• Nie Znaleziono Wyników

P o łą c z y ły się te ra z oba s z w a d ro n y : I-szy, da­

w n y szw adron S ta śk a W ąsika, i O chotniczy, pod d o w ó d ztw em porucznika D ziarskiego. O gólną ko­

m endę objął ro tm istrz Z aw adzki. T rudno opow ie­

dzieć, z jaką rad o ścią przyjęli żołnierze te zm iany!

N ajprzód, poczuli się raźniej, bo siła oddziału w z ro ­ s ła w d w ó jn a só b ; następnie, ten i ów ze s ta ry c h u ła­

nów o d n a jd y w a ł niespodzianie to w a rz y sz ó w broni, k tó ry c h don ied aw n a u w ażał za straconych...

Na n ow ym biw aku, k tó ry ułani zajęli jeszcze tegosam ego w ieczora, zapanow ał taki ruch i rw e ­ tes, że aż d o w ó d zcy zm uszeni byli kilka ra z y po­

sy ła ć po podoficerów , żeby p rzecież jakoś uciszyli sw oich ludzi. Z apytania, odpow iedzi, okrzyki, w i­

w a ty nie m iały końca: g o rączkow o, piąte p rze z dziesiąte, opow iadali sobie daw ni koledzy dzieje o statn ich tygodni, p rze b ieg w alk, k tó re w ty m czasie stoczono, szczegóły zw ycięskich potyczek...

— 152 —

O chotnicy z razu m ilczeli, zlekka z a ż e n o w a n i:

byli przecież dopiero o dniedaw na na froncie — cóż znaczy ły ich boje w obec przy g ó d tych m orow ych chłopów , k tó rz y bili się z bolszew ikam i od tylu m iesięcy ?...

Ale po pew nym czasie ośmielili się i ochotnicy.

O kazało się bow iem , że niektóre w iadom ości o ich sp raw ach p rz e d o sta ły się już do ró żnych oddziałów i zjednały im pow szechny szacu n ek : nie mieli cze­

go w sty d zić się sw ojej krótkiej służby! N ajbardziej prom ieniał rad o ścią O rodnicki. T ak się bał, że go te ogorzałe, w ą sa te chłopy zaczn ą w yśm iew ać... Naj­

gorzej byłoby z w ie k ie m : toć m iał n a p ra w d ę dopie­

ro szesnaście lat!

Ale „ P an ien k a" u d ała się jakoś w ia ru s o m ; w ięc ry ch ło z a p an o w a ła zupełna harm onja w szeregach.

C zęsto w an o się w zajem nie rum em i papierosam i, ko n serw am i i chlebem . O chotnicy, lepiej z a o p a trz e ­ ni, popisali się kilkom a butelkam i a u ten ty czn eg o końjaku, co w y w o ła ło u ułanów 1-go szw ad ro n u szm er zdum ienia a następnie wielki k r z y k :

— Oho!...

W zam ian zato dali s ta rz y żołnierze próbkę sw y c h um iejętności z z a k resu „ T e re n o z n a w stw a “ : p o szeptało kilku z W ąsikiem , opow iedziało się D zier­

żyńskiem u, dosiadło koni — i znikło. S taw ili się jednak przed upływ em pół godziny, w y ła n ia jąc się z gęstego nocnego m roku, jak w idm a. Nie znali oko­

licy, nie mieli żadnych m ap... Ale zafasow ali kilka gęsi, coś ze dw ie ko p y jaj i pełne m enażki... śm ieta­

ny. P odniósł się istn y ryk. W y jrz ał na chw ilę % chaty, w k tórej nocow ali oficerow ie, porucznik

- 153

-D ziarski, udał b ard zo srogiego, m ruczał coś o m aru ­ d e ra c h — ale w końcu roześm iał się, m achnął ręk ą

i zniknął. O czyw iście, sp y ta ł się p rzed tem W ą si­

ka, czy ułani za gęsi zapłacili?...

W ąsik odpow iedział półgłosem , że tak, tylko b ard zo tanio... Na co P o ru czn ik m rugnął w esoło, w cisn ął W ąsikow i w ręk ę b an knot i szep n ął tak, żeby żołnierze nie słyszeli:

— P ojedźcie do ty c h chłopów o św icie i dopłać­

cie im odem nie kilka m arek, boby im b y ła krzyw da...

Gęsi upieczono w śró d pow szechnej rad o ści i w ielkich cerem onij. - Co p raw d a , tro ch ę je p tzy - sw ędzono, trochę przypalono... Ale i tak sm a k o w a ­ ły chłopcom n ad zw yczajnie. O sobna d e p u ta c y a u- d a ła się do k w a te ry oficerów , niosąc jakieś n a d z w y ­ czajne gęsie piersi i p o d ró b k a: w ręczo n o to w s z y s t­

ko ze sto so w n ą w e so łą oracją, na co znów odpow ie­

dzieli 1 oficerow ie niem niej ozdobnie, odw dzięczając się kilkom a flaszkam i wódki... I tak p rze b a rasz k o - w ano całą p raw ie noc, ciesząc się g a w ę d ą przy o- gniach, k tó re tym razem pozw olono palić.

W ró g b y ł blisko. Ale nie na ty le blisko, żeby nie m ożna było pofolgow ać sobie po tylu, tylu no­

cach, spędzonych na siodle...

Konie u łanów m iały rów nież św ięto. U w iązane w opłotkach, chru p ały obroki. N iektóre pokładły się i spały, postękując, zupełnie, jak ludzie, ciężko utrudzeni...

O św icie rozległy się trą b k i. , P o krótkim , ale m ocnym śnie, w sta w a li ułani, p rze c ie ra li oczy i ziew ali potężnie. P ociągnęli póź­

154

niej do w odopoju — i sk rz y p ia ły długo żó ra w ie stu ­ dzienne, w indując z cem brow in w odę tro ch ę mętną*

zim ną, jak lód. Ludzie pluskali się w k o ry ta c h i k u ­ błach, konie p arsk ały ...

W y to c z y ło się w re szc ie słońce zza boru, św ia t pow eselał, z ad y m iły się kuchnie połow ę, pociągnę­

ły plutony gęsiego, po kaw ę...

W ąsik jeździł od sam ego ra n a do sąsiedniej w ioski, sp ełniając rozkaz porucznika D ziarskiego.

Chłopi, k tó ry m przy w ió zł b y ł pieniądze za w czo­

ra jsz ą rek w izy cję, przyjęli go z w ielkim resp ek tem . N asłuchał się kom plem entów o polskiem w ojsku, dow iedział się, że „Ż ołnierz nasz jest b a rd z o hono­

ro w y “ w końcu m iał p ra w d z iw y kłopot z k o b ieta ­ mi, bo ani rusz nie ch ciały b ra ć pieniędzy za sw oje gęsi, uniósłszy się też tak c z ęstą u polskiego ludu

— am bicją.

— M am ro zk az od dow ódzcy szw ad ro n u — zniecierpliw ił się w reszcie W ą sik : — Co się w am słusznie należy, bierzcie!

W ięc po długich ceregielach p rzy jęły w re s z c ie gosposie porucznikow e m arki. W ra c a ją c , zam yślił się kap ral W ąsik... P rz y p o m n ia ł sobie rodzinne Ciro- szow ice, zapam iętane z dziecinnych lat p o stacie tam te jszy c h gosp o d arzy — i pom yślał w p e w n e j chw ili z rozrzew nieniem , że w szędzie, gdzie ro z ­ b rzm iew a polska m o w a — jak P o lsk a długa i s z e ­ ro k a — lud jest w łaściw ie ta k is a m : gdy się doń od­

nieść uczciw ie a rzetelnie — odsłaniają ci się n a ra z w n ę trz a serc, nie takie, jakie b y w a ją po św iecie, nie!

S to k ro ć, ty sią c k ro ć lepsze, życzliw sze, gościnniej­

155

-sze! — P rz e z im o w a ła p rzecież P ia sto w a cnota w śró d srogiej zim y, p r z e trw a ła tyle, tyle lat!

O t, choćby w takich d ro b ia z g a c h : p rzy jrzy j się p o w ierzch o w n ie śląskim kobietom po w siach... T oć- by się zd aw ało , że za m ark ę go to w a pójść do pie­

kła, ta k a na pieniądz łakom a... Ale to w łaściw ie tylko pozór. G dy się o tw o rz ą w ro ta polskiej go­

ścinności, ludzkości, niew iesz, jak m asz dziękow ać...

Jech ał W ąsik d ro ży n ą polną, b ły sz c z a ła na tr a ­ w ach ranna rosa. M yślał sobie, jak to będzie pięk­

nie, gdy się w re szc ie skończą w sz y stk ie w ojny, ca­

ły polski k raj odetchnie, ludzie b ęd ą mogli praco ­ w ać spokojnie i bezpiecznie, nie będzie ucisku, ucie­

m iężenia, w sz y stk o się popraw i, w ydobrzeje...

W y rw a ł go jednak z ty ch ro zm y ślań nagły, głu­

chy grzm ot dział...

D ał o strogi koniow i i pogalopow ał w stro n ę bi­

w aku. Z dążył w sam czas. W łaśnie już w y ciąg n ę­

ły się oba sz w a d ro n y za w sią i m iały ru sz a ć w po­

chód. W ięc dopadł p o rucznika D ziarskiego, zdał m u ra p o rt ze sw ej w ycieczki, poczem , kłusem , w ró ­ cił do sw ojego plutonu i zajął z w y k łe m iejsce w p ierw szej trójce.

Mieli żołnierze sposobność p rze k o n a ć się, że nie m ylił się porucznik D ziarski, m ów iąc im o sw oim czuju... C hociaż w sz y sc y pragnęli ofenzyw y, jak z b a ­ w ienia duszy, trz e b a się by ło cofać w dalszym cią­

gu... Jeszcze i jeszcze... W id ać godzina o d w e tu jesz­

cze nie w ybiła!

P oszli bokiem , w zd łu ż frontu, aż w ydostali się n a gościniec M iń sko-W arszaw ski. T u z a trz y m a ły ich na k ró tk o jakieś r o z k a z y ; po krótkim postoju

156

ruszyli jednak dalej, kierując się na linję rzeki L iw ­ ca, a sta m tą d dużym m arszem — na R adzym in. Nie mieli w tych czasach żadnych potyczek z n iep rz y ­ jacielem , u tracili z nim n aw et ko n tak t.

W R adzym inie zanosiło się w idać na w aln ą b i­

tw ę, bo po raz p ierw sz y od w ielu dni zobaczyli u ła­

ni w iększe m asy w ojska i cały obóz a rty le ry jsk i Kręcili się rów nież po m iasteczku francuscy oficero­

wie, przy k o m en d ero w an i do polskiego sztabu. Ale i tu nie zagrzali m iejsca.

R uszono ułanów dalej, pod sam ą W a rsz a w ę , pod jab lo n n ę.

C ieszyli się ochotnicy, że m oże na kilka dni d a ­ dzą im w ypo czy n ek w stolicy, do któ rej niejeden w y ry w a ł się, jak do Ziemi O biecanej — ale próżne to były nadzieje: otarli się tylko o o sa d y podm iej­

skie, z d a le k a pow ąchali dym y ro g atek , poczem za raz zak o m en d ero w an o im w pochód — i poszły oba sz w a d ro n y dalej, jeszcze dalej obchodząc m iasto w w ielkiem prom ieniu...

Już nie w różono w sz ere g a ch w te c zasy . Za­

niechano horoskopów . K ażdy rozum iał, że zbliża się chw ila ostatnia, decydująca, że w sz y stk o ro z s trz y ­ gnie się za kilka dni — że cofanie się — ry chło m u­

si m ięć sw ój k re s — taki, czy inny — ale m usi! J e ­ żeli czuw a nad polskiem w ojskiem b y s tra , m ęską m yśl — jeżeli tam , w górze, nie o sła b ła w ola i nie z a d rż a ła rę k a — w sz y stk o się jeszcze zmieni!...

‘ii> —- Jeżeli nie... ,, ; .

ti W ty ch dniach od w ro tu , w ostateczn y ch mo­

m entach, p o przedzających ro zstrz y g n ięc ie Ram

pa-— 157 pa-—

nji, żołnierz na froncie zupełnie p rz y c ic h ł: nie ro zu ­ mował... nie d o p y ty w a ł się... nie skarżył...

C zekał.

W ąsik pełnił służbę, jak m aszyna. B ył spokoj­

ny. T y lk o chw ilam i — chw ilam i — zam yślał się, zap am iętyw ał w sobie...

W tedy trz e b a by ło m ów ić do K aprala bardzo głośno, p o w ta rz a ją c n ieraz słow o po kilka razy.

Z resztą, z innym i b y w a ło taksam o. Zda się, d rz e ­ mali na jaw ie...

T ym czasem grom adziło się pod W a rs z a w ą co ­ raz w ięcej w ojsk, co raz w ięcej pułków , b a te ry j, t r e ­ nów , lazaretów ... C hw ilam i zd a w a ło się, że gościń­

ce nie będą m ogły pom ieścić tych m as ludzi, koni, furgonów , dział, sam ochodów ...

Robiło się stra szn ie ciasno.

Ułani nie w iedzieli, co się te ra z dzieje w stolicy

— ale oddech stolicy, niespokojny, n e rw o w y , s tr a ­ w iony g o rąc z k ą oczekiw ania — szedł po froncie, lak g o rący pow iew , zw iastujący sro g ą burzę...

Z bliżała się chw ila — czuli to w sz y sc y — w której nie m inuty już, ale sekundy — b ędą decy d o ­ w ały o w szy stk iein !

Do sadu, w k tó ry m s ta ł pluton W ąsika, wpadł pew nego popołudnia oficer łącznikow y, p rzy sła n y ze S ztabu. O sadził zm ydlonego konia na m iejscu

— i w y rzu cił ze zdyszanej piersi z a p y ta n ie .

— O ddział ro tm istrz a Z aw ad zk ieg o ?

K apral W ąsik podbiegł czem oredzej i odpow ie­

dział :

158

— T ak jest, panie poruczniku!

Z m ordow any oficer zaczerpną! p o w ie trz a — ra z i drugi — ro ze jrz a ł się dookoła, uśm iechnął i po­

w iedział :

— M acie tu jab łk a?

— M am y!

— To daw ajcie prędko!

R zuciła się w ia ra z czapkam i, bo stojąc od dw óch dni w sadzie, nic innego, p raw d ę m ów iąc, nie robili, tylko objadali w sz y stk ie d rz e w a — prosił ich o to z re s z tą sad o w y , s ta ry żyd, m ó w ią c :

— Jedzcie, panow ie — i ta k się zm arnują...

P o sk o c z y ło ted y kilku, podając O ficerow i p e ł­

ne czapki ow ocu. P o rucznik zaśm iał się, podzięko­

w ał, w ziął jedne jabłko, zm iótł kilkom a kęsam i, o ta rł usta, z e b ra ł cugle — i już go nie było.

Ale w kilka m inut później k o tło w ało się w m a­

łym sadzie. Pluton w y je ż d ża ł rysią, tak pośpiesz­

nie, że sta re jabłonie, d źw igające resz tk i dojrzałego ow ocu, raz -p o -ra z u p u szczały na ziem ię jabłka...

S z o ro w a ły po gałęziach o strz a lanc, podkow y koń­

skie w y tła c z a ły w ziem ię rum iane A porty i w inko- wace Antonówki...

Na gościńcu, idącym z Jabłonny do W a rs z a w y , ścig ały się tum any kurzu... Ja k aś nieznajom a k a ­ w aleria, k tó ra w zięła się niew iadom o skąd, m ijała ułanów w y ciąg n ięty m kłusem ...

U padła w szeregi O chotników ko m en d a:

— B aczność!

Z araz p o te m :

— P ra w a w olna!

— 159 —

L edw o się trójki um knęły trochę na bok — n ad ­ lec iały od stro n y W a rsz a w y d w a ogrom ne, z ak u ­ rzone au ta. M ignęły szosą, obok sz w ad ro n ó w , w zb i­

jając obłoki pyłu... W p ierw sz y m sam ochodzie sie­

działo dw óch gen erałó w . W drugiem — zatułony w s z a r y płaszcz — w czapce, nasuniętej na oczy — jechał...

— C zy się ułanom zd aw ało , czy rozpoznali n a ­ p ra w d ę chm urne ry sy K om endanta?... Auta daw no zginęły w tum anie kurzu — a sz w a d ro n y s ta ły nie­

ruchom o, jak zahypnotyzow ane... Ludziom tłu k ły się serca...

P o d e rw a ły ułanów z m iejsca now e, o stre ro z ­ kazy...

1 pom knęli naprzód, w spiekocie, pod palącym i prom ieniam i słońca, m arsz-m arsz!...

P ro s to na P ło ń sk !

C Z Ę Ś Ć IV.

I.

N ap rzód !

Rozniosła się w ieść po szerokim św iecie, ż e P o lsk a już dog o ry w a.

S zerzy li tę w ieść z p rze d z iw n ą skw ap liw o ścią różni politycy z pod ciem nej gw iazdy, jaw ni, albo tro ch ę zak apturzeni nieprzyjaciele polskiego n a ro ­ du... G rzm iały w iw a ty w p rasie b o lsz e w ic k ie j; t r y ­ um fow ali N ie m c y ; różnice w zachow aniu się po­

szczególnych krajów nie b y ły znów tak wielkie...

N aw et Anglja, rzekom o b a rd z o p o p raw n a i n e u tra l­

na, w y p isy w a ła o P olsce cierp k o -k w aśn e bzdury, a politycy tej w ielkiej nacji doradzali n a szy m p olity­

kom w d rodze dyplom atycznej, żeby się P o lsk a od­

d a ła bolszew ikom na łaskę i niełaskę...

P o dziem na propaganda so w ietó w robiła s w o je : każdy tra n sp o rt am unicyi dla Polski, k a żd y w agon środków o p atrunkow ych, czy m undurów , czy broni

— trz e b a było w y w a lc z a ć osobno, uciekając się do interw encji m o c a rstw P o lsce życzliw ych — i p ła ­ cąc, płacąc, płacąc...

161

W y b u c h ały w ciąż dziw ne stra jk i w p o rta c h , gdzie ładow ano tra n s p o rty dla P olski. Im dalej w dzierali się w głąb naszego kraju k rasn o a rm iejc y , im w y ra ź n ie j zaczynali m ów ić bolszew icy o po uboju P olski — tym w ięcej sły sz a ło się z a g ra n ic ą o... pol­

skim m ilitaryzm ie, im perializm ie — i t. d.

Mili nasi p o b raty m cy , czesi, poczuli n a ra z w y ­ rzu ty sum ienia: — J a k to ? P rz e p u sz c z a ć am unicje do P o ls k i? Ależ to ró w n a ło b y się popieraniu polityki w ojen! P rz en ig d y ! W G dańsku u staw icznie d e­

m o n stro w ali robotnicy portow i...

W taki oto sposób p rzep ro w ad zali bolszew icy niezm iernie podle i niezm iernie sp ry tn ie obm yślony p ian : O sam otnienia Polski.

C udów w aleczności w tej zak o nspirow anej w al­

ce z P o lsk ą d o k azy w ali — żydzi. P o siad a ją c o lb rz y ­ m ie w p ły w y zag ran icą, trz y m ają c w ręku setki w p ły w o w y c h dzienników — rozpow szechniali — już to sami, już to — p rzez z ap rzed an y ch sobie lu­

dzi — w iadom ości tendencyjne i kłam liw e. C z y ta ło się w A m eryce i Anglji w strz ą sa ją c e a rty k u ły o

„P olskich o k ru cie ń stw ac h “, o „ P o g ro m a c h “ — a w reszcie, w w iadom ościach z placu boju — b ard zo sen sacyjne szczegóły o... „U padku W a rs z a w y “.

Im sro ż sz ą b y ła niedola ludu polskiego w z a g ar­

n iętych przez C z e rw o n ą arm ję połaciach kraju — im w iększą kośba śm ierci — im liczniejsze o liary w śró d Bogu ducha w innej ludności cyw ilnej — tern głośniej trąbiono na cały św iat, że P o lsk a jest s a ­ m a w szystkiem u w inna, że E uropa pow inna zająć

W ojenno przygody Staśka Ślązaka. k l

— 162 —

się zlikw idow aniem teg o konfliktu — innem i sło w y , ż e najlepiej by ło b y , g d y b y k o n c e rt m o c a rstw zli­

k w id o w a ł sa m ą Polskę...

U czciw i, lojalni i p a trio ty c z n i żydzi byli w ty ch c z asa c h w P o lsc e niezm ierną rzad k o ścią. Z re sz tą — i oni zupełnie stracili ducha — d o rad z a ją c m iaro­

dajnym cz y n n ik o m : układy... ugodę... pokorę...

Istotnie, z d a w a ło się, że o sta tn ia godzina w y ­ biła.

W ojska bolszew ickie z a la ły pół P olski, poczem , b a rd z o s p ry tn y m m an e w re m , o b eszły W a rsz a w ę , w bijając się potężnym klinem pom iędzy P ło c k a M ław ę. U padek W ło c ław k a , a co za tern idzie, p rz e ­ cięcie linij kolejow ej, łączącej stolicę z G dańskiem , z d a w a ły się b y ć rz e c z ą nieuniknioną;.. O z n aczało ­ b y to p rz e rw a n ie tra n sp o rtó w , w konsekw encji — oddanie lew eg o b rze g u W isły...

— D okąd m ógłby się cofać żołnierz p o lsk i? W P o z n a ń sk ie ? Do M ałopolski?

1 co dalej?

W takim oto m om encie spoczął cały , olbrzym i, p rz e ra ź liw y c iężar odpow iedzialności n a b a rk a c h je­

dnego człow ieka.

C złow iekiem ty m był Józef P iłsudski, w ó d z pol­

skiej siły zbrojnej i naczelnik p a ń s tw a — w jednej osobie.

D y sk u to w an o później nam iętnie n ad tern, czy jest rz e c z ą w ła ściw ą , aby obie n ajw ażniejsze funk- cy e — z łączo n e b y ły w jednem ręku...

— 163 — W ó w c z a s nie dysk u to w an o !

R ad a O bro n y P a ń s tw a , po w o łan a za zg odą S ej­

m u, p rz y ję ła do w iadom ości życzenie Józefa P ił­

sudskiego:

— Żądam zaufania i... tro ch ę czasu.

Dzień, w k tó ry m się m iało o kazać, że zaufanie sw e um ieściła R a d a O bro n y P a ń s tw a w cale trafn ie

— a czas, p o trz e b n y dla p rze p ro w a d z en ia p ew nych p rz y g o to w a ń i p ew n y ch p rze g ru p o w a ń — nie b y ł znow tak b a rd z o długim — dzień ten z a św ita ł nie­

baw em .

B ył podobny do innych dni.

Nie z w ia sto w a ły go żadne szczególne znaki na niebie, czy na ziem i: cios z o sta ł p rz y g o to w a n y do­

kładnie, ale pocichu...

T ak sam o , jak kiedyindziej, to n ęły gościńce pol­

skie w tu m an ach kurzu, k tó re m i lato roku 1920, nie­

z w y k le upalne i znojne, znaczy ło w szelkie p o ru sze­

nia się w ojsk... T aksam o, jak kiedyindziej, zag rz m ia ­ ły o św icie a rm a ty , zasię stolica kraju, zagrożona p rz e z nieprzyjaciela, obudziła się ze snu z ciężkiem sercem ...

I z a trz e s z c z a ły g ę ste salw y , k tó re m i z a sy p y w a ł w ró g codnia w o jsk a polskie... P o la ła się p ie rw sz a k re w — jak codnia — i p o szła w zd łu ż frontu śm ierć, n ieodłączna to w a rz y s z k a żołnierza...

1 działy się n a różnych odcinkach, froncikach, rz e c z y z w y c z a jn e : piechota sz ła naprzód, cofała się, ro zw ijała się w ty ra lje rę , n a c ie ra ła , w sta w a ła , p ad ała, ginęła. B a te rje z a jeżd żały n a pozycje.

— 164 —

w s trz e liw a ły się p rz e z czas pew ien, a potem , aż (ło­

now ych, zm ienionych ro zkazów , p ra ły w n iep rzy ja­

ciela ogniem i żelazem ...

F u rc z a ły gdzieś w yso k o , w górze, aero p lan y — a w dole, w se tk a c h chałup przy d ro żn y ch , w zie­

m iankach, w d o raźn y ch sch ronach — te rk o ta ły te­

lefony polow e...

G alopow ała k aw aleria, przech o d ziła z cw ału w kłus, z kłusa w stęp a. S pieszy ła się i sz ła do ognia

— potem znów pędziła do koni, d o siad ała ich — i ru sz y ła naprzód, albo w s te c z — posłu szn a ro z ­ kazom ...

O p a try w a n o rannych, zam ykano oczy poległym . Na se tk a c h kilo m etró w strzelano, kłuto, n a c ie ra ­ no, d o b y w sz y szabel, n a sta w iw sz y żądła b agnetów . P o ry w a ło się czasam i s k rz y d la te : „ H u rra “ ! — C zasem : „R ubiii!“ — C z a se m : „Koliii!“

L otne oddziałki ułanów , lub szw o leżeró w , u g a­

niały po polach, to tu, to tam — a k a ż d y m yślał, że ośrodkiem b itw y , że ośrodkiem tej w ojny — jest on!

1 każdy m iał rację...

O cierali żołnierze pot z czoła, posilali się po­

śpiesznie byleczem , pili, chciw ie w o d ę z p o d ejrza­

nych studzien, odpoczyw ali, gonili...

W szy stk o , jak codzień, jak kiedyindziej...

Jedni m aszero w ali n ap rzód i m yśleli, że idą n a o stateczn y bój — o k a z y w a ło się potem , że szli n a stację koleji, ab y odjechać o sto k ilom etrów od fron­

tu... Inni m aszero w ali w p rze c iw n y m kierunku i po­

gw izdyw ali w esoło, sąd ząc, że na dziś — a m oże i na dłużej d adzą im spokój? P o k w a d ra n sie je­

— 165 —

d n a k zn ajd o w ał się n iera z tak i oddział w piekielnym o g n iu — i nieraz ginął...

L os w ojny, tajem niczy, śm iesznie nieobliczalny, p rzy p a d k o w y , robił z jednych tch ó rzó w — z innych p ra w d z iw y c h bo h ateró w !

Ale nikt nie sły sz a ł, nikt nie w idział, jak się o lb rz y m ie ram ię polskiego N aczelnego D o w ó d ztw a podniosło do góry... W olno, m ozolne... Ja k zam igo­

ta ła nau ziem iam i polskiem i n iesam o w ita broń — i Jak spadł nagle cios!

* J © i $

M iało się dobrze ku w ieczo ro w i, gdy ro tm istrz Z a w a d z k i o trz y m ał jakieś dziw ne ro zkazy... Miał u d e rz y ć d w om a sw oim i szw ad ro n am i na b olszew i­

k ów , okopanych na skraju pobliskiego lasu, o d rzu ­ c ić ich w stecz, a potem n a w ią za ć łączność z grupą k a w a le iji i piechoty, k tó ra — jak b y w y n ik ało z d y ­ spozycji — pow inna b y ła jednogłośnie podejść z le­

w eg o flanku. Nie to było dziw ne w ro zk azach , że n a k a z y w a ły z a a ta k o w a n ie nieprzyjaciela, ro zp o rz ą ­ dzającego w ielokrotnie p rze w aż a ją c e m i siłam i — ale dziw nie określono dom niem any punkt zetknięcia się obu operujących polskich g ru p : głęboko za iinjami bolszew ickiem u

Jedno z dw ojga — albo w sztabie dyw izji po­

m ylili n azw y m iejscow ości — albo z bolszew ikam i zaczęło się dziać coś niedobrego...

Na długie n a m y sły nie było czasu. P c h n ą ł ty l­

k o ro tm istrz łączn ik a — n a chy b ił-trafił — z ro z k a ­ zem odnalezienia sztabu i zasiągnięcia jakichś w ia­

dom ości — poczem czem prędzej dosiadł konia i w y ­

L .

166

jechał za w ieś. T o w a rz y sz y ło m u dw óch u łan ó w i k a p ra l W ąsik, pełniący dnia tego służbę łączn o ści pom iędzy I-m szw ad ro n em a d o w ódzcą grupy, Z a­

w adzkim . O tej „G rupie“ m ów ili z re s z tą ułan i z resp ek tem , mimo, że sk ła d a ła się w sz y stk ie g o z d w óch szw adronów ... (Ale to w naw iasie).

W y jech ał na w zg ó rek ro tm istrz Z aw adzki, ro­

W y jech ał na w zg ó rek ro tm istrz Z aw adzki, ro­

Powiązane dokumenty