• Nie Znaleziono Wyników

( O d e z w a . )

K om itet hygiony ludowej postanow ił na tegorocznej wystawy hygienicznej w W ar­

szawie przedstaw ić obraz obecnego stanu k ra ju pod względem zdrowotnym w osobnem dziele, k tó re pomieścić ma i m edycynę lu­

dową. Choroba według pojęć naszego ludu je s t isto tą rzeczyw istą, choć niew idzialną, albo czarem, urokiem zadanym przez złego człow ieka. P rzy leczeniu więc lud stosuje środki specyficzne, antydoty, posiadające moc m agiczną usuw ania choroby (np. barw in ek przeciw kołtunow i) albo chroniące od cza­

rów i odczyniające je, ja k : zażegnyw ania, zam aw iania itd . Do leków m istycznych za­

liczyć należy egzorty dla w ypędzenia d jabła i sił nieczystych, przypom inające czasy śre­

dniow ieczne. P ojęcia powyższe uważać mo­

żna za sam orodne, odziedziczone z czasów p rzedch rześciańskiej starożytności. Są one w pow inow actw ie z niektórem i w ierzeniam i przyrodniczem i ludów pierw otnych; niejedne z nich przeniesione zostały ze wspólnego źródła indyjskiego. U legają one dziś zapo­

m nieniu i zastąpione zostają szybko przez pojęcia z m edycyny rozumowej.

Osobny dział m edycyny ludowej stan o­

w ią środki, który ch skuteczność stw ierdziło doświadczenie, u więc działające m ocą swych własności leczniczych bez wpływu potęg nadprzyrodzonych. N iekiedy tylko lud przy ich użyciu zastrzega czas przyjm ow ania, od­

mawia m odlitwy itd . Środki te przeszły do ludu od duchow ieństw a, dworów i lekarzy daw niejszych, z ksiąg Siennika, Syrenjusza i t. d . ; w iele je d n a k wiadom ości o nich je s t dziedziczną w łasnością ludu, przechow ującą się od czasów niepam iętnych w tajem niczej m ądrości znachorów.

In tełig en cy a nasza posiada także swoją medycynę, m ającą do pewnego sto p n ia po­

krew ieństw o z ostatnim działem medycyny ludow ej. J a k tam, tak i tu panuje gruby em piryzm, tylko, źe wiadomości są pew niej­

sze. Dawne sUva rerum i kalendarze prze­

pełnione były przepisam i lekai'skiemi, mają- cerni do dziś zastosow anie w wielu domach, szczególniej po wsiach.

Narów ni ż podaniami, klechdam i, zwy­

czajam i, obyczajam i i poezyą ludu medycyna ludow a stanow i ważny przyczynek do

ludo-94. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I. Nr. *-znaw stw a wogóle. W iele też środków lu­

do w ych, przeszło do skarb ca medycyny p ra ­ ktycznej [adonis vernalis, com allana majali*, nym pha lutea i t. d.), a w iele jeszcze p rz ej­

dzie po bliższem zbadaniu ich naukowem.

Dotychczasowe usiłow ania u nas przy zbieraniu m ateryału . z medycyny ludowej spełzły na niczem. Na rozesłany w r. 1890 kw estyonaryusz dra S terlinga, przedrukow a­

ny następnie przez „W isłę" i „W iek" n ad e­

słano do redakcyi „Zdrowia" dziewięć (!) odpowiedzi, a z tych trzy z K rólestw a. J a k i będzie wynik po rozesłaniu kw estyonaryu- sza przez kom itet hygieny ludowej tegorocznej wystawy hygienicżnej, trudno przew idzieć. Otóż raz jeszcze zwracam y się za pośrednictw em pism naszych, do tych, którym dobro ogólne i dobro nauki nie je s t obojętne, z pro śb ą o jaknajobfitsze d o sta r­

czenie m ateryału, a w szczególności do k o ­ b ie t polskich, k tó re od wieków zajmowały się leczeniem ludu, były niegdyś, i są dziś serdecznem i jego opiekunkam i w najcięższej niedoli — w chorobie, a przytem najlepiej znają m edycynę ludową.

Mamy przytem nadzieję, że szanowne panie nadeśłą także wiadom ości o wszy­

stkich sposobach i środkach przez siebie używanych, choćby naw et w tym rodzaju, ja k noszenie trzech kasztanów w kieszeni (od reum atyzm u). L ekarstw em bowiem, w obszernem znaczeniu togo wyrazu, może być wszystko, co w danym w ypadku działa do­

broczynnie na chory ustrój, lia chore życie, a więc najróżniejsze czynniki m echaniczne, chemiczne, fizyczne, pokarm y i dopiero w ostatnich czasach bliżej objaśnione wpływy psychiczne. N ajw iększe znaczenie w donie­

sieniach mieć powinno ' obok wierzeń, przesądów , p ra k ty k różnego rodzaju przez lud stosow anych — w iadom ości o le k a r­

stw ach właściwych (zwierzęcych, roślinnych, m ineralnych), a to ze względu na przyszłe nad niem i badania naukow e. M ateryał n a­

desłany, po zużytkowaniu go, złożony zosta­

nie w warszaw skiem Muzeum etnograficznem . Jakkolw iek forma doniesień może być do­

wolna, to je d n a k upraszam y o pom ieszcze­

nie: 1' m iejsca spostrzeżeń, 2) kto i gdzie zajmuje się leczeniom (oprócz lekarzy), 3) nazwy ludowe chorób i pojęcia ludu o cho­

robach i ich przyczynach, 4) badanie cho­

rych i m etody leczenia, 5) środki (le k a r­

stw a) używane ta k przez lud, ja k przez klasy więcej oświecone. Pożądanem byłoby nadsyłanie środków mniej znanych, ja k o te ż starych podręczników , przepisów . przecho­

wywanych i odziedziczonych, wyciągów ze starych kalendarzy, n o ta te k rodzinnych, p a­

m iętników itd. (pod o p a sk ą ', 0 nadsyłanie odpowiedzi prosim y pod adresem : P r. Rąj- kow.ski, Ciechanów, stacy a kolei nadw iślań­

skiej. P rzedm ioty zaś.: Z arząd wystawy hy- gienicznej w W arszaw ie, biuro budow lane m ag istratu. .

U praszam y przytem wszystkie pism a polskie o przedrukow anie niniejszej odezwy".

W arszaw a, <L 3-ge lutego 1896 r, 1 Rajkowski.

N a W y ł o m ie .

(Przebudzenie Sie „D ziennika P ozn." — ( haniktery-

styczne raitezelÓB.1'--*-'ZWiUt Ku lepsżerńjt.) ■ J e s t jed n o ' p iśm ó "'n a "b ru k iń pozniiń-

• lim. któńćgo •'artykuły.- ; m ają tę 1 zaletę czy wadę', :żo fiz a d k o ; tylko'"ich ńnrodziiiom towarzyszy wrzawa poleńifbzńft. Dudzie ’'eży- tają> te i' OWO-; bibuły -j-^ "óWwalą ’ łu b ‘ganią, syeźąMub ‘kh tsfeją, pod- niebo Wynoszą lub Uogaińi dhpćą’. lCe'!U,,Dżiernivk lĄzUański •

tylko w w yjątkow ych w ypadkach rozpala umysły, budzi „za i przeciw", interesuje, gniew a lub entuzyazm rodzi. Co najwyżej, gdy ja k i recenzent koncertow y jja łn ie kilka głupstw piram idalnych o grze Ś liw ińskiego, w tedy ludzie pokazują sobie po cukierniach to w ielkie curiosum, drw ią jadow icie lub s a l­

wami śmiechu n ap ełn iają lokal. Lecz artykuły polityczne i społeczne „D ziennika" wrzawy nie budzą. Cisza je . w ita i giną zaraz w dniu swoich urodzin, a nikt im naw et honoro­

wego pogrzebu nie spraw i. P rzyczynę tego dziwnego fenomenu nie tru dn o odgadnąć, bo „najpow ażniejszy organ zaboru pru skie­

go" więcej in teresu je się Chinami i M ada­

gaskarem niż analizą rodzimych stosunków, a jeże li isto tn ie głos Zabiera w palących spraw ach miejscowych, w tedy zwykle ilu­

s tr a c je je g o w yglądają tak blado i m glisto ja k ciało ludzkie na fotografiach R ontgena.

W najśw ieższych czasach je d n a k zmie­

n iła s.ie sytuacya. W łam ach „Dziennika Poznańskiego" pojaw iła się sery a artykułów sygnowanych literam i „M" i „D", k tó re w mieście i na prow incyi powszechną, wy­

w ołały sensacyę. Mówiły one- o naszym przem yśle i handlu, o naszych przym iotach i wadach, o naszym rozwój u i w arunkach jego, o sanaeyi organizm u narodow ego i ca­

łym szeregu środków zaradczych, a, — co więcej, — mówiły śmiało, chwilam i nie­

m iłosiernie i zapuszczając sondę-w ropiejące rany m iały odwagę nazywać rzeczy po im ie­

niu bez w zględu na uświęcone listk i ligowe i in tere s k o teryi. Zaiste! rzecz niezw ykła w „Dzienniku Poznańskim ". W ięc nie dziw, że. ja k zabór pruski długi i szeroki, szedł zrazu głuchy szm er przyjem nego zdziwienia, o potem zabrzm iały echa nietylko w p ro ­ w incjon aln ej lecz n aw et galicyjskiej prasie.

Poczęto się sprzeczać, zapalać, cytować po­

glądy głoszone,, i „Dziennik Poznański" był na ustach w szystkich. Ktoś złośliwy naw,et pow iedział, że w tych kilkunastu artykułach było więcej żyw otnej treści niż w całym ro ­ czniku.

Zdaje mi się, że „W ielkopolanin", cytu­

ją c niektóre ustępy artykułów Dzienniko­

wych, ze swej stron y załączył uwagę, że głosy podobne odzywały się już dawno w prasie poznańskiej. K om entarzow i tem u słuszności odmówić nie można. A rtykułom zgotow ała powodzenie nie tyle tre ść sama, ile m iejsce ich wypow iedzenia —- i kazanie byłoby praw dopodobnie przebrzm iało bez echa, gdyby am boną nie był „Dziennik, po­

znański", ton najstarszy, najpoważniejszy, a w ostatnim la t dziesiątku tak zagasły i wy- bladły organ zaboru pruskiego. Zdziwiono się je g o ' przebudzeniem , zdziwiono się, że staru sz ek tak jęd rn ie, tak młodzieńczo, prze­

mówił.

■ J e s t jed no pismo, w Poznaniu, k tóre lw ią część poglądów wypowiedzianych przez panów M. i D .’ w „Dzienniku poznańskim", już niejednokrotnie prezentow ało Społeczeń­

stw u naszemu. Ale n iestety je s t to Organ wyklęty, więc chociażby naw et p odał plan odbudow ania P olski — Jezus Mary a! p rze­

praszam , przypom ina mi się B o jk o 'i Jordan,

— chociażby naw et (poprawiam się) Obmy­

ślił sposób cudowny," -aby naród ' nędzarzy w naród m ilionerów 7 'zamienić;' to -słowa jogo powi'tanoby w wszechwładnej prasie kon ser­

watywnej głuch/sin m ilczeniem lub ' wzdry­

gnięciem ra m io n .’ Może później jed ń ak pUiii

„w yklętęgó" pódniósłaby . którakolw iek try ­ buna „ładu i porządku" i Wysławszy go'■ y.

św iat szeroki z w łasną e ty k ie tą 'i pi ii-l wła­

sna. firmą zgotow ałaby mu popularność,'rdz-' jęłoś i *śłaiV-ę. ; Tym': „wyklętym" j e s t „Orędo­

wnik",' fiut któr& gjj "pjógfam ".' politycztiy Li/i WÓĄ żgodżie ;siA'•iiló. inóżemy i 'w'ktorymfime- iAz skrzyżow aliślny-szpaily .'po fypeTśkufailb którem u z 'całą ofw hrtośćią'odtllijóińy tofiprą- WiedfiwóśćŃżeww (JŻIdfófefe stbśufc

ków. społecznych, a m ianowicie w dziedzinie p racy organicznej, niejedn ok rotn ie wielkie za p alał św iatła i m nóstw o ziarn zdrowych ro zsy pał n a ojczystej roli. Żadne pismo poznańskie nie pośw ięca tyle uwagi m iej­

scowym stosunkom, ile w łaśnie naczelny o r­

gan ruchu ludow ego, a w sp raw ach naszego przem ysłu i handlu, naszych stowarzyszeń, naszej walki o chleb; naszych przymiotów’

i wad narodowych, on najodw ażniej, n ajlo ­ giczniej i n ajg łęb iej z wszystkich dzienni­

ków ro zp atry w ał stosunki zaboru pruskiego.

Ale „O rędow nika" się nie cytuje, — to stało się dogmatom prasy konserw atyw nej. Ogół abonentów bowiem nie pow inien wiedzieć,, żo po za „ładem i porządkiem ", w nam io­

tach przeciw nego obozu są także ludzie t a ­ len tu i rozumu, którzy trzeźw o ' p a trz ą na położenie nasze i sypią um iejętnie ochronne okopy. Ale niekiedy zbiera „ład i p orzą­

d e k ” ukradk iem piórka obcej 'm ądrości i zmieniwszy nieco ich formę zręczna a p re tu ­ r ą p arad uje przed publicznością w pożycza­

nym stroju.

Mówiąc, ogólnikowo o tych c h a rak tery ­ stycznych pożyczkach, nie chcę przez to po­

wiedzieć, że p apow ie (M- i D'. należą do lu- bowników cudzego, stroju, — w tym wypadku m oże, to być podobieństw o przypadkow e a rozpraw y ich fabrykatem orginalnym , — poczuwam się, je d n a k do .obowiązku zapisać tu raz jeszcze fakt, że podobne ich arty k u ­ łom rady i poglądy pojaw iały się już o dda­

w na w „Orędowniku", lecz dla zabójczego m ilczenia prasy zachowawczej nie zwróciły uwagi szerszych kół społeczeństw a. Nie w y­

pływa też z tego, abym nad „Dziennikową"

analizą stosunków naszych nie staw iał żad­

nych znaków zapytania, — przeciw nie p i­

smo nasze zakw estyonow ało ju ż p rz ed kilku tygodniam i je d e n z projektów pan a M., a w dzisiejszym num erze polem izuje z panem ' I)., — uznaję jed n ak chętnie, że owe „Roz­

m yślania na czasie", badania nad „Rozwojem

; produk j i przem ysłowej" i t. d„ zaw ierają mnóstwo trzeźw ych poglądów i śm iałością swoją budzą otuchę, że nadeszła chwila zer­

w ania z zasadą tej nieznośnej m askarady społecznej, k tó ra w społeczeństw ie naszern od la t kilkunastu dom inującą odgryw a ro lę.

Być może — przepraszam za sam ochw alstw o

— żęto deti oniżówanie królowej Obłudy j e s t w p ew n ej' Części zasługą1-,.Przeglądu Poznań­

skiego"’, który od pierw szej chwili zm ywał bielidło i róż z -oblicza społeczeństw a i g asił blaski fałszywe. A le „ład i porządek" tego nam nie przyzna,' bo i my jesteśm y podo­

bno wyklętym órghhein. : •

■ " ■ " ■ ' Sulla.

o w o . 'H H

-W obronie mundurów sokolskich.

Jak iś pan D . w' „D zienniku Pózh." —- pań, którem u zresztą zdrowego krytycyzm u odmówić ń ie można, -— .ta k ’ 'z g ru n tu znie­

naw idził polskie zam iłow anie'’ do b lich tru i dekóracyi, że' n a w e t1 m undur sokolski i na­

zw a' „Sokołów" wydały ińu się grzechem na­

rodowym,

O to ''słow a , j e g o : 1 'f i

fi jD ó ‘dziś Nienićy " titńiigrży, ‘ pomni po- cliotfzertia riażwy gim nastyków "i ńrąktyćznb- ści, rozbieraj)ą się raćżój filo tych "ćwiczeń cielesnych i pozostają w d r e l i c h o w y c h

spodniach i ta.kimż spencerku. My b a c h u -

tam y się w m uiuluy^J^m pletny z. dodatkiem długich i Ciężkich"'botów . Oni nazyw ają się z rzeczy T u r n e r , my musimy latać zaraz po pow ietrzu i j u ż c i z nas S o k o ł y *

Nr. 8. P R Z E G L Ą r> P O Z N A' Ń 8 K I. 95.

/Bez fantazyi i przesady już nam. ani rusź 2 m iejsca. Oj! czas, czas na ziemię.!1'

Gdyby pan D. zam iast rezonow ać o „So­

kołach" raczył p rz y stą p ić , do dzielnej k orpo­

ra c ji lub chociaż pow ierzchow nie rozpatrzy ł d e w jej działalności, to dow iedziałby się, żd żaden Sokół do ć w i c z e ń nie używa ttmuduru, lecz na wzór niem ieckich turne- T-ów ubiera się- w obcisłe, spodnie, pantofle i koszulę bez rękaw ów . M undur , służy j e ­ dynie do parady, a nie je s t .bynajm iej in ­ t e n c j ą p o ls k ą ,. lecz strojem zapożyczonym 11 Czechów, którzy mimo. swej praktyczności 1 „chodzenia po ziemi" zrozumieli jednak,, że m undur posłuży idei dem okratycznego zrów nania i że ta k a je d n o lita , dękpra- fiya potęguje ów „Corpsgoist", którego b rak nieraz dotkliw ie uczuć się daje w innych tow arzystw ach polskich. .Moglibyśmy, przy­

toczyć jeszcze więcej motywów uzasadnia­

jących racye bytu m undurów sokolskich, -—

dla braku, m iejsca je d n a k , odsyłamy p an a R.

do roczników „P rzew odnika gim nastycznego", 2 których zaczerpnąć może wiele ciekaw ych in fo rm acji o posłannictwie.,,Sokołów". N ad­

m ieniam y tylko, -że nazw a naszych gim nas­

tycznych tow arzystw je s t również pochodze­

nia. czeskiego i nie rozumiemy zaiste , dla czego. .pana. I), nie razi „górnolotność", in­

nych k o rp o racji, mieniących, się.,,,S tellą" lub

„Jutrzenką") a natom iast irytuje, tytuł „So­

kołów"-. Nam się wydaje, że ,>Sokół" skrom ­ niejszym. jo s t od „Gwiazdy" lub. „Jutrzenki".

Zresztą, zw racam y panu D. uwagę i na to, że zam iłow anie w dekoracyach .jest u Niem­

ców rów nież rozw iniętem ja k u nas. N ie­

chaj się. tylko przypatrzy niem ieckim związ­

kom strzeleckim lub studenckim . K to p ra ­ gnie, oddziałać na.tłum y szerokie, k to -d la j a ­ kiejkolwiek idei chce zdobyć popularność, ten „dek o racji" jak o środka pomocniczego

■Wyrzekać się nie może. JĘ2$ęmp}um,: P ra k ­ tyki kościoła katow skiego i arm ii zbawienia.

Nowa k la sy flk a cy a języków .

Dziw ne rzeczy można czasam i spotkać, p rze­

glądając ru b ry k ę' „Odpówiedzi redakcyi" nie­

których pism polskich. T ak u. p. w „W ę­

drowcu" m ieści się n astępująca bardzo ory­

ginalna odpowiedź : „Języka serbsko - chor­

wackiego nie m a n a świecie, sa to 'bowiem dwa różne języki, rządzące się oddzielnemi Prawidłami, a naw et różnym alfabetem ". Do­

wiaduj emj- się tu o całkiem nowej zasadzie klasyfikacji języków , 0 klasyfikacji n a pod­

stawie odm ienności alfabetów . Jednakże nie Wszystko to dobre, ćo nowe, więc i nowo- Wynalezióna zasada filologiczna „W ędrow ca"

Pie na dużo się przyda, p o n iew aż,' stosując t® zasadę, można uaprzykład dowieść, że je d e n hczony niem iecki, w ydający Swe dzieło goty­

kiem i, drugi piszący artyku ły alfabetem łaciń ­ skim, posługują się dwoma odrębnem i języ ­ kami. Gdyby się red akey a „W ędrowca" nie Radziła n a w ynajdyw anie nowych klasyfikacji biologicznych, ale zajrzała do pierw szego iepszego podręcznika elem entarnego, wów-

°2as i sam a i je j ciekaw y rzeczy słow iań­

skich czytelnik dow iedziałby się, że język s^rhsko-chorwacki istnieje, że posługują się blin w literaturze- zarówno Serbow ie, . jak o

j. Chorwaci, D alm atyńcy,. Cząrnogórcy, śniący i inne drobne szczepy południówo- 4°w iańskie, których gw ary m iejscowe tyle b|e wiele różnią się pom iędzy sobą-, jak mowa

.1 • • ' • * -1 1. . jełopa sandom ierskiego od mowy w ieśniaka

^ pod Inow rocław ia.

0,:1

Taternicy-blagierzy.

Ruch w Zakopanem ożywił się znacznie

cerują całemi grom adkam i. Nie słyszałem jed n ak , żeby się kto w góry puszczał. W o­

góle u nas zimowe tury stotostw o je s t zupeł­

nie .ń-ierozwinięte. Czasem ktoś gdzieś pój­

dzie: do Czarnego Staw u lub M orskiego Oka

i . robi, aw anturę, trą b i po gazetach, a - znajo­

mych swoich zanudza trzynaście wieczorów z rzędu. Tym czasem te A chillesy może nie wiedzą, że pew ien oficer p rusk i jeżeli mnie pam ięć nie myli, z W estfalii —- kilka la t tem u wyszedł w lutym na przełęcz m ię­

guszowiecką (ową, k tó ra dała ty tu ł dziełu W itkiew icza) i n a trzeci z rzędu szczyt w T atrach , Lodowy. P row adził go Hor wary, przew odnik ze Szmeksu. Z w i ą z a n i byli liną, a oficer był tak silny, że; kiedy się H orw ary obsunął na przełęczy, okręcił so­

lne linę około dłoni i dźw ignął dużog'0 i tęgiego chłopa ze śniegu ku sobie. Szkoda, że hii . wyleciało" z pam ięci ńażwisk.o tego n ap raw d ę dzielnego tu ry sty. P rzykro to przyznać, ale my, polaey, dajem y się zaw sty­

dzać obcym; niem a ' u nas nikogo, coby tak, ja k p rolesor Danysz z". Lęwo.czy, z w ęzeł­

kiem w ręku, sam, ja k palec, wędrował, n a­

wet bez kija, na G erlach albo Łom nicę.

P nas, je ż e li kto ma iść na G erlach w so­

botę 10. sierpnia, to ju ż w niedzielę A sie r­

p n ia pa reunionię, kiedy go 'do m azura wy­

biorą, o dp ow iada: „Przepraszani panią, nie tańczę, bo w sobotę idę na „G erlach" (ale wysunąć się nie omieszka, żeby- go m usiano w ybierać). Tym czasem pew ien sas m achnął na ten szczyt sam jeden, pierw szy raz T a ­ try widząc. -Przypuszczam - za- to,- że w g r a ­ cji, z ja k ą nasi „turyści" zryw ają dla dam swego serca -szarotki...' p ó łto ra łokcia ńad ziemią, żaden obcy naród im nie wyrówna.

czasu jesien i . .pisze w „Słow ie". T et-

^ aje r _ zimowi goście zjechali, sanki

^ o n i ą i śm igają pó gościńcach, ludzie

spa-„ I l u z y a 11.

W ładysław był poważnym człowiekiem, lecz już zawiedzionym w miłości. Zosia — osiem nastoletniem dziewczęciem . On chciał śie;'przecież- ożenić i mieć spokój przy ko­

biecie, k tó ra nie byłaby „śzanipaóskiem w i­

nem, wysadzającem korki, ale baw arką le ­ tnią, choćby' naw et .'mdłą nieco": ona —- wy­

ssałaby za mąż. Ze zaś jeg o ciocia obcho­

dziła im ieniny balem,, um yślnie , dla nich przygotow anym , więc się na nim spotkali raz, na innym balu spo tk ali się drugi raz i... rozeszli. D la błahej przyczyny!... Jej piękny b iu st okryw ała gaza, na Żabiej „ilu­

z ją " zwana, k tó rą wciąż p od ciągała do góry, a jem u się zdawało, że ona czyni to um yśl­

nie, by zwrócić na biust swój uwagę m ło­

dzieży. R ozeszli się, ale i sp otkali kiedyś później: ona była już żoną i m atką, wy­

szedłszy za jakiegoś poczciwca, on — j e ­ szcze starym kaw alerem . Przypom nieli so­

bie sta re dzieje, swoje poznanie, swoje ro ­ zejście się i dow iedzieli się, i i nie byli so­

bie wzajem obojętni, „aw antura" zaś z „ilu- zyą" była prostym wynikiem dziewiczego wstydu, wywołanego pierw szym w życiu de- coltdm. T ableau. D w ieście stronnic takiej

„historyk w ykw intnie wydanej, a przez p. E.

Lindem ana zilustrow anej ud atnie i smacznie, nap isała p. Zofia K ow erska stylom m ienią­

cym się, salonowym i nazw ała to... „Iluzyą".

Damę każdą w buduarze zajm ie ta „iluzya"

napraw dę, bo to konfekeya damska, krytyk zaś, złożywszy książkę, w yrzeknie z żalem :

— Ł ad n e to, ale nie trw ałe...

Poezya ekonomska.

Nie Ariele zapewne z czytelników „ P rz e ­ glądu" zna pismo w arszaw skie p. t. „K uryer rolniczy". J e s t to tygodnik „dla. gospodarzy wiejskich", ma się rozumieć, minorum gen- tiurn i dla. ofieyalistów. Oprócz artykułów specjalnych, „K uryer" zamieszcza kronikę społeczną, będącą ciekawym okazem kopal­

nej ekonomszczyzny. Oto m ała próbka:

Je d e n z oficjalistów hr. Z., „dziedzica obszernych włości na Nadbużu" znakomitego gospodarza i ad m in istrato ra, n ap isał na cześć swego pana ta k ą odę:

Swoich lasów nie zniszcz5Tł.

Setki włók d o b a wi ł .

Żeby jem u P a n Bóg stokroć błogosławił.

T a k mu życzy zwierze, ta k śpiew ają ptaki, Życzy mu źle c z e r n i ą , a l e t o b y d l a k i ! B yk bykiem zostanie, stratow aw szy łąki, O przyszłości nie myśli, ani o potom ki.

„Dobre chęci stan ą za uczynek" — sen­

te n cjo n a ln ie wyrokuje „Kuryer", przytoczy­

wszy tę ohydną bazgraninę.

Rozm owa z Róntgenem.

Prof. R bntgen j e s t stanowczym przeci­

wnikiem Arszelkick interview ’ów i podczas pobytu swego w Berlinie w ydał p ortiero w i hotelu „K aiserhof" rozkaz nie przyjm ow ania żadnego dziennikarza. Mimo to u d a ło ; się berlińskiem u korespoodentuw i medyolańskie- go „Secolo", p. D albelli, oraz peArnemu dzien­

nikarzow i francuzkiemu, dostać się do gło­

śnego dziś profesora, a p. Dalbelli,* opisując tę wizjrtę, stw ierd za przedew szystkiem , iż

śnego dziś profesora, a p. Dalbelli,* opisując tę wizjrtę, stw ierd za przedew szystkiem , iż