łem jego stworzonych; d) charaktery­

stykę wybitniejszych działaczy polity ■ eznych w Księstwie z okresu K arola Marcinkowskiego.

4) P r a c e n a d s y ł a n e p o d a d r e s e m r e d a k c y i „ P r z e g l ą ­ d u P o z n a ń s k i e g o 4', powinny być bezimienne i zaopatrzone w godło, znaj­

dujące się także na zamkniętej koper­

cie, zawierającej nazwisko i dokładny adres autora.

5) Ostateczny termin nadsyłania rę- kepisów upływa z dniem 31 grudnia

1896 r.

6) Premia uzyskana winna być prze- dewszystkiem użytą na ogłoszenie dru­

kiem nagrodzonego dzieła. Redakcya

„Przeglądu Pozn." zastrzega sobie je­

dnak prawo publikowania bezpłatnie w łamach pisma swojego niektórych ustępów premiowanej pracy przed ogło­

szeniem jej całości.

* *

Do składu j u r y konkursowej należą:

pp. B e r n a r d C h r z a n o w s k i , Dr . B o l e s ł a w K r z e p k i , p r o f . M a r c e l i M o 11 y, A. N i e s i o ł o- w s k i z S z a r l e j a , K a ź m i e r z P u 1 f k e, D r. Wł . R a b s k i, Dr . J ó ­ z e f S t a s i ń s k i .

SPRAWY EKONOMICZNE.

Ekonom ista z 17 stulecia.

• W czasach w ielkich przew rotów w An­

glii, w epoce nieszczęśliw ego a butnego Karola I i absolutnego a zimnego Crom­

w ella przybył na ziemie an gielskie ezło wiek, którego dzieła i życie nieco nas ob­

chodzą: Sam uel H a rtlib czyli jak inni p i­

szą H a rtlie b . J e s t on z urodzenia N iem ­ cem a naw et p ro testan tem , lecz urodził się na polskiej ziemi. Rodzice jego zamie­

szkiwali w głębi rzeczypospolitej, czy to jed n ak że względy relig ijn e, czy też inne powody zniewoliły ich do tego, dość, że z głębi k ra ju wyprow adzili się do E lbląga.

Z powyższych więc kilku danych wypływa, iż H a rtlib przez czas dłuższy żył pod na- szeui niebem i znał nasze stosunki. Bez wpływu niej były one na późniejsze jeg o działanie. Żył w siedem nastym wieku, a więc w wieku, w którym nie mieliśmy w p ra ­ wdzie Cromwellów lecz Zebrzydowskich, bu­

tnych panów, staw iających hardo czoło k ró ­ lowi, m agnatów urządzających na w łasną rę ­ kę wyprawy, k tó re nie korzyść, lecz szko­

dę przynosiły rzeczypospolitej, a zw iększały tylko niesforność szlachty i przygotow yw ały ju ż w tenczas początki owego rozprzężenia, które nie było wyłączną przyczyną upadku, lecz torow ało drogę do rozbioru Polski, przez ościenne m ocarstw a. Otóż niepodo­

bna, aby człowiek tak bystry i tak głęboko w nikający w ją d ro rzeczy nie był zabrał z sobą do A nglii w ybitnych w spom nień rozpoczynającego się u nas rozkładu. Pisze

on praw ie tylko o stosunkach angielskich k tó re o wiele były opłakańsze, niż u nas, lecz pisze o nich dla. tego z takiem zrozu­

mieniom, iż krytycyzm jeg o — w czasie pobytu w rzeczypospolitej się zaostrzył i w chw ili przybycia do A nglii odznaczał się dojrzałością pewną. H a rtlib opuścił E lbląg w r. 1630, a przybywszy do Anglii n a­

tychm iast żywy wziął udział w walce o re ­ formy n a polu społeczneun Początkow o Oddawał się pedagogii przetłum aczył kilka dzieł słynnego Commeniusza na język an­

gielski, sam próbow ał sił swych w wynaj­

dywaniu m etod i p raw id eł wychowawczych) dalej s ta ra ł się o podniesienie rolnictw a, pszczelarstw a i sadow nictw a. W ątpić wcale nie można, iż prace o rolnictw ie i pasic- cznictw ie o p ierał na dośw iadczeniach naby­

tych w P olsce — a przynajm niej rolnictw o, u nas wówczas na bardzo pierw otnej znaj­

dujące się stopie, mogło mu dać asum pt do sta ra ń ku podniesieniu jeg o wogóle. P race te zwróciły uw agę „wiecznego p arla m en tu '4 który mu w r 1646 wyznaczył, uznając jeg o zasługi, pensyą 100 funtów st. podwyższoną w 'następnym roku na 300 funt. Suma to ja k na owe czasy pokaźna, lecz H a rtlib tak i był hojny, iż w szystkie pieniądze między potrzebujących rozdaw ał, stąd nigdy nie m iał grosza, a. gdy pod koniec rzeczypospo­

litej zatrzym ano mu pensyą, położenie jeg o było więcej niż m ierne.

W pracach jego , k tó re wszystkie wydawał w języ ku nowej swej ojczyzny, widoczny je s t wpływ utopii M orusa.

W v. 1641 ogłosił on rzecz w formie „U to­

pii" o eko ii o m i c zri o - p o I i ty c znyc li zadaniach p aństw a; dość długi ty tu ł tej pracy brzmi:

„Opis słynnego państw a M ąkarii, k tóry to opis p rzed staw ia znakom ity rząd kraju, w którym m ieszkańcy w w ielkiej szczęśliwości, w dobrem zdrowiu i w stan ie błogości żyją, rząd k ró la słucha, rycerstw u zaś i wszystkim ludziom dobrej woli należytą część oddaje itd. itd. Rozmowa pomiędzy uczonym a podróżnym"*. H a rtlib nadm ienia, że idee swoje u b ra ł w formę opowieści, gdyż to mu się wydaje najprzyjem niejszym rodzajem przedstaw ien ia rz e c z y , oprócz tego przyznaje się otw arcie, iż naśladuje Tkom asza M ore czyli M orusa i lorda F ra n ­ ciszka B acona. „M akaria" 'ty le co „miej­

sce szczęśliwych" i, nie p rzed staw ia jak ieg o ś typu społecznego ustroju, lecz w prost urzą­

dzenia i ustaw y państw a, k tó re są w tak ogólne ujęte formy, iż łatw o je można do­

stroić do teraźniejszości. Z asadnicza ich podstaw a je s t n astęp u ją ca: pańętw o m a d o ­ zór nad p ro d u k c ją i p ro tegu je ją wszelkim możliwym sposobem, niewykluczona je s t w

M akaria znajduje się w „H arleyem M iselnnies")

(4)

2.

P R Z E G I, Ą D P O 7 NA Ń S K I. Nr. 1.

j wg iii państw ie własność osobista, lecz do niej przyw iązano w ykonanie ściślej o kreślo­

nych obowiązków; gdy w łaściciel ich nie wypełni, w łasność jogo przechodzi na w ła­

sność państw a. W M akarii je s t pięć oso­

bnych departam entów , w nowoczesnem po­

jęciu m inisterstw , z których jedno zajmuje się rolnictw em , drugie rybołóstwem , trzecie handlem i przem ysłem krajowym, czw arte handlom zamorskim , piąte koloniami. Oczy­

wiście m inisterya funkcyonują idealnie do­

skonale, p ro teg u ją postęp i w ynalazki a z po­

wodu tego dobrobyt kw itnie, rozw ijają się nauki, bieda znajduje n ajtroskliw szą opiekę.

Z powyższych kilku zdań wynika, iż w Ma­

karii przedstaw iono państwo jako wielki za­

li ład pracy.

T ej myśli przew odniej trzym a się H a rtlib w ytrw ale przez całe życie. Na podstaw ie M akarii wydał ktoś inny, naduży­

wając jeg o nazwiska, obszerniejsze dzieło parodyujące M akarią, pod tytułem „Olbia"

[szczęśliwa). Lecz to tylko naw iasem . R o zp atru ją c się w zasadniczej idei M akarii dochodzimy do przekonania, iż je s t ma urzeczyw istnieniem państw ow ego socya- :izmu, różni się zaś od program u obecnego utopijnego socyalizmu, zatrzym ując pew ną indywidualność, k tó rą dzisiejsi socyalisci wy­

kreślają z sw ego program u, dalej pozosta­

wiając pojedyńczym członkom w łasność oso­

bistą. H a rtlib s ta ra ł się też o podniesienie zamiłowania do przyro d n ictw a na uniw ersy­

tecie londyńskim. Później usiłow ał zasady w M akarii w yrażone urzeczywistnić, lecz plany te nie znalazły oddźw ięku w ówcze- snem społeczeństw ie. Dla m arzyciela-eko- uom isty było to m oże korzystnem , iż nie zrobiono żądanej próby, byłby się bowiem ze sm utkiem przekonał, ja k wielu innych po nim utopistów , iż teoretycznie dobre za­

sady uszczęśliw ienia ludzkości w p ra k ty ­ ce okazują się zupełnie niem ożliw em i;

rozb ijają się one o w łaściw ości psychi­

czne, stanow iące in te g ra ln ą cząstkę natury ludzkiej.

Po tych nieudanych próbach zw rócił sie H a rtlib stale ku podniesieniu rolnictw a i znowu nap isał rzecz o długim ty tu le : „An

Essay fo r Adwrancem ent of Husbandry-Lear- ning or Propositions f o r the erecting a Col- ledge of Ilusbandry ( R ozpraw a w celu pro

1)

O L A H A N S S O N .

T łum aczyła

I i Łodzią.

I.

N iedaw no byłem w mej wiosce rodzin- lio.. Nad w ieczorem wyszedłem na prze­

chadzkę. D rogi zmoczone były jesiennym deszczem — krople p e rliste spadały z g a ­ łęzi drzew, a niebo w szarej mgle zdawało ' sie z ziem ią zlewać w je d n ą całość. P o n u ­ rość k rajob razu p rzy tłaczała mą duszę i bu­

dziła -tęskne uczucia. Zdaw ało mi się, że nigdy nie wyszedłem po za obręb tej mgły, że nigdy z niej się nie w ydostanę, że —- gdvbv m nie ona szczelniej otoczyć m iała....

otulić — spałbym pod nią ta k spokojnie i bezpiecznie, ja k się w dzieciństw ie zasypia na łonie m atki. W szystko co zdobyłem i czem byłem w ś wiecie, z tam tej strony mgły, — węzły, k tó re mnie z ludźmi łączyły, czyny, któ re- zdziałałem , cierpienia i radości, uśpione m arzenia, szare cienie doznanych zewodów — cała ta budowa zdaw ała mi się chw iejną, ja k dom z k a rt —; i w tym całym fantastycznym obrazie odkryłem przepaść

legow ania wiedzy w gospodarstw ie czyli propozycya urządzenia Collegium rolniczego).

R ozpraw a zrobiła pew ne w rażenie, lecz i ten plan nie znalazł należytego poparcia i do­

piero w dw ieście la t później pomyślano o utw orzeniu uniw ersy tetu rolniczego. To j e ­ dnakże zaznaczyć trzeba, iż wszelkie prace H a rtlib a , m ianowicie rolnicze, wielce w owym czasie były cenione.

H a rtlib jed n ak że nie ustaje w swoich pom ysłach ’ zaprow adzenia ulepszeń społe­

cznych. W ielce to pom ysłowa była głowa, mąż, któ ry w yprzedzał spółczesnyck o całe w ieki. To, n ad czem dzisiaj pracują, i co jak o użyteczne a nowe w prow adzić chcieli­

by w życie, o tein H a rtlib przeszło 200 la t przed nam i już pisał. Proponow ał on utw o­

rzenie „towarzystwa wskazującego punkta zby­

tu i nabywania towarów“. Praw dopodobnem

je st, iż H a rtlib zam ierzał otworzyć insty- tucyę, oczywiście do lokalnych potrzeb i do czasu zastosow aną, podobną w działaniu do zadań, ja k ie sobie staw iło nasze tow. handlo­

wo geograficzne galicyjskie.

W Poznaniu w r. 18.95 szczycimy się jak o ’ w ielkiem społećznem ulepszeniem .,C en tral­

nym zakładem w skazyw ania pracy", otóż H a rtlib już przed 200 przeszło laty naw oły­

w ał do urządzenia takiego zakładu. Mień- n iejsi m ieli płacić za inform acye 2 pensy, biedni m ieli otrzym ać informacye darm o.

Dalej przem aw iał H artlib za wolnością ko­

rzystania z w szystkich wynalazków, w reszcie wydał ocenę projek tu banku ‘krajow ego.

W obec tego w szystkiego powiedzieć można słusznie z B en-A kibą „wszystko już było". Czytając H a rtlib a rozprawy, za sta n a­

w iając się nad myślami ich zdsadnićzemi;

patrząc na p ro jek ty w ybiegające hen daleko po za w idnokrąg wieku, zdaje się, iż czyta się rzeczy z dziew iętnastego stulecia, dzieła ekonom isty tegóczesnego o pewnem za b ar­

wieniu kom uuistycznem .

Koniec pożytecznego uczonego nie był zbyt pogodny; um arł w roku 1662 w nędzy.

Był to mąż szerokiej wiedzy, żywy biorący udział w ówczesnym ruchu naukowym i spo­

łecznym. P o zostaw ał też w ciągłych sto ­ sunkach z najw ybitniejszym i duchami epoki, duchami wyciskającym i na niej swoje pię­

tno. M ilton poświęca Iiartlib o w i rozpraw ę straszną, ponurą... ja k deszczowe chmury, zawisłe na niebie. Zdaw ało mi się, ja k o ­ bym przez długich la t piętnaście s ta ra ł się uciec przed własnym swym cieniem; albo ja k o ­ bym był chciał swoje jestestw o za obcą prze- frymarczyć nicość i te piętnaście la t opadły z drzew a mego żywota j a k piętnaście uschnię­

tych liści i zdaw ało mi się, że to j a tam idę we m gle, ziarno siejąc w ziemię, lub też pasąc ojca mego krowy.

Nagle usłyszałem n ad głow ą krzyk dzikich gęsi — dzikich gęsi, k tóre w podróży na południe z obłoków do słoń­

ca dążyły, i zdawało mi się, że pię­

tnaście listków zazieleniło się na drze­

wie, i znowu nowe jestestw o moje, zdo­

byte na podstaw ie nauki, odbijało ja s k r a ­ wo od starego. Opadły mi bielm a z oczu:

okolica w około innie nie była już tą samą, co dawniej, zabudowania, tw arze były inne;

jed n o zniknęło, przybyło drugie. W padło mi na myśl, że tutaj zboże piętnaście razy się zazieleniło i tyleż razy ścięte zostało;

żc dzwony kościelne codziennie dzwoniły przez te la t p iętn aście; pom yślałem o licznych m ogiłach tym czasem na cm entarzu usy­

panych i przed oczyma sta n ą ł mi nieubła­

gany upiór przeistoczenia, przeszłości — to co m inęło na nowo powstało, a ja m p a ­ trz a ł znowu w dwie ciem ne otchłanie:

w białej czaszki trupiej próżne oczodoły.

Stałem przed małym dworkiem w czwo­

robok zbudowanym, rozpadającym się p ra ­ wie, i p atrzałem w dwa okna... dwa ciemno

o wychowaniu, tak samo W illiam P etty, wobec k tó reg o H a rtlib o deg rał rolę me­

cenasa. Comeniuś pisze o H artlibie, iż ma­

ło kogo zna, któryby jem u dorów nyw ał w ogrom ie wiedzy.

N ależy nam pod koniec rozważyć, do ja k ie j narodowości zaliczyć naszeg" ekono­

m istę? Rodzice H a rtlib a są Niem cam i-prote- stantam i, lecz H a rtlib urodził sie na ziemi polskiej, tam też o d eb rał wychowanie, tam się u kształto w ał jeg o sposób m yślenia. Z uczo­

nymi niem ieckim i w żadnej nie pozostaw ał styczności, a p isał tylko po angielsku. N ie­

podobna też, aby pobyt w szkołach Rzeczy­

pospolitej, zetknięcie się z Polakami nie m iało wycisnąć na nim pew nego n ie z a ta rte ­ go p iętna. Jesteśm y dalej przekonani, iż um ysł ta k bystry dostrzegł w szystkie u s te r­

ki naszego ustroju społecznego i tw ierdzić p raw ie można, iż zasady w jeg o M akarii wyłożone są niejako kontrastem , podykto­

wanym rozprzężeniem naszej R zeczypospoli­

tej. Dalej jeg o gorące zajęcie się ro ln i­

ctw em zdaje się wskazywać, . iż nie bez wpływu na niego był dłuższy pobyt w kraju tak przew ażnie rolniczym, ja k rzeczpospoli­

ta polska. K autsky, Niemiec, nazyw ał go pół Niemcem pół Polakiem.- Nie był on więc ani Niemcem, ani Polakiem , lecz uczo­

nym, któ ry znalazł ojbzyznę we wiedzy i nauce. Dla nas je s t on o ty le in teresu ją­

cym, że urodził się n a naszej ziemi, p ier­

wsze nauki tutaj o d ebrał i pozostaw ał przez czas dłuższy pod wpływem cywjiizacyi po l­

skiej i polskiego ducha.

Iks.

<-> \ cclu ł uutct. l. i_ pul u l iTu Q)

4 POLITYKA. fe>;

v£) <2/

Przegląd prasy polskiej.

W i w i s e k c y a. — . W „Orędowniku"

(Nr. 297) cz y ta m y

lśniące okna w biało malowanej ścianie.

Cienki dach słom iany mchem był po kryty;

z zgarbionych i popękanych ścian lepianki w wielu m iejscach opadło wapno. Ściany były niskie, okna m aleńkie, z w yjątkiem j e ­ dnego w skrzydle, k tó re do drogi zwrócono było. Zaschnięte krzewów łodygi wskazy­

wały, że ongi m iejsce to upiększoneni było, dziś — ogołocone z tej ozdoby, wy­

staw ione na słońca żar i w iatru podmuch.

K am ienne mury, wwsokio sześcioszybowe okna, drzwi oszklone i w eranda po d ru ­ giej stro nie domku — wszystko to j a ­ skraw o odbijało od rozpadłych ścian, ja k nowe ubranie na brudnym żebraku.

S tałe u o p arty o m ur kamienny, któ ry cią­

gn ął się wzdłuż drogi i sadu; przez pnie starych lip p atrzałem na nagie ciem ni okien fasady...

i dalej na ogród. Klomby kw iatów i tr a ­ wniki leżały ta k samo zaniedbane ja k grządki warzywa, altany i żywopłoty stały nieobcięte ja k b ro d a starc a. Z zam ieszka­

łego skrzydła wyszła z w iadrem stara ko­

bieta... na mój widok przystanęła i prędko w róciła do domu. Zżółkłe liście z buków i lip opadały, układając się na ziemi obok tych, k tó re poprzednio spadły. W lipie od­

wiecznej coś się poruszyło: wrona, trze p o ­ cąca skrzydłam i w gnieździe.

Zm ienność! Nie trw ałość! W zrok m<

uczepił się znowu szyb okna..., tam po mb dzy pniam i drzew . P a trz a ły one na mnie ja k ciemne, niezgłębione, p ytające oczy, wy­

straszone, ja k gdyby ktoś s ta ł za niem i i

(5)

N r. 1. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I .

„W spraw ie jubileuszu p. F r. Dobrowolskiego, naczelnego red ak to ra ..Dzień. P ozn.“ , poruszonej na ostatniem zebraniu K at. Tow. R zem ieślników P o ls ­ kich. otrzym aliśm y dokładniejsze szczegóły. Spraw a niem iała ta k spokojnego przebiegu, ja k nam początko­

wo referowano, przeciw nie odbyła się w formie bar­

dzo drażliw ej i pożałow ania godnej.

Mówcy, mówiący za i przeciw, pozwolili sobie prawdziwej wiwisekcyi co do osoby p. F r. D obro­

w olskiego — i to na punkcie jego uczuć katolickich.

Prow adzono spór zacięty, czy chodzi do spowiedzi czy nie i kiedy był u spow iedzi. W tym guście to ­ czyła się cała dyskusya, przy czem padały rozm aite słówka i tw ierdzenia.

R edakcyą pism a naszego jubileusz p. F r. Do­

brow olskiego ani ziębić, ani parzyć nie może. N ie chodzi nam też tu wcale o jego osobę, ale o sposób trak to w an ia spraw podobnych. Do czego to ma do­

prow adzić, ja k T ow arzystw a będą się staw iały na rów ni z konfesyonałami i będą od redaktorów żądały św iadectw a z odbytej spow iedzi! N ie jeden red a­

kto r będzie się m usiał kryć z spow iedzią, aby nie dać powodu do mowy, że pokazuje się w kościele tylko na to, aby ludzie w idzieli, że chodzi do spo­

wiedzi. Co redaktorom , to sie może przytrafić także innym i może dojść do tego, że członkowie, zapali- WBzy się w dyskusyi, będą sobie nawzajem w ytykali:

ty chodzisz tylko raz na rok, a ja cztery razy na rok do "spowiedzi, dla tego — moje zdanie lepsze.

N ie należy mieszać spraw św iętych z sprawam i pospolitem u

W ina za to spada na tych, którzy chcieli po prostu wyzyskać publiczność z okazyi jubileuszu pa­

na F r. Dobrowolskiego. Jubileuszów dość ludzie na św ieeie obchodzą; niech p. F r. D obrowolskiemu ci w yprawią jubileusz, którzy czują tego potrzebę, ja k się wszędzie dzieje.

N iedźw iedzią przysługę w yświadczyli p. F r. Do­

browolskiemu ci, którzy odezwy rozesłali po Towa- .ystwach. Słyszymy, że i Towarzystw o Młodych rzemysłowcow otrzym ało ta k ą odezwę. N a prowin- ryi będzie z pew nością ta k samo. Czyżby ci ludzie chcieli gw ałte n prowokować ta k ie sceny, do jak ich przyszło w K at. Tow. Rzem ieślników w P oznaniu?"

W Nr. 72 gazety gnieźnieńskiej „Lech"

znajdujem y arty k u ł następujący p. t. „ G ó r ­ n i c y p o l s c y n a S z 1 ą s k u“ ;

W kopalniach szlaskich pracow ało w roku 1894 przeszło 52.000 górników, pomiędzy nim i było 5400 zamężnych kobiet i dziew cząt. G dzie pracują nie­

wiasty, tam zwykle płaca je s t najniższą. Stw ierdza to urzędowa statystyka, gdyż dowiadujemy się z niej, że górnik przecięciowo zarab ia rocznie:

w kopalniach dortm undskich w W estfalii 946 m.

„ Saarbruecken 925 m.

„ dolnoszląskich 729 m.

„ górnoszląskich tylko 661 m.

L iczby te przedstaw ią się w daleko więcej po­

nurem św ietle, jeże li zważymy, że górnicy pracują dziennie

b ad ał zagadkę człowieczego cierpienia. Cze­

kałem, czy postać tego kogoś nie odrysuje się na ciemno lśniącym tle szyb, bo w ie­

działem, że będzie to w tedy postać dobrze mi znana. Lecz je d e n tylko wicher przy­

szedł i zaszum iał w gałęziach — zaszele- ściało jakoby z całunu tru p a, zabrzm iało ja k wspom nienie pogrzebow ego psalmu. W ten­

czas ocknąłem się.

W jed n ej z tych altan przed pięciom a laty siedziałem z młodzieńcem, rów ieśnikiem moim. Był wątłym blodynem o ckłodnem obliczu, i szarych oczach, błyszczących ja k stal, lub krople rosy, gdy na ni;e słoneczne p ad ają prom ienie. Zwal się A ndrzej Tor- son i był w łaścicielem tej posiadłości.

U rodzony synem chłopa, przeistoczył się w mędrca, ostatecznie pow rócił jed n ak do stanu swych praojców . Ja k kw iat egzoty­

czny wśród roślin zwyczajnych w yrastający, ta k w yglądał w ową noc letnią, gdy mi opow iadał historyę swego życia, historyę tak fantastyczną, ja k cienie p adające na zie­

m ię przy św ietle księżyca!

T a dawno m iniona noc letnia i ta opo­

wieść z m artw ych pow stały, gdy się znów po latach tylu oparłem o m ur kamienny, gdym w owe szyby spojrzał, podczas gdy wich r szum iał w gałęziach, a w gnieźozie trz dały się p tak i. J a k nić z kłębka tak

’ - > idzialne ręce odwijafy moje wspomnie- nia ; zmrok zap ad ał ,-4A'.a jam szedł dalej wśród coraz to większej ciszy. Dwoje sza­

rych oczu trzym ało mą duszę w uwięzi

w dortm undskich kopalniach 8 i pół godzin w kopalniach w Saarbruecken 9 „

w dolnym Szląsku 10 „

w górnym Szląsku „ 12 „

Zatem polski górnik pracuje najdłużej a pobie­

ra najm niejszą płacę.

K obiety i dziew częta górnoszląskie pracują po 11 godzin a zarab iają dziennie tylko 78 do 86 feny- gów. P ra c a k obiet przyczyniła się do obniżenia "pła­

cy mężczyzn.

W łaścicielam i górnoszląskich kopalni są: książę Pszczyński, (który wydaje rocznie 200,000 mk. na pielęgnowanie zwierzyny: w jego lasach znajdują sie naw et żubry); książę Hohenlohe, książę na Djeździe, hr. M atuschka, hr. B allestrem itd . Są to ci, którzy w okręgu pszCżyńsko-rybnickim chcieli koniecznie przeprow adzić wybór IJuenego n a posła do parlam en­

tu, a teraz rzucają gromy na lud polski, że śm iał wybrać R adw ańskiego.

W kopalniach rządowych płacą robotnicom 90 fen. do m arki; m agnaci górnoszląscy. którzy w zna­

cznej części pow ydzierżaw iali kopalnie żydom, płacą biednym kobietom praw dziw ie psie ceny.

Przeciw tym nadużyciom walczy dzielnie „ K a ­ to lik ". wychodzący w Bytom iu, a jeszcze więcej „ P ra ­ c a 1, pismo poświęcone wyłącznie sprawom górników i hutników górnoszląskich. Dla tej przyczyny panuje w ielka nienaw iść ku wydawcom i redaktorom tych dwóch pism polskich, a znaczna część księży górno­

szląskich, niestety ! występuje nieprzyjaźnie przeciw ludowi polskiem u, gdyż dążenia w celu polepszenia płacy zowią socyalną demokracyą.

S trach pomyśleć, ja k ie skutki wywołuje praca kobiet w kopalniach i hutach pod względem m oral­

nym! Dozorcy i urzędnicy dopuszczają się tam grze­

chów, wołających o pom stę do Boga. Zepsucie do­

szło do tego stopnia, że dzieci nieślubne już tam n i­

kogo nie rażą.

* *

-X

H r. S z u w a ł o w .’ — W „P r z e g l ą - d z i e W s z e c h p o l s k i m (Nr. 22) czy­

tam y :

W szyscy ci, którzy niezachw ianie w ierzyli w zmianę prądu polityki rosyjskiej z chw ilą m iano­

w ania hr. Szuwałowa generał-gubernatorem warszaw­

skim, zaw iedli się w oczekiw aniach swoich i sto ­ pniowo przekonali się o tern, że tendeneye nowego w ielkorządzcy w gruncie rzeczy nie różnią się wcale od dążeń poprzedniego „panow ania", że doskonale odpow iadają hasłom H urki, tej m etodzie gnębienia żywiołu polskiego, ja k a w ciągu ostatnich la t wyci­

snęła n ieza tarte piętno na stosunkach politycznych w Kongresówce. Jeszcze sio nie zadomowił hr. Szu- wałow w W arszaw ie, jeszcze ma duszę pełną wspo­

mnień berlińskich, a już zdążył zaznaczyć swoją działalność i coraz jaskraw iej i dobitniej m anife­

stuje sym patyę dla dawnego systemu, mającego na celu rychłe i zupełne stopienie . P r iw is lin ija ‘ z re­

sztą państw a. J a k o dyplom ata p a r excelJence je s t on może trochę ostrożniejszy i woli w niektórych wy­

padkach zgrabne law irow anie od p ostaw ienia kwe­

sty! na, Ostrzu, bądź co bądź jed n ak sk u tk i są zawsze

dwoje oczu, świecących ja k stal, lub krople rosy, gdy na nie słoneczne p adają prom ie­

nie. — J a k ongi w jasnoksiężyeow ej nocy, słyszałem teraz głos znajomy, opow iadający mi historyę życia — czy we mnie, czy przy mnie, nie wiem.

Oto, co usłyszałem : n .

— H isto ry a moja rozpoczyna się z chwilą, w której w popołudniowych godzinach dnia kw ietniow ego siedziałem w małem Cafó du Lac w Kopenhadze, sam otnie, czytając dzien­

nik, popijając kawę. K eln er k ręcił się po­

między stołam i, od bierając zamówienia, go­

ście rozpraw iali, a pokoje pełne były dymu.

Było duszno, otworzyłem więc okno, przy którem siedziałem . L ekkie niebieskie obłoki suwały się po niebie, pow ietrze było miłe, orzeźw iające. Nie wiem czemu ogarn ęła mnie nagle tęsk no ta i niechęć. — Niechęć

— do czego? — T ęsk n o ta — za czem?

— Nie um iałem odpowiedzieć so b ie;

uczucia te były nieokreślone i p rze­

m ijające ja k lekki podm uch w iatru, falu­

ją c y pow ierzchnią wody. — Wyszedłem.' Na ulicy wrzało życie; piastunki pchały wózki dziecięce, oczęta siedzących w nich dzieci błyszczały w pięknym św ietle słońca, panow ie szli w odpiętych paletotach, p anie jasn o ubrane. U każdego widoczne było znużenie, poprzedzające lato. P rzeszedłem wzdłuż botanicznego ogrodu: leżał on w nie-

ieskiej mgle, w ydobyw ającej się z w ilgotnej I

jedne i te same, ja k jedne i tę same chorobę wywo­

łuje trucizna, przyjęta czy to w zwykłych k ry ształ­

kach, czy też w zgrabnie utoczonej pigułce...

To też hr. Szuwałowa zaczynają już dzisiaj rozumieć w W arszaw ie naw et ci, którzy początkowe) optym istycznie nań spoglądali i dopiero ex ungue m ieli sposobność przekonać się, z kim m ają do czynienia.

Oszlifowany i układny hrabia, europejczyk w ca­

lem znaczeniu tego słowa, a ry sto k rata z urodzenia i z przekonań, chw ycił w ręce swoje cugle władzy adm inistracyjnej i — okazało się, że mimo całej d elikatności swojej potrafi trzym ać je krótko i ścią­

g ać w m iarę potrzeby nie gorzej od swego poprze­

dnika, k tóry ani arystokratą, ani europejczykiem nie byl, a poprzestaw ał na godności w yobraziciela bru­

talnej siły absolutyzm u.

W obec tego stosunki w arszaw skie bynajm niej się nie popraw iły, ale —• przeciw nie — wciąż id ą ku gorszemu. Dowodem tego niechaj będzie w ydane ostatnio przez generał-gubernatora rozporządzenie odczytyw ania m anifestu carskiego po rosyjsku przez księży katolickich, w św iątyniach tego wyznania.

W iadom o, że w roku zeszłym, kiedy po raz p ier­

wszy zażądano od duchowieństwa, aby informowało wiernych o łaskach monarszych w języku państwo­

wym, szlachetniejsza część kleru, m ianow icie wielu księży z W arszaw y i pi-owincyi sprzeciw iło się tem u stanowczo, za co jednych skazano na grzywnę, in ­ nych przeniesiono za karę na mniej in tra tn e probo­

stwa. W szystko to odbyło się po cichu i d la tego przeszło niem al niepostrzeżenie, nie budząc oddźwię­

ku w szerszych kołach społeczeństw a i nie znajdując wyrazu w żadnym śmielszym proteście. W ielu nie w iedziało naw et za co i dla czego tranzlokow ano księży. D ziś, kiedy już zapom niano zupełnie o tej sprawie, z racyi m anifestu, wydanego w dzień uro­

dzin carówny, hr. Szuwałow ' polecił duchowieństwu, ażeby odczytało go w kościołach po rosyjsku. W p ra ­ w dzie biskupi oświadczyli, że kurya rzym ska pole­

ciła im odczytywać tego rodzaju dokum enty po pol­

sku i isto tn ie po polsku m anifest czytano, ale hr.

Szuwałow stanowczo żądanie swoje zaznaczył. Zmu­

sić biskupów nie mógł, bo w ta k ic h spraw ach spor­

nych. decydować w ładza adm inistracyjna nie ma praw a.

R ozporządzenie ta k ie mówi samo za siebie i nie potrzebuje kom entarzy, tem bardziej, że tow arzyszą mu inne, będące w związku z pozaczynanem i przez hr. Szuwałowa robotam i rnsyfikacyjnemi. Mamy tu na myśli projekt o d erw an ia od królestw a ziem i chełm skiej i utw orzenia w ten sposób nowej guber- n ii kraju południow o-zachodniego — sprawę, o któ­

rej pisaliśm y ju ż poprzednio, dalej popieranie przed­

siębiorstw a budowy cerkw i, tych .tw ierd z praw osła­

w ia" w W arszaw ie i na prowineyi, dzięki czemu niebaw em będziem y je liczyli na d ziesiątk i, wreszcie dążenie w kierunku obdarzenia W arszaw y stałym teatrem rosyjskim, co jak o b y uw aża hr. Szuwałow za swoją misyę cyw ilizacyjną u nas.

A to wszak dopiero początek działalności b.

am basadora na. stanowisku w ielkorządzcy w K róle­

stwie polskiem.

Co będzie dalej przew idzieć nie trudno.

—ski.

ziemi. W idok pow stającej m gły obudził we mnie to dziwaczne uczucie, ja k ie się odzywa w duszy, gdy myśl ja k a budzi się z uśpie­

nia, n iejasna jeszcze i niew yraźna. N iepo­

kój, niechęć, zw ątpienie opanow ały mnie, nie wiedziałem ani co począć, ani gdzie się udać. Bezm yślnie chodziłem po bulw arze, później po p >rku, gdzie łabędzie pływ ały po niebieskiej powierzchni wody, w której się odbijały lazur nieba i b iałe obłoki. W p a r­

ku było spokojnie i cicho, więc coraz lżej robiło mi się na duszy, ja k gdybym był odnalazł to. czegom szukał. Gdym je d n a k z pobocznej ulicy usłyszał tu rk o t omnibusów i w rzaw ę przechodniów, zm rok p o k ry ł znowu mą duszę, co dopiero pełną jasności, i znów niechęć do niej się w tło ­ czyła. W następnej chwili uderzyła fala silniejsza od pierw szej i u k azał mi się obraz nowy; białe łabędzie na pogodnej wód prze­

strzeni, białe obłoczki na lazurze nieba, w re­

szcie mgła a za nią i przed n ią inny wyło­

n ił się obraz — tęskniłem za nim ja k za wspom nieniem pierw szej m iłości: pragnąłem ujrzeć rów ninę nad morzem i usłyszeć na polach krzyk czajek. W strę t uczułem do w szystkiego, co mnie otaczało, do śmiechu mężczyzn, tu alet kobiet, do tw arzy ludzkich, bruku ulic i do przepychu w ystawnych okien.

U ciekłem do siebie.

Noc się zbliżała. N apaliłem w kom in­

ku, rzuciłem się na kanapę, badając stan

mej duszy, mego serca. Gdyby mi tak

przyszło zdać spraw ę z tego, co w ciągu

(6)

t.

Piśmiennictwo poznańskie.

( Roczniki Towarzystwa Przyjaciół N auk w Poznaniu. Tom X X I .)

Nie wiem napew no, ile członków liczy Towarzystwo P rzyjaciół N auk; ale założył- ivm się praw ie, że liie ma pom iędzy nimi ini jednego, któ rem u by się chciało rozciąć jruby tom świeżo otrzym anego „Rocznika '1 przeczytać go od deski do deski. T en i iw przejrzy pobieżnie któ ry z ciekawszych irtykułów , inny n ekro log krew nego lub trzyj aciela, i na tern koniec. W iększość sgzemplarzy dostaje się w p ro st z poczty na

■epozytoryum pomiędzy s ta re papiery, rej.es- ra gospodarcze lub księgi kościelne, pokry- va' się grubą w arstw ą pyłu, i oczekuje drwili, kiedy pokojów ka na podpał je zu-

;yje lub na strych w yrzuci myszom na p o ­ darcie. N iejeden już tom tak i znalazłem po- niędzy rupieciam i, szperając po prowincyi ui starem i pism am i, a żaden nie był roz­

dęty, T ak oto szanuje się u nas owoc ca- orocznych trudów instytuCyi naukow ej...

Ale nie trz e b a brać rzeczy zbyt tragi-

;znie. P rzeciętn y „inteligeńtnik" — a do lich należy przecież zaliczyć w iększą część tzłonków T ow arzystw a — u nas ja k i gdzie- ndzioj, w tro sce o ćhleb powszedni, w wal-

;e o by t polityczny, dorywczo tylko i po- lieżnie zajm uje się spraw am i naukow em i,

> ile nic dotyczą jeg o zawodu; nie ma ani

;zasu, aby przestudyow ać tom gruby, ani lość znajom ości rzeczy, aby zainteresow ać ''0 mogły studya specyalne o. wszelkich mo- diwych spraw ach. Je ż e li tylko „R oczniki1- arne zasługują na uwagę św iata naukow ego, eżeli zaw ierają rzeczyw isty dorobek nauko-

yy i służyć mogą za podw alinę dla nowych

ladań, m niejsza już o to, czy kilk aset sgzemplarzy nierozciętych na stry ch się do­

stanie.

Inia robiłem byłbym się musiał cofnąć nyślą wstecz do wczoraj, przedw czoraj i lałej, dalej aż do czasu, w którym zdawało ni się, iż załatw iłem w szystkie obrachunki 5 życiem.

W iesz... tak samo ja k gdy mniemamy, żeśmy irobili odkrycie jakieś, lub natrafili n a ślad ak iejś rzeczy — myśl w yłam uje się naj- ń erw ze stosa żużli, któ ry j ą przygniatał, ak isk ra z zgasłego ognia, a gdy później ny śl owa w jaśniejszych p rzedstaw i się larw ach, w górę się w zbija ja k ogień słu- lem płom ieni, słupem przeżytych wypadków.

P rzedem ną św ieciła j ewność niezaprze­

czalna — uw ydatniająca się ja k droga m le­

czna zimową, p o rą: istn ie n ie moje na tej dem i było zwichnięte, bo żyłem w cudzem mi otoczeniu. Siliłem się, by iść przeciw prądowi w iatru. Rozum iesz m nie?! P ra ­ ojcowie moi, pokolenie w pokolenie, całe rntki la t tru dn ili się tym samym zawodem, w tej samej n aw et okolicy. Rysy ch a rak ­ teru, odrębności, k tó re stan wieśniaczy w człowieku przeciętnym wytwarza, musiały się zaostrzyć przez dziedzictw o wiekowe!

Są praw a n atu ry , których wykonanie, zasto­

sowanie j e s t od tychże tak nieoderw alne, jak w geom etrycznym stosunku je d n a z dwóch rów nolegle obok siebie biegnących linii od drugiej, — ta k niezb ite j a k praw o ro sn ą­

cej szybkości spadającego kam ienia... Chcia­

łem spadający kam ień zatrzym ać... chciałem zmienić dowolnie kierunek jego! P róbow a­

łem zmienić m ą duszę, m alując na niej

P R Z K G L Ą D P O Z N A Ń S K I.

Ale „Roczniki" 'naszego- T ow arzystw a P rzyjaciół N auk nie są tern, czemby być mogły i powinny. M inął n iestety czas, kie­

dy nad brzegam i W arty bujnie krzew iła się wiedz-i i lite ra tu ra kiedy Poznań n ależał do głównych ognisk um ysłowego życia w Polsce Dziś pow ym ierały olbrzymy du­

cha, a miejsce ich zajęli epigoni, i usadow i­

wszy się wygodnie na laurach przez nich zdobytych, poustaw iali naokół ich popiersia, i pow iedzieli sobie: Jacyśm y wielcy!

1 stało, się, ja k inaczej, być nie mogło.

Z gorączkow em pragnieniem wiedzy u stą­

piła chęć do uciążliwych studyów g ru nto­

wnych, i zdrzem nęła się uczona in sty tu c ja . B adania naukow e zastąpiło przeżuw anie rze­

czy starych,. argum entacyę ogólniki, pożyte­

czną p racę naukow ą pracow ita zabawa!. J a ­ kie tow arzystw o tak ie i „Roczniki11, Nie chciałbym powiedzieć, żeby nie zaw ierały nic godnego uwagi. Znajdzie się, w nich tedy i owędy rozpraw ka, świadcząca, żeśmy nie usnęli zupełnie, że wśród, rozclrzemanego społeczeństw a ten i ów czuwa jeszcze, my­

śli i p ra cu je: ale g d y b y 'ta k ożył k tó ry z d a­

wnych filarów Tow arzystw a, Libeltów, Jaro- chowskich, C egielskich i zobaczył znaclio- dzące się w „R ocznikach 11 liczne dziwolągi, załam ałby ręce z rozpaczy i pospiesznie w róciłby do’ grobu.

W eźmy oto „Rocznik 11 ostatni. Zaw iera on rzeczy wcale ciekavVe i poważne. J e s t tam k ró tk i n iestety uryw ek z II tomu „Oj­

cze nasza" A ugusta Cieszkowskiego, niezgo­

dny w praw dzie z dzisiejszym stanem filo­

zofii, ale pełen myśli wzniosłych i oryginal­

nych. Dalej następu je sym patyczny, gładki przekład pieśni A n ak reo n ta przez dr. L u­

dwika M izerskiego, je d n a z najw iększych ozdób „R ocznika11. Dr. K oekler zam ieścił p racę o kościańskich drukach leszczyńskiego d rukarza z X V II wieku W igaóda Fim cka, bezładną nieco i zaniedbaną co do formy, ale bog atą w nowe szczegóły historyczne.

Dr. Danysz znów uzupełnił w krótkim a rty ­ kule opartym na dziele p o ly histora holen­

derskiego z 17 wieku, G erard a Yossiusza, cenną p racę A. K raushara o Krzysztofie Arciszew skim — jed n ej z najciekaw szych postaci polskich 17 wieku. S tanisław K u­

jo t ogłosił dokum enta odnoszące się do spor- obrazy i zasady wyczytane w książkach — zmienić j ą podług ideałów innych tow arzy ­ skich klas! Często, gdy myśli podobne do głowy się cisnęły, odw racałem się od nich, lecz w reszcie, przekonałem sic, że w nich jed y n ie p raw d a leży — i pochwyciłem je silnie, ja k schw ytane ptaszę. I do tego wy­

niku doszedłem, że nierozerw alny węzeł wiąże mnie z ziem ią m ą rodzinną.

Zerw ałem się, wrzuciłem w torbę p o dró ­ żną n ajpo trzebn iejsze przedm ioty; zaw oła­

łem gospodynią, kazałem je j spakow ać moje rzeczy i nazajutrz rychło ran o mnie obu­

dzić. Sam zaś poszedłem do biura te le g ra ­ ficznego, by jed neg o z krew nych zaw iado­

mić o mem przybyciu. Opuszczałem m ia­

sto n a zawsze.

Jedynego tam m iałem serdecznego przy­

jacie la — trze b a się było z nim pożegnać.

Odszukałem go i poszedłem z nim do „eta- b lissem ent national ‘. Ani p rzed tem ani potem nigdy tak wesołym, ja k wtedy, nie byłem ... stan febryczny praw ie. Muzyka g ra ła walca, podobnego do szumu wody, a j a siedziałem szczęśliwy j a k człowiek, ma­

rzący o niebiańskiej miłości. W szanso- netkach... w akrobatycznych sztukach znaj dow ałem upodobanie d o tąd nigdy nie do­

znane; przytem pow tarzałem sobie: „nie n a­

leżę do was, wy, k tó rzy przychodząc tu co­

dziennie śm iertelnie się zanudzacie. Z asia­

dam pośród was ja k obcy, k tó ry zatrzym ał się w przejeździe, a ju tro dalej w św iat się

Nr. 1.

"nej spraw y toruńskiej z roku 1724, uzupeł­

niając w ten sposób zam ieszczoną w zeszłym

„Roczniku 11 rozpraw ę; dr. Bolesław K rzepki .p od ał do druku znaleziony w archiwum T o­

w arzystw a nieznany wiersz Chruścińskiego i próbki gw ary m azowieckiej z X V II w ieku i obadw a zabytki w cenne zaopatrzył ko­

m entarze.

Gdyby na tern „Rocznik 11 zamknięto, przedstaw iałby się mniej okazale w praw dzie co do formy zewnętrznej, ale tern poważniej co do treści. N iestety ! dla różnych w zglę­

dów i względzików umieszczono w nim ta k ­ że kilka rzeczy nie licujących wcale z po­

wagą naszej „A kadem ii11. 'N asam przód : „Na­

tu ra północy11, cykl wierszy szwedzkiego po­

ety R o b erta K raem era, p rzek ład Tir. Enge- stroem a. Nie umiem po szwedzku, nie mo­

gę zatem spraw dzić, czy przekład teTi od­

pow iada trg in ało w i. W każdym razie nie należał on d o '„ R o c zn ik a11. Jeż eli je s t w ie r­

nym, dla tego,- że Roczniki nie są na to, aby w nich drukow ać utw ory jakiego ś obcego po­

ety trzeciorzęd nej w artości, jeżeli zaś mało lub w cale nie dorów nuje oryginałowi, tern mniej było powodu zapychać nim przeszło dwa arkusze w ydaw nictw a naukow ego. W iersze sam e są sztyw ne i płaskie, a dla P o lak a nie obeznanego ja k najdokładniej ze Szwe­

c ją ,, niestraw ne, bo niezrozum iałe — tak zapchane jeogralicznem i imionami skandy- naw skiem i, że czytają się ja k u ję ty 'w w ier­

sze słownik jeograliczny. Dość powiedzieć, że p rzek ład sam zajm uje 17, objaśnienia z przedm ow ą Ki bitych stronnic druku.

Innego rodzaju curiosum p odał do. „Ro­

cznika 11 dr. F . Chłapowski. J e s t to arty k u ł

„O stosunku śp. A ugusta Cieszkowskiego do nauk przyrodniczych wogóle, a do wydziału przyrodniczego w szczególności .11 Że mąż taki ja k Cieszkowski nie mógł zamykać oczu na postępy nauk przyrodniczych, lecz m usiał liczyć, się z uowemi odkryciam i i za­

ją ć w obec nich jak iek o lw iek stanow isko, leży na dłoni; wiadom o jednakże, że osobiście w badaniach tych nie b ra ł udziału i ja k pisze au to r „nie obrobił sam ani jed n ej ce­

giełki do budowy w spaniałego gm achu tych um iejętności11, nie wyłożył nigdzie swych osobistych zapatryw ań w tej m ierze. Do pracy, jak iej się p o d jął dr. Chłapowski, nie puści, nie wiedząc, czy kiedykolw iek d otąd jeszcze pow róci11.

Około ' dw unastej przyjaciel mój chciał odejść, ale go zatrzym ałem — zabrałem go z sobą do k asyna; tańczyliśm y, wzięliśmy lożę —• i piliśm y szam pana.

III.

P aro w ie c był praw ie pusty — spo tka­

łem tylko kilku drzem iących mężczyzn. P o­

szedłem do ja d a ln i n a śniadanie. W raca­

ją c zobaczyłem m łodą kobietę w cienmem podróżnem ubraniu, o p a rtą o p a ra p e t o krę­

towy. W ysm ukła je j p o stać o dbijała od pozłacanego pom ostu. S tała tam p atrz ąc na cieśninę Sund, k tó ra przy pogodnem po­

w ietrzu bliską się być w ydaw ała. W łosy m iała z tyłu pod górę zaczesane i upięte;

na szyi wiły się blond loki, cień na nią rzu­

cając. W chwili; gdym n a n ią spojrzał, przechyliła n a bok głowę, podpadaj ąco małą

— poznałem j ą zaraz po tym ruchu, bo j e ­ dne tylko isto tę znałem, k tó ra w tak i spo­

sób p rzechylała głowę.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Również sekw encje tRNA archebakterii za sa ­ dniczo różnią się od sekw encji tRNA z innych organizm ów (np. trójka iJnpCm, zam iast trójki TtyC* w ramieniu

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza

„W ięcej troski o maszyny Stoczni Rleniewskiej“ , wyjaśnia, że na ostatniej naradzie wytwórczej Omówio­.. no system przeprowadzania

Na przełomie grudnia i stycznia mieszkańcy Dziećkowic będą mogli się podłączyć do kanalizacji.. Cena za odprow adzenie ścieków do miejskiej kanalizacji ma być

rająca ocenę „wojny z Polską nie jako odosobnionego zadania Frontu Zachodniego, ale zadania centralnego całej Rosji robotniczo-chłopskiej”77. Tak więc musiało minąć

Krążą pogłoski, że Spandawa, gd zie się znajduje większość uzbrojonych robotników, jest osaczona przez Reichswehr.. W Króiewcu postanowił w ydział socyalistyczny

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20