• Nie Znaleziono Wyników

(N ib y -H e in e .)

Ż y ł niegd}7ś sta ro w in a król, N iem raw iec — m ówiąc krótko, W ię c serce srogi ból m u tru ł, Bo żonę m iał m łodziutką.

I p rzy szed ł m łody paź n a dw ór, C hłopaczek ja k jabłuszko, D źw ig ał królow ej rąb e k szat I słodko szep tał w uszko, A finał piosnki tej czy znasz?

On nie je s t w tre ś ć ubo g i:

— N a łysej głow ie s ta ry król N iebaw em uczuł... rogi!

Habakuk.

— M ojsze, czy ty już szlachcicem ?

— N ie — ja dopiero posesor, a jak zban­

krutuję, nu, to wtenczas kupię sobie wiesz.

MOJE K O N K U R Y .

P ierw szy m ideałem m oim b y ła p a n n a Anna...

A le bo któż też m ógłby je j nie kochać? J a sam n a ­ w et, gdy b y m j ą spotkał dziś jeszcze... no, dziś n ie ­ koniecznie, g d y ż mój ideał m usi obecnie liczyć z g ó rą pięćdziesiątkę, ale tak, przed trzy d z iestu kilku laty, kied y śm y się kochali... ot, w y d a ­ łem się niepotrzebnie, ale n ie cofnę ju ż tego słowa, choćbym m iał się n a ra z ić n a z a rz u t sam o­

chw alstw a. Z resztą, cóż w tem dziw nego, żeśm y się kochali? J a m b y ł ty lk o o ro k m łodszy od niej, ona k rew z m lekiem dziew czyna, znaliśm y się od dziecka, ona corocznie przyjm ow ała w dani m oje n ag ro d y szkolne, j a każdego ro k u w y m ie­

rzałem , o ile cali dłuższą dostaw ała suk ien k ę — aż jed n eg o ra zu przj^szło do tego, że j a zam iast n ag ro d y w książce, przyw iozłem p a te n t d ojrza­

łości, a ona p rz y ję ła m nie w sukni po sam ą ziem ię, kto w ie n a w e t czy nie z ogonem — że p rzy p o w itan iu zarum ien iliśm y się oboje, co d a ­ w niej nie bjdo n asz y m zw yczajem — i — rzecz n ajw ażniejsza, ona z A ndzi w yszła n a p an n ę A nnę, a ze m nie, n ieg d y ś J a s ia w m u n d u rze z czerw onym kołnierzem , zrobił się p an J a n w czarn y m tu ż u rk u i z bardzo w y ra źn y m p ro ­ je k te m n a w ąsy.

J a k i k ied y zaczęła się nasza m iłość, teg o i n a św iętej spow iedzi nie u m iałb y m dokładnie oznaczyć. P am iętam tylko, że kied y przypadkiem je d e n lub dw a d n i n ie zjaw iłem się w dw o rk u je j rodziców , A ndzia. — p rzep raszam — p a n n a A n n a — przez całe pół g o d z in y dąsała się na serjo i n iety lk o n ie pod ała m i rą c z k i p rż y po­

w itan iu , ale n aw et spojrzeć n a m nie n ie chciała inaczej, ja k ty lk o z ukosa. J a k to j ą trz e b a było p rzepraszać, ja k się uniew inniać!

S iadyw aliśm y zw y k le w je j pokoiku — ona z ro b ó tk ą w ręku, ja u n ó g jej, n a m ałym sto ­ łeczku, albo k siążkę ja k ą czytałem , albo, przed św iętam i zw łaszcza W ielkanocnem u lub Bożem narodzeniem , rąb ałem n a m iniaturow e kaw ałeczk i głow ę cukru — lu b też — n ie śm iejcie się p a ń ­ stw o — g ro c h łuskałem z je d n eg o sita w drugie.

B oże mój! cóż to za rozkoszne b y w a ły chw ile! M atk a jej, za ję ta gospodarstw em i młod- szem i dziećm i, n ie p rzeszkadzała nam praw ie nigdy. R ozum ie się, że u m iałem k o rzy stać z tej w olności: od czy tu jąc n a p rz y k ła d ja k iś czulszy ustęp, p rz ery w a łem n ag le le k tu rę i ch w y tając rączk ę p a n n y A n n y , składałem n a niej o g nisty pocałunek — czasam i oberw ało się za to klapsa, raz naw et, k ied y jak o ś przypadkiem , słowo h o ­ noru, zupełnie niechcący, uścisnąłem z lekka nóżkę, co się w ysu n ęła rów nież p rzy p ad k iem z pod białej sukienki, cały p rz etak g rochow in znalazł się n a m ojej głow ie — ale cóż to w

szy-

---stko znaczyło w porów naniu z b ezm iernem szczę­

ściem m o je m !

R az, pam iętam , o szarej godzinie, m łodsza siostra A n d zi za g rała n a fortep ian ie, a m y śm y oboje pu ścili się walca. Salonik był dość spory, ja zaś sta ra łe m się ja k najw iększe zataczać koła, byle ty lk o ja k n ajdłużej trz y m a ć u k och aną w objęciu...

A c h ! g d y b y te n w alc trw a ć m ógł całe ż y ­ cie! — szepnąłem p raw ie w sam o uszko mojej tancerki.

•— T ak p an u m ało do szczęścia p o trze b a? — odpow iedziała i w y rw aw sz y się z rą k moich, z o staw iła m n ie sam ego n a środku pokoju.

M usiałem w cale n iep o cieszn ą zrobić m inę, bo g d y w tej chw ili słu żąca w n io sła lam pę z a ­ paloną, A ndzia, m a tk a je j i sio stra ta k im serde­

cznym w y b u ch n ęły śm iechem , że całkiem sk o n ­ fundow any usiadłem w kąciku i do końca ju ż w ieczora a n i u s t n ie otw orzyłem .

P rz y z n a m się państw u, że do dziś dn ia nie rozum iem , co ta k śm iesznego w e m nie z n a la z ły ; przypuszczam , że m a tk a d osłyszała m oje gorące ośw iadczyny w śród ta ń c a i rek uzę A ndzi, ale ze stro n y A ndzi, czyż godziło się śm iać się ze m n ie?

J u ż to A n d zia je d y n ą b y ła do ś m ie c h u ! B yw ało, czytam je j ja k i stra sz n y u stęp z ów ­ czesnych rom ansów najm odniejszych, coś ta k niezm iernie czułego, ja k „Ju lju sz i L aura, czyli nadzwyczajna m iłość dwojga kochanków^, albo

„ M elina de Czessanges, czyli podziem ia zam ku d'O rfenil“, i w najciekaw szem m iejscu, k ied y m i ze w zruszenia tc h u w p iersiach brakow ało, a w oczach łzy się k ręciły — ona rzu cała ro ­ bótkę, i ciągn ąc za obrożę psa, fa w o ry ta swego, k tó ry n a k ro k je j nieodstępow ał, k azała mu, śm iejąc się do rozpuku, ch w y tać kłęb ek nici, przesk ak iw ać za okno i napow rót...

A ch, te n pies! te n pies! ileż on m i k rw i n a p s u ł!

P rz e d k ilk u la ty , z B ra n d e n b u rg ii czy z P om orza, p rzy w ęd ro w ał w ową okolicę kolo­

n ista, k tó reg o d o b y tek cały stan ow iła gro m ad k a dzieci, żona i w ózek z pościelą, ciąg n io n y przez o lbrzym iego psa, ra s y n eu fun dland zkiej. N iepro­

szony gość, n aby w szy w tej sam ej wiosce kolo- n ijk ę i u rząd ziw szy się w niej, poznał niebaw em , iż w naszy m k ra ju psim zap rzęg iem niedaleko zajedzie, n a b y ł więc p arę koni, a psa, u w ażając go ju ż za darm ozjada, sprzed ał do dw oru. P a n n a A n n a p rz y tu liła w łóczęgę, i n a p am iątk ę jeg o pochodzenia, nazw ała go „ P ru sa k ie m “.

B ezstronność w y zn ać każe, iż pod w zg lę­

dem pojętno ści i sp ry tu , n ie było m oże n a św

ie-cie d rugiego psa rów n ież in te lig e n tn e g o ; w m o­

ich oczach jed n ak , b y ł on zaw sze ty lk o P r u ­ sakiem .

Że m nie p rzeczucie n ie m yliło, niech dzieje p o św iad c zą!

W ow ym sm utnej pam ięci roku, dzień św.

A n n y p rz y p ad ał w niedzielę. C iotka F ilip in a, k tó rej byłem oczkiem w głow ie, a k tó ra ja k n ajprędzej p ra g n ęła m nie u jrze ć najszczęśliw szym m ężem A ndzi, doradziła m i, ab y m w uroczystym dniu ty m p rz ed staw ił się m ojej w y b ra n ej na koniu, ja k ry c erz średniow ieczny. R a d a cio tk i w y d a ła m i się g en ialn ą, A ndzia bow iem w y ­ chow ana n a wsi, p rz ep ad a ła za końm i, a ze m n ie m ieszczucha, szydziła dość często, że arna- to rstw a je j w ty m k ie ru n k u nie podzielam .

P o stan o w iłem też sk o rz y sta ć ze sposobno­

ści i z ra z u w szystko układało się pom yślnie.

Z am ów iony b u k ie t z W a rsza w y nadszedł w sam ą porę, bo w niedzielę rano, a by ł prześliczny, z sam ych pąsow ych kw iatów , w śro d k u zaś lite ra a z konw alij ułożona. T akiego b u k ie tu z pew nością n ie m iała n ig d y n aw et córka n a ­ szego g u b ern ato ra, chociaż tak że od b ra c i Ho- serów sprow adzała je n a k ażd y bal. P ogoda p rz y te m zapow iadała się ja k n ajp ięk n iej, w y n a ­ ją łe m w ięc w ierzchow ca w cyrku, k tó ry w łaśnie

p rz eb y w ał w n aszem m ieście i około godziny 5 p opołudniu puściłem się w drogę do mojej b ogdanki.

D y re k to r c y rk u zapew nił m nie, że gniadosz jeg o treso w an y um yślnie do ja z d y dam skiej, n iesie lekko ja k woda, by le tylko n ie ściąg ać go b ardzo i n ie kłu ć ostrogam i. R zeczyw iście, w niesp ełn a pół godziny znalazłem się w topo­

lowej alei, prow adzącej do dw orku, celu m oich m arzeń, a po chw ili m ogłem już dojrzeć liczne tow arzystw o siedzące n a g anku, A ndzię, w b ia ­ łej sukience z n ieb iesk ą szarfą... i p a n a M ichała, najbliższego sąsiada, a jed y n eg o m ego ryw ala.

Jeszcze chw ila, je ste m przed gankiem , ścią­

gam lekko cugle, chcąc k onia osadzić n a m iej­

scu, koń cofa się i p rzysiada, raz, d ru g i i tr z e c i;

z g an k u ro zleg ają się oklaski, gniadosz ośm ie­

lony życzliw em przyjęciem , a p rz ek o n an y z a ­ pew ne, że to publiczność cyrkow a, zaczyna p rz eb iera ć nogam i, ja k b y w ta k t w alca, j a się niecierpliw ię, puszczam buk iet, trz y m a n y w p ra ­ w ej ręce, a jednocześn ie zapom inając o p rz estro ­ dze d y re k to ra cyrku, spinam k onia ostrogam i, on staje dęba, że zaledw ie zdąży łem chw ycić oburącz za grzyw ę. O klaski się w zm agają, n a d ob itkę p rz y b ie g a w róg mój P ru sak , rzuca się k u m nie i szarpnąw szy za część u b ra n ia , której m ógł dosięgnąć, u rw a ł j ą ta k nieszczęśliw ie, że zostałem w zupełnym negliżu, w je d n e j tylko letn iej bonżurce...

Cóż m iałem począć w tak iej sy tu a c ji? W y ­ staw iony n a pośm iew isko całego nieom al sąsiedz­

tw a i to w oczach m ojej ubóstw ianej, dałem za w y g ra n ę i zaw róciw szy przem ocą konia, p u ­ ściłem się cw ałem ku m iastu. Śm iech całego

tow arzy stw a, zebran eg o n a g a n k u w W ólce, po­

dąż y ł za m ną, a długo, długo jeszcze, we śnie n aw et prześladow ał m nie g ó ru jąc y po n ad w szy- j

stkim i tu b a ln y głos p an a M ichała, k tó ry — w trz y m iesiące później s ta n ą ł z p an n ą A n n ą n a k o biercu ślubnym .

N a w eselu ich n ie byłem , w in a n ie piłem , bo w ty d z ie ń po fa ta ln ej katastro fie im ieninow ej j przeniosłem się do W a rsz a w y pod opiekę stry ja, j senatora, k tó ry o d tąd zastępo w ać m i m iał n ie ­ ocenioną ciocię F ilip in ę .

II.

K ażde w ielk ie m iasto posiada w y śm ien ity przyw ilej, że n ie pozw ala długo w w ew nętrzn em | zasklepiać się życiu, ra n y zw łaszcza m łodzień­

czego serca go ją się w n iem prędzej n iż g d z ie ­ k olw iek indziej. A k sio m at ten , w ypow iedziany nie p am iętam ju ż przez którego z ży jący ch czy n ieży ją cy ch filozofów, m oże n a w e t w cale d o tąd niew y po w iedziany , sp raw d ził się n a m ie co do jo ty . W pół roku — słow em h o n o ru ręczę, że n ie w cześniej, zapom niałem o p an n ie A nn ie — przez n astęp n e la t dw a kochałem się co n a j­

m n iej p iętnaście razy, a w rok później jeszcze zakochałem się n a praw dę.

T y m razem w y b ra n k ą m oją b y ła p an n a E u fro zy n a, córka sędziego apelacyjnego, a powo­

łu ję się n a św iadectw o w szy stk ich m oich dziś siw y ch ju ż lu b ły sy ch rów ieśników , iż w y b ó r mój b y ł zupełnie uzasadnionym . P a n n a E u fro ­ zyna, u z n a n a królow ą b alu w re su rsie kupieckiej, u nieśm ierteln io n a opisem suk ni pod lite ram i E . K . w K u r jerze w arszaw skim , ścig ana w estch n ie­

niam i w szy stkich w arszaw sk ich dandysów w ogro­

dzie Saskim i n a W iejskiej kaw ie, ra c z y ła zw ró ­ cić n a m nie biednego śm ierteln ik a cudow nie czarn e swe oczy, a po ośm iom iesięcznej w y trw a ­ łej i w iernej służbie, p rz y ję ty zostałem m ilcząco do g ro n a u rzędow ych w ielbicieli.

Szanow ne czy teln iczki a n i w yo b rażen ia m ieć dziś n ie m ogą, ja k a to ciężka b y ła służba!

W a rsza w ian k i nielitościw e są pod ty m w zględem , a p a n n a E u fro zy n a b y ła W a rsza w ian k ą p a r excellence. P om ijam ju ż obow iązek asystow an ia n a w szystk ich balach k arn aw ało w y ch , postnych rau tach , k o n certach i odczytach, ale k ied y n a ­ deszło lato i k ied y trz e b a było codziennie p a ­ radow ać w głów nej alei Saskiego ogrodu, a co N iedziela w p ark u Ł azieńkow skim , albo w o gro­

dzie b o taniczn ym — k iedy zam iast siedzieć w biurze, trz e b a było b ieg ać za biletam i, n u tam i, książkam i, spraw u n k am i i in nem i ty m podobnem i zleceniam i — p rzy zn a m i każdy nieu przedzo ny , że to cokolw iek w ięcej znaczy, aniżeli dzisiejsza jed n o ro czn a służb a — choćby przy w ojsku au- strjackiem .

Ale n ie darm o m ów i p rzysło w ie: nie m a złej d ro g i do swej niebogi. M usiałem po uszy b y ć zakochanym , skoro w szystkie w y m ag a n ia p a n n y E u fro z y n y potęgo w ały ty lk o m oją m iłość i doprow adziły w reszcie do tego, że po up ły w ie

roku jed n eg o i sześciu n ied zie l (cy fra zupełnie au ten ty czn a) z licznego g ro n a w ielbicieli zo sta­

łem ja sam je d e n tylko.

S iedzieliśm y pod h isto ry czn y m klonem „za­

k o c h a n y c h w ogrodzie b o tan icz n y m , tu ż obok stosu sk am ien iały ch cegieł,, a siedzieliśm y we tro je : ona, j a i je j m atka.

O czem p a n i sędzina m yślała, n ie u m iałby m p a ń stw u opowiedzieć, dla h isto rji zresztą, rzecz to zup ełn ie podrzędna, bo po stać teg o n ie u ­ chronnego d o datku do p a n n y n a w ydaniu , za­

rysow uje się w y ra ziście w ów czas dopiero, kiedy m a tk a przek ształca się, n iestety , w teściową.

M yśm y przecież jeszcze ta k daleko nie zaszli, n a pochw ałę zaś p an i sęd zin y zaznaczyć muszę, że owego w ieczora n ie przeszk ad zała n am w cale w rozmowie.

A ja k a to ożyw iona b y ła rozmow a, choć prow adzona półgłosem ty lk o , praw ie szeptana.

S ta ry klon „z ak o ch an y ch “ sły szał m oże ty siące podobnych rozmów, ale cóż to nas obchodziło.

M ów iliśm y coraz ciszej, ciszej — aż nareszcie, d ziw na odw aga w serce m e w stąp iła — p o sta ­ now iłem się oświadczyć.

— P a n n o E ufro zy n o — rzekłem , a głos mój d rż ał n ie m niej od liści klonu, k tó ry m i w iosenny w ie trz y k szeleściał — m uszę się zw ierzyć przed panią...

— A c h ! j a bardzo lubię zw ierzenia — zaw o ­ łała, ale sp o strzeg ła się zaraz i dodała ciszej ju ż nieco:

— C zy koniecznie przed em n ą?

— K oniecznie, bo p an i je d n a ty lk o możesz m i skutecznej ra d y udzielić.

— S łucham więc.

— Je ste m zakochany...

— W in szu ję p an u — a k tó ż ta szczęśliw a, je ź li wolno z a p y ta ć ?

— A nioł — szepczę, p a trz ą c w je j oczy.

— To rzecz w iadom a — ale ja k ten anioł w y g ląd a ?

— Oczy m a czarne... jak ... ja k pani.

— C zarne oczy m ogą b y ć w szystkie do sie­

bie podobne, cóż dalej?

— P u k le k ru czy ch w arkoczy rów nież ja k u pani, sp ad ają jej n a ram iona, ta k ą sam ą w y ­ sm ukłą m a postać, ta k ą sam ą d ro b n iu tk ą rączkę...

A m ów iąc to, dłoń je j tu liłem do serca...

— I cóż ja n a to m ogę p o rad zić? szepnęła, usuw ając z lekka sw ą rękę.

— C hciałbym się je j ośw iadczyć, ale ko­

chając pierw szy raz iv życiu trw o g a m nie przejm uje, abym za śm iałość m oją nie został z b y t srogo u k aranym .

— To się p an n ie oświadczaj...

— W raca jm y do domu, ju ż ogród zam ykają, przerw ała n am p an i sędzina.

Z aledw ie zn aleźliśm y się za bram ą, ja k iś piesek pokojow y, z ra sy charcików angielskich, przyczepił się do nas, i za b łą k a n y w idocznie, n a k ro k nas nie odstępow ał. P rze b y liśm y tak całą aleję U jazdow ską, n ie m ogąc uchw ycić

w ątk u przerw an ej rozm ow y, bo pies figlam i sw ym i ciągle m i przeszkadzał. P a n n a E u fro zy n a, ja k b y n a przekór, n iezm iern ie m u b y ła ra d a ; to go w a b iła ku sobie, to odpędzała parasolką, to znów w y p y ty w a ła tro sk liw ie ja k się n az y w a i zkąd pochodzi, a pies tym czasem w szelkim i m ożliw y­

m i sposobam i objaw iał sw ą radość i zadowolenie.

D opiero n a p lacu T rzech k rz y ży sp o tk a­

liśm y kogoś ze znajom ych, k tó ry m iał ty le ta k tu , że p rzy łączy ł się do nas i szedł z p a n ią sędzi­

n ą z czego i ja sko rzy stałem i podałem rękę córce. N a N ow ym św iecie w śród w iększego ru ch u ulicznego, uczułem się daleko sw obo­

dniejszym .

— AVięc p a n i n ie radzisz m i się ośw iadczać?

zap y tałem m oją tow arzyszkę.

— Ach! zn ów p an w racasz do sw oich zw ie­

rz eii!

— P a n ią to n u d zi?

—• Tego nie pow iedziałam .

— A zatem , m am się ośw iadczyć?

— O mój B oże! ja k z panem dzisiaj tru d n o rozm aw iać! Czyż j a w iem ? N ie zn am pańskiej w yb ran ej, zkądże m ogę w iedzieć, ja k ona p rz y j­

m ie o św iadczyny — ud aj się p an w pro st do niej.

—- J e s t to m ojem najgo rętszem życzeniem , ale g d y b y ś p an i b y ła n a je j m iejscu, panno E ufrozy no , ja k ą b ym o trzy m ał odpow iedź ?

— J a — n a je j m iejscu — ży c zy łab y m p an u spokojnej nocy — bo otóż w łaśn ie jesteśm y przed naszym domem.

W y sun ęła ręk ę z pod m ego ra m ie n ia i po­

deszła do m atk i, k tó ra że g n a ła się ze sw ym to ­ w arzyszem . M yślałem , że zostan ę bez stanow czej odpowiedzi, ale los sp rzy jał m i teg o w ieczora;

ju ż w sam ej bram ie, p rzy rozstaniu, p a n n a E u ­ fro z y n a podając m i rękę, rz ek ła:

•— Z abierz p a n z sobą teg o pieska, co się ta k szczerze do n as p rzy w iązał (ja, p rz y zn am się, zup ełnie ju ż o psie zapom niałem ) i proszę do­

brze się z n im obchodzić — bo pies, pam iętaj pan, dodała z naciskiem , to godło w ierności.

J u tr o upom nę się o niego. P a m ię ta j pan...

I zn ik ła m i z oczu ; ale o statn ie je j z a le ­ cenie : P am iętaj p a n ! ta k ą n atch nęło m n ie n a ­ dzieją, że w najłep szem usposobieniu w stąp iłem n a kolację, k tó rą sum ienn ie podzieliw szy się z czw oronożnem g odłem w ierności, w róciłem do domu.

Z robiłem p rz y tej sposobności w ażne n a u ­ kowe odkrycie. P o p rz eb y ty m w spólnie w ieczo­

rze pies spał ja k zab ity , g dy j a ty m czasem przez całą noc oka zm różyć nie m ogłem .

K to w ie, m oże to było przeczucie, że po raz d ru g i w ży ciu pies stan ie m i n a drodze do szczęścia.

G d y b y nie n agłe zjaw ien ie się jeg o w ale­

jach , b yłby m zdążył ośw iadczyć się od ra zu i...

ale n ie u przedzajm y w ypadków ...

N azaju trz, ja k m ogłem n ajra n iej, bo jeszcze p rzed g o d zin ą je d e n a stą , zaszedłem n a I-sze p iętro do stryjaszk a, ab y objaw ić m u niezłom ny

mój za m ia r w stąp ien ia w zw iązek m ałżeński z p a n n ą sęd zian k ą i prosić go o ojcow skie bło­

gosław ieństw o.

S try j mój, sen ato r, liczy ł w ów czas la t 70.

K ie d y je d n a k w u ro czy ste św ięto dw orskie p rzyw dział pąsow y m u n d u r senato rsk i, z g w ia ­ zdą n a p iersiach i w stę g ą Św. A n n y , k ied y czarn ą p eru k ę ozdobił su ty m pióropuszem a n ieodstę­

p n ą p o d ag rę w n o g ach z a k ry ł b ia ły m łosiem ze zło ty m i lam pasam i, n ie w y g ląd a ł więcej... ja k n a 69.

Z re sz tą poczciw y b y ł to staruszek, w dow iec od la t trzy d z iestu , b ezd zietn y , posiadał k rociow y m a ją te k i, co najw ażniejsza, kochał m nie, w e ­ d łu g w łasnego jeg o tw ierd zen ia, ja k rodzon iu- teń k ieg o syna.

K ied y m m u ośw iadczył cel m ojej ta k ra n ­ nej w izy ty , staruszek u śm iech n ął się d o b ro tli­

wie, pochw alił mój w ybór.

— A le — dodał — o najw ażniejszej rzeczy z a ­ pom niałeś mój J a s iu ; sam em u tob ie nie w y p ad a się ośw iadczać; przyzw oitość w ym aga, ab y uczy ­ n ił to ktoś sta rsz y w tw ojem im ie n iu ; j a cię w ięc w yręczę, a że ja k w idzę paniczow i straszn ie pilno, dziś jeszcze będę u sędziostw a.

U całow ałem kochanego stry ja sz k a i um ó­

w iliśm y się, że z a ra z po b iu rz e on pójdzie do p a ń stw a K . a j a czekać będę n a przeciw ległym chodniku, dopóki n ie da m i znaku, że m ogę u p aść do n ó g m ojej narzeczonej.

Od pół g o d zin y ju ż p rzechadzałem się n ie ­ cierpliw ie po N ow ym świecie, a koch an y stry - ja sz e k n ie d aw ał m i um ów ionego zn aku. W id z ia ­ łem ich w sz y stk ic h czworo p rzez okno. Z po­

czątk u ja k a ś dyskusja, n ad e r ożyw iona — potem p a n sen a to r pocałow ał w rę k ę p an ią sędzinę i p a n n ę sędziankę, z panem sędzią dali sobie b u ziak a z dubeltów ki, sp raw a więc poszła g ła d ­ ko, ale czem uż m nie nie w zyw ają?

Jeszcze 10 m in u t cz e k a łe m ; potem zabrakło m i cierpliw ości i pobiegłem do b ram y. N a p ro g u ze tk n ąłem się ze stry jem , k tó ry m iał ja k ą ś b a r­

dzo rz a d k ą m inę.

— I cóż? — zaw ołałem , ch w y ta ją c go za ram ię.

— A n ic — odpow iedział chłodno — ośw iad­

czyłem się i zostałem p rz y ję ty .

— O św iadczyłem się! — zostałem p rz y ję ty ! nie rozum iem .

— A, ja k i z ciebie gorączka, mój Ja siu , po­

słuchaj m n ie ty lk o z uw agą, a przekonasz się, że inaczej postąpić nie m ogłem .

/ Z acząłem się dom yślać — w zru szen ie głos m i w p iersiach zatam ow ało.

— P a n i sędzina, cedził stry jaszek przez w p ra ­ w iane z ę b y — p rzekon ała m nie, żeście z F ru z ią n ie stw o rzen i dla siebie, że jej p o trzeb a człeka statecznego, w w iek u dojrzałym , k tó ry b y um iał j ą poprow adzić, pokierow ać je j niedośw iadcze- niem ... Cóż m iałem robić, ośw iadczyłem się i za m iesiąc nasze w eselisko.

W idzisz, kończył z iro niczn ym śm iechem , w m oim w ieku trz e b a się spieszyć, szkoda k a ­ żdej chw ili straconej.

•— A cóż p an n a E u fro z y n a n a to ? — zaledw ie w yszep tać zdołałem , pod w raźeh iem n iespo dzie­

w anego grom u, ja k i we m nie uderzył.

— E ru z ia spodziew a się, że jak o n ajb liższy m ój k re w n y poprow adzisz j ą do ołtarza.

— N a P o w ąz k i r a c z e j! — zaw ołałem z roz­

paczą i ja k szalony skoczyłem do przeieżdżaią*

cej w łaśnie dorożki.

Żem sobie n ie o deb rał życie, p rz y p isa ć to^ ty lk o n ależ y tej sm utnej okoliczności, iż w ów czas sam obójstw a nie b y ty jeszcze w m odzie,

Żem sobie n ie o deb rał życie, p rz y p isa ć to^ ty lk o n ależ y tej sm utnej okoliczności, iż w ów czas sam obójstw a nie b y ty jeszcze w m odzie,

Powiązane dokumenty