• Nie Znaleziono Wyników

D w a dni odpo czy w ał sz w a d ro n po tak fo rtu n ­ nej w y p raw ie. T rzeciego — p rz y rz e d ł ro zk a z w y ­ łuskania z okolicznych lasów i zarośli bolszew ickich podjazdów , które, jak w y n ik ało z inform acyj, posia­

danych przez polski sztab, m y sz k o w ały pom iędzy W y szkow em a B rokiem .

Zanosiło się na coś pow ażnego. — Na co m ia­

n o w icie? — Nie w iedzieli nasi ułani, ale czuli, że ro zstrz y g a ją c y m om ent jest blizki...

W sk a z y w a ły na to z re s z tą ro zm aite oznaki, pO k tó ry c h żołnierz n a froncie orjentuje się niejako in­

sty n k te m : W padł na m iejsce postoju jakiś g e n e ra ł,

140

nie w y siad ł n a w e t z auta, tylko porozum iał się z porucznikiem D ziarskim w trz e c h słow ach, z a w ró ­ cił, za trąb ił, z a k u rz y ł — i zniknął na zak ręcie szo ­ sy... W pól godziny później rozległ się te n te n t od stro n y m ia ste c z k a Sądow ną... P rz y c w a lo w a ł nie­

duży oddział na zm ydlonych koniach — p atro l ofi­

cerski.

Pogadali z d o w ódzcą ochotniczego szw adronu, uścisnęli mu ręk ę — i pojechali z pow rotem .

P o szły m ałe p atrole ułańskie na w sz y stk ie stro n y . P o z a sz y w a ły się w lasach, pog rzęzły w nad rzeczn y ch błotkach, zap ad ły w w ązkich duch- tach...

Z apadająca noc z e b ra ła ich z po w ro tem na d a w ­ nym biw aku, pod w ałem szosy, ale nie w s z y s t­

kich: ca ły p raw ie c z w a rty pluton — i kilku ludzi z pierw szeg o plutonu chodziło gdzieś stronam i...

W rócili zaledw ie o św icie, okrutnie zdrożeni, ale popasali tylko godzinę...

T yle, że konie p rz e g ry z ły tro c h ę ow sa, k tó ry furażer w y w o jo w ał z n ajw iększym tru d em w od d a­

lonej wsi.

N adeszła niebaw em jakaś piechota, zak u rzona i senna. D ow odzący nią kapitan poszedł się w itać z dow ódzcą ochotniczego szw adronu, popatrując z w ielką ciekaw ością na m łodych ułanów . W idać było, że okrutnie go interesuje te wojsko, o którem już zaczy n ało b y ć głośno na froncie...

O kopała się piechota nad sam iutkim Bugiem, n a w p ro st m iasteczk a B rok, koło spalonego m ostu.

Robiono na ten tem a t różne uszczypliw e uw agi w szw adronie.

- 141

-— S w ój do sw ego po swoje... G dzieby zaś m o­

gła leżeć piechota, jak nie w edle m ostu?...

C zyniono przez to aluzję do pow szechnej w o- w y c h czasach mańji palenia...

— U w ażajcie tylko! — uśm iechał się P o to c k i:

— jak tym nieborakom m iny zrzed ły , kiedy spo­

strzegli, że ten w ażn y w ijad u k t skopcili już przed nimi inni kom iniarze...

T e raz , to ch yba nie b ęd ą w iedzieli, jak usiąść...

Me nie było czasu na ż a rty i drw in y , bo dano ułanom ro zk az — i cały sz w a d ro n siadł na koń.

W idocznie m iał porucznik D ziarski dobre w ia ­ dom ości, i gło w ę nie od p a ra d y — zaledw ie bow iem ujechali kilkaset kroków , huknęło coś za nimi, trz a - sło, jęknęło — i posypały się gałązki z d rzew , pod którym i stali przed chw ilą.

— Oho!... — G ra n a t?

Zanim jednak ochłonęli ułani z pierw szeg o w ra ­ żenia, rozległ się za nimi now y huk, jeszcze bardziej ogłuszający, a z a ra z potem w zbił się do góry gęsty obłok dym u, czarnego, jak sadze.

— T eraz, to już napew no g ran at!

Zaśm iał się w esoło W ąsik i poklepał po ram ie­

niu m ałego G rodnickiego.

— A c o ? M orow o słu ży ć pod takim dow ódzcą!

— Niech-no P a n ien k a pow ie: m a nosa nasz po­

rucznik — czy niem a?

M łodziutki ułan zacz e rw ie n ił się, bo p ierw sz y raz znalazł się w ogniu arty lerii i okropnie się bał.

żeby go. nie w zięli na języki... Ale nikt o nim w tej chwili nie m yślał. W szy sc y p atrzy li z podziw em na porucznika D ziarskiego. A porucznik, jakby

ni-— 142

gdy nic, p o g w izd y w ał tylko w esoło i oglądał się raz -p o -ra z za siebie, n a olszynkę, z któ rej tak w po­

rę w y p ro w a d z ił sw oich chłopaków ...

— Ej, mieli w idać bolszew icy dokładną infor­

m ację, mieli... T ylko, że się spóźnili o p a rę m inut, niebożęta!...

P ra ły te ra z pociski w opuszczony przez ułanów zagaj, tak celnie, aż podziw b rał! P ę k a ły nad ol- szy n k ą szrap n ele, biły w nią ciężkie obusy...

P o tocki nie posiadał się z radości!

— Jak em golec, b rac ia moi, dałbym p rze d w o ­ jennego rubla, żeby tylko w idzieć ich głupie gęby, jak się dow iedzą, że strzelali po próżnicy... To ci s z o p a ! W alą do pustego lasu, m yśląc, że z n a s z ro ­ bią bigos, a my ty m czasem m a m y ' te a tr, że ha!..,

Cofnął jednak porucznik sw oich ułanów jeszcze dalej, bo a rty le rja b o lszew icka zaczęła te ra z strz e ­ lać na chybił-trafił, m acając szrapnelątni po całej szosie. O djechali w ięc żołnierze dobry kilom etr w bok, i dopiero tam , w śró d rzad k ieg o sosnow ego bo­

ru, na w zgórku, pozsiadali z koni.

Słońce p rz y g rz e w a ło ; od suchego piachu p a g ó r­

ka, porosłego w rzosem bił upał... P o m ię sz a ły się żyw iczne i m iodow e wonie, że pachniał całv bór.

jak w ielka kadzielnica...

Z przedpola, od B roku, sły ch ać było gęste bicie - arty lerji, ściszone w tern m iejscu przez ścianę w y ­ sokich sosen.

T rw a ła tak k an o n ad a blizko godzinę, aż ucichła...

U łanom pozw olono palić, w ięc zaczęli sięgać chłopcy do p a k ta sz y i kieszeni, śpiesząc się bardzo,

— 143 —

— A nuż rzu cą ich znow u na koń i papierosa trzeba będzie schow ać na później?...

Zaciągali się z lubością, głębokim i haustam i, bo spragnieni byli b ard zo paliw a.

P orucznik pozw olił popuścić koniom popręgi.

Siedział na pniaku, z ręką, o p a rtą na łęku siodła i g w a rz y ł z ochotnikam i.

— No, W ąsik, jakże się czu jecie? — zw rócił się w pew ne] chwili do naszego ślą z a k a:

— Zdaje mi się, żeście w ostatnich czasach tr o ­ chę przy chudli?

— Lee, chyba nie, panie poruczniku...

— Z dro w iście?

— T ak jest!

P orucznik spojrzał z upodobaniem na dzielnego kaprala.

— B raw o . To mi się podoba! — Na w ozie, czy pod w ozem — ułan z a w sze pow inien trz y m a ć się ostro...

Zgrupow ali się dookoła sw ego dow ódzcy inni ułani, radzi, że m ogą z nim chw ilkę spokojnie po­

rozm aw iać. P o ru c zn ik a D ziarskiego lubili w s z y s c y ’ 1 radzili tak sobie, o różnych sp ra w ac h , któ re ich in te reso w ały , najw ięcej zaś o losach tej dziw ­ nej w ojny...

— Panie P o ru czn ik u — zap y tał nieśm iało O rud- nicki: — C zy już będziem y szli n a p rz ó d ?

Z m arszczył b rw i porucznik, pom ilczał, w re sz ­ cie podniósł głow ę i odpow iedział z nam y słem :

— Zdaje mi się, że jeszcze nie...

P odniosły się z a ra z różne głosy. P o sy p a ły się zapytania...

— 144

-P orucznik zaczął m ów ić d o b itn ie :

— B rałem już nieraz udział w w ielkich ofenzy- vvach, m usiałem się też cofać zw yczajnie, jak to b y w a na w ojnie! Ale to W am jedno pow iem , chłopcy, że p rze d każdem w alniejszem n atarciem m iałem jakiegoś osobliw ego czuja... U w ażacie, jak­

by tak i osobliw y zapach szed ł po froncie... — j e s z ­ cze nic nie czuję!

O rodnicki aż zm ienił się na tw a rz y ze w z ru ­ szenia :

— Kiedyż więc, P a n ie Poruczniku...

U śm iechnął się zapytany... Jak tem u dziecia­

kow i pilno zw yciężać!...

— Już W a s k o rci?

— No, przecie!... Stoim y tu b ezm ała d w a ty ­ godnie, trz y m am y się, zdaje się, nieźle, n atłukłiśm y przed trz e m a dniam i bolszew ików , jak grochu.

— W idzicie, O rodnicki, nie w y s ta rc z y na w oj­

nie być odw ażnym . T rz e b a też um ieć być cierpli­

w ym ! G dyby n a sza arm ja um iała znosić rów nie dobrze o k re sy niepow odzenia, jak um ie iść na nie­

przyjaciela w chw ilach p o ryw u, nie b y ło b y się na­

sze w ojsko zdem oralizow ało... Nie stalibyśm y nad Bugiem, tylko pew nie nad D nieprem ! W tern jest cała m ądrość teraźniejszej w ojny, że w y ra b ia się w niej nasz c h a ra k te r n aro d o w y — czy nie?

O chotnicy zaczęli potakiw ać.

— Ot, w idzicie — m ów ił porucznik: — m ają Anglicy kapitalne ok reślen ie: „M oral in sa n ity “... — T o się na język polski nieda zupełnie ściśle p rz e tłu ­ m aczyć...

— Rozum iem y, P an ie P oruczniku!

— 145 —

— W łaśnie... Zatem ... z a stan ó w cie się nad je d n e m ; poto, żeby się dokonał w ielki zw ro t, poto, żeby w se rc a c h żołnierzy obudził się znów zapał w ojenny, trzeb a, żeby m ocna, m ęska w ola — nie chw ilow y p o ry w ! — w y paliła docna z arazk i i b a k ­ cyle...

W tedy się polskie w ojsko n a p ra w d ę stanie zdol- nem do czynu! T y m czasem — jedno nam pow inno p rzy św ie c a ć h asło : — W y trw a ć !

Po krótkiej pauzie dodał jeszcze porucznik:

— S p o łe cz e ń stw o św ięto w ało , podczas, gdy żołnierz się b ił: trz e b a teraz, żeby z kolei i społe­

cz eń stw o stan ęło do apelu... W y jesteście m oże a w a n g a rd ą najm łodszej, p atrjo ty czn ej P o lsk i — ale za a w a n g a rd ą musi iść — arm ja! M iejmy nadzieje, że od czasu W aszego w y m a rsz u z W a rsz a w y dużo się zm ieniło na lepsze... Że nie jednostki — ale s z e ­ rokie m asy zaciągają się do szeregów ... W k ażdym razie w ierzę, że chw ila z w y c ię stw a już jest blizka!

Zakonkludow ał nagle P o to ck i:

— W tern rzecz, żeby nie by ło cykorji i żeby w szy stk ie łaziki od L ours'a poszły na front! W te ­ dy im dam y rad ę w try migi...

— Ha, ha, h a !...

U śm iechnął się pod w ą se m porucznik D ziarski, poklepał W a rsz a w ia k a po ram ieniu:

— O w szem , m ożna to i tak w y razić, O b y w a ­ telu...

Zaczęły się p rześm iechy, dow cipy, żarty . Z w racali się pocichu do P o to ckiego:

— Jak się O b y w atel m ie w a ?

W ojenno przygody Staśka Ślązaka. 1 0

:

- 146

Inni zaś, zarażeni pow szech n ą w esołością, cią­

gnęli P o to ckiego za język :

— W idzicie! P o w ie d z ia ł W am D z ia rs k i: O by­

w atelu! — To m oże W y jesteście socjalista.

Ale P otocki, nie w ciem ię bity, w y czek ał, a ż się w sz y sc y w ygadali, a potem dopiero o św ia d cz y ł w śró d pow szechnej ciszy:

— P o w ied ział mi „ O b y w ate lu “, bo się, jak w ia ­ domo, bez w ielu rzeczy... o b y w am ! — Nie lepiej, z re sz tą , dzieje się i W am , tylko, że ja m am sohtera, k tó ry m nie okrutnie ssie, a W y nie... W iadom o, so ­ li ter, to hrab sk a choroba... Nie każdy sobie m oże na tasiem ca pozwolić... Ja k się w ojna skończy, k a ­ żę sobie w y jąć te p ask u stw o i oddam do W ilanow a, na w ychow anie... Niech się nim zaopiekuje mój ku­

zyn B ranicki, bo szkoda, żeby się m arn o w a ło takie szlacheckie zw ierzę...

P ló tł jeszcze trz y po trz y , choć mu w ciąż śm ie­

chem p rze ry w a li, a najgorzej p rz y g a d y w a ł h rab ie ­ m u B ranickiem u, do k tó reg o sobie w idać coś u p a­

trz y ł.

— Co je st? — w ołał z udanem oburzeniem : — J a tu rezykuję codzień m oje zdrow ie, a tam ten z a ­ gran icą siedzi i o stry g i z a ja d a ? P oczekajcie! P rz y j­

dzie czas, a pom ieniam y się: Ja będę trz e p a ł d y ­ w any po Sobieskim , a on tu przyjdzie n a d Bug, m ost rep ero w ać!...

— Ha, ha, ha!...

— P rzy jd zie, jak Boga m ojego kocham !

Dopiero kom enda: — P o d c iąg a ć p o p ręg i! — po­

ło ż y ła k res tym zbytkom . Pobiegli ułani do sw oich koni, na w yścigi.

- 147 —

A porucznik, sp o jrz a w sz y na zeg arek , w łoży i nogę w strzem ię, sekundę się zaw ahał, poczem , zgrabnie, jak panna, frunął do góry...

Z a tań c z y ł pod nim kozaczek, przysiadł, w y sk o ­ c z y ł nagle w ielkim susem — i stanął, jak w ry ty , ściąg n ięty m istrz o w sk ą ręką.

— No, chłopcy — z aw o łał głośno porucznik D ziarski — m am dla W a s niespodziankę!

— J a k ą ? Jak ą, panie P o ru czn ik u ?...

Ułani form ow ali się pośpiesznie, o d w ra c a ją c jednocześnie g łow y w stro n ę dow ódzcy.

P o ru czn ik raz jeszcze spojrzał na z eg arek , po­

tem na niebo, płonące w ielką łuną zachodu — i z w ró c ił się do najbliżej stojącego ochotnika.

— K tóra u W as godzina?

— Siódm a za trz y m inuty. P a n ie P oruczniku!

— D ziękuję. D obrze...

P o ru czn ik odjechał nieco w bok od szw ad ro n u , k tó ry mu się p rzy g lą d ał niezm iernie z a in try g o w an y , osadził sw ojego kozaka i pow iedział donośnie:

— K tóren m a n erw o w eg o konia, niech n a niego u w aża! — Baczność!...

S zw ad ro n zam arł.

P o ru czn ik p a trz a ł te ra z na sw oją b ran so le tk ę i liczył sekundy...

— ...C zterdzieści, czterdzieścipięć, pięćdziesiąt, Dięćdziesiątpięć, sześćdzie...

1 naraz — z a d rż a ła ziem ia!

S tra sz liw y , ogłuszający huk ro zd a rł p o w ietrze.

Zda się, trz a sła ziem ia i ru n ął las.

P rz e le c ia ła tuż, blizko, nad głow am i sz w a d ro ­ nu, jak o w aś groźna, śm iertelna law ina.

— 148 —

— W w w w w w u u u u u

---W ycie oddalało się, cichło, przechodziło w w a r ­ czenie, potem w jakiś niesam ow ity, m etaliczny śpiew — potem w s z m e r

---— Buch ---— Buch ---— B uch---— B u c h B uch

—- — — — B u c h !

Hen, daleko, za Bugiem, za ciem nym i boram i — eksplodow ały polskie obusy, siejąc śm ierć i znisz­

czenie!...

— N asza C iężk a!!!

Zanim jednak o p rzy to m n iał szw ad ro n , zanim uporał się ze sw oim i końm i, k tó re słupiły się, p ło szy ­ ły, rw a ły w ędzidła — w sk a z a ł P o rucznik ręk ą na bliskie chojniaki i z a w o łał ponow nie:

— B aczność!

1 znów , jak poprzednio, dała ognia cała b ate rja , salw ą, bez błędu!

Ułani pasow ali się z w ierzchow cam i, O rodnicki galopow ał gdzieś po lesie, darem nie usiłując p o sk ro ­ mić o szalałą Lalę, a P o ru czn ik D ziarski s ta ł ty m ­ czasem na w zgórku b ły sk a ł białym i zębam i, odsło­

niętym i w jakim ś w ilczym uśm iechu — i k rzyczał do W ąsika, s ta ra ją c się zagłu szy ć w arczen ie odda­

lających się p o c isk ó w :

— A co, ślązaku, d obrze s trz e la ją ?

W ąsik m iał konia b ardzo ostrzelanego, w ięc so­

bie jakoś najprędzej dał z nim radę. P rz y k łu s o w a ł do P o ru czn ik a ca ły c z e rw o n y z radości i emocji i szeptał, w ciąg ając dym w szeroko ro zd ęte n o zd rza;

— Ach, jak pięknie strzelają, P a n ie P o ru c z n ik u !

— Ach, jak pięknie!...

149

— Ech, niew ie, kto nie b ył żołnierzem , jak a to ro zk o sz, jaka radość, jaka p o ry w a ją c a m uzyka — hym n ciężkiej a rty le rji!

Niewie, kto nie b ył ułanem — jaka to dum a — usły szeć n areszcie, po tylu dniach, kiedy na całym odcinku nie grało z polskiej stro n y ani jedne działo

— bicie całych b a te ry j!

N erw y n ap rężają się, pulsa biją! W y o b raźn ia, by strz e jsz a, niż pocisk, w y p rz e d za ten g w iżdżący, zło w ieszczy śpiż — i czeka nań na w rogim brzegu, zanim jeszcze u d e rz y ć zdoła!...

— A rm aty grają!

— Nasze a rm a ty !

— S zczęk p rze ra źliw y — jakby po g ranitow ej płycie u d e rz y ł olbrzym im m łotem —

Ł oskot — P ę d p o w ie trz a —

P o te m w ysoki, w y so k i ton, k tó ry , zda się, w ś w id ro w u je się w u sz y —

P otem śpiew ny w ark o t, jak gdyby śm igła — — P o te m co raz niższy, co raz głuchszy, c o raz cich­

szy s z u m

---W reszcie — ---W ybuchy!

— R az — D w a — T rz y — C z te ry — P ięć - - S z e ść!

— D ostali!

Ułani w prost oszaleli z radości! P o to c k i aż r y ­ czał, tak go ta m uzyka w zięła... G rodnicki, blady ze w zruszenia, z w ra c a ł się to do tego, to do innego kolegi i szeptał, na w pół p rz y to m n y : i

— 150

-— To już n apew no ofenzyw a!... Z aczyna się!

S ło w o honoru daję, że się zaczyna!

N aw et na S taśk u , p rzy z w y cz a jo n y m do frontu, u czyniła ta niespodzianka w strz ą sa ją c e w rażenie...

Z k a ż d ą n ow ą salw ą, gdy koń jego kład ł po so­

bie uszy i p rzy sia d ał na zadzie, szeptał do siebie Ś lą z a k :

— To dopiero w alą!... To w alą!

Ale dzień ten m iał w idać przy n ieść jeszcze w ię ­ cej niespodzianek, bo kiedy szw ad ro n w y je c h ał o zm ierzchu z lasu, pokazało się na szosie jakieś inne w ojsko, także konnica.

S kinął n a W ą sik a porucznik D ziarski, uśm ie­

chnął się jakoś osobliw ie i r o z k a z a ł:

— R uszcie-się-no n ap rzó d i zobaczcie, co to za k a w a le ry a ? M oże b o lsz e w ic k a ? Z asalu to w ał W ą ­ sik i dał ostrogi koniow i. W p ierw szej chw ili zdzi­

w iło go trochę, że P o ru czn ik D ziarski p o sy ła go w pojedynkę, nie dając bodaj p a ru ułanów do kom ­ panii?...

Ale n a w e t na chw ilę nie p rzy sz ło mu do g łc w y w a h a ć się, albo w z d rag ać.

R ozpuścił k a sz ta n a galopem i rw a ł ku szosie, aż się k u rzyło.

G dy już b y ł niedaleko ow ej kaw alerii, k tó rą o - k ry w a ł m rok sz y b k o zapadającego w ieczoru, po­

m acał S ta sie k — ot, tak , na w szelki w y p a d e k — rę­

kojeść szabli i pochw ę rew o lw e ru , p rzy p ięteg o u pasa...

N araz sp ostrzegł, że od nieznajom ego oddziału, n a spotkanie, ru sz y ło się kilku jeźdźców .

- 151 —

Je sz c z e chw ila — i zobaczył kapral W ąsik, że m a p rz e d sobą polskich u ła n ó w ! T ylko jeszcze b a rw pułku nie m ógł dojrzeć dobrze...

Ale po sekundzie — gdy w p a trz y ł się b y s tro w z b liżający się obok kurzu, z ad rżał, puścił konia w skok, i k rz y k n ą ł raz i drugi, z pełnych piersi...

P o z n a ł R o tm istrza Z aw adzkiego, porucznika S ędzim ira i poczciw ego D zierżyńskiego!

V.

Powiązane dokumenty