• Nie Znaleziono Wyników

czyli kuchennymi schodami do historii (regionu)

Alfred Siatecki, Drugi klucz do bramy. Rozmowy nieautoryzowane albo nieodbyte o przeszłości Środkowego Nadodrza, Muzeum Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra 2010, 207 s.

tego wyróżnienia? Gdzie znajdują się skarby wywie-zione z żagańskiego pałacu? Czy w magazynach wojskowych w Kęszycy składowano radziecką broń atomową? Dlaczego nazwę Niemaszchleba zamieniono na Chlebów? Jak naprawdę: Leon Pinecki czy Leo Pinetzky nazywał się trzykrotny mistrz świata i pięciokrotny mistrz Europy w zapasach?

No i – rzecz równie istotna – na czym polega sekret przepysznej szarlotki? Oto garść pytań, na które odpowiedź znaleźć można w książce zatytułowa-nej Drugi klucz do bramy. „Drugi”, gdyż publikacja ta jest kolejną (a zapewne nieostatnią) z cyklu

„rozmów nieautoryzowanych albo nieodbytych o przeszłości Środkowego Nadodrza” – literackich mistyfikacji, których autorem jest Alfred Siatecki.

Podobnie jak wcześniej, do rozmowy zaproszo-ne zostały osoby powszechnie znazaproszo-ne oraz postaci zapisane głównie w dziejach Ziemi Lubuskiej; ci, którzy mieli tylko swoje pięć minut w historii, oraz ci, którzy zaznaczyli się w niej mocniej i na trwałe.

Przy czym dobór rozmówców jest bardziej niż w części pierwszej zróżnicowany. Dość wspomnieć, że wśród interlokutorów znaleźli się dowódca wojsk radzie-ckich, przedwojenny zapaśnik i Jan Paweł II. Co ich łączy? Najkrócej rzec ujmując: związek z Ziemią Lubuską – więź silna, jak w wypadku żyjącego tu przed wojną Theodora Burchardta, albo przygodna, zaświadczona jednorazową dłuższą (przypadek Tadeusza Konicza) bądź krótszą (przypadek Jana Pawła II) biograficzną przygodą.

Wszyscy oni odnotowani zostali w kronikach naszego regionu. A jednak tej wersji dziejów, którą przedstawia Siatecki, nie znajdziemy w przekazach oficjalnych ani w podręcznikach. Autora interesuje inna, alternatywna niejako opowieść. Dowiadu-jemy się z niej, że Jan Kepler jest autorem pierwszej na świecie książki fantastyczno-naukowej, która ukończona została w Żaganiu, a na język polski jednak przetłumaczono ją dopiero w roku 2004;

że znajdująca się w Zielonej Górze ulica Konicza równie dobrze mogłaby nosić imię Tadeusza Kuntza, gdyż jej patron, znany XVIII-wieczny ma-larz podpisywał swe obrazy różnymi nazwiskami.

A dalej, że Świętno – niewielka miejscowość leżąca nieopodal Wolsztyna, proklamowana została jako

republika i z własnym rządem oraz armią licząca 120 żołnierzy przez 218 dni 1919 roku istniała jako najmniejsze państwo europejskie i że Ziemia Lubuska znana jest nie tylko z upraw winorośli, na jej terenach wyhodowano bowiem wiele nowych odmian sadowniczych, niektóre z nich, jak np.

Gubinka (rodzaj wczesnej śliwy) udaje się tylko w okolicach Gubina, który ma specyficzny, nie-występujący w innych miejscach mikroklimat.

To tylko wybrane przykłady ciekawostek doty-czących lubuskiego terenu. „Ciekawostek”, gdyż Siatecki przedstawia fakty mało znane i odsłania kulisy historycznych zdarzeń. W dzieje regionu wchodzi, rzec można, kuchennymi schodami, nie tytułową bramą. Kuchennymi dosłownie, gdy pisze np. o Emilii, kucharce Theodora Burchardta, która z pierwszego zbioru smakowitej odmiany lubuskich jabłek, renety landsberskiej upiekła szar-lotkę. I można by, kontynuując interpretację tytułu, dopowiedzieć, że autor Drugiego klucza do bramy, otwierając kuchenne drzwi historii, używa nie klucza, a wytrycha. Jako twórca lubuskich kry-minałów wykorzystuje bowiem literackie doświad-czenie: kusi czytelnika sporą dawką sensacji, ope-ruje legendą oraz anegdotą, umiejętnie rozbudza zainteresowanie, bo np. dlaczego po zaserwowa-niu podwieczorka (wspomnianej szarlotki) Emilia chce umierać? Drogi Czytelniku, jeśli chcesz znać odpowiedź – sprawdź, sięgnij po książkę.

Co obok nazwisk i biogramów postaci należy tu do oficjalnego przekazu? Przede wszystkim histo-ryczne zestawienia, stanowiące apendyks każdego rozdziału. Znajdziemy w nich np. wykaz niemieckich Obozów Pracy na Środkowym Nadodrzu; nazwiska znanych działaczy Związku Polaków w Niemczech;

wyliczenie miejsc, w których stacjonowały sowieckie garnizony; listę medalistów olimpijskich pocho-dzących z naszego regionu; nazwy odmian drzew owocowych ze środkowoodrzańską metryką; fakty z życia Barbary z Chłapowskich Dąbrowskiej; a także dane dotyczące onomastyki (pochodzenie nazw byłych i obecnych miast powiatowych); „diecezjalne”

(związane z wydarzeniami kościelnymi) i „pała-cowe” (dotyczące pałacu w Żaganiu) daty. Istne silva rerum, w którym każdy znaleźć coś dla siebie!

Faktograficzny charakter ma też kalendarium, które zamyka całość i zawiera wykaz dat ważnych, zdaniem autora, dla dziejów regionu. To zestaw subiektywny, rodzący m.in. pytania o kryteria wyboru, bo jeśli wymieniona została data powsta-nia Uniwersytetu Zielonogórskiego, to dlaczego nie podano – równie ważnego dla kulturalnego rozwoju miasta – roku założenia Wyższej Szkoły Pedagogicznej?

Można by pod adresem tej książki zgłaszać również inne zastrzeżenia, np. dopominać się o pominięte wątki, które dotyczą postaci – podam jeden z przykładów: w wywiadzie z Pauksztą nie wspomniano o tych książkach pisarza, które kon-struowały legendę regionu i były odpowiedzią na potrzeby historycznej chwili, a szkoda, gdyż ten obszar twórczości pisarza byłby z punktu widzenia regionalnej historii najbardziej ciekawy. Pytając o niewykorzystane możliwości, dodajmy, że zamie-szczony tu (w apendyksie rozmowy z Tadeuszem Kuntzem) katalog znanych zielonogórzan można by wydłużyć – uzupełnić listę o nazwisko np.

Urszuli Dudziak, która przez jakiś czas mieszkała w Zielonej Górze, czy Olgi Tokarczuk, która chętnie przyznaje się do lubuskich korzeni; a jeśli wymieniony tu został Tomasz Lis, to zaistnienia w książce domaga się też inna medialna osoba – aktorka Joanna Brodzik.

I jeszcze dwie drobne uwagi dotyczące redakcji książki: Dobrze byłoby w tytułach kolejnych wywiadów umieścić nazwisko mówiącego boha-tera, choćby w nawiasie (tak zresztą uczyniłam w spisie treści swojego egzemplarza) – czytelnikowi ułatwiłoby to poruszanie się po prezentowanej tutaj historii regionu. Z tych samych względów bardzo przydatny byłaby indeks nazwisk. Jego brak uzasadniłby autor zapewne tym samym argumentem, za pomocą którego tłumaczy nieobecność przypisów i szerszej bibliografii – ww.

adnotacji poprzedzającej wykaz źródeł czytamy:

„Pod tekstami nie podawałam źródeł, z których czerpałem, aby praca nie wyglądała na naukową”.

Tymczasem „naukowość” prac historycznych jest dziś mocno problematyczna, jako że zmieniają się badawcze standardy i badawczy dyskurs coraz

częściej zbliża się do publicystycznej formuły eseju.

Analogicznie zmienia się sposób traktowania historii, która traci status obiektywnej nauki na rzecz opowieści zawierającej nie historyczne fakty, ale facta ficta. I w tę właśnie formułę wpisują się literackie mistyfikacje Siateckiego, „rozmowy nieautoryzowane albo nieodbyte” – potrzebne i ciekawa, dlatego zgodzić się trzeba z za-mieszczoną na okładce książki opinią Andrzeja Toczewskiego, że Drugi klucz do bramy powinien stać się lekturą każdego mieszkańca regionu. A już z pewnością sięgnąć do niego ma obowiązek ten, kto czuje się Lubuszaninem. Ów czytelnik z cieka-wością oczekiwać będzie następnych tomów i spotkania z kolejną grupą bohaterów. Może znajdzie się wśród nich nowy patron Zielonej Góry, papież Urban (dzieje tego wczesnochrześcijań-skiego świętego aż proszą się o jakiś literacki apokryf)? A jeśli wolno dołączyć listę życzeń, to dla piszącej te słowa szczególnie ciekawe byłoby wywołanie duchów lubuskich pisarzy, np. Ireny Dowgielewicz, Zdzisława Morawskiego, a obok nich dawniej żyjących autorów, takich jak Krzysztof Niemirycz czy Alfred Henschke, znany pod pseudonimem Klabund.

Bogata historia tych Ziem to z pewnością materiał na wiele jeszcze takich popularyzujących ujęć i cieszyć się trzeba, że znalazła ona swojego

„klucznika”. Przed laty Alfred Siatecki opracowy-wał wspomnienia mieszkańców nadodrzańskiego domu, publikując ich pamiętniki. Dzisiaj w nurt biograficzno-historycznego pisarstwa wkracza innymi ścieżkami i głosami „ludzi stąd” kontynuuje opowieść o dziejach regionu. Jego „historię w dia-logu”, schodzącą z pomników, dotykającą konkretnych ludzi, domów, ulic smakować można jak zrobioną z landsberskiej renety szarlotkę. W tej metaforze zawiera się namacalny smak histo-rycznej, a równocześnie danej „tu” i „teraz” chwili.

Bo przecież, jak trafnie ujął to Johann Gustav Droysen, „To, co było, interesuje nas nie dlatego, że było, ale dlatego, że w pewnym sensie nadal trwa, ponieważ w dalszym ciągu oddziaływa”.

Małgorzata Mikołajczak

RECENZJE I OMÓWIENIA

Bukolicznie, nazwa jednej z części nowej książki poetyckiej Władysława Klępki właściwie mogłaby być tytułem całego tomiku, a z pewnością kwalifikatorem gatunkowym zamieszczonych w tym zbiorku utworów. Ton sielankowy, arkadyj-ska idealizacja świata, opisowe ujęcia przyrody, także przewijający się wątek miłosny – krótko mówiąc, wszystko to, co decyduje o charakterze tych wierszy – pozwala umieścić je w sielankowo--sentymentalnej perspektywie. A uwzględnić trzeba również czynnik formalny, związany z „bukolicznym” ujęciem świata przedstawionego:

„zielone światło”, tym razem posłużmy się właści-wym tytułem, dla tradycyjnej poetyki, stylizacji, kulturowego sztafażu.

Zestawiając te utwory z najwcześniejszymi wierszami poety, można by powiedzieć, że autor Zielonego światła przebył drogę od natury do kul-tury i trudno rozstrzygnąć, co w pięknie przyrody pociąga go dziś bardziej – przyroda czy piękno. Za tym drugim przemawiałaby nie tylko estetyzacja wypowiedzi, ale i zabiegi służące dekoracji świata.

W tym sensie zieleń nie jest już atrybutem przy-rody, ale ornamentem, np. kolorem sonetu (Sonet zielony). I nawet jeśli „zielone światło sączą liście”

(Zielone światło), a „ptasie trele świdrują zieleń”

(Majówka), to i tak „zieloność” jest tu po stronie sztuki, co dobrze ilustruje strona edytorska tomiku: zielono-seledynowy kolor podwójnych okładek – tej właściwej oraz umieszczonej między nią a tekstami wkładki, tj. nasączonej seledynem kalki, której odblask rzutuje na lekturę wierszy.

A co zostało z pierwszej fazy twórczości?

Całkiem sporo, na przykład skłonność do minia-tury, widoczna w formach, które już tytułem nawiązują do debiutanckiego Węzła serdecznego:

Supełki. Tak nazwał poeta cykl drobnych utworów, które wieńczą każdą z wyodrębnionych w tomiku części i które – nizając liryczne momenty – zbliżają

się do uprawianego przez Klępkę haiku. Oto próbka takiego „supełkowego głosu”:

*

las skryty we mgle ściana nie do przejścia

I jeszcze na koniec:

*

zegar się zaciął i przedłuża chwilę

Z „supełków”, ich lirycznych splotów wyłania się obraz świata zatrzymanego i oglądanego, co może lepiej jeszcze pokazują inne zamieszczone w tomiku utwory, oczyma artysty. W wierszach Klępki – tak było zresztą od początku – rzeczy-wistość przemawia poprzez kształty, cienie (światłocienie) i kolory. Tę tkaninę, malowaną wszystkimi barwami przyrody, w Zielonym świetle bogato inkrustują kulturowe aluzje. Na ich pod-stawie można m.in. utworzyć galerię postaci:

Rimbaud, Chopin, George Sand, Blatny, Holub, Borges, Arnaud, Hasior, Zadura etc. Wymieniam chaotycznie, bo co łączy artystów reprezentu-jących różne czasy i profesje oprócz obecności w nowych wierszach Klępki? Każde z nazwisk sygnuje akces poety do świata kultury i jest