• Nie Znaleziono Wyników

– To okrutne, że dałaś swojemu psu imię po mężu. Ja bym tak nie mogła – rzuciła z wyrzutem pani Płotka.

– Oczywiście, żebyś nie mogła. Bo twój mąż jeszcze żyje – odparła wdowa Miła.

Musiała zejść ze schodów, by złapać Stefana, zanim ucieknie przez otwartą furtkę, której pani Płotka nie raczyła zamknąć.

Zaciągając psa z powrotem, zobaczyła, że drzwi do domu są otwarte na oścież, a pani Płotka znikła.

Wdowa Miła pobladła i biegiem ruszyła do domu. Pani Płotka stała jak wryta w przejściu do salonu.

Wszechświat zajmował już jedną czwartą pokoju, był kolorowy, poruszał się wolno i wydawał coraz głośniejsze dźwięki.

– Na Miłość Boską! Co to jest? – zapytała piskliwym głosem pani Płotka. Była bardzo pobożną osobą i nigdy nie pozwalała sobie na nadużywanie imion świętych, a już zwłaszcza samego Pana Boga.

– To jest wszechświat, moja droga – wytłumaczyła wdowa Miła, zamykając drzwi za Stefanem.

Mogła wymyślić wiele rzeczy, którymi nakarmiłaby żądzę sensacji pani Płotki, ale nie wiedziała w tym sensu. Żadne jakieś tam kłamstwo nie było w stanie wytłumaczyć istnienia wszechświata. Wdowa miała teraz tylko nadzieję, że pani Płotka się przestraszy i nigdy więcej już do niej nie przyjdzie na podwieczorek.

Jednak kobieta nie dosyć, że natychmiast uwierzyła, że to najprawdziwszy wszechświat, to jeszcze spojrzała się na wdowę tak, jakby ta była największą szczęściarą na świecie, po czym zajęła fotel, ulubione miejsce wdowy do podziwiania wszechświata.

– Jest piękny – dała upust swojemu zachwytowi pani Płotka, zaczynając mechanicznie głaskać psa. – Dlaczego nie pochwaliłaś się nim wcześniej? – dodała z pretensjami, jakby wdowa miała w obowiązku powiadamiać ją o wszystkim, co dzieje się w jej życiu.

– Pójdę zrobić herbaty – rzekła zrezygnowana wdowa.

– Nie zapomnij ciasteczek – krzyknęła za nią pani Płotka, gdy wdowa wyszła do kuchni.

W głębi duszy wdowa wiedziała, że może się już pożegnać ze swoją tajemnicą, wiedząc, że pani Płotka, posiadająca miano największej plotkary na ulicy, rozpowie każdemu, kto zechce ją wysłuchać, o wszystkim, co się dzieje u wdowy Miłej. Skoro tak miało już być, i nie było żadnego wyjścia, oprócz zamordowania pani Płotki (wdowa pomyślała o tym z nieskrywaną przyjemnością), wdowa podczas sączenia napoju z filiżanki, odpowiadała na każde pytanie pani Płotki. W ten sposób wyjaśniła całą historię wszechświata.

– Mówiłam ci tyle razy, żebyś nie ufała temu całemu Snowidowi – pani Płotka pomachał karcąco ciasteczkiem.

Wdowa Miła na to tylko westchnęła.

Gdy pożegnała już panią Płotkę, w myślach wzywała Snowida, aby się pospieszył.

O dziwo, następnego dnia przed jej domem nie koczowali dziennikarze, a wozy transmisyjne nie zajeżdżały jej podjazdu. Nikt nie dobijał się do drzwi, krzycząc, że chciałby zadać tylko parę pytań i zoba-czyć to niezwykłe zjawisko. Nikt nie zaglądał ciekawsko do okien. Telefon milczał zamiast co chwilę buczeć, a w słuchawce nikt nie żądał wyjaśnień. Radio na ten temat milczało, telewizja też. Nawet nie przyszedł żaden z mieszkańców ulicy, by dowiedzieć się, co takiego niesamowitego wdowa Miła trzyma w salonie.

Albo pani Płotce nikt nie uwierzył, choć znalazłoby się parę wścibskich osób chcących sprawdzić, o czym tak niedorzecznym mówiła ich przyjaciółka. Albo pani Płotka trzymała swój gadatliwy język na wodzy i nikomu nie pisnęła ani słowa. Zdumiewające, ale możliwe. Wdowa powoli przekonywała się, że wszystko jest w życiu możliwe, wszechświaty można sobie trzymać w salonach, oczywiście nie bez konsekwencji, a pani Płotka potrafi dochować sekretu, oczywiście też nie bez konsekwencji.

Przyszła po południu podziwiać wszechświat i przychodziła tak codziennie na godzinę lub dwie. Znużona wdowa przyjmowała ją grzecznie, bojąc się, że jak odmówi, sprowadzi na siebie jakieś nieszczęście.

Marta Kornalska

Wszechświat zajął już komodę, a także trochę ściany. Wdowa Miła musiała przenieść papugę i kanar-ki na drugi koniec salonu, by wszechświat ich nie pochłonął. Dosięgał już ziemi i pewnego dnia zniknął jej żółw. Długo go szukała, ale wiedziała, że stało się najgorsze. Wyobraziła sobie żółwia płynącego w próżni z jej porcelanowymi słonikami, które stały na komodzie. Miała tylko nadzieję, że jest szczęśliwy i znalazł swoje miejsce we wszechświecie.

* * *

Idąc każdego dnia czy tego chcesz czy nie przesypujesz

z i a r e n k a piasku

Władysław Łazuka

Morze

Mewy płyną na wietrze przysiadają na palach kutry znikają i pojawiają się w rozkołysaniu wód smak soli na ustach ta cała przestrzeń ukazująca się oczom

że chciałoby się zajrzeć dalej a tam mgiełka

i nieskończoność tak pięknie jest pragnąć Władysław Łazuka

* * *

Morze zabiera i oddaje jego wody

w przypływach odpływach mielą jak młyny nieustannie perpetuum mobile

Władysław Łazuka

* * *

Sztorm poszarpał brzeg i las a kiedy ucichło

pośród ziarenek piasku znalazłem bursztyn okruch światła z głębin

wyrzucony na brzeg maleńki

Skarb Władysław Łazuka

Tak, to był piątek, pamiętam na pewno. Za oknem ciągle padał deszcz, a ja od dwóch godzin tępo gapiłem się w monitor. To musiał być piątek, bo wczoraj był przecież czwartek. Dopijałem kolejną herbatę, a kręgosłup łupał jak zwykle, gdy za długo siedzę w jednym miejscu. I właśnie wtedy, tzn. gdzieś w tym czasie, gdy patrzyłem w ten monitor, zadzwoniła komóra.

– Słucham – powiedziałem. Oczywiście to była Nadzia, na ekranie komórki wyświetliło się jej imię.

– Jacek, idziesz dzisiaj? – jej głos zawsze mnie irytował. Nie znoszę kobiet mówiących przez nos. Na całe szczęście przez telefon w trakcie całej rozmowy nie widać rozmówcy, ale już i tak widziałem oczami wyobraźni, jak zwężają jej się te dziurki w nosie i chrząstka winduje do góry. Głupia, piskliwa kurwa, zawodzi jak chór kastratów.

– Gdzie? Przecież dzisiaj jest... – odpowiedziałem i zamyśliłem się.

– No właśnie, sobota! – wykrzyknęła radośnie.

– Cholera – pomyślałem. Ma rację, czasami jej się to zdarza. No bo jeżeli wczoraj był piątek, to dzisiaj musi być sobota.

– Taak – rzuciłem przeciągle. – Jasne, że tak – dodałem pewniej. Będę u ciebie o 19.

– Nie spóźnij się tylko – zamruczała ostrzegawczo.

– Postaram się – uciąłem.

– Kochasz mnie jeszcze? – zapytała prawie poważnie.

– Nie wiesz tego?

– No to pa.

– Pa.

Kurwa, kolejna sobota, powiedziałem półgłosem i spojrzałem na cassio, było kilka minut po 16. Za godzinę będzie Wojtek. Choćby świat się walił i B–52 bombardowały miasto, za 50 minut przyjdzie Wojtek. Przywlecze ze sobą Polara i Monię, wyciągnie flachę i zacznie polewać. A potem będzie opowiadać, że w pracy szef ich znowu okrada, że kupił sobie nowego Forda, no i że wiadomo, skąd miał na niego forsę. Monia zacznie się kleić do Polara, więc powiem, że jasne, że drugi pokój jest wolny. A Wojtek będzie polewał dalej, bo przecież trzeba się spieszyć, bo możemy nie zdążyć, chociaż spóźnić się nie da.

Obmyłem twarz nad umywalką i sięgnąłem po żel. Trzeba przecież jakoś żyć, pomyślałem, wcierając zieloną maź we włosy. Trzeba się z kimś spotykać, gdzieś wychodzić, inaczej się zwariuje. Zacząłem się

Przemysław Grzesiński

Przemysław Grzesiński

Corrida