fi*ziemnego, i chyba tylko malownicze rysy i
V Si.TT.łl tt I i /%-n im Kn.łri a U w Arlmn/ktrl' . -i
-jbstyumy plem ion arabskich, Beduinów
^ b y l ó w . oraz mieszanina/ języków o
nie-W dziejach lite ra tu ry „Rougon-Maccpiar- towie** Zoli stanow ią może jed y n e zjawisko, w której u ko m b in acja sztuki i nauki p rz e prow adzoną. została na ta k w ielką skalę.
J a k wiadomo, punktem wyjścia tej „H isto- ryi naturalnej i społecznej jed nej rodziny z czasów drugiego cesarstwa** —- je s t hi- stery ą A delaidy Foucpie, której new roza za
m ienia się u potom ków w pijaństw o, m anię zabójstwa, m anię religijną, naw et w geniusz, pokrew ny jakoby obłąkaniu. A utor n a k r e ślił sobie z góry szczegółowy plan na dw a
dzieścia k ilk a la t pracy i w ykonał go ściśle, nazywając swą formułę naturalizm u „m etodą naukow ą, zastosow aną do beletrystyki**.
E stety cy i ki-ytycy w szelkich n arodo
wości wypowiedzieli ju ż swoje niezliczone opinie o tej doświadczalnej teoryi; były tam głosy nieskończonego podziwu i uw ielbienia dla pracy Zoli, było i zagrzebyw anie całego k ien in k u naturałistycznego raz na zawsze.
T e ra z przyszła kolej na zdanie ludzi nauki o dziele au to ra „G erm in ala”.
D októr Cabanćs, re d ak to r paryskiej
„K roniki m edycznej“ wypowiada się pierw-z.wyczajnym dźwięku, przywodzi podióżnem u na pamięć, że się znajduje w innej części świata.
Najzwyklejszy z języków, którym w O ra
nie w szczególności, a na zachodnio-półno
cnym wybrzeżu Afryki w ogólności, ro zmawiają, je s t język hiszpański, po handlach, w re sta u ra c ja c h , na ulicy k rok w k ro k się go znachodzi, — językiem francuskim mówi tylko urzędnik, a i plem iona arabskie, w ob
cowaniu z Europejczykiem chętniej, się po
sługują i lepiej znają język hiszpański od francuskiego.
Po nadejściu wyczekiwanego okrętu z M arsylii, k tóry również około 60 przy-' wiózł re k ru ta, zaprowadzono nas wspólnie na kolej żelazną, k tó ra łączy O ran z T u n i
sem, i wysłano na m iejsce tym czasowego przeznaczenia t. j. do kom panii depotow ych.
Legia zagraniczna, składająca, się z dwóch pułków, m a tem samem i dwie kom panie depotow e, gdzie ćwiczą rekruta, zanim te n że przejdzie w kolumny. D epot pułku p ier
wszego garnizonuj e w Sidi-bel-Abbes, d ru giego w Saldzie. Mnie, ja k o desygnowanem u do pułku pierw szego, Sidi-bel-Abbós przy
padło w udziale.
W Sidi-bel-Abbes więc zamieniliśm y na
sze ubranie cyw ilne n a m undur legionisty.
Mundur ten rów na się całkow icie m undu
rowi linii francuskiej piechoty, czerwone spodnie, ja c z k a albo suj-dut z granatow ego sukna, przy surducie przy o k az ja ch św iąte
cznych epolety z zieloncm i sznurkam i, na głowie kepi, pok ry te pow łoką płócienną, k tó rej część tylna w razie p otrzeb y opuszcza
‘śży: N ie,p rzy zn aje on r iiry jle o ry i n a tu ra lizmu;' UNyaża,' że o ile 'dżieło;nczonego',nn- j e s t - osóbfśfem, ó tyle dzieło lite ra ta zależy wyłącznie' od' jegó'infiyńH dualiżm u.' |
Uczony niknie :wbi5ęe dośw iadożenia;
zjaw ia’ kię’(je;3yńfe' p ó jto , ,'aby' skonstatow ać rezultaty działania kit liatńfalnyĆn:’ powić ściopisarz, przeciw nie, musi wszystko wymy- śleć, zarówno doświadczenie ja k i jeg o n a
stępstw a. Z jed nej więc strony znajduje się fakt rzeczyw isty, k tó ry należy koniecznie skonstatow ać, z drugiej — czysta hypoteza.
U raw a dziedziczności nie są ta k sta- nowczemi ja k utrzym uje Zola. Są nieskoń
czenie złożone i niezaw sze się spraw dzają autor ,.R ougon-M acquartów “ zmuszony był przypuścić, że nauka w ypow iedziała już w tej kw estyi o statn ie swe słowo: „Poezyi nauln szukać należy obok nauki, po za nauką, ale nie w nauce .
N iem niej przeto obfitość szczegółów t e chnicznych w pow ieściach Zoli ta k zaciek a
wiła Cabanćsa, że zw rócił się do sam ego m istrza w M edanieo wyjaśnienie, kto i w czem służył mu za przew odnika naukow ego. Gon- court w ostatnim tom ie swego „D ziennika' wspom ina, iż Zola nosił się niegdyś z za
m iarem n ap isania książki na tle życia Klau- dyusza B ernarda, książki, w k tó rej chciał p rzedstaw ić nie znakom itego fizjologa w la boratoryum , lecz człowieka pryw atnego
„uczonego** k tó ry ma żonę zacofaną, bigotkę niszczącą jeg o pi-ace“.
' Zacytow aw szy tę n otatkę, otrzym ał Ca- banćs ta k ą od Zoli odpowiedź, w sprawi*
źró deł naukowych, do słynnego cyklu jeg*
pow ieści:
„J e rz y B arral, syn znakom itego ag ro nom a, obiecał dostarczyć mi p a p ie iy pozo
sta łe po K laudyuszu B ernardzie.- Uczon\
ten m iał w rogów pom iędzy swymi n ajb liż
szym i; m ogłoby to stać się przedm iotem do zajm ującego dram atu. P om ysł przez la;
dziesięć leżał w moich papierach, aż porzu
ciłem go ostatecznie. Nie mogłem zuiytko wać, tak jakbym chciał, stron y osobistej U żyw ałem w szelkich fortelów , aby stworzyć in tr y g ę w moim „Doktoi’ze Pascalu**, lecz się, gdyby fartuszek, aż na plecy, by chro nić od porażeń słońca, lub zwija się i spina dokoła czapki ponad rydelkiem , — płaszcz po dobny do pruskiego, a dokoła stanu rozró
żniający na p i-rw sz y rz u t oka legionistę on żołnierza z k ra ju m atczynego pas niebieski w ełniany na 3 m e tiy długi, któ ry je s t n ie
odstępnym tow arzyszem każdego żołnierza w jakiem bąd ź um undurowaniu. P as te n —
„ćeinture" — owija się gdyby pow ojnik około ta lii i n aw et w nocy na gołem ciele lub koszuli przepisow o bywa noszonym, w słu żbie zaś nosi sie pod skórzaim ym pasem od pałasza. Z resztą wszystkie pułki kolonialne żuawi, spahiści, szaserzy itd. m ają ten san.
pas, tylko kolorem od siebie się różniący.
— Obuwie legionisty to półbuty, na k tó re w dziew a się białe ja k śnieg' płócienne k a masze, na guziki z boku pospinane. Oznaka legii zagranicznej — g ra n a ta eksplodująca, um ieszczona je s t na kepi, gdyby ko karda, zam iast k tórej „ponpon** z w ełny o bar- w ach francuzkiego „tricolore** sterczy po nad czapeczką. I guziki m osiężne um un
durow ania noszą każdy ową g ra n atę eksplo
d u jącą z napisem w obwódce: legion etran- gere.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
116. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I . Nr. Ki.
nie skorzystałem z no tatek, k tó re mi dano o K laudyuszu B ernardzie. Możnaby isto tn ie napisać w ielki rom ans ze szczegółów, k tó re przedstaw iłem Goncourtowi, ale czy to k ie dy zrobię — nie wiem...
Zkąd przyszła mi myśl w prow adzenia dó rom ansów m edycyny? — Dawna to hi- stórya!
W ydałem w łaśnie „T eresę R aquin" i
„M agdalenę F ó rat". W tej ostatniej wspo
m inałem poraź pierw szy fizyologię. U derzył mnie fakt, zaobserw ow any przez w eteryna
rzy, że klacze rodzą potom stw o podobne m aścią do pierw szego ojca. To zjaw isko dziwnego przesiąknięcia starałem się zasto- wać do rodzaju ludzkiego.
Postaw iłem sobie pytanie i rozw iąza
łem je tw ierdząco: Młoda dziewczyna ma pierw szego kochanka; potem bierze d ru g ie
go i ma z nim dziecko, zupełnie podobne do poprzednika w miłości.
Może się to nie zdarza u ludzi, ale że kw estya została ostatecznie rozstrzygniętą przez hodowców, wolno mi było staw iać hy- potezę. W tym samym czasie w padła mi w oczy g ru b a książka L ucasa o „D ziedzi
czności n atu raln ej". P rzez cały m iesiąc stu- dyowałem j ą w Bibliotece narodow ej i p o sta nowiłem napisać cały szereg powieści, w któ rych chciałem rozw inąć kolejne zjaw iska dziedziczności. In n a jeszcze przyczyna zmu
sza a mip do p racy regu larn ej, do pisania tom u lub dwóch rocznie — tro sk a o chleb.
Rozpraszałem się przedtem po dzienni
kach, ale w strętnem mi się stało nareszcie owo pisanie od w iersza. Zaproponow ałem przeto wydawcy Lacroix, że będę mu daw ał dwa tomy rocznie za reg u larn ą płacę m ie
sięczną.
Postanow iłem napisać seryę romansów, zabrałem się do pracy i przez dw adzieścia trzy czy cztery lata, podczas których o b ra
białem moje dzieło, niewiele odstąpiłem od planu obmyślonego po przeczytaniu książki Lucasa. Nie znaczy to, że trzym ałem się zawsze tego, co znalazłem w tej książce, dziś już p rz estarz ałej. P rze d kilku laty od
wiedziłem P ou cheta w Muzeum historyi n a
tu raln e j; znałem go przez F lau b erta. „ J a k daleko — zapytałem — zaszła obecnie nau
ka w spraw ie dziedziczności14? — „Stoimy mniej więcej na m ie js c u — odrzekł. ■— Z re
sztą dam w tych dniach arty k u ł do „R evue des Deux Mondes", który pan sobie prze
czytasz; je s t to przeg ląd najnow szych prac w tej kw estyi". Później czytałem in te re su ją c ą rozpraw ę agregacyjną d ra D ćjerin e’a, oraz prace W eissm anna, gdzie znalazłem najnow szą teo ry ę „plazmy", o której d o k tó r P asca l mówi w drugim rozdziale o statniego rom ansu w moim cyklu.
W ogóle, aby sobie rozśw ietlić stronę m edyczną kw estyj, o których mam pisać, zwracam się do znajom ych mi lekarzy, trzy mam się tego, co mi pow iedzą i czytam w skazane przez nich prace.
1 ta k z powodu „Pogrom u" poznajom io
no mię z d-rem Felizetem , przyjacielem A bout i Sarceya. Felizet, któ ry odbył kam panię pod Metzem, dostarczył mi szczegółów technicznych o ran ach od broni, o o p a tru n kach, etc. Poznajom iłem się rów nież z d-rem A lbertem Robinem , d-rcm F illeau i innymi, k tórych często w idyw ałem u C harp en tiera.
W spom niałem tylko co F la u b e rta — u niego także bywało wielu lekarzy i dużo tam mówiono o m edycynie. W otoczeniu tem zebrałem w iele no tatek.
P rzy pisaniu „Lourdes" pragnąłem bardzo pomówić z prof. Charcotem , ale um arł w ła
śnie, gdy m iałem mu być przedstaw iony.
Zw róciłem się więc do j.ednego z je g o u- czmów, d-ra G illes de la T ou rette, k tó ry uprzejm ie udzielił mi w yjaśnień. P rz e d s ta wiłem mu kw estyonaryusz, n a k tó ry d a ł od
powiedzi.
P osiadałem cały zw itek dokum entów, 0 B ernadecie, lecz nie skorzystałem z niego.
T rudno je s t otrzym ać protokóły lekarzy, mu
siałem p o p rzestać n a p rostych w yciągach.
Pew nem je s t, że w chw ili objaw ienia B er
n a d e tta m iała to, co się nazyw a aura. U sły
szała w ielki szum, potem jak iś h ałas; oddech je j się zatrzym ał. Zdaw ało się jej, że widzi jasność... coś białego — oto wszystko, co mówi w pierw szem zeznaniu. P o tem za
częła się suggestya: Czy to była po stać k o b iety? Czy m iała suknię b iałą? I w tak i sposób w um ysł dziewczyny powoli w siąkła 1 idea objaw ienia...
A le oddalam się od przedm iotu. Za
wsze, ilekroć m iałem opisywać chorobę, czer
pałem wiadom ości u ludzi kom petentnych lub z dzieł specyalnych. Dla opisania po
dagry p. C hanteau w „R ozkoszach życia"
przeczytałem w tłum aczeniu francuzkiem pi’acę A nglika G arnoda. K ilka razy opisy
wałem połogi: tajem ny połóg w „Pot Bouille", trudny w „Rozkoszach życia" i wreszcie po
łóg w „Ziemi".
Poczytano mi za zbrodnię te opisy. L i
te ra tu ra pełną j e s t opow iadań o um arłych, do przesytu mówią nam ja k is to ta ludzka gnije i rozkłada się, nigdy zaś nie wspomi
nają, ja k przychodzi na św iat... Nie rozu
miem tego; bo czyż urodzenie isto ty ludzkiej nie je s t rów nież tajem niczem , równie wzru- szającem , ja k jej koniec?.;.
N i: będę się rozw odził nad delirium, tremens mojego Coupeau w „Assomoir".
H istoryę tę znaleźć można w jednym z wykładów d ra M agnana; nic w tem sam nie wymyśliłem. Bywałem w tedy na le- kcyach klinicznych w szpitalu św. Anny i wy
niosłem ztam tąd cały szereg n otatek . Wiem, że studyow ałem zapalenie mózgu gruźliczne do „K artk i miłości", ale nie pam iętam już gdzie.
Do „D oktora P ascala" doskonałych w ska
zówek dostarczył mi M aurycy de F leu r.
Z nim to poszedłem na ulicę C haronne do lek arza chorób umysłowych, M oteta, któ ry zapew niał nas, że w ypadek cio tk i Didy je s t co najm niej praw dopodobny.
N aturalnie, że trochę przesadziłem , ale chodziło mi tylko o praw dopodobieństw o i o efekt dram atyczny. Zaprzeczano możli
wości „spłonienia n atu raln ego " (com buction spontanće). Spotyka się je d n a k u różnych autorów obserwacyO tego rodzaju, co p ra w da podejrzane. Mówią, że w skutek tego zjaw iska pozostają kości i tro chę b ez k ształ
tnej m asy; w moim rom ansie pozostała ty l
ko krew . Może byłem zanadto w yłącznym ? F le u ry utrzym uje, że śm ierć stareg o Mac- ą u a rta przez stw ard nienie serca (cardioscló- rose) wziąłem z klasycznego podręcznika prof. Dieulafoy. J e s t to p raw d ą co do szcze
gółów, ja k rów nież praw dą jest, że przypo
mniałem sobie śm ierć T ro usseau i Ju liu sza F e rry : lecz w rzeczyw istości ju ż od dw u
dziestu la t postanow iłem , że mój stary Mac- q u art w ten sposób umrze. Chciałem, aby skończył po królew sku!
M etoda leczenia d o k to ra P asca la je s t m eto d ą B row n-Sequarda i C onstantin-Paula, k tó rą dr. Cheron rozw inął w swojem dziele
„P raw a leczenia podskórnego". * Mógłbym mówić jeszcze o ospie, na k tó rą um iera Nana, o w yrzutach skórnych I)uveedy’ego w „Pot Bouille", o suchotach brzusznych Rózi, o suchotach L a G rivotte, o wilku Elizy Rouquot, o p araliżu Maryi de H uersaint, o skrofułach małej C outeau i in
nych specyalnych wypadkach, zamieszczonych w „Lourdes" — ale po co? To nieciekaw e!
A dla czego j a profan, w trącam się do medycyny i do fizyologii? Dlaczego w cią
gnąłem naukę na posługi lite ra tu rz e ? Znam zarzuty, ja k ie mi robiono: że do
św iadczenie w laboratorium nie może być porów nane z dziełem w yobraźni; że w
labo-ratoryum j e s t z jed nej strony uczony, k tó ry patrzy,, z drugiej — n atu ra , k tó ra działa a dwoistość ta nie może istnieć dla lite ra ta . Zapewne, ale j a nie jestem uczonym, jestem powieściopisarzeTn, a rty s tą ; żądam jed n ak praw a w ychodzenia po za rolę, ja k ą nam zwykle zakreślają. Mamy trzy strefy: pierw sza — rzeczy znanych, dowiedzionych, do
świadczonych; drug a — strefa nadnatural- ności,. absolutu, ideału. Pom iędzy niem i istn ie je strefa pośrednia. Nie jesteśm y przecież zobowiązani zamknąć się w rzeczy
wistości, wolno nam wzdychać do niepozna
walnego.
Jestem zdania, że pomimo wszystko, praw d a naukow a m usi odnowić całą e ste ty kę powieści i teatru ..."
N a W y ł o m ie .
(Ks. biskup Lików s ki o bankructwie icmysło- wem Księstwa. — P rzyczyny bankructwa. —
Marniejące sity.)
Gdy na sali B azarow ej dzwoniły k ieli
chy na cześć żegnającego m iasto nasze prof..
W icherkiew iczą, gdy je d e n to ast po drugim rozbrzm iew ał nutą szacunku, wdzięczności i życzeń serdecznych, Wtedy to padło sm u
tne słowo z ust ks. bisk. Likow skiego, -—
słowo żalu i skargi, że K sięstw o poznańskie spada na coraz niższe szczeble drabiny umy
słowej, że dziwnie jałow om dziś j e s t życie nasze, i że ta ziemia, k tó ra przed, laty n ie
tylko sama bujnern życiem kw itnęła, lecz cząstkę sił swoich składała w darze b ra t
nim dzielnicom, niebawem nic już do odda
nia mieć nie będzie i z A ten zmieni się w S p artę .surow ą.
Sm utna w różba] Nam ona w uszach dzwoniła już wtedy, gdy myśl założenia o r
ganu literackiego dla ratow ania dogoryw a
jącej umysłowości pow stała i w piśm ie na- szem w cielenie swoje znalazła, — nam ona duszę męczyła już dawno i m ęka ta odzy
wała się nieraz żalem a nieraz ironią bole
sną w łam ach „Przeglądu". Lecz poniew aż to mówili „Młodzi", którzy sami, bez opieki pow ag uznanych, zabrali się do uczciwej i ofiarnej pracy, więc „Starzy" w organach swoich drw ili i u rągali. Pesym iści! mó
wiono. M alkontenci! wołano chórem harm o
nijnym, a gdy je d e n z chorążych kleryk al- nego obozu ogłosił tom ik niezłych p rz e k ła dów A nakreonta, w tedy zw iastow ano ep o k ę rozkw itu lite ratu ry w K sięstw ie i śmiano się na całe gardło w „K uryerze poznańskim "
z tych, którzy z goryczą w duszy Poznań, mianem Beocyi darzyli. Dziś te n sam „Ku
ry er" drw ić się nie odważy, bo kry ty kiem nie je s t „m asoński" P rzeg ląd , lecz książę kościoła, a przecież ks. biskup Likow ski p o wtórzył tylko tę sam ą skargę, k tó ra przed niedawnym czasem .stanowiła tem at jałow ych dowcipów dla stro n n ictw a klerykalnego.
Tak! Muzy do nas nie przychodzą w gości, P a rn a s nasz bez Bogów, św iąty n ia nauki opustoszała. Moloch polityki pochło
n ął to bujne życie umysłowe, k tó re niegdyś ta k żywo pulsow ało w Księstwie, i oto dziś stoim y ja k żołnierze kresow i, dla których stra te g ia je s t nauką jedyną, fechtunek sztu
ką, gw ar bitew muzyką, lub ja k nowych episjerów grom ada, czczących buchalteryę ja k najwyższą wiedzę i rysu nek banknotów ja k najwyższe piękno. Siła stosunków p oli
tycznych z nieu błaganą konsekw encyą spy
chać nas m usiała w niziny, — to fakt, k tó rem u nikt nie zaprzeczy i k tóry pół roz
grzeszenia dla K sięstw a stanowi, — ale któż nas z winy zupełnie rozgrzeszy?!
Część tej winy spad a na ludzi, na wodzów
10. P R Z E G L Ą D P O Z N A Ń S K I . 117.
społeczeństw a. S praw iedliw e słowa potę
pienia obijały się już nieraz o uszy nasze, a w ostatnim czasie P i o t r C li m i e 1 o w- s k i, znakom ity historyk lite ra tu ry i znako
mity badacz prądów nurtujących społeczeń
stwo polskie, w skazał w „Zarysie11 swoim na
»łłziennik Poznański", ja k o jed n o ze źró- (ieł naszej anemii umysłowej. Z jednej strony rozpolitykow anie całego k ra ju i od- t'1'a anie umysłów od zagadnień naukowej iłatury, z drugiej strony niesum ienny a Uporczywy kult dyletantyzm u w dziedzinie M ędzy i sztuki- w tom w łaśnie piśm ie znaj
dowały opiekuna, apostoła i potężnego krze
wiciela. My Dziennikowi zasług narodowych Me odmawiamy, lecz w bilansie działal
ności jeg o znajdujem y poważne m inut in te
lektualnej i m oralnej treści. <oycie narodu składa się z tysiącznych żywiołów i czynników
^zw ojow ych, a każdy z nich jo s t niezbędny, każdy wym aga w ielkiej miłości, jeżeli zdro
wie społeczeństw a kw itnąć ma bujnie i p ra widłowo. W szelka jednostronność prędzej
;zy później zemścić się musi, i dla t'«gO gro- Mem j e s t niebezpieczeństw em dla kraju, j e żeli na czele prasy, tej potężnej k-armi- Melki narodów , tej nauczycielki i wycho
wawczyni społeczeństw — stoją ludzie o cias
nym w idnokręgu i suchej umysłowośei. Lu
dzie tacy mogą tu i owdzie odnosić zwycię
stwa, mogą wykształcić w tym lub owym kierunku publiczność, je ż e li los obdarzył ich M ergią, sprytem i zręcznością, lecz w sum
mie życia narodow ego, w całokształcie roz-Woju społecznego, działalność ich zaws sze kędzie krzyw d ą.w ielk ą.
A najniebezpieczniejsi stają się wtedy m królow ie p rasy i opinii publicznej, jeże li stronniczość k o teryjna ta k zam roziła ich M stynkt spraw iedliw ości i miłość dobra pu
blicznego, że gotowi zawsze odsunąć od oł- Mrza publicznego ludzi najlepszej woli i za
pału, skoro ich w liberyę swej służby lub mundur swojego pułku ubrać nie mogą. Ileż t° sił w takich stosunkach iść musi na m arne, deż entuzyazmu, energii i miłości zam ienia Mę w niechęć, odrętw ienie i żółć! A s tra ta taka dotkliw ie tam m ianowicie daje się we Maki, gdzie życie narodow e ściska jak iś ol- , fzymi pierścień żelazny, a ludzi czynu i my
śli tak mało, tak bardzo mało!
/,a] mi, żal w ielki tych zm arnow anych dążeń i chęci, żal tych, których nieraz spo
tykam na drodze mojej, a którzy na dźwięk
?2ywczej pobudki, odpow iadają gorzkim u-
"Miechem rozczarow ania i pogardy. P ra c o wać? działać? Pocóż to w szystko? Oni nie- fd y ś się rw ali do czynu, m arzyli o szerszeni Mci tą prag n ęli elektryzow ać obum ierający Mgaąizm narodowy, -— ale wokoło nich zimno
•yło i pusto, bo za dumni byli i za uczciwi, by .mysi swój, serce i ciało ubrać w liberyę panu- 'l^cej koteryi. Wiem dobrze,że chodzą po ziemi Mera z silne duchy, których żadne wyklęcie W proch nie powali i żadna p u stk a nie wy- sjębi. W iem, że są ludzie, d la których ży- Meiu je s t walka z apatycznem lub wrogiem Moczeniem, i w których każda klęska budzi
?°w e siły, nowy fanatyzm, — dalej i dalej bez
°uca. Zwyciężą lub zginą, — lecz orzeł, p tak
°uca. Zwyciężą lub zginą, — lecz orzeł, p tak